Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-09-2009, 10:45   #1
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
[D&D FR 3.5ed] Tajemnica Góry Vtreu

…Tajemnica Góry Vtreu…




Akt I – Posępna budowla



Posępna budowla rozpościerała się po sporej części skalnej ściany. Klasztor był architektonicznym cudem, niewiarygodnym wyczynem setki krasnoludzkich budowniczych, którzy na fachu stawiania niezdobytych fortec znali się tak dobrze, jak na wojaczce i spijaniu litrów alkoholu, nie tracąc przy tym przytomności, ani nawet świadomości. W tak niebezpiecznym - pod względem naturalnego położenia- miejscu mur był kompletnie niepotrzebny, jednak i w tym wypadku krzepki lud nie poskąpił kamiennych bloków i wysiłku. Wysoki na ponad dziesięć stóp, oddzielał kilka budynków, place i pomniki od zaśnieżonego zbocza góry Vtreu. Tego dnia solidna, drewniana brama była cały dzień otwarta. Tego dnia, jak nigdy dotąd łysi mieszkańcy samotni stojącej na zboczu spodziewali się kilku niezwykłych gości. I przybywali. Nikt tu nie musiał pokazywać zaproszenia. Nikt nie musiał się przedstawiać, mimo, że mistrz Korynion miał dziesiątki, jeśli nie setki znajomych. Natura, wygląd ani towarzystwo gości nie robiło wrażenia na mieszkańcach kompleksu budynków. Ci bowiem wierzyli w byt niepojęty i oddalony, zatem żaden mieszkaniec Torilu nie mógł ich niczym zaskoczyć, ani zadziwić. Kontemplujący nie zwracali nawet uwagi na kilka nietypowych osobistości, które przemknęły przez plac, pnąc się w stronę najwyższego poziomu klasztoru. Tego dnia pogoda zdawała się być bardzo złośliwa. Gęste chmury o czarno-szarym kolorze zajmowały całą -możliwą do dostrzeżenia ludzkim okiem- przestrzeń niebios. Wiatr był potężny, porywisty i niezmiernie niebezpieczny. Jakby tego było mało z chmur prószył drobny śnieg, który zasłaniał wszelaki widok, wpadał do oczu, nosa i uszu, oraz skutecznie moczył łyse głowy kontemplujących po za zadaszonymi budynkami. Takich grup było kilka. Jedna biegała po ośnieżonym placu, zupełnie boso, wydeptując okrąg, aż do samej brukowanej posadzki. Druga grupa stała nieruchomo pod ścianą jednego z budynków, jakby rzucono na nich jakiś grupowy czar wybicia z kontinuum czasoprzestrzennego. Ostatnia zaś grupa ćwiczyła walkę wręcz, na jedynym placu, gdzie podłoże było równe, i nie dało się pośliznąć z powodu nierówności góry. Tamci rekruci uderzali w drewniane deski, grubości ludzkiej dłoni, ćwicząc wytrwałość siłę i szybkość swych ciosów.


Izba, do której zaproszono gości była ogromna. W swej prostocie i skromnym urządzeniu wyrażała pewną klasę. Pewną inność, daleką od zamkowych wystrojów. Na środku komnaty stał ogromny stół, przy którym siedział każdy gość, oraz dwójka łysych mężczyzn. Tylko jeden, najstarszy z miejscowych stał przy kominku, skupiając się na skromnym poczęstunku znajdującym się na srebrnej tacy, na blacie stołu. Łysi siedzieli naprzeciwko przybyłych. Jeden z nich, ten starszy był ewidentnie ślepy. Drugi, sporo młodszy miał minę przerażonego dziecka, które widziało w zaułku śmierć bliskiej osoby.



-Zatem bracie Hookarze. Opowiedz jeszcze raz, co pamiętasz z tamtego dnia.- odezwał się mężczyzna stojący przy kominku. Łysy młodzik przełknął ślinę i wejrzał na twarze siedzących naprzeciw gości. Z całą pewnością ich wygląd, czy natura nie pomagały w rozwiązaniu języka.
-Tamtego dnia, kiedy Brat Pratt, nakazał mi udać się po mistrza Koryniona, bez chwili namysłu pobiegłem spełnić wolę mędrca. Kiedy byłem już pod drzwiami do jego kwatery, zapukałem głośno… Kilka razy. Opat jednak nie odpowiadał. Wtedy poczułem, że coś mogło się stać i…- zawahał się i spojrzał na siedzącego obok ślepca. Ten tylko kiwnął lekko głową, zachęcając młodzika do dalszych zeznań. –I otwarłem drzwi…- rzekł i zamilknął, zamykając oczy, jakby wracające wspomnienia sprawiały mu namacalny ból.
-Śmiało uczniu.- ponaglił go brat Derryn, grzejący się przy kominku.
-Zobaczyłem krew… Wszędzie. Na ścianach. Na suficie, nawet w szczelinach między szafą a ścianą… Szczątki, kości i wnętrzności… Leżały porozrzucane dookoła. To wyglądało, jakby Opat… Eksplodował od środka!- rzekł łamiącym się głosem.
-Uspokój się uczniu. Idź teraz odpocznij.- nakazał siedzący obok mnich, nie odrywając pustego spojrzenia od blatu stołu. Młodzieniec wstał, zasunął za sobą krzesło i pokłonił się nisko, a następnie udał się do ogromnych wrót i opuścił komnatę.

-Chłopak doznał potężnego szoku…- wyjaśnił Derryn –Był synem prostych ludzi, którzy prawie nigdy nie opuszczali swego gospodarstwa. Tu wiele się, nauczył lecz to co ujrzał go złamało.- oznajmił mężczyzna. Derryn odszedł w końcu od kominka i usiadł obok swego towarzysza Pratta. –Chcieliśmy was prosić, abyście zbadali przyczynę śmierci naszego mistrza, oraz dokonali sromotnej zemsty na jego oprawcy.- dodał, chwilę po tym jak spił z kielicha gorzkie, czerwone wino. -Nie będę wam mówił, od czego powinniście zacząć, gdyż szacunek do was mi na to nie pozwala, sami o tym zdecydujecie. Proszę jednak o jedno. Abyście nie rozmawiali z naszymi uczniami. To nakaz, nałożony przez mistrza Koryniona i z tego względu mamy zamiar go uszanować i nie łamać. W naszym klasztorze możecie spotkać wielu mistrzów i nauczycieli, z nimi rzecz jasna można rozmawiać. Odróżniają się kolorowymi zdobieniami na swych szatach.- dał sobie chwilę przerwy na napojenie osuszonego gardła.
Nasz klasztor dzieli się na trzy poziomy. Tu, na najwyższym znajduje się największy budynek, w którym mieszczą się kwatery wszystkich członków naszego bractwa. Na niższej półce skalnej stoją dwa budynki, w których znajduje się nasz spichlerz, oraz miejsce, gdzie ćwiczy część uczniów.- objaśniał ślepy mnich –Na najniższym piętrze, znajduje się budynek, gdzie kary za przewinienia odbywają niesforni uczniowie, miejsce, w którym medytują najzdolniejsi uczniowie i skarbnica wiedzy, czyli niewielki budynek, w którym przechowujemy różne zwoje, mapy, dokumenty i wiele ksiąg.-

-Tak właśnie. Dostęp rzecz jasna, macie do każdego budynku.- wtrącił Derryn –Dziś jednak proszę, byście odpoczęli w swych komnatach, ogrzali się i nabrali sił. Jutro o świcie zbudzimy Was i z chęcią zjemy z wami śniadanie. O ile zechcecie…- rzekł jedyny członek klasztoru, z włosami na głowie. –Mistrz Korynion był wielkim człowiekiem. Sposób w jaki zginął… Był mu niegodny.- mężczyzna chciał swymi sugestiami zmobilizować przyjezdnych by pomogli z całych sił.
-Bracie Derrynie. Odprowadź naszych gości do ich komnat. Myślę, że chcą odpocząć.- odezwał się Pratt, ratując mnicha od zażenowania i dwuznacznych spojrzeń gości, w odpowiedzi na błagalne prośby.
-Tak…- opamiętał się i wstał, a następnie zaprowadził każdego z gości do osobnej, jednoosobowej komnaty. Nawet pokoje w portowej dzielnicy Targos były bardziej komfortowe, lecz czego można się było spodziewać nocując w klasztorze. Na okrągłym drewnianym stoliku stał dzban z winem i drewniany kielich, zaś pod nim misa z czystą wodą. W pokojach było bardzo zimno, lecz na szczęście mnisi zaopatrzyli posłania gości nie tylko w wełniane koce, ale i grube, puchowe kołdry, po które pewnie musieli zejść do ludzkiej osady. Dzień chylił się ku końcowi. Zmęczeni podróżą wędrowcy mogli w końcu odpocząć, pozwolić sobie na chwile refleksji i ogrzać się słodkim winem. Następnego dnia bowiem, czekała ich ciężka praca…

