Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-04-2010, 19:26   #11
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Z tego co słyszałem - stwierdził Rav - to dość częsta przypadłość poszukiwaczy przygód. Może warto zacząć się przyzwyczajać? Tam - machnął ręką sugerując tereny leżące na zewnątrz Domu - ponoć tak się zdarza.

- Tu też jak widać - mruknęła Amarys, po czym uśmiechnęła się chytrze. - Jak już z wodą skończyłeś to może byś się za szorowanie tych kotłów wziął, Panie Duży i Silny, co? - wcale jej się nie uśmiechało skrobanie garów, w których spokojnie sama mogłaby się zmieścić. Z Aglahadem i Degarym na dokładkę.

- Słodyczy ty moja - Rav uśmiechnął się w odpowiedzi. Średnio szczerze. - Zaraz ci pomogę, skoro nie dajesz sobie rady. Tylko przyniosę jeszcze jeden cebrzyk wody. Na zapas.
Chwycił dwie grube szmaty i z kociołka, co wisiał nad ogniem, przelał nieco gorącej wody do gara, o którym mówiła Amarys. Dolał odrobinę zimnej, jako że zmywanie nie polegało zwykle na poparzeniu sobie rąk wrzątkiem, potem uzupełnił wodę w kociołku.
- Jak chwilkę postoi, to potem lepiej będzie schodzić - powiedział tonem znawcy. - Poza tym do takiej pracy jak czyszczenie gara trzeba precyzji, nie siły. - Zerknął znacząco na Aglahada.
Przelał resztę wody z cebrzyka do stojącego obok wiaderka i wymknął się z kuchni.

- Cwaniak - Amarys powiodła za nim wzrokiem. Jakby miała tyle siły to by się chętnie zamieniła. Widok wychodzącego na podwórze Rava przypomniał jej znów o zaprzepaszczonej nocnej eskapadzie. A miało być tak pięknie... Po zmywaniu nie będą mieć pewnie sił na wędrówki, a jutro - znając życie - złośliwie będzie lało. Westchnęła głęboko, szepcząc "Chcę do lasu..."; po czym głośno rzekła do towarzyszy niedoli - Nalejcie wrzątku do tych kotłów, niech odmokną.
Rozejrzała się po kuchni oceniając ile pracy im jeszcze zostało. Jej wzrok padł na odłożoną przez Trzmiela książkę. Ona swojej w końcu nie zdążyła znaleźć, tym bardziej więc zazdrościła chłopakowi zdobyczy. A okładki jakoś nie poznawała, choć znała większość tomów stojących na bibliotecznych półkach.
- Co to za rarytas zwinąłeś? - spytała Trzmiela, kiwając głową w stronę książki.

Trochę szkoda. Nie dlatego, że nie chcieli, ale dlatego, że się wygadał. Niesamodzielność jego osoby go strasznie drażniła, a przyznanie się do niej jeszcze bardziej. Przytuliwszy się do ostatniego już stosika wytartych misek, zdjął go ze stołu i ruszył w stronę wielkiej i świecącej pustką, tak jak większość przytułkowych mebli, szafki. Pokaźny, kosmaty pająk domowy, który buszował na najniższej półce, na widok chłopaka czmychnął prędko w stronę obfitującego w niewielkie dziury po sękach, sufitu. Trzmiel przez chwilę obserwował osiem błyskawicznie poruszających się odnóży. Głupi szczęściarz...
Wspomnienie Amarys o książce wyrwało go z zamyślenia. Obejrzał się na dziewczynę.
- Wygląda mi na dziennik - rzekł szybko chcąc czym prędzej upchnąć do szafki ostatnie miski, które wyraźnie nie chciały się w niej zmieścić i podejść do Amarys. Drzwiczki tylko dwa razy skrzekliwie zaprotestowały przeciw takiemu traktowaniu i po chwili ustąpiły z odgłosem wywracania się w środku całej masy naczyń. Tak czy inaczej były zamknięte... Podbiegł do dziewczyny.
- Pierwszy raz ją zobaczyłem. - Mówił szybko. Z odrobiną fascynacji w głosie. - Była w dziale przyrodniczym, ale na pewno nie jest taką. Mistrz Elben pewnie nawet nie ma jej skatalogowanej, bo i ekslibrisu nie ma, widzisz?
Pokazał pierwszą stronę, na której poza tłustymi śladami po wosku nie było nic więcej. Tytułu, autora. Wszystko zaczynało się niepozornymi słowami:

„Nie sądziłem, że kiedyś przyjdzie mi zebrać karty mojego dziennika w jedną historię. Nie jest ona wszakże niczym innym jak tylko paroma wyjątkami z dziejów tak pięknie naiwnych ludzi, którym los wydał się wspaniałą przygodą, a okazał okrutnym doświadczeniem, którym żyję po dziś dzień. Wszystko zaczęło się...”


Ciche skrzypnięcie drzwi oznajmiło powrót Rava z kolejnym cebrzykiem wody. Pochylony nad księgą chłopak nawet nie zareagował.

Trzmiel odwrócił parę stron dalej gdzie już były zwykłe wpisy dziennikowe. Wszystkie okraszone niezbyt udanymi, ale momentami bardzo wymownymi rysunkami. Szkice postaci, przedmiotów, miejsc. A gdzieniegdzie nawet karminowe plamy, w których zachował się odcisk palca autora.
- Spójrz - pokazał na nie zawsze równy charakter pisma, który na pewno nie należał ani do Elbena, ani do innego kapłana - Nie przepisany. Prawdziwy. I spójrz jeszcze tutaj - odwrócił kartki na sam koniec gdzie na całej pożółkłej stronie, została przedstawiona mapa krainy. Brakowało legendy. Przynajmniej na pierwszy rzut oka - Opowiada o buntownikach... Tyle przynajmniej wywnioskowałem z paru akapitów. Prawdziwych buntownikach. Jak ich zdradzono. I jak się zemścili... Myślę, że to prawdziwe wydarzenia. Inaczej Anduval... - westchnął jakby zmarkotniały tym, że wymienił imię maga - No bo to on powiedział mi gdzie tego szukać. Sam bym nie znalazł pewnie...

- A skąd Anduval to wiedział; to znaczy gdzie jest książka i że w ogóle jest... skoro nawet ojciec Elben jej nie widział, bo nie podpisał? Może sam ją podrzucił dla ciebie, co? - zastanawiała się głośno Amarys. - Dalczego w ogóle kazał ci jej szukać? Czegoś się z niem miałeś nauczyć?

- Nie powiedział wprost... - odparł chłopak i zmarszczył się przywołując przed oczami obraz Anduvala - Mówił, że do następnego zadania będę potrzebował odnaleźć coś co zgubiło się ojcu Elbenowi. I że znajdę to pośród drzew nad krystaliczną wodą. Ojciec Elben jednak przecież nawet czubka nosa nie wystawia poza budynek Domu więc zrozumiałem, że chodzi o bibliotekę gdzie spędza najwięcej czasu. Gdy jednak doszło do mnie, że drzewa i krystaliczna woda to wskazówki do książek to już była pora Nakładania. No a potem przylazł Stam z bliźniakami...
Przez chwilę nic nie mówił.
- Powiedział też, że wszystko będzie bardzo ważne.

- Czegoś tu nie rozumiem. - Rav pokręcił głową. - Chociaż... Pewnie te fragmenty pisał na bieżąco, a dopiero potem zebrał wszystko w całość. I opatrzył wstępem... Nie pisał w gotowej księdze. Znacie się na tym lepiej, niż ja - spojrzał na Amarys i Trzmiela. - Ile czasu trzeba, by papier stał się taki żółty? Czy też pisał na takim byle jakim, bo tylko to miał pod ręką? Atrament jest wyblaknięty jakiś...

- Zależy - wzruszyła ramionami Amarys, bardziej ciekawa odpowiedzi Trzmiela niż wieku dziennika. - Papier żółknie od słońca. Jeśli leżał w długo w ciemności może mieć i kilkadziesiąt lat; jeśli właściciel trzymał go na oknie to kilka. A atrament - kto wie? Zależy czym pisał, byle jaki to pewnie i za rok wyblaknie.

- Jak wrócił do domu to napisał wstęp, a nie jak po górach i lasach biegał - powiedział Rav. - Wtedy z pewnością miał dobry atrament. A ten cały wstęp też nie wygląda na napisany wczoraj.
- Że też nie umiał się podpisać... Anonim jeden - dodał z odcieniem pretensji w głosie.
 
