Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-12-2009, 19:12   #1
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
[D&D 3,5 Planescape 18+] Księga Satyrów



0 - Szalony dwór

[MEDIA]http://crackd.fileave.com/09-König%20von%20Thule.mp3[/MEDIA]

yła noc, a woń wrzosu niosła się z dalekich pól. Parę księżyców świeciło za szeroko rozwartym oknem, oświetlając srebrnym światłem błonie i wzgórza, a także i doliny, w których cykały wesoło świerszcze. Sama chata była obita gontem, choć tu i ówdzie nieco zarabowany strop zapchano sianem, a kurz, który siano podnosiło, błyszczał i wirował w świetle lampionów. Pachniało mieszaniną rumianku i dzikiego bzu, których pełne wiązki zwisały z mocnych, drewnianych ścian.
W środku, o dziwo, pomimo różnorakich sprzętów, takich jak miniaturowy model Wieloświata czy słoików z konfiturami, było nadzwyczaj czysto, czy to z powodu magii, czy prostej pracy ludzkich rąk.
Wiedźma siedziała, rozparta wygodnie na bujanym fotelu -
Jej szare, wiekowe oczy były wielkie jak płomienie w lampionach. Zresztą, odbijały się w nich, tworząc liczne załamania, sprawiając wrażenie pryzmatu. Zmiennobarwne oczy wiedźmy były pokryte siatką żył i zmarszczek, tak samo jak jej ziemiste dłonie, opatrzone wielkimi i żółtymi szponami. Pomimo tego, przez jej twarz przebijał uśmiech – przypominała jedne z tych zawsze dobrych bóstw, które czasem kryją się w dębach albo brzozach, a ich twarze, pokryte wieloletnią korą, czasem przezierały, gotowe, by być zobaczonymi przez tych, którzy potrafią widzieć. Starka nie była ubrana wykwintnie, za to prosto i skrzętnie, z białym, gładkim czepcem, ze zwisającymi z tyłu bandami, niżej zaś znajdował się kaftan sukienny w kratę, zaś jeszcze niżej – spora, tkana spódnica, gruba i ciepła.
Na dywanie zgromadziło się parę dzieci.
- Babciu, o czym nam dzisiaj opowiesz?
Milczała jakiś czas, jakby w ogóle nie dosłyszała, ale wiedziały, że słyszy nie tylko ich, ale i liście spadające w lesie odległym o parę stai. Mrugnęła, a jej lekko nieobecne oczy skierowały się na nich.
- A o czym chciałybyście usłyszeć? Stara jestem; wiele już wam bajek opowiedziałam, znacie prawie wszystkie, które znam.
Drgnęła lekko, a z czepca wypadło jej parę włosów – mocnych gałęzi.
- Opowiedz nam, babciu, o tym, jak powstało Sigil!
- Och
– zachichotała – o Sigil? Noc już wcale taka niemłoda, a gdy zacznę opowieść o Sigil, potrzebowalibyśmy wielu klepsydr, by opowiedzieć to tak, aby nie uszczknąć ani szczegółu. Nie, dzisiaj wam nie opowiem o tym, jak powstało Sigil.
- A może chociaż o Pani Bólu?
- dopytywali się. - Tak, opowiedz nam, o Pani Bólu! Opowiedz nam o tym, jakie plotki o niej mówiono i jak narodziła się Pani Bólu! Nigdy nam o niej wiele nie opowiadałaś!
- Ćśś, dzieci. Nie wiecie, co chcecie, abym wam zdradziła, a jeśli bym to wam zdradziła, to odwiedziwszy Sigil, jej cień niezawodnie by padł na was. Boicie się Pani Bólu?
- Pani ostatnio coś mało się pokazuje
– zauważyło jedno. - Niektórzy mówią, że Pani Bólu to tylko legenda. Bajka! To bajka rozpuszczona przez Twardogłowych, aby się ich bali!
- Ha! Jesteście szybkie w sądach, moje dzieci. Pani jest prawdziwa, tak jak ja.
- Pani Bólu jest tak samo prawdziwa, jak wiedźmy?
- A i niektórzy sądzą, że wiedźmy to tylko bajka. I taka dzisiaj będzie moja opowieść: O wiedźmach i ich księgach. A właściwie o jednej księdze. I paru takich śmiałkach, którzy wyruszyli w podróż za tą księgą.
- Co to za księga, babciu?
- Sza! Zaczynam opowieść. Chcecie, bym ją wam opowiedziała, czy mam przywołać wasze matki, aby was zabrały i ułożyły, abyście wreszcie poszły grzecznie spać do łóżek?
- Opowieść!
- Bajka!
- Chcemy bajkę!
- Opowiedz nam, babciu!
- Tak
– potarła dłonią brodę. - Nasza opowieść zaczyna się w Mieście Drzwi, tam, gdzie zawsze wszystkie opowieści się zaczynają.
Któż zliczy, ile wtedy dni jeszcze zostało, do wielkiej Wojny Frakcji, która zmieniła oblicze Sigil na zawsze? Jednak to jeszcze nie nastąpiło – Harmonium nadal pragnęło porządku, Tonący pożądali zagłady wszystkiego, a Czerwona Śmierć karmiła biednymi skurlami wyrma... Guwernanci nadal szukali prawa rządzącego Wieloświatem, Czuciowcy zamykali wspomnienia w swych sensoriach, a Grabarze czekali na Prawdziwą Śmierć.
Byliście kiedyś w Gmachu Stronnictwa Doznań? Byłam tam. Ponoć gmach jest sześć wieków stary, zaś jego zbudowanie zajęło siódmy, zaś Czuciowcy zrobili wszystko, by zdobyć najlepsze drewno, najlepszy kamień i najlepsze kryształy do udekorowania tego miejsca, a wszystko to aż prosi się, aby dotknąć, ujrzeć, polizać, powąchać czy doznać jakimkolwiek zmysłem. To wielka wieża, otoczona z obu stron błoniami, sensoriami, wraz z wielką przestrzenią na wszelką sztukę i sceną, na której już odgrywano niezliczone sztuki. Brama, wysoka na paręset stóp, była udekorowana – jak zawsze! - znakami rąk, uszu i oczu. To tam się to wszystko zaczęło. W Mieście Drzwi, w hali Ren.
Hala Ren była przystrojona w roześmiane maski...



Roześmiane maski zdobiły halę Ren. Darius Writtenfall, jeden z pomniejszych faktotumów Stronnictwa Doznania, nawiasem mówiąc, pocieszny tłuścioch, który uzyskał swoją rangę z powodu wymyślenia zaklęcia Wielu rąk, czaru wtajemniczeń, który, całkiem wedle swojej nazwy, sprawiał, że właścicielowi wyrastało wiele rąk. Pozostali faktorowie przyjęli to jak błogosławieństwo, jako że od teraz każdy mógł mieć paręnaście dodatkowych par rąk, by móc pomacać więcej.
Przystrojone maski i... To było wszystko. Parę godzin temu, paru tych, co przybyli za wcześnie, mogło zobaczyć, gdy znikały krzesła jedno po drugim, gdy paru magów wprowadzało je w kieszeń astralną. Sam Darius niezbyt uwijał się, aby przystroić salę, a każdy, kto przybywał, zdziwiony pytał się, gdzie jest Dzień Masek i czy aby na pewno to tutaj.
Wreszcie, paru osiłków wtaszczyło na środek sali sporą klatkę. Zaproszone zmory stwierdziły, że pewnie jest to posiłek, który wszyscy zjedzą; i to bzdura – gdy tylko zdjęto zasłonę, okazało się, że w pordzewiałej klatce nie ma niczego poza jeszcze starszym chyba lustrem. Gdy zasłona opadła, od strony sceny jowialnym krokiem sadził Writtenfall. A był to czas, kiedy zgromadzili się już na Ren wszyscy, bądź co bądź, niepewnie czując się w tak mieszanym towarzystwie, nie wiadomo było bowiem, czym kierował się faktotum, gdy wybierał gości na Dzień Masek, o ile kierował się czymkolwiek. Było tak, że znaleźli się tutaj członkowie wszystkich frakcji, choć nie byli stopniem wyżsi nad Imiennego. Ras był rój, tak, że znaleźli się tutaj orkowie z pierwszej, ludzie, abiszai, paru tanar'ri, wiły, dziwożony, ba, paru aasimarów, całkiem liczny zastęp diabelstw i ras, nierzadko sobie wrogich, ale czy to magia, czy po prostu takt, nikt jeszcze nie dobył miecza. Choć niemal doszło do tego: Grupa Chaosytów już głośno robiła złośliwe komentarze na temat pancerzy Łaskobójców i Harmonium, na co także niechętnym okiem patrzyli Guwernanci. W istocie, ścisk i różnorodność były tak wielkie, że zdało się, że to wszystko zaraz pęknie w szwach i wybuchnie następny konflikt, kolejna zamieszka, czy nawet -
- No! - tłuścioch zaklaskał w dłonie. - Dość będzie! Który się spóźnił, tam jego mać! Nie potrzebuję spóźnialskich! Edwyn! Cholera, gdzie...
Rozejrzał się wokół, a pomiędzy nogami zaproszonych już sunął krzepki młodzik, który trzymał w swoich dłoniach maleńkie podium, całkiem zresztą adekwatne do wzrostu Writtenfalla. Edwyn, czy kimkolwiek był tamten, postawił usłużnie podium, zaś Writtenfall stanąłby – nie, nie stanął, z podium skoczył na klatkę, wspiął się, tak, że spojrzeniem z góry gromił wszystkich.
Nie sposób było parsknąć, widząc gnoma – bo Writtenfall był gnomem – który był ubrany, w bądź co bądź, nieco krzykliwy strój: Oprócz płaszczu z różnokolorowej łuski, który migotał wszystkimi kolorami tęczy, posiadał szarawary zielonego koloru, powyżej nieco workowatą bluzę, zaś spod łuskowego płaszcza lśniła łysina.
- Ogłaszam pierwszy Dzień Masek w Sigil! - krzyknął. - Jestem pewien, że chcielibyście wiedzieć, co takiego dla was przyrządziłem, co? - zachichotał. - Nie będę się wdawał w nudne przemowy, dlaczego właśnie wy zostaliście zaproszeni, choć to nasze wyrocznie miały końcowy werdykt. Ach! To nic! To nieważne! Ważne jest to, co znajduje się poza tą klatką i poza lustrem. Widzicie... To lustro to portal. Portal, który prowadzi do pewnego ustronnego zakątku Ziem Bestii. Niestety, nie pozwolono mi na odprawienie Dnia Masek w Sigil, a jedyne miejsce, które przyszło mi do głowy, jest właśnie tam.
Ktoś z tłumu zapytał, dokąd właściwie prowadzi portal. I na czym, u diabła, polega Dzień Masek.
- Dzień masek to uczta – odparł z rozbrajającą szczerością Darius. - Uczta na cześć pewnej siły. Siły śmiechu, mianowicie. Mocy śmiechu. Mocy drwiny. A że do drwiny ściągają niektórzy... Bogowie... Zatem dobrze będzie umieścić ją właśnie gdzieś poza Sigil.
Nie czekając, aż ktoś wreszcie zaprotestuje, wrzasnął na tego samego, który zbliżył się z młotem do lustra. Zakasał rękawy, splunął w garści i zamachnął się na szkło, które nie od razu pękło. Dopiero parę kolejnych zamachów sprawiło, że szkło lekko, leciutko spękało.
A wtedy zafalowało, jak tafla wody. Pęknięcia z wolna zaczęły się zazębiać, po to tylko, by rozpłynąć się w cieniutką, podobną dymowi warstwę. Za warstwą można było zobaczyć niewyraźne kontury jakiejś wielkiej chaty. Wszyscy na chwilę zamilkli.
- A co? Nie wejdźcie? - Writtenfall świetnie udał smutek.
W końcu odważył się jakiś młodzieniec, hardy na twarzy. Kiedy jeden dał przykład, za nim poszedł drugi, nazwany Edwynem, a w końcu i z klatki zeskoczył i Writtenfall. Ostatecznie, większość się ośmieliła i przeszła przez portal.


