Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-06-2009, 19:19   #101
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Risha wraz z dwoma mężczyznami, którzy wyglądali jakby zjedli coś wybitnie nieświeżego ruszyli w końcu w drogę powrotną. Dziewczyna czuła się nieźle, zwłaszcza że cała trójka już opuszczała to dziwne miejsce rzezi. Gorzej było jednak z Ruliusem i Seraphem. Bard cały czas czuł zawroty głowy. Nie były aż tak silne jak przed chwilą, jednak ciągle je odczuwał, tak samo jak dziwne uczucie chłodu. Wojownik zaś mimo, iż starał się robić dobrą minę do złej gry, czuł się jeszcze gorzej. Bolały go nogi i ręce, tak jakby wpław pokonał nie jedno jezioro. Czuł do tego jakiś dziwny ucisk w klatce piersiowej, także dość ciężko mu się oddychało i mimo, iż na początku to on nadawał tempo tej trzyosobowej grupie, to dość szybko musiał odstąpić pola Rishy. Ta zaś zaczęła iść nową ścieżką, która prowadziła najwyraźniej w stronę Południowych Dębów, a na której widziała bose ślady blond dzierlatki. Tropicielka nie miała najmniejszych kłopotów z wypatrzeniem świeżych tropów, poruszali się, więc dość szybko, popędzani dodatkowo ciągłym niepokojem jaki towarzyszył im od chatki, gdzie rozegrała się czyjaś tragedia. Po jakimś dłuższym czasie wędrówki w kompletnej ciszy cała trójka wyszła na malutki leśny strumyczek, który prostopadle przecinał ścieżkę.


Był on na tyle wąski, że aby go przejść wystarczyło zrobić jeden większy krok. Woda chlupotała w nim wesoło, a promienie słońca odbijały się od jego srebrzystej tafli. Było coś, co ciągnęło ich do tego małego potoczku, coś nieuchwytnego, coś...radosnego? Pierwszy kucnął przy strumieniu Seraph zdejmując swe metalowe rękawice i oburącz nabierając wody. Ta była przyjemnie zimna i orzeźwiająca. Już po chwili cała trójka piła wodę ze strumienia, jakby wrócili z pustyni Anauroch. Rulius nagle coś sobie uświadomił i aż wyprostował się z klęczek. Cały niepokój minął tak samo jak dziwne dreszcze i ból głowy, jak ucięte nożem. Wystarczyło spojrzenie na towarzyszy by wiedzieć, że i oni poczuli tą samą ulgę. Seraph czuł się już dobrze. Zakwasy na rękach i nogach minęły, znowu mógł tez oddychać pełną piersią. Tak o to podziałała na nich zwykła woda, oraz fakt, że byli już dość daleko od miejsca makabrycznej zbrodni. Jedyne co pozostało to złe wspomnienie widoku krwi, owadów oraz fetor tamtego miejsca, który zdawał się nie opuszczać trójki towarzyszy. W końcu w znacznie lepszych nastrojach, choć do wesołości było jeszcze daleko, ruszyli dalej za śladami dziewczyny z trzewiczkami w dłoni. Co do zaś trzewiczek, to zaledwie kilka metrów za strumyczkiem Risha znalazła jednej z bucików Julii. Wzięła go oczywiście ze sobą, by móc w razie czego oddać go właścicielce po czym ruszyła dalej. Szli jeszcze kilkanaście minut i w końcu trafili na gościniec, który jak nic prowadził prosto do osady, tak samo zresztą jak ślady bosych stóp. Czyżby więc Julia szukała schronienia w Dębach? Czy może tam mieszkała? Pewnym było, że chcieli z nią porozmawiać no i oddać jej buciki, bowiem na trakcie znaleźli drugi. Ruszyli więc za bardzo świeżym tropem i po dłuższej chwili przekraczali już Południową Bramę miasteczka. Postanowili jednak nie iść od razu do karczmy, tylko sprawdzić dokąd dokładnie prowadzą ślady, te zaś doprowadziły ich do małej chatki stojącej na uboczu. Z środka nie dochodziły żadne dźwięki, a patrząc przez okna nie było widać żadnego ruchu. Seraph postanowił więc najzwyczajniej w świecie zapukać do drzwi. Te zaś po lekkim puknięciu uchyliły się lekko. Towarzysze spojrzeli po sobie, a następnie zachowując wszelkie środki ostrożności weszli do środka chatki, a tam zobaczyli...pustkę. Domek był opustoszały, nie było mebli, obrazów ani żadnych istot poza pająkami, które wszędzie porozwieszały swe pajęczyny. Jedyną zaś oznaką, że ktoś tutaj mógł być był bardzo mocny zapach damskich perfum. Czyżby woń konwalii?

***

Babcia Danusia i Mago wyszli ze świątyni i skierowali się w kierunku „Dzielnicy Niziołczej”. Szli tam spokojnym krokiem dyskutując o tym co już wiedzą i czego dowiedzieć się muszą, oraz dzieląc spostrzeżeniami na temat mieszkańców wioski. Babcia mogła spodziewać się wielu rzeczy, ale raczej nie tego, że główna kapłanka osady tak ją potraktuje. A gdzie szacunek do starszych?! Czy było jakieś wyjaśnienie tej sprawy? Może tak zwane „kobiece dni”? Ale nawet jeśli Fiara miała jakieś problemy natury co miesięcznej, to czy zwalniało ją to z kultury, a przede wszystkim z pomocy Południowcom? Te pytanie póki co zostawały jednak bez odpowiedzi. Kobieta i mały mężczyzna szli ścieżyną prowadzącą do pobliskich wzniesień. W pewnym momencie Mago zobaczył odnogę, która prowadziła na inne wzgórze gęsto zarośnięte drzewami. Dostrzegł tam co najmniej jeden kamienny budyneczek. Nie miał jednak pewności co do jego przeznaczenia. W pobliżu nich zaś przy owym rozgałęzieniu było coś innego, co przykuwało uwagę. Okrągły, prowizoryczny płotek, który oddzielał resztę osady od czegoś co wyglądało na obozowisko. Stało tam kilka namiotów i wozów w tym jeden mieszkalny.


Pod jedną ścianką płotu stały poustawiane skrzynie i beczki, a w ich pobliżu kilka przenośnych posłań. Po całym tym koczowisku kręciło się kilka typów, inni zaś siedzieli przy jednym z dwóch palenisk. Wszyscy oni wyglądali na ludzi zaprawionych w boju. Każdy przy sobie nosił jakaś broń, czy to stary, dobry miecz, czy prymitywne maczugi i siekiery, po eleganckiej roboty szable i sejmitary. Gdy dwójka nowych w mieście tak przypatrywała się obozowi zobaczyli, że grupka najemników siedzi wokół jednego z nich, który był wielki jak dąb, szeroki w barach, praktycznie nie posiadał szyi oraz na pewno nie posiadał włosów na głowie, a do tego ostrzył wielki miecz i słuchają co ma do powiedzenia. A nie było to raczej nic mądrego.

- Gadam wam chłopy! – ryczał łysol – Te parszywe, owłosione sukinsyny już tu więcej łapy nie posadzą, bo jak mój miecz obaczą to w majty ze strachu się poszczają! – na tą niezbyt mądrą wypowiedź jego słuchacze niezbyt inteligentnie wybuchnęli śmiechem. „Mówca” zaś uniósł wysoko głowę dumny jak paw i rozejrzał się wokół z kpiącym uśmiechem. Wtedy też zobaczył przypatrującym się im Babcię oraz Mago i ryknął do nich jak najgłośniej mógł.

- A wy co gały wytrzeszczacie wieśniaki co?! Nie nastawiajcie ucha tam gdzie nie proszą, bo ktoś wam je urżnie! – jego głos poniósł się daleko, a po chwili został zagłuszony przez salwę śmiechu jego kompanów. Zaczęli się tak głośno i mocno śmiać, że jeden z nich spadł z pieńka, na którym siedział, co wywołało kolejną bardzo wesołą reakcję najemników. Wielkolud jednak się nie śmiał tylko groźnie spoglądał w stronę „wieśniaków” niemal gotowy do wstania.

- Zamknąć się kmioty! – nagle znajomy i niezwykle mocny głos poniósł się po obozowisku, a wszelki ruch, hałasy, a także i śmiechy skończyły się jak ucięte nożem. Z wozu mieszkalnego wyszedł nie kto inny jak Kosef.


Jego twarz była czerwona ze wściekłości, a zaciśnięte pięści tylko potwierdzały jak bardzo jest zły. Zeskoczył ze schodków i szybkim krokiem ruszył w kierunku „mężczyzny bez szyi”. W obozie zapanowała kompletna cisza, a ci którzy jeszcze przed chwilą śmiali się do rozpuku, teraz wyglądali jak rażeni piorunem. Najgorzej wyglądał jednak wielkolud, bowiem zrobił się nienaturalnie blady i bardzo zauważalnie przełknął ślinę, gdy obserwował jak Kosef zmierza ku niemu.

- Myślicie, że ja po to was nająłem, żebyście straszyli mieszkańców i podróżnych! – krzyknął gdy był już obok siedzącej zgrai. Wszyscy nagle zrobili się bardzo mali i pokorni. – Nudzi się wam, tak?! To już ruszcie tyłki i patrolujcie okolice wioski, czy żadne gnolle w podchody się nie bawią! No, na co czekacie!? Ruszać się, już!! – nikt z najmitów nawet nie próbował protestować, zebrali szybko swoje rzeczy jakby ścigał ich któryś z Władców Piekieł i już po chwili jeden po drugim szli szybkim krokiem, albo nawet biegli w kierunku bram. Godny podziwu szacunek dla przełożonego, czy zwykły strach? Sam Kosef teraz mówił coś bardzo szybko do owego wielkoluda, przez którego całe to zamieszanie. Przed chwilą dumny jak paw, teraz siedział skulony z opuszczona z głową. Nagle ręka Kosefa wskazała na wóz mieszkalny, a łysol wstał i wolnym krokiem ruszył w jego kierunku. Sam Kosef zaś podszedł do Babci i Mago i rzekł.

- Najmocniej przepraszam za tych idiotów. Niestety jak najmuje się ludzi, to nie zawsze się wie kogo się zatrudnia. Jeszcze raz najmocniej przepraszam, to już się nie powtórzy. – po tej szybkiej przemowie skinął głową kobiecie, następnie niziołkowi i już chciał się odwrócić, gdy nagle wrócił spojrzeniem na Mago.

- Pan Mago? Niech mi pan tylko coś powie. Czy mi się tylko śniło, czy ja naprawdę rozmawiałem z panem w nocy, a pan miał w ręku tłuk i przewiązany był przez pierś liną? – powiedział z lekkim uśmiechem, po czym skinął głową i ruszył w kierunku wozu, w którym przed chwilą zniknął niemal dwumetrowy najmita.


***

Na Polanie Druida działy się naprawdę dziwne rzeczy. Po niespodziewanym ataku Amry, teraz piątka nieznajomych buszowała po kamiennym kręgu oraz po chatce nowo przybyłego opiekuna Południowych Dębów i okolicznych lasów. Domek bardzo szczegółowo został przebadany zarówno przez Liadona jak i Tengira, który na nosie miał specjalnie przygotowane do tego soczewki, w których jednak wyglądał dość śmiesznie. Sprawdzał za ich pomocą wszystko co tylko mógł, doprowadzając Nilvena do kręcenia głową ze zdumienia. W końcu druid postanowił przestać przyglądać się poczynaniom mężczyzny, gdyż mogło to trwać bardzo długo, postanowił więc wyjść na zewnątrz. Czarnoksiężnik zaś w tym czasie zdążył zbadać już klepisko, gdzie znalazł w jednym miejscu kilka śladów, jakby ktoś przebijał klepisko mieczem. Może więc, tu odcięto Aramilowi palce? Następnie bez większych sukcesów przeszukał ściany oraz kominek. Przeszukując za to szafki znalazł stare szaty z naturalnych skór czy futer, parę misek, talerzy, kubków i sztućców wszystko oczywiście z drewna oraz cieszące oko ręcznie rzeźbione szachy wykonane z jakiś kości, przez bardzo zdolnego rzemieślnika. W kredensie czarnoksiężnik nie znalazł nic godnego uwagi poza małym bardzo mocnym patykiem z jakimś dziwnym piórkiem oraz dwoma flaszeczkami z jakimś płynem.


Jeden flakon posiadał czarną i gęstą ciecz o bardzo nie miłym zapachu. Drugi zaś zawierał żółtawą ciecz, jednak był mocno zakorkowany. Zarówno od „patyka” jak i on flakonów tchnęło magią, jednak z racji, że nie chciał być zauważonym, Tengir szybko schował je do swej torby. Następnie przeszukał dość dokładnie pokój Amry. Ten okazał się jeszcze mniej obfity w znaleziska niż główna izba chatki. Właściwie to Kruk nie znalazł tu niczego. Kufry były puste. Pokój zaś samego Aramila był znacznie ciekawszy. Głównie za sprawą Kła, który ciągle syczał nad uchem czarnoksiężnika, gdy ten badał elegancką szafkę. Oprócz wspomnianych już alkoholi mebel był puściutki. Nie było też żadnych skrytek, ale dzięki okularom mag zobaczył coś, czego Liadon widzieć nie mógł. Mały napis, napisany jakimś dziwnym atramentem, tak że nawet teraz ledwo je widział. Ów napis, był naprawdę niewielkich rozmiarów a usytuowany był na wewnętrznej stronie drzwiczek, a głosił

„Dla wspaniałego przyjaciela, by miał nas czym ugościć
E, C, N, I”


Po zapamiętaniu całej wiadomości czarnoksiężnik ruszył do „druidzkich podziemi”. Tam pierwsze czym się zajął to mały „basenik”. Zaczął szukać szczelin i już po chwili poczuł coś jak ukłucie. Cofnął machinalnie rękę, ale że owe ukłucie nie było mocne, zaczął ponownie palcami badać kamienie i nagle poczuł mocniejszy ból na palcu. Wyciągnął szybko rękę i zobaczył małego żółwika, który ugryzł go mocno w palec, jednocześnie się do niego przyczepiając. Tengir znalazł więc domek małego, wodnego żółwia. Pięknie. Odłożył więc żółwika i znowu zaczął badać dno małego wodnego zbiornika. W końcu znalazł to co chciał, czyli dziurę, przez którą najpewniej dostawała się tu woda. Dalsze poszukiwania Tengira nie pozwoliły mu na znalezienie czegokolwiek ciekawego. Kruk wdał się więc w rozmowę z Arią i Liadonem.

