lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [D&D - Storytelling] Piekielne wrota (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/8567-d-and-d-storytelling-piekielne-wrota.html)

Jumper 07-02-2010 16:29

[D&D - Storytelling] Piekielne wrota
 
Początek


Wszyscy (ale każdy przeżywa tą sytuację osobno, nie widząc nikogo innego z graczy)

Mgła, gęsta mgła otaczająca i zasłaniająca wszystko co mogłoby teraz znajdować się w zasięgu Waszego wzroku. Ledwo dostrzegacie swoje stopy, a co tu jeszcze mówić o otoczeniu. Każdy mądry stanąłby teraz w miejscu, ale nie wy, każdy z was szedł teraz przed siebie. Wszyscy przyciągani byliście przez jakąś tajemniczą moc, słysząc z oddali głos młodej kobiety.
- Podróżniku, podróżniku... choć do mnie, choć czym prędzej, a pokaże Ci rzeczy o jakich jeszcze nawet nie śniłeś. Choć do mnie...
Głos był tak słodki i przepełniony taką namiętnością, że nikt by mu się nie oparł. Również wy, młodzi podróżnicy nie znający jeszcze świata i jego mocy daliście się złapać w tajemnicze zaklęcie. Może i chcielibyście stanąć w miejscu, ale po prostu nie macie tyle sił, aby to uczynić, nie mieliście władzy nad swym ciałem. Magia przepełniła całe wasze ciała, aż nagle krach... grunt pod waszymi stopami się zapadł, a wy dopiero w tym momencie ocknęliście się i zaczęliście spadać w dół, spadaliście, spadaliście, aż w końcu coś was złapało. Była to ręka o tak delikatnej i ciepłej skórze, że zapomnieliście całkowicie o strachu...
- Nie bój się... pozwól, że pokaże Ci rzeczy, które wiem tylko ja... i tylko ja byłam na tyle mądra, aby w końcu zacząć działać.

Nagle świat naokoło was zaczął wirować, a wy znaleźliście się zupełnie innym świecie, który można byłoby śmiało nazwać bajkowym. Waszym oczom ukazał się przepiękny krajobraz, w którego centrum stało stare, ale jakże piękne drzewo skąpane w promieniach słońca. Nagle jednak świat znów zaczął wirować, a gdy przestał wszystko się zmieniło. Krajobraz był doszczętnie zniszczony, a ogromne drzewo płonęło... Nagle zza jego pnia wyłoniła się kreatura, której nigdy w życiu nie widzieliście. Emanowało z niej takie zło, że ogarniał was całkowity strach, nie było mowy, aby można było się mu oprzeć. Postać coś mówiła, ale wy nie zdołaliście dosłyszeć ani jednego słowa, gdyż świat przed waszymi oczyma znów zaczął wirować i upadliście na polanie skąpanej w promieniach słońca i przesiąkniętej poranną rosą. Ptaki na około was ćwierkały, a jeden z nich usiadł wam nawet na ramieniu. W tym samym momencie przed waszymi oczyma pojawiła się kobieta...


Przepiękna kobieta o elfich rysach twarzy, której żaden mężczyzna nie mógłby się oprzeć. Stanęła pochylona nad wami i przemówiła donośnym lecz namiętnym głosem. Poznaliście, że to ten sam głos, który słyszeliście we mgle, ale tym razem nie targała już wami żadna tajemnicza siła.
- Witaj wędrowcze... zapewne zastanawia Cię to co teraz widziałeś. Pierwsza wizja jaką Ci pokazałam to była rzeczywistość taka jaką teraz znamy. Piękna i przepełniona radością, a druga to przyszłość, którą może zgotować nam Lord Archimond. Nie wiem czy cokolwiek o nim wiesz, ale jest to straszliwa istota pochodząca prosto z piekła. Ma on tylko jeden cel, wydostać się w końcu ze swego więzienia i dokończyć to co rozpoczął 1000 lat temu... On chce zniszczyć nasz świat, a zacznie od jego podpory... Od drzewa, które widziałeś jeszcze przed chwilą i które zwane jest Mistycznym Drzewem Życia. To ono zasila ziemię w siły witalne i gdy go zabraknie, całe życie zaniknie. Wiem to, bowiem jestem wróżbitką, a do tego pochodzę z wioski, która zajmuje się jego doglądaniem (drzewa). Wszyscy z mojej wioski wierzą, że moje wizje mogą się spełnić, dlatego postanowiłam zacząć działać i sprawić, by na świecie znów pojawili się śmiałkowie, którzy nie dopuszczą do zagłady całego świata...

Nagle każdy z was zerwał się i usiadł zalany potem, nie wiedząc co się dzieje. Okazuje się, że to był sen, a to wszystko to tylko gra waszej wyobraźni, ale czy napewno... Na to jednak nie było czasu...gdy tylko każdy z was podniósł wzrok ujrzeliście człowieka stojącego przed waszym obliczem i opartego o drewniany kij.


Nie powiedział kompletnie nic, ale wręczył każdemu z was list, a następnie odwrócił się od was plecami i zniknął w kłębach dymu.

Kompletnie nie wiedzieliście co się dzieje, ale każdego z was zżerała ciekawość i dłużej nie wytrzymaliście... Otworzyliście list i rozłożyliście kartkę.

_________________________________________

Informacja
- Swoje posty proszę abyście zakończyli w Karczmie Pod Świńskim Łbem.
- Mimo że pisałem w liczbie mnogiej to jednak każdy z was przeżywa sen osobno i nie ma kontaktu z innymi, tak samo po przebudzeniu.

