Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-01-2012, 19:19   #1
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
[DnD - Fantasy] Północna Rubież I

Północna Rubież I



Mapa jest cząstką mapy Actana z zupełnie nie znanego mi forum The Tangled Web - Online Pen and Paper Roleplaying - Play Pen and Paper Games Online



====================================



To miała być spokojna podróż. To na ziemiach zwanych powszechnie Północną Rubieżą do najczęstszych rzeczy nie należało. Trakty na których spotkać można było zbójów czyhających na dobytek podróżnych, żołdaków lokalnych feudałów zbyt gnuśnych by ścigać zbójców ale dość żwawych by łupić podróżnych i dzikie zwierzęta, które na powrót rozciągały swe panowanie na zarastających chaszczami ruinach. To wszystko czyniło podróż drogami Północnej Rubieży rzeczą daleką od spokojności. Bezdrożami jechać zwyczajnie nie było sposobu i tylko nieliczni trampowie odważali się zapuszczać w dzikie tereny Wybrzeża, Zimnej Krainy czy Midgen. Liczne feudalne spory wyludniły ziemię na poły z kilkoma plagami, które przewaliły się przez królestwo sięgając nawet owej zimnej, surowej krainy. Na Północy każdy, kto bez ekscesów pokonał wyznaczoną sobie samemu trasę, uważał się za szczęściarza. Mało kto wiedział, że najbezpieczniejszą formą wędrówki przez Północną Rubież, jest spływ.

To miała być spokojna podróż. Ostatni jej etap z Freyfork aż do portu w Criche wydawał się najspokojniejszy, bo i nie bardzo już było czego się obawiać. Stara dwunastometrowa barka Brudnego Joe wypłynęła z Nowego Mandersby dobry miesiąc temu. Mijając zrujnowane wojną Dwóch Mieczy ziemie u podnóży słynących z licznych kopalń Wzgórz Ember, mijając obwarowane murami Freyfork za którym Mand ostro skręcał sunąc wzdłuż ciemnej Kniei Ashbough, którą powszechnie zwano Popieliskiem, w końcu dotarli do ostatniego odcinka ich podróży. Criche, największy port na Wybrzeżu, siedziba rodu Hunstaf od stuleci zamykało ujście rzeki Mand kończąc jej już powolny bieg szerokim portem rzecznym i morskim. Docierając tam mogli by prawdziwie rzec, że to była spokojna podróż.

Gdyby dane im było tam dotrzeć…

- Tu, za zakrętem miniem stary fort Łysego Artusa – głos szypra, Brudnego Joe, wyrwał z zamyślenia pogrążonych w ospałym nieróbstwie podróżnych, którzy zalegali na śródokręciu starej barki, która nosiła wdzięczną nazwę „Szprotka”. Jeśli miała cokolwiek wspólnego ze szprotem to najwyżej to, że po całym dniu na słońcu śmierdziała równie intensywnie, co wystawiony na takie samo słońce martwy szprot. Jednak i tak nie śmierdziała nawet w połowie tak, jak jej szyper Joe. Skądś przydomek musiał zdobyć. Tyle, że nie dla jego zapachu ludzie decydowali się z nim się poznawać. Joe pływał po Rzece Mand od dwóch dekad i był jednym z najbardziej doświadczonych szyprów, którzy wozili ludzi w górę i w dół liczącego kilkaset mil nurtu. Za swe usługi Bral fortunę ale mało było takich, którzy na podróż z Joe narzekali.

