Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-05-2009, 10:16   #1
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
[D&D] Opowieści z Królestwa Pięciu Miast. Prolog



Królestwo Pięciu Miast leży na dalekiej północ za Morzem Siedmiu Mieczy. Jest to kraina spokojna, położona między dwoma wielkimi lasami: Wilczym Lasem na zachodzie i Lasem Północnym na wschodzie, od północy zaś jej granicę wyznaczają Góry: Lodowe, Skały i Tysiąca Piorunów.

Mieszkańcy Pięciu Miast zajmują się głównie handlem i uprawą ziemi. Ponieważ tutejszy lud ukochał nad wszystko wolność nie ma tam króla, a władzę sprawuje Rada Pięciu Przedstawicieli w skład której wchodzą burmistrzów pięciu największych miast: Darrow, Kaledan, Marthiel, Srebrna Rzeczka i Esper. Największym, a przez to i najważniejszym, miastem królestwa jest Darrow i tam też ma swoją siedzibę Rada, a także większość kościołów.

Przybysza, który nigdy nie był w tej krainie zadziwi fakt, iż jego mieszkańcami mogą być zarówno ludzie, jak i nie-ludzie. W miastach, obok siebie, żyją niziołki, krasnoludy, elfy i półelfy, a w niektórych miastach można spotkać także przedstawicieli innych ras. Długowieczni ukochali szczególnie dwa miasta Srebrną Rzeczkę, znaną też jako Mithilaran, i Marathiel. Krasnoludy zaś Skały i Góry Tysiąca Piorunów. Ludzie i niziołki zamieszkują Krajnę Środkową, jak zowią ją tutejsi, czyli region Srebrnego Jeziora i Słonecznych Wzgórz.

Nie wiele więcej wiem o tej Krajnie, a zasłyszanych legend, poza dwoma nie chcę powtarzać - źle jest słuchać kłamliwych podszeptów,nie prowadzą one bowiem do niczego dobrego.

Co zaś do tego co widziałem na własne oczy i słyszałem na własne uszy, to w krainie tej żyje potężna czarodziejka Elethiena; który za swój dom wybrała Las Północny. Ruda Wiedźma, tak zowią ją tutejsi, budzi nie tylko szacunek, ale także strach. Mądrzy ludzie, którzy pamiętają dawne czasy, powiadają, że to właśnie ona ponad 200 lat temu pokonała Urgula Nekromantę i zamknęła jego czarną duszę w czterech kamieniach. Inni, równie szlachetni z urodzenia, twierdzą, że w pojedynkę powstrzymała armię orków, które oblegała Darrow.

Krążą też opowieści o grupie bohaterów, która dokonała wielu czynów godnych pochwały. A wszystko zaczęło się w pewnej, niewielkiej karczmie „Szynkla i Piworz”...
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 22-05-2009 o 10:50. Powód: poprawki, mapka ;p
woltron jest offline  
Stary 22-05-2009, 10:41   #2
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post

Klap-mlask, klap-mlask, klap-mlask - kopyta jucznych koni rytmicznie zapadały się w podmokły grunt, podnosząc się z niego z głośnym pluskiem. Zirytowani pachołkowie ciągnęli zwierzęta za uzdy, lecz niewiele mogli poradzić na tempo przemarszu. Nic zresztą dziwnego - chcąc przyśpieszyć podróż z Darrow nad Srebrne Jezioro, zamiast wędrować traktem jak bogowie przykazali, kupiec zdecydował się jechać skrótem wzdłuż podmokłych brzegów rzeki Uran. W teorii pozwoliło by mu to zaoszczędzić ponad tydzień drogi i wyprzedzić konkurentów zdążających na Srebrny Jarmark (organizowany w równonoc jesienną i trwający równy tydzień). W praktyce tkwiliście przez to po kostki w wodzie pośrodku niczego - zmarznięci, brudni, a nade wszystko: wściekli.


kupiec Pankracy Hallus

Verna, Lidia, Tua - karawana imć Pankracego Hallusa była jedyną, która zgodziła się zabrać takie młode sroki jak Wy. Kupiec najwyraźniej był za stary by się do Was dobierać, gdyż Waszą przydatność w trakcie podróży ocenił głównie pod kątem przygotowywania posiłków oraz robienia prania. Niska cena jak za podróż z eskortą, ale i wygód spodziewać się nie mogłyście: brak wierzchnich koni, wozów, namiotów... Chłodne jesienne noce oraz przelotne deszcze coraz bardziej dawały Wam się we znaki, ale jaki miałyście wybór? Bez żadnych specjalnych umiejętności, bez pieniędzy i tak miałyście wiele szczęścia - a jeszcze więcej dzięki temu, że żadna z Was nie była jedyną kobietą w gromadzie.

Maeve, Elena, Wam było nieco łatwiej. Krótki popis waszych umiejętności szybko zapewnił Wam darmową podróż, a w razie całego wyjścia z potencjalnych opałów i trochę złota na pożegnanie. Póki co jednak najbardziej ekscytującymi momentami wędrówki (niestety także najczęstszymi) było wyciąganie koni i bagaży z błota. Coraz wyraźniej dociera do Was, że zarówno Wy, jak i reszta młodych kobiet i mężczyzn podróżujących wraz z Wami została tak ochoczo zwerbowana przez Hallusa nie z dobroci serca, a by oszczędzić na zatrudnianiu pachołków. Ostatecznie siedem jucznych wałachów oporządza jedynie dwóch stałych pomocników kupca, którzy chętnie przerzucają ten obowiązek na Was.

Kalel, Tuyr, Rang, jako mężczyźni mieliście ułatwione zadanie. Każdy kupiec jadący na Jarmark wiózł wiele cennych dóbr, a jak wiadomo im mniejsze koszta przewozu, tym większy zarobek. Wasze wcześniejsze doświadczenia nie zrobiły na nim specjalnego wrażenia: Młodziście to i pstro w głowie, a mocniście pewnie ino w gębie. Obaczym was w robocie to i zapłatę dostaniecie wyższą - uciął dyskusję o zarobku, a i Wy nie mieliście wielkiego wyboru, chcąc podróżować niskim kosztem. Wikt był a i praca niezbyt ciężka. Jedynie fakt, że traktowano Was bardziej jak stajennych niż strażników ranił Waszą męską dumę.

Popołudniowe słońce przygrzewało Wam w plecy, stanowiąc bolesny kontrast z przemoczonymi, zmarzniętymi stopami. Zazdrościliście pasażerom wiatrostatku, który mignął Wam w oddali zdążając w stronę Srebrnego Jeziora. Dzisiaj maszerowało Wam się jednak raźniej: przy śniadaniu Hallus uraczył Was informacją, że najbliższą noc spędzicie nie w polu, a w gospodzie. Chciał chyba dodać jeszcze, że każdy płaci za siebie, ale Wasz wzrok mówiący wyraźnie co Wam się należy za wędrówkę tym "skrótem" skutecznie go od tego odwiódł. Bądź co bądź mieliście przewagę liczebną... Burknął więc tylko: Jeno mi się nie rozłazić za dziewkami tam! Wyruszamy z samego rana, a kto nie wstaje ten zostaje - po czym ruszył sprawdzać po raz setny kłódki, zamki i paski przy bagażach.

