Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-05-2009, 16:18   #21
 
Raincaller's Avatar
 
Reputacja: 1 Raincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znany
Mimowolna melancholia ogarnęła barda. Stan, którego nie tylko nie lubił, ale również z którego nie łatwo było mu się wyzwolić. Chociaż nie mógł nie docenić popisów Mago, który wykorzystując jego rozmowy z Katie i Eberkiem wykorzystywał swoje zdolności, zarówno artystyczne, jak i wokalne. To jednak nawet myśl o tej zabawnej przyśpiewce niziołka nie mogła wyrwać go z dziwnego stanu. Nie było to spowodowane jedynie niepowodzeniem w zalotach, był to raczej zapalnik, który w bardzie wyzwolił reakcję bardziej złożoną. Eh, ta dzicz, pięknie tu... ale brakuje mi już skweru wielkiego miasta, barwnego teatru czy pięknych pałaców. - w myślach przywoływał z rozrzewnieniem obrazy z przeszłości, w tym jego rodzinny cyrk i śmierć rodziców. - Takie wędrówki ostatnio mi nie służą. Jego gra przypominała coraz bardziej skowyt samotnego wilka, aniżeli sztukę wartą poklasku. Obserwując towarzyszy i ich rozmowy, walczył z dzikimi strunami swej lutni, która wyraźnie dość miała tego prozaicznego cierpienia, jakie Rulius przelewał na otoczenie z jej pomocą. Starczy tego jazgotu. - skwitował w myślach ostatnie dźwięki i odłożył instrument. Zdziwiło go nawet, iż ludzie oklaskami pożegnali jego śpiew, cóż, z szacunku dla sztuki zapewne.

Powiódł oczami po ludziach ciągle przesiadujących w gospodzie i zrobił kilka kroków w stronę drzwi. Gdy wyrwał się z objęcia wspomnień i użalań, uświadomił sobie, iż zaniedbał całkowicie sprawę noclegu. Spojrzał na drużynę, wyraźnie rozproszoną i obróciwszy się na pięcie wyszedł z karczmy. Stając przed budynkiem, rozglądnął się dookoła. Miałem z goła inne plany co do spacerów po tej osadzie, ale cóż... Dzień wyraźnie chylił się ku końcowi. W oddali dostrzegł kompanów, Mago, paladynkę Sune, Rishę i poczciwą Babcię Danusię. Ruszył wolnym krokiem za nimi, w myślach powtarzając sobie, że musi zapytać o miejsce do spania na noc. Widział, że nie popisze się organizacją, jednakże przywykł już, iż w takich chwilach zawsze mógł zrzucić winę na artystyczne roztargnienie.
 
__________________
"Tylko silni potrafią bez obawy śmiać się ze swoich słabostek." - W.Grzeszczyk
Raincaller jest offline  
Stary 02-05-2009, 19:11   #22
 
Leonidas's Avatar
 
Reputacja: 1 Leonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znany
Towarzysze uznali, że dzisiejszego dnia już nic nie będą robić jeśli chodzi o cel ich podróży więc Seraph zaczął zastanawiać się za co by się wziąć. W tym samym czasie gdy inni wyrażali swoje zdanie na ten temat podeszła do niego Riviella i mniej lub bardziej mimowolnie jej ręce wylądowały na jego spiętych ramionach. Dziwna więź ich łączyła, mimo, że wojownik rozmawiał z nią nawet rzadziej niż z innymi towarzyszami to zdecydowanie przebywali w swoim towarzystwie często. Wojak początkowo nieufny co do jej zachowania to jednak, tak jak po jakimś czasie dało się zauważyć, że polubił muzykę Ruliusa, tak samo zdawał się jeśli nie, lubić, to przynajmniej akceptować jej osobę w jakiś całkowicie naturalny sposób. Trudno było jednak wywnioskować co dokładnie z jego zachowania.
Seraph wykorzystał moment gdy paladynka odezwała się do babci Danusi. Wstał na tyle delikatnie i powoli na ile mógł i popatrzył chwilę jej prosto w oczy nie chcąc zapewne tak po prostu odejść.
- Będę w okolicy – powiedział po czym ruszył w stronę krasnoludzkiej kobiety, stając przy niej musiał trochę się schylić gdyż różnica wzrostu między nimi była naprawdę spora. Niezwykle cicho coś jej powiedział po czym wręczył jej złotą monetę, ta poszła do kuchni po czym wróciła wręczając wojakowi wiadro i małe naczynie z jakąś kleistą masą będącą zapewne jakimś tłuszczem zwierzęcia czy czymś w tym rodzaju. Wojownik otrzymawszy co chciał wyszedł z karczmy i skierował się w stronę stajni po drodze nabierając do wiadra wody. Będąc przed wejściem położył hełm na pieńku koło siebie i zza buta wyciągnął jeden ze swych sztyletów, było to bardzo prymitywne ostrze, zrobione w całości z jednego kawałka metalu, było lekko zakrzywione i tylko rączkę miało obwiązane gęsto, twardym rzemykiem. Seraph sprawdził czy jest ostre; było. W zasadzie doskonale wiedział, że ostrzył je jeszcze dwa dni temu, ale siła przyzwyczajania była zbyt duża i musiał sprawdzić. Odłożył je na pieniek, po czym głowę zaczął smarować ową substancją. Gdy już pokrył ją całą, ledwo było widać i tak krótkie włosy. Wypłukał brudną rękę po czym wziął do ręki ostrze powoli ale systematycznie zaczął golić głowę za każdym pociągnięciem wycierając ściągniętą warstwę o kant wiaderka. Obok niego przechodził właśnie chłopak który opiekował się ich końmi więc odezwał się do niego nie przekrawając golenia:
-Ładny dziś dzień. Widzę, że dobrze opiekujesz się tu naszymi rumakami. Ciągle latasz tam i z powrotem. Masz tu dużo pracy ostatnio? – spytał niby od niechcenia, chłopak nie zmieszał się ani trochę i od razu odpowiedział ze właściwym sobie akcentem:
-Panie! Jo tu mam wicznie dużo roboty! Toć to nie dość, że o konie przyjezdnych dbać muszę to i jeszcze Południowców! Czosem to i od świtu do nocy tu siedzę i nocować nie raz mi przyszło! Ale Pan Eberk dobrze płaci a kóń to piękny zwierz, więc nie narzekam.
Wojak kontynuował rozmowę:
-Południowców? To jacyś ludzie spoza osady?
- No my, mieszkańcy Południowych Dębów, Południowej Kniei. Tak się sami nazywamy.
No tak, a jak, że by inaczej pomyślał w duchy po czym ponownie spytał:
-A przyjezdnych tu dużo? Przez burmistrza to chyba tu ludzie teraz ściągają.
Odpowiedź chłopaka bardzo zainteresowała Serapha lecz nie dawał tego po sobie poznać.
- Ano. Będzie jakieś cztery dni, jak do nas zjechało kilkunastu ludzi. Każdy z nich kawał chłopa a i machać mieczami potrafią zapewne, a teraz jeszcze Pan wraz z innymi przybył.
Dodał więc, niby od niechcenia:
-A gdzie to oni teraz są, wyjechali?
-A gdzież tam Panie! Mają swoje obozowisko przy samym jeziorku! Swoją droga był Pan nad noszym jeziorkiem.
-Nie, nie byłem. Coś niezwykłego tam?
-Ano piknie jest tam! Ptactwa wszelkiego mnogość a i roślin pięknych dużo.
Seraph znów chciał zmienić temat na tych przybyłych
-A te chłopy co tam przyjechały to podziwiać ptaki tam poszli?
-Raczej wątpię. Do końca to ja ni wiem po co oni tu, ale postanowi się zatrzymać u nas, więc najpikniejsze miejsce na nocleg sobie wybrali. Toć miejsce praktyczne, woda blisko a i targ pod ręką.
-To raczej bezpieczniej jest teraz jak tylu zbrojnych macie. Już pod wioskę nic nie podejdzie. Zdały się u was takie przygody? Zwierze czy coś innego pod bramą?
- Panie u nas toć nigdy żadnych kłopotów nie było. Ludzie jeno gadają, że paru myśliwych jakieś złe wieści ostatnio przynieśli, ale nikt nie wie jakie, bo myśliwi tylko ze sobą i z kapitanem straży takie sprawy omawiają. A czemu to Pan o jakiego zwierza pyta?
-Bez powodu. W takich chaszczach to czasem chyba i jakiś zwierz się zabłądzić może. A kapitana straży gdzie znajdę?
Chłopak w czasie ich rozmowy krzątał się po stajni wykonując swoje obowiązki.
- A kapitana po co miłościwemu Panu szukać? Jo bym na Pana miejscu omijał go szerokim łukiem, gdyż nie lubi to on, jak mu czas zajmować. Ja na ten przykład raz chciałem tylko chwycić w dłoń jego topór. Tak mnie w rzyć kopnął, że przez dwa dni siadać nie mogłem.
Seraph jak zwykle mówił powoli nie wyrażając żadnej emocji:
-Bystry z Ciebie chłopak. Przypominasz mi mnie za młodu. Podoba mi się to, słuchaj, miej oczy i uszy szeroko otwarte, a jakby się ciebie ktoś o nas wypytywał, czy chciał żebyś przymknął na coś oko i mi o tym powiesz, to spotka cie nagroda. A teraz trzymaj, to na zachętę i dlatego, że masz łeb na karku – wyciągnął z sakwy złotą monetę i położył ją na pieńku tak by chłopak mógł wziąć pieniądze. Ten najpierw niepewnie ale widząc, że to faktycznie dla niego wziął monetę i schował za pas:
- Dzięki Ci hojny Panie! W razie czego będę do Pana walił jak w dym! Niech Lathander Panu sprzyja!
Seraph skinął chłopakowi głową, po czym wrócił do swoich myśli.
Więc w wiosce jest ktoś jeszcze… Dobrze, że babcia wybrała się w towarzystwie nad jezioro, ale nie powinno być kłopotów. Dobrze było by pogadać z myśliwymi. Ale chyba faktycznie będzie to musiało poczekać do jutra.
W między czasie skończył się golić. Sprawdził ręką czy faktycznie głowa jest idealnie gładka. Bez ani jednego zadrapania - upewnił się wojak. Wypłukał nóż po czym schował go na swoje miejsce, a wodę wylał do pobliskiego rowu. Wszedł jeszcze do kabiny gdzie był między innymi jego koń. Podszedł do niego i pogłaskał po głowie. Sakwy i siodło przykrył sianem by nie zwracały uwagi, z resztą nic cennego tam nie miał. Zabrawszy ze sobą jedynie tarczę z siodła ruszył do karczmy, ponieważ jednak stajnie były za karczmą wszedł od tyłu. Krzątała się tu Katie. Delikatnie zmienił wyraz twarzy gdy po raz pierwszy ich wzrok skrzyżował się, odłożył wiaderko i naczynie, które uprzednio wziął i wyszedł tymi samymi drzwiami. Obszedł gospodę i wszedł ponownie przez główne wejście kierując się do stolika gdzie nie tak dawno temu siedziała cała drużyna.
 

