Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-05-2010, 03:50   #21
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Pierwsze spotkanie zaproszonych przez Barona Wilstona śmiałków nie wyglądało zbyt różowo.

W zależności od tego, kogo spytać, usłyszałoby się różne odpowiedzi. Trójka szlachciców mogłaby powiedzieć coś o byciu wkurzającym dzieciakiem, nieznajomości etykiety, amatorszczyźnie, tudzież innych rzeczach, które ich zirytowały w mniejszym lub większym stopniu. Przedstawiciele rodu Drakano nie potrafili zrozumieć, jak to możliwe, że osoby posiadające tytuły szlacheckie mogli wykazać się tak złym wychowaniem, niezrozumieniem podstawowych intencji młodego jeszcze Vincenta, a co dopiero wymierzeniem z kuszy w jego Chowańca. Czy byli w ogóle świadomymi tego, jak intymne było połączenie, które istniało między Psikusem a jego panem?!

Sprawy mogły potoczyć się naprawdę nieciekawie, gdyby nie szybka interwencja Sangwiniusa. Mężczyzna postanowił wstawić się za półsmokami i drowią kapłanką, czy to z zachwytu nad jej wdziękami, poczucia honoru, szlachetnego obowiązku względem słabszych, czy może też z innych, znanych tylko sobie powodów. Pomysł Delatrox, by zamiast czekać na transport, pójść w stronę zamku, zapobiegł potencjalnemu rozlewowi krwi.

Czterosobowa grupa ruszyła w stronę zamczyska, a po chwili dołączył do nich Dodoria. Mężczyzna nie zabrał głosy w ostrych dyskusjach dotyczących losu Psikusa, wolał jednak iść przed siebie, niż czekać bezczynnie na wysłannika tego całego Barona.

Na placu zostali więc jedynie Desmona z zepsutą fryzurą, Mauschwitz z kuszą w ręku i Cor, który patrzył za odchodzącymi.

- Prrrrrrrrr!!!

Rżenie dwóch koni, czarnego jak węgiel i ciemnobrązowego zakłóciło ciszę, jaka panowała na placu od wypowiedzenia ostatnich słów. Z uliczki, w której zniknęła lwia cześć podróżnych, wyjechała sporych rozmiarów kareta. Woźnica rozejrzał się wokół, zauważył trójkę szlachciców, po czym wysiadł z pojazdu i podszedł do nich.

- Szanowni państwo to pewnie goście mojego pana, Barona Wilstona, prawda? Zapraszam do karocy- powiedział z szacunkiem, po czym odwrócił się z zamiarem powrotu na swoje miejsce, dostrzegł jednak wracających właśnie Sangwiniusa z resztą i im także złożył propozycję. Obie grupy przez chwilę spojrzały na siebie, a następnie na zamek majaczący w oddali, po czym wsiadły do pojazdu. Nikt nie miał ochoty ustąpić i iść pod górę. Sangwinius, Vincent, Veth i Qualnvyll zajęli siedzenia po jednej stronie, zaś Dodoria i szlachcice z Amnu po drugiej.

Przez całą drogę panowała gęsta cisza.

~*~

Rodowa siedziba rodu Indovinelów była stereotypowym zamkiem. Portrety przodków wisiały na grubych, kamiennych ścianach, a miedziane uchwyty ściskały w swym uścisku pochodnie. Co jakiś czas pojawiało się okno, architekt był jednak widocznie oszczędny pod tym względem, być może obawiając się o właściwości obronne zamczyska. Zimne ściany były grube, mogły z łatwością wytrzymać potencjalny atak na osadę wydobywczą, zapewniając bezpieczeństwo, przynajmniej fizyczne. Mimo starań obecnych mieszkańców, miejsce to było szare i nieprzyjemne. Z powodu małej ilości okien panował tu półmrok, a zamkowe mury nie zapewniały zbyt wiele ciepła.

Śmiałkowie przechadzali się tymi starymi korytarzami, prowadzeni przez służącą, która przejęła nad nimi opiekę po przyjeździe do posiadłości. Ustawiła się przed wielkimi, dębowymi, dwuskrzydłowymi drzwiami i otworzyła je.

- Panie, Twoi goście- zakomunikowała posłusznie, schylając głowę, po czym przeszła przez drzwi i otworzyła je od wewnętrznej strony, zapraszając tym samym podróżnych.

Sala jadalna była pięknym miejscem. W przeciwieństwie do części zamku, którą podróżni widzieli do tej pory, to miejsce były kolorowe i pełne życia. Na środku komnaty stał długi stół zastawiony najróżniejszymi mięsiwami, rybami, owocami i ciastami. Promienie słońca, wcześniej zimne i ubogie, wpadały przez wysokie, kryształowe okna pokryte szronem. Było tu ciepło i przytulnie, nie tylko z powodu wielkiego kominka w rogu, ale też dlatego, że na ścianach wisiały czerwono-zółte płachty z symbolem Indovinelów, złotą rękawicą. O ile poprzednio zamek sprawiał wrażenie zimnego i ponurego, o tyle obecnie przybysze byli w stanie nazwać go ciepłym i przyjaznym.

- Witajcie, witajcie!- pozdrowił ich radośnie otyły mężczyzna po pięćdziesiątce, który musiał być nikim innym jak Wilstonem II, sądząc po bogatym stroju i miejscu przy stole, jakie zajmował. Wstał ze swojego krzesła i podszedł do swych gości, podpierając się przy tym zdobioną laską. Jeden rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że jego lewa noga nie potrafiłaby go utrzymać.

- Witajcie, jestem Wilston II Indovinel, władca okolicznych ziem i wasz gospodarz. Nawet nie wiecie, jak mi miło, że zgodziliście się przybyć. To wspaniale wiedzieć, że mamy wsparcie w tych trudnych dla całej naszej mieściny chwilach- oznajmił. Sprawiał wrażenie dobrotliwej osoby, choć w jego głosie było czuć nutę zmęczenia i niepewności, a choć toaletowa starały się to ukryć delikatnym makijażem, widać było doskonale zmarszczki i worki pod oczami szlachcica, zbyt wyraziste, by mogły powstać w dłuższym okresie czasu.

- Proszę, zanim usiądziecie, radźcie zaczekać na moje córki, powinny zaraz tu przybyć- stwierdził, lecz dokładnie wtedy, jakby znikąd, w pomieszczeniu zjawiła się pierwsza z niewiast.

Była to wysoka, dwudziestokilkuletnia kobieta w czarnej sukni, z długimi, czarnymi włosami spiętymi w dwa niby-koki, o bladej cerze i ostrym makijażu. Miała długie, pomalowane na czarno paznokcie i ten rodzaj spojrzenia, który charakteryzował osoby szczególnie dojrzałe, ale też zamknięte w sobie i dość oschłe.

