lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [Dragonlance] Nowa Opowieść (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/8706-dragonlance-nowa-opowiesc.html)

Avaron 15-03-2010 00:51

[Dragonlance] Nowa Opowieść
 


Początek


Przybądźcie do mnie bogowie światłości, przybądźcie, by wesprzeć mą dłoń, gdy stawiam pierwsze słowa na czystej karcie nowej opowieści. Natchnij mego ducha panie mój Branchala, a ty pilnujący szali Gileanie nie daj mi zboczyć ze ścieżki prawdy, dodaj mi otuchy w trudach mężny Paladine, któryś zawsze pierwszy jest w mej pamięci. A wy Mroczni, szepczący w cieniu nie stawajcie na mej drodze, bo i was zabraknąć nijak tu nie może. Światło i ciemność, dobro i zło, nie może ich zabraknąć w żadnej prawdziwej opowieści. Będzie to historia o mężnych sercach i nikczemnych duszach, odwadze i strachu, miłości zdolnej uratować świat i nienawiści gotowej go zniszczyć. Przybądźcie więc do mnie wszystkie moce Krynnu, a każdy niech swoją odegra rolę. Oto jest Nowa Opowieść!



Jedni powiadają, że wszystko co zdarza się w świecie bierze swój początek z przypadku, inni zaś prawią, że początek każdej rzeczy - tak dobrej jak i złej, dają bogowie. Jak było tym razem? Czy to ślepy los popchnął błądzącą po grzbietach ksiąg chłopięcą dłoń na właściwą, skórzaną okładkę? A może jego myśli nawiedził cichy, ledwie słyszalny szept zza granicy widzialnego? Nikt tego nigdy się nie dowie i on sam pewnie tego nie wie i wiedzieć nie będzie. A jednak się stało...

Powietrze pachniało kurzem i starością. Dało się też czuć lekką woń stęchlizny przemieszanej z ostrym zapachem inkaustu i starej skóry. Był to jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny i wspaniały zapach biblioteki. Wokół małego chłopca otwarte były niezbadane wciąż ścieżki wiedzy, setki kart pełne czekających na poznanie słów. Pożądliwe palce co raz to chciały łapać kolejną księgę a zachłanne oczy pożerały po kolei każdy zawijas litery. Historie sprzed wieków i wiecznie żywa mądrość pokoleń, sceny bitew na przemian z wiedzą o tym, która roślina nadaje się na napar leczący kolkę... Wiedza!



Chłopiec pamiętał pierwsze, swoje dni pomiędzy tymi, zdawało by się niebotycznymi regałami, pełnymi wszelkiej mądrości. Pamiętał poczucie zagubienia i swej mizerności względem potęgi zawartej tu wiedzy. A była to tylko, może i schludna oraz całkiem spora, lecz tylko biblioteka małego przytułku dla sierot, zagubionego wśród równin Abanasinii. Lecz choć teraz, poczucie niezwykłości skryło się gdzieś w cieniu regałów, wciąż jeszcze mały Trzmiel darzył to miejsce uczuciem, któremu nie było daleko do religijnego uniesienia. Teraz zaś szedł między regałami szukając księgi, która pomogła by mu z zadanymi przez mistrza lekcjami. Tak... Nos chłopca zmarszczył się jakby poczuł jakiś przykry zapach. Mistrz. Trzmiel westchnął, wyjątkowo głęboko i o wiele za ciężko jak na chłopca, któremu przyszło borykać się z tym światem ledwie kilkanaście lat. Widmo mistrza i jego jutrzejszych lekcji jednak nijak nie chciało go opuścić. Ruszył więc dalej, wodząc dłonią po okładkach książek. I wtedy....


***



W sali głównej było niezwykle gwarno. Niosły się głosy dziesiątek sierot, jakie zgromadziły się tu na wieczorny posiłek. Mówiono o wszystkim i o niczym, przejęte głosy opowiadały Niezwykle Ważne Historie tego dnia, a każda z nich mogła wydawać się zupełnie nieistotna dla każdego, komu odległe były już czasy dzieciństwa. Powiedzmy jednak szczerze, że to nie słowa były w tej chwili najważniejsze. Z pobliskiej kuchni niósł się Zapach, przez który żołądki wiecznie głodnych urwisów zwijały się na kształt precli. Kolacja! O tak! Tam za drzwiami kończono odprawiać najpotężniejszą magię, jaką znały te dzieci. Tam właśnie potężna i rumiana siostra Raziela kończyła przygotowywanie jedzenia. Jedynie obecność ojca Edrina i innych odzianych na biało kapłanów powstrzymywała szturm głodnych sierot na kuchnię. I w końcu stało się! Skrzypiąc z lekka otworzyły się kuchenne wierzeje, wszystkich owiały smakowite zapachy a na rozklekotanym wózku do sali wjechał poczerniały od sadzy gar pełen mięsa ugotowanego w warzywnej potrawce. Zamilkły wszelkie rozmowy, nastał czas Nakładania.


***



Leżał tam od wielu, wielu lat. Skryty między traktatem o sadzeniu drzew a księgą dotyczącą geografii i przyrody gór Kharolis. Ledwie kilka pożółkłych, kruchych kart, spiętych ze sobą mocnym rzemykiem. Rękopis, dziennik, opowieść o odważnych czynach, które nie powinny być zapomniane. Trzmiel przerzucał karty, a twarz pokryła się mu kolorem dojrzałych malin. A gdy natrafił na skrytą na samym końcu mapę...

- Patrzcie! - Rozległo się tuż za nim. - Toż to nikt inny jak jednoręki Trzmiel!

Nie wiedzieć kiedy oblicze chłopca pobladło i ze szkarłatnego stało się białe niczym mleko. Powoli, bardzo powoli, odwrócił się w stronę, z której dochodziły głosy. Tak, to nie był zły sen. I choć Trzmiel oddałby pół duszy, by nie zobaczyć tego, co właśnie zobaczył, to żaden z bogów nie chciał wysłuchać jego błagalnej modlitwy. Stali tam. Wszyscy trzej. Zaprawdę widok najbardziej ognistych demonów otchłani nie wywarłby na chłopcu takiej reakcji, jak te trzy oblicza. Imiona ich były Zły, Gorszy i Najgorszy, lecz w myślach kalekiego chłopca nazywani byli również Strachem, Bólem i Udręką. Za to wszyscy inni wołali ich Deran, Stam i Brideran, choć równie często mówiono - "Ci Trzej".

- A niech mnie gobliny dopadną. - Zasyczał niczym wąż największy z nich - Stam krzywiąc okrutne, wąskie usta w paskudnym pełnym pogardy uśmieszku. - Sam jeden, w tej pustej bibliotece, a wszyscy inni są na wieczerzy. Ojej...

Byli o wiele wyżsi od niego i jak nic silniejsi, a od kiedy stracił rękę w ogóle nie miał z nimi żadnych szans. Była co prawda jeszcze magia, lecz o tej, pod surowym zakazem mistrza Anduvala, nawet nie śmiał pomyśleć. Zbliżali się powoli, ich cienie powoli rosły, przysłaniając sobą wątłe światło lampy...


Los dziwne potrafi płatać figle. A może to potężni bogowie w swych niezrozumiałych dla śmiertelnych kaprysach przestawiają ludzkie pionki po szachownicy światów? Któż zatem pchnął tę trójkę z dala od gwaru głównej sali, wprost w zacisze biblioteki? Nikt tego nigdy się nie dowie i oni sami pewnie tego nie wiedzą i wiedzieć nie będą. A jednak się stało...

Czy starczy odwagi by powstrzymać ból i zło? Pierwszy krok na bardzo długiej drodze...



Sayane 15-03-2010 17:07

Popołudnie było całkiem przyjemne - zwłaszcza gdy można było leżeć na łące i nic nie robić. Mieli co prawda pilnować owiec, ale owce pasły się przecież same, więc raz na jakiś czas wystarczyło zerknąć, czy się nie rozlazły po łące. Choć wydawało się, że są na to zbyt leniwe.

~ "Pasała Amarys wołki, pasała
~ i na bagna wołki pognała..." - podśpiewywał Ravere, wpatrując się w niebo.
- To nie są wołki tylko owce, głupku - powiedziała Amarys. - I nie wyj tak, bo je spłoszysz i uciekną.
- Ja też cię kocham. - Rav nie przejął się ani niezbyt pochlebnym określeniem jego możliwości intelektualnych, ani też krytyką umiejętności śpiewaczych. Mutację miał już na szczęście za sobą i 'koguty' mu się nie przydarzały. - A pan Rankel chciał, żebym śpiewał w jego chórze.
- Pan Rankel ślini się na widok każdego chłopięcego tyłka - stwierdziła Amarys tonem doświadczonej kobiety.
- Głupek - skomentował Rav. Nie bardzo rozumiał, co jest pociągającego w chłopięcym zadku. Wszak pan Rankel nie jest babą... Gdyby się uganiał za kobietami, to by było zrozumiałe. - A skąd wiesz? - spytał.
- W kuchni baby gadały. Że ostatnio ciągle do kuźni zachodzi, za czeladnikami się ogląda i że to nieprzyzwoite - odpadła Amarys. - Myślisz że jak to jest? To znaczy wiesz... chłop z chłopem? - spytałą, po czym nagle zainteresowała się pasącymi się owcami, unikając wzroku chłopaka.
- Pewnie jak baba z babą - odparł odruchowo, bez zastanowienia. - Przepraszam... - dodał po sekundzie. - Nie wiem. Chłopacy o takich sprawach nie gadali. A jakby który z innym spróbował.... Chyba by się rozniosło. A pan Rankel faktycznie w kuźni często bywa - Rav potarł brodę. - Dziwne to jakieś. Odchyłek, czy co...
- Głupek i tyle - podsumowała Amarys, odzyskując wigor. - A ty przestań się w brodę drapać i tak ci od tego nic na niej nie urośnie. Zagnajmy lepiej te owce, ciemni się już, w las nam pójdą i tyle będzie. Że też dzieciaki się musiały pochorować, to przecie ich robota - zamarudziła dla formalności, bo nie miała nic przeciwko lenistwu na pastwisku - a wręcz przeciwnie. Zwłaszcza z Ravem, z którym - w przeciwieństwie do nudnych bab - dało się czasem pogadać.
- Spieszno ci? - spytał Rav. - Do cerowania czy do kuchni? A może boisz się ciemności? - dodał, ostatnie słowa wypowiadając tonem, jakiego używało się przy opowiadaniach o duchach. Chętnie by posiedział dłużej. Ostatnio wolał spędzać czas na wolnym powietrzu, niż pod dachem. Z przyjemnością spędziłby tu całą noc
- Śpieszno mi nie dostać bury za spóźnienie i zarobić na kolację. Chyba że wolisz, żeby pan Rankel przetrzepał ci twój śliczny zadek? Na pewno zrobi to z przyjemnością - stwierdziła złośliwie.- A ciemności nie boję się bardziej niż ty - Amarys ujęła się pod boki i stanęła w wyzywającej pozie. - Założę się że n i g d y nie byłeś poza obejściem po zmroku. Wy to się tylko przechwalać umiecie i siebie nawzajem do głupot podpuszczać - z rozpędu dołożyła całemu rodowi męskiemu

Rav obejrzał dziewczynę od stóp do głów, przez moment nawet nie słuchając tego, co mówiła. Aż dziw, że nie zauważył wcześniej, jak Amarys się zmieniła. Zrobiło się jej jakby nieco więcej w niektórych miejscach. Aż miło było popatrzeć.
- Co mówiłaś? - spytał odruchowo. - Nie, nie mam zamiaru cię podpuszczać... Ale... kiedy ty byłaś w lesie po nocy, co?
- Nnnooo nigdy... mój tyłek mi miły... - zająknęła się Amarys. Pod dziwnym spojrzeniem Rava nabrała nagle ochoty by sprawdzić, czy spódnica jej się gdzieś nie podwinęła, albo co... Zmieszana strzepnęła z niej resztki trawy. - A ty byłeś?
- Raz się zdarzyło, ale nie w lesie - powiedział Rav. - Na jabłka się wybraliśmy. Ale omal psy nas nie dopadły. Na szczęście uciec się udało, tyle że bez jabłek. Za to niebo nocą... Piękne było.