***

Mrok korytarza, znajdującego się głęboko pod parterem jednego budynków ustąpił światłu górniczej lampy, którą niósł mężczyzna w szarej szacie. Choć w budynku było w miarę ciepło i z sufitu nie kapała nawet kropla wody, to mężczyzna i tak miał na głowie narzucony dość pojemny kaptur. Stał w ślepym zaułku. Mężczyzna opuścił w dół lampę i odchrząknął. Dwadzieścia stóp przed nim na wysokości ludzkiej głowy zaświeciły dwa czerwone punkty, które nie mogły być niczym innym, jak tylko oczami. Po chwili ciszę korytarza zakłócił harmider łańcucha, przeciąganego po kamiennej posadzce.
-Niebawem zjawią się tu nasi goście. Szukają przyczyny śmierci Koryniona. Jeśli będą chcieli wejść, wpuścisz ich.- rzekł człowiek. Odpowiedzią na jego słowa było ciche warknięcie. Dwa punkty znikły i znów nastała cisza. Mężczyzna uniósł lampę, odwrócił się i ruszył z powrotem drogą, którą przybył.
 

Ostatnio edytowane przez Nefarius : 06-09-2009 o 20:57.
Nefarius jest offline  
Stary 07-09-2009, 16:36   #2
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Jednym z siedzących przy wielkim stole gości był dość nietypowo ubrany mężczyzna. Jego utrzymana w tonacji piaskowca szata sprawiała wrażenie przewiewnej, acz ciasno przylegającej do ciała. Klatkę piersiową zdobił grawerowany napierśnik w identycznym kolorze, zaś głowę skrywało szczelne nakrycie połączone z pełną, białą maską. Ta ostatnia pozwalała jedynie na określenie koloru oczu. Były one zielone i od czasu do czasu ujawniały dość intensywny blask, zapewne wywoływany jakąś formą magii. Owa garderoba, stanowiła całkowite przeciwieństwo ciężkiego, wielowarstwowego ubioru koniecznego do przeżycia w niegościnnym, północnym klimacie i zagadką pozostawało jakim cudem jegomość ten dotarł do klasztoru, nie zamarznąwszy po drodze na kość. Jednak dopiero jego podwładny, stojący posłusznie obok postaci w bieli, mógł wywołać prawdziwe kontrowersje. Istota mierzyła blisko dwa metry, zaś jej sylwetka była dobrze umięśniona i odrobinę przygarbiona. Całość zakryto licznymi warstwami czarnej płachty. Tylko mlecznobiałe oczy i fragmenty niezmiernie suchej skóry stanowiły widoczne elementy facjaty. Stwór nie odzywał się ani słowem. Nawet nie oddychał, patrząc zamglonymi oczyma duszy na bliżej niesprecyzowany element pomieszczenia. Jego tajemniczy „opiekun” wykorzystał ofiarowany czas aby przyjrzeć się reszcie gości, po czym z zaintrygowaniem stwierdził, że najwyraźniej nie był jedynym, nietypowym znajomym podeszłego wiekiem Koryniona.


Niedługo potem rozpoczęto zaznajamianie ich z okolicznościami. Uważne ślepia śledziły zeznania młodego mnicha, analizując każde jego słowo. Przepełniona dramatyzmem wypowiedź mężczyzny zdawała się nie mieć wiele wspólnego z kłamstwem, choć całkowita pewność w obecnej sytuacji była czymś... trudnym do uzyskania. Jak na kogoś kto doznał tak silnego szoku wywołanego widokiem martwego mistrza, młodzian zapamiętał wszystko nad wyraz klarownie. W tym miejscu należało także wziąć poprawkę na fakt iż istniały sposoby wyrafinowanej manipulacji umysłem, zaszczepiające ludziom fałszywe wspomnienia i skutecznie utrudniające potencjalnym śledczym dotarcie do prawdy.
- Czy będziemy mieli możliwość zbadania ciała zmarłego?
Pytanie padło nagle i dosyć niespodziewanie. Było pozbawione wszelkiego, emocjonalnego balastu powiązanego z tego typu wydarzeniami, co sugerowało zimny profesjonalizm, lub całkowitą znieczulicę. Jeden z mnichów poruszył się niespokojnie, udzielając odpowiedzi.
- Niestety, zgodnie z panującymi tu obrzędami pozostałości ciała zostały spalone.
Wraz z udzieleniem informacji, w sali zapadło chwilowe milczenie. Mężczyzna w masce powoli, kolistym ruchem potarł swoją prawą skroń. Dźwiękiem który przerwał nieprzyjemną ciszę i sprawił, że słowa ponownie zaczęły płynąć okazało się, niejasne i przydługie jęknięcie odzianego w czerń „asystenta”. Aeron nie odezwał się przez resztę improwizowanego zebrania, które to zakończyło się przesiąkniętym błagalnym tonem wywodem brata Derryna. Występ ów został niemal natychmiast ucięty przez jego przyjaciela. Trudno było uwierzyć, że to śmierć starego, poczciwego mistrza Koryniona zdołała wywołać tego typu emocje. Silący się na płomienne przemowy zdawał się być bardziej umotywowany strachem o własną skórę niż czymkolwiek innym. To z kolei wyjaśniało dlaczego nowoprzybyłym zakazano rozmowy z uczniami, zasłaniając się rzekomo ustanowionymi wcześniej, klasztornymi prawami. Morale musiało być już piekielnie niskie, zaś dalsze drążenie makabrycznego tematu mogło doprowadzić do wybuchu paniki. Ta do chaosu… i tak dalej, dopóki z tego miejsca nie zostałoby nic więcej jak ciepłe wspomnienie.


Następnie podróżników skierowano do ich pokoi. Te urządzono skromnie, jednak Aeron nie narzekał. Dla osoby która większość swych nocy spędzała pod gołym niebem, lub wpatrując się w stropy rozmaitych, pustynnych jaskiń, oferowane w klasztorze zakwaterowanie było więcej niż wystarczające. Stół na którym stał dzban z winem stanowił miły gest w stronę zmęczonych podróżą, zziębniętych gości. Z racji tego, że zamaskowany wędrowiec nie zaliczał się do żadnej z tych kategorii, trunek był mu zupełnie zbędny. Ujął więc naczynie w dłoń, odwracając się do Derryna, który właśnie chciał opuścić izbę.
- Zabierz to, mnie nie będzie potrzebne. Proszę.
Owe „proszę” było nieco jak ostatni gwóźdź do trumny, nie dający większych szans na odmowę. Dzban został dostarczony ze sporą siłą i nawiązał bliską znajomość z klatką piersiową mnicha. Niewielka ilość substancji pokonała krawędź, spływając grubą, czerwoną strugą po jego szacie. To czy owa czynność była złośliwą szpilą wbitą w tchórzliwego mężczyznę, czy też zwyczajnym, niefortunnym wypadkiem zależało od indywidualnej interpretacji obserwujących. Nie czekając na nic więcej i nie udzielając jakichkolwiek wyjaśnień, małomówny osobnik zamknął na głucho drzwi do swojej komnaty. Socjalizacja z resztą grupy zdawała się posiadać dla niego dość niski priorytet.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 07-09-2009 o 21:09.
Highlander jest offline  
Stary 07-09-2009, 19:57   #3
 
Fehu's Avatar
 
Reputacja: 1 Fehu jest na bardzo dobrej drodzeFehu jest na bardzo dobrej drodzeFehu jest na bardzo dobrej drodzeFehu jest na bardzo dobrej drodzeFehu jest na bardzo dobrej drodzeFehu jest na bardzo dobrej drodzeFehu jest na bardzo dobrej drodzeFehu jest na bardzo dobrej drodzeFehu jest na bardzo dobrej drodzeFehu jest na bardzo dobrej drodzeFehu jest na bardzo dobrej drodze
Już od pierwszej chwili w prastarym klasztorze, w doświadczonego kapłana uderzyła bolesna fala wspomnień. Na nowo powróciły obrazy i głosy sprzed wielu lat. Na nowo rozbrzmiały stare spory i rozważania, minione myśli i marzenia. Przed oczami Margoda stanęły odległe postacie, niewyraźne i rozmazane. W uszach zaroiło mu się od imion.