Słowa szypra nie rozbudziły podróżnych nadmiernie. Sairus, albinos o białej grzywie, który dnia poprzedniego wypił zbyt wiele, nawet nie otworzył oczu. Cieszył się z tego, że udało mu się uwolnić od zgrzytliwego głosu jego pryncypała, handlarza Eryka z Rosdam. Ten ostatni wysiadł w Freyfork nakazując Sairusowi by w Criche odwiózł dwie ostatnie skrzynie do rąk własnych mistrza Eryka, znanego podobnież tamtejszego jubilera, który wypłacić miał Sairusowi należny zarobek. Wolna ręka którą dostał Sairus oraz nudna podróż, sprawiły że co wieczór albinos wypijał co nieco. Później zaś to odchorowywał do wieczora dnia następnego. Miał czas. Do Criche zostało wszak jeszcze kilka dni podróży. Owain, człowiek wyglądający na niepospolitego zbira, spał w najlepsze chrapiąc od czasu do czasu. Przez całą podróż łapał okazję do odpoczynku i niczym nie skrępowanego lenistwa. Wielu ludzi jego profesji tak miało. Vincent, dziwadło nie mniejsze od albinosa bo przez jego twarz biegła szpetna blizna przecinając jedno oko, które zresztą było odmiennego koloru niż drugie, skinął szyprowi w podzięce głową. Był miłym człekiem i pomimo szpetnego wizerunku Vincent nie budził niechęci. Dla każdego miał dobre słowo, jak już znalazł w sobie dość odwagi by się wypowiedzieć. I nawet niezbyt często się jąkał. Stara babcia w łachmanach siedziała na dziobie i jak zwykle sprawiała wrażenie, że jest galionem na dziobie wysłużonej barki. Tyle, że nie szprotką, ale to akurat było bez znaczenia. Babcia, którą szyper wołał Araia, mogła być babcią każdego z nich a mimo tego poruszała się żwawo. Tyle, że przez cały czasokres podróży nie gadała z nikim i z nikim się nie spoufaliła. Teraz również nie zareagowała na słowa szypra. Jakby cały otaczający ją świat był jej obojętny. Można było sądzić, że zważywszy na jej wiek, zwyczajnie nie słyszała zbyt wiele a jeszcze mniej widziała. W sumie jej współpasażerom było to obojętne, pięknością, nawet wiek temu starucha nie była i lepiej było dla nich, że trzyma gębę na kłódkę niżby miała ględzić o prawnukach i o tym jak drzewiej bywało. Skośnooki żółtek o prostackiej mordzie robotnika wstał z pokładu opierając się o burtę i wypatrując opisywanego przez szypra cudu. Ogólnie przez całą podróż sprawiał wrażenie zerwanego z uwięzi człowieka, dla którego cały świat jest czymś pięknym i nowym. On jeden najżywiej reagował na wszystko, co chciał im wskazywać Joe. Choć nie komentował tego niemal wcale unikając rozmów jak ognia. Jakby się bał, że wypuści przypadkiem z ust jaką skrywaną za kratami zębów żmiję. Tylko jego węźlaste mięsnie i sprężyste ruchy sugerowały, że nie koniecznie musi być robotnikiem. Tym bardziej, że gdyby nim był i gdyby podróżował za pracą, dowoli znalazł by jej w Freyfork. A przecie z barki nie zsiadł.

- Tego szalonego Artusa co kazał swą żonę żywcem zamurować w wieży? – spytał jedyny szlachcic w ich gronie, siedzący na nadbudówce górującej nad pokładem i obserwujący z tej lepszej perspektywy całą okolicę Claude d’Arvill. Pomijając fakt, że był urodzony Claude był przemiłym człowiekiem, który chyba do każdego na pokładzie potrafił znaleźć drogę starannie dobranymi słowy. No, niemal do każdego. Z nim starucha z dziobu również nie gadała. Claude nie miał jej tego za złe. Nawet on wzdragał się na myśl o tym, by z pomarszczoną staruszką rozmawiać o czymkolwiek. Babka była jakaś taka… obleśnie obca. I tego uczucia nie potrafił się Claude pozbyć przez całą podróż, więc i nie specjalnie nalegał na bliższe jej poznanie.

- Tego samego Panie! Tyle, że nie jedną zamurował a cztery! Za to go przecie Mistrzowie pięknie oporządzili na rynku w Criche! Mój ojciec mówił, że widział wszystko. Dwa dni go męczyli a jak go w końcu końmi rozrywano to jeszcze wydał z siebie ryk okropny. – Brudny Joe splunął przez ramię jakby dla odpędzenia złego. Barka powoli, ospale niesiona siłą nurtu, wpływała w zakręt otoczonej przybrzeżnymi olchami rzeki. Sponad koron drzew wyłaniać się zaczęły pierwsze ściany porośniętego mchami i porostami, opuszczonego przed laty zamku. Ruiny.



- Kurwa! – warknął Joe co wzbudziło znacznie większe zainteresowanie podróżnych, niźli wcześniejsza opowieść szypra o Łysym Artusie. Mniej rozgarnięci nawet zaczęli wypatrywać na brzegu niewiasty. Płynąca środkiem nurtu „Szprotka” sunęła ospale ku położonej na wprost niej wysepce, którą porastały jakieś olchy i krzaki. Po lewej stronie rzeki widać było podchodzące pod sam brzeg ruiny fortu rycerskiego z którego rozsypujących się murów wyrastały małe drzewka a którego ściany porastały bluszcze i mchy. Tam, gdzie wciąż stały. Płynący barką dopiero po chwili dostrzegli przyczynę niepokoju Brudnego Joe i ich również ścisnęło w dołku. Rzeka zawężała swój ospały nurt za wysepką przepływając pod kamiennym, niszczejącym widocznie, mostkiem.




