Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-08-2011, 18:47   #501
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
- Kurna mać... - syknęła Missy, irytowało ją to swędzenie. Momentami ledwo mogła wytrzymać, a jak już siebie widziała w duże brzydszej wersji, to aż chciała się... zabić. Ale nie mogła się przecież zabić - przecież tylko mięczaki się zabijają, a w tej sytuacji... zwątpiła na moment. Ale tylko na chwilę, lecz załamanie przeszło jej najśmielsze oczekiwania.
Kiedy jednak widziała, jak Revalion przemienił się w ohydę wielkości niedźwiedzia brunatnego z oślizgłymi mackami, zrozumiała, że to samo może spotkać ich...

Nawet największego bohatera czy twardziela spotykają chwile słabości, czasem też rozpaczy. Nie wspominając o zwykłych osobach. Missy nie uważała się za wielkiego hero, już na pewno nie w przypadku, kiedy to na własne oczy ujrzała po raz ostatni towarzysza podróży. Jejmość nie ukrywała faktu, że zdążyła nawet dość bardzo polubić półelfa, a już stracili go, najprawdopodobniej na zawsze.
- Dru... - szepnęła drżącym głosem do gnomki. - Jesteś... cała?
-Muszę się napić... muszę się... dużo napić... zdecydowanie napić.- mamrotała niczym mantrę gnomka, wreszcie półprzytomnym wzrokiem rozglądała się dookoła wrzeszcząc.-Kaktusik, gdzie jesteś ?! Do mnie....
Po czym pisnęła cicho.-Proszę.
- Kaktusa... - powtórzyła cicho do siebie Missy, po czym wrzasnęła jak opętana. - Kastusa tu kurwa nie ma!!
-Muszę się napić.- odparła będąca w szoku kapłanka, nie reagując na krzyki Missy. Kastus zaś podszedł do swej pani i podał jej butelkę wina, którą ta zaczęła wypijać duszkiem.
Po czym kapłan podszedł z podobną butelką do Daphne.
- Chodź tu... - wyszeptała do Kastusa, z błyskiem szaleństwa w oczach. - Powiedz mi... - spojrzała mu prosto w oczy. - Kogo... kogo tu widzisz?!
-No... ciebie...-stwierdził po chwili namysłu kapłan podając butelkę z winem.-Napij się... dobrze ci zrobi.
- Ach... krew - Missy smakowała wina. - Piłeś kiedyś krew, Kastianie...? Słyszałeś kiedyś... kiedyś taki wrzassssk? - złodziejka najwyraźniej oszalała. - Krew, krew, krew... - mruczała, pijąc wino.
-Tak... i to wystarczający powód, by nie czynić tego ponownie.- odparł enigmatycznie Kastus.
Oblizała swoje wargi, i spojrzała na Kastusa z nieukrywaną pretensją.
- Co ty tam wiesz? O czym ty mówisz? - prychnęła, wypijając resztę butli.
-Wiem dużo... i jeszcze więcej chciałbym zapomnieć.- stwierdził cicho kapłan.
- Zapomnisz... - oczy Missy zabłysnęły straszliwym szaleństwem. - Zapomnisz, zapomnisz, o wszystkim zapomnisz, ale kurwa nie możesz o niczym zapomnieććć... - pustą butelkę rzuciła w kierunku Dru. - Masz, Drusirro, pij ten ból na zdrrrowjie!! Wypij za jebane błędy na dole, wypij za Revaliona... - i tu pisnęła ze wściekłości. - I mnie zamorduj, o taaak... nie pij za mnie, biedny Revarrjó siedzi w tym gównie na dole, w gównie się taplaaa, jemu tam samemu na dhorre jesyty sssssmutno... - głos ostry jak brzytwa nagle złagodniał, przybrał wręcz nieco bardziej romantyczny charakter. - Ach, Kastionie, czy wiesz, że jest coś gorszego od śmierci? - Missy przybliżyła swoją twarz do kapłana. - Ech, jaka ja głupia, ja głupia, daj mi doświadczyć kwintesencji śmierci, nie tej, co przeszywa duszę i ciało, a tej, która rozkosz i bólu przeszywającego przynosi, och takkhh... - piersi rozszalałej złodziejki masowały klatkę piersiową kapłana. - Zhabij mnie w then spossóbh! - palce powędrowały na ramiona mężczyzny, aż te zaczęły się wbijać coraz głębiej w jego skórę. - Zhabij, dhaj mi rhozkoszy i tego jebanego bólu... dla zjednoczenhia!...
Kapłan jednakże przycisnął ją do siebie mocno, tuląc jej głowę do swego torsu i głaszcząc po włosach. Był silny, pod tym misiowatym wyglądem, kryły się twarde mięśnie.
- Czhemu mnje tulisz... - syczała Missy, pragnąca niczym żmija ukryć się w tych ramionami. Jej koszula rozpięła się, uwydatniając jędrne, piękne piersi. - Czemu takhh... - Daphne zaczęła powoli wracać do swego normalnego stanu, kiedy to przed jej oczami ujawniła się diabelska, brzydsza wersja jej samej. - Takhh... łagodniee, czemu nie zhabijesz, Kastionie? Jesteśh słaby!?
-Przy wszystkich nie wypada... nie jesteś zresztą... teraz... źle się czujesz.-jednakże mimo tych słów jedna z dłoni kapłana wślizgnęła się pod koszulę i zacisnęła mocno na piersi. Zaczął ją ugniatać i mosować drapieżnymi ruchami palców.
- Ach, ty słabha, ulegająca pokusom człeczyno, kurrrewski pomiot, który wydhał na świat żmijee... - szeptała do ucha Kastusowi, jednocześnie oddając się jego męskim żądzom. - Żmihja podniosła łeb pełen czaru trucizny śmierthelnej - jedna pierś uwolniła się z odzieżowego więzienia. Missy zaczęła namiętnie całować Sembijczyka. - przeciw swhej naturze’... tworzycielom swoim... a stała się następnie... oparem trującym... i śmjerć innym przyniossła! - palce Missy wbiły się w jego ciało. - Oddaj się mjii, oddaaaaj - szepnęła namiętnie.
Kapłan jednak do oddawania się przy wszystkich nie bardzo palił. Nadal pieścił mocnymi ruchami dłoni nagą pierś dziewczyny i namiętnie oddawał pocałunki. Ale na tym to się kończyło... Nie posuwał się dalej. Nie bardzo też wiedział co zrobić w tej krępującej sytuacji.
Aż w końcu... Daphne powoli wróciła do swego stanu. I gorzko zapłakała - poprawiła swój wygląd, najwyraźniej do niej dotarło, co się stało. Już nie byli w karczmie. Byli już wolni, byli już wszyscy.
Tylko... Revaliona nie było. A ta prawda do złodziejki dotarła - bodaj wiele brakowało, by i ona tak skończyła? Ale dlaczego on? A dlaczego... nie ona?
- Co ja robię... - chlipała.
-Popadłaś w eee... chwilowe załamanie i nagły przypływ chuci.- odparł cicho Kastus nadal trzymając dłoń na biuście dziewczyny, ale już nie pieszcząc jej.
- Zgłupiałam zupełnie. Najlepiej... - buczała. - Nie... potrząśnij mną... I odejdźmy stąd jak najszybciej... - Missy powoli przestała chlipać, otarła hardo łzy.
Cóż miał zrobić kapłan? Chwycił dziewczynę za ramiona i potrząsnął nią.
Missy cicho zachichotała:
- Dzięki ci... - mruknęła. - Idźmy stąd...
-Dobra.- mruknął cicho Kastus. I zerknął na Dru. Kapłance opróżnienie butelki jakoś pozwoliło otrząsnąć się z szoku. Choć.. nadal była lekko otępiała.

Drużyna ruszyła dalej. Missy nadal czuła się podle i było jej straszliwie głupio z powodu chwili słabości.
- Na Tymorę... jaka ja jestem durna... - mruknęła z rozgoryczeniem Daphne.
Z narady towarzyszy wynikło, że po prostu pójdą dalej. Missy będzie musiała zostawić Revaliona samego... na dnie Otchłani, pod postacią ohydnego, mackowatego potwora. W myślach pomodliła się do Tymory i prosiła ją o wybaczenie, że zwątpiła w nią podczas walki w przeklętej karczmie. Chwila ciszy nie poprawiła nastroju złodziejki, choć ta przestała szaleć i łkać w ramionach kapłana Gonda. Zamyślona, nie dosłuchała, o czym wcześniej dokładnie debatowała reszta drużyny.
- Gdzie idziemy...? - mruknęła do Kastusa.
-Z tego wszystkiego wygląda, że... za most.- stwierdził kapłan.
- Czyli... z tą kotwicą czy czymś tam nic nie będziemy robić? - odparła smętnie.
-Potrzeba by zrobić jest, ale pomysłu nie ma... jak.-stwierdził kapłan.
- Bo to głęboko i pewnie duże jak cholera?
-Coś w tym rodzaju..- potwierdził kapłan.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 21-08-2011, 20:01   #502
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
-Robaczków powinno nam wystarczyć- odpowiedział Teu -6 wystarczy na przejście koni z wozem i osobami na wozie. Jeśli zaś chodzi o rzekę to mam talizman, który przyzywa sporą łódź, jeśli zajdzie potrzeba.