-Zatem bracie Hookarze. Opowiedz jeszcze raz, co pamiętasz z tamtego dnia.

Siedział samotnie przy olbrzymim, mocarnym stole w wielkiej, jasnej sali. Słońce wdzierało się do środka przez potężne okna, które ciągnęły się wzdłuż całej południowej ściany. Z komnat i korytarzy nie dochodził żaden szmer, od dziesiątek mocarnych krzeseł biło jedynie milczenie, a na dworze pocichły wszystkie ptaki, tak głośne zwykle o tej porze roku. Siedział samotnie, a zewsząd dobiegała cisza.

- I otwarłem drzwi…

Korynion wpatrywał się w niego uważnie. Na jego zmęczonej twarzy nie malowały się żadne emocje. Oczy mnicha była jakieś szkliste, jakby wpatrywał się w coś odległego, czego nie mógł dostrzec. Przez chwilę Margodowi wydawało się, że stary mnich otwiera usta, by mu coś powiedzieć. Tak bardzo chciał w to wierzyć, tak bardzo chciałby go usłyszeć. Ale mistrz zamrugał tylko dwa razy i uśmiechnął się blado i z wysiłkiem, jak gdyby walczył ze straszliwym bólem. A on tak bardzo potrzebował jego słów, właśnie teraz...

- Bracie Derrynie. Odprowadź naszych gości do ich komnat. Myślę, że chcą odpocząć.

Ostatnie promienie zachodzącego słońca musnęły zimną, kamienną posadzkę. Nagle przez wszechobecną ciszę zaczęły się przedzierać ciche pomruki i szelesty. Korynion zamknął powieki i ponownie uniósł je dopiero po dłuższej chwili. Jego twarz nabrała jeszcze bardziej męczeńskiego wyrazu, a całość sylwetki znacznie zmizerniała. Brzęki i chroboty zdawały się przybierać na sile, jakby były namolnymi owadami, które wdzierają się do szczelnie dotąd zamkniętego pojemnika. Kontury zaczęły się rozmazywać, kolory blaknąć. Mistrz zamknął oczy. Szmery i szepty rozbrzmiewały już z każdego kąta. Brzęczenie i warkot wwiercały się bezlitośnie w ucho. Niemy krzyk wyrwał się z płuc Margoda. Mężczyzna poderwał się z krzesła, ale niewyraźne kształty i cienie zaczęły napierać na niego ze wszystkich stron. Sala zawirowała, a podłoga zdawała się zapadać. Ból. Zewsząd i znikąd dobiegały coraz to głośniejsze i głośniejsze rozmowy. Bezkształtna, ciemna masa rozlała się po pomieszczeniu, ściany zniknęły w ciemnościach. Warkoty, świszczenia, pomrukiwania, brzdęki i głuche łoskoty. Margodowi zakręciło się w głowie, stracił równowagę. Wszystko mu się zlało przed oczami. A ciemność rozdarł czysty, przeraźliwy jazgot. Upadł.

- Panie - skądś rozległ się głos, niepokojąco bliski i prawdziwy - Panie?
Spróbował się podnieść. Kończyny odmówiły posłuszeństwa.
- Dobrze się czujesz, panie?
Wysilając wszystkie siły, wolno uniósł swe powieki. W oczy uderzyło go jasne światło pochodni. Dookoła niego stali ludzi w zakonnych szatach i kilka niecodziennych osobistości, zerkających na niego z zainteresowaniem, ale i zażenowaniem, albo nawet pogardą.
~Cholera, co się ze mną dzieje?
Zamazane kontury powoli przybierały na ostrości. Kolana zapiekły boleśnie. Powróciły zmysły.
- Co z tobą, panie? - zapytał czyjś zaniepokojony głos.
- Nic... nic mi nie jest - zacisnął zęby ze złości - Poradzę sobie.
Chwilę później mężczyzna podniósł się z ziemi, rozmasowując bolące kolana.
~Musiałem nimi nieźle wyrżnąć o podłogę...

Margod podziękował prędko mnichowi, który zaprowadził go do pokoju i wchodząc, zamknął drzwi na klucz. Jego torba już czekała na jedynym krześle w pomieszczeniu, zgodnie z zapewnieniem odźwiernego klasztoru, który zajął się bagażami przyjezdnych. Kapłan uśmiechnął się gorzko na widok przyszykowanego na chwiejnym stoliku wina.
~ W sumie, łyk czegoś porządnego dobrze mi zrobi.
Jak pomyślał, tak uczynił. Oblizując wargi po bordowym trunku, usiadł na brzegu skromnego łoża. Nie było one szczytem wygody, ale w pełni spełniało swoją podstawową funkcję: było ciepłe i suche. Zresztą, zawsze było to coś więcej, niż cienki koc rozłożony na trawie, a przecież do takich właśnie standardów był od dawien dawna przyzwyczajony. Nie chcąc rozmyślać o dopiero co przeżytych scenach i powracających od jakiegoś już czasu wizjach, Margod Akh-Naphurr zapadł w niespokojny sen...
 
__________________
Gadu: 1691997, zadzwoń! ;'x
Fehu jest offline  
Stary 07-09-2009, 20:00   #4
 
mamra22's Avatar
 
Reputacja: 1 mamra22 ma wyłączoną reputację
Wysoka postać zmaterializowała się pod bramą klasztoru. Chwilę spędziła nad oględzinami potężnych kamiennych murów, z uznaniem patrząc na prace kamieniarzy. Nie miał pojęcia czy rzeczywiście jest to klasztor o którym była mowa, ale w końcu główny mag Varionu nie był dyletantem w sprawach teleportacji, więc pozostawało mu zaufać. Oriserus ruszył powoli w kierunku zabudowań. Kierował się wprost ku głównemu budynkowi, zostawiając rozglądanie się, przerośniętemu krukowi siedzącemu mu na ramieniu. Pomimo pochmurnej pogody przybysz nie odział się żadnym płaszczem, więc nic nie przyćmiewało wspaniałych szat w jakie był ubrany. Wykonana z atłasu, granatowa szata, ciągnęła się do samej ziemi, szybko przemakając i brudząc się od mazi pokrywającej drogę. Bogate czerwone wykończenia oraz misternie wykonane białe symbole, wyhaftowane na szacie dostarczały złudzenia majestatu i tajemniczości. Z pewnością każdemu złodziejowi rozbłysły by oczy na widok błyskotek, jakimi obwieszony był Oriserus. Złoty medalion, pierścienie na palcach a zwłaszcza złota korona z dużym kamieniem na przedzie, stanowiła by doskonały łup dla każdego rzezimieszka. Oczywiście złodziejaszek musiał by być głupcem lub szaleńcem porywając się na te ozdoby, kiedy zobaczył czyją są własnością. Szara skóra wyglądała jak rozciągnięta do granic możliwości na zbyt dużym ciele. Pod nią malowały się doskonale widoczne kości. Gęsta biała broda i długie siwe włosy okalały głowę Oriserusa, odsłaniając jednak usta i szczątkowy nos, przypominający raczej dziurę w twarzy. Wszystko to jednak przyćmiewane było przez dwie, błyszczące błękitnym światłem, kule unoszące się w oczodołach. O ile ciało wyglądało jeszcze humanoidalnie, o tyle oczy mówiły całą prawdę o jego nieumarłej naturze.

Licz przestąpił próg budynku i ruszył w kierunku wskazanym mu przez jednego z mnichów. Wraz z nim do pomieszczeń wdarła się woń stęchlizny, jak gdyby w dawno nie wietrzonym pomieszczeniu. Na powietrzu niewyczuwalna, jednak w budynku natychmiast wypełniła powietrze. Była ona jednak niczym w porównaniu do aury wyprzedzającej Oriserusa i zapowiadającej jego przyjście, znanej każdemu poszukiwaczowi przygód w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Tak bowiem pachniał strach. Olbrzymi, paraliżujący, skłaniający do ucieczki lub ukrycia. Tylko obdarzeni silną wolą lub odwagą, potrafili stawić czoło owemu uczuciu, co dobrze świadczyło o mnichach przebywających na terenie klasztoru, którzy jak gdyby nigdy nic zajmowali się swoimi sprawami.