Kerm jest offline  
Stary 01-04-2010, 20:48   #12
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
- Trzmiel, czyli co - musisz iść z tym dziennikiem do Anduvala i do oddać, tak? W takim wypadku nasze rozważania są psu na budę. Myślisz, że mag zdradzi ci kto był autorem tego dziennika i jakie wydarzenia opisywał? - Amarys odłożyła szmatę, dumając. Nagle podskoczyła - A może! Może to ojciec Elben był autorem dziennika, skoro to "jemu się zgubił"? Przecież też był kiedyś młody; może to jego przygody są tutaj opisane!? - z jednej strony trudno jej było wyobrazić sobie ojca Elbena biegającego z mieczem po lasach... w ogóle robiącego coś wbrew Zasadom, ale sama myśl o tym, ze jakiś Bohater mógł mieszkać w murach Domu sprawiła, że zaświeciły jej się oczy.
- Kończymy te gary i przeczytajmy dziennik! Mamy całą noc; czytając na głos na zmianę może skończymy przed śniadaniem i lekcjami Trzmiela? - teraz już nie dopuszczała do siebie myśli, że tak cenny kąsek - prawdziwe przygody a nie tylko książkowe bajania - mogą jej umknąć sprzed nosa. Do starego czarodzieja bałaby się nawet podejść, nie mówiąc już o pożyczaniu dziennika.

- No to jeszcze wyczaruj kilka świec. - Rav był bardziej sceptyczny. - Ja w każdym razie ich nie mam, a z kuchni lampy nie zabierzesz, bo by nas pani Gladys ze skóry obdarła. I gdzie chcesz to czytać? - dodał.

- Ależ marudzisz - Amarys nie dała się zbić z tropu. - Zanim skończymy to wszyscy będą spać, możemy więc wymknąć się do stodoły albo kuźni. A świeczkę... się skądś zwędzi. Zresztą dziś jasno bo pełnia, to jak się uprzemy można czytać na dworze. Poza tym sam popatrz - tyle tu juz siedzimy, a jej nie ma i nie ma. Może już dawno spać poszła - przecież wie że i tak gary pozmywać musimy, inaczej jutro dostałoby nam się podwójnie. Więc jak dobrze pójdzie można będzie zostać tutaj i z lampy skorzystać póki się oliwa nie skończy.

Amy-optymistka - pomyślał Rav, nie podzielając bynajmniej tego optymizmu. Przynajmniej jeśli chodziło o Gladys. Świece od biedy dałoby się znaleźć... Jakieś ogarki. Ale czytanie w stodole było nad wyraz głupim pomysłem. Jakby ich ktoś przyłapał akurat tam, to chyba do końca życia siedzieliby przy garach...

- Ojciec Elben? - rzekł Trzmiel ze zdziwieniem, cały czas zastawiając się nad tą możliwością. Nie pomyślał o tym. Ciekawe. Mistrz Elben miał już swoje lata i zrobił się tak roztargniony, że mógł zapodziać własne notatki... tylko co po nich Anduvalowi? - Fajna teoria - kiwnął głową. Przestał nawet być głodny - I dobry pomysł.

Aglahad słuchał rozmowy z rosnącym zainteresowaniem. Gdyby w kuchni było nieco więcej światła, można by nawet dostrzec rumieńce powoli wstępujące na jego twarz. Sam marzył o przygodach i uwielbiał opisujące je opowieści. Pomysł Amarys przypadł mu więc do gustu.
- Hejże! - Aglahad aż przyklasnął. - A co powiecie na strych? Znam tam świetne miejsce, gdzie jeszcze nikt mnie nie nakrył. Jakiś ogarek też się znajdzie.
Lekko się skrzywił, gdy przypomniał sobie o małym szkopule.

- W czym problem? - spytał Rav, widząc nagłą zmianę na twarzy Aglahada.

- Drobiazg, droga prowadzi przez bibliotekę - rzucił z niepewnym uśmieszkiem na twarzy Aglahad. Wszyscy wiedzieli jak skończyła się poprzednia eskapada w tamto miejsce.

- I nie ma innej drogi? Mniej rzucającej się w oczy? - upewnił się Rav.
Pomysł ze strychem przypadł mu do gustu bardziej, niż stodoła. Tam z pewnością mieliby spokój.

- Nooo jeest - przytaknął niechętnie Aglahad - o ile nie boicie się pająków. Wielkich jak pięść, brrrr... Ja się trochę ich boję.

- Jesteś od nich troszkę większy - powiedział Rav. Z drugiej strony rozumiał niechęć niektórych osób do niektórych stworzeń. - Zaatakował cię kiedyś któryś? - spytał. - Ach, to stąd się wziąłeś na regale?

- Raczej nie. Ale mógłby! Zresztą... To po prostu nie jest przyjemne, ale jak trzeba, to trzeba. I już. - Aglahad przytaknął nagle z wyraźnym zacięciem. - Nad regałem jest klapa, którą włażę czasem na strych, jak nikogo nie ma w bibliotece... - Dodał z jeszcze większym oporem niż dotychczas, nerwowo kręcąc stopą.

- Nic nie słyszałem - zapewnił go Rav.
- Amy? Trzmiel? - Rav spojrzał na pozostałą dwójkę. - Jak się zapatrujecie na przeprawę przez pajęczyny pełne ich twórców?

Amarys wykrzywiła się w obrzydzeniu, ale pokusa była większa niż strach, skinęła więc niepewnie głową.

- Pająki nie mogą być gorsze od Stama - uśmiechnął się Trzmiel - Właściwie są nawet śmieszne... - zamilkł zakłopotany widząc zdziwienie na twarzach pozostałych - No wiecie... gdy nie są za duże oczywiście... aaa nieważne. Skończmy z garami.
 
Viviaen jest offline  
Stary 02-04-2010, 22:09   #13
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny

Kuchenne drzwi otworzyły się ze straszliwym zgrzytem, jakby od co najmniej dziesięciu lat nikt nie potraktował zawiasów oliwą. Przystanęliście na chwilę nasłuchując, lecz w ciemnościach, które rozpościerały się za drzwiami królowała cisza. Uspokoiliście oddechy a serca przestały rwać się z piersi na wolność i powoli, pomalutku, ruszyliście przed siebie w mrok. Pierwszy, czujny niczym mała mysz, szedł Aglahad przyświecając sobie niewielką świecą, której blask tłumiła pocerowana opończa chłopaka. Postępował ostrożnie, co raz to rozglądając się w koło. W takich chwilach jeszcze bardziej przypominał szarą mysz, która stając słupka wypatrywała skrytego w ciemności kota.

Za Aglahadem podążała reszta. Choć starali się iść cicho, nie dało się ukryć, że czynili nieporównywalnie więcej hałasu, niż niewielki Aglahad. Pod ich stopami skrzypiały podłogi, oddech wydawał się głośny niczym świst kowalskich miechów, raz nawet niezdarny Ravere o mało się nie przewrócił, potykając się o porzucony z niewiadomych przyczyn na środku korytarza drewniany chodak.

Widać jednak, że los, albo sami bogowie sprzyjali im w tej eskapadzie, bo nikt z opiekunów nie usłyszał podejrzanych szelestów i ledwie słyszalnych odgłosów kroków. Dom spał głębokim snem po długim dniu pracy i nauki.


Wędrówka przez posępne, opanowane przez ciemność korytarze zdawała się nie mieć końca do chwili, gdy Aglahad dał im znak by się zatrzymali, po czym schwycił za klamkę wielkich drzwi obok których stanęli. Spoglądali przez chwilę po sobie z nieukrywanym zdziwieniem. Wszyscy dobrze wiedzieli, że te drzwi prowadzą do małego składziku, gdzie nie ma nic więcej poza starymi miotłami i drewnianymi baliami, tak niezbędnymi w dniu Porządku i Czystości.

Klamka z cicha szczęknęła a drzwi otworzyły się bezszelestnie. Aglahad uśmiechnął się szeroko, jakby zadowolony z sobie tylko znanego żartu, a Wy uświadomiliście sobie, że mały łobuz nie po raz pierwszy przemyka do tego składziku i to pewnie dzięki niemu drzwi tak cicho się otworzyły. Ale dlaczego? Cóż takiego jest w starym schowku na miotły?

Nim zdążyliście się nad tym zastanowić, zauważyliście, że z nagła mina Aglahadowi zrzedła. Szybkim gestem nakazał Wam, byście szybko weszli do pomieszczenia. Nie minęło kilka uderzeń serca, gdy wszyscy zrozumieliście powód pośpiechu chłopaka. Zza zakrętu korytarza biła - wciąż jeszcze przytłumiona, łuna zbliżającego się światła i dało się słyszeć niewyraźne szepty. Ktoś zbliżał się do Was. Nie czekając na kolejne ponaglenia Aglahada szybko weszliście składziku, a wizja miesięcy prac w kuchni sprawiła, że Wasze twarze pokryła iście trupia bladość.

