Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-05-2010, 21:47   #1
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[D&D] W poszukiwaniu Rodziny

Prolog



Brim, mała wioska rolnicza leżąca nieopodal wielkiej puszczy Lundru. Mieścina spokojna, gdzie przedstawiciel każdej rasy świata mógł odnaleźć chwilę wytchnienia. Ludzie znali się, żyli w zgodzie, przejezdni zawsze byle tu mile widziani. Miasteczko było samowystarczalne, myśliwi polowali na zwierzynę w pobliskiej puszczy, chłopi doglądali swych pól, płatnerze naprawiali narzędzia. Miejsce to było istną sielanką, mało było już takich miejsc na świecie. W mieście nie brakowało również dzieci, pomagały one swym rodziną w codziennych pracach, uczyły się przyszłego zawodu. Jednak wszystko co dobre, szybko musi się skończyć, tak jest już zaprogramowany świat. Szczęście jednych przeradza się w cierpienie, by drudzy doznali szczęścia. Tak było i tym razem...

Słońce powoli chowało się za horyzont, ludzie kończyli właśnie pracę. Ojcowie i ich dzieci wracali z pól i warsztatów, do domów by spożyć wieczerzę wcześniej przygotowaną przez ich matki i żony. Lecz wtedy z lasu wybiegł Greg. Był on jednym z tutejszych łowczych, stary człek o siwej brodzie. Krzyczał coś, ludzie go nie słyszeli, a po za tym na pewno nie miał nic ważnego do przekazania. Dopiero po chwili gdy jego krzyki stawały się coraz głośniejsze ludzie schodzący z pola obracali głowy, a on wciąż wbiegł. Jednak nie dane było mu dobiec do domku stojącego najbliżej lasu. Strzała ugodziła starca w plecy, a ten uderzył o ziemię, niczym ścięte drzewo. Przez chwilę ludzie nie wiedzieli co się dzieje, lecz kilka sekund wystarczyło na to by ich umysły przeanalizowały całe zdarzenie. Rozległy się krzyki, wrzaski i wielka bieganina. Ludzie łapali najpotrzebniejsze rzeczy, niektórzy chwycili za broń.
Z lasu po chwili zaczęła wyłaniać się grupa uzbrojonych stworzeń. Orkowie i gobliny, wrzeszcząc coś w swym języku przepuściły dziki szturm na wioskę. Niektóre stały z tyłu szyjąc zawczasu podpalonymi strzałami w najbliższe budynki. Od rzeźni miasto dzieliły sekundy.
Ci jednak którzy wcześniej już chcieli uciekać, teraz postanowili ratować to co mieli najcenniejsze, swoje dzieci. Ojcowie łapali za broń, by chodź na chwilę zatrzymać oszalałe orki, matki złapały co było najbliżej i wciskając to dzieciakom w ręce kazały im biec.
Nie wszystkim się udało, niektóre ogarnięte paniką stały w miejscu, inne dopadły orki, które o dziwo nie zabijały ich a łapały i niosły w miejsce z którego przybyli.
Jednak małej grupie się udało. Kilkanaście dzieciaków dobiegło do lasu, gdzie przedzierając się przez krzaki, zostawiły swoje domy i rodziny za sobą.


Biegły jak szalone ogarnięte pierwotnymi instynktami przetrwania. Dopiero gdy nogi odmówiły posłuszeństwa, opadły na kolana w głębi lasu. Dzieci znajdowały się na małej cichej polance, nie było słychać odgłosów walki, ni wrzasków orków. Zostały same, mała garstka ocalałych która miała przy sobie tylko to co w pośpiechu udało się jej zabrać. Co się stało z ich rodzinami? Czemu orki nie zabijały dzieci a łapały je? Tego nie wiedziało żadne z nich, i nikt chyba o tym nie myślał. Co będzie dalej? To zależało już tylko od nich.

Rozdział 1 - Puszcza Lundru.

Liście na drzewach kołysały się poruszane leciutkim wietrzykiem, puszcza była spokojna, jak gdyby stare drzewa nie były świadome pobliskiej rzezi. Puszcza Lundru była olbrzymia, i tajemnicza. Żaden łowczy z Brim nigdy nie śmiał zapuścić się w same serce lasu ,istniało wiele legend mówiących o tym co czyha w środku. Matki straszyły swe niegrzecznie dzieci opowieściami o potworach, starcy snuli zaś historię o skarbach drzemiących w sercu lasu.
Jednak teraz puszcza miała inne zajęcia niż dzielenie się swymi sekretami. Stare drzewa obserwowały jak grupka zmęczonych dzieci wypada na mała polankę. Po za drzewami zobaczył to jednak ktoś jeszcze, młoda dziewczyna zbierająca na polanie zioła.