Ciągniecie więc za sobą zmęczone chabety, podczas gdy cienkie smużki dymu robią się coraz grubsze, a zza traw i krzewów powoli wyłania się niewielka wioska licząca sobie nie więcej jak 40-50 domostw, z trzech stron otoczona polami. Zaniedbany dom służący za gospodę zawdzięcza swoją funkcję jedynie temu, że leży nad brzegiem rzeki prowadzącej do Srebrnego Jeziora - a więc i trasy żeglugi. Przekrzywiony szyld z napisem "Szynkla i Piworz'', niewielka wiata służąca za stajnię i koryto z wodą wyróżniają ów budynek spośród wielu podobnych. Teraz każdy krok przybliża Was do miejsca, gdzie wreszcie będziecie mogli zjeść solidny posiłek i wyspać się na posłaniu, które nie drapie, nie gniecie i (na co w złudnej nadziei liczycie) nie gryzie.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 22-05-2009 o 14:50. Powód: drobna korekta
Sayane jest offline  
Stary 22-05-2009, 22:52   #3
 
Emma's Avatar
 
Reputacja: 1 Emma nie jest za bardzo znany
Verna Lodernn miała już dostatecznie dość pięciodniowej wędrówki. Jak to bywa podczas długiego maszerowania po podmokłym brzegu - nogi dziewczyny były przemoczone, obolałe i zmarzniętę. Miała, długie, opadające na ramiona ciemne włosy, a ubrana była odpowiednio do pogody: Ciemnozielony płaszcz, sięgający do poziomu bioder, długie ciemne spodnie, bluzkę w tym samym kolorze i ciężkie buty.
- Niech to szlag! - zaklęła głośno, gdy po dostawieniu kolejnego kroku, jej stopa ugrzęzła w błocie. Była już tak wyczerpana, że każde poruszenie nogami powodowało, iż słabła coraz bardziej. Nic więc dziwnego, że wiele energii straciła na samo uwolnienie się z tej gęstej mazi.

Czuła też ból spowodowany dużą różnicą temperatury. Od nóg, jej ciało przeszywał silny chłod, gdy słońce mocno przygrzewało dziewczynie w plecy.
' Ach, co za beznadziejny dzień. Ciekawe co robią rodzice beze mnie.' - pomyślała, odwracając się za siebie.
Szli w grupie, lecz ona byla na szarym końcu. Pewnie gdyby się przewróciła, nikt nawet nie zdążyłby tego zauważyć.

Ostatnie noce musiała spędzać wraz z innymi w polu, gdzie śpiąc możnabyło porządnie zmarznąć. Niedobrze robiło jej się, gdy myślała o kolejnym przynoszącym ból, chłodnym śnie.
- Pocieszcie się, bo spędzicie tę noc w gospodzie. Jeno mi się nie rozłazić za dziewkami tam! Wyruszamy z samego rana, a kto nie wstaje ten zostaje - słowa Hallusa nieco podniosły dziewczynę na duchu. Sama dziwiła się w głębi, że zechciał zabrać ją, jak i pozostałe dziewczyny ze sobą na wędrówkę.
Nie znała Pankracego długo, ale wydawał jej się potężnie zadufanym w sobie gburem, a twarz jego swoim kształtem, potrafiła doprowadzić dziewczynę do śmiechu. Grymasy, jakie wkradały się ne jego twarz podczas mówienia również były nieco zabawne.

Szła przez dość długi czas, obserwując okolicę w około i nucąc jakąś wymyśloną przez siebie melodię. Jej uwagę przykuło mijane po drodze drzewo, przypominające kształtem literę C. Dobrze, że miała przy sobie chociaż ją. Wierną towarzyszkę, jaką była suka ( mieszanka bullteriera ze zwykłym kundlem). Pies miał czyste tygrysie umaszczenie i w swej wierności, nie odstępował właścicielki na krok.

'Ciekawe, jak długo będziemy jeszcze tak iść. Też zachciało mi się przygody. Oby było coś, co zdoła pozytywnie mnie zaskoczyć' - Jej, jakże płytkie z braku sił, przemyślenia, przerwał obraz, jaki zarejestrowały jej ciemne oczy w oddali, za cieńką osłoną drzew i krzewów. Był to niewyraźny zarys jakiejś niewielkiej wioski. 'Nareszcie' - krzyknęła w duchu i ostatkami sił zdołała przebiec pomiędzy towarzyszami około dwieście metrów. Obróciła się radośnie i szeroko uśmiechnęła do kompanów.

Wszystko było coraz wyraźniejsze. Wioska bardzo nieduża, a liczyć mogła maksymalnie pięćdziesiąt domostw. Z trzech stron otaczały ją pola uprawne. Wszystko w tej okolicy wydawało się weselsze i jaśniejsze. Nie ulega jednak wątpliwości, że te złudzenia spowodowane były uczyciem radości, jakie zawitało do wnętrza secra dziewczyny.
Jakże jestem spragniona - krzyknęła w stronę pozostałych, którzy teraz byli daleko w tyle. Oczy Verny dostrzegły budynek, wyróżniający się spośród innych domów. 'To pewnie karczma, w której zastanę miłych gospodarzy i coś do zjedzenia' - pomyślała, po czym przyspieszyła kroku.
 
__________________
'Poświęcenie trwania w kłamstwie.
Wszystko się kończy
Wkrótce zrozumiesz
Że byliśmy poza czasem'

Ostatnio edytowane przez Emma : 23-05-2009 o 15:24.
Emma jest offline  
Stary 23-05-2009, 16:34   #4
 
Bażna =^^='s Avatar
 
Reputacja: 1 Bażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumny
W małym stryszku wiejskiej chaty było ciepło i przytulnie. Przez jego niewielkie okienko zaglądał księżyc w pełni, a wraz z nim niezliczone gwiazdy. W całej chacie było cicho. W ten do okienka podleciał kruk. Zerknął do środka. Stare, drewniane łóżko było puste. Ptak postukał dziobem w szybę.
- Sza! – odezwał się głos z głębi strychu – Przeto już nie śpię. Nie widzisz, że posłanie puste? Obudzisz mi ich -Z cienia pośpiesznie wyszła postać, wysoka i smukła. Cichutko otworzyła okienko.
- Dzięki Ci druhu, żeś mnie chciał zbudzić – powiedziała gładząc go po łebku i wróciła do pakowania tobołka - Usnąć nie mogłam.