- ...Uważam przyjacielu, że zbyt wiele wymagasz od tego chłopca. - Dało się słyszeć jakże znajomy głos ojca Edrina. - Zadania, które przed nim stawiasz, niejednego zdrowego i silnego mężczyznę mogłyby przerosnąć, a co dopiero jego. To okrutne i niegodne...

- Nie Edrinie. - Głos Anduvala był taki jak zawsze, suchy i pozbawiony emocji. - Ja nie mam czasu na wątpliwości i tak zbyt wiele już zmitrężyłem... Jestem już stary Edrinie, dużo starszy, niż mogłoby się wydawać. Niedługo nie będę mógł już wykonywać swojego zadania. Muszę mieć następcę.

- I tak uważam, że to za dużo jak dla jednego chłopca. - Odpowiedział ojciec Edrin a w jego głosie dało się słyszeć coś nowego, wątpliwości. - Te wszystkie próby, zadania...

- Nie mamy wyjścia Edrinie. - Anduval przerwał kapłanowi nieznającym sprzeciwu tonem. - I wiesz o tym równie dobrze jak ja. Tym bardziej, że ostatnio dręczy mnie trudny do wyjaśnienia niepokój. Coś się wydarzy przyjacielu...

- Na jasną Mishakal... - Głosy niknęły powoli w oddali. - I mnie ostatnio nawiedzają złe sny, jakby ostrzeżenia...


Gdy tylko na powrót zrobiło się zupełnie cicho a opiekunowie zniknęli gdzieś za kolejnym zakrętem korytarza, z wnętrza schowka dało się słyszeć zbiorowe westchnienie ulgi. Nikt nawet nie chciał myśleć, czym by mogło się skończyć wykrycie ich małej eskapady.

Trawiona ciekawością Amarys już chciała zadać jakieś pytanie, lecz Aglahad jedynie syknął, gestem nakazując jej milczenie. Dobrze wiedział, jak daleko niósł się głos przez te stare korytarze. Uniósł wysoko w górę świeczkę, tak, że jej mdłe światło oblało ich kryjówkę. Stanął przez chwilę jakby niezdecydowany, po czym szybko podszedł do jednej ze ścian i lekko pchnął cegłę oznaczoną wyrysowanym węglem, ledwie widocznym krzyżykiem. Dał się słyszeć cichy trzask a fragment ściany odsunął się od reszty murów. Aglahad jeszcze bardziej przesunął ściankę, otwierając przed Wami przejście wgłąb ciemnego, pełnego pajęczyn korytarza. Ponaglani jego gestami weszliście do środka a on zamknął za Wami wejście.

Owionęło Was zatęchłe, piwniczne powietrze a wszędobylskie pajęczyny natrętnie łaskotały co krok. Choć korytarz był opustoszały, to niestety nie był jednak pusty. W zasięgu wątłego blasku świeczkowego ogarka przemykały najróżniejsze Złowieszcze Kształty. Niektóre połyskiwały czerwonymi ślepiami, cichutko przy tym popiskując, inne chrobotały o wiele zbyt dużą ilością nóg, niż można by uznać za przyzwoite. Na szczęście korytarz szybko zakończył się wąskimi schodami, którymi Aglahad zaczął się śmiało wspinać.


Strych powitał Was powiewem chłodnego, nocnego powietrza i srebrzystymi smugami księżycowego światła, wpadającego do środka poprzez niewielką dziurę w poszyciu dachu. Chłód orzeźwił Was i rozwiał paskudny zaduch ciasnego korytarza, przez który się tu dostaliście. Aglahad uśmiechnął się triumfalnie i wskazał Wam zaciszny zakątek w samym narożniku stworzonym przez dach i ściany. Zauważyliście tam kilka krzeseł, niewielki stolik i całe sterty różnych drobiazgów. Wśród nich Rav dostrzegł swój stary wysłużony nóż z rogową rękojeścią, Amarys zauważyła połyskujący w świetle świecy zagubiony pierścionek z czerwonym oczkiem a Trzmiel skrzywił się, gdy pod stertą różnorakiego śmiecia zauważył pergamin wypełniony swoim nierównym pismem - jedną z pierwszych magicznych wprawek. Uśmiech obserwującego towarzyszy Aglahada stał się o wiele wątlejszy...
 
__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..."
by Marrrt
Avaron jest offline  
Stary 05-04-2010, 17:47   #14
 
Keth's Avatar
 
Reputacja: 1 Keth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodze
Amarys w podnieceniu ruszyła za małym spryciarzem. Wizja lektury pamiętnika odpychała na bok wszystkie prawdopodobne... nie - pewne nawet kary, które czekały ich w razie wykrycia. Z podniecenia łomotało jej serce, gdy drobnymi kroczkami sunęła korytarzem w pochodzie czterech spiskowców.
Przystanek pod składzikiem nie zdążył jej zdumieć - bardziej zdumiała ją rozmowa ojca Edrina z czarodziejem. Czyżby miała rację i przełożony sierocińca ma za sobą jakąś ciekawą przeszłość? I to Zadanie dla Trzmiela, o którym mówili... i sny... coś się działo, a oni mogli mieć w ręku klucz - lub przynajmniej wskazówkę - do rozwiązania zagadki. Ponure ostrzeżenie zawarte na pierwszej stronie dziennika w ogóle nie przykuło jej uwagi.

Tajne przejście w miotlarni jeszcze bardziej rozbudziło jej wyobraźnię. Że też coś takiego znajdowało się w ich Domu! I dlaczego się znajdowało? Nie znała historii Domu ani jego fundatora, lecz skoro istniało jedno przejście, mogło istnieć ich więcej.

Rav wsłuchał się w słowa wypowiadane przez idących korytarzem ludzi. O kim innym mógł mówić Anduval, jeśli nie o Trzmielu? Wszak mag nie miał innego ucznia... Ta myśl przez moment tylko zajmowała Rava, wsłuchującego się w oddalające się kroki. Gdy tylko ruszyli dalej, pojawiła się następna. I kolejna.
Z tych paru usłyszanych słów wynikało, że mag Anduval i ojciec Edrin znali się wcześniej. Dużo wcześniej. Czy uczestniczyli obaj w opisanych w dzienniku zdarzeniach? I od kiedy Anduval miał te przeczucia? Od niedawna, czy może wcześniej? Co złego miałoby się wydarzyć?
Jakie zadanie wypełnia mag? I czemu chce w to wszystko wciągnąć Trzmiela?

Nie zwracał zbyt wielkiej uwagi na przeszkody piętrzące się na drodze prowadzącej do kryjówki Aglahada, w przeciwieństwie do Amarys, która podskakiwała przy każdym złowionym kątem oka Złowieszczych Kształtów. Hordy krwiożerczych pająków nie wydały mu się godnym uwagi przeciwnikiem. Popiskiwania, szmery, chroboty również nie zrobiły na nim większego wrażenia.
W odróżnieniu od miejsca, do którego zaprowadził ich Aglahad.

- Nieźle się tu urządziłeś - powiedział, pozornie nie zwracając uwagi na fakt, że wśród stosów rupieci leżał jego stary nóż. Widać było, że mieszkaniec tego zacisza nie spodziewał się gości. Przynajmniej tych. - Dawno temu znalazłeś... - spojrzał w stronę nagromadzonych w kącie skarbów - ...to miejsce? - dokończył.

Aglahad czuł się dziwnie. Nikomu jeszcze nie pokazał tego miejsca. Był u siebie, ale nie sam - to była dla niego zupełnie nowa sytuacja. Spłonił się cały, gdy dostrzegł na co patrzy Ravere. Oj, było mu zdecydowanie nieswojo. Na pocieszenie przypomniał sobie stare przysłowie: znalezione nie kradzione!
- Znale.. a, dawno. Znaczy, pokazał mi je Odee, kiedy jeszcze żył. To chyba było wieki temu... - Smutny grymas przeszedł przez jego twarz, lecz szybko go opanował. - Fajne miejsce, prawda? Tu nikt nie będzie nam przeszkadzał.

- Wchodziliście tu przez dach? - Rav wskazał otwór, przez który wpadało światło księżyca. Przypomniał sobie, jak zginął Odee. Trudno było nie pamiętać.