W tym samym czasie, gdy owa trójka przeszukiwała domek druida, Riviella i Carmellia przeszukiwały Polanę jak i Krąg. Poza kolejnym grotem strzały, oraz świeżymi rysami na kamieniach dziewczyny, a dokładniej Carmellia znalazła jeszcze coś dziwnego. Wyglądało to jak kawałek pomarańczowego szkła, z czegoś co musiało mieć kształt kuli. Co to jednak mogło być? Tego ani ona, ani elfka nie wiedziały. Carmellia nie rozumiała, też jak to możliwe, że na całej Polanie Druida nie ma żadnych śladów. Nawet oni nie zostawiali teraz najmniejszych nawet odcisków buta. Czyżby magia tego miejsca?

Następnie obie kobiety wzięły się za zrobienie noszy. Tu doświadczeniem i wiedzą wykazała się ponownie Carmellia. Była w końcu kimś, kto większość życia spędził w lasach, wiedział zatem jak w nich przetrwać. Szybko wybrała odpowiednie gałęzie oraz narzędzia i wzięła się za pracę. Riviella zaś brak takiej wiedzy nadrabiała entuzjazmem. Z radością słuchała rad Carmelli co ma i jak robić, a że obie były silne i bardzo zręczne, to już po kilku chwilach powstały nosze, bardzo mocne i wytrzymałe, a przy tym łatwe do niesienia, zwłaszcza jeśli brały się za to dwie osoby. Następnie ułożyły z czcią ciało przewodniczki na nosze i poczekały na resztę drużyny.

Po jakimś czasie cała piątka znalazła się wraz z druidem na zewnątrz. Liadon poinformował go, że znalazł pewne przedmioty w domku, które chcieliby zbadać spokojnie w wiosce, na co Nelvin się żachnął i rzekł wymachując rękoma.

- No pewnie bierzcie, a czemu niby nie!? Zabierzcie wszystko, przecież wszystko może być ważnym śladem prawda?! Może jeszcze dorzucę wam antałek piwa, żeby się wam łatwiej myślało co?

To powiedziawszy machnął na przybyszy ręką i poszedł do domku. Wszyscy, więc zgodnie stwierdzili, że dał im swego rodzaju przyzwolenie, a Tengir wyjątkowo ironicznie się uśmiechnął. Czas więc był na powrót.

Liadon chwycił nosze z przodu chcąc nieść je samemu, jednak z tyłu chwyciła je Carmellia tłumacząc, że jest wytrzymała i dla niej to nic wielkiego. Nie było co się z nią sprzeczać, bo w końcu to ona najłatwiej podróżowała przez gęsty las. A to, że była silna dało się zauważyć gdy tylko wraz Liadonem ruszyli. Sedara była drobną dziewczyną, toteż dla elfa i tropicielki jej ciężar był naprawdę niewielki. Cała piątka ruszyła do Południowych Dębów.

Gdy w końcu weszli do Południowych Dębów, wokół nich zrobiła się spora zbieranina ludzi. Wszyscy chcieli wiedzieć co się stało na Polanie, a gdy któremuś z grupy stamtąd wracających wymknęła się wiadomość o nowym druidzie nie mieli już spokoju. W końcu jednak udało się wytłumaczyć ludziom, że nowy druid zjawi się wieczorem w osadzie. Na pytanie o Sedarę, Południowcy jednak mocno zaskoczyli śmiałków. Okazało się bowiem, że rudowłosa nie należała do miejscowej społeczności. Była jedną z najmitek sprowadzonych tu przez Kosefa. W końcu pojawił się i sam Kosef wraz kilkoma ludźmi, którzy wzięli nosze, po czym skierowali się w kierunku kapliczki Lathandera.

- Dziękuje wam, że przynieśliście jej ciało – rzekł Kosef do grupki – Będzie jeszcze czas na wyjaśnienia, teraz muszę się zająć jakimś pochówkiem. – ukłonił się i pobiegł za swoim ludźmi.

***

Po dziwnej scenie z jednym z najemników i Kosefem w roli głównej, babcia i Mago ruszyli do dzielnicy niziołczej. Była ona bardzo ładna i wesoła. Wszędzie przechadzały się uśmiechnięte od ucha do ucha niziołki, śląc pozdrowienia i życząc szczęścia, fortuny, a czasem i smacznego obiadu. Ich domki zaś były jednymi z piękniejszych i bardziej zadbanych w całej wiosce. Wszędzie unosiły się boskie wręcz zapachy mięsiw, ciast, smażonych jajek i innych smacznych posiłków, a także woń kwiatów, których było tu naprawdę dużo. Było widać, że małemu ludowi nad wyraz dobrze się tu powodzi. Aldana i Mago znaleźli też mały ryneczek na którym mogli kupić najprzeróżniejsze warzywa i owoce jak i inne przydatne jak i dziwaczne przedmioty różnego przeznaczenia. Poszukiwania Ferdiego jednak spełzły na niczym, bo gdy w końcu trafili do jego domku, jego żona powiedziała, że „mąż poszedł na miasto, nicpoń jeden”. Oboje wrócili więc już lekko zrezygnowani do „Złamanego Topora”, a tam zastali nie dość, że Dazzaana pijącego piwo z Eberkiem, to jeszcze Ferdinanda, który w najlepsze zajadał się jakąś zupą.

Po kilkudziesięciu minutach do Karczmy weszli Risha, Seraph i Rulius. Mieli nie tęgie miny i szybko zajęli miejsca przy wolnym stole. Postanowili poczekać z wszelkimi opowieściami na resztę, teraz więc odpoczywali.

Grupka awanturników, która była na Polanie Druida weszła do karczmy po niecałym kwadransie. Ich miny też były nie takie, jak można by oczekiwać, po wizycie w tak pięknym miejscy jak Polana Druida.

Cała dziesiątka poszukiwaczy przygód usiadła więc razem przy stole i dość szybko przed nimi został postawiony obiad składający się z zupy ogórkowej (bardzo smacznej) oraz kalafiora, paru ziemniaczków i kawałka dziczyzny. Drużyna miała teraz wreszcie trochę czasu dla siebie. Mogli więc powymieniać się zdobytymi informacjami, porozmawiać o następnych ruchach jak i zająć się sobą.

Gości w karczmie zaś ciągle przybywało.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."

Ostatnio edytowane przez Thanthien Deadwhite : 14-06-2009 o 20:19.
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 15-06-2009, 21:36   #102
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Odkrycia jakie Tengir dokonał były mało znaczące. Jakieś flakoniki z płynami, magiczny patyk...różdżka zdaje się. Pewnie przydatne, ale...nie posuwały śledztwa nawet o cal naprzód.
Jedyne wnioski jakie wysnuł Tengir to takie, że zanim niedawno zmarły druid osiadł na stałe, był awanturnikiem. I że nie należy pchać palców w ciemno, bo zawsze znajdzie się coś co zdecyduje się za nie capnąć.
Liadon i Carmellia wzięli zwłoki Sedary na prowizoryczne nosze. Czarnoksiężnik przyznał w duchu, że on na taki pomysł by nie wpadł. Z drugiej strony nie był człowiekiem lasu...
Załatwiwszy sprawy dzielne grupa wywiadowcza, zawróciła na pięcie i udała się z powrotem, za przewodnictwem przede wszystkim Carmelli i Liadona niosących zwłoki przewodniczki.
Tengir musiał w duchu przyznać, że dobrze iż jego „opiekunka” również się tu znalazła.
Bez Carmelli, dzielna drużyna zapewne długo błąkałaby się po lasach.
W drodze Tengir podszedł do idącej przez las asimarki... dlaczego? Bo miał pretekst by usłyszeć jej głos i spojrzeć jej w oczy. Gdzieś w głęboko w sercu, chaotyczna natura czarnoksiężnika przeklinała to irracjonalne uzależnienie od Astearii. Niemniej przy niej, ów głosik zdawał się być piskiem myszy pod miotłą.
- Więc? –spytał.- Co sądzisz o tym druidzie?
- Jak na druida jest nerwowy - stwierdziła po chwili zastanowienia zerkając na niego - ale to może jego reakcja na to, co stało się jego poprzednikiem. Przybył tu dziwnie szybko, choć jego wersja z kwiatem czy tam roślinką jest do przyjęcia... No i wydaje mi się, że jego nastawienie do Południowych Dębów nie jest takie jak powinno, ale to już problem burmistrza.
Nie tylko druid denerwował się. Pod wpływem spojrzenia czarodziejki, Tengirowi od razu zaschło w gardle. Chrząknął cicho, by pozbyć się flegmy z gardła, następnie rzekł.- On zachowywał się jakby...obawiał się ataku z naszej strony. W każdej chwili gotów do obrony. Może to i logiczne, ale...coś mi tu nie pasuje. Po lesie włóczy się elfka z bandą gnolli, a on mówi nam że przebywanie w lesie jest dla nas niebezpieczne...Zupełnie jakby chciał się nas jak najszybciej...pozbyć?
- To... możliwe... - Astearia założyła niesforny kosmyk włosów za ucho i przygryzła w zamyśleniu wargę. - Czy to możliwe, żeby Nilven był w zmowie z Amrą? Raczej nie, to brzmi zbyt nieprawdopodobnie. Ale możliwe jest, że druid znalazł coś ciekawego w domu i chciał to jak najszybciej sprawdzić.
Aasimarka zamilkła na chwilę marszcząc brwi i wodząc nieobecnym wzrokiem po najbliższych drzewach.
- To wszystko jest dziwne - stwierdziła po chwili. - Mamy złą albo obłąkaną elfkę rządzącą grupą gnolli. Mamy druida, który ni z gruszki ni z pietruszki przybył na miejsce starego... Niewątpliwie ich wszystkich łączy jakaś tajemnica.
- Nie wierzę, by Amra rządziła gnollami.- odparł czarnoksiężnik kręcąc głową w zaprzeczeniu.- Zwłaszcza tymi. To nie byli byle łupieżcy. Mieli maga w swych szeregach. Tacy nie posłuchaliby niezrównoważonej emocjonalnie elfki. Musi być ktoś jeszcze... ktoś komu chaos związany ze śmiercią Aramila i poczynaniami elfki jest na rękę. Ktoś kto to wszystko zorganizował i trzyma nad tym subtelną kontrolę. Powiedz mi, gdybyś była na miejscu Amry, w jaki sposób zemściłabyś się na Południowych Dębach?
- Sama nie wiem... zrobiłabym coś, co zabolałoby ich najbardziej - stwierdziła zatrzymując się gwałtownie. Spojrzała mu prosto w oczy. - Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę twoją hipotezę o kimś "trzecim" to wszystko zaczyna mieć jakiś sens.
- Ale nie strzelałabyś z krzaków do pojedynczych osób, prawda?- rzekł Tengir uśmiechając się i czerwieniąc jednocześnie. Czemu Astaeria miała takie piękne oczy? Opanował się w końcu i wyłuszczył swoją teorię.- Jest wioska rządzona od pokoleń przez jedną rodzinę. Źle czy dobrze...to nie ma znaczenia. Ważne, że ludzie się do tego przyzwyczaili, i nie chcą zmian. Wtedy trzeba zrobić coś strasznego, co podważy zaufanie do burmistrza. A wtedy ludzie poczną szukać nowych wybawców, którzy uratują wioskę i przejmą rządy, podporządkowując osadę organizacji, która wywołała owe kłopoty...Tak postępuje ...Czarna Sieć na przykład.
Kobieta uniosła lekko brwi zdziwiona reakcją czarnoksiężnika, ale odwróciła wzrok czując, że i ją palą policzki. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło by ktoś tak zareagował.
- Czarna Sieć? - Spytała próbując zebrać myśli. - Cóż, nie mamy na to dowodów, ale nie możemy i tego wykluczyć... Tyle, że nadmiar hipotez nie zbliża nas do rozwiązania łamigłówki. Na dobrą sprawę nie mamy nic pewnego.
Tengir nerwowym ruchem potarł bliznę.- Tak, zdaję sobie z tego sprawę...Ciekawe jak burmistrz zareaguje na wieść o nowym druidzie.
-Swoją drogą...jedna sprawa mi dotąd umykała.- Tengir zatrzymał się i rzekł.- Asteario, czemu Amra nie wzięła wtedy bransoletki. Rozumiem, że powstrzymałabyś ją przed zabiciem burmistrza, ale ów przedmiot mogłaby wziąć bez problemu, prawda? Czemu tego nie zrobiła?
- Kiedy weszłam do gabinetu Amra szarpała się z Greą. - Astearia zmarszczyła brwi starając się przypomnieć sobie wszystkie szczegóły wczorajszego zajścia. - W końcu Amra ją puściła, a Grea powiedziała, że elfka przyszła tutaj, bo "chciała ich zabić i ukraść bransoletkę". A później pojawił się ten jej kot... Amra po prostu wyszła mówiąc, że gówno mnie obchodzi, co ona robi. To dziwne. Miała nade mną przewagę, ale bransoletki nie zabrała, choć mogła. Nie sądzę by Grea kłamała, bo gdyby tak było to nie wskazałaby wtedy tej jednej konkretnej rzeczy. Powiedziałaby raczej, że chciała ich okraść. Hm... Wiesz, kiedy wrócimy do Dębów pójdę porozmawiać z Ferdinandem. Może on był świadkiem rozmowy Amry z burmistrzem ?
- Oby Risha znalazła obozowisko gnolli. Myślę, że to stwory wyjaśnią nam więcej niż elfka. No i...-Tengir zacisnął dłoń w pięść.-...powinni się przekonać co to znaczy: być ofiarą napadu.
- Wszystkiego dowiemy się kiedy dotrzemy na miejsce - stwierdziła spokojnie i uniosła dłoń jakby chciała go jakoś pocieszyć czy uspokoić, ale po chwili zrezygnowała z tego. - Tengirze... Nie trać sił na bezsensowną złość. Wierz mi to wcale nie pomaga.
- Wybacz, widziałem za dużo spacyfikowanych wiosek....A po takich widokach człowiek ma koszmary.- westchnął czarnoksiężnik, po czym uśmiechnął się mówiąc.- Dziękuję Asteario, za wysłuchanie mnie. Łatwiej mi poukładać myśli... i teorie, gdy z kimś je omówię.
Nie był to jedyny powód rozmowy z czarodziejką, ale przecież czarnoksiężnik, nie mógł powiedzieć jej prawdy.
Kobieta uśmiechnęła się życzliwie.
- Przykro mi to słyszeć - stwierdziła z szczerym współczuciem w głosie. - Jeśli będę mogła ci jeszcze kiedyś pomóc... nigdy nie odmówię.
Tengir uśmiechnął się nerwowo pocierając kark. Słowa czarodziejki obiecywały tak wiele...zbyt wiele jak na wybujałą fantazję czarnoksiężnika. Na szczęście Tengir zdawał sobie sprawę z nierealności co śmielszych z jego pomysłów. I dobrze...obecne stosunki z czarodziejką były bezpieczne dla obojga z nich. Dalsza rozmowa, musiała poczekać. Zbliżali się bowiem do Południowych Dębów.