Ostatnio edytowane przez Leonidas : 02-05-2009 o 21:13.
Leonidas jest offline  
Stary 02-05-2009, 21:19   #23
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
- Zgodzę się z Babcią - odpowiedziała staruszce Risha - ale tylko w kwestii napełniania brzuszka. Założę się, że żadna pieniężna wartość nie przebija u niego wartości smakowitego dania. Pieniądze mogą mu co najwyżej zapchać kieszenie, usta: tylko suta potrawka - na jest ustach pojawił się szeroki uśmiech.
- A jeśli burmistrz ciągał nas tu na darmo, to powinien się naprawdę, naprawdę wstydzić.
Ton w głosie tropicielki znów nie sugerował powagi. Po kilku krokach, w czasie których zachowywała milczenie, dziewczyna odezwała się ponownie, tym jednak razem już nie do Babci, niziołka czy nawet paladynki.
- Mały spacerek dla nabrania inspiracji? - pytanie powędrowało do podążającego za nimi półelfa, aczkolwiek Risha nie zwróciła się do niego twarzą. - Nic tak nie działa na ukojenie umysłu, jak piękna tafla malowniczego jeziorka, hm? Chyba, że jakimś cudem i tam natkniemy się na śliczne dziewczątka.
Dopiero z tymi słowami tropicielka zrobiła w chodzie pełny obrót, puszczając do barda żartobliwe mrugnięcie.

Rulius, nieco zaskoczony tak szybkim dostrzeżeniem jego osoby przez Rishę uśmiechnął się mimowolnie.
- Eh, dziwię się, że zostałem wytropiony przez tropicielkę... O ironio! - podniósł głos w iście aktorskim stylu.
Po chwili jednak ogarnął się nieco i tym razem uśmiechając się celowo i szczerze odpowiedział.
- Nie szukam natchnienia droga Risho, raczej od niego uciekam. - spuścił wzrok, po czym dodał. - Dopadła mnie bowiem muza, której obce jest uczucie szczęścia. Chociaż nie zaprzeczam, chciałem zobaczyć co skrywa ta malownicza osada. Ślicznych kobiet tutaj dostatek. - poniósł wzrok na tropicielkę, w międzyczasie przelotnie spoglądając też na paladynkę. - Pozwolisz, że o coś zapytam... W przypływie natchnienia wyrwany z rzeczywistości na śmierć zapomniałem o sprawach noclegu. Nie wiesz może, czy znajdę jeszcze jakieś łoże w gospodzie?

W odpowiedzi na słowa Ruliusa tropicielka zmierzyła go przenikliwym, acz łagodnym spojrzeniem, jakby gdyby chciała wyrazić, że rozumie uczucie, które go ogarnęło, ale jednocześnie nie wierzy, że miałoby głęboko go dopaść. Uwielbienie kobiet i uznanie słuchaczy były jego chlebem powszednim - a przynajmniej tak zdawał się do tego podchodzić - zatem z pewnością umiał sobie z nimi radzić. Uśmiechnęła się za to:
- Przy odrobinie szczęścia zaznamy tu tego wieczora jeszcze trochę spokoju. Cokolwiek się w tej osadzie dzieje, spokoju wydaje się w niej być pod dostatkiem.
Zwróciła się z powrotem w kierunku marszu, puszczając w niepamięć badawcze spojrzenie, jakim bard obdarzył ją i paladynkę. Chleb powszedni, jak mniemała; przychodziło odruchowo. Gdy bard się z nią zrównał i przeszedł do pytania o nocleg, Risha popatrzyła na niego w nieco ciekawski sposób.
- Cóż, jeśli nie gubię się w rachubie, to stawiałabym, że z pięciu pokoi został się chyba jeszcze jeden. Chociaż nie gwarantuję, że kąpiel Tengira już się skończyła - dodała z lekkim przekąsem, posyłając Ruliusowi porozumiewawcze mrugnięcie. - Mówił ponoć, że w stajni kąpać się nie chciał, więc o ile pokój potrzebny mu tylko... na chwilę - wykrzywiła się drwiąco - to zapewne jedno łóżko będzie wolne. A jeśli nie, hmm, masz chyba własny kocyk, nie?
Uśmiechnęła się szeroko.

- Kocyk? - Rulius przekrzywił nieco głowę przybierając przy tym komiczny wyraz twarzy. - Aaaa, jakże by inaczej... naturalnie, że mam własne posłanie. Niezbyt wygodne, ale myślę, że trochę snu na twardym podłożu nie zaszkodzi mojej przygnębionej wyobraźni. Czy będę musiał uiszczać jakąś opłatę za nocleg w stajni? Nie wiem, czy nawiedziać Eberka przed zmrokiem... myślę, że jak na przywitanie, to dość ma mojej osoby. Zresztą, nie mam ochoty na wizytę w karczmie. - po komicznym grymasie na twarzy barda nie było już śladu, natomiast uśmiech tropicielki coraz bardziej wydawał się rozpogadzać jego myśli. Nie miał jednak ochoty na parzenie się po raz drugi przy niemal tym samym ognisku, więc tylko spojrzał na Rishę przyjacielsko wyczekując odpowiedzi.

- Nie martw się, przyjacielu - tropicielka, w duchu nieco rozbawiona nieszczęsnym mastrojem ich drużynowego artysty, który po jednym niepowodzeniu w zalotach miał niemal ochotę zapaść się w swej melancholii pod ziemię, klepnęła go życzliwie po ramieniu - przy mnie nie musisz się bać żadnego krasnoludzkiego gniewu. Ułożysz się w stajni wygodnie, a ja załatwię wszystkie formalności. Daję sobie głowę uciąć, że jutro z rana o całej sprawie zapomnisz. A już na pewno Eberk, jeśli trunki leją się po jego brodzie tak, jak to sobie właśnie wyobrażam - uśmiechnęła się kąśliwie. Najwyraźniej widok zapitego krasnoluda bawił ją ponad miarę.
- Ale na razie nie pozwól sobie spuszczać ze smutkiem głowy. Zachowajmy to na ewentualną porażkę w rozwiązaniu burmistrzowej zagadki - szeroki uśmiech rozświetlił jej oblicze.

Bard po raz kolejny wyraźnie zaskoczony słowami Rishy rozszerzył źrenice wpatrując się w rozmówczynię.
- Załatwisz formalności? Eh... tylko nie zapomnij wspomnieć o tym pieniężnym długu z rana. - odprowadzając wzrokiem dłoń tropicielki, która poklepała go po ramieniu dodał. - Ja nie gniewu Eberka się obawiam. Zresztą polubiłem tego krasnoluda. Czuję się jednak lekko zawstydzony w obliczu słów jakie mu recytowałem, nie potrafiąc przełożyć tego na czyny...
Widząc, że tropicielka wyraźnie jest w swoim żywiole oddychając pełna piersią gnanym wiatrem leśnym powietrzem, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że w jej dzikości jest coś ujmującego. W głowie natychmiast pojawiły się dźwięki i słowa układające się w rymy. Nie miał jednak ochoty teraz oddawać się sztuce.
- Czyli postanowione. Zajmę chętnie miejsce w stajni. Tobie natomiast dziękuję z całego serca. - skłonił lekko głowę w szarmanckim geście i uśmiechnął się kącikiem ust. - Nieświadomie może, lecz zaiste arcy skutecznie udało ci się odpędzić złe nastroje i rozchmurzyć mą duszę. Przynosisz szczęście ze skutkiem godnym samej Tymory. - uśmiechnął się tym razem całkiem otwarcie. - Dzięki droga Risho.
Po tych słowach umilkł. Miał ochotę jedynie oddać się podziwianiu uroków osady wraz z towarzyszami spaceru.

- Czynów jeszcze nam nie zabraknie - dodała Risha po słowach półelfa o zawiedzeniu krasnoluda. Rozświetliła się pogodnie, przyznając sobie w duchu, że Rulius bard nieświadomie właśnie jednego takiego czynu dokonał. Sprawił, że tropicielka szczerze go polubiła. Nawet pomimo wad, jak dorzuciła z uśmiechem w myślach.
- Zawsze do usług - zakończyła pogodnie po ostatniej wypowiedzi mężczyzny. - A teraz pędem nad to jezioro, bo Babcia gotowa jeszcze zniknąć nam sprzed oczu - zażartowała.
Zaraz po tym otrzymała od czujnej elfki babcine kocisko i niosąc zwierza w ramionach, głaskała go tak, że w dodatku do cichych dźwięków deptanej ściółki, szelestu poruszanych wiatrem liści i dochodzących z oddali ptasich treli, dało się się jeszcze słyszeć upojne pomrukiwanie.
 