Amarys odruchowo spojrzała w niebo, gdzie bóg słońca, Paladine, wykonywał swoją pracę. Nie... Paladina już nie było. To kto teraz? Habbakuk? Zivilyn? Czy sam Najwyższy Bóg? Jak mogło wyglądać pod światłem Lunitari? Dziewczyna zapragnęła nagle zobaczyć niebo - nie to nad sierocińcem, ale w lesie, z dala od hałaśliwych, wścibskich ludzi, dla których gapienie się w niebo było... po prostu głupie.
- Piękne...? - westchnęła. - Warte obitego tyłka? - otrząsnęła się z marzeń, ale tęskne spojrzenie pozostało.
- No, nie wiem... - powiedział szczerze Rav. - Sprawa się nie wydała, więc lanie nas ominęło. Ale jeszcze troszkę... Niedługo chyba i tak zobaczymy to niebo, bez względu na to, czy chcemy, czy nie. Ale do lasu bym się wybrał i niebo obejrzał. - Stłumił niemęskie westchnięcie.
- W lesie nie zobaczysz nieba, głupi - drzewa ci przecież zasłonią - trzeźwo stwierdziła Amarys.
- Masz jakoś dziwnie ograniczone słownictwo - Rav skomentował wypowiedź współpastuszki, nie nawiązując do meritum. - Powinnaś nieco się podszkolić w używaniu przymiotników.
- Przecież zanim dojdziemy do lasu będziemy mieć nieba pod dostatkiem. A w lesie są polanki. I nikt nie robi głupich uwag, że zamiast pracować gapisz się w gwiazdy jak głupek.
Amarys wzruszyła ramionami. - Po co mam się wysilać, skoro to jedno słowo wystarcza na ciebie w zupełności? - szczerze powiedziawszy nie chciała używać innych; wydawały jej się zbyt... mocne? Tym mogła szafować nie martwiąc się, że Ravere się obrazi. - Tak się zastanawiam, kogo do tej wyprawy próbujesz przekonać: siebie czy mnie? Ale niech ci będzie - rzekła łaskawie, teatralnie zadzierając nosa - Skoro sam się boisz to pójdę z tobą do tego lasu. Tylko najpierw odprowadzimy owce i kolację zjemy, bo tak to każdy głu... eee... każdy w domu zauważy, że nas nie ma.
- O pani, wdzięczny ci jestem za twą łaskę - Rav zerwał się na równe nogi i ukłonił się z przesadną gracją.
- I słusznie! Wdzięczny bądź! - roześmiała się Amarys i kijem służącym do zaganiania owiec "pasowała" Rava na rycerza, z rozpędu obijając mu nieco ramię. Rav opanował syknięcie.
- Dobrze że miecza nie miałaś, bo byś mi rękę obcięła, królewno... - ostatnie słowo zostało wypowiedziane dość ironicznie. - I masz rację. Pora zaprowadzić owieczki i coś przegryźć przed wyprawą. - W końcu spóźnią się i nie dość że będzie bura, to zamiast kolacji dostaną suchy chleb...

Oboje ruszyli w stronę stada, pokrzykiwaniem i kijami zaganiając owce w stronę stajni, w czym dzielnie sekundował im sierocińcowy pies - zwykły kundel, ale z wyraźnymi aspiracjami do bycia psem pasterskim. Jak na złość jednak sierść miał białą... no, brudnokremową może, ale i tak wszyscy wołali na niego "Owca". Stado leniwie ruszyło w dół łąki, na drogę i w końcu do budynku, gdzie przy wejściu Amarys przeliczyła zwierzęta, czy żadnego nie zgubili po drodze.

- Chodź pod studnie łapy myć - rzuciła do zamykającego wrota Rava, lecz myślami była już przy wieczornej wyprawie, która pachniała PRZYGODĄ. Rzecz jasna nie taką, jak te opisywane w księgach, ale wyobraźnia Amarys już pracowała, podsuwając coraz to nowe wydarzenia. W którejś księdze czytała na temat leśnych wędrówek, niebezpieczeństw i gwiazd prowadzących zbłąkanych wędrowców i koniecznie chciała ją teraz znaleźć - znaleźć i pokazać Ravowi, choć jemu nigdy nie chciało się czytać. Ale do słuchania to zawsze był chętny. A tam była TAKA historia, w sam raz by opowiedzieć przy świetle księżyca. Tyle że czytała ją dawno i musiała znaleźć księgę, a po kolacji nie byłoby na to szans.
- Zajdźmy jeszcze do biblioteki - szepnęła gdy szli gwarnym korytarzem wraz z innymi dzieciakami, wezwanymi na kolację biciem dzwonu. - Mam coś idealnego na noc, nie pożałujesz.

Kerm 15-03-2010 17:11

- Biblioteka? - Rav miał co najmniej mieszane uczucia. Mycie rąk przed kolacją - to jeszcze potrafił zrozumieć, natomiast czytanie przed jedzeniem? Nie wierzył co prawda w głupoty, jakie niektórzy powiadali. Że czytanie źle działa na żołądek. Że można się rozchorować, gdy się czyta przed jedzeniem... Amarys czytała stale i wciąż i jakoś jej to nie szkodziło. Apetyt ciągle miała, a lazaret jej nie oglądał od nie wiadomo kiedy. Ale teraz miała być kolacja... Nie dość, że stracili dużo czasu przez te nieszczęsne owce... No fakt. Zagadali się troszkę... Ale jeśli się spóźnią, to pewnie pójdą spać o suchym chlebie... I dobrze, jeśli na tym się skończy. Ojciec Edrin nie lubił spóźnialskich...
- Biblioteka? Teraz? - powtórzył.
- A kiedy - potem będzie już zamknięta przecie. No choooodź, to tylko chwila. - zamarudziła dziewczyna wiedząc, że i tak postawi na swoim. Dobrze zresztą pamiętała gdzie leży książka, więc spóźnienie na Nakładanie im nie groziło. Prawdopodobnie.

Znał dobrze te jej "chwile". Najpierw będzie szukać, a potem zacznie czytać jakąś, całkiem inną, na którą trafi przypadkiem i od której nikt nie zdoła jej oderwać. "Bo to takie ciekawe...", "Bo inaczej nie zdołam jej dostać...", "Bo...". Ale Amarys już skręciła w boczny korytarz, ciągnąc go za rękę i paplając o wspaniałej opowieści, która jak ulał przypasuje do nocnej wyprawy.

Rav szedł po cichu za Amarys, przeklinając równie cicho pomysły, jakie od czasu do czasu przychodziły do głowy tej postrzelonej dziewczynie. Za niektóre powinna dostać po prostu w tyłek, ale ojciec Edrin powtarzał im ciągle, że kobiet nie należy bić. Co prawda Rav nie był pewien, czy tą podfruwajkę można zaliczyć do kobiet, ale... Przyjrzał się rysującej się przed nim w cieniu sylwetce Amarys. Ostatnio jakby coś się w niej zmieniło. Trochę tu, trochę tam... Jakby się tak zastanowić, to "tam" nawet więcej niż trochę.

Zagapił się chyba i o mały włos wpadłby na Amarys, która zatrzymała się nagle.
- Cichooo! - szepnęła. Jakby to nie ona paplała bez przerwy od kilku chwil. - Tam ktoś jest...
Jakby sam tego nie słyszał. Zza niedomkniętych drzwi biblioteki dobiegał czyiś głos... Głos, choć niezbyt głośny, to jednak znajomy.
Stam? W bibliotece? Prędzej by się spodziewał tego, że Owca, miast na pastwisko, przybiegnie tutaj. Stama do książek kijem nie można było zagnać, a jego znajomość liter ograniczała się - jak się zdawało - do z trudem nabazgranego "S". Na zapamiętanie pozostałych liter, składających się na swoje imię chyba nie starczało mu energii. Bo miejsca w pustej głowie miał chyba po dostatkiem. Rav chwycił Amarys za ramię i obrócił w swoją stronę.
- Co robimy? - spytał bezdźwięcznie. - Wchodzimy? - Gestami zasygnalizował wślizgnięcie się do biblioteki.
Pomysł był średniej jakości. Przeszukiwanie zawartości księgozbioru w obecności Stama... To raczej nie mogło się udać, za to z pewnością mogło doprowadzić do konfliktu. Poza tym niemal pewne było, że tam, gdzie jest Stam, tam są również jego dwaj przydupasy, Deran i Brideran. A to nieco zmieniało stosunek sił. Nawet z Amarys przy boku szanse na wyjście cało z takiej opresji były... średnie.

- Zgłupiałeś chyba - fuknęła Amarys. - Ani mi się śni spotykać z tymi palantami; starczy że codziennie kręcą się na widoku, zamiast utopić się w jakimś bagnie, gdzie ich miejsce. - Odwróciła się by odejść, jednak kolejny znajomy głos osadził ją na miejscu. Trzmiel! A niech to licho porwie! Że też ten magiczny mól musiał im się akurat napatoczyć. Nie wyjaśniało to co prawda obecności tych małych dręczycieli w bibliotece - mieli lepsze miejsca na dręczenie kaleki, a i dziwnym było, że zdobyli się na opuszczenie kolacji. Ich apetyt dorównywał niemal bezmyślnemu okrucieństwu jakie sobą prezentowali.
W dziewczynie narastał gniew - i na chuliganów, i na Trzmiela, że ośmielili się być o tej porze w bibliotece, psując im plany i narażając na szwank całą nocną wyprawę. Toteż nie miała zamiaru puścić im tego płazem. Wciągnęła powietrze i wrzasnęła na całe gardło:
- Ojcze Helbinie! Ojcze Helbinie! Ktoś światło w bibliotece zostawił, księgi zaraz spłoną!!! Ojcze Helbinie!! - pociągnęła Rava za rękę dając znak, by pobiegli korytarzem. Wcale nie uśmiechało jej się spotkanie z tymi trzema pod drzwiami biblioteki, a na głównym korytarzu figę im zrobią. Poza tym tupot biegnących stóp powinien napędzić im niezłego stracha. A potem... lanie i głodówka. Amarys uśmiechnęła się złośliwie pod nosem.

Rave w pierwszej chwili nie bardzo wiedział, czy zasłonić usta Amarys, czy też zatkać sobie uszy. Przenikliwy głos dziewczyny niemal wywiercił mu dziurę w mózgu.
- Na niebiosa Krynnu... - wyszeptał.
Miał nieco inny plan... Przy odrobinie szczęścia mogliby się wślizgnąć na palcach do biblioteki. Zajęty swą ofiarą Stam z pewnością nie zauważyłby nowych uczestników zajścia... dopóki nie oberwałby zydlem. Z pozostałą dwójką jakoś daliby sobie radę.
Plan rycerski zbyt nie był, ale zawsze dałoby się to podciągnąć pod chwalebne ratowanie słabszego... Jednak do jego realizacji nie doszło, ze znanych już pewnie całemu światu powodów.
Nie wahając się ruszył za Amarys.
Gdyby przypadkiem wpadli w ręce któregoś z kapłanów... Cóż. W tym przypadku mówienie postanowił pozostawić w rękach Amarys. A raczej w ustach. Skoro ich w to wpakowała, to może pogłówkować, by ich z ewentualnych tarapatów wyciągnąć.