Pojawienie się ze zwłokami Sedary oczywiście wzbudziło poruszenie w osadzie. Ale tego Tengir się spodziewał, opowiadając o napaści Amry na nich i spotkaniu nowego druida.
Pominął w swych opowieściach, fakt przeszukania druidzkiej sadyby.
Z ulgą i jednocześnie zainteresowaniem przyjął fakt, że Sedara nie była członkinią tutejszej społeczności. Z ulgą, bo obyło się bez scen z płaczącą matką oskarżającą ich o bycie przyczyną śmierci ich córeczki. Z zainteresowaniem, gdyż Sedara okazała się być najemniczką Kosefa. Interesujący fakt, świadczący o tym, że ją wynajął, zanim zginął druid.
W jakim celu ich wynajął? I kim był ten cały Kosef?
Tengir był coraz bardziej tego ciekaw, ale wpierw... ruszył wraz z resztą drużyny do karczmy.
Widząc tylko Rishę i jej towarzyszy Tengir rzekł.- Pogadamy po obiedzie...To dobry czas na wymianę informacji.
Podał czarodziejce znalezione przez siebie przedmioty ze słowami.- Możesz je zidentyfikować? Ja...cóż...muszę załatwić, jedną sprawę. Zaraz wrócę.
Po czym udał się w kierunku pokoi...Sprawą którą chciał załatwić, było skontaktowanie się z jego „osobistą informatorką”, jak w myślach określał Marie. Czarnoksiężnik był osobą z praktyczną z natury. I lubił łączyć przyjemne z pożytecznym.
Czarnoksiężnik zdybał pokojówkę w jednym z pokoi. Tengir zaszedł dziewczynę od tyłu...właśnie zmieniała pościel. Objął Marie w pasie i przycisnął do siebie szepcząc jej do ucha.- Cudownie pachniesz, wiesz?
Marie krótko pisnęła ze strachu, rozpoznała jednak Tengira, jej ciało przestało więc być naprężone...
- Dziękuje - odparła wyjątkowo chłodno, nie przerywając wykonywanej czynności.
Tengir wyczuł zmianę tonu w jej głosie, więc i irytację. Jednak mimo to nie wysunęła mu się z objęć. Co mu chciała przekazać tą postawą? Ciekawiło go to. Więc nadal trzymając dziewczynę w objęciach spytał.- Stało się coś?
- Ano stało – wymamrotała Marie, wciąż nic sobie z obecności mężczyzny nie robiąc. Mało tego, szturchnęła go lekko łokciem.
- Nie pracuję za darmo... - w końcu wymamrotała.
-Aaaa tak.- uśmiechnął się Tengir, ucałował w ucho dziewczynę.- Czemu po prostu mi nie powiedziałaś. Głupio mi było rano płacić, po tym co powiedziałaś leżąc u mnie na łożu.
- No wiesz... - Powiedziała, choć Tengir tak naprawdę chyba nie wiedział. Za to wciąż ją obejmował, a ona wciąż łopotała prześcieradłem na łożu...
- Pomożesz? - Spytała juz bardziej łagodnym tonem mając na myśli wspólne rozpostarcie prześcieradła - I mów co cię do mnie ponownie sprowadza kotku, czyżbyś się stęsknił?
-Zdecydowanie... jak już wspomniałaś, jesteś wiele warta. I zgadzam się w tej kwestii.- rzekł czarnoksiężnika pomagając dziewczynie, dość niezgrabnie, ale z entuzjazmem. Rozścielanie prześcieradeł, to nie było to w czym Tengir był dobry. Jednak Marie doceniła jego starania, gdyż wszelki ślad niechęci znikł z tonu jej głosu.
- No wiesz... ja w sumie też - Uśmiechnęła się w końcu do niego czarująco i lekko przygryzła na moment wargę.
Tengir się uśmiechnął w odpowiedzi, po czym rzekł.- Wiesz, chciałem cię poznać bliżej, twoją przeszłość...twoje...-przez chwilę czarnoksiężnik gapił się na biust dziewczyny, po czym opanowawszy się dodał.- twoje poglądy. Poznać ciebie bliżej
Marie milczała zaskoczona tymi słowami, więc Tengir spytał.- Urodziłaś się tutaj?
- Tak, urodziłam, a co? - Poprawiła wyjątkowo powoli kosmyk włosów, wyraźnie znowu zaczynając kokietować Tengira. Zdawało się również, że zauważyła, gdzie mężczyzna przez chwilę patrzył...
Tengir oparł się o ścianę i patrzył na dziewczynę, napawając się jej urodą...i nie tylko. Czuł jak jej sztuczki działają na niego. Mimo iż tyle zamtuzów odwiedził, nie uodpornił się. Zarówno Marie jak i Riviella wykorzystywały to, choć każda na inny sposób.- Jakie miałaś dzieciństwo?
- Ojej, czy to przesłuchanie? - Zaśmiała się, opierając dłonie na biodrach, po czym odezwała dosyć nietypowo - A co byś chciał usłyszeć? Że miałam parszywe, ojciec pijak a matka lafirynda, wiec siłą rzeczy i ja nią zostałam?. Nie Tengirze, dzieciństwo miałam bardzo udane, a robie co robie, bo... to lubię.
Tengir miał zamiar powiedzieć.- Chciałbym usłyszeć prawdę.- ale nie zdążył. Marie zrobiła parę kroków do mężczyzny, po czym spojrzała jemu prosto w oczy.
-Nie...szczerze mówiąc to właśnie chciałem usłyszeć. Że miałaś szczęśliwe dzieciństwo.- uśmiechnął się Tengir.
- A u ciebie?. Również było spokojne?- spytała Marie będąc blisko, bardzo blisko Tengira.
Czarnoksiężnik położył dłoń na policzku dziewczyny i delikatnie pieszcząc skórę rzekł.- Ja miałem za ojca oficera...ale dzieciństwo miałem okropne. Ta blizna na twarzy jest po nim pamiątką i nie powstała w wyniku wypadku.
- Biedactwo - Marie szepnęła nieco zadziornie, po czym... ucałowała bliznę Tengira - Już lepiej? - Spytała wyjątkowo wymownie trzepocząc rzęsami, a na jej ustach pojawił się narastający uśmiech.
-Przy tobie zawsze.- uśmiechnął się Tengir, spojrzał na nią, a jego wzrok przyciągnął dekolt dziewczyny.- Chyba nie masz mi za złe, że chcę cię poznać dogłębnie?
- Ty świntuchu... - Szepnęła rozbawiona Marie i zachichotała juz głośno - Ja ci dam dogłębnie...
-W sumie liczyłem na to, że dasz.- zażartował Tengir obejmując dziewczynę w pasie.
- Tylko ci jedno w głowie co? - Zamruczała i pocałowała namiętnie Tengira drapiąc pazurkami po jego torsie - Teraz jednak skarbie nie mogę, musze sprzątać i tak dalej...
-Szczerze powiedziawszy, naprawdę bym cię chciał lepiej poznać.- odparł Tengir oblizując wargi po tym namiętnym pocałunku.- Zobaczyć gdzie mieszkasz, jak ci się żyje... Posłuchać opowieści z dzieciństwa i plotek.
- Mam na zapleczu malutki pokoik, chcesz to wpadnij czasem, tylko uważaj na Dagnal, ona cięta na mnie zołza strasznie, i lepiej żeby nie wiedziała o naszych... rozmowach - Parsknęła na końcu śmiechem.
Trochę to komplikowało sprawę, czarnoksiężnik chciał lepiej poznać osadę i jej ludzi... Myślał, że dziewczyna mieszka poza karczmą. Tengir podszedł do dziewczyny i objął przyciskając do siebie i szepnął jej do ucha.- Kiedy mógłbym tam wpaść?
- Co wieczór, po kolacji... - Nagle ręka Marie znalazła się na kroczu Tengira, gładząc materiał spodni, a w oczach kelnereczki pojawił się znajomy blask pożądania - Jeśli jednak chcesz, możemy nadal się spotykać w twoje izbie...
-Raz chciałbym odwiedzić ciebie.- przy ostatnim słowie Tengir niemal pisnął. Musiała wyczuć...napięcie materiału, rosnące pod jej dotykiem.
Na ustach Marie pojawiło się wyraźne zadowolenie. Lekko zacisnęła i poruszyła dłonią...
- Marie! Długo jeszcze będziesz się tak guzdrać? - Do uszu obojga dotarły z parteru znajome wrzaski. Dagnal.
-Zamówić ci jakieś konkretne wino?- spytał czarnoksiężnik. Odsunął się od Marie by nie robić dziewczynie kłopotu u krasnoludzicy.
- Bardzo chętnie. Zdam się na twój wybór - Marie nic sobie z wrzasków szefowej nie robiąc zbliżyła się jeszcze na chwile do Tengira i tym razem delikatnie pocałowała go w usta.
Nie bardzo potrafił zrozumieć zachowanie Marie, ale podobało mu się. Gdyby jeszcze mógł wyczuć gdzie u Marie kończy się gra, a gdzie widać jej prawdziwy charakter. Wieczór z nią spędzony będzie miłą odskocznią od braku rozwiązań i stanu ciągłego zagrożenia. I może być obfity...w informacje.
Załatwiwszy tą sprawę, wrócił do reszty grupy. Później był obiad, podczas którego Tengir starał się skupić na machaniu sztućcami. Ciągłe rozmyślanie o całej tej sprawie, źle wpływało na pracę jego żołądka. A po posiłku opowiedział ogólnie o wyprawie do chatki druida.
- Wyruszyliśmy z przewodniczką która była jednocześnie naocznym świadkiem miejsca zbrodni. Już z nią nie porozmawiacie. Nie żyje, ale o tym później. Druid zginął w makabryczny sposób, nie dość że przyszpilony strzałami to jeszcze z poderżniętym gardłem i uciętymi dłońmi oraz palcami. Jednym słowem, ktoś mocno Aramila nienawidził, lub też miał powód by uczynić zbrodnię...wstrząsającą. Od tego czasu, Amra szaleje po lesie, atakując mieszkańców wioski. Nie ma dowodów, że Amra zabiła druida, ale z pewnością wyładowuje agresję strzelając do miejscowych. Zabiła naszą przewodniczkę na naszych oczach, wrzeszcząc coś o podłych gnidach i zabiciu nas wszystkich. Odkryliśmy też, że chatka ma nowego właściciela. Druida Nilvena, filozofa z upodobania, furiata z charakteru. Za łatwo go urazić jak na człowieka będącego w równowadze z naturą. W każdym razie Nilven uporządkował już miejsce zbrodni. I nie znaleźliśmy niczego co mogłoby przybliżyć okoliczności śmierci druida. Wiem tylko, że był stary i zanim objął stałą posadę, był poszukiwaczem przygód. Co świadczy o potędze jego mordercy...lub morderców.
Tengir nie wspomniał grupie o swej hipotezie i o innych pomysłach, które omówił z Astearią.
Uznał bowiem, że ma zbyt mało dowodów, czy nawet poszlak, by formułować tak daleko idące wnioski. Rzekł więc.- I jeszcze jedno, Riviella wymyśliła plan złapania Amry.
Spojrzał na paladynkę, uznając że sama powinna przedstawić swój pomysł.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 24-06-2009 o 13:11.
abishai jest offline  
Stary 16-06-2009, 14:08   #103
 
Raincaller's Avatar
 
Reputacja: 1 Raincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znany
Gdy tylko zaczęli oddalać się od przesiąkniętej zapachem śmierci chaty, Rulius poczuł nie lada ulgę. Jednakże zawroty głowy ciągle dawały się we znaki, tak samo jak przeszywające uczucie chłodu. Spoglądając na pozostałych towarzyszy próbował się ogarnąć, co zresztą całkiem nieźle mu wychodziło. Trzymać fason... - powtarzał sobie w myślach, uśmiechając się od czasu do czasu do zerkających na niego kompanów. Seraph, który z początku wyraźnie wystrzelił do marszu z ogromnym animuszem, teraz zwolnił, a jego oddech dawało się posłyszeć pomimo dźwięków wydawanych przez las. Risha nie zmieniała swojego tempa, a ścieżka, którą obrała naznaczona była licznymi śladami tajemniczej dziewczyny, którą napotkali obok domu.


Po jakimś czasie ich oczom ukazał się piękny strumyczek. Rulius niemalże stracił zmysły na widok lśniącej tafli świeżej wody i biorąc przykład z towarzyszy na klęczkach zaczął pić ze źródła. Nagle do jego świadomości dotarł niepokojący fakt - wszyscy, niczym pod wpływem jakiegoś zauroczenia zapomnieli o poprzednich wydarzeniach i o makabrycznych przeżyciach jakich dostarczył im dziwny dom wypełniony krwią. Spoglądał na Serapha, który przestał ciężko oddychać, a z jego twarzy dało się odczytać ogromną ulgę. Risha, wiecznie czujna, teraz także wydawała się być pod tajemniczym wpływem strumienia.
- Ciekawe, nieprawdaż? - bard przykucnął obok tropicielki, spoglądając na jej twarz, po której spływały krople źródlanej wody. - Albo trafiliśmy do raju... albo byliśmy w piekle.

- Jak dla mnie, nawet nie tyle ciekawe, co niepokojące. Z jednej skrajności wpadać w drugą i to w przeciągu kilkunastu minut. - słowa Rishy nie zdradzały spokoju ducha, chociaż płynęły już ze znacznie bardziej opanowanego źródła. Dziewczyna nie odpowiedziała na spojrzenie barda, a wpatrywała się w gęstwinę obok, jak gdyby chciała zapamiętać każdy szczegół tworzonego przez nią obrazu.
- Po prostu nie podoba mi się to wszystko. - pokręciła w końcu głową, przywołując na twarz niezbyt zadowolony wyraz. Nie była jeszcze skłonna do robienia sobie żartów.

Widząc grymas tropicielki Rulius spuścił głowę i nabrał w dłonie nieco wody ze strumienia. Zastanowił się, po czym odrzekł, tym razem dość poważnym tonem.
- Rozumiem i uwierz mi, iż podzielam twe obawy. Ja jednak uważam ciągle, iż ktoś stawia nas w obliczu dziwnej, ogłupiającej zmysły iluzji. Co więcej czuję się, jakbym był marionetką popychaną naprzód wbrew własnej woli. - po tych słowach wypuścił powietrze, a na jego twarzy zarysował się lekki ironiczny jak zwykle uśmieszek. - A ja nigdy nie byłem gwiazdą teatralnych desek...