- Gdzie tam - chłopak uniósł brew z lekkim niedowierzaniem i orzekł fachowym tonem (pozornie nie przejmując się wzmianką o przyjacielu) - za wąsko. Jeszcze od góry do środka da się tu wcisnąć, ale odwrotnie to już wyczyn.

- To by się dało łatwo przerobić. - Po doświadczeniach w kuźni Rav potrafił sobie wyobrazić sposób na skonstruowanie odpowiedniego mechanizmu. Prostego, ale skutecznego. Ale chodzenie po dachach nie należało do najbezpieczniejszych rozrywek, czego dowodem był los Odee'a.

Amarys tymczasem upewniwszy się, że nic po niej nie łazi zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. W półmroku ciężko było rozróżniać kształty, lecz coś znajomo błysnęło w stercie śmieci. Dziewczyna podeszła i wyciągnęła z niej pierścionek - tandetną, miedzianą zabawkę, lecz dla sieroty, która nie mogła sobie pozwolić na żadne ozdoby - prawdziwy skarb. Podniosła go i oskarżycielsko wycelowała w Aglahada.

Ten znów uniósł brew, jakby chciał udać, że nie wie o co się rozchodzi. - Eee... I co z tą księgą?

Dziewczyna łypnęła na niego groźnie okiem i założyła pierścionek na palec. Dziennik był ważniejszy - awantura mogła poczekać do rana. Może też w świetle dnia znajdzie więcej swoich rzeczy...

Rav odetchnął z ulgą. Dzięki mądrej zmianie tematu nie musiał odrywać dłoni Amy od gardła Aglahada. No, przy odrobinie szczęścia tego ostatniego, od koszuli.

- Daj jakąś dodatkową świeczkę - powiedział do Aglahada, kontynuując bezpieczniejszy temat - inaczej niczego nie zdołamy przeczytać.

Aglahad skwapliwie pokiwał głową i ruszył na poszukiwania świeczki. Po chwili wygrzebał ze skrzynki kilka niedopalonych ogarków i począł je po kolei odpalać od świecy, którą już mieli.
- Niby nic specjalnego, ale zawsze to trochę więcej światła. Kto pierwszy czyta?

Pytanie było zgoła niepotrzebne. Od razu było widać, że Trzmiel jest jakiś rozkojarzony. Nie zabierał głosu zdawać się mogło, że błądzi myślami nie wiadomo gdzie. A raczej nie mogli czekać, aż się z tego zamyślenia sam otrząśnie. Już bardziej prawdopodobne było, że wypowiedziane na głos słowa zapisane w pamiętniku wyrwą go z tego dziwnego stanu.

- Siadaj, Amy - Rav odsunął jedno z krzeseł i rękawem starł z niego odrobinę kurzu - świadectwo tego, że Aglahad niezbyt się przykładał do sprzątania. - Jak się zmęczysz, to ktoś z nas cię zastąpi.

Amarys nie trzeba było dwa razy powtarzać - chwyciła książkę i klapnęła na krzesło. Ogarki dawały wystarczająco dużo światła - póki co - a i pismo było dość czytelne. Otworzyła pierwszą stronę i nabrała tchu.
 

Ostatnio edytowane przez Keth : 05-04-2010 o 17:58.
Keth jest offline  
Stary 15-04-2010, 09:54   #15
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Księga przechodzi z rąk do rąk. Cisza wypełnia się monotonną melodią słów - opowieścią o dawno minionych czasach i ludziach, którzy już odeszli.

„Nie sądziłem, że kiedyś przyjdzie mi zebrać karty mojego dziennika w jedną historię. Nie jest ona wszakże niczym innym, jak tylko paroma wyjątkami z dziejów tak pięknie naiwnych ludzi, którym los wydał się wspaniałą przygodą a okazał okrutnym doświadczeniem, którym żyję po dziś dzień.

Wszystko zaczęło się po najeździe rycerzy Takhisis na Abanasinię. Nerakijczycy swymi krwawymi rządami odebrali nam wszystko, co było dla nas drogie. Nasi ludzie umierali z głodu a wszystko, co udało nam się wyhodować lub stworzyć, było grabione na rzecz zakonu czarnych rycerzy. Bunt tlił się w naszych sercach, lecz to On stał się iskrą, która go rozpaliła. Młodzi i naiwni ruszyliśmy za nim gotowi na wszystko, by móc odmienić swój podły los niewolników...”


Opowieść toczyła się dalej. Obserwowaliście losy ludzi urzeczonych na nowo odkrytą wolnością, dla zdobycia której gotowi byli stawiać w hazard swoje życie. Dzień po dniu...

"...Wczoraj po raz pierwszy zabiłem człowieka. Nie mogę spać, przed oczami wciąż widzę jego twarz. Napadliśmy na patrol nerakijczyków, którzy w pobliskiej osadzie zarąbali gospodarza. Nie chciał im dać jedzenia. Nie słuchali gdy mówił, że nie ma więcej. Było ich chyba dziesięciu - rycerz i kilku żołnierzy. Wjechali do kotlinki, gdzie czekaliśmy ukryci. Nie zdążyli nawet dobyć broni, gdy posypały się na nich strzały. Ja też strzelałem. Później, gdy wszystko już ucichło, podszedłem do tego, który padł z mojej ręki. Bogowie Światła, jakże był młody... On mówi, że tak trzeba, że gdy czarni rycerze zaczną się bać, nie będą tak skorzy do mordowania. Mówi też o zemście. Zgadzam się z nim, ale dlaczego nie mogę zasnąć..."

Opowieść przyśpiesza, czujecie w niej dumę buntowników, ich zapalczywość, chęć pomszczenia swoich bliskich. Ale jest tam i strach, strach przed wrogami i przed tym, w co ich samych zmienia ta wojna. Z czasem znika gdzieś zgroza pierwszych dni walki, piszący staje się weteranem. Od zapisywanych przezeń słów bije chłód. Widział już zbyt wiele, by coś go poruszało.

"...Atak na karawanę okazał się sukcesem. Tylko dzięki strategii Vaelyra i magii Lyonee mogliśmy tego dokonać. Razem tworzą wspaniały duet. Zginęło kilku naszych, ale było warto. Nigdy wcześniej nie udało nam się zdobyć tyle dobra. Rozdamy to wszystko w okolicznych wioskach. Ludzie nas kochają. Jesteśmy ich zemstą, ich wolnością..."

Ostatnie wpisy. Opowieść zbliża się do finału a Wy z jakiegoś powodu przeczuwacie, że nie będzie szczęśliwy...

"...Przyłapaliśmy Grith'a na podbieraniu rzeczy, które zabraliśmy z karawany. Okradał nas już dość długo, by w ukrytym korytarzu naszej kryjówki zgromadzić całkiem spory majątek. Niektórzy z naszych oddali życie, żeby to zdobyć. Cholerny złodziej. Chcieliśmy go ukarać od razu, ale oni zdecydowali żeby puścić go wolno, by odszedł w swoją stronę. Niech go bogowie ukarzą..."

"...Nie minął nawet tydzień od ostatniego ataku, a znów idziemy na szlak. Dopiero co udało nam się zdobyć wóz poborcy podatkowego z całą zawartością. Nawet nie zdążyliśmy rozdać tego wszystkiego. Wieść o transporcie złota, który jest prowadzony z Heaven do Neraki dotarła do nas dwa dni temu. Dostaniemy ich..."

Wpisy zaczęły się rwać, pismo stawało się coraz bardziej nieczytelne. Widać było, że piszący te słowa spieszył się i nie miał czasu się starać. Ostatnie zdanie z tej strony było szczególnie trudne do rozszyfrowania, zamazane i krzywe, zupełnie niepasujące do schludnego pisma z początku dziennika. Jednak nie mieliście problemów z odczytaniem go, gdyż spodziewaliście się właśnie tych słów.

"...To była zasadzka... prawie wszyscy zginęli... uciekamy..."

Koniec słowa przechodził w długą, ostrą linię, gdy pióro ześlizgnęło się po stronie przecinając ją wpół i być może wypadło kronikarzowi z dłoni, gdy zerwał się do galopu...

Odwróciliście stronę i z bijącymi mocno sercami wpatrywaliście się w puste stronice, zawiedzeni, że nie ma nic więcej. Ale czy na pewno? Przecierając zmęczone oczy zauważyliście, że kolejna kartka jest dziwnie wypukła, jakby po drugiej stronie ktoś pisał. Odwróciliście stronę i zauważyliście, że wypukłości są większe, choć strony nadal puste... Dopiero kolejna przełożona karta ukazała Wam jeszcze jeden wpis. Jakby właściciel dziennika celowo zostawił puste miejsce na uzupełnienie wydarzeń, których nie miał czasu notować na bieżąco i których w końcu z sobie tylko widomych powodów nie opisał.