Fearqin 07-02-2010 18:47

Sarwacs był zdezorientowany. O tak zdezorientowany dobrze opisuje jego stan.

Przeczytał list ,następnie zwinął go i włożył do plecaka. Spojrzał na Laz'Reala martwego nekromante ,który umieścił swoją duszę w sowie i stał się chowańcem młodego nekromanty. Nie podobała mu się wizja przedstawiona w tym... śnie? Zapowiadał zniszczenie świata ,a TO zdecydowanie zachwieje równowagę , a Sar był nekromantą - bezstronnym strażnikiem równowagi.
-No cóż Laz jesteśmy zmuszeni udać się do miasta..Powiedział nekromanta do swojego jedynego przyjaciela.

Shinepil zdecydowanie nie lubił miast. Wszyscy ludzie w mieście w ,którym się wychował odwrócili się od niego ,gdy tylko przez to ,że poświęcił się ratując życie syna sędziego ,stracił wygląd. Na jego twarzy pojawiły się dziwne znaki,wyłysiał i nie wyglądał zbyt dobrze. Dlatego odszedł-przez ludzi. *No cóż jakoś to przeżyje*.

Pamiętał ,że zasnął w lesie i tu też się obudził ale nie wiedział ,gdzie może znajdować się miasto Bullridge -czy jakoś tak.Sar poprosił Laz'a by ten udał się na zwiad. Czekał na powrót sowy godzinę ,gdy powróciła zasiadła nekromancie na ramieniu.
-MIASTO, PÓŁNOC..Laz był za życia potężny ale nie na tyle by zwierze ,które przedłużało mu żywot mogło się wysławiać całkowicie poprawnie. Sar szedł szybkim tempem. Nie liczył jak szybko doszedł do miasta ale było już dosyć ciemno.

Gdy tylko wszedł do miasta strażnicy widząc w świetle latarni oszpeconego nekromantę z sową na ramieniu podnieśli się z pozycji leżącej w której prawie już spali.*Najwyraźniej jest później niż myślałem*. Strażnicy nie wiedzieli czy wpuszczać dziwnego człowieka ten jednak podszedł do jednego z nich,-średniego wzrostu człowieka odzianego w pół płytową zbroję ,dzierżącego lekko zardzewiałą halabardę , i powiedział :
-Gdzie znajduje się... hm, ,,KARCZMA POD ŚWINSKIM ŁBEM"Jego głos był suchy, jakby odbijał się echem ,właściwie brzmiał jak głos śmierci co jakże bardzo pasowało do tego kim był wysoki nekromanta.
-Niedaleko panie
-...Mhm , czy mogę prosić o więcej szczegółów?
Strażnik zaczął dreptać szybkim krokiem ,gestem wskazując by młody czarodziej szedł za nim. Człowieczek ten co chwile spoglądał na Sarwacs'a a za każdym razem gdy tak na niego patrzył przyspieszał kroku jakby chciał się go jak najszybciej pozbyć. Tak ludzie,elfy i w ogóle wszystkie rasy nie lubiły nekromantów. Często wykopywali szczątki zmarłych i robili na nich przeróżne straszne rzeczy. Zaś Ci którzy władali wielką potęgą mogli tworzyć wielkie armie w pare minut zaś taka armia gdy tylko ginęła ,to tylko po to by powstać znów po chwili. Tacy nekromanci czesto zatracali się w swej potędze i przechodzili na jedną ze stron:dobra lub zła. A to jet niedopuszczalne u nich.

Strażnik w końcu zaprowadził wysokiego łysego człowieka (i jego sowę) do dwupiętrowego budynku przed którego wejściem wisiał szyld a na nim napis ..Pod Świńskim Łbem" i czy prędzej pobiegł z powrotem do bram. Sar jeszcze raz spojrzał na sowę i wszedł do karczmy. W głównym holu nie było nikogo ,w końcu to późna noc. Sar nie potrzebował dużo snu mógł podtrzymywać się magicznie ,a ,że nie chciał przegapić czegoś ważnego zajął miejsce przy stole i czekał.