Marrrt 21-03-2010 01:18

Stam nie zawsze był sadystycznym osiłkiem. A w każdym razie Trzmiel pamiętał czasy kiedy jeszcze się lubili. Dawne czasy trzeba dodać. Nigdy nie był specjalnie bystry, ale to samo przecież nie czyni z młodych chłopców dobrych, lub złych. To co widzą ich tego uczy. A Stam widział na co mogą pozwalać sobie bezkarnie starsze chłopaki. Parę lat temu skumplował się z nimi i się zaczęło. Trzmiela zostawiał w spokoju, bo choć chłopak nigdy nikomu krzywdy nie zrobił, to wiadomym było iż interesuję się czarostwem, a takim lepiej nie podpadać. I tak wyglądała sytuacja aż do zeszłego roku kiedy to pomagający kapłanom myśliwy Colwyn przyniósł okaleczonego Trzmiela do przytułkowego ambulatorium. Kalekę. Kutergrabę, jak go zaczęli przezywać. Nawet nie potrafił już iskierki przywołać więc kto by się go bał? Na pewno nie Stam. Stam nie bał się nikogo.

***

- A niech mnie gobliny dopadną. - Zasyczał niczym wąż Stam krzywiąc okrutne, wąskie usta w paskudnym pełnym pogardy uśmieszku. - Sam jeden, w tej pustej bibliotece, a wszyscy inni są na wieczerzy. Ojej...
Trzmiel przycisnął mocniej do piersi księgę Anduvala. Rozbieganym po bokach spojrzeniem zaczął szukać możliwości ucieczki. Mała biblioteka była jednak jeśli spojrzeć na nią pod odpowiednim kątem, idealnym miejscem na zasadzki. Kończące się ścianą regały wypełnione opasłymi woluminami nęcąc ukrytą wiedzą, zatrzaskiwały swoją ofiarę w pułapce bez wyjścia. Najgorszej jaką mógł teraz sobie wyobrazić młody Trzmiel, którego myśli galopowały po scenariuszach bez szczęśliwego zakończenia. Mieli go…
- Wygląda jakby chciał się jeszcze raz z Frygą przejechać po chlewiku. Szkoda, że już się psisku całkiem ogon sfajczył przy ostatniej przejażdżce. – Stam wiedział to dokładnie to co Trzmiel. Delektował się jak zawsze swoją wyższością. Karmił się tymi momentami utwierdzającymi go w jego sile – Co tam tak chowasz? Książkę? Bajki dla dzieci? My ci opowiemy bajkę gamoniu. Oddawaj to.
- Stam… proszę – głos mu drżał. Zaczynał się jąkać. Zawsze się jąkał jak się bał, lub denerwował. Gary zmywać, a nie czarować. Anduval powtarzał to często i z drwiną niosącą w sobie o niebo więcej jadu niż był w stanie z siebie wykrzesać Stam - Dajcie mi już spokój… Ja naprawdę…
- „Proszę, dajcie mi już spokój” – Stam powtórzył po Trzmielu przedrzeźniając jego zlękniony ton – Prosisz? Prosić dopiero będziesz kutergrabo.
Szybko postąpił o krok i pchnął mocno mniejszego od siebie o głowę chłopaka do tyłu na uzbrojoną w półki pełne pergaminów, ścianę. Parę z nich wraz przyborami piśmienniczymi, posypało się na podłogę gdy tracący równowagę Trzmiel strącił je podczas upadku.
- Bierzemy go!
Dwaj pozostali chłopcy ruszyli z miejsca. Tępy ból z tyłu czaszki zmroził na chwilę Trzmiela. Myśli zwolniły. Rozjaśniały. Mógł rzucić czar. Zdążyłby podpalić czupryny tych klocków… Wspomnienie jednak bólu, który zadał mu Anduval ostatnim razem gdy Trzmiel rzucił zaklęcie było o wiele gorsze niż rzeczy, do których zdolni byli Strach i Udręka…

***

- Co to takiego?
- Gdybym chciał ci powiedzieć to już bym to zrobił prawda? Pomyśl trochę następnym razem zanim zadasz głupie pytanie. A teraz dotknij kuli.
Głos starca przywodził na myśl hebel. Szorstki, suchy i nieugięty. Podporządkowujący wszystko swojej woli. Intrygujący i budzący niechęć zarazem.
Trzmiel spojrzał na dziwne urządzenie. Kula wyglądała jak bardzo duża czarna jagoda. Taka wielkości główki sałaty. Matowa i odrobinę grantowa. Za to idealnie okrągła i spoczywająca nieruchomo na ciemnej płycie zdobionej po brzegach stalowymi okuciami. Nie przywodziła na myśl niczego dobrego. Tak samo jak sam starzec, który już od tygodnia zamęczał Trzmiela pytaniami, poleceniami i obowiązkami. Wyglądał na maga. Szaty, kapelusz, kij... Młody chłopak z początku powitał te spotkania z wielkim entuzjazmem, ale wkrótce okazało się, że to co mogło być początkiem nauki, było męczarnią dla umysłu Trzmiela. Zadania, lektury, wnioski z nich i nawet słowa o magii. Czemuż właśnie jego się przyczepił? A jednak pod tym niecierpliwym pytaniem czaił się cień wyższości. Sam nawet Trzmiel nie do końca zdawał sobie z niego sprawę, ale gdy o tym myślał czuł pewne ukłucie dumy z samego siebie, że ktoś daje mu inne zajęcie niż wszystkim. Bo choć zadania były męczące, to satysfakcja z ich rozwiązania rekompensowała brak wiedzy na temat przyczyny obecności w przytułku Anduvala, oraz jego oschłość.
- Dotknij! – tym razem rozkaz był wyraźny.
Trzmiel po chwili wahania dotknął palcem wskazującym okrągłego przedmiotu, a potem gdy nic się nie stało, położył na nim rękę. Powierzchnia wydawała się lekko chropowata. Poza tym w najmniejszym stopniu nie nadzwyczajna. Ani zimna, ani ciepła. Zwykła.
- Dobrze. A teraz chwilę porozmawiamy. W między czasie ani się waż zabierać ręki.
- Dlaczego?
- Bo umrzesz – Anduval odkąd Trzmiel go poznał, nigdy się nie śmiał i nigdy nie żartował. Nawet jednego razu.
Chłopak wbił w starca szeroko otwarte oczy. Niedowierzanie mieszało się ze strachem niemogącym przeforsować się przez obojętny ton Anduvala.
- Zacznijmy więc – rzekł i niemal w tym samym momencie Trzmiel poczuł elektryzujący dreszcz przechodzący przez całe ciało. Ostre uszczypnięcia niczym od czerwonych mrówek z niesamowitą prędkością rozpierzchły się po całej skórze młodocianego maga, który podskoczył w miejscu. Anduval zdawał się tego nie zauważyć – Wyobraź sobie, że bronisz wejścia do domu. Stoisz w drzwiach, za którymi znajduje się to co musisz chronić za wszelką cenę…
- Coś jest nie tak… - jęknął Trzmiel. Czuł, że elektryzujące uczucie nie ustaje, a wręcz narasta.
- Skup się. Nie będę powtarzał, a im dłużej będziesz zwlekał z odpowiedzią, tym będzie gorzej – mruknął starzec – Jesteś jednak całkiem bezbronny i znasz tylko jeden czar, który bezwzględnie położy jednego napastnika. Zdążysz go jednak rzucić tylko raz.
Chłopak zamrugał oczami usłyszawszy słowo "czar" i na chwilę zapomniał o okropnym uczuciu. Na chwilę.
- A teraz uważaj. Przed domem jest dziesięciu opryszków. Każdy z nich zaatakuje cię jeśli będzie miał przynajmniej połowę szansy na przeżycie. Wiedzą, że zdążysz rzucić jedno zaklęcie i wiedzą, jak ono działa. Co zrobisz?
- Naprawdę coś jest nie w porządku – Trzmiel spojrzał panicznie na zimne oblicze starca – to ta kula…
- Tak. I lepiej się spiesz z rozwiązaniem.
- Ale ja nie mogę! To zaczyna boleć!
- I będzie jeszcze gorzej. Co zrobisz?
- Eeee… zabiorę to co mam chronić i ucieknę przez tył domu!
- Jesteś słabym, bezużytecznym kaleką i chcesz uciec dziesięciu zbirom? Twoja logika jest jeszcze bardziej żenująca niż ty sam.
- To naprawdę boli!
- Wiem.
Starzec wstał i zamknął okno do pracowni. Kapłani z przytułku zapewnili mu odizolowany od reszty pokój, ale i tak dźwięk dochodził na podwórko.
Trzmiel wiedział już co jest źródłem bólu. Wybawienie od niego w postaci rozwiązania zagadki było zamglone. W tle. Największy dylemat odgrywał się pomiędzy groźbą śmierci i narastania bólu. A ten promieniował coraz mocniej. W brzuchu, w głowie, w klatce piersiowej. Czuł się rozrywany.
- Skup się chłopcze. Powiedz co zrobisz i to wszystko się skończy.
- Nie wiem! Naprawdę nie wytrzymam!
Zimno eksplodowało wewnątrz miarowymi falami... Miał rację. Nie wytrzymał. Wraz z puszczeniem kuli cały ból znikł. Przepadł nie zostawiając po sobie nawet śladu poza wspomnieniem. Przez chwilę Trzmiel bał się poruszyć w obawie, że jednak poczuje go znów. A potem spojrzał na Anduvala. Starzec milczał. Z jego oblicza nie dało się nic wyczytać. Dopiero po chwili powiedział:
- Wyjdź.
Trzmiel zeskoczył z krzesła niechętnie. Czuł się jakby nie zdał egzaminu. Czuł się zawiedziony sobą samym. Czuł się bezużytecznym kaleką. Smętnie powędrował do drzwi gabinetu Anduvala. Po chwili jednak odwrócił się.
- Powiem im, że rzucę zaklęcie na pierwszego, który zbliży się do domu.
Mag podniósł swoje zmęczone spojrzenie na chłopaka i przez chwilę przyglądał mu się bacznie. Potem powtórzył tylko polecenie.
- Wyjdź chłopcze.

Jak mu potem Anduval wyjaśnił, urządzenie to służyło do ćwiczenia koncentracji u magów. To był jeden z dwóch razy gdy Trzmiel miał z nim do czynienia. Drugi był właśnie wtedy gdy chłopak rzucił zaklęcie czego Anduval mu wyraźnie zabronił. Tylko, że wtedy nie było żadnych zagadek.

***

…chcąc się podeprzeć lewą ręką, wymacał pokaźny kałamarz wypełniony inkaustem i zakorkowany. Najlepsza broń na jaką było go teraz stać. Walące serce sprawiło, że dość nieporadnie chwytał butelkę wyłuskując ją z pergaminów. Zdążył to jednak uczynić nim Deran i Brideran, dwaj bliźniacy o dzióbatych twarzach i świńskich oczkach, dopadli do niego. Obaj zatrzymali się gdy wycelował w nich pocisk.
- Nie odważysz się… – syknął Strach.
Zapewne miał rację. Ale żaden z chłopaków się o tym nie przekonał, bo wtem od strony korytarza dobiegł ich dziewczęcy krzyk:
- Ojcze Helbinie! Ojcze Helbinie! Ktoś światło w bibliotece zostawił, księgi zaraz spłoną!!! Ojcze Helbinie!!
Trzmiel poznał głos. Amarys. Jedna z niewielu wychowanków przytułku, która odwiedzała bibliotekę. Poza Trzmielem oczywiście. A jeśli ona to i Rav, który pewnie jej bratem był. A może nie. Tak czy inaczej częściej widziano ich razem niż osobno, a silniejszy od rówieśników Rav zdawał się serio traktować wszelkie insynuacje na temat jego i Amarys.
Poczuł jak kamień spada mu z serca gdy trójka byczków nerwowo spoglądała to po sobie, to na wyjście, to na Trzmiela. Jeśli będą chcieli zwiać nim kapłani się tu zjawią, nie zdążą mu już nic zrobić. Przycisnął łokciem do piersi księgę dla Anduvala nadal nie wypuszczając z ręki butelki z inkaustem.