Wpisy były znów schludne i czytelne, choć wyraźnie było widać, że piszący się spieszył. Zamaszyste litery emanowały pewnością siebie i zdecydowaniem.

"Dopadliśmy go w naszej kryjówce. Złodziej i zdrajca! To on musiał wydać nas nerakijczykom. Niepotrzebnie puściliśmy go wolno. Ale przeliczył się..."

"...Idą naszym tropem, nie mamy czasu. Oboje nie żyją, musimy ich pochować w naszej siedzibie, zawalimy wejście. Musimy uciekać. Nie ma litości. Grith za zdradę zostanie z swoimi skarbami na zawsze, jako strażnik tu pochowanych..."


Wzdrygnęliście się na tak okrutną karę, choć nie ulegało wątpliwości, że była sprawiedliwa.

Ravere westchnął i przekazał książkę Trzmielowi. Teraz była jego kolej czytania, choć wszyscy byli już potwornie zmęczeni.

Czytanie przez pół nocy przy wątłych płomykach świec nie wpłynęło korzystnie na Wasze oczy, które same się zamykały domagając się odpoczynku. Sytuacji nie poprawiał fakt, że co i rusz któremuś z Was głośno burczało w brzuchu. Gdybyście spokojnie poszli spać, jakoś byście dotrwali do śniadania a tak? Skręcające się z głodu kiszki powoli zaczynały Was denerwować i rozpraszać. Zwłaszcza, że niepostrzeżenie robiło się jakby jaśniej... zbliżał się świt, zdecydowanie zbyt rześkie powietrze napływało przez dziurę w suficie. Powoli zdawaliście sobie sprawę z faktu, że skostnieliście z zimna nawet tego nie zauważając. Historia skutecznie odpędzała od Was myśli o głodzie, chłodzie i zmęczeniu. Teraz już się skończyła, ale czy na pewno? Trzmiel wyciągnął rękę po dziennik, choć na tej stronie nie było już więcej żadnego wpisu. Może autor zostawił znów puste miejsce? Może napisał gdzieś dalej?

Nagły podmuch wtargnął do pomieszczenia, zdmuchnął i tak już wątłe płomyki dogasających kaganków i wdarł się pod ubranie chłopaka dokładnie w momencie, w którym odbierał książkę od Rav'a. Zgrabiałe palce nie chwyciły tomu zbyt pewnie, a nagłe smagnięcie zimnem spowodowało dość gwałtowną reakcję... i dziennik wysunął się z rozdygotanej dłoni z suchym trzaskiem lądując u Waszych stóp. Wstrzymaliście oddechy, gdy przerażony uczeń maga schylił się, by podnieść książkę. Czy nic się nie stało? Czy strony się nie pogięły? Nic nie pękło? To by dopiero było, gdyby zniszczyli tak cenną rzecz. Baliście się nawet myśleć o konsekwencjach takiego czynu. Musielibyście się przyznać do czytania po nocy i to czegoś, czego nie powinniście nawet oglądać...

Tylko Amarys zauważyła, jak podczas spadania z dziennika wysunęła się pojedyncza karta. W szarówce przedświtu byłaby doskonale niewidoczna, jednak dziewczyna stała w odpowiednim miejscu aby zobaczyć, jak strona przez chwilę szybuje ku otworowi w suficie, po czym opada łagodnie lądując pod regałem. Całe szczęście, niezbyt głęboko. Zwinne palce bez trudu wydostały sztywną kartę, jak się okazało, złożoną na czworo. Teraz wystarczyło tylko podejść pod wyrwę w dachu i rozłożyć pergamin...

***

Amarys zadrżała z zimna i przestrachu, gdyż upadający tom nie tylko mógł się zniszczyć, ale też wywołał huk nieprzystający nijak do ciszy poranka. Na szczęście z dołu nie było żadnej reakcji, a jej oczy odruchowo zaczęły śledzić lot spadającej kartki. Ledwie ta dotknęła podłogi a dziewczyna już była na czworakach, grzebiąc ręką w zakurzonych przestrzeniach za regałem.

- Mapa... - szepnęła niemal z nabożną czcią, rozkładając zgubę przed towarzyszami.

***



Waszym oczom ukazała się MAPA. Dla tych z Was, którzy uważali na geografii jasne było, że przedstawia Góry Kharolis. Niemal niewidoczny symbol znaczył miejsce, gdzie znajdowała się kryjówka buntowników. Poczuliście, jak znów żywiej biją Wam serca a wszelkie myśli o zimnie, głodzie i domniemanej karze ulatują ku wschodzącemu słońcu...
 

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 27-04-2010 o 20:39.
Viviaen jest offline  
Stary 15-04-2010, 10:51   #16
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Aglahad, nie masz jakiegoś pióra i kawałka papieru? - spytał Rav. - Amy mogłaby przerysować tamten kawałeczek z zaznaczoną kryjówką... Tak błyskawicznie - dodał. Góry zwykle bywały duże i poszukiwanie czegoś ukrytego mogłoby im zająć dużo czasu... Jeśli oczywiście istniałoby w przyszłości jakieś 'poszukiwanie' i jakieś 'im'.

Mapa! Kolejna mapa! Nieznane krainy, skarby, smoki, krainy, skarby, smoki, skarby, smoki, krainy, krainy,smoki,skarby, skarbysmokikrainy! I tak w kółko. - Co? A. Papier, pióro. Niiie wiem, sprawdźcie. - Mruknął Aglahad, wciąż pogrążony w myślach.

- Vaelyr i Lyonee... - powtórzył cicho Trzmiel zamykając oczy. Imiona nawet w tym szepcie nie brzmiały pospolicie. Miały w sobie coś odległego i pociągającego. Coś wielkiego... Chłopak oblizał spierzchnięte wargi i szybko zwrócił spojrzenie na to co prawie przez swoją niezdarność zaprzepaścił. Mapa. Klucz czekający tu od dawna właśnie na nich. Przyjemny dreszcz przeszedł przez plecy chłopaka gdy gorączkowo przyglądał się przedstawionym krainom. Kharolis... Jakże niesamowitą było myślą, że historia kart tej księgi sięga w takie rejony. Ile i co przeszły? Co widziały? W głowie Trzmiela huczało. Ręka mu lekko dygotała gdy przytrzymywał róg niesfornie wyginającego się ku dołowi papieru mapy. Usłyszana ledwie parę chwil temu rozmowa ojca Edrina z Anduvalem wyleciała chwilowo z jego pamięci. Jeszcze choć trochę...
- Wyobrażacie sobie, że... - przerwał nagle i otworzył dziennik na dziwnie pozostawionych pustych stronach. Przejechał po nich palcami dłoni po czym niepewnie uniósł księgę do twarzy i wziął głęboki wdech. Odłożywszy ją na podłogę, zmarszczył brwi - Szkoda, że ta świeczka zgasła - stwierdził cicho z odcieniem zawodu w głosie - Może jednak ktoś coś na tych pustych kartkach ukrył...

- Zamiast atramentu wziął mleko? Sok z cebuli? - spytał Rav. Nie pamiętał, gdzie i kiedy słyszał o takim sposobie zapisu, ale wiedział, jak to działa. - Ocet?

- Właśnie - Trzmiel kiwnął głową spoglądając z niejakim zaskoczeniem na sylwetkę wielkiego chłopaka - Ewentualnie jakiś reagent... - zawahał się na chwilę tracąc prawie cały entuzjazm - Choć najpewniej nic.

Reagent? To słowo Ravowi niewiele mówiło, ale wolał nie wypytywać, by w rewanżu nie otrzymać całego wykładu. Lekcji miał dość w ciągu dnia. Poza tym mieli chyba mało czasu...
- Idziemy - spytał - czy chcecie tu zostać do jutrzejszego wieczora?

- A co z tymi pustymi kartkami, na których coś może być? To tak jakbyśmy nie doczytali do końca, a drugiej szansy już nie będzie - zaoponowała Amarys. - Aglah, nie masz jeszcze jakiegoś ogarka? I krzesiwa? Albo choć żeby te mapę skopiować...

Według Rava ciekawość Amy była co najmniej niebezpieczna i mogła ich zaprowadzić jeśli nie do piekła, to wprost w 'czułe' objęcia ojca Edrina. A Rav nie miał pojęcia, która z tych możliwości była lepsza...

