Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-09-2010, 20:42   #101
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
- Twój powrót do Uran - co Cię tam pcha czy faktycznie martwisz się o kuśkę czy tak Ci nie w smak nasze towarzystwo? - wyprostował się i wbił wzrok w twarz Helfdana - Nie będę Cie za nic przepraszał, bo uważam, żeś wielce nierozważnie sprowadził nas do tej zalanej komnaty. Fakt nic się nie stało, ale mogło. A my w nieświadomości potencjalnego zagrożenia byliśmy i odpowiednich środków ostrożności przedsiębrać nie mogliśmy. Za to Cię potępiam... jednak wciąż pozostaje sprawa Barda, którego ścigam i jego uczennicy. - kapłan zacisnął mocniej szczęki na wspomnienie ściganego

- Wciąż są moim priorytetem i na współpracy z Tobą dalej mi zależy. Przeto chciałbym wiedzieć jak to widzisz. Mówiłeś, że jeśli będziem czego chcieli to Ci wiadomość zostawić. Myślałem raczej, że spotkamy się w Uran jeśli w Podkosach nie zostaniesz, że o dalszych krokach w pościgu radzić będziem. Chcę więc wiedzieć co planujesz i jak naszą współpracę dalej widzisz. Brwi kapłana uniosły się pytająco a oczy, mimo wszystko wyrażały żal, wskazując na to iż Manorian nie chciał w taki sposób z tropicielem się rozstawać.

Tropiciel nie miał ochoty wracać do tego po raz enty. Dalej został przy swoim zdaniu wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, iż na każdym kroku może czaić się zagrożenie. Czyli naturalnym stanem rzeczy było, że każdy powinien być świadomy zagrożenia. To co zrobił Helfdan to utrzymał drużynę razem i nie wprowadził ich w żadną zasadzkę. Jeżeli ktoś podaje argumenty w stylu „ale mogło być inaczej niż było” musi przyznać mu rację. Mogło, ale nie było! W ocenie prostego zwiadowcy to podjął właściwie decyzję – nie doznali najmniejszego uszczerbku na zdrowiu! Nie posługiwał się argumentami co by było gdyby tam nie poszli, albo gdyby się rozdzielili bo tego nie wiedział. Wiedział natomiast co było, co się stało i kto na koniec dnia miał rację. Temat był zamknięty.

- Podkosy do dla mnie strata czasu. Waszymi metodami wrócicie z pustymi rękami, a za moje będziecie sarkać. Starał się wyłożyć mu to spokojnie. – Jak mam tracić czas i słuchać biadolenia starych bab to mogę olać tą wieś i zająć się czymś przyjemniejszym.

- O bardzie jest list, a bardki tam już nie ma. – odniósł się do „priorytetów duchownego”. - Prędzej czegoś nowego dowiem się w mieście. Wcześniej czy później tam traficie więc jest szansa, że się tam spotkamy. Póki co to planuję się zabawić z jakimiś dziewkami, nachlać coś sprzedać i coś kupić.

Mówił to z typowym dla siebie żartobliwym tonem z rubasznym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Jednak pod poważnym spojrzeniem kapłan zdecydował się na kontynuowanie tematu. – Muszę się czegoś dowiedzieć, czego już dawno miałem się dowiedzieć. Usłyszeć odpowiedź, której nie będę mógł zignorować… - uśmiechnął się smutno – odpowiedź, którą nawet ja będę musiał potraktować poważnie. Może być tak, iż samo pytanie sprowadzi na mnie koniec… albo wymusi na mnie szybką podróż. Dlatego nie wiem jak długo tam zabawię. Może się tam spotkamy, a może nie. Wiadomość możecie mi przekazać, zawsze da mi to możliwość zareagowania.

- Dobrze więc - westchnął Manorian - nie będę Cie przymuszał do naszego biadolenia. - skinął głową zachowując marsowe oblicze - Szerokiej drogi i powodzenia w Twoich poszukiwaniach, mam nadzieje, że znajdziesz odpowiedzi których szukasz. Jeśli też dowiesz się czegoś o bardzie lub bardce również zostaw mi wiadomość. Na pewno zjawię się w umówionym miejscu. Jeśli jednak żadnej wiadomości nie zostaisz, lub też w mieście Cie już nie będzie, to wiedz, iż najprawdopodobniej w ślad za Bardem udam się do Levelonu, które ponoć w okolicy Pyłami zowią.- zrobiwszy krótką pauzę wyciągnął prawicę w stronę półefla - Niechaj Tyr Ci sprzyja i do zobaczenia Helfdanie Tropicielu.

***

Rankiem wyruszył życząc im powodzenia w tym co planowali udał się w swoją stronę z luzakami obładowanymi zdobycznymi gratami. Mimo jesiennej pogody podróż mijała mu dość przyjemnie… niezmącona cisza i własne tempo. Do nikogo nie musiał się dostosowywać i na nikim polegać. Tylko on, ptaszysko i przyroda. Może nie dzika, ale przynajmniej z początku nie napatoczył się na żadnego człeka. Pewnie droga minęła by szybciej gdyby nie niedostatek żarcia. To co miał to w większości już przejadł a to czego nie przejadł to mu się przejadło! Pierwszego wieczoru poratował go jastrząb, który łaskawie postanowił się podzielić zdobyczą… a jako, że zajączek powoli nabierał sadełka na zimę było z czego kostki poobgryzać.

Niestety w zastawione sidła nic się nie złapało więc musiał sam się szwędać po lesie za czymś do jedzenia… udało mu się upolować parę bażantów i to dało jako taką perspektywę na kolejny posiłek. Następnego wieczoru do kociołka trafiła kura wraz z suszonymi warzywami dając rozgrzewającą polewką, a kogut przyjemnie się zarumienił na ruszcie.

Podróż do miasta minęła dość przyjemnie… prawie sielankowo. Uran czekało na niego i oprócz smrodu, błota i stęchlizny oferowała nieco zepsucia moralnego. Taka kompozycja była do zaakceptowania. Tym bardziej, że przyjmowała formę nagich kobiecych ciał.

W miejskiej stajni kazał zająć się swoimi wierzchowcami z należytą pieczołowitością, chciał żeby były wyczyszczone i odkarmione. W kilka dni miały nabrać siły na dalszą drogę, która z racji nadchodzących nieprzyjemnych dni nie koniecznie musiała należeć do najłatwiejszych. A stamtąd już się udał do Złotego Pstrąga - przywitał go zapach niemytych ciał, kwaśnego wina, taniego tytoniu i łojowych świec… można by rzec, iż był to jego drugi las.

Zamówił pieczoną gęś którą solidnie podlewał tutejszym ciemnym piwem. Wpadła mu w oko już chwilę po tym jak się zjawił… nie widział jej ostatnio, być może trzymali ją zamkniętą na czas jarmarku. Młoda zgrabna klaczka w sam raz do tego i tamtego… nie miał jednak cierpliwości. Gości nie ubywała, podobnie jak ochoty w jego lędźwiach. Wiedział gdzie je może zaspokoić i właśnie tam się udał.



***

Nie takiego powitania się spodziewał. Cóż interesy to interesy. Jego „interes” był gotowy lecz, jak mu ostatnio wyznała w jej interesie było zachowanie statusu quo w mieście bądź też w królestwie. I chyba była przekonana o jego udziale w tym przedsięwzięciu. Siedemdziesiąt sztuk złota… wcale nie mało, jednak mógł jej dać więcej. Pieniądz to tylko pieniądz, raz jest raz go nie ma. Właściwie to taka jego istota mieć, żeby się go pozbywać. Helfdan nie miał problemu ze zdobywaniem, posiadaniem jak i pozbywaniem.

Wysłuchał jej. Z każdą chwilą psuła mu nastrój. Elfy, wojny, dziedzictwa, tajemnice… srała baba srała i się w końcu… Eh, szkoda gadać. Ale jak interesy to interesy, już nie miał ochoty na nic więcej. Nie lubił gdy ktoś zabierał mu swobodę działania, a to się właśnie stało – musiał podjąć decyzję i ponieść jej konsekwencje. Przewróciła go na łóżko i przylgnęła ustami do jego ust. Jej sprawny jęzorek szukał drogi do jego… Helfdan nawet nie drgnął. Popatrzyła na niego lekko zdziwiona.



- Coś głowa mnie rozbolała. Pokusił się o kiepski żart.

- Jeszcze nie skończyliśmy interesów. Tym razem on ją rzucił na łóżko sam usadowił się wygodnie z poduchą za plecami i z zacięciem zajmował się krojeniem soczystego jabłka i jego konsumpcją. – Co to te Pyły? Powtórzył nazwę, która już parokrotnie obiła mu się o uszy - ja za bardzo się nie wyznaję w tych waszych zamierzchłych czasach… ani topografii.

Chwilę mu się przyglądała, nie wiedział czy jest bardziej zła czy bardziej zdziwiona jego zachowaniem, niemniej zaczęła mówić. Opowiedziała mu, że Pyły - czyli Levelion - to starożytne elfie miasto zniszczone przez Urgula Nekromante. Jak to praktycznie zostało zrównane z ziemią i że niewiele osób uszło z życiem - głównie dzieci, dlatego wywiedzenie się czegokolwiek o tamtych rodach jest takie trudne. Miana rodu nie znała, jej informator rozpoznał typ grawerunku - stąd informacja. Podobno był jakimś starszym elfem, ale kupcem na jarmarku i już wyjechał. Meyaia bardzo wątpiła czy znajdzie się ktokolwiek w Uran, kto będzie mógł powiedzieć coś więcej. Może magowie.

Wyjaśniła mu jeszcze, że Wilczy Las ze względu na kiepskie położenie będzie musiał jeszcze trochę poczekać na odwiedziny tropiciela z przeszłością. Albo Pyły albo tyły. Nie było innej drogi. Miał parę fantów do sprzedaży, kilka dupereli do kupienia… i kilka grubszych tematów. Wypytał co, gdzie, jak i za ile można załatwić w tym mieście.

Nie zapomniał oczywista wypytać ją o Sticka i dzieciaki, które podobnie jak Levelon co chwila się pojawiał na jego drodze. Można by rzec, że prawie go prześladował.

Na koniec milczał długo jakby raz jeszcze to wszystko sobie analizując – Więc mówisz, że ten symbol jest już praktycznie zapomniany… a potomkowie ich właścicieli byli mordowani. Ciekawe, kto się nim zainteresuje. Stwierdził zakładając go na palec.



- Zgłodniałem kocico, może byś zadbała o gościa jak należy.
Strawa jakie mu podała była lekka jednocześnie sycąca… a wino wzmagał żądze. Nie miał złudzeń, że było to związane z kropelkami jakie wlała mu do kielicha. A potem zapomniał o tym co go będzie czekać, Meyaia skutecznie mu w tym pomagała.

***

Kolejne dni minęły szybko wypełnione bieganiną od magików do płatnerzy, od handlarzy do kowali a wszędzie pokazywał się z pierścieniem na dłoni. Symbol był widoczny dla tych wszystkich, którzy przywiązywali uwagę do szczegółów. Helfdan był czujny, wypatrywał znajomych mu twarzy czy sylwetek… szukał tych, którzy mogli się zainteresować „potomkiem” elfów z Pyłów.

Tropiciel był trudnym klientem, niemal o wszystko się targował w myśl zasady, że kupowanie i sprzedawanie bez gadania, poklepywania i pokrzykiwania to nuda niegodna zainteresowania. Dlatego był w swoim żywiole jednych irytował do białej gorączki z innymi dobijał targu. W pamięć zapadł mu tłusty handlarz końmi, którego mało co nie obił i wytarzał w końskim nawozie, jak usłyszał jaką ceną mu proponował – Prędzej zrobię z niego kiełbasę niż go ci oddam za takie grosze! Wykrzyczał w jego świńską, tłustą i poczerwieniałą od gniewu gębę.

Oczywiście nie zapomniał o małych przyjaciołach „zielarki” dał im pięć złociszy obiecując drugie tyle jak poinformują go o przyjeździe jego towarzyszy i miejscu ich pobytu. Jak zwykle nie zawiódł się na szczeniakach - paladyn wraz z kapłanem rezydowali ponownie w Srebrnej Strzale, natomiast elf zadekował się w Złotym Pstrągu.

Zgarnął barda i udał się na spotkanie z bardziej ociężałą częścią towarzystwa, która na dłużej zadekowała się w Strzale... Nic, a nic nie przejął się ich srogimi minami jakimi go przywitali. Pewnie by miał podobną gdyby przez ostatnie dni nie poużywał sobie tak jakby miał już nie wrócić z tego swojego chromolonego dziedzictwa. Był również nieco odmieniony, nowa zbroja, obszyty futrem płaszcz no i dwa pierścienie na palcach. Jeden dość prosty, natomiast ten drugi z nietypowego metalu z dziwnymi znaczkami.

- I mnie tam przeznaczenie wiedzie. Jeżeli moje towarzystwo wam zbytnio nie zbrzydło to chętnie z wami się wybiorę na tą wycieczkę. A jeżeli tak - tu na chwilę przerwał i podrapał się po brodzie - to będę tam pewnie kilka dni wcześniej lub później.

- Co się zaś tyczy najemników to mimo, że nie można im ufać to chyba poznałem kogoś na tyle szalonego, żeby się na to pisał
. Pozostał przez moment z zagadkowym uśmiechem by po chwili podzielił się z nimi pewnym spostrzeżeniem - Swoją drogą, to chyba zakon nie traktuje sprawy Stica zbyt poważnie, skoro nie angażuje w to większej liczby zaufanych ludzi.
 
baltazar jest offline  
Stary 19-09-2010, 21:34   #102
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Szczerze mówiąc, Laure nie wiedział czy śmiać się czy płakać na widok posłańca od imć Thunderdragona. Tyle się Raydgast naopowiadał o dyscyplinie w Zakonie, tak się na nią powoływał, że może i coś przebije się przez pancerz zadufania w jaki się zakuł, na widok tego że i żołnierze Zakonu należą tylko do niedoskonałych ludzi. A może jednak nie? Neofitą będąc w szeregach "szlachetnie urodzonych" (bo w teorie że Silvercrossbow żoną został obdarowany ze swe zasługi to nie uwierzył) zapewne tym trudniej byłoby mu to przyznać.

Z grzeczności poczekał aż paladyn przeczyta listy, widząc jednak że ten pogrążył się w głębokim i nadzwyczaj długotrwałym zamyśleniu wstał, skinął głową kapłanowi na pożegnanie i wyszedł, by nie marnować czasu.