Marysię bardzo zdziwił widok grupy dzieciaków wpadających na jej polankę. Niektóre z nich były uzbrojone inne znów podrapana i osmolone. Młoda wiedźma oderwała się od zbierania ziół i badawczo spojrzała na przybyłych. Kojarzyła niektórych z nich, najbardziej w oczy rzucał się jej jednak Eburon. Nie znała go z imienia, ale nie raz widziała jak młodzieniec przechadza się po lasach zbierając zioła, lub obserwując życie stworzeń zamieszkujących puszczę.
Dzieci znały Marysię, i nikt nie był zachwycony jej widokiem. Była to ponoć uczennica wiedźmy, takiej która pożera małe dzieci! Żyła wraz ze starą czarownica w tym lesie, i nikt nigdy nie pałał do nich wielką przyjaźnią. W Brim krążyły o nich liczne opowieści, i większość z tu obecnych nigdy z własnej woli nie zbliżyło by się do tego pomiotu sił piekielnych. Jednak los był kapryśny, i jak widział chciał inaczej.
Eburon pogłaskał swego wilka, którego wszyscy dobrze znali i traktowali jak psa. Młody druid rozejrzał się po polanie, był spocony, zmęczony i przerażony tym co się stało. Opadł ciężko na ziemię i oparł się o drzewo. Po chwili uczyniła tak jeszcze jedna dość niska postać. Był to Oskar Loderr młody kranolud z Brim. Na co dzień pomagał w kaplicy Moradina, lub u swego ojca – wioskowego kowala. Teraz krasnolud dysząc ciężko ocierał pot z twarzy. Był wycieńczony nigdy nie biegł tak szybko jak przed chwilą. Strach dodał mu skrzydeł i pozwolił dotrzymać tempa innym uciekinierom. Oprócz niego był tu jeszcze jeden krasnolud, który również opadł po do pozycji siedzącej. Harril był synem emerytowanego wojownika. Opowieści jego ojca były lubiane przez wszystkich młodych obywateli Brim, pełne były walki i skarbów, a to przyciągało słuchaczy. Harril był w pełni uzbrojony, miał przy sobie dobrej jakości topór, a na sobie przywdzianą skórznie którą zawsze szczycił się wśród swoich rówieśników.
Niższy od krasnoludów był tylko niziołek Lajl . On również znany był większości tu obecnych, zdarzyło się im śmiać z „małego przybłędy” jak go często nazywali. Dziś jednak nikomu nie było do śmiechu. Timmy i Sandro nie wyróżniali się niczym szczególnym, byli lubiani w wiosce, ale żaden z obecnych nie wiedział czym zajmował się każdy z nich. I aktualnie nikt nie myślał o tym by wypytywać o takie rzeczy.
Eliot był kolejnym który oparł się o drzewo. Ten młody człowiek nie cieszył się dobrą reputacją w Brim, nazywali go złodziejaszkiem i mało kto mu ufał. Jednak teraz był tu razem z nimi osmolony od dymu, i zmęczony biegiem. Teraz nie było miejsca na wyszydzanie nikogo, za to co kiedyś zrobił.
Ian Rosehood stał pochylony i dyszał ciężko. E ręku pół-elf trzymał dopiero co przeczytany list od swego opiekuna. Ale jego umysł nie zdążył jeszcze przeanalizować całej jego treści. Ian nie był zbyt znany przez obecne tu osoby, rzadko rozmawiał ze swymi rówieśnikami, choć kilka razy zdarzyło mu się zamienić z nimi parę słów.
Venterin wyróżniał się spośród zebranych. W ręce trzymał pięknie wykonaną laskę, a na jego głowie spoczywał kapelusz. Dzieci znały go, i niezbyt za nim przepadały. Zawsze wydawał się zimny i wyniosły, oraz nie przepadał za zabawami. Ale udało mu się uciec więc był jednym z nich.
Ostatnią postacią na polanie był Garret, i była to też jedyna osoba której nikt nie znał, i która nie znała nikogo. Paru z tu obecnych, widziało jak chłopak przybył wczoraj do miasta. Miał niesamowitego pecha skoro trafił do Brim w takim momencie. Młody Bard, był cały umorusany od dymu i tak jak reszta zmęczony po biegu.
Na polanie przez krótka chwilę panowała cisza, która została przerwana przez szmery dochodzące z pobliskich krzaków. Wszyscy odwrócili się przerażeni w tamta stronę, jednak to co usłyszeli nie był orkiem. Z krzaków wyłonił się znanym im młody łowca Falanthel. Na jego plecach znajdował się piękny łuk, a w ręce niósł upolowanego królika, najwidoczniej wracał z polowania. Elf zdziwił się na widok zbieraniny tylu dzieciaków tak głęboko w lesie. To on jako pierwszy przerwał ciszę głośny pytaniem.

- Co wy tu wszyscy robicie!?

Słowa te były niczym grom, wśród panującego milczenia. Niektórzy dopiero zaczęli sobie uświadamiać co właściwie zdarzyło się przed kilkoma chwilami w Brim. Byli tu sami zdani na siebie. Grupa osób która praktycznie się nie znała, grupa młodzików w nieznanym im lesie. I nie mieli już dokąd wrócić...
 

Ostatnio edytowane przez Ajas : 08-05-2010 o 22:14.
Ajas jest offline  
Stary 08-05-2010, 23:32   #2
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Ciężko łapiąc powietrze opadł na wilgotną ściółkę. Przed oczami przewijały mu się obrazy i wspomnienia. W głowie huczały pytania- "Czy zachowałem się jak należy? Co z rodzicami?" Bezsilnie uderzył się zaciśniętą pięścią w kolano z trudem tłumiąc szloch.
"Może gdybym nie był jedynakiem pozwoliliby mi zostać? Może gdybym był ciut starszy?"

Pogładził ręką swój króciutki, czarny jak reszta jego włosów, zarost. Daleko mu było do wspaniałej brody jego ojca. Był w końcu zaledwie 35- letnim podrostkiem i było to po szczupłej i drobnej jak na krasnoluda posturze widać.

Pomyśleć, że miał to być zupełnie normalny dzień. Zaczął się przecież tak zwyczajnie. Pobudka o świcie i porządki w kapliczce Moradina. Potem modły i powrót do domu na posiłek przyszykowany przez matkę Artin.
Do końca życia będzie pamiętał jej oczy i życzliwy uśmiech, którym go obdarzyła gdy wrócił do domu. Potem cały dzień wytężonej pracy z ojcem Ebertem w kuźni, pracy którą tak lubił. Naukę kowalskiego fachu traktował jak jeszcze jedną formę modlitwy to swego patrona.

I kiedy wieczorem dobre istoty zmęczone po całym dniu pracy szykowały się do odpoczynku świat Oskara legł w gruzach.
Orkowie i gobliny o których Oskar tyle nasłuchał się w dzieciństwie atakowały jego wioskę.
Wrzask i chaos zastały rodzinę Oskara szykującą się do wieczerzy. Widząc co się dzieje ojciec chwycił topór ze ściany i ruszył na odsiecz sąsiadom. Zdążył jeszcze powiedzieć:
- Nie ma sensu byś bezsensownie ginął. Taka śmierć nie przynosi chwały. Przeżyj i nas pomścij.

Próby protestów błyskawicznie ucięła matka.
- Bądź posłuszny! Nic nam nie będzie. Ojciec nie z takich opresji wychodził. Biegnij!
Wcisnęła mu tobołek z naprędce spakowanym jedzeniem i wypchnęła zaraz za ojcem.

Z otępienia wyrwał go jakiś dziewczęcy głos.

- Co wy tu wszyscy robicie!?

Oskar powoli podniósł wzrok.
"Młoda czarownica hmmm..."
Rodzice nauczyli go by oceniać po czynach a nie kierować się plotkami, toteż widok Marysi był mu w tej chwili obojętny.
Odpowiedział grzecznie i bardziej spokojnie niż by należało:
- Orki napadły i spaliły Brim.

Potem już bardziej do siebie niż do konkretnego rozmówcy:

- Trzeba tam wrócić! Ktoś może być ranny i potrzebować pomocy. Orki na pewno nie zostaną tam długo.
 
Ulli jest offline  
Stary 09-05-2010, 00:08   #3
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Zadowolony z prezentu od rodziców – z drewnianego miecza – Niziołek nie miał pojęcia jak się skończy dzisiejszy dzień. Wziął ze sobą jedynie jabłko, ubrał skórzaną zbroję i ruszył do lasu ćwiczyć. Uczył się u wielu mistrzów w wiosce, ale dopiero od podróżnych zdobył wiedzę i umiejętności, których tak pożądał. Chciał opuścić kiedyś tę wioskę, zacząć z czystą kartą w innym miejscu, w miejscu gdzie nie przezywano go przybłędą.

Chłopak miał czarne średnio-długie włosy, które zwykle znajdowały się w zupełnym nieładzie. Nie dbał o nie za bardzo, ale samoistnie układały się w dość przystojną formę. Choć mu to oczywiście nie za wiele pomagało w kontaktach z innymi dziećmi. Miał też głębokie, ciemno zielone oczy. Matka uwielbiała jego oczy. Poza tym był szczupły, wręcz wyjątkowo szczupły, nawet jak na Niziołka. Delikatne mięśnie zarysowywały się na skórzanej zbroi, choć mógł nieco śmiesznie wyglądać w tak szerokich spodniach.