Aeth jest offline  
Stary 03-05-2009, 14:05   #24
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Z łatwością złapała skierowany w nią wzrok Serapha i odpowiedziała podobnym silnym i pełnym spojrzeniem, aż wojownik nie odszedł. Było to dla niej w jakiś sposób zabawne, ale nie potrafiła zrozumieć czemu tak łatwo przychodzi jej obdarzenie go zaufaniem. Przerzuciła zamyślone spojrzenie na zebranych. Nie miała zamiaru się kłócić o rację spacerów w tym momencie.
Poprawiła swoją kusą czerwoną suknię i płaszczyk przykryty kruczo czarnym napierśnikiem gubiąc gdzieś spojrzenie. Słoneczna elfka skryła twarz za zasłoną hełmu stając w wyjściu i głaszcząc kotkę. Dostrzegła przygnębienie barda, lecz Risha doskonale sobie radziła i Riv postanowiła nie przeszkadzać zerkając na nich ciepło. Wyszła przed oberżę nucąc elfie pieśni brzmiące bardziej jak głosy duchów niż klasyczne pomrukiwanie. Ćwiczyła śpiew, choć wolała śpiewać dla siebie. Zabawa barwą głosu była czymś co wprawiało ciało w przyjemne ciarki. Zagubiona lekko w rzeczywistości, jakby wreszcie miała okazję odpocząć od służby dała się ponieść chwilę pasji...


Jednak czas szybko leciał, drużyna zaczęła opuszczać oberżę a Riv zamilkła raptownie. Wręczyła kicię Rishy sądząc że nieco nie przywykła do miast dziewczyna odnajdzie troszkę spokoju z Łapą w rękach.

Dzień był piękny, jak i niebo, podmuch wiatru, usypiająca zieleń które zdawały się wszystkim dodawać otuchy. Tak jak stwierdził Liadon była nadopiekuńcza, zastanawiała się czy ci którzy nie poszli nie wpadną w jakieś kłopoty.

Stalowa rękawica wsunęła się na delikatną dłoń, a wzrok czujnie badając otoczenie szukał zagrożeń i ciekawostek. Wyprostowała się i ruszyła z resztą spacerujących, sama traktując tą wycieczkę jako obowiązek. Była troszkę spięta ale tylko troszkę. Po chwili namysłu zdecydowała że tarcze w dłoni sobie jednak odpuści. Podeszła do Ruliusa zrównując z nim krok i zapytała delikatnie
- Wszystko w porządku? - zawiesiła nieco na nim wzrok, szukając w jego oczach jakiś emocji.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline  
Stary 03-05-2009, 21:06   #25
 
Raincaller's Avatar
 
Reputacja: 1 Raincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znany
Cała ta rozmowa z Rishą podniosła mocno na duchy barda, który zaczął odpędzać powoli prześladujące go czarne myśli. Gdy już zaczynał dochodzić do siebie, z rozważań wyrwał go dźwięczny głos paladynki. Najpierw posłyszał jej zapytanie, następnie napotkał wzrok. Wpatrujące się w niego piękne oczy o złotej barwie przeszyły go niemal na wylot. Bynajmniej tak się poczuł. To chyba tak działa wzrok pięknej Sune. - pomyślał, po czym odpowiedział na słowa Rivielli.
- Tak... Poniekąd wszystko w porządku. - uśmiechnął się delikatnie, jakby speszony urodą paladynki, na która spoglądał niczym na posąg przez całą podróż. - Bywało gorzej. Teraz jednak me serce zaczyna ulegać urokom tej pięknej osady. Aż żal, iż nie chęć podziwiania tego miejsca, a list gończy ściągnął nas tutaj. - spuścił na moment wzrok. - Masz piękny głos Riviello...

Z początku słuchała obdarzając go szczerym ciepłym spojrzeniem prześlizgującym się przez mithrylowe blachy hełmu, lecz gdy skończył chwaląc jej głos mimowolnie, starając się to ukryć zarumieniła się i wbiła pazurki w czerwony materiał jej płaszczyku, zawstydzona.
- Tak sądzisz? Nie sądziłam że ktoś mnie usłyszy... śpiewam puki co tylko dla siebie. - urwała na chwilę i nagle zmieniła temat - Tak, to miejsce ma potencjał... lecz widziałam i piękniejsze. Mam nadzieję dowiedzieć się niebawem czy przydam się jakoś, pieniądze się kończą, a słońce jak co wieczór chowa... - zaśmiała się pod nosem jakby jeszcze troszkę skrępowana i zerknęła z ukosa w jego stronę.

Widząc reakcję paladynki, Rulius zmienił nieco głos, tak aby zabrzmiał bardziej dostojnie.
- Zaiste, tak piękne oczy niejedno już widziały, niejedno cudne dzieło rąk ludzkich czy elfich. W to akurat nie sposób wątpić. Niesłusznie natomiast kryjesz swój cudny głosik. Chociaż to zapewne twój skromny charakter szlachetnej paladynki nie pozwala ci przytaknąć. - widząc lekkie zakłopotanie, w jakie wprawił uprzednio przywołaniem tego tematu dziewczynę, mrugnął okiem dodając zawadiackim tonem. - Już ja tam akurat na tym znam się wybitnie. W końcu z czego, jeśli nie z muzyki żyję?
Ciągle dotrzymując kroku Rivielli spoglądał na domy, które mijali.
- Okolica wydaje się być spokojna, zbytnio spokojna nawet jak na mój gust. Ale być może na siłę próbujemy wywęszyć jakieś niebezpieczeństwa. Bądź też udziela nam się podejrzliwość Tengira czy Serapha. - uśmiechnął się szeroko, zastanawiając się co może chodzić po głowie jego rozmówczyni.

- Szlachetnej paladynki ? - roześmiała się słodko - zabawne, nie mów tak... żadna ze mnie szlachetność. Co do głosu zaś muszę jeszcze poćwiczyć troszkę. Lepiej idzie mi z mieczem... - elfka uniosła spojrzenie lekko po czym znów spojrzała na barda - Cieszę się że jest tu spokojnie, wcale nie liczę na rozlew krwi. Nie tego pragnie Sune. Muzyka jest moją miłością.. Ty zapewne słyszałeś nie jedną pieśń, nie jedną bitwę opisałeś w niej... Nim jeszcze zostałam rycerzem ceniłam wszystkie te rzeczy które teraz są zasadami mojej drogi życia. Właśnie dlatego jest mi tak łatwo nią podążać. - przejechała wzrokiem po jego policzku - masz w sobie troszkę naszej krwi... - Rulius poczuł dotknięcie chłodnej stalowej rękawicy lekko unoszącej jego brodę, elfka zatrzymała się na chwilę by lepiej się mu przyjrzeć.

Bard zamarł w bezruchu. Uczucie chłodnej rękawicy na policzku wywołało niemal gęsią skórkę, w połączeniu ze słowami paladynki wstrząsnęło lekko Ruliusem. Rozbrzmiewający w głowie słodki śmiech Rivielli zdawał się powoli coraz skuteczniej zagłuszać zdrowy rozsądek. O losie.... - zawył w myślach.
- Jestem półelfem, a szlachetniejszą domieszkę w mej krwi zawdzięczam matce, pięknej elfiej artystce. - obraz matki jak zwykle szybko stanął mu przed oczami, obraz niedoścignionego ideału. - Chociaż... chociaż ty piękna pani mogłabyś śmiało stawać z nią w szranki. - delikatnie opuścił brodę. Wolnym ruchem ujął dłoń elfki i odprowadził ją ku jej biodrze. Spojrzał na jej głowę. - Jednakże skrywasz twarz za osłoną hełmu, czy aż tak niebezpieczny wydaje ci się ten spacer? Nie masz się czego obawiać w mojej obecności. - zapewnił bard skłaniając lekko głowę i wykonując mały krok w kierunku rozmówczyni.

- Nie znam tego miejsca, jestem ostrożna i wolę być gotowa by jeśli jednak stanie się coś złego nie żałować, w przeciwieństwie do tych którzy teraz odpoczywają beztrosko. - zadarła nos spoglądając na niego z dołu, była jakieś dziesięć centymetrów niższa od barda. - Twoja mama musiała być piękna. A moja rodzina..? Wciąż piszę do nich listy, ale dawno nie odpisali.. teraz gdy ciągle jestem w podróży nie mogę mieć na to nadziei. - Przerwała na chwilę - ...Jestem jak woda niespokojna, nie mogę się zatrzymać... czuje się wtedy obco, a serce pragnie iść dalej... a Ty?

- Tak. Moja matka była piękna, a jej uroda sięgała wysoko ponad miarę jaką oceniać jest mi dane napotykane niewiasty. - delikatnie zwiesił głos na wspomnienie rodziny. - Mojej matki, jak również ojca nie ma już jednak wśród żywych. Wychowali mnie wśród oklasków ludzi podziwiających cyrkowców, odeszli gdy ja byłem daleko. Za daleko... A wszystko z winy sztuki, z miłości dla niej pobiegłem przed siebie, przez nią przegapiłem co najważniejsze i za nią ciągle podążam w poszukiwaniu ukojenia. - rzucił smutne spojrzenie paladynce. - Pewne uczucia dojrzewają w nas jednak całe życie... Im bardziej staramy się je zrozumieć, tym łatwiej padamy ich ofiarami...