- No to po kolei! - zanucił aż przechodzący strażnicy miejscy spojrzeli podejrzliwie. Tak się jakoś złożyło że to na niego spadł obowiązek sprzedaży łupów i Aesdil nie mógł się tego doczekać. Spłukał się z gotowizny niemiłosiernie, ostatnie miedziaki wydając na strawę i wino w Podkosach, więc tak czy siak musiał wziąć się do roboty. Gdy przywitał się już z właścicielem Złotego Pstrąga, rozlokował się w gospodzie i wypytał gospodarza o kupców z którymi warto w porządne interesy się wdawać, kolejne sztuki broni i egzemplarze zbroi gromadził w stajni by objuczyć wierzchowca i potruchtać w miasto. Wyczerpanemu Indraugnirowi na widok sakw pełnych ciężaru zapaliły się złe ognie, więc elf roztropnie wybrał do zadania zdobycznego Thunderdragona, nazwanego tak dla podobnie głupawego wyrazu pyska co twarz paladyna.

Nie targował się zbytnio. Za bardzo był rozradowany powrotem do cywilizacji, tym że przeżył niefortunną wyprawę, wieściami które zdobył w Fortecy. Możliwe że kapłan wydobyłby lepszą cenę za przywiezione żelastwo, ale miał to gdzieś - skoro powaga urzędu Iulusowi tego zabrania to musi zdać się na pomoc barda i zaakceptować wynik jego targów. Zbrojny w wiedzę zdobytą podczas wyceniania łupów przez kapłana i tropiciela długo zastanawiał się nad sprzedażą kuszy, tak dobrze służącej mu w podziemiach Fortecy - w końcu jednak pozbył się i tego przedmiotu, nie mając ochoty afiszować się z bronią znienawidzonych krewniaków. Dodatkowym zyskiem było to
że dowiedział się gdzie zamówić może odpowiednie lokum dla Kuleczki, który to z zapałem polatywał nad Uran, płosząc gołębie i wprawiając ich właścicieli w drżenie serca.

Pospiesznie obstalował kosz dla Kulla, dbając by zainstalowano wszelkie udogodnienia - więc i kryształową szybkę by mógł rozglądać się w drodze, i kilka maskotek ze skóry i rzemieni, by miał w drodze rozrywkę, nawet termofor, na wypadek mrozów siarczystych. Dopłaci ekstra za te wymagania, rzecz jasna, jednak choć tym razem Złotoczerwony powinien podróż mieć ... komfortową...


Zadbał również o zakupienie paru innych przedmiotów, nadzwyczaj przydatnych w podróży.

- Czas na prawdziwe przyjemności! - westchnął gdy pozbył się wreszcie wszelkiego złomu którego pozbyć się planował. Tym razem z nieskrywaną rozkoszą rzucił się w uliczki gdzie jubilerzy i złotnicy swe sklepy i warsztaty mają. Dość powiedzieć że nigdy wcześniej taką gotówką nie obracał i dobrze że torba z zagadkowym jajem była w stanie wiele pomieścić bowiem zagrożenie przepukliną widniało na horyzoncie gdy skończył wreszcie targi. A że z uśmiechem na ustach i z radością w sercu rozprawiał z rzemieślnikami, nie dając się zbyć byle ofertą - bo i fach złotniczy nie był mu obcy i sam wiele potrafił zręcznymi dłońmi stworzyć - to i kwoty uzyskał większe nawet niż się spodziewał. Żal mu było oddawać piękne klejnoty i w głowę zachodził skąd drowy je wzięły - długo jednak jego żałość nie trwała. Tyle miał jeszcze do zrobienia! A klejnoty... Będą następne, jeszcze piękniejsze, takie z których Alariele będzie prawdziwie dumna gdy dorośnie. Obawiał się że pozostawiona w Scornubel córka i tak łatwego życia nie będzie miała w przyszłości...

Teraz zaś, uginając się pod ciężarem złocistego metalu (nawet i mocno odciążonego dzięki magicznej torbie) i pogwizdując radośnie szukał przybytków na myśl o których rumieńce paliły mu twarz a dłonie pociły się... Co zupełnie niezależne było od Płomienia gorzejącego mu w piersi.

Cóż ma poradzić na to że ciągoty do śpiewu i zabawy niczym były wobec drżenia które odczuwał mając do czynienia z magią wszelakiego rodzaju? Tak więc przekraczając progi zarówno "Składu Wilhelma Maga" jak i "Sprzedaży Cudownych Przedmiotów Tanneny Jasper" czuł się jakby go kto na khahańskiego dzianeta sadzał - albo i dwa. A przy takiej liczbie wierzchowców jaka na stepach Nieskończonych Pustkowi się pasła...


Z uśmiechem i ponownie - nie zważając specjalnie na to by zbić cenę, ach ten luksus rozrzutności po niespodziewanym przypływie gotówki! - jął kupować zwoje, zwoje i jeszcze raz - zwoje. Na miejscu również dał do identyfikacji parę przedmiotów, zakłopotał się wieściami, uśmiechnął słysząc o półelfie i jego poszukiwaniach. "Więc i Helfdan dotarł bezpiecznie..."


Nie wiedząc czy uda mu się odnaleźć wuja nadobnej bardki wypytywał w obu składach, udając niewiedzę w kwestii chowańców, gdzie, u kogo zakupić może odpowiednie zwierzę magiczne - i pilnie nadstawiając ucha na wieści o zuchwałej kradzieży w czasie Jarmarku. Również o znawcę niecodziennych zwierząt w Uran dopytał, obawiając się że ma coraz mniej czasu by ustalić jakiego stworzenia pisklę faktycznie kryje się w zdobytym jaju i jak zadbać o nie odpowiednio.

Do karczmy! Tym razem ostatecznie, bowiem wcześniej powracał do pokoju by samemu zidentyfikować parę przedmiotów, których nie chciał pokazywać właścicielom składów. Zahaczył o Srebrną Strzałę i wypytał właściciela o wuja Sorg. Tym razem jednak wieści były częściowo niepomyślne. Imć Raelis co prawda znany był gospodarzowi, jednak Srebrna Rzeczka zdawała się być zupełnie nie po drodze trasy pogoni za Sorg. Myśl o dziewczynie sprawiła że po raz kolejny zadrżały mu ręce - zbyt wiele czasu zmitrężył w Fortecy i w zapomnianych przez bogów i ludzi Podkosach. Postanowił ruszyć za nią jak najszybciej.

Rozliczył się z kapłanem czym prędzej, by nie trzymać przy sobie jego części gotowizny. Wystarczyło mu że samotnie włóczył się po mieście z prawdziwą, jak dla niego, górą złota.
- Helfdan dojechał do Uran, jak się przypadkiem dowiedziałem... - poinformował go, wiedząc że kapłanowi zależy na usługach tropiciela. Ku swemu zadowoleniu dojrzał w karczmie Brittę która, ku jego wielkiemu zaskoczeniu i jeszcze większemu zadowoleniu, zgodziła się zjeść z nim kolację w Złotym Pstrągu...

O zachodzie słońca przechodząc obok świątyni Lathandera zatrzymał się i spojrzał nad fronton, na majestatyczny posąg Pana Poranka z dziecięciem na rękach.


Widok ten nad wyraz go poruszył. Chwilę rozpamiętywał koleje swych losów, lata spędzone w świątyni w Scornubel - a raczej przytułku przyświątynnym, gdzie wychował się i pierwszego rzemiosła nauczył dzięki staraniu świątobliwych ojców. Wszedł do środka by wziąć udział w wieczornym nabożeństwie, ciesząc się liturgią, pięknem głosów sławiących ulubione przez niego bóstwo i znajomym rytuałem obrzędów. Uprzejmie poprosił potem dwóch kapłanów o chwilę rozmowy i na ich ręce przekazał zysk ze sprzedaży przedmiotów zdobytych w Fortecy i korytarzach pod świątynią, prosząc by wykorzystali złoto na potrzeby przytułku w Uran lub jakimkolwiek innym mieście w Królestwie. Nie potrafił znaleźć lepszego zastosowania dla złota ze sprzedaży wyposażenia zdjętego z ciał nieszczęśników odnalezionych w przeklętej twierdzy. W zamian poprosił jedynie o poradę w jaki sposób skontaktować się z hierarchią Corellona Larethiana, bowiem wobec zakończenia Jarmarku podejrzewał że będzie to rzecz trudna. A mimo całej niechęci po nadzwyczaj chłodnym powitaniu przez pobratymców poczuwał się do obowiązku ostrzeżenia ich o źle drążącym Królestwo.

Będąc już w karczmie nachylił się nad listami drowów, ten jeden jednak raz odłożył je do sakwy bez potraktowania ich zaklęciami, by nie psuć sobie wieczoru ich treścią i nie spóźnić się na kolację. Zamiast tego skupił się na szybkim przejrzeniu raz jeszcze zdobyczy i zakupów, ucieszył się zwłaszcza z pięknego płaszcza. No, teraz słota mu niestraszna. A i Kull powinien mieć lepszy humor, gdy w koszu który Złocisty miał jutro odebrać będzie mógł przeczekać niepogodę, zamiast moknąć na ramieniu elfa czy więznąć pod krępującymi go warstwami materiału.


Spojrzał na miecz. Był on głównym źródłem jego zakłopotania po dzisiejszym dniu i nie do końca wiedział co z nim zrobić. Wzruszył ramionami. Na razie dogadywali się ze sobą, Laure nie widział powodu dla którego nie miałoby to trwać dalej. Przerażacz dobrze przysłużył się w starciu z "falą" i nie zdradzał żadnych obiekcji. A gdyby Laure był strachliwy to krokiem by się nie ruszył poza Scornubel, zamiast tego kontentując się spokojnym (o tyle o ile, rzecz jasna) życiem w kupieckim mieście. "W ostateczności, jeśli okazałoby się że niespecjalnie chętny jest do współpracy" - bard wykrzywił w tym momencie wargi - "za taką broń można wziąć niezłą sumę, w sam raz na klejnoty dla Alariele..."

Zamiast zastanawiać się dłużej starannie oczyścił siebie i swą szatę zaklęciem, i, odświeżony, wygłodniały i spragniony wina oraz dobrego towarzystwa, ruszył do głównej sali.

- Żal że Sorg tu nie ma
- pomyślał gdy okazało się że poza samym Aesdilem żadnego barda w karczmie się nie uświadczy. Trudno, jego jednego głos będzie musiał gościom karczmy wystarczyć. Poczekał na Brittę i przywitał ją pięknym uśmiechem.

Liczył na miłą rozmowę o wszystkim i o niczym, może odreagowanie po stresie, spodziewał się jakiejś perory wygłoszonej ostrym tonem na temat głupoty mężczyzn na przykładzie nieszczęsnej ekskursji do Fortecy, tym większe było więc zaskoczenie Laure gdy Britta jęła wspominać o jakiejś wyprawie do Pyłów, o tym że to szaleństwo, ba, samobójstwo wręcz, zaś kogokolwiek udałoby się zwerbować do podróży tam, będzie on najpewniej mordercą który kompanom pierwszej nocy gardła poderżnie i ciała ograbi. Że nawet rabusie grobów boją się szukać w dawnym Levelionie bogactwa. Zmilczał zrazu grzecznie, na karb słabej głowy składając jej słowa, nieświadom treści pism paladyna. Wszak wybierał się w pogoń za Sorg i ani mu w głowie były kolejne wycieczki i opóźnienia...

- Powiedz mi więc, Britto, dlaczego konkretnie byłoby to szaleństwo? - zapytał zaciekawiony - Nadzwyczaj zajmująco opowiadasz, mamy czas, chętnie posłucham... - uśmiechnął się uroczo, ale jego oczy pozostały czujne.

Niemniej jednak podziękował Britcie gorąco za ostrzeżenie i sam z zainteresowaniem zapytał ją o plany. Później zaś zaśpiewał ku uciesze zgromadzonych gości, nie tykał jednak lutni po paru ładnych dniach podróży kiedy to odciski i żywioły "ozdobiły" mu dłonie.

I tak to się stało że w środku pieśni przypomniał sobie o łańcuszku z wisiorkiem ozdobionym runą Magicznego Ognia...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 20-09-2010, 23:25   #103
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Kolejne dni w Uran płynęły wszystkim wartko. Helfdan, Aesdi, ba! - nawet Iulus, obarczeni ilością gotowizny jakiej w życiu na oczy nie widzieli biegali po sklepach i składach magicznych w poszukiwaniu przedmiotów, na które do tej pory nie było ich stać. Zapyziałe, prymitywne, nudne Królestwo okazało się nagle istną żyłą złota, dzięki której mężczyźni z byle najemników i chłopców na posyłki, zadowalających się tym co zdobyli podczas nielicznych misji, stali się panami swojego losu. A przynajmniej tego, co mieli na grzbiecie i w plecaku. Nawet Raydgast skusił się na zakupy, bezczelnie defraudując prywatną kasę dowódcy. Czego jednak można było spodziewać się po mężczyźnie będącemu na utrzymaniu teścia? Zapewne Thunderdragonowi pozostawała nadzieja, że Raydgast powróci z Pyłów żywy i odda miecz - na co i sam paladyn liczył.

Wybór towarów w Uran był całkiem niezły... można by rzec, choć żaden z Was nie miał porównania, skoro dotychczas tak luksusowych zakupów nie robił. Niemniej jednak każdy zakupił to co chciał, lub na co było go stać gdy nie mógł się zdecydować. Aesdil błogosławił magiczny plecak, dokupując coraz to nowe utensylia; za to lokalni sprzedawcy przeklinali Helfdana, który w każdym sklepie targował się pół dnia, marudził, a czasem nawet awanturował gdy sprawy nie szły po jego myśli. Szczególnie wzburzyła go informacja, że żaden ze zbrojmistrzy nie odkupi od niego adamantytowego ostrza, mimo że metal był bardzo rzadki i o wartości porządnego magicznego miecza. Tym razem tutejsze uprzedzenia okazały się silniejsze od chciwości czy zdrowego rozsądku. Jednak przy okazji targów tropiciel dowiedział się, iż ostrze wykonane z tego materiału jest niezwykle twarde i odporne na uszkodzenia - sprzedawca z łatwością przeciął nim nie tylko grubą deskę ale i metalowy pręt, nie zostawiając na ostrzu nawet zadrapania. Mimo że półelf był nieco przywiązany do własnej broni musiał przyznać, że drowi sejmitar był o wiele lepszy.

Wszyscy odwiedziliście też świątynię Illmatera, która mieściła największy skład leków, kapłańskich zwojów i magicznych wywarów. Każda z napotkanych osób chętnie wskazywała wam drogę do Saktuarium. Zresztą nic dziwnego - kult Ilmatera był w Królestwie niezmiernie szanowany, nie tylko ze względu na bliskie więzi Boga Cierpienia z Helmem i Tormem. Ilmatari prowadzili większość szpitali, przytułków i sierocińców, zajmowali się leczeniem, edukacją i resocjalizacją w ubogich dzielnicach. Nawet najbardziej zatwardziali przestępcy nie atakowali kleryków Płaczącego Boga wiedząc, iż w jego świątyni zawsze znajdą bezwarunkową pomoc i opiekę - mimo faktu, że Ilmater pogardzał chciwością, okrucieństwem i niesprawiedliwością. Także i w Uran Sanktuarium znajdowało się w uboższej części miasta, choć budynek oddany na świątynie musiał być kiedyś całkiem okazały. Teraz mury były spękane i odrapane, a większość cennych ozdób zerwano - ani chybi by uzupełnić świątynne fundusze. Zarówno wewnątrz jak i w środku kręciło się wiele ludzi, głównie matek z dziećmi oraz chromych; kleryków w szarych szatach, oraz kilku w odzieniach z dyskretnymi zdobieniami, znamionującymi wyższą pozycję w hierarchii. Każdy z Was zakupił to, czego potrzebował, a stawki - mimo, że nie wyglądaliście na biedotę - nie okazały się wygórowane. Aczkolwiek dyskretne spojrzenia rzucane w stronę kamiennej skarbonki świadczyły o tym, że ofiara na rzecz Illmatera byłaby mile widziana.