- Witaj ojcze… i wy, szanowni goście. Jestem Anathria- stwierdziła dość obojętnym tonem, badając jednak uważnie wzrokiem wszystkich przybyłych. Vincentowi przeszły ciarki po plecach, szczególnie uważne spojrzenie otrzymał też Veth i Desmona. Jedyną emocją, jaką wyraziła kobieta, był lekki cień, jaki padł na jej twarz, gdy spojrzała prosto w oczy Sangwiniusa.

Zebrani spojrzeli po sobie, nie wiedząc, czy jest to sposób bycia tajemniczej persony, czy może też jakaś sugestia odnośnie ich zdolności bojowych. Na szczeście, nikt nie zdążył nic powiedzieć, gdyż drzwi wkrótce otworzyły się i weszły przez nie kolejne córki, w znacznie bardziej odpowiednich strojach.

Pierwsza z kobiet była w wieku Anathri, podobnie jak ona posiadała ciemne włosy, nie proste jednak, lecz kręcone, co ochoczo wykorzystała, czyniąc z nich opływowe, przestrzenne arcydzieło. Jej cera była pełna życia, miała też czym oddychać, co eksponowała jej krwistoczerwona suknia z wielkim dekoltem. Uśmiechnęła się „niewinnie”, po czym wyćwiczonym, subtelnym krokiem podeszła do zebranych, uśmiechając się czarująco. Może i uzyskałaby zamierzony efekt, gdyby nie to, że na sam koniec potknęła się i upadłaby, gdyby nie szybka interwencja Vetha.

- Oh, dziękuję Ci… Panie- powiedziała z delikatnym uśmiechem, dając się przytrzymywać jeszcze przez sekundę, co dało półsmokowi okazję do zobaczenia z bliska jej krągłości.

Nim kobieta w czerwieni stanęła na nogi, podeszły do niej dwie siostry, nieśmiała, nastoletnia blondynka w zielonej sukni i mniejsza od niej w beżowej, na oko ośmioletnia. Nastolatka poruszała się delikatnie, płochliwie, niepewnie uśmiechając się do zebranych, dziewczynka zaś po prostu wykonała parę piruetów, wydając przy tym z siebie głośne „ziuuuuuu”, nim spotkała wzrok Anathri, który doprowadził ją do porządku.

- Dzień dobry, jestem Nienna- nastolatka uśmiechnęła się po raz kolejny swym niepewnym uśmiechem, po czym dygnęła. Było w niej coś czarującego, mimowolnie przykuwała uwagę każdego z zgromadzonych.

- A ja Mika- dziewczynka dygnęła energicznie.

- Elizabeth - odparła czerwona. Zdążyła już wstać i spojrzeć na swych gości. O ile spojrzenie, jakim obdarzyła mężczyzn było wyjątkowo przyjemne, o tyle Desmona otrzymała wyzywające „oni wszyscy są moi”, zaś na dworkę i zaklinacza nawet nie raczyła spojrzeć.

- Zasiądźmy do stołu, nasi goście są z pewnością zmęczeni- powiedział ojciec rodu głosem, który był zbyt spokojny, by mógł być naturalny.

~*~

Wszystkie potrawy były pyszne, każdy z podróżnych najadł się do syta i mimo tego, że większość przywykła do wysokich standardów, musieli przyznać, że dania były naprawdę wyśmienite.

Po prawicy barona zasiadł Sangwinius, jako syn jego bliskiego przyjaciela, po lewej stronie zaś Veth, jako najstarszy z rodu Dracano. To niewątpliwe wyróżnienie, które mogło uderzyć w honor Amnijskiej szlachty, jakby nie patrzeć ładny chłopiec i jakieś półsmocze nasienia zostało wyżej uhonorowane zamiast nich. Nieopodal Qualnvyll siedziała Anathria, Nienna i Mika znalazły sobie miejsce w pobliżu najmłodszego Vincenta, a Elizabeth znalazła sobie miejsce, z którego mogła obserwować zarówno egzotycznego Dodorię (na którego zerkała chyba najczęściej, zważywszy na to, iż Veth siedział w zupełnie innej części stołu) oraz Cora i Mauschwitza. Niestety, była też blisko Eryki, której z jakichś względów nie polubiła od pierwszej chwili. Kobieta zauważyła, że dziewczyna patrzy się na nią ukradkiem, lecz zawsze, gdy dochodziło do takiej sytuacji, szybko i z godnością odwracała wzrok, zwracając uwagę na jakiegoś przedstawiciela płci męskiej.

- Skoro już wszyscy się najedliśmy…- zaczął Baron Wilston II.

Nadszedł czas na pytania…

_______________________
Mapka stołu w komentarzach
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 02-05-2010 o 17:54.
Kaworu jest offline  
Stary 02-05-2010, 13:46   #22
 
Slan's Avatar
 
Reputacja: 1 Slan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputację
Karoca podobała się Sangwiniusowi, tak samo jak zamek barona. Córki Barona oczarowały go
Młody Berguise podszedł do córek barona i u całował dłoń każdej z nich, poczynając od najstarszej do najmłodszej, której zręcznym ruchem wsunął q rękę cukierka i mrugnął porozumiewawczo
Anathra kiwnęła głową, Elizabeth posłała "grzeczny" uśmiech z nutką figlarności seksualnej w oku, Nienna się zarumieniła, ale grzecznie dygnęła, a Mika się rozpromieniła z powodu cukierka


Gorzej było gdy zobaczył barona. Wiktor opowiadał mu nieraz o baronie. Zapamiętał go jako silnego i energicznego człowieka pełnego życia. Teraz wydział starca znajdującego się na granicy królestwa Kelemvora. „Czas płynie nieubłaganie. Prędzej czy później wszyscy mu ulegniemy” pomyślał. Przelotnie spojrzał na Niennę „Niektórzy jednak później niż inni. Uśmiechnął się nieznacznie do dziewczyny. Najstarsza córka z drugiej strony w pewien sposób go irytowała. Sprawiała wrażenia zimnej i wyniosłej. Zapewne tuż po śmierci ojca w ciągu pół roku powydaje siostry za starych arystokratów, a najmłodszą odda do klasztoru. Elizabeth była za to wyjątkowo niezdarna, może swój dobry nastrój zawdzięczała dobremu winu, którego nie szczędził baron. Szczęście, że Veth był w pobliżu. Jedzenie za to zbytnio nie smakowało mu.
- Zaprawdę, człowiek winien mieć ośmioro oczu, albo rozdzielić się na czworo, aby móc podziwiać piękno jakie tu zastaliśmy. Gdy przybiliśmy do Thenndale była wiosna, ale teraz czujemy się szczęśliwi niczym w środku lata. Matka waszych córek musiała osobą o zaprawdę anielskiej urodzie. – spojrzał na Niennę tak, jak tylko on potrafił – Od jak dawna wilkołak grasuje w okolicy?
 