Riviella nieco posmutniała, szepcząc pod nosem.
- Moja matka jest czarodziejką, zajmuje się głównie mocami pogody i przyrody, ojciec zaś kowalem... jednym z lepszych.
Westchnęła.
- Przykro mi, rodzina jest bardzo ważna... a Ojciec? Nie mówisz nic o nim. Kim był? Jak się poznali? Sądzę że rodzice Cię zrozumieli, a na każdego przyjdzie pora. Śmierć jest drogą nieuchronną, lecz nie ostateczną. Kochasz ich, to jest najważniejsze. Błędy popełniamy wszyscy. Ja także je popełniam...
Elfka zerknęła na towarzyszy którzy już nieco odeszli od nich, objęła delikatnie Raliusa i zachęciła do dalszej drogi.
- Nie myśl teraz o tym - poprawiła hełm na głowie, jakby upewniając się że jest na miejscu - O czym marzysz?

Bard rozpogodził nieco swoje oblicze.
- Ojciec? Eh, był artystą cyrkowym, tak samo jak moja matka. Wiem o nich niewiele... - uśmiechnął się lekko i ciągnął dalej. - Z ich odejściem jestem pogodzony. Upłynęło dość czasu, żeby zrozumieć, że nie cofnę zdarzeń. Tu i teraz. Tak żyję.
Objął Rivellę delikatnie, choć nie bez obaw. Wydawała mu się taka krucha, ulotna... delikatna. Nie chciał jednak postrzegać jej jako zwykly obiekt westchnień, coś w głębi mówiło mu, iż na to pozwolić sobie nie może.
- Marzę o wielkiej scenie. O tłumach ludzi oklaskujących mój występ. A o czymże innym mógłby marzyć taki artysta jak ja? Nie wiem... - spojrzał głęboko w złote oczy skryte za rycerskim hełmem. - Nie wiem sam o czym tak na prawdę marzę. Teraz jest pięknie, nie pozwólmy temu tak łatwo ulecieć.

Podrapała go lekko pazurkami i oparła głowę na ramieniu łaskocząc zamocowanym na szczycie hełmu włosiem po policzku. Gdy tylko sobie z tego zdała sprawę wyprostowała się słusznie.
- Opowiedz mi jakąś historię, kocham sztukę...

Rulius uśmiechnął się lekko czując pazurki paladynki, uśmiechnął się jeszcze szerzej gdy poczuł łaskotki. Widząc, ze Riviella wyprostowała się jakby nieco speszona, przytulił ją nieco mocniej, tak aby móc nachylić się blisko jej ślicznego uszka.
- Z największa przyjemnością...
Zaczął swoje opowiadanie o dzikich Wzgórzach na północy, a ich kroki zrównały się po chwili z pozostałymi towarzyszami.
 
__________________
"Tylko silni potrafią bez obawy śmiać się ze swoich słabostek." - W.Grzeszczyk

Ostatnio edytowane przez Raincaller : 03-05-2009 o 21:19.
Raincaller jest offline  
Stary 04-05-2009, 22:15   #26
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
„Pod złamanym Toporem” zrobiło się głośno i gwarno. Ludzie przestali nieufnie patrzeć na drużynę awanturników, a to zarówno za sprawą występów Ruliusa, a zwłaszcza, dzięki Mago, który nie dość, że pokazał szczodrość to jeszcze znaną w wielu karczmach piosenką sprawił, że ludzie zaczęli się bardzo dobrze bawić. Posypały się zamówienia i już po chwili piwo lało się strumieniami, a kelnerki zaczęły dwoić się i troić, by tylko nadążyć z obsługą spragnionych gości, a tych cały czas przybywało. W końcu nawet Dagnal musiała zakasać rękawy, by pomóc swoim pracownicom, co patrząc na jej minę, było jej strasznie nie na rękę. Uwijała się jednak dość szybko, toteż śmiało można było wysnuć teorię, że przez bardzo długi czas, było to jej główne zajęcie. Mimo natłoku zajęć zdążyła jeszcze zaczepić Mago, informując go, iż jest jej dłużny dwa złocisze i dwa srebrniki.

Grupka obcych, która zdążyła już odpocząć, podjeść i porozmawiać, zaczęła się rozdzielać. Jedni poszli wziąć upragnioną kąpiel, inni postanowili iść na spacer, a pozostali jakoś nie kwapili się do ruszenia od stolików.

***

Tengir dość długo czekał na powrót Marie. Z jednej strony bał się, iż został rozpoznany i już zaczął obmyślać plan ewentualnej potyczki. Z drugiej zaś strony chciał, żeby półelfka już wróciła. Nie dość bowiem, że chciał wydobyć od niej jak najwięcej informacji, to jeszcze co tu dużo mówić, dziewczyna miała w sobie to „coś”. Była naprawdę piękna i swoim zachowaniem potrafiła wzbudzić w mężczyźnie dzikiego zwierza. Kruk nie często miał okazję na choć chwilę odprężenia, a dwadzieścia złotych monet, za chwilę rozkoszy z taką kobietą jak Marie, to nie było znowu chyba aż tak wiele. Ona jednak z jakiś dziwnych przyczyn nie przychodziła. Niepokoiło to mężczyznę, jednak gdy nie przyszła po paru kolejnych minutach, wojak postanowił wykorzystać wodę póki gorąca i samemu się wykąpać.

***

W tym samym czasie Mago, Risha i Riviella postanowili towarzyszyć Babci Danusi w jej wieczornym spacerze po Południowych Dębach. Po kilku chwilach dołączył do nich także Rulius wyraźni z nietęgą miną. Rozmowa z Rishą poprawiła mu jednak trochę humor. Ledwo opuścili progi gospody i uszli kawałek, a już natknęli się na dziwną zgraję mężczyzn. Było ich pół tuzina i każdy z nich wyglądał na kogoś, kto wie jak obić twarz oraz jakby sam miał twarz nie raz obitą. Jedni mieli na sobie skóry nabijane wielkimi, potężnymi ćwiekami, inni skórzane kurty czy kolczugi. Bystremu oku całej piątki nie uszły uwadze miecze i buzdygany przypięte do pasów, czy choćby sztylety w najprzeróżniejszych miejscach. Wyglądali więc także na najemników i to dość mało sympatycznych oprócz jednego, tego który szedł ostatni. Miał nieogoloną ale przystojną twarz mimo, iż mógł mieć około czterdziestki. Dobrze zbudowany, ubrany w brązową skórzaną kurtkę, ozdobioną w małe srebrne bretnale. Uśmiechnął się do grupy, którą mijał i lekko skłonił głowę w geście szacunku.

***

Liadon postanowił pójść do swojego pokoju, przy okazji próbując dowiedzieć się czegoś od Katie. Wskazała mu drogę do kowala, do którego elf najwyraźniej miał interes, po czym wołana przez swą szefową zostawiła go w pokoju samego. Wojownik nie zastanawiając się wiele zszedł na dół, by powiedzieć towarzyszom, że idzie na spacer. Okazało się, że w przybytku z wszystkich jego towarzyszy zostały tylko dwie dziewczyny. Obie wpatrywały się w mężczyzn, których elf nie kojarzył. Widocznie wcześniej ich tu nie było. Nie wyglądali jednak na takich co by przynajmniej teraz robili jakieś kłopoty, więc Liadon postanowił nie zmieniać planów. Poinformował więc dziewczyny o swym zamiarze, po czym ruszył przed siebie, obierając ten sam kierunek, co parę chwil wcześniej inni jego towarzysze.

***

Z całej grupy awanturników w głównej izbie „Złamanego Topora” zostały tylko Carmellia i Astearia. Seraph bowiem bąknął, że ma coś do załatwienia w stajni i tam też się udał. Zdarzyło się więc tak, że tylko dwie dziewczyny zobaczyły, jak do karczmy wchodzą nowi „goście”. Grupka sześciu mężczyzn, usiadła po przeciwnej stronie sali i co jakiś czas rzucała ukradkowe spojrzenia w ich stronę. Jeden z nich, gdy tylko jego kompani wygodnie usiedli podszedł do baru i podał rękę uśmiechniętej od ucha do ucha...Dagnal.
- Kosef, witaj! – krzyknęła radośnie kobieta tak głośno, że nawet siedzące dość daleko kobiety to słyszały. Jednak nikt inny nie spojrzał się w kierunku mężczyzny o imieniu Kosef oraz córki Eberka, poza łowczynią i jej towarzyszką.

Mężczyzna zamówił coś i po chwili wraz z kompanami pili piwo i śmiali się do rozpuku ze sprośnych żartów jednego z nich, który w sumie do prosiaka był podobny.

W pewnym momencie drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wpadł Ferdinand Brandysnap. Rozległo się parę entuzjastycznych głosów witających niziołka. Ferdi uśmiechnął się od ucha do ucha, ale nie podszedł do znajomych tylko pomachał im ręką, ciągle się rozglądając. W końcu zobaczył Carmillę oraz Astearie i to właśnie w ich kierunku skierował swe kroki.

- Witajcie ponownie prześliczne panie! – powiedział i ukłonił się lekko. – Tak jak obiecałem załatwiłem wam spotkanie u Gregora, to znaczy u Burmistrza. Trochę to trwało, bo musiałem rozładować wozy i trochę posiedzieć z żonką. Myślę jednak, że szybko do Was przyszedłem. – kupiec rozejrzał się jeszcze raz po sali i zatrzymał wzrok na tej samej grupce, co wcześniej jego rozmówczynie.
- Widzę, że Kosef znalazł sobie nowych przyjaciół. Ciekawe. – rzekł i ponownie spojrzał na Carmellię i Astearię. - Dobra, to gdzie reszta?
- Nie ma. Tutaj na miejscu powinien być jeszcze Tengir i Seraph, a reszta poszła na spacer. – rzekła mu w odpowiedzi Carmellia.
- Że co?! Przecież mówiłem, że po Was przyjdę! Na Yondallę, jeśli chcecie nam pomóc, to musicie się wszystkiego jak najszybciej dowiedzieć, a nikt wam lepiej tego nie wytłumaczy niż Gregor. – tu niziołek przerwał po czym ściszył głos i dodał – Z tego co usłyszałem, to faktycznie przyda się nam pomoc, ale mało kto o tym wie, żeby nie wzbudzać paniki. No nic, będziemy musieli iść do domu burmistrza w mniejszej liczbie. Najwyżej przekażecie reszcie to czego się dowiedzie, dobrze? Musimy być u niego za kwadrans...