Ziemie Bestii, a dokładniej, jeden z ich podplanów, Brux, były okryte ciągłym zmierzchem, a to, w czym się znaleźli, było, jak wyjaśnił faktotum, niczym innym, jak tylko pewnym opuszczonym domem, dworem raczej, który, dzięki Sferom, był na tyle wielki, że dało się w nim odprawić święto, które Darius wymyślił. Na szczęście, portal działał w dwie strony – tutaj także było wielkie lustro, które prowadziło z powrotem do Sigil. Widać było, że gnom zaplanował wszystko, bowiem chata została solidnie uprzątnięta, tak, że większość gratów, które do tej pory zalegały, została uprzątnięta lub wyrzucona. Wyjrzawszy na zewnątrz można było dostrzec gęsty, otoczony mgłą las. I nie, warstwa drzew nie kończyła się na na paru kilometrach. Przecinana czasem paroma polankami, głusza roztaczała się w nieskończoność, bowiem Ziemie Bestii były nieskończone, jak każdy plan. Gdzieś w dali szumiał potok.
Jednak to, co najbardziej zwracało uwagę, znajdowało się pod nimi. Oto bowiem pokaźnych rozmiarów dworek, nie stał na żadnych fundamentach. W ciągłym zmierzchu najpierw wzięli parę długich bali za drzewa – bo czasem i widywało się całe wiszące wioski właśnie na tych ziemiach, gdzie drewna zbywało – jednak po pewnym czasie zdali sobie sprawę, że tak nie było. Para długich, rachitycznych bali, z lekkimi wybrzuszeniami w połowie drogi w dół, była pokryta grubą korą, ba, gdzieniegdzie wystawały uschnięte gałęzie. Rozcapierzone korzenie stały pewnie, podtrzymując całość. Nie można było oprzeć się wrażeniu, że -
- Ej! - wrzasnął gnom. - Patrz, gdzie stawiasz, swoje krzywe giry, zasrańcze! Co? Jasne, że wiem, co mam zrobić!
Z szelmowskim uśmiechem zaklaskał w dłonie, a z wejść zaczęli wychodzić Czuciowcy – albo po prostu pomagierzy, których zwerbował do swojego szalonego pomysłu. Dość powiedzieć, że wkrótce w głównej sali pojawiły się stoły. Uczta miała się odbyć lada chwila.
Ostatecznie, nie było ich aż tak wielu, bowiem niektórzy, z przeczucia bardziej, postanowili nie opuszczać śmierdzącego, ale nadal w miarę bezpiecznego Sigil, o ile bezpieczeństwem można nazwać patrole Harmonium i Łaskobójców. Dlatego, o ile w Hali Ren zgromadził się spory tłumek, przez lustro przeszli nieliczni, tak, że parę krzeseł ziało pustką, ku widocznemu niezadowoleniu Writtenfalla.
Poza Dariusem i jego służbą, którzy liczyli sobie dziesięciu z hakiem, w drewnianym dworku na dwóch krzywych łapach znalazły się dwa bariaury, dwóch genasi, powietrza i ognia, którzy syczeli na siebie z nienawiścią, parę ludzi, zresztą niektórzy z nich byli z Sigil. Byli to głównie Czuciowcy, choć, zrządzeniem losu było tutaj także parę grabarzy – razem z Cieniem Nocy, który nie atakował reszty z powodu tamtych poprzednich – byli tutaj także Bez Serca, zapewne chcąc wprowadzić później odpowiedni zapis do swojego archiwum. Za to było sporo Chaosytów, jako że żaden z nich nie wahał się przekroczyć lustra.
Uwagę zwracała persona, która najwidoczniej chciała się ukryć za plecami innych, jednak nie całkiem jej to wychodziło. Był to... Satyr.
Wkrótce jednak uwaga wszystkich i tak została świetnie odwrócona tym, co przyszykował Writtenfall. Gdy wreszcie zasiedli, mało kto miał naprawdę ochotę na to, by jeść.
Sam Darius wrócił wkrótce z alkierza całkowicie odmieniony. Jego czaszkę zdobiła złota maska. Był też wyższy, jednak wkrótce okazało się jasne, dlaczego nagle urósł: Zwyczajnie wskoczył na szczudła.
Grabarzom nie podobała się cała ta bufoniada. Niektórzy wyszli, inni z kwaśnym uśmiechem obserwowali wszystko. Skądś zadudniły organy, zaś niewidzialny organista grał wcale dobrze. Weselsi z gości, szczególnie ci bardziej upici, zaczęli tańczyć, a Darius klaskał w swoje serdelkowate palce i śmiał się. Śmiał się, jakby lada chwila jego malutki kałdun miała rozerwać salwa rechotu. Machał ręką na głupkowate figle, które tamci wyprawiali. W końcu jednak zdołał odzyskać nad sobą tyle równowagi, by machnąć parę razy ręką, a ciżba się uspokoiła.
- Dzień Maski uważam za otwarty – nadął się pychą. - Jednak, zanim zaczniemy...
- Dzień...
- ktoś krzyknął.
- Co tam?
- Dzień Maski!
- Tak, Dzień Maski! -
zachichotał nerwowo.
- Na czym polega Dzień Maski?
- Och, zaledwie na zamianie jednej maski na drugą
– przy czym wyciągnął z kabzy maskę srebrną i nałożył ją na złotą. - Codziennie wkładamy jakieś. Nie, nie złote ani srebrne, przyjacielu. Maski kłamstwa. Maski radości. Maski smutku. I, najlepsze maski, jakie mogą zakładać żywi, to maski śmierci... - rozchichotał się na dobre parę minut, w końcu wyciągnął z kabzy ponownie coś, flakonik jakiś, z którego pociągnął i skrzywił się.
Writtenfall wyglądał na lekko obłąkanego. I wyglądał na coraz bardziej.
- Nazywam to Flakonem Niewzruszeń. Ale tak naprawdę jest tam tylko agonium, płynny ból – podjął ponownie o wiele poważniejszym głosem. - Widzisz? Przybrałem na chwilę maskę bólu. A tak naprawdę Święto Maski powinno uczyć nas wszystkich, że maski to nie my. Harmonium, Straż Zagłady, Czerwona Śmierć. Maski. Wszystko maski. Ale to nie my. I dlatego śmiejemy się z masek. Niech dzisiaj maski nie mają nad nami władzy. Dzisiaj to my mamy władzę nad maskami! Ty! Wiesz, co robić! Edwyn!
Młodzieniec nazwany Edwynem podszedł do jednego z Czuciowców.
- Z okazji Dnia Maski uroczyście wyzywam cię na pojedynek masek! Słyszysz, hultaju? Wyzywam cię! Wyzywam cię na maski, maski zamaskowane, maski maszczaste i maskowate, maski z omastą i bez, maski masek i bez niesnasek, wszystko maska i wszystko niemaska, maska trzaska, a pod butem zamaskowana drzazga!
Tamten, widocznie przygotowany, odpowiedział podobnym ciągiem bzdur, jednak stanowiło to dopiero preludium do prawdziwej areny bitwy: Wszyscy ustawili się w krąg, podczas gdy wyzywający i wyzwany zaczęli robić nic innego, jak stroić sobie miny. Jednak cóż to były za maski, w jakie układały się ich twarze! Był to prawdziwy pojedynek wyobraźni. Jeszcze przez chwilę stroili głupie, dziecięce miny, jednak zaimprowizowany krąg począł wkrótce wirować, i oto dwójka stała się dokładnie tym, co na początku wyobrażali: Ten, który obnażył zęby i zasyczał, w jedną chwil przeobraził się w pumę, drugi w tygrysa. Dwa koty skoczyły na siebie, mając się zagryźć; jednak puma przeistoczyła się w uzbrojonego rycerza – na to tygrys odpowiedział ogrem. I...
I tak dalej. Sala była na tyle wielka, że wkrótce zaroiło się od pomniejszych sfer, które obserwowali gapie. Jednak gnom nie poprzestał i na tym: Tańcząc w takt organów, które brzmiały piorunująco, pary zaludniły salę. Zręczny Writtenfall ściągnął tutaj także kuglarzy, którzy umilali czas tym zmęczonym strojeniem masek lub po prostu tańczeniem. W międzyczasie okrzyknięto konkurs na najgłupszą maskę, a że dozwolono dostęp do farb, pomad i świecącego pyłu, w krótkim czasie wszyscy wyglądali jak idioci, którzy śmiali się jeden z drugiego.
Dziwnie to wyglądało. Stoły były wypełnione jedzeniem, które, za sprawą przezorności gnoma, nie kończyło się nigdy. Jedzący krztusili się i pluli niedojedzonymi resztkami, gdy wymalowani kroczyli bajecznym orszakiem przez całą salę; z włosów zwieszały się rogi, twarze były to blade, to pomarańczowe, czerwone lub pstrokate, w zależności od makijażu – niektórzy mieli w dłoniach latarnie, którymi chybotali nonszalancko. W ogóle, parkiet rozświetlały miriady świec, tak, że było jasno tam, gdzie miało być, pozostawiając ustronny mrok tym, którzy nie chcieli uczestniczyć w powszechnej zabawie.
Jedynie satyr, jedyny, który zjawił się w szalonym dworze Dariusa Writtenfalla, bezczelnie siedział w kręgu światła, nieporuszony. Rozśpiewana konfraternia najpierw próbowała go ruszać, jednak później mało kto zwracał na niego uwagę; zastygł niczym posąg.
Uczta trwała.