__________________
Myśl tysiąckrotna to tysiąckroć powtórzone kłamstwo.
Myśl jednokrotna, to niewypowiedziana prawda...
Cisza nastanie.
Awatar Rilija

Ostatnio edytowane przez Slan : 03-05-2010 o 13:25.
Slan jest offline  
Stary 02-05-2010, 14:42   #23
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Krasnolud całą kłótnię przemilczał. Nie bawiły go żadne żarty i gdyby jemu coś miało się takiego stać, to obawiał się, że mógłby się nie powstrzymać od rozjebania łba żartownisiowi. Potem było jeszcze gorzej. Znikąd wywiązał się konflikt i pozostali byli gotowi rzucić się sobie do gardeł. To już zupełnie go nie bawiło. Walka była ostatecznością, rozwiązaniem, którego można było uniknąć. Jeśli oni chcieli walczyć to byli zwyczajnie głupi.
-Pierdole te czekanie, łaske robią, że kurwa po nas kogoś poślą?- rzekł głośno do ogółu, po czym ruszył powoli w stronę zamku. Był indywidualistą i było to widać na każdym, jednym kroku. Prędko okazało się, że poczucie bezczynności doskwiera nie tylko jemu. Słyszał czyjeś kroki, ale nie miał najmniejszej ochoty oglądać się za siebie. Nie obchodziło go to. W końcu jednak przyjechała karoca, która zabrała kompanów na zamek.

Siedząc w środku z rękami założonymi na piersi milczał. Spoglądał tylko kątem oka na "młodego gnoja" i jego pierdolonego gada. Ciekaw był, co szczawik będzie robił z gadziną, kiedy trochę podrośnie. W końcu dojechali na zamek. Nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Budowniczowie poszli po najmniejszej linii oporu. Mogliby się uczyć od krasnoludów, jak budować prawdziwe warownie. Służka zaprowadziła grupę przed oblicze przyszłego pracodawcy. Dodoria milczał. Jego jakże prostackie komentarze raczej nie pasowały do całego tego wystroju, klimatu i osoby barona, burmistrza, czy kim on tam był.
~Miło po chuju... Karzesz nam pucułowata baryło czekać na pustym placu targowym. Pogratulować...~ skomentował w duchu. Szkoda mu było nawet się odzywać, bo cała sytuacja zaczynała go irytować.

~A na chuja nam twoje córki do towarzystwa? Ja pierdole...~ pomyślał przewracając oczami. No i zaczęła się prezentacja dalszej linii rodu barona. Krasnolud miał wielką ochotę uderzyć głową w mur, oglądając pseudo teatralne popisy co raz młodszych kobiet.
~Kurwa...~ pomyślał nie mogąc już wytrzymać. Miał dość tego pierdolenia. Zaczynało mu się odbijać debilizmem gospodarza. Zasiedli do stołu i zaczęli jeść. Przynajmniej to go trochę uspokoiło. Wartko złapał za udo jakiegoś wielkiego ptaka, urwał je brutalnie i zaczął odgryzać kawałki mięsa, żując z otwartymi ustami. Nie był szlachetnie urodzony, ani tym bardziej szlachetnie wychowany. Nie bał się określenia barbarzyńca, czy prostak. Jeśli ktoś mówił o nim prawdę to zasługiwał na szacunek.

Zjadł szybko. Życie na szlaku tego go nauczyło. Krasnolud wytarł usta ręką i rozłożył się na stołku. Brodacza straszliwie wkurwiał fakt, że jedna z córek gospodarza ciągle się na niego gapi. Postanowił odpłacić się w ten sam sposób. Zawiesił na niej wzrok i przez kilka dobrych chwil, w ogóle go od niej nie odrywał. W końcu nadszedł czas na zadawanie pytań.
~No to zobaczymy, czy potrafią inaczej wykorzystać mocne gęby...~ pomyślał słuchając przyszłych kompanów.
 
Nefarius jest offline  
Stary 02-05-2010, 18:50   #24
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Sytuacja uspokoiła się, Vincent trzymał swego chowańca na ramieniu, i lekko głaskał jego łuskowatą głowę. Chciał zacząć już gadać gdy Veth zaproponował podróż do zamku. Młodzieniec z początku chciał zostać i porozmawiać ze swymi nowymi towarzyszami, jednak po chwili ruszył za kuzynem. Droga pieszo do zamku mogła być nader interesująca! Wybiegł na przód grupy i wesoło pogwizdując szedł w stronę majaczącej na horyzoncie budowli, wtedy jednak usłyszał jakieś zamieszanie na placu który przed chwilą zostawili za sobą. Obejrzał się i zobaczył karocę, do której wchodziła już trójka szlachciców. Spojrzał na Vetha i swoją opiekunkę którzy zawrócili w stronę karety i spytał głośno pokazując palcem na odległą budowlę.

- Czemu nie możemy iść tam pieszo? Przecież to była by ciekawa droga! Karety robią się już pomału nudne, a po za tym w tyle osób będzie nie wygodnie! Chodźmy pieszo, proszę proszę!

Veth chciał już coś powiedzieć, ale nie zdążył gdyż jedno spojrzenie Drowki starczyło za cała odpowiedź. Vincent spuścił głowę i ruszył powoli za resztą do powozu. Wgramolił się do środka i zajął miejsce na ławie między Vethem a drzwiami. Psikusa ułożył na kolanach, a powóz ruszył. Tak jak Vincent przewidywał w drodze zaczęło mu się nudzić, dla tego też otworzył swój wielki plecak, na którym spoczywał Psikus i jednym płynnym ruchem ręki wydobył z niego dwa średnich rozmiarów kamyczki. Zamknął plecak i uśmiechnął się podrzucając kamienie do góry. Małe kamyczki zatrzymały się na wysokości jego głowy i poczęły powoli dokoła niej krążyć, ale nie był to koniec atrakcji jakimi Vincent postanowił umilić sobie drogę. Wskazał palcem na każdy z kamyczków i już po chwili zaczęły one błyszczeć jasnym blaskiem. Młodzieniec zaśmiał się i podziwiał efekt czarów, o tym ze jasne światło w małej karocy mogło denerwować innych nawet nie pomyślał. Przecież każdy lubi latające kule świetlne, to oczywiste! Pogwizdując cicho, obserwując kule i głaszcząc Psikusa przetrwał to nudną i cichą podróż. Wolał bowiem się nie odzywać gdyż, czuł że mogło by mu się wtedy oberwać od kapłanki. Nawet Vincent miał jakiś instynkt samo zachowawczy.