Kiedy nastąpił atak chłopiec wciąż był w lesie, biegł właśnie do wioski gdy natknął się na grupę innych dzieciaków. W oddali zauważył orki i gobliny atakujące wieśniaków i chwytających ich w niewole. Chciał pomóc, ale wiedział, że nie da rady sam tego zrobić. Może gdyby udało się mu dostać do jakiegoś miasta w okolicy to by sprowadził pomoc…

Teraz jednak postanowił ruszył dalej z dzieciakami. Znał ich, nawet barda. Zawsze pierwszy podchodził do przyjezdnych, aby z nimi porozmawiać. Wolał ich towarzystwo niż dzieciaków, którzy się z niego naśmiewali. Była z nimi też uczennica wiedźmy. Było mu jej trochę szkoda, dziewczyna zapewne przeżyła coś podobnego do niego, wytykana palcami i izolowana.

Biegli ile mieli tchu, Lajl co prawda nieco zmęczony po treningu i miał też mniejsze nogi od reszty, ale jakoś dorównywał ich tempu. Biegnąc w końcu natknęli się na Falanthela. Łowca nie zdawał sobie sprawy z sytuacji o której szybko poinformował go Oskar.

-To głupi pomysł. Mogą jeszcze przeszukifać domy w poszukifaniu dóbr. Poza tym fiedzieli jak uciekamy – pefnie kogoś zostafili gdybyśmy chcieli frócić.- odparł krzywo i nieco karcąco. Lajl od małego mówił dziwnie, rodzice mówili mu, że to jedno z narzeczy niziołczego i że z czasem się tego od uczy – cóż… nigdy tak się nie stało.

-Pofinniśmy udać się do miasta i odszukać pomoc!- dodał.
 
Qumi jest offline  
Stary 09-05-2010, 01:29   #4
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Drobny królik szczypał w spokoju trawę, nie będąc świadomym, wiszącego nad nim niebezpieczeństwa. Kilkadziesiąt metrów dalej młody myśliwy składał się do strzału. Powolnym ruchem sięgnął po strzałę, a następnie nałożył ją na cięciwę swojego łuku. Cały czas obserwował szaraczka, który wciąż zajęty był swoim śniadaniem. Niedługo on miał wystąpić w podobnej roli. Elf spokojnie naciągnął cięciwę i wymierzył w zwierzaka. Przymknął lewe oko, a następnie wstrzymał oddech. Tkwił w kompletnym bezruchu przez dość długi czas, aż wreszcie... wyprostował dwa palce skutkiem czego strzała została wyrzucona do przodu. Cięła powietrze, w błyskawicznym tempie pokonując kolejne metry, aż wreszcie sięgnęła celu. Królik tylko odskoczył jakiś metr dalej, będąc odepchniętym siłą lecącego pocisku. Został trafiony prosto w swoją maleńką szyjkę. Elf był przekonany, że zwierz nawet niczego nie poczuł.

Wstał z klęczek i pewnym krokiem ruszył przed siebie, jednocześnie zakładając łuk na plecy. Dziś nie będzie mu już potrzebny. Schylił się by podnieść swoją zdobycz. Wyciągnął strzałę z zakrwawionego zwierzęcia i włożył ją do kołczanu. Samego królika trzymał w lewej ręce. Już miał zamiar wracać do wioski, gdy dojrzał ogromnego jelenia, spokojnie pasącego się na małej polance. Zostawił na chwilę szaraczka na ziemi i ostrożnie podkradł się do skraju polanki. Jeleń go nie dojrzał. Falanthel powoli wyszedł spoza drzew i zaczął zbliżać się do zwierzęcia. Ten przestał zajmować się trawą, podniósł swój łeb i spojrzał na zbliżająca się postać. Nie drgnął jednak. Elf spokojnie podszedł do jelenia i delikatnie przejechał dłonią po jego głowie.

- Jak się miewasz? - spytał, jak gdyby oczekiwał odpowiedzi. Przez jakiś czas stał w milczeniu przypatrując się wspaniałemu zwierzęciu, jednak chwilę później myśliwy, odwrócił się i wrócił do miejsca, gdzie zostawił martwego królika. Ta zdobycz zdecydowanie wystarczyła mu na dzień dzisiejszy. Odszedł więc w kierunku Birm. Jeleń patrzył za nim przez jakiś czas, zanim znów nie zajął się swoim posiłkiem.

Łowca szedł przez puszczę, dobrze sobie znanymi ścieżkami. Uwielbiał tę okolicę, gdyż nie zapuszczał się w nią absolutnie nikt z wioski, dzięki czemu czuł się w niej zupełnie swobodnie. W Birm bowiem nie mieszkało za wiele elfów, a jeszcze mniej z nich polowało. Właściwie Falanthel był jedyny. Dziwiło go co prawda dlaczego postacie pokroju druidów, czy nawet osławionej wiedźmy nie zachodzą w te okolice, ale nigdy o to nikogo nie spytał. Zresztą niewiele obcował ze swoimi krajanami. Zdecydowanie wolał wycieczki po lesie.

Po jakiejś godzinie dotarł do polany, która była nieomylnym znakiem, że do domu jest już stosunkowo blisko. Zdziwił się, gdy zauważył na niej sporą grupkę osób, a właściwie dzieci. Nieraz był świadkiem jak młoda dziewczyna, podobno będące uczennicą wiedźmy, zbiera tu jakieś zioła, kilkukrotnie widział w podobnej sytuacji któregoś z druidów, ale nigdy nie było tu takiego tłumu. Elf postanowił spytać wprost, tym bardziej, że jakoś nikt nie kwapił się by cokolwiek powiedzieć. Wyglądało na to, że wszyscy tkwią w jakimś szoku, co wskazywało na to, że wydarzyło się coś poważnego:

- Co wy tu wszyscy robicie?!

- Orki napadły i spaliły Brim - odpowiedział mu krasnolud imieniem Oskar. Falanthela zszokowały te słowa. Nie mógł w nie uwierzyć i nie uwierzył. Już miał coś powiedzieć, już na usta cisnęły mu się słowa "O czym ty mówisz?", ale gdy przyjrzał się zgromadzonym, zrozumiał, że to jednak może być prawda. Nie powiedział więc nic. Dla niego zniszczenie wioski było nieporównywalnie mniejszą tragedią. Nie miał żadnych krewnych, których prawdopodobnie stracił każdy z obecnych. Oczywiście miał tam przyjaciół, których będzie jeszcze opłakiwał, ale elf doskonale wiedział co oznacza strata rodziców. I to jeszcze taka nagła. On mógł przynajmniej w pewnym stopniu się na to przygotować, innym nie dano tej szansy, zabierając im wszystko w mgnieniu oka.