Na moście zaś stali zbrojni. Nie byle jacy zbrojni. Najmniej dziesiątka zuchów w fioletowych, inkwizycyjnych tunikach. Kilkoro z nich klęczało mierząc do nadpływającej barki z kusz. Pośród nich stała trójka wyróżniająca się strojem i postawą. Dwójka zbrojnych z fantazyjnymi kapeluszami z piórem musiało pełnić komendę nad oddziałem bo wnet rozeszli się na boki wydając polecenia i wszyscy poza kusznikami rzucili się do roboty gotując się na nadpływającą barkę. Ostatni z trójki, odziany w czarny strój i okryty takim że płaszczem, niewątpliwie musiał należeć do Inkwizytorium. Nosił na piersi znak - wielki, srebrny krzyż. Nie sposób byłoby go pomylić z kimkolwiek innym.

- Hej tam na barce! Macie przybić do brzegu wyspy! Natychmiast macie przybić do brzegu wyspy i czekać na dalsze polecenia! To rozkaz! – Inkwizytor nie był potężnej postury, ale głos miał jak jarmarczny handlarz, jego ryk niósł się echem po rzece gasnąc gdzieś w olchach porastających oba jej brzegi.

- Nie mamy jak zawrócić! – warknął szyper mierząc odległość do wyspy a od niej do mostu. Z kusz mogli by im już krwi napsuć. Stara babcia zdała się mieć największe jaja, bo z dziwacznym piskiem, żwawo rzuciła się do ucieczki. Głupio jakoś, przez pokład, ku tylnej nadbudówce. Joe zaklął po raz wtóry. Nie sam. Nim jednak przekleństwa umilkły dał się słyszeć cichy syk i dudnienie, gdy dwa wystrzelone bełty weszły gładko w dwie łopatki staruchy powalając ją z fikołkiem na ziemię.

- Nie próbujcie uciekać! – ryknął ponownie Inkwizytor. Joe powoli naparł na wiosło sterowe kierując barkę do brzegu małej łachy na środku rzeki. Klnąc pod nosem na swój fart.

Czymże jednak było jego przekleństwo wobec fali obelg, jaka swobodnie popłynęła po pokładzie „Szprotki”, kiedy ujrzeli na pokładzie barki to, co inkwizytorscy kusznicy ustrzelili. Bo, że nie była to leciwa babka, to było pewne…







==================================

[Proszę Braina o nie postowanie i kontakt na GG]


Powodzenia
b
.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon

Ostatnio edytowane przez Bielon : 08-01-2012 o 19:24.
Bielon jest offline  
Stary 08-01-2012, 22:13   #2
 
Saverock's Avatar
 
Reputacja: 1 Saverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemu
- Ja pierdolę. Kiedy ja się nauczę, że mam nie pić? - to jedno pytanie Sairus powtarzał sobie każdego dnia i to kilka razy. Jednak wcale to nie skutkowało. Zamiast lepiej, było chyba tylko gorzej. Doskonale wiedział, że ma słabą głowę, ale no nie mógł się powstrzymać i musiał wypić chociaż trochę. Na jego nieszczęście nawet to „trochę” było zbyt dużą dawką i odpokutowywał swoją głupotę każdego dnia. Tak samo było teraz.
- Co kurwa? Głośniej nie idzie? - warknął, gdy usłyszał szypra. Podniósł się bez pośpiechu i spotkał go niemiły widok. Mostek, jak mostek, ale na nim stało trochę zbrojnych.
- No to się podróż przedłuży – mruknął pod nosem i chwycił się za głowę, gdy usłyszał krzyk jednego z tych na moście. Już miał coś odpowiedzieć, ale wolał nie ryzykować. Te kusze wycelowane w nich, raczej nie zachęcały to sprzeciwiania się albo obrażania nieznajomych. Poparzył po pozostałych, będąc ciekaw, co zrobią i dostrzegł jak staruszka, próbowała uciekać. W następnej chwili już została „poczęstowana” dwoma bełtami. Dla Sairusa był to już wystarczający powód, aby nie próbować ucieczki.
- O w mordę – powiedział, gdy zobaczył, czym tak naprawdę była staruszka. Chyba jednak to zjawienie się tamtych, było dobrą nowiną. Najemnik jakby odruchowo zaczął przyglądać się pozostałym, którzy byli na barce. Miał nadzieję, że już żaden nie był czymś takim. Sięgnął ręką za plecy, by sprawdzić, czy ma tam swój miecz. Na szczęście wszystko było na miejscu.
- Przyjaciele, żaden z was nie jest tego rodzaju niezwykłością, prawda? - zapytał, tak dla pewności. Wprawdzie nie wyglądali, ale babcia też nie wyglądała, więc wszystkiego można było się już spodziewać.
 