Kareta w końcu dotarła do Zamku, a młodzieniec jednym ruchem zebrał kamyki do plecaka, położył sobie Psikusa na głowie i wyskoczył z powozu. Zamczysko z bliska było jeszcze bardziej imponujące. Vincent zrobił wielkie oczy i nie mógł powstrzymać się od komentarza wyrażającego jego zachwyt.

- Łaaaaaał! Jest większy nawet od Enklawy! Ale super, tak sobie wyobrażałem Zamki o których czytałem! Ale super, noo kiedy wejdziemy do środka no kiedy!!

Młodzieniec znowu zaczął podskakiwać targany emocjami, w niecierpliwym oczekiwaniu aż wszyscy wygrzebią się z karocy. Jednak zajęło im to więcej niż sekundę a to dla młodzieńca w takiej sytuacji było stanowczo za długo.

- No szybciej szybciej. Wysiadajcie, nie widzicie jaki piękny Zamek! Czemu się tak guzdrzecie!

Veth już po chwili wyłonił się z powozu i stanął koło młodego, tak samo Qualnvyll. Po chwili cała grupa prowadząca przez służącą szła długim korytarzem pełnym obrazów. Ściany były zimne, a zamek cichy, znaczy był cichy póki Vincent do niego nie wkroczył. Młodzieniec gdy tylko znalazł się w jednym z długich korytarzy, zaczął wesoło i głośno pogwizdywać, a echo melodii niosło się po ciemnym przejściu. Jednak nie dano mu długo cieszyć się tą wesołą melodyjką, gdyż drowka zasłoniła mu usta ręką.

- Nie teraz Vincencie. Później sobie pośpiewasz.- skomentowała kapłanka swym zimnym wychowawczym tonem. Młody wiedział ,że kłótnia z ta kobietą nie ma sensu, więc posłusznie usłuchał swej niańki.

Już po chwili stanęli przed wielkimi dębowymi drzwiami, który otworzyła im służąca zapowiadając ich przybycie. Oczom Vincenta, którym oczywiście od razu wyrwał do przodu ukazała się piękna sala jadalna.


Młody rozejrzał się po sali ale już po chwili podszedł do nich baron by powitać swoich gości, człowiek ten wyglądał na lekko otyłego staruszka. Zaklinacz już chciał wyskoczyć do przodu by się przywitać, lecz jego opiekunka powstrzymała go kładąc mu dłoń na ramieniu. Następnie nastąpiła prezentacja córek Barona. Vincent zadrżał gdy Anathria spojrzała na niego, ale po chwili już o tym zapomniał. Jego uwagę przykuła Mika i Nienna, jedna z nich na oko była w jego wieku, druga zaś była sporo młodsza. Szlachcic ucieszył się na ich widok i wyślizgując się swojej opiekunce od razu podbiegł przywitać się z nimi. Miał nadziej że spotkał osoby, z którymi będzie mógł dobrze się tu dogadywać. W Enklawie brakowało dzieci w jego wieku, tak więc każdego swego rówieśnika traktował nadzwyczaj miło. Nie pytając o zgodę chwycił dłoń Nienny i musnął ją lekko ustami, tak jak uczył go tego Ojciec ( o tym by pytać o pozwolenie nie wspominał), tak samo postąpił z Miką.

- Witajcie, jestem Vincent Drakano! Miło mi was poznać! Długo na nas czekaliście? Mam nadzieje ,że nie! Ale musze przyznać ze droga była bardzo interesująca! – i z ust młodziana wypłynął szybki potok słów skierowany do dwóch szlachcianek.

- Nie czekałyśmy wcale, Anathria nas uprzedziła- odparła Nienna, a jej młodsza siostra pokiwała tylko energicznie głową na poparcie jej słów. Dziewczyny nie wydawały się być urażone zachowaniem Vincenta. Sprawiło to iż młodzieniec, uśmiechnął się do nich szeroko i powiedział:
- Potem jeszcze porozmawiamy, bo teraz chyba szykuje się uczta, a ja niezwykle zgłodniałem przez drogę!

Skłonił się lekko w stronę szlachcianek i ruszył za innymi w stronę stołu. Usiadł między Vetehm a drowką, w między czasie zdjął swój płaszcz, oddając go służącej która ich tu przyprowadziła, plecak postawił koło krzesła. Teraz miał na sobie swa biała apaszkę, i luźną czerwoną kamizelkę zapinaną srebrnymi guzikami, spodnie kolorystycznie pasowały idealnie do reszty stroju. Szlachci zabrał się do jedzenia. Jeżeli o to chodzi, to młodzian pokazywał sobą najwyższa kulturę spożywania posiłków, jadł nie śpiesząc się sprawnie posługując się sztućcami. Widać było ,że jest on przyzwyczajonych do takich warunków, i uczty nie są dla niego nowością. Gdy młodzieniec jadł, smakując wyborne dania i sycąc nimi swój głód Psikus otworzył swoje oczka.

Stworzonko ziewnęło i przeciągnęło się na głowie Vincenta. Swymi małymi oczkami popatrzyło po zebranych a potem po stole. Stworzonko rozłożyło skrzydełka i wzniosło się nad głowę młodzieńca. Wisiało tak chwile w powietrzu delikatnie machając błoniastymi skrzydłami po czym ruszyło przed siebie. Traf chciał ,iż naprzeciwko Vincenta, siedziała Anatharia. Szlachcic nie przejął się tym że jego chowaniec szybuje nad stołem, Baron natomiast spojrzał jedynie na zwierzaka nic nie mówiąc. Psikus tymczasem wygodnie i z gracją wylądował na stole tuż koło talerza, ubranej na czarno kobiety. Spojrzał na jej talerz i już chciał ugryźć znajdujący się na nim kawałek mięsiwa, gdy kobieta ruchem nadgarstka przegoniła stworzonko. Vincent zobaczył to kątem oka, i nie spodobało mu się to. Nie lubił gdy ktoś nie dawał się najeść jego zwierzakowi. Pseudosmok jednak nie zaniechał prób nasycenia swego głodu, i spróbował przy innym talerzu. Tym razem najbliżej niego znalazł się talerzyk Nienny. Smok wystawił swój gadzi język i polizał kawałek mięsa na krańcu talerza. Następnie obnażył małe ząbki, i odgryzł kawałek. Szlachcianka lekko się zarumieniła, gdy chowaniec młodego Vincenta, zaczął podjadać jej z talerza, i delikatnym gestem odsunęła talerz. Zwierzątka opuściło głowę i zaczęło węszyć w powietrzu. Małe czarne jak paciorki oczka zobaczyły kawałek mięsa trzymanego przez najmłodszą z córek barona, a ponadto wyciągała ona to mięsiwo w stronę smoczka. Ten rozłożył skrzydła i ochoczo podleciał do młodej dziewczynki i chwycił w żeby mięso. Ta zaśmiała się i pogłaskała łuskowate ciało stwora delikatnie, ten przeżuwając mięso zmrużył oczy i wylądował obok jej talerza. Dziewczynka chichocząc dawał zwierzakowi coraz to nowe kawałki mięsa, i głaskała go po głowie i szyi. Smoczek radośnie zatrzepotał skrzydłami i usiadł na ramieniu dziewczynki, przemawiając jednocześnie telepatycznie do swego pana.