- Trzeba tam wrócić! Ktoś może być ranny i potrzebować pomocy. Orki na pewno nie zostaną tam długo - stwierdził po chwili Oskar. Łowca nie podzielał tej opinii. Owszem gobliny i orki mogły jedynie najechać, zgrabić i opuścić Brim, ale równie dobrze mogły tam zostać. Był to bardzo dogodny teren. Z dala od jakiejkolwiek innej społeczności. Nikt, przez długi okres, nie dowie się o losie tej małej miejscowości. Daje to szansę na złupienie kilku karawan kupieckich, o ile jakieś będą szły przez wioskę, co się czasami zdarzało. Zresztą, jeśli najeźdźcy nie zabrali się od razu do palenia, to sporo domostw mogło ocaleć, a nawet te barbarzyńskie stwory lubią pospać wygodnie. A przecież prosta chałupa musi być pod tym względem lepsza niż jakiś namiot, czy szałas.

- To głupi pomysł. Mogą jeszcze przeszukifać domy w poszukifaniu dóbr. Poza tym fiedzieli jak uciekamy. Pefnie kogoś zostafili gdybyśmy chcieli frócić - krasnoludowi odpowiedział niziołek, Lajl. - Pofinniśmy udać się do miasta i odszukać pomoc!

- Jeżeli tylko znasz drogę - stwierdził dziwnie spokojnym tonem Falanthel. Może nawet trochę zbyt spokojnym. - Moim zdaniem mamy dwie możliwości. Możemy ruszyć przed siebie od razu, licząc, że gobliny nie wpadną na nasz ślad, albo zaszyć się w dziczy i tam przeczekać trochę czasu. Ani gobliny ani orki nie powinny dotrzeć w głąb puszczy, a nawet jeśli to szansa, że nas tam znajdą jest minimalna. Tak czy inaczej o Brim musimy zapomnieć. Nie mamy po co tam wracać. Nawet jeżeli ktoś przeżył to teraz mu nie pomożemy, a nim wrócimy z pomocą będzie już za późno.
 
Col Frost jest offline  
Stary 09-05-2010, 03:03   #5
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
Marysia była przede wszystkim, głównie i definitywnie, głodna.
Nie była już głodna wiedzy, gdyż tej zaserwowano już jej dzisiaj wystarczająco wiele z deserem w postaci pacnięcia kijem po rączkach gdy źle narysowała czarnoksięski diagram. Była głodna w najbardziej pierwotnym, obdartym z dodatkowych znaczeń, sensie. Miała ochotę wgryźć się pyszne mięsko, wcześniej potraktowane starannie przygotowanymi urozmaiceniami smaku. Dlatego gdy tylko Babcia dała jej spokój, blondyneczka pokicała na polanę w poszukiwaniu swoich ulubionych ziół i ziółek, stanowiących sekret jej mistrzowskiej kolacji!
Co nie zmieniało faktu, że samymi ziołami się nie naje, więc poza sierpem czarownica w szkoleniu zabrała na spacer ze sobą swoje dwie bronie masowej króliczej zagłady, licząc że jakiś nieszczęsny futrzak trafi do...jak nazywał się ten plan wszystkich zwierząt? Ark...nie...niech to czarty, zawsze wolała czytać o piekłach i warstwach otchłani! Była to wiedza definitywnie, definitywnie bardziej przydatna i tysiąckroć bardziej interesująca.
Tak więc, plany złotookiej czarownicy w czarnej spódnicy zakładały bezczelne wykorzystanie matki natury i zmniejszenie kicającej populacji. Na pewno nie było w nich miejsca ani na martwe uszate przybywające do niej, ani na spotkanie z całą zgrają wioskowych prostaczków.

Pierwszą jej reakcją na bądź co bądź, wilka! było chwycenie za jej wiernego Królikodźgaja, który dla postronnego widza mógł przypominać nieco za dużą do normalnych zastosowań miotłę z ostrzem zatkniętym na jej końcu, ale wiedźma była dumna ze swoich wyrobów i miała obecnie pełną determinacje, by wydłubać któremuś z nich oko, gdyby postanowili ruszyć do niej z zamiarem wprowadzenia w życie obrazów które podsuwała jej zwichrowana wyobraźnia. Może nie był to gest najbardziej przyjazny, ale na pewno było w nim mniej agresji niż wycelowanie do któregoś w nich z kuszy, która czekała na swoją kolej w dzisiejszym planie pozyskania pożywienia. Panna w szpiczastym kapeluszu poczęła się wycofywać, gotowa w każdej chwili zacząć sypać sentencjami z otchłannego i piekielnego, udając że ciska bardzo groźne klątwy, coby młodzież od siebie odstraszyć. Oczywiście nie mogła po prostu odwrócić się do nich plecami i ruszyć w siną dal licząc że jej nie dogonią, bo to zepsułoby starannie wypracowywaną reputacje kobiet z leśnej chatki.
Z drugiej strony, dlaczego byli jacy byli? Znaczy się, uzbrojeni, osmoleni i ogólnie jak z pola bitwy? Gdyby nie to, że w powietrzu wokół nich znajdowało się jakieś dziwne wrażenie, uznałaby pewnie że wpadli na jakąś bardzo inteligentną zabawę, ale teraz...
Teraz pewien elf sprawił, że będzie musiała pewnie pół godziny dłużej brodzić w krzakach i zaczajać się na długouchy smakołyk. Świetnie.
Naprawdę, doskonale. A ten łuk, chociaż ładny, na pewno nie był jego własnej roboty, a przecież każdy myśliwy powinien mieć chociaż na tyle godności, by pracować dziełem własnych rąk...
Materiału na wewnętrzny monolog o charakterze marudnym miała jeszcze sporo, ale został on bezlitośnie przerwany przez zaskakująco spokojnie wypowiedziane przez krasnoluda słowa. Prawdę mówiąc, były on tak spokojne, że przez dobry moment adeptka wiedźmiej sztuki dedukowała, czy to aby nie jest element jakieś gry i zabawy w wojnę.
Orkowie w Brim.
Hoh.
Była to wiadomość...na pewno szokująca. Ale nie w sposób, jaki szokuje śmierć krewnego; raczej w taki, jaki gdy okazuje się, że w lesie obok jest grupka wściekłych drzewców. Czyli interesujące, na pewno trzeba zapamiętać by unikać tego miejsca, może polecić je jako świetne źródło jagód znienawidzonej sąsiadce, ale żadnych głębszych przemyśleń czy uczuć ponad to.
Z drugiej strony, jeśli te dzieciaki uciekały w tą stronę, to znaczy że orkowie przybyli...och. Nie martw się Marysiu, jeśli zaskoczyły Babcię, to pewnie wygrzebała ze stryszku tą legendarną latającą miotłę o której tak zapalczywie opowiadała, albo dogadała się z najeźdźcami i wyślizgnęła z niebezpieczeństwa, prawda? I gdybyś spróbowała dostać się teraz do jej chatki, to gdy by Cię znalazła, dostałabyś taki łomot kijem, że przez ułamek sekundy zobaczyłabyś na własne oczy Baator.
A jeśli prawda jest inna, lepiej jej nie sprawdzać. Szczególnie nie za cenę spotkania z hordą, które w najlepszym wypadku skończyłoby się tak, że stałaby się plemienną kucharką i źródłem kadetów o mniej niż zwykle zielonym kolorze skóry oraz słonecznie żółtych czuprynach.