***

Droga do jeziora okazała się bardzo daleka, ale dość przyjemna. Wiał lekki zefirek, który ochładzał twarze wędrowców i sprawiał, że słońce już tak nie dokuczało, zwłaszcza że bardzo powoli zbliżał się zmierzch. Świeże, leśne powietrze, zapach drzew i roślin dodawał sił, a także ochoty na podróż. W czasie pochodu grupa pod przewodnictwem Babci Danusi miała okazję poznać trochę miasteczko. Ich trasa prowadziła Główną Drogą, która wiła się niczym wąż. Przy niej samej nie znajdowało się wiele domków, bowiem te pojawiały się znacznie głębiej, po obu jej stronach. Mieszkańców kręcących się po drodze było zaś całkiem sporo. Zmierzając do oberży, albo niosący wodę ze studni czy z jeziora, bądź wychodząc żeby zobaczyć przybyszów często zatrzymywali się by pozdrowić, czy po prostu na tychże przybyszów popatrzeć. W pewnym momencie Riviella wskazała swym towarzyszom mały budyneczek po swojej lewej stronie, który wyraźnie odróżniał się od innych. Przede wszystkim był murowany, a nie drewniany jak wszystkie wkoło. Wokół budynku rozpościerał się równo przystrzyżony, niski żywopłot, a przed nim w rządku rosły wielobarwne fiołki. Wąska, brukowana ścieżka prowadziła do samych drzwi, które były bardzo duże. Nad wejściem Paladynka dostrzegła rysunek przedstawiający wschód słońca z różowymi, czerwonymi oraz żółtymi promieniami.

Po pewnym czasie grupka zobaczyła drewnianą bramę, przez którą wychodziła główna droga. Była to więc północna granica „Południowych Dębów”. Cała piątka skręciła znowu w prawo i szła wzdłuż ostrokołu. By móc dojść na samą plażę, trzeba było przejść mniejszą bramą, która była jakieś trzysta stóp od Bramy Północnej. Dalej za bramą z daleka można było zobaczyć małe pagórki, które były bardzo skromnie zabudowane a domki, które tam stały jakby mniejsze od standardu.

- Ha! To już wiem co Ferdi miał na myśli mówiąc o Dzielnicy Niziołków! – krzyknął rozradowany Mago.

Leatherleaf chciał bardzo udać się tam gdzie mieszkali jego pobratymcy, postanowił jednak zobaczyć wodę, która tak bardzo zachwycali się miejscowi. Grupa raźnie przekroczyła mniejszą bramę a na ich twarzach pojawiły się jeszcze szersze uśmiechy. Było tu prześlicznie.


Zielona trawa porośnięta gdzie niegdzie rzadkimi roślinami, które powoli kładły się do snu, wraz z słońcem, które było coraz niżej na niebie. Jego promienie odbijały się od tafli jeziora. Nad wodą nisko fruwały rybitwy i mewy, które można było słyszeć z daleka dzięki krakaniu i skrzeczeniu w wysokich tonach. Większe - mewy - były całe białe, poza głowami, które były w kolorze ciemnego drewna, oraz charakterystycznymi czarnymi plamami na końcu skrzydeł. Mniejsze – rybitwy – były białe z góry, ich pierś zaś była koloru czarnego. Przy brzegu zacumowane stały łódki, które należały najpewniej do rybaków, były też tam małe drewniane mostki pewnie dla tych, którzy łowili dla przyjemności. Weszli więc na jeden z tych mostków i usiedli by chwilę odpocząć. Po krótkim czasie usłyszeli, że ktoś wchodzi na pomost i spojrzeli w tym kierunku. Zobaczyli staruszka, może nie tak sędziwego jak Babcia Danusia, ale na pewno mającego też wiele wiosen za sobą. Był cały siwiutki, na twarzy zaś jego szeroki uśmiech potęgował jeszcze wielki, biały wąs. Staruszek podszedł już do siedzących, kiwnął lekko głową, po czym rozłożył obok nich kocyk, który przyniósł pod pachą i spoczął na nim.

- Witam państwa. – powiedział uprzejmym głosem. – Wyście też przybyli nad Czystą Wodę, by podziwiać zachód słońca? To jest coś pięknego. Promienie słońca przenikają przez wiekowe drzewa starej Południowej Kniei, migając dzięki latającym ptakom oraz jednocześnie odbijając się od wód naszego jeziora, do którego nazwa Czysta Woda pasuje jak żadna inna. – mówią wyciągnął rękę i pokazywał dokładnie w zachodnim kierunku, gdzie wielka złocista tarcza leniwie opuszczała się w kierunku lasu. - Przychodzę tu co dziennie odkąd zmarła moja ukochana Betty dwie zimy temu. Właśnie, głuptas ze mnie, nie przedstawiłem się. Jestem Norbert. – mężczyzna zakaszlał potężnie, wyciągnął z kieszeni chusteczkę i otarł się nią.
- Tak jest tu pięknie. Zostańcie ze mną proszę, już tak dawno nie miałem towarzystwa, a Wam tak dobrze z oczy patrzy.

***

Droga do miejscowego kowala okazała się dość wyczerpująca. Jego chatka znajdowała się dość daleko na wschód od karczmy w najbardziej zalesionej części wioski. Dopiero przy samej chatce drzew było mniej. Chatka wyglądała na dość sporą, zwłaszcza, że dołączona była do niej spora przybudówka, zapewne pełniąca rolę kuźni. Liadon szybko usłyszał jakieś dźwięki dochodzące właśnie stamtąd, tedy skierował się właśnie tam. W środku zobaczył duże kowadło, mech i młot kowalski oraz wygaszony piec. Przy przeciwległej ścianie leżały kawałki pogiętego żelaza, a na samej ścianie wisiały dwa miecze, topór oraz trójkątna tarcza.

- W czym mogę pomóc? – zapytał dobrze zbudowany młodzieniec, mimo wszystko patrzący na swego gościa podejrzliwie.

~

Po dłuższej rozmowie i załatwieniu wszystkiego Liadon skierował się do Północnej Bramy. Chciał zrobić mały rekonesans już w lesie, pamiętając przy tym, iż obiecał towarzyszkom, że wróci przed nocą. Spojrzał na niebo. Było już późno, jeśli chciał dotrzymać obietnicy, musiał się spieszyć.

***

Nim Seraph i Tengir byli gotowi do drogi minęło już sporo czasu, więc „czwórka reprezentacyjna” przyszła do burmistrza mocno spóźniona. Zdyszany Ferdinand zapukał do drzwi. Te otworzyły się niemal natychmiast i przed grupką stanęła młodziutka blondyneczka.
- Witaj Greo, my do pana burmistrza. – powiedział uprzejmie kupiec.
- Tato! – krzyknęła – Do Ciebie! – po czym zaprosiła do środka.

Południowe Dęby nie posiadały ratusza. Burmistrz tutejszej społeczności nie potrzebował takich gmachów, gdyż wszelkich interesantów przyjmował w swoim domu, który jeśli idzie o ścisłość był naprawdę duży i możny. Ferdinand poprowadził czwórkę przybyszów przez szeroki korytarz prostu do biura burmistrza.

- Jak zacznie mówić, to mu nie przerywajcie, bo poczyta sobie to jako straszny nie takt. Mam nadzieję, że jesteście wytrwali. – niziołek poinstruował szeptem tych, których prowadził.

Był to duży pokój z mnóstwem książek na wysokich regałach, oprócz tego na ścianach wisiały portrety kobiet i mężczyzn. Niektórzy z tych mężczyzn byli bardzo podobni do człowieka, który siedział za wielkim mahoniowym biurkiem, które stało w sofy.


Gregor Shemov miał na sobie bogatą, wręcz szlachecką szatę, która bardzo dobrze prezentowała się na jego wielkim brzuchu. Burmistrz był barczysty i dość wysoki. Posiadał bujną brodę, która kontrastowała z jego łysiną.