Fehu 07-02-2010 19:20

- Bullridge, nareszcie - mruknął cicho niewysoki jegomość okutany w długie, powłóczyste szaty.
Stał na udeptanej szerokiej drodze, wijącej się niczym żmija pośród łysego pola. Ścieżka biegła zygzakami aż do wysokich murów miasta, malującego się dumnie na wzgórzu, na tle wzburzonego, zachmurzonego nieba.
Pierwsze krople deszczu uderzyły z głuchym pacnięciem o ziemię. Mężczyzna westchnął głęboko i spojrzał z grymasem niezadowolenia na siedzącego mu na ramieniu kruka o lśniących, atramentowoczarnych piórach.
- Dupa - skomentował równie zirytowany ptak.
Habok zarzucił na głowę szeroki kaptur i ruszył przed siebie żwawym krokiem. Deszcz jął przybierać na sile, a wiatr wzdymał się i podrywał. Zapowiadał się paskudny wieczór.
Klnąc w duchu psią pogodę i zmęczenie, mężczyzna zauważył nagle nadjeżdżający za nim powóz zaprzężony w parę burych koni. Habok zatrzymał się. Ciemny jak noc kruk na jego ramieniu machnął ze zniecierpliwieniem skrzydłami.
- Co za cholera jedzie?
- Stul dziób, Tsuk - warknął na niego - Może nas podwiozą.
Niecałą minutę później wóz zatrzymał się obok nich.
- Witaj, panie - pozdrowił nieznajomego Habok - Znajdzie się dla mnie miejsce? Potrzebuję podwózki do miasta.
- A ja co, pies? - oburzył się kruk - Mam sam lecieć?
- Na Dziewięć Piekieł, przymknij się w końcu! Przecież i tak ciągle siedzisz mi na ramieniu. Nawet przez chwilę nie musiałeś machać skrzydłami, darmozjadzie - zrugał go Habok.
Jegomość na wozie wytrzeszczył oczy na ptaka. Przez moment świdrował ich badawczym, lekko zdezorientowanym spojrzeniem, po czym wypalił słabym głosem:
- On gada.
Tsuk już otworzył dziób, by wykrakać coś obelżywego pod adresem prostaczka, ale Habok był od niego szybszy.
- To chowaniec. Potrafi mówić - wyjaśnił uprzejmie.
Woźnica pokiwał powoli głową na znak zrozumienia, ale wciąż nie odrywał badawczego spojrzenia od kruka.
- To jak będzie z tą podwózką, panie? - powtórzył zaklinacz.
- Co? A tak, tak... Jasne, oczywiście, zapraszam - wybełkotał nieco zdezorientowany.
- Dziękuję - mruknął niedbale Habok i wdrapał się na powóz, z Tsukiem wiercącym się niespokojnie na lewym ramieniu.
Woźnica strzelił lejcami i konie ruszyły. Kopyta zapadały się w gęstniejące z każdą minutą błoto na drodze, a koła rzęziły żałośnie. Jakoś udało im się jednak dobrnąć do bram miejskich.
Wjechawszy na ulicę, wóz zatrzymał się. Hnar wysiadł i podziękowawszy raz jeszcze wieśniakowi, udał się szybko w stronę centrum. Jego szata była cała przemoczona, co do nitki, a buty co i rusz lądowały we wszechobecnych kałużach.
- Jak się nazywała ta gospoda? - zapytał, zgrzytając zębami z zimna.
- Pod Świńskim Ryjem chyba - zakrakał Tsuk.
Nie musieli jednak szukać karczmy zbyt długo, bowiem tuż za kolejnym zakrętem ujrzeli drewniany szyld z wyblakłymi słowami 'Pod Świńskim Łbem'.
- No, nareszcie - burknął wkurzony kruk - Ogon mi zamarza.

Nexus6 07-02-2010 20:38

Gdy zawirowanie powietrza ustało, Baris obudził się z krzykiem.

- Uhhhhh, czuje się jak wychędożony przez orczą sukę – burknął pod nosem - Na Korda… Co tu się u licha działo – mówił do siebie ścierając pot z twarzy, po czym poderwał się z wilgotnej posadzki na dźwięk szelestu liści. Ujął miecz w dłoń i zaczął rozglądać się do dookoła gotowy do ataku kiedy nagle wyrósł przed nim zakapturzony starzec. W pierwszej chwili miał zamiar ściąć mu łeb ale na szczęście zdołał się opanować. Wziął dokument z wyciągniętej ręki przybysza i zanim zdążył spytać, ten rozpłynął się jak sen.
Rozciągnął pożółkły papirus i zaczął czytać.

*Nic mnie nie obchodzi czyjś los, niech każdy sam stara się os siebie* pomyślał, kiedy nagle doznał olśnienia.

- Ha, ha , ha! Kordzie, to twoja sprawka, ty znasz me lęki… Uszanuje to, co mi przeznaczone – huknął radośnie i zaczął zbierać swój ekwipunek. Dojadł zaczętego jastrzębia i dogasił nogą ognisko. Wsunął miecz na swoje miejsce, do pochwy zawieszonej na plecach, po czym ruszył biegiem przed siebie.

Po godzinie bieg przeszedł w trucht a potem w marsz aż jego oczom ukazały się postrzępione mury obronne, otaczające jak kołdra szare miasto.

Przekroczył jego bramy z dozą niepewności, wszak nigdy jeszcze w takim miejscu nie był. Jego zdziwienie powiększało się z każdą chwila, gdy coraz to bardziej abstrakcyjne dla jego umysłu zjawiska dostrzegał. Domy na kołach ciągnięte konno, wielgachne namioty sięgające nieba i niepraktycznie odziani ludzie, a także…
- Smród! Ależ tu cuchnie… Niema czym oddychać przez te mury! *Do licha, nic nie straciłem żyjąc pod niebem. Kordzie, mam nadzieje ze wiesz co robisz…*

Jednak zatkało go, gdy jego oczom ukazały się statki zbliżające się do portu.

- To magia jakaś! Drewniane konie… One chodzą po wodzie!

Gdy się ogarnął, ruszył dalej brukowaną alejką wyłapując przy tym każdy dźwięk, każde słowo tubylców. Większość patrzała na niego ze zdziwieniem a gdy próbował do nich zagadnąć, ludzie pierzchali lub odwracali głowę ze strachem w oczach, bądź obrzydzeniem.

- Ja nie mam nic do waszego wodza! Ja che żyć z waszym plemieniem w zgodzie! – krzyczał za nimi. W końcu jakaś uprzejma osoba zapytała nieśmiało w czym rzecz. Baris wytłumaczył ze szuka świńskiego łba. Jegomość po dłuższym namyśle spytał czy może chodzić o karczmę i wskazał mu drogę.

- Pójdziesz prosto, przy straganach odbij w lewo potem przy ratuszu w prawo a twoim oczom ukaże się dosyć osobliwy szyld, którego nie sposób przegapić.

Baris milczał.
- Czy mogę pomóc w czymś jeszcze? – spytał staruszek
- Ratusz…?
Stary zachichotał rozczulony ale wytłumaczył – To taka wielka siedziba, eee… władcy. Nie powinieneś przegapić, na jej szczycie powiewają sztandary.

...