Saverock jest offline  
Stary 08-01-2012, 23:38   #3
 
Akhay's Avatar
 
Reputacja: 1 Akhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znany
Od kiedy Vincent znalazł się na barce tylko parę razy udało mu się zatopić we wspomnieniach. Uznał to za spory sukces. Może częściej powinien przebywać wśród ludzi? Prawdą było to, że rzadko kiedy spędzał z tymi samymi osobami aż tyle czasu. Mimo kawałka czasu jaki minął podczas podróży od Freyfork nie rozmawiał zbyt wiele ze swoimi towarzyszami. Zamienił co najwyżej parę zdań z każdym oprócz staruszki, która zachowywał się według niego dziwnie, chociaż nie był specjalistą od zachowań ludzkich. Poznał jednak ich bardzo dobrze. Jego wewnętrzne zasady zakazywały bliższych kontaktów z istotami rozumnymi, ale cały czas ich obserwował. W końcu też był człowiekiem, a kto wie, może w Chirche dane mu będzie żyć dłużej wśród nich i owe informacje mogą stać się potrzebne. Takie rozmyślania i obserwacje zajmowały większość jego czasu. Cieszył się, że wypełnia mu to czas wolny i jego myśli nie mkną tak często ku przeszłości. W podróży nie otwierał księgi z zaklęciami. To było zbyt niebezpieczne. Przerzucał za to stronice w pamięci. Kolejna odskocznia od nieprzyjemnych zdarzeń z ostatniego czasu. Uważnie słuchał tego co mówił szyper nie ważne jak głupie mu się to wydawało. Od czasu do czasu kiwał głową. Starał się zapamiętać jak najwięcej. Ostatnią informację na temat fortu Łysego Artusa także przyjął do wiadomości lekkim skinieniem. Siedział spokojnie owinięty płaszczem, a jego myśli jeden z nielicznych razów powędrowały w stronę pierścienia. Próbował je odgonić, jednak bezskutecznie. Co zrobi z tym pierścieniem? Po co mu on właściwie jest? Czy nie powinien się go pozbyć póki jeszcze potrafi? Wywoływał w nim dziwne emocje, czasami dominował jego własną wolę. Przynajmniej tak się Vincentowi wydawało i sądził, że to właśnie owy pierścień był powodem ostatnich mało przyjemnych wydarzeń. Z zamyślenia wyrwał go okrzyk Brudnego Joe. Młody czarodziej rozejrzał się i po chwili zobaczył powód wywołania tak mocnych emocji szypra. Rzeczywiście nie było za ciekawie. Nie znał się na tym, ale Ci zbrojni wyglądali na jakieś grubsze ryby. Na ich ostrzeżenia zareagował spokojnie. Auto sugestia zawsze działała: Nie zrobił przecież niczego, za co mogliby go ścigać. Był spokojnym człowiekiem, który nikomu nie wadził. Rozejrzał się po towarzyszach i po chwili był świadkiem nieudolnej ucieczki babki, która zakończyła się dwoma bełtami w jej łopatkach. Przeklął cicho. Takich rzeczy od reszty uczył się najszybciej. Widok, który mu się ukazał nie zaskoczył go. Nie takie istoty już w życiu widział. Ogarnęła go jednak ulga na myśl, że to coś już nie żyje.
- Ja jestem zwykłym człowiekiem. Wyglądam tak jak mnie widzicie.- odpowiedział poważnie. Nie miał kompletnego wyczucia jak odpowiadać na takie pytania i czy w ogóle odpowiadać. Rozejrzał się, żeby zobaczyć jak zareagowała reszta jego towarzyszy podróży na całe to zdarzenie i czekał spokojnie aż barka przybije do brzegu. Zaczął robić porządki w głowie, na wypadek gdyby musiał użyć jakiegoś zaklęcia.
 