Wyszła z chaty cichutko zamykając drzwi. Niebawem miało świtać. Ściskała w ręku zawiniątko, które znalazła na poduszce zaraz po przebudzeniu. Spojrzała raz jeszcze na swój rodzinny dom. Ciężko jej było na sercu zostawić to ukochane przez nią miejsce. Tyle wspomnień, tyle ciepła, radości i łez. W pewnym momencie życia zdała sobie jednak sprawę, że dom z dzieciństwa już nie jest już taki sam. I chociaż miała miejsce, gdzie trzyma swoje rzeczy, to prawdziwego domu nie ma. To zaczęło się kończyć i czuła, że dopełni się w momencie, kiedy odejdzie. I nigdy nie wróci. Wtedy już będzie tęsknić za nieistniejącym miejscem. Dzieciństwo się skończyło i ten świat odszedł w niepamięć. Kiedy będzie jej dane wrócić do domu, to będzie sie w nim czuła jak ukochany gość.
Splotła pośpiesznie długi warkocz. Zarzuciła pelerynę i nałożyła kaptur. Kruk usiadł na jednym z drzew i odezwał się po swojemu. Dziewczyna przyłożyła palec do ust po czym rzekła:
- Od teraz łaska boża ma Cię w swojej pieczy. Obyś nie dał się jeno złapać i zginąć głupio.
Ruszyła dobrze znanym sobie szlakiem. Do miasteczka były dwa dni drogi, ale poczciwy Kassper z sąsiedniej wioski obiecał, że znajdzie się miejsce wśród tobołków, które wiózł na tamtejszy rynek. Kiedy dotarli do celu, starzec polecił ją kuśnierzowi. Dziewczyna bowiem miała doświadczenie w tej dziedzinie. Zarobki były skromne, za to suchy kąt i święty spokój od chojractwa, miała zapewniony. Po pracy, jeśli jeszcze miała siły, wyrabiała strzały. Bez bełtów nie sprzedawały się aż tak dobrze jak kompletne, ale każdy grosz się przydał. Przebywając w mieścinie, której nawet nie było na wszystkich mapach, zastanawiała się co dalej. Ludzie z tych ziem nie zapuszczali się dalej niż do pobliskich miast i mieścin, a na ciągłe podróże nie było jej stać.
Pewnej nocy znów nie mogła zasnąć. Siedziała na sianie w stajni, owinięta starą płachtą.
- O Solano! – pomyślała – Cóż mam czynić? Utknę tu jeśli przychylności swej mi poskąpisz.
Wieczór był dość chłodny. Lidia zaczęła myślami wracać do domu… W ten, ze wspominek o rodzinnej wiosce, wyrwało ja krakanie…
- Znajome jakieś – pomyślała na głos. Żwawo wspięła się po drabinie i zerknęła przez szparę w ścianie, od strony z której wydawało jej się słyszeć kruka. Kolejna jasna noc i czyste niebo.
- Nie ma pierzastego druha – szepnęła spoglądając na dachy i najbliżej stojące drzewo.
- Jesteś pewien, że to nie bujda? Przecież nikt tam jeszcze nie był. A to wiele dni drogi stąd.
Dobiegł ją stłumiony, łamiący się męski głos. Spojrzała w dół.
- Nie chcesz, to idź dalej gnój wynosić – parsknął pękaty młodzian, po czym się rozejrzał - Ja się zabieram z nimi. Świata zobaczę trochę bo przecież w tym Królestwie Pięciu Miast to się cuda dzieją.
Czterech chłopaków stało pod stajnią. Starali się być cicho, ale podekscytowanie w głosie im to utrudniało.
- My z kuzynem też idziemy, to i ty rusz zada i nie bądź baba – odparł cicho lecz ochoczo inny i klepnął mocno najchudszego.
- O świcie ruszają spod gospody. Nie każdego wezmą.
- Królestwo Pięciu Miast… - szepnęła. Doskoczyła do drabiny – Dzięki Ci o najświętsza - i ześlizgnęła się po niej. Szybko zwinęła swoje rzeczy a o świcie zjawiła się pod jedyną w miasteczku gospodą. Barczysty mężczyzna w czerwonym płaszczu, mówił o sobie, nie kupiec lecz opiekun karawany i rzeczywiście przebierał w potencjalnych pachołkach. Wybierał tylko tych, którym bystro z oczu patrzało, co mieli krzepę i… miłą dla oka aparycję. Lidia była dość wysoką i smukłą dziewczyną. Wyglądała na jakieś dwadzieścia lat. Uważnie słuchała co mówił jej owy opiekun i bacznie spoglądała na niego swymi lekko migdałowymi oczami w kolorze piwno-złotym. Cechowały ją delikatne rysy twarzy i ładnie rozłożone brwi. Do tego jasna brzoskwiniowa cera z odrobiną bladych piegów w okolicy noska i słodkie usta, dopełniały całości. Jednak największe wrażenie robił jej długi po kolana warkocz, gruby jak nadgarstek. Lidia zwykle nosiła swe bujne sploty luźno, jednak tym razem wolała ugrzecznić swe gładkie, szkarłatne włosy odkrywając przy tym lekko szpiczaste uszy. Ubrana w ciemno-zieloną pelerynę z kapturem, sięgającą łydek, na pierwszy rzut oka nie przyciągała uwagi. Na nogach miała wysokie skórzane buty i czarne spodnie. Talię i pierś okalał brązowy, skórzany gorset, zapięty na pas. Miała ciemną koszulę z długim rękawem i skórzane ochraniacze na nadgarstki, które sama sobie zrobiła.