Barbarzyńca kroczył przez miasto skrzypiąc skórzana zbroja i dźwięcząc uderzanym metalem o metal.
Deszczowe chmury pękły nad miastem i wylały nań swą zawartość, tak że Baris w samą porę dotarł pod wskazane miejsce.

Otworzył drzwi z hukiem i rozejrzał się jak dziki zwierz, nie wiedząc co dalej… Kiedy dostrzegł kilka osób skotłowanych przy jednym stole zaczął zaglądać co oni tam robią. Kiedy jego oczom ukazał się miski pełne strawy i kufle piwa, ściągnął po chamsku z ławy jakiegoś chłopa i usiadł na jego miejsce. Kolejnemu wyrwał talerz i jakby nigdy nic zaczął wyjadać zawartość. Ten tylko z rozdziawiona gęba przyglądał się dzikusowi, jednak na widok jego mięśni nie odważył się zaprotestować. Kiedy zjadł wszystko co było na stoliku, karczmarz wraz z dwoma zbirami podeszli do niego i podciągając spodnie na wydatne brzuszysko przemówił.
– Teraz mi za to zapłacisz…
Baris przekrzywił głowę nie rozumiejąc – Byłem głodny, za co mam płacić?
- Skądś się ty wyrwał co? Srebrniki, złoto, cokolwiek – zaczął pokazywać karczmarz – co było by warte moich cennych produktów – rzekł chciwie skubiąc przy tym brodę.
Baris po chwili namysłu sięgnął do swego tobołka i rzucił na stół srebrny róg bojowy orków. Karczmarz aż podskoczył na jego widok i krzyknął wesoło – Co tylko sobie zażyczysz panie, do usług! Pokłonił się przy tym służalczo.
- Więc dajcie więcej jeść – rzucił Baris.
- Słyszeliście obiboki – krzyknął do służących – do roboty, pan jest głodny!



*Ależ to dobre! Czego oni tam dają? Ależ to dobre…*
Baris jadł i jadł a siedzący z nim przy jednym stoliku, zaczęli zakładać się jak wiele jeszcze zdoła pożreć. Skąpo odziane dziewoje zaczęły kusić swymi kształtami gdyż najwyraźniej dopatrzyły się w nim nadzianego dzikusa, którego można łatwo oskubać.
Kiedy w końcu skończył jeść, wypił cały dzban piwska i z miejsca chlapnął głową o stół zapadając w głęboki sen… A śnił o ciepłym dotyku złotowłosej panny na swych biodrach i przemierzaniu krain pędząc konno.

Regeth 08-02-2010 15:08

Regeth był bardzo przerażony. Jego kochane lasy miały by zostać zniszczone. A on nigdy by na to nie pozwolił. Spojrzał na Białego Kła, swojego wilka.
Czy coś jest nie tak, mój panie?- spytał się biały jak śnieg wilk.
-A nie... to tylko zły sen. Wiesz może, gdzie leży Bullridge?
-Niestety nie, a po co mielibyśmy tam ruszać? Musimy teraz wybić drwali, oni zagrażają temu lasowi.
-Słuchaj, świat może być w niebezpieczeństwie. Drwalami zajmą się inni druidzi.
-Aha, przepraszam panie, nie wiedziałem. Ale wiem, kto może wiedzieć!
-To wspaniale!
Po paru minutach zjawił się mały lis, który wytłumaczył druidowi jak dotrzeć do karczmy.
Po kilku dniach wędrówki znaleźli się w Bullridge.Już przy bramach miasta strażnik nie chciał ich wpuścić. Ale jednak parę monet zdołały przkonać strażnika. Regeth i Biały Kieł poczuli się nieswojo. Ten zgiełk, ci ludzie bardzo ich denerwowały. Regeth od bardzo dawna nie wędrował po żadnym ośrodku cywilizacji.W pamięci miał jednak Nowerrenberg, swoje rodzinne miasto. I nie były to pozytywne wspomnienia. Nowerrenberg został w końcu zniszczony dzięki Regethowi.''Ci głupcy...jak oni mogą opierać się mocy lasu! Ileż to drzew mogło zostać zniszczonych?! Ile zwierząt zamordowanych?! Myślał Regeth patrząc gniewnie na ludzi. Ludzie również nie byli zachwyceni przybyszem. Patrzyli się jakoś krzywo na niego i na wilka.
-Patrzcie, to dzikus, druid. Tacy jak on czasami zabijają naszych drwali, i palą całe wioski. Nędzny sługa Silwanusa.Patrzcie, fajna skóra byłaby z tego wilka- szeptali ludzie
Wilk wszystko słyszał.Z nerwów zaciskał zęby.
-Panie, oni obrażają nas! Nas i Silwanusa! - powiedział nerwowo.
-Pożałują tego. Ale teraz nie zwracaj na nich uwagi-powiedział spokojnie druid
W końcu weszli do karczmy ,,Pod świńskim ryjem''. Sama nazwa budziła u Regetha obrzydzenie.

BarteQ 08-02-2010 15:38

Małą chatka w lesie niedaleko Bullridge opromieniało poranne słońce.

Obudziłem się zlany potem. *Co to było? Muszę to sprawdzić.* Nie czekając na nic szybko spakowałem swój dobytek *A tak na wszelki wypadek, nie wiadomo co mnie spotka*. Ubrałem się, założyłem swój pas do którego przypięte były moje 2 noże (długi i krótki). Założyłem mój płaszcz, który pozwalał wtopić mi się w otoczenie(w szaro-zielone plamy), nałożyłem kaptur tak aby nie było widać mojej twarzy, na plecy założyłem kołczan ze strzałami,a do tego oczywiście mój ukochany wallijski łuk.