Akhay jest offline  
Stary 09-01-2012, 00:08   #4
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Lu nie był zadowolony, podróżując przez tę zawszoną krainę, nasłuchał się wiele o tych facetach ubranych na czarno z krzyżami na piersi. I nie były to miłe opowiastki, a raczej historie rodem z piekieł, zresztą potwierdzał je trup tego czegoś. Te skurwysyny mogą Lu równie dobrze olać, co gotowi są także na przerobienie jego żółtej dupy na mielonkę tylko dlatego że jest żółta, a gdy się doda, że nie jest wyznawcą Jedynego to miał już totalnie przechlapane.

Lu myślał intensywnie, przy przesłuchaniu będzie musiał pocisnąć jakąś bajeczkę o zgniliźnie wschodnich krain, o poszukiwaniu prawdziwej wiary i osobistym nawróceniu, oczywiście na jedną słuszną wiarę w Jedynego. No tak czy siak nie miał wyboru, musi być śliski jak wąż. Na pewno też zapytają go o księgę, ale tu bajeczkę miał wyrobioną, po prostu odziedziczył ją po ojcu i już.

Pytanie albinosa zignorował, odpowiedź faceta z blizną też, lepiej trzymać dziób na kłódkę, przynajmniej na razie.
 
Komtur jest offline  
Stary 09-01-2012, 00:14   #5
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Owain większość podróży spędził w objęciach Morfeusza, śpiąc znaczy się. Postępował zgodnie z zasadą żołnierzy i włóczęgów, że śpi się ile można, bo nie wiadomo kiedy znów będzie okazja.
Leżał więc na swoim barłogu, od czasu do czasu zmieniając pozycję, pochrapując i popierdując. Budził się właściwie tylko na posiłki, no i czasem wieczorami pozostawał przytomny, by napić się z towarzyszami podróży gorzałki, jeśli akurat była. Po czym szedł spać dalej.

Feralnego dnia zbudził go dopiero krzyk inkwizytora.
- C-czego, kurwaaaaaa? - spytał elokwentnie, przedłużając przekleństwo potężnym ziewnięciem. Kłapnął zębami, podniósł się powoli i podrapał w tyłek - Już jesteśmy? - rzucił z głupia frant, choć widział już zbrojnych na moście i zdał sobie sprawę z nieplanowanej przerwy w podróży.
Następnie była już próba ucieczki babki. Poszła kiepsko, a i pozostałym przy życiu pasażerom nie wróżyła najlepiej.
Owain podszedł zaciekawiony do przyszpilonego bełtami do pokładu potwora, przykucnął i przyjrzał mu się uważnie.
- Cycki nawet, nawet - zawyrokował, odwracając się do reszty - A i rogi w sumie nie taka głupota, jest za co złapać, nie? Ruchnąłbyś? - zapytał z obleśnym uśmiechem Claude'a, osobnika, do którego było mu chyba najbliżej z całej grupy.
Po czym, nie czekając na odpowiedź, wolno wyciągnął miecz i wbił stworowi w podstawę czaszki. Stwora, żywa widać jeszcze, zadrgała konwulsyjnie po czym znieruchomiała, dajcie bogowie na amen.
- Wie ktoś, co to było takie toto? - mruknął niefrasobliwie, ocierając klingę ze smołowatej, niemal czarnej posoki. - I co powiemy tym chujkom? - wskazał ruchem głowy zieraninę na moście - Bo to, że fiolet nie jest w modzie chyba nie wystarczy.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"

Ostatnio edytowane przez Cohen : 09-01-2012 o 00:18.
Cohen jest offline  
Stary 09-01-2012, 13:52   #6
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Podróż, podróż przez wód przestwory. No, jednak nie. Nie była to przejażdżka gondolą wśród lukrowanych kamieniczek, a romantycznym akcentem było tu jedynie przeplatane soczystymi kurwami balladowanie po pijaku. Bydlackie wycie i wylewanie się przez burtę cuchnącej krypy też miało jednak swój dziki urok i Claude kosztował go w całej pełni. Jeśli była okazja się rozerwać nie oglądał się z uwagą na regułki i – choć urodzony – społem walił z pasażerami i szyprem, którzy akurat trafili mu się za kompanię. Miał guldeny, floreny i korony, a i gest miał. Toteż, jeśli szło zacumować przy jakiejś faktorii pokład zapełniał się żarłem i gorzałką, a to i nie byle jaką, bo z korkowanych butli. Po takiej łeb napierdalał trzy razy mocniej, niby przygnieciony wersalką, ale za to języki wieczorem rozwiązywały się gadaczom, a śpiewy niosły się echem po skraj Zimnych Krain. Claude zdołał się o kompanach dowiedzieć tego i owego, a sam też w ramach anegdotek i opowieści o hulankach wszelakich przypucował się, że jest synem wicebarona d'Arvill, pana na Czarnym Stoku, Białej Grani i innych takich. Opowiastek miał zresztą więcej, ale nie dziwota. Pisaty był i cytaty. Siedział za dnia, gdy większość spała, albo rzygała po wcześniejszym tankowaniu i gryzmolił coś na papirusach i pergaminach, wichrował piórem po księgach i cykał fajkę. Nie wyglądał na takiego, który zwykłby się nudzić. Nudzić i przejmować czymkolwiek.