⃟⃟⃟


Wieczorem bard z atencją towarzyszył Bricie w kolacji. Na odmianę miło było spędzić czas w damskim towarzystwie, łuczniczka zaś najwyraźniej chciała odreagować stres szukania najemników, gdyż piła na potęgę, przegryzając tylko okazjonalnie tutejszymi specyałami i burcząc na nowy pomysł paladyna.

- ...i dlaczego, no pytam, dlaczego na śmierć się pcha? - perorowała kobieta, wymachując obgryzioną kością jak pałką. - Przecież to taki porządny chłop. Może trochę sztywny i durny, jak każdy - ale porządny. Żonę ma brzemienną i dwoje dzieci ponoć, a na zatracenie jedzie. A taki porządny, wiesz? Za tą przejażdżkę do zamku i spowrotem to mi pięćdziesiąt razy tyle zapłacił co to warte. I teraz tak samo! W rok bym tyle nie zarobiła. I jeszcze mi konia dał... Chciałam się do oddziałów przeciw orkom zaciągnąć, ale teraz... w sumie... już nie muszę. Z drugiej strony to może dowód, że on ma coś z głową właśnie? Kto to tyle za nic płaci!? - zamilkła, popadając w pijackie zamyślenie.

- Powiedz mi więc, Britto, dlaczego konkretnie byłoby to szaleństwo?
- zapytał zaciekawiony Aesdil. - Nadzwyczaj zajmująco opowiadasz, mamy czas, chętnie posłucham... - uśmiechnął się uroczo, ale jego oczy pozostały czujne.

- Znowu mi sło... sło... słodziaczysz, elfie jeden - Britta machnęła kością w jego stronę i uśmiechnęła się zalotnie, co w jej stanie wyszło dość zabawnie. - Ale się z tobą nie prześpię! Bo ty też pewnie za nimi pójdziesz, ciekawskiś jak gnom, a ja z bachorem zostanę! A Pyły... Pyły to śmierć pewna. Hik! Tyś nie tutejszy to nie wiesz, ale ci powiem! Tamta ziemia jest skażona, słyszysz?! Skażona magią Urgula. Przeklęta. Magowie, kapłani, nawet sama Elethiena - wszyscy próbowali odczynić czary, ale nikomu się nie udało. Nikt tam nie zamieszkał, nikt nie wrócił, ani łotry, ani wojsko, ani paladynów zastępy szkolone. Wszystkie elfie skarby, wszystkie tajemnice Urgula zostały w ruinach ale nikt, NIKT nie wrócił stamtąd żywy by cokolwiek przynieść. Nawet jego wieży się boją, choć niedaleko stąd stoi i krzywdy nie robi. I tak... tak już od dwóch wieków prawie. - ziewnęła przeciągle. - Coś tam dalej jest, ale wszyscy udają, że nie ma, że Pyły nie istnieją a wojna była dawno i nieprawdaaa - ziewnęła znów. - Tylko magów pilnują, żeby się nowy Urgul nie narodził.

- Najmniejszego zamiaru nie mam tam jechać, nadobna Britto... - Laure nadzwyczaj zamaszystym gestem podkreślił swoje słowa, o dziwo - szczere. Długa podróż na to zadupie nieco osłabiła jego mocną zwykle do trunków głowę. Słuchał dalej cierpliwie, potakując w odpowiednich miejscach, obracając jej słowa w głowie, dziwnym trafem wyrzucając co bardziej niepotrzebne fragmenty, o paladynie na przykład.
A gdzież to stoi ta stara wieża? -
zapytał niewinnie gdy już Britta wygłosiła swe ostrzeżenie. Bardzo lubił być dobrze zorientowanym, nawet i w Pięciomiastowej geografii. A skoro już na staniu stanęło... - Widzisz, Britto, jesteście tu na tej dalekiej, zimnej, malowniczej Północy nadzwyczaj ... tradycyjni - jął z zapałem wyjaśniać. - Istnieją zaklęcia które nie dość że niewiaście pozwalają cieszyć się rozkoszami ciała bez obawy że będą z tego owoce - mniemam że mnie rozumiesz - to jeszcze wzbogacają te rozkosze... - nachylił się konfidencjonalnie ku Britcie i wyszeptał jej te słowa do ucha. Zaraz jednak odsunął się zasmucony - Rozumiem jednak że nawet tak silna - choć i powabna - kobieta jak Ty może być tak wyczerpana trudami podróży że wiele wody musi upłynąć w tej, no, tutejszej rzeczce, zanim będzie w stanie sprawić by mężczyzna poczuł się w jej towarzystwie jak mężczyzna... Szkoda wielka, szkoda, sądziłem że niewiasta tak bywała w świecie chętnie posłucha o pewnych nowinkach w sztuce miłosnej rodem z Południa...

- Ja ci dam sztukę! - Britta niepewnie pogroziła mu palcem, chwiejąc się na ławie. Jakichkolwiek rozkoszy mogłaby dostarczyć mężczyźnie, dziś z pewnością nie była w formie. I zgubiła już wątek o Urgulu, o czym delikatnie acz stanowczo elf musiał jej przypomnieć. - Wieeeża... stoi -
zachichotała łuczniczka, zerkajac na elfa znacząco - stoi sobie... gdzieś po drodze to Twierdzy Złamanego Topora... w lasach. Ale gdzie dokładnie to nie wieeem - ziewnęła kolejny raz i ułożyła się na ramieniu elfa, posapując z cicha.


⃟⃟⃟

Następnego dnia Aedsil rozpoczął kolejną rundkę wokół miasta. W świątyni Lathandera poinformowano go, że Corellon Larethian nie ma w Uran swego przybytku. Ponieważ jednak klerycy Pana Poranka często podróżowali do stolicy - gdzie znajdowała się główna świątynia elfiego boga - przyobiecali przekazać listy (za drobnym datkiem wobec kościoła). Ku radości Aesdila tutejsi kapłani posiadali również czary śledzące - albo szpiegujące, jak kto wolał. Radość jednak szybko zgasła - najpierw, gdy wskazany kapłan policzył sobie za usługę 180 sztuk złota, potem - gdy zażądał jakiegoś przedmiotu należącego do śledzonej osoby, na końcu zaś, gdy z zakłopotaniem stwierdził, że rzeczona kobieta albo ma wyjatkowo silną wolę, albo chroni ją magia, gdyż nic wywiedzieć się o niej nie może. A skoro tak, to i kolejne próby na nic się nie zdadzą. Pomieszanie kapłana wydało się Aesdilowi szczere - zwrotu zapłaty jednak nie otrzymał. Odnośnie runy sprawa była bardziej skomplikowana. Kapłani zasugerowali bardowi udanie się do jakiegoś wróża, choć nie uważali, by żaden z tutejszych był godny zaufania. Było to jednak typowe zachowanie kapłanów wszelkiej maści, którzy bardziej zawierzali boskim objawieniom niż nieokreślonej wrodzonej mocy wieszczów.

Odnośnie jaja polecono elfowi udać się... do miejskich stajni! W Uran nie rezydował żaden łowca bestii, a w tej akurat kwestii magowie okazali się kompletnie bezużyteczni - co wskazywało przynajmniej na fakt, że jajo (czy też istota w nim siedząca) nie stanowiło komponentu do żadnego zaklęcia. Niemniej jednak stajnie nie raz i nie dwa gościły w swych boksach dziwne stworzenia, karczmarz zasugerował więc, że tamtejsi pracownicy mogą coś wiedzieć.
I faktycznie - jeden z sędziwych masztalerzy rozpoznał w ukazanym mu przedmiocie jajo gryfa... lub hipogryfa - tu nie był do końca pewny. Z dużą pewnością stwierdził jednak, że jajo zbyt długo już przetrzymywane było w barbarzyńskich warunkach i jeśli zarodek nie obumarł jeszcze z zimna, to wkrótce tak się stanie. Tu pojawił się kolejny problem, gdyż na równinach wokół nie było gryfich hodowli. Jeden ze stajennych rzekł jednak, że jego dziadek ma starą, wyliniałą grificę, którą trzyma z sentymentu dla dawnych czasów, gdy razem walczyli w tormickich oddziałach. Sabina już praktycznie wcale nie latała, możliwe było więc, że za odpowiednią perswazją (a także drobną opłatą) zgodzi się wysiedzieć jajo - o ile coś w ogóle jeszcze się z niego wykluje. Wszyscy wątpili, czy ktoś z tutejszych zgodzi się odkupić przyszłego gryfa, gdyż wychowanie i wytresowanie takiego pisklaka było drogą imprezą, na którą mało kogo było stać.

Wędrując po Uran Aesdil wypytywał również o adres Elethieny - tu sprawa była jednak tyleż jasna co frustrująca. Nikt, absolutnie nikt nie wiedział gdzie dokładnie mieszka Ruda Wiedźma. Wszyscy zgodnie twierdzili, że jej domu odnaleźć nie sposób; a nawet iż znając lokalizację ukazuje się tylko zaproszonym - choć tu opinie były podzielone. Niemniej jednak otrzymywane rady nie pozostawiały miejsca na domysły - albo otrzyma protekcję i list od kogoś znamienitego, albo może pożegnać się z wizytą u legendarnej czarodziejki. Czy to z ziemi, czy z powietrza - nie znajdzie jej domu i koniec.

Potem pozostały tylko zakupy z Iulusem i kolacja w towarzystwie jego, paladyna - oraz Helfdana, który był nie w humorze, gdyż nie tylko nikt nie chciał go zabić, ale nawet uwagi na księżycowy pierścień nie zwrócił. Kilku rzezimieszków próbujących ściągnąć mu go z palca stanowiło epizod nie wart wspominania.

Od słowa do słowa zeszło na temat wyprawy za Stickiem, jako że Raydgast wciąż zbierał ludzi, a tropiciel i Iulus byli tym również żywo zainteresowani. Korzystając z okazji Aesdil postanowił wywiedzieć się, czy w listach od Thunderdragona były jakieś informacje na temat Sorg, jako że jej imię zbyt często, jak na gust elfa, pojawiało się w kontekście tego szemranego barda.
- Sorg? Dlaczego... - paladyn zdziwił się wpierw, czemu tego elfa obchodzi owa Sorg. I skąd ją w ogóle zna. Spojrzał na Laure, wzruszył ramionami dodając. - Wyruszyła do Północnego Lasu, w poszukiwaniu legendarnej Elethieny, a może potem do Pyłów, albo wcześniej...bo w pobliżu Pyłów jest ów Las. - Paladyn uznał, że te informacje się elfowi należą. O innych nie wspomniał, bo i nie miał ku temu powodów. Wszak, były to tylko domniemywania. Spojrzał zaś prosto w oczy barda pytając: Kim jest dla ciebie owa Sorg, skoro się tak żarliwie o nią dopytujesz?

Bard splótł ramiona na piersi i spojrzał na paladyna ze zdziwieniem wyraźnie malującym się na obliczu. Jak widać, pojęcia "ciekawość" i "paladyni z Królestwa Pięciu Miast" stoją w wyraźnej opozycji. Tym niemniej odpowiedział uprzejmym tonem. Może nieprzyjemne wspomnienie słów Britty z poprzedniego wieczoru ma z tym coś wspólnego.
- Gdybyś zapytał Iulusa dlaczego przebywam w jego towarzystwie, na przykład już w trakcie poprzedniej rozmowy w Uran, wiedziałbyś że znam "ową Sorg" i podróżuję z Iulusem by łatwiej mógł ją odnaleźć i wypytać o poczynania Sticka. Nie chcę by stała jej się krzywda, a Manorian również woli porozmawiać z nią w mojej obecności, żeby chętniej pomogła w sprawie Sticka. Mam nadzieję że nawet dla ciebie nie jest to nikczemnym powodem. Jeśli tak to czy masz jakieś konkretne wieści o Sorg?
- Zazwyczaj nie wściubiam nosy w czyjeś sprawy. - odparł paladyn wzruszając ramionami. Po czym dodał.- Z tego co się orientuję...szóstka młodych podróżników na wolność wypuściła mantikorę przewożoną przez karawanę, a dodatkowo ze złota i listów polecających okradła jej członków. A Sorg była między nimi. Ponieważ mantikora była Tulipową własnością, to ja temu wiary nie daję. Resztę już wspomniałem.
Raydgast ominął podejrzenia swego przełożonego, wychodząc z założenia, że... są tylko podejrzeniami, a nie faktami

- Niemożliwe - powiedział powoli Laure, mimo woli zdumiony. - Wszak wśród tych sześciu podróżników był Lusus. A mimo braku zaufania dla jego rozsądku jestem pewien że nie dopuściłby do wypuszczenia zwierzęcia... - w tym momencie wspomniał jednak słowa Sorg o więzieniu Kullu i zamknął prędko usta. Czyżby bardka pokusiła się o wyczyn podobny do czynu Złocistego??!! Im dłużej o tym myślał tym bardziej wydawało mu się to prawdopodobne i całej siły woli musiał użyć by zachować obojętny wyraz twarzy mimo uśmiechu cisnącego mu się na wargi.
- Masz rację, paladynie, nie ma co dawać wiary plotkom... - powiedział łagodnie, kończąc temat.

Wieści nie były zbyt pomyślne - nawet jeśli Sorg uwolniła mantikorę z dobroci serca, to wypuszczenie krwiożerczego potwora w środku ludnego kraju nie świadczyło dobrze o jej rozsądku i umiejętności oceny sytuacji. A wieczór niósł kolejne rozczarowanie. Drowie listy. Zaszyfrowane w tak przemyślny i skomplikowany sposób, że dosłowne tłumaczenie ujawniało jedynie bezsensowną paplaninę, zawierającą też wiele słów, które nie miały żadnego znaczenia. Aesdil biedził się nad nimi całą noc, aż zniechęcony z trudem powstrzymał się przed spaleniem paskudztwa. Bez klucza nic nie mógł zdziałać, zmarnował tylko kolejne dwa pergaminy na przepisanie z drowiego na elfi. Dobrze, że ludzie nie byli tak przebiegli, gdyż i list do ''Pana na Wzgórzach" - czyli, wg Laurego, do Tulipa - byłby tylko bezwartościowym świstkiem.