-Co do "kotwicy" Demogorgona, to wyślę wiadomość Harfiarzom, sami się tym zajmą.- dodał po chwili.
 
Qumi jest offline  
Stary 22-08-2011, 13:45   #503
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Teu i Sabrie przenieśli się na plan materialny ubijając robaczki. Przez powstałe małe dziurki, udało im się prześlizgnąć. Elf radził się spieszyć. Tak naprawdę bowiem nie mogli bowiem na stałe uwięzić skarabeuszy w workach i gdyby te insekty były choć trochę inteligente, już by uciekły.
Wedle słów Teuivae wkrótce zaczną uciekać, po kilka na raz.
Pozostała więc wędrówka po zwierzęta, a potem przepłynięcie łodzią poprzez rzekę. Z pomocą dawno zdobytego talizmanu nie powinno to jednak być trudne. Z pomocą telepatycznych więzi z chowańcem Teu bez problemu namierzył konie. Teraz pozostało je zebrać ze sobą i zaprowadzić do rzeki, w górnej jej biegu, z dala od mostu i w miejscu gdzie dałoby się przeprowadzić konie.

Spienionej i wzburzonej rzeki o silnym nurcie.


Od wielu dni lało, deszcz podniósł poziom wody w rzece i sprawił, że stała się ona bardziej gwałtowna i groźna. Tak więc przeprawa przez nią mimo magicznej łodzi, była niebezpieczna i trudna.
Ale ostatecznie udana.
Pozostało tylko odnaleźć resztę ekipy wśród wzgórz.

Świat wyglądał inaczej z tej perspektywy planu astralnego.... zatopiony w wiecznym świcie. Ukryty pod wieczną mgłą. Drużyna złożona z Hralma, Kastusa, Sylphii, Missy oraz Dru ruszyła dalej.
Hralm i Kastus popychali nieważki obecnie wóz do przodu, reszta zaś siedziała na pojeździe.
Z początku było trudno, ale raz wprawiony w ruch pojazd przemierzał pustkę planu astralnego poruszany własnym pędem.
Mijali bezdroża kierując się do mostu, starożytnego krasnoludzkiego mostu, na którym stacjonowała całkiem nowożytna Zhencka armijka. Walka z nimi, a zwłaszcza z ich pupilkiem beholderem mogła być naprawdę...ciężka.
Za mostem spinającym razem urwiste brzegi rzeki rozciągały się skaliste wzgórza. Za nimi zaś, było widać drzewa.


Początek Wysokiego Lasu, który musieli przeciąć, bowiem w ostępach tego lasu krył się jedyny bród, którym można było pokonać Dessarin.
Na razie jednak oddalili się wystarczająco daleko od obozu czekających na nich Zenthów.
Pozostało tylko ubić kilka eterycznych skarabeuszy i... ich śmierć tworzyła małe dziury pomiędzy planem eterycznym.
Na planie materialnym ukryty wśród wzgórze wóz nie był już tak łatwy do ruszenia z miejsca. Powoli zbliżał się wieczór, należało więc rozbić obóz i czekać na konie.
Rozbijanie obozu pozostało w rękach Hralma, Sylphii, Missy oraz Rogera. Drucilla zagoniła Kastusa do pomocy przy naprawie wozu z armatą, który to mocno ucierpiał podczas ostatniej przygody.

Nadchodziła noc.


A wraz z nią sny.

Sylphia wchodziła do sali balowej wzbudzając swą obecnością zachwyt. Co zresztą nie było dziwne. Tak piękna kobieta jak ona, w tak ślicznej i modnej sukni. Musiała robić wrażenie i robiła.
Tańcząc i flirtując z najprzystojniejszymi mężczyznami Silverymoon i... oczywiście, mężczyznami z klasą oraz bogatymi. Żyć, nie umierać.
Tylko dlaczego wszyscy zaczęli się od panny van der Mikaal odsuwać? Czemu na ich twarzach pojawiło się przerażenie? Skąd ten fetor?
Rozejrzała się dookoła, patrzyła po twarzach i mężczyzn niemal skamieniałych z przerażenia, którego źródłem była ona sama.
Spojrzała na swoją rękę... skóra pod jej koronkową rękawiczką, łuszczyła się i gniła. Skóra rozpadała się odsłaniając gnijące mięso. Sylphia van der Mikaal, gniła za życia!
Spojrzała w lustro.... widok był paskudny.
Nos odpadał od jej twarzy, odłażąca kawałkami warga odsłaniała żuchwę. A z lewego oczodołu wylewało się gnijące oko...

Magini obudziła się nagle, rozejrzała dookoła, odruchowo drapiąc się po swędzącym miejscu na swej piersi.
Tam gdzie została raniona.

Bagna... a w głębi nich, jej zdobycz. Missy gnała do przodu, raz na dwóch nogach, raz na czworaka, węsząc.
Tak! Jej zdobycz była blisko!
Skok z z jednej kępki bagiennych roślin na kolejną. Coraz bliżej i bliżej. Już widziała widziała jego sylwetkę. Barczysty mężczyzna uciekający przez mgłę, wrzeszczący w panice.
Łatwa zdobycz. Zaburczało jej w brzuchu.
Ruszyła w kierunku mężczyzny coraz bardziej się do niego zbliżając. Chwiał się potykał, wreszcie upadł. Był już zmęczony, lecz mimo to starał się uciec.
Ale jej nikt nie uciekał. Nigdy.
Daphe powaliła go na ziemię. Płakał i błagał. Ale do niej jego słowa nie docierały. Ani prośby.
Jedną ręką przycisnęła go bagiennej, drugą wbiła w brzuch.
Trysnęła krew, oblewając ją. Biedak wrzeszczał z bólu konając. Ale Missy to nie obchodziło, rozerwała mięśnie brzucha i otworzywszy jamę brzuszną wyrwała konającemu wątrobę i woreczek żółciowy, zachłannie wpychając je sobie do ust i pożerając... była taka głodna.
Zapach ciepłej krwi mieszał się z zapachami świeżego moczu i kału... ale jej to nie przeszkadzało w pożeraniu organów wewnętrznych ofiary.
Po czym martwemu mężczyźnie urwała głowę, chowając do sakwy.. przyda się na później.


Spojrzała na odbicie bagiennej wody... wychudła sylwetka, pokryta pryszczami chorobliwie niebieskawa skóra, paskudna gęba ze sztyletowatymi zębami oraz rogi.
Co gorsza... polowali na nią, znowu... tym razem jednak nie była dość czujna. Ciężka włócznia zaczajonego w pobliżu wroga wbiła się między łopatki... i ów straszliwy ból rozbudził z koszmaru Missy.

Była jednak cała i nic ją nie bolało, choć czuła swędzenie w miejscu rany.

Roger czuwał przy ognisku. Teraz była jego kolej na czuwanie. Dookoła panował spokój, można było zapomnieć o problemach. Wszyscy spali już w tych spartańskich warunkach.
Żadne zagrożenia nie niepokoiły najemnika. Choć niepokój o Teu i Sabrie i konie, gdzieś tam w nim tkwił.
Jeśli bowiem owa parka nie przyprowadzi koni, to... cóż, misję można uznać za porażkę. Bo skąd oni na bezdrożach zdobędą konie i to tak...silne by pociągnęły załadowany wóz.
-Jakby ci na tym zależało.- usłyszał za sobą i odruchowo odskoczył. Głos bowiem rozpoznał. Głos należący do Revaliona. Unoszący się w powietrzu duch rzeczywiście był Revalionem, miał jego postać, jego głos, jego spojrzenie.- Najbardziej dbasz wszak o swój interes, o swoje bezpieczeństwo, jesteś samolubem Rogerze, paskudnym oportunistą. Ale nie martw się, ja ci pomogę.
-Jak ?- spytał głupawo nieco Morgan. Duch barda się uśmiechnął, a jego oczy zaświeciły się czerwonym blaskiem. Nagle jego dłonie zmieniły się w macki oplatając mocno ciało Rogera i zaciskając się mocno. -To proste, wyduszę z ciebie te wady... być może wraz z życiem.
Rogerowi zaczynało brakować oddechu, pojawił się ból, straszliwy ból, połączony z trzaskiem łamanych żeber. I śmiech... duch Revaliona się śmiał wesoło i pogardliwie.

Morgan się obudził zroszony potem, rozejrzał dookoła... odetchnął z ulgą. A więc to był tylko sen.

29 Kythorn 1372 RD Roku Dzikiej Magii, 21 dzień podróży

Wraz z mgłą po ranka do obozu wymęczonej koszmarami drużyny, przybyła równie zmęczona Sabrie i Teu wraz z końmi i Vraidemem... i Sarą.
Po krótkim posiłku drużyna mogła wyruszyć dalej, w dręczoną koszmarami nocnymi podróż. Każdemu ta jazda dała się we znaki, choć szczególnie nie przywykłym do tak spartańskich warunków Sylphii, Dru oraz Missy. Ale nie tylko im. Koszmary dręczyły wszystkich. Nawet medytującego Teu nawiedzały ponure wizje. Nawet wóz złowieszczo skrzypiał mocno sfatygowany przez burzę. Zupełnie jakby wraz ze sobą wieźli brzemię klątwy Demorgorgona. Pogoda też przestała dopisywać. Kolejnego dnia znów lał deszcz. I tak zziębnięci i niewyspani powoli wjechali w ostępy leśne Wielkiego Lasu, kierując się za Sabrie, która znała okoliczne ziemie i położenie brodów. Tych najbardziej znanych i tych mniej znanych. By uniknąć pułapek Sabrie odpuściła sobie zwiad lotniczy. Gęsto rosnące drzewa uniemożliwiały wypatrzenie czegokolwiek.