Szyfry, zapiski i tajemne skrypty fascynowały Aglahada nie mniej niż wszelkiego rodzaju mapy. Ciężka to była noc dla młodzieńca, pełna strachu i ekscytacji. Jego energia powoli się wyczerpywała, lecz nadal każda interesująca wzmianka otwierała jego przymknięte do połowy oczy na oścież. Mniejszy skutek odnosiły tak przyziemne pytania jak te o świeczkę i krzesiwo. Odpowiedział dopiero po dłuższej chwili, potrzebnej na jego analizę. - Niestety, te były ostatnie. Nie spodziewałem się gości.. tak to bym coś, yyy.. zorganizował?

To samo co ranek pianie koguta rozbrzmiało za budynkiem Domu. Mimo najszczerszych pragnień Trzmiela, nocna przygoda dobiegała końca...

- Amarys... weźmiesz mapę? Anduval może chcieć jej zwrotu, a wtedy pewnie już jej nie odzyskamy... A tak obejrzycie ją dokładnie i przerysujecie po śniadaniu, a ja powiem, że zostawiłem przy wyrku, czy że Stam ją zabrał, żebyście mieli trochę czasu... Tylko uważajcie na Stama i Bóla.. to jest Derana i Briderana. Bo może ich dziś nosić po sprzątaniu biblioteki - przerwał na chwilę - Ja wezmę księgę i... no zobaczę co wymyśli Anduval. A teraz rzeczywiście już chodźmy...

Rav wyciągnął spod stosu rupieci swój stary nóż, a potem pociągnął Amy za rękę.

- Bierz tę mapę i chodźmy już - poparł Trzmiela.

- Uhm... - smętnie przytaknęła Amarys, po czym mocno szturchnęła Aglahada - A o moim pierścionku to sobie jeszcze porozmawiamy! - ruszyła w stronę wyjścia, ale zatrzymała się niepewnie przy drzwiach. Wcale jej się nie uśmiechało maszerowanie pierwszej przez to królestwo myszy, pająków i innych wielonogów czy wieloczułków.

- Tylko potem nie miej pretensji, że cię nie puściłem przodem - powiedział Rav wyprzedzając ją w przejściu. Dziewczyna dla formalności wywaliła język do jego pleców, ale potem z wdzięcznością ruszyła za nim.
Musieli teraz schodzić po ciemku, co zaowocowało częstszymi kontaktami nie tylko ze ścianami czy pajęczynami, ale i z mieszkańcami tych rejonów Domu, którzy w dość nachalny sposób interesowali się indywiduami zakłócającymi spokój ich mrocznego królestwa.

- Pppierścionku? Tttwoim? - Zaskoczony Aglahad poczuł jak krew gwałtownie napływa do jego polików. Wziął głębszy wdech, by się uspokoić. - Naprawdę nic mi nie wiadomo, Amarys. Musiał leżeć gdzieś bezpańsko, nawet nie pamiętam.

- Aj! - pisnęła Amy, gdy coś z miękkim chrzęstem rozpłaszczyło się pod jej bucikiem, a pajęczyny oblepiły przesuwane po ścianach dłonie. - Łeee... - Przejście - mimo, a może właśnie dlatego, że ciemne - prezentowało się w jej wyobraźni o wiele gorzej niż wtedy, gdy podniecona odkryciem wędrowała nim kilka godzin temu. A świadomość Stworów Czających Się w Mroku napawała ją obrzydzeniem i lękiem.

- Stało się coś? - spytał Rav zatrzymując się i obracając, na skutek czego idąca tuż za nim Amy wpadła mu prosto w ramiona.

- Nie - chlipnęła Amarys, chwytając go mocno za rękę.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-04-2010, 10:55   #17
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Aglahad posłusznie dreptał za resztą kompanii. Znał panujący w takich miejscach zwyczaj, każący wspierać się jedną ręką o ścianę, lecz wolał ryzykować potknięcie na stromym schodku i sturlanie się na sam dół, niż zaplątać się w którąś z obrzydliwych pajęczyn.

Trzmiel szedł za Amarys zaciskając książkę pod pachą. Kryjówka Aglahada miała w sobie coś bezmiernie urokliwego. Jak loch, lub podziemie skrywające jakiś sekret, lub pradawną tajemnicę... albo szczątki zapomnianego przez wszystkich zdrajcy. Krew szybciej krążyła. Spychała sen z powiek. Odkładała głód na później...
- Ćśśśśś... - syknął do dziewczyny, która panicznie wypatrywała ataków ze strony bogom ducha winnych stworzeń, w których domu się znaleźli. Choć trzeba było przyznać, że rzeczywiście wszystkie lgnęły do niej bardziej niż do niego. Z jakim zamiarem, tego oczywiście nie dało się stwierdzić, ale Trzmiel był święcie przekonany, że miały na celu jedynie zapoznanie się z nowymi lokatorami, a nie kąsanie i spożycie dziewczyny w ciemnościach... w szczególności ten wielki jak otwarta dłoń Rava, spryciarz, który znikąd znalazł się na plecach nieświadomej dziewczyny - Nie ruszaj się - rzucił ostrzegawczo przylgniętej do wielkiego chłopaka Amarys, po czym sięgnął ostrożnie dłonią po ośmionoga, którego zarys w ciemnościach spoczywał na jej prawej łopatce. Pająk, jakby zawstydzony, cofnął się od przysuniętej dłoni, ale po chwili instynktownie wkroczył na nią.
- Już w porządku - szepnął po czym ostrożnie odłożył stworzenie w kąt korytarzyka. Gdyby nie mrok i fakt, że to tylko pajęczak, dałby sobie głowę uciąć, że stworzenie łypnęło na niego z wdzięcznością. Musiał przyznać, że to było całkiem sympatyczne przeżycie.
- Dz.... dzięki... - odszepnęła Amarys, po czym nie odrywając rąk od Rava rzekła drżącym głosem: Wcale się nie bbb...bałam! Tylko obrzydliwe są...- A nie wiem. Nie próbowałem - odpowiedział chłopak starając się nadać swojemu tonowi śmiertelną powagę - Ale Colwyn twierdzi, że w marynacie nie są takie złe.
Amarys nabrała ochoty by go kopnąć.
- Szkoda że nie powiedziałeś wcześniej; byśmy je upiekli nad świeczką zamiast kolacji - fuknęła. Wiedziała, że to wstyd: 16 lat i bać się robali. A ten się jeszcze zbijał, jeden z drugim.

Uśmiechnął się w ciemnościach do dziewczyny, której wyraźnie rezon już wracał. Sam nie wiedział, czemu, ale przypomniała mu się jedna z lekcji śpiewu i edukacji Rankiela.

http://w907.wrzuta.pl/sr/f/3cBAEAuyB...o_robokach.mp3

Była o tyle dziwna i odmienna, że Rankiel wydawał się naonczas bardzo nieobecny, a wręcz obecny w jakimś zupełnie innym miejscu. Godnym odnotowania był fakt, że wydarzenie to nigdy się nie powtórzyło.

Na szczęście dla nerwów Amarys - i tyłka Trzmiela - pozostała część drogi wiodącej Pełnym Stworów Korytarzem nie była zbyt długa. Po parunastu krokach znaleźli się przy ścianie, za którą znajdował się schowek na miotły.
- Jak to się otwiera? - szepnął Rav. Wolał sam nie próbować, by nie narobić niepotrzebnego hałasu. A i tak nie był pewien, czy szybko zdołałby znaleźć dźwignię, cegłę, przycisk... czy co to tam otwierało przejście.

- Eeee.. Kto to zatrzasnął? To się z tej strony nie otwiera. - Rzucił Aglahad dla żartu, po czym sobie tylko znanym sposobem uruchomił mechanizm.