⃟⃟⃟


Wynajęcie zbrojnych nastręczyło o większych trudności niż przewidywał paladyn; większych nawet niż sugerowała Britta, choć ta - jako mieszkanka ziem centralnych - o wiele lepiej orientowała się w tutejszych realiach. Po prawdzie łuczniczka czuła się jak idiotka werbując najemników na tak absurdalną wyprawę i szybko przestała robić to pod własnym imieniem. Znajomków nawet nie pytała; spróbowała zachęcić kilku eks-żołnierzy ale bez skutku. Toteż kolejnego dnia wybrała się do urańskich mordowni, zbierając dla Raydgasta największych zakapiorów i wyjętych spod prawa drani jakich znalazła. Ale przynajmniej umieli walczyć. To, że pracodawcą był paladyn Torma nie pomagało. Większość mężczyzn stwierdziła chyba jednak, że skoro tormita jedzie do Pyłów to coś musi być z nim nie tak... i zgodziła się na wyprawę u boku przedstawiciela prawa i porządku. Ostatecznie w dziczy słupów z listami gończymi nie ma. Nawet ci jednak liczyli sobie dukrotność zwykłej stawki, wystawiając kiesę Thunderdragona na ciężką próbę.

Jak zawsze w takich wypadkach napatoczyło się kilku żądnych przygód i skarbów wyrostków, tych jednak Britta odrzuciła od razu. Ku jej zdumieniu chęć zarobku zgłosiła również szczupła kobieta o egzotycznych, południowych rysach, przedstawiająca się imieniem Alehandra i na wstępie żądając stawki cztery razy większej niż zwyczajowa. Tutejsi wyraźnie czuli przed nią respekt, choć łuczniczce nie udało się wywiedzieć o niej niczego konkretnego. Niemniej jednak krótki popis magicznych zdolności - z "użyciem" przygodnego żebraka - przekonał Brittę, że Alehandra będzie dla wyprawy cennym nabytkiem... i że nie warto z nią zadzierać.

Czwartego dnia rano przedstawiła więc Raydgastowi jego przyszłych pracowników: dziesięć zakazanych mord męskich plus jedna żeńska, ukryta pod obszernym kapturem. Każdy z nich liczył sobie za wyprawę po 96 sztuk złota, połowę płatne z góry - za wyjątkiem czarodziejki, która zażądała dwa razy tyle. Britta powiedziała jednak jasno, że za mniej nikt przy zdrowych zmysłach do Pyłów nie pojedzie (a jej zdaniem i tak życzyli sobie mało). Plusem było to, że każdy z najętych miał własnego wierzchowca (własnego przynajmniej w praktyce, bo o akt własności paladyn nie pytał). Niektóre z nich były w opłakanym stanie, ale - póki co - żywe.

Ponad to łuczniczka przedstawiła koszta całej wyprawy, które nie wyglądały różowo. Żywność dla 1 osoby na 120 dni (a na tyle średnio oceniała przejazd w zimie na wschód): 60 sztuk złota. Pasza dla 1 konia: 6 sztuk złota. Zakup pięciu mułów, które uniosły by niemal tonę zapasów i worki na to wszystko: kolejne 60 sztuk. Wszystko to dawało ponad 2000 sztuk złota, choć Britta wspomniała, że jeśli paladyn nabędzie całość zapasów w Uran a nie w mijanej po drodze Twierdzy i Sielskim Siole, może zmniejszyć koszt do 1900. Mimo że wartość weksli zmniejszyła się o połowę Raydgast odetchnął nieco z ulgą - rachunki zwykle zostawiał podwładnym i - nie znając cen - przez kilka ostatnich dni obawiał się, że dokumentnie wyczyści Thunderdragonowi rachunek, nie pozostawiając mu nic na urządzenie miłosnego gniazdka.

Dokonawszy wszelkich niezbędnych zakupów odebrała od Silvercrossbowa zapłatę za nowe zlecenie, zabrała raporty i listy, po czym - wraz z trzeźwym już posłańcem - ruszyła na zachód. Z Laure, Helfdanem i Iulusem pożegnała się nadspodziewanie wylewnie... sądząc najpewniej, że widzi ich przy życiu ostatni raz. Życzyła im powodzenia, kilkukrotnie pytając też komu i kiedy przekazać ma wieści o ich zgonie, wywołując chrapliwy rechot reszty najemników. Uroczy początek wyprawy.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 28-09-2010 o 09:11.
Sayane jest offline  
Stary 23-09-2010, 23:46   #104
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Ostatnie dni przed wyjazdem Helfdan spędził głównie na dokończeniu interesów i obcowaniu z niewiastami. Alkoholu też specjalnie nie unikał… a może było odwrotnie i to alkohol jego nie unikał. Interesów z wróżbiarką było mniej do załatwiania to i ich kontakty były rzadsze. Nie mógł powiedzieć, że nie interesowało go jej powabne ciałko to jednak rozeźliła go niemało tym powitaniem. Rzecz jasna nie odmówił sobie figlowania, właściwie to chyba oboje sobie nie odmawiali raz czy dwa… a może i dwadzieścia kto by tam umiał to policzyć. Wiedzieli czego chcieli i co mogli sobie zaoferować, a dodatkowo co mogli zyskać na tej znajomości. Tropiciel postanowił zobaczyć swoje „dziedzictwo” i uspokoił trucicielkę, że zajmie się ratowaniem tego pieprzonego królestwa. Bądź co bądź po części było jego. Poza tym był ciekaw jak to się rozwinie… nawet bardzo ciekaw.

Jako, że słowa takie jak wstrzemięźliwość czy monogamia nie występował w słowniku Helfdana z Altghar zaginionego potomka elfich królów tedy wpływał na prosperitę tutejszych burdeli. Szczególnie w oko wpadła mu jedna młodziutka dziewoja zwana Ashe – niewysoka ciemnooka i ciemnowłosa o sprężystej skórze i jędrnych piersiach. Pomimo swojego wieku, podobno miała piętnaście lat umiała zadowolić mężczyznę na wiele sposobów… Nieomalże do łez wzruszyła go opowieść jakoby był jej pierwszym, który z nią był tak naprawdę. Chyba jednak tropiciel należał do tych sentymentalnych. Nie umiał się powstrzymać i już po pierwszej nocy sprezentował jej perłową łzę zanosząc się śmiechem i w kółko powtarzając „pierwszym”.


Spędził z nią kilka nocy nie dostrzegając podobieństwa a później zostawił jak inne. Mając miłe wspomnienia i zostawiając również niezgorsze wrażenie po sobie.

Z werbunkiem nie poszło mu tak jak chciał, jak to w życiu bywa czasem coś się srało i nie szło po naszej myśli. W tym przypadku krasnolud Gorth Miażdżący Młot kompan do wódki i kości… i rozrób wpadł w niezłe łajno podczas jakiejś awantury w porcie i musiał swoje odsiedzieć. A jako, że był to jedyny zawodnik jaki wydawał się odpowiedni Helfdanowi do tej imprezy w Pyłach tedy następnych nie szukał.

***

Na miejsce zbiórki zjawił się o wyznaczonej porze wyekwipowany jak się patrzy. Luzak załadowany był różnego rodzaju gratami od narzędzi, broni przez zimowe ubrania aż po żarcie w ilości godnej pozazdroszczenia. Tradycyjnie był tak spakowany, iż utrata obładowanego wierzchowca nie pozbawiłaby go najpotrzebniejszych rzeczy. Na swej klaczce prezentował się dość szykownie. Pod swoim nowym, płaszczem obszytym zajęczym futrem miał szmelcowaną na czarno koszulkę kolczą, skrywał ją pod kamizelką z ciemnego materiału mocno go opinającego. Dociśnięta stal praktycznie nie pobrzękiwała w czasie podróży. Z nowych broni to tylko miast swojej starej stali miał adamantytowy wichajster mrocznych elfów.

Jego wielką radość wzbudziła wyborowa kompania zakonnych zbirów i szubieniczników. Zbieranina jakiej mało nawet w zbójeckich hanzach… znaczy się dużo było takich jak on. Wyglądało to na koniec sztywniackich wieczorów. W oko mu wpadła następczyni Britty jeszcze bardziej sztywna panna niż ta poprzednia. Po uważnym przyjrzeniu się oddziałowi podjechał do paladyna z odsłoniętym uzębieniem.

- Iście to zacni bracia zakonni z nami podróżować będę. Przerwał śmiechem widząc ich zdyscyplinowanie i męstwo. – Widzę, że kończymy z „nie rzucaniem się w oczy”, od dziś nasz szlak będą znaczyć gwałty, rozboje i podpalenia. HA HA HA ha ha zaniósł się gromkim śmiechem.

- Swoją drogą to nie wiem czy Zakon ma aż tak w poważaniu sprawę tego nekromanty, Tulipa i drowów. Czy uważa to za tak beznadziejne przedsięwzięcie, że nie chce tracić więcej braci. Tu już nie była takiej radości i drwiny w głosie. Oczywiście tylko do czasu – Chyba, że naskrobałeś te raporty jak kura pazurem.

- Nie martw się jakoś to będzie. Damy radę. Poklepał go przyjacielsko po płycie i podjechał się zaznajamiać z nowymi kompanami. Na to trudne zadanie nie jeden bukłaczek wina poszedł podczas podróży na zatracenie. Ale było warto – po kilku dniach podróży już mógł powiedzieć kto gdzie i z kim walczył, kto jest czyim bękartem, a kto oderwanym od pługa zbójem, a kto ma głowę słabą jak paladyn poczucie humoru. Wiedział też kto się na czym zna i czym walczy, kto jest napięty jak struna w mandolinie, a kto potrafi kalkulować na zimno jak śnieżna pantera w czasie polowania. Kto liczy się bardziej ze swoim słowem, a kto z mieszkiem ale przede wszystkim komu najłatwiej by było poderżnąć komuś gardło by było.


Osobną historią była Alehandra, która szybko została ochrzczona wieloma imionami od Królowej Lodu, Lodziary, Zmarzliny, Oziębłej Dziewoi do Zamarzniętego Języka czy Pani Zimy. Próbował wielu żartów i docinek i tych mniej i tych bardziej rubasznych, ale magska na to nie reagowała. Próby poznania czy rozmowy też spełzały na niczym dlatego jej dokładniejsze poznanie odłożył na później. Oczywiście zaproponował jej też, że jakby chciała się któregoś dnia odgrzać to może się wślizgnąć do jego posłania. Zdziwiła go niepomiernie zachowanie czaruski maguski zachowanie w Niedźwiedzim Zajeździe. Tak bardzo, że postanowił się podzielić z kompanami swoimi spostrzeżeniami.

- No to dowództwo ci dziewka odbiera, mówi gdzie ci jechać i jak wojsko prowadzić… He He He. Swoją drogą to chyba się dobrze przygotowała do tej wyprawy i kilka swoich spraw załatwić chce. Oby tylko w swoim interesie.

- Bądź co bądź jechanie mnie tam ani ziębi ani mrozi.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 25-09-2010 o 14:27.
baltazar jest offline  
Stary 24-09-2010, 20:17   #105
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Raydgast mógł tylko przeklinać pod nosem, Thunderdragona i starszyznę Zakonu.
I czasami to robił spoglądając na ludzi pod swoją komendą. I na towarzyszących mu, Helfdana i Laure. Co prawda jakoś sobie poradzili we czwórkę, podczas ostatniej wyprawy, ale... animozje nie wygasły. Nie pasowali do siebie. Wedle paladyna, Laure miał dziwne podejście do odpowiedzialności i obowiązku, a Helfdan chyba nie znał żadnego z tych słów.
Jedynie na nić porozumienia z Iulusem Raydgast mógł liczyć.
Nie wiedział czemu obaj się przyczepili do tej wyprawy. I trochę nie dbał o to.
Miał wystarczająco dużo problemów na głowie, a elf i jego półkrwi pobratymiec byli dużymi chłopcami.
Paladyn przed wyprawą uzupełnił swój ekwipunek, o drobne rzeczy, takie jak zestawy uzdrowiciela i ogólną mapę, na przykład. Zabrał też 500 sztuk złota na drobne wydatki.

Tuż przed wyruszeniem na wyprawę Raydgast zebrał całą dziesiątkę bandziorów w dwuszeregu.
Spojrzał na nich rzekł.- Jesteście teraz pod moją komendą. I pod prawami i obowiązkami zaciężnych Zakonu. I obowiązuje was wojskowa dyscyplina, aż do powrotu z Pyłów.A jej próby łamania, będą karane wedle praw Królestwa i Zakonu...z całą surowością.
Ostatnie słowa Raygdast podkreślił. Paladyn wyruszał z dziesiątką zatwardziałych przestępców i nie zamierzał pozwolić im się rozzuchwalić ku szkodzie poddanych Królestwa.
Po ich mordach widać było, że niespecjalnie mu uwierzyli. Ale Raydgasta mało to obchodziło, zostali ostrzeżeni. A dyscyplinę trzeba zaprowadzić, jako taką, jeśli mieli dojechać do Pyłów.

Nic więc dziwnego, że widząc swój mały oddziałek Raydgast był w wyjątkowo kwaśnym humorze. I żarciki Helfdana tylko go pogarszały. Faktem bowiem było, że Zakon wypiął tyłek na tą wyprawę, choć paladyn potrafił zrozumieć czemu. Z jednej strony jesienne hordy orków, z drugiej coraz śmielej poczynające sobie drowy. A w środku nie tak znowu liczne Zakony. Problemów było wiele, osób do ich rozwiązania zawsze za mało.
-Widzę, że kończymy z „nie rzucaniem się w oczy”, od dziś nasz szlak będą znaczyć gwałty, rozboje i podpalenia.-Może w towarzystwie samego Helfdana, albo jakichś porządnych ludzi paladyn by się uśmiechnął. Ale wolał nie dawać tej bandzie jakichś nadziei. I szybko oraz bardzo głośno rzekł.- Za gwałt, kastracja na miejscu. Za rozbój stryczek, za podpalenie to samo...I tak samo surowo będą karane wszelkie głupie pomysły. To jest wyprawa wojskowa, a skoro się człek zaciąga, to musi się liczyć, że na wybryki nie ma tu miejsca.
Paladyn uznał, że tą bandę zakazanych mord trzeba trzymać krótko, bo inaczej wejdą mu na głowę. A tropiciel dołączył do tego towarzystwa...zupełnie zapominając z kim ma do czynienia.

Rzezimieszki, mordercy, gwałciciele i pijanice. Typy spod najciemniejszej gwiazdy.