2 Flamerule 1372 RD Roku Dzikiej Magii, 24 dzień podróży

I dlatego kolejnego dnia drużynę zaskoczyło wyskoczenie na ścieżkę leśnego elfa.


Uzbrojony w łuk elf, osłonięty pikowaną skórzaną zbroją nie wydawał się przejmować przewagą liczebną grupy.
-Celuje w was jeszcze kilku strzelców, więc nie próbujcie niczego głupiego. Kim jesteście i co sprowadza was do Wysokiego Lasu?- rzekł na wstępie mężczyzna.


Kaevin obudził wczesnym rankiem, nieco rozleniwiony. Stagnacja jednak nie wpływała dobrze na niego.
Wyszedł z namiotu, który dzielił ze swymi towarzyszami podróży, półelfim kapłanem Eltarosem oraz Wolfieldem tropicielem. I rozejrzał się po obozie, po którym kręciło się ponad trzydziestu ludzi przygotowując do kolejnego dnia obozowania w Wysokim Lesie.
Świstun...


...olbrzymi wąsaty i łysy osiłek rozsyłał ludzi do ich obowiązków. Całkiem nieźle sobie z tym radził. Jak na niemowę.
Świstun był osobistym giermkiem Rycerza w Srebrze imieniem Sir Reawind Falcowing.
Niemowa spojrzał na Kaevina, a ten mimowolnie się wzdrygnął. Coś złego było w jego spojrzeniu.
Aż dziw, że łysek był giermkiem Falcowinga.
Byli już od dłuższego czasu przygotowując się do ataku na plemię orków kryjące się w ruinach Lothen o Srebrnych Iglicach.
Przyczyny tego ataku, na to właśnie plemię Kaevin nie znał, ale rycerz zapewnił go, że w zamian za pomoc mu udzieloną, on zrobi wszystko by pomóc Nesme. A na słowie Rycerza W Srebrze można było wszak polegać.
Zresztą, ktoś kto samotnie rozniósł trolla z pomocą kwasowego miecza, był sam w sobie świetnym wsparciem dla Nesme. Nie wspominając o tym, że przekonał do pomocy leśne elfy.
Których jak zwykle nie było w obozowisku o tej porze. Ich przywódca, mrukliwy i cichy Camthalion Aldarion zapewne wyruszył wraz z nimi na zwiady.

Powodów dla którego oni sami jeszcze nie zaatakowali plemiona orków kryjących się w Lothen, było kilka. Ale wszystkie one sprowadzały się do osoby kapłana Oghmy, Carlda Glenna. A zarazem ekscentrycznego diablęcia będącego twórcą różdżek oraz mistrzem sztuki wieszczenia... która w przypadku Lothen złośliwie zawodziła.
Dlatego też zamiast uderzyć od razu Reawind i Carld opracowali nowe plany ataku, mające być języczkiem u wagi w tej równowadze sił.
Wedle szacunków paladyna i kapłana bowiem siły obu stron, były tak samo liczne... i jak dotąd żaden plan nie gwarantował pewnego zwycięstwa.
Potrzebna była trzecia siła, która zadecyduje o zwycięstwie. Poza tym... Kaevin miał niejasne przeczucie, że coś jest nie tak z tą wyprawą. Niestety nie wiedział co.
Spojrzał w kierunku namiotu ich wodza, przy którym stała rudowłosa kobieta uzbrojona w półtoraręczny miecz oraz lewak z kloszową rękojeścią.


Celine osobista ochroniarz kapłana, bardzo... nieprzystępna kobieta. Skoro stała na warcie to znaczy, że w namiocie znów kapłan i paladyn debatowali... być z elfem pospołu. Bo ta trójka jakimś cudem stała się przywódcami tej wyprawy. Mimo, że to ponoć paladyn dowodził. Poza tym... miał wrażenie, że każdy z nich nie ufał pozostałym dwóm. A to było bardzo dziwne.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 22-08-2011 o 14:07.
abishai jest offline  
Stary 26-08-2011, 13:50   #504
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Ot kolejny “piękny” dzień pełen Tymora wie czego.
Kaevin rozpoczął poranek tradycyjnymi ćwiczeniami. Wszak jeśli mają walczyć z bandą orków to musi być w formie. Właściwie to tropiciel zawsze powinien być w formie. Tak na wszelki wypadek.

Jednak tego konkretnego dnia wyjątkowo nic mu się nie chciało. Wykonał więc jedynie połowę swojego standardowego treningu.
Do wzroku Świstuna powinien był się już przyzwyczaić, biorąc pod uwagę fakt że już od sześciu dni są w tym samym obozie. Jednego w jego spojrzeniu było coś do czego przywyknąć się zwyczajnie nie da... Westchnął jedynie i przeszedł się po obozie.


Żołnierze kiwali w jego stronę głowami, witali się... tylko jeden był na tropiciela nadal zły. Ten, co to Kaevin go ostatnio w karty orżnął. Na samo wspomnienie gry tropiciel uśmiechnął się w duchu i prawie się zaśmiał. Uśmiech na twarzy przywoływał mu też żart, jaki wyciął innemu z nich kilka dni temu, jak rzucił na rynsztunek jednego z żołdaków zaklęcie alarmu. Cóż to było za zamieszanie w obozie... tropiciel stanął wtedy przed ciężkim zadaniem zachowania powagi, żeby nie wydało się że to on.

Elfów jak zwykle nie było. Kaevin nie do końca rozumiał czemu Reawindowi tak zależało na długouchych. On też umiał tropić. W pewnym stopniu... A już na pewno lepiej szył z łuku! Na pewno...
Poszedł oporządzić swoją klacz, Płotkę. Nikomu nigdy nie pozwalał jej dotykać, chyba że jakimś chętnym dziewkom, którym taki zadbany wierzchowiec imponował. Płotce to nie przeszkadzało, a Kaevin miał z tego zysk. To czemu nie?

Kiedy skończył się nią zajmować, ziewnął po raz kolejny i spojrzał w kierunku namiotu dowództwa. Znowu się naradzali, Reawind z Carldem... a ludzi w obozie szlag już przecież trafia przez tą bezczynność! Znaczy Kaevina szlag trafiał i tropiciel zakładał, że reszta podziela jego zdanie.
Dobrali się dowództwem... cała trójka, jeden lepszy od drugiego. Można by taki dowcip nawet ułożyć - “Paladyn, kapłan Oghmy i elf wchodzą do baru...”. Tropiciel zastanawiał się co się prędzej stanie - skoczą sobie do gardeł, czy dopadną wreszcie tych orków. I po której stronie on sam by się opowiedział, gdyby doszło do tego pierwszego.
A przed namiotem stała, jak zawsze, Celine do której Kaevin i cała reszta obozu zarywali jak głupi. Ale co się dziwić, skoro to jedyna kobieta w okolicy. I niebrzydka na dodatek.

- Znowu o czymś debatują? - podszedł do Celine z bukłakiem wina. - Doszli już chociaż do jakichś wniosków?
-Zapewne nie.- stwierdziła chłodno strażniczka namiotu.
- Jak zwykle... posiedzimy tu jeszcze kilka dni do orkowie sami do nas przyjdą. Napijesz się? - wyciągnął w jej stronę bukłak.
-Mogę.-odpowiedziała wzruszając ramionami i łykając nieco wina.
- I dzień od razu staje się nieco przyjemniejszy. - mruknął tropiciel i po chwili również się napił. - Tak sobie myślę... Sobie myślę, że nic o tobie nie wiem, droga Celine. Nie masz aby ochoty opowiedzieć nieco o sobie? Na przykład jak to się stało, że jesteś ochroniarzem naszego czcigodnego kapłana? - powiedziawszy to, podał jej raz jeszcze bukłak.
-Nie mam ochoty.- krótko i dosadnie odparła nie odmawiając jednak bukłaka. Opowieści o tym, jaka z niej zimna osóbka, krążyły po obozie. Oraz o tym, że nie sposób było ją upić.
Ale Kaevin nie miał jeszcze okazji, przekonać się, jak to jest w praktyce.

- Ale lubisz krótkie i dosadne odpowiedzi. - stwierdził tropiciel, starają się nie zrażać oschłością kobiety. - Więc może ja ci będę zadawał pytania, a ty będziesz odpowiadała krótko "tak" lub "nie". Co ty na to?
-Albo walnę cię w nos, jak za głęboko go wściubisz.-odparła kobieta ze złośliwym uśmieszkiem.
- Nie ty pierwsza i raczej nie ostatnia. Choć w przeszłości ludzie raczej żałowali takiego kroku w moją stronę to mogę obiecać, że będę miał wzgląd na twoją delikatną, kobiecą naturę i ci nie oddam. - odwzajemnił złośliwy uśmieszek udając, że nie ani trochę nie dostrzegł aluzji "dania jej spokoju" w tej wypowiedzi.
-Jaki szarmancki.-odparła z lekką drwiną łykając kolejne łyki z bukłaka.

