Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-05-2010, 09:10   #101
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
MG jeszcze poczekają - zapalenie magicznych światełek to nie wszystko

Może to być rozwiązane w kolejnej kolejce postów bądź w docu, ale dobrze by było, gdyby "nasi więźniowie" jeszcze troszeczkę się wykazali
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 23-08-2010, 09:44   #102
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Od strony 4 do 6 (ostatni post zachowany to post Kerm'a z 8.8.2010). Z pozdrowieniami od stałego czytelnika (jeżeli macie gdzieś kopię to przepraszam za spam!).

Keth

Kanciasty miedziany krążek wędrował między palcami Aglahada. Po raz kolejny swoją trasę zaczął od małego palca po to, by minąć serdeczny, środkowy oraz wskazujący i zatrzymać się na kciuku. Po raz kolejny po podbiciu kciukiem, krążek wyskoczył w powietrze po to, by wylądować na otwartej lewej dłoni chłopaka. Tym razem rozproszył go hałas na korytarzu, a moneta upadła na podłogę, wydając przy tym z siebie długie, lecz ciche brzdęknięcie. Kontrastowało ono z głośnym i niezgrabnym szuraniem prawdopodobnie nieco za dużych butów. Aglahad aż podskoczył, gdy zobaczył tacę z jedzeniem.

- No nareszcie!

Co jak co, ale wystarczyła mu krótka głodówka, by docenić luksus regularnych posiłków. Zarówno po obiedzie jak i kolacji zasnął niemal natychmiast, z rękoma na brzuchu i błogim uśmieszkiem pod nosem…

***

W spojrzeniu i głosie kobiety, było jednak coś, co nie pozostawiło miejsca na dyskusje. Coś huknęło! Czarni rycerze?! Trzeba uciekać!

***

- Ucie…! – Aglahad urwał w połowie, biorąc głęboki wdech, otworzył oczy i niewyraźnie dokończył urwany okrzyk - …kać? Eee…

Spojrzał półprzytomnym wzrokiem w kierunku poświaty, potem na Trzmiela i głupio się uśmiechnął… przecież tam nie mogło być żadnych dzieci. Jeszcze raz spojrzał w tamtym kierunku i wykrzyknął za Ravem – Dzieci!

- Dzieci! Widzieliście je?! Dzieci Bidneya! – oczywiście że widzieli. – Musimy im pomóc.

No ładnie, trzęsły mu się ręce i darł się jak jakaś dziewczyna, nie ubliżając Amarys. Chwycił się nogawki, by zapanować chociaż nad dłońmi.

- Jeśli tu zostaniemy dłużej, to nie kładę się spać, tylko poczekam, aż się znów pojawią – Te słowa Ravere sprawiły, że Aglahad spojrzał na niego z jeszcze większym szacunkiem niż dotychczas. Sam miał ochotę schować się pod koc i nie wyłazić spod niego aż skończy się ich kara. Coś w nim jednak drgnęło.

- Nie możesz nie spać całej nocy. Będziemy się zmieniać!

________________________________________
Ostatnio edytowane przez Keth : 05-02-2010 o 21:40.

05-03-2010, 23:40
Marrrt




Reputacja: 9
$: 161 416
Sen. Trzmiel nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo był zmęczony po poprzedniej, nieprzespanej nocy i emocjach z nią związanych. Dodatkowo czuł zawód, że Anduval się o niego nie upomniał. A może bardziej złość? Bo to oznaczało tyle, że i on będzie chciał zapewne ukarać chłopaka za zaprzepaszczoną lekcję i zmarnowany czas „wielkiego czarodzieja, który ma po stokroć ważniejsze rzeczy na głowie od kaleki i nieudacznika”. Wszyscy by tu tylko karali i wymierzali własny porządek... Ich Trzech, Ojciec Edrin, Anduval… Trzmiel zaś się zmieniał pod wpływem tego wszystkiego. Ostatnio coraz częściej bywał zamknięty i osowiały. Coraz mocniej odczuwał swój defekt. Gdy przyglądał się swojemu odbiciu w wodzie, zagryzał wargi i spoglądał z zaciętymi ustami na kikut, którym odpokutowywał swoją ciekawość. Z początku nie dochodziło do niego, że stracił coś bezpowrotnie. To uświadomił mu dopiero Anduval. Mistrz Anduval. Mistrz, którego Mistrzem nigdy szczerze nie nazwie. Takie postanowienia absolutne nie były mądre. Zdawał sobie z tego sprawę. Bardzo niemniej życzył sobie trwania w nim bez względu na to co się stanie.
Tak czy inaczej po w zupełności wystarczającym dla niego ostatnim tego dnia posiłku, położył się na posłaniu i niemal od razu zasnął. Chrobot zamykania świetlika słyszał już w półśnie.
***

Obudziły go głosy dochodzące z zewnątrz. Światło, jakaś kobieta, hałasy na górze. Zerwał się na równe nogi i cofnął w najciemniejszy kąt tej małej celi. Nie zauważyli go. Kobieta coś mówiła do dwójki uczepionej jej sukni dzieci. W świetle trzymanego przez nią kaganka, Trzmiel widział rysy jej twarzy. Przerażone i zdeterminowane zarazem. Budzące podziw mimo prostoty jaką cechowała się choćby kucharka Raziela. Zmrużył oczy. Nie poznawał ani jej ani dzieciaków które prowadziła… Nerakijczycy??? Przecież… To sen... Tylko sen… Logiczne wyjaśnienie powtarzał w myślach, by nadać mu większej prawdziwości tak bardzo teraz potrzebnej walącemu sercu. Obserwował z szeroko otwartymi oczami jak niania zamyka dzieci w jakimś tajemnym pomieszczeniu. Jak mocuje się z zamknięciem. Jak po zmęczonej życiem skórze jej policzków, zaczynają spływać pojedyncze łzy bezradności. Słyszał rozochocone głosy żołnierzy. Ich kroki i rechot. Wbity do bólu w kąt celi zapierał się odruchowo nogami jakby mogło to go jeszcze trochę odsunąć. Byle jak najdalej od tego co nastąpi… Ale to nieprawda… Dym gryzł nieprzyjemnie po oczach. Odsuwał logikę. Cela płonęła. Chłopięcy płacz ginął stłumiony przez grubą ścianę. Ale to sen, sen, sen… sen… sen! SEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEN!!!!!

Zerwał się z krzykiem na posłaniu. Ciemność zewsząd. Gdzieś niedaleko równie ciężko co on sapał Aglahad. A Rav? Rava było widać. Coś promieniało za nim. Serce znów załopotało. Chciał pociągnął go za rękaw, by czym prędzej odsunął się od światła, ale chłopak wielki chłopak równie szybko się zreflektował i sam do nich doskoczył. A potem na powrót zaległa ciemność. Smolista i lepka niczym strach, który się teraz nimi karmił. Jedyne co zostało po mistycznym przeżyciu to wspomnienie spojrzenia dzieci wyryte gdzieś w sercu. Poza tym zupełnie nic. Obudzili się po prostu.
- O w mordę misia… - jęknął cicho.
Aglahad i Rav byli dość zgodni jeśli idzie o decyzję. Trzmiel jednak nie mógł sobie wyobrazić czekania aż ktoś otworzy świetlik. Wahał się. Zaciskając i rozluźniając palce dłoni na przemian gryzł się z ryzykiem konsekwencji. A nieeech to!
Skupił myśli na otaczającej ich magicznej przędzy. W ciemności jest to o wiele łatwiejsze niż można przypuszczać. Słowa mocy formowały się w jego głowie naginając do siebie pulsująca w celi magię… Dopiero po chwili je wypowiedział. Nadal niepewnie i z nutą fałszu choć wyraźnie. Niewidoczny w mroku gest dłoni przypieczętował zaklęcie. Cela rozjaśniała w zupełnie naturalnym świetle unoszących się w powietrzu czterech lampionów, jakie Trzmiel kiedyś widział u wędrownego kramarza.
- Mamy mało czasu – powiedział szybko do obu kolegów. Spoglądał z pewnym podziwem na swoje dzieło. Tego zaklęcia jeszcze nie praktykował – Rano mogą po nas przyjść i już nie będzie drugiej szansy. Spróbujmy znaleźć wejście do tego tunelu i jakieś zastępcze źródło światła. Te lampki długo nie poświecą...

__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

05-05-2010, 18:46
Kerm
Obsługa




Reputacja: 22
$: 538 387
Rav siedział wpatrując się w mrok, w miejsce, gdzie znajdował się świetlik. Ciekaw był, kiedy wreszcie pojawią się pierwsze oznaki nadchodzącego dnia. Wtedy będzie się mógł przekonać, czy podobieństwo celi do piwnicy ze snu nie było złudzeniem.
Nagły rozbłysk światła przerwał te rozważania.
Rav na moment przymrużył oczy porażone nagłym blaskiem.
Zamrugał parę razy.
- Mogłeś ostrzec - powiedział, gdy przed oczami przestały wirować kolorowe kręgi. - Ale nie narzekam... - Pokiwał z uznaniem głową.
To było coś. I wyglądało na prawdziwy czar. W niczym nie przypominało tego, czym dawniej popisywał się Trzmiel - błyski, tajemnicze odgłosy wydobywające się z szafy czy z pustego kąta pokoju, kleksające pióra czy sznurówki.

Czy optymistyczne podejście Trzmiela do sprawy było słuszne? Czy faktycznie ojciec Edrin miał zamiar wypuścić ich następnego ranka?
Rav osobiście bardzo w to wątpił.
Cóż to by była za kara? Jeden dzień w piwnicy?
Oczywiście takie wakacje z duchami na dłuższą metę byłyby nieco męczące, ale jeden dzień słodkiego nieróbstwa, w dodatku nie o chlebie i wodzie miałby stanowić aż taką straszliwą karę?
To było wątpliwe i Rav raczej nastawił się na dość długie oczekiwanie. Gdyby lubił się zakładać, to obstawiłby równy tydzień.
Mając czas nie musieliby się spieszyć. W biały dzień, korzystając ze światła, mogliby ze spokojem i systematycznie przeszukać całą celę.
A co się stanie, jeśli Trzmiel ma rację?
Poinformują ojca Edrina o duchach? I stracą okazję do rozwiązania TAKIEJ tajemnicy?
A może kapłan wie o duchach? Ale w takim przypadku już dawno by coś zrobił...
Będą się bronić przed wyjściem z celi? Powiedzą, że kara była zbyt krótka? Ojciec Edrin pomyśli, że zwariowali i wtedy dopiero narobią sobie kłopotów.
A poza tym - skoro mieli już światło, to czemu mieliby nie spróbować?
Nie tracąc czasu na dalsze rozmyślania odsunął od ściany posłanie i przyklęknął w miejscu, gdzie - jeśli dobrze pamiętał sen - powinno znajdować się wejście do tunelu.
Kamienna płyta w niczym nie różniła się od kilkunastu innych, stanowiących podłogę ich celi, tyle tylko, że znajdowała się tam, gdzie powinna.
Gdy tylko znaleźli się w celi sprawdzili i ściany, i podłogę, ale widocznie płyta była na tyle gruba, że nie zdradziła, że pod nią coś może się znajdować.
A jeśli była gruba, to nie mieli szans, by ją sforsować jednym nożem. Pozostawało zatem znaleźć ów przycisk, dzięki któremu płyta się podniesie. Czy raczej uchyli.

Rav przymknął oczy usiłując sobie przypomnieć, jak zachowywała się niania ze snu... W którym miejscu trzymała rękę... Pochyliła się do samej podłogi, mniej więcej w miejscu, gdzie ta stykała się ze ścianą.
- Jak długo potrwa to twoje magiczne cudo? - spytał, gorączkowo obmacując spojenie ściany z podłogą.
- To nie cudo tylko... - Trzmiel machnął nagle ręką. Nie było czasu na tłumaczenie różnic między podstawami czarostwa a kapłańskimi gusłami. Poza tym pewnie równie prędko on się nauczy bić się na pięści, co Rav tajników magii. - Krótko. Bardzo krótko. Mniej więcej tyle co "Wstań, powiedz" Rankiela. - Nie było chyba bardziej znanej i bardziej znienawidzonej przez większość wychowanków Domu piosenki. - Może trochę dłużej jeśli uda mi się podtrzymać czar. Ale wtedy nie będę mógł nic innego robić.
- Jeśli się uda ruszyć tę klapę - powiedział Rav, usiłując oczyścić z kurzu i śmieci miejsce, w którym powinien znajdować się przycisk otwierający wejście - to możemy spróbować rozpalić ogień i zrobić z nóg stołków pochodnie.
- Próbuj - Trzmiel kiwnął głową z obawą spoglądając na stworzone przez siebie lampiony. Nici były bardzo nietrwałe - Byle szybko.
- Tylko ostrożnie - przestrzegł fachowym tonem Aglahad - głupio by było znaleźć mechanizm i od razu go unieszkodliwić, prawda? - Tu potrzeba specjalisty, a w kwestii dźwigni, kół zębatych i przełączników, Aglahad zawsze czuł się pewnie. Zaraz też podszedł pomóc Ravowi. To dobry i silny chłopak, ale brak mu subtelności. Jeszcze coś przegapi!
- Może Rav... może w tym czasie spróbujesz coś skrzesać z tego drewna? - Trzmiel już teraz czuł się zmęczony, choć w rzeczywistości wcale tak nie było.
- Brak zaufania, jak widzę - powiedział Rav z przekąsem. - Uważacie, że nie zdołam znaleźć, czy że połamię coś?
Jako że było to pytanie retoryczne, zatem nie czekał na odpowiedź, tylko zabrał się za krzesanie ognia.
Oczywiście nie tak, jak to sobie wyobrażał Trzmiel, który pewnie nigdy nie miał w ręku krzesiwa. Od pojedynczej iskry jeszcze nigdy nie zapłonął kawałek drewna. Trzeba było mieć coś, co się bardzo łatwo pali. Mieli słomę w sienniku, ale ta by spłonęła w mgnieniu oka. Wcześniej trzeba było przygotować prowizoryczną pochodnię...
Noga stołka pękła z suchym trzaskiem.
W głowie Rava natychmiast rozległ się głos ojca Edrina, cytujący odpowiedni paragraf Świętego Regulaminu Domu.
"Za zniszczenie własności wspólnej..."
Zgiń, przepadnij - mruknął sam do siebie Rav, zawiązując wokół połamanego końca nogi kawał szmaty z rozbebeszonego materaca.
Teraz tylko pozostało ułożyć w stosik nieco słomy...
Aglahad mimowolnie odetchnął, gdy Rav dał mu więcej przestrzeni. Cichutko pogwizdując zabrał się do roboty. Najpierw mozolnie, z łapami w kieszeniach, począł grzebać w podłodze czubkiem stopy.
- To jest delikatnie? - Rav oderwał się od krzesania ognia. - Nogą? Może jeszcze kopniesz, co?
Po chwili jednak Aglahad zrezygnował z tego sposobu. Przyklęknął i począł grzebać paluchami w poszukiwaniu mechanizmu. W pewnym momencie głośno cmoknął, a na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech. Wcisnął drobną dłoń w jedną ze szczelin i zastygł w bezruchu.

________________________________________
Ostatnio edytowane przez Kerm : 05-25-2010 o 06:49.

05-25-2010, 07:14
Viviaen




Reputacja: 4
$: 20 877
Pod palcami poczuł coś zimnego, co po delikatnym obmacaniu okazało się metalowym przyciskiem w kształcie walca, wystającym na palec z kamienia. Z niewielkim oporem udało mu się go wcisnąć, po czym szybko zabrał dłoń, ponieważ przycisk odskoczył na podwójną odległość. Rozległ się cichy chrobot, jakby zwalnianej zapadki i... sukces! Aglahad poczuł jeszcze delikatne wibracje płyty, która jakby nieznacznie się uniosła. Serce zaczęło mu łomotać z podniecenia "udało się... udało się... UDAŁO SIĘ!".
- Widzicie? Nie takie trudne jak się wydaje! - zawołał radośnie, po czym momentalnie ucichł i zerknął w kierunku drzwi. Przeklęta dziura. Aglahad wręcz czuł przez skórę, że zaraz wpadnie tu ojciec Edrin i wyciągnie ich stąd za uszy. Ba, schylając się nad klapą, wyobrażał sobie czyhającego w ciemności kapłana.
- No już, spokojnie.. - mruknął pod nosem, wsuwając palce pod klapę. Mimowolnie przymknął oczy.
Kamienna klapa dała się podnieść zaskakująco lekko, tylko nieznaczne skrzypienie świadczyło o istnieniu zawiasów i ukryty korytarz stanął przed Wami otworem. Jednak ciemny otwór nie zachęcał do głębszego badania, zwłaszcza przy już i tak wątłym magicznym świetle, które na domiar złego mogło w każdej chwili zgasnąć...

Krzesanie ognia było zwykle łatwiejsze, jeśli miało się pod ręką bardziej odpowiednie przyrządy... Krzesiwo, hubka... Oczywiście, przynajmniej w teorii, powinien wystarczyć solidny kawałek żelaza, twardy kamień i jakiś łatwopalny materiał. I, oczywiście, dość szybko się okazało, że teoria a praktyka to dwie dość różne sprawy.
Snop iskier był całkiem niezły, bo kamienie posadzki były dość twarde, ale słoma chyba nie spełniała warunków określanych przez 'łatwopalny'.
Albo zatem liczne ostrzeżenia i zakazy, zabraniające wchodzenia do stodoły z otwartym ogniem były wydawane tylko i wyłącznie z czystej złośliwości, albo też słoma, którą nafaszerowany był materac, była - cytując słowa pana Haralda - ździebko felerna i za nic nie chciała się zapalić.
W dodatku pełne nonszalancji zachowanie Aglahada i mina Trzmiela świadcząca o tym, że za chwile może zapaść całkowita ciemność, działały nieco stresująco.
Kolejna próba... kolejne iskierki skoczyły na słomę, by zgasnąć wzniecając jedynie wątłe smużki dymu.
Rav zaklął pod nosem i spróbował jeszcze raz...