Keth 22-03-2010 16:22

Aglahad wykradł się cichcem ze swojego pokoiku. Ostatnio zdarzało mu się to coraz częściej w porze Nakładania. Już nawet jego opiekunowie przestali się tym przejmować. Od czasu do czasu któryś krzywił się tylko i bezradnie kręcił głową, gdy Alglahad po raz kolejny spóźniony wchodził na posiłek. Nie żeby ktoś podejrzewał go o coś złego. Młodziak miał opinię bardzo grzecznego, posłusznego i niegroźnego, lecz niestety niereformowalnego śpiocha. Nic nie pomagało. Prośby, groźby, zamykanie w pokoju i inne kary, eskapady wciąż trwały. W ten obraz doskonale wpasowywały się częste wory pod oczami, unikanie innych, wieczne spóźnialstwo, a nawet, o zgrozo, absencje. Tymczasem chłopak stąpał kroczek po kroczku przez korytarz. Już po chwili usłyszał za sobą szuranie kilku par stóp. To musiały być Delia, Kali i Rhysea. Mieszkające kilka pokoi dalej trzy nadęte kwoki. Taką przynajmniej opinię o nich miał Aglahad. Zawsze i wszędzie musiały być pierwsze. Nawet na Nakładanie... Aglahad spokojnie usunął się w cień wielkiej wazy. Była tak duża, że od biedy sam mógłby się w niej schować. Prawdę mówiąc i tak musiał się tu zatrzymać. To właśnie w wazie JĄ ukrył. Ją, czyli Mapę. Teraz musiał ją przenieść na strych, do swojej drugiej kwatery. Oj natarli by mu uszu, gdyby ją przy nim znaleźli. Zwinął ją w rulon i korzystając z towarzyszącego porze Nakładania zamieszania przedostał się na wyższe piętro.

Kątem oka dostrzegł sunących z wolna przez główny korytarz Tych Trzech. Znali ich wszyscy mieszkańcy Domu, niemniej ci, którzy ich znali, dzielili się na dwie grupy. Pierwsi mieli wątpliwą przyjemność poznania ich osobiście już za sobą, pozostali słyszeli jedynie którąś z licznych opowieści. Aglahad należał do tej drugiej grupy i wcale nie miał zamiaru tego zmieniać - przyspieszył więc kroku. Na strych wiodło kilka ukrytych dróg. Tym razem Aglahad postanowił iść przez bibliotekę. Trzeba było wdrapać się na najwyższy regał i uchylić klapę w suficie. Rzecz jasna nikogo nie mogło być wtedy w środku. Znajomość tajemnicy zobowiązuje! Wystarczył jeden rzut okiem przez półotwarte drzwi, żeby dostrzec buszującego w książkach Trzmiela. Znowu on! A więc przez kotarkę za starym zegarem, obok pokoju Odeego. Były tam wąskie i niemiłosiernie strome obrotowe schodki, pełno kurzu, pajęczyn i ich mieszkańców, pająków, z których najmniejsze były wielkości złotej monety, a największe były równie duże jak zaciśnięta młodzieńcza pięść. Nic dziwnego, że Aglahad wolałby certolić się przez bibliotekę. Kilka minut później było po wszystkim. Wgramolił się z ostatniego schodka na skrzypiące poddasze. Tuż obok klapy prowadzącej do biblioteki stał drewniany stolik, dziurawe krzesełko i pełen skarbów stary kuferek Odeego. Ach, czego tam nie było! Inkaust i pęk starych gęsich piór, jego pierwszych, wyjęty z ramy i zwinięty w rulon stary olejny obraz, który jakiś nadgorliwy kapłan wyrzucił z Domu, gliniany kubek, pęk kluczy, szczęśliwy kamień, wysłużona lina i cała sterta innych, jakże cennych gratów. Teraz miała do nich dołączyć całkiem zacna mapa okolicy. Pozostało jeszcze nanieść trasę...

Zupełnie niepomny na dobiegający z dołu szmer chłopak błądził palcem po mapie, to zatrzymując się na lasach, to na stawach, jeziorkach i pagórkach. Oczyma wyobraźni widział jak w poszukiwaniu przygód przemierza te wszystkie nieodkryte miejsca. Ratuje damy z opresji, wykrada wielkie skarby, przyjaźni się ze zwierzętami, odkrywa sekretne ścieżki i gra na nosach bandytom wszelkiej maści. Ach, gdyby tak już, już teraz... choćby natychmiast. Wtem:

- Bierzemy go!

Głos dobiegał z dołu, z biblioteki. Aglahad przycupnął nad klapą i lekko ją uniósł, by zobaczyć, co też się wyrabia piętro niżej. Nie był to najprzyjemniejszy widok... Trzech oprychów sam na sam z Trzmielem! Psia krew! Sześć rąk na jedną, przecież to nie wypada! I co tu zrobić... Aglahad zdecydowanie nie należał do grona największych chłopców, zresztą nawet jakby był dwa razy większy niż tamci trzej razem wzięci, niewiele by to zmieniło. Panicznie bał się tych nicponi. Ponoć nie raz i nie dwa zdarzały im się bójki, a młodziak był w tej kwestii, delikatnie mówiąc zielony. Przerażeniem napawała go też sama myśl o zdemaskowaniu się. Ktoś mógłby odkryć, że wcale nie sypia całymi dniami i nocami, albo, co gorsza, odnaleźć jego kryjówkę ze skarbami, które tak długo zbierał. Aglahad czuł jak ogarnia go fala gorąca. No przecież coś musiał zrobić!

Tylko co!

Odruchowo zaciskając rękę na glinianym kubku, jakby była to olbrzymia maczuga, zdolna powalić Tych Trzech obserwował sytuację. Trzęsącą ręką uniósł klapę trochę wyżej i patrzył. Patrzył nie mogąc się przełamać by cokolwiek uczynić. Na szczęście ktoś go ubiegł.

- Ojcze Helbinie! Ojcze Helbinie! Ktoś światło w bibliotece zostawił, księgi zaraz spłoną!!! Ojcze Helbinie!!

Amarys! Chłopak znał ją z widzenia. Prawdę mówiąc, bardzo lubił na nią patrzyć. Ha, pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy z jego istnienia. Wraz z tą myślą coś w nim pękło. Jakaś mała, paraliżująca go do tej pory bariera. Wychylił się nieco.. powolutku postawił stopy na regale.. zamknął klapę.. i jak nie wyrżnie kubkiem w PUSTY ŁEB!!

Viviaen 23-03-2010 00:23

- Ojcze Helbinie! Ojcze Helbinie! Ktoś światło w bibliotece zostawił, księgi zaraz spłoną!!! Ojcze Helbinie...

Ojca Helbina nie było akurat w pobliżu, jednak wcale nie musiał być. Przenikliwy krzyk dotarł do najdalszych zakątków Domu, rozlewając się po nim niepowstrzymaną falą... i powrócił zwielokrotnionym echem podnieconych głosów, gdy dzieciaki w jadalni zrozumiały, co się dzieje. A zapowiadało się niezłe widowisko. Na nieszczęście dla wychowanków, tego wieczora porządku pilnował sam ojciec Edrin... który w mgnieniu oka zaprowadził na sali porządek, grożąc pójściem spać bez kolacji. To był Argument, któremu żadne z dzieci nie mogło się oprzeć, więc już po chwili wszyscy z zawiedzionymi minami siedzieli przy stołach, spoglądając z tęsknotą na drzwi, zatrzaskujące się właśnie za ojcem...

***

W bibliotece zapanowała cisza. Ten szczególny jej rodzaj, wieszczący burzę. Tak... w tym momencie atmosferę panującą wśród zakurzonych regałów można by krajać nożem i odkładać do magazynu...

Deran, Stam i Brideran zastygli wpół ruchu, niepewni, uciekać - czy nie uciekać? Jeśli nawet dostaną karę to i cóż? Nie pierwszy raz, nie ostatni, a taka okazja może się już więcej nie powtórzyć... Nagle nie było się już nad czym zastanawiać. Ciemne oczka Stama zmrużyły się złośliwie, kiedy obmyślał coraz to paskudniejsze sposoby dokuczenia młodszemu kalece. Spojrzał wymownie na kałamarz i rozejrzał dookoła z udanym przestrachem.

- Chyba nie chcesz zalać atramentem swoich ukochanych książek? - zapiał przeraźliwie, robiąc głupie miny do kompanów i jednocześnie zbliżając się nieubłaganie do nadal leżącego Trzmiela. - pomyśl tylko, co by powiedział ojciec Edrin, gdyby się dowiedział, kto tu tak narozrabiał? Na pewno powiedziałby Anduvalowi, że...

Trzmiel nie dowiedział się już, co takiego ojciec Elben powiedziałby mistrzowi Anduvalowi, ponieważ w tym momencie Stam wywrócił zabawnie oczami przy wtórze dźwięku pękającej gliny i upadł jak marionetka, której podcięto sznurki.
Bliźniacy, jak na komendę popatrzyli po sobie, obejrzeli na bezwładnego szefa i spojrzeli na Trzmiela z niekłamanym strachem w oczach. Czyżby ten pokurcz rzucił na niego zaklęcie? Przecież mu zabronili!

Żadnemu z nich nie przyszło do głowy spojrzeć w górę, i całe szczęście dla Aglahada. Niesamowicie dumny z siebie chłopak właśnie usiłował bezszelestnie wycofać się do klapy w suficie i nie byłoby dla niego dobrze, gdyby Strach i Udręka dowiedzieli się o jego obecności. Zwłaszcza, że nie wypuścił z dłoni ucha od glinianego naczynia, którym pozbawił przytomności Stama... Jeszcze tylko kilka ostrożnych kroków i będzie mógł niepostrzeżenie wciągnąć się przez otwór na strych, niewidziany przez nikogo...

***

Ravere nie mógł się oprzeć myśli, że coś jest nie tak, jak powinno być. Po wrzasku narobionym przez Amarys, spodziewał się raczej tłumu dzieciaków na korytarzu, a tymczasem dookoła panowała martwa cisza. Nie licząc szczebiotania zadowolonej z siebie dziewczyny. Przebiegli raptem kilka zakrętów, zwolnili do szybkiego marszu i teraz szybko, lecz spokojniej szli w stronę jadalni. Liczyli na to, że jeszcze zdążą na Nakładanie... próżne to były jednak nadzieje. Zbyt późno usłyszeli zdecydowane kroki ojca Edrina i niemal zderzyli się z postawnym kapłanem wynurzającym się zza zakrętu.

- Ooo, witam, panno Amarys... panie Ravere... Pójdziecie teraz ze mną i pokażecie mi, o co było tyle krzyku... - Silne dłonie zacisnęły się na ramionach obojga i pociągnęły z powrotem w stronę biblioteki. - Mam nadzieję, moja panno, że miałaś dobry powód dla takiego karygodnego zachowania, hmmm? Zobaczymy, kto zostawił to światło w bibliotece...

***

Już miało być dobrze, jednak robiło się coraz gorzej. Zamiast spodziewanego zgiełku, po krzyku Amarys zapadła głęboka, wibrująca cisza, w której przebrzmiał tylko odgłos oddalających się stóp. Co teraz?

Trzmiel nie był w stanie się ruszyć, tylko jak zahipnotyzowany wpatrywał się w stojących tuż przed nim bliźniaków. Kałamarz w lewej dłoni robił się coraz cięższy, a on nadal nie mógł się zmusić, by rzucić nim w napastników. Stam miał więcej racji, niż mu się wydawało, kpiąc z zalania książek atramentem. Uczeń maga miał wszelkie powody, by się wystrzegać takich czynów.

Zaczął desperacko myśleć nad jakimś innym wyjściem z tej sytuacji, gdy nagle rozległ się brzdęk i w połowie zdania prześladowca zniknął chłopcu z oczu. Odgłos padającego bezwładnego ciała był aż nadto wyraźny i nie potrzeba było specjalnych zdolności, by się zorientować, co się stało. Trzmiel próbował coś dojrzeć ponad głowami Derana i Briderana, jednak z tej pozycji nie widział nic poza głowami prześladowców. Na widok strachu w ich oczach zachciało mu się śmiać. "Oni naprawdę myślą, że to ja rzuciłem jakiś czar" - przemknęło mu przez myśl. Była to kusząca perspektywa, jednak chłopak nie mógł sobie na to pozwolić. Jeszcze...