Jako pierwszy do olbrzymiej sali do której zostali zaproszeni przybywający, wleciał kruk zataczając niewielki koło nad stołem i lądując na oparciu jednego z krzeseł.
-Król Oriserus Collmar II, syn Claudara Collmara III, trzydziesty władca Varionu
Chwile po wypowiedzianym, skrzekliwym lecz płynnym głosem, zdaniu do sali wkroczył sam Oriserus, już w progu witając lekkim skinieniem głowy, zgromadzonych przed nim postaciom. Swoją uwagę zwrócił w kierunku mnichów, mówiąc jednak w szczególności do stojącego.
- Dziękuje za zaproszenie w to piękne miejsce. Żałuje jedynie że musiało się to zdarzyć w tak tragicznych okolicznościach. Przyjmijcie moje najszczersze kondolencje, z powodu śmierć mistrza Koryniona. Utrata takiego człowieka musiała być naprawdę bolesna dla jego braci.
Licz jeszcze raz skłonił głowę przed mnichami i ruszył w kierunku stołu, nie zajmując jednak miejsca na krześle, lecz stając przodem do okna i podziwiając roztaczający się z niego widok.
Rozglądanie się po przybyłych zostawił swojemu krukowi, nerwowo kręcącemu się na oparciu. On sam nie zmienił swojej pozycji, w milczeniu przyjmując opowieść młodego mnicha i późniejsze wyjaśnienia brata Derryna. Tylko raz odwrócił głowę w kierunku mówiących. Było to zaraz po słowach o sromotnej zemście. Twarz nieumarłego nie zmieniła się ani na jotę, jednak mózg odnotował to ze skrupulatnością. Jakoś nie bardzo pasowało mu to do świętobliwych mnichów.

Po skończonym spotkaniu, Oriserus udał się za mnichem do swojej kwatery. Z obojętnością zlustrował skromnie urządzone pomieszczenie. Na odchodne skinął jeszcze palcem na odwracającego się przewodnika.
-Dziękuje za gościnę i zaproszenie na śniadanie. Nie chciał bym was urazić, jednak wolał bym zobaczyć z rana grób mistrza Koryniona. Z wiadomych względów nie potrzebuje posiłku, a nie chciał bym także psuć apetytu innym. Może znalazł by się jakiś przewodnik mogący mi wskazać drogę, oczywiście jeśli moja prośba nie stanowi problemu.
Licz zamknął drzwi za wychodzącym mnichem, i ciężko usiadł na krześle. Jego nieumarłe ciało nie potrzebowały snu, więc Oriserus zamarł w tej pozycji, pozwalając błąkać się bez celu swoim myślom.
 
mamra22 jest offline  
Stary 07-09-2009, 22:21   #5
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
Przestrzeń zakrzywiła sie, wygięła i spięła, po czym wybuchła tańcem miliarda złotych motyli. Trzepocząc skrzącymi skrzydełkami, pogrążone w radosnej zabawie, goniąc się niczym dzieci w berku, tworzyły piękny pokaz, którego nikt jednak nie miał okazji oglądać. W pewnym momencie, przestały przypominać bezkształtną i chaotyczną chmurę, tworząc formację wyglądającą zupełnie jak ludzka sylwetka. Odległości pomiędzy nimi stawały się coraz mniejsze, aż w końcu zlały się w humanoidalną bryłę płynnego złota. W początkowo bezosobowym posągu zaczęły wykształcać się unikalne cechy, rozdzielały się kolejne palce u dłoni, pojawiły się rysy twarzy. Eksplodował szlachetny pył, rozpadając się w niebyt nim zdążył na czymkolwiek osiągnąć. Zwieńczeniem tego pięknego pokazu, trwającego zaledwie chwilę, była idealnie wykuta rzeźba, która zatracała złotą barwę na rzecz innych kolorów. Elfka mrugnęła i mimowolnie dotknęła dłonią karku, wpatrując się w ponurą budowlę, której składowe były jedyną widownią tego czarnoksięskiego pokazu. Nowoprzybyła wyglądała bardziej jak zagubione dziecko w podróży, tagające ze sobą swój bagaż, czekające aż odnajdzie je kochający rodzic, niż dostojna czarownica. Nic w jej wyglądzie nie sugerowało, że jest to osoba rozkazująca magicznym mocom. Nic, poza oczyma, których wyraz definitywnie nie pasował do osoby w jej wieku, która powinna cieszyć się życiem, daleko od zepsucia świata.
-Kimkolwiek i gdziekolwiek jesteś, morderco Koryniona...
Słowa wypowiadane były w pustkę szeptem.
-Wiedz, że moja sprawiedliwość uderzy w Ciebie niczym błyskawica, wypełniając Twoje żyły tysiącem płomieni, obracając serce w milion lodowych kawałków, które rozrzucę na rozdrożach planów wraz z resztkami Twojej wyjącej, wciąż czującej duszy...!
Chociaż wargi i mięśnie mimiczne twarzy mogłyby oszukać głuchego i wpoić mu przekonanie że mówiła właśnie o pięknych kwiatach i pluskających się rybkach, jej oczy wypełnione jadem chęci zemsty, mordu i zadawania cierpienia bez wątpienia przerażały tym, iż właśnie takie, jak powiedziała, były jej zamiary.

Jej spojrzenie było już zupełnie inne, gdy nadszedł czas obejrzenia wspólników w śledztwie. Lekko rozwarte wargi i wymalowany grymas były jednoznacznym dowodem na to, co kryło się pomiędzy szpiczastymi uszami blondynki-jej poczucie estetyki było właśnie brutalnie deptane i szarpane, a tylko brak dostępu do odpowiednich kręgów czarodziejskich powstrzymywał ją od przekształcenia ich w sposób, który zadowoliłby ją i wypełnił błogim poczuciem upiększenia Faerunu po raz kolejny. Czyniła to nie raz, czasem w ramach ćwiczeń, czasem w ramach zwykłego kaprysu. Krew, eksplozje od środka? Rozłupane czaszki, spalone i wywleczone wnętrzności, zmielone kości, rozlane płyny ustrojowe zmrożone i tworzące lodowe kwiaty, kawałki podrygującego w elektrycznym rytmie zżeranego przez kwas mięsa, to wszystko już widziała, to wszystko już czyniła. I miała ochotę zrobić to raz jeszcze, gdy usłyszała opis zwłok kogoś, kogo pamiętała od zawsze, najpierw jako dobrego i energicznego wujka, potem jako mądrego i zabawnego dziadka. Była gotowa wyzwolić i nakierować na niego swoje wciąż niedojrzałe moce, tu i teraz, gdyby tylko znała jego twarz, gdyby znała tylko jego imię!
Podczas spotkania, milczała. Nie dlatego, że przy takich dorosłych i ważnych personach, czuła się onieśmielona. Wręcz przeciwnie. Gdyby nie wrodzona gracja i słodkość, mogłyby się pojawić skierowane w nią zarzuty braku szacunku, bezczelności i arogancji. Wszystkie te jednak zlewały się z obrazem niewinnej blondyneczki, pod której delikatnymi włosami gotowały się wykwintne obiady, na które składały się trupy w sosie własnym, starannie obrane ze skóry.
W końcu nastąpiło zakończenie spotkania, po którym wylądowała w swoim pokoju. Jego ochyda odrzuciła ją z miejsca, sprawiając iż postanowiła, że następnym razem przygotuje coś, co pozwoli jej spędzić noc w bardziej pięknych warunkach. Zły humor naprawiła jej chwila beztroskiej zabawy z wodą, dalece przekraczającej możliwości i wyobraźnie innych nieletnich, którzy nie zostali obdarzeni jej darem. Oni, gdyby dano im możliwośc zabawy takiej jak ona teraz, starannie wykorzystywali ją przez wiele godzin, czerpiąc z tego czystą, nieskrępowaną radość, która wydestylowana mogłaby posłużyć jako element wielu świętych zaklęć. Elfka jednak znudziła się błyskawicznie, po czym wgramoliła się do łóżka, nie kłopocząc się posprzątaniem bałagnu jaki stworzyła. Opatuliła się kołdrą po sam czubek głowy, w ten sposób oddzielając się od degustujących ją ścian. Wystawał tylko nosek, wycelowany w strony jej wiedźmiego grimaru, którego strony pokrywały magiczne inskrypcje i różnego rodzaju rysunki. Część z nich była infatylna i pełna ciepłej, pozytywnej radości, inne jednak były dużo bardziej ponure, mroczne oraz wypełnione sadyzmem, który posiadać może jedynie dziecko. Tak, gdyby jej grimuar wpadł w ręce jakiegoś sigilskiego badacza i lekarza umysłów, ten złapałby się za głowę i zlałby się zimnym potem...
 