Zaklęcie zwyczajnie nie chciało utrzymać się dłużej. Elektryzujące powietrze drżało niemal wyczuwalnie gdy młody czarodziej na siłę próbował zachować trwałość magii tworzącej zawieszone w powietrzu lampiony. Ale to była tylko łatwiutka iluzja, której naturę dało się odrobinę naciągnąć. Nie oszukać...
- Długo jeszcze Rav? - Trzmiel zapytał nerwowo klęczącego przy słomie z sienników chłopaka. Bał się nawet odwrócić wzroku od lampionów, jakby to mogło skrócić drugie już zaklęcie. A przecież wiedział, że nie skróci.
Kątem oka dostrzegł krótki rozbłysk w miejscu gdzie dłonie Rava pracowicie krzesały ogień. To by było bardzo niesprawiedliwe gdyby już złamał zakaz i nic by w zamian z tego nie wyszło...

- Oooo...
Rav sam był zaskoczony, gdy wreszcie jedna z iskierek, większa pewnie od innych, raczyła nie zgasnąć. Ogieniek, początkowo wątły, nagle rozbłysnął jaśniejszym światłem i łapczywie zaczął połykać sąsiadujące źdźbła słomy.
- Udało się - wyszeptał, nie chcąc silniejszym tchnieniem zgasić płomyczka. Natychmiast podsunął płomykowi kolejną porcję słomy. A potem przyłożył do ognia pochodnię.
Równocześnie Trzmiel z ulgą otrząsnął dłoń czując jak przechodzące wzdłuż ramienia łaskoczące ciarki złażą z niego jak jakieś mrówki, którym bardzo śpieszno do świeżo strząśniętej gruszki, czy innego owocu. Brrr...

Wątły płomyk szybko przeskoczył z wilgotnej słomy na apetyczną powierzchnię pochodni. Rozgościł się na nim i wesoło trzaskając wziął się za konsumpcję. Światło z początku było blade i słabe. Nijak nie chciało rozświetlić ciemnego wnętrza korytarza, w który nadal wpatrywaliście się z bezpiecznej odległości. Z jego czarnego wnętrza czuć było zatęchłą wonią spalenizny. Wzdrygnęliście się czując ten zapach, wspomnienie snu wciąż kołatało się gdzieś na granicy Waszej świadomości. Murowany korytarz, jakim kończyły się schody, wiódł prosto, lecz co było dalej nie widzieliście. Przejście zdawało się czekać na Was niczym rozwarta szeroko, głodna paszcza. Kusiło tajemnicą, zapraszająco otwierając przed Wami swoje sekrety. Ale było w tym miejscu coś jeszcze. Coś co sprawiało, że wciąż spoglądaliście w ciemny otwór korytarza nie ważąc się uczynić choćby kroku naprzód. Niewypowiedziana groźba, jaka przepełniała to miejsce, była wprost namacalna.

Rav uniósł pochodnię do góry, co dało efekt raczej mizerny, szczególnie w konfrontacji z ponurą czernią korytarza.
- Potrzymaj to - wepchnął pochodnię w dłonie Aglahada. - Zrobię kolejną...
Jedna pochodnia była rzeczą świetną, ale dwie pochodnie byłyby jeszcze lepsze. A trzy... po prostu marzenie. Na szczęście stołek miał odpowiednią ilość nóg, a i z materiału, z którego zrobiony był siennik dość dużo jeszcze pozostało.
Aglahad trochę się zagapił w tunel, więc posunięcie Rava mocno go zaskoczyło. Odruchowo chwycił pochodnię, jednak gdy drażniący kłąb dymu sięgnął jego nosa uniósł rękę w górę, omal nie przypalając sobie brwi. Machnął ręką, rozluźniając chwyt, a pochodnia z sykiem poleciała w głąb tunelu...
- Eee...
- Mam tam po nią iść..? - burknął, czerwieniejąc.
- O bogowie... - jęknął Rav z rozpaczą, widząc jak efekt jego ciężkiej pracy leci w dół, obijając się po drodze o kilka stopni.
Rzucił trzymaną w dłoni nogę od stołka i odepchnąwszy Aglahada ruszył po schodach w dół, starając się jak najszybciej dotrzeć do pochodni, póki jeszcze nie zgasła, a równocześnie nie pójść w jej ślady, spadając ze stromych stopni. Groza, która przed chwilą powstrzymywała wszystkich, jakby na moment zniknęła, zastąpiona wizją straty drogocennej pochodni.
Cóż... pochodnia przeznaczona była do oświetlania, a nie do rzucania... Przeprowadzony na niej eksperyment zdecydowanie nadszarpnął jej zdrowie i gdy Rav chwycił ją w rękę biedactwo ledwo zipało.
Delikatne dmuchnięcie. Drugie, trzecie...
Płomień powoli się rozpalił.
Rav nie miał zamiaru penetrować korytarza z jednym nikłym światełkiem i bez jakiegokolwiek zapasu źródeł świata. Jeśli korytarz kończył się w lesie, to mieli do przebycia dobrą milę. Albo i dwie, gdyby się okazało, że z drugiej strony nie ma wyjście i trzeba by wrócić z powrotem...
Trzeba było wrócić do góry i zabrać się za następne pochodnie.

Trzmiel zamrugał oczami, patrząc za Ravem, który w bardzo odważnym odruchu rzucił się w ciemności po niebezpiecznie przygasającą pochodnię, sprawdzając tym samym bezpieczeństwo zejścia. Nie oglądając się na Aglahada zagadnął do niego cicho:
- Zrobiłeś to celowo, prawda? Spry... - Nie dokończył. Przetarł oczy ze zdziwienia. W głębi korytarza w dalekiej ciemności zobaczył... Nie, to niemożliwe! To pewnie tylko sztuczka zmęczonego wzroku. A jednak... tak, na pewno! Daleko w cieniu coś błysnęło lekko. Niczym przygaszona, albo skryta pod materią płaszcza latarnia. Ale to musiała by być dziwna latarnia. Latarnia świecąca zimnym, zielonkawym, jakby trupim blaskiem. Światło znikło tak szybko, jak się pojawiło. Coś tam było, coś czaiło się w tym tunelu... Nawet nie mógł nazwać dokładnie barwy tego światła. Było takie... jadowite? Zamrugał raz jeszcze - Widzieliście to???
Obaj obejrzeli się we wskazanym przez niego kierunku, po czym popatrzyli na niego z wyrazem czegoś pomiędzy niepokojem, a podejrzliwością.
- Tam się coś bardzo niefajnie zaświeciło... - jęknął przełykając głośno ślinę. Ciekawość kotłowała się w jego głowie ze strachem tworząc niezdrową i mocno destrukcyjną mieszankę decyzyjną - Parę kroków za miejscem gdzie pochodnia upadła... Rav... Przyda się więcej ognia...

Wchodzenie w czarny korytarz, gdzie śmierdziało spalenizną i wiało jakąś niewytłumaczalną grozą, zaś Trzmielowi zwidywały się jakieś niefajne światełka coraz mniej się Ravowi podobało. Mimo wszystko nie chciał być tym, który da hasło do odwrotu.
- Niefajnie, czyli jak? - spytał. - A jeśli chcesz więcej ognia, to zabierzmy ze sobą materace. W razie czego stworzymy zaporę ogniową...
- Natomiast pochodnie zaraz zrobię ze trzy, tylko niech ktoś potrzyma tę. Tylko bez upuszczania i rzucania, proszę.
Tu spojrzał na Aglahada, nie tyle z pretensją co raczej z zaskoczeniem, że w tym wieku ktoś może się bać ognia płonącego na odległym od dłoni końcu kawałka drewna.
- No tak jakoś... A zresztą... Naprawdę nie widzieliście?? Aglahad? A może... - Trzmiel zmarszczył brwi przyglądając się w milczeniu jak Rav pośpiesznie skleca kolejne pochodnie. Magia? Przywidzenie? Wiedział jak to sprawdzić. Kolejne z prostych zaklęć by wystarczyło. Szkoda, że księga Lizy pozostała w schowku pod jego łóżkiem. I że mu tak ręka nadal dygotała po lampionach.
Przejął ostatnie przygotowane łuczywo i odetchnął głęboko parę razy. Chciał tego przecież. Odkąd pojawił się Anduval...
- Idziemy?
- Idziemy! - potwierdził Rav.

__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

05-26-2010, 16:40
Kerm
Obsługa




Reputacja: 22
$: 538 387
Przy bliższym przyjrzeniu się wylot tunelu był zdecydowanie zniechęcający.
Ze środka wydobywał się odór spalenizny owo tajemnicze, niewyczuwalne zwykłymi zmysłami 'coś', co zdawało się mówić "Nie idźcie dalej!"
Rozsądny człowiek może posłuchałby tego zakazu. Człowiek mniej rozsądny... może po zastanowieniu jednak zamknąłby wejście na głucho, zostawiając penetrowanie tunelu innym śmiałkom. Czy raczej - szczerze mówić - głupcom.
W przypadku trójki młodzieńców z Domu sprawa wyglądała jednak nieco inaczej. Ich codzienne życie było obwarowane tyloma zakazami, że bez ich łamania nie mieliby z owego życia nic. A gdy się złamie jeden, to z drugim idzie łatwiej. Najtrudniejszy, jak powiadają, pierwszy krok, zaś kolejny zakaz w zasadzie nie robił już na nikim większego wrażenia.

Głos rozsądku, który w przypadku Rava odzywał się dość często, ale nie zawsze skutecznie, tym razem również miał coś do powiedzenia. Może nawet mówił więcej rzeczy, ale do gustu Ravowi przypadły z nich tylko dwie. Jedna dotyczyła pochodni i tych już kilka mieli. Druga - zapewnienia sobie możliwości odwrotu. gdyby trafili na zator i musieli wrócić, a właz przypadkiem jakimś by się zamknął, mieliby kłopoty. Tym akurat kłopotom Rav postanowił zaradzić zastawiając wejście. A raczej blokując płytę, stolikiem i materacem Trzmiela.
- Komu w drogę, temu czas - powiedział.
Odebrał z rąk kompana palącą się pochodnię i zszedł na dół.

Do przebycia miał dziesięć stopni.
Nie miał pojęcia, czemu je liczył. Z pewnością nie dlatego, że działało to na niego uspokajająco. W ogóle nie rozumiał ludzi którzy mówili, że niekiedy, zanim coś powiedzą, muszą policzyć, dziwnym trafem, do dziesięciu. Jakaś magiczna liczba, czy co?
Wszak żeby nie palnąć głupstwa wystarczyło ugryźć się w język...
Gdy znalazł się na dole odór starej spalenizny jakby się nasilił. Chociaż z pewnością było to tylko złudzenie. Wszak jakikolwiek zapach związany z tamtym wydarzeniem dawno temu musiał zniknąć. W każdym razie powinien był zniknąć.
Rav uniósł pochodnię. Odrobinę, bowiem murowany, wykładany cegłami podziemny korytarz nie był zbyt wysoki i jego sufit kończył się tuż nad głowa Rava. Co było dość logiczne, jako że korytarz służyć miał do ucieczki, a nie jako miejsce spacerów


Migocące światło prymitywnej pochodni rozświetlało mrok w niezbyt wielkim stopniu. Za jaśniejszym, sięgającym paru metrów kręgiem rozciągała się czerń, jeszcze bardziej mroczna w zestawieniu z płomykami tańczącymi po główce pochodni.
Rav rozejrzał się dokoła, przybliżając pochodnię do niezbyt odległych ścian wąskiego korytarza. Jeśli ten, kto chciał go wykorzystywać, był rozsądny, to gdzieś tu powinno się znajdować kilka pochodni i krzesiwo. Albo lampa oliwna.
Chodzenie po ciemku po korytarzu, nawet prostym jak strzelił, było zdecydowanie mało rozsądne, a tajnych korytarzy nie budują wszak głupcy.
A zatem może jakaś wnęka...?

Na razie nic nie znalazł, prócz paru pająków, które nie miały najmniejszego zamiaru zawierać ze światłem bliższej znajomości i przebierając szybko nóżkami uciekały w zbawczy cień.
- Aglahad... - powiedział Rav z pewnym wahaniem. - Może pójdziesz przodem? Ciemne korytarze to chyba twoja domena... Tylko - dodał, ujawniając równocześnie powód wahania - nie upuść pochodni.

________________________________________
Ostatnio edytowane przez Kerm : 05-26-2010 o 17:34.

06-15-2010, 11:32
Avaron




Reputacja: 6
$: 47 051
Korytarz powoli odsłaniał przed Wami swoje zakamarki. Każdy krok pobudzał do życia kręcącą w nosie smugę dymu, a ledwie dotknięcie ściany znaczyło Was czarną smugą sadzy. Zdawało się, że poza poczerniałymi ścianami nic więcej tu nie ma, ledwie kilka szczap poczerniałego drewna, które niegdyś mogło być beczką lub skrzynią, trzeszczało upiornie pod Waszymi stopami. Paskudny zaduch spalenizny przeplatał się z wonią piwnicznej wilgoci. Jeśli nawet przezorny budowniczy tunelu zaopatrzył go w zapasy pochodni lub świec, o czym mogły świadczyć niewielkie nisze po obu stronach korytarza, nic z nich nie zostało.

Rav wzniósł wysoko pochodnię, której płomień zdawał się być bardzo mały i wątły w obliczu ciemnego korytarza. Jak daleko dosięgał blask ognia, nijak nie widzieliście niczego godnego uwagi, tylko kamienny tunel ciągnący się nie wiadomo gdzie. Aglahad, którego twarz już zdążyła pokryć się smugami sadzy kichnął donośnie, a echo tego kichnięcia poniosło się hen, daleko... Chłopiec smarknął, po czym wytarł nos rękawem tuniki, jeszcze bardziej się przy tym brudząc i zręcznie wyminął Rava. Powoli sunął naprzód, trzymając nos nisko, przy samej posadzce wypatrywał, sam tylko wiedząc czego, pośród popalonych zgliszczy i śmieci zaścielających posadzkę.

Zauważyliście ciekawą rzecz. Między spalonymi klepkami beczek, pośrodku korytarza ktoś wykuł dwa, dość daleko od siebie oddalone rowki, które biegły przez całą jego długość. Zdawały się ciągnąć bez celu i końca. ich początek zaczynał się przy wejściu do korytarza, zaś koniec nikł w ciemnościach. Nijak żaden z Was nie potrafił odgadnąć zastosowania tego tworu, lecz coś podpowiadało Wam, że niechybnie do czegoś musiało to służyć.

Minęło kilka dobrych chwil powolnego marszu. Nie potrafiliście sobie odpowiedzieć, jak daleko zawędrowaliście podczas tej wyprawy. I choć zdawało się, że już całe wieki idziecie w głąb niezbadanych, mrocznych czeluści, to jednak rozsądek podpowiadał, że nie minęło więcej jak kilka minut. I wtedy światło pochodni padło na jakiś kształt. Był to kształt masywny i długaśny zarazem, miejscami dziwacznie chudy gdzie indziej znów przesadnie wypukły, składał się z wielu członków wyrastających z poczerniałego korpusu, które to sięgały od sufitu do podłogi. Rzucał za sobą dziwne, złowieszcze cienie, które wciąż zdawały się poruszać! Przed Wami czaiła się…




Rav z mocno bijącym sercem zrobił pół kroku do przodu, oświetlając… starą kratę! Zastygliście na chwilę bez ruchu. Trzmiel odetchnął głęboko, otarłszy pot z czoła, zaś Rav powoli zupełnie zbliżył się do metalowego zabytku i ostrożnie chwycił za klamkę, lecz ta nawet nie drgnęła. Wydawało się, że Aglahad tylko na to czekał. Chłopak już chciał klasnąć radośnie w dłonie lecz w porę się powstrzymał pod karcącym spojrzeniem towarzyszy. Nie zmniejszyło to jego entuzjazmu gdy z wysuniętym językiem począł różnorakimi drucikami grzebać w starym, zardzewiałym zamku. Trzeba mu było przyznać iż grzebał w nim długo, robiąc przy tym najdziwniejsze miny, kilka razy nawet zaklął szpetnie szczególnie gdy jeden z cieniutkich drucików pękł z ledwie słyszalnym trzaskiem. W końcu prychnął zrezygnowany i rzekł:

- Zardzewiało na dobre! – To mówiąc wsparł się o ścianę na wyciągniętej w bok dłoni.

Gdy to zrobił, coś zgrzytnęło. Kamień, na którym oparł się Aglahad wsunął się w głąb ściany. Młody złodziejaszek odskoczył jak oparzony chowając się za plecy Rava. Zgrzytnęło raz jeszcze, a część ściany z cichym sapnięciem odskoczyła od reszty.

Owiał Was chłód, a od szpary w ścianie poczęła bić delikatna, blada poświata. Coś tam było. Coś czekało.

__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..." by Marrrt

06-17-2010, 07:44
Kerm
Obsługa




Reputacja: 22
$: 538 387
Rowek w kamiennej posadzce. Ba. Dwa rowki. W dodatku starannie wykute.
Po co komu były potrzebne rowki szerokości siedem i głębokości koło trzech centymetrów? Woda miała spływać? Wytyczono trasę dla wózka? Bezsens.
Rav jeszcze raz obejrzał zdające się nie mieć końca wgłębienie wyryte w kamieniach, potem ruszył dalej.
Podłoga zasłana była resztkami beczek i skrzynek. Każdy przedmiot, a raczej każdy kawałek przedmiotu, nosiła na sobie ślady ognia, a zapach spalenizny unosił się dookoła. Co prawda Rav nie miał doświadczenia jeśli chodzi o pożary, ale mógłby się założyć, że w korytarzu ogień wprost szalał. I chociaż bacznie rozglądał się dokoła to nie sądził, by wśród tych resztek można było znaleźć cokolwiek komukolwiek przydatnego.