Opierając się na prawym łokciu, Trzmiel usadowił się wygodniej i podniósł kałamarz markując zamach. I w tym momencie kilka rzeczy wydarzyło się równocześnie: Deran bezwiednie cofnął się o krok, potrącając regał... na którym Aglahad właśnie stał na palcach usiłując się wdrapać na strych. Niefortunnie szarpnięta klapa zatrzasnęła się, niemal przycinając chłopcu palce, zabrane w ostatnim momencie... co przypłacił zachwianiem równowagi. Jedynie swojej wrodzonej zręczności zawdzięczał to, że właśnie nie wylądował Deranowi na głowie, jednak jego pozycja nadal nie przedstawiała się zbyt korzystnie - zwisał na rękach z regału tuż nad głową osiłka, rozpaczliwie szukając oparcia dla nóg. Nagle rozległy się kroki i trzask otwieranych drzwi...

***

Na ten niecodzienny obrazek natknął się ojciec Edrin, który w asyście Amarys i Ravere'a właśnie wszedł do biblioteki. Bystre oczy od razu wypatrzyły i Aglahada zwisającego z regału, i Stama, powoli wracającego do przytomności między półkami, bliźniaków wpatrujących się w niego z głupimi minami i w końcu Trzmiela, leżącego wśród rozsypanych zwojów z kałamarzem najwyraźniej przygotowanym do rzutu. Tego było już za wiele.

Kapłan ze srogą miną ruszył w kierunku chłopców, przykazując wszystkim nie ruszać się z miejsc. Obejrzał stłuczenie na głowie Stama, wymruczał modlitwę i pomógł chłopakowi się podnieść. Bynajmniej nie po to, by go odesłać do pokoju na odpoczynek. Zbyt dobrze znał tę trójkę, by niewłaściwie zinterpretować zastaną sytuację.

- Wy trzej - zrobicie tu porządek. Wszystkie zwoje i książki poukładacie na właściwych miejscach. I żeby mi było wszytko dobrze zrobione, bo będziecie tu siedzieć aż mistrz Elben potwierdzi, że wszystko jest właściwie ułożone. A wy - spojrzał po kolei na Trzmiela, Aglahada, który zdążył już zejść z regału, Ravere'a i Amarys - do kuchni zmywać, ale już! I nawet nie próbujcie podkradać jedzenia, dziś wszyscy idziecie spać bez kolacji!

Nagle znikąd pojawił się Rankel, bezceremonialnie postawił Trzmiela na nogi i wypchnął całą czwórkę z biblioteki. Zostawił ich dopiero po przekazaniu instrukcji kucharce - udzielnej władczyni Kuchni.

Oj, zapowiadała się długa noc...

Kerm 23-03-2010 21:25

Było zbyt cicho.
Głos Amarys dotrzeć musiał nie tylko do komnaty ojca Helbina. Sądząc z siły i rodzaju przenikliwych dźwięków pewnym było, że słyszał go nawet pan Grimtale. A Rav był skłonny uwierzyć, że jeszcze troszkę i w całym budynku posypałyby się szyby.
A tu - zamiast gwaru zaskoczonych głosów i tupotu wielu stóp, których właściciele biegliby w stronę biblioteki - nic. Cisza.
Cisza zakłócana jedynie przez (znacznie teraz cichsze) słowa Amarys.

Spadająca na ramię dłoń ojca Edrina stanowiła dla Rava pewne zaskoczenie. W końcu kapłan zawsze stąpał zdecydowanie i zwykle jego kroki słychać było już z daleka. Tym razem jednak, cicho niczym myszka, przemknął się korytarzem by, bez jakichkolwiek ostrzegawczych znaków, dopaść winnego.
A powinien siedzieć w jadalni i pilnować porządku - pomyślał z pewnym rozgoryczeniem. - I gdzie się podział ojciec Helbin?

Pełne uczucia powitanie skierowane pod ich adresem przez ojca Edrina nie zapowiadało nic miłego. Podobnie jak słowa 'panna' i 'pan', używane tylko wobec najgorszych winowajców.
Tydzień o chlebie i wodzie - przemknęło przez głowę Rava. - Co najmniej tydzień...
Rzucił okiem w stronę Amarys. Na jej twarzy również malowało się zaskoczenie. Bardzo szybko zastąpione wyrazem całkowitej niewinności. Coś w stylu 'wszak ja nic nie zrobiłam złego'. I pytaniem tylko było, na ile ta taktyka okaże się skuteczna.

Chcąc nie chcąc (zdecydowanie bardziej 'nie chcąc') skierowali się w stronę, skąd przybyli, czyli w stronę biblioteki.
Tym razem ojciec Edrin nie silił się na zachowanie ciszy. Miał w rękach sprawców (choć trafniejsze byłoby określenie 'sprawczynię') zamieszania i nic więcej do szczęścia nie było mu widocznie potrzebne. A może uważał, że jeśli jednak coś nie tak się dzieje w bibliotece, to teraz i tak nikt nie zdoła się stamtąd wymknąć niepostrzeżenie.
Rav miał co do tego pewne obawy. Jeśli tamta trójka miała chociaż troszkę oleju w głowie, to już ich w bibliotece nie było. Co prawda łączna ilość oleju w głowach Stama, Derana i Briderana nie starczyłaby na usmażenie najmarniejszej płotki, to jednak nawet u nich działał czasami instynkt, tak samo jak w przypadku dzikich zwierząt.
Co prawda pozostawał jeszcze Trzmiel, ale zwalać na niego całą winę za podniesiony przez Amarys alarm...

To, co zastali w bibliotece, przekroczyło najśmielsze oczekiwania Rava.
Sala wyglądała jakby przeszedł przez nią mały huragan, a zwisający z regału Aglahad stanowił niejako ukoronowanie całej sceny. Swoista kropka nad i.
- Skąd tu się wziął Aglahad? - szepnął do Amarys tak cicho, że ojciec Edrin nie mógł tego usłyszeć. Stali w progu, a kapłan zajmował się poszkodowanym. - I kto zwalił z nóg Stama?
Musiał to być niezły cios, bowiem Stam zachowywał się tak, jakby spadła mu na głowę zawartość bibliotecznych szaf i regałów.
Może Aglahad zleciał mu na łeb - pomyślał Rav z odrobiną złośliwej satysfakcji. Sam chciał przyłożyć Stamowi stołkiem i oto proszę - ktoś zrobił to samo. Albo przynajmniej coś w tym stylu.
Przyjemności jednak szybko się skończyły. Co prawda Stam i jego kompani zostali zmuszeni do uporządkowania biblioteki (co dla tych osobników stroniących od książek i ledwo znających literki musiało być karą straszliwą), to jednak pozostała czwórka, bez możliwości udzielenia jakichkolwiek wyjaśnień, została wysłana do karnej pracy w kuchni. Co było krzyczącą niesprawiedliwością.
W dodatku bez kolacji...

Pozostawało pytanie, w jakim nastroju była kucharka. I w jakich stosunkach z Amarys... Dawniej dziewczyna potrafiła się z nią dogadać.
Tu Rav przypomniał sobie maślane ciasteczka, załatwione kiedyś przez Amarys. Nagrodę za ściągniętego z drzewa kociaka. Wspomnienie o tyle niewygodne, że myśl o ciasteczkach przypomniała natychmiast o pustym żołądku. Aż dziw, że nie zaburczało mu w brzuchu.
Spojrzał na dziewczynę ciekaw, czy ta powie cokolwiek w swojej obronie. Czy też raczej 'ich' obronie...

Sayane 27-03-2010 21:43

Surowy ton ojca Edrina sprawił, że Amarys zaczęła mieć złe przeczucia... które w bibliotece zamieniły się w pewność. Piękny plan zemsty obrócił się przeciwko nim. Co prawda cisza na korytarzu oznaczała, że tak czy siak dostaliby burę za spóźnienie na kolację, ale bez przesady! Ojciec Edrin na prawdę nie musiał się tak złościć.
- Ależ ojcze! - podskoczyła usłyszawszy okrutnie niesprawiedliwy (w jej mniemaniu) wymiar kary. - Rozumiem, że spóźniliśmy się na kolację, lecz... - rozpaczliwie szukała jakiejś zgrabnej odpowiedzi - ...lecz czy mieliśmy pozwolić, by nasz egoizm wziął górę i iść na kolację zostawiwszy bibliotekę bez opieki tylko po to, by napełnić brzuchy i uniknąć kary za spóźnienie? A co, gdyby ktoś obcy buszował w księgach? Albo ktoś nieostrożnie zaprószył ogień? Mieliśmy przejść obojętnie? Nie tego wszak nas uczyliście - po tych słowach poczuła, że chyba troszkę przegięła, ale była na prawdę zła. Fakt, trzeba było zostawić Trzmiela, Tych Trzech i bibliotekę samym sobie, i pobiec na kolację. Tak w końcu postępują Dorośli - myślą tylko o czubku własnego nosa! Amarys zdążyła już zapomnieć pierwotnych powodach swojego krzyku, przejęta głębokim poczuciem niesprawiedliwości jaka dotknęła ją i Rava.

Rav wolał się nie wtrącać. Ojciec Edrin nie lubił, gdy ktoś się z nim nie zgadzał, ale od czasu do czasu dawał się przekonać. Jeśli jednak liczba niezgadzających się przekraczała 'jeden', to mogło się zrobić bardzo niedobrze. Podobnie jak w przypadku przeszarżowania w oracyjnym zapędzie...

Twarz Aglahada mieniła się wszystkimi odcieniami czerwieni. Chłopak opuścił wzrok i stanął w pozie autentycznej skruchy, zaciskając piąstki za plecami. Zdawał się być zbyt roztrzęsiony by zwrócić uwagę na burzliwą przemowę Amarys, nie mówiąc już nawet o poparciu kwestii.
- Przepraszam, ja nie chciałem... - Szepnął cichutko, nie mogąc przestać wiercić nogą dziury w drewnianej podłodze.

Trzmiel nawet nie zdążył wstać. Wszystko stało się tak prędko. Stam, który z dziwnie ogłupionym wyrazem twarzy osunął się na deski, spadający zupełnie znikąd Aglahad, którego przecież jeszcze przed chwilą nie było w bibliotece i wreszcie pojawienie się ojca Edrina. Mars nad krzaczastymi brwiami starca oznaczał kruchość dzisiejszej cierpliwości, której upust dał w szybkim wymierzeniu kary sprawcom zamieszania, a do których, jak się okazało, należał właśnie Trzmiel, Aglahad, oraz Amarys z Ravem. Nie Tych Trzech. Bo przecież nie można nazwać karą pozostanie w bibliotece wtedy gdy inni muszą zeskrobywać szczotką i popiołem tłuszcz z drewnianych naczyń.
Postawiony przez Rankela na nogi i popchnięty w stronę wyjścia, zatrzymał się jeszcze by przełożyć bezcenną księgę pod władającą bezużytecznym ramieniem pachę i rzucić złe spojrzenie Edrinowi. Bał się Tych Trzech, a nie kar kapłańskich, które mimo iż czasem bolesne i upokarzające, nigdy nie czyniły krzywdy. Ojciec Edrin prędzej dałby się poćwiartować niż by pozwolił, by komuś z jego wychowanków stało się coś złego. Wystarczyło zdać sobie z tego sprawę, by się go nie bać. Stam był za to nieobliczalny w swej głupocie.
Trzmiel prawie nie miał wątpliwości, że większy od niego chłopak rzucił mu kpiący uśmieszek. Odwrócił szybko od niego wzrok, by nie prowokować niczego gorszego i ruszył w stronę kuchni słysząc jeszcze za plecami wcale słuszne pretensje Amarys. Chciał już mieć to za sobą. Chciał znów spojrzeć na ukryty w pięknych słowach świat, oczami piszącego. Zastanawiał się tylko, czy to dzieło przypadku, czy też kolejne nieoczywiste zadanie od mistrza.
Nagle zatrzymał się w miejscu. A jeśli nie przypadek, to co tam robił Aglahad? Skoro go najpierw nie było, a potem był? Obejrzał się za siebie spoglądając na cichego jak zawsze chłopaka i odtworzył w pamięci moment, w którym na jaw wyszła jego obecność w bibliotece.