Lidia była nieufna co do brzydszej płci, ale wiedziała, że to jej jedyna szansa aby ruszyć na szlak. Podróż była długa. Dziewczyna wsłuchiwała się w rozmowy pachołków i gawędy kobiet. Owa kraina była odległa, ale opowieści o niej rozpalały ciekawość i kusiły. Nowe miejsca, legendy, obce rasy i niezwykłe istoty... Karawana kupiecka kierowała się w stronę miasta o nazwie Srebrna Rzeczka, gdzie miał się odbyć sławny w tamtych stronach jarmark. Dziewczyna, podczas całej wyprawy, tylko parę razy miała sposobność użyć swego łuku. Głównie pomagała przy gotowaniu. Kiedy znaleźli się na ziemiach owej krainy, opiekun karawany zaczął coraz częściej kręcić się przy młodej łuczniczce. Pewnego wieczora, Lidia przestała być bezpieczna w karawanie. Zasadziwszy solidnego kopniaka w męską dumę opiekuna, który nie miał zamiaru już dłużej się powstrzymywać, uciekła w las. Noc spędziła na jednym z drzew. Poranek zaczęła modlitwą, dziękując Solane za ocalenie jej skóry. Szła przez las, w bezpiecznej odległości od traktu, w kierunku, którym jeszcze wczoraj podążała karawana kupiecka. Po czasie doszła do miasta. Niestety nie była to osławiona Srebrna Rzeczka, lecz Darrow. Nie ściągając kaptura z głowy, Lidia dyskretnie rozglądała się czy w tym tłumie nie wypatrzy jej opiekun w czerwonym płaszczu. Wiedziała, że mieli mieć tu postój.
Szukała innych kupców zmierzających w tym kierunku co ona. Tym razem bacznie obserwowała zanim zdecydowała się do któregoś podejść. Padło na starca siwego i pomarszczonego jak rodzynek. Pankracy Hallus zrzędził i wymachiwał rękoma. Wydawał się być nieszkodliwy. Zmierzył dziewczynę przelotnie burknąwszy pod nosem:
- Jak będziesz mi piskać i marudzić to cię zostawiam na pierwszym rozdrożu.
Kolejna podróż i znowu u boku kupieckiego orszaku. Lidia była już tym zmęczona. Tym bardziej, że poprzedni pracodawca przynajmniej zapewniał namioty i można było siedzieć na wozach. Hallus oszczędzał jak się dało. Szła z mokrymi nogami, ubłocona i zmarznięta.
- Sknero ty jeden – pomyślała – skrótu ci się zachciało naszym kosztem.
Przypomniała sobie opowieść o pewnym kupcu z czasów, kiedy jej jeszcze nie było na świecie. Na to wspomnienie jej twarz wykrzywiła się w grymasie gniewu. Gdyby Pankracy zobaczył teraz, jak jej z oczu patrzało, pewnie by jej nie zabrał ze sobą.
Mimo niewygód i niechęci do kolejnego pracodawcy, czuła się bezpieczniej wśród ludzi, z którymi podróżowała. Obecność większej liczby kobiet, w tym dziewczyn w podobnym jej wieku, dawała uczucie rozluźnienia i oswojenia. Zwłaszcza pewna panna o ciemnych włosach i głębokich czarnych oczach wydawała się być szczera i sympatyczna. Czasem coś nuciła pod nosem, wydawała się być radosna. A czułość z jaką obchodziła się ze swoją psinką, sygnalizowała Lidii, że owa Verna, musiała być dobrą duszą.
- Długo już ci my na szlaku, prawda? – Lidia zagadnęła do ciemnowłosej i zwolniła – Miarkuję sobie ile do wsi jakiej. Chętnie jeno pod daszkiem jakimś bym spoczęła. Może być i stodoła a byle sucho było i ciepłej strawy podali.


* * *

Po czasie, gdzieś w oddali, dało się dostrzec dym unoszący się z kominów pierwszych chałup.
- O Selune, nareszcie! – westchnęła po czym powiodła wzrokiem za Verną, która pobiegła na przód karawany.
 

Ostatnio edytowane przez Bażna =^^= : 18-09-2009 o 16:13.
Bażna =^^= jest offline  
Stary 24-05-2009, 21:08   #5
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post wieś Podkosy, karczma "Szynkla i Piworz"

Soundtrack do posta: Earthsea Soundtrack - 19 Wonderful Friend



Okrzyk Verny najwyraźniej zmobilizował wszystkich, gdyż raźno ruszyliście w stronę wioski. Nawet konie, które do tej pory szły z wyraźnym wysiłkiem, teraz ze zdwojoną energią zaczęły przebierać nogami, jakby przeczuwając, że za chwilę zostaną uwolnione od przykrego obowiązku dźwigania ciężkich sakw i skrzyń. Lidia radośnie zakręciła się wokół nóg swej pani, po czym puściła się pędem między zabudowania skąd dobiegło Was jej głośne szczekanie wtórujące ujadaniu miejscowych burków. Po kilkunastu minutach i Wy wkroczyliście w gościnne progi wsi o, według Pankracego, prostackiej nazwie Podkosy. Poganiani okrzykami kupca zaprowadziliście konie pod wiatę i zaczęliście je rozkulbaczać, z zaciekawieniem rozglądając się po wiosce, w której przyjdzie Wam nocować.

W przeciwieństwie do innych miejsc w jakich bywaliście, gdzie gospody zwykle stały w okolicy rynku lub centralnego placu, "Szynkla i Piworz'' została zbudowana w pobliżu niewielkiej przystani (czy raczej większego pomostu). Ów gościnny przybytek z resztą Podkosów łączy szeroka ścieżka. Sama wieś nie wyróżnia się dla Was niczym szczególnym. Drewniane domy ze słomianymi dachami otoczone są sadami owocowymi, w których czerwienią się jabłka, dojrzewają śliwki, późne odmiany gruszek i czereśni. Na łąkach ciągnących się od strony rzeki pasą się krowy i śmiesznie chude owce - najwyraźniej niedawno strzyżone. Po drugiej stronie zabudowań widzicie głównie ścierniska, na których gdzieniegdzie stoją ostatnie snopki zboża. Zewsząd dociera do Was gwar rozmów ludzi, porykiwania zwierząt, oraz fetor wydobywający się z obór, stajni i kurników. Drogą biegnącą przez środek wsi jedzie wóz drabiniasty wypełniony po brzegi świeżym sianem, pochodzącym zapewne z późnych sianokosów. Woźnica sennie kiwa się na koźle tusząc najwyraźniej, że brudna kobyła sama znajdzie właściwą stodołę.

Pomni instrukcji Hallusa brzmiącej: Wpierw robota, potem żarcie! ładujecie sobie nawzajem bagaże na plecy i ruszacie wgłąb gospody, a potem po schodach do zajmowanego przez kupca brudnego pokoju na piętrze. Wy - oczywiście - śpicie za darmo: czyli na strychu. Chyba że wysupłacie własne oszczędności na pokój lub wspólną salę. Jeśli nie, marnym pocieszeniem może być dla Was fakt, że Jakob i Robe - "wierni" pomocnicy Hallusa - również śpią na sianie.

Po rzuceniu ostatnich pakunków na podłogę i szybkim oporządzeniu koni wreszcie możecie zasiąść do stołu, wyciągnąć nogi i zjeść. Pod czujnym okiem Waszego pracodawcy na stół wjeżdżają: chleb, ziemniaki z kapustą, wielki gar gulaszu, dwa dzbany piwa i sok jabłkowy. Jedząc macie okazję rozejrzeć się po ciemnym wnętrzu budynku.

Jesteście jedynymi osobami w jadalni, jeśli nie liczyć starszawego właściciela o zmęczonym spojrzeniu i brudnych dłoniach, siódemki dzieci w różnym wieku co i rusz przebiegających z wrzaskiem przez salę, oraz wyglądającej co chwilę z kuchni chudej, przygarbionej kobieciny z ósmym berbeciem na ręku. Pomieszczenie jest dość duże, z szerokim wejściem i drewnianym barem, oddzielającym część dla biesiadników od pomieszczeń kuchennych. Na ścianach wiszą stare podkowy, koło od wozu, dwa sierpy dziwnego kształtu a nawet niewielkie żarno - wszystko to w towarzystwie wypchanych ryb, pęków suchych kwiatów i brzydkiego obrazka przedstawiającego kobiety przy żniwach. Cztery okna zatkane są rybimi pęcherzami. Wy zasiedliście przy jednej z dziesięciu ław, tej niedaleko wejścia. Nienawykli do siedzenia obok siebie - w końcu nocowanie wokół ogniska temu nie sprzyja - spoglądacie na siebie nieśmiało.
 