Cień, jaki pojawił się przed nimi, z pewnością nie był wynikiem radosnego działania ich pochodni.
Cienie mają tę cechę, że muszą mieć źródło światła za plecami, chyba że nie są cieniami, tylko plamami na podłodze.
Ten najwyraźniej nie był.
Stał nieruchomo, rozciągając liczne ramiona w odwiecznym geście oznaczającym "Nie przejdziecie!". Zachęcony ową nieruchomością Rav zrobił krok do przodu. W migotliwym świetle pochodni ukazał się właściciel cienia.
Właścicielka cienia.
Wielka, stara, pordzewiała krata.

Jak nie sposobem, to siłą...
Krata, do której Rav zbliżył pochodnię, wyglądała na nieco nadgryzioną zębem czasu. Tudzież przez rdzę. Zdawać się mogło, że jedno solidne kopnięcie może uporać się nie tylko z zamkiem, ale i całą kratą, ale skoro Aglahad tak rwał się do pracy, Rav nie miał zamiaru mu przeszkadzać.
Poza tym kiepski stan kraty mógł być tylko złudzeniem, a wtedy...
Biada stopie czy barkowi, które będą próbowały poradzić sobie z kawałem żelastwa.

Potok niezbyt parlamentarnych słów, jaki wypłynął z ust Aglahada świadczył o braku powodzenia. Podobnie jak stwierdzenie, które padło chwilkę później. Na rdzę, jak wszyscy wiedzieli, najlepsza była oliwa. I znów się okazało, że jak na wielką wyprawę to byli wyposażenie dość żałośnie.
Żałując, że oprócz prowizorycznych pochodni nie wzięli jeszcze nóg od stołu, Rav jeszcze raz rozejrzał się dokoła w bezskutecznym poszukiwaniu czegoś ciężkiego, albo długiego i solidnego.
I w tym momencie część ściany odsunęła się na bok...

Blade światło widoczne w szczelinie wyglądało niezbyt zachęcająco.
Z pewnością nie był to blask kaganka czy pochodni. Ze względu na kolor światła tudzież porę dnia, czy raczej nocy, nie mógł to być efekt działania promienia słonecznego, który wpadł do środka przez przypadkowo powstałą dziurę w dachu. Na zabłąkane świetliki również to nie wyglądało. Raczej...
Rav odetchnął głęboko, przypominając sobie duchy, które niedawno nawiedziły ich celę. To było chyba coś w tym stylu.
Najprostszym rozwiązaniem było przekonanie kogoś, kto by to sprawdził osobiście. Przypadkowe popchnięcie... a potem "Opsss, przepraszam..."
Problemem było nie to, że zarówno Trzmiel jak i Aglahad znajdowali się za plecami Rava. Po prostu ten ostatni nie miał odpowiedniego charakteru do przeprowadzenia tego typu działań.
Nie chcąc, by ktoś posądził go o brak odwagi ruszył w stronę szczeliny w murze, przy okazji dobywając sztyletu. Marna to była broń, jeśli mieli do czynienia z duchami, ale zawsze dodawała troszkę pewności.


06-20-2010, 22:09
Keth




Reputacja: 4
$: 29 540
Ile trwała ta podróż donikąd? Godzinę? Dzień? Rok?
Aglahad zupełnie zatracił poczucie czasu. Zdawało mu się, że wieki już stąpają tymi ciasnymi korytarzami. Znał każdy ich detal, jak stały, znudzony bywalec. Jego dłonie chyba już na zawsze zapamiętały fakturę ściany, o którą raz po raz łapał oparcie, a stopy odruchowo unosiły się nieco wyżej, chociaż ostatni zwęglony przedmiot minęły kilka kroków temu. Tylko niepokorne serce łomotało jak szalone, nie mogąc się przyzwyczaić, do wszechobecnego poczucia zagrożenia...

Aglahad szedł z nisko zwieszoną głową. Wolał mieć pewność, że niczego w tej ciemnicy nie przegapi. Swego czasu dużo się naczytał o obluzowanych płytach, cieniutkich żyłkach przeciągniętych na wysokości kostek, a nawet magicznych zaklęciach, aktywujących najrozmaitsze pułapki i zapadnie. Głupio by było dać wszystkich usmażyć, tylko dlatego, że nikomu nie chciało się spojrzeć pod nogi.

Wydrążone rowki nie dawały chłopakowi spokoju. Może płynęła nimi kiedyś jakaś łatwopalna ciecz? W ten sposób można by momentalnie spalić korytarz wraz z całą zawartością. Postanowił nie dzielić się tą absurdalną myślą, z pozostałymi. Po co ich martwić? Póki co Ravere dzielnie przecierał szlak, gdy było to potrzebne i było by lepiej, gdyby tak zostało.

Gdyby Aglahad miał wybrać jedno zdarzenie i przydzielić mu tytuł najbardziej emocjonującego tej nocy to nie były by to ani sny i duchy, ani zagłębienie się w ciemny tunel. Byłoby to pojawienie się w nim kraty. Ta nawiasem mówiąc napędziła mu wielkiego stracha, gdyż z daleka wyglądała jak jakiś wielki, zniekształcony pająk. Na szczęście był z nimi Rav. Gdyby nie to, na sam widok rzuciłby się do panicznej ucieczki.

Już po chwili chłopak był w swoim żywiole, wiercąc, kręcąc i grzebiąc przy starym mechanizmie. Tak pochłonęła go robota, że zupełnie przestał kontrolować co mamrocze pod nosem. Z jego ust wyrwało się nawet kilka paskudnych wulgaryzmów. Gdzie się ich nauczył, nie wiadomo. Mógłby przysiąc, że nigdy nie spotkał się z tak brzydkim słownictwem, a jednak. Zmęczony oparł się o ścianę. Że coś z nią nie tak zrozumiał od razu gdy usłyszał, a raczej poczuł ciche kliknięcie pod jedną z kamiennych płyt. Odruchowo odskoczył za plecy większego kolegi.

________________________________________
Ostatnio edytowane przez Keth : 06-21-2010 o 10:06.

06-20-2010, 23:09
Marrrt




Reputacja: 9
$: 161 416
Czasem zdarza się, że myśli zaczynają podążać własnym torem, a samemu pozostaje się tylko ich biernym widzem. Wówczas fakt, że się chce mieć je w głowie, lub nie, nie ma żadnego znaczenia, bo tak naprawdę nie ma żadnej mowy o chceniu. Biegną same, skrępowane jedynie granicami wyobraźni bez udziału woli, wywołane dowolnym impulsem. Może nieco spokojniej, choć nie zawsze i bardziej jednostajnie. Są jednak własne i przez ten fakt nie można ich przecież podważyć. Można tylko obserwować. Tak właśnie było tym razem. Korytarz był wspomnieniem. Wspomnieniem oczywiście nienależącym do Trzmiela. Chłopak chcąc nie chcąc kontynuował jednak w swoim wyobrażeniu los dwójki małych dzieciaków, która w kłębach dławiącego dymu i żarze płonących zapasów szukała wyjścia z korytarza. Skojarzenia same się nasuwały. Niewielka nierówność na podłodze... w tym miejscu parę metrów za schodami potknął się mały chłopiec, który wtulony w przerażeniu w bok starszej dziewczynki nie patrzył pod nogi... jakiś okrągły metalowy przedmiot brzęknął pod trzewikiem młodego czarodzieja... dziewczyna pewnie głośno syknęła oparłszy się niechcący o rozgrzaną w ogniu obręcz beczki... Nieprzyjemnie zimna kropla wody z gromadzącej się na suficie wilgoci, spadła Trzmielowi niespodziewanie na policzek. Zatrzymał się na chwilę i zamrugawszy oczami parokrotnie przetarł je rękawem koszuli. Po otrząśnięciu się dobiegł do szybko oddalających się Aglahada i Rava.

Wyżłobione w podłodze szczeliny same w sobie pewnie nie zwróciłyby jego uwagi gdyby nie fakt iż poza wykutymi w ścianie miejscami na kaganki, były jedynym urozmaiceniem woniejącego przeszłością korytarza. Jakby ich obecność tu miała mieć jakieś znaczenie nie tylko w oczach konstruktorów, ale i również dla nich... Jeśli nie było to tajemne wyjście, to co w takim razie? Spojrzał na błędnie poruszający się płomień pochodni Rava, który o ile się nie mylił, bardzo lekko pochylał się na bok. Gdzieś na pewno jest wyjście...

Przez chwilę myślał, że to już koniec. Że nie wszystkie bajki do straszenia dzieciaków są nieprawdą i niestworzone bestie naprawdę istnieją w zapomnianych przez lata podziemiach. Zamarł jakby z nadzieją, że jeśli nie będzie się ruszać to pozostanie bezpieczny. Wyjątkowo głupie zachowanie, stwierdziłby zapewne Anduval, zważywszy na ogień, który mieli ze sobą. Rav okazał się tym razem mieć najtrzeźwiejszy umysł demaskując starą, wyglądającą na nieotwieraną od czasów swojej nowości kratę. Można było już tylko odetchnąć i skląć siebie w duchu za bojaźliwość... i zacząć się zastanawiać co dalej gdy poczynania Aglahada przy niej zdawały się spełzać na niczym. Wyglądało na to, że to nie zamek sprawia im problem, ale jego starość. Rav przez chwilę próbował bardziej tradycyjnych metod, ale i to nie dało żadnego rezultatu...

Zgrzyt kamiennych bloków tuż obok nich już go tak nie wystraszył. Jakoś tak pasował do tego miejsca. Niemniej gdy poczuł na twarzy mroźny powiew czegoś nieprzyjemnego, a od strony powstałej w ścianie szczeliny znów dało się dostrzec światło, przełknął głośno ślinę.
Przez krótką chwilę stali tam nieruchomo spoglądając to na siebie, to na widmową poświatę, która pojawiła się im już trzeci raz. Rav ruszył ostrożnie w jej kierunku... Zatrzymał go na chwilę.
- To światło... - wskazał w kierunku szczeliny - ono chyba nas prowadzi gdzieś. I chce żebyśmy za nim szli. Może też nas... - chciał powiedzieć „zwodzić”, ale zmienił zdanie. To wiedział każdy z nich. Młody czarodziej westchnął odszukując w myślach zaklęcie które wiązało się z wyzwoleniem czegoś co księga Lizy nazywała niewielkim kwantem energii życia. Jeśli dobrze kombinował i jeśli te duchy okażą się prawdziwe i nieprzyjazne, to będzie mógł je tym trochę powstrzymać. Chyba... Jakoś jednak miał wrażenie, że nie będzie musiał. To było dobre wrażenie. Na pewno nie będzie musiał... O bogowie, żeby tylko na pewno nie były nieprzyjazne... – Idę z tobą.



Sayane

Dzień dłużył się Amy niemiłosiernie. Wysprzątała całą świątynię na błysk, zjadła obiad, wykonała wszystkie zlecone przez kucharkę zadania a nie było jeszcze nawet popołudnie! Do wieczora - z sumiennością, która zadziwiła zarówno Zimirę jak i ją samą - studiowała podstawowe modlitwy i rytuały, jednak mimo tylu zajęć czuła się żwawa i pełna energii. Kapłanką! Ona! Niesamowite... Raz po raz spoglądała na piękny wisior, który przezornie ukryła pod sukienką, myśląc jaką niespodziankę sprawi Ravovi gdy ten opuści już Dziurę. Na pewno jej nie uwierzy! Ale jak może nie uwierzyć, skoro na szyi wisiał niezbity dowód jej kapłaństwa? Tak wspaniałych rzeczy nie rozdawano byle komu. Kwestię objawienia postanowiła jednak odłożyć na potem. Sama nie mogła do końca uwierzyć w to, że Habbakuk przemówił do niej - nieważne już w jakiej postaci - trudno więc, by uwierzył kto inny. Była bardzo ciekawa czy Zimira powiadomi resztę akolitów i ojca Edrina o wstąpieniu Amarys w szeregi kapłanów Świątyni Dobrych Bogów. Może nawet Dorośli zwołają Zebranie i pokarzą wszystkim jaka jest teraz ważna, a akolici przestaną traktować ją wreszcie jako zawadę i gorszy gatunek człowieka? Amy rozmarzyła się na ta myśl, ale zaraz wzdrygnęła się z przestrachu. Dorośli mogą przecież zażądać, by odpracowała czas spędzony w przytułku, a tego stanowczo nie chciała. Na zewnątrz murów Domu dla Sierot Radnego Binleya czekała przecież Przygoda! Przygoda, której początek leżał bezpiecznie w kieszeni jej fartucha. Uśmiechnęła się do siebie. W natłoku wydarzeń prawie zapomniała o pamiętniku i mapie, lecz był jeszcze na nie czas. Jutro chłopcy wyjdą z Dziury - pośrednio dzięki NIEJ! - i razem zaplanują co dalej. A jeśli na prawdę nadchodzą Ciężkie Czasy, ona pomoże je zwalczyć! Ha!

Ku rozczarowaniu dziewczynki noc również się dłużyła. Amy chciała, by był już poranek a chłopcy triumfalnie przyszli na śniadanie. Znając Zimirę wypuszczą pewnie i Tych Trzech przy okazji, lecz była to tylko drobna niedogodność w obliczu odzyskania przyjaciela. A może przyjaciół... Habbakuk mówił przecież, że powinni teraz trzymać się razem. Wyobraziła sobie jak wspólnie wędrują przez zielone lasy, zakurzone gościńce i pola pełne dojrzewającego zboża. Może gdy znajdą skarb buntowników stać ich będzie na zakup wierzchowców, a wtedy będą galopować słysząc tylko wiatr w uszach? Raz czy dwa pozwolono jej się przejechać na koniu i było to wspaniałe (acz nieco bolesne) uczucie. Zaprzyjaźni się ze swoim, może i nawet kiedyś zrozumie jego język? Zimira rozmawiała przecież ze zwierzętami. Kiedyś... to słowo przewijało się przez wszystkie myśli, marzenia i pomysły jak niewidzialny łańcuch trzymający ja w miejscu. Przecież "kiedyś" równie dobrze mogło znaczyć: "nigdy"!

Amarys szarpnęła się ze złością w pościeli. Było tak okropnie duszno i na dodatek powietrze cuchnęło czymś dziwnym. Jak może marzyć o szerokich przestrzeniach, skoro dusi się w tej... spalni! Czy te dziewuchy nigdy się nie myją?! Z irytacją rozejrzała się wokół i dopiero wtedy poczuła jak bardzo COŚ jest nie tak. To nie dziewczęta ani pościel, nie duchota po całodziennym upale czy nadwrażliwość spowodowana zmęczeniem. Coś... coś czego nigdy wcześniej nie czuła było tu teraz. W nagłym poczuciu odpowiedzialności za innych Amy usiadła w pościeli i zaczęła nasłuchiwać, "czuć" tak bardzo jak tylko potrafiła mając nadzieję, że do pokoju wpadnie zaraz Zimira albo któryś z kapłanów i przegoni złe stwory, które na pewno czaiły się gdzieś w tym dziwnym księżycowym świetle. Nikt jednak nie przyszedł a otoczenie zdawało się jej coraz bardziej nierealne. Wzięła głęboki oddech by się uspokoić, lecz zrobiło się jej tylko niedobrze. Czuła jak gdyby odległy swąd spalenizny, ziemi i... zła? Jak zło może mieć w ogóle zapach? Rzuciła się na łóżko i zakryła kołdrą głowę, lecz zaraz odkryła ją z powrotem. Była tutaj tylko ona, musi wiec być dzielna. W końcu była kapłanką... prawda?

Pisk zabrzmiał w nocnej ciszy jak wystrzał. Myszka-albinoska była dziwem nawet bez faktu, że wyraźnie pokazywała, by Amy szła za nią. Może myszka była pokojówką Habbakuka? Albo też jego kapłanką? W końcu bóg zapewne nie rozróżniał na ludzi i zwierzęta. Idąc po zimnej posadzce Amy pomyślała, że powinna być chyba bardziej zdziwiona rozgrywającymi się tej doby wydarzeniami. Kiedyś słyszała, że dzieci mniej dziwią się wszystkiemu, gdyż nie wiedzą jeszcze jak świat powinien funkcjonować; za to zachwycają się nim bardziej. Ona nie czuła się w tej chwili specjalnie zachwycona. Bardziej... spełniona? Nawet mimo strachu, jaki odczuwała stąpając w dziwnym blasku Solinari.

Kolejne minuty były jak sen. Przemykanie miniaturowymi, pełnymi kurzu i pajęczyn (?!) przejściami, chór mysich głosów w jej głowie, łaskoczące o ściany wąsy i przemożna ochota na ser mieszały się w niesamowity koktajl wrażeń, który ustał nagle po wbiegnięciu do olbrzymiego (jak dla myszy) korytarza. Potem zaś mysią duszę Amarys zalała kolejna fala wrażeń: strach przez przyjaciółmi i przemożna chęć, by podbiec do nich i ostrzec... tak, ostrzec o tym, co górowało nad nią, nad nimi, nad wszystkim sprawiając, że niemal dusiła się ze przerażenia i smrodu, jaki to coś wydzielało. Na sztywnych łapkach wędrowała w ich stronę tylko siłą woli pchając małe ciałko do przodu. Krok za krokiem zbliżała się do chłopców, a ciemność gęstniała z każdą cenną sekundą. Coś mówili, lecz Amy-myszka nie słyszała ich, skupiona jedynie na kotłujących się za plecami Trzmiela mackach. Miała poczucie, że wszystko porusza się jak gdyby w zwolnionym tempie, lecz gdy potwór zawisł nad chłopakiem, a pochodnia zgasła przyduszona jego mocą Amarys nie miała już czasu żeby się zastanawiać czy bać. Jak gdyby pchana niewidzialną siłą skoczyła w stronę Degarego wracając do własnej postaci, pragnąc odciągnąć go - ich wszystkich - od zjawy. A ta była tak blisko, tak straszliwie blisko, że odór spalenizny i zła niemal ją dusił!
- Zostaw ich! - wrzasnęła - Wynoś się skąd przyszedłeś! Won do piekła! W imię... w imię Habbakuka!