 
Irrlicht jest offline  
Stary 14-12-2009, 22:17   #2
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Niebieskoskóra dziewczyna siedziała w niedbałej pozie, kiwając się na dwóch nogach krzesła, z nogami opartymi o blat stołu. Do tej pozy zupełnie nie pasowała długa, ciemnoniebieska suknia, z rozcięciem do pasa, które przy tej pozycji całkowicie odsłaniało wyjątkowo smukłe i zgrabne nogi, obute w przynajmniej dziesięciocentymetrowe czarne szpile. Czarno-granatowe włosy za pomocą kilku sporych szpil, upięła w wysoki kok, odsłaniając czoło z widniejącym na nim tatuażem, nadającym twarzy wyraz wiecznego zdziwienia.
Spora czarna torba, przewieszona przez oparcie nie wyglądała jak damską wizytowa torebka, ale widocznie jej właścicielka miała kilka rzeczy, z którymi nie lubiła się rozstawać, nawet wtedy gdy wybierała się na proszone przyjęcie.
Czy jednak kogoś mogło to bardzo dziwić? Jak ktoś przez jakiś czas mieszka w Sigil, szybko się uczy, by nigdy nie rozstawać się z tym, co dla niego istotne.
W dłoni o długich wąskich palcach, w których zdecydowanie stawów było więcej niż przeciętnie, dziewczyna trzymała spore czerwone jabłko i pałaszowała je ze smakiem, jednocześnie z ciekawością obserwując scenerię.

A sceneria zaiste warta była oglądania: Istna chatka na kurzych łapkach, tyle że powiększona do gigantycznych rozmiarów. Ciekawe ile było w tym magii gospodarza, a ile wpływu Sfer?
Za oknami chatki wieczny zmierzch Brux, a w samej chatce podrygujące w dziwacznych tańcach pary, złożone często z osobników jeszcze dziwaczniejszych. Satyr próbujący ukryć się przed wzrokiem gości, zbyt charakterystyczny, nawet w tym skupisku stworów wszelakich, by nie przyciągnąć uwagi. Kuglarze i bardziej kuglarski od innych, podrygujący na szczudłach gruby gnom w masce, a potem pojedynek na maski, jak nazwał to szumnie gospodarz. W sumie całkiem interesujące widowisko, które mogłoby wciągnąć widza gdyby nie fakt, że widzowi nagle nieprzyjemnie zaburczało w brzuchu.

Dziewczyna wyrzuciła za siebie ogryzek, zupełnie nie patrząc gdzie trafia i przeniosła wzrok na suto zastawiony stół. Najwyraźniej Darius starał się naprawdę mocno, by zaspokoić różne, a zwłaszcza te najdziwaczniejsze gusta.
Jedzeniu zdecydowanie nic zarzucić nie było można. Nie żeby Moia była w tym względzie szczególnie wybredna. Jeśli ktoś część swego życia spędził ucztując w miejskich śmietnikach, nie pozwalał sobie na luksus wybredności. No ale fakt, że żarcie nie próbowało uciec ze stołów był dość pokrzepiający, no powiedzmy szczerze przynajmniej większa część tego jedzenia...
Popatrzyła na siedzącego niedaleko tanar'ri, który z wyjątkowa gracją, złapał swymi szponami leżącego na sporym półmisku, w otoczeniu innych krewniaków, małego szczurzego noworodka i zanurzył go w parującym gęstym sosie. Mały "ożywił się" wyraźnie wydając ciche piski, ale tylko do momentu gdy zniknął między zębami ucztującego stwora.
Moia przełknęła ślinę: Tak w zasadzie można się było bez pośpiechu delektować potrawami, nawet jeśli czasami trudno było określić, co w zasadzie się zjada. Dziewczyna nigdy wcześnie nie widziała na oczy większości ułożonych na stole rzeczy. Postanowiła więc zacząć od czegoś bardziej tradycyjnego, a ułożone na talerzu jaja w skorupkach wyglądały całkiem zachęcająco. Wprawdzie po obraniu okazało się, że ktoś za późno je zabrał od wysiadującego ptactwa, ale embrion był na tyle mało wykształcony, że kosteczki bez problemu dało się pogryźć i przełknąć.
Donoszący jedzenie położył niedaleko stóp dziewczyny talerz pełen jakiejś wilgotnej masy. Kiedy talerz zetknął się z powierzchnią blatu do góry na wysokość kilkunastu centymetrów wyskoczyły małe, bezbarwne larwy, a do nozdrzy Moi dotarł dość charakterystyczny zapach. Z ciekawością zaczęła obserwować, kto z gości Writtenfalla okaże się zjadaczem gówna.
- Ach Casu marzu! - jakaś kobieta, wyglądająca na całkiem normalną i ludzką, rzuciła się na potrawę piszcząc z zachwytu.
Jak to pozory czasem mogą mylić. Pomyślała Moia z lekko kpiącym uśmiechem.
Kleista maź lepiła się kobiecie do palców i spływała po brodzie na elegancką suknię, ta jednak wyraźnie pochłonięta spożyciem nic nie zauważyła.
Fascynacja Moi sięgnęła zenitu.
Kobieta beknęła głośno, a to co wyszło z jej ust i powoli dotarło do nosa obserwatorki, mogło być stokroć skuteczniejsze od oddechu ghula. Wyglądało jak wyglądało, ale zapach nawet przyzwyczajonej do dość dziwacznych potraw Moi, całkowicie odebrał apetyt.

Przybycie tutaj było zaiste niezwykłym doświadczeniem i musiała przyznać, że Lucky miał rację, kiedy ją przekonywał, że wyprawa na zabawę do Czuciowców może jej się spodobać.
Moia lubiła dziwactwa, sama przecież była dziwactwem, a musiała przed sobą uczciwie przyznać, że bardzo lubi swoją własną „skromną” osobę.
Ostatecznie do wyprawy przekonało ją jednak coś innego, coś tak banalnego jak nazwa:
Dzień Maski.
Naprawdę spodobała jej się i to z wielu różnych i całkowicie osobistych względów.
Dziewczyna rozejrzała się za mężczyzną, z którym tu przybyła. Nie sądziła by jego celem była własna zabawa lub możliwość rozbawieni jej. Zbyt dobrze znała Nighta, by choć przez chwile mieć takie myśli. Nie znała drugiej osoby równie dobrze poinformowanej i tak mało bezinteresownej. Skoro znalazł się tutaj, musiał mieć jakiś po temu cel. Niczego nie robił za darmo, nigdy niczego nikomu nie podarował. Był naprawdę wyjątkowym wzorem do naśladowania.
Dawniej Lucky Night był jej nauczycielem, teraz nadal wiele mogła się od niego nauczyć, ale cena za naukę była zbyt wysoka, by miała ochotę ją płacić. Kiedy jednak nadarzała się okazja do zdobycia nowych doświadczeń skwapliwie z niej korzystała.
Jak dziś...
Moia była jednak pewna jednego: Kiedyś w przyszłości będzie lepsza, o wiele lepsza... to była jedna z tych obietnic, które złożyła sobie dawno temu w cichości dziecięcego serca i która nie straciła na swej wadze mimo upływu kilkunastu lat.
Teraz jednak nie czas był na takie myśli.
Wokół toczyła się huczna zabawa, stoły uginały się od jadła, a wykrzywiające się do siebie w dziwacznych minach twarze, wywoływały śmiech.
Tylko satyr trwał bez ruchu z zastygłą - kamienną twarzą. Moia przez dłuższą chwile zatrzymała na nim swój wzrok.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 10-01-2010 o 00:07.
Eleanor jest offline  
Stary 15-12-2009, 21:41   #3
 
Gantolandon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodze
Czaszka barana wyszyta srebrną nicią na ubraniu mężczyzny identyfikowała go jako członka Straży Zagłady. Ten osobnik nie wyglądał jednak na typowego bywalca Zbrojowni. Eleganckie ubranie i starannie przystrzyżona broda upodabniały go raczej do kupca. Długie, jasne włosy i fantazyjny kapelusz sprawiały, że przypominał jednego z wielu dandysów, stałych bywalców Dzielnicy Urzędników. Przebierał w potrawach starannie, uważnie badając wzrokiem i wdychając zapach każdej z nich. Część gości już dawno uznała, że ten człowiek jest Czuciowcem, który przyszedł w przebraniu Tonącego. A może Tonącym, który przebrał się za Czuciowca?