Kiedy zobaczył majaczące w oddali sylwetki w fiolecie zmiął kartkę, na której akurat coś bazgrolił i wyrzucił za siebie do wody. Czuł, że zaraz zaczną się harce i wolał już trochę rozprostować kości przed ewentualną bieganiną. Kiedy babuleńka przyjebała pyskiem w deski pokładu stał już na równych nogach, a skrytą pod bokiem paczuszkę dyskretnie kopnął w stronę pakunków, które należały do starowinki.

"Ruchnąłbyś?" – zagadnął go Owain, wywijając mieczem nad dogorywającą diabliczką.
"Bardzo chętnie. Jak możesz ukrój kawałek, dobrze?" – zaśmiał się Claude i ze wzniesionymi w górę rękoma pomaszerował na przód łajby.

"Niech Was Bóg Najwyższy błogosławi panie, z takim szkaradztwem przeklętym podróżowaliśmy i żaden z nas nawet nie wiedział z czym ma do czynienia" – d'Arvill zdawał się zdumiewająco zdumiony, kiedy mówił do inkwizytora – "Proszę, zejdźcie tu do nas zabrać to diabelstwo, bo choć nie jestem słabego serca to od tej maszkary aż zimno mnie przechodzi".
 
Panicz jest offline  
Stary 09-01-2012, 19:43   #7
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
- W imieniu Wszechmogącego rozkazuję Wam się poddać i pod żadnym pozorem nie ruszać biesa, który zaległ wam na pokładzie! Nie on był przyczyną zatrzymania waszej łodzi. – głos inkwizytorskiego urzędnika z całą pewnością był szkolony, bo mimo odległości jaka dzieliła most od wysepki, dobrych trzydzieści kroków, słychać go było wyśmienicie.

- Proszę, zejdźcie tu do nas zabrać to diabelstwo, bo choć nie jestem słabego serca to od tej maszkary aż zimno mnie przechodzi. – rzekł Claude przekonująco tak, że i Owain raz jeszcze zerknął przez ramię na leżącego w smolistej posoce stwora sprawdzając, czy aby na pewno bestia zupełnie się już nie rusza. Na samą myśl, że coś takiego stąpać mogło po tym samym pokładzie co i on robiło mu się mdło. Tym bardziej, że tak po prawdzie nie wiedział nawet cóż to za diabeł i do czego był zdolny. To, że zad miał wyraźnie ku ruchaniu przysposobiony mogło być jakąś wskazówką, ale pewnym nie był.

- Nie ruszajcie się. Chcemy mieć was na widoku! – krzyknął jeden z dowódców na moście. Kusznicy wyraźnie rozchodzili się na lepsze pozycje, by wyrastające z wysepki karłowate olszyny nie przesłaniały im celu.

- Mości Panie! Imieniem Wszechmogącego zaklinam was, byście rozkazać raczyli swoim ludziom do wyspy dobić i tu się zatrzymać. Nadto zaś pod żadnym pozorem nie ruszać biesa, który zaległ wam na pokładzie! Nie on był przyczyną zatrzymania waszej łodzi, mój Panie! – głos inkwizytorskiego urzędnika z całą pewnością był szkolony, bo mimo odległości jaka dzieliła most od barki, dobrych trzydzieści kroków, słychać go było wyśmienicie.