Ojciec Edrin zmarszczył krzaczaste brwi tak, że zdały się być jedną, szarą linią nad groźnie łyskającymi oczyma. Każdy z mieszkańców domu gotów był przysiąc, że nie ma w świecie takiego smoka, którego spojrzenie było by równie straszliwe. A potem Edrin zrobił coś, co w hierarchii czynów straszliwych mieściło się znacznie wyżej niźli zmarszczenie brwi. Mianowicie ojciec Edrin uśmiechnął się.
- Zatem powiadasz młoda damo... - Starszy kapłan uśmiechnął się jeszcze szerzej i zamilkł na chwilę jakby delektował się bladością, w którą przyoblekły się oblicza młodzików. - Powiadasz, że jedynym przyczynkiem twej i jego... - Wskazał kościstym palcem na Ravere'a, który jakby zapadł się w sobie pod tym wskazaniem. - ...Był jedynie altruizm i miłość do wiedzy? Zaprawdę młoda damo, zdaję mi się, że wasza tu obecność o tej porze jest nielichym pogwałceniem praw naszego domostwa. Tak jak i wasza... - Jeśli Trzmiel i Aglahad sądzili, że starzec o nich zapomniał to zaprawdę się mylili. Karzący palec skierował się wprost na nich. - Obecność wychowanków na terenie biblioteki bez opieki mentora lub jego zgody zakazana jest. Zwłaszcza po zmroku! - Rzekł dobitnie kapłan, cytując powszechnie znienawidzony regulamin domu dla sierot imienia radnego Bidney'a. - Zwłaszcza po zmroku! I tylko mej wrodzonej dobroci zawdzięczać możecie to, że nie zapytam w jakim celu się tu spotkaliście. - Palec ponownie skierował się w stronę Ravere'a i Amarys. - Winny niechaj się cieszy z lekkiej kary zadanej przez mało wnikliwego sędziego...

- Ale ojcze... - Rav stwierdził, że w rozumowaniu ojca Edrina tkwi pewna luka. - Wszak ani Amarys, ani też ja nie wchodziliśmy wcześniej na teren biblioteki. Dopiero teraz, ojcze, gdy ty nas tu przyprowadziłeś, przekroczyliśmy próg tej sali. A wcześniej z pewnością nie. Ale oczywiście, ojcze, masz rację. Wbrew temu, co mówi Amarys, nie powinniśmy byli sprawdzać, kto się kręci w tej okolicy, tylko iść od razu na Nakładanie...

Szybki krok kapłana nagle ustał. Jednak wypowiedziano o jedno słowo za dużo... A było już tak blisko, właśnie do Waszych nozdrzy dotarł smakowity zapach kolacji, która w nieprzyjemny sposób przypomniała o rodzaju wymierzonej kary.
Zapanowała złowroga cisza, pełna napięcia i oczekiwania na najgorsze, gdy stalowe tęczówki wpiły się w oczy młodzieńca.
- Więc nie dość, że szwendaliście się tu tylko we dwoje, zamiast przyjść do jadalni, to jeszcze twierdzisz, że wiedzieliście, kto się tu kręcił?
Pytanie zawisło w powietrzu ciężkie, niczym głaz a świdrujące spojrzenie ojca Edrina ani na moment nie odrywało się od twarzy coraz bledszego Ravere'a...

Skoro się powiedziało 'A', to trzeba było powiedzieć 'B'. Najlepiej w dodatku, jeśli to co się powie jest prawdą. Nawet jeśli tylko częściową.
- Zamknęliśmy owce, ojcze - zaczął Rav - a potem musiałem umyć ręce, bo Amarys uważała, że są brudne. Oczywiście miała rację, ojcze, że trzeba myć ręce... - podkreślił. - No i przez to się spóźniliśmy. A jak szliśmy to wszędzie była już cisza, bo wszyscy byli już na Nakładaniu, to mi się zdawało, że coś słychać od strony biblioteki. Ojciec Rankel zawsze powtarzał, że mam dobry słuch. Abso... absolutny.
Rav przerwał na sekundę.
- A że Amarys ma na punkcie książek św... No, kocha książki, ojcze - poprawił się natychmiast. - Stale mi mówi, że za mało czytam... - Przerwał uznając, że mówi nieco nie nie na temat - Chciała sprawdzić, co się dzieje.
- Gdybyśmy wiedzieli, kto tu się kręci, to byśmy nie nic sprawdzali, ojcze. Ale pod drzwiami było widać światło. I ja chciałem wejść, ale Amarys powiedziała, że nie wolno i zaczęła krzyczeć. No, wołać...

Amarys najpierw miała ochotę udusić Rava za dolewanie oliwy do ognia, bo ojciec Edrin był mistrzem w wyłapywaniu najdrobniejszych nieścisłości w wypowiedziach (o co w nerwach wcale trudno nie było, nawet mówiąc prawdę), ale potem gniew zelżał. Chłopak mówił całkiem całkiem - może choć kolację wydębi? Dyskretnie, acz z nienawiścią spojrzała na Tych Trzech "ukaranych" układaniem "jej" ukochanych książek. Farciarze... "Złemu zawsze ujdzie płazem, a dobremu jeszcze baty wlepią", przypomniała sobie powiedzonko kucharki, gdy ta myślała że żadne z dzieci jej nie słyszy.

Milczenie starszego kapłana trwało jedynie przez parę chwil, kiedy to uważnie przypatrywał się dwójce młodocianych przestępców. Przez chwilę zawahał się jakby chcąc dodać jeszcze kilka słów. A słowa te z pewnością na długie tygodnie odmieniły by życie Amarys i Ravere'a zmieniając je w długą i wyjątkowo nudną "pokutę". Ale jednak nie. Kapłan jedynie potrząsnął siwą głową i rzekł ostrzejszym niż dotychczas, tonem:
-Sugeruję młodzieńcze byś zaprzestał tej dyskusji jeśli ci twój wolny czas miły. - Jego głos mógł przypominać zgrzyt jaki wydają dwa ścierające się ostrza. - Sugeruję również byście wykonali moje polecenie natychmiast! - Ostatnie słowo zdawało się mieć siłę rozpędzonego, potężnego tarana. Jak nic musiało być to jakieś zaklęte słowo mocy, bo po tym jak zabrzmiało nijak już nie mogli spojrzeć na srogie oblicze kapłana.

Rav zacisnął zęby. Wolał się już nie odzywać, chociaż parę słów na temat kapłana i jego podejścia do sprawiedliwości z przyjemnością by powiedział. Typowe... Jak sobie ktoś coś ubzdurał, to już żadne słowa do niego nie docierały. Skoro ojciec Edrin zaplanował karę, to nawet gdyby sto osób zaświadczyłoby o ich niewinności uszy ojca pozostałyby głuche na te zapewnienia. I oczywiście - gdy tylko ojcu zabrakło argumentów, to zabrał się za straszenie. "Wsadź se w zadek swoją sprawiedliwość", pomyślał.
Może
by coś jeszcze rzekł, by skomentować krzyczącą niesprawiedliwość, ale miał wrażenie, że mogłoby się to źle skończyć nie tylko dla niego, ale i dla Amarys, którą ojciec Edrin ukarałby w ramach tak zwanej zbiorowej odpowiedzialności. Rzucił okiem na dziewczynę i leciutko wzruszył ramionami. Jakoś przeżyją ten zmywak. A co się odwlecze...

Typowa sprawiedliwość dorosłych - odpowiedziała spojrzeniem Amarys. Jakby ojciec Edrin zdanie zmienił, to by mu przecie korona z głowy spadła, bo kon-sek-went-nym (czy jakoś tak) trzeba być, a do błędów to tylko dzieciom się każą przyznawać.
Zresztą po co miałaby iść do biblioteki w zakazanym czasie, a potem wrzaskiem to oznajmiać? Gdzie tu sens, gdzie logika? Jak dorośnie... to na pewno nie będzie się przyznawać, nie ma głupich!

Marrrt 31-03-2010 15:18

Praca wspólna
 
Kuchnia przytułku


Kuchnia, zwykle kojarząca się z ciepłem, miłymi zapachami i, oczywiście, jedzeniem, tym razem stała się dla wszystkich miejscem kary. I to podwójnej.
Te same zapachy, które zwykle zwiastowały możliwość zaspokojenia wiecznego głodu, tak charakterystycznego dla wszystkich przedstawicieli ich grupy wiekowej, tym razem stały się źródłem dodatkowych tortur.
Być tak blisko... I równocześnie niekończenie daleko...
Trudno było sobie wyobrazić, by kucharka, niekiedy częstująca wybrańców jakimiś smakołykami, zechciała złamać surowy zakaz karmienia .
Tak, tak... Tym razem nie czekały ich stosy przysmaków, tylko stosy talerzy do pozmywania.


Za ich plecami wyrosła grubokoścista pomocnica siostry Razieli. Gladys.


- Posiłek jadło sześćdziesiąt osiem wiecznych głodomorów i piętnastu opiekunów. Macie pecha, bo to ostatni dzień tygodnia, więc - jak zwykle - kolacja składała się z dwóch dań i deseru. Co daje... - Nastała chwila milczenia przerywana mamrotanymi z cicha wyliczeniami. - A, tak... Dwieście i czterdzieści dziewięć misek, a do tego tyleż samo łyżek, widelców i noży. Byłabym zapomniała o garnkach!

Wasze spojrzenie padło na stertę wielgachnych, osmolonych kotłów. Jeśli Wasze nosy się nie myliły to chyba polewka z lekka się przypaliła...

Rumiana kucharka otarła przybrudzonym rękawem spocone czoło i chochlą wskazała na sporych rozmiarów cebrzyk.

- A w tym kochanieńcy będziecie nosić wodę. - Pokiwała głową widzą zgrozę malującą się na Waszych obliczach. - Taaak, właśnie że ze studni, tej samej, która jest na samym środku dziedzińca. Tu jest kuchnia i nie ma miejsca na żadne czary. Wszystko, wszyściutko robi się, o tymi tu... - Pokazała Wam swoje silne i pełne odcisków dłonie. - Tak panno Amarys, właśnie tymi rączkami.

Amarys łypnęła ponuro na kucharkę. "A właśnie, że nie tymi rączkami - twoje "rączki" dziś se odpoczną naszym kosztem, paskudo." Była wściekła na siebie, chłopaków, ojca Edrina... na cały świat! Kuchnia pachniała, w brzuchu jej burczało, a do tego deser przepadł! Co prawda pewnie mogliby znaleźć coś na dnie kotłów, ale pewnie już dawno dla świń poszło razem z resztą resztek... Z wycieczki też nici... chciało jej się płakać. Już nawet nie miała ochoty zwalać winy na innych.

Gladys szybkim spojrzeniem, godnym hodowcy bydła na krowiej aukcji, obrzuciła chłopców i wskazała Rav'a.
- Ty mi wyglądasz na takiego co sobie poradzi z wiaderkiem. - Rzekła tonem znawcy i kiwnęła głową na Trzmiela i Aglahada. - A Wy chudziny będziecie mu pomagać! No już Trzmiel, odkładaj te swoje papierzyska, z ręką czy bez i tak od roboty nie uciekniesz! Do rana niedaleko, a roboty w bród!