Gorrister miał jednak inny powód, żeby wybrzydzać. Writtenfell potrafił organizować świetne widowiska i bankiety, ale na jedzenie i trunki u niego trzeba było naprawdę uważać. Były wina, które smakowały jak lekko sfermentowany sok owocowy, a potrafiły zwalić z nóg biesa. Był wyśmienity, pikantny gulasz, który jednak w jelitach łakomczucha potrafił zrobić małą Wojnę Krwi. A znakomicie prezentujący się przeźroczysty sok wypełniał na krótki moment wszystkie nerwy ciała niespotykanym bólem. Tak, tak... z przyjęciami u Czuciowców nie było żartów.

Mimo tego jednak mężczyzna całkiem za nimi przepadał. Można było na nich spotkać mnóstwo interesujących ludzi, z którymi znajomość procentowała później. Świetnie też dawały pojęcie o tym, co się dzieje w Stronnictwie Doznań. Przede wszystkim jednak dawały okazję do zobaczenia bogatych i wpływowych ludzi w Sigil, którzy - dajmy na to - jedli gówno. Na takich ucztach maski spadały i dawały okazję do ujrzenia rzeczy ciekawych i pouczających.

Trudno było powiedzieć, co robili tu więc Grabarze, poza mierzeniem pozostałych uczestników spojrzeniami pełnymi surowej dezaprobaty. Chętnie dowiedziałby się czegokolwiek, ale nawiązanie rozmowy z tymi cierpkami zawsze było zajęciem trudnym i niewdzięcznym.

W końcu zagadnął bladą dziewczynę, okutaną w tak bezkształtną szatę, że mogłaby służyć jako worek na ziemniaki. Pomyślał o jakimś temacie, który mógłby oboje zaciekawić. Było ich niewiele.

- Jak tam śpiewka w Kostnicy? - zagaił w końcu - Dużo sztywniaków?
- W moim dystrykcie dwudziestu siedmiu i jedna czwarta.
- Jedna czwarta?
Grabarka wzruszyła ramionami.
- Kilku było w częściach. Po poskładaniu zostało trochę.
- W sam raz na zupę.
- Po co? Ghoule mogą jeść surowiznę.

Niestety, na Grabarzach jakiekolwiek dowcipy się marnowały. Nie bardzo wiedzieli, o co chodzi z tym całym humorem.

Spróbował innego podejścia.

- Nie podejrzewam, żebyście przyszli się tu bawić?
- Co? - kobieta wyglądała wręcz na urażoną - Nie, nie. Dla mnie to próba. Mamy opierać się pasjom, a co to za sztuka ignorować je w Kostnicy?

Ach, czyli cudownie pokrętne usprawiedliwienie. Jak wziąć udział w zabawie, a jednocześnie zachować maskę niewzruszonego Martwego? Co prawda to tłumaczenie miało masę słabych punktów, ale co tam...

- Ale chyba nie zamierzasz tak tu stać o chlebie i wodzie? - zasugerował - Może odrobinę lekkiego wina?
- No... może trochę.

Gorrister z uśmiechem chwycił za butlę wypełnioną bursztynowym płynem. Wino faktycznie miało bardzo delikatny smak, jednocześnie uderzając do głowy niczym baatoriańska whisky. Skłaniało ludzi do nagich tańców na stołach, jednocześnie na pożegnanie oferując im trzydniowego kaca. Taki trening z pewnością pomoże jej opierać się pasjom w przyszłości. W zasadzie, to powinna mu być wdzięczna.

- Jakbyś chciała więcej, to się nie krępuj i częstuj - zasugerował - Chyba, że chcesz spróbować czegoś jeszcze...

...i pomieszać alkohole.

Reszta Grabarzy wyglądała na po prostu zirytowanych spektaklem. Cień Nocy zrezygnował ze złożenia wizyty, a bez niego nie czuli się najwyraźniej zbyt pewnie. W sumie szkoda. Grabarz i zawartość barku Writtenfella mogła stanowić ciekawe połączenie. Dziewczyna w szarej szacie właśnie miała się o tym przekonać.
 
Gantolandon jest offline  
Stary 16-12-2009, 21:40   #4
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Moje życie znika mi z oczu, gubię się w doznaniach, co się nie sumują, fragmentaryczność istnienia przytłacza mnie, ciągle szukam nowości, przeżycia, które poskleja inne, poskromi niekompletność, wszystkiego.

W ogóle nie ufam Dariusowi Writtenfall, więc idę na ten bal, trochę z przekory, trochę dla tego lęku, który wciąż we mnie budzą, niektórzy, planarni. Na chwilę scalona w całość obawą i oczekiwaniem, prawie szczęśliwa. Ale i tak lepiej bym się czuła z Jasnym u boku, dziesięć kilo przyjaciela wystarcza, czemu mały drań zrezygnował z zaproszenia, jestem mu już dłużna niejedną drobną złośliwość. Jego skrzydełka pasowałyby mi do sukienki, delikatnej i lśniącej jak skrzydła faerie, sukienki ze skrzydeł faerie. Krzywię się do tej myśli z niesmakiem, choć doceniam poczucie humoru. Skutki zakładu z Jasnym i Grimrem. Najmniejszy z eladrinów i półczłowiek -półkozioł, oni wybierają mi stroje na wyjścia. Na moim prawym ramieniu wisi więc ciężka torebka ze skóry bariaura. Należy do Grimra. Niech mi ktoś powie, że to nie żart Ponuraka. Czuję z niej zapach Baldura, niewyczuwalny dla nikogo innego. Dodaje mi pewności siebie. Co z tego, że jestem czuciowcem, nie przepadam za roznegliżowanymi kreacjami. Co by powiedział na nie jarl, prawda?

Tym jestem. Córką srogiego wikinga, bladą, o oczach czarnych niczym najgłębsza morska toń, ciemnych białkach, o ton tylko jaśniejszych od tęczówek. Kosmyki gęstych, miękkich włosów w kolorze jasnego złota od czasu do czasu zaplatam na palce, gest z przeszłości, w której tylko one wydawały mi się we mnie piękne. Moje smukłe dłonie kończą się ostrymi jak brzytwy paznokciami, pomalowanymi w kolory tęczy, zdecydowanie zbyt długimi, krótka sukienka odsłaniała prawie całe nogi. Bose, długie, szczupłe stopy pewnie trzymają mnie na ziemi, prawą łydkę oplata bransoleta z zielonego pnącza. W torbie cicho dzwonią skorupy jaja, z którego się wyklułam. Tym również jestem - córką nieznanej matki, diabelstwem.

Przechodzę przez portal jako jedna z pierwszych. Patrzę, wącham, słucham. I szybko wychodzę na parkiet. Niedokładnie ta sama muzyka gra we mnie, co na zewnątrz, ale lubię dysonanse, organy patetyczne wyciskają łzy, skaczę najszybciej jak potrafię, wprawiam w drżenie całe ciało, tańczę. Tańczę. W końcu czuję się zmęczona, wyciągam z torebki miękkie buty, organy nadal grzmią, ja teraz zatańczę wolno, wybieram partnera kierując się zapachem, wyraźnym, drzewnym o ziemistej nucie, idealnie pasującym do miejsca, w którym się znaleźliśmy, jakby właściciel przeczuwał gdzie odbędzie się Bal Masek. Kołyszemy się przytuleni, długimi paznokciami drapię nagie plecy, twarda jest skóra orka, ale i tak między moimi palcami płynie cieniutka strużka krwi. Mój partner uśmiecha się z rozkoszy.

Rozdziela nas korowód obłąkańczych masek. Podaję rękę Niewinności, tanarii walczy by utrzymać ją na twarzy, śmieję się szaleńczo, choć nie piłam jeszcze alkoholu, ktoś próbuje złotą farbą pomalować mi twarz, gwałtownie odtrącam rękę, Szlachetna patrzy na mnie z wyrzutem, syczę, Baldur rechocze, flakonik tłucze się na drewnianej podłodze. Przyklękam obok, nagle zaciekawiona, paznokciem zarysowuję brąz drzewa, kilka razy głęboko, aż cieknie żywica. No proszę, cały dworek żyje.

Wtedy przylepia mi się do twarzy cudza maska. Nie mogę się jej pozbyć, Szlachetna nie daje rady powstrzymać triumfującego spojrzenia, jej maska pryska jak bańka mydlana. Wywłoka nie chce mojej, a ja cały czas … Mój ork mnie nie poznaje, kręci się w kółko szukając diabelstwa. Do niechcianej maski pasują łzy. Nadzieję przynoszą lawendowe nuty czerwonego wina. Wychylam duszkiem szklanicę z rżniętego szkła. Znajduję ofiarę i bohaterskim aktem woli zrzucam maskę. Łagodność zostaje przy barku. Ma rogi i kopyta.