Dlatego najchętniej popędziłaby do miasta, przy czym zanim rozpoczęła egzekucje tego błyskotliwego i genialnego planu, rzeczywistość chwyciła ją za spódnicę i gwałtownie szarpnęła-którędy? Zawsze marzyła o poznaniu większego świata, ale nigdy nie chciało jej się zapamiętać chociaż jednej mapy, szczególnie gdy grimuary tajemne czekały.
W dodatku, nagle zorientowała się, że nie bardzo mogła dać dyla zaraz po tym, jak wspomniano o orkach-z tej prostej przyczyny, że drogą olśniewającej dedukcji chłopstwo może dojść do wniosku, że ona i Babcia z zielonymi spółkują i to przez nich całe to zamieszanie. Bo to zawsze wiedźma jest winna! Tak, do miasta nie może być daleko, po drodze zbierze parę ziół, sprzeda je, zatrudni się gdzieś może, uzbiera pieniądze i ruszy dalej. Brzmi jak doskonały plan. Chociaż trzeba przyznać, że konieczność przebywania z tak liczną grupą chłopców przez najbliższy czas napawała ją niemal równą nerwowością, co wizja zostania pochwyconą przez nieusatysfakcjonowanego swoim życiem orka.
Nie mogła też ich śledzić, bo sama na ich miejscu wykształciłaby w sobie silnie zaawansowaną paranoję i każde stworzenie które chociaż sprawiałoby wrażenie podążania jej śladami, zostałoby przywitane ostrzałem z Królikobójcy.
-Tego, Ci którzy z was zdecydują się na pójście do miasta, mieliby coś przeciwko gdybym się dołączyła? Też nie bardzo, mi się zdaje, żebym miała gdzie wracać. A jeśli chodzi o ślady, optymalnie byłoby je zacierać, tak właśnie, zacierać.
Miała ochotę zaśmiać się nerwowo. Nie, jednak nie potrafiła dotknąć ich bólu i cierpienia, pochwalić się empatią i umiejętnością wczucia w sytuacje bliźniego. Dla niej, dla niej teraz najgorszym uczuciem jakie odczuwała był wszechogarniający dyskomfort dotykający naprawdę wielu sfer na raz.
 
__________________
A true gamer should do his best to create the most powerful character possible! And to that end you need to find the most gamebreaking combination of skills, feats, weapons and armors! All of that for the ultimate purpose of making you character stronger and stronger!
That's the true essence of the RPG games!
Nemo jest offline  
Stary 09-05-2010, 13:27   #6
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Blask światła dziennego przedarł się przez drewniane okno. Na twarzy chłopaka pojawił się grymas, gdyż to własnie promień światła oświecił jego twarz. Była już godzina o wpół do dziesiątej. Elliot przetarł oczy i ziewnął głęboko. Jego dom był w opłakanym stanie. Nie było w domu jego ojca. Wyszedł. Zarobić na życie. Jeśli w ogóle można było nazwać to zarobkiem...

Dom zbudowany był z drewna. Nie wyglądał na twardą konstrukcję, gdyż zrobił go mężczyzna ze swoim synem, którzy nie mieli pojęcia o budowaniu domów. W cieniu lasu, skryty był tak aby nie widzieli go przejezdni. Oczywiście wkrótce mieszkańcy dowiedzieli się o marnej chałupie na skraju lasu jednak nie atakowali mężczyzny tak, by się wyniósł. Współczuli im. Meble w domu były wykonane tylko z drewna. Dach pokryty strzechą i korą. Słomą i liściami. Wszystkim naraz. Nie przepuszczał wody. W domu stał na środku stół, dwa łóżka, krzesła, kilka szafek. Na podłodze porozwalane i pozalewane deski wyglądały na niezbyt trwałe. Obok łóżka stało wiadro z wodą. Chłopak lubił z rana przemyć twarz i napić się czystej wody. Ojciec zawsze przynosił mu do domu takie wiadro nim ruszył do miasta. Był głodny. Nie jadł już od wczoraj południa. Nie mógł niczego znaleźć. Nie udało mu się ani okraść ani kupić niczego taniego. Nie żebrał. Na to nie pozwalał sobie ani ojcu.

Ojciec jego miał lat ponad 30. Na początku żył w dość dużym mieście. Romansował z pewną arystokratką (ze względu na jego zawód osobistego skrytobójcy monarchy), który kręcił większość kobiet. Dość mocno umięśniony i zawsze ostrzyżony i ogolony. Ładnie wyperfumowany. Prowadził godne życie. Wszystko zmieniło się w momencie gdy arystokratka zaszła w nieprzewidzianą ciążę. Groziło to egzekucją i jego i jej. Arystokratka nosiła imię Allie, zaś sam mężczyzna posługiwał się pseudonimem Kassae. Oboje wpadli na pomysł zgłoszenia gwałtu nim będzie za późno. Dziecko miał zabrać ze sobą sam skrytobójca. Prawo tego miasta głosiło iż spłodzone nielegalnie dzieci miały być usuwane egzekucyjnie aby zapobiec psuciu tego miasta nieczystością. W dniu narodzin zapłacił pewnej kobiecie, która odbierała poród aby podłożyła martwe już dziecko, które wykradł z kostnicy tamtejszego grabarza. Zabrawszy ze sobą syna, nazwał go Elliot. Tułał się po świecie szukając dobrego miejca, jednakże wszędzie był rozpoznawalny. Miał wielu wrogów więc musiał skryć się gdzieś, gdzie nie będzie ludność liczyła ponad sto osób. Podróże były na tyle wyczerpujące, że stracił cały majątek jaki miał. Gdy wkońcu znaleźli się w Brim, uznali, że to najlepsze miejsce na życie.