No nie! Tego już było dla Aglahada za wiele! Chciał dobrze, a wyszło jak zwykle. Znowu gary. Chłopak bywał już karany za łażenie gdzie nie trzeba, kiedy nie trzeba, spóźnialstwo, odsypianie, podwędzanie różnych rzeczy, ale nigdy za bezinteresowną pomoc drugiej osobie! Wytrzymał jakoś w milczeniu złość ojca Edrina i jego dyskusję z Amarys i Ravere, wytrzymał bolesny upadek z regału, rozwalony kubek, wytrzyma niechybną zemstę Stama i pusty żołądek, ale uszczypliwości kucharki zaczynały go drażnić. Tak, tak, dopiekaj niewinnej młodzieży kwoko, jakby było im dziś mało... Albo odwróć się na sekundę, a pożegnasz się z resztkami jadła, które gdzieś tu przecież muszą być. Jako, że w zasięgu była tylko ta spracowana kobieta, Aglahad skierował na nią całą swoją złość. Zacisnął zęby, tupnął nogą, gotów do buntu i z całą mocą rzekł:

- Ttttak jest, proszę pani. - No na pewno nie było to to, co miał zamiar powiedzieć, stwierdził zdziwiony. Kolejna porażka tego parszywego dnia, tym razem w starciu z samym sobą...

Pomysł noszenia wody nie wydał się Ravowi aż tak straszny. Kilka czy kilkanaście wiaderek. Nie pierwszy to był raz, kiedy musiał nosić wodę. Wolał zresztą to, niż zmywanie. Typowo babska praca. Z drugiej strony... cóż... Miał świadomość, że w życiu późniejszym tego nie uniknie.
Jeśli ma zamiar trochę pojeździć po świecie, to nie zawsze będzie jadać w gospodach czy zajazdach. Swój talerz, swój kociołek... A to oznaczało zmywanie, bo wolał jednak jadać z czystych talerzy. Jak na razie nie spieszyło mu się do znalezienia żony, poza tym żona wymagałaby, by siedział na miejscu, a nie chciałaby jeździć razem z nim. Czyli żona odpadała. Wniosek był prosty... Zmywanie i tak dopadnie go prędzej czy później. Ale to nie znaczyło, że chciałby zacząć już teraz.

- Może jednak... - obrzucił spojrzeniem niezbyt rozwinięte fizycznie sylwetki Aglahada i Trzmiela. - Może jednak sam będę nosić tę wodę? - zaproponował.

"Się obrońca uciśnionych znalazł", fuknęła w myślach Amarys. "Wpierw do bitki się chciał rwać - widać było po oczach - a teraz wodę sam będzie nosił. Pewnie nawet nie wie ile razy trza obrócić na taką górę garów. Aaaa, co mnie to".
- Jak tak, to pozmywacie ze mną - warknęła, choć w pojedynkę czy samotrzeć i tak będą siedzieć w kuchni do rana. Zresztą i tak kucharka zaraz ich ścierką przejedzie za to, że się rządzą. Ciekawe jak długo jej się będzie chciało z nimi siedzieć - może jeśli będą się guzdrać wystarczająco długo to pójdzie spać, a oni zwędzą coś do jedzenia? Na pewno nie wszystko jeszcze powędrowało do spiżarki.

Ciepłe powietrze gęstniało z każdym krokiem. Trzmiel z początku nie zdawał sobie z tego sprawy, ale gdy woń polewki z niezaprzeczalną obecnością duszonego mięsa, wdarła się siłą do jego nozdrzy, chłopak nie mógł nie przestać zaprzątania sobie głowy wydarzeniami w bibliotece i akapitami dziennika. Mimowolne przełknięcie śliny i lekkie choć nieprzyjemne ściśnięcie kiszek sprawiły, że uchwyt na przemyconej z biblioteki książce, zelżał. A zapowiadało się jeszcze gorzej...
Popatrzył beznadziejnym wzrokiem na sterty misek, a potem na najbliższe miejsce, w którym mógłby się schować i wrócić do lektury. Zamknięta klapa do spiżarni, zdawała się aż krzyczeć do niego....
- Słyszysz? Do ciebie mówię nicponiu! Głowa w chmurach nie pomoże ci w wywiązaniu się z obowiązków!
Rzuciła w stronę chłopaka lnianą szmatę do wycierania naczyń gdy Rav zaproponował, że sam będzie nosić wodę i wskazała grubym paluchem balię pełną mydlin i wygotowanego popiołu przy której stała już Amarys.
- No już jeden z drugim! Do wycierania i układania!
Bez zapału i z niebotycznym wstrętem przystąpił do pracy, której tak nie znosił. Najpierw powoli, żeby zrobić jej na złość, a potem gdy wyszła, coraz szybciej chcąc to już mieć za sobą. Podawane przez Amarys naczynia leniwie przechodziły przez jego jedną i nadal niespecjalnie zręczną dłoń, by w końcu trafić do Aglahada. Dobrze, że chociaż nie musiał się skupiać na tym co robi, a wręcz mógł zamyślić nad czymś przyjemniejszym.
Przypomniała mu się jedna z, pełnych baśni i podań książek, w której niewiele od niego młodszy chłopak też został niesłusznie zmuszony do głupiej pracy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=75BJ2ovo-S0[/MEDIA]

Przez dobrą chwilę miał problem z wyobrażeniem sobie wesołego i dobrotliwego Anduvala. Wizja jednak, w której jego mistrz tańczy i śpiewa zaklęcia stojąc na kuchennym taborecie wywołała na jego ustach niepowstrzymany uśmiech i nawet całkiem dobry humor.

- Aglahad... - rzekł nagle do uwijającego się obok towarzysza niedoli – Dzięki.

Chłopak podniósł wzrok znad kolejnej zabrudzonej miski. Z tą miał wyjątkowo ciężką przeprawę, więc z westchnieniem ulgi przyjął okazję do krótkiej przerwy.

- Drobiazg - skrzywił się lekko na nieprzyjemne wspomnienie. - Nie może być tak, że trzech dużych atakuje jednego małego. Dlatego my, mali musimy trzymać się razem. Zresztą... zrobiłbyś to samo. Zrobiłbyś, prawda? - Spojrzał na niego z iście dziecięcą naiwnością.

Trzmiel zamrugał oczami zdziwiony prostym w sumie pytaniem i zerknął z ukosa na Amarys.
- Chciałbym – pokiwał głową skwapliwie i odwrócił się od chłopaka. Po chwili jednak ponownie na niego spojrzał z uśmiechem – Choć wcześniej musiałbym się znaleźć na najwyższej półce regału. Coś tam było fajnego?

- Też chciałbym to wiedzieć - powiedział cicho Rav, stawiając na podłodze kolejny cebrzyk z wodą. - I co się stało Stamowi? Jeśli to nie sekret - dodał.

- W Domu jest dużo fajnych miejsc, trzeba tylko wiedzieć gdzie szukać. - Aglahad posłał Trzmielowi porozumiewawcze mrugnięcie. Z tego wszystkiego nie zauważył Rava. Drgnął więc na jego słowa jak oparzony i wypuścił z rąk namydloną miskę, czyniąc przy tym nielichy raban i jeszcze większy, gdy próbował ją złapać.
- Prze..przepraszam! - zawołał przestraszony. Do dalszego mówienia zebrał się dopiero po krótkiej chwili potrzebnej na wyrównanie oddechu.
- A Stam... Stam dostał w durny czerep moim pamiątkowym kubkiem. Kubek niestety zniósł to gorzej niż on.. chociaż dobrze, że nie było odwrotnie!

Rav wydawał się niezrażony taką reakcją na jego pojawienie się.
- Lubisz życie na wysokim poziomie - uśmiechnął się. - Szkoda kubka, ale reszta całkiem niezła. - Klepnął z uznaniem Aglahada w ramię. Klepnięty zachwiał się i o mały włos poleciałby do przodu. - O, przepraszam - powiedział Rav. - Chyba troszkę za mało jadasz... - dodał.

- Przestańcie gadać, tylko wycierajcie. Inaczej będziemy siedzieć tu do rana.- fuknęła Amarys, z obrażoną miną wskazując na kupkę czystych już talerzy. Męska solidarność - se pogadają o bohaterskim waleniu kubkiem i od razu im się humor poprawia. A potem wszyscy równo od Tych Trzech wciry dostaną... A może nie? W końcu przewagi liczebnej nie atakowali nigdy.
- Bardziej mnie ciekawi co tam Stam robił - rzekła trochę wbrew sobie. Poburmuszyła by się jeszcze, ale ile można milczeć przy tak monotonnej i mechanicznej robocie?

- Co robił... - powtórzył Trzmiel odsuwając się nieco poza zasięg ramion Rava i sięgając po jeden z talerzy wskazanych przez Amarys. Przechowywana, w przerobionym na kieszeń obszernym rękawie książka, zaczęła już mu ciążyć więc odłożył ją z namaszczeniem na bok gdzieś z dala od chlustającej wody, po czym wrócił do pracy. Ta jednak nie szła mu najlepiej. Co zaczynał, to po chwili przerywał rozglądając się na boki i spoglądając na zamiatającą kąt kucharkę, przy której pasie dyndał pęk kluczy - Przez przypadek na pewno tam wlazł. Gdy szedł z tymi bęcwałami na Nakładanie. Na pewno - Starał się brzmieć bardzo pewnie.

- Taaa, jasne - mrukneła Amarys. - A Owca umie fruwać i ogniem zieje. - Zresztą prędzej by się pies latać nauczył, niż te bęcwały do biblioteki zboczyły.

- Pewnie zaraz powiesz, że dotarły do nich słowa ojca Helbina i poszli szukać wiedzy. - ironicznym tonem stwierdził Rav. - A może tak lepiej powiecie, co wy tam robiliście o tak ciekawej porze?

- Wiesz... - z namysłem zaczęła Amarys, a dziwny uśmiech pojawił się w kąciku jej ust - ... takie teksty to dla dorosłych są... A jak przed nami tak Stama tłumaczysz to coś mi się zdaje, że nie bez powodu tam zaszedł... pewnikiem za kimś, co?

Trzmiel poczerwieniał po słowach dziewczyny. Rozbrzmiały w jego uszach jak najgorsza drwina. Najgorsza nie dlatego, że wyszukana, czy trafna. Dlatego, że przecież Amarys nie była glupia jak Stam. A jednak ją tak samo denerwował jak widać jak i tamtych. Kapłański niemal w ostrości ton głosu Rava, tylko pogłębił rozgoryczenie.

- Daj spokój, Amy. - Rav pokręcił głową. - Cofnij to pytanie.
Aż dziw, że taka mądra dziewczyna nie rozumiała, że o niektórych rzeczach po prostu się nie mówi.

- Twoje od mojego niewiele się różni, mądralo - fuknęła dziewczyna - Poza tym jakby ich tam nie było, to teraz z pełnymi brzuchami siedzielibyśmy w... e... w pokojach, a nie zmywali tłuste gary - nadąsała się tym bardziej, że omal się nie wygadała co do ich nocnej eskapady. - Zresztą nie chcesz to nie mów, nikt Cię nie zmusza - mruknęła do Trzmiela.
Rav za to między innymi cenił Amarys. Nie szła po trupach do wiedzy.

- A żebyś wiedziała, że za kimś ty modliszko! Jesteście tacy sami jak oni! - rzucił w złości miską o podłogę. W jego oczach pojawiły się łzy wstydu i wściekłości.

- Podnieś to i nie histeryzuj - zimno syknęła Amarys - bo jeszcze bardziej nam się dostanie. Myślisz, że tylko ty jesteś ich ofiarą? Tłumaczysz ich to głupi by się nie zorientował, ale inaczej równie dobrze mogli za Aglahadem przyjść i nic dziwnego by w tym nie było. Nie pochlebiaj sobie.

- Sama podnieś... - mruknął przez zęby z nienawiścią w głosie. Lewa dłoń odruchowo spinała się i rozluźniała. Tak bardzo chcial dać ujście złości... Wystarczyl by jeden czar. Umiał już. Nie zawsze się udawało, ale często. Wstrętna zołza. A niech by się na niej wyżyli. Miał ochotę jej nawrzucać od najgorszych, ale czuł, że zacznie się jąkać jak tylko otworzy buzię. Anduval go napominał o tym wielokrotnie - I daj mi spokój.