- Witajcie zacni ludzie. – powiedział spokojnie burmistrz miasta. – Moje oczy jednako widzą tylko czwórkę, a mości Ferdinand o całej dziesiątce mi wspominał, rozumiem wobec tego, że wystarczy Wam wszystko opowiedzieć tak? – zrobił efektowną przerwą.
- Siadajcie co tak stoicie! Greo skarbie przynieś nam wina! - krzyknął po czym przeszedł już do sedna.
- Jestem Grigor Shemov i piastuje w Południowych Dębach godność Burmistrza od dwudziesty lat. Jest to tradycja mojej rodziny, bowiem jej członkowie piastują ten urząd od ośmiu pokoleń. Nasze miasteczko utrzymuje się przede wszystkim z handlu ziołami, owocami i warzywami oraz z myślistwa. Nigdy, podkreślam, nigdy nie nękały nas żadne kłopoty, nawet takie jak susza czy nieurodzaj. Co najwyżej jakieś choroby, ale nawet te nigdy nie atakowały naszej wioski na dłużej. Zaraz pewnie chcielibyście spytać dlaczego tak było i co się zmieniło! A było tak dlatego, że naszą mieściną od dawna opiekowali się druidzi. Ostatni, który się nami opiekował miał na imię Aramil. Był wielkim mędrcem, nie raz odwiedzał nas wspomagając dobrą radą i swą magią. Gdy była potrzeba zawsze można było się do niego udać i nigdy nie odmówił nam pomocy. Lasy były wtedy bezpieczne Były bezpieczne jeszcze kilka tygodni temu! Problem polega na tym, że został zamordowany! Tak zamordowany! I to przez osobę, którą sam wychował! Na własną zgubę! Znaleźliśmy jego ciało i wyraźne ślady wskazujące na nią, na Amrę – elfkę. Jakby tego było mało, to zabiła dwóch naszych myśliwych i kilku ciężko raniła! Trzeba wam bowiem wiedzieć, że tutejsze lasy zna ona jak nikt inny, a do jest groźną wojowniczką. A zawsze były z nią problemy. Nie raz się jej zdarzało, że pobiła którego z nas, często bardzo poważnie, wielu ludzi żaliło się, że po jej wizytach znikają pieniądze czy inne dobra. Otwarcie nienawidziła ludzi, ale nikt nie reagował, bowiem była pod protektoratem Druida. Poza tym potrafił ją utemperować. Widocznie przejadło się jej słuchanie staruszka i go zatłukła. Ale to nie jest najgorsze. Aramil nie żyje około trzynastu, czternastu dni. Od tego czasu gnolle zaczęły nas nękać. Nikt nie wie dlaczego, ani po co, ale faktem jest, że Amra z nimi sprzyja. I jeszcze zaczęła porywać mieszkańców! To właśnie dlatego zdecydowałem się wysłać kogoś po pomoc, no i zjawiliście się wy. Mieszkańcy mojego miasteczka nic nie wiedzą o gnollach i Amrze. Postanowiłem wraz z kilkoma ważniejszymi osobami, że postaramy się nie wzbudzać paniki, ale wiadomo i tak ludzie czują, że coś jest nie tak. No to tyle. Waszym zadaniem jest znalezienie jej i pojmanie, albo zabicie. Podejrzewam, że to drugie będzie łatwiejsze. Tu macie rysunek sporządzony przez nowicjuszkę naszej świątyni.


Nagroda za jej głowę wynosi – tu zrobił krótką przerwę na oddech zupełnie, jakby słowa nie chciały przejść mu przez gardło, ale wreszcie wyrzucił z siebie. – Cztery tysiące złotych monet. A jeśli załatwicie to w ciągu dwóch dni jestem skłonny dorzucić dwa tysiące i następny tysiąc jeśli sprawicie, że te hienopodobne stwory zostawią moje miasteczko w spokoju! Rozumiem, że jesteście zainteresowani? – powiedział na koniec czekając na reakcję drużyny.

Podana suma była naprawdę bardzo wysoka, zwłaszcza jak na taką wieś. Czyżby to niewielkie miasteczko miało skryte aż takie bogactwa? A jeśli tak, to może warto by było, dowiedzieć się, gdzie są trzymane? Poza tym całej czwórce a nawet Ferdiemu chodziła po głowie jedna myśl. Jeśli zadanie jest tak dobrze płatne to w czym tkwi haczyk?

Wszyscy siedzieli oniemieli, a za oknem dzień miał się ku końcowi. Monolog burmistrza był naprawę bardzo długi.

***

Liadon wyszedł północną bramą mimo, iż pewien młody chłopak, był temu bardzo przeciwny. Teraz elf szedł gęstym lasem, gdyż dość szybko opuścił gościniec. Zrobił tak z dwóch powodów. Pierwszym był fakt, iż na gościńcu raczej nie wierzył, że coś znajdzie. Nie mylił się. Drugim powodem było, to że już po chwili miał wrażenie, że głębiej w lesie coś dostrzega. Rzeczywiście na jednej z gałęzi powiewał kawałek postrzępionego materiału. Dotknął go. Był szorstki w dotyku. Elf wpatrywał się w niego chwilkę po czym postanowił wziąć ze sobą. Może się przyda? Była tam też świeża krew i to tyle, że nawet on bez problemu ją zauważył. Będąc nad wyraz ostrożnym wyciągnął miecz i zdjął tarcze z pleców a następnie zaczął iść w obranym już kierunku. Po chwili usłyszał coś jakby...płacz? Kobiecy? Elfowi zabiło szybciej serce. W tym co usłyszał było coś dziwnego, nienaturalnego. Może to pułapka? A co jeśli nie? Jakby się czuł nie sprawdziwszy tego najpierw? Poszedł więc tam, gdzie jak mu się zdawało słyszał ów głos. Mimo, iż w metalowej zbroi i z tarczą, przedzierał się przez las jak na Leśnego elfa przystało. Zgrabnie omijał suche gałęzie na ziemi i ostrożnie stawiał kroki, rozglądając się uważnie. Nie robił wiele hałasu, on jednak był przekonany, że i tak robi go o wiele za dużo. Spróbował wyostrzyć wszystkie swoje zmysły, jednak nic nowego ani nie dostrzegał, nie słyszał, ani nawet nie wyczuwał. Czyżby mu się przesłyszało? Ale przecież krew widział na pewno, a materiału na drzewie nawet dotykał. Kiedy Liadon już zaczynał wątpić, znowu to usłyszał i to znacznie wyraźniej niż poprzednio. Przyspieszył kroku by dogonić źródło dźwięku. Z niewiadomych przyczyn poczuł w sercu lęk, a na jego skórze pojawiła się gęsia skórka. Zrobiło się chłodniej. Wojownik zatrzymał się. Nawet nie zauważył, gdy nad Południową Knieją zaczął zapadać zmrok. Mężczyzna rozejrzał się i zdał sobie sprawę z jeszcze jednego faktu. Nie miał pewności skąd przyszedł, a tak właściwie, to każdy kierunek wydawał mu się teraz właściwy. Wzdrygnął się. Coś było nie tak. Las zaczynał wyglądać naprawdę niepokojąco i do tego zrobił się niesamowicie cichy. Znowu usłyszał płacz, tym razem jednak niósł się on po całym borze, więc Liadon nie wiedział w którym kierunku się ruszyć. Trzask gałęzi i elf odwrócił się energicznie na pięcie, niczego jednak nie dostrzegł. Zewsząd zaczął otaczać go mrok, drzewa rzucały nienawistne cienie, a płacz kobiety robił się coraz głośniejszy. Ciężko było go znieść. Wojownik stał w środku lasu i nasłuchiwał. Nagle płacz zaczął coraz bardziej przypominać śmiech i już po kilku chwilach nie było pewności, że teraz jest to opętańczy i wredny chichot. Nie, to już nawet nie był chichot tylko rechot. Rechot który urwał się nagle i niespodziewanie. To była pułapka.

Gdzieś przed nim mignął jakiś cień. Z innej strony lasu trzasnęła gałąź, jeszcze z innej strony Liadon usłyszał rechot. I znowu trzask. Po lewej, coś przebiegło między drzewami, coś niezwykle szybkiego. W tym samym momencie wojownik usłyszał też coś jakby drapanie paznokci o tablicę gdzieś za sobą. Przeszedł go dreszcz. Zrobiło się przeraźliwie zimno. Elf zaczął się rozglądać i by dodać sobie pewności, zrobił młynek mieczem. Zewsząd dochodziły go trzaski łamanych gałęzi, albo jakieś wrzaski czy rechoty. Gdziekolwiek nie spojrzał widział przemieszczające się cienie postaci, które szybko znikały, powali zbliżając się do niego. Przełknął ślinę. Czyżby zaczynał się bać? Znowu trzask i humanoidalny cień przeskakujący z konaru na konar. Głośne rechoty wyśmiewające elfiego wojownika, trzaski i coraz dziwniejsze słowa przypominające splatanie zaklęć. Same słowa powodowały już ciarki na placach. Trwało to długo, stanowczo za długo. Elf zaczął się pocić czekając na atak czegoś...niewątpliwie czegoś złego. Nagle rozdzierający ryk tuż obok niego spowodował, że Liadonowi podeszło serce do gardła. Odskoczył szybko w bok i w tym samym momencie zobaczył, że Coś skacze prosto na niego z drzewa. Instynktownie zasłonił się tarczą i poczuł jak owe „Coś” z niezwykłym impetem wpada na niego. Za nim się przewrócił zobaczył twarz napastnika...




***

Zachód słońca nad jeziorem był naprawdę przecudny. Warto było posłuchać starego Norberta. Mimo wszystko czas był się jednak zbierać, robiło się późno, a trzeba było jeszcze wrócić.

Bez uprzedzenia cała piątka towarzyszy usłyszała kilka rzeczy na raz. Huk jakby coś się przewróciło, krzyki strachu, paniki, rozkazy, szczekanie psów i...szczęk oręża?

Wszyscy więc dobyli broni i wybiegli przez mniejszą bramę, kierując się w stronę głównej bramy, która leżała rozbita na ziemi. Nie spodziewali się tego czego co zobaczyli. Miasteczko było atakowane przez...
- Gnolle? – zapytał zdziwiony Mago.


Wysocy na jakieś dwa metry, z pyskami hien, zbrojami na torsach i z bronią w rękach oraz z dziki hienami w formie ochrony atakowali wszystko co tylko mogli, a głównie ludność. Nieliczni próbowali się bronić, ale mieli marne szanse przeciw większym i bitniejszym napastnikom. Przed bramą z czterema gnollami walczył młody chłopak, i mimo iż ambitny, jego obrona stawała się coraz słabsza, było jasne, że ciosy siekier i maczug zaraz go zabiją. Krzyki, biegający ludzie, palące się domy. Istny chaos. W pewnym momencie, większa bojówka, składająca się z pięciu stworów oraz trzech hien zobaczyła biegnącą w ich kierunku grupkę i zaatakowała właśnie ich.