- Taak... - odchrząknął. Wydawało mu się, albo Celine w miarę rozmowy z tropicielem pije coraz więcej wina. Dobrze że w zanadrzu miał jeszcze jeden pełen bukłak. Źle, jeśli i on nie zdoła złamać dziewczyny. Cóż... będzie musiał wtedy znaleźć sobie inne zajęcie.
- W takim razie, lubisz swoją pracę? - zaczął przepytywanie.
-Lubię.-odparła kobieta opróżniając bukłak bez śladów... upojenia alkoholem. Miała spust, którego krasnoludy mogły zazdrościć.
Tropiciel bez chwili namysłu odkorkował drugi bukłak i podał jej, wziąwszy pierw samemu łyka.
- A to miejsce, ten las, podoba ci się tu? - zadał kolejne pytanie.
-Może być.- drugim bukłakiem już się nie zainteresowała.

- A nie chciałabyś czasami pójść i pozwiedzać okolice? Pochodzić po lesie? Może sami natkniemy się na jakichś orków? - uśmiechnął się wyzywająco.
-Nie.- krótko prosto i beznamiętnie. Jakoś urok Kaevina do niej nie przemawiał.
Tropiciel westchnął ciężko.
- No to nie. Trzymaj się. - rzucił na odchodnym i sam poszedł w kierunku lasu. W międzyczasie jednak zmienił zdanie i poszedł do Płotki. Postanowił dać klaczy zaznać nieco ruchu - odwiązał ją, osiodłał i dosiadł, a następnie zabrał na przejażdżkę po okolicy, czekając co im los przyniesie. A nuż wreszcie trójca dowódców dojdzie do jakiegoś rozsądnego wniosku?
 
Gettor jest offline  
Stary 27-08-2011, 23:57   #505
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Tak przynajmniej głosiła wieść gminna. A może chodziło o mądrość ludową? Nie ważne.
Roger nie miał wątpliwości, że nawet gdyby udało im się dostarczyć nieszczęsną przesyłkę do Silwerymoon, to i tak do "dobre" byłoby daleko. A nawet bardzo daleko.
Od początku wyprawy ubyło czterech uczestników. Pierwszy widać dość wcześnie się zorientował, że coś jest nie tak i zwiał na samym początku. Drugi dał się złapać w małżeńskie sidła, co według niektórych było losem gorszym od śmierci. Na ten temat mógłby podyskutować trzeci 'ubytek', który przeniósł się do królestwa Kelemvora. Nie z własnej woli, trzeba by dodać. Czwartego spotkał chyba jeszcze gorszy los, jako że z duszą i ciałem trafił do Otchłani. O ile od małżeńskich okowów można było się uwolnić, a i powrót z krainy śmierci dawało się niekiedy załatwić, to w Roger nie miał pojęcia, czy istnieje sposób na wydobycie kogoś z Otchłani. Kastus w zasadzie też nie
- Hmmm... Może Życzeniem Cudem? - odparł niepewnie zapytany kapłan.
Prawie jak gwiazdka z nieba. W dodatku bez gwarancji sukcesu.
Wypytywać innych uczestników wyprawy Roger jakoś nie miał ochoty.

Poprawił nieco drwa w ognisku, gdy nagle przed nim, jak spod ziemi, wyrósł Revalion. Gorące powitanie, zgotowane przez barda, jeszcze bardziej zepsuło humor Rogerowi. Jakiś dupek będzie mu udzielać nauk na temat samolubstwa i oportunizmu. Bard, jasne... Ten to najbardziej się poświęcał dla dobra ludzkości. Dureń...
Czy duch był snem, czy też pojawił się na jawie? Co za różnica? Wiadomym było, że następnym razem trzeba go odesłać tam, skąd przyszedł, chyba że zacznie rozsądniej gadać. Na przykład powie, czy można go wydostać z miejsca, w które się wpakował z własnej częściowo winy.


Ciekawe, czy ich też Rev nawiedzał po nocach, zastanawiał się Roger, spoglądając na dość kwaśne miny niektórych członków wyprawy.
Nie tylko miny stały się ponure, ale i - takie przynajmniej miał wrażenie - cała okolica. Nawet wóz skrzypiał ponuro, jakby nagle przerdzewiało i wypaczyło się w nim wszystko, co tylko się działo. A jako że pogoda i koszmary nie sprzyjały dobremu humorowi, to i pojawienie się kolejnej przeszkody na drodze nie wywołało zachwytu ze strony Rogera.
Rozejrzał się dokoła. Co najmniej dwa elfy celowały do nich z łuków
- Kolejny zawalidroga? Następny sługus Zenthów? Świat na psy zszedł, skoro i leśne elfy się im wysługują - powiedział.
Spojrzał na swoich towarzyszy. Rozmowne to zawsze było za dziesięciu, a teraz dziób w ciup i ani be, ani me... Chociaż może i lepiej, bo jakby Sylphia się zabrała za rozmowę, to wióry by z elfa poleciały. A Dru? Jeszcze gorzej by było.
Ruszył w stronę zawalidrogi. Ledwo zdołał wysforować się do przodu, przed wóz, gdy elf gestem polecił mu, by się zatrzymał. Mieli do siebie krzyczeć? Żeby cały las słyszał? Coś strachliwy był ten elf.
- Do Silverymoon jedziemy - powiedział Roger, gdy zsiadł z konia. Przynajmniej z jednej strony był troszkę osłonięty. - Jakieś problemy na drodze?
 
Kerm jest offline  
Stary 28-08-2011, 22:30   #506
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Podróż łodzią przypominającą łabędzia może i nie była zbyt… dumna, ale spełniła swoje zadanie. Teu mógł w końcu swobodne odetchnąć po całym tym zamieszaniu z Demogorgonem. Wysłał już list harfiarzom, z nadzieją że zniszczą pieczęć. Dał im instrukcje gdzie mniej więcej jej szukać oraz żeby użyć wykrywania magii do zlokalizowania jej. Był więc pewny, że dbający o dobro krain harfiarze na pewno jakoś się z tym uporają.

Tymczasem podróż z Sabrie toczyła się wolnym tempie. Elf nie miał jakoś ochoty na rozmowy, a i kobieta zdawała się woleć podróżować w ciszy. Vraidem jednak po tym jak się znalazł nie mógł usiedzieć ani chwili bez telepatycznych opowiadań co się działo po tym jak zniknęli, jak on i Sara musieli poradzić sobie w dziczy, jak walecznie obronił ją przed niedźwiedziem, i takie różne. Ogólnie elf zaczynał żałować, że nie rzucił się do rzeki i utopił.

Dopiero następnego dnia udało się im zlokalizować resztę grupy i wyruszyć w dalszą podróż… i choć za dnia wszystko wydawało się być w porządku to w nocy dręczyły ich koszmary. I nie byłoby w tym nic niezwykłego… pomimo, tego, że elfy medytują, a nie śpią. Nie powinien mieć „snów”, których nie może kontrolować. Takie sytuacje zawsze przerażały elfy, ale nie jego – zbyt wiele już widział, a gospoda Demogorgona nieco go znieczuliła. Był jednak szczerze zaniepokojony. Modlił się do Silvanusa o radę, ale wiedział, że bóstwo co najwyżej może mu dać znaki do odczytania, nie pojawi się przecież nagle i powie: „Hej wiesz co? Wiem jak ci pomóc i zaraz się do tego zabiorę!”

Możliwości było parę… elf podejrzewał klątwę Demogorgona, ale zastanawiał się jeszcze kto może jeszcze manipulować snami… bogowie, wiedźmy, czarodzieje… jednym słowem wybór był całkiem spory.

Drugiego dnia po koszmarach postanowił coś powiedzieć.

-Wiecie… ostatnio miewam dziwne „sny”, w sumie to „koszmary.” Nie jest to typowe dla elfów, my medytujemy, nie śnimy. Podejrzewam więc, w sumie to jestem pewny tego, że jakaś siła się nami bawi. Nie wiem kto i jak, ale domyślam się że to albo wiedźmy, albo bogowie, albo ostatnio spotkany książę demonów, albo jakiś czarodziej. Też macie takie koszmary? – wygłosił powoli swój monolog, nie oczekując raczej odpowiedzi. Bardziej zależało mu na skłonieniu ich do myślenia, a to było wystarczająco męczące zadanie jak na jeden dzień.

Minęły kolejne dni i pojawił się kolejny problem - łucznik. Elf westchnął uniósł brew i kolejny raz westchnął, gdyż westchnień jak uważał nigdy za wiele.

- Wybacz, ale czy wyglądamy na głupich? Co najwyżej zmęczonych i lekko poirytowanych… - odparł zirytowany dręczącymi go snami.

Wywrócił oczami po tym jak łatwo Roger ujawnił ich cel wędrówki.

- Tak, do Silverymoon. Tak się zastanawiam, jakieś nowe królestwo elfów w Wysokim Lesie się pojawiło czy ktoś po prostu wykupił teren i postawił strażników do pilnowania?