Przetarł oczy ponownie i wstał. Ubranie leżało na podłodze. Założył je. Były to łachy (gdyż inaczej tego nazwać nie można) o kolorze ciemno zielonym, troche brązowawym. Dobrze ukrywały jego obecność w lesie oraz często w mieście. Buty jego przypominały bardziej japońskie onuce niż jakiekolwiek inne dostępne obuwie. Zarzuciwszy kaptur na głowę, wyszedł z domu. Przez okno. Odkąd nauczył się dobrze manipulować swoim ciałem, popisywał się przed samym sobą akrobatycznymi sztuczkami. Gdy przeszedł parę kroków, odwrócił się i spojrzał ponownie na dom. "Zaraz tu wrócę.". I ruszył biegiem w stronę miasta.
Nie posiadał przy sobie żadnej broni. Nie była mu potrzebna. Nie chciał zabijać nikogo z miasta, co nie tyczyło się jego względem mieszkańców. Wszedł do miasta z uniesioną głową. Słońce padało na część jego twarzy oświetlając ją po skosie. Gdy jakiekolwiek bawiące się dzieci go widziały, od razu szeptały do siebie : "To ten, który kradnie. Uważaj na niego. To włóczęga. Żebrak.". Nie bardzo przejmował się tymi komentarzami. Robił to co do niego należało. Gdy szedł zauważył otwarte okno w jednym z domów. Znał wszystkie domy na wylot. Zdążył nie raz być w każdym. Jego interesowało jednak jedno pomieszczenie. Kuchnia. Obejrzał się czy nikt nie patrzył i jednym susem wskoczył przez okno. Usłyszał gospodynię w kuchni. Nikogo więcej jednak nie było. Schował się w drugim pokoju. Wyjął z kieszeni kamień i rzucił z całej siły w ścianę po schodach na górę. Gospodynia coś krzyknęła i ruszyła biegiem po schodach. Chłopak także bezszelestnie ruszył do pokoju. Dopadł na stole bochen chleba. Z szafki, która była otwarta widać było jedynie kilka przypraw. Nie mając za wiele czasu ruszył biegiem do otwartego okna. Jednakże drzwi wejściowe otworzyły się i stanął w nich wielki mężczyzna. Elliot znał go bardzo dobrze. Miejscowy kowal.
- Mały złodzieju! Dorwę Cię i zabiję! - wydarł się a gospodynia stanęła na schodach. Chłopak ruszył biegiem na mężczyznę, który rozdarł ramiona tak jak zawodnicy w Rugby gdy chcą kogoś złapać. Trzymając bochen jedną ręką skoczył na ścianę po lewej, odbijając się nogą i skacząc na poręcz schodów. Zbiegł po 2 schodach na raz i ominął zdekoncentrowanego mężczyznę. Dobiegł do okna i wyskoczył przez nie. Ruszył biegiem do domu słysząc za sobą krzyk "Złodziej! Złodziej!"

Cały dzień krzątał się gdzieś a to po lesie, a to po mieście. W końcu postanowił pójść do źródła, gdzie także lubił często przebywać. Nie znalazł tam nikogo więc po napiciu się, wdrapał się na drzewo i tam zasnął. Obudził się kilka godzin później i wrócił do domu. Jednakże słyszał krzyki i wrzaski dochodzące ze stron miasta. Na stole był wbity sztylet a na nim zwój. Po przeczytaniu go czym prędzej wyrwał sztylet i ruszył w stronę miasta. Zauważył grupę dzieci biegnących w jednym kierunków. Dołączył do nich, jednak trzymał się po boku. Nie chciał mieć kontaktów z żadnym z nim. Nie raz okradł ich rodziców. Gdy dobiegli na polanę nastąpiła seria wydarzeń. Opadł pod drzewem regenerując siły. Cały czas musiał myśleć racjonalnie. Nie mógł popaść w panikę. Jego ojciec tam został. Jednak wierzył, że kto jak kto, ale on nie da się zabić.
-"Orki napadły i spaliły Brim" - powiedział jakiś krasnal.
"A więc to orki." - znał te stworzenia jedynie z opowieści ojca. Niezwykle waleczne, barbarzyńskie stworzenia. Podróżują w dużych grupach łupiąc mniejsze miasta. Znał dużo stworzeń. Teraz cieszył się z tego, że mógł słuchać o opowieściach ojca.
Po chwili padła propozycja wrócenia do miasta. Mały niziołek odparł Krasnalowi, że lepszą możliwością jest odszukanie pomocy. Na to elf z dużym łukiem stwierdził, że wracać nie warto. Z tym się akurat zgodził. Jakaś dziewczyna zabrała głosu, który nie zmienił wiele. Mimo, że nie pracował ani razu w zespole, czuł się zoobowiązany by pomóc. Wstał z miejsca, gdzie siedział i podszedł do rozmawiających.
-Spokojnie. Nie zachowujmy się jak gnoje. Tutaj chodzi teraz o nasze życie. Wszyscy poświecili wszystko byście uciekli więc po co chcecie tam wracać? Rozumiem - trzeba jakoś pomóc. Ale nie sądzę by ani jeden z was zabił więcej niż 1 orka na raz. Dostaliście kawałek ostrego metalu i już myślicie, że orki się was wystraszą?... - zrobił chwilę przerwy.
- Jeżeli mamy współpracować w drużynie trzeba wybrać osobę przewodnią. To sprawa pierwszorzędna. Druga to ustalić co robimy. Czy uciekamy i szukamy przetrwania gdzieś dalej, czy wracamy do miasta i tam zostajemy. Czy może wracamy do miasta, bierzemy co uniesiemy i wtedy uciekamy. Osobiście przychylam się do opcji ostatniej. Może nie jestem osobą godną zaufania i wcale tego od was nie oczekuję. Jednakże ja byłem w stanie sam przetrwać kilka lat. - spojrzał ponownie na twarze wszystkich obecnych.
-Aby wrócić do miasta musimy się dobrze przygotować. Proponuję wybrać 3 osoby, które pójdą jako grupa zwiadowcza i sprawdzą co się dzieje w mieście. Jeżeli będzie na tyle bezpiecznie, aby wrócić całą drużyną, jedna z drużyny zwiadowczej wróci do pozostałych i poinformuje. Przez ten czas, gdy drużyna zwiadowcza będzie sprawdzać, reszta osób czyli te, które pozostaną tutaj, sprawdzą co mają ze sobą i postarają pogrupować się rzeczy tak, by można było je zabrać ze sobą w dalszą drogę. Jeżeli będzie na tyle niebezpiecznie, że do miasta wrócić się nie da, potrzebna będzie osoba, która potrafi dobrze jeździć konno. Musimy mieć conajmniej 2 konie.- wyróżniał się tym, że miał dobrą dykcję i potrafił czysto i ładnie mówić. To był jeden z niewielu atutów, które mogłyby przydać mu się na tą chwilę.
-Nikt nie może zostać ranny. To będzie opóźniać pozostałych. Dwa konie potrzebne są do ciągnięcia bagażu. Potrzebować będziemy toreb i wszystkich podobnych rzeczy. Jeżeli nikt się ze mną nie zgodzi, pójdę sam i zabiorę tyle ile uniosę po czym oddalę się od was i tyle się widzieliśmy. Myślę, że znam najlepiej budowę i zawartość wioski. Nie znam dobrze lasu i tropienia. Potrzebna będzie jeszcze osoba mała i szybka. Czy ktoś chce więc przyczynić się do tego co powiedziałem, czy mam iść sam? - zapytał kończąc swój wywód i patrząc po twarzach osób obecnych.
 