Zwłaszcza do gwałtów mieli ciągutki, jak za dużo wypili. Dość szybko paladyn miał się okazję o tym przekonać, jak jeden z nich napadł Alehandrę. Zanim paladyn zdążył zareagować kobieta użyła swej, dość boleśnie karząc niedoszłego amanta.
-Wystarczy!- krzyknął Raydgast, widząc że może doprowadzić do śmierci rzezimieszka. Ale to tyle, co powiedział. Nie zamierzał upominać kobiety, postąpiła bowiem rozsądnie.
Za to zajął się odmrożeniami, wykorzystując leczniczą moc swych dłoni i przy okazji dodając.- Masz szczęście, że dość zostałeś ukarany, głupcze.
Leczony rzezimieszek wymamrotał cicho.- Jeszcze mnie dziwka popamięta.
Na co Raydgast tylko skinął z politowaniem głową. Na drugi raz Alehandra nie będzie się cackać, tylko ubije żądnego zemsty idiotę.

Kolejny wyskok...próbę gwałtu na dwóch przejezdnych handlarkach, na które jego podwładni napadli wieczorkiem, paladyn potraktował inaczej. Winnych kazał unieruchomić, gacie z nich zedrzeć i wybrał dwóch z całej grupki do wymierzenia kary. Po dziesięć kijów na goły zadek.
Wyznaczył do tego celu dwóch typków spośród, na chybił trafił i kazał wymierzyć karę unieruchomionym kompanom. Ci zaczęli bić słabo, bez entuzjazmu. Dla nich próba gwałtu nie była czymś karygodnym. Ale paladyn nie zamierzał ich wychować, więc tłumaczyć że gwałt, kradzież, morderstwo jest złe...nie zamierzał. Strata czasu wobec tak zgniłych owoców. Ryadgast potrzebował posłuchu i karności. I wystarczy im wiedzieć, że on im zakazuje gwałtów...nie muszą wiedzieć dlaczego im zakazuje.
Dlatego też rzekł do wymierzających karę.- Moja babcia umiała lepiej walić kijem. Więc jak się nie przyłożycie do roboty, to dołączycie do wystawiających zadki kompanów i dostaniecie wszyscy dwadzieścia kijów, każdy.
To od razu dodało siły uderzeniom. Paladyn miał nadzieję, że to wystarczy by utrzymać tą bandę w ryzach. I by wypuszczenie tej dziesiątki z miasta nie stało się większą plagą od oddziału orków.
Póki co się udawało.


A wkrótce dotarli do Sielskiego Sioła. Tu paladyn mógł poluzować smycze swym „psom”, zważywszy, że w mieścinie był zamtuz, co prawda niewielki. Tak więc psy (choć bardziej z natury szczurom podobne), poszły się zabawić za pozostałą gotówkę, jaką mieli przy sobie.
Wieczór w gospodzie był idealny na naradę i planowanie. I w to planowanie wtrąciła się , o dziwo Alehandra. Paladyn dotąd nie sprawdzał ile zła mają w sobie jego podkomendni obawiając się, że jego odór by niemal zadusił. Ale gdy zaklinaczka patrzyła na niego swymi błękitnymi oczami...odczuwał wielką pokusę by sprawdzić, ile zła jest w niej.
Nie zrobił jednak tego, nie tym razem.
- No to dowództwo ci dziewka odbiera, mówi gdzie ci jechać i jak wojsko prowadzić… He He He. Swoją drogą to chyba się dobrze przygotowała do tej wyprawy i kilka swoich spraw załatwić chce. Oby tylko w swoim interesie.- słowa Helfdana paladyn skomentował wprost.- W swoim i nie tylko w swoim interesie. Za dużo wie o Urgulu. Nie zdziwiłbym się, gdyby i o Sticku wiedziała. Jeśli miałbym szukać kreta w naszej grupie...ją pierwszą byłbym wytypował.
Łyknął wina, komentując kolejne słowa Helfdana.- A powinno ziębić. Bo ona może ci coś odmrozić zanim cię zabije, gdy się do niej odwrócisz plecami. Lepiej żebyś ją miał na oku, lepiej żebyśmy wszyscy ją mieli na oku.
Splótł dłonie razem.- Tak czy siak powinniśmy, posłuchać jej rady i przychylić się do niej. Nie ze względu na nudę bandytów, ale też by odkryć prawdziwą naturę i zamiary Alehandry.
Wątpię by zależało jej na morale, bandy rzezimieszków. Jest tam coś czego pragnie, albo są inne powody.
Wzruszył ramionami.- W jednym ma rację. Warto odwiedzić wieżę i posłać tą dziesiątkę do jej środka. To dobre miejsce, by odsiać ziarno od plew, sprawdzić ile ci najemnicy są warci i pokazać im, że to nie jest zwykła łupieżcza zabawa. W Pyłach będzie jeszcze gorzej.
Po czym rzekł spokojnym tonem głosu do tropiciela.- A ty...uważaj na to, co mówisz przy tej bandzie. Bo kiedy wspominasz o gwałceniu i rabowaniu. To nie biorą tego w kategorii żartu. To banda moczymord bez sumienia. I to, o czym ty żartujesz, oni na co dzień robią.

Rankiem paladyn zrobił swym podopiecznym pobudkę i pokrótce objaśnił sytuację. Że jest w pobliżu wieża, zawierająca skarby i pełna niebezpieczeństw. Że paladyn jest gotów zmienić trasę, jeśli są chętni do jej spenetrowania.
Że ci którzy do tej wieży się udadzą otrzymają do podziału dwie trzecie znalezionych skarbów, a paladyn pozostałą jedna trzecia jako ich pracodawca. Raydgast był gotów nawet zejść do jednej czwartej jeśli w skład zdobyczy, wejdą złoto i klejnoty.
Chętnych było siedmiu z dziesięciu.
Tak więc wieża czekała na śmiałków. Także i na paladyna, który również zamierzał iść z rzezimieszkami. Zamierzał też się trzymać całkiem z tyłu, by zobaczyć ile są warci jego najemnicy i sprawdzić jak bolesną nauczką będzie dla nich wieża. Nie sądził bowiem, by to miejsce wybaczało brawurę i nieostrożność.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-10-2010 o 13:20.
abishai jest offline  
Stary 25-09-2010, 13:41   #106
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
⃟⃟⃟


Wynajęcie zbrojnych nastręczyło o większych trudności niż przewidywał paladyn; większych nawet niż sugerowała Britta, choć ta - jako mieszkanka ziem centralnych - o wiele lepiej orientowała się w tutejszych realiach. Po prawdzie łuczniczka czuła się jak idiotka werbując najemników na tak absurdalną wyprawę i szybko przestała robić to pod własnym imieniem. Znajomków nawet nie pytała; spróbowała zachęcić kilku eks-żołnierzy ale bez skutku. Toteż kolejnego dnia wybrała się do urańskich mordowni, zbierając dla Raydgasta największych zakapiorów i wyjętych spod prawa drani jakich znalazła. Ale przynajmniej umieli walczyć. To, że pracodawcą był paladyn Torma nie pomagało. Większość mężczyzn stwierdziła chyba jednak, że skoro tormita jedzie do Pyłów to coś musi być z nim nie tak... i zgodziła się na wyprawę u boku przedstawiciela prawa i porządku. Ostatecznie w dziczy słupów z listami gończymi nie ma. Nawet ci jednak liczyli sobie dukrotność zwykłej stawki, wystawiając kiesę Thunderdragona na ciężką próbę.

Jak zawsze w takich wypadkach napatoczyło się kilku żądnych przygód i skarbów wyrostków, tych jednak Britta odrzuciła od razu. Ku jej zdumieniu chęć zarobku zgłosiła również szczupła kobieta o egzotycznych, południowych rysach, przedstawiająca się imieniem Alehandra i na wstępie żądając stawki cztery razy większej niż zwyczajowa. Tutejsi wyraźnie czuli przed nią respekt, choć łuczniczce nie udało się wywiedzieć o niej niczego konkretnego. Niemniej jednak krótki popis magicznych zdolności - z "użyciem" przygodnego żebraka - przekonał Brittę, że Alehandra będzie dla wyprawy cennym nabytkiem... i że nie warto z nią zadzierać.

Czwartego dnia rano przedstawiła więc Raydgastowi jego przyszłych pracowników: dziesięć zakazanych mord męskich plus jedna żeńska, ukryta pod obszernym kapturem. Każdy z nich liczył sobie za wyprawę po 96 sztuk złota, połowę płatne z góry - za wyjątkiem czarodziejki, która zażądała dwa razy tyle. Britta powiedziała jednak jasno, że za mniej nikt przy zdrowych zmysłach do Pyłów nie pojedzie (a jej zdaniem i tak życzyli sobie mało). Plusem było to, że każdy z najętych miał własnego wierzchowca (własnego przynajmniej w praktyce, bo o akt własności paladyn nie pytał). Niektóre z nich były w opłakanym stanie, ale - póki co - żywe.

Ponad to łuczniczka przedstawiła koszta całej wyprawy, które nie wyglądały różowo. Żywność dla 1 osoby na 120 dni (a na tyle średnio oceniała przejazd w zimie na wschód): 60 sztuk złota. Pasza dla 1 konia: 6 sztuk złota. Zakup pięciu mułów, które uniosły by niemal tonę zapasów i worki na to wszystko: kolejne 60 sztuk. Wszystko to dawało ponad 2000 sztuk złota, choć Britta wspomniała, że jeśli paladyn nabędzie całość zapasów w Uran a nie w mijanej po drodze Twierdzy i Sielskim Siole, może zmniejszyć koszt do 1900. Mimo że wartość weksli zmniejszyła się o połowę Raydgast odetchnął nieco z ulgą - rachunki zwykle zostawiał podwładnym i - nie znając cen - przez kilka ostatnich dni obawiał się, że dokumentnie wyczyści Thunderdragonowi rachunek, nie pozostawiając mu nic na urządzenie miłosnego gniazdka.

Dokonawszy wszelkich niezbędnych zakupów odebrała od Silvercrossbowa zapłatę za nowe zlecenie, zabrała raporty i listy, po czym - wraz z trzeźwym już posłańcem - ruszyła na zachód. Z Laure, Helfdanem i Iulusem pożegnała się nadspodziewanie wylewnie... sądząc najpewniej, że widzi ich przy życiu ostatni raz. Życzyła im powodzenia, kilkukrotnie pytając też komu i kiedy przekazać ma wieści o ich zgonie, wywołując chrapliwy rechot reszty najemników. Uroczy początek wyprawy.

⃟⃟⃟

Czterodniowa podróż do Słonecznych Wzgórz ciągnęła się niemiłosiernie. Najemnicy byli głośni, śmierdzący, prymitywni i już po pierwszym dniu znudzeni podróżą. Ciężko było ich utrzymać nie tylko w ryzach ale i w obrębie gościńca. Raydgast cały czas musiał mieć na nich oko zwłaszcza gdy mijali innych podróżnych i rozrzucone nieopodal traktu domy rolników, gdyż łachudry chętnie wyprawiały się na dziewki - i to bynajmniej nie te wszeteczne. Za wypłaconą zaliczkę wszyscy kupili po kilka bukłaków gorzałki, którą raczyli się niemal bez przerwy. Kilka razy był świadkiem, jak Thunderdragon z takiej zbieraniny tworzył nad wyraz efektywne oddziały, zajmowało to jednak o wiele więcej czasu, cierpliwości i zbrojnych podkomendnych. A paladyn nie dysponował żadną z tych trzech rzeczy.

Jedynie z Alehandrą nie było problemów. Zakapturzona, ponura i małomówna trzymała się z dala zarówno od najemników jak i towarzyszy pracodawcy, nie reagując ani na rubaszne zaczepki Helfdana, ani uprzejme zagadywanie pozostałych. Pytania o swoją osobę zbywała z lakonicznością graniczącą z chamstwem. Większość najemników również nie zbliżała się do niej, najwyraźniej znając ją ze słyszenia lub będąc świadkiem popisu przed Brittą. Szybko zresztą okazało się dlaczego - podczas pierwszego popasu jeden z mężczyzn objął ją, próbując zaciągnąć w krzaki... Tylko ostra reakcja Silvercrossbowa sprawiła, że chłop nie stracił życia, choć odmrożona aż do barku ręka była niewładna przez wiele następnych dni. Czarodziejka zaś naciągnęła spowrotem na głowę kaptur, kryjąc szeroką bliznę po poparzeniu, ciągnącą się aż do obojczyka, oraz spojrzenie zimne jak jej magia. Nie wydawała się poruszona ani samym zdarzeniem, ani reprymendą ze strony dowódcy. Od tej pory nikt już nie próbował jej zaczepiać, ona sama również nie nawiązywała z nikim kontaktu. Tym większe było więc zdumienie wszystkich, gdy podczas noclegu w karczmie odezwała się niepytana.

⃟⃟⃟

Do Sielskiego Sioła - jedynego miasta na tej trasie - wszyscy dotarli z ulgą. Raydgast zostawił swój "oddział" w jakiejś spelunie obok bramy, wychodząc z założenia, że następnego ranka wyda mniej na pokrycie zniszczeń; sam zaś udał się na kolacje do niego lepszej karczmy. Skoro musiał znosić te zakazane mordy na każdym popasie, to choć w mieście mógł sobie pofolgować.

Podobnie jak i reszta, paladyn był Sielskim Siole po raz pierwszy, toteż z przyzwyczajenia rozglądał się dookoła. Zresztą - wbrew swojej nazwie - nie było to sioło a niewielkie miasteczko otoczone wysokim na jakieś 2.5 metra murem, z dużym kwadratowym rynkiem i okazałą kaplicą Yondalli. Wydać było, że miasto jest bogate: względnie czyste, z szerokimi ulicami, pobielonymi domami, krytymi nie tylko strzechą ale i gontem. Praktycznie wszystkie budynki miały szklane szyby w oknach, z licznych kominów unosił się dym, zewsząd dochodziły Was dźwięki fletów czy lutni. Większość drzwi miała wysokość odpowiednią dla przeciętnego niziołka - gdyż to właśnie niziołki najliczniej zamieszkiwały Sioło - jednak sklepy i gospody miały wejścia przystosowane do ludzkich i nieludzkich rozmiarów. Wszędzie rosły drzewa i krzewy; niektóre domy otoczone były nawet małymi ogródkami. Wiele jednak miało powybijane okna, osmalone ściany i dziwaczne urządzenia wiszące na gankach - wyraźny znak, że zamieszkiwane były przez gnomy.



Sielskie Sioło żyło w głównej mierze z handlu i było świetnie zaopatrzone we wszelkiego rodzaju dobra potrzebne w podróży, zarówno niemagiczne jak i magiczne. Gdyby leżało nad rzeką mogłoby stać się poważną konkurencją dla Uran. Miasto słynęło z ziołowych nalewek, miało sporo sklepów z wyrobami skórzanymi, a także z dziwnymi gnomimi wynalazkami, jak twierdziło wielu - o wątpliwej przydatności i bezpieczeństwie użytkowania.