- Jak cię rzucimy Tym Trzem na pożarcie to ci się odechce głupich żartów, dowcipnisiu - powiedział Rav, gdy po krótkiej, pełnej emocji chwili przejście posłuszne woli (czy też dłoni) Aglahada, otworzyło się z trzaskiem, który choć cichy zdał się całej czwórce przerażająco głośny w panującej dokoła ciszy.
W schowku było nieco jaśniej, niż w mrocznym korytarzu. I od razu można było dostrzec ciemną smugę, jaka nie wiadomo skąd znalazła się na nosie Amarys.
- Masz jakąś chusteczkę, Amy? - spytał Rav. Zastanawiając się przy okazji, czy sam ma jakiś ozdobnik tego typu. Lekkim dmuchnięciem strącił z ramienia dziewczyny kawałek pajęczyny. Na szczęście bez właściciela...
Amarys wyciągnęła chustkę z kieszeni i wręczyła Ravowi mówiąc: Na policzku masz. Lewym. - w świetle dnia chłopak wyglądał jakby z komina wyskoczył.
- Wzajemnie. - Rav chwycił podaną sobie chusteczkę. - Nie ruszaj się - powiedział i zaczął ścierać brud z nosa Amy. - Sadza - powiedział po chwili, gdy plama najpierw się powiększyła, a dopiero potem powoli zaczęła znikać.
- Oddaj, sama zrobię - burknęła Amy i roztarła plamę, po czym oddała chustkę reszcie, by też jako-tako doprowadzili się do porządku, a sama zaczęła otrzepywać ubranie.
- Wiecie... - rzekła po chwili - Trzmiel ma rację - dzisiaj (i nie tylko) to bezpieczniej będzie, jak się będziemy trzymać razem. To znaczy na ile się da. I poczekamy na Trzmiela jak lekcje kończyć będzie. Nie wiem jak wy, ale ja tam nie mam ochoty doświadczać zemsty Tych Trzech, a na pewno się na nas gdzieś zasadzą. W ogóle to mapę trzeba było na górze zostawić - tam by się bezpieczniej ją przekopiowało po śniadaniu. Nie... to głupi pomysł w ogóle. Aglahad, nie masz w tych swoich zbiorach jakieś mapy? Po co rysować całość, jak starczy zaznaczyć samo miejsce... Albo zwędzisz od góry jakąś z biblioteki - łypnęła na niego podstępnie. Ach, gdyby wcześniej wiedziała o takim sposobie dostania się do cennych księgozbiorów... ile nocy zmarnowała na sen, gdy można było czytać! Rozmarzyła się na chwilę, a potem wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się złośliwie, pocierając odnaleziony na strychu pierścionek. Nic straconego - przyciśnie się chłopaka i na pewno pozwoli jej skorzystać z przejścia, albo sam coś dla niej zwinie.
- Bez przesady, Amy - powiedział Rav, któremu spojrzenie dziewczyny nie spodobało się za grosz. - Jak go znów przyłapią to się zrobi piekło. Jeśli zaś chodzi o wspaniałą trójkę... - uśmiechnął się złośliwie. - Najwyżej znów nas będą czekać gary... Czy coś w tym stylu - dodał. - Przeżyjecie kolejny dzień o chlebie i wodzie? - spytał. - Zdałby mi się solidny sznur. I dwa-trzy woreczki, które można by napełnić ziemią.

Aglahad z obrzydzeniem zmiął w ręce zabrudzoną przez pozostałych chusteczkę, po czym przetarł twarz wcale nie lepszym rękawem. - Mam naprawdę świetną mapę okolicy, ale nie wiem czy sięga aż tak daleko. Można poszukać, pewnie, że tak... chociaż to wcale nie takie proste, jakby się mogło wydawać - dodał z poważną miną i pokiwał palcem, ni to nim grożąc, ni to potakując.
- Schowaj dobrze mapę, Amy i biegniemy do sypialni - powiedział Rav. - Wolałbym, żeby nikt nas nie spotkał o tej porze.
- Pfff... - skomentowała ignorowanie jej mądrych sugestii i ostrożnie wyjrzała przez drzwi schowka czy nikt nie idzie; a wobec braku ciekawskich ruszyła biegiem do sypialni. W końcu w pełnym ubraniu i tak nie wmówi nikomu, że wyszła tylko na siku...
Udzieliwszy mądrej rady nie zamierzał z niej nie skorzystać. Podobnie jak Amarys ruszył do swojej sypialni - cicho ale i szybko.
 
Sayane jest offline  
Stary 15-04-2010, 11:27   #18
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Ruszyliście. Amarys w jedną stronę, a Wy w drugą - wszak się nie godzi, aby Sypialnia Chłopców i Sypialnia Dziewcząt znajdowały się w tym samym skrzydle... Na korytarzu panuje cisza, ale nie taka zupełna. Co to, to nie. Słyszycie odgłosy budzącego się do życia domu. Z podwórza dobiegają do Was wołania różnorakiej hodowanej tu zwierzyny, a z odległej kuchni słychać, że śniadanie jest już w trakcie przygotowywania. Idziecie szybko i jak najciszej, co raz to skrywając się przed którymś z kapłanów. Widać, że ktoś w niebiosach spojrzał na Was przychylnym okiem, gdyż udało Wam się przemknąć do głównego holu bez przeszkód. Z jednej strony to, a z drugiej dzięki czujnym zmysłom Aglahada. Jego syknięcia i ukradkowe znaki kilka razy ratowały chłopcom skórę podczas tej wędrówki. W każdym razie dotarliście.

Amarys szybko wślizgnęła się do Sypialni Dziewcząt, w panującym zamieszaniu nie wzbudzając niczyjego zainteresowania. Wszystkie wychowanice Domu były już zbyt zajęte przygotowywaniem się do wyjścia na śniadanie, którego zapach powoli rozchodził się w powietrzu...

***

Aglahad uśmiechnął się szeroko, gdy w końcu udało Wam się dostać pod drzwi Sypialni Chłopców. Stanął przy nich, otworzył je uroczystym gestem i niczym szambelan na dworze szlachcica zaprosił Rava i Trzmiela do środka. A tam...
- Tak jak mówiłem ojcze Edrinie! - Usłyszeliście przepełniony jadem głos Stama. - Nie było ich całą noc! Pewnie dokonywali różnorakich niezgodnych z reg... regulamy... regułą czynów! - Wydukał, a stojący za nim dwaj poplecznicy pokiwali głowami.
Ojciec Edrin stał przy pustym łóżku Rava. Przyglądał się Wam teraz dokładnie lustrując Wasze potargane głowy i brudne odzienie. W końcu skrzyżował ramiona na piersi i głosem zimnym jak samo dno otchłani, rzekł:
- Chcę żebyście mi to wyjaśnili. Natychmiast.

Znowu pech, pomyślał Rav, stając oko w oko z ojcem Edrinem.
Przyczyna owego niepowodzenia ujawniła się z własnej woli. I, nie do wiary, był to Stam we własnej osobie...
- Kapuś - syknął. Niby pod adresem Stama, a w rzeczywistości po to, by do wszystkich dotarło, że ktoś złamał najstarsze z niepisanych praw obowiązujących w Domu. "Nie donosić na innych" wyryte było w sercu każdego, nawet najmłodszego członka tej małej społeczności. A każdego, kto owo prawo łamał, czekało ciężkie życie.
Przeniósł wzrok na ojca Edrina, ale nie powiedział ani słowa. Bo mógłby powiedzieć wiele, ale z pewnością nie prawdę. To był nie tylko jego sekret. Niech sobie ojciec Edrin znajdzie kogoś innego do szczerych wyznań.

- Bybybybbbybybyy... bbyliśśssz... bbbyliśmy.. - z krtani Aglahada dobiegł niezrozumiały bełkot. - Zamknął nas w komórce za stodołą! - Wykrztusił wreszcie, oskarżycielsko wskazując palcem Stama.

Trzmiel zaczął energicznie przytakiwać słysząc słowa kolegi.
- Bo ich podsłuchaliśmy gdy wracali z biblioteki, że chcą się wymknąć jutro w nocy z Domu i... - nagle zakrył sobie usta jakby powiedział coś wyjątkowo ściśle tajnego.

- Cicho bądź! - syknął Rav, obracając się w stronę Trzmiela.

Ten cofnął się o krok zostawiając na przedzie Rava. Ojca Edrina ciężko było oszukać. Gdy chciał, potrafił wpędzić każdego rozgadanego wychowanka Domu w kozi róg własnego kłamstwa i za uszy je wyciągnąć. Ale był tylko starym człowiekiem i czasem nie miał do tego głowy. Przez pośpiech, lub natręctwa... Nigdy się nie wiedziało. Młody mag wolał więc nie rzucać mu się teraz w oczy...