__________________

Materiały dla początkujących graczy [D&D]
Szanuj Mistrza swego - możesz mieć gorszego!
Prowadzenie sesji na forum w pytaniach i odpowiedziach
Life is hard, even in heroic fantasy!

07-14-2010, 13:21
Marrrt




Reputacja: 9
$: 164 088
Twór wspólny... nawet MG
________________________________________
Pochodnia nagle zgasła, jakby zdmuchnął ją niespodziewany podmuch wiatru. Problem polegał jednak na tym, że ten nieszczęsny korytarz nie widział wiatru chyba od początków swego istnienia.
- Co jest...? - Rav zatrzymał się gwałtownie.
Co prawda przyciągająca ich wzrok poświata teoretycznie wystarczała, by nie iść po omacku, ale w obecności 'żywego' światła czuł się jakby lepiej.
- Poczekajcie, muszę ją zapalić - dodał. - Aglahad. Daj swoją. Na moment.
Cofnął się o pół kroku i odwrócił w stronę Aglahada. W końcu odpalenie powinno trwać o wiele krócej, niż krzesanie ognia.

- Brrr... a podobno to ja nie potrafię upilnować pochodni. - mruknął Aglahad z przekąsem, nadstawiając pochodnię Ravowi. Próbował się uśmiechnąć, ale coś co najwyraźniej tkwiło w jego podświadomości i niepokoiło go, nie pozwoliło mu na tą czynność. To coś zjeżyło mu włosy na karku, gdy spojrzał na Rava. Prawdę mówiąc najchętniej po prostu wróciłby na górę po swoich śladach.. - Chłopacy, jakoś tu tak dziwnie, prawda?

Ile zrobili? Dwa... trzy kroki? Przecież nie więcej. Ale wystarczyło, by Trzmiel poczuł jak grdyka zaciska mu się wokół strun głosowych. Złe przeczucie z obezwładniającą mocą uchwytu mocarnego mężczyzny sprawiło, że chłopak już wiedział. To był błąd. Wielki błąd. Ciekawość nad rozsądkiem. Usta wyschły mu zupełnie gdy bezgłośnie nimi poruszył widząc jak Aglahad podaje Ravowi drugą z pochodni. Chciał krzyknął. Wrzasnąć i rzucić się do ucieczki. Coś jakby szron pokryło jego plecy i chciwie poprzez kark otuliło tył jego czaszki. W ustach poczuł wstrętny posmak czegoś smolistego i mdłego. Krzyknijże... Uniósł dłoń w stronę stojących przed nim w półmroku chłopaków. Dlaczego nie mógł nic powiedzieć??? Żadne słowo nie przychodziło mu do głowy. Żaden dźwięk. W głowie miał tylko pustą wypaloną ciemność...
„Tak jakby tam było kiedykolwiek coś więcej” - mrukliwy głos Anduvala sam mu się skojarzył...
Szybko odskoczył w stronę chłopaków i odwróciwszy się na pięcie w stronę chłodu wystrzelił przed siebie pulsującą dłonią.
- Be... beristirahat dalam damai... – szepnął Trzmiel drżącym głosem.
Zaklęcie rozjaśniło na chwilę dłoń chłopaka, czymś jakby jakimś żywym wewnętrznym światłem. Nie było widać niczego więcej, ale młody mag wiedział, że zaklęcie rzucił prawidłowo.

Rav, który słysząc słowa spojrzał w stronę Trzmiela. Przez ułamek chwili miał wrażenie, że dłoń młodego maga zajaśniała bladą poświatą. Ale blask natychmiast znikł i Rav nie miał pojęcia, czy nie uległ zwykłemu złudzeniu. A może był to odblask pochodni... Nie był pewien.

Następne światełko? W dodatku nieudane. Po co? - Przecież pochodnia pali się aż miło... - Aglahad niechcący dokończył na głos. Przerażony własnym szeptem skulił się za Ravem.

Czując przepływ magii i obecność kolegów za plecami Trzmiel otrząsnął się z odrętwienia. Na wprost jednak, w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą odczuwał obecność czegoś bardzo złego, była tylko ciemność. Światło pochodni nie docierało nawet do pozostawionych parę raptem kroków od nich, zardzewiałych krat. W umyśle chłopaka na chwilę pojawiło się coś obcego. Owo "coś" było wściekłe i... ranne? choć wycofało się równie nagle, jak się pojawiło. Czy było to tylko złudzenie? Czy naprawdę doświadczył obecności upiora? Czy czar natrafił na coś, czy nie, Trzmiel wiedział jedno.
- Nie powinniśmy byli tu wchodzić - mówił szybko urywając słowa - To chyba nie pożar i nie głód te dzieci... zabił... Tu coś jest. Słyszycie?

Nagle - zupełnie, dosłownie znikąd - pomiędzy Trzmielem a ścianą pojawiła się Amarys, odpychając chłopaka tak mocno, że uderzył w przeciwległą ścianę. W dłoniach trzymała coś niewielkiego, co kierowała w ciemność.
- Zostaw ich! - wrzasnęła - Wynoś się skąd przyszedłeś! Won do piekła! W imię... w imię Habbakuka!

Powietrze jakby zrobiło się lżejsze. Coś, co jeszcze przed chwilą dusiło małą myszkę nie pozwalając jej oddychać, znikło. Przez myśli kapłanki przemknął obraz rycerza w czarnej zbroi, jednak była ona zbyt przerażona, by zwrócić na to szczególniejszą uwagę. Nagle w korytarzu zrobiło się pusto i cicho, jednak atmosfera bardziej przypominała ciszę przed burzą, niż poczucie bezpieczeństwa. Cokolwiek było w tym korytarzu, nie odeszło zbyt daleko.

Przez chwilę Trzmiel gotów był przysiąc, że to Amarys sobie z nich żart zrobiła. Dziewczyna zakradła się tu za nimi i wyczuwając nastrój uciekła się do jakiejś głupiej dziewczęcej rozrywki. Już nawet zaczął odczuwać ulgę z tego powodu... Dopiero drżący tembr jej krzyku rozwiał jego nadzieje. Dziewczyna była równie wystraszona co oni. Jak się tu dostała, nie miał pojęcia, ale niewątpliwie powstrzymała otaczającą ich gęstą ciemność istoty, której spokój naruszyli, przed pochłonięciem ich... a przynajmniej tak się dziewczynie pewnie wydawało, bo przecież jasnym było, że to nie jej gniewne okrzyki przegoniły grozę, a złożone przez niego zaklęcie...
Od strony krat znów poczuł zimny powiew zmrażającego przerażenia... Pełzł po ścianie pochłaniając wątłe światła pochodni. Żywa czeń. Głodna i przyczajona. Ale nadal zdeterminowana, by ich pochłonąć... Jego czar nic nie dał... Oh nie...
Odskoczył z powrotem na środek korytarza... byle do przyjaciół...

- Amy? - W głosie Rava zabrzmiało niedowierzanie. Ledwo zdążył machnąć pochodnią i rozpalić mocniej płomień, pojawiła się Amy. Skąd? W tym miejscu? To, że się wydzierała, nie było czymś niezwykłym, ale... tym razem wyładowywała swą złość na czymś... dziwnym. Duchem? A może jakimś... poszukał w pamięci słowa, które kiedyś padło z ust ojca Helbina... Nieumarłym?
Odwrócił się w stronę, w którą skierowany był wzrok Amy, usiłując coś zobaczyć. Równocześnie mocniej ujął nóż - kiepski, ale jedyny oręż, jakim dysponował.

- Łoooooo! Łooooooooo! - Zawołał Aglahad, podskakując na piętach. Ze świstem wciągnął powietrze i wyrzucił z siebie dalszą część wiązanki. - Co to było! O jaaaa! Amarys?! Nie tak nagle! Myślałem, że umrę! Ojej... ojej! Co to w ogóle było! I jak się tu..! - urwał, gdy stracił resztkę powietrza. Zdanie dokończył praktycznie na bezdechu, robiąc przy tym coraz większe oczy - I jak się tu znalazłaś?

- Z mysiej dziury, głupolu!! Nie ważne skąd, uciekajcie!! Gdzie tu jest wyjście?! - powrót drogą, którą ona tu przyszła raczej nie wchodził w grę.

Jakby na potwierdzenie jej słów, powietrze znów zaczęło gęstnieć. Jednak tym razem poza nienawiścią czuć było również coś innego. Istota błąkająca się w podziemiach była wyraźnie słabsza - czyżby czary zadziałały? Nadzieja wstąpiła w serca Amarys i Trzmiela, jednak nie trwała długo. Wściekła zjawa zaczęła się materializować na ich przerażonych oczach, zbierając wszystkie siły, jakie jej jeszcze zostały. Zaczęliście się podświadomie cofać, ponaglani przez Amarys, która widziała jak czarne macki rozlały się w poszukiwaniu ofiar. Żelazna krata zaskrzypiała przeraźliwie a nagły podmuch uderzył w trzymaną przez Rava pochodnię, która zamigotała i... rozjarzyła się na nowo, choć już nie tak jasno jak jeszcze przed chwilą. Jakby wiatr nie miał dość siły, aby ją ugasić... jednak ciemność okazała się zbyt gęsta, by płomień świecił równo i mocno. Tym razem ryk wściekłości usłyszeli wszyscy, nie tylko ci, którzy obdarzeni zostali Talentem. Zastygliście w bezruchu, porażeni najpotężniejszą bronią, jaką zjawa dysponowała - strachem. Czuliście, jak powoli opuszczają was siły. I pewnie tak by się to skończyło, gdyby nie nieoczekiwana pomoc w postaci bladej poświaty, wychylającej się zza odsuniętego kawałka muru. Każde z was zobaczyło co innego. Później nie byliście pewni, czy rzeczywiście tam było. Może to tylko gra świateł? Wyobraźnia doprowadzona do granic obłędu? Trwało to tak krótko, że niczego nie mogliście być pewni. Niezależnie jednak od tego, co to było, pozwoliło Wam się otrząsnąć z paraliżu wywołanego przerażeniem. Dotarło do was, że nie zdołacie teraz uciec przed zjawą. Jedynym wyjściem było stawić jej czoła.

Uciekajcie... Łatwo było Amy mówić....
Rav nie ruszył się z miejsca i to bynajmniej nie dlatego, że nie wypadało zostawić Amy czy Trzmiela albo Aglahada na pastwę tego czegoś, co powoli przekształcało się w coraz ciemniejszy, choć stale niewyraźny kształt.
Choć gdzieś w podświadomości kołatała myśl, że trzeba brać nogi za pas i uciekać nie mógł się zdobyć na zrobienie choćby najmniejszego kroczka. Jakby nogi nagle wrosły mu w ziemię.
Lodowate dłonie strachu ścisnęły mu serce, a zmrożona krew zaczęła zastygać w żyłach.
Rav usiłował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek słyszał cokolwiek o walce z takim cieniem, ale wszystkie myśli najwyraźniej bały się tego 'czegoś' jeszcze bardziej, niż on i uciekały najszybciej, jak mogły. A mogły, w przeciwieństwie do niego.

Amarys z przerażeniem obserwowała kotłujące się macki czując, jak czerń zaciska swój straszny strach wokół nich. Nigdy nie widziała czegoś takiego. "Gdyby to był choć zwyczajny duch...", jęknęła w myślach, choć "zwyczajnego" ducha też nigdy nie widziała. Jednak w obliczu tej żywej ciemności zdawało jej się, że duch byłby o wiele mniej straszny. Przynajmniej wiedziała by na czym stoi. No... w każdym razie co stoi przed nią. Albo się unosi. A może stoi jednak? Nie, zdecydowanie duch powinien się unosić, a nie pełzać jak, nie przymierzając, kupa w wygódce. Ble! Co to w ogóle jest?!
Myśli świeżo upieczonej kapłanki pędziły jak szalone po bezdrożach bzdurnych rozważań, za to nogi wręcz przeciwnie - ani myślały ruszyć się z miejsca. Na fali zamysienia i poczucia misji łatwo było skoczyć jej na pomoc przyjaciołom, teraz jednak, stojąc nos w mackę z potworem działanie nie było wcale proste. Tak w zasadzie mysi skok też nie był, jednak to było o wiele gorsze. I w ogóle. Zacisnęła mocno palce na medalionie, a cienkie krawędzie figurki wżęły jej się w dłoń. Ból otrzeźwił ją nieco, a błękitna poświata promieniująca zza rogu dopełniła dzieła. Błękitny blask, błękitny ptak... to dzięki Habbakukowi tu jest, dzięki niemu ma szansę - nie szansę! Po prostu obowiązek i moc, by uratować tych głupich chłopaków, co z jednych kłopotów wleźli w kolejne. Gdyby nie potrafiła to Szczu... eee... Bóg by jej tutaj nie posyłał. Głupi nie jest, nie ukatrupi jej przecież pół dnia po wyświęceniu... prawda?

W szczelinie, którą tak nieopatrznie odsłonił Aglahd, pojawił się kolejny kształt. Tym razem jaśniejszy. Bezkształtna początkowo plama na oczach Rava zaczęła się zmieniać, dzielić na mniejsze, nagle znajome kształty. Tych Trzech wytykało Rava palcami i rechotało ze śmiechu.
"Cholerny Deran chyba nigdy w zęby nie dostał!" - pomyślał rozwścieczony Rav. Zrobił krok do przodu i płonącym końcem pochodni dźgnął czarną mgłę, oddzielającą go od napraszającej się złojenia skóry trójki chłopaków.

- Co ty znów wyprawiasz, zostaw! - Amy rzuciła się, by szarpnąć Rava i odciągnąć go od macek. Czyżby strach pomieszał mu rozum? Z kolei jej zagrożenie przyjaciela chyba rozum przebudziło. Ravere dźgnął mgłę, a w jej głowie pojawił się obraz czarnego rycerza dźgającego Rava mieczem! Przecież nie miałby szans! A czy ona ma? Serce załomotało jej ze strachu gdy zdało jej się, że każda z macek zaczyna zmieniać się w głowę smoka. Takhisis odeszła, odeszła! Habbakuk zaś jest tu, w tym błękitnym świetle! Wyobraziła sobie, jak feniks odrywa paskudne, smocze głowy i poczuła przypływ sił.
- Wynoś się do Otchłani! Won, sio! Albo poznasz gniew Błękitnego Feniksa! Ha! Wynoś się, poczwaro! - wołała; co prawda z niego mniejszym zapałem niż na początku, jednak z nie mniejszą wiarą. Czuła, że istota nieco osłabła, jej gniew jednak przerażał Amy.

__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
________________________________________
Ostatnio edytowane przez Kerm : 07-16-2010 o 09:10.

07-16-2010, 09:13
Kerm
Obsługa




Reputacja: 22
$: 555 351
Ciąg dalszy całkowicie wspólnego posta.
________________________________________
Nie miał pojęcia, czemu Amy go się czepia. Chciała, żeby stał i patrzył? Nic nie robił? Nie dość, że Ci Trzej, to jeszcze jakieś czarne paskudztwo, wyciągające po nich swoje macki?
Być może nie miał racji i atakowanie czarnego cienia zwykłą pochodnią było bez sensu? Ale co miał zrobić? To 'coś', co rozciągało się we wszystkich kierunkach nie wyglądało na podatne na uderzenia nożem.
Pozostawała pochodnia. Albo ucieczka. Ale na to była chyba już za późno...
Zadał cieniowi kolejny cios pochodnią.

Tym razem Trzmiel nie walczył z przerażeniem. Był z nich najmłodszy... Czego mógł od siebie wymagać? Coś w nim aż krzyczało, by się poddał. W ciemności nie poczuje już nic. Nawet strachu. Niech tylko nic nie robi przez parę chwil i będzie po wszystkim. Zupełnie po wszystkim.
- ... zupełnie po wszystkim, zupełnie po wszystkim, zupełnie po wszystkim... – szeptał cichutko z zamkniętymi oczyma. Ręką kurczowo trzymał się rękawa kaftanu Rava, który w pewnym momencie mu się wyrwał. Nie otwierał oczu. Głos Amarys. Coś mówiła.... chyba do Rava. I znów jej krzyk. Mocny... Nie. Bezcelowy. Tak, ale... Ale naprawdę mocny... Przestał szeptać i słuchał jak dziewczyna powołując się na imię Pana Niebios staje naprzeciw zjawy. A on stoi jak kołek i nawet nie drgnie czekając na zgotowany mu los. Otworzył oczy... ciemność tworzyła już wokół nich niemal doszczętnie zamkniętą sferyczną kopułę. Zdawała się ruszać. Tchnąć plugawym życiem. Serce Trzmiela waliło jak szalone... Oddychał głośno, szybko i płytko z szeroko otwartymi oczami obserwując to co kapłani z przytułku przeoczyli w jego fundamentach... a może właśnie nie?
W otwartym przez Aglahada przejściu coś przebijało się przez ciemność... Ta sama co wcześniej poświata, tylko, że... jej kształt nabierał konkretnych konturów. Młody mag zmrużył oczy. Czas jakby zwolnił... Tam... tam stał jakiś mężczyzna. Ciemność uniemożliwiała dojrzenie rysów twarzy, ale sylwetka była wyraźna... jakby to migotliwe światło obszywało ją wokół ciemnej pustki powietrza nadając jej widmowego, ale i dziwnie znajomego widoku. Oddech Trzmiela spowolnił. Wyrównał się. Serce uspokoiło. Spocona z trawiącego gorącem strachu dłoń, przestała drżeć. Czuł, że właśnie dzieje się coś co miało się wydarzyć. Jakby to wszystko ktoś zaplanował i nad tym trzymał pieczę. Coś, co nie może mieć złego końca jeśli się to zrozumie. Patrzył przez tą krótką chwilę prosto na eteryczną postać i wiedział. Nie wiedział co dokładnie, ale zdawał sobie sprawę, że to coś dobrego. Kogo mu przypominała? Niepostawna i nieimponująca, ale jednak... tak znajomo epatująca... Płomień pochodni, którą Rav rozganiał zacieśniający się wokół nich mrok przemknął pomiędzy nim, a świetlistym widmem. Twarz starszego chłopaka wyglądała na rozwścieczoną. Walczył. I Trzmiel też musiał... raz jeszcze spojrzał w otwór naruszonego przejścia, lecz tym razem już nic tam nie było... Widmo tak samo nagle jak się tam pojawiło, zniknęło. Tak jak chaos w głowie młodego maga gdzie po tym wszystkim pozostało jednak coś... jakby echo niezrozumiałych słów, które usłyszał....
A czas znów gonił. Znów zrobiło się go mało i myśli miast błądzić wokół chęci poddania się, szukały rozwiązania tej sytuacji. Myśl! Masz jeszcze tylko jedno, ostatnie zaklęcie... Myśl! Zakazana animacja... Nekromancja... Samoistna, lub osobowa... Magiczna dziedzina potępiana przez ścieżkę życia. Żeby jeszcze mógł rzucić jakiś czar z tej ścieżki... Słowa Amarys nadal było słychać w korytarzu mimo iż dziewczyna skończyła już mówić... No jasne... Drobne odblaski na zbierających się wokół chłopaka magicznych nitkach, już zaczęły lśnić gdy jeszcze szukał w pamięci najlepszego obiektu... w kieszeni spodni wymacał zwitek poprutych ze starej koszuli nitek. Czuł jak w palcach podporządkowują się słowom mocy, które miał już na końcu języka.
- Sohane et selai – szepnął w końcu przymykając oczy.