__________________
A true gamer should do his best to create the most powerful character possible! And to that end you need to find the most gamebreaking combination of skills, feats, weapons and armors! All of that for the ultimate purpose of making you character stronger and stronger!
That's the true essence of the RPG games!

Ostatnio edytowane przez Nemo : 07-09-2009 o 22:28.
Nemo jest offline  
Stary 09-09-2009, 07:12   #6
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
-Ależ panie…- jęknął klasztornik, gdy słowa nieumarłego Oriserusa, dotarły do jego świadomości. –Fakt. Twoja, - wybacz za śmiałe słowa – nieumarła osoba, wzbudza strach, jednakże paradoksalnie siedząc tam wraz z innymi dodaje poczucia bezpieczeństwa naszym uczniom.- wyjaśnił mnich. –Panie, wszak oczywistą rzeczą jest, że zostalibyście zaprowadzeni przed grób naszego mistrza. Po za tym, takie śledztwo na własną rękę, mogłoby urazić pańskich nowych towarzyszy.- słusznie zauważył. Działanie na własną rękę, mogło wywołać konflikt, który był rzeczą kompletnie nie potrzebną. –Po za tym, wcale panie nie musisz jeść z nami, ale chcę wspomnieć o kilku szczegółach, które wam pomogą.- człowiek nalegał niezmiernie, aż ciężko było odmówić. Niedługo potem w budynku nastała niesamowita cisza. Na korytarzu, za drzwiami kwater nie było słychać nawet pojedynczego szczura, co z pewnością pomagało w kontemplacji i koncentracji zarówno mistrzów, jak i uczniów. Noc minęła spokojnie. Zarówno, dla tych, którzy odpoczywali, jak i tych, którzy spać nie musieli i tego nie robili. Szalejący za murami klasztoru wicher, uspokoił się dopiero godzinę przed świtem. Chmury rozwiały się w nicość, zaś na błękitnym niebie mieniła się pomarańczowa kula zastępująca pochodnie i latarnie. Nagle, rozległ się dźwięk kilkudziesięciu otwierających się drzwi, zupełnie jakby skoordynowane w jakimś skomplikowanym, gnomim mechanizmie, który kontrolował je wszystkie. Choć nie było słychać niczyich głosów, to jednak szmer, wyraźnie świadczył o krokach dziesiątek osób, zmierzających w stronę pomieszczenia jadalnego. O gościach również nie zapomniano. Przekonali się o tym, gdy rozległo się głośne stukanie, po drzwiach do ich komnat.


Gdy byli gotowi, zeszli do miejsca, gdzie zebrana była chyba, cała liczba mieszkańców posępnej budowli na zboczu góry. Nikt się nie odzywał, zgodnie z obowiązującym nakazem, zaś mistrzowie, których ten zakaz nie dotyczył nie mieli czasu na rozmowy, gdyż zajęci byli posilaniem się. Jadalne sale były trzy. Każda długa na sto pięćdziesiąt stóp i szeroka na trzydzieści. Sklepienie nad nią było w kształcie łuku, zaś po jej środku biegły dwa stoły długości niemal całego pomieszczenia. Po zewnętrznych stronach stołów zaś stały równie długie ławy, przy których ciasno zasiadali uczniowie. W środkowej Sali, na samym jej krańcu, tuż pod oknem siedział Pratt i Derryn. Widząc zaś nadchodzących mężów (i damę), mnich z kępką włosów, otaczającą łysy czubek głowy wstał i delikatnym skinieniem dłoni wskazał miejsce przy stole, tuż obok niego. Grupa zbliżyła się nie protestując zbytnio, po czym zasiadła do stołu. W wiklinowych koszach wyczekiwało świeże pieczywo. W stalowych i drewnianych dzbanach czekało świeże, jeszcze letnie kozie mleko, lub woda, a na przygotowanych indywidualnie talerzach leżała porcja jajecznicy. Śniadanie było proste, lecz dla zamieszkujących górską samotnię, wystarczające. Nawet mistrzowie jedli wśród podopiecznych to samo, co oni.
-Najlepszy posiłek z samego rana to kurze jaja i mleko.- odezwał się ślepy mistrz, gdy tuż obok niego zasiedli goście klasztoru. Czas śniadania dla towarzyszy przeciągał się niemiłosiernie. Nie wiedzieć czemu mieli nieodpartą ochotę, wstać i zacząć poszukiwania mordercy Koryniona.
-Polecam zajrzeć do naszej skarbnicy wiedzy.- odezwał się brat Derryn. –Znajdziecie tam kilka map, które przydadzą się jeśli zamierzacie zwiedzić budynki klasztoru. Znajdziecie tam również kilka książek, w których można będzie natrafić na informacje o budowie klasztoru, parę wzmianek o budowniczych i powinna być też księga o personach odpowiedzialnych za rozpoczęcie budowy.- wyjaśnił.

Mężczyzna wejrzał w bok. Każdy z uczniów, co do jednego siedział wyprostowany, z rękoma na stole, dając do zrozumienia mistrzom, że ich śniadanie już się zakończyło i że są gotowi do rozpoczęcia treningu. Derryn wstał od stołu, rozłożył ręce i rzekł na tyle głośno by każdy zdołał go usłyszeć.
-Śniadanie zakończone. Udajcie się na ćwiczenia.- rzekł, a uczniowie, oraz siedzący w Sali mistrzowie wstali, jak jeden mąż, przekroczyli ławę i równo, spokojnie opuścili jadalnie. Po kilku chwilach w pomieszczeniu panowała kompletna cisza.
-Jak wcześniej wspomniałem.- rzekł Derryn –Teraz Pratt zaprowadzi was do katakumb, gdzie przygotowywany jest grób Koryniona. Potem zaś, sami zdecydujecie, gdzie chcielibyście się udać, ja zaś pójdę na szkolenie.- rzekł mnich, wstał i pożegnał się skinieniem głowy. Ślepy mnich, również wstał od stołu. Łysy mężczyzna schował dłonie do rękawów i ruszył powoli, by idący za nim goście klasztoru mogli spokojnie przyjrzeć się temu, co mijali. Pratt mimo dość znacznego upośledzenia, jakim była utrata wzroku, prowadził przednio nie potykając się ani razu, ani razu nie zahaczając o przypadkowy przedmiot, czy element wystroju budynku. Gdy kompani zeszli na parter budynku, w którym się znajdowali, mnich przewodnik zaprowadził ich do potężnych drewnianych wrót, które po solidnym pchnięciu stały już otworem. Przed towarzyszami rozciągały się długie, mroczne i opustoszałe korytarze katakumb.


-Od początku istnienia naszego klasztoru, zmarło tu tylko kilka osób. Była to dwójka mistrzów, których wiek był dalece posunięty. Pozostali to trójka uczniów, którzy zginęli w czasie ćwiczeń. Jeden zamarznął w czasie treningu na śniegu.- wyjaśnił puste otwory w ściennych placach na trumny. Mężczyzna prowadził dość długo, zawiłymi ścieżkami. W korytarzu panował kompletny mrok, lecz nie było to żadną przeszkodą dla kompanów, ani tym bardziej dla ślepego klasztornika. Mężczyzna stanął w końcu w ślepym zaułku. Na jego końcu, w otworze w ścianie stała porcelanowa urna w kolorze ciemnego brązu, zmieszanego z czernią. Była wykonana przez rzemieślnika pierwszej klasy, gdyż na jej gładkiej powierzchni nie można było dostrzec nawet najmniejszego defektu.
-Oto zwłoki mistrza Koryniona. Święć Kelemvorze nad jego duszą.- szepnął człowiek. Gdy Pratt upewnił się, że wszyscy skorzystali z chwili ciszy i konsternacji podjął nowy wątek, który mógł pomóc śledczym w ich zadaniu.
-Mistrz Korynion miał kilku ulubieńców, w naszej społeczności.- rzekł tym samym, ściszonym i rozważnym tonem, co przed kilkoma chwilami. –Była to trójka uczniów, w których dostrzegał ogromny talent i potencjał. Pierwszy z nich to Ludvik, uczeń który poziom sztuk walki opanował prawie po mistrzowsku. Drugi to Krekh. Jedyny w tym miejscu półork, który trenując siłę umysłu potrafi wpływać na otoczenie. Trzeci to Darius. Uczeń, który po za niezwykłą wytrzymałością fizyczną, potrafi posługiwać się magią, która nie płynie z ksiąg.- kontynuował spokojnym tonem. -Ulubionymi mistrzami Koryniona byli Nov’shte i Wirgo. Ten pierwszy naucza walki bronią, drugi zaś naucza kontemplacji i samozaparcia, które utrzymuje naszych uczniów przytomnych, podczas ciężkich, fizycznych zajęć i treningów. Być może oni wiedzą coś co wam pomoże.- wyjaśnił, lecz to nie był koniec jego przemowy –Pamiętajcie jednak, że z uczniami możecie rozmawiać tylko na osobności, tak by inni nie widzieli. Pewne zasady dla wyższego dobra można nagiąć…- dodał mnich. –Zdecydujcie zatem sami, co teraz uczynicie. Ja was opuszczam, jeśli chcecie pobyć przy grobie mistrza, nie widzę żadnego problemu.- oznajmił, po czym powoli się oddalił, znikając za rogiem kamiennych ścian.