- Jeśli tak, to twórcy tego wesołego przedstawienia na pewno zrzednie mina, jak mu aktorzy zniszczą finał. Czy to wyłamaniem się z roli, czy zwykłą, beznadziejną grą. - tropicielka zerknęła kątem oka na Ruliusa, a przez jej twarz przemknął cień szyderczego uśmiechu. Westchnęła potem ciężko. - Rozpływające się w powietrzu gnolle i znikające na drzewach humanoidalne bestie... Będzie z czego się spowiadać.


Tuż po powrocie na szlak Risha znalazła jeden z bucików tajemniczej damy, po jakimś czasie natrafili także na drugi - do pary. Chociaż chcieli odnaleźć Julię, aby z nią porozmawiać, teraz mieli jeszcze nadzieje zwrócić jej zgubę. Podążając ciągle po śladach bosych stóp dotarli aż pod samą osadę. Interesujące, czyżby ponowne spotkanie było nam przeznaczone? - bard przyglądał się mijanym budynkom i zastanawiał się, gdzie te ślady ich zaprowadzą. - Jeśli to mieszkanka Dębów, to czego w samo południe szukała tak daleko od osady? W dodatku sama… Pogrążony w myślach nie dostrzegł nawet, kiedy stanęli przed samotnym domem położonym na uboczu. Ślady dziewczyny urywały się właśnie tutaj, Seraph zwyczajnie, bez pardonu zabrał się za pukanie do drzwi. Te jednak ustąpiły z lekkim skrzypnięciem, były otwarte. Pchani ciekawością, zachowując jednak ostrożność weszli do środka. Przywitała ich pustka, no może pomijając zaskoczonych nagłą wizytacją pająków. Pustka wypełniona...
- Zapach konwalii? - na twarzy barda zarysowało się komiczne wręcz zdziwienie. - Czy wy też to czujecie? Czy może moje zmysły stępiły się do poziomy ostrza Serapha. - uśmiechnął się do wojaka, jak zwykle próbując obrócić w żart swój strach.

- To już trzeci raz dzisiaj - skomentowała z westchnieniem tropicielka, ignorując jak na razie dobry nastrój Ruliusa. Widać było, że nie tego, nie kompletnej pustki, spodziewała się we wnętrzu chatki, a kolejny urywający się trop wyraźnie grał na jej cierpliwości. Na jej obliczu pojawiły się ślady zmęczenia - mentalnego, bo fizycznie wciąż była jeszcze w pełni sił. Rozejrzała się uważnie po całym pomieszczeniu, ale nawet na zakurzonej wszędzie powierzchni nie dało się dostrzec ani pół śladu.
- Jeśli szukamy naszego mistrza marionetek, to jest chyba spora szansa, że poznamy go po zapachu - rzuciła, ale bez przekonania.

- Mistrza marionetek… - uśmiech opuścił twarz barda, powaga, jaką zachowywała Risha zaczynała mu się wyraźnie udzielać. Rozglądał się jedynie po domku, nie potrafił jednak zmusić się do jakiegokolwiek dodatkowego komentarza.


W końcu dotarli do karczmy, gdzie przy piwie zasiadało już dość zacne grono z kapitanem Dazzaanem na czele, po jakimś czasie zjawili się pozostali. Wszyscy zebrali się przy jednym stole. Na stole natomiast zagościły potrawy, które przez większość przyjęte zostały z zachwytem. Niestety, jeśli idzie o gust Ruliusa to były one bardzo mocno chybione...
- Zupa ogórkowa? - wymruczał sam do siebie pod nosem.
Że też po zwróceniu śniadania przed nos podsunięto mi trutkę! Co oni się tak na mnie uwzięli - w myślach zrzędził niczym rozgoryczona staruszka, na twarzy barda natomiast dało się dostrzec wyraźnie obrzydzenie, gdy spoglądał na dania zakrywające stół. Zielona zupa... Trzymajcie mnie, jeszcze ten zapach, że już o smaku nie wspomnę, kwas nad kwasy. Prędzej bym połknął Melfową strzałę, aniżeli to "coś"! A ten mózg? A przepraszam, kalafior...
Rozglądał się nerwowo dookoła starając się wyłapać z tłumu którąś z kelnerek. Miał nadzieję, że ta gospoda jest w stanie zaserwować coś innego. W końcu dostrzegł Katie i skinął lekko ręką przywołując ją do siebie.

Młoda dziewoja podeszła po chwili do stołu zajmowanego przez barda, oczekując co też ów może od niej chcieć, a Rulius zauważył, że Katie tym razem jakby śmielej się w niego wpatrywała swoimi oczkami... .
- Tak? - Spytała, dosyć dźwięcznym głosikiem.
- Nie chciałbym ujmować talentu czy też wyczucia smaku pomysłodawcy naszego posiłku, jednakże chętnie zjadłbym coś innego... Coś bardziej na mój żołądek. - Rulius rzucił dziewczynie dość zuchwałe spojrzenie, tak jakby w międzyczasie testował płochliwość kelnereczki. - Możesz mi zaproponować coś lekkostrawnego?
- Coś lekkiego... - Katie nie wytrzymała jednak spojrzenia mężczyzny i minimalnie opuściła głowę w dół, jednocześnie myśląc nad posiłkiem - A może placuszki? - Odezwała się nagle energicznym i pełnym wyrwy głosem, zupełnie jakby jej własny pomysł wywołał w niej nagle sporo radości.
Bard aż uśmiechnął się mimowolnie na dźwięk rozradowanego głosiku dziewczyny.
- Placuszki? - zapytał, a jedna z brwi powędrowała w górę. - No cóż, zdam się na twój gust. Jeszcze jedno... Katie. - wypowiadając jej imię zniżył nieco głos, zastanawiając się czy to było konieczne. - Chciałbym się czegoś napić, z tym, że wolałbym jakiś lżejszy trunek. Może jakieś nie najgorsze wino? Tak, myślę, że wino to będzie dobry wybór.

Po jakiś dziesięciu minutach Katie powróciła z kuchni niosąc talerz pełen pachnących już z daleka placków, zręcznie trzymając go w jednej dłoni, w drugiej zaś niosła flaszkę jakiegoś wina i kubek. Gdy postawiła wszystko przez Ruliusem, mężczyzna zauważył, że na talerzu poza owymi plackami znajduje się odrobina jakiejś konfitury, oraz czegoś... żółtego, zapewne kremu, lub czegoś podobnego.

Bard przyglądał się uroczej kelnerce rozkładającej przed nim smakowicie wyglądające placki. W myślach już rozkoszował się słodyczą konfitury, wzrok jednak miał wpatrzony w rumieniące się policzki Katie. Jej uroda wyraźnie zaczynała chwytać go w swe zwiewne sidła. Rulius już miał się odezwać, gdy niespodziewanie głos zabrała dziewczyna.

- Proszę, i smacznego - Katie uśmiechnęła się z rumieńcami, po czym po chwili wahania dodała - Chciałam panu podziękować bardzo za uratowanie mojego brata, naprawdę dziękuję z całego serca...

- Ah, zapewne masz na myśli Morvina? To żaden wyczyn. Gdyby Mago był w stanie sam by go uratował. Ja jedynie przysłużyłem się banalnym zaklęciem. Masz bardzo dzielnego brata. - chociaż starał się nie speszyć skromnej kelnereczki, to jednak mimowolnie wpatrywał się w jej śliczną twarzyczkę. - Zresztą, tak smakowicie wyglądające placki i odrobina słodyczy są aż nadto łaskawą zapłatą. - uśmiechnął się, bez grama typowej dla siebie ironii, tak po prostu, szczerze.

Dziewczyna zachichotała na ostatnie słowa Ruliusa, i fakt zachwalania jadła jeszcze przed jego skosztowaniem. Przez chwilę unikała wzroku barda i... wierciła butkiem w podłodze, wyraźnie znowu nad czymś myśląc. W końcu wypaliła niezwykle zaskakujące zdanie:
- Odprowadzisz mnie później do domu? - Spytała, czerwona jak piwonia, dodając szybko - "Panie"...

Rulius niczym rażony piorunem spojrzał na dziewczynę, wyraźnie zaskoczony jej ostatnim zdaniem. Chociaż ciężko było ukryć fakt, że do urody Katie miał słabość, to jednak już o poranku w myślach stwierdził, iż to nie jest panienka na chwilkę. Teraz siedział wpatrzony w kelnerkę z otwarta gębą. O złośliwa Tymoro...
- Ależ oczywiście. - wstał, po czym dość energicznym ruchem skłonił się lekko, w iście teatralnym pokazie. - Nie przystoi odmawiać, gdy tak piękna dama prosi.
Dziewczę słodko zaśmiało się na czyny i kolejne komplementy półelfa, po czym Katie szybko myknęła do kuchni. Byli więc umówieni...

Rulius odprowadził jeszcze wzrokiem kelnereczke, po czym zabrał się za pochłanianie smakowicie wyglądających placków. Chociaż kwestia posiłku wytrąciła go z tematu rozmów prowadzonych przez pozostałych towarzyszy, to jednak zmusił się na komentarz, po raz pierwszy zresztą jawny.
- A dajcie spokój biednej Amrze. - wyburczał popijając przełykany posiłek winem. - Biedaczka mści się za krzywdę jaką jej wyrządzono. Gdyby Wam zabito kochającego opiekuna także kierowalibyście się ślepą chęcią zemsty. Zresztą, to właśnie dzięki tej furii, która ją zaślepia, my nadal żyjemy, ale powinniśmy wykorzystać jej chaotyczne działania i w tym czasie skupić się na poszukiwaniach prawdziwego zabójcy Aramila. - wypatrując reakcji pozostałych kompanów na te dość "subiektywne" poglądy, zorientował się, że chyba powiedział już wystarczająco dużo. - Zresztą, zemsta to sztuka, jeśli tylko dokonuje się z artystyczną pieczołowitością. Amra jest słabą artystka...
 
__________________
"Tylko silni potrafią bez obawy śmiać się ze swoich słabostek." - W.Grzeszczyk

Ostatnio edytowane przez Raincaller : 16-06-2009 o 21:51.
Raincaller jest offline  
Stary 16-06-2009, 22:17   #104
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Rozczarowanie, jakie przyniosło za sobą badanie chatki i tropów zostawionych przez mordercę jej mieszkańców odbiło się na Rishy w zauważalnym, jak na nią, stopniu. Zupełnie zniknęło gdzieś jej prześmiewcze usposobienie, które w innych okolicznościach kazałoby jej sypać kąśliwym żartem i podejść do sprawy ze zwyczajowym dystansem - zastąpił go za to pochmurny nastrój, który już z dala emanował powagą, skupieniem i zamyśleniem. Tropicielka szła przez puszczę pewnie, jej krok ani na moment nie zachwiał się w tę czy inną stronę, bo też odnalezienie śladów po uciekającej blondynce było jedynie kwestią automatycznych odruchów. Risha w ogóle nie potrzebowała zastanawiać się, dokąd iść i na co wokół siebie patrzeć - tak naprawdę tylko kilkakrotnie jej wzrok zanurkował w dół, bowiem przez większość marszu dziewczyna trzymała głowę prosto. Gdyby zapytać ją, na co patrzyła, odpowiedzi udzieliłaby instynktownie, ale w tym momencie, w chwilach, które z każdym krokiem oddalały ich od miejsca makabrycznej zbrodni, to nie widok przed oczami się liczył, a obraz, jaki wciąż przewijał się w głowie.
I pytania, na jakie nikt nie potrafił udzielić zadowalającej odpowiedzi.
Pogrążona więc w rozmyślaniach, skoncentrowana na zagadce, która nie dawała jej spokoju, Risha milczała, pozwalając i innym dojść w pełni do siebie. Widziała, w jak kiepskim stanie znajdowali się jej towarzysze, lecz żadnemu z nich nie zaoferowała pomocy - wystarczająco dużo wiedziała o mężczyznach, by rozumieć, że w chwilach słabości oferowanie im wsparcia mogło być niemal oskarżycielskim wytknięciem niechcianej w tym momencie prawdy. Jakiekolwiek przeżywali boleści i niewygody, poradzą sobie jak to mężczyźni, bez ryzyka dla niej, że urazi czyjeś ego. Albo też po prostu uznała, że nie jej sprawą było wtrącanie się w ich stan ducha. Bo duch, w to nie wątpiła, najbardziej w starciu z chatką ucierpiał. Mimo tego badawcze spojrzenie tropicielki przesunęło się i po Seraphie, i po Ruliusie, kiedy dotarli do szumiącego strumyczka - głównie po to, by wymienić z nimi nieme pytania, jakie nasuwały się pod wpływem rozpościerającej się wokół tajemniczej aury. Droga za uciekinierką prowadziła ich z powrotem do Dębów, a jednak wcześniej żaden strumień nie przeciął im drogi...

Chwilę odpoczynku Risha poświęciła - lub też zwyczajnie zmarnowała - na próbę poskromienia drzemiącego w niej gniewu. Pierwsza porażka z urywającym się śladem gnolli odpływała w zasadzie w niepamięć, jeśli przyrównać ją do tego nowego, niepokojącego odkrycia na polance. Silna atmosfera strachu, spod której ledwo zdołali się wydostać nie mogła być działaniem byle której bestii, choćby nie wiadomo jak była krwiożercza. Znaki zostawione na ścianach, poza piekielnym bogowie tylko wiedzieli, w jakim jeszcze języku, nie zostały wyryte przez przypadek. Znaleziony włos, którego nie sposób porównać było do niczego, co do tej pory tropicielka w lasach spotykała, wzbudzał więcej pytań, niż udzielał odpowiedzi. A skoczny humanoid, poruszający się zarówno na dwóch, jak i czterech kończynach, i najwidoczniej umiejący przemieszczać się po drzewach, ani na moment nie dawał o sobie zapomnieć... Jeśli chodziło o lasy, jeśli chodziło o ten nieskażony cywilizacją świat, jego bezpieczeństwo i odwiecznie panujący w nim naturalny porządek, to nie było w całym Torilu niczego, na czym bardziej mogłoby zależeć Rishy. Bezsilność, która w obliczu tego odkrycia w dziewczynie się kotłowała, bezlitośnie wżerała się w każdą komórkę jej ciała.
Z trudem powstrzymywała myśl, że gdyby to był jej las, gdyby to na jej teren zapuścił się taki potwór...
Sama nie kończyła jednak tych obietnic. Trywialna sprawa burmistrza zeszła na drugi plan, zepchnięta jak robak w najciemniejszy i najdalszy kąt jej świadomości.