Aglahad czuł jak wiotczeją mu wszystkie mięśnie. Nawet serce, które do tej pory łomotało jak szalone teraz wyraźnie zwolniło. Chłopakowi zdawało się, że między każdym kolejnym jego uderzeniem mijają długie minuty. Po fali zdziwienia i radości po przybyciu Amarys nie zostało już ani śladu. Przyszedł czas by się poddać. Co mogli zrobić? Cztery sieroty przeciw czemuś, czego nawet nie potrafił nazwać. Jakiejś strasznej, mistycznej sile. Przecież oni wszyscy umrą. Praktycznie już umarli, teraz musiały tylko nastąpić formalności.
W przejściu, które przypadkiem otworzył, Aglahad dostrzegł coś dziwnie znajomego. Nie była to żadna postać, prędzej przedmiot. Nawet nie przedmiot a fragment pomieszczenia. Dobiegająca z kominka przyjemna poświata przypomniała mu stare czasy. Tak stare, że zapomniał o nich podczas pobytu w nowym domu. Zaraz, jednak ktoś tam był, krzątał się po pomieszczeniu.. ścierał kurz z kominka. Aglahad wytrzeszczał oczy, starając się dostrzec jak najwięcej szczegółów. Paraliżujący go strach gdzieś ustąpił. Wizja rozmyła się, gdy zrobił pierwszy niepewny krok. To już nie wróci.. liczy się tu i teraz. I przyjaciele! Właśnie.. co z nimi?
Rav wymachiwał pochodnią, Amarys wrzeszczała, a Trzmiel recytował zaklęcia. Biedny Aglahad bardzo chciał coś zrobić, ale nie miał pojęcia co. Wszystkie ważniejsze role już zajęto. Jedyne co przychodziło mu do głowy to ucieczka. Przecież to oczywiste, że powinni uciekać! No bo po co z Tym walczyć! No ale tamci jak na złość uciekać nie chcieli. Chłopak zupełnie już zgłupiał…
- Trzmiel..! – syknął do mamroczącego coś kolegi. – Trzmiel..! Co ja mam właściwie robić?

Krótka inkantacja uwalniała magiczne sploty z dłoni młodego maga, w której nadal znajdowały się odbijające światło pochodni zwinięte w kłębek nici. To był ten moment... Takiego zaklęcia jeszcze nigdy nie rzucał. Przez mięśnie dłoni przechodziły słabe skurcze i mrowienie od magicznej energii, która delikatnie pulsowała w żyłach...
Lekkie, acz nagłe szarpnięcie za rękaw sprawiło, że stracił na chwilę koncentrację. Myśli zgubiły na chwilę swój właściwy tor, a ostatni strumień magii szarpnął się niczym spłoszony koń i opuścił dłoń rzucającego... Trzmiel zamarł spoglądając jak uwolnione, nitki magii, kapryśnie przybierają nadanych im nadwerężonych zarysów. Czar został rzucony poprawnie... tak samo jak inkantacja... ale magia to nie nauka ścisła. Koncentrator nie jest tu ozdobą... Oh, niechże choć raz, los mu nie rzuca kłód pod nogi...
- Aglahad...- spojrzał z wyrzutem i przerażeniem w oczach w jednym, na kolegę - A niech cię gęś kopnie ciemniaku!... Za tobą!
Upomniał go w sam raz, by młody łotrzyk zdążył machnąć pochodnią w sięgającą po nich uwitą z ciemności mackę...


07-20-2010, 06:52
Viviaen




Reputacja: 4
$: 21 845
Post wspólny Avaron&Viviaen
_______________________________________



Obdarci z ciała... W ciemności skryci... Okryci ciszą ... Spragnieni ciepła...

Szept. Cichszy nawet niźli myśl. Szept, który wyrwał go z nieistnienia. Szept boga, który nadał mu kształt i sens. Słyszał go w każdej chwili swego nieżycia. Prowadził go. Teraz szept wyrwał go z głębokiego snu. Koszmaru skrawków dawnego życia, uczuć, które już nigdy nie będą ich udziałem, snu o cieple słonecznych promieni na skórze, smaku wina i powiewie porannej bryzy na twarzy. Gdyby mógł pewnie zawył by z żalu i wściekłości, lecz był niemy. Nie zostało w nim nic z dawnego człowieka, poza nieogarnioną wściekłością i nienawiścią do tych, którzy wciąż mieli to co mu odebrano. Czuł ich w pobliżu, szept nie zbudził go przypadkiem. Byli ciepli, pełni światła, pulsujący biciem serc, a on był teraz głodną ciemnością. Strach. Byli go pełni. W jego zimnym, wyschniętym sercu błysnęło coś, co przypominało cień radości. O tak! Dziś szept boga zbudził go na ucztę!

Obdarci z ciała... W ciemności skryci... Okryci ciszą ... Spragnieni ciepła...

Ból... Światło... Bogowie światłości... Dlaczego bóg robi mu taką krzywdę? Wściekłość opanowała całe jego jestestwo. Chciał poczuć to ciepło, ulotne wrażenie życie, kołaczące się w tych młodych ciałach przed nim ale oni sie bronią przed nim! Czyż jego bóg nie postawił ich przed nim, żeby mu się poddali? Ona... ona go odpędziła! Na krótką chwilę, ale udało jej się go odrzucić. Jego! Tego, który karmił się ciemnością od lat... I drugi posiadający Moc. O, tak, Moc... Cały jego niebyt aż zadygotał z pożądania. Ale ta Moc też była skierowana przeciwko niemu. I jeszcze ten robak z pochodnią. Przecież ją zdmuchnął. Skąd znowu to światło? Jest jasne a on nie ma już siły, żeby je ponownie zgasić. Chociaż ciepło jest przyjemne... Parzy! Zapomniał, że płomienie są takie gorące. Zbierał siły. Rósł i wyciągał macki do tych ciepłych istot, które go nadal odpędzały. Na widok zniekształconego, choć wyraźnego feniksa skurczył się w sobie. Dlaczego bóg mu nie pomaga? Dlaczego nie napełni serc tych śmiertelników takim przerażeniem, jakie lubi? Takim, które dałoby mu siłę... Słabł, ale zebrał w sobie resztki wściekłości. Czas na posiłek!

Obdarci z ciała... W ciemności skryci... Okryci ciszą ... Spragnieni ciepła...

Słyszeliście, a może zdawało się Wam, że słyszycie? Wasze serca przeszył chłód zimny niczym oddech samej śmierci. Zrobiło się duszno, choć Wasze oddechy parowały w chłodzie. O każdy haust powietrza trzeba było toczyć walkę. Ciemność ze wszystkich stron napierała, i tylko dogasające płomyki pochodni dzieliły Was od zatopienia w mroku. Czuliście lodowate muśnięcia w ciemności, jakby martwe dłonie przesuwały się po Waszych ciałach.

Czoło Amarys skroplił pot. Jej usta poruszały się w bezgłośnej modlitwie, oczy zacisnęła próbując przywołać obraz swego patrona. Lecz cały czas coś rozpraszało ją. Coś oddzielało ją od Habbakuka ścisłym całunem ciemności. To miejsce należało do innej potęgi Krynnu, czuła na całym ciele palące spojrzenie niewidzialnych oczu. Ile jeszcze starczy jej sił? Minutę, a może kilka sekund? Kiedy ciemność zaciśnie się wokół niczym niewidzialna pięść?

Aglahad poczuł dotknięcie. Lekkie i ledwo wyczuwalne, niczym powiew. Może i było zimne, lecz pozbawione oślizgłości tego czegoś co było wokół. W ciemności spojrzenie chłopaka napotkało oczy, a właściwie dwa ledwie widoczne bladozielone płomyki. Było w nich coś znajomego. Po chwili nie dłuższej niż dwa uderzenia serca, obok pojawiła się druga para smutnych zielonkawych ogników. Wpatrując się w nie zapomniał o wszystkim, o strachu i potworze kryjącym się w ciemności, wprost nie mógł oderwać wzroku. Było w tym spojrzeniu tyle rozpaczy i smutku, że ledwo mógł powstrzymać cisnące mu się do oczu łzy. Znów poczuł lekkie muśnięcie na dłoni i zdawało mu się, że usłyszał:

Patrzzobaczchodźuwolnijproszęzobaczpatrzchodźuw olnij...

Wyraźnie czuł, że to chciało, by zajrzał do wnęki...

__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
________________________________________
Ostatnio edytowane przez Viviaen : 07-30-2010 o 10:57.

07-23-2010, 09:59
Keth




Reputacja: 4
$: 30 842
Aglahad zapadał w ciemność. Ogarniała go ze wszystkich stron. Przenikała na wylot, aż do szpiku i powoli, powolutku zbliżała się do ostatniego źródła ciepła w jego ciele - młodego, silnego serca. Te biło jeszcze szybko i rozpaczliwie jak mały, walczący o przetrwanie ptaszek, ale był to jeden z ostatnich zrywów. Powoli brakowało mu sił. Aglahad był już na ostatniej prostej, która mogła skończyć się tylko w jeden sposób. Świadczyły o tym problemy z oddychaniem, każdy haust powietrza sprawiał mu ogromny ból, zimny pot, ciarki, nie, lekkie dreszcze i powoli zdobywający władzę nad jego umysłem paniczny strach. Było źle. Bardzo źle. Chłopak czuł jak po kolei zdrętwiały mu wszystkie palce lewej stopy i powoli zaczynało się to udzielać prawej. Uciekłby stąd, gdyby mógł… Ale nie mógł nic. Po prostu stał i tępo wpatrywał się w rozgrywającą się przed nim scenę.

Coś musnęło go w ramię. Nie byłby nawet pewien, czy rzeczywiście tak było, ale ten delikatny dotyk wyrwał go z potwornego transu w który zapadał. Oczy zaczęły szukać. Działo się to w zupełnie innym tempie niż wszystko dookoła. W jednym momencie obrzucił spojrzeniem wszystkich swoich przyjaciół, materializującą się ciemność, kratę, wnękę i.. tak, parę oczu tuż obok. Widział je już wtedy, kiedy się przebudzili. Pamiętał jakie były smutne i jak bardzo było mu ich wtedy żal. Dostrzegł też drugą parę oczu, to musiało być rodzeństwo. Rozpłakałby się, gdyby nie kolejne muśnięcie i ten przeraźliwie smutny szept. Aglahadowi zdawało się, że jakaś niewidzialna siła ciągnie go teraz za rękaw. Nie opierał się. Uniósł pochodnię nieco wyżej, ostrożnie postąpił jeden krok, potem drugi i skoczył w stronę wnęki.

Na widok tego, co tam zobaczył, serce ścisnęło mu się z żalu i smutku. Dwie widmowe postaci w dalszym lewym rogu pomieszczenia desperacko starały się podnieść z podłogi ciężar, zdecydowanie przewyższający ich siły... a raczej który przewyższyłby, gdyby ich niematerialne ręce mogły go choć uchwycić... Aglahad w panującym półmroku niewiele był w stanie dostrzec. Z tego wszystkiego zapomniał nawet o pochodni, którą trzymał w ręce. Przypomniał sobie o niej dopiero wtedy, kiedy niemal wypuścił ją ze zdrętwiałych palców.

Proszęproszęproszępomóżniedamyradypomóż...

Z jakiegoś powodu był pewien, że jeśli nie odpowie na to wołanie, serce mu pęknie. Podszedł bliżej i delikatnie oświetlił ciemny kąt. Jego oczom ukazał się widok, który nie od razu zrozumiał. Na podłodze leżało coś, co kiedyś musiało być ciężką, dębową ławą. Teraz poczerniałą od ognia, choć nadal w jednym solidnym kawałku. Z jednej strony jeszcze podpierała się na kikucie spalonej nogi. Spod drugiego końca wystawały dwa niewielkie, ciemne kształty, wyraźnie przygniecione meblem, gdy nogi przegrały w walce z ogniem. I po tej właśnie stronie dwa fluorescencyjne kształty siedziały teraz i wpatrywały się wyczekująco w chłopaka. Zrozumienie przyszło dopiero po chwili. A nawet jak już przyszło, ciężko się było z nim pogodzić. Łzy stanęły Aglahadowi w oczach. Otarł je niecierpliwym gestem.

- Spokojnie... wszystko będzie dobrze, wszystko. - Chłopak sam w to nie wierzył, ale teraz nie chodziło tylko o niego. Musiał pomóc tym dzieciom, zbyt długo tu już leżały. - Będzie dobrze, obiecuję wam.

Z tymi słowami zatknął pochodnię w cudem ocalałym uchwycie i złapał za brzeg ławy. Nic. Podciągnął rękawy, napluł na dłonie i spróbował jeszcze raz. Nadal nic. No, może mebel lekko się przesunął, ale trudno powiedzieć, czy tak było w istocie, czy to tylko zbyt bujna wyobraźnia i pobożne życzenia. Chcąc, nie chcąc, Aglahad musiał się przyznać sam przed sobą, że w pojedynkę nie sprosta tej prośbie...

Tylko jedna osoba przychodziła mu teraz do głowy. Ravere. Ale on był pochłonięty walką z Tym Czymś... Trzeba było jakoś go tu ściągnąć. Albo wszystkich ich. Przecież nie zostawią tam Amarys i Trzmiela. Tak! Wszyscy do wnęki! Aglahad wysunął głowę na zewnątrz i wydarł się co sił w ściśniętym gardle.

- Hejże! Zostawcie To Coś i chodźcie tu! Wszyscy! Rav! Musisz podnieść ławę! Ława! Ława! Ława! Prędko! One czekają i są takie smutne! Tak przeraźliwie smutne!

Odbiło mu... Zwariował...
Cóż innego mógł sobie pomyśleć normalny człowiek, gdy zmagał się z jakąś paskudną czernią, usiłował ją podpalić, spalić, czy choćby przypiec nieco, a lego towarzysz broni, jeśli bronią można nazwać pochodnię, zapragnął nagle odpocząć i prosi, by mu ładnie ustawić ławkę...
A może on sam, Rav, nie do końca był normalny. skoro wybrał się w te zakazane podziemia...
Machnął po raz kolejny pochodnią, usiłując odpędzić nachalną mackę, która poczuła do niego nadmiar sympatii, a potem ruszył w stronę Aglahada by sprawdzić, o co chodzi z tą ławką.
Może uda się ją podpalić, zrobić ognisko i sfajczyć przy okazji tę ciemność...

Krok wystarczył, by Rav zobaczył wpatrzone w siebie, pełne błagania oczy.
To one, to ich spojrzenie wciągnęło ich w tę pułapkę. A teraz widział w nich prośbę o ratunek. Czy miał im wierzyć? Czy miał im pomóc? Czy potrafił?
Podbiegł do ławy, z którą zmagał się Aglahad i wykorzystując wszystkie siły spróbował ją unieść i odsunąć na bok.

________________________________________
Ostatnio edytowane przez Keth : 07-23-2010 o 10:02.

07-26-2010, 07:06
Avaron




Reputacja: 6
$: 48 891
Zadanie, przed którym stanął, nie było łatwe. Stół zbudowano wedle starej mody - z lekka tylko ciosając i przecinając na pół bale grubości męskiego uda, zbito tylko i osadzono na krzyżakach. Dębina przez lata użytkowania zaimpregnowana wsiąkającym weń tłuszczem, tudzież napitkami, nabrała godziwego ciężaru... Ravere schwycił osmolone bale i ciężko sapnął próbując je podnieść. Palce z trudem zagłębiły się w twardą powierzchnię klepiska, w którą ława wryła się pod własnym ciężarem. Poczuł ostre drzazgi wbijające się w jego dłonie, ale mocno zacisnął zęby i z całej siły szarpnął. Ciężar zdawał się być ponad jego siły. Spomiędzy zaciśniętych zębów wydobył się jedynie syk - Aglahad... - chociaż wiedział, że chłopak też robił co mógł, stojąc obok. Mięśnie napięły się tak, jakby zaraz miały rozerwać przyciasne koszule. Najpierw lekko drgnęło, powoli, milimetr po milimetrze ciężkie dębowe bale ruszyły w górę. Spod nich wystrzeliła wielonoga menażeria robali, która wnet rozbiegła się we wszystkie strony po ciemnym korytarzu. Rav z trudem łapiąc oddech jęknął i odrzucił precz ciężar, który z trzaskiem runął w bok, niemal ciągnąc za sobą Aglahada. W ciemnym zagłębieniu błysnęły biało drobne kości, obrysowane ciemniejszymi sylwetkami. Nie trzeba było geniusza, żeby domyśleć się, co zaszło. Uciekające dzieci natknęły się na kratę, która powinna była być otwarta, a jednak nie była. W panice obmacywały ściany i znalazły - tak jak oni, ukrytą komnatę. Jak to dzieci, schowały się pod stół... tam dosięgły je płomienie. Czy ktoś je gonił? Czy ktoś wiedział o włazie do tunelu? Tego chłopcy nie wiedzieli a i pytać też nie bardzo im się spieszyło, więc nie mieli pewności. Skąd jednak wziął się ten "strażnik" przy bramie?

chcemyodpocząćpojśćspaćzmęczeniproszępomoż emyteraz...