-Ta jesssst, miła. Chodź tu do nassss. Czuje ,że sssspodobają sssię jej twoje żarty.

Po tej wiadomości smok wyciągnął się na ramieniu dziewczynki domagając się więcej pieszczot i jedzenia. Otrzymał o co prosił.

Vincent uśmiechnął się, wyszczerzając zęby do Miki. Gdy smoczek przekazał mu wiadomość, odłożył sztućce i wstał do stołu, znaczy spróbował wstać bo jego opiekunka szybko usadziła go z powrotem na miejsce. Vincent spojrzał na nią obrażonym wzrokiem, na co otrzymał jedynie krótką odpowiedź
- Co mówiła matka? Siedź. i zachowuj się jak przystało na prawdziwego mężczyznę. Bez wygłupów- jak zwykle była zimna i zasadnicza.
Vincent spojrzał na kapłanką niczym na swego największego wroga, ale młodzieniec nie lubił dawać za wygraną. Podniósł rękę i pomachał do dziewczynki szczerząc zęby poczym na tyle głośno by ona go usłyszała powiedział.

- Podoba ci się?! Nazywa się Psikus! To mój najlepszy przyjaciel, ale widzę że i Ciebie polubił! A ty masz jakieś zwierzątko?

- Żadnego, tatko twierdzi, że jestem za mała- odparła dziewczynka, spuszczając głowę.
- Mi ojciec przywiózł Psikusa, z jednej ze swoich wypraw handlowych! Był wtedy mniejszy niż teraz. A twój ojciec dużo podróżuję? Zabiera Cię ze sobą?- wypytywał się dalej Vincent.
- Nie, tatuś głównie siedzi w mieście. Kiedyś był silny, ale zranił sobie nogę i teraz wszędzie o laseczce chodzi. Anthria dużo podróżowała, ale teraz jest tu z nami.
- Moi podróżują strasznie dużo ,dla tego głownie przebywam z moją opiekunką. – mówiąc to Vincent pokazał na Drowkę. Po czym by kontynuować rozmowę młodzieniec użył pewnej sztuczki. Złożył ręce ze sobą i wyszeptawszy kilka słów, począł mówić do złożonych rąk. Dziewczynka usłyszała cichy szept koło swego ucha. – A co do Anthriai, to ona zawsze jest taka ponura? Wydaje mi się jakaś taka niezbyt wesoła. I Psikusowi nie dała jeść. – ostatnie zdanie powiedział z lekkim wyrzutem w głosie.- Odpowiedz cicho do smoczka, on przekaże mi wiadomość. – Powiedziawszy to szlachcic uśmiechnął się do niej z drugiej strony stołu. Opcja takiego porozumiewania się niezwykle spodobała się Mice.
- - Anthria nie jest ponura, ona mówi o sobie, że jest...- mała zamachała łapką w powietrzu, próbując sobie przypomnieć mądre słowo użyte przez najstarszą siostrę- realistką! Ale ludzie z miasta mówią, że to wiedźma jest, wiesz? Jak ci dorośli tak mogą na siebie brzydko mówić! Przecież każdy wie, że wiedźma mieszka w lesie i ssie ludzki szpik!- szepnęła na ucho psikusa, który przekazał telepatycznie wiadomość Vincentowi.
Kapłanka patrzyła podejrzliwie na zachowanie Vincenta i dziewczynki, nie spuszczając ich z oczu. Vincent kontynuował jednak swa magiczną pogawędkę.
- Ja tam tylko o wiedźmach czytałem. Ale faktycznie ponoć w lasach mieszkają! Ale widzisz ja też znam parę sztuczek, jak chcesz to Ci potem pokażę! Może trochę rozweselimy potem twoją siostrę?
- Nieeeee wiem...- Mika zamachała nóżkami, widać było, ze bardzo chce skorzystać z propozycji, nie wiedziała jednak, czy powinna- Jak Anthraja się dowie, to będzie źle. Wiesz, że z tą wiedźmą to prawie prawda?
- Ja się tam nie boje wiedźm! Mój kuzyn mnie obroni w razie potrzeby. – powiedział puszczając małej oko, i pokazując ruchem głowy na Vetha.- A po za tym niby czemu to prawie prawda? Ma jakiś domek w lesie czy co? –Młodzieniec wciąż mówił do złożonych dłoni, odpowiadając na telepatyczne wiadomości Psikusa.
- Nieeee, ona ma taką duza, grubą, staaaaaaaarą książkę, chyba od samego Elmisntera! I ma taki zamek magiczny, tylko ona wie, jak ją otworzyć!
- Tak? – Vincent wyszczerzył zęby- Znam parę sztuczek, które otwierają różne zamki, jak chcesz potem będziemy mogli sprawdzić ta książkę! Chyba że będziesz się bała? – zaakcentował słowo bała, by podburzyć dziewczynkę, na przyszłość
- Nie boję się, jestem za duża na to!- odburknęło dziecko, splatając ręce na piersiach i robiąc obrażoną minę
- Oj no nie obrażaj się! – powiedział młodzieniec przepraszającym tonem, a telepatycznie poprosił swego chowańca żeby również przeprosił małą. Psikus spełnił prośbę pocierając pyszczkiem o policzek dziewczynki- U mnie w posiadłości, często robi się żarty! Kiedyś tak urządziłem korytarz ,że wszyscy wchodzący do jadalni ślizgali się jak na lodzie. Nikt nie ustał na nogach! – powiedziawszy to zaklinacz zachichotał przypominając sobie jeden ze swych lepszych kawałów.
- Mieliście lodowisko w domu?!- spytała z zachwytem Mika, energicznie machając nóżkami
- No prawie! Nie był to lód, ale bardzo śliska substancja, więc działało podobnie, a nawet lepiej! Chcesz to ci potem pokażę!
Mała pokiwała głową potakująco, a Vincent przerwał póki co swoją magiczną rozmowę. Psikuś wciąż spoczywał na ramieniu malutkiej dziewczynki dając się głaskać. W tym czasie młody spojrzał na Barona, który akurat miał krótką przerwę od pytań, co młodzieniec wykorzystał.