Ciągnie mnie do posągu z satyra.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 17-12-2009, 21:55   #5
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Krótki, lekko zakrzywiony i diabelnie ostry miecz świsnął w powietrzu, kończąc swój ruch głuchym uderzeniem, które poprzedziło ledwie wychwytywalne mlaśnięcie. Głowa z szeroko rozwartymi oczami potoczyła się po nierównej podłodze, zatrzymując się obok wzmacnianych, krwawoczerwonych butach kata. Ten właśnie ścierał krew z poznaczonego jakimiś nic nie znaczącymi znakami ostrza, powolnymi acz pewnymi ruchami szmaty. Łaskobójca, chociaż identyfikował go nie tylko żmijowy znak na skórzanej kamizelce. Były to też barwy ciemnej czerwieni, przechodzącej powoli w brąz. Koloru, na którym zasychająca krew będzie na pewno słabo widoczna. Luźne spodnie i spory pas z małymi sakwami po bokach dopełniał obrazu osobnika rasy githzerai, którego żółtawe oczy nawet nie patrzyły na tego, którego właśnie ściął. Na bladożółtej cerze połyskiwało w światłach pochodni kilka kropelek krwi. Nie zwrócił też większej uwagi na kroki odchodzącego sędziego, ani pomocników, którzy zbierali trupa. Spokój na jego twarzy wydawał się niezachwiany, to co właśnie zrobił musiał robić już setki razy. Zazgrzytała zbroja człowieka, który stał nieco z tyłu, przyglądając się wszystkiemu. Był tak samo wysoki jak githzerai, w zbroi sięgając niemal dwóch metrów, ale jego twarz była ściągnięta, a wyraźne rysy podłużnego, przystojnego oblicza wskazywały na domieszkę jakiejś innej krwi. Blond włosy spływały mu na plecy, a oczy jaśniały. Miał na imię Albert i to on odezwał się pierwszy, gdy odciągnięto zwłoki.

-Cholerny skurl. To już ostatni z nich. Dobra robota, Garl'kazz.
Imienny githzerai skinął mu tylko głową, czy to w potwierdzeniu, czy podzięce za słowa uznania. Wyciągnął przed siebie swój miecz, sprawdzając czy nie została na nim nawet odrobina krwi, po czym wsunął go do pochwy jednym płynnym ruchem. Nie powiedział jeszcze ani słowa, ale uniósł głowę, kierując swe spojrzenie na rozmówcę.
-Dziś Stronnictwo Doznań ma jakiś swój dzień, słyszałeś? Przejdźmy się, może być ciekawie. Zwłaszcza, jak kilku Chaosytów skosztuje nie tych alkoholi, których trzeba. Będzie okazja.
Jego rozmówca namyślał się dłuższą chwilę, pokazując na wyjście. Dopiero, gdy opuścili jedną z Więziennych kaźni, których używali, gdy proces i wykonanie miało być szybkie, a skazany nie zasłużył na publiczne zabawy, Garl'kazz odezwał się po raz pierwszy. Głos miał gładki, tak samo pozbawiony kolorytu jak reszta jego osoby. Tylko wytrawniejszy słuchacz doszukałby się w tym głębi.
-Pójdę.
Tak. I to by było na tyle. Aasimar wzruszył ramionami, słysząc to już pewnie nie jeden raz.
-Tym razem się nie odśmieją, dupogłowe skurle! Nie żebym szczególnie lubił Czuciowców, ale poświęcę się w imię wyższych celów! Z każdym dniem jesteśmy bliżej sprawiedliwości...
Monolog trwał jeszcze długo, cierpliwie znoszony przez milczącego githzerai.

***

Garl'kazz doskonale wiedział, po co tu przyszedł. Nie interesował go cały kolorowy tłum odszczepieńców, którym poświęcił tylko chwilę uwagi. Harmonium też zostawił samym sobie, dając sobie chwilę spokoju od kłapania tych skórogłowych fanatyków. Przyzwyczaił się już do Klatki, ostatecznie nie miał innego wyjścia, nie planując zbyt szybkiego powrotu na Limbo. Nie, tu był dla Kinnokk, chociaż nie widział jej przez cały "wstęp", który był tylko nużący. Tylko raz zaciekawili go Chaosyci, próbując sprowokować, albo po prostu obśmiać, kilku innych. Było wśród nich kilku jego rasy, przyzwyczaił się do tego. Wykonywał już wyroki i na takich. Teraz jednak tylko patrzył, nie odwracając wzroku i nie reagując. Niektórzy lubili krzyczeć, podniecało ich to. A w końcu przedstawienie się zaczęło, w samą porę, gdyż już tłumił ziewnięcia.

Nie wszyscy weszli. On sam zastanawiał się przez dłuższą chwilę, póki delikatna, chociaż koścista dłoń krewniaczki nie ujęła jego ramienia, a podłużna twarz o idealnych rysach, rozumianych tylko u githzerai, pojawiła się tuż przed nim, uśmiechając przewrotnie. Bez słowa pociągnęła go za sobą, na wpół idąc, na wpół tańcząc i śmiejąc się serdecznie. Nigdy jej do końca nie zrozumiał, to go ciągnęło do przeciwieństwa, którym była Kinnokk. Wkroczyli w portal, a on nie zauważył czy Albert zrobił to samo. Kilka rzeczy przestawało być istotne, gdy czuł jej dotyk. Tracił koncentrację, co przeklinał za każdym razem, gdy już ich ścieżki znów się rozchodziły na jakiś czas. Kobieta githzerai w Stronnictwie Doznań była prawie tak samo dziwna jak githzerai służący sprawiedliwości. Tylko czy w Sigil cokolwiek można było jeszcze nazwać dziwnym?
Aktualnie wyniosło ich poza miasto, ale to nie było sednem sprawy.
Czy był nim uśmiech kobiety?

Nie jadł, Czuciowcy mogli cudownie bawić się eksperymentowaniem i zmysłami, ale o ile na większość spraw czuły nie był, to jego żołądek potrzebował konkretnych potraw. Z pewnej knajpy, lub zrobionych samemu. A w kubku delikatnie falowała zwykła woda, najpierw kilka razy sprawdzona. Zmysły. Jedni lubili doznania, on wolał status quo, niezmienne trwanie, pełną kontrolę, z której wyrwała go znów Kinnok, ciągnąc na środek sali. Chciał się zaprzeć, ale znów nie mógł.
-Przestań już, Garl! - tylko ona tak do niego mówiła i tylko ona miała do tego prawo - Baw się, chociaż raz! No już, dla mnie!
Zawirowała, śmiejąc się radośnie, jak wielu Czuciowców dookoła. Nie rozumiał tego, a z tego wynikał i brak umiejętności. Gdy znów na niego spojrzała, miała na sobie maskę, najwyraźniej mającą przedstawić jakiegoś Ponuraka.
-Świat idzie ku zagładzie, przygotujmy się na nią szlachetny Garl'kazie!
Bawiła się świetnie. On nie. Zawsze miał jedną maskę. Swoją, niezmienną. Ale dla niej pozostał na miejscu, a na jego twarzy znalazł się uśmiechnięty klown, szalony diabelski Chaosyta.
Maska pod maską, czujne oczy wciąż lustrujące pomieszczenie.
Zaczynał dostrzegać pewien sens. Oszukać oszustów.
Czy sprawiedliwość wciąż była sprawiedliwa, gdy poprzedzało ją kłamstwo?
Kobieta znów zawirowała przed nim, zwracając na siebie uwagę.
A Łaskobójca zastanawiał się, kiedy zbieranina pokaże swoją prawdziwą naturę.
 