-A tak, wybacz ten ton, ale ostatnio groźby rychłej śmierci trochę zbyt często były mi rzucane w twarz… – dodał nieco niezręcznie.
 
Qumi jest offline  
Stary 30-08-2011, 15:45   #507
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Finał przygody na Planie Eterycznym był tyle niespodziewany co niepokojący. I nadal niebezpieczny. Sabrie zgadzała się z Teu, że sprawę pieczęci Demogorgona należy załatwić jak najszybciej, by kobiety nie skończyły tak, jak Revallion. Skłonna była w tym celu (nietypowo dla siebie) opóźnić wyprawę, ale cóż - nawet przy najlepszych chęciach nie mieli sposobu by wykopać artefakt z głębi ziemi. W każdym razie niewiele osób zgłaszało chęć by spędzić cały dzień machając łopatą. Koniec końców wojowniczka namówiła Kastusa do odprawienia krótkiej mszy za duszę barda, sama zmówiła cichą modlitwę do Helma i ruszyli dalej. Zmarznięta i przemoczona od podróży łodzią z ulgą powitała jak najbardziej realne płomienie wieczornego ogniska. Do czasu oczywiście; ten wieczór i kolejne naznaczone były koszmarami, a najbardziej cierpiały na tym Sylphie, Missy i Dru. W końcu Sabrie zarządziła rozszerzone warty, gdzie wartownicy pilnowali nie tylko okolicy, ale i śpiących, by ci nie powywieszali się pod nieuwagę tak, jak mijani wcześniej poszukiwacze przygód. Wciągnęła w to nawet Mie'le i migopsa, które nie miały takich problemów i mogły czuwać nad snem swoich państwa. Co prawda wymagało to wtajemniczenia Teu w prawdziwą naturę klaczy, ale była to niewielka cena za bezpieczeństwo, którego teraz już nic nie mogło im zapewnić.

Dalsza podróż mijała monotonnie, co było miłą odmianą po ostatnim burzliwym dekadniu. Dopóki jechali przez równiny Sabrie często zawracała by sprawdzić, czy Zenthowie nie trafili na ich trop. Niestety w lesie musiała odpuścić loty, co bardzo przeszkadzało Miee'le. Wysoki Las tworzył nad ich głowami gęstą kopułę i klacz narzekała, że dusi się nie widząc nieba. Oczywiście głównie dla formalności... ale jednak.

Może brzmiało to dziwnie, ale widok elfa w lesie zaskoczył ją. Oczywiście w Wysokim Lesie mieszkały różne stworzenia, również elfy (lecz nie w tej okolicy); niemniej jednak ta część nie należała do żadnego rodu, stworzenia czy plemienia i nikt nie rościł sobie prawa do blokowania przejazdu w okolicach brodu. Przynajmniej gdy Sabrie wyruszała z Silverymoon. Ale widać sprawy zmieniały się tak szybko, jak skład "ochrony" przesyłki. Niemniej jednak postawa łucznika była właściwa bardziej dla terenów konserwatywnych elfów, niż okolic handlowego traktu. Zanim jednak zdołała się odezwać, do rozmowy wysforowali mężczyźni.

- Wybacz, ale czy wyglądamy na głupich? Co najwyżej zmęczonych i lekko poirytowanych… - Teu nie przebierał w słowach, najwyraźniej nie mając zamiaru się patyczkować ze swoim pobratymcem.
- Do Silverymoon jedziemy - powiedział Roger. - Jakieś problemy na drodze?
- Toście daleko zboczyli, bo ta droga do Silverymoon nie prowadzi. A przynajmniej nikt nią do Silverymoon nie jeździ, to droga Lothen.- stwierdził elf. I miał rację. To była droga do Lothen, o czym Sabrie wiedziała. Droga do Lothen i brodu znajdującego się w jego pobliżu.
- Ale szczęście macie bo... - łucznik dość długo zwlekał z dokończeniem owego "bo", aż do rozmowy wtrącił się Teu. Czarodziej wywrócił zresztą oczami po tym jak łatwo Roger ujawnił ich cel wędrówki. Sabrie również - widać niefrasobliwość Kastusa była zaraźliwa. Roger mógł podać chociaż Everlund jako ich cel; przynajmniej nie mijałby się zbytnio z prawdą.
- Tak, do Silverymoon. Tak się zastanawiam, jakieś nowe królestwo elfów w Wysokim Lesie się pojawiło czy ktoś po prostu wykupił teren i postawił strażników do pilnowania?
- Jesteś na obszarze objętym walkami; obszarze na którym pojawiło się nowe plemię orków. Więcej dowiecie się od Rycerza w Srebrze z Silverymoon. Za mną.
- rzekł elf opuszczając całkowicie łuk i najwyraźniej chcący by wóz i jego eskorta podążyły za nim.

Wojowniczka jednak nie miała zamiaru ruszać póki nie wyjaśni paru spraw.
- Skoro tak się sprawy mają, to skąd ta agresja wobec nas. Czy wyglądamy na orki? - zmarszczyła brwi. Coś wyraźnie jej nie grało. Zresztą w pamięci wciąż miała słowa Harveka o zaginionym oddziale Srebrnych. Oddziale, który miał eskortować ich do miasta... Inna sprawa, że owo plemię mogło być przyczółkiem nadciągającej inwazji. Tak czy siak nie podobało jej się to zbytnio.
- Nie tylko orki służą szamanowi.- odparł elf przenikliwym spojrzeniem obrzucając kobietę.- Ci tutaj nie są groźni, dlatego że mają miecze i kryjówkę w Lothen. Co już jest potwarzą. Silvearanin twierdzi, że to plemię tutaj rozsyła półorków do miast, werbuje szpiegów... knuje...
- Plotki o orczej inwazji słyszeliśmy od dawna; nowe plemie co najwyżej je potwierdza
- sucho skomentowała Sabrie. - A marni z nas szpiedzy: z ciężkim wozem w lesie.
- To nie orcza inwazja. Te tutaj nic nie mają wspólnego z Obouldem. Ich szaman jest sprytniejszy... i ponoć groźniejszy. -odparł elf.
- A kim jest ten rycerz, że wykonujecie jego rozkazy?
- Sir Reawind Falcowing.- odparł elf nie wyjaśniając nic więcej. A Sabrie nie kojarzyła tego miana. Z drugiej strony nie znała jednak wszystkich rycerzy w srebrze, a i nie było powodu oponować przed spotkaniem z nim; zwłaszcza że elfy mogły utrudnić drużynie przejazd przez las.
- Czy obozuje on w pobliżu brodu? Czy bród obecnie jest w ogóle przejezdny - zapytała jeszcze. Nie chciała bardzo nadkładać drogi; z drugiej strony spotkanie ze Srebrnymi mogło przynieść im jakieś nowe informacje.
- Bród jest przejezdny. Co prawda kilka dni temu ulewne deszcze podniosły poziom wody, ale obecnie woda opada. My natomiast obozujemy u stóp starej strażnicy elfów, zbudowanej na wiekowym drzewie. To znaczy... ludzie obozują pod strażnicą - odparł elf obojętnym tonem. Z tego co wiedziała Sabrie, strażnica nie była daleko, toteż nie było powodu, by tam nie jechać. W teorii. Spojrzała po towarzyszach czy ktoś ma obiekcje, po czym kiwnęła elfowi głową by prowadził. Cały czas była jednak czujna. Elf był dobre przygotowany na jej pytania... Za dobrze. Porozumiała się z Miee'le, przywołała blisko Sarę i lepiej usadziła się w siodle. Przezorny zawsze ubezpieczony.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 30-08-2011 o 15:49.
Sayane jest offline  
Stary 02-09-2011, 10:15   #508
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Missy przeżyła szok. Jeden - że wyszła cała... no, prawie cała z karczmy. Ale najgorsza była strata, prawdopodobnie nieodwracalna strata Revaliona, na jej oczach, jak duszą pokaleczoną i ciałem zdeformowanym przeniosło do Otchłani.
Nie wiedziała później, co przez chwilę się z nią działo. Musiała odejść choć na moment od zmysłów, żeby nie zwariować - ale i tak zwariowała.
Kiedy oszalała i wypłakała się, przyszedł czas małego oczyszczenia. Rozmowa z Kastusem mogła pomóc czarnowłosej kobietce. Pod warunkiem, że byłaby szczera. A tego Missy postanowiła dopilnować... z pewną małą pomocą. Reszta szczegółów - to była tajemnica zawodowa.
- Szkoda mi Revaliona... To moja wina... - ciemnowłosa przytuliła się do kapłana, głos się jej załamał, gdy wspominała półelfa. Złodziejce zrobiło się przykro z powodu barda. - Mogłam go bardziej pilnować... - na chwilę zamilkła, nad czymś się zamyślając.
Jednak kapłan nie wiedział, co za niespodziankę skroiła mu tym razem sytuacja... z panną Veravarii na czele.
-Zrobiłaś co byłaś w stanie panno Veravarri.- rzekł w odpowiedzi Kastus.