- Nie ja ją rzuciłam - wzruszyła ramionami dziewczyna. To samo rzekłaby do Rava czy Aglahada, ale Trzmiel najwyraźniej był przeczulony na swoim punkcie i "coś" wziął do siebie. Pewnie też by była przeczulona na jego miejscu, co nie znaczyło że miała zamiar tolerować jego humory. - "Tacy", to znaczy jacy, co?

- Daj mi spokój!

- Uspokójcie się - powiedział cicho Rav. - Przede wszystkim ty. - Spojrzał na Trzmiela. - Nikt z nas nie życzy ci źle, chociaż humor paru osobom dziś popsułeś. Nie mamy zamiaru odgrywać się na tobie. I nie jesteśmy twoimi wrogami, bez względu na to, co o nas sobie myślisz.

O nie... Tego było za wiele. Pilnując by Rav był caly czas w tej samej odległości.
- Ja popsułem?! To ona zaczęła! I ty! Się dopytywać i drwić! Taki jesteś dzielny jak jestem tylko ja, ale jak było Tych Trzech i byliście w korytarzu, to już nie. Nawet nie miałeś odwagi tam zajrzeć! Dlatego jesteście tacy sami jak oni! I bardzo sie cieszę, że wam te wasze głupie humory popsułem!

Sayane 31-03-2010 15:40

"O co mu chodzi?" - zdumienie odbiło się na twarzy Amarys. Zachowuje się jakbyśmy go zaraz chcieli pobić: "bo tak". Do tej pory nie uważała, że powinna traktować Trzmiela inaczej niż resztę dzieciarni, bo przecież brak ręki nie przekładał się na brak mózgu, ale słuchając wydziwiania chłopaka zaczynała zmieniać zdanie. Wyraźnie mu się klepki poprzestawiały w tym lesie czy gdzie-tam-stracił-rękę.

- Zdaje się, że właśnie spadłeś do poziomu Tych Trzech - Rav skomentował wyskok Trzmiela. - Przynajmniej jeśli chodzi o umiejętność rozumowania. Jeżeli we wszystkim, co się do ciebie powie widzisz drwiny, to się zacznij leczyć.

Amarys nawet nie próbowała się powstrzymać i parsknęła śmiechem, zapewne jeszcze bardziej denerwując Trzmiela. Rav musiał być na prawdę nieźle wkurzony, skoro tak podsumował chłopaka - normalnie był bardziej skłonny do łagodzenia sporów.

Śmiejąca się Amarys i odwołujący do JEGO inteligencji Rav... "Uspokój się chłopcze". "Znów tracę czas przez ciebie...". Potrafił już wyjść poza swój gniew. Choć "wyjść" to złe słowo. Zdać sobie z niego sprawę, lepiej pasuje. I Trzmiel zdawał sobie z tego sprawę. Z tego, że nie radzi sobie jeszcze z Tymi Trzema i z tego jak go to denerwuje. Odzyskuje rezon dopiero gdy wie czego się spodziewać. I właśnie stwierdził, że tak właściwie to już wie czego się teraz spodziewać. Rav nie należal do tych co to biją innych. Jeszcze parę oddechów. Kołatające serce spowalnia... Odetchnął.
- Masz rację - rzekł niespodziewanie uśmiechając się - Pójdę się leczyć. Może kiedyś będę dzięki temu tak mądry jak ty.
Podniósł rzuconą wcześniej miskę i wrócił do pracy.

Oczy Aglahada rozszerzyły się ze zdumienia. Przyczyna tego gwałtownego wybuchu Trzmiela umknęła mu gdzieś między zeskrobywaniem widelcem przypalenizny z wyjątkowo umorusanej miski, a podwijaniem przemoczonych rękawów. Przezornie odsunął się poza zasięg trójki dyskutantów.
- Porozmawiajmy może o pogodzie...? - Rzucił, by przerwać niezręczną ciszę.

- Uhm, piękną ciemność mamy tej nocy - mrugnęła do niego Amarys, tym razem śmiejąc się z docinki jaką Trzmiel sprezentował Ravowi.

- W zaszłym roku o tej porze padał deszcz - dołączył się Rav.

- W sam raz na wieczorny spacer. Ech. - Z jego płuc dobyło się prawdziwe westchnienie. - Nie wiem jak wy, ale ja, chociaż kocham to miejsce, nie chcę tu zostać do późnej starości.. - Mimowolnie skrzywił się, odstawiając kolejną miskę.

- Jeszcze rok, dwa w tych mydlinach i zrobi się z ciebie prawdziwy staruszek - powiedział Rav poważnym na pozór tonem. - Już ci się zmarszczki robią...

- I tak byś nie został nawet jakbyś chciał - trzeźwo rzekła Amarys. Myśl o spacerze znów zważyła jej humor. - Dorośniemy to wygonią nas byśmy sami o siebie zadbali. I tak ludzie mówią, że ojciec Edrin za długo nas tu trzyma i już szesnastolatków w świat powinien wyrzucać.

- No mógłby. Siedzimy tu i myjemy te cuchnące gary, a na świecie tyle się dzieje. Lochy, smoki, skarby... - Kolejna miska, kolejne westchnienie. - Tak słyszałem przynajmniej. - Dodał niepewnym tonem.

- Na lochy i smoki to się tacy wyprawiają, co im tatusiowie zbroje i koniki kupią, a nie tacy jak my, z nożami do kotletów - ponuro stwierdziła Amarys, wymachując sztućcem. I ona marzyła o wyprawach, ale nie łudziła się jaki los ją czeka w przyszłości - zapewne nie lepszy od chwili obecnej..

- A pamiętacie Anemona? - odezwał się nagle Trzmiel. Prawdę powiedziawszy nie chciał się już odzywać, ale tak jak prędko wybuchał tak prędko mu przechodziło. Słusznie, czy nie. Nie mógł nic na to poradzić - Tego śmiesznego co półtora roku temu odszedł? Colwyn go widział w okolicy. Łowczym podobno został i dla jakiejś pani na zamku poluje. Zawsze lubił chodzić do lasu... Może nie zawsze jest beznadziejnie?

- Faceci mają lepiej... Nam to tylko powtarzają: "bądźcie skromne, grzeczne to porządnego męża znajdziecie i dzieci przyzwoite chować będziecie" - zagęgała Amarys, naśladując ton wychowawczyni. - I do garów! - z furią plasnęła ścierką w balię, rozchlapując wodę na boki. - Gdzie mi tam z mieczem na koniu po męsku galopować, czy po lasach się szwendać... - westchnęła tęsknie, wyobrażając sobie dalekie wędrówki, nowych ludzi i nieludzi... cokolwiek byle nie nudne mury ich Domu i miasta.

- Tam lepiej, zależy którzy. Spójrz na Ravere, ten to sobie poradzi. Jak ktoś mojej postury wejdzie między wściekłych samców, to trach! Po nim. Aleee - Tu Aglahad wykręcił cuchnącą od wilgoci szmatkę, wkładając w ten ruch całą spoczywającą w nim nienawiść. - i tak lepsze to niż gary..

- Ty chyba spałeś na tych wszystkich lekcjach, którymi nas obdarzano tak obficie - powiedział do niego Rav. - Ile razy ojciec Helbin powtarzał, że trzeba mieć nie tylko tu - poklepał się po ramieniu - ale i tu. - Dla odmiany stuknął się w czoło. - Tępak nigdy nie da sobie rady. Spryciarz wyroluje zawsze półgłówka. Chociaż - tu spojrzał na Amarys - trochę racji w tym jest, żeś na wojaka nie stworzona. Ale w głowie wszak pusto nie masz. Ojciec Helbin zawsze za wzór cię stawiał. Chyba nie chcesz powiedzieć, że się mylił? A ja miałem o tobie taką dobra opinię...

- Dlaczego więc Stamowi i bliźniakom tak dobrze się wiedzie? Przecież spornie, bo spornie, ale zgadzamy się, że to nieprzeciętne barany są. Jak nie ma żadnych lekcji, to potrafią pół dnia stać i dłubać sobie w nosie. Póki któryś z nich czegoś nie wymyśli... Dlaczego nikt im jeszcze nie utarł nosa?

- Obrażasz barany, zwierzątka pożyteczne - uśmiechnął się Rav. - A tak w ogóle... Widziałeś kiedyś stado baranów, czy choćby owiec, jak biegną? Spróbuj takie zatrzymać... W masie mają siłę i tyle. Jak je rozdzielić, to żadna sobie nie poradzi. Tych Trzech również.
- A jeśli o ucieranie nosa chodzi... Widziałeś kiedyś, by któryś zaczepił Amarys albo mnie? Aż tak daleko ich głupota nie sięga. Wiedzą, że źle by na tym wyszli, prędzej czy później. A wiesz kto wymyślił łuk czy procę? Nie takie przygłupy jak tamci... To dzieło małego gościa, co miał łeb na karku, a nie chciał, by mu byle dureń na drodze stawał, albo ziemię nim wycierał.

- Łatwo ci mówić, bo nawet Deran musi na ciebie w górę patrzeć. A mi nawet iskry nie wolno wywołać, bo Anduval od razu będzie wiedzieć – Rzucił wytartą miskę na stosik przygotowanych już do schowania, po czym prędko ratował zaburzoną tym nieostrożnym ruchem konstrukcję, przed upadkiem. Gdy już ją wyrównał, westchnął - Wcześniej mnie też się nie czepiali. To było zanim Anduval się pojawił i zanim... Ale teraz... Nieważne zresztą. Nie masz racji i to nie jest takie proste.

Amarys kiwnęła głową. Tu akurat Trzmiel miał rację - aż dziwne, że Rav nie zdawał sobie sprawy iż Trzej nie ruszali jej, bo bali się rosłego chłopaka, a nie z powodu jej ciętego języka czy innych przymiotów.
- Sam widzisz, że Rav ma jednak trochę racji - rzekła do kaleki - Zaczęli cię zaczepiać dopiero jak zrobiłeś się nie dość, że słabszy to jeszcze Anduval zabronił ci czarować. Póki się ciebie bali to dawali ci spokój.


Usiadł ciężko na taborecie łypiąc z rezygnacją na mokre czekające na wytarcie naczynia. Aglahad i Amarys uwijali się równo. Nagle spojrzał na nich wszystkich niepewnie.
- Aa może... - jego głos zawisł w napięciu. Spytać, czy nie... - A może... Bo można by im dać w końcu nauczkę. Ale nie sądzę bym dał sam radę... więc może? Jakbyśmy razem...?

- To by mogło być dla ciebie niebezpieczne - powiedział Rav spoglądając na Trzmiela. Gdyby w tej chwili ojciec Edrin zobaczył wyraz jego twarzy, nie skończyłoby się na zmywaniu naczyń... - Ale jeśli by dobrze pomyśleć, to dałoby się jakoś to załatwić.

- A może by tak zacząć od czegoś mniejszego? Na przykład zdobycia kolacji? Coś tu musi być po szafkach... - Aglahad nie czekając na resztę dyskretnie zajrzał w najbliższy zakamarek.

- Proponuje pan, panie Aglahadzie, podjęcie działań całkowicie sprzecznych z duchem kary, którą panu wymierzono - Rav sparodiował nieco ojca Edrina. - Natomiast jeśli chodzi o coś do jedzenia... Te 'cosie' są zwykle zamknięte w spiżarce.
- A tak na marginesie to jestem ciekaw, kto spałaszował te siedem deserów - dodał.

- Klucze powędrowały na zewnątrz już dobrych parę chwil temu - odparł smętnie Trzmiel - A tu z tego co wiem, kucharki nie trzymają niczego poza mąką, oliwą i... i sam nie wiem czym jeszcze...

- Jestem głooodny! - jęknął Aglahad.
- Cicho bądź! Od gadania o jedzeniu jeszcze bardziej głodny się zrobisz; i ja też - fuknęła Amarys. - Choć pogrzebać po szafkach by nie zaszkodziło... tylko czujkę trza wystawić, żeby nas kucharka nie przyłapała, bo wtedy nie dzień a miesiąc zmywania zarobimy - w takim układzie wolałaby już przemęczyć się jedną noc na głodniaka.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:37.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172