***

Mniej więcej identyczne hałasy usłyszał Gregor Shemov, Ferinand Brandsnap oraz czwórka przybyszów. Wszyscy zerwali się z miejsc, jednak z domu wybiegli tylko awanturnicy. Kupiec i Burmistrz wraz z córką zostali w domu dzięki rozkazowi „ZOSTAŃCIE TUTAJ!” wydanego przez Serapha.

W tej części miasta było jeszcze większe pandemonium, niż przy Północnej Bramie. Gnolli było znacznie więcej, a do tego jeden z domków właśnie został zaatakowany przez wielkiego potwora wysokiego na jakieś trzy metry, a mógłby być większy gdyby się nie garbił. Zielona skora z szarymi plamami, długie, grube nogi, na których się poruszał i wielkie, bardzo długie łapy, które teraz z uporem maniaka niszczyły drewnianą konstrukcję. Mimo, iż humanoid wyglądał na kruchego, zwłaszcza przy takim wzroście, dysponował ogromną siłą. Poszukiwacze przygód widzieli najprawdziwszego trola. Z domku, który zaciekle atakował dało się słyszeć przerażone okrzyki. W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby pomóc tamtym ludziom.


Co jednak bardziej zdumiewające to fakt, iż dokładnie w ich kierunku, po ścieżce prowadzącej tylko do domu burmistrza, gnała grupa Gnolli. Każdy z nich miał łuk i dość szybko wycelowali je w Tengira i towarzyszy. Za nimi biegł gnoll, który nie miał zbroi, za to na głowie nosił kolorowy pióropusz, a całe jego ciało pokryte było tatuażami oraz naszyjnikami z kośćmi. Krzyknął krótko i siedem strzał pofrunęło by nieść śmierć.

Jedna strzała przeleciała blisko głowy Carmelli, obcierając jej ucho i powodując ból, inna odbiła się od zbroi Serapha. Tengir nie miał takiego szczęścia, strzała trafiła go w ramię. Reszta pocisków była niecelna.


-----------------
Info w komentarzach.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."

Ostatnio edytowane przez Thanthien Deadwhite : 16-05-2009 o 00:35.
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 05-05-2009, 01:18   #27
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Spacer był trochę dłuższy niż planowała to Babcia. A może po prostu nie chodzę tak szybko jak dawniej? Może nie zauważyłam tego w Wilczych Sidłach, zbyt nawykła do tras, które przemierzałam? – pomyślała gorzko Babcia, choć swoje zmęczenie skutecznie ukryła przed swoimi towarzyszami, którzy prowadzili dysputy pomiędzy sobą. Ciekawe, ciekawe... pół-elf bard, którego matka zajmowała się czarami, zwinny hobbit, nad opiekuńcza paladynka i o ile wzrok mnie nie myli przedstawicielka Harfiarzy. Zaiste dziwne, ale i zacne towarzystwo - stwierdziła obserwując swoich towarzyszy i wsłuchując się w ich rozmowy.
Jezioro i dzielnica niziołków były wyjątkowo piękne, a na dodatek wszędzie dookoła rosły rzadkie rośliny, które Babcia wychwyciła od razu. Nie przyszła jednak tu zbierać ziół – zerwała jedynie dwie lilie królewskie, które rosły tuż przy brzegu, rośliny rzadkie i bardzo użyteczne w wszelkich maściach na oparzenia – po czym poszła z całą grupą na niewielki pomost podziwiać zachodzące słońce. Wielka pomarańczowa kula odbijała się w wodnej tafli, tworząc niemal idealne odbicie nieba i lasu.
Gdy tak podziwiali widoki na mostek przyszedł starszy mężczyzna, który okazał się bardzo sympatyczny zresztą zgodnie z tym co powiedział Ferdynand o mieszkańcach miasteczka.
- Przychodzę tu co dziennie odkąd zmarła moja ukochana Betty dwie zimy temu. Właśnie, głuptas ze mnie, nie przedstawiłem się. Jestem Norbert. – mężczyzna zakaszlał potężnie, wyciągnął z kieszeni chusteczkę i otarł się nią. - Tak jest tu pięknie. Zostańcie ze mną proszę, już tak dawno nie miałem towarzystwa, a Wam tak dobrze z oczy patrzy.
- Mnie nazywają Babcia Danusia – przedstawiła się Aldana. – Miło cię poznać Norbertcie. – Jej długie, chude palce prawej ręki sięgnęły do torby. Po chwili wyciągnęła pęk suszonych czerwonych kwiatów. – A za miłe powitanie przyjmij te oto zioła. Nazywają się Madi, choć prosty ludzie znają je bardziej jako Czerwonego Motyla. Te kwiaty zalane delikatnie wrzątkiem powinny pomóc na ten okropny kaszel.
- Dziekuję Ci dobra kobieta. Jak mniemam jesteś zielarką? No moja Betty też znała się na ziołach.
- Naprawdę? Miło to słyszeć. I tak jestem zielarką - odpowiedziała uśmiechając się życzliwie. - Czy tu zawsze jest tak spokojnie? - dodała szybko.
- Tu nad Czystą Wodą? O tak. najwięcej ludzi jest tu rano, gdy zielarze zbierają zioła, panny zbierają kwiaty na wianki a rybacy płyną na połów. Jednak gdy nadchodzi zmierzch jestem tu bardzo często sam.
- Rozumiem... - odpowiedziała Babcia.

*

- Gnolle? – wykrzyknął zdziwiony Mago wyrywając Babcię z przyjemnej konwersacji z Norbertem, z którym rozmawiała, jak to ludzie starzy, o wnukach i prawnukach, a także o tym jak to było w dawniejszych czasach. Odwróciła się w stronę miasteczka i zobaczyła zbliżające się gnolle, a także trzy hieny biegnące w ich kierunku.
- Schowaj się z tyłu – wydała Norbertowi rozkaz władczym tonem. Ileż w tych słowach było siły i mocy, której nikt nie mógł i nie spodziewał się po staruszce. – Łapa do mnie – krzyknęła na kotkę, która niemal natychmiast skoczyła do swojej pani, chowając się za jej nogami.
Staruszka kątem oka dostrzegała jak jej towarzysze wyciągają broń. Wprawne ruchy, to nie są zwykli awanturnicy... – pomyślał widząc jak w ich rękach pojawiły się miecze, kusze i inne narzędzia służące do kaleczenia przeciwników. Także babcia ściągnęła białą szmatę z kija, który służył jej do podpierania, choć był na to stanowczo za duży i za ciężki. Pod szmatą ukryta była pięknie zdobiona laska, wykonana z białego drewna, które zdawało się lśnić, delikatnym, ciepłym światłem. Oparła się o laskę, tak by mieć wolne ręce. Prawą ręką Babcia Danusia wykonała kilka prostych ruchów, jednocześnie wypowiadając trzy słowa w języku smoków. Po chwili z jej palców wyleciało pięć niebieskich pocisków, po jednym pocisku dla każdego z gnolli w pobliżu. Babica miała nadzieję, że bestie ruszą w ich kierunku pozostawiając w spokoju mieszkańców miasteczka...
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 05-05-2009 o 09:22. Powód: dodatki, stylistyczne sparwki i takie tam, likwidacji powtórzeń ;)
woltron jest offline  
Stary 05-05-2009, 10:43   #28
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Droga dłużyła się i dłużyła, czas zdawał się jednak upływać szybko. Nie żałowała już wyprawy nad jezioro, zachód słońca lekko ją rozbroił. Pozwolił by warga radośnie drgnęła, cały czas jednak męczyły ją pewne obawy. Na tyle iż prawie zignorowała staruszka, jak i resztę niczym piesek preriowy wypatrując zagrożenia. Skrzętnie więc pozbywała się ochoty na kąpiel, czy zamoczenie nóżki. Rozmowa z bardem była bardzo przyjemna, nie wiedziała czemu reszta nie chciała zamienić ani słowa, ale nie przeszkadzało to wcale wielce.
Jedni wolą mówić, inni słuchać.. ona zaliczała się do obu stron zależnie od samopoczucia.

I się stało... Niestety, była na to gotowa. Odgłosy walki zniszczyły całą tą sielankową bajeczkę którą byli karmieni. Sprężyła się i spojrzała na resztę.

- Wygląda na to że zaraz się dowiemy z czym mamy do czynienia... - skinęła lekko za siebie nieco popędzając wstających.

Tarcza wpadła w jej dłoń natychmiast gdy zbliżali się, a to co ujrzeli nie wymagało rozpatrywania. Gnolle to istoty znienawidzone przez elfy, całe ich społeczeństwo psuło harmonię o która zawzięcie walczyła. Żywiące się ludźmi, strachem i okrucieństwem postaci o wilczych głowach nie były przeciwnikami którzy zdawali się być jakimś poważnym zagrożeniem, ale ostrożność trzeba było zachować. Złote oko zabłysło kocio spod hełmu, a zimna rękawica zamknęła się na małym kamieniu.
Nie było czasu na ceremonie, Riviella cisnęła kamieniem grzmotów pomiędzy piątkę gnolli, huk jaki po chwili się rozległ był niesamowity.
Dobyła energicznie "szerszenia" który zajarzył się ślizgającymi po ostrzu, elektrycznymi wyładowaniami. Ruszyła do przodu spokojnie, pewnie, z symbolem swojej wiary na tarczy, świętym słowem na ustach i bronią gotową je urzeczywistnić. Płonące iskry sypały się z sejmitara między jej oczyma, by po chwili okręcić ostrzem w powietrzu, poczuć je i chwycić pewniej. Zaryzykowała podchodząc do samej hieny, gotowa przyjąć atak. Skupiając się na obronie, niewątpliwie odwracając uwagę i zmuszając do bestie do swojego towarzystwa. Ktoś musiał iść przodem by inni mogli kombinować. Do tej roli najbardziej nadawała się właśnie ona, zmarszczyła brwi.