Krótka rozmowa z Ruliusem - poza tym, iż skutecznie odpędziła na moment ponure rozważania i bezwzględne przyrzeczenia, przywołując na jej twarz nawet krótki uśmiech - zwróciła Rishy uwagę na jeszcze jeden szczegół, który i wcześniej przemknął jej przez myśl. Urwany trop gnollowego oddziału rozpłynął się jak w powietrzu, tak, jak gdyby cała ich zgraja przeniesiona została za pomocą magii - a sama śmiałość i przemyślność ich zorganizowanego ataku stawiała pod znakiem zapytania tożsamość osoby, która stać mogła za kurtyną. Chociaż atak na osadę dopomógł Amrze w jej własnych celach, z trudem przyszłoby tropicielce uwierzyć, iż to ona miała gnolle pod swoim przywództwem. Jeśli w grę wchodziła magia, to wchodziła razem z całą potęgą, której nie każdy mógł sięgnąć. Pytaniem pozostawało, kto mógł...
I kto sięgał.

Nic więc dziwnego, że przez cały czas tropicielka była milcząca i posępna. Kiedy wznowili marsz, odezwała się chyba tylko raz, i to tylko, by oznajmić znalezisko w postaci zagubionego trzewika. Dziewczynę tak naprawdę dziwiło, że ślady zostawione przez panikarską dzierlatkę prowadziły do Dębów, bo tam, na polance, jasnowłosa sprawiała wrażenie kompletnie oderwanej od rzeczywistości. Skoro mieszkała w osadzie, nie zainteresowała się, tak jak wszyscy tłumnie witający ich mieszkańcy, przybyciem karawany i najemników? Choć chciała się od niego odgonić, to Rishy nie opuszczało jednak przeczucie, że niewiele nowego dowiedzą się na miejscu.
Ale mimo wszystko - nie spodziewała się, ze wszystkich rzeczy nie spodziewała się akurat, że dzierlatka zaprowadzi ich do pustej, zakurzonej i ewidentnie opustoszałej chatki. Rozczarowanie, jakie ogarnęło tropicielkę, zmaterializowało się w postaci długiego, ciężkiego westchnienia. A kolejna wymiana zdań z pewnością scementowałaby wcześniejsze przypuszczenia dziewczyny, gdyby przekonanie o ich prawdziwości miało potwierdzenie w postaci namacalnych dowodów. Ulatujący zapach kwiatków był jak na jej gust zbyt... nieuchwytny. Znów jednak doszło do tajemniczego rozpłynięcia się w powietrzu, a to jak na jeden dzień było dla tropicielki już za wiele...
Gdy wyszli na zewnątrz, Risha przez chwilę zastanawiała się, czy nie wypytać rezydentów sąsiadujących chat o mieszkańców zakurzonego domostwa. Szybko doszła jednak do wniosku, że prawdopodobnie otrzymałaby jedną odpowiedź - nikt tam nie mieszka - a i ryzyko, że będzie musiała tłumaczyć się z powodów swojej ciekawości było w jej mniemaniu niewarte podjęcia. Południowcy jak na razie zdawali się nie wiedzieć o masakrze w lesie, i może lepiej było na razie ich nie alarmować. Nie było nic gorszego, niż niszcząca wszelki rozsądek powszechna panika. Ślad dziewczyny z kwiatkami wymknął im się z rąk, ale gdyby jasnowłosa chciała oskarżać ich o zbrodnie, pobiegłaby zapewne prosto do burmistrza. A nie znikła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w stojącej na uboczu chatce.
Widać było, że więcej już na ten moment nie zdziałają, a majaczący w oddali budynek karczmy, nawet pomimo rezydujących w niej osóbek, zapraszał i przyciągał bardziej, niż każdy - magiczny lub nie - strumyczek. Po drodze jednak Risha nie powstrzymała się, by wypytać przypadkowego przechodnia o mieszkających w lasach osadników. Dowiedziała się więc, że były tylko dwie takie rodziny - jedna, która nigdy nie ujrzy już światła dziennego na południu, i jedna na zachodzie, w okolicy jeziorka. Prędzej czy później wieść o masakrze sama rozniesie się jak lotem strzały. Ale wtedy, przy sprzyjających wiatrach, tropicielka będzie już miała gotowe jakieś odpowiedzi. Tymczasem zmierzyć się musiała z działającym jej na nerwy - a już zwłaszcza teraz - gwarem, ściskiem i zapachem ludzkiej głupoty.

Już po pierwszej minucie członkowie wyprawy do chatki druida mogli zauważyć, że Risha była przy stole lekko nie w sosie. Brak żartów, docinek i wiele mówiących spojrzeń był, jak dla niej, nad wyraz nietypowy, a i zwyczajowym apetytem nie mogła się tym razem pochwalić. Zajęła się jedzeniem tego, co było do zjedzenia, ale posiłku nie popijała już żadnym z proponowanych trunków, a zwykłą chłodną wodą. Nie powstrzymywała się jednak od uważnych obserwacji - jak na przykład pewnym krokiem udającego się na górę Tengira - a już przy uniżonym zachowaniu Katie odruchowo wręcz musiała przewrócić oczami. Słodka, niewinna i krystalicznie dobra kelnereczka sprawiała, że Risha zaczynała marzyć o wszechwiecznym panowaniu zła, ciemności i przeżartego brutalnością chaosu. Wszystko było lepsze od tej wielkookiej idiotki - niezależnie od tego, czy faktycznie była taka z natury, czy też umiejętnie grała przed publicznością. Tropicielka póki co wierzyła, że Rulius był zbyt bystry, by jak ryba na haczyk dawać się łapać na takie tanie sztuczki. A jeśli zachowanie to wynikało z jej natury, to cóż... ileż trwać może urok naiwnego dziewczątka?
Ach, co to będą za złamane serca...
Z czystej złośliwości - a może ze zwyczajnej chęci lekkiego odreagowania minionych przeżyć - Risha zwróciła się do Katie, kiedy ta postawiła przed bardem talerz pełen świeżo upieczonych placków:
- Te placuszki wyglądają naprawdę smakowicie, a konfitura, jak rozumiem, najlepszej domowej roboty. Szkoda byłoby odmawiać innym tak wspaniałej przyjemności dla podniebienia, a przecież taki specjał zachwalać powinien każdy - uśmiech, którym jaśniała jej twarz stanowił idealny przykład jej zwyczajowej ironii. - Pozwolę więc zamówić sobie po porcji dla każdego z obenych tu, przy stole, gości, bo żal marnować kucharskich talentów, kiedy brzuchy napełnić można takimi smakołykami! Zapłacić mogę nawet i od razu.
Zakończyła przemowę szerokim grymasem i rozejrzała się po twarzach zgromadzonych chcąc upewnić się, że jej ideę podłapują inni. W końcu nie każdego dnia ktoś stawia pyszne danie dziewięciu osobom! Oczywiście, nie miała zamiaru absolutnie się przejmować, kto - i jak dużo wysiłku - poświęcić będzie musiał na owego dania przygotowanie. Po kilka placków dla każdego wynosiło sporo ponad pięćdziesiąt sztuk do usmażenia. Kelnerkę odprowadził więc szeroki uśmiech, który na moment chociaż przywrócił Rishy odrobinę pogody ducha.
Potrzebowała jej, jeśli lada moment miała wrócić do polanki i znajdującej się na niej chatki...

- Obawiam się, że Amra może nie być już naszym głównym zmartwieniem - odezwała się w końcu, na powrót w poważnym tonie. Po jej wcześniejszej wesołości nie został się nawet ślad. Kiedy zwróciła uwagę towarzyszy, kontynuowała cichym, spokojnym tonem; nie chciała, by usłyszały ją postronne uszy: - Poszliśmy tym śladem gnolli, ale wierzcie lub nie, trop się kompletnie urwał. Dosłownie, jakby cała ta armia pojawiła się z powietrza. W jednej chwili jest milion odcisków, w które można by nawet wpaść, a w następnej: pustka. Przeszukałam całą okolicę, ale nic nie znalazłam. Albo tak doskonale znali się na maskowaniu śladów, albo pomagała im jakaś magia. To jedyne wyjaśnienie, którym mogę to wytłumaczyć. Tyle tylko, że to nie wszystko...
Przerwała na moment, chcąc nabrać w płuca głębszego oddechu, jak gdyby gotując się na powrót do niedalekiej przeszłości, która jeszcze tak niedawno jeżyła jej każdy włos na ciele.
- Niedaleko tego miejsca znaleźliśmy inne ślady, a one zaprowadziły nas do leśnej chatki na polanie. Chatki, której mieszkańcy byli całkowicie rozszarpani na takie strzępy, że nie dało się odróżnić nawet poszczególnych kości. Wnętrze było zupełnie zdemolowane, a wszędzie, na ścianach i gdzie popadnie, były ślady pazurów, które układały się w jakieś znaki. Rulius był w stanie rozpoznać tylko niektóre, alfabet piekielny. Nikt z nas w życiu takich nie widział. W środku znaleźliśmy tylko to - to mówiąc, pokazała długi, czarny włos - ale nie znam żadnego stworzenia, do którego mógł by należeć. Żadne z tych, które przychodzą mi na myśl, ani nie występują w takich lasach, ani nie mają zwyczaju bestialsko mordować przypadkowych ludzi. Zbadałam ślady wokół domku. Wygląda na to, że na mieszkańców napadł jakiś humanoidalny stwór, bardzo skoczny, bo poruszał się długimi susami, a dodatkowo mogący poruszać się zarówno na dwóch, jak i czterech kończynach. Z lasu do chatki prowadzą też ludzkie ślady; według mnie ktoś, mieszkaniec do domku wszedł, niczego nie świadomy, zastał tam bestię i zaczął przed nią uciekać. Tyle, że ślady tego stwora urywają się przy podrapanym pazurami drzewie. Nie wiem, czy mógł skakać po konarach, ale na to bym właśnie stawiała. Wydaje mi się też, że ten człowiek mógł uciec, bo jego ślad prowadził jeszcze w las. Tak czy inaczej, tylko tego zdołaliśmy się dowiedzieć - zamilkła na moment, ale potem znów dodała:
- Na całej polance unosił się aura śmierci i strachu, ledwo udało nam się z niej wyrwać. Żadne zwierzęta leśne tam nie podchodzą. Jest tak, jakby cały ten obszar był po prostu czarną dziurą, wyrwanym ze świata żywych kawałkiem. A co jeszcze lepsze, nagle pojawiła się tam młoda dziewczyna, która wzięła się chyba z choinki...
I tu Risha opowiedziała o hecy, jaką mieli z blond-dzierlatką i znikającym w opustoszałej chatce śladem jej bosych stóp.
 
Aeth jest offline  
Stary 17-06-2009, 14:01   #105
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Wielkolud jednak się nie śmiał tylko groźnie spoglądał w stronę „wieśniaków” niemal gotowy do wstania.

Babcia uśmiechnęła się i wypowiedziała cicho kilka słów w języku smoków. Jej twarz zaczęła się zmieniać i po chwili wyglądała tak jak głowa wielkoluda, który nazwał ich wieśniakami. Staruszka uśmiechnęła się szeroko do najemnika i powiedziała jego głosem:
- Ty nie jesteś nawet wieśniakiem, a zwykłym głupcem, który domaga się lekcji dobrego wychowania. Powinnam zamienić cię w żabę... albo coś gorszego? Może w muchę? - spojrzała na Mago. - Co o tym sądzisz?

*

- Wybacz moje bezczelne pytanie, ale chciałam się dowiedzieć - powiedziała Babcia basowym głosem - ile obiecał wam burmistrz za ochronę miasta? To nic osobistego, ale chyba się zgodzisz, że to trochę podejrzane, iż miasteczko stać na opłacenie dwóch grup najemników?
Kosef uśmiechnął się szeroko i spojrzał na Mago, jakby porozumiewawczo:
– Mówi Pani o tej grupie? – Wskazał na obóz – Burmistrz nic im nie obiecał. To ja za nich płacę. W końcu jestem jednym z mieszkańców Dębów prawda?
- Naprawdę? No proszę - odpowiedziała nieco zaskoczona Babcia.
Mężczyzna zaczął się śmiać głośno. – Tak, naprawdę. Dzięki temu zmusiłem burmistrza, by nie był ode mnie gorszy i wysłał posłańców.
- Ciekawe… słyszałam już, że za wysłaniem posłańców stoi matka Fiora, burmistrz, a teraz ty....
- Powiedzmy, że ja dałem mu tylko prztyczek w nos. Ja jedyne co zrobiłem, to sprowadziłem ich - znowu wskazał na obozowisko - na własny koszt.
- Chwali ci się to Kosefie. Obawiam się jednak, że twoi chłopcy to za mało by uchronić miasteczko przed burzą jaką nadciąga… A teraz przepraszam, ale moje stare kości wymagają odpoczynku. Mam nadzieję, że nie długo znów się spotkamy. Zostawiam was panowie samych – Babcia, już z swoją twarzą, ukłoniła się najemnikowi i ruszyła w stronę karczmy.