- Naprawdę wspaniale... - Wychrypiał ojciec Edrin z nagła zmienionym głosem, a jego twarz zdaje się być o wiele starsza niż była jeszcze przed chwilą. - Kłamstwa! Czy tylko tyle zdołaliście się tu nauczyć? Naprawdę jedni i drudzy jesteście siebie warci. Dlatego potraktuję Was jednakowo, każdemu wedle zasług. Do Dziury!
Koścista dłoń kapłana wskazała na drzwi, a dwaj akolici pojawili się z nagła za Wami kładąc ciężkie ręce na Waszych ramionach. Zaczęli Was prowadzić ku schodom do podziemi domu...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 16-04-2010 o 01:51.
Marrrt jest offline  
Stary 15-04-2010, 22:05   #19
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
DZIURA...
To słowo wywoływało wiele niemiłych skojarzeń i Rav nie zdziwił się, widząc przestraszone twarze współmieszkańców sypialni. Wszystkich. Nie tylko tych, co wyrokiem ojca Edrina zostali tam wysłani.
Chociaż nikt dokładnie nie wiedział, jak tam wygląda, to od czasu do czasu krążyły najróżniejsze historie, opowiadane zwykle późnym wieczorem, nocą w zasadzie, odpowiednim tonem, okraszone wieloma szczegółami, co do jednego wyssanymi z palca, ale wywołującymi ogromne emocje. I nieraz przerażenie.

Dziura znajdowała się w piwnicy i nikt tam nigdy nie zawędrował przez przypadek. Okute stalą drzwi i wielgachny zamek zniechęcały ewentualnych ciekawskich równie dobrze jak opowieści o tym miejscu.
W historii Domu było kilka osób, które tam trafiły, jednak po wyjściu nigdy nie dzieliły się z nikim swymi przeżyciami, co pozwalało na swobodne snucie domysłów. Bardzo swobodne.
Opowiadano o wielkich pająkach i szczurach, z którymi trzeba się było dzielić jedzeniem, by nie stać się z kolei ich posiłkiem.
O ciemnych, nieoświetlanych nawet nikłym promykiem świeczki celach, tak małych, że nie można tam było ani stać, ani się porządnie położyć.
O wymyślnych torturach psychicznych, jakim poddawano delikwentów. Należało do nich czytanie na głos historii Domu, uczenie się na pamięć nieskazitelnego życiorysu radnego Bidney'a i wielokrotne przepisywanie wielopunktowych Zasad, dzięki którym - według ojce Edrina - Dom był w stanie funkcjonować bez większych zgrzytów.
I nie dziwiono się, że po TAKIEJ karze najwięksi i najbardziej zatwardziali przestępcy zmieniali się w łagodne owieczki.
Plotki głosiły również, iż było paru takich, co nigdy nie opuścili Dziury. Ich szkielety tkwiły ponoć w jednej z zapomnianych cel, duchy krążyły po piwnicy, jęczącym głosem cytując całe punkty Zasad, co jeszcze bardziej podkreślało okropność swego losu. Ich imiona, jak wieść niosła, ostrym nożykiem wydrapano z Księgi Wychowanków Domu.

Spoczywająca na ramionach Rava dłoń Orelana, jednego z akolitów, zwiększyła nieco swój nacisk, nakierowując chłopaka w stronę schodów. Żegnany pełnymi współczucia spojrzeniami ruszył w stronę przeznaczenia.

Mógłby się wyrwać. Akolici, choć byli dorosłymi mężczyznami, więcej czasu spędzali nad księgami, niż na ćwiczeniach fizycznych. Wystarczyłoby jedno szarpnięcie, kopnięcie w kostkę, cios łokciem w żołądek i zanim ktokolwiek by się zorientował Rav byłby już w połowie schodów.
Ale co potem? Schować się w lesie? Liczyć na to, że Amy przyniesie mu coś do jedzenia? Pierwszy i ostatni raz razem z nią obejrzeć niebo nocą?
I co dalej? Ruszyć w świat nie czekając, aż ojciec Edrin sam pozbędzie się go z Domu jako zbyt dużego, by mógł tu mieszkać? Spróbować szczęścia?

I jeszcze jedno... Ucieczką miałby potwierdzić, że ojciec Edrin miał rację?
O nie. Nie da mu tej satysfakcji. Z podniesioną głową zniesie tę niesprawiedliwą karę.
I nie da się.
Za nic w świecie nie da się złamać.
Nawet gdyby siepacze ojca Edrina karmili go suchym chlebem i wodą i czytali mu na zmianę "Poradnik Dla Grzecznych Chłopców".

Plotka, stwór stugębny, była szybka jak zawsze. Zanim Rav znalazł się na korytarzu już wszyscy w Domu wiedzieli o karze, jakiej została poddana szóstka chłopców.
"Dziura...", "Trafią do Dziury...", "Biedacy...", "Nieszczęśnicy..." - rozległo się dookoła.
Kilka starszych dziewcząt wpatrywało się w nich z niezdrowym zainteresowaniem, zaś w oczach paru najmniejszych błyszczały - Rav by się założył - łezki, a usta wyginały się w geście wskazującym na powstrzymywany płacz.
Gdzieś zza placów stłoczonych niedaleko schodów dziewczyn całej scenie przypatrywała się Amarys. Niestety w jej spojrzeniu nie było nic pocieszającego. Z niekłamanym przerażeniem w oczach, z wyrazem autentycznej grozy na twarzy, dziewczyna wpatrywała się w Rava.
Chłopak uśmiechnął się do niej, by dodać jej otuchy, a potem wyprostował się dumnie i ruszył w dół schodów.
 
Kerm jest offline  
Stary 17-04-2010, 02:14   #20
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Czy ojciec Edrin coś nie kręcił. Nie sposób było przejrzeć jego surowego spojrzenia. Ale przecież jeszcze parę godzin temu przecież mówił o nim, że… A może nie o nim? Trzmiel spochmurniał. Czynił tak wiele nierozsądnych założeń. Tak by go pewnie Anduval zganił. Anduval. Znów on. Starzec wbił się w umysł młodego chłopaka niczym stara zaśniedziała szpila. A przecież całe to zamieszanie z jego winy. Gdyby nie to zadanie… Gdyby, gdyby, gdyby… Śmieszne. Tak samo jak ta kara. Straszliwa dziura w piwnicy rozdmuchana do granic dziecięcych możliwości. Piwnica istniała od zawsze i nie mogła zawierać niczego groźnego, bo kapłani by przecież na to nie pozwolili. Strach na wróble. Choć może raczej na wielkie kruki, a nie na wróble, bo Ich Trzech zdawało się być w przeciwieństwie do niego przerażonych wymierzoną sprawiedliwością. Bali się. Naprawdę się bali… Uczepieni szat młodych akolitów niemal ze łzami w oczach prosili, by nie do Dziury. Przy wszystkich. Wielkie byki… Może jednak Ravere miał rację?
- Stam – krzyknął do osiłka. Ten zdawał się nie słyszeć. Dalej zarzekał się, że przecież nic nie zrobił. Ręce mu się trzęsły jak osiki, a głos załamywał – Stam! – Dopiero teraz chłopak spojrzał na niego. Trzmiel przez chwilę zastanawiał się co powiedzieć swojemu, co by nie rzec największemu wrogowi w Domu – To tylko piwnica Stam.

***

Droga nie była daleka. Wystarczająco jednak, by mogli zostać dokładnie przez wszystkich obejrzani. Na przedzie skazańców szedł Rav zbierając wszystkie westchnienia dziewcząt, które zdążyły się zwiedzieć o wszystkim. Trzmiel szedł zaraz za nim. Tak jak ten wielki chłopak przed nim wyprostowany i dumny. Nawet tak się czuł. Dziura. Straszny smok na spotkanie którego ruszali… Wtem omal się nie potknął… książka! Kurczowo zaciśnięta pod ramieniem, w fałdach bluzy o zdecydowanie zbyt długich rękawach, umknęła jego pamięci. Obejrzał się gorączkowo za siebie… Kapłan z tyłu, kapłan z przodu. Tłum dzieciaków, które ruszały na śniadanie po obu stronach korytarza… Amarys! Stała za jakąś młodszą dziewczyną, chyba Katią, odprowadzając ich wzrokiem… To była jedyna szansa, na ocalenie księgi przed rewizją kapłanów, którzy nie będą zadowoleni z faktu wynoszenia książek z biblioteki i ewentualną konfrontacją z piwnicą.
Mrugnął do niej znacząco, zwolnił i zatrzymał się gwałtownie. Idący zaraz za nim Brideran swoim wolim zwyczajem wpadł na mniejszego chłopaka, który wykorzystał to by przewrócić się zaraz obok stóp Katii i Amarys i szybkim ruchem wysunąć ukrytą w rękawie księgę pod spódnice dziewczyn. Zaraz podbiegł jeden z kapłanów, który pomógł wstać Trzmielowi, by nie tworzyć niepotrzebnego zastoju w korytarzu. Młody uczeń Anduvala obejrzał się jeszcze za siebie z przerażeniem widząc, że to Katia pierwsza sięga po książkę!
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172