Bezcielesne głosy i nagle dwie sylwetki zajaśniały prawdziwym blaskiem. Wydawało się, że wstają i otrzepują się, jakby po zabawie w chowanego, w której właśnie zostały znalezione. Dzieci złapały się za ręce i ruszyły w kierunku wyjścia. Aglahad rzucił się naprzód, świadomy zagrożenia, ale dwie jaśniejące postacie tylko pomachały mu jakby na pożegnanie i chłopak poczuł się uspokojony. W powietrzu rozbrzmiał śmiech. Rav, przyciągany jak magnes, powoli zbliżył się do wyjścia na korytarz i wyjrzał ostrożnie za róg. Później sam nie wiedział, co zobaczył. Widmowa dziewczynka trzymała za rękę Amarys, natomiast chłopczyk złapał rękę Trzmiela. Ravowi wydawało mu się, że oboje jaśnieją równie mocno, co stojące obok nich dzieci i wyglądali, jakby mieli... skrzydła? Jednak nie to było najdziwniejsze. Pod wpływem tego blasku ciemność przed nimi przekształciła się i zyskała wyraźne kształty Nerakijczyka. Rycerz spojrzał ze zdumieniem na swoje dłonie, nogi, ciało, jakby widział się pierwszy raz w życiu. Wijące się macki gdzieś zniknęły, tak samo jak aura grozy. Mężczyzna wyjął zza pasa kółko z kluczami, jednym z nich otworzył bramę i ruszył wgłąb korytarza nie oglądając się za siebie. Dzieci ruszyły za nim. W tym samym momencie poświata otaczająca Amarys i Trzmiela znikła, a oni osunęli się bezwładnie na ziemię...

Rav rzucił się ku towarzyszom, zaś do uszu Aglahada dotarł ledwie słyszalny szept ułóżnasdosnuchcemyodpocząćuśpijukołysz...

__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..." by Marrrt
________________________________________
Ostatnio edytowane przez Avaron : 07-26-2010 o 07:36.

07-26-2010, 17:52
Kerm
Obsługa




Reputacja: 22
$: 555 351
Ława chyba przyrosła do podłoża, więc po jej odrzuceniu na bok Rav czuł się bardziej zmęczony niż wówczas, gdy w ramach zadośćuczynienia za złamanie paru punktów Regulaminu równocześnie ojciec Edrin kazał mu przekopać pół ogródka.
Natychmiast jednak zapomniał o bólu ramion i pleców gdy zobaczył, jak dwie pełne światła sylwetki ruszają w stronę korytarza.
Pewnie nie byłby sobą, gdyby nie poszedł za nimi. Szeroko otworzył oczy gdy zobaczył, jak światło, którym były wypełnione dziecięce sylwetki, przenosi się na Amy i Trzmiela.
Nie, nie przenosi się... To było złe określenie. To, że Amy i Trzmiel zaczęli błyszczeć w niczym nie wpłynęło na blask bijący od dzieci. Jakby ktoś od jednej lampy zapalił drugą...

- Niech mnie - wyszeptał Rav, gdy ciemność, która niedawno chciała ich pochłonąć zaczęła się przekształcać.
Mocniej ścisnął nóż, mając pełną świadomość jego słabości w starciu z uzbrojonym po zęby rycerzem. Nerakijczykiem, jeśli dobrze pamiętał przeglądane kiedyś ilustracje.
Na szczęście rycerz nie interesował się żadną z przebywających na korytarzu osób. Całkiem jakby nie widział czterech jasnych sylwetek, widocznych w ciemnym korytarzu jak na dłoni. Nerakijczyk, jakby zaskoczony tym, że ma ręce i nogi, obejrzał je dokładnie a potem, jakby to robił setki razy, wyciągnął pęk kluczy i otworzył zamek, z którym przed chwilą bezskutecznie zmagał się Aglahad.

Rav najchętniej poszedłby za odchodzącym, ale w tym samym momencie Bina i Elli, bo to z pewnością byli oni, ruszyły za rycerzem. Ich towarzystwo w niczym by Ravowi nie przeszkadzało... chyba zaczął się nawet przyzwyczajać do duchów... Jednak w sytuacji gdy połowa ich dzielnej drużyny leżała w korytarzu bez ruchu było to co najmniej niemądre.
Nie mówiąc już o reakcji Amy na taki gest...

- Aglahad, chodź tu - powiedział, ruszając w stronę leżącej Amarys i wyrzucając z głowy myśli o oddalających się sylwetkach. - Szybciej! I przynieś pochodnię! - dodał.
Jego zgasła, gdy zmagał się z topornie wykonanym stołem.
Przyklęknął przy leżącej dziewczynie.
Z powodu ciemności nie widział jej zbyt dokładnie, ale miał wrażenie, że jest blada.
Delikatnie uniósł jej głowę.
Nie bardzo miał pojęcie, w jaki sposób ocucić zemdloną dziewczynę. Gdyby to był chłopak, to dałby mu parę razy po buzi, ale Amy... Bez wątpienia nie była chłopakiem i ten sposób odpadał.
Nie była również śpiącą królewną, którą budziło się pocałunkiem. Poza tym nie był pewien, jak by zareagowała. Pewnie by go zabiła na poczekaniu. Albo zmieszałaby go z błotem. I nazwała głupkiem.
Odgarnął z jej czoła kosmyk włosów i pogładził po policzku.
- Hej, Amy, otwórz oczęta...
Śpiąca królewna nie raczyła zareagować. Nie był królewiczem... może to było powodem. A może jednak powinien użyć tradycyjnej, bajkowej metody...
Postanowił pozostawić to na czarną godzinę.
Ponoć delikatne damy można było ocucić podsuwając pod nos sole trzeźwiące. Po raz kolejny doszedł do wniosku, że pod względem przygotowania się do wyprawy zdecydowanie nie stanął na wysokości zadania. Nie miał nawet zwykłej soli, o innych nie mówiąc.
Podobnie jak nie miał wiaderka z wodą. Ale wątpił, czy Amy byłaby zachwycona mając mokrą głowę i przemoczoną koszulę.
Koszula... Może zabrakło jej powietrza? Ale z tego co wiedział, Amy raczej nie nosiła gorsetu i raczej nie zachodziła potrzeba... Zawahał się. Nie wiedział dokładnie, czy to się sznuruje, czy rozpina... Nie interesował się do tej pory damską bielizną. Może powinien zacząć nadrabiać braki w edukacji. Tylko w jaki sposób? Porozmawiać z kimś? Sprawdzić własnoręcznie? Miał przed nosem okazję do eksperymentów... ale miał zamiar jeszcze trochę pożyć. Na próbę rozbierania Amy z pewnością zareagowałaby jeszcze gorzej, niż na godne królewny i księcia sposoby budzenia ze snu.
Poza tym... pod koszulą nocną raczej nie nosi się gorsetów... chyba... Braki w edukacji odzywały się coraz głośnie.
- Amy, kwiatuszku... Obudź się, moja droga...
Zero reakcji.
Najchętniej by nią potrząsnął, ale nie sądził by dzwoniące zęby spowodowały pożądaną reakcję.
Najgorsze było to, ze repertuar pomysłów mu się kończył, a Amy, uparta jak zwykle, nie reagowała ani na czyny, ani na słowa.

Ślepota, albo troska o Amy sprawiła, że nie zwrócił wcześniej uwagi na medalion, który spoczywał w okolicach piersi Amy. Mimo ciemności wyraźnie było go widać, jakby spłynęła na niego odrobina owej światłości, która wcześniej opromieniła całą czwórkę. Nie tyle błyszczał w ciemnościach, ale... jakby jaśniał, czego zwykły przedmiot robić nie powinien. Wprost pchał się w oczy. "Tu jestem" zdawał się wołać. "Weź mnie".
Dowcipniś. Jakby Rav nie miał czegoś ważniejszego na głowie.
- Amy! Pobudka! Ojciec Helbin cię potrzebuje! Czeka na ciebie w bibliotece!
Zero reakcji. Ani nazwisko, ani słowo 'biblioteka' nie potrafiły sprawić, by Amy otworzyła oczy.
- Halo, królewno! Co się z tobą dzieje? Otwórz oczy?

Może gdyby na nią wrzasnął, spowodowałby jakąś reakcję? Nie wiedział. Ale na razie nie chciał używać siły w żadnej postaci. Jakoś podświadomie czuł, że Amy nie byłaby zachwycona. W najmniejszym stopniu. Bez względu na szczytne cele, jakimi Rav by się kierował.
Podniósł głowę, by ujrzeć sylwetki niknące w oddali.
- Obudź się... Masz tu taki piękny naszyjniczek... No, otwórz oczy, Amy. Zobacz, jaki ładny...

Medalion był ciepły.
Może ze względu na miejsce, w jakim leżał, nie należało go brać do ręki, ale nie zamierzał przy okazji obmacywać Amy, tylko sprawdzić, co to za ustrojstwo dziwne, którego nigdy w rękach swej przyjaciółki nie widział. Na szyi również.
Może i medalion był magiczny, ale Rav i tak nie potrafiłby się nim posłużyć. Zapewne właścicielka by potrafiła, ale jak, skoro leżała na kolanach Rava i robiła za półnieboszczyka. Może ćwierć, bo oddychała.
- Amy... Śpioszku, wstawaj, już rano - powiedział, co było ewidentnym kłamstwem, bowiem z pewnością nie siedzieli w tym lochu kilka godzin. - Pobudka...
Gdyby go tak położyć... na sercu może?
Ale Amy go zabije, jak się obudzi, a Rav będzie jej rozpinać koszulę. Ma powiedzieć, że i tak jest ciemno i nic nie widział? Zwłoki niezbyt często przemawiają. Zresztą i tak dla niego by było za późno. Zamknąć profilaktycznie oczy i wtedy, na ślepo, spróbować...?
Rozwiązał dwie kokardki, ułatwiając sobie dostęp do dekoltu dziewczyny, a potem, zamiast kontynuować dzieło, posadził ją, opierając jej głowę o swoje ramię. Wystarczył jeden ruch dłoni, by medalion dotarł do biustu Amy.
- No, słonko ty moje... Otwórz oczęta... - powiedział. Zanim będę musiał dać ci po buzi; dodał w myślach. - Amy... na rękach cię będę niósł, tylko otwórz wreszcie oczy.
Delikatnie poklepał ją po policzku.
I się udało... Na Ravie spoczęło spojrzenie nieco jeszcze oszołomionych, niebieskich oczu Amarys.


07-29-2010, 17:01
Sayane
The Sentinel




Reputacja: 21
$: 411 689
- Błękitny Feniksie pomóż, pomóż, pomóż... - jęczała Amy, ale pomoc nie nadchodziła. Ciemność oblewała ich szerokim strumieniem, lepkim, gęstym, otaczając ich, dusząc... Kanciasty wisiorek wbijał jej się w dłonie, ale to pomagało jedynie w utrzymaniu przytomności i niczym więcej! Zło falowało wokoło, a wrażenie smoczych głów potęgowało się. Gdzie był Habbakuk gdy go potrzebowała? Czy nie mówił, żeby walczyć razem i się starać? I to wcale nie działa! Wcale a wcale! To straszne zło zaraz ich zje! Przecież... przecież nie po to stała się kapłanką, żeby zginąć jeszcze tej samej doby i to nie uratowawszy nikogo! Jeszcze Rav z Aglahadem gdzieś zniknęli - czyżby już ich zjadło? Nawet myszy nie było... Łzy płynęły jej po twarzy, gdy ze ścisniętym gardłem próbowała recytować modlitwy do Pana Niebios. Tylko czemu czuła się coraz gorzej, czemu nie działało?

Naraz poczuła na dłoni zimny dotyk i delikatny, błękitny blask rozlał się po korytarzu. Lśniła ona, Trzmiel i dwoje dzieci... przez sekundę wystraszyła sie, że to duchy jej przyjaciół - już martwych - ale zaraz zobaczyła blady obrys sukienki. Naraz poczuła się spokojna i silna. Oddychało się lżej. Rozluźniła chwyt na medalionie. Tak, to na pewno Habbakuk przysłał swoich pomocników! Przecież to takie oczywiste - ona jest jeszcze niedoświadczona, więc zesłał pomoc; pewnie to mysie kapłanki! Amarys odetchnęła raz jeszcze i skoncentrowała się na medalionie. Z taką pomocą nie da się pokonać! Przez głowę przelatywały jej słowa modlitw, jakich nauczyła się dziś, ale szybko stwierdziła, że najważniejsza jest po prostu wiara.
- Odejdź tam, skąd przyszedłeś! Zostaw nas w spokoju! Idź tam, gdzie twoje miejsce! - chciała krzyknąć, lecz głos nie wydobył się chyba z jej wyschniętego gardła. Jednak podziałało! Ciemność zaczęła przekształcać się w sylwetkę czarnego rycerza i gdy Amy już-już miała krzyknąć ze strachu, że oto nowy, straszniejszy wróg pojawił się przed nimi - ten odwrócił się i odszedł! Tak po prostu. A mysie dzieci razem z nim, najwyraźniej pilnując, by nie zboczył z drogi.

Potem zapadła ciemność. W ciemności zaś stado białych myszy buszowało po korytarzu, zbierając resztki ciemności do wiklinowych koszyczków, a największa z nich nazywała Amarys kwiatuszkiem i głosem Rava obiecywała nosić na rękach.

__________________

Materiały dla początkujących graczy [D&D]
Szanuj Mistrza swego - możesz mieć gorszego!
Prowadzenie sesji na forum w pytaniach i odpowiedziach
Life is hard, even in heroic fantasy!

07-30-2010, 15:26
Keth




Reputacja: 4
$: 30 842
Niemożliwe! Podniósł to! Aglahad zawsze wiedział, że Rav jest silny, ale że aż tak? Na tą ławę potrzeba by całej armii Aglahadów, a tu przyszedł jeden taki i o.. gotowe! Chłopak starał się asekurować ławę, ale równie dobrze mógłby asekurować spadający głaz. Zostawił ją więc Ravowi i nachylił się nad szczątkami. Jak spod ziemi wyrosły przed nim dwie jaśniejące dziecięce sylwetki. Odskoczył jak oparzony i głośno wypuścił powietrze. Przecież to one go tu sprowadziły. Już dobrze, wszystko będzie dobrze. Na ten widok łomocące serce uspokoiło się i nieco urosło. Dzieci ruszyły w stronę ciemności. Aglahad był bardzo ciekaw co dalej się stanie, lecz była to bardzo łagodna ciekawość, taka która może poczekać na ważniejsze sprawy. A ważniejsza była sterta białych dziecięcych kosteczek, która wyróżniała się na tle osmalonej podłogi. A może to jemu się zdawało, że świecą nie mniej niż same dzieci.

- Aglahad, chodź tu - zawołał Ravere. - Szybciej! I przynieś pochodnię!

- Już, już... - mruknął Aglahad, po czym zatknął pochodnię w szczelinę w ścianie. Następnie ściągnął koszulę, rozłożył ją na podłodze i pokonując strach przed zrobieniem czegoś niewłaściwego ostrożnie przełożył kupkę na materiał. Bardzo szczelnie i starannie je nim owinął. Tak przygotowany pakunek jedną ręką przycisnął do siebie, a drugą zabrał pochodnię. Wyszedł z wnęki, by w świetle pochodni dostrzec cucącego Amarys Rava i leżącego obok Trzmiela. Podszedł do Degarego i bezlitośnie szturchnął go czubkiem buta pod żebro.

- Psssssssssst! Trzmiel! Wstawaj zanim TO wróci!


08-01-2010, 23:28
Marrrt




Reputacja: 9
$: 164 088
Wiek zawsze był w Domu istotnym czynnikiem wpływającym na nawiązywanie znajomości. Każdy chciał sobie dodać męskości, czy dorosłości i zwykle nie chciał się przez to bratać z dużo młodszymi, którzy to wizerunek ten bardzo łatwo psuli. Trzmiel może nie przejmował się tym jakoś specjalnie mocno, ale wystarczająco długo przebywał w takim otoczeniu by teraz wzdrygnąć się w całkowicie bezwarunkowym odruchu gdy zobaczył zbliżającą się w kierunku jego dłoni rękę ducha małego chłopca. No właśnie. Ducha. Ten fakt, jakoś nie poruszył go tak mocno. Jakby tak przecież miało być, że w zamian za uwolnienie i walkę ze złem, zostaną uratowani przez umęczone dawno temu dzieci. Trzmiel już za dużo książek przeczytał, by mieć co do tego wątpliwości. Choć dotarło to do niego dopiero gdy czas jakby spowolnił w okowach otaczającej ich złej siły, która napotkała na godną siebie przeciwsiłę...
Wyciągnął powoli dłoń do ducha. Ciekawość i emocje w mig zwyciężyły kruche uprzedzenie. Jeszcze przez chwilę przez jego głowę przeleciało luźno zadane pytanie... Czy poczuje dotyk ducha? Skoro to przecież duch, a nie...
Jasność. Jakby był tylko samymi swoimi oczami zawieszonymi w pokoju o jaskrawo białych ścianach. Gdzieś jakby z poza tego pokoju dochodziły go przytłumione dźwięki jakie zostawił za sobą w tamtym korytarzu. Tu jednak był spokój. Wrażenie ulgi i spokoju, choć przed chwilą przecież serce waliło mu jak młotem, było tu silniejsze niż cokolwiek innego. Przypominało te dni kiedy po ciężkiej, trwającej jeszcze długo po północy, umysłowej pracy w końcu udawało mu się rozwiązać zadanie Anduvala i pójść wreszcie z uczuciem spełnienia spać. Tylko, że tym razem dzień zdawał się być o wiele za długi, a zadanie o wiele za trudne...
Karmiąc się tym uczuciem i siłą jakie niosło ze sobą, nie wytrzymał. Świadomość odpłynęła, światłość się rozproszyła i po chwili jego ciało osunęło się na kamienną podłogę piwnicy...