Sayane jest offline  
Stary 27-05-2009, 20:55   #6
 
Lynka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemu
Tua poprawiła swój krótki rdzawobrązowy warkocz i uważnie rozejrzała się wokół. Kiczowaty wystrój gospody lekko trącił jej zmysł estetyczny, więc przeniosła wzrok na swoich kompanów czekających na wniesienie jedzenia. Biło z ich twarzy zmęczenie. Tua, której trudy podróży bardzo doskwierały, również czuła wyczerpanie, ale nie skarżyła się. Ani teraz, ani jeszcze przed dotarciem do „Szynkli i Piworza”.

Podczas jej pieszej wędrówki gościńcem, jeszcze zanim dołączyła do tej kompani, mijało ją kilka karawan kupieckich, ale żadna nie chciała wziąć ze sobą siedemnastoletniej dziewczyny bez pieniędzy. Tua wiedziała, że jej jedyną szansą jest ten stary i zagrzybiały Hallus, że tylko dzięki niemu może dostać się do jakiegoś większego miasta. Więc, swoim zwyczajem, istnienie wszystkich niewygód tej podróży potraktowała jak konieczność i bez słowa wykonywała swoje obowiązki.
W czasie tej wyprawy nie miała siły, ani ochoty na rozmowy i bliższe poznanie swoich towarzyszy. Ale jej humor radykalnie się odmienił, gdy tylko usiadła przy ławie i zobaczyła wjeżdżające na stół potrawy. Jej ładne, nieco blade usta rozchyliły się w uśmiechu, a szare oczy rozbłysły.

Nałożyła sobie dość dużą porcję ziemniaków i mięsa. Posiłek wydawał się jej iście królewską ucztą. Smak i zapach potraw, za sprawą zmęczenia, zachwycał i zdawało się, że nie ma na świecie wspanialszej strawy.
- Doskonały gulasz! Brawo gospodarzu! – Tua pochwaliła sędziwego właściciela gospody. Dziewczynę tak pochłonęło jedzenie, że dopiero po chwili zaczęła odczuwać lekkie skrępowanie otaczającymi ją, praktycznie obcymi, ludźmi. Mimo, że z natury jest małomówna, wprawiona w doskonały nastrój przez ciepły posiłek i suchy stołek, poczuła ogromną chęć poznania bliżej swoich towarzyszy podróży.

- Co tak nic nie mówicie i siedzicie jak te kołki, mili kompani?- zaczęła, chcąc zachęcić towarzyszy do rozmowy, a promienisty uśmiech zakwitł na jej niebrzydkiej twarzy Hallus nam trudną trasę obrał, wszystkich nas wymęczyła, ale ciekawam, gdzie początek waszej drogi, kim jesteście? – rozejrzała się po twarzach siedzących przy tej samej ławie osób i kontynuowała.
- Mnie ojczulek nazwał Tua po prababce. Urodziłam się we wsi, niewiele mniejszej od tej. Jej nazwy nie znajdziecie na mapie. Wyruszyłam, bo chciałam i nikt mnie nie zmuszał. Jestem tu teraz z wami, bo tylko nasz kierownik karawany pozwolił mi na dołączenie do swojej kompani. A jak to jest z wami?

Dziewczyna raz jeszcze uśmiechnęła się i spoglądała na twarze osób siedzących wokół, ciekawa, kto z nich pierwszy odpowie na jej pytania.
 
__________________
"A może zmieszamy wszystko razem i zobaczymy co się stanie?"
Lynka jest offline  
Stary 28-05-2009, 18:32   #7
 
Callisto's Avatar
 
Reputacja: 1 Callisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znany
Meave zaklęła cicho pod nosem gdy poczuła, że jej zmarznięte nogi zalewa ponowna fala zimna. Ta wędrówka powoli zaczynała ją denerwować. W porównaniu z nią życie na statku było istnym rajem na ziemi, pomimo iż nie znosiła być ograniczana. Powinna była się domyślić, że Pankracy Hallus miał jakiś powód, by przyjąć ją za darmo. Z początku myślała, że może jej sztuczki wystraszyły go, dlatego ją przyjął, ale on od początku miał wszystko zaplanowane. Szczęście, że miała na głowie swoją ulubioną chustkę, inaczej jej długie do pasa, rude włosy zapewne przeszkadzałyby jej w wyciąganiu dobytku Hallusa z błota. Przez swoją długość bywały dość kłopotliwe jednak Meave uparcie odmawiała ścięcia ich. Czuła, jakby ścinając je poświęcała część swojej tożsamości.
Przerywając rozmyślania na temat swoich włosów, spojrzała na Jakuba i Robego ze złością w oczach.
„Nigdy nie widziałam stworzeń tak leniwych jak ci dwaj. Gdyby mogli najchętniej przerzuciliby wszystkie obowiązki na nas, a sami wylegiwaliby się. Och, jakże chętnie dałabym im nauczkę” mruknęła cicho czując jak jej stopy ponownie zamaczają się w wodzie. „Och, jakże brakuje mi czasów podróżowania z Hourunem. Żadnych ograniczeń, żadnych rozkazów, żadnych przemokniętych stóp…” pomyślała z utęsknieniem i zasępiła się na moment, nie zapominając jednak o swoich obowiązkach. Jej smutna mina szybko została zastąpiona towarzyszącemu jej całą wędrówkę wyrazowi zaciętości, a w jej oczach pojawiły się iskry buntu. „Gdy tylko dojdziemy do najbliższej wsi rzucam to wszystko.” Pomyślała i uśmiechnęła się sama do siebie z niejaką satysfakcją, że podjęła taką decyzję.
Gdy słońce wreszcie wyszło oczywiście grzało im w plecy. Rzadko bowiem bywa, by grzało akurat tam, gdzie człowiek by chciał. Gorąco, które Meave odczuwała na plecach wcale jej nie pomagało. Wolała, żeby słońce grzało w jej przemarznięte stopy, ale wiedziała, że to tylko pobożne życzenie. Westchnęła ciężko przyglądając się z utęsknieniem pasażerom wiatrostatku, który mignął jej w oddali. Szybko jednak otrząsnęła się z tej myśli. Wiedziała, że nie powinna narzekać, w końcu Hallus obiecał im, że dzisiejszą noc spędzą w gospodzie. Meave była przekonana, że chciałby dodać iż każdy płaci za siebie, ale ich spojrzenia mówiące wyraźnie, co o tym sądzą odwiodły go od tego pomysłu. „Dobrze, że się opamiętał, stary skąpiec” Przemknęło kobiecie przez myśl. Uśmiechnęła się złośliwie.
- Jeno mi się nie rozłazić za dziewkami tam! Wyruszamy z samego rana, a kto nie wstaje ten zostaje – burknął kupiec nim poszedł sprawdzać czy jego dobytek jest dobrze zabezpieczony.