Wyszedłem z chatki i udałem się do miasta. W mieście ludzie nie zwracali na niego uwagi, w końcu tka się wychował *Pamiętaj aby obserwować, a nie być obserwowanym, zaskoczenie to klucz do wygranej*. Po kilku minutach marszu dotarłem do karczmy ,,Pod Świńskim Łbem". Wszedłem i zająłem stolik w kącie, tka by za sobą mieć solidną ścianę i móc obserwować ludzi, łuk oparłem obok siebie o ścianę a kołczan ze strzałami położyłem sobie na kolanach, tak aby być gotowym do oddania strzału. Tak siedząc, obserwując i nasłuchując czekałem na dalszy rozwój wypadków.

Arleqin 08-02-2010 17:02

Znienacka wyrwany z Objęć Morfeusza przycupnął na puchowym posłaniu łoża w oberży, mara senna wydawała się tak pozorna i ułudna a za razem jakże przepełniona wonią kwiecia i jakąż krasą. Młodzieniec zdawał się oczarowany tym, co widział jednak jeszcze nie mógł uchwycić tego przelotnego sensu. Te zakrzywione konary i gałęzie sprawiały, że odczuwał dygot własnego serca, które jakoby wyrwać się chciało, uwolnić i rozluźnić z więzów swej przelotnej egzystencji, nie mogło. Skądinąd mglisty obraz pląsających po odrośli płomieni oddających żar. Był to duet zjawiskowy i ulotny a za razem nieuchwytny. I z fascynacją stałby tam jeszcze czas długi, gdyby nie stwora wypełzająca przed gorejące drzewo. Całość zwieńczona przemową wróżbitki i zmiętym, przybrudzonym pergaminem.

- Hm… „To była wizja, której nie możesz tak po prostu rzucić w niepamięć.” – powtórzył cicho pod nosem. W tym czasie goniec rozpłynął się w kłębie mętnego dymu. Opieszałym ruchem sięgnął po „Cierń Amor” zlustrował go jeszcze wzrokiem dwa razy, zastanawiając się przy tym jak postąpiłby on, gdyby mógł. Po czym szepnął sam sobie w myślach „dla sztuki” i postanowił udać się na niezobowiązujące spotkanie. Luna już dawno wtłoczyła się na środek intensywnego lazurowego przestworza, jednak dziś nie gościły tam mrugające gwiazdy. Darrian zebrał się rychło zarzucając ciemny płaszcz z kapturem, wiedział, bowiem jaka odległość dzieli go od Bullridge. Musiał przemierzyć całą głuszę a to nie takie proste zadanie jakby się zdawało, można tam się natknąć na cała gamę różnorakich agresywnych stworzeń. Chciałby móc bardziej wypocząć jednak postanowił nadrobić zaległość, gdy dotrze na miejsce. Żwawym krokiem ruszył z swojej izby przez foyer gospody, wystrojony karmazynowymi arrasami, które w tej części świata były dość powszechne, tanie i cieszące oko. Młodzieniec już dawno dostrzegł ich piękno, uznał je za odrobinę surowe i pospolite jednak na tyle przyciągające, że warte jego uwagi. Rozejrzał się wkoło czając się czy ktoś, aby nie patrzy, po czym delikatnie zdjął jedno z dzieł i schował za pazuchę. Przemknął przez gospodę niczym cień, lawirując miedzy stolikami i nie zwracając niczyjej uwagi na siebie, dzięki czemu uniknął złapania na kradzieży. Przeciętnego wzrostu elf stał teraz skrywany przez kaptur a jedynie kilka fioletowawych kosmków i para tegoż samego koloru oczu była zauważalna. Zakapturzona kreacja przemieszczała sie miedzy szarawymi budynkami skąpanymi w blasku księżyca. Przy bramach stali znużeni służbą strażnicy jednak nie martwił ich widok wychodzącej postaci wręcz przeciwnie nie lubili oni przybyszów szczególnie, że to oni na ogół sprawiają kłopoty, za które właśnie im się obrywa. Puścili, więc elfa bez zbędnych pytań w nadziei, że do tego czasu niczego nie zmalował. Mylili się. Tak czy owak teraz było to już bez znaczenia znaczy dla Darriana. Zatrzymał się jeszcze przed głuszą sprawdzając czy aby na pewno podąża właściwą ścieżką i wszystko się zgadzało z starymi znakami ruszył, więc przebierając nogami. Po parogodzinnym przedzieraniu się przez zarośnięte chaszcze, które już dawno weszły na ścieżkę pojawiło się rozcięcie na policzku, z którego to delikatnie wręcz nie wyczuwalnie sączyła się posoka. Wyczuwał, że coś jest nie tak jego zmysły wrzeszczały „Niebezpieczeństwo” mimo to zachowywał zimną krew i jedynie jeszcze przyspieszył kroku. Był to teraz już naprawdę zawrotny marsz, coś wisiało w powietrzu, nie odstępując młodzieńca. Ścieżka urwała się zatarła jednak nie to było teraz najważniejsze coś podążało za Sinnodelem ten teraz już biegł a jego miecz błyskał się odbijając w powoli zachodzący księżycu. Rozległo się przeraźliwe wycie, po którego usłyszeniu nie było wątpliwości, co do tego, co się dzieje, było to stado wilków. Najpewniej wygłodniałych gdyż większość z nich nigdy nie zbliża się do elfów z kilku dość istotnych powodów. Po pierwsze elfy zawsze popierają futrzaki, po drugie zwierzęta te nie są głupie i wiedzą o sile tej rasy. Jednak teraz i tu na terenie ludzi te cechy zostały z pewnością zatracone. Z jednej strony pojawiła się biała plama szybko nadciągająca, po chwili druga zachodziła z drugiej Darrian nie miał już innego wyboru a zwierzęta nie odpuszczały pozostała kwestia liczebności. Jeden z basiorów okazał się szybszy zaszedł drogę wojownikowi i prężąc swe ciało wybił się z tylnych łap skacząc w przód. Jego kły zatrzymały się na ostrzu z błękit w błękicie oczu zaczęła wyzierać się czerwona maź, szybkim ruchem elf strząsnął ciało wilka z miecza, jednocześnie stawiając nogę w tyle i przenosząc ciężar uniknął drugiego wilka, który skoczył. Stał teraz otoczony...