But Aglahada okazał się szybkim i skutecznym narzędziem budzenia. Trzmiela wcześniej gdy kiedyś zaspał i już nikogo w pokoju nie było kopniakiem tylko raz obudził Brideran. Zerwał się więc teraz z szeroko otwartymi oczami nie wiedząc przez parę dobrych sekund gdzie jest, ani co się stało. Gdy już jednak fakty doszły do jego mózgu z siłą przykrego rozczarowania, podniósł się do pozycji siedzącej i oparł o ścianę nadal przetrawiając coś czego był już doskonale świadom. Znaczy obecności ducha chłopca, która przez niego przeszła i która go uratowała.
- Nie wróci – odparł spoglądając w stronę kraty z wyraźnym niezadowoleniem. Znów dał plamę. Gdyby nie przypadek... lub jak kto woli zrządzenie losu... byłoby po nich. Źle wybrał obiekt czaru. W ogóle nie ostrożny był... przecież czuł to zło już wcześniej... Nogi bardzo niechętnie go posłuchały gdy w końcu podniósł się z podłogi. Ależ mu się spać chciało...
- Wiecie co? - rzekł trochę słabo gdy Amarys też zaczęła dochodzić do siebie. Widać było po nim, że zmęczony jest setnie – Chyba musimy ustalić, czy... - urwał na chwilę bo i takie wielkie słowa rzadko przychodzą z łatwością – Czy chcemy uciekać z Domu. Bo nie wiem jak wy, ale ja chcę. A ta droga jeśli nie kończy się jakimś zawaliskiem, to prowadzi na zewnątrz... znaczy do lasu... chyba.
Spojrzał na nich nie mogąc się zdecydować czy patrzy teraz na nich inaczej... chyba w sumie tak.
- Dziś jednak proponuję sprawdzić co tam jest... tam na końcu korytarza... dla pewności. Potem wrócić do celi... No i ustalić wspólną wersję co do obecności Amarys z nami... Właśnie! Pomijając to, że pewnie skończyłoby się to gorzej gdybyś do nas nie wpadła to... Skąd ty się u licha ciężkiego tu wzięłaś???

Amy powoli dochodziła do siebie zastanawiając się, skąd miękka poduszka w tym śmierdzącym lochu? Dopiero po kilku sekundach zorientowała się, że ramiona Rava bynajmniej poduszką nie są, a co więcej - obejmują ją przez cienki materiał koszuli! Odepchnęła chłopaka, lądując pupą na zimnych kamieniach i niezgrabnie zaczęła podnosić się do pozycji pionowej, równocześnie próbując zakryć co bardziej newralgiczne części ciała.
- Zaraz tam skąd... I nie przeklinaj! - fuknęła zmieszana na Trzmiela, zastanawiając się jak wytłumaczyć chłopcom swoje nagłe pojawienie się; zwłaszcza boso i w koszuli nocnej. Przestąpiła z nogi na nogę i rozejrzała się wokół, ale myszki nigdzie nie było widać. - Lepiej mi powiedz gdzie w ogóle jest to "tu". Przecież mieliście siedzieć w Dziurze! Mateczka Zimira nakrzyczała na ojca Edrina i miał was z samego rana wypuścić, a wy żeście zwiali. Teraz to na pewno dalej zostaniecie w zamknięciu!

- I siedzimy - odparł Rav, nieco zdegustowany odepchnięciem i brakiem wdzięczności za cucenie. Wstał z podłogi i otrzepał spodnie. - Tyle tylko, że kawałek niżej. To jest korytarz prowadzący z naszej celi... chyba do lasu. Kiedyś to było tajne wyjście z domu radnego. Te dzieci nam pokazały wejście.
- Jakie dzieci? Te duchy? Po co? - rzecz jasna fragmentaryczne wyjaśnienia nie mogły zadowolić Amarys, która kategorycznymi żądaniami pokrywała zmieszanie. Zerknęła na Trzmiela - wyglądało na to, że tylko została podniesiona z ziemi. Zarumieniła się na wspomnienie ciepłych ramion chłopaka - dobrze, że w słabym blasku pochodni nie było tego widać. Chyba spaliłaby się ze wstydu!

- Dzieci nie widziałaś, czy co? - zdziwił się Rav. W końcu obie sylwetki, chociaż nieduże, świeciły w ciemności tak jasno, że ślepy by je zauważył. - Przyszły do nas w środku nocy i obudziły nas. Bina, Elli, dzieci radnego Bidney'a. Prosiły o pomoc i pokazały nam drogę. A teraz powiedz, skąd ty się tu wzięłaś? Nie siedziałaś w celi razem z nami.
- Poza tym my możemy wrócić do celi, ale raczej nie z tobą. Z Dziury byśmy nie wyszli do końca życia. Wiesz, ile punktów Regulaminu byśmy złamali? A pewnie kilka nowych by dopisano...

No tak... Wymagać od Rava opowieści to tak jak wymagać od Tych Trzech uprzejmości. Amy postanowiła przycisnąć potem Trzmiela o szczegółową wersję zdarzeń, ale póki co Rav w jednym miał rację - ciężko będzie wytłumaczyć ojcu Edrinowi jej obecność w Dziurze.
- Nooo... W sumie to nie wiem. Spałam w łóżku, a potem obudziłam się tutaj. Na początku myślałam, że mi się śnicie - zełgała. Jakoś nie miała ochoty tłumaczyć się przed nimi ze swojej kapłańskości. Przynajmniej nie teraz. Duma z faktu powołania została przyćmiona przez straszną ciemność i to, że nie umiała sobie z nią poradzić. Poza tym poczuła się na Rava zła. Jakoś dziwnie się zachowywał. I wcale się nie cieszyli, że była tu z nimi! Głupie chłopaczyska.

- Aha... - Rav starał się, by w jego głosie nie zabrzmiał nawet cień wątpliwości. - Szkoda że nie przeniosło wraz z tobą papci. Nie wiem, co byśmy bez ciebie zrobili - zmienił temat. O noszeniu na rękach z wdzięczności nie wspomniał - ale teraz trzeba wykombinować sposób, byś nie trafiła przez nas do Dziury.

- I co, może jeszcze śniadanie?! - warknęła Amy, pocierając o siebie zziębniętymi stopami. - Trzmiel, mówiłeś, że tu jest wyjście? Mogę przecież wrócić tamtędy, a wy pójdziecie do Dziury. Macie tam wrócić, jasne! Nie po to matka Zimira się za wami wstawiała, żeby się teraz okazało żeście są tacy, jak was ojciec Edrin na... e... na-pięt-no-wał!

- Przede wszystkim nie wiemy, gdzie się kończy ten korytarz. Wyjście pewnie jest gdzieś w lesie. Chyba nie sądzisz, że cię zostawię samą. - W gruncie rzeczy Ravere żałował, że nie mogą od razu sobie iść z Domu w świat, jak o tym wspomniał Trzmiel, ale Amy raczej nie nadawała się na taką wycieczkę-ucieczkę. W takim stroju. - Znajdziemy wyjście, odprowadzę cię do Domu i wrócę, zanim ktokolwiek pomyśli o wypuszczeniu nas z Dziury. I nikt nas nie będzie... i ojciec Edrin nie będzie się czepiać.

- Po... poradzę sobie, nie bądź głupi - pisnęła Amarys, którą na samą myśl o samotnym spacerze przez las przeszedł dreszcz strachu. Ale przecież tam nie mogło być straszniej niż tu... przynajmniej tu przed chwilą. - Jak przeze mnie nie zdążysz wrócić do Dziury do dopiero będzie!

- Zdążę - zapewnił ją Rav. - A jeśli nie, to będę miał dobre wytłumaczenie nieobecności. W końcu i tak trzeba będzie powiedzieć o tym korytarzu... Co prawda nie sądzę, by ojciec Edrin był zachwycony naszą działalnością. - Wzruszył ramionami. - W końcu i tak zamierzamy opuścić Dom, prawda? Dzień wcześniej, dzień później... Ale lepiej by było, gdybyś nie musiała wcześniej nikomu opowiadać o swoich nocnych przenosinach.

- Jeśli nie pomyliłem kierunku - Trzmiel obejrzał się za siebie w stronę z której jeszcze nie dawno przyszli - to korytarz prowadzi gdzieś do wschodniej części lasu... Tam gdzieś jest opuszczona chata zabita deskami na cztery spusty. No i stamtąd niedaleko do ścieżki, którą Colwyn czasem wybiera się w głąb po jakieś zioła dla kucharek... Ale wiesz Rav... Chodzenie nocą po lesie to... No nie wiem. Jak chcecie w sumie. To już lepiej chyba wcisnąć... znaczy powiedzieć kapłanom to co nam Amy. Za tajemnicze teleportacje kar jeszcze nie ma, a i niech się głowią sami.

- Amy? - Rav spojrzał na dziewczynę. - Ty decydujesz. Zwiedzamy korytarz do końca a potem wracamy do Dziury, czy też odprowadzę cię do Domu?- Wątpię czy uwierzą; stwierdzą pewnie, że wemknęłam się do was w nocy i będzie jeszcze gorzej. - stwierdziła smętnie Amy. - Zresztą nawet wy nie wyglądacie jakbyście mi wierzyli - dodała płaczliwie. - I czemu mówicie ciągle o odejściu; przecież jesteśmy jeszcze za mali. Nawet tobie, Rav, sporo brakuje! A po burze od kapłanki ojciec Edrin na pewno nie będzie już nikogo zamykał w Dziurze.

- Za mali? - Rav taktycznie pominął milczeniem kwestię wiary w opowieść o nagłym przebudzeniu się w podziemnym korytarzu. - Nie pamiętasz, co mówią w mieście? Pół roku temu ojciec Edrin powinien nas odesłać z Domu bo jesteśmy za starzy.
- A w ogóle to może byśmy się ruszyli? I tak idziemy sprawdzić, co jest na końcu korytarza. Zastanowić się nad dalszym postępowaniem możemy po drodze.

- Ale... - jęknęła Amy, nie znajdując argumentu. Jeszcze rano chętnie zwiałaby z Domu gdzie pieprz i wanilia (a najlepiej Skarb), lecz teraz... Teraz sprawa wyglądała inaczej. Była kapłanką... tyle że bezużyteczną. A Zimira mogła ją tyle nauczyć! Jakże by więc mogła teraz odejść z sierocińca? - No dobrze, więc chodźmy do końca, a potem zobaczymy co dalej.
- Eeee... - Nieśmiało burknął Aglahad, który do tej pory jedynie przysłuchiwał się wymianie zdań. - Może moje buty będą dobre na Amarys? - Wziął większy wdech, jakby wzmianka o butach nie była tym co chciał od dłuższego czasu powiedzieć. - A właściwie... właściwie to chciałbym powiedzieć, że ja tam mogę się stąd wynosić. Kocham to miejsce i w ogóle, poznałem tu wspaniałych ludzi, jak wy i eeee... ojciec Eee.. jak wy, ale zawsze kiedy przeglądałem mapy myślałem o tym, że za murami domu jest coś więcej. Cały czekający na odkrycie świat! Nie możemy całe życie pielić tu grządek, kiedy tuż za rogiem może czekać na nas nasze przeznaczenie. No i tyle ee.. chciałem powiedzieć... Chodźmy zobaczyć ten tunel.

- Pewnie, że jest "coś" więcej, też mi odkrycie; zawsze było - prychnęła Amarys. - Ale mało tego "cosia" zobaczymy bez jedzenia, ubrań i pieniędzy. Co najwyżej przydrożne rowy. "Ucieczka" fajnie brzmi, tylko co dalej, hę? Kraść będziesz? Czy żebrać? Bez sensu zresztą uciekać skoro i tak nas odprawią - wtedy przynajmniej coś na drogę dostaniemy - z chłopakami to zawsze tak samo: wielkie słowa, a zero rozumu. Podniosła zgaszoną pochodnię i odpaliła ją od aglahadowej. - No to chodźcie, bo nas tutaj świt zastanie; albo co gorsza akolici. Ale by mieli uciechę... Choć nie, pewnie baliby się tutaj wejść - roześmiała się złośliwie.

- Kolejne trzy lata z Tymi Trzema i Anduvalem... Ja dziękuję za taką wyprawkę - Trochę z żalem spojrzał na zaledwie rok starszą koleżankę. W sumie miała prawo do swoich tajemnic, a już przecież tym bardziej własnego zdania. Ale jakoś tak szkoda... Wskazał na oczekującą ich ciemność - Pójdziesz przodem Rav?
Rav spojrzał najpierw na Trzmiela, z pewnym zaskoczeniem, potem na Amy.
- Pozwolisz? - spytał, wskazując na pochodnię. - Skoro mam iść przodem, to wiesz... Lepiej by było z jakimś światłem.
Miał co prawda jeszcze zapasowe, ale trzeba było pomyśleć nad drogą powrotną.

Gdy w końcu zaczęli iść Amarys tak pokierowała grupką, by znaleźć się sama obok Degary'ego.
- Słuchaj Trzmiel... - szepnęła. - Skąd ty wiesz... no wiesz, jak czarujesz... to skąd wiesz, co masz wtedy mówić? I że w ogóle to jest poprawne i działa? I że... no... że dasz radę?

__________________

Materiały dla początkujących graczy [D&D]
Szanuj Mistrza swego - możesz mieć gorszego!
Prowadzenie sesji na forum w pytaniach i odpowiedziach
Life is hard, even in heroic fantasy!

08-08-2010, 11:43
Marrrt




Reputacja: 10
$: 165 889
Działali. Działali i brnęli na przód. Inni pewnie leżeli by skuleni w celi, a oni szli zostawiając za sobą otoczenie, w którym się wychowali... Oczywiście by wrócić... ale zawsze jednak było to coś... coś zdecydowanie fantastycznego co sprawiało, że mimo zmęczenia chciało się iść. Oh jak już chciał stąd wyruszyć... choćby po to by odnaleźć te sekretne miejsca o których wyczytali w starym pamiętniku. I nie być już popychadłem takich klocków jak ci trzej...Czy Amarys mogła mieć rację by czekać. Jak się dobrze zastanowić to nie mogła nie mieć racji. Anduval mimo okropnego usposobienia uczył go wszak. Ale na bogów. Tak go już ciągnęło by...
- Wiem? - powtórzył za nią zaskoczony pytaniem. Jej głos mimo szeptu wyrwał go z zamyślenia na tyle mocno, że zamrugał z początku oczami bez zrozumienia - Aaaa... Magia? No te słowa to język magiczny. Niektórzy nazywają go smoczym. Anduval mnie go uczy, ale jak dla mnie to przypomina on bardziej zbiór pojęć niż język... w sensie taki jak nasz. A skąd znam... Mam książkę z wpisanymi zaklęciami. Właściwie dostałem ją już częściowo zapisaną, ale parę zaklęć już umiem odczytać i zapamiętać. No bo właśnie. Powiedzieć to nie wszystko. Trzeba zapamiętać. Ale nie same słowa tylko też znaczenie, które niosą - spojrzał na nią niepewnie, by stwierdzić, czy dziewczyna właśnie o to chciała zapytać - dopiero wtedy słowa te niosą moc, którą można uformować w czar. Reszta to jak tabliczka mnożenia w pamięci. Jak się skupisz, to się nie pomylisz... w każdym razie zwykle...
Prawdę powiedziawszy był na tyle dumny móc to wszystko powiedzieć, że nie przyszło mu do głowy z początku po co go o to może pytać.
- A ty Amarys... Pytasz, bo... - urwał wyczekująco, ale po chwili szybko dodał - W sensie tam przy kracie... Czułaś coś?

- To znaczy że trzeba znać takie jakby głębsze znaczenie słów, zapamiętać i dopiero wtedy działa? W takim razie czemu każdy nie może nauczyć się czarować? - Amarys była nieco rozczarowana. To było takie proste? Albo czegoś nie zrozumiała. Chyba jednak nie każdy mógł się nauczyć, skoro Anduval tak piłował Trzmiela. - Przy kracie... chyba wszyscy coś czuliśmy, prawda? Nie wiem o którego cosia pytasz... - mruknęła wymijająco. Póki co wolałaby dowiedzieć się jak najwięcej, żeby potem w rozmowie nie palnąć żadnej głupoty. Stanowczo nie chciała czuć się głupsza od Trzmiela, mimo że ten już długo uczył się pod okiem starego maga, a ona dopiero zaczynała. Instynktownie czuła, że jej moc różni się od mocy chłopaka, póki co jednak nie mogła poradzić się Zimiry, musiała więc wykorzystać jedyne dostępne źródło informacji.

- Każdy może. - Kiwnął głową potakująco, po czym zaśmiał się nagle - Tego mi jednak nawet Anduval nie był w stanie powiedzieć kto w rzeczywistości się nauczy. Ani od czego to zależy. Niektórzy po prostu... mhm. Eh. No jeśli nie poczułaś poza strachem wtedy niczego innego... znaczy żadnej siły, którą tętnił ten rycerz... to ciężko mi będzie wytłumaczyć. Niektórzy po prostu nigdy nie będą umieli zapamiętać tych znaczeń... Bo znaczenie to nie jest wyjaśnienie, że na przykład znaczenie słowa światło jest takie, że jest to przeciwieństwo ciemności i że rozchodzi się w każdym kierunku i że bla bla bla... Nie. „Znaczenie” to coś co zrozumieją tylko ci którzy potrafią wyczuć magię. To... hmm... taki magiczny wzór. Ciężki do zapamiętania i odtworzenia. Samo wypowiedziane słowo ma tylko pomóc czarodziejowi w odtworzeniu danego znaczenia i uformowaniu przez to czaru. Rozumiesz?
Wyglądał w sumie na zatroskanego. Jeszcze nigdy nikomu nie tłumaczył na czym polega czarostwo. To jakby tłumaczyć na czym polega spanie, jedzenie, lub sikanie...
- Ale wiesz... sam czar może mieć źródło nie tylko z tych znaczeń. Jego źródłem może być niemal wszystko co ma w sobie jakąś wyczuwalną dla kogoś moc... To może być przyroda. Wiesz na przykład, że Colwyn potrafi porozumieć się z każdym zwierzęciem? Albo muzyka... choć to tak naprawdę niemal to samo co... Albo wiara. Choć tego nie do końca rozumiem, bo to naprawdę już inna bajka.... Bo właśnie... Ty Amarys, nie modliłaś się tam ze strachu, prawda? Chciałaś użyć modlitwy do przegnania tego czegoś.
Trudno było powiedzieć czy ostatnie zdanie jest pytaniem, czy stwierdzeniem.