Waszą uwagę zwrócił jednak przede wszystkim duży szyld przedstawiający grubego niedźwiedzia o głupawym uśmiechu. Mieliście serdecznie dość noclegów pod gołym niebem, a gospoda "Pod Puchatym Niedźwiedziem" zachęcała apetycznymi zapachami, porządnych podwórzem i szklanymi szybami - znakiem, że właściciele nie obawiali się klientów wylatujących przez okno. Przy bliższym poznaniu także w środku okazała się czysta i porządna, z obszerną stajnią, powozownią i dużym wyborem pokoi: od wspólnych sal do jednoosobowych komnat z własnym kominkiem i miękkim łożem. Może i paladyn chciał nocować ze swoimi zbirami, jednak reszta miała wyższe wymagania. Gospoda posiadała nawet sporą łaźnię, w której wraz z innymi podróżnikami można było zażyć gorącej kąpieli. Prym w karczmie wiodła rudowłosa niziołka, o zamaszystych gestach i wielkim biuście. Śmiała się głośno i dużo, ostro pokrzykiwała na służące i rozstawiała wszystkich po kątach - zwłaszcza stałych bywalców, nie zważając na ich rozmiar czy aparycję.



Było jeszcze wcześnie, więc przestronna sala główna nie była zapełniona po brzegi. Wielki kandelabr, z którego od czasu do czasu na przechodzących ludzi skapywał wosk, oświetlał przekrój społeczeństwa Królestwa. Na ścianach wisiały wyliniałe niedźwiedzie futra, przed dużym, ciemnym teraz kominkiem również leżało kilka; a nad nim wisiał niedźwiedzi łeb. Ślady mieczy i niestarannego wyprawienia pokazywały, czemu te skóry wylądowały na ścianach a nie u kuśnierza. Nieopodal kominka stała spora, drewniana scena, na której wieczorami zapewne przygrywali bardowie. Z głównej sali wychodziło kilka drzwi prowadzących do bardziej ustronnych sal, oraz dwie klatki schodowe prowadzące na pierwsze piętro i strych. Z kuchni buchało ciepło, zapach pieczonej dziczyzny, szczęk naczyń i nawoływania kuchcików.

Zasiedliście u stołu, zamawiając tutejsze specjały: dzika w ziołach oraz ziołową nalewkę. Oczywiście jeśli ktoś nie chciał udawać królika gospoda oferowała szeroki wybór trunków, z elfim winem włącznie. Ku waszemu zdumieniu sąsiednią ławę zajmowała Alehandra, metodycznie obgryzając pieczoną kaczkę i zapijając ją winem. Gdy zaś skończyła posiłek bezceremonialnie przysiadła się do waszego stołu i spojrzała Raydgastowi prosto w oczy. Paladyna ogarnęło uczucie, jakby patrzył w dwa lodowe jeziora, które wciągały go w swoje zimne otchłanie... Błękitne tęczówki zupełnie nie pasowały do śniadej karnacji kobiety, uczucie było więc podwójnie dziwne.
- Jeśli za dwa dni odbijemy z traktu na wschód, to po kolejnych trzech dojedziemy do wieży Urgula. - zaczęła beznamiętnym tonem i bez zbędnych wstępów. - Stamtąd można na skos, przez las, przejechać w stronę Pyłów, nie nadłożymy więc drogi; a wręcz przeciwnie. Skoro chcecie jechać do Pyłów to wpierw warto by zbadać leże tego, do którego domeny zmierzamy. Nie każdy zna położenie wieży, nie została ona również dokładnie spenetrowana. Magowie jej się boją - kontynuowała wypowiedz. Powoli powiodła wzrokiem po pozostałych mężczyznach, po czym wróciła spojrzeniem do Silvercrossbowa. - Ludzie się nudzą. Nie przywykli do tylu dni w siodle, do nicnierobienia. Jeśli nie znajdziesz im zajęcia wkrótce zaczną walczyć między sobą. Lub z wami. Przeszukanie wieży maga może dać im motywację do dalszej podróży. I do tego, by nie zwiać z połową wypłaty - dla nich to i tak majątek. Przemyśl to - nie czekając na odpowiedź wstała i wyszła z karczmy. Paladyn nie zobaczył jej aż do rana. Za to elf i tropiciel nabrali przekonania, że drobny objazd nie zaszkodzi ich wyprawie. W końcu pobyt w Zapomnianej Fortecy był taki owocny... może kolejne ruiny okażą się równie ciekawe? No i Urgul... w Pyłach też Urgul... Wszystko się ładnie składa - w końcu gdzie lepiej można poznać wroga niż w jego własnym domu? Iulus za to miał złe przeczucia.
 
Sayane jest offline  
Stary 25-09-2010, 20:52   #107
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Sprawny z barda był sprzedawca. Laure rozpływał się nad walorami magicznego płaszcza który nabył, oferującego swemu właścicielowi wiele wygód w podróży. Do nich zaliczył cudowny posiłek i napój wyciągany z kieszeni na zawołanie właściciela, acz trzy razy dziennie nie więcej; suchość wielką nawet w wielką słotę i transformacje przecudną w niewielkich gabarytów namiot. Fakt był faktem, że prowiant na drogę zajmował sporo miejsca, mógł zmoknąć po drodze a i gorącej herbaty z tobołka nie uświadczysz. Iulus uległ więc pokusie i takiż sam Magiczny Płaszcz Podróżny nabył.

Potem zaś przeliczył grosz do grosza i z lekkim smutkiem zdecydował się na zakupy w świątyni Ilmatera zamiast wyekwipować się w magiczny miecz lub tarczę. Po drodze w myślach toczył dysputę sam ze sobą nie wiedząc czy li dobrze zrobił i nie wymienił przysłowiowej siekierki na płaszczyk. Rozmyślania te wszak przerwała świątynia Pana Poranka, która - Iulus mógłby przysiąc - wyrosła nagle jak z pod ziemi. Od jednego z kręcących się przy wejściu braci, Manorian zasięgnął języka i już po chwili wędrował spokojną boczną nawą w stronę pomieszczeń gdzie kapłani sprzedawali swoje dobra. Tamże po krótkiej wymianie uprzejmości z chuderlawym braciszkiem Iulus z namaszczeniem zajął się wyborem zwojów tkniętych łaską przez bogów. Zakupiwszy ich spore naręcze dodał do wszystkiego jeszcze niewielkie żelazne kropidło, które lepiej nadawało się do walki chłoszcząc nieumarłych święconą woda, niźli typowa buteleczka w jakiej uświęcony płyn przechowywano. Przy okazji zastanowił się mocno nad zakupem jednej z oświeconych różdżek, lecz szybki rozrachunek z własną kiesą powstrzymał go od rozrzutności. Dołożył za to kilka zwojów, które mogły tchnąc w jego miecz magiczną aurę, co pomagało wielce w walce ze jawami i upiorami. Po tym poprosił o sumę i bez żalu rozstał się z pieniędzmi wiedząc, iż ku większemu dobru nabyte utensylia służyć będą. Złożył również datek, ku wielkiej radości anorektycznego akolity, w wysokości dwóch złotych monet i wyszedł z sklepowej celi. Rad z zakupu i pewien własnego wyboru ruszył w drogę powrotną do karczmy w której się zatrzymali.

***

Gdy nadeszła godzina wyprawy Manorian odziany w swój podróżny płaszcz narzucony na kolczugę, ruszył na spotkanie paladyna. O brzasku oczywiście oddał swe modlitwy ku obliczu Tyra sprawiedliwego i spakowawszy cały swój dobytek, zarzucił toboły na szeroki grzbiet swego wałacha. Chimera jak to zwykle przy śniadaniu bywał chimeryczny - stąd i jego przydomek - gryzł uzdę, przebierał nerwowo kopytami i prychał. Jednak przygotowania przebiegły w miarę sprawnie i Iulus o czasie stanął na placu wśród towarzyszy i... rycerzy Sir Silvercrossbowa? Manorian zachłysnął się powietrzem wpatrując się w dziesiątkę łotrów, którzy klęli, smarkali, kaszleli i wreszcie śmierdzieli tłocząc się wkoło paladyna. Iulus przetarł czoło starając się ukryć zdziwienie i pędem prawie zbliżył się do Raydgasta, wcześniej jeno lejce Chimery podając stojącemu obok Helfdanowi z cichą prośbą o minute opieki nad wałachem.

- Jeśli mogę prosić na słowo... - kapłan odciągnął paladyna od zastępu zbirów, wiedząc iż wszelkie sprawy z dowódcą, które źle na morale wojska wpłynąć by mogły należało załatwić na uboczu. Gdy się oddalili kawałek rzekł szeptem. - Na rany Tyra co to ma znaczyć? Cóż to za zbieranina? Cny Raydgaście masz pod wodzą oddział karny liczący na odkupienie? Bo inszej zrozumieć stawioną tu bandę mi nie idzie. Czy Zakon Thorma rycerzami żadnymi już nie dysponuje by ich wysłać przeciw Wrogu? Czy po prostu bagatelizuje sprawę, śląc tylko w pościg za Stickiem - to? - spojrzał na dziesięciu mężczyzn żywcem chyba wyciągniętych z mordowni lub więziennej celi. Przez chwilę zatrzymał wzrok na kobiecie kryjącej oblicze pod obszernym kapturem, lecz szybko wrócił do paladyna
- Myślisz, że dadzą radę, jeśli czeka nas coś więcej niż walka z bardem?

Nie mógł wprost uwierzyć, iż przyjdzie im podróżować z tymi typkami spod ciemnej gwiazdy. Jednak rozumiał problem Thormitów z orkami i konieczność wysłania rycerstwa na front. Jednak miał nadzieję, że Sir Thunderdrugon bardziej się przejmie potencjalnym zagrożeniem jakie stanowił Stick. Z drugiej jednak strony sam Iulus z Marchii wyruszał samotnie, pędząc bardziej za mrzonką niźli konkretnym problemem. Westchnął więc smutno i skinąwszy głową Raydgastowi mruknął:
- Ruszajmy więc i niechaj Tyr i Thorm mają nas w opiece...

***

Droga byłą mu ponurą. Rubaszne dowcipy, śmiechy i pijaństwo toczyły niczym choroba towarzyszących im najemników. Przy tym tłocząca się w żyłach huć dawały co jakiś czas znać o sobie i to raczej w odmienny od Helfdanowego biadolenia o więdnącej kuśce sposób.
Raz był to napad na czarodziejkę, ta co prawda poradziła sobie bez problemu z niedoszłym gwałcicielem i Manorian w duchu przyznał iż i tak postąpiła łaskawie odmrażając mu rękę zamiast ptaszka
Drugi jednak raz był bardziej niebezpieczny i widać ostrzeżenie o kastracji przez paladyna nic nie dały. Szczęściem łotrów powstrzymano nim do gwałtu na przejezdnej handlarki nie doszło. Rozrachunku jednak trzeba było dokonać i w opinii kapłana paladyn nawet łagodnie z dwójką jebaków się obszedł. Manorian postanowił jednak dołożyć od siebie trzy grosze.

- Wysłuchacie teraz słów moich - gruchnął stając w strzemionach gdy skończyło się wymierzanie kary. - Siadajcie na zadkach i zawrzyjcie gęby, a uszy swe i umysły otwórzcie choć na chwilę na to co Wam powiem!
Czy którykolwiek z Was posiadał kiedy co, lub kogo co go miłował, potrzebował lub lubił choć tak że strata tego kogoś lub czegoś wielce mu była niemiłą? Czy choć jeden z Was był w posiadaniu rzeczy takowe, której nikomu by nigdy nie oddał? - żaden z nich jednak nie odezwał się, większość za to patrzyła na niego z niechęcią.
- Gotów jestem postawić na to i 10 złocisz, że tak - podjął kapłan, dostosowując język do słuchaczy. - Wyobraźcie sobie więc, że ktoś li Wam ten przedmiot ulubiony, tą osobę ukochaną zabierze gwałtem - ograbi Was przeto z posiadania tej rzeczy jedynej, z dzielenia łoża z tą miłą, czy choćby zostawi na trakcie w samej koszuli na grzbiecie bez miecza i grosza przy duszy. Co byście chcieli temu onemu co Wam to zabrał zrobić? Zajebać! powiecie, urwać mu jaja, wyrwać język i patrzeć jak wiję się w kałuży własnej juchy!
No to teraz wyobraźcie sobie, żeście ten chuj co zabrał, zgwałcił i pozbawił najmilszego. Że was chcą wybatożyć teraz cni mężowie i pasy z was drzeć. Miła to perspektywa? Pewno i nie. Ale kara za przewinę być powinna zgodzicie się? Tako i Tyr ludzkości ongiś rzekł: "nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe, bo wiedz że i kara spotkać Cię może za podniesienie ręki na brata"
PRAWO! - krzyknął - jest po to by chronić nas wszystkich! Ciebie i ciebie i was wszystkich - wskazała najpierw na dwóch niedoszłych gwałcicieli - w myśl zasad, których złamanie wiąże się z karą. Takie skonstruowany jest wszechświat. Gdy kto na tym padole grzeszy, morduje i gwałci - do piekielnych Otchłani trafi i na jego wnętrznościach demony ucztować będą! Jego dusza po wieki wieków cierpieć będzie katusze ogniem smagana i na męki wśród szyderstw diabłów wleczona. Nim więc na drugi raz chuć wam zmysły przyćmiewać zacznie niechajże wizja kary, choćby tej co tutaj dziś wymierzona została w Was zagości. Niech śmiech diabłów Wam się przypomni - usiadł w siodle kończąc głosem złowrogim. - A jeśli ciało Wasze rany odniesie w tym kraju dalekim i niebezpiecznym niechże się, który zastanowi czy jaki sługa Boży zechce łaski uleczenia mu udzielić, zamiast dać zdechnąć jak psu w kałuży juchy!

***

Wiele więcej zrobić nie mógł. Czuł, ze dusze ich utracone na wieki smażyć się w otchłaniach będą stajać się karmą dla wszetecznych demonów. Sam jednak wiedział, iż jego obowiązkiem było ludzi wspomagać i żadnemu z nich swych modlitw nie odmówi. Mimo to wieczorem zdjął hełm i zbroje dopiero namiot zasznurowawszy a i miecz pod ręką miał kładąc się na spoczynek. Wielu z nich zapewne chętnie zatopiło by sztylet w jego plecach, Iulus nie chciał więc dać im tej satysfakcji. Kolejnego ranka też pokazał im się w kolczudze i hełmie jak do walki przysposobion. Odwrócony do słonecznej tarczy padł na kolana i wbijając miecz przed siebie zanucił:
- Oto miecz mój Panie
Niechajże wola Twoja
prowadzi moje zbrojne ramie
oszczędzi każdego woja
któren w Twym imieniu
walczyć u mego boku będzie
Oto miecz mój, wznoszę go w Twoim imieniu Tyrze Sprawiedliwy, Boże Okaleczony. Oddaje Ci me ostrze byś mógł zgubę na grzeszników, którzy praw Twych nie przestrzegają sprowadzić. Dysponuj mną wedle swojej woli i niechajże zapanuje Boska Sprawiedliwość.