- Panie Baronie! Ja mam pytanie! Mój ojciec Michael von Erisum Drakano powiedział ,że macie tu problem z wilkołakiem! To prawda? Dużo ich tu macie? Upolowaliście już jakiegoś, długo to trwa? Czy to prawda ze one są takie przebiegłe? Kiedy będzie pełnia? No i gdzie one żyją?! – młody wesoło wylał z siebie masę pytań. Nie zdawał sobie sprawy jak bardzo delikatny temat poruszył, uśmiechając się czekał na odpowiedź. Dobrze że nie zobaczył jakim wzrokiem obdarzyła go jego opiekunka, bo prawdopodobnie spadł by z krzesła.
 

Ostatnio edytowane przez Ajas : 03-05-2010 o 13:17.
Ajas jest offline  
Stary 02-05-2010, 21:21   #25
 
Dira's Avatar
 
Reputacja: 1 Dira nie jest za bardzo znany
Wspólna podróż karocą to nie był najlepszy pomysł. Zwłaszcza kiedy ktoś jest większy, niż przewidywał to budowniczy tejże karocy.
Całą drogę do zamku jedyny syn Vessymileuxonkofaroniona i Vervady, Vethuleion Drakano, spędził pół-skulony, z ogonem owiniętym wokół nóg i boleśnie gniecionymi przez ścianę skrzydłami. Żeby było zabawniej, droga była dość wyboista, i na każdym wertepie, w jaki wjechał stangret, obijał sobie głowę o sufit. Nie było to miłe.
Nadrabiał miną, cierpliwie znosząc niewygodę, raz nawet uśmiechnął się do Eryki(normalnie, nie zębato), a potem oglądał iluminację Młodego. Wprawdzie parę osób miało najwyraźniej zamiar ją zakończyć, i to dość boleśnie dla brata, ale ostrze spojrzenie półsmoka ich powstrzymało. Przynajmniej na razie. Młody był zajebiście zachwycający. Cicho westchnął, a w jego oczach na chwilę rozbłysł smutek. W jego wieku ledwo potrafił zapalić świecę... Zaraz jednak powrócił do swojego zwykłego stanu.
Gdy tylko się zatrzymali, wyskoczył z karocy i z rykiem radości przeciągnął się. W końcu!
Zaraz potem dramatycznie oklapł.
-Jak ja nie znoszę sytuacji oficjalnych...

***

Opinia Młodego o wielkości twierdzy była przesadzona. Zamek był duży, prawda, ale Enklawa była zdecydowanie większa. Chyba. Dawno tam nie był.
Zamek był... solidny. Masywny. Obronny. Był... Cholera jasna, był zamkiem po prostu. Typowym górskim zamkiem. Veth nie miał zamiaru go poetycko opisywać, póki ktoś mu za to nie zapłaci. Nie wyróżniał się niczym szczególnym od innych zamków, jakie Veth zwiedził w swoim życiu. I, prawdę mówiąc, od paru lochów lub podziemnych grobowców też. Wędrując po ciemnym korytarzu, prowadzony przez ochmistrzynię, mimochodem dotknął ściany. Typowo - zimna i wilgotna. Nie pachniało pleśnią, więc chyba tu sprzątali. Straż była uzbrojona, ale broń trzymała sztywno - raczej nie umieli się nią posługiwać.
Weszli do jadalni. Jej wystrój również był dość typowy - barwy barona na ścianach, długi stół na środku, i pan domu... który do nich wstał!
*No... tego się nie spodziewałem...
Nadszedł czas powitania rodziny barona, w tym wypadku - córek. Tutaj Veth mógł się spodziewać albo brzydul, które jeszcze nie zostały wydane za mąż, albo piękności, które zapłaciły za nią całkiem spore sumy u magów. Baron nie wyglądał na bogacza, więc...
*Mam tylko nadzieję, że nie dostanę żadnych... propozycji - Aż się otrząsnął. Dwa lata temu miał podobną sytuację. Na szczęście...
Weszła pierwsza, zimna niczym posąg z czarnego lodu. Spojrzała na Młodego, na niego, i na Erykę. Vethowi bardzo się nie podobało to spojrzenie. Było zimne, drażniące... i podejrzanie badawcze. Prawie jak u Sahrban.
*Wielki Bahamucie i słodka Hlal, niech jej Otchłań lekką będzie - Niemal słyszał śmiech bogini. Lekka Otchłań, dobre sobie.
Teraz nadeszła kobieta w czerwieni. Tu Veth miał na co popatrzeć. Była to piękność, która w dodatku była swej piękności świadoma. Nadeszła powoli...
Potknęła się.
Półświadomie gad złapał ją, nim zaliczyła glebę. Poczuł teraz zapach jej perfum - delikatny, ale przyjemnie drażniący zmysły. Lekko wysunął język, smakując powietrze... zaraz się opamiętał.
-Nic ci nie jest, Pani?
- Dzięki Tobie - potwierdziła z frywolnym uśmiechem, obserwując z bliska muskularny tors gada
-Pani, nawet gdyby mnie tu nie było, z pewnością ktoś inny z tych tu wojów nie pozwoliłby, by tak piękna istota została skrzywdzona - szepnął. W tym samym czasie w jego biednej gadziej główce Veth-półsmok i Veth-szlachcic zawzięcie tłukli się o kontrolę nad ciałem.
- Jednak to Ty, Panie, chwyciłeś mnie, nie oni
-Mam więc szczęście - W tym momencie obie części charakteru naraz rzuciły się do sterów. Veth w końcu puścił kobietę w szkarłacie. Delikatnie ujął jej drobną dłoń w prawe szpony, by musnąć jej palce łuskowatymi wargami. - Veth... ekhm... to znaczy Vethuleion Drakano, do usług pięknej pani
Niestety, tę jakże przyjemną konwersację trzeba było skończyć. Do sali weszły następne dwie pociechy Barona - niewinna nastolatka i dziewczynka, osiem, dziewięć lat.

***

*Achhhh... - Veth z rozkoszą obmył z siebie kurz drogi. Gorąca woda, szare mydło i zaraz półsmok zaczął wyglądać jak należy. Zostawił plecak we wspólnym pokoju jego i Vincenta, wyjął zeń gitarę i miecz, po czym zaczął oliwić ćwieki na karwaszach. Ktoś zapukał i wszedł. Służąca.
-Tak, słucham? - uśmiechnął się przyjaźnie. Kobieta nie odpowiedziała nic. Miała zaprosić gościa barona do jadalni, ale zamiast szlachcica zobaczyła nagiego jaszczura, trzymającego obok siebie przerażający miecz. Zanim założył czyste spodnie, służka już znikła. Ciekawe, co chciała.