- Kastus... ale co właściwie mamy... przewieźć do Silverymoon? Wiesz coś na ten temat?
-Panienkę Dru i jej skarbka. stwierdził kapłan.
- Ale wiesz, co to za skarbek? - dopytywała się Missy.
-Armata oczywiście, to jej oczko w głowie.- stwierdził Kastus, a Missy przez chwilę myslała, że kłamie... ale zorientowała się, że póki co ma tylko naturalną reakcję, na jej bliskość.
- Jaka armata?
-Ta duża rura, zaczopowana z jednego końca, na kołach, pod płachtą?- rzekł kapłan wskazując na to duże coś co wiezione zazwyczaj zakryte.-Drucilla mówi na to... armata.
- Aha, ale to aż taka tajemnica, że się ją aż tak skrzętnie ukrywa? To chyba nie jest aż tak zwykła broń.
-No chyba nie jest. Na pewno jest... magiczna.- i Missy tuląc się do kapłana, poczuła że zaczął kłamać.
- A co ona robi, ta armata? - Missy dalej ciągnęła tą “gierkę”.
-Strzela. Robi olbrzymie dziury, to potężna broń, lepsza od ognistych kul czarodziei.-stwierdził Kastus.
- Strzela tak jak kusza? Ciekawe!
-Nie strzela jak kusza...-mruknął speszony kapłan.
- No... to jak to strzelaaa?
-Wyrzuca... eee...kule ognia.-stwierdził kapłan, kłamiąc, co Missy czuła coraz wyraźniej.
Missy spojrzała na niego znacząco.
- Kule ognia?
-Eeee....no.... tak...-Kastus jakoś nie potrafił się przyznać, że nigdy nie widział armaty w akcji. A Missy czuła jak efekt jego kłamstw coraz mocniej uwiera ją... w dolne partie ciała. Kapłan zaś dodał nerwowo.-Czy ci.. nie wydaje się że.. robi się.... niezręcznie?
- Niezręcznie? - zdziwiła się Missy. - Dlaczego?
-Tak jakoś... ciasno?- kapłan jednak zamiast oddalić się do tulącej się do niego dziewczyny, przytulił ją mocniej ocierając się. Jemu robiło się przyjemnie.
Missy było i przyjemnie, i zabawnie. Taka gierka bardzo się spodobała.
- Nie ciasno. Widzę, że mnie bardzo lubisz. Mmm, ja ciebie teeeeż!
-To... wiesz... hmm... tak... jakby. Te całe zamieszanie.-kapłan próbował się wyłgać z sytuacji, co jedynie sprawiało, że spodnie robiły mu się ciasne. A Missy czuła jego ocieranie nawet przez strój.
- Właśnie, a co robiliście wtedy, jak my byliśmy w tej karczmie?
-Ratowaliśmy was... próbowaliśmy.-stwierdził Kastus po namyśle.
Missy pokiwała lekko głową.
- Kastus, jaki był w ogóle Revalion? Podróżowaliście z nim dłużej... Jaki on był? - spytała się kapłana. - Pewnie musiał być odważny.
-Oooo tak bardzo odważny.-stwierdził Kastus, a Missy jęknęła, czując jak pożądanie Kastusa zdeycowanie naciska na obszar który nie powinien. Dobrze, że byli w ubraniu...a może i nie.
“A jednak nie był”, wywnioskowała Missy.
- Wiesz, mnie szkoda go, pożyłby trochę. Nie zasługiwał na taką śmierć... - zasmuciła się. - Też tak uważasz... no nie?
-To prawda...nie zasługiwał.- stwierdził smutnym tonem kapłan.
- Długo się z nim znałeś, Kastusie?
-Nie... tylko troszeczkę.-odparł kapłan po chwili namysłu.
- Opowiesz mi o reszcie drużyny, Kastus?
-To znaczy? Jest Teu... trochę dziwny, ale w sumie inteligenty elf. Jest Sabrie która jest liderką oraz magini, którą... kapłan nagle zamilkł i zaczerwienił się.
- Którą?
-Nic, takiego. Naprawdę nic.-odparł szybko kapłan, a uwieranie w dolnych partiach Missy, wzrosło.
- Co z nią, Kastus? Zacząłeś, to dokończ - spojrzała na niego błagalnie.
-Wiesz... ja dziś nie jestem.... chyba nie czuję się zbyt dobrze.- stwierdził szybko kapłan.
Missy pogładziła kapłana po głowie.
- Czy mogłabym ci pomóc, Kastusie?
-Nie bardzo wiem... jak.-mruknął Kastus i Missy jeszcze mocniej poczuła, że on kłamie.
- Na pewno, Kastusie?
Kapłan przez chwilę się zastanawiał i nachylił się, by zacząć coś szeptać jej do ucha... coś o armatce. Ale nie tej na wozie.
- Ooojjj... - zacmokała i przytuliła mocno do siebie Kastusa. - Chodź tu, mój biedaku - ucałowała go w policzek. - Może bym coś na to poradziła?
-Co?-spytał Kastus.
- No właśnie nie wiem... - rzekła smutno. - Powiedz mi, jak mogłabym ci pomóc.
-No... bo...-Kastus rozejrzał się dookoła i zaczął wraz z Missy przesuwać się w krzaczki.
- No mów, co się stało - odezwała się do niego głosem pełnym troski. - Spokojnie... - ucałowała kapłana delikatnie w czoło.
Głupio kapłanowi było nawet bez świadków powiedzieć o nagłym przyroście pożądania, więc szepnął jej na ucho, dla dokładnego wyjaśnienia sprawy kładąc jej dłoń na owej części swego ciała.
- To dziwne - stwierdziła Missy, przytulając do siebie kapłana. - Ale najwyraźniej musisz mnie tak baaardzo lubić, prawda, Kastusie? - szepnęła do niego czule.
-Też....- kapłan zaczął wędrować ustami po szyi Missy, a dłonie drapieżnie zaciskał na jej pupie.
Odwdzięczyła mu się także namiętnym, czułym połacunkiem, po chwili jednak przeklęta rana jej dokuczyła.
- Kastus, swędzi mnie ta rana. Nie wiesz może, w jaki sposób uporać się z tą klątwą?
-Się jutro rzuci coś... ale... raczej nie liczyłbym. Są klątwy które naprawdę ciężko usunąć.- westchnął smutno Kastus.
- Miałeś kiedyś przypadek takiej ciężkiej klątwy?
-Nie.- zaprzeczył Kastus.
Missy pocałowała delikatnie kapłana w usta.
- Kastusie, chciałabym ci coś powiedzieć, ale... boję się trochę, że się na mnie obrazisz...
-Dlaczego się boisz?- spytał Kastus.
- Bo... eeee... bo ten... nagły przyrost przyrodzenia... to moja sprawka - przyznała ze wstydem.
-Wiesz...jak się tak do mnie przytulasz.-kapłan... jakoś nie bardzo skojarzył sprawę.
- Nie, twoje pożądanie nie urosło od tego, że się do ciebie przytulam... tylko od tego, że kłamałeś...
-Ja nie kłamałem...- rzekł nerwowo kapłan, po czym jęknął czując większe rozepchanie w spodniach.
Zacmokała Missy na tą sytuację:
- A widzisz? Ciągle mnie cyganisz, ty ty ty... - zmienił się jej głos na ten karcący niegrzeczne dziecko i pogroziła mu palcem.. - To jedna z moich umiejętności. Jak skłamiesz, to ci rośnie, Możesz być ze mną szczery, Kastusie.
-Raczej muszę...- burknął kapłan nieco obrażony.
- Ech, wiedziałam... - westchnęła zasmucona Missy. - Pocieszę cię jednak faktem, że jutro u ciebie wszystko wróci do normy - lekko rozłożyła ręce.
-A po co w ogóle chciałaś sprawdzać czy kłamię?-spytał się Kastus.
Missy wzruszyła ramionami i się zasmuciła.
- W sumie... poniekąd sprawdzić, czy ze mną wszystko w porządku... - wyszeptała.
-Wyglądasz na całą i zdrową.- palce kapłana wędrowały bezczelnie po biuście dziewczyny.
- Taa... ale jakoś mi ciężko na duchu...
-Rozumiem. Prześpij się. Jutro będzie lepiej.- kastus pogłaskał po głowie dziewczynę i najwyraźniej zamierzał zaprowadzić ją z powrotem do obozowiska.
- Przepraszam za tego małego psikusa. Takim wykrywaczem kłamstewek mogę powiększać jeszcze nos - Missy lekko się uśmiechnęła, zdradzając jemu tą sztuczkę. - Jutro będzie z tobą w porządku.
-Przeżyję... zresztą... jutro już mógłym rzucić zdjęcie klątwy.- odparł kapłan z lekkim uśmiechem.
- Dziękuję Ci.. i... i przepraszam...
-Tak, tak... nie ma sprawy. I nie ma co tracić nocki na ciągłe przepraszanie.- odparł Kastus delikatnie popychając Missy w stronę ogniska.
Choć tyle, że w materii rzucania klątwy pomniejszego kłamcy wszystko wydawało się przebiegać normalnie, tak jak zwykle...