Wyjście może i by się znalazło z tej podłej sytuacji, ale wymagało dupy ze stali, bowiem przepływając pod mostem z pewnością można było dostać nie jeden a najmniej kilka bełtów. Trzeba było grać na czas a dobijanie do wysepki taką okoliczność dawało. Łacha może zresztą nie była najlepszym z możliwych miejsc postojowych, zwłaszcza jeśli widziało się wystające z wody szponiaste łapy korzeni i konarów, które zniósł tu prąd wody, ale Brudny Joe nie kierował barką od wczoraj. Inną sprawą było, że widok tego w co mu się jedna z pasażerów zmieniła, mógł porazić każdego i nie było by nic dziwnego w tym, gdyby Joe zapomniał nie tylko jak się łodzią kieruje, ale i jak się nazywa. Północ znała takie historie i o półbiesach, demonach, diabłach i inszej rogaciźnie krążyły opowieści w każdym szynku szeptem przekazywane z ust do ust. Każda okoliczna wioska, każde sioło miało własnego stracha a czasem nawet zdarzało się, że to co powtarzane z ust do ust urastało z każdym przekazem, okazywało się prawdziwe.

Choć w części.

Joe, który na rzekach spędził ponad połowę swego żywota a nie mniej w szynkach, gdzie tego typu opowieści wylewały się z ust biesiadników najłacniej, znał ich wiele. Na tyle dużo, by nie zesrać się w gacie na widok rogacizny, która rozwaliła mu się na pokładzie czarną posoką plamiąc pokład. Barka prowadzona pewną, choć z lekka drżącą ręką na skinienie Claude, sprawnie manewrowała pomiędzy zdradliwymi konarami, które kryła woda, aż w końcu ze zgrzytem stępki o piaszczyste dno wryła się w brzeg piaszczystej wysepki.

- Ale Panie, my nie winowaci. Baba sama wsiadła w Freyfork a ja każdego kto płaci wożę w górę i w dół rzeki od szesnastu lat. Spytajcie kogo chcecie w każdym porcie mnie znają. Spytajcie o moją „Szprotkę”…… - Joe stanął na rufie z uniesionymi w górę rękoma dając kusznikom powód do tego, by przestali weń mierzyć. Nie on jedyny zresztą na pokładzie. To zaś sprawiło, że i kusznicy się nieco uspokoili i opuścili swój oręż w dół, by do nieszczęścia jakiego nie doszło.

- Nie o was chodzi! W Freyfork zaraza! Mamy rozkaz zatrzymać każdą łódź która stamtąd płynie. Zatrzymać i poddać kwatranannie! – wykrzyczał napuszonym głosem drugi z dowódców. Cóż, ten piszczał niczym piszczałka dając żywy dowód na to, że głos w służbie nie jest najważniejszy. Ktoś z boku coś mu podpowiedział a on nabrał powietrza i pisnął po raz wtóry – Kwarantannie!!

- Złóżcie wszelki ekwipunek na barce, rozbierzcie się do naga i spławcie barkę z prądem samemu pozostając na wysepce. Jeśli dni trzy nic wam się nie stanie, puścimy was wolno! – krzyknął pierwszy, mniej piskliwy dowódca. Jego kusznicy w liczbie dwóch już schodzili na brzeg, ten dalszy od wysepki, oskrzydlając zatrzymanych na wyspie więźniów. Jak strzelają z kusz już pokazali, więc należało traktować ich bardzo serio.

- Wybaczcie Panie, ale i Was to dotyczy. Jeśli prawdziwie chcecie żyć, bo to nie krotochwila żadna. To czarna gorączka. Z Freyfork wypłynęliście cztery dni temu?

- Pięć!
– krzyknął Joe, nim ktokolwiek inny zdołał się ozwać.

- Zatem te trzy dni winny starczyć. Pierwej będzie gorączka i świąd a skóra zacznie wam czernieć. Jeśliście chorzy. Jeśli nie, za trzy dni wolni będziecie. My zaś przez ten czas wam jadło i napitek podamy. Wiem, że to nie odpowiada waszej pozycji, Panie – inkwizytor niemal się sumitował, co zdawać się mogło dziwnym – ale to konieczność. A stwora zwyczajnie spalcie. Nie groźny on już, bo i modlitwą i świętym bełtem ugodzony. Trzy dni i będziecie wolni…

Pełen optymizmu głos inkwizytora zdawał się uspokajać, ale wszyscy na barce, która zaryła się w brzeg wyspy wciąż mieli w głowach koszmarne opowieści o czarnej gorączce, która przecie nie dalej jak przed sześciu laty zdziesiątkowała wiele miast i wsi. Nie trzeba było długo szukać by w rodzinie bądź dalszych znajomych kogoś kto zachorzał w onym czasie znać. Bolesny przebieg i cierpienie jakie choroba przysparzała umierającemu sprawiły, że sama jej nazwa budziła grozę. Trzy dni…

To był jakiś koszmar i Sairus uszczypnął się by się upewnić, że nie śpi.