Darrian leżał oparty o drzewo cały płaszcz skrzętnie skąpany był w krwi zwierzyny obok leżały cztery białe futra jeden z wilków jeszcze dychał krztusząc sie własnymi wnętrznościami, powoli schodząc z tego świata. Wiedział, że nie może zabrać wilkowi ostatniej szansy nawet, jeśli była ona nikła a wręcz nierealna.

*Ten wilk on mógł mnie zranić, dlaczego zatrzymał się dając mi sposobność by go trafić?* - zastanawiał się oparty i zmęczony o drzewo. W końcu cała nieprzespana nocka i męczący sen nie dały mu odpocząć do tego sprint, tułanie się przez las i na domiar złego walka z wilkami. Miał już dość jego powieki powolnie spoczęły a on pogrążył się w śnie, zapominając o roznoszącej się woni padliny i niebezpieczeństwie z tego wynikającego. Odprężający sen. Ocknął się chwilę potem, gdy na twarz spadły mu pierwsze krople deszczu, las potrafił dość dobrze chronić przed lekkimi mżawkami jednak dzisiejszego dnia nic nie zapowiadało się na lekki deszczyk a wręcz przeciwnie już teraz po liściach spływały małe strumyczki błękitnej cieczy, która najwidoczniej przemyła ranę jednemu z żywych wilków gdyż już go tu nie było.

-Muszę się śpieszyć już jestem spóźniony. – był naprawdę zmęczony jednak chciał dotrzeć na miejsce w końcu miasto należy do bezpieczniejszych i pozwoliłby mu się chwilowo odprężyć. Musiał wrócić i znaleźć ścieżkę, więc przez jakiś czas tułał się w tę i z powrotem szukając choćby jakiegoś drobnego jej zarysu. Po paru minutach płaszcz przesiąkł setkami śmigających kropelek z nieba, na którym już zniknął księżyc jednak chmury tylko odrobinę przejaśniały, deszcz jednak zmył przy okazji ździebko krwi, która nie zdążyła się przyschnąć. Po jakimś okresie czasu dotarł do ścieżki i podążał nią w stronę Bullridge. Nawałnica nie ustępowała ani na chwilę po długiej wyczerpującej wędrówce dotarł do w końcu do skraju lasu i już z oddali widział pola uprawne i zarys murów miasta, przemierzał dalej dróżkę w kierunku bram, po drodze rozkoszując się widokiem wiatraków i domków ze strzechy pokrytych, po której spływały raz po raz strugi. W końcu dotarł do bramy tym razem strażnicy okazali mniej sympatii i nie wyglądali na zadowolonych z widoku dziwnej zakapturzonej postaci pokrytej krwią. Odczuwali od niego dziwną aurę tajemnicy a widok zasklepionej czarniawej krwi nie napawał ich zbytnim optymizmem.

-Stać! – warknął jeden wyciągając broń i szykując się na wszelką możliwą okoliczność. Jednocześnie dając wyraźnie do zrozumienia, że będzie potrzebna dość porządna wymówka względem stroju, w jakim się znajduje. Młodzieniec dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego jak wygląda.

- Bądźmy roztropni, dotarłem tutaj z wioski tuż za lasem. Na szlaku naskoczyło na mnie stado popielatych wilków, musiałem się bronić. – przełknął ślinę licząc, że wartownicy nie będą sprawiać problemów i wpuszczą go do miasta. Już był spóźniony a jeszcze musiał dotrzeć do karczmy właściwie aktualnie nie marzył o niczym innym niż dzbanku wina. Na jego szczęście jeden z strażników klepnął drugiego, po czym z uśmiechem na twarzy rzekł:

- To stado nie dawało nam odsapnąć atakując kupców. Możesz wejść – drugi z nich jednak nadal patrzył niepewnie w kierunku Darriana. Jednak ten był głuchy na takie wzroki zdążył już do nich przywyknąć i nie zwracać uwagi. Śpiesząc się zaczął pytać przechodniów o drogę do „Świńskiego Łba” wszyscy wydawali się przerażeni stanem, w jakim się znajdował i może sie go także obawiali tak czy inaczej dość szybko dotarł do karczmy. Pchnął drzwi i stanął w progu rozglądając się w koło ściągnął kaptur jego twarz była naznaczona zastygniętym śladem krwi. Nawet, jeśli jego ciemny płaszcz na wątłym elfim ciele był naznaczony krwią, której woń z pewnością dało się wyczuć to nadal jego fioletowe oczy i włosy oraz gładka cera i świetnie wyglądająca twarz roztaczały a wręcz emanowały aurą tajemniczości. Z za pleców wystawał dość pokaźny czarny miecz pełen zdobień. Jego odcień skóry był lekko szarawy, choć można powiedzieć, że podchodził nawet pod purpurę. Ucho oraz szyję zdobiły pozłacany naszyjnik i kolczyk w kształcie półksiężyca. Gdy rozpiął płaszcz widać było dużą ilość pasków oraz nagolennik na prawym udzie. Całość komponowała się niesamowicie. Przy stolikach siedziało wiele postaci wyróżniających się z tłumu (byłbym wdzięczny za jak najdokładniejsze opisy waszych postaci w końcu ni diabła nie wiem jak wyglądacie)

PS. Mogłem się gdzieś walnąć wiec jak coś to PW.