Wstał wyrywając miecz z ziemi i spojrzał na obozowisko zimnym wzrokiem. Chwile później już pakował swój dobytek, sposobiąc się do dalszej podróży.

***

Z ulgą przywitał widok Sielskiego Sioła. Po podróży w parszywym towarzystwie łotrów czuł, iż wkracza do cichej, spokojnej domeny. Z radością zostawiał choć na chwilę rozwrzeszczaną i rozbuchaną hałastrę za murami miasta. Rozsiedli się w "Puchatym Niedźwiedziu" i z lubością zatopili się w ferii zapachów i smaków serwowanych przez tutejsza kuchnie.

Manorian raczył się mięsiwem gdy akurat Alehandra postanowiła okazać trochę zainteresowania wyprawą i swoim pracodawcą. Jednak trwało to krótko i maginię jak się pojawiła tak zniknęła zostawiając za sobą zdziwione gęby czwórki towarzyszy.

- No cóż względem morale wśród tych łotrów pewno racji ma i trochę. Swoją droga skoro bard nasz w tą stronę się udawał a i za poszukiwacza wiedzy uchodzi, duże prawdopodobieństw, iż do tejże wieży się mógł udać skoro Urgulową ona była. - mówił cicho jakby bojąc się, że zburzy sielskość miasteczka samym wymawianiem imienia nekromanty. Miał też złe przeczucia względem tego miejsca, skoro było on zapewne początkiem potęgi Urgula i jego mrocznej krucjaty przeciwko Królestwu. Spróbował jednak zdławić swe obawy i podjął szybko. - Chętnie zbadam jego siedliszcze, możesz mnie do tej drużyny zaliczyć Raydgaście.

Nie wybaczyłby sobie też, gdyby zaniechał misji ze względu na strach i co gorsza do zguby paladyna się przyczynił. Czuł, że cokolwiek kryje się w wieży musi się z tym zmierzyć.
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.

Ostatnio edytowane przez Nightcrawler : 25-09-2010 o 22:42. Powód: orty i inne straszydła
Nightcrawler jest offline  
Stary 26-09-2010, 23:24   #108
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Pomroczność jasna ogarnęła chyba Laure gdy opuszczał gościnne i luksusowe podwoje Strzały i przeprowadzał się do Pstrąga. Choć nie była to mordownia, lecz porządna karczma, gdzie srebro było w obiegu, a nie miedź, Aesdilowi marzyła się odrobina komfortu. Najwidoczniej jednak musiał odpocząć od widoku tych samych twarzy, choć przez jeden wieczór, a i to nie do końca bowiem wieczerzał w towarzystwie Britty. Wiele on potem miał problemu by zaholować dziewkę do pokoju, bowiem mimo że szczupła, to i muskularna była, a mięśnie więcej niż tłuszcz ważą. Bezlitosny był potem o brzasku gdy twarda wojowniczka budziła się z winnego otępienia i nie szczędził docinków. A juści, Laure też do najszczęśliwszych poranku tego nie mógł zaliczyć, ale przynajmniej obudził się z minimum narzekania. Niestety, potem było już tylko gorzej...

Wspaniały nastrój w który wprawiły go zakupy pierwszego dnia wykonane mijał bez śladu, dławiony przez kolejne niepomyślne wieści. Od masztalerzy poczynając. Właściciel gryficy rzekł że Sabiny, starej gryficy, do wysiedzenia jaja użyczy za darmo, z sentymentu dla dawnych czasów w Forcie na Skale. Że nie wiadomo było ile jajo już było wysiadywane zażyczył sobie jednak zaliczki by wykarmić stworzenie jeśli - jeśli! - zarodek przeżyje i wykluje się przed powrotem Laure. Ten chętnie opłacił zadatek. Prywatnie Aesdil był zdania że mroczni pobratymcy wiedzieli co robić z jajem, a i nie wychładzał go przecież zbytnio... Jednak przyznawał sam przed sobą że nie zna planów drowów i tego czy byli świadomi że szybciej należy jajem się zająć niż on sam się dowiedział... Przynajmniej wieści o łowcy potworów wreszcie jakieś go doszły.
- Słyszałem że podczas Jarmarku ktoś oferował na sprzedaż jaja pseudosmoków czy pisklaki, tyle że część została skradziona... może na sprzedaż pozostały jakieś inne stworzenia? Bo co prawda gryf czy hipogryf to piękna sprawa, ale czy dla barda? Wolałbym jakieś mniejsze zwierzę, takie które przykułoby uwagę jakiejś pięknej panny, rozumiecie, panowie...
No, tu nie było zaskoczenia - nie wyczyścił wszak handlarzowi kuferka i odpowiedź o tym jak to wściekły odgrażał się że magów i skrytobójców wynajmie nie zdumiała go jakoś. “Ma na to środki. Trzeba będzie się bardziej pilnować...” - zakonotował sobie i ostatni raz dotknął jaja, oddawanego pod opiekę gryficy Sabiny. Ciekaw był czy cokolwiek wykluje się z niego, zaś jeśli tak - co pocznie z tym fantem. Przyszłość pokaże...

Zdawać by się mogło że ucieszy go wynik poszukiwań Sorg prowadzonych przez kapłanów Pana Poranka, jednak spotkał go zawód. “Jaka potężna magia??!! Silna wola - to jeszcze rozumiem, ale takie tłumaczenia możesz sobie wsadzić w ...” - gdyby niefortunnym wróżącym był kto inny niż akolita Lathandera Laure zapewne powiedziałby to na głos, a tak jedynie ograniczył się do niepochlebnych myśli, bowiem faktycznie nie wiedział jak to jest z Sorg. Podobne myśli towarzyszyły mu gdy odwiedzał siedziby wróżów i innych “wiedzących” w Uran. “Pytie pięciomiastowe” - było najłagodniejszym komentarzem gdy spoglądał na wnętrza zdobione paciorkami i haftowanymi w “magiczne symbole” zasłonami, czy zakutanych w dziwaczne szaty, wszelakich “znawców przeszłości i przyszłości”. Od razu opuszczał też takie gościnne lokale, nie chcąc mieć z ich właścicielami nic do czynienia, niejeden raz posyłając ich - w przenośni niestety tylko - “do diabła”, gdy klątwy za nim miotali. Upewnił się że jedyne wróżby na które może liczyć to własne zaklęcie prowadzące strzały, miecz czy Płomień do celu ... i nic więcej.

Korzystając ze skrępowania kapłana Lathandera po nieudanym wieszczeniu wymógł na nim by jak najszybciej listy do stolicy, do zwierzchności Corellona Larethiana wysłano. Opisał w nich to wszystko czego się dowiedział o drowach i zagrożeniu Królestwa wskrzeszeniem Urgula, osoby Sticka nie szczędząc. Dołączył kopie listów w drowim języku i we wspólnym również, także treść pisma które chłopak Helfdana przekazał. Nie liczył na to by pobratymcy poważnie wzięli jego ostrzeżenie, nawet mimo tego że powoływał się na kapłana Manoriana i paladyna Silvercrossbowa - uznał jednak że spełnił swój obowiązek względem krewniaków. Jeśli na wszelki wypadek chociażby nie wzmogą czujności - nie jego to będzie wina...

Sprawę listów drowów tak samo niechętnie wspominał - rzucił się na nie na podobieństwo teriera, z zajadłością właściwą tej psiej rasie, jednak bezskutecznie - zbyt dobrze były zaszyfrowane. Tym niemniej zabrał je ze sobą i tak, mając nadzieję że dzięki sile woli czy przypadkowi, wspomaganym wskazówkami (gdyby takowe udało się odnaleźć) w końcu złamie tajemnicę tekstów - a raczej bełkotu który wyłonił się z tłumaczenia...

Pewne pocieszenie odnalazł w książkach. Do tej pory poza tomikiem wierszy żadnych ksiąg nie woził - teraz jednak, z magicznym plecakiem na podorędziu, uznał że może sobie pozwolić na rozpoczęcie gromadzenia skromnej chociażby biblioteczki. Tym bardziej że było go wreszcie na to stać! A akurat wpadły mu w ręce dwie pozycje - rzadkość zapewne tak daleko na północ, Orisa z Evereski “Traktat o ptasich chowańcach”, i, prawdziwa perełka jak dla Laure - “Transmutacja w teorii i praktyce” niejakiego Erica z Turmish. Zwłaszcza ta druga pozycja ucieszyła go niezmiernie, biorąc pod uwagę to jak bardzo lubił pracę z wszelkiego rodzaju metalem i skłonność do tej szkoły magii - niemal tak jak do Wywoływania, i nie pożałował na nią gotówki. Oczywiście, nie ma róży bez kolców. Gdy rozgrzany powodzeniem zagadnął o jakieś dzieło o nekromancji - temacie bardzo na czasie, sądząc po rozwoju wypadków i zdobytych wieściach, otrzymał jedynie potępiające i podejrzliwe spojrzenia zarówno samej właścicielki składu, Tanneny Jasper, jak i zgromadzonych tam kupujących. Tak też się stało że zaproszenie na kolację do Srebrnej Strzały, wcześniej przez panią Tannenę przyjęte, nagle zostało odmówione...

Dokupił zwoje i inne potrzebne na drogę przedmioty, wierzchowce kazał podkuć, przepakował przedmioty tak by w drodze nie męczyć specjalnie zwierząt. Przynajmniej na drogę do Fortu był przygotowany...



* * *

Miała na imię Marie, o pochodzenie nie pytał. Znać było że przed własnymi demonami ucieka i gdy właściciel Złotego Pstrąga odmówił jej zatrudnienia, Laure, zbierający się właśnie do wyjścia, zagadnął dziewczynę która z obojętnym obliczem odwróciła się do drzwi. Powiódł ją i jej skromną szkapę do Srebrnej Strzały, tam wynajmując większy pokój by i ona miała gdzie się podziać. Gospodarz nie miał nic przeciwko temu by dziewczyna wspólnie z Aesdilem występowała i przez te parę dni na tyle jej muzyka wpadła w ucho gościom, że gdy Złocisty opuszczał już Uran spokojny był że ta poradzi sobie w tym mieście. Miło było usta otworzyć do kogoś innego niż goście w karczmie czy podróżnicy w drodze, jeszcze milej przespacerować się w jej towarzystwie korzystając z resztek pięknej pogody, pośmiać się i pośpiewać i wspomnienie to zachował w sercu na długo.



* * *

Myśl o Elethienie Froren nie wychodziła Aesdilowi z głowy. Sorg i spółka udali się do niej, dokąd jednak dalej? Ponieważ nie mógł wykluczyć że u niej będzie musiał szukać nadobnej bardki, zaś mapy nie miał, odszukał sługę Thunderdragona, tego samego którego Raydgast potraktował kopniakiem. Przysiadł się do niego któregoś razu w karczmie, winem poczęstował, zagadnął o dziatki i małżonkę. Powoli rozmowa potoczyła się ku niewdzięczności paladynów, którzy to wchodzą człowiekowi w marzenia - taki biedny Laure na przykład miał nadzieję że imć Silvercrossbow za oddane usługi skrobnie mu list polecający do Elethieny Froren i drogę wskaże, by ta raczyła opowiedzieć historyję czy dwie, a tak to samemu przyjdzie jej szukać wśród wilców i zbójców, i to bez gwarancji że nie szczeźnie z zimna i głodu... Gdyby posłaniec, tak niewdzięcznie potraktowany przez Raydgasta paladyna, i to za co! za odrobinę rozrywki! zechciał uchylić rąbka tajemnicy w postaci mapy drogi do Elethieny i wskazówki, to Laure nie dość że odwdzięczyłby się, to jeszcze i wspomniał w pieśni - daleko od Królestwa, rzecz jasna - o dobrym człeku o wielkim sercu który innych w potrzebie wspomógł... Zupełnym zaś przypadkiem Aesdil zaprezentował skleconą naprędce zwrotkę czy dwie takiej pieśni, zostawiając sługę z otwartymi ustami i zamętem w głowie, nim podjął rozmowę na nowo...
Próżne jednak były wysiłki Laure. Co prawda posłaniec był zachwycony zarówno poglądami elfa na temat Raydgasta, jak i propozycją pieśni; mimo to cenę za śpiewne pochwały mówiąc krótko - wyśmiał.
- Naprawdę wydaje ci się, że taki gołodupiec jak ja może znać drogę do domu Rudej Wiedźmy? Za wysokie progi na takie obłocone trepy i wątpię, czy nawet sir Thunderdragon dojścia do niej posiada; o Silvercrossbowie nie wspominając - prychnął. - Tylko najznamienitsi i najbardziej zasłużeni ludzie w Królestwie mogą liczyć na posłuchanie; lub ci, których sama oczekuje i zaprasza. Daj se siana z wizytą; nawet jakbyś rok po Lesie jeździł to jej wieży nie znajdziesz. Lepsi od ciebie próbowali i z niczym wrócili.
Aesdil pokiwał powoli głową i wzruszył w duchu ramionami. Trudno, nie spodziewał się dobrego rezultatu, jednak spróbować było warto. Oszczędziłby czasu przy poszukiwaniach - a tak pewnie zmarnotrawi go dużo więcej.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 02-10-2010 o 01:57. Powód: Dodanie grafik
Romulus jest offline  
Stary 26-09-2010, 23:30   #109
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Gdy spotkali się już w czwórkę i pamiętając co rzekł Wilhelm, właściciel składu, widząc jak strojny jest tropiciel i przyozdobiony biżuterią, Laure zażartował:
- Helfdanie, królewiczu złoty, znać że pobyt w Uran ci służy, gdzie twój krawiec pomieszkuje?
Zerknął później w trakcie rozmowy na pierścień, nie nachalnie, brońcie bogowie, po czym odwrócił od niego wzrok. Wzruszył w myślach ramionami - tak długo jak inni nie czepiali się jego, i on nie miał powodu by zaczepiać kogokolwiek po próżnicy.

Nieprzyjemny dreszcz przeszedł mu po plecach gdy paladyn wspomniał o Pyłach i tym że Sorg i jej przyjaciele tam mogli się udać. Miała więc rację Britta gdy perorowała mu że tam właśnie droga mu wypadnie? Nieeee, to niemożliwe, żaden rozsądny człowiek by się tam nie wybrał z własnej i nieprzymuszonej woli, dziesięć różnych docelowych miejsc jest bardziej prawdopodobnych, jednak uważnie nadstawiał ucha, samemu słowem się nie odzywając.
- Jadę z wami - oznajmił - przynajmniej część drogi mamy taką samą.

* * *

Odpoczął. Choć tyle, bowiem niecierpliwość go paliła coraz bardziej, z każdym kolejnym dniem zwłoki przed podróżą na północ. Wyleczył obolałe żebra, doszedł do ładu z samym sobą po starciu z drowami i zamieszkującymi Fortecę potworami. Było blisko, sam to przyznawał. Gdyby widm było więcej... Gdyby drowów było więcej, gdyby ich plan nie był tak nieprzemyślany, gdyby ćma - czy demon, sam już nie wiedział - nie włączyła się do walki, gdyby zresztą Helfdana strzała nie strąciła bestii... Jedna krótka wyprawa a tyle razy śmierć zajrzała mu w oczy. Opowiedział o tym Marie w czasie spaceru nad brzegiem Srebrnego Jeziora, próbując wyrzucić to z siebie, i mimo tego że milczała nie wiedząc co powiedzieć lepiej się poczuł nie dusząc tego w sobie...