Noc nie należała do najspokojniejszych - przede wszystkim nie dlatego, że obfitowała w łóżkowe przygody w towarzystwie panów czy inne takie atrakcje. Chyba że do tych można było zaliczyć koszmar o byciu nocną wiedźmą pożerającą z apetytem wnętrzości ofiary, a później przemienieniu się w zwierzynę łowną. Brr, że ona mogłaby coś takiego robić. Oczywiste było to dla niej, że to częściej mężczyźni pożerali ją wzrokiem, ale żeby ona jakiemuś pożerała wątrobę... woreczek żółciowy... Ohyda... Missy lekko pobladła na twarzy. Sen nie był taki cudowny, koszmar skończył się przenikliwym bólem, a przeklęta rana dała o sobie znać...

Następny dzień drużyna ruszyła dalej. Bez Revaliona, bez specjalnego entuzjazmu i z nie najlepszym samopoczuciem. Missy obawiała się, że zanim dotrą do tego całego Silverymoon, to ona prędzej zdąży przemienić się w paskudną, krwiożerczą bestię z koszmaru. I miała wrażenie, że opatrzność Radosnej Pani niewiele tutaj wskóra, skoro jakiś dwugłowy pacan, tytułujący się Księciem Otchłani, oraz jego świta już weszli kopytami w plany drużyny, zabierając ze sobą poczciwego... choć nie do końca takiego szlachetnego barda.

Daphne nie wymieniła na początku z nikim słowa. Dostrzegła Kastusa, u którego jeszcze z poprzedniego dnia widniały ślady “czaru” Missy, na szczęście nie było to aż takie widoczne na pierwszy rzut oka i nikt z ferajny na to nie zwrócił uwagi. W sumie Kastus, jako jedyny w drużynie, mógł znać ten jeden ciekawy as w rękawie złodziejki.

- Dzień dobry, Kastusie. Jak u ciebie ranek? I jak reszta twego ciała? - zagadnęła do niego.
-Dobrze... ranek był udany. Co prawda... noc już niekoniecznie.- mruknął kapłan.
- Czy chodzi o koszmary?
-Tak. Koszmary.- odparł ponuro Kastus. Po czym dodał po chwili.-Nie chcę o tym mówić.
- Mnie też dręczyły koszmary - westchnęła Missy. - Mam nadzieję, że roli twego oprawcy w twych koszmarach nie grałam ja albo ktoś z nas...
-Nie...to... coś … innego...ktoś... to bardzo...osobista sprawa z przeszłości.- mruknął Kastus cicho. Coś kapłana gryzło i wyraźnie wolał ominąć dalsze drążenie tego tematu.

- Oj... - Missy się zasmuciła. - A, drogi Kaktusiku, byłbyś w stanie spróbować przełamać klątwę dwugłowego lorda?
-Nie... to niemożliwe. Nawet Drucilla by nie potrafiła, a jest potężną kapłanką.-odparł Kastus i wzruszył ramionami.-To wymaga Cudu. A taką modlitwę, tylko najpotężniejsi kapłani na świecie, potrafią uprosić u bóstwa. Cud to niemalże boska interwencja w sprawy śmiertelników.
- Czyli tak naprawdę nie ma dla mnie ratunku...
-Może... dopiero w Silverymoon. Wszak ponoć wielkie łaski obiecano wam.- stwierdził kapłan.-W zamian za dostarczenie panienki Dru.
Nadzieja prysła jak bańka mydlana. Jej obawy dotyczące klątwy dały po sobie mocno znać.
- Mówiłeś o “niezwyklej armacie”. Czyli Dru i jej wynalazek.
-Tak. potwierdził kapłan, zbyt przybity sytuacją by się ekscytować wynalazkiem kapłanki.
Missy dostrzegła nastrój kapłana. Nie zamierzała go jednak pocieszsć, ponieważ obawiała się, że jedynie pogorszy całą sprawę.
- Kastus... emmm... - złodziejka miała się o coś pytać, ale zgubiła gdzieś swój język.
-Co?- spytał kapłan.
- Czy daleko jeszcze pozostało do Silverymoon?
-Eeeee nie wiem. Trzeba by Sabrie spytać. To chyba jej rodzinne strony, czy... jakoś tak.-stwierdził po krótkim namyśle kapłan.
- Sabrie, jak daleko jeszcze do Silverymoon?
- Przy naszym tempie nie sposób powiedzieć; nie próbuj nawet liczyć - machnęła ręką wojowniczka.
- To długo już podróżujecie?

-Prawie dwadzie...w sumie to raczej ponad dwa dekadni, jeśli nie dłużej. Jesteśmy jedną wielką... kłótliwą rodziną.-odparł Kastus. -Jadę z nimi już tak długo, że zapomniałem co to zwykła posługa świątynna. A ty? Często tak podróżujesz?
- To znaczy jak? Grupą?... Nie...
-To jak zwykle podróżowałaś?- spytał kapłan z nutką ciekawości w głosie.
- Sama.
-Czemu?- dopytywał się kapłan.
- Bo... tak jakoś wychodziło...
-A twoja rodzina?-kapłan zacząl drążyć osobiste wątki Missy.
- Nie żyje - odparła krótko i beznamiętnie Missy.
-Rozumiem.. moja też.- odparł współczującym tonem. Po czym wstał.- No cóż...siedząc w miejscu nie zajedziemy do Silverymoon, prawda?
- Chyba nie, chyba że Cudem. - dziewczyna jakoś obojętnie zareagowała na te współczucia. Jakby wcale jej nie było szkoda, że jej rodzina nie żyje. Także powstała z miejsca. - Przykro mi, Kastus...
Kapłan tylko uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Ale choć tyle, że nie jesteśmy tylko w dwójkę... Jeszcze pozostała Sylphia, Dru... Kastusie, a kim jest ten facet? - dyskretnie wskazała na Rogera.
-Roger Morgan.- stwierdził w odpowiedzi kapłan.-Zajmuje się rozwiązaniem problemów. Drugi po Sabrie.
- A tamten księżycowy elf?
-To mag... jakiś taki... niezwykły. Cienisty.- zaczął mówić niepewnym głosem kapłan.- Jakiś czas temu zaginął w akcji. I Sabrie szczególnie, bała się że zginął. Po prawdzie my też.
- Yhyyym... Szczęśliwie powrócił - pokiwała głową. - Em, Kaktus... Jak twoja rodzina... em, zginęła? - spytała niepewnie.
-W napaści bandytów... gdy miałem jedenaście lat.- odparł szybko kapłan.
- To... smutne... moi też zostali zabici przez bandytów.- wyznała. Z jakąś nutą... zapeszenia, zamyślenia...
-Współczuję.- odparł w odpowiedzi Kastus.
Missy wydawało się, że Kastus ma jakieś tajemnice, skoro odrzekł odnośnie snu “...to bardzo... osobista sprawa z przeszłości...”
Cóż, najwyraźniej ją i jego więcej rzeczy łączyło niż dzieliło, więcej niż wcześniej przypuszczała.

Kiedy drużyna pokonała spory kawał drogi i przymierzała się do lasu, ktoś zagrodził im drogę.
-Celuje w was jeszcze kilku strzelców, więc nie próbujcie niczego głupiego. Kim jesteście i co sprowadza was do Wysokiego Lasu?- rzekł na wstępie mężczyzna.
Jegomość elfik. Leśny elfik. Jeszcze czego! Co ten dzikus będzie im groził? Nie lepiej byłoby się pozbyć jego i tej reszty popaprańców ukrytych w krzakach i iść dalej? Nie wartałoby jednak poświęcać na darmo swojej skóry. Może obejdzie się bez rozlewu krwi i udać zaskoczonego wędrowca?
To poszłoby jak po maśle - bo po prawdzie Missy nie wiedziała, czego ten dzikus i reszta od nich chcą. Czyżby to była pułapka...?
Nic takiego, panie. Przyszliśmy sobie tylko podeptać wam kwiatki, trawki, podpalić las, porozrzucać śmieci, ile wlezie, postraszyć zwierzaki i ptaki, powystrzelać zwierzynę i zabić elfiątka i je zjeść. Ot, naprawdę nic wielkiego” - przyszedł jej sarkazm na myśli.
- Tylko droga nas sprowadza, drogi panie. Nie chcemy wam wchodzić w drogę - odparła w miarę spokojnie na pytanie łucznika.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 02-09-2011, 20:09   #509
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
To było całkiem inne miejsce, od Wrzosowisk do których przywykł Kaevin. Nie było tu otwartych przestrzeni porośniętych przyciśniętymi do ziemi wrzosami, tworzącymi fioletowo zielone mozaiki. Ten lasbył gęsty. Drzewa były olbrzymie i stare... i porośnięte mchami, podobnie jak głazy i pozostałości po kiedyś wielkim mieście.

Obecnie ruiny Lothen popadały w zapomnienie. I zarastały. Nadal jednak można się było wypatrzeć pozostałości budowli i ruiny murów.


Na obrzeżach miasta nie były co prawda, tak liczne i imponujące jak w centrum, alei tak robiły wrażenie.
Jazda niewątpliwie sprawiła przyjemność Płotce, jak i samemu Kaevinowi. A i las pełen świergotu ptaków i zwierząt, dawał wytchnienie od zmartwień i nudy.
Mężczyzna oddalił się już spory kawałek od obozu, więc koncertu natury nie zakłócały krzyki musztry dochodzącej z obozu.
Za to zakłóciło coś innego. Cisza. Kroki przemierzające leśną ściółkę.
Dźwięk zwalnianych cięciw .
Sześć pocisków pomknęło w kierunku Kaevina. Cztery chybiły, ale dwie wbiły się głęboko. Jeden trafił w udo, drugi między żebra. Bardzo blisko serca.
Tymczasem przeciwnicy przemieścili się osaczając łucznika.