***

Zasiedli do stołu. Veth - za cholerę nie wiedząc dlaczego został pokarany w tak okrutny sposób - miast wygodnie usiąść gdzieś w rogu stołu, na jego "dolnym" krańcu, gdzie zwykle siedziała prawdziwa śmietanka towarzyska, siedział po lewicy barona, męcząc się z małym krzesłem i "uprzejmą rozmową", jaka zwykle w takich sytuacjach się prowadziło. Ledwo dziobał jedzenie - był zirytowany, a to zwykle odbiera apetyt - jednak zmuszał się do jedzenia. Jedzenie było ważne. Po za tym, skoro dają za darmo... żal tracić okazję. Niestety, rodziło to kolejne problemy. Veth, mimo swojego charakterku, znał zasady savoir-vivre'u. Wiedział, którym sztućcem jeść którą potrawę. Inna sprawa, że były one dla niego ciut za małe. Efekt był taki, jakby chciał jeść za pomocą wykałaczek.
Półsmok miał ochotę wyć z wściekłości.
W końcu nadszedł koniec. Tutaj, zgodnie ze słowami barona, można była zadawać pytania. Veth zaczął szperać w swoim chaotycznym zbiorze informacji wszelakiej - swojej pamięci. Co do trójki szlachciców... był w amn rok temu. Czasem słyszał ich nazwiska, czasem nawet imiona... ich rody nie były zbyt zaznajomione z baronem. Sangiwinius... Hm... Nic. Baron natomiast... i całe Thandale... Jak przez mgłę Veth skojarzył kilka ksiąg, które czytał, parę rozmów, kilka plotek... ale im bardziej się na nich koncentrował, tym szybciej tylko znikały. Miał zły dzień, cholera.
Trudno, idziemy na żywioł.
-W zasadzie... Najważniejsze pytanie... Czy ktoś przeżył atak? Lub może widział bestię z bliska? Musimy mieć pewność, czy to na pewno jest wilkołak. Wszak jest wiele bestii, w tym i zmiennokrztałtnych, które morduja tak, jak wilkołaki. Może to nawet jakiś oszalały druid, w zmienionej postaci mordujący "niewiernych"? Nauczyłem się w swoich podróżach, że zwykle cel nie jest taki jasny, jak się zwykle wydaje.
 

Ostatnio edytowane przez Dira : 05-05-2010 o 18:30.
Dira jest offline  
Stary 04-05-2010, 14:19   #26
 
RyldArgith's Avatar
 
Reputacja: 1 RyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwu
Drowka czekała. Nic nie odzywała się, obserwując. Wpatrzona w jeden punkt, jedną osobę. Tę która celowała do Psikusa. Nie wykonała żadnego ruchu po tym przybliżeniu się do trójki z Amn. Jednak była wystarczająco blisko by zaatakować.

No proszę, zrób mi ta przyjemność. Troje na jedną? A więc mam przewagę liczebną. Proszę...

Na ustach wykwitł delikatny uśmiech, mówiący wszystko osobom które by zajrzały pod kaptur, który chronił jej twarz przed większością spojrzeń. No i przed jasnym słońcem. Kiedy jednak do „pomocy” wszedł Vincent cicho westchnęła, spojrzawszy na swego podopiecznego.Gdy ten wyciągnął rękę po Psikusa mocniej zacisnęła dłoń na rękojeści miecza, uważając na poczynania szlachciców, gotowa w każdej chwili do szybkiego skoku na, na co miała nadzieje, ewentualny jedynie ratunek.

- Mogę dostać już Psikusa? Pewnie jest zmęczony, a po za tym on nie lubi ostrych rzeczy. Jak się obudzi i zobaczy tą strzałę to zacznie panikować. Ma tak od wtedy gdy przypadkiem mój ojciec nakłuł go widelcem przy posiłku. Śmieszna historia bo w sumie nie wiedział ,że to on, ale się wtedy uśmiałem potem wam opowiem! Ale teraz proszę oddaj mi już go. Podobała się pani ta sztuczka z butami? Bo widziałem ,że się pani śmiała, umiem jeszcze sporo takich! Pokaże wam potem, pamiętam jak raz pozamieniałem księgi ojca. Nieźle mi się wtedy oberwało bo to były jakieś ważne towary. No ale po za tym to była kupa śmiechu jak szukał ich po całej rezydencji! Czyli te konie są aż tak wygodne? Nie wyglądają, ja jeszcze nigdy nie jechałem długo na koniu, pewnie było by ciężko!

Qualnvyll z napięciem obserwowała jak jej podopieczny zachowuje się jak nieopierzone szczenie. Nie wiedziała co ma o tym myśleć. Bierz Psikusa i zmiataj od nich Vincent- pomyślała od razu, zaś jej niepokój wzrósł kiedy widziała jak zaczyna z nimi rozmawiać. Na szczęście dla małego, trzymający Psikusa szlachcic dał spokój i oddał go Vincentowi. Nie obyło się oczywiście bez zwyczajowej w takim momencie uszczypliwości.

- Powiedz swojemu chłoptasiowi aby trzymał to swoje ścierwo przy sobie, bo inaczej się z nim pożegna. Jeszcze raz to stworzenie będzie niepokoiło moją towarzyszkę a ubiję jak psa.

Słysząc mierzącego jeszcze w małego smoczka szlachcica westchnęła, ale nie odparła nic. Wzięła tylko młodego, wraz z ulubionym smoczkiem, kierując go do jego kuzyna. Odchodząc przyjrzała się jeszcze szlachcicom, ale, nie licząc kusznika, jedynie obdarzyła ich przelotnym spojrzeniem. Chociaż patrząc na kobietę, która z nimi podróżowała, zamyśliła się na moment.

Co ty widzisz w tych samcach, że z nimi podróżujesz?- pokręciła głową.- Nie zrozumiem nigdy ludzi. Są.. inni. Tylko czy aby na pewno? W wielu sprawach rożni, w wielu tak podobni. A może tak naprawdę niewiele nas rożni? Czyż nie targają nami te same emocje? Czy wielu ludzi nie interesuje władza, pozycja? Nie znajdują przyjemności w zabójstwach, czynieniu złych rzeczy, niczym.. no właśnie, drowy. Drow w ludzkiej skórze. Ile takich jest na tym świecie Ponad? A ty? Jaka jesteś?