Konie były już bardzo zmęczone i trzeba było je ciągnąć, gdy zza traw i krzaków zaczęła wyłaniać się wioska. Wraz z każdym krokiem mieścina stawała się ona coraz wyraźniejsza. Po pewnym czasie Meave zauważyła, że jest to niewielka wioska, otoczona z trzech stron polami. Na oko liczyła ona nie więcej niż piędziesiąt domów. Meave ciekawie rozglądnęła się po wsi. Nie wyróżniała się ona niczym szczególnym. Domy miały słomiane dachy, a każdy otoczony był sadem owocowym. Na drzewach pięknie czerwieniły się jabłka, przybierały fioletową barwę dojrzewające śliwki. Zewsząd słychać było gwar rozmów ludzi, coś za czym zaczęła już tęsknić. Gospoda do której dążyli stała w nietypowym, zdaniem Meave, miejscu. Przywykła ona, że gospoda jest zwykle w centrum miasta, podczas gdy w tej wsi, o nazwie Podkosy, stała przy czymś, co zapewne miało robić za przystań. W rzeczywistości wyglądało to jednak jak po prostu spory pomost, do przystaniu było temu daleko, ale czego się spodziewać po takiej wsi. Mieścina sama w sobie wyglądała na dość senną i niczym szczególnym, poza niezwykłym położeniem gospody, niewyróżniającą.
Gdy dotarli na miejsce najpierw, tak jak kazał im Hallus, ruszyli w głąb gospody aby zostawić pakunki w pokoju kupca. Następnie poszli oporządzić konie by w końcu móc usiąść do ciepłego posiłku. Czuła na sobie czujny wzrok pracodawcy. „Zapewne pilnuje nas byśmy nie zjedli za dużo.” Pomyślała nalewając sobie piwa. Obserwowała jego piękną bursztynową barwę przypominając sobie jak dawno już go nie piła. Nałożyła sobie gulaszu i spałaszowała, zupełnie zapominając o otaczających ją ludziach. Tak dawno nie jadła już porządnego posiłku…
- Co tak nic nie mówicie i siedzicie jak te kołki, mili kompani?- zaczęła, chcąc zachęcić towarzyszy do rozmowy, a promienisty uśmiech zakwitł na jej niebrzydkiej twarzy – Hallus nam trudną trasę obrał, wszystkich nas wymęczyła, ale ciekawam, gdzie początek waszej drogi, kim jesteście? – usłyszała głos jednej z kobiet. Podniosła głowę spoglądając na nią.
- Mnie ojczulek nazwał Tua po prababce. Urodziłam się we wsi, niewiele mniejszej od tej. Jej nazwy nie znajdziecie na mapie. Wyruszyłam, bo chciałam i nikt mnie nie zmuszał. Jestem tu teraz z wami, bo tylko nasz kierownik karawany pozwolił mi na dołączenie do swojej kompani. A jak to jest z wami?Meave parsknęła śmiechem pod nosem. Nie lubiła się dzielić z innymi szczegółami ze swojego życia. Wolała, żeby sami odgadywali. Uważała, że tak jest zabawniej.
- Jestem Maeve.– mruknęła pod nosem, zdejmując chustę z głowy. Rude włosy uwolnione spłynęły jej do pasa, a bystre, brązowe oczy przyglądały się towarzyszce, jakby chciały poznać każdy jej sekret. Jednak rudowłosa zachowała milczenie i nie powiedziała o sobie nic więcej.
 
Callisto jest offline  
Stary 28-05-2009, 21:30   #8
 
Epimeteus's Avatar
 
Reputacja: 1 Epimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znany
Trasa nie należała do najłatwiejszych, lecz Kalel cieszył się z każdego błotnistego, oddalającego go od kłopotów kroku. Żeby nie odróżniać się od innych tak samo narzekał na rozmokłą drogę, która koła wozów chwytała nieraz aż po osie i na głupotę Hallusa, która ich w to bagno powiodła. W głębi ducha jednak cieszył się, że znajdują się na szlaku tak bardzo zapomnianym przez rozsądnych ludzi. Zachichotał do siebie - rozsądek nigdy nie należał do jego mocnych stron, ale kupiec to co nieco jednak w głowie powinien mieć. Musiała go nieźle bieda przycisnąć skoro zdecydował się postawić wszystko na jedną kartę i ruszyć tym zapomnianym przez wszystkich pożal się boże skrótem, na dodatek biorąc niemal wyłącznie na posługę samych młodzików i to tylko dla tego, że im płacić nie musiał. "Nam nie musiał" poprawił się w myśli. "Ani chybi na czymś się nieźle przejechał, ciekawe, co go do takiej desperacji przyprowadziło" pomyślał z zastanowieniem, lecz zanim zdążył swoją uwagę skierować ku temu zagadnieniu, znowu podbiegła do niego paskudnie wyglądająca suka i jak zawsze zaczęła obszczekiwać. "No czego szczekasz wredoto jedna? Podobno potraficie rozpoznać dobrych ludzi." - powiedział nawet nie próbując głaskać psa, po czym westchnął głęboko i zaczął rozglądać się za właścicielką, która jako jedyna miała wpływ na zachowanie tej tygrysiej bestii. Verna jak niemalże zawsze ciągnęła się na szarym końcu, z widocznym na twarzy wyrazem rozgoryczenia, które zmieniło się w niechęć, gdy tylko dostrzegła spojrzenie Kalela. "No czego tu szukasz? Leć do pani, daj jej buziaka ode mnie." szepnął do suki, a ta jakby rozumiejąc jego słowa w końcu go zostawiła i pobiegła łasić się do Verny. Chłopak wolał odwrócić twarz w drugą stronę, żeby nie drażnić już i tak wkurzonej dziewczyny. Niestety na jego nieszczęście, w przestrzeni, do której skierował swój uśmiech znalazła się Lidia, która wzięła to do siebie. I tyle było z dobrego humoru, który po prostu nie miał szans w konfrontacji z jej kwaśną miną. Przełknął ślinę na widok jej ręki, która odruchowo, w sposób co prawda nieznaczny ale jednak dostrzegalny drgnęła w kierunku kołczana i spróbował zapaść się pod ziemię. Sytuację uratowało zamieszanie na czele karawany. "Chyba gdzieś dotarliśmy" powiedział nieco nieskładnie a następnie przyśpieszył kroku i przywołując na twarz kpiący uśmiech ruszył do przodu tak, żeby Lidia musiała się odsunąć, by uniknąć potrącenia. Z doświadczenia wiedział, że okazywanie lęku przez kogoś takiego jak on to prosta droga do kłopotów. Jego 170 cm wzrostu, szczupła sylwetka i delikatne rysy otoczonej jasnymi włosami twarzy niemalże wszystkim kojarzyły się ze słabością, co potrafiło być bolesne. A bolesne nauczki kształcą najlepiej.