Sekal jest offline  
Stary 18-12-2009, 13:36   #6
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Zirytowani Grabarze wyszli; zresztą, nie było z nich tutaj nikogo nad Imiennych, a i tak raczej tych, co rozumem nie grzeszyli. Mogli się zresztą spodziewać, co zastaną na takiej biesiadzie u Czuciowca, Writtenfalla. Pozbawieni opieki Cienia Nocy, który, gdy tylko zorientował się, co naprawdę się święcić będzie, odszedł, przeklinając tych, którzy przywiedli go tutaj mocą Paktu Umarłych. Pomimo tego, Gorrister zdołał w parę chwil upić członkinię Grabarzy. Nie stała się jednak ani trochę radosna, przeciwnie, wino, które teraz wsączyło się jej do mózgu, kazało jej rozprawiać nad marnością życia. Jeżeli chodzi o ripostę, ubiegł go pewien Czuciowiec, który, słysząc rozprawę o Prawdziwej Śmierci, postanowił prędko uciszyć kobietę w szarej todze, podając jej gęsty, czerniawy płyn. Martwa nie zdawała sobie sprawy z tego, co tak naprawdę się jej podaje; jednak po paru chwilach i paru głębszych wrzasnęła i zaczęła się skręcać z bólu. Było jasne, że nic jej nie będzie, jednak człowiek z Sigil zaśmiał się i przyłączył się ponownie do reszty.
Sama uczta z wolna przemieniała się w hulankę, w miarę ilości wina płynącego w żyłach, hulanka przemieniała się zaś w rozpasanie. Pomimo oczywistego chaosu – cieszącego zresztą odpowiednich członków frakcji, którzy znaleźli się na tej sali – Writtenfall zdawał się być ukontentowany tym, jak sprawy idą, nawet, jeśli nie miało to dobrego smaku. Sam, czasem paradując w swoich szczudłach, a czasem bez nich, wyglądał jak cudaczny manekin nadziany na dwa pale, wcale jak dom, w którym wszyscy się znajdowali. W międzyczasie, zachęconych, przeszła przez lustro para barbazu, biesów. Ostudziło to nieco klimaty w chacie: O ile bowiem Wojna Krwi nie docierała do Sigil i rozciągała się tylko na niższych planach, nie przeszkadzało to diabłom i demonom okazjonalnie dawać sobie prztyczków, zawsze wtedy, gdy się spotykały. Gdy tylko alu-biesy ujrzały, kto się zbliża, zasyczały z nienawiścią. Ale nawet wtedy nie wybuchła żadna sprzeczka, chyba tylko z powodu Łaskobójców i Harmonium, którzy strzegli tego miejsca.
Iskrą do beczki prochu, która zbierała się w Szalonym Dworze, był nie kto inny, jak satyr, dotąd siedzący niemalże w centrum z nachmurzonym obliczem. Do tej pory zaledwie przyglądał się, a Latch-key, która zawiesiła na niego swoje oczy, bez trudu zauważyła, że z każdą upływającą minutą oblicze satyra coraz bardziej promieniuje zniechęceniem i wstrętem do tego całego przedstawienia. Był to dziwny widok, ujrzeć normalnie wesołego satyra wśród rozochoconego towarzystwa, którego usta układały się coraz bardziej w grymas wściekłości. Tym większy, im cała reszta zdawała się lepiej bawić.
Nagle wstał, podszedł do tronu, gdzie był Darius, zabawiający się grą w taroka. Sam fakt, że jedyny gość, który dotychczas trwał w milczeniu, wstał, sprawił, że co niektórzy już teraz zamilkli, wodząc wzrokiem za gargantuiczną postacią satyra. On sam wyglądał niezwykle jak na przedstawiciela swojej rasy; ubrany w ciemnozielony płaszcz ze srebrnymi klamrami, z kolczastymi zdobieniami na brzegach kaptura, pod spodem posiadał czarną tunikę, na której lśniły kościane amulety. Podczas gdy krok większości satyrów był skoczny lub, przeciwnie, nieco leniwy, ten stawiał swoje kopyta z jakimś ponurym dostojeństwem. Gdy Writtenfall wreszcie raczył zauważyć sporą posturę, która o wiele przewyższała jego małe szczudła, z wrażenia ponownie usiadł na swój klauni tron. Na ten moment już milczało wiele, wiele osób.
Wyszeptał coś. Na to gnom pstryknął palcami, a muzyka przestała grać.
- Cóż to? - zahuczał nagle satyr. - Wszak byłeś świetnie zajęty grą w taroka, Dariusie - jego głos był głęboki.
- Ach, a ty...? - zamrugał gnom. - Kim jesteś? Jest tak dużo zabawy i... Masek.
- Doprawdy, jesteś ucieszny, próbując imitować misteria maski. Czyś nie wiedział, że na niektórych światach wieszają za przyprawianie sobie maski do twarzy?
- Doprawdy
– próbował się uśmiechnąć.
- Ano doprawdy. Poza tym, czy ty naprawdę nazywasz ten burdel świętem maski? Ha! Ci, którzy tutaj przybyli, z własnej woli lub nie, także biorą w tym bluźnierstwie udział! Co gorsza, Dariusie, wykorzystujesz siłę maski nie z czego innego, jak z fragmentu księgi. Tej Księgi, Writtenfallu.
Writtenfall zaniemówił na chwilę, bardziej zaskoczony wiedzą satyra. Reszta, o której mówił, wyglądała na absurd nie mniejszy niż maski, które ulepili uczestnicy święta. Wyręczył go jakiś Czuciowiec, bariaur.
- Ale o co chodzi? - dopytywał się. - Jakie żeśmy misteria złamali?
- I o jaką księgę chodzi?
- dołączył się wtóry.
- Wyciągnij ten fragment, Writtenfall – ciągnął satyr, ignorując tamtych. Jednak gnom ani drgnął.
Na to satyr zakreślił parę ruchów w przestrzeni, a oczy gnoma zmętniały.
Niektórzy sięgnęli po broń, widząc, że satyr rzucił na gnoma urok.
- Zaraz! - wrzasnął satyr, widząc, że zbliża się Harmonium. - Co, chcielibyście ochraniać biesiadę, na której panuje bezprawie? Świetnie! - zawołał, widząc, że tamci się zatrzymują. - Daj mi kartkę z księgi, Dariusie... Daj mi ją...
Gnom wręczył satyrowi małą fiolkę, którą ten ostatni zręcznie odkorkował i odrzucił za siebie, uprzednio wyjąwszy to, co było wewnątrz. Gnom, wyzwolony spod zaklęcia, krzyknął:
- Oddawaj to! Złodziej! Rozbój!
Harmonium nie wiedziało, kto może okazać się gorszym złoczyńcą – ktoś, kto jest oczywistym przestępcą, czy może ktoś, którego dowód jeszcze większej winy trzyma ten pierwszy. Dlatego nie poruszyli się, czekając na rozwój wydarzeń.
To był ich błąd.
- Za pogwałcenie świętości relikwii, która z dawien dawna strzeżona była – zawołał z patosem satyr – będę wam katem...
- To my tutaj jesteśmy od...
– to był Łaskobójca. -
- …i wymierzę wam karę – ciągnął nieprzerwanie.
Widząc, że paru z towarzystwa już zdążyło uciec przez lustro, zaczął od wykrzyczenia zaklęcia, a z jego palców spełzły małe kule ziemi, które rychło przekształciły się w spore bryły, które popędziły w stronę lustra. Jako że przestano mieć wątpliwości, kto jest bardziej szkodliwy, satyr kopnął potężną nogą jednego z Czuciowców i odskoczył przed razami miecza.
Tymczasem kule rozbiły lustro. Edwyn, którego żałosny krzyk utonął w nagle wybuchającej wrzawie, jęknął:
- Ale to lustro nie pęka! Sam...
- Ale nie od magicznej broni! -
Writtenfall poczerwieniał ze złości.
- Krrryha! Nagah dyryeh! - wydarły się biesy. Tanar'ri, skorzystawszy z okazji, postanowiły zaatakować.
- Zaraz, zaraz... To był nasz...
- Tak! Jedyny portal do Sigil! Straż! Straż!

Straży nie trzeba było dwa razy powtarzać. Reszta też nie próżnowała, a w każdym razie reszta o w miarę zdrowych zmysłach. Chaosyci, podnieceni tym, co właśnie się rodziło, z krzykiem robili wszystko, poza ściganiem satyra, włącznie z walczeniem z Harmonium i Łaskobójcami. Mimo to, satyr nie otrzymał na razie nic ponad parę większych ran. Coraz więcej uciekało się do pomocy magii.
- Nie! Głupcy! - gnom na próżno usiłował przekrzykiwać tłum. - Nie używajcie czarów, bo...
Wszyscy na chwilę zatrzymali się, gdy dom zachybotał się. Z wnętrza czegoś, co od biedy można by nazwać fundamentami, wydobył się groźny pomruk. Jednak ani demonom, ani diabłom nie było w głowach zaprzestać walki.
Tym razem satyr śmiał się. Ale nie był to dobroczynny śmiech satyrów z Arkadii, brzmiał on bardziej jak rechot paru barbazu, którzy wdali się walkę z tanar'ri. Twardogłowi byli zawsze zaopatrzeni w długie tyki, zakończone na jednym końcu żelaznymi szczękami do łapania wszystkich, którzy chcieli uciec na inny plan. Satyr zawsze wymykał się przed żelazną paszczą, do czasu – kiedy jeden z wojowników złapał go za rękę, zaś reszta przydusiła do ziemi.
- Złamanie zasad bezpieczeństwa numer...
- Wyliczanie zasad będzie zbędne
– rzekł drugi, kopiąc satyra w twarz. Za późno, by uchronić się przed buzdyganem w potylicę.
- Przeklęta banda!
Do Chaosytów przyłączyli się co niektórzy z Czuciowców, szczególnie ci bardziej pijani. W sumie Chaosytów było około dwudziestu, razem z tymi, którzy przeszli w ostatniej chwili przez lustro. Harmonium i Łaskobójców było znacznie mniej, jednak ci byli znacznie lepiej uzbrojeni.
Satyr wydostał się z pęt. Natychmiast popędzili za nim Twardogłowi – a także parę Chaosytów. Tracił kontrolę nad tym, co robi.
- Dość! Dość! - wywrzaskiwał. - Bo...
Dostał lagą w potylicę, upadł, przeturlał się, wrzucił płaszcz na swoją pogoń. Uniósł mały, wydarty fragment z jakiejś księgi. Wykrzyczał zaklęcie. Takie, którego nikt nie znał. Błysnęło, zaraz też odezwały się wrzaski Twardogłowych. Satyr skorzystał z okazji i biegł w stronę okna. Dalej krzyczał to samo zaklęcie: Kartka błyszczała i dotykała promieniem istot, które napotkał. Pierwszy napatoczył się Gorrister Pendevale.
- Ia! Ia! - krzyczał satyr. - Przeklęci plugawiciele!
Dalej było parę przypadkowych osób. Następny był coure, Czuciowiec, którego znała Falster. On także dostał zaklęciem. Robiąc spory zwrot, kropnął także samą Falster. Biegł do następnego okna. Dostało parę kolejnych istot, w tym Kinokk. Latch-key i Garl'kazz uchronili się.
Samo zaklęcie, które rzucał na wszystkich satyr, nie powodowało nic, poza wypaleniem pewnego szczególnego znaku na prawej ręce: Była to lewoskrętna spirala z siedmioma koncentrycznie rozchodzącymi się promieniami. Klątwa. A może coś gorszego.
- Jak sobie chcecie! - zatrzymał się nagle. Na jego znak z pochodni wyskoczyły małe żywiołaki ognia, wyczarowane kolejnym zaklęciem. Satyr w ogóle nie zważał na gnoma, który błagał, groził i zaklinał, by na tym dworze magii nie używać. Nie dość na tym: Satyr przywołał jeszcze czterech dretchów, małych demonów z Otchłani.
To był moment, kiedy Szalony Dwór zaburczał wściekle. Podłoga zadrżała, a dwie wielkie, sztywne nogi wolno zaczęły się poruszać.
- Dwór! Dwór chodzi! - krzyknął ktoś.
- Szpicuj się – syknął Writtenfall. - Przecież mówiłem!
Wykrzykiwano na bogów, bogów przeklinano.
- Chyba nasze małe spotkanie nieco przedłuży się – uśmiechnął się tamten, gotując się do walki.

 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 20-12-2009 o 20:50.
Irrlicht jest offline  
Stary 20-12-2009, 18:33   #7
 
Gantolandon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodze
Gorrister, jak każdy Tonący, lubił dobrą rozróbę. W odróżnieniu jednak od ulubieńców Pentar, był bardzo zadowolony, jeżeli przypadała mu tylko rola obserwatora. Na agresywnego satyra spoglądał jak na ciekawostkę - Writtenfellowi przydawał się czasami kubeł zimnej wody na otrzeźwienie, kiedy robiło mu się zbyt błogo. Podobnie nie przeszkadzało mu, że niektóre strony postanowiły się przetrzebić wzajemnie. Kaosyci bywali upierdliwi, Twardogłowi jeszcze bardziej, a biesów chyba nikt w tym pomieszczeniu nie będzie żałował. Dlatego też mężczyzna stał po prostu na uboczu i czekał na moment, w którym przyjęciu trzeba będzie zdecydowanie przyśmiać.