*

Widząc Ferdiego w karczmie Babcia postanowiła skorzystać z okazji i wypytać się hobbita o ostatnie wydarzenia i o zaginionych. Podeszła więc do stołu, ukłoniła się i powiedziała:
- Witaj Główny Detalisto, jak samopoczucie po wczorajszym ataku?
- Ach Babciu - powiedział Ferdinand - tragedia w rzeczy samej. Co tu się do stu skaczących troli dzieje?
- Nie wiem, ale być może ty będziesz mi umiał powiedzieć coś więcej o szóstce zaginionych. Burmistrz wydaje się zbyt roztrzęsiony całą sytuacją, a mata Fiara ma chyba złe, kobiece dni - ostatnie zdanie było wypowiedziane nieco za ostro i oschle.
- Zaginione osoby? Coś słyszałem. Ale niestety nie wiem zbyt wiele, bo jestem tu dopiero od wczoraj. Nawet nie miałem czasu jeszcze o wszystko dobrze wypytać.
- Rozumiem, myślałam, że może chociaż ty słyszałeś coś więcej. Trudno bowiem rozwiązać wasze zagadki słysząc jedynie plotki i półsłówka - stwierdziła Babcia dosiadając się do hobbita. - Mam nadzieję, że nikt z twojej rodziny nie ucierpiał w czasie wczorajszego ataku?
- Nie, wszystko jest dobrze. W pobliżu nas rozbili się najemnicy, więc zagrożenie do nas nawet nie dotarło. Dziękuje Babciu, że pytasz.
- Dobrze słyszeć, że chociaż ta część Południowych Dębów nie ucierpiała. - Babcia zrobiła krótką przerwę. - Mógłbyś mi coś powiedzieć o zaginionych -kobieta wyjęła list i podała niziołkowi - nie wątpię, że niektórych znałeś, a zapewne o wszystkich słyszałeś w końcu to mała miejscowość.
- Ja tu znam wszystkich - powiedział smutno niziołek i wziął list od babci. Czytał go chwilę po czym szeptem powtórzył - Tak...wszystkich. - spojrzał na kobietę, w jego oczach pojawiły się łzy - Co chcesz wiedzieć Babciu?
- Ech... gdybym sama wiedziała. Może opowiedz mi o pierwszy zaginionym i o tym co tu się działo przed naszym przybyciem... I o tym kto podjął decyzję o wysłaniu po najemników?
- W tym ostatnim nie pomogę. Przecież sam dowiedziałem się o poszukiwaniu najemników od Was, prawda? Pierwsza osoba. Ber. Chłop lubiący swój zawód i mający wiele roboty. Często przesiadywał z znajomymi w złamanym toporze. Nie miał rodziny.
- Ech... to jak szukanie igły w stogu siana. - Odpowiedziała Babcia. Była zła, zmęczona i głodna. - Co mi polecisz na obiad?
- To co dzisiaj serfują jest całkiem na rzeczy. Przykro mi Babciu, że nie mogę pomóc w tej sprawie. Może jakieś inne pytania Cię nurtują? Naprawdę chciałbym pomóc.
- Wiele rzeczy mnie nurtuje, ale obawiam się, że na większość nie będzie potrafił odpowiedzieć, a na inne nie będziesz chciał odpowiedzieć. Chociaż jest jeszcze jedno pytanie które chciałam ci zadać - czy w mieście są podziały? Bo takie odniosłam wrażenie rozmawiając dziś z trzema z pięciu, a może sześciu najważniejszych osób w tym miasteczku. - Kot Babci wskoczył jej na kolana i położył się. Korzystając z okazji, że jedna z dziewek karczemnych przechodziła obok, Babcia zamówiła coś do jedzenia i picia.
- Podziały? Raczej nie. Nic mi przynajmniej o tym nie wiadomo. Co najwyżej na ludzie i niziołki, bądź Południowców i że tak powiem obcych. A kogo konkretnie masz na myśli?
- Może podziały to za mocne słowo, ale Kosef narzekał na burmistrza i jego niezdecydowanie, a burmistrz wyglądał jakby bał się kogokolwiek spytać o radę... ale być może się mylę. Zbyt długo siedziałam w swojej dolinie, daleko od takich problemów jak te.
- Kosef narzekał na burmistrza? A to ciekawe. Wiesz Babciu jeśli o nim mowa. Kosef nie jest nazywany Południowcem. W naszym mniemaniu, on wciąż jest osobą obcą, mimo iż mieszka tu już z dwa lata. Ale tacy jesteśmy już. Pamiętam jako dziecko jak Dazzaan tu przybył. Bardzo długo trwało nim został uznany za swojego. Jednak, to że Kosef narzekał na burmistrza jest o tyle dziwne, że oni dość szybko się zaprzyjaźnili ze sobą.
- Rzeczywiście ciekawe. Kosef przybył dwa lata temu? Taki człowiek rzadko zostaje tak długo w takim miejscu jak to... jeżeli wiesz o co mi chodzi mości Ferdi.
- Wiem. On jednak został. Nigdy nie wspominał o rodzinie, a przeszłości wiemy tyle, że był kiedyś najemnikiem, a później został kupcem i na tym polu mu się powodziło. Na swą emeryturę chciał jakoby zamieszkać w osadzie gdzie jest cicho i spokojnie.
- Tylko, że tu nie jest cicho i spokojnie... już - stwierdziła Babcia - A co możesz mi powiedzieć o elfce, przybranej córce druida?
- Ale zawsze było. Teraz, ale zawsze było. Wszystko staje na głowie. O Amrze? Typowa łowczyni. Miała bardzo dobre oko jeśli chodzi o strzelanie. Czasami wręcz upokarzała naszych, pokazując co ona potrafi, i jak daleko naszym do niej.
- Nie została druidem, jeśli o to chodzi, ale pomagało mu i bardzo często wyręczała.
- I go zabiła, a przynajmniej tak mówią... Przerażające i niezrozumiałe. Wszystko jest bez sensu, a jednak czuję, że umyka nam coś ważnego... - powiedziała bardziej do siebie niż do niziołka. Po chwili zaś dodała - Obawiam się jednak, że nic nie wymyślimy, a tylko zepsujemy sobie apetyt! - Babcia popatrzyła się po talerzach. - Dlatego czas odpocząć na trochę od mrocznych spraw i zająć się czymś przyjemniejszym. - Chwyciła kielich z przyniesionym winem - twoje zdrowie Główny Detalisto.
- Sto lat Babciu - powiedział po czym dodał z uśmiechem - A może już powinienem powiedzieć dwieście?
- Od razu trzysta, skoro już szalejemy - odpowiedziała Babcia również się uśmiechając. Stanowczo Główny Detalista okazał się najmilszym rozmówcą z tych z którymi miała przyjemność rozmawiać dzisiejszego dnia.
- Phi! - powiedział Ferdi niemal się opluwając - Trzysta? I to ma być szaleństwo? Gdzie tam! Niech Babcia przeżyje, choć naszego gospodarza!
- Od razu królową elfów... Poza tym skoro ja mam przeżyć naszego gospodarza, to ktoś musi dotrzymać mi towarzystwa - spojrzała się na niziołka, po czym wybuchła serdecznym śmiechem.
- Dobrze Babciu wyzywam Cię! - niemal już wykrzyknął detalista - Kto z nas dłużej będzie oglądał cudy Pana Poranku, o ! Twoje zdrowie!
- Przyjmuję wyzwanie! - powiedziała, upijając przy tym solidny łyk wina.
- A teraz przepraszam na chwilę, widzę, że trzeba się zaopiekować na chwilę młodą osobą - powiedziała Babcia do niziołka widząc, że Carmellia rozmawia z Kavinem, myśliwym.

Podeszła do stołu, przy którym siedzieli, ukłoniła się nisko tropiciele i mężczyźnie. Mężczyzna spojrzał na swoja córkę i coś jej szepnął do uszka. On jednak pokiwała energicznie główką i niemal krzyknęła. - Tatusiu ja chce siedzieć z Tobą.
- A może chcesz usłyszeć jak Farlan Błękitny pokonał smoka z Dolin? - zapytała się Aldana dziewczynki. Wiedziała dobrze, że opowieść o Farlanie jest popularna w tych regionach, a dzieci ją wręcz uwielbiają.
- Taaaak - pisnęła zadowolona dziewczyna i już po chwili wraz z talerzem zupy szła w kierunku, w którym prowadziła ją starsza kobieta.
- Karo to jest Ferdi, Ferdi to jest Kara, córka Kavina - powiedziała kobieta gdy doszli do stolika przy którym siedział Główny Detalista. - Obiecałem Karze opowieść o Farlanie Błękitnym i o tym jak pokonał smoka z Dolin, mam nadzieję, że nie będzie ci to przeszkadzać?
- Nie, oczywiście, że nie – stwierdził niziołek, po czym uśmiechając się serdecznie do małej powiedział - Cześć mała – na co dziewczynka odpowiedziała. - Dzień dobry wujku Ferdinandzie.

<Muzyka do opowieści>

- Jesteście gotowi? - zapytała się Babcia, patrząc się na dziewczynkę i niziołka.
Oboje z równym zainteresowaniem pokiwali głowami. Widząc to starsza kobieta usadowiła się wygodniej na ławie i zaczęła opowiadać:
- Dawno, dawno temu na Doliny padł cień - powiedziała starsza kobieta, a gdy wypowiadała te słowa na stole tuż przed niziołkiem i dziewczynką, omijając talerze i kielichy, poruszał się niewielki cień w kształcie jaszczura ze skrzydłami. - Ów cień należał do potężnego czarnego smoka imieniem Ervadan, choć ludzie zwali go Złośliwym Ogniem - w tym momencie cień plunął niewielkim światłem o czerwonym kolorze - ponieważ w czasie swojego długiego życiu spalił niezliczoną ilość zamków, miast i wiosek... Nikt - "Prawie nikt po prawdzie" pomyślała Aldana - nie wie, po co przybył do Dolin, jedni powiadają, że podążał za Elminsterem, najpotężniejszym spośród magów Faerunu, by zemścić się na nim za śmierć swojego syna, inni zaś mówią, że Ervadana przywiodła wieść o potężnym artefakcie Lasce Ordana, która należała do młodego maga o tym imieniu, a który mieszkał w Dolinach. Jaka by nie była prawda smok przyniósł Dolinom śmierć i zniszczenie – Cień na stole rozrósł się, wchodząc na niektóre talerze. – tym bardziej, że nie znalazł tego czego szukał. Smoki żyją jednak długo, a do tego są bardzo cierpliwe i niezwykle pamiętliwe, dlatego zamiast zostawić Doliny w spokoju i powrócić na Północ do swego domu Ervadan ukrył się w gruzach Maradan: jednego z miast, które zniszczył. Przez 300 lat Doliny żyły w cieniu czarnego smoka płacąc mu co roku, w czasie przesilenia zimowego, za spokój w klejnotami, magicznymi przedmiotami i ludzkim życiem, bowiem bestia uwielbiała smak ludzkiego mięsa. Jak już powiedziałam Ervadan był okrutny, dlatego w czasie zimowego przesilenia, sam wybierał przyszłoroczną ofiarę. W swej złośliwości zawsze wybierał szlachetnie urodzonych i młodych, tak by pomóc obserwować jak rodzice ofiary opłakują stratę swych dzieci – Cienie na ścianie przybrały kształt smoka, zjadającego ofiarę, by chwilę później zmienić się w dwójkę płaczących staruszków.
Babcia zrobiła krótką przerwę by chwilę odpocząć i upić dwa łyki wina, po czym kontynuowała:
- Zdarzyło się, że Ervadan wybrał jako ofiarę Daerlen, siostrę bliźniaczkę Farlana Błękitnego i córkę Eldego, jednego z władców Dolin. Gdy wszyscy troje wrócili do domu Edle załamał się i zrezygnowany zamknął się w swojej wieży. Inaczej zrobił jego syn, który postanowił uratować siostrę. Wiedząc, że wola to za mało by pokonać smoka wyruszył po radę do Milczącego, potężnego maga, który mieszkał w Dolinie Cieni. Po trzech miesiącach niebezpiecznej podróży – mówiąc to cień na ścianie ponownie się zmienił przybierając kształtem rycerza, który walczy z różnymi bestiami – Farlan dotarł do chatki Milczącego, zsiadł z konia i zastukał trzy razy.
- Kto tam – usłyszał młody głos.
- Jestem Farlan, syn władcy Gard, przybyłem prosić o radę tego, którego nazywają Milczącym, bowiem powiadają, że jest on najmądrzejszym człowiekiem w tej części świata, a być może i na całym Faerunie – powiedział młody książę.
Zaległa cisza, przerywana jedynie trelem wróbla. Po chwili drzwi otworzyły się, a oczom młodzieńca ukazał się starzec z długą siwą brodą, w czerwonej szacie, który trzymał w ręce zdobioną laskę z pięknym zielonym klejnotem na jej szczycie.
- A więc dobrze trafiłeś mój książę. Wejdź do środka, rozgość się i opowiedz, co trapi twe serce.

Farlan przekroczył próg domu Milczącego, który przypominał bardziej wiejską chatę niż mieszkanie potężnego maga. Mimo to nie rzekł nic i usiadł na ławie.

- Mój panie – zaczął książę – przybyłem by spytać się czy istnieje sposób by pokonać Złośliwy Ogień? Moja siostra została wybrana na ofiarę…
- Rozumiem – odpowiedział starzec, który usiadł naprzeciwko Farlana. Zamilkł i zamyślił się, by po chwili powiedzieć – Znam jeden sposób by pokonać smoka, ale pytanie brzmi czy jesteś gotów zaryzykować życie nie tylko swoje, ale i innych?
- Tak – odrzekł bez wahania książę.
- W takim razie posłuchaj mnie uważnie…

*

Kobieta skończyła. Była zmęczona, ale zadowolona z siebie, ponieważ dziecko - i nie tylko ono - zdawało się być zachwycone. Mała nie uroiła ani jednego słowa, jedynie czasami gdy Babcia bawiła się cieniami chwytała się ręki Ferdiego.
- Jeżeli chcesz to jutro opowiem ci inną historię, a teraz zmykaj do swojego taty.
- Dobrze Babciu - odpowiedziała dziewczynka i pobiegła do taty opowiedzieć mu o smokach, ogrze, zaczarowanym mieczu i Farlanie Błękitnym.
- Dziękuję, że zostałeś. Mam nadzieję, że twoja żona wybaczy, iż zatrzymałam cię na dłużej w tym przybytku
- O na cuchnącego ogra! Muszę biec do domu - Ferdi zerwał się z krzesła. Zatrzymał się równie nagle i spojrzał na Babcię. - Jutro też przyjdę posłuchać, a teraz biegnę. Chyba, że chcesz o coś jeszcze zapytać?
- Nie, nie mam. A teraz biegiem do domu! Cuchnący ogr jest mniejszym wyzwaniem niż żona! - stwierdziła Babcia głośno.

*

Dosiadła się do swoich towarzyszy. Zamówiła słabe korzenne piwo i wysłuchała tego co mieli do powiedzenia. Gdy Risha skończyła opowiadać Babcia zabrała głos:
- W mieście zniknęło sześć osób, ostatnia wczoraj podczas ataku, jeżeli dobrze wszystko zrozumiałam. Oto lista, którą zrobił dla nas burmistrz - wyjęła z torby list i podała pierwszej osobie po lewej. - Bransoleta Gregora jest chyba magiczna... a może miała kontakt z jakąś magią, trudno powiedzieć. Poza tym nic ciekawego się nie dowiedzieliśmy, Prawda Mago? - Zrelacjonowała w żołnierskich słowach, bo też Babcia nie chciała dzielić się swoimi wątpliwościami - przynajmniej nie bez dowodów.