W wiosce, do której zmierzali nie było nic niezwykłego, no może za wyjątkiem licznych i szczodrze przez naturę obdarzonych drzew owocowych, z czego Kalel postanowił od razu skorzystać. Jeszcze zanim wjechali pomiędzy domy chyłkiem opuścił karawanę i dzięki temu, że mieszkańcy widząc nadjeżdżających kupców porzucili swe zajęcia by rozerwać się nieczęstym tego kalibru wydarzeniem, mógł bez przeszkód i niezauważony nazrywać słodkich śliwek, soczystych jabłek i aromatycznych gruszek. Jednak zamiast zjadać je samemu postanowił poczęstować nimi towarzyszy podróży, jak tylko znajdą chwilę dla siebie po rozpakowaniu towarów Hallusa.

Nareszcie. To miał być pierwszy na tyle długi popas, że można było go nazwać wypoczynkiem. Przyblakła złość na Hallusa za ciąganie ich po błotnistych manowcach oraz zmęczenie wynikające z tej mordęgi, na twarzach dziewcząt pojawiły się nawet uśmiechy, gdy kupiec ostrzegał je przed "rozłażeniem się za dziewkami". To co złe zdawało się odejść w niepamięć gdy tylko na stole pojawiły się, może niezbyt wyszukane, ale gorące i sycące potrawy. W miarę jak zaspokajali apetyt ich koncentracja na jedzeniu słabła, a uwaga zaczynała przenosić się na sąsiadów. Nad stołem zaczęły przemykać ostrożne spojrzenia i nieśmiałe uśmiechy, choć milczące to już zawiązujące nić porozumienia.
Jako pierwsza milczenie przełamała właścicielka iście wilczego apetytu i lisiego w kolorze warkocza - Tua. Jej wypowiedź była konkretna i bezpośrednia, na dodatek tak podobna do tego, co Kalel miał do powiedzenia, że nie pozostało mu nic innego niż pójść w jej ślady. Chciał już wstać, gdy kolejna rudowłosa, tym razem z długimi do pasa włosami, w pośpiechu tak jakby chciała dogonić swoją poprzedniczkę dorzuciła: "Jestem Meave". Chłopak odczekał chwilę czekając na ciąg dalszy, lecz gdy ten nie następował podniósł się, postawił na stole kosz z owocami wskazując żeby się częstowali, sam pierwszy wybrał z niego najdorodniejsze jabłko i rzucił je Tuai mówiąc: "Trzymaj, to za odwagę". Następnie powiedział: "Nazywam się Kalel a moja opowieść jest niczym żywcem wyjęta z kart historii Tuai i w zasadzie nie ma sensu żebym ją powtarzał. To znaczy pomijając sprawę z jej babką. Moje imię na pewno od niej nie pochodzi." W tym momencie stracił rezon i wzruszywszy ramionami, powiedział "To wszystko, teraz następny, kto chce". Siadając kątem oka dojrzał jak Meave znowu rechoce pod nosem, zastanowił się chwilę nad rzuceniem w nią ogryzkiem, ale uznał, że to byłoby zbyt dziecinne i poprzestał na "miażdżącym" spojrzeniu. Rozsiadł się wygodnie w oczekiwaniu na następnego, kto zdecyduje się przedstawić.
 
__________________
Nie pieprz Pietrze Wieprza pieprzem.

Ostatnio edytowane przez Epimeteus : 28-05-2009 o 21:35.
Epimeteus jest offline  
Stary 28-05-2009, 21:40   #9
Amm
 
Amm's Avatar
 
Reputacja: 1 Amm jest po prostu świetnyAmm jest po prostu świetnyAmm jest po prostu świetnyAmm jest po prostu świetnyAmm jest po prostu świetnyAmm jest po prostu świetnyAmm jest po prostu świetnyAmm jest po prostu świetnyAmm jest po prostu świetnyAmm jest po prostu świetnyAmm jest po prostu świetny
Klap-mlask, klap-mlask, klap-mlask
Półprzytomny Rang wsłuchiwał się w zapadające co chwila w błoto kopyta koni. Maszerując tą ledwo widoczną i najpewniej zapomnianą przez bogów ścieżką nie myślał o niczym. Prawie o niczym.
Klap-mlask, klap-mlask, klap-mlask
Sam dzień, w którym zgodził się pomóc temu kupcowi pamiętał jak przez mgłę. Było to w jednej z mniejszych gospód miasta Darrow, gdzie właśnie stracił ostatnie sztuki złota na niezbędny prowiant, którego wiecznie brakowało.
PLASK!
Wdepnięcie w kałużę wyrwało mężczyznę z myślenia, do którego szybko wrócił. Kilka dni chodzenia w przemoczonych butach i można się przyzwyczaić.
Właśnie tego wieczoru spotkał kupca. Przedstawił się jako Pankracy Hallus i nie owijając w bawełnę stwierdził, że poszukuje kilku ludzi, którzy zajmowali by się ochroną jego cennych dóbr.
PLASK!
- Cholerne kałuże! - nie zdołał już wytrzymać.
I tak to się skończyło. Z początku miły staruszek okazał się zwyczajnym, wykorzystującym innych sknerom, dla którego bycie pierwszym jest priorytetem. Rang wiedział jednak, że gdyby nie on to najpewniej wiązałby już koniec z końcem. Podróż wzdłuż podmokłych brzegów rzeki Uran wydawała się niemal dla wszystkich szaleństwem. Tylko jeden człowiek potrafił w tym dostrzec niemały zysk.
Kątek oka spojrzał na dwóch pachołków Hallusa, którzy wydawali się być zatrudnieni u niego na stałe. "Jakob i Robe się chyba nazywali. Chodzące dowody na to, że bycie leniem jest o niebo łatwiejsze".
Gdzieś w południe Pankracy zerkając na swoją mapę stwierdził, że dzisiejsza noc dla odmiany spędzona zostanie w ciepłej karczmie.

Jakże jestem spragniona! - jedna z towarzyszek o jakże urokliwym imieniu Verna krzyknęła z całych sił w stronę pozostałych, gdy tylko zobaczyła pierwsze budynki. Była to mała, chyba rzadko odwiedzana wioska, która liczyła około pięćdziesięciu budynków.
- Wieś nazywa się Podkosy moi mili. - powiedział Pankracy wypinając z niewiadomych powodów pierś jak dumny rycerz. "Moi mili!? Jeżeli myślisz stary sknero, że komuś zaimponujesz, to się grubo mylisz". Gdy już cała kompania miała wchodzić do karczmy, kupiec zwrócił się do nich ostatni raz jasno wydając instrukcje:
- Wpierw robota, potem żarcie!
Wchodząc do karczmy Ranga uderzył w twarz miły zapach ziół i wspaniale pachnących potraw. Jak najszybciej uporał się z bagażami i usiadł do stołu zerkając na kolejne przysmaki, które lądowały na ławie. Starał się skosztować każdej potrawy. Po jakimś czasie milczenia odezwała się Tua Meravel, kolejna wmieszana w to bagno. Rang nie zamierzał odpowiadać, ale wsłuchiwał się w słowa swych innych towarzyszy i towarzyszek niechętnie dzielących się informacjami.
 