 
Nefarius jest offline  
Stary 10-09-2009, 18:38   #7
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Nie spał. Miast tego snuł skryte plany leżąc w bezruchu na niewygodnej pryczy. Przez całą noc rozważał dostępne mu możliwości rozwiązania problemu. Tych posiadał całkiem sporo. Okazjonalnie przejawiając objawy nieznacznej paranoi, wychodził ze swojego pokoju na korytarz, aby upewnić się, czy nikt nie zakłóca snu innych gości klasztoru. Nic takiego się jednak nie zdarzyło. Gdy tylko słońce zaczęło przełamywać ciemność, ujął w dłoń swój święty symbol, rozpoczynając tym samym żarliwą modlitwę. Kiedy po godzinie skończył szeptać modły, ponownie sprawdził czy ma ze sobą wszystko co potrzebne. Dokładnie zabezpieczył plecak i zwrócił się w stronę zakrytego płachtami podkomendnego.
- Aby nie wywoływać większego… zainteresowania naszymi osobami, zdecydowałem, że zostaniesz w pokoju. Na straży. Dołączysz do mnie dopiero po zakończeniu śniadania, kiedy to wraz z innymi opuszczę salę jadalną. Czy to jasne?
Ku zadowoleniu swego stworzyciela, nieproporcjonalna karykatura przytaknęła głową bez słowa, czy jakiegokolwiek sprzeciwu. Aeron przerzucił skórzany przedmiot przez ramię, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi do pomieszczenia.

Zatroszczywszy się o najważniejsze sprawy, wędrowiec zszedł na śniadanie. Nie miał co prawda w planach spożywania czegokolwiek, jednak przegapienie istotnych informacji nie wchodziło w rachubę. Ci którzy zdecydowali się zwrócić uwagę w kierunku wejścia zauważyli, że ubiór osobnika nieco różnił się od wczorajszego. Główne różnice stanowiły kolor przywdzianej szaty, jak i maski zakrywającej twarz. Ta pierwsza była biała jak śnieg, druga zaś oferowała dość mocny kontrast, ziejąc czernią. Mężczyzna usiadł spokojnie przy stole, nieopodal małej, elfiej pannicy. Zajął miejsce, po czym skrupulatnie wygładził swój ubiór. Więcej czasu i zainteresowania poświęcał czynnościom ludzi wokół niż stojącym przed nim, prostym daniom. Dwa jadeitowe ogniki buzowały za woalką ciemności i śledziły zachowanie mnichów, uparcie szukając czegoś oderwanego od szarej codzienności. Drżenia rąk, rozbieganego spojrzenia, niepewnej mimiki malującej się na czyjejś facjacie. Jednak, pomimo wnikliwej obserwacji, nic takiego nie odnotował.


Kiedy tylko śniadanie dobiegło końca, poszukiwacze enigmatycznego mordercy zostali zabrani na poziom katakumb, gdzie po raz pierwszy mieli szansę zobaczyć pozostałości mistrza Koryniona. Otępiały służący persony w bieli dołączył do reszty w trakcie owego pochodu. Wszyscy stanęli przed miejscem spoczynku. Urna nie zdołała wywrzeć na mężczyźnie w masce większego wrażenia. Owszem, była majestatyczna i bogato zdobiona, jednak wobec pozostałości osoby które się w niej znajdowały, nie stanowiła niczego więcej jak zwyczajnego naczynia. Po chwili ciszy nastąpiła lawina słów. Ślepiec, podczas swej przemowy, zaoferował kilka informacji, które mogły okazać się pomocne w rozwikłaniu sprawy. Następnie, jakby nigdy nic, opuścił grupę. Śledczy zostali pozostawieni samym sobie, zaś okazjonalne przebłyski zieleni z ciemności otworów ocznych skupiły się na grawerowanym pojemniku. Aeron zastanawiał się czy to co widzi naprawdę jest pozostałościami człowieka, którego do niedawna uważał za niemożliwego do pokonania, a co dopiero do zabicia. Czy też może nowoprzybyli stali się pionkami w jakiejś niezwykle podstępnej grze. Niezależnie od zawiłości całego szachrajstwa, nie ulegało wątpliwości, że antagonista który je wykreował był kimś więcej niżeli zwykłą płotką. Należało więc sprawdzić, jak daleko sięgają jego wpływy i umiejętności. Uniósłszy w górę swój święty symbol, wyszeptał krótką formułę. Pozostałości ciała (jak i sam rzucający czar) zostały otulone nimbusem skrzącego, złotego światła, które to zdawało się zalewać wszystko i wszystkich wokół. Złoto pośpiesznie przekształciło się w błękit, którego ciasne smugi poczęły falować po powierzchni naczynia, chcąc zrekonstruować znajdujące się w nim szczątki.

Gdy Aeron dokończył inkantację, moc potężnego zaklęcia spłynęła na kapłana, a gdy ten skoncentrował się na martwym celu, poczuł niesamowite uczucia, których nigdy wcześniej nie zaznał. Jego duch opuścił ciało, a mimo to, zachowywał ciągłą świadomość. Widział, jak jego cielesna powłoka upada na brudną posadzkę kamiennego korytarza w katakumbach. Widział reagujących na sytuację kompanów. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżył, mimo iż czar Wskrzeszenia nie był mu obcy. Miał dziwną świadomość, że podróżuje tą drogą, którą pokonała dusza Koryniona. Świadomość maga, przeniknęła przez sufit, znajdując się w holu głównego budynku klasztoru, na tym jednak się nie skończyło. Duch mężczyzny wciąż się unosił pokonując kolejne piętra budynku, aż w końcu opuścił go zupełnie. Wznosząca się świadomość widziała prędko oddalającą się ziemię, którą po chwili zasłoniły śnieżnobiałe chmury. Niedługo potem, dostrzegł ogromne połacie Torilu, a po kilku chwilach także i ziemie mocno oddalone od świata Krasnoludów, Ludzi i Elfów. Nagle zapadła kompletna cisza. I zapadł oszałamiający blask. Gdy ten zniknął dusza odzianego w biel dostrzegła wszechobecną, doskonałą czerń. Na jej tle mieniły się miliardy gwiazd.


Jego esencja poczuła silne zawirowanie i dziwne wrażenie, jakby gdzieś ją zassało. Obraz w mgnieniu oka rozmył się, a centrum galaktyki, którą było widać z dala drastycznie się przybliżył, a po chwili czarodziej znalazł się nieopodal olbrzymiej, złotej kuli, wokół której wirowały dziesiątki mniejszych kolorowych planet. Aeron chciał z całych sił spytać, chociażby i samego siebie gdzie jest, co się dzieje, jednak jedyne co słyszał to swoje myśli i doskonałą ciszę. Nieopodal olbrzymiej gwiazdy pojawiło się światło. Pierwej było wielkości innych oddalonych gwiazd. Po kilku chwilach zaczęło się rozrastać do zauważalnych wymiarów. Z jego wnętrza wydobywały się różne odcienie kolorów, od zielonego, po jasnoróżowy na ciemnoszarym kończąc. Obraz znów się zamazał, jak wcześniej a świadomość kapłana, błyskawicznie zbliżyła się do światłości i nagle pojawił się ogromny ból. Ubrany w biel usłyszał swój zdezorientowany jęk, a gdy otwarł oczy spostrzegł, że leży na ziemi obok urny i pochylających się nad nim towarzyszy w śledztwie.