--------------------------------------------------------------------------------
Dla zainteresowanych treść listu od burmistrza:

Oto spis zaginionych. Dostaniecie to w kopercie, od Was zalezy czy Was znajdzie jakiś posłaniec od burmistrza czy sami się po nią udacie. Jest zalakowana. " Oto obiecane zeń informacje. Modlę się, by Wasze poszukiwania okazały się owocne. Pozwoliłem sobie też, dowiedzieć się, kogóż to Państwo widzieli i słyszeli okrzyki o zniknięciu córki. Jest to osoba numer sześć na liście. 1. Ber Vogel - mężczyzna, lat 49. Szczurołap. Status pieniężny i społeczny: średni. 2. "Stary Lolo" - miejscowy pijaczyna, naprawdę miał na imię Liros. Lat około 30. Czasem zajmował się jakimiś dorywczymi pracami. Status pieniężny i społeczny: żebrak. 3. Renna "Fasolka" - kobieta, lat 52. Zielarka i sprzedawczyni. Status pieniężny i społeczny: niski. 4. Cristinna "Wietrzyk" Alefta, kobieta niziołek, lat 38. Kupiec. Status pieniężny i społeczny: wysoki. 5. Kaspar Betz - mężczyzna, lat 53. Kowal. Status pieniężny i społeczny: wysoki. 6. Rossallia Kalman - kobieta, lat 17. Córka krawcowej - przyuczana do zawodu. (jej matkę Państwo widzieli.) status pieniężny i społeczny: niski. Z poważaniem Gregor Shemov, Burmistrz.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 18-06-2009 o 10:14. Powód: list
woltron jest offline  
Stary 18-06-2009, 18:08   #106
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
* * *

W otchłaniach niziołczego umysłu zrodziła się wizja. Wizja człowieka, który w pełnym biegu wykonuje zamach pięścią na niziołka. Odskok, przygnieść stopę, uderzyć pod kolano – w umyśle Mago rozległ się jego głos, odmłodzony, sprzed lat. Pouczanie samego siebie, wypominanie błędów. Kolano na ziemi w takiej sytuacji oznacza przegraną. Nikt nie ucieknie przed sztyletem na gardle.

* * *

Pytanie Babci wytrąciło go z zamyślenia. Spojrzał na towarzyszkę i parsknął śmiechem.
- Wiesz, Babciu, takich należy po prostu eksterminować, jednakże pozostawmy to siłom natury.
Po tych słowach zwrócił się do człowieka, który do nich krzyczał:
- Nie rozumiem, dlaczego wykoncypowałeś kompromitację naszych osób w percepcji swoich kamratów. Czy jest to może przejaw idiosynkrazji do nas? Po prostu uważam, że Twoje aforyzmy są mylne z powodu źle sformułowanej koncepcji. Na dodatek dobija mnie Twoja immanentna degrengolada – podniósł lewą brew, przypatrując się mu. Wielkolud zrobił wielkie oczy, po czym odwrócił się do kumpli i spytał głośno:
- Czy ten wsiun mnie obraża?!
- Poniekąd – szepnął hobbit, powstrzymując się od parsknięcia śmiechem.
- Zamknąć się, kmioty!
Mago rozejrzał się za osobą, która to krzyknęła. Na schodach do wozu mieszkalnego stał Kosef. Niziołek odruchowo zasłonił sobie usta, żeby nie pokazać swojego uśmiechu. Skorzystał z okazji i szepnął do towarzyszki:
- Babcia nie pyta, nie wiem do końca, co to znaczyło. Po prostu kiedyś znajomy mnie tego nauczył, a ja już nie pamiętam, jak można to przetłumaczyć.

Po odesłaniu narwanego mężczyzny Kosef zaczął przepraszać „zaatakowanych”, po czym zwrócił się do niziołka:
- Pan Mago? Niech mi pan tylko coś powie. Czy mi się tylko śniło, czy ja naprawdę rozmawiałem z panem w nocy, a pan miał w ręku tłuk i przewiązany był przez pierś liną?
- No cóż – zaczął odpowiedź niziołek. – W sumie to tak, bo nie brałem plecaka i nie miałem gdzie tego wszystkiego schować. Wie pan, środki bezpieczeństwa.
Do rozmowy dołączyła Babcia, więc Mago wykorzystał to, by rozejrzeć się po obozie. Obóz jak obóz, taki obozowy jakiś.
- No to zostawię was, panowie, samych – powiedziała Babcia. Mago patrzył na nią, jak zmierza do karczmy, w której się zatrzymali.
- Ten tam - wskazał w końcu głową na wóz - zawsze taki zaczepny?
- Zawsze, ma przerost tkanki tłuszczowej nad mózgową.
Niziołek zachichotał.
- Zgubiło go to kiedyś?
- Zgubi go za chwilę jak z nim porozmawiam - ton głosu i błysk w czach wskazywał, że nie są to słowa rzucone na wiatr. Zabrzmiało to wręcz groźnie.
- Proszę mu przekazać najserdeczniejsze pozdrowienia - zaśmiał się głośno akrobata. - Nieczęsto spotykam kogoś, kto bierze mnie za wieśniaka. W sumie - pomyślał przez chwilę, po czym spojrzał na rozmówcę z przebiegłym uśmiechem - skoro wziął nas za wieśniaków, to powinien pan, jako mieszkaniec tego miasteczka, poczuć się dotknięty, czyż nie?
- Nie za bardzo interesuje mnie, co się rodzi w tak pustej głowie jak jego. Ale nie omieszkam tego, co mi mówisz, wykorzystać za chwilę. I przypominam, że na imię mi Kosef. Nie jestem żadnym panem.
- A kto, jak mnie rozpoznał, zwrócił się do mnie per "pan Mago"?
- Bo nie byłem pewny, czy to Ty - zaśmiał się mężczyzna. - W końcu teraz wyglądasz inaczej.
- Bo jest jasno - zawtórował mu niziołek. - No nic, nie będę przeszkadzał. Poza tym jeszcze sporo do zrobienia jest - ukłonił się lekko Kosefowi, po czym ruszył biegiem za Babcią.

- Babciu – zawołał za odchodzącą kobietą. – A niziołki? Mieliśmy do Ferdiego iść.
Babcia spojrzała na Mago, wykonała zwrot o 180 stopni i z uśmiechem dołączyła do niego.
- Racja, zapomniałam. To przez tego osiłka.

W dzielnicy niziołczej panował ruch ponad miarę. Mago rozglądał się zachwycony. Masa kramów, wszędzie jego pobratymcy. Tylko Babcia jakaś taka wysoka. Mago zauważył w pobliżu kram z bronią i pobiegł tam błyskawicznie. Radosnym okrzykiem powitał właściciela i zaczął szukać czegoś, co od dawna próbował zdobyć. Oczy mu się uśmiechnęły, gdy w końcu to zobaczył. Zagadnął sprzedawcę entuzjastycznie:
- Po ile te pochwy na nadgarstki, mości panie?
- Jak dla Pana dwadzieścia dwa złocisze - powiedział z uśmiechem kupiec.
- Że za sztukę?
- Ano za sztukę, jaśnie panie.
- Toć to drogo, kamracie - szepnął zdziwiony.
- Panie, ale to dzieło najlepszych rzemieślników z Amn! - krzyknął zdziwiony niziołek - Toć to tanio jest, powinienem więcej zażądać.
- Dzieło najlepszych rzemieślników nie zwiększy szansy dożycia następnego dnia - ze smutkiem wymalowanym na twarzy klient włożył ręce do kieszeni, odwrócił się i ruszył dalej.
- Dobra panie! - krzyknął kupiec - Dwadzieścia.
Mago odwrócił się do krzyczącego niziołka.
- To już brzmi lepiej - z uśmiechem wrócił do kramu i zaczął wygrzebywać pieniądze, żeby zapłacić. Wybrał dwie pochwy, które najbardziej mu się podobały: proste, wygodne, bez zbędnych ozdób. Natychmiast przymocował je do nadgarstków i schował tam swoje sztylety. Podszedł do Babci i z gigantycznym uśmiechem pokazał jej swój nowy nabytek.
- Ładne?
- Śliczne, Mago, śliczne – odpowiedziała z uśmiechem. Mago nie zwracał zresztą większej uwagi na jej odpowiedź, ponieważ obok nich przeszła niziołcza kobieta, za którą akrobata aż się obejrzał. Dla takich kobiet warto być niziołkiem – zaśmiał się w duchu. Ona się jednak nie odwróciła.

Po wizycie w domu Ferdiego Babcia i Mago skierowali swoje kroki ku karczmie. W pewnym momencie do ich uszu dobiegł płacz dziecka. Obok niego stała kobieta, najprawdopodobniej jego matka. Maluch wskazywał palcem na dach.
- Niedługo pojawię się w karczmie, tylko się dowiem, co się dzieje. Nie musi Babcia czekać - szepnął niziołek do towarzyszki, po czym skierował swoje kroki do malucha. Rozpoznał go od razu.
- Tomek?
- M… Mago?
- Przepraszam, kim pan jest? – spytała kobieta stojąca obok dziecka.
- Mago Letherleaf, do usług – pokłonił się lekko. – Wczoraj poznaliśmy się z Tomkiem przypadkiem. Można spytać, czy coś się stało?
- Piłka mi wpadła na dach – stwierdził smutno chłopak. – Rzucaliśmy sobie z Filipem i wpadła.
Mago spojrzał z uśmiechem na dach. Nie jest aż tak wysoki.
- Przyniosę Ci ją, co?
I nie czekając na odpowiedź, pobiegł w kierunku domku. Ostatnie dwa metry pokonał długimi susami i wyskoczył w górę. Chwycił się krawędzi i z trudem podciągnął. Prychnął na siebie. Kurde balans, co jest? Żebym miał problemy z podciągnięciem się? Niewyspanie czy co?
Szybko znalazł piłkę – najprawdopodobniej szmaty owinięte skórą i zszyte. Ale ważne, że dzieciak się bawił. Niziołek rzucił mu jego własność i zeskoczył z dachu. Zamortyzował upadek przewrotem w przód. Tomek zaczął mu dziękować i radośnie klaskać w ręce, ale Mago zajęty był czymś innym. Obok niego stała zdenerwowana krępa kobieta, ubrana w niegdyś biały fartuch, teraz upstrzony plamami. W ręku trzymała spory wałek.
- Czego żeś łaził po moim dachu?

Wrócił do karczmy, trzymając się za obolałą głowę. Chciał skierować się do stolika, przy którym Babcia rozmawiała z Ferdim, ale zatrzymał go znajomy głos.
- Panie Lithif... - Usłyszał za sobą. Nawoływała za nim Katie, przekręcając jego nazwisko - ta Katie, nieśmiała niezwykle i stroniąca od gości...
Obrócił się zdziwiony w kierunku dziewczyny. Proszę, niech to będzie propozycja jakiegoś wybornego dania, jakiegoś super kurczaka... Nie usłyszała Dazzaana rano…
- Słucham? Ja?
- Tak... - Katie wręcz do niego podbiegła, mając spore rumieńce na policzkach - Ja... ja chciałam panu podziękować za uratowanie mojego brata!
Nim Mago się do końca zorientował, jakie dziewoja ma zamiary, Katie pochyliła się przy nim i otrzymał całusa w policzek. Dziewczyna po tej czynności już wręcz płonęła czerwienią. Niziołek przygryzł dolną wargę i zaczął stukać palcami o udo. Po chwili jednak rozpromienił się, położył dłoń na karku i zaśmiał się cicho, niepewnie.
- Eee... hmm... no... Żaden problem... - odpowiedział zmieszany.
- Czy może zrobić cos do jedzenia? Przygotuję coś pysznego, oczywiście bez opłaty - Katie wręcz wypiszczała cienkim głosikiem, zakłopotana oczywiście... własnym zachowaniem!
- Jeśli bez opłaty, to kategorycznie odmawiam - starał się mówić spokojnie, żeby ukoić skołatane nerwy dziewczyny.
- Ale... no ale... - Zająknęła się Katie - To w podziękowaniu, choć tyle mogę zrobić...
Westchnął, sam nie wiedział nawet, po raz który tego dnia.
- Dwukrotnie odmówić nie wypada, szczególnie tak miłej osobie, jak pani - uśmiechnął się serdecznie. - Jednakże pani już wczoraj mi się odwdzięczyła.
Na twarzy dziewoi pojawiło się zdziwienie. Choć nie odezwała się słowem, było jasne, że nie rozumie słów niziołka...
- Bo, widzi pani - podjął po krótkiej chwili - szczera radość jest najpiękniejszym podziękowaniem. Zobaczyłem ją u pani, gdy odwiedziła pani Morvina. I nic więcej mi nie trzeba. A poza tym - dodał szeptem - to ja tam niewiele zrobiłem.
W oczach Katie cos dziwnie zamigotało... Czyżby to były łzy?
- Ja chciałam po prostu podziękować, tak naprawdę stojąc przed panem. Czyli... nic nie podać? - Szepnęła jakby załamującym się tonem.
Mago przekrzywił głowę, co w połączeniu z patrzeniem w górę wyglądało dość komicznie. Zamyślił się chwilę. Cholera, w życiu nie zrozumiem kobiet. Żadnej rasy.
- Chyba jednak się skuszę na coś dobrego. Może... jagnięcina w sosie własnym? A na deser poprosiłbym pani uśmiech - po czym sam się uśmiechnął, starając się ułatwić dziewczynie zadanie.
Na te słowa Mago Katie nagle odzyskała radość na twarzy, na której wymalował się wielgachny, pełen sympatii uśmiech.
- Zrobię! - Niemal krzyknęła, po czym pobiegła do kuchni. Niziołek opuścił głowę i pokręcił nią z niedowierzaniem. Wznowił podróż do stolika i usiadł na wolnym krześle.
- Wyobrażacie sobie, że jakieś babsko trzasnęło mnie wałkiem w łeb?

Niewiele wody w rzece upłynęło, gdy na stole pojawiło się jego danie. Uśmiechnął się z wdzięcznością do Katie, po czym całkowicie zajął się pałaszowaniem mięsiwa. Gdy skończył, wychylił się przez stół do Dazzaana.
- Kapitanie, możemy porozmawiać?
- Siadaj – wskazał krzesło obok siebie. – W czym rzecz?
- Córa – krzyknął Eberk w kierunku szynku. – Piwa daj!
- Kapitanie - powiedział cicho niziołek. - Wolałbym...
- Noooo?
Mago wskazał głową drzwi wyjściowe. Dazzaan rozejrzał się, spojrzał to na niziołka, to na karczmarza, po czym wskazał na tego drugiego i powiedział:
- Nie mam przed nim tajemnic.
- Ale nie chodzi mi tylko o mości gospodarza - odparł akrobata. - Chodzi mi o maksymalną dyskrecję, do granic możliwości.
Krasnolud westchnął, dopił piwo i wstał, głośno szurając krzesłem. Razem z małym mężczyzna skierowali się do wyjścia, a Eberk skomentował sytuację słowami:
- Kiedyś nie załatwiało się tak takich spraw.