* * *

Nietrudno się domyślić że skoro paladyn nie był zbudowany widokiem swej hassy, to tym bardziej Laure nie skakał z radości. Paskudne miał po najemnikach wspomnienia po Nowym Elturel, gdzie co roku sprawiali oni kłopoty, grabiąc i gwałcąc. Niestety, byli oni potrzebni, bowiem orkowie co rok wyprawiali się zbrojnie na okolice miasta z łupieżczymi najazdami. Do czasu jednak... Wspomnienie tego jak ochotnicza milicja Nowego Elturel rozgromiła orków, pełna zapału po wygnaniu Lorda Dhelta i jego próżniaków do tej pory grzało mu serce. Skoro musiał z ludźmi Raydgasta podróżować, w porządku, jednak dobrze że to Helfdan wyrwał się by się z nimi socjalizować. Do Alehandry również się nie wyrywał po poznaniu - nie pierwszy to raz gdy spotykał się z taką postawą magów. Przyjrzał się jej raz czy drugi w poszukiwaniu chowańca. Podsłuchane o niej między najemnikami plotki nie zachęcały go do zmiany stanu znajomości, a jeszcze bardziej miał się na baczności na widok tego jak poradziła sobie z napastującym ją najemnikiem.

Pierwszej nocy Laure sprawdził zaklęciem obozowisko. Zbyt wielu było tu szubrawców, by ryzykować zaskoczenie z ich strony. Nie był zdziwiony gdy okazało się że czterech z nich dysponuje słabymi, ale zawsze, magicznymi przedmiotami w sakwach, a jeszcze mniej - gdy Alehandra "rozżarzyła" się na jego oczach. Zaskoczeniem było to jak silna otaczała ją aura. Grzeczne może takie sprawdzanie nie było, ale wobec liczebności hassy i nastawienia magini miał grzeczność gdzieś. Poprawił czarem w dzień, sprawdzając już samych najemników, bowiem w nocy nie każdego rozpoznał; pozostałym trzem towarzyszom przekazał swe spostrzeżenia na popasie, nie tając że nie potrafi określić czy aura Alehandry to efekt ochronnego czaru czy też działania magicznych przedmiotów, czy czegokolwiek innego - zaklęcie tego nie zdradzało. Martwiła go aura czarującej niewiasty - silna była nad podziw, znacznie przekraczająca jego potencjał, nie był pewien czy w razie problemów będzie potrafił powstrzymać jej moce... I to również oznajmił.

W podróży, korzystając z tego że piętnastki zbrojnych mało która banda miałaby zamiar napadać i czujności nie trzeba było aż tak bardzo zachowywać, dużo czytał, pośpiesznie wręcz, łapczywie zagłębiał się w “Transmutację...”. Nie była to lekka lektura, oj nie. Imć Eric dobrze by zrobił inwestując w lekcje retoryki i gramatyki i Aesdilowi nieraz się przysnęło nad dziełem, wbrew nazwie mocno koncentrującym się na teorii tej szlachetnej szkoły magii. Uparcie jednak przedzierał się przez kolejne strony, szczelnie wypełnione suchym tekstem, nijak nie podlanym dykteryjką czy żartem. Gdy oczy już go bolały od drobniutkiej czcionki i słownictwa odciśniętego z emocji na podobieństwo skórek po winogronach wypadających z tłoczącej prasy, z ulgą zabierał się za “Traktat o ptasich chowańcach” - lekturę łatwiejszą, dowcipniejszą i o wiele przystępniej napisaną. Z uśmiechem spozierał na Kulla który najwidoczniej nie potrafił się jeszcze przyzwyczaić do kosza który przyjaciel mu sprezentował. Że jednak zabawki wzbudzały entujazm Złotoczerwonego, był pewien że i do pudła chowaniec przywyknie... A że maskotki co i rusz musiał Naprawiać, cóż, żaden problem...

Wieczorami zaś dopracowywał nowy czar. Opuszczał obozowisko by nie wadząc nikomu i nie przyciągając zbytecznej uwagi skupiać się nad gestami i frazami potrzebnymi do ukształtowania zaklęcia. Formuła Detonacji, pomysł na którą wpadł mu w rozmowie z innym zaklinaczem, Tiborem Therale, nie była jeszcze gotowa. Miał problemy ze “stabilnością” czaru i nie raz błogosławił swą przezorność polegającą na tym że jedynie minimum energii magicznej wkładał w zaklęcie, w innym przypadku nie miałby już palców... Drugie, pomniejsze zaklęcie również dopracowywał w pocie czoła, zwiększające odporność na wszelkiego rodzaju zagrożenia...

W Sielskim Siole niewiele dowiedział się o Sorg i reszcie jej drużyny. Znać za mało zapadli wszystkim w pamięć, co jednocześnie ucieszyło i zmartwiło Aesdila. Ucieszyło, bowiem gdyby została aresztowana w Siole, mieszkańcy coś by na ten temat pamiętali, zmartwił się jednak bowiem nie wiedział czy aby brak wieści o drużynie Sorg nie oznacza że została ona napadnięta w drodze. Zastanawiał się jak to się stało że dziewczyna tak mu w pamięć zapadła... Nie wiedział, czuł jednak że nie spocznie zanim nie upewni się że wszystko z nią w porządku, a nawet, dajcie bogowie, wywiezie ją z tego odległego od reszty świata państewka...

Paladyna w drodze nie tykał, bo i nie było po co. Obaj wiedzieli co wzajemnie o sobie myślą, nikt im się przyjaźnić nie kazał, a i niedługo zapewne się rozdzielą. Słysząc jednak jak ten “motywuje” swych zuchów do przetrząsania wieży nie wytrzymał i zagadnął go na osobności, bowiem nawet jeśli o Raydgasta chodzi to już przesadzał, zwłaszcza gdy bard wspomniał jego słowa o zdyscyplinowaniu i karności.
- Mam nadzieję że w Pyłach nie będziesz polegał na takiej demokracji, bo jeszcze się okaże że dwóch ma ochotę iść, trzech nie, a czterech mocno się zastanawia i potrzebuje czasu do namysłu - zażartował. Zaraz jednak dodał poważniej. - Następnym razem rozważ swoje zachęty, bo może się okazać w tej wieży że trzech przeżyje, znajdą magiczne cacko i sakwę złota i pozabijają się sami albo, co gorsza, stracą ochotę do wyprawy, skoro nagle majątek wpadł im w ręce. Bo po jakiego demona pchać się do przeklętych Pyłów za sto sztuk złota skoro trzysta się zdobyło i jest za co pić?

* * *

Gdy przybyli na miejsce - pod wieżę - przygotował się do wyprawy. Z ulgą powitał słowa Helfdana gdy ten zadeklarował że będzie miał oko na obozowisko. Nie postawiłby złamanego grosza na to że po powrocie do obozowiska ujrzy jeszcze Indraugnira i Thunderdragona, a przywiązał się do obu wierzchowców. Dwadzieścia zwierząt pozostawionych pod ich “opieką”, dla trzech rabusiów Raydgasta mogło być, sądząc po dotychczasowych wrażeniach z podróży, zdecydowanie zbyt silną pokusą. A kto jak kto ale Helfdan nie da sobie wykraść własności.

Wysłał Kulla na powietrzny zwiad, przykazując by skrzydlaty przyjaciel trzymał się o przynajmniej strzelanie łuku od samej wieży. Wyekwipował się odpowiednio, ładując do magicznej torby wszystko co się tylko dało z juków przełożyć wraz z cennym płaszczem a tą chowając do plecaka, poza rzeczami które musiał mieć przy sobie, jak zwoje i eliksiry. Z czułością potarł leczniczą fiolkę i podszedł do kapłana, prosząc go o chwilę rozmowy.
- Iulusie, podobnie jak poprzednio chciałem byś wiedział czym wesprzeć ... towarzyszy - zerknął powątpiewająco na najemników Raydgasta, zaraz jednak powrócił spojrzeniem do Manoriana - w razie gdybym sam nie był w stanie tego zrobić. Ten oto przedmiot to Fiolka medyka - zawiera pięć dawek antidotum i pięć - eliksirów leczących, i to o większej mocy niż podstawowe. W zależności od tego co trzymający ją uzna za stosowne, taka też wypływa mikstura. Oprócz tego mam tu też eliksiry o których wspominałem ci wcześniej - tak się składa że również z odtrutkami i słabszymi miksturami leczącymi - jedynie ta jest nieco silniejsza, taka jak w Fiolce - wskazał.



Zastanowił się przez chwilę. Różnie to może być w domostwie Urgula, więc pokazał też Iulusowi miecz.
- Jeszcze jedno - ta broń jest ... potężna, być może wystarczająca do tego by poradzić sobie z przeciwnikiem którego pokonanie zwykłą bronią byłoby bardzo trudne. W razie czego, użyj jej z dobrym skutkiem.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 02-10-2010 o 02:00. Powód: Dodanie grafiki
Romulus jest offline  
Stary 26-09-2010, 23:36   #110
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Podróż do wieży Urgula przebiegała pod hasłem radosnego podniecenia najemników, zimnej obojętności Alehandry i mieszanych uczuć pozostałych uczestników wyprawy. Pogoda była paskudna, z drzew kapało za kołnierze, a o suchych ubraniach czy namiotach większość osób mogła zapomnieć. Ukryte za ciężkimi chmurami słońce i gwiazdy utrudniały określenie waszej pozycji zarówno w dzień jak i w nocy. Mimo to czarodziejka bez wahania przedzierała się przez leśny gąszcz, prowadząc was w stronę dawnego domostwa Nekromanty.

Zgodnie z jej słowami piątego dnia po południu na horyzoncie zamajaczyła wysoka, ponura wieża o nieco zapadniętym dachu. Rzadsza roślinność i wystające gdzieniegdzie nad trawę fragmenty murów świadczyły o tym, że wieża była zaledwie niepraktycznym dodatkiem do obszernych dworskich zabudowań. Pobieżne oględziny okolicy ujawniły na wpół zawalony dworek (którego stan nie zachęcał do odwiedzin) oraz ślady pożaru, który zrównał z ziemią resztę budynków. Najwyraźniej przeciwnicy Urgula skutecznie rozprawili się z jego włościami. Mimo to wieża nadal stała.




Helfdan zaofiarował się zostać z wierzchowcami. Było to tym bardziej uzasadnione ze względu na to, że niechęć wobec wyprawy wyraził jeden z ex-gwałcicieli, oraz dwóch drabów, którzy dzierżyli owego dnia kije. Spętane konie i muły zapędzono w jedno miejsce, rozsiodłano, po czym dzielna gromada odkrywców rozpaliła pochodnie - jako że pierwsze okna widoczne były dopiero na poziomie trzeciego czy czwartego piętra - i ruszyła wgłąb budynku.

Parter wieży stanowił zatęchłe rumowisko, pełne naniesionych przez wiatr i zwierzęta liści, patyków i ziemi. Spróchniałe resztki mebli i bezkształtne kupki niezidentyfikowanych bliżej przedmiotów, które przegrały walkę z czasem i wilgocią walały się pod nogami. Brak zarówno potworów jak i skarbów ostudził nieco zapał najemników, podniósł jednak morale nadwyrężone tym, iż dzielny dowódca "osłania tyły". Na razie nic ich przecież nie zjadło. Posłany w stronę okien Kull nie wysyłał swemu panu żadnych sygnałów świadczących o niebezpieczeństwie.
Podobnie rzecz się miała na kolejnych piętrach. Wspinaczka po schodach ułożonych w przeciwległych krańcach wieży była nieco karkołomnym zadaniem - zwłaszcza iż brakowało poręczy - na szczęście jednak nikt nie spadł. Mijane poziomy składały się z kilku pomieszczeń każde - większych bądź mniejszych - po których najemnicy rozłazili się z coraz mniejszym entuzjazmem. Jedynie nieprzeniknione ciemności dodawały nieco klimatu wyprawie, która z "wyprawy do strasznego dworu" stała się monotonnym zwiedzaniem opuszczonego budynku.

Może dlatego straszliwy krzyk jednego z najemników, jaki ten wydał podczas penetracji kolejnego piętra, w pierwszej chwili zdał się być ponurym żartem. Płomienie pochodni zamigotały gdy wszyscy wybiegli ze zwiedzanych pomieszczeń by zobaczyć co się dzieje. Jedna z pochodni potoczyła się po ziemi, gdy jej właściciel upadł na posadzkę... i wydał kolejny mrożący w żyłach wrzask. Zaś nad jego ciałem wszyscy zobaczyli wijące się, amorficzne stworzenie o wielu zębach, oczach, paszczach i mackach, które falowały i zmieniały się z każdą sekundą. Rzucane przez upuszczoną pochodnię cienie dodawały dramatyzmu całej sytuacji, zwłaszcza gdy nieszczęsny mężczyzna wydał z siebie ostatni krzyk i... również zaczął się rozpuszczać! A w zasadzie tracić swój normalny, ludzki kształt na rzecz gumowatej bezkształtności. Zaś za pierwszym potworem pojawił się kolejny.



Oddalający się tupot stóp świadczył, że kilku najemnikom puściły nerwy. Trudno zresztą było im się dziwić. Jednak kolejny wrzask poziom czy dwa niżej świadczył, że i tm sprawy nie miały się najlepiej.

Lodowej czarodziejki nie było w polu widzenia.

⃟⃟⃟

Tymczasem Helfdan obszedł okolicę, jednak mimo gruntownego rekonesansu nie znalazł śladów czyjejkolwiek obecności. Hałas jaki poczyniły prawie dwie dziesiątki wierzchowców i ludzi przegnał również większość zwierząt, gdyż i Ptaszysko nie znalazło w okolicy niczego godnego uwagi. Trójka maruderów, która bezskutecznie próbowała rozpalić z mokrego drewna ognisko, siedziała teraz na leżących na ziemi siodłach pijąc i grając w kości. Nie wyglądało na to, żeby interesowali się cudzym dobytkiem... przynajmniej na razie. Tropiciel minął ich, oznajmiając głośno swój zamiar polowania, zrobił jeszcze kilka kroków po czym... wpadł na ścianę. A raczej na niewidzialny mur, odcinający go od dalszej części polany. Gdy odwrócił się by sprawdzić co tu jest, do cholery, grane ujrzał wyłaniającą się z cienia wieży Alehandrę.




Kobieta niespiesznie schowała jakiś przedmiot w poły swojego płaszcza, po czym wbiła wzrok w półelfa i rzekła krótko: Oddaj pierścień.
 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172