Amm jest offline  
Stary 29-05-2009, 16:23   #10
 
Emma's Avatar
 
Reputacja: 1 Emma nie jest za bardzo znany
- Długo już ci my na szlaku, prawda? - Verna, obróciwszy się spostrzegła za sobą jedną z towarzyszek. 'Och, jak dobrze, że wreszcie mogę zamienić z kimś słowo.' - pomyślała.
- Miarkuję sobie ile do wsi jakiej. Chętnie jeno pod daszkiem jakimś bym spoczęła. Może być i stodoła a byle sucho było i ciepłej strawy podali. - ciągnęła rudowłosa.
- Tak, masz rację. Ja także chętnie zasiadłabym sobie już przy stole pełnym różnych smakołyków. Może tam... - wskazała palcem. - może tam w końcu znajdziemy ciepły posiłek i schronienie. - odparła z uśmiechem na twarzy.

Z czasem coraz bardziej brzybliżali się do wioski. Pankracy poinformował ich o tym, gdzie będą spali oraz o nazwie miejscowości. Podkosy.
Jej suka, Lidia chyba przejmowała część pozytywnej energii od swojej pani, gdyż biagając w koło jej nóg, merdała wesoło ogonem. - Tak, już nie dlugo.- powiedziała cichutko, głaskając psa po głowie.
Lidia wybiegła w przód osady, skąd słyszalne było ciche ujadanie tutejszych wiejskich burków, do których także się dolączyła. Wioska nie odznaczała się niczym szczególnym. W około było tylko kilka zwykłych drewnianych domków, mnóstwo pól i sadów z dojrzejącymi owocami oraz zagrody, w których leniwie pasły się wiejskie zwierzęta.
Na czele wszystkich posiadłości stała gospoda o nazwie 'Szynkla i Piworz'.
'To pewnie tutaj się zatrzymamy' - pomyślała. Karczma wydawała jej się ponura, ale cieszyła się, że nie będzie musiała spędzić tej nocy na szczerym polu. Tym bardziej, że gdzieś w górze rozciągały się ciemne chmury, symbolizujące deszcz.

Wnętrze gospody było nadzyczaj przytulne. Nosem Verna wychwytywała zapach domowego gulaszu, jaki kiedyś gotowała jej mama. Pomieszczenie było duże, a część dla biesiadników oddzielana grubym drewnianym barem od pomieszczenia, gdzie przygotowywano potrawy. Na ścianach wisiały stare podkowy, koło od wozu, dwa sierpy dziwnego kształtu a nawet niewielkie żarno - wszystko to w towarzystwie wypchanych ryb, pęków suchych kwiatów. Najbardziej jednak wyróżniał się niezbyt ładny obraz, przedstawiający kobiety przy żniwach. Obraz ten budził w Vernie dziwne uczucie strachu. W środku było tylko siedmioro dzieci, właściciel karczmy i starsza kobieta z ósmym dzieckiem na rękach.

Wszyscy zasiedli przy jednym z dziesięciu stołów niedaleko wyjścia.Po dłuższej chwili przyniesiono w końcu chleb, ziemniaki z kapustą, wielki gar gulaszu, dwa dzbany piwa i sok jabłkowy. Verna nie zważając na innych, nałożyła sobie na talerz sporą porcję, a do kufla, jaki postawiono przed nią, nalała sobie sok. Była bardzo spragniona, co zaskutkowało tym, że naczynie, do którego nalała sobie napój było wypełnione po brzegi. Wreszcie zajęła się posiłkiem. Inni w okół byli, bardzo nieśmiało do siebie nastawieni. Dziewczynę dziwił trochę ten fakt, gdyż tyle byli razem na szlaku, iż wstydzić się nie powinni. Ona nie czuła żadnych oporów by cokolwiek powiedzieć.

- Co tak nic nie mówicie i siedzicie jak te kołki, mili kompani? Hallus nam trudną trasę obrał, wszystkich nas wymęczyła, ale ciekawam, gdzie początek waszej drogi, kim jesteście? - zagadała jedna z kobiet siędzących naprzeciw dziewczyny. Słyszalny był także cichy śmiech innej z towarzyszek. NIc dziwnego, Vernę też lekko rozbawiła ta cisza, która nastąpiła po słowach rudowłosej.
- Mnie ojczulek nazwał Tua po prababce. Urodziłam się we wsi, niewiele mniejszej od tej. Jej nazwy nie znajdziecie na mapie. Wyruszyłam, bo chciałam i nikt mnie nie zmuszał. Jestem tu teraz z wami, bo tylko nasz kierownik karawany pozwolił mi na dołączenie do swojej kompani. A jak to jest z wami? - dodała Tua, gdy nikt nie odpowiedał.
Kolejne parsknięcie tej samej kobiety i słowa, które padły z jej ust:
- Jestem Maeve.
Verna postanowiła, że przedstawi się dopiero, gdy zawartość zniknie z jej talerza, a sądząc po tempie, z jakim jadła i po ilości jedzienia - nie potrwa to już długo.
-Nazywam się Kalel a moja opowieść jest niczym żywcem wyjęta z kart historii Tuai i w zasadzie nie ma sensu żebym ją powtarzał. To znaczy pomijając sprawę z jej babką. Moje imię na pewno od niej nie pochodzi.To wszystko, teraz następny, kto chce. - przedstawił się jeden z męskiej części kompanów.
Teraz, gdy talerz Verny został pozbawiony jedzenia, a okruszki zostały wylizane przez Lidię, dziewczyna postanowiła dołączyć do rozmowy.
- Ja jestem Verna. Verna Lodernn. Tak jak Tua i Kalel, wyruszyłam w celu przeżycia czegoś nowego i podobnie jak w ich przypadku - nikt mnie do tego nie zmuszał. Pochodzę z niewielkiej wioski, a ten pies przy moim boku to Ligia. Najwierniejszy z moich kompanów. - powiedziała uśmiechając się pod nosem i czekając na komentarz z czyjejś strony, który długo nie dochodził do jej uszu, wstała, by zapytać właściciela karczmy o jakieś naczynie na posiłek dla jej suki. Podeszła do siwego człowieka o brudnych dłoniach i szepnęła mu na ucho:
- Mogłabym dostać może jakąś małą miskę, by Lidia.. - wskazała na psa palcem - mogła również coś zjeść?
Popatrzyła w oczy starszego pana i czekając na odpowiedż, delikatnie się uśmiechnęła.
 
__________________
'Poświęcenie trwania w kłamstwie.
Wszystko się kończy
Wkrótce zrozumiesz
Że byliśmy poza czasem'

Ostatnio edytowane przez Emma : 29-05-2009 o 21:42.
Emma jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172