Mimo, że wciąż miał w pamięci ten zapierający w piersiach obraz, natychmiast poderwał się do góry, odzyskując równowagę. Zarówno tą psychiczną, jak i fizyczną. Odchrząknął i przemówił do reszty, chcąc podzielić się tym, czego sam stał się mimowolnym świadkiem.
- Gdziekolwiek przebywa teraz dusza Koryniona, nie jest to żadna z szerzej znanych, boskich domen. Jego duch zdaje się pozostawać poza naszym zasięgiem. Najzwyczajniej w świecie nie chce wrócić na plan materialny, lub też nie posiada takiej możliwości. Teraz wybaczcie mi, ale muszę natychmiast… coś sprawdzić.
Jeszcze raz przywoławszy do porządku swą nieco skołataną percepcję, ruszył w drogę powrotną. Jednakże jego kroki natychmiast ustały i zamaskowany ponownie zabrał głos.
- Mała Aelie, byłbym wdzięczny gdybyś zechciała mi towarzyszyć. Twoja pomoc może okazać się pomocna, zaś wszyscy wiedzą, że percepcję dziecka oszukać jest najtrudniej.
Elfka, która do tej pory spoglądała na urnę z mieszaniną ponurego zamyślenia i chęci uzewnętrznienia czyichś wnętrzności, obróciła się na pięcie i spojrzała na wzywającego jej imię na daremno z wyrazem szczerego niezadowolenia. Efekt ten potęgowało księżniczkowe złapanie się za boki i wykrzywienie buzi w dzióbek. Najwyraźniej mimo zostania skomplementowaną, pannicę rozdrażniło nazwanie ją dzieckiem, w dodatku-małym! I chociaż jej aparycja pozwalała płynnie przechodzić z postawy "jestem wciąż dzieckiem, ojej" w "jestem już młodą damą" by korzystać z zalet obu stanów rzeczy i unikać ich wad, teraz była z tego faktu bardzo naburmuszona. Dlaczego? Może dlatego, że nazwanie jej dzieckiem przed szczątkami jej idola sprawiło, że poczuła się...malutka. A bardzo tego nie lubiła. Ale mimo wszystko, pochwała spełniła swoje zadanie i egoistyczna przyjemność płynąca z faktu bycia potrzebną i zaakceptowaną jako taka przez otoczenie zwyciężyła. Chociaż z zadartym noskiem, dołączyła do lubiącego zmieniać swoją garderobę detektywa.
 
Highlander jest offline  
Stary 10-09-2009, 22:53   #8
 
mamra22's Avatar
 
Reputacja: 1 mamra22 ma wyłączoną reputację
Licz przesiedział całą noc na krześle, nie zmieniając swojej pozycji nawet na chwilę. Dopiero pukanie do drzwi poderwało go na nogi. Zgodnie z prośbą micha, Oriserus dołączył do reszty klasztornej społeczności w jadalni. Przywitał starszych a także resztę gości, uprzejmym skinieniem głowy i życzył smacznego. On sam nie spróbował nawet jedzenia, w przeciwieństwie do kruka, który bezceremonialnie zajadał się z jego talerza. Oglądanie posilających się mnichów niezbyt przypadło mu do gustu. Nic nie mógł jednak poradzić, skoro gospodarz życzył sobie jego obecności, niegrzecznie było by odmówić. Licz rozumiał i szanował decyzje brata Derryna, a nawet postanowił skorzystać z okazji jaka się przed nim rozpostarła. Rozpoczął cichą inkantacje zaklęcia, wykonując skomplikowane ruchy palcami pod stołem. Chciał zachowywać się dyskretnie, aby nie wzbudzać niepokoju wśród biesiadujących, choć nie wątpił że ktoś obeznany z magiczną sztuką, domyśli się co takiego czyni mag. Zaklęcie które rzucał było bardzo proste, miało spore ograniczenia, ale należało także do jego ulubionych. Wykrywanie magicznych aur, wymagało tylko koncentracji, a skoro większość obecnych na Sali zajmowała się jedzeniem, nikt nie przeszkadzał mu w czarowaniu. Na szczęście miejsce jakie zajmował, umożliwiało mu zbadanie dużej części mnichów zasiadającej przy stole, bez zbytniego wiercenia się.
Wreszcie posiłek zakończył się, a grupa ruszyła do katakumb. Po raz pierwszy od przybycia do klasztoru, Oriserus się ożywił. Nie żeby nagle zaczął rzucać coś więcej od grzecznościowych formułek, ale można było zaobserwować jakby żwawsze ruchy a przede wszystkim oczy nieumarłego rozbłysły jaśniejszym blaskiem. Urna, pomimo niewątpliwego piękna, nie poruszyła licza, tak jak się tego spodziewał. Przywoływał w pamięci widok młodego i wesołego Koryniona, nie mógł jednak powiązać go z kawałkiem porcelany. Wtedy jego pamięć nawiedziły inne wspomnienia. Dwóch innych śmierci, innych pogrzebów, innych grobów. Przypomniał sobie ból jaki go wtedy rozdzierał, poczucie niesprawiedliwości i morze wylanych łez.
-A ty Korynionie, nie zasługujesz na żadną łzę?
Szeptem zadał sobie to pytanie, nie dostając jednak żadnej odpowiedzi. Była tylko pustka. Bał się tego co poczuje widząc pozostałości przyjaciela, lecz jednocześnie pragnął tego. Teraz kiedy okazało się że jest tylko pustka, chciało mu się wyć z bezsilności. Szybko jednak odciął się od tego, słuchając ślepego brata. Gdzieś tam jednak na dnie umysłu, kołatało się uczucie zawodu.
Oriserus zapamiętał nazwiska jakie wymienił mnich, podziękował także za pozwolenie na nagięcie reguł. W tak ortodoksyjnym klasztorze musiała to być naprawdę ciężka decyzja.

Licz z ciekawością obserwował kapłana rzucającego zaklęcie, zastanawiając się jednocześnie jak to jest być tak bardzo zależnym od kogoś innego. Nawet jeśli tym kimś był Bóg. On też kiedyś wierzył, teraz niektórzy poddani to jego uznają za bóstwo. Może zresztą tak jest rzeczywiście? Oriserus postanowił kiedyś porozmawiać o tym z jakimś pobożnym mnichem. Mogło to być bardzo ciekawe doświadczenie. Jego świadomość przywołało z powrotem upadające ciało kapłana. Nieumarły nie zdążył nawet wymyślić przyczyny takiego zachowania, kiedy zamaskowana postać powróciła do siebie, opowiadając rewelacje jakich dowiedziała się o duszy Koryniona. Zagadnienia które poruszył nie były dla licza ani ciekawe, ani zrozumiałe więc nie zainteresował się po co mu elfie dziecko i co takiego chciał sprawdzić.
-Oczywiście rób co uważasz za słuszne. Z pewnością zagadnienia duchowe nie są dla Ciebie obce. Osobiście z przyjemnością zamienię kilka słów z bratem Hookarem.
Odezwał się pozbawionym emocji głosem, zwracając się do kapłana. Nie żeby uważał że jedyny świadek kłamie. Po prostu pewne jego umiejętności mogły nieco odświeżyć pamięć mnicha, a może także ujawnić kilka ciekawych informacji.
 