I wtedy właśnie zaczęło robić się nieciekawie, bo satyr wyraźnie nie potrafił wyczuć granicy.

Rozwalenie portalu powrotnego było przesadą. Dopiero jednak trafiający go promień wywołał w Gorristerze falę oburzenia i wściekłości. Był bardzo spokojnym Tonącym, ale jednak po czymś takim trudno było się nie najeżyć. Dlatego też jego lewa ręka bardzo szybko powędrowała do rękawa i wyciągnęła z niego drzazgę. Paskudny sztylet, o niemal zupełnie przeźroczystym ostrzu.

Chata zaczęła się trząść - skurlona ekstrawagancja Czuciowców, skąd pomysł biesiadowania w chodzącym zamku? Gorrister przekradał się ostrożnie, omijając walczące wciąż ze sobą grupki, zmierzając w stronę satyra. Nie walczył za dobrze, ale był w stanie wsadzić satyrowi sztylet w kałdun tak głęboko, że dokopie się do resztek wczorajszego posiłku. Oczywiście o ile uda mu się przedrzeć przez dretche i żywiołaki ognia, co jednak nie było zbyt trudne. Starczyło, że ktoś zabawi je na kilka sekund.

Naprawdę denerwowało go, że musi brać w tym udział. Kiedy to wszystko się skończy, będzie musiał poważnie rozmówić się z gnomem na temat wciągania znajomych w swoje prywatne kłopoty i porachunki. I oczywiście będzie musiał wydać masę pieniędzy na usunięcie klątwy. To tylko sprawiało, że tym bardziej miał ochotę wpisać satyra do księgi umarłych.
 
Gantolandon jest offline  
Stary 20-12-2009, 19:44   #8
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Reagował wolno, zdecydowanie za wolno. Obecność Kinnokk osłabiła jego zmysły, spowolniła ruchy i zniechęciła do podjęcia wyzwania, jakie podjęte być musiało. Spodziewał się przecież właśnie czegoś w tym stylu, chociaż nigdy by nie przypuszczał, że ogniwem zapalnym będzie jakiś satyr, który miał jakieś "ale" w stosunku do gospodarza całej tej maskarady. Można i tak, ostatecznie wszystko kończyło się w ten sam sposób. Spojrzał na krewniaczkę i pochylił nieco głowę, w geście przeprosin i jednoczesnego usprawiedliwienia. Musiał zrobić co do niego należało, niezależnie od faktu, czy było to Sigil, czy nie.
-Idź, jeśli musisz.
-Nie daj zrobić sobie krzywdy. Wierz dobrze.

Zgrzytnęło żelazo, gdy pokryte niezrozumiałym dla większości napisem ostrze wysunęło się gładko z pochwy. W tym samym czasie satyr postanowił zniszczyć portal, co jeszcze bardziej nasiliło i tak już ogromny chaos. Pewne grupy były w raju, ale Garl'kazz zdecydowanie do nich nie należał. Ruszył do przodu.

Stal zaszumiała w powietrzu, gdy githzerai rozpoczął taniec swojego miecza. Przylegająca do jego dłoni rękojeść była przedłużeniem ramienia, a skoncentrowany umysł stawał się katem. To była ta chwila, w której sprawiedliwość wymierzała się sama, ostrzem i przemocą, nie sądami. To była sytuacja, w której śmierć Chaosyty pozostanie bez wyjaśnień, gdyż prawo było jasne. Należało się bronić, należało bronić niewinnych. Wkroczył pomiędzy dwóch przeciwników, ubranych jakże nieadekwatnie do sytuacji. Kobieta z rogiem na twarzy była w sukni i mimo, że jej maczuga furkotała szybko w powietrzu, to była niegroźna dla zwinnego Garl'kazza. Gdyby tylko cały dom się nie chwiał, zabiłby ją w kilka chwil. Sytuacja sprawiła zaś, że sam się cofał, unikając maczugi i zaostrzonego pręta jej towarzysza. Chłodna kalkulacja pozwoliła mu wydedukować kilka możliwych rozwiązań, ale tylko w jednym przypadku nie tracił czasu. Spokojne oczy jeszcze raz rozejrzały się po otoczeniu, a on ledwo uniknął dziwacznego ataku satyra. To było oczywiste kto był jego prawdziwym wrogiem. Skupił swoją wolę i uderzył.

Lekkie wibrowanie powietrza poprzedziło cichy, głuchy huk, który posłał jednego z przeciwników na ziemię, a zaskoczona kobieta potknęła się o własną suknię, nadziewając na pędzący w jej kierunku miecz. Wytrzeszczyła oczy, patrząc prosto w zimne oblicze Łaskobójcy.
-Obyś znalazła swój chaos, zostałaś osądzona.
Wyciągnął ostrze, a kobieta upadła z mlaśnięciem na ziemię. Mała strata. Garl'kazz nie tracił czasu na drugiego i zwinnie przeskakując nad nim biegł już ku satyrowi. Temu nie szło tak dobrze, jak się spodziewał, gdy opancerzeni wojownicy atakowali go ze wszystkich stron. Żywiołaki zatrzymały jeszcze kilku, ale githzerai i na nie nie chciał marnować czasu. Wyminął jednego, sycząc z bólu, gdy ogniste szpony zahaczyły o jego bok. Sam ciął mieczem ogniste ciało. Nie czuł zniecierpliwienia, gdy coś znowu zastąpiło mu drogę. Cierpliwość była cnotą, a Łaskobójca metodycznie przedzierał się do przodu, tańcząc na kiwającej się podłodze. Satyr zbliżał się do okna. Chciał skakać? Czy wejść na dach? Tak czy inaczej, Garl'kazz podążał za nim. Pogoń była tym, do czego został stworzony.
 
Sekal jest offline  
Stary 20-12-2009, 20:26   #9
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Grabarze z ostentacja opuścili zabawę, a rozpasanie zaczęło przyjmować coraz ostrzejszą formę.
Zresztą trudno było się dziwić. Nadmiar mocnych trunków nie działał dobrze na samokontrolę żadnych istot. Jęczące pary, początkowo kryjące się po ciemniejszych kątach, przestały się przejmować i parzyły na środku stołów, na krzesłach i podłodze, wśród wirującego tłumu skandującego im do rytmu i powoli przyłączającego się do zabawy. Przepełnione pęcherze domagały się ujścia i znajdowały je w końcu pod ścianami dworku. Mieszanie używek wszelakich z dziwacznymi potrawami musiało też wywoływać inne dość oczywiste skutki. Moia zastanawiała się, obserwując to wszystko ze stoickim spokojem, po jakim czasie zapach moczu i rzygowin zacznie się przebijać przez zapachy potu i potraw. Może jednak Writtenfall miał jakąś metodę błyskawicznego robienia porządków? W końcu był czaromiotem, i choć zazwyczaj byli oni cholernie zarozumiali i irytujący, może mieli też jakieś przydatne czary?
Dziewczyna ponownie przeniosła wzrok na „kamiennego” satyra, którego twarz zdążyła się już zmienić. Nie był więc takim stoikiem, na jakiego próbował pozować. Jednak nie zazwyczaj goszczące na ich obliczach rozbawienie, a niesmak i wściekłość promieniowały z jego kosmatej fizjonomi. W połączeniu z grupką alu-biesów, które przekroczyły lustro i zbijającymi się w grupki Chaosytami, każdy, kto obserwował otoczenie, był w stanie wywnioskować, że zbliża się większa awantura, a Moia nie lubiła awantur. Nie potrafiła walczyć, jej ciało było delikatne i podatne na zranienia.
Gdy satyr ruszył w kierunku gnomiego gospodarza, była już prawie pewna, że wypełniona szaleństwem Chatka na Łapkach w każdej chwili może stać się mało przyjemnym miejscem. Jeśli nawet nie, dziewczyna i tak wolała nie ryzykować, jak to mówił jej nauczyciel Lucky Night, który jak zdążyła zauważyć, właśnie na jej oczach odśmiał się bezpiecznie do Sigil: „Przewidujący zawsze ze swoim opiekunem.”
Zostawił ją tu samą! Cham i prostak, no ale cóż... dała mu dziś jasno do zrozumienia, po raz kolejny zresztą, że poradzi sobie sama i nie potrzebuje opieki. Pewnie właśnie próbował jej coś udowodnić. Kij mu w dupę! Pewnie, że poradzi sobie sama!
Pośpiesznie wstała, chwyciła worek z dobytkiem i przewiesiła sobie przez pierś. Próbowała przepchnąć się przez tłum, ten jednak zaintrygowany działaniami satyra zastygł w gęsta masę. Przebicie się na drugą stronę do lustra, bez rozdania kilku kopniaków i razów pod żebra, było raczej nierealne, a tylko mogło jeszcze bardziej zaognić atmosferę. Z zawiścią patrzyła na szczęśliwców, którzy dzięki dogodnej pozycji mogli się wyrwać z tego miejsca. Zaczynała ją dopadać Modrońska Migrena. Zobaczyła bryły ziemi zmierzające w kierunku jedynego przejścia. Zamknęła oczy by tego nie oglądać. Wszyscy wstrzymali oddech więc odłamki szkła upadające na ziemię były wyjątkowo mocno słyszalne.
Szlag! No to się Zabawiłam!