Otrząsnęła się z zamyślenia, uśmiechając się do podopiecznego. Co mogłoby się wydawać dziwne, dla postronnego obserwatora, ale nie dla nich. Nie rób tego więcej, wiesz jak się o ciebie bałam? Dotknęła jego włosów, poczochrała je, tworząc artystyczny nieład, zwany kolokwialnie „szopa na głowie”. Na uwagę Vetha skierowaną do szlachciców, którzy tak potraktowali Psikusa, nie zareagowała, zajęta podopiecznym. W końcu uznawszy że sprawa jest zakończona, a „wyższa warstwa społeczna” jako tako uspokojona, odetchnęła z ulgą. Tym bardziej zdziwiło ją że inny reprezentant „stanu wyższego” się za nimi wstawił. Chyba jeszcze wiele rzeczy mnie zaskoczy- pomyślała. Nie tracąc czasu na rozważania potaknęła głową słysząc propozycje Vetha, odnośnie udania się samemu do posiadłości barona. Schowała miecz do czarnej niczym noc pochwy, poprawiając jeszcze ułożenie niektórych elementów zbroi. Ruszyła za Vethem, prowadząc obok Vincenta. Zauważyła że poza nimi i Sangwiniusem, także i krasnolud wybrał się w tę przechadzkę.

Nie odeszli daleko, gdyż zaraz też pojawił się konny powóz. Woźnica zatrzymał się na placu i skłoniwszy się pozostałym na placu szlachcicom rzekł:

-Szanowni państwo to pewnie goście mojego pana, Barona Wilstona, prawda? Zapraszam do karocy.

Usłyszawszy to zawrócili i podeszli do powozu. Sami też wsiedli do środka, co przy rozmiarach Vetha było dość utrudnione. Kiedy wsiedli i jako tako wygodnie usiedli, biorąc pod uwagę Vetha i ilość osób jaka weszła do tej karocy, powóz ruszył w górę, ku zamkowi. Jadąc ku zamkowi nie zwracała uwagi na rozmowy wewnątrz, jedynie sztuczka Vincenta spowodowała że na chwilę skoncentrowała się na zebranych w środku, ale to była krótka chwila, rzut oka po wszystkich, by ocenić jakie wrażenie wywarła sztuczka. Następnie skierowała wzrok na zewnątrz, by podziwiać krajobrazy przesuwające się przed jej oczyma.

Jakie to piękne.. Te łąki, pola uprawne, drzewa. Gdzie nie spojrzeć tam las na horyzoncie, jakiś strumyk, żółte pola... nigdy nie wiem jak to się nazywa. No i słońce.. Warto było wyjść z Podmroku, dla tego widoku, warto było..

Podjechawszy pod zamek wyszła z powozu i odeszła kawałek, najpierw by podziwiać ogrom budowli przed sobą. Jednak ludzka architektura nie zrobiła na niej należytego wrażenia. Owszem zamek był duży, solidny, ale brakowało mu czegoś. Artyzmu. Był po prostu surowy. Z minimalną ilością zdobień, czysta bryła, która może i spełniała zadanie jako obiekt obronny, ale nie posiadała żadnych walorów które tak ceniła sobie drowka. Obróciła się i spojrzała w dół, ku miastu i znajdującym się nieopodal polom. Westchnęła, zamknąwszy oczy, chłonąc lekki wietrzyk, taki chłodny, taki miły. Słoneczko przygrzewa, temperatura jest idealna, nie za ciepło, nie za zimno. O, czyżby śpiew jakiegoś ptaszka?- wytężyła słuch.- Tak, dobrze myślałam- otworzyła oczy.- A okolica, taka piękna. Wprost idealna symbioza człowieka z naturą.. Pani, dziękuję że pozwoliłaś mi obejrzeć ten widok.


Wróciła do towarzyszy podróży, położyła dłoń na ramieniu młodego i wspólnie z Vethem przed nimi, weszli do środka. Prowadzona przez jedną z wielu służących, przynajmniej drowka myślała że baron ma wiele służących, przyglądała się wiszącym na ścianom portretom, jednak półmrok panujący w korytarzu uniemożliwiał dokładniejszą obserwację. Nie przeszkadzało jej to zbytnio w poruszaniu się po wnętrzu. Idąc miała wrażenie podwójnego widzenia, w miejscach gdzie było w miarę jasno widziała normalnie, w naturalnych,może lekko szarawych barwach. Kiedy zaś jakieś miejsce było przyciemnione nie widziała barw przedmiotów, jedynie kontury, chociaż i te z trudem. Jedynie w przypadku osób z którymi podróżowała przez korytarz nie doskwierało jej to tak. Widziała nie tylko kontury, ale przede wszystkim ciepło jakie wydzielali. Co było przydatną umiejętnością jej rasy. Infrawizja.

W końcu weszli do pomieszczenia, w którym to spotkali barona. Sama sala była inna w wystroju i ogólnym surowym i zimnym klimacie od reszty zamku. Ta sala była w ciepłych, optymistycznych barwach. Pierwsze na co zwróciła uwagę, zaraz po milszych barwach to długi stół zastawiony najróżniejszymi mięsiwami, rybami, owocami i ciastami, stojący na środku komnaty. Promienie słońca, wcześniej zimne i ubogie, wpadały przez wysokie, kryształowe okna pokryte szronem. Było tu ciepło i przytulnie, nie tylko z powodu wielkiego kominka w rogu, ale też dlatego, że na ścianach wisiały czerwono-żółte płachty z symbolem Indovinelów, złotą rękawicą. Nasyciwszy oczy widokiem sali spojrzała na oczekującego ich mężczyznę. Zatem to jest pewnie baron? Przyjrzała się strojowi mężczyzny, tak jak i poświeciła uwagę na studiowanie na jego ruchów, gestów. Nie uszło jej uwadze także to że porusza się korzystając z pomocy laski.

- Witajcie, jestem Wilston II Indovinel, władca okolicznych ziem i wasz gospodarz. Nawet nie wiecie, jak mi miło, że zgodziliście się przybyć. To wspaniale wiedzieć, że mamy wsparcie w tych trudnych dla całej naszej mieściny chwilach. Proszę, zanim usiądziecie, radźcie zaczekać na moje córki, powinny zaraz tu przybyć.


Jak na zawołanie pojawiła się pierwsza z córek. Przedstawiła się jako Anathria. Qualnvyll skinęła jej uprzejmie, starając się zamaskować wrażenie jakie spowodowała na niej młoda kobieta. Piękna, tajemnicza, intrygująca.- kiedy tak maszerowała wzdłuż nich, witając się z pozostałymi, drowka ukradkiem patrzyła na nią, zafascynowana tą tajemniczą osobą. Chłonęła każdy detal ubrania, każdy ruch, gest, przetrawiając to wszystko w umyśle.

Zupełnie jak Siinafrey. Bardzo podobne gesty, chód, sposób bycia. I pewnie tajemnica do odkrycia. Trzeba zwrócić na nią większą uwagę. Ale jedno trzeba przyznać, umie robić wrażenie. Specyficzne, ale jednak wrażenie.- uśmiechnęła się do swoich myśli.- Ile to już czasu? Trzynaście