BoYos jest offline  
Stary 09-05-2010, 13:52   #7
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
- Ja tam nie mam nic przecif...- odpowiedział niziołek na słowa Marysi.

Choć darzył Eliota pewną sympatią i zgadał się z nim w większości spraw, które poruszył to nie podobał mu się jego arogancki ton głosu.

-Nie udafaj starszego niż jesteś, Eliot- burknął -To że przeżyłeś sam przez jakiś czas nie znaczy, że wiesz jak zapewnić "innym" szanse. Możecie sobie tam fyznaczać przyfódców... co nie oznacza, że będę się kogokolfiek słuchał, nie jeśli nie uznam to za dobry pomysł! I nie pouczaj mnie!-odparł nieco rozgniewany.

-Mogę pójść ze zfiadowcami, niełatfo mnie zaufażyć kiedy tego nie chcę. Nie fiem czy konie zdadzą się nam na fiele jeśli mamy iść przez las... a co do tego, że nikt nie może zostać ranny... to do cholery! Nikt nie może zostać ranny, bo będzie ranny, a nie dlatego, że będzie nas opóźniał!- tupnął małą stopką.

-A tak - Garret pefnie zna drogę do miasta, ale to chyba gdzieś na północ?- spojrzał na barda, którego niedawno poznał.
 
Qumi jest offline  
Stary 09-05-2010, 15:09   #8
 
Chester90's Avatar
 
Reputacja: 1 Chester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumny
Kiedy nastąpił atak Sandro wraz z ojcem pracował na polu. Oboje usłyszeli krzyki mieszkańców i oderwali się od pracy podnosząc głowy. Sandro spojrzał na ojca pragnąc uzyskać od niego wyjaśnienie. Chciał zapytać o to co się dzieje i co mają robić. Nie zdążył. Ojciec popatrzył na niego i podając mu sztylet, powiedział:

- Masz weź to. Biegnij do domu i weź trochę jedzenia. Uciekaj do lasu jak to się skończy przyjdę po ciebie. – Sandro zrobił zaskoczoną minę, ale znów nie zdążył o nic spytać. Znowu ojciec go ubiegł, a po jego słowach nie miał ochoty dyskutować. – To orki.

Sandro skrzętnie wypełnił polecenie ojca i teraz stał wraz z grupą innych uciekinierów. Były to inne dzieciaki ze wsi, przejezdny bard i mała uczennica wiedźmy. Cóż nikt nie wybiera opiekunów, to oni wybierają, a bard miał potężnego pecha, że w taki czas trafił do ich wioski.

Kapłan ubrany był w zwykłe ubrania. Niczym specjalnym się nie wyróżniające. Był przeciętnie wysoki i całkiem nieźle zbudowany, chociaż szczupły. Ojciec zapewnił mu trening fizyczny, a praca na polu też robiła swoja. Nigdy nie chcieli się wyróżniać. Kiedy jest się kapłanem bogini śmierci ludzie nieraz reagują pochopnie. Całość sylwetki młodego kapłana uzupełniały ciemne, prawie granatowe włosy i oczy w kolorze ciemnoniebieskim. Chłopiec miał 17 lat i niewiele brakowało mu do pełnoletniości i opuszczenia wioski. Miał udać się w podróż do rodzinnej świątyni jego ojca. Teraz plany uległy zmianie. Najpierw trzeba było przeżyć i odszukać ojca w wiosce.

Sandro postanowił włączyć się do toczącej się już dyskusji.

- Falanthel ma racje orki mogą jeszcze plądrować naszą wioskę. Nie możemy jeszcze wracać. Nie powinniśmy tego robić. Przeczekajmy trochę w lesie i wtedy wróćmy. Jeśli nikt nie przeżył… - kapłan zawiesił na chwilę głos. Śmierć to tylko kolejna droga. Możliwość pełniejszego służenia bogini. Tak powtarzał mu ojciec. Nie może się teraz rozklejać. Czas oswoić się z myślą o końcu jak na prawdziwego sługę Rubinowej Zaklinaczki przystało. – to chociaż zdobędziemy jakieś zapasy. I wtedy będziemy mogli wyruszyć do miasta. Wyjaśnić co się stało i pomyśleć o tym co dalej.

Sandro zwrócił się do krasnoludzkiego kapłana.

- Rozumiem twoje wzburzenie i chęć pomocy. Prawda jest jednak taka, że jeśli sami wpadniemy w ręce orków nikomu nie pomożemy. Musimy mierzyć siły na zamiary. Pomysł ze zwiadowcami wydaje się rozsądny. Ci z nas, którzy zostaną, poczekają w pobliżu wioski, tak byśmy mogli usłyszeć wasze wołanie o pomoc. Musimy być gotowi na każdą ewentualność. O wyborze przywódcy możemy pomyśleć po tym jak już zobaczymy co stało się z wioską.
 
__________________
Mogę kameleona barwami prześcignąć,
kształty stosownie zmieniać jak Proteusz,
Machiavela, łotra, uczyć w szkole.
Chester90 jest offline  
Stary 09-05-2010, 15:28   #9
 
zodiaq's Avatar
 
Reputacja: 1 zodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodze
"Jeden dzień...wystarczy jeden dzień i nagle twoje życie stało się chaosem, wszystkie prawdy w które wierzyłeś zwykłymi zabobonami starych bab, wszystkie osoby do których czułeś szacunek stały się zakłamanymi ścierwami"
Chłopak usiadł na ziemi, zarzucając na głowę kaptur omiótł wszystkich zebranych. Czuł jak jego twarz zalewana jest przez grymas rozpaczy. Nie chciał by inni to widzieli.
Jeszcze raz przedstawił znienawidzony pergamin swoim oczom. Początkowo nie wierzył, w końcu czytanie podczas szaleńczego biegu z lutnią, ostrzem i masą papierów upchaną w stalowy rulon pod pachą i listem w drugiej ręce nie może być dokładne.
Przeczytał po raz trzeci i uwierzył...cały jego ekwipunek zsunął się na ziemię. Ian wplótł palce w burzę włosów zakrywając dłońmi oczy, słyszał jak przez watę, właściwie było to dla niego obojętne...

Dzień był słoneczny i pracowity, od samego poranka
-Masz, zanieś ten list do chaty na skraju lasu, ma trafić prosto do rąk adresata- mówił beznamiętnie Aidan...zawsze tak mówił gdy kazał coś zrobić, mimo tego chciało się go słuchać, chciało czuć się jego wdzięczność mimo tego iż tak naprawdę nigdy jej nie okazywał, nawet sierocie, którą wychowywał od siedemnastu lat.

Chłopak wybiegł z chaty, zerknął na napis wykaligrafowany pięknym charakterem pisma swojego opiekuna "Kassae". Ian znał tego człowieka, przynajmniej z widzenia, czasami przychodził do Aidana i dyskutowali po nocach. Nie interesowało go to...nie dlatego, że nie było ciekawe, a raczej z powodu konsekwencji jakie mogły go czekać jako przyłapanego na podsłuchaniu.