- Jedną osobę na prawą flankę do pomocy proszę.. i ostrzał na gnolle. - wycedziła pośpiesznie po czym szepnęła już do siebie - chodź malutki... - a jej chłodne, kocio dzikie oczy mierzyły się z wzrokiem przeciwników, czuła ich zapach, ich rządzę...




Koci taniec czas zacząć...
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 05-05-2009 o 11:25.
Kata jest offline  
Stary 05-05-2009, 12:49   #29
 
Raincaller's Avatar
 
Reputacja: 1 Raincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znany
Piękne jezioro na dobre poprawiło nastrój barda. Wraz z resztą towarzyszy w spokoju podziwiał zachodzące słońce. Norbert, który do nich dołączył wydawał się być idealnym rozmówcą dla Babci Danusi. Rulius zresztą także miał malutkie plany względem staruszka, postrzegał go bowiem jako swoistą skarbnicę wiedzy na temat tutejszej ludności i zwyczajów. Gdy usłyszał o śmierci jego żony, Betty, miał ogromną ochotę zagrać coś na lutni, tak aby starcze serce znalazło trochę ukojenia. Instrument jednak został w gospodzie, oparty o stolik, porzucony w przypływie smutku i zamyślenia. Spoglądając to na Rishę, to na Riviellę, bard układał sobie w głowie wierszyki, które być może niebawem miały tworzyć piękny poemat czy balladę.

Nagle, do ich uszu dobiegły dziwny huk, bardzo szybko rozmył się jednak w potworniejszym hałasie, krzyku wydawanym przez przerażonych ludzi. Bard powstał niczym wystrzelony z procy, a do ich uszu dobiegł kolejny dźwięk... ujadanie, szczekanie wściekłych psów.

Po paru krokach stając w małej bramie obok jeziorka oczom drużyny ukazały się twarze najeźdźców. Hieno podobne...
- Gnolle? – zapytał zdziwiony Mago.
Duża brama, roztrzaskana w kawałki bezwładnie pozwalała na dostanie się do osady coraz większym grupom tych bestii. W pierwszej kolejności Rulius dostrzegł chłopaka walczącego dzielnie z czterema napastnikami, chwilę później jeden z małych oddziałów zmienił kierunek szarży na nachodzącą ze strony jeziora grupę najemników. Teraz sami byli w niebezpieczeństwie...

Babcia pokrzykując zaprowadzała porządki na tyłach, natomiast paladynka wyraźnie poczuła powiew bitewnego szału unoszący się w powietrzu. Pędzące w ich stronę gnolle i hieny zapewne odczuwały przesyt nienawiści, na szczęście dla najemników, bestie te nie grzeszyły inteligencją.
Rulius zwinnym ruchem sięgnął po przewieszoną na ramieniu kuszę. Jej ładowanie było dla jego zręcznych palców kwestią sekund, strzelanie wychodziło mu jeszcze sprawniej.

Dostrzegł, że Riviella rusza centralnie na nadbiegające hieny i usłyszał jej krzyk. Rozkazy w ustach pięknej elfki jeszcze bardziej zmotywowały go do działania.
- Ależ oczywiście moja droga, przedstawienie czas zacząć! - zakrzyknął, a widząc, że hieny są już tuż przed paladynką dodał. - Kurtyna w górę!

Natychmiast odskoczył delikatnie w lewo, tak aby mieć czystą linie strzału. Jak w starym kochanym cyrku... tylko cele większe. - uśmiechnął się w myślach, po czym wystrzelił. Oko pólelfa brało na cel głowy, a raczej psie pyski napastników, świst bełtów przeszył powietrze. Zmierzając do celu zaczynały płonąć, płonąc żywym dzikim ogniem, takim samym jak oczy barda, który je wystrzelił
 
__________________
"Tylko silni potrafią bez obawy śmiać się ze swoich słabostek." - W.Grzeszczyk
Raincaller jest offline  
Stary 05-05-2009, 18:33   #30
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Tengir wrócił z kąpieli lekko zirytowany całą sytuacją, ale jego twarz nie wyrażała niczego poza stoickim spokojem. Zresztą, na twarzy najemnika rzadko było widać jakiekolwiek emocje. Niemniej w duchu najemnik musiał stwierdzić iż sama kąpiel była orzeźwiającym doświadczeniem.
Gdy schodził, zauważył sporą grupę zbrojnych. Tengira zdziwiła obecność kolejnych najemników, zwłaszcza w tak znacznej ilości. Ale jak zwykle, nie dał po sobie poznać, co o tym myśli, przez chwilę jedynie drgnęła mu brew...sugerując u niego zaskoczenie.
Jednak wylewność krasnoluda wobec ich przywódcy, sugerowała iż ich obecność nie jest niczym niezwykłym. Podszedł do stolika, przy którym siedziały tylko Carmellia i Astearia oraz Ferdinand Brandysnap. Podrapawszy się po bliźnie spytał z lekką ironią w głosie, nie kierując jednak pytania do konkretnej osoby.- To jaka jest sytuacja?...I gdzie reszta naszej dzielnej drużynki?
A usłyszawszy odpowiedź, odparł.- Nie ma co nich czekać. Wszak, czego my się dowiemy. Reszcie możemy przekazać.

***

Tengir nie poświęcał większej uwagi prowadzącej ich do burmistrza, ładniutkiej blondyneczce. O wiele większą uwagę poświęcał domowi. Rezydencji bardziej pasującej do możnego właściciela ziemskiego, niż do burmistrza leśnego miasteczka. Sam gabinet również robił wrażenie, a uwaga niziołka tylko upewniła Tengira w swych osądach. Burmistrz Południowych Dębów zachowywał się jak władyka. Najemnik milczał słuchając wywodów burmistrza, pozornie jednak nie zwracając na nie uwagi. Oczy Tengira wędrowały po tytułach, zapisanych na grzbietach książek. Bogactwo wydawało się bić z domu burmistrza, więc zawrotne kwoty jakie podawał, nie wydawały się nierealne, chociaż...tyle pieniędzy za jedną elfkę? Tengir spojrzał na szkic z obojętnością. Nie lepiej byłoby rozwiesić go po okolicznych traktach z mniejszą sumą i ściągnąć do miasta profesjonalnych łowców głów? Cała ta „misja” śmierdziała na milę kłopotami, lecz Tengir postanowił dotrzeć do prawdy kryjącej się pod zadaniem burmistrza.
Wszak póki co, może opuścić miasto w każdej chwili.
- Zainteresowani.- mruknął i spojrzawszy wprost w oczy Grigora, rzekł.- Potrzebny będzie przewodnik. Zakładam, że ktoś w tym mieście wie, gdzie ów zmarły druid miał swoją siedzibę?
- Tak, tak oczywiście, ale wyprawa tam może okazać się trudna i niebezpieczna, a to za sprawą gnolli a zwłaszcza Amry. Po cóż jeśli mogę wiedzieć, mielibyście się tam udać?- spytał burmistrz.
-Och, to chyba zrozumiałe... by znaleźć Amrę. Przecież nie będziemy ganiać po lesie w nadziei, że się na nią natkniemy. To by było głupie postępowanie.- odparł, jak zwykle ironicznym tonem głosu Tengir.- Być może, wśród rzeczy druida, znajdziemy wskazówki, co do potencjalnych kryjówek elfki.

***

Atak gnolli na wioskę, świadczył o ich rozzuchwaleniu. Atak na Kruka, zaś o głupocie.Tengir obrzucił swą ranę spojrzeniem wyrażającym...rozdrażnienie. Spojrzał w kierunku gnolli i z czerwonej torby wyjął futrzaną kulkę mówiąc do towarzyszy.- Przywódcę żywcem brać, jak się da.
Kulka potoczyła się po trawie rosnąc i zmieniając się straszliwą bestię.
Rozjuszonego czarnego niedźwiedzia.

- Zabij gnolle!- krzyknął Tengir, a niedźwiedź ruszył w ich stronę rycząc głośno.
Zaś sam Tengir nie ruszył się z miejsca licząc na to że Seraph i dziewczyny zajmą się bandą gnolli...i przykują ich uwagę.
On zaś, miał inne plany...Nie dobiegną bowiem na czas, by uratować osadników przed trollem. Nie ma się co łudzić, że jego towarzysze szybko się rozprawią, ze stworami używającymi swej przewagi w postaci łuków...Ulotnej przewagi. Tengir westchnął, wolałby zdradzać swoich atutów, nawet przed Carmellią. Gdyby nie troll, pewnie nadal by je ukrywał.
Ale...sytuacja zmuszała go do takich, a nie innych działań.
Oczy czarnoksiężnika rozbłysły czerwonym światłem, gdy z jego ust wydobywały się charczące słowa inwokacji Włóczni Eldrith .- Ech’Sahmet er’urab’ aes ‘ absami sem.
W jego dłoniach uformował się wir czerwonej magicznej energii, drżał, wił się chcąc wyrwać się na wolność. Ale wola Tengira była nieugięta. Dopiero zakończywszy inkantację Tengir wypchnął energię wiru do przodu. Struga krwistoczerwonej magicznej energii z hukiem pognała w kierunku gnolli, minęła je i...gnając dalej kierowała się wprost w plecy trolla.
Nie mieli szans dotrzeć do bestii, zanim kogoś skrzywdzi. Niemniej Tengir mógł przywabić trolla do nich. Ryzykowny plan, ale czarnoksiężnik nie lubił robić za świadka masakry.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-07-2009 o 17:52.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172