Arleqin 08-02-2010 17:02

Sorry walnął mi się dwa razy post to jest do usunięcia...!

Jumper 08-02-2010 21:42

Wszyscy siedzieliście w karczmie zajadając, pijąc i odpoczywając od trudów wędrówki. Droga do karczmy, każdego z was kosztowała wiele sił, lecz mimo wszystko ciekawość jaka się w was tliła, nie pozwalała wam udać się na spoczynek. W końcu, gdy do karczmy wkroczył ostatni z was i zasiadł na jednym z wolnych miejsc, gruby i strasznie zarośnięty barman wyszedł zza lady.


Całkowicie pasował do nazwy swej karczmy, bowiem był dość obleśny i wielu mógł odstraszyć. Dopiero teraz dostrzegliście, że Karczma w której się znaleźliście to raczej speluna, a otaczający was ludzie nie wyglądali na zbyt porządnych. Barman podchodził do każdego stolika po kolei, a osoby siedzące przy stolikach od których odchodził nagle wychodzili lub udawali się na spoczynek. Zauważyliście jednak, że omijał on wyłącznie wasze stoliki i nie wiedzieliście zbytnio o co chodzi, lecz nim zdążyliście cokolwiek wywnioskować, zostaliście w szóstkę w opustoszałym pomieszczeniu, bowiem barman również gdzieś zniknął, siedząc przy osobnych stolikach.

Nagle drzwi prowadzące na zewnątrz otworzyły się z wielkim hukiem, a wszystkie świece rozświetlające pomieszczenie przygasły, pozostawiając was w półmroku. Tajemnicza zakapturzona postać wkroczyła do pomieszczenia i nie dotykając drzwi machnął za sobą ręka zamykając je. Wiadome było, że tajemniczy człowiek posiada magiczną moc, ale gdy podniósł głowę okazało się, że jest to ów tajemniczy starzec, który wcześniej wręczył każdemu z was list. Zdjął kaptur i zasiadł samotnie przy stoliku, przy którym nie było więcej krzeseł... machnął ponownie ręką, a zza lady wyfrunęły kufle i dziwna misa, które opadły na stół przed obliczem przybysza. Dopiero w tym momencie podniósł on swój wzrok i po kolei przyjrzał się wam... w tym samym czasie każdy z was słyszał dziwne głosy w swej głowie, choć nikt ze zgromadzonych w pomieszczeniu nie otworzył ust.
- Barbarzyńca... Druid... Nekromanta... Wojownik... Tropiciel... Zaklinacz... każdy z was jest inny, ale razem możecie ocalić wiele istnień od zagłady... A teraz zbliżcie się do mnie.
Po tym dziwnym zjawisku mag ponownie machnął ręką, a wasze krzesła nagle drgnęły i jakby posiadały własną wolę zaczęły sunąć po podłodze. Zatrzymały się dopiero przy stole, przy którym siedział przybysz. W tym samym momencie misa stojąca na środku stołu napełniła się dziwnym czerwonym płynem przypominającym wino, a mag uśmiechnął się, zachęcając was do częstowania się.
- Witajcie moi mili podróżnicy. Zapewne podróż bardzo was zmęczyła, dlatego nie będę was nużył długimi opowiastkami... Po wszystkim będziecie mogli udać się do pomieszczenia na piętrze i tam odpocząć nim nastanie świt. Sami zdecydujecie czy zechcecie dalej kroczyć ścieżką, która wam pokaże. Jeśli tak to będę się cieszył, a jeśli nie to droga wolna... nikogo nie będę zmuszał. Przejdźmy jednak do sedna sprawy, bo pewnie już się niecierpliwicie...
Mężczyzna na chwilę przerwał, aby zaczerpnąć powietrza i jednocześnie sprawdzając czy czasem nikt nie chce mu przerwać, po czym ciągnął dalej.
-... zacznijmy od samego początku. Z tego co wiem każdego z was nawiedziła ta sama wizja o końcu świata, który już niedługo może stać się realny. Wszyscy widzieliście tajemniczą kobietę, która jest moją panią. Jestem na jej usługach i to ona mnie tu wysłała, abym wam wszystko wyjaśnił. Nie wiem wszystkiego, ale wystarczająco, abyście zrozumieli powagę sytuacji. Od jakiegoś czasu na świecie znów zaczęło działać tajemnicze ugrupowanie zwane Nosferatu. Nie wiem czy o nich słyszeliście, ale moja Pani, która uchodzi w naszej wiosce za nieomylną wróżbitkę miała wizję, która przedstawiała wskrzeszenie zła, które dawno temu prawie zdołało opanować świat. Wtedy jednak znaleźli się śmiałkowie, którzy temu zapobiegli. Wiem, brzmi to bardzo nieprawdopodobnie, ale to prawda. Ma Pani widziała w swej wizji również was, jako istoty które mają powstrzymać to co zostało wprawione już w ruch. Pragnie was spotkać i to dlatego nawiedziła was we śnie, chce się z wami osobiście spotkać lecz nie mogła tu przyjść, bowiem musi pilnować i pielęgnować Drzewo Życia, które również znalazło się w waszych snach. Jeśli macie jakieś pytania to chętnie na nie odpowiem, ale proszę przemyślcie moją propozycję i udajcie się wraz ze mną do mojej wioski, a napewno nie pożałujecie. Jeśli myślicie o pieniądzach to nie ma problemu, chwale... to również was nie ominie, a także pomoc w dowolnej sprawie, jeśli tylko takowej potrzebujecie. Pójdźcie ze mną, a dowiecie się wszystkiego i wtedy zdecydujecie czy dalej chcecie w tym uczestniczyć...
Mag znów zamilkł, aby sprawdzić czy czasem nie macie do niego pytań i w końcu wstał od stołu i dopowiedział.
- Chodźcie zaprowadzę was do waszej kwatery.
Mężczyzna powędrował do góry i zaprowadził was do pokoju w którym znajdowało się 6 łóżek, a obok nich skrzynie.
- Dzisiejszej nocy tutaj będziecie spać. Przemyślcie wszystko, a rano spotkamy się na dole... Mam nadzieję, że podejmiecie odpowiednią decyzję i będziemy mogli ruszyć do mojego leśnego domu. Pamiętajcie jednak, że według mojej Pani, to w waszych rękach spoczywa los naszego świata, a teraz życzę miłej nocy drodzy panowie.
Mężczyzna zaczął zamykać za sobą drzwi, ale nagle zawrócił i dopowiedział.
- Oj jak bym tak mógł odejść bez przedstawienia, w ogóle o tym zapomniałem... Jestem Serafin, a teraz już wam nie przeszkadzam.
Starzec w końcu opuścił pomieszczenie i pozostawił was samych z ogromną ilością informacji i myśli, które kłębiły się w waszych głowach.