Przeciął dróżkę po czym zwinnym susem przesadził mizerny płotek zbudowany z pali, gałęzi i w mniejszej części z ładnych, nadających się do tego typu budowli desek. Cała wioska taka była, stara, zniszczona, nieatrakcyjna pod żadnym względem, a mimo to często natrafiał na podróżnych...i ich pieniądze.

Nim się obejrzał był już na miejscu, widział mężczyznę wchodzącego do lekko rozpadającej się chatki ze sporym wiadrem z którego co raz ulewała się woda.
Drzwi ze zgrzytem zamknęły się, Ian pewnym krokiem podszedł, zapukał i czekał, drzwi lekko się uchyliły, zero odzewu. Chłopak wyjął list z tuby po czym podał go mieszkańcowi chaty, kątem oka widział także rozłożoną na łóżku postać. Drzwi szybko zamknęły się.
"Cholerni skąpcy" przeklął w duchu po czym ruszył z powrotem do domu.
Biegał z listami aż do południa.

-Więcej listów niż chat w tej dziurze-syknął niezadowolony popychając ciężkie, okute żelazem drzwi do karczmy, w której jak zawsze w koncie ktoś komuś garbował żyć, pewnym krokiem podszedł do lady karczmarza po czym wręczył mu zawinięty rulonik, po czym usiadł przy najbliższym pustym stoliku, po chwili przy jego prawym ramieniu wyrosła jak z podziemi dość miło wyglądająca młoda kobieta:
-Coś dla ciebie gołąbeczku?-zapytała słodkim, cukierkowym wręcz głosem, którego Ian tak nienawidził.
-Eeee, piwo korzenne i pajdę chleba z kurczakiem.- mówiąc to dopiero do niego dotarło jak dawno nie jadł...nie jadał nigdy śniadań, Aidan uczył go, że bieganie z pełną kichą to nic dobrego, o czym chłopak sam się przekonał.

Ocknąwszy się z zadumy miał przed sobą mały kufelek bąbel-kującego napoju i sporej wielkości pajdę zasmarowaną bogato czymś masło podobnym i plastrem przysmażonej na ruszcie piersi z kurczaka.
Dokładnie przeżuwając jadło Ian rozglądał się po karczmie, jednak nikogo kto mógłby go zaciekawić nie widział, no może poza mężczyzną walczącym z lutnią i próbującym wydobyć z niej jak najczystszy dźwięk.

Skończywszy posiłek wyszedł na świeże powietrze, wolne od dymu i smrodu wymiocin. Słyszał ich...słyszał ich tętent. Słyszał jak przebijają ściółkę swoimi stopami...usłyszał krzyk, chaos, panika, stal, wojna dźwięków, morderczy bieg do domu, Aidan, klucz, skrzynia, list, sztylet, peleryna z pięknie haftowaną różą na kapturze, lutnia ledwo wyratowana z płonącej chaty, znowu bieg, las, w jednej ręce wszystkie graty, w drugiej tylko list, co drugie słowo, próba skupienia się, polana...przeczytał go...to musiała być prawda...

Słyszał kłótnię i słowa młodego kapłana:
-Musimy przeczekać, w nocy mamy większe szanse na zbadanie stanu wioski.- powiedział spod kaptura, tak samo beznamiętnie tak samo jak jego mentor...po czym chwycił za żelazny rulon, zerwał plombę i wyciągną dokumenty które ze skupieniem starał się czytać.
 
zodiaq jest offline  
Stary 09-05-2010, 15:28   #10
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Do tego co zrobił Mylay pasowało wiele określeń, od "uciekł" przez "zwiał" aż do "dał w długą". Jednak wszystko tak naprawdę sprowadzało się do szaleńczego biegu przez las. W ręku trzymał swoją bogato zdobioną laskę ze srebrną gałką na końcu, natomiast na głowie miał swój wierny kapelusz na których spoczywała czterolistna koniczynka. Na polance na której wylądował było już kilkoro dzieci w tym ta uczennica wiedźmy o której było dość głośno w wiosce. Venterin dość wyróżniał się z grupy. Głównie z powodu ubioru oraz tego co trzymał w ręku. Wśród ocalałych był Elliot którego Mylay nie cierpiał. Choć sam nie był wzorem cnót wszelakich dosyć denerwował go ten złodziejaszek. Słowo się rzekło, wszyscy już wiedzieli że to orki zaatakowały Brim. Było to w gruncie rzeczy ciekawe zjawisko gdy orkowie atakują wioskę ale zostawiają dzieci przy życiu i zabierają je tam skąd przyszli. Mogło się zasuwać pytanie czy Mylay a właściwie Sir Mylay Rubert Chester Winchester Charles Turgin Muinut Munstrum Merid Cart Ostreg Kolub Kretug Grutek Havelock Jurk Turg Nuwim Serg Unimo Lukol Skew Minstrem Naj Lang Rug- Venterin III. nie żałował tych którzy zginęli w ataku na wioskę. Owszem miał opiekuna ale doskonale wiedział że to nie jego ojciec. A to co do niego odczuwał trudno było nazwać miłością bardziej przywiązaniem. Mylay wystąpił trochę na przód i powiedział:
-Czyli mamy plany takie jak wpadnięcie do miasta zabrania wszystkiego co zdołamy i uciec, uciec, wpaść do miasta i tam zostać. Ja osobiście jestem za innym planem. Udać się do miasta sprowadzić pomoc i poszukać tych orków. W każdym razie powrót do wioski w tym momencie jest głupotą. jesteśmy praktycznie nie uzbrojeni. Nie zabijemy orków. W każdym razie jeśli was to zainteresuje to widziałem podczas ucieczki jak orkowie chwytają dzieci i uciekają. To co najmniej ciekawe dlaczego stworzenia tak lubujące się w zabijaniu jak orkowie nie zabijają dzieci tylko je porywają.Uważam że skoro żyjemy nie możemy tego zepsuć. Tego by od nas.- Zrobił przerwę jakby się zastanawiał a następnie podjął porzucony temat swoim zwyczajnym spokojnym głosem, bardzo nienaturalnym w tym momencie ale wymagało się od niego by był zawsze opanowany. To było już coś w rodzaju mantry. -W każdym razie ode mnie by tego wymagano. Są niekiedy rzeczy głupie i taką jest w tej chwili powrót do wioski. A co do ciebie drogi Elliocie skoro chcesz badać sytuację w mieście wnioskuję że zrobiłeś coś czego się wstydzisz bowiem wielce nieprawdopodobne jest że orkowie dotarliby do miasta. W każdym razie ja zgłaszam się na ochotnika do wybadania sytuacji w mieście. - Mylay poprawił kapelusz i czekał cierpliwie aż coś się zdarzy. Ktoś coś powie lub ktoś coś zaproponuje.
 
pteroslaw jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172