Moia pospiesznie wycofała się do tyłu i weszła pod stół, bogata wyobraźnia podsuwała jej obrazy co zaraz się tu zdarzy. Niestety Rzeczywistość szybko przerosła wyobraźnię. Kazdy miał tu kogoś, kto mu nie pasował, frakcje walczące ze sobą, Harmonium, Czuciowcy, Łaskobójcy, Chaosyi Tanar'ri i biesy. Niczym w najgorszym tyglu szaleństwa. To musiało się tak skończyć, szkoda tylko że nie było drogi ucieczki. Magia przetaczała się ponad głowa niebieskoskórej dziewczyny. Miejsce, które zajęła było całkiem bezpieczne, do momentu gdy stoły zaczęły się przesuwać. W zasadzie to podłoga zaczęła się ruszać, a że stoły nie były do niej przytwierdzone zaczęły przemieszczać się raz w jedną raz w druga stronę. Dziewczyna chwyciła się jednej nogi, próbując zaklinować między drugą. Stoły były całkiem szerokie, ale Moia nogi miała długie, niestety przeszkadzały jej te okropne szpilki, które włożyła na nogi na złość Luckiemu. Dzięki nim miała bowiem prawie dwa metry wzrostu i mogła przynajmniej odrobinę z góry patrzeć na wysokiego mężczyznę. Teraz nie puszczając nogi sunącego po posadzce stołu, próbowała drugą zdjąć buty i umieścić je w worku. Moia nie lubiła tracić swoich rzeczy.
Przy każdej zmianie kierunku przesuwu jakaś część zastawy stołowej, spadała z góry i zostawiała na podłodze tłuste lub mokre ślady, po których przejeżdżała dziewczyna, gdy kierunek ruchu zmieniał się w druga stronę. Wolała nie myśleć w jakim stanie jest jej najlepsza, a obecnie jedyna sukienka. Jedyną pociechą było to, że naczynia nie były z tłukących się materiałów. Pewnie zapobiegliwy gospodarz przewidział, że ich część może znaleźć się w takiej sytuacji. No ale tego co się działo, to na pewno nie przewidział! Moia mimo panującego w koło szaleństwa słyszała jego piskliwe wrzaski. Z tego co słyszała najwyraźniej wszyscy próbowali dopaść satyra!

Przechyły stały się mocniejsze najwyraźniej chatka przyśpieszyła. Biedaczka najwyraźniej nie miała pojęcia, że kiedy boli żołądek, należy w inny sposób pozbyć się jego męczącej zawartości niż przez ucieczkę. Stół uderzył o ścianę, a Moia uderzyła głową w ścianę, co na chwilę ją oszołomiło. Puściła nogę i upadła na podłogę. Szybko podniosła się na kolana. Inaczej groziło jej rozdeptanie przez szalejący wokół tłum. Na czworaka jakoś udało jej się dostać do ściany i chwyciła się framugi okna. W szaleństwie wokół może i była metoda, ale dążyła ona do ogólnej entropii, a ona nie była jeszcze gotowa na śmierć.
Bardzo chciała być teraz niewidzialna... otworzyła okno.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 22-12-2009, 00:15   #10
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Dotknęła go. No, pchnęła właściwie. Dość mocno, jakby ta nieruchoma postawa dotykała ją osobiście. Chociaż zupełnie nie chodziło o to. Po prostu widziała już ten spektakl. Satyr jest Bachusem. Zastygł żeby narodzić się na nowo w misterium tańca i upojenia, odtworzyć początek czasu, stworzyć chęci i pragnienia, płeć i zmysły. Język. Misterium czy zabawa, ważne, że już to kiedyś przeżyła. Pchnęła po raz drugi. Był ciężki. Nawet nie drgnął. Czekał widać na lepszy moment. Och, trudno. Dziewczyna zakręciła się na pięcie. Uśmiechnęła się. Pogłaskała gęste loki, małe różki. Ukłoniła się nieistniejącej publiczności i zobaczyła Jasnego. Podbiegła do niego w podskokach, z radosnym śmiechem. Roztaczał swój zwiewny urok wokół kambiona o czarnej skórze, zarośniętej niczym u małpy. Jasny uwielbiał włochatych samców. Halla też, choć wbrew pozorom nie był to zbiór tych samych podmiotów. Mocno chwyciła delikatne skrzydło przyjaciela. Musiał opaść na podłogę. Łajała go długo. Za swą samotność i opuszczenie, i bezwstydny strój. Miała talent do wymówek, do zmian nastroju, do frenetycznej radości i żałobnego przygnębienia. Pełne spektrum kobiecej duszy. Uroniła kilka łez. Roześmiała się, gdy wypuścił z rękawa kolorowego kolibra. W tenże rękaw wytarła zaróżowiony nosek a potem, w końcu, zaschło jej w gardle. W zgodzie i przyjaźni wypili po kolejnej szklanicy lawendowego wina. Ku czci Bachusa, którego orędownik nadal czekał. Napełnili talerze potrawami. I nagle rozpoczął się prawdziwy spektakl.

W tej chwili oddani bez reszty rozkoszom podniebienia przegapili jego początek i znamienne pierwsze słowa satyra. Później pchali się blisko, obydwoje równie nierozsądni. Ją fascynowały splugawione misteria, jego gniew owłosionego samca.

Wraz z pękaniem portalu rozpętało się piekło. Halla stojąc na szeroko rozstawionych nogach trzymała się prosto dosyć pewnie, dwie szklanice wina dla wprawionego organizmu nie były szczególnie niebezpieczne. Pomogła się podnieść wystraszonej piękności w brokatowej sukni. Czarnowłosa kobieta oblizała rozdwojonym językiem umalowane wargi. Nie puściły swoich rąk. Obie potrącił tanarii szarżujący na plugawego biesa. Przeturlały się w stronę satyra, wciąż trzymając się za ręce i próbując zatrzymać niekontrolowany ruch. Potem przez krótką chwilę leżały oszołomione. Wstały podtrzymując się wzajemnie, obie zdziwione, że nikt ich nie rozdeptał. Dwie suknie w strzępach. Ktoś krzyczał żeby nie czarować. Nieznajoma, nagle odważna, z uniesionymi do góry brwiami i zadziorną miną splotła czary. Suknie obu kobiet znowu całe, zalśniły czystością. Halla śmiała się jak szalona. Bachanalia. Nareszcie! coś prawdziwego. I kiedy unoszona przez satyra kartka zaczęła razić promieniem, Halla sama wyszła naprzeciw klątwie. Niech się dzieje! Unoszący się w powietrzu Jasny zagwizdał z podziwem. Obca czarodziejka spróbowała powtórzyć wyczyn Halli.
- Bachanalia – diabelstwo szeptało niczym niespełna rozumu.

Tymczasem w walce obok nurtu głównych wydarzeń, piekielny bies pokonał tanarii. Halla widziała jak pod okno toczy się odcięta olbrzymia ręka demona. Tanarii próbował łapać swą zgubę. Ale to nie on krzyczał o uzdrowiciela. A zwycięski bies chuchnął na nią. Oddech piekieł powalił delikatną dziewczynę na ziemię. Choć możliwe również, że to drżące wnętrze uciekającego w popłochu dworku. Znowu leżąc na podłodze widziała jak satyr próbuje umknąć oknem. Naprzeciwko niego stanęli mężczyzna i githzerai. Halla nie mogła oderwać wzroku od stronicy, będącej powodem zamieszania rodem z Otchłani.
Tatuaż nawet nie palił jej dłoni. Oglądała go z zachwytem. Obok kobieta githzerai, czuciowiec, Halla kojarzyła jej przynależność do stronnictwa, podobnie jak diabelstwo patrzyła na swe znamię. Nie wydawała się tak zadowolona. Halla uśmiechnęła się pocieszająco. Czary migotały ze wszystkich stron.

Halla chciała tę kartkę. Starczył rok w Sigil i już nie nabierała się na radość płynącą z alkoholu, własną wyjątkowość dawno postawiła pod znakiem zapytania, semantyczna różnica między prawdą a doznaniem atakowała ją zawzięcie, nawet rozkosz nie usprawiedliwiała istnienia. Niemniej córka wikinga wierzyła nadal w doświadczenie ponadczasowe, w emocje, co mogą stworzyć świat, w poznanie przynoszące samoświadomość.

Nie chciała, nie mogła dopuścić, żeby satyr uciekł ze swą tajemnicą gdzieś na jakiś daleki plan. Atakował go tłum istot, w tym ta dwójka, przystojny mężczyzna w kapeluszu i drugi na przyjęciu githzerai, widziała też któregoś z pomagierów Winterfalla, normalnie kojarzyła imię, teraz uciekło jej z pamięci, Twardogłowego krasnoluda, chaonda -chaosytę, któremu zapewne było wszystko jedno w jakiej awanturze bierze udział. Gubiła się w tym tłumie.

Nagle ktoś złapał ją wpół próbując odciągnąć od całego zamieszania. Zaklęła szpetnie. Ork, któremu starczyła jedna ręką by ją unieruchomić, odnosił dziewczynę jak najdalej od całego zgiełku. Nieoczekiwanie zamiast złości poczuła wzruszenie. Ratował ją. W całym zamieszaniu to właśnie było dla niego ważne. Pozwoliła by ciepło rozlało się po jej wnętrzu niczym odżywczy eliksir. Zmysły zadrżały, podobnie jak ciało, a Halla poczuła, że chce zostać zniewolona. Kochała go w tej chwili. Nieznajomego bez imienia. Oparła się z najwyższym trudem. Wyszeptała zaklęcie. Rozluźnił uścisk, mimo że cały czas ją czuł. Wyślizgnęła się. Satyr uciekał w stronę okna, gdzie znikała właśnie kolejna piękność, błękitnoskóra. Halla biegła w tamtą stronę. Zatrzymała się. Znowu wypowiedziała słowa, kolejny czar. Nagle drogę ucieczki satyra zagrodził potężny aasimar. W powietrzu zaświszczał jego ognisty miecz. Satyr zawrócił, musiał teraz stawić czoła atakującym. Halla westchnęła z ulgą. Zakradała się w stronę sługi Bachusa. Kiedy inni atakują ona, niewidzialna, będzie czyhać na odpowiedni moment żeby wyrwać z rąk satyra niezwykłą stronicę.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 22-12-2009 o 00:26. Powód: literówki
Hellian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172