---------------------------------
Informacje:
- Chciałbym się dowiedzieć czy pijecie trunek, który podał wam mag. Nie powiem co z tego będziecie mieli, ale to dla mnie ważny punkt :)

Nexus6 09-02-2010 13:26

Baris podskoczył na widok zarośniętej gęby, która przysunięta do niego krzyczała aby się obudził.

Pół przytomny jeszcze, chlapnął sobie w twarz piwskiem aby przyśpieszyć pobudkę. Zanim zdał sobie sprawę że w karczmie dziwnie opustoszało, do środka wparowała ukryta pod szatą postać. Na widok dziwnych zjawisk towarzyszących jej przybyciu, Baris chwycił za miecz trzymając oburącz.

*Zaklinacz… albo inny cudak. Nich się dla własnego dobra nie zbliża do mnie!*

Kiedy usłyszał głos przybysza w swej głowie, przysiadł zdumiony i nie wiedzieć kiedy znalazł się z nim przy jednym stole.
- Co u licha…W pierwszej chwili Baris zamierzał poderwać się z krzesła i roztrzaskać je o czyjąś głowę... ale gdy zobaczył że przy stoliku siedzą inni, powściągnął gniew.

*Co to za czary znowu...O nie nie, Baris tego pić nie będzie, możne to mocz orków? Albo trucizna? Właśnie, stary pomyleniec chce mnie otruć!* pomyślał na widok wypełniającej się czerwoną cieczą miski.

Mag przemówił...



Gd starzec opuścił pomieszczenie, Baris nieco skołowany rozejrzał się po izbie i czym prędzej zajął największe łoże przy oknie, szturchając jakaś wątłą postać na swej drodze. Rozsiadł się wygodnie a w jego głowie zaczynało dochodzić do wrzenia. Jego oczy błyszczały czujne w półmroku lampy a na twarzy wykwitł obraz zadumy, który rzadko u niego gościł. Wyciągnął przed siebie miecz i zaczął gładzic ostrze, co go zawsze uspakajało.

*Nie ufam je temu starcowi, niech mnie orczysko ściśnie, ale każdy wie że czaromiotom nie idzie ufać! Mogę ufać tylko tobie…* - powiedział w myślach do swojego miecza.
*Nosferatu… co za licho w ogóle? Choć z przyjemnością ściąłbym łeb jakiejś łachudrze… Kordzie! Czy tego ode mnie właśnie oczekujesz, abym okrył się chwałą na polu bitwy? Daj znak a ubije dla ciebie kogo trzeba!*

- Dupa! – zaskrzeczało ptaszysko, siadając na parapecie.

Baris poderwał się z łóżka jak przypalony ogniem.

*Ha, ha! Zaprawdę Kordzie, paskudne masz poczucie humoru!* – krzyknął w myślach poczym zwrócił się w kierunku pozostałych osób.

- Nie wiem do jakich Bogów modlicie się, ale mój mówi, że w słusznej sprawie idzie nam walczyć. Z waszą pomocą czy bez, Baris zamierza okryć się chwałą a jeśli jest tu jakiś tchórz, to niech lepiej nie wchodzi mi w drogę! – krzyknął rozjuszony i zaczął ciąć powietrze mieczem śmiejąc się przy tym gardłowo. Nie zwracał uwagi na to, jak dziwnie może to wyglądać.

Kiedy emocje już opadły, zaczął uważniej przyglądać się towarzyszom.

*Ależ ten człek ma paskudną mordę* - pomyślał na widok nekromanty, choć czuł że dobrze jest go mieć po swojej stronie.
Następnie zawiesił swe spojrzenie na fioletowłosym towarzyszu. Ogień lampy odbijał się od jego zadbanej cery i zawieszonego na uchu złotego kolczyka.
*A może to dziewucha?* pomyślał i zaśmiał się pod nosem.
Ostatecznie wyjął z tobołka czerstwe pieczywo i z wyrazem pustki na twarzy, przeżuwał, spoglądając przez okno na przykryte mgłą miasto oraz niepokojące cienie kryjące się po kątach.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:54.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172