Owain zaś staranniej wytarł w ubranie dłoń, na której smoliście odznaczyła się czarna posoka zabitego biesa. Z niepokojem stwierdzając, że kilku plam nie jest w stanie usunąć…


.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline  
Stary 09-01-2012, 20:56   #8
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
"Cóż to za debil?" - pomyślał Lu słysząc słowa inkwizytora, nie mógł przecież pozwolić sobie na utratę księgi.

- Szlachetny i świątobliwy panie - odezwał się uniżonym tonem do "czarnego" - czyż to nie zbyt duże ryzyko spławiać barkę z prądem. Jak my szaraki zarażeni jesteśmy, to i na barce zaraza za blokadę się przeniesie. Nie lepiej panie łódź i rzeczy przy brzegu ostawić i jak będziemy zdrowi to je z powrotem weźmiem, a jakby nie daj boże my zarażeni to się i nas i barkę spali. Po co majątek, nas prostaków niepotrzebnie niszczyć?

Gdy skończył mówić te słowa na myśl mu przyszło, że to nie ludzie inkwizycji, a sprytni rabusie, którzy tanim kosztem napchać się chcą. W końcu skąd tak szybko wiedzieliby o zarazie, gdy Lu i reszta wypływali to nic niepokojącego się nie wydarzyło, a tak bardzo wolno też nie płynęli.
 
Komtur jest offline  
Stary 09-01-2012, 21:08   #9
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Owain równie powoli, jak go wyciagnął, schował miecz. Następnie śladem Claude'a przesunął się na dziub barki z uniesionymi rękoma.
- A mnie - odkrzyknął, gdy inkwizytorska banda skończyła swe przemowy - to się wydaje, że łeż nam próbujecie zadać. Pierdolicie nam za uszami, znaczy się. - dodał dla wzmocnienia wypowiedzi i na użytek tych ze słuchaczy, którzy nieuczonymi byli - Jaka zaraza, jaka epidemia we Freyfork? Co wy, myślicie, że by nas wtedy puścili do miasta? Albo wypuścili, jakbyśmy już weszli do portu? Że nie słyszelibyśmy nic o tym, ani nie widzieli, będąc w rzeczonym mieście? Wolne, kurwa, żarty. A i skąd i od kiedy wam to wiedzieć, o tej rzekomej zarazie?
- Bądźcie czujni - szepnął po przemowie do reszty pasażerów - śmierdzi mi to jakąś zasadzką albo bandyckim napadem. Szykujmy się lepiej do spierdolenia stąd jak najszybciej.
Czekając odpowiedzi inkwizytora, solo lub w duecie, wodził oczyma od lewa do prawa, wyszukując czegokolwiek, co umożliwiłoby lub pomogło w ucieczce.
Można by wskoczyć do wody, jest szansa na uniknięcie bełtów. Ale co potem?
Na konia wsiąść nie zdąży. Czy ta banda ma konie, czy przydreptała na ten cholerny most? Nawet jeśli nie, to bełtów nie prześcignie.
Wyglądało na to, że wpieprzył się po uszy. Znowu. W sumie, uczynił z tego swoje życie, dla takich sytuacji żył. Czekał więc w spokoju, z lekkim uśmieszkiem błąkającym się po ustach, jak zawsze, gdy jego żywot stawiany był na szali.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 09-01-2012, 21:27   #10
 
Saverock's Avatar
 
Reputacja: 1 Saverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemu
Zaraza? No bez przesady. To był na pewno koszmar. Niestety, gdy się uszczypnął, poczuł tylko ból, a wszystko nadal wyglądało tak samo. Cholera, czy on musiał mieć takiego pecha? Przecież miał jeszcze przed sobą całe życie. Dobra, całe to lekka przesada. Jednak jeszcze sporo czasu mu zostało. Chyba, że naprawdę był chory. Wtedy, to nawet szkoda gadać.
- Kurwa. Najpierw kac, a teraz jeszcze ta zaraza – mruknął pod nosem. Dodając do tego jeszcze te krzyki niosące się wokół, prawie dostawał świra. Sam wiele się nie odzywał, słuchając swoich towarzyszy w podróży. Owain faktycznie mógł mieć rację. Naprawdę mógł to być jakiś podstęp.
- Zaraza? To powinniście stąd spierdalać w podskokach, aby się nie zarazić! - krzyknął w końcu i złapał się za obolały łeb.
- I tyle miałem do powiedzenia – powiedział do samego siebie, krzywiąc się z bólu.
 
Saverock jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172