mamra22 jest offline  
Stary 12-09-2009, 22:17   #9
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
Młoda opuściła komnatę w której odbywało się tajemne zebranie strategiczne, spocona i ponura. Drzwi zamknęła bez większego hałasu, chociaż miała ochotę dać wyraz swojemu rozgoryczeniu i rozczarowaniu robiąc z nich coś zupełnie do obecnej formy niepodobnego. Moc pod skórą wręcz swędziała i prosiła, by użyć jednego z tych efektów dających potęgę smoka czy innego giganta, a następnie trochę po staroszkolnemu, przemodelować okolicę, zmienić wystrój na ładniejszy. Tak, to ostatnie krążyło po jej pięknej główce już od czasu wizyty we własnym pokoju. Gdy rutynowo przywoływała nieziemskie potęgi i batem swojej woli zaganiała je do protekcji złotej królowej, jaką była. Pamiętanie, by efekty obronne były zawsze, ale to zawsze aktywne, czy śpisz, czy jesz, czy tańczysz na słońcu, było jedną z podstawowych rzeczy jaką uczy się w jej szkole. Ci nauczyciele, mimo że momentami głupi, grubi i nie mający pojęcia o prawdziwym obliczu energii z którymi zadzierali, mieli sporo doświadczenia w zabezpieczaniu własnych dolnych partii pleców. Poza tym...był to rytuał najzwyczajniej przyjemny, zupełnie jak cowieczorne obmywanie się i bawienie przy misie z wodą. Albo wspólne jedzenie z innymi uczniami!...zupełnie inne niż to tutaj, nudne i ciche. Następnym razem będzie musiała złośliwie umilić spożywanie któremuś z mnichów, albo umrze na śmierć w tej torturze milczenia. I ten kruk...ciekawe, jak zareagowałby na małą zabawę z jego piórkami? Gdyby nie fakt, że jego właściciel to podobno przyjaciel Koryniona, już dawno pokazałaby mu jak bardzo lubi bawić się ptaszkami.
Ale w obecnej chwili bardziej miała ochotę bawić się czyimiś wnętrznościami.
Więc wraz z Aeronem szła w kierunku pewnego pomieszczenia, w którym miała zamiar dokonać tanecznego rozwiązania sprawy, albo chociaż przybliżenia tego obrazu.
-Więc zgodnie z planem, Piaskowy Dziadku, przypilnujesz by żadne godne rozdeptania w tańcu robactwo nie przerwało mi mojego seansu?
Lewy kącik spękanych ust nieznacznie wygiął się za czarną zasłoną. Mężczyzna albo był niewrażliwy na zaczepki małej elfki, albo przypadł mu do gustu pseudonim, który to właśnie otrzymał. Nie siląc się na werbalną ripostę, przytaknął ukrytą pod białą płachtą makówką i usiadł na ziemi, krzyżując swe nogi. Owinięty w szmaty sługa cicho jęknął, następnie zaś stanął obok Aerona, starając się wyglądać przy tym inteligentnie i niekonspiracyjnie.
-Słodkie. Jak z tej książeczki o duchach z Anauroch, którą dostałam na jedne z moich pierwszych urodzin.
- Powinnaś więc uważać... w innym wypadku wciągniemy cię za obraz.
- To zakończenie nigdy mi się nie podobało. Pamiętam że mama głośno krzyknęła, gdy pokazałam jej rysunek z moją jego wersją...tak bardzo jej się podobał.
Elfka przejechała dłonią przez włosy, z rozmarzeniem wpatrując się we własną przeszłość, po czym bojowo wywinęła młynek swoim kosturem ozdobionym pięknymi, kwiatowymi motywami i spenetrowała wejście do sceny przestępstwa. Na miejscu uważnie sprawdziła, czy przypadkiem nie czycha na nią jakiś niewidzialny zabójca pod sufitem czy w innym podejrzanym mniej lub bardziej miejscu. Gdy już upewniła się, że nawet za oknem nie czeka na nią snajper z różdżką dezintegracji, stanęła na środku pokoju, chrząkneła jak przed konkursem piosenki, po czym zamknęła oczy i pozwoliła, by jej umysł zerwał ze ścian okruchy przeszłości i wstrzyknął ich dawkę wprost do jej mózgu. Efektem była wizja, cienista, niczym ze snu...lub koszmaru. Tak, bardziej to drugie.

Drzwi do komnaty otwarły się z hukiem. Do środka wszedł łysy mężczyzna, którego twarz zdobiła nie jedna zmarszczka. Był zdekoncentrowany i roztrzepany. Wyglądał, jak gdyby zobaczył ducha. –To nie możliwe…- rzekł chłodno, spoglądając w okno. –To przecież tak nie może być…- odezwał się sam do siebie. Nagle stojąc przy oknie zamarł, jak gdyby dostrzegł coś niezwykłego, za szkłem. Mężczyzna nagle upadł, a jego twarz mocno poczerwieniała. Wyglądał, jakby się dusił. Dopiero po chwili złapał oddech i wstał powoli, z niemałym trudem. Mistrz otwarł usta i poruszył nimi, chcąc coś powiedzieć, jednak znów jego ciałem targnęły spazmy bólu i w komnacie rozległ się dźwięk łamanych kości. Ciało mnicha dosłownie eksplodowało od środka. Sprawcy nie było. Przynajmniej nie można go było dostrzec w wizji młodej czarownicy…

-Ja się nie godzę! Jak tak może być? Nie być przy swoim dziele, nie oglądać na własne oczy tego, jak rodzi się nasza sztuka, nie czuć krwi na policzku? To jest...to jest, bezczelne. Kryłeś się za oknem? Czy może byłeś niewidzialny? Albo operowałeś z daleka, nie będąc nawet w tym klasztorze? Tyle pytań! Och, gdy Cię już znajdę...zorganizuje Ci piękny proces, zwołam przysięgłych z wszystkich planów, uczynie jednego z bogów sędzią, a sama stanę się oskarżeniem! I będę pytać, i dręczyć, i męczyć, i udowadniać...aż w końcu zapadnie wyrok planarnego sądu, przeleje się czara, spadnie głowa z zegara...
Skończywszy grozić nieokreślonemu antagoniście pięścią, wiedźma opuściła pokój i dołączyła do wartownika Aeorana, by sprawdzić, czy przez godzinę przypadkiem nie został herbatnikiem.
 
__________________
A true gamer should do his best to create the most powerful character possible! And to that end you need to find the most gamebreaking combination of skills, feats, weapons and armors! All of that for the ultimate purpose of making you character stronger and stronger!
That's the true essence of the RPG games!

Ostatnio edytowane przez Nemo : 12-09-2009 o 22:27.
Nemo jest offline  
Stary 13-09-2009, 09:57   #10
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Zgodnie z ustaleniami pięcioosobowa grupa podzieliła się na trzy mniejsze grupki. Pierwsza, składała się z tajemniczego, wręcz mrocznego Aerona, oraz towarzyszącej mu, słodkiej jak cukierek Aelie. Dzięki niezwykłym zdolnościom nie tak niewinnej niewiasty współpracująca para dowiedziała się jak wyglądała śmierć mistrza Koryniona. Obraz, który ujrzała elfka, był szczegółowy, lecz co najgorsze nie dowiedzieli się, kto był mordercą starego mnicha. Druga grupa, w osobach kapłana Kelemvora, oraz małomównego maga Ivelliosa, pozostała na miejscu pochówku Koryniona, głęboko w katakumbach, jakby wciąż nie mogli się pogodzić z najprawdziwszym faktem. Ostatni zaś członek pięcioosobowej grupy śledczej – licz Oriserus udał się w głąb klasztornego kompleksu, w poszukiwaniu Hookara. Odnalezienie młodzika nie było wcale takie proste, gdyż zagrodzony teren klasztoru był ogromny, a bractwo zrzeszało tak wielką liczbę uczniów, że nawet mistrzowie nie mogli spamiętać imion, wszystkich swoich uczniów. W końcu, jednak został odnaleziony. Okazało się, że Pratt, dał obitemu emocjonalnie uczniowi jeszcze jeden dzień odpoczynku od ćwiczeń. Chłopak, odpoczywał w swojej pięcioosobowej kwaterze. Pomieszczenie było skromne. Mieściło się w nim pięć wąskich i nie wyglądających zachęcająco łóżek. Obok każdego posłania stała niewielka szafeczka, z pewnością na najpotrzebniejsze rzeczy uczniów. Ściany były gołe, podobnie jak zimne kostki brukowe, na podłodze. Słońce dawno temu wyłoniło się zza górskich szczytów. Uczniowie ćwiczyli tężyznę i wytrzymałość na dworze, lub w pomieszczeniach, specjalnie do tego przeznaczonych. Na niebie nie było ani jednej chmury, choć w takim miejscu, zmiana pogody jest kwestią chwili. Pierwsze kroki, w śledztwie zostały wykonane. Należało wykonać kolejny krok, który pomoże wyjaśnić dręczące kwestie, o które chwilowo żaden z członków grupy nie mógł się zaczepić. Być może rozdzielenie się usprawni wypytywanie wskazanych przez ślepego mnicha osób. Z pewnością ich odpowiedzi mogą pomóc, bo zaszkodzić chyba się nie dało…

 

Ostatnio edytowane przez Nefarius : 13-09-2009 o 10:56.
Nefarius jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172