__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

08-08-2010, 12:04
Sayane
The Sentinel




Reputacja: 21
$: 414 886
- Wtedy... - Amy zająknęła się, przeklinając w duchu przenikliwość Degary'ego. Wolałaby wieścią o objawieniu podzielić się raczej z przyjacielem... tyle, że Rav pewnie by nic nie zrozumiał. Albo ja wyśmiał, że głupoty wygaduje. Ale Trzmiel zaimponował jej, choć inaczej niż Ravere. Był taki... co tu ukrywać - mądry. Uczony wręcz. Choć pod kierownictwem Anduvala nie było to nic dziwnego, a chłopców zawsze lepiej edukowano niż dziewczęta. Na myśl o tym jak musiała żebrać o każdą lekcję czy książkę podniosło jej się ciśnienie. - Wiesz, że dużo przesiaduję w świątyni. - zaczęła od innej strony - Pomagam matce Zimirze, rozmawiam z nią dużo i w ogóle... tam jest tak spokojnie i człowiek może się skupić. Dużo opowiadała o bohaterskich czynach kapłanów, głównie Goldmoon... - westchnęła. - Gdyby Goldmoon nie umarła może ten świat wyglądałby inaczej. Ale przecież była już strasznie, okropecznie stara, więc musiała w końcu umrzeć. W każdym razie wiesz, że wiarą można tyle samo zdziałać co magią - chociaż też nie mam pojęcia czym to się różni i dlaczego - w końcu magami też opiekują się bogowie, prawda? W każdym razie dziś w południe szczur... to znaczy mateczka pokazała mi, że... to znaczy... - zaplątała się, próbując na razie nie wyjaśniać wszystkiego do końca. - No, w każdym razie, że jak się mocno wierzy i prosi, to bogowie cię wysłuchają i pomogą. I w świątyni dostałam o, to - uniosła srebrny wisior ku światłu pochodni, nieświadomie mówiąc z coraz większym zapałem. - Habbakuk mówił, że jeśli będziemy mocno wierzyć i trzymać się razem, i pomagać sobie nawzajem, to wszystko się uda i przetrwamy Trudne Czasy. I udało się!! Choć chyba głównie za sprawą tych duchów - wzdrygnęła się, jakby dopiero teraz uświadamiając sobie, że Duch trzymał ją za rękę. Brrrr! - Ale to było takie straszne, że ten oślizgły Nerakijczyk mieszkał pod samym Domem! Nic dziwnego, że Dziura była taką okropną karą. Myślisz, że ojciec Edrin będzie zły, że go przegoniliśmy? Choć pewnie nie - odpowiedziała samej sobie - dopiero wtedy by się matka Zimira wściekła!

Czuła. Degary uśmiechnął się patrząc cały czas przed siebie. Fajnie jest być tym jedynym, który potrafi. Nawet jeśli mu się tego wzbrania... ale jeszcze fajniej jest wiedzieć, że jest ktoś jeszcze. I że dzieli ten entuzjazm. Bo bez wątpienia Amarys mówiła z przejęciem, które i jemu w pewnym stopniu się udzieliło choć przecież od początku wiedział gdzie jest jego miejsce. Kiedyś zastanawiał się tylko, czy wiara nie stoi w jakimś stopniu w zaprzeczeniu do magii, którą rozumiał zawsze w sposób dość ścisły... Jednak u Anduvala w pokoiku dostrzegł podczas którejś z lekcji kawałek ubrania z wyszytym symbolem czerwonego księżyca. Lunitari. Nie pytał o to zgryźliwego maga, bo i pewnie i tak by się nie dowiedział nic więcej ponadto, że jeszcze za głupi jest. Ale potem poczytał trochę o Pannie Tajemnic. Nie było wokół niej zorganizowanego żadnego obrządku, ale... najwięksi magowie jej szkoły, byli z nią bardzo związani. Jakby roztaczała opiekę nad tymi którzy pod jej okiem tkają magię. Tylko dlaczego Anduval wolał się z tym nie obnosić?
- Może i tak się wścieknie jak się domyśli, że ojciec Edrin mógł w ogóle wiedzieć o tym rycerzu i mimo to nic z nim nie zrobić, a nawet wykorzystywać - zaśmiał się - Nieeee... chyba by...

- Habbakuk mówił? - Rav zatrzymał się gwałtownie i odwrócił w stronę Amy. - A... to miło z jego strony - dokończył. Nie miał zamiaru o nic wypytywać. W gruncie rzeczy nie powinien był się wtrącać się do rozmowy o nie swoich sprawach. Ruszył dalej, podświadomie przyspieszając kroku.
- To miło z jego strony, miło z jego strony - przedrzeźniła Rava b, czując narastającą wściekłość. Wiedziała, że tak będzie! - Pewnie, że miło, a co żeś myślał? - mruczała pod nosem, nie zwracając uwagi na to, że Trzmiel ją słyszy. - Z tobą to tylko o owcach można rozmawiać. Dureń!
Rav nie odpowiedział. Skoro faktycznie miała go za głupka, to nic dziwnego, że nie chciała z nim o niczym rozmawiać. Za wysokie, jak dla niego, progi, jak widać. A raczej jak słychać. Jak to ludzie się zmieniają, po jednej rozmowie z bóstwem. Nie do wiary.

Przez dobrą chwilę panowała taka strasznie głupia cisza. Nie wiedzieć czemu, na dalszy tor zeszła przygoda, w której przecież właśnie uczestniczyli...
- Emmm... - zaczął Trzmiel, chcąc coś w końcu powiedzieć, ale dopiero teraz sobie uświadomił, że czego nie powie to wyjdzie jeszcze głupiej. Nie chciał drażnić Rava. Jeszcze by tego brakowało by Dom miał swoich Tych Trzech, a specjalnie dla Degary'ego byli Ci Czterej. Ale też jak już zaczęli tę rozmowę to chętnie by ją pociągnął. Nigdy z rówieśnikiem nie rozmawiał na takie tematy... Płomień pochodni zadrżał jakby w samą porę - Widzicie? - Wskazał na pochodnię Rava, na szczycie której ogień zatańczył leciutko - Cug. Albo już ze zmęczenia mi się wzrok pląsa...


Cug... Ciekawe, skąd Trzmiel zna takie słowo, bardziej pasujące do Tych Trzech. Ale chyba miał rację. Płomień jakby się zachwiał. Chyba że wina tkwiła w konstrukcji pochodni.
- Obyś miał rację - powiedział Rav. - Dobrze by było wyjść już z tego korytarza. Amy powinna jak najszybciej wrócić do Domu, zanim się zrobi kolejna afera.
- Tsss... - Aglahad przystanął na chwile, unosząc jeden palec. Poślinił go i powtórzył gest. - To rzeczywiście może być przeciąg. - orzekł wreszcie, wyraźnie niezadowolony, że ktoś go uprzedził. - Dobrze, że jesteśmy w tunelu, a nie na otwartej przestrzeni. Tak pochłonęło was gadanie o jakiś habakukach, że już dawno mógłby nas podejść jakiś Nerakijczyk. Brrrr..
Oczywiście Aglahad doskonale wiedział kim jest Habbakuk, ale czego się nie robi dla zdobycia swoich pięciu minut.. albo piętnastu sekund.

- Tak przy okazji, to pamiętnik dobrze ukryłam, żeby nikt nam go nie zwędził. Nie uciekniecie przecież bez niego, prawda? - rzuciła Amy, szczęśliwa że znalazła powód by zmienić temat i nakłonić resztę do przełożenia Ucieczki. Zignorowała "jakiegoś habbakuka" tylko dlatego, że wystraszyła się wzmianki o Nerakijczykach i możliwości spotkania kolejnego ducha. - Poza tym nie chcecie się dowiedzieć o czym rozmawiali wtedy pan Anduval i ojciec Edrin?
- W zasadzie to nie mam na myśli ucieczki jako takiej. - Rav na moment obrócił się w stronę Amy i Trzmiela. - W znaczeniu że ciemną nocką wyskakujemy przez okno i biegniemy w las. Przynajmniej nie w tej chwili. Najpierw chyba warto by porozmawiać... z ojcem Edrinem... na temat naszej przyszłości w Domu. Albo spytasz ojca Helbrina. On cię lubi. I powinniśmy powoli przygotowywać się do opuszczenia Domu. Dowiedzieć się o drodze, jaka nas czeka... A jeśli chodzi o tamtą rozmowę to nie sądzę, by mieli ochotę nam wyjaśnić, o czym mówili. Pójdziesz i powiesz 'przypadkiem usłyszałam i chciałabym się dowiedzieć więcej'? Ojciec Helbrin może by ci coś powiedział, ale nie tamci dwaj...
- No jasne że pójdę, jeszcze z kwiatkiem - zaperzyła się Amy. - "Przypadkiem" moglibyśmy więcej usłyszeć stojąc "przypadkiem" w odpowiednich miejscach. A o ucieczce mówiliście tak, jakbyście chcieli zmiatać już zaraz. Nawet do Dziury nie chcieliście wrócić - głos jej się lekko załamał. Rav wcale nie pytał się jej o zdanie. Czyżby noc spędzona z chłopakami sprawiła, że wolał teraz zadawać się z nimi? "Głupek. Chojrak. Zachowuje się jakby wszystkie rozumy pozjadał. Niepotrzebnie tu przyszłam", rozżaliła się w duchu.

__________________

Materiały dla początkujących graczy [D&D]
Szanuj Mistrza swego - możesz mieć gorszego!
Prowadzenie sesji na forum w pytaniach i odpowiedziach
Life is hard, even in heroic fantasy!

08-08-2010, 12:10
Kerm
Obsługa




Reputacja: 22
$: 558 487
Rav wzniósł oczy ku niebu. A raczej ku okopconemu sufitowi. Potknął się przy okazji o przegapiony kawałek przypalonej, bliżej nie określonej rzeczy, którą czas i pożar zamieniły w nie wiadomo co.
- Może ja cierpię na tę, no... zapominam, o czym mówię, co? Kiedy powiedziałem, że w tej chwili uciekam z Domu? Że tam nie wracam? - spytał. - Odprowadzę ciebie i wrócę do Dziury. A jak się zorganizujemy, to ruszymy w świat, odszukać miejsce z tej mapy. Sama chciałaś iść, a teraz się rozmyśliłaś?
Swoją drogą był bardzo ciekaw, jak Amy chce zorganizować przypadkowe wysłuchanie ciągu dalszego historii Anduvala i Edrina... On sam nie miałby nic przeciwko temu, ale nie wyobrażał sobie sposobu na uzyskanie tych informacji. Poza otwartym zadaniem pytań. Co z pewnością skończyłoby się kolejną wizytą w Dziurze. Ale jak nie będzie innego wyjścia... Śmiałym ponoć sprzyja szczęście.
- Mówiliście wcześniej - uparła się Amy. - Zaś wyprawę w świat to... e... trzeba zaplanować dokładnie. No. I o to mi chodziło. Nic na wariata. Co to w ogóle za tunel? Skąd wiecie, że wychodzi w lesie?
- No... dzieci nam powiedziały. We śnie. O domku w lesie - powiedział Rav. Nieco niepewnie, ponieważ w tej chwili sen nie nie wydawał mu się zbyt poważnym argumentem. Natomiast nie zamierzał się spierać na temat tego, co kto wcześniej mówił o ucieczce. - A trochę się domyśleliśmy. W każdym razie Bina i Elli mieli tędy uciekać podczas napadu Nerakijczyków. Weszły do tunelu, ale Nerakijczycy wszystko podpalili. Trzmiel powiedział o ruinach domku myśliwskiego i sądzimy, że tunel kończy się właśnie tam.
- Ech... było by prościej, gdybym miał tu swoją mapę. Ja myślę tak samo jak chłopaki. Ten domek chyba nawet mi świta w pamięci, ale nie jestem pewien. Zobaczymy co jest na końcu i wrócimy, a potem będzie można już planować. Profesjonalnie planować, prawda? - Aglahad z żalem porzucił myśl o ucieczce tu i teraz. Trochę się nawet zaczerwienił, kiedy Amarys zarzuciła im działanie na wariata. Przynajmniej w jednym przypadku na trzech, dziewczyna utrafiła w samo sedno. Dobra jest.. pomyślał. On sam zazdrościł osobom pokroju Amarys umiejętności odczytywania nastrojów, czy pobudek. Aglahad zwykł postrzegać innych swoją miarą.

- A jak nie będzie domku? - niepewnie pisnęła Amy. Im bliżej wyjścia i wędrówki przez las tym bardziej niepewnie się czuła. Co prawda planowali z Ravere wyprawę w nocy do lasy, jednak co innego planować, a co innego znaleźć się w nieznanym miejscu w środku głuszy! Chociaż dzięki rozmowie z Trzmielem przynajmniej zapomniała o strachu przed duchami.

- Albo będzie domek, albo ruiny - zapewnił Rav. - Raczej to drugie. Dotychczas dzieci nas nie okłamały, a przecież musiały wiedzieć, dokąd idą. Ale - zdecydował się podzielić się ewentualnymi wątpliwościami - mogą być pewne kłopoty z otwarciem. Ale skoro dzieci by umiały, to my tym bardziej damy sobie radę.
- Po przygodzie z kratą, nie wiem czy chcę już cokolwiek otwierać.. - burknął Aglahad. - Ale właściwie jak robimy. Rozdzielamy się tam na miejscu i Rav idzie odprowadzić Amarys, czy idziemy tam wszyscy? Ja myślę, że razem raźniej.
- Pójdziemy z Amy sami - powiedział Rav. - Ktoś przecież powinien powitać akolitów, gdyby przypadkiem mi się nie udało wrócić na czas. Może w ogóle się nie doliczą, że kogoś brakuje... - uśmiechnął się lekko, czego w mroku korytarza, mimo światła pochodni, nie było widać.
- Noo tak.. ale musimy jeszcze pochować dzieci - Aglahad od dłuższego czasu przyciskał do swojego ciała prowizoryczny pakunek, który wykonał ze swojej koszuli. Zdawał się być nieco zdezorientowany, a na pewno małomówny.
- Ty sobie żartujesz z nas, czy przez sen mówisz? - Rav zdawał się być uosobieniem zaskoczenia. - Wszak to trzeba zrobić oficjalnie, a nie gdzieś pod płotem. To znaczy w lesie. Nie mówiąc o tym - dodał - że ojciec Edrin się ucieszy, że znalazłeś szczątki dzieci Radnego. Na pewno daruje ci kilka win... no, złamań Regulaminu.
- Też tak uważam. Należy im się godny pochówek zwłaszcza po tym, co tutaj przeszły z tą Ciemnością. - stanowczo rzekła Amarys. - Biedactwa... Ile lat musiały się tak męczyć? Poza tym nie wydało wam się dziwne, że nigdzie nie było trupa tego Nerakijczyka? Skąd on się w takim razie tutaj wziął?
- Musisz je zabrać ze sobą, Aglahadzie - powiedział Rav. - W końcu Amy nie może ich zanieść do Domu. A ten Nerakijczyk... Może leży gdzieś koło wyjścia. Chociaż nie... - Poprawił się. - W końcu krata była zamknięta.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez Kerm : 25-08-2010 o 12:33.
woltron jest offline  
Stary 23-08-2010, 10:12   #103
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Woltron, postawię Ci ołtarzyk domowy i będę palić kadzidełka... Jesteś niesamowity
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 23-08-2010, 10:23   #104
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Proszę, chociaż wszyscy powinniśmy dziękować wujkowi googlowi za opcję "kopia" i potężne archiwum stron internetowych.

BTW: poza tym ciągle liczę, że kiedyś zrobicie rekrutację dodatkową (a ja akurat będę mieć czas i siłę na stworzenie postaci )
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 23-08-2010, 13:34   #105
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mój prywatny ołtarzyk jest zajęty, ale podziękowań skąpić Ci nie będę
 
Kerm jest offline  
Stary 06-09-2010, 11:00   #106
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ej, koleżanki, koledzy...
Proszę rzucić okiem do posta wotrona albo doc'a (adresy kopii stron) i zabrać się za odrabianie strat.
Zaczyna Avaron
 
Kerm jest offline  
Stary 06-09-2010, 15:23   #107
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Wygląda na to, że rzeczywiście coś się w tym momencie woltronowi obcięło - pamiętałam tego posta, tylko nie mogłam go nigdzie znaleźć ani poprawnie umiejscowić.

Post Ava zaraz się wrzuci a dalej będziemy już jechać stronami z doca. Tak będzie chyba wygodniej
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 07-09-2010, 12:31   #108
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Hurtem byście wrzucili i spokój.
 
Sayane jest offline  
Stary 13-09-2010, 09:53   #109
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Keth, wrzucasz tego posta, czy ktoś ma to zrobić za ciebie?
 
Sayane jest offline  
Stary 27-09-2010, 17:33   #110
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mój post jest, ale mam dwa pytania.
1. Czy drzwi do celi są otwarte?
2. Czy Aglahad i Trzmiel siedzą, wstają czy zdążyli wstać zanim Rav wszedł?
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172