Orki i półorki. Może nie tak dobrzy łucznicy jak on sam. Ale wystarczająco dobrze przeszkoleni, by działać zespołowo z morderczą skutecznością. W dodatku kryli się za drzewami, korzystając z ich osłony. Podczas gdy on jechał konno. Strzały których używali, nie były orczej roboty, podobnie jak łuki. W dodatku rany nimi zadane krwawiły.
-Czego ty tu szukać? To nie miejsce dla was. Czego szukać w elfia ruina?- rozległy się pytania orków.- Ty się poddać. Ty przeżyć. Wy opuścić to miejsce. Wy ujść żywym.

Wraz akceptacją ich wodza z lasu zaczęły wynurzać się kolejne elfy. Przyglądały się z ciekawością grupie. Zwłaszcza Teu i przewożonej przesyłce.

Najstarszy i drugi po przywódcy, jeśli chodzi o władzę, białowłosy elf rzekł do całej grupki awanturników.- Jestem Earlann Sualsair, a to...- tu skinieniem głowy wskazał na przywódcę. -Camthalion Aldarion. Musicie zrozumieć, że obcy w tych stronach, zawsze zwiastują kłopoty. Bez względu na to kim są.
I tyle w kwestii przeprosin za obcesowe potraktowanie. Grupka elfów nie była specjalnie liczna, no i wśród nich była wyróżniająca się elfka.
Nie tyle urodą, ale też i faktem, że była jedyną kobietą w tej nielicznej grupce elfów. Przybita koszmarami Drucilla niespecjalnie garnęła się do pogaduszek o sobie. Ciesząc się tym przynajmniej, że magia do niej wróciła. A kapłan zaś nieśmiało uśmiechał się do owej elfki. Co ta ostentacyjnie ignorowała.

Cały ten pochód zmierzał w jednym kierunku, na sporą leśną polanę.
Na niej to został rozbity obóz wojskowy, zdominowany w całości przez ludzi.
Przyjazd wozu prowadzonego przez elfy wzbudził sporo sensację. I wywołał małe zamieszanie w obozie.
Jednak ludzi do porządku przywołał łysy wąsacz o złowrogim spojrzeniu. I nie odzywał się ani słowem.
Rozpędził ludzi do roboty, mową gestów i gwizdami.

Camthalion udał się do największego namiotu, wymijając po drodze pilnującą wejścia do niego rudowłosą kobietę. Zamienili między sobą niechętnie spojrzenia, po czym elf wszedł do środka.
Po chwili z namiotu wynurzył się zakuty w zbroję rycerz i rozejrzał po nowo przybyłych.


-Nazywam się sir Sir Reawind Falcowing, rycerz w srebrze w służbie Silverymoon i paladyn Tyra. Witajcie w moim obozie wojskowym, który jest sojuszem dzielnych ludzi przeciw orkom ukrytym Lothen i szykującym zapewne podstępną zgubę Srebrnym Marchiom.- rzekł mężczyzna, na którego widok Sabrie usłyszała w głowie “Ale ogier”.
Jednak nie były to jej myśli, a telepatyczny przekaz Miee'le. I nie dotyczył paladyna, a jego rumaka.


Pięknego zwierzęcia, którego widok sprawiał, że każdego kto zobaczył przychodziło na myśl określenie, ideał wierzchowca.
- Które z was jest przywódcą tej wyprawy? Zapraszam do namiotu na rozmowy. Reszta... niech się rozgości. Na pewno jesteście strudzeni. A przed wami jeszcze daleka droga do Silverymoon.- zaproponował przyjaznym tonem głosu paladyn.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 05-09-2011, 18:51   #510
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Prawdę mówiąc było rzeczą nieco zaskakującą, że na ich drodze stanęli nie wrogowie, a (przynajmniej teoretycznie) sojusznicy.
Wyrazem dezaprobaty, jaki pojawił się na twarzach Teu i Sabrie, Roger nie przejął się w najmniejszym stopniu. Najprościej było nic nie robić, a potem mieć pretensje do innych. I Teu, i Sabrie, byli bliżej elfa, niż on. A stali i nie potrafili z siebie wydusić ani słowa. Jakby czekali na olśnienie. Albo nie zrozumieli pytania.
Stłumił uśmiech.

- Roger Morgan - przedstawił się, gdy padły imiona przywódców oddziału. Osobiście nie sądził, by elfy były zainteresowane jego imieniem, ale dobry obyczaj nakazywał się (w rewanżu) przedstawić. Nawet gdyby za parę dni nikt już tego imienia nie pamiętał.
Ponownie dosiadł konia, poczekał, aż wóz go wyprzedzi i, tak jak poprzednio, ruszył za wozem. Po drodze do obozu zastanawiał się nad oddziałem orków, który nagle, nie wiedzieć po co, znalazł się w tej okolicy.
Czyżby, mimo pewnych środków ostrożności, mieli do czynienia z kolejną grupą, która miała im przeszkodzić w dotarciu do Silverymoon? Jeśli tak, to ich przeciwnicy albo byli cholernie dobrze poinformowani, ale cholernie przewidujący. Lub też i jedno, i drugie.
Miał tylko nadzieję, że do pokonania orków jest więcej osób, niż te pięć elfów, które wyszły z krzaków. Chyba, że jeszcze więcej ich tam siedzi... W każdym razie te dwa, które wcześniej zauważył, wyszły.
Poczeka, zobaczy.

Roger nigdy nie przepadał za wojskowym drylem, ale panujący w obozie porządek wydał mu się całkiem niezłą rzeczą. Zainteresowanie nowo przybyłymi zdało mu się całkiem niewojskowe, za to zdecydowanie mniej spodobał mu się wąsaty łysol - i ze względu na sposób traktowania innych (zdecydowanie nie odpowiadające Rogerowi), i ze względu na ponure spojrzenia, którymi łysek obdarzał każdego bez wyjątku. I może to było jakoś zaraźliwe, bowiem stojąca przed największym namiotem rudowłosa niewiasta również koso spojrzała na Camthaliona. Nie lubiła go prywatnie, czy może nie lubiła elfów w ogóle, a leśnych w szczególności? Kto ją tam wiedział. Chociaż... 'Tutejsi' z pewnością mogliby mu udzielić paru luźnych informacji...
Ciekaw był, w jakim stopniu uczucia do elfów podzielają pozostali członkowie tej antyorkowej ekspedycji, których było tu ponad trzydziestu.

Gdy tylko Dru, w towarzystwie Sabrie, udała się do namiotu sir rycerza srebrnego, Roger zajął się najważniejszymi sprawami - trzeba było znaleźć miejsce dla wozu, zająć się końmi, dowiedzieć paru rzeczy o panujących tutaj obyczajach.
Miejsce znalazło się dość łatwo - na skraju polanki, zapewniające nieco szeroko pojętej prywatności. Jako że wielu ludzi potrzebowało wiele wody, to było rzeczą oczywistą, że w pobliżu musi być jakaś rzeczka czy choćby strumień.

Co prawda była to tylko sadzawka, ale na potrzeby koni starczała. Zaś 'wyprawa' nad wodę zaowocowało krótką rozmową z jednym z 'tubylców'...
- Kto to był, ten łysy wąsacz? - zagadnął Roger po wymianie pierwszych uprzejmości.
- Świstun, on tu rządzi. Wiesz... robi tu za dziesiętnika dziesiętników, wyznacza warty, pilnuje porządku i takie tam... codziennie rozkłady dnia. Świstun jest prawą ręką paladyna. Niemowa, jeśli jeszcze nie zdążyłeś zauważyć.
Ostatnie zdanie mogło częściowo tłumaczyć zachowanie łysola. Częściowo.
- A ta rudowłosa wartowniczka, przed namiotem? - Roger zadał kolejne pytanie.
- Celine? Osobisty miecz Carlda Glenna, kapłana Oghmy. Pilnuje jego rzeczy i jego samego. Ano, mamy tu i kapłana Oghmy - wyjaśnił, widząc pytające spojrzenie Rogera. - Bardzo mało towarzyska - dodał.
Ten przez moment zastanawiał się, czy między kapłanami Gonda i Oghmy nie będzie jakichś nieporozumień, ale z tego, co pamiętał, nie powinno ich być.
- Długo już tu siedzicie? - zagadnął.
- Szósty dzień - odparł zapytany. - Oni siedzą i radzą, pewnie jak pokonać orki, a my czekamy.
- A skąd w ogóle wiedzieliście, że tu są orki? - spytał Roger.
- To już ich
- jego rozmówca skinął głową w stronę namiotu pilnowanego przez Celine - spytaj. My się dowiedzieliśmy jakieś półtora dekadnia temu.
Ciekawe by było, pomyślał Roger, czy ktoś mógłby przewidzieć pojawienie się Przesyłki w tym miejscu i o tej porze.
Podziękował za informacje i ruszył w stronę wozu, prowadząc napojone konie.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172