Wyszli, kierując się w najmniej zaludnioną okolicę.
- Więc w czym rzecz?
- Po pierwsze, jest pewna osoba, której imienia nie wyjawię, a która nigdy nie miała się dowiedzieć, że uratowałem jej brata.
- Taaaa... rozumiem. I co z nią?...eee...to znaczy z tą osobą?
- No i się dowiedziała. Naprawdę, nie mam pojęcia, skąd - spojrzał poważnie na krasnoluda.
- No ja też nie mam pojęcia, skąd Ka... ta osoba mogłaby wiedzieć - kapitan zmieszany podrapał się po głowie. Mago westchnął ciężko.
- A może jakiś pomysł pan ma? Na przykład, siedzi sobie spokojny ja i przychodzi pewien krasnolud i stawia jemu-mi piwo?
- No! To musiał być Eberk! I sprawa wyjaśniona - Dazzaan poklepał radośnie Mago po plecach. Ten załamał ręce.
- No dobra, niech będzie. W sumie nie mam tego gospodarzowi - podkreślił ostatnie słowo - za złe. Aż tak bardzo. Ale do rzeczy. Chciałbym panu dać okazję do podziękowania - stwierdził niziołek z uśmiechem.
- Mówisz, przysługę jestem Ci dłużny? No więc dobra - dopowiedział po chwili - o co się rozchodzi?
- Dłużny to może nie - zaśmiał się niziołek - ale mówił pan, że piwo to dopiero początek. A rozchodzi się o sześć osób, które były, a ich nie ma.
Kapitan westchnął ciężko.
- A więc to o to chodzi. No i co z nimi, chcesz się dowiedzieć coś o nich?
- A po co by mi była wtedy dyskrecja potrzebna? Potrzebuję pańskiej pomocy, po prostu - Mago wzruszył niedbale ramionami.
- No to powiedz dokładnie, w czym rzecz. Lubię wiedzieć, na czym stoję.
Awanturnik pokręcił głową, wzdychając przy tym.
- Czy wszystkie krasnoludy są takie bezpośrednie? Zastanawiam się, czy jest pan gotów - zrobił dramatyczną przerwę, a Stalowy But podniósł brew w oczekiwaniu - wypuścić na noc jednego ze swoich ludzi.
Kapitan straży odchrząknął kilkukrotnie.
- Zapowiada się ciekawie - stwierdził, a na jego twarz wystąpił szeroki uśmiech.
- I ryzykownie - Mago brutalnie ostudził zapał kapitana.
- A gdzie Ty chcesz z nimi iść? Toć chyba nie do lasu, co?
- Po pierwsze, nie z nimi, tylko z nim. Po drugie, po to on mi jest potrzebny.
- Dobra, wróć - kapitan podniósł ręce. - Nie nadążam. Wiesz, ja już stary jestem, prawie setkę mam na karku!
- Jakbym ja miał tyle lat, to by mnie musieli nawet do wychodka nosić - roześmiał się niziołek. - No to pan słucha. Mam zamiar wziąć jedną osobę ode mnie i jedną osobę od pana. Potrzebna mi jest do orientacji w miasteczku, do pokazania kilku miejsc, domów zaginionych. Tylko mam kilka wymagań - spojrzał na kapitana z przebiegłym uśmiechem.
- Cały czas tu jestem - odpowiedział na uśmiech niziołka.
- Osoba cicha jak letni wietrzyk i odważna jak pan.
- Nie ma w tej mieścinie osób spełniających oba warunki - zachrypiał krasnolud. - Ja nie jestem cichy, przynajmniej nie aż tak.
Mago przeczesał włosy palcami.
- Dobra, może być prawie tak odważny. W każdym bądź razie żeby nie uciekł przed lisem.
- Wolisz wariant "bardziej odważny - mniej cichy" czy na odwrót?
- Dylematy, same dylematy - zawiesił głos. - Rozumiem, że nie ma promocji dwa w jednym?
Dazzaan skrzyżował ręce na piersi i zaczął przytupywać nogą.
- No dobra, dobra - poddał się niziołek pod uważnym spojrzeniem rozmówcy. - Wolę cichego, nie przewiduję wielu okazji do wykazania się odwagą. Pomijając sam fakt nocnego spaceru.
- Gdzie dostarczyć przesyłkę?
- Niech rzuci jakimś kamykiem w okno tuż nad wejściem. Jak mnie zobaczy, to niech się schowa w jakieś zacienione, ale bezpieczne miejsce.
- To idę szukać towaru - w okolicy rozległ się gardłowy śmiech kapitana.
- Tylko... kapitanie? Poza towarem nikt nie może się dowiedzieć. Nikt!
- Do mnie to mówisz? Nie trzeba mi powtarzać - oburzył się krasnolud i odszedł.

Wchodząc do karczmy Mago zauważył już resztę towarzyszy. Jego miejsce zajął Rulius, ale niziołek szybko znalazł sobie nowe. Słuchał opowieści towarzyszy w ciszy, nie odzywając się ani słowem. Wszystko, co on wiedział, wiedziała i Babcia. A ona wiedziała nawet więcej. No i jej bardziej słuchają, więc co ja będę się pchał. Próbował sobie ułożyć wszystkie fakty, nie licząc nawet na to, że to tak szybko poskłada. Od myślenia oderwała go scena, w której to Katie zaproponowała spacer Ruliusowi. Niziołek zmarszczył na chwilę brwi, choć miał wrażenie, że trwało to wieki i że każdy przy stole na niego patrzy. W rzeczywistości trwało to niewiele dłużej niż mrugnięcie. No dobra, czyli jedna sprawa wyjaśniona. Zdecydowanie Babcia. Skupił się, ochłonął i – zasłaniając usta dłonią - szepnął do siedzącej obok Carmellii:
- W pokoju musimy koniecznie pogadać.
 

Ostatnio edytowane przez Aveane : 18-06-2009 o 21:25.
Aveane jest offline  
Stary 18-06-2009, 23:01   #107
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Tengir przymknął oczy...przez co wydawało się że przysypiał podczas narady. Nie była to prawda. Czarnoksiężnik skupiał się w ten sposób na wypowiadanych przez innych słowach.
Wsłuchiwał się w opowieści kolejnych osób, aż nagle otworzył oczy i rzekł.
- Ruliusie, jak będziemy ci z zadka wyjmować strzałę, to niech cię wtedy pocieszy fakt, iż elfka która ją wystrzeliła, jest tylko ofiarą oślepiającej ją furii.- Tengir przesunął kciukiem po bliźnie mówiąc.- Nieważne jak wiele nieszczęść ją spotkało. Nie możemy pozwolić na hasanie po lesie histeryczki z łukiem i kołczanem pełnym strzał. Amrę należy zneutralizować. Co nie oznacza, że musimy ją zabić...Lepiej złapać ją żywcem. Zwłaszcza, że morderca druida i sojusznik elfki może być tą samą osobą.
Spojrzał w kierunku Rishy dodając.- Pewnie zabrzmi to bezdusznie, ale potwór o którym mówisz...Jest poza naszym zasięgiem. Wiemy o nim tylko tyle, że jest okrutny i nie jest zwykłym zwierzęciem. Na razie polowanie ograniczmy do celu, który znamy. Amry. Łapanie wielu srok na raz, kończy się zwykle dłońmi pełnymi piór.
Następnie pojednawczym tonem dodał.- Co nie znaczy, że nie możemy i w jego sprawie prowadzić śledztwa. Jednak resztę spraw należy rozwiązywać po kolei, najpierw Amra, potem gnolle i ich mocodawca. Potwora z chatki zostawmy sobie na deser.
Tengir złożył dłonie razem, oparł na nich brodę i zamknąwszy oczy zaczął rozmyślać na głos.- Twój opis...to może być miejsce jakiegoś rytuału. Nie wspomniałaś o symbolach religijnych, więc...W grę wchodzi magia tajemna. Może jakiś rytuał przyzywający czarty? Taaak, to mogło być to. Ciekawe czy mag przyzywający demona był wśród ofiar, czy...Na razie trudno wysnuć konkretne wnioski. Zaś dziewczyna...może duch zmarłej kobiety, który nie wie że jej ciało obumarło. I błąka się po tym planie...Może...
Tengir otworzył oczy i rzekł do Rishy.- Chciałbym zobaczyć tą chatkę.
Następnie czarnoksiężnik dodał weselszym tonem.- Ale to plan na jutro, dziś jeszcze spróbuję wyciągnąć co nieco od Fiary. A nuż mi się uda.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 18-06-2009 o 23:19.
abishai jest offline  
Stary 19-06-2009, 00:59   #108
 
Raincaller's Avatar
 
Reputacja: 1 Raincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znany
Placki, jeden po drugim, znikały z talerza. Mina Ruliusa nie wyrażała jednak przesadnego entuzjazmu. Wyróżnienie, jakim było proste danie otrzymane od Katie poprawiło mu nastrój, który od samego rana miał marny. Nie nacieszył się nim jednak zbyt długo, gdyż Risha swoją złośliwością przebiła mydlaną bańkę, w której na moment znalazł się bard. Czar pysznych placuszków od uroczej kelnereczki ulotnił się w raz z zapachami unoszącymi się w gospodzie - zapowiedzią identycznego posiłku dla pozostałych kompanów. Rulius powstrzymał się jednak od jakiegokolwiek złośliwego komentarza pod adresem tropicielki i w milczeniu wysłuchał jej streszczenia dotyczącego wydarzeń, które miały miejsce na tajemniczej polanie.

Następnie głos zabrał Tengir, który z ironią skomentował słowa barda, samemu dorzucając kolejne komentarze odnośnie planowanych działań. Rulius, od dość dawna dziwiący się przywódczym zapędom człowieka, którego z początku błędnie ocenił jako skrytego i milczącego, wyraźnie krzywił usta w dziecinnym grymasie na dźwięk słów wypowiadanych przez Kruka. Rzucił jeszcze rozżalone spojrzenie w kierunku tropicielki, po czym wstał i dopił wino.

- Histeryczka biegająca po lesie... Trzeba ją zneutralizować! W pierwszej kolejności Amra, Amra, Amra! - mówiąc to zabawnie gestykulował parodiując łucznika strzelającego kolejno do każdego zasiadającego przy stole. - Mój zadek nie lubi strzał, w tej kwestii nie sposób się z tobą Tengirze nie zgodzić. Jednakże nadal uważam, iż nasze działania powinny skupiać się na odnalezieniu prawdziwego zabójcy. Kilkakrotnie już miałem okazję przekonać się, iż wróg mojego wroga może być moim sprzymierzeńcem... - po wypowiedzeniu tych słów roześmiał się drapiąc się lekko przy skroni, jakby sam zastanawiał się nad sensem wypowiadanych słów. - A może ja po prostu jestem aż taki naiwny? Może faktycznie oceniam sytuację zbyt lekkomyślnie? A może jedynie zmęczenie mąci mi w głowie nakazując chować strach pod maską błazna? Kto wie, kto wie...

Skończywszy swój mały występ przepełniony absurdem bard ruszył okrążając stół w kierunku lutni, na której miał ochotę trochę pograć, w muzyce topiąc swój zły humor. Mijając Rishę rzucił tylko ledwie słyszalnym głosem.
- Chyba jednak jestem aż tak naiwny... - to burknięcie było ostatnim wypowiedzianym przez niego słowem.


Przysiadłszy w kącie zaczął grać, a kojące dźwięki wydobywające się z lutni pozwały mu skupić się na tym co jeszcze czekało go dzisiejszego wieczora - spacer z Katie...
 
__________________
"Tylko silni potrafią bez obawy śmiać się ze swoich słabostek." - W.Grzeszczyk
Raincaller jest offline  
Stary 19-06-2009, 13:56   #109
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
Podniósł głowę, słuchając wymiany zdań mężczyzn. Uśmiechnął się, słysząc chaotyczną wypowiedź Ruliusa. Gdy ten jednak wstał od stołu, Mago zdecydował się odezwać.
- Wiecie co? - przerwał na chwilę, czekając na względny spokój. Mówił cicho, lecz wyraźnie, dokładnie akcentując każde słowo. - Zachowujecie się czasami jak... jak jacyś najemnicy. Jak typowe obijmordy. - Zwrócił się do Tengira. - Pan każe, sługa robi, tak? A dlaczego? Bo pan płaci, prawda? Właśnie, prawda. Wiecie, co to jest? Amra się pokaże, to od razu zabić i po krzyku? I zamknąć, do cholery, jedną z dróg rozwiązania, zostawiając pustą plamę, wymazując kobietę z kart historii, tak? A wyobraźcie sobie, do stu tysięcy rozwrzeszczanych sów, taką sytuację: wracacie sobie do domu i widzicie swojego martwego mentora. Wpadacie w obłęd, a na dodatek ktoś Was oskarża o wydarcie jego duszy z ciała. Mało tego, wysyła na Was bandę wynajętych zbrojnych, którzy ślepo dążą do zabicia Was? Co byście robili? Nie strzelalibyście do nich? Nie bronilibyście się? Dalibyście się ubić jak świnie?
Niziołek wstał od stołu, patrząc kolejno na każdą osobę, włącznie z Ferdim. To nie są rzeczy, o których on powinien słuchać - pomyślał gorzko, ale podjął temat:
- Zrozumcie najpierw motywy postępowania obydwóch stron, później wydajcie osąd. Pochopne sądy sprawiają, że można Was kontrolować jak bezwolne marionetki - po tych słowach odszedł w kierunku grającego Ruliusa.

Usiadł obok grającego, wsłuchując się w dźwięki lutni. Położył nogi na krześle obok i odchylił głowę w tył. Uspokój się, uspokój. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć. Wdech, wydech, do ciężkiej cholery. Rulius grał, niziołek siedział bez słowa, bijąc się jednak z myślami.
 
Aveane jest offline  
Stary 19-06-2009, 14:39   #110
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Tengir potarł podstawę swego nosa z irytacją, po czym dodał podchodząc do dwójki malkontenów.- Nikt nie mówi o zabiciu Amry, ale złapać ją trzeba. Śledztwo którego ty i Rulius pragniecie, utknęło...W chatce druida nie było żadnych poszlak. Świadka który znalazł trupa druida, Amra ubiła na moich oczach. A polowanie na bestię której ślady znalazła Risha... cóż ...będzie trudne i bez elfki czającej się po krzakach z napiętym łukiem.
Czarnoksiężnik schylił się i spojrzał w kierunku niziołka.- No i musisz spojrzeć prawdzie w oczy Mago. Do schwytania Amry właśnie, wynajął nas burmistrz. Jeśli nie będziemy choćby udawać, że chcemy złapać elfkę...Poszuka sobie najemników, mających mniej skrupułów w kwestii sposobów złapania Amry.
Przesunąwszy dłonią po podbródku, wrócił na miejsce, wziął do ręki listę z nazwiskami i rzekł.- Tak czy siak, złapanie elfki żywcem by nam się przydało. Bo jak dotąd zdobyliśmy więcej pytań niż odpowiedzi.
Następnie spojrzał na Mago.- Ale jeśli masz jakikolwiek konstruktywny pomysł, na nasze posunięcia...cokolwiek...chętnie posłucham.
Ostatnie słowa Tengira nacechowane były irytacją czarnoksiężnika...To nie czas na dąsy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 19-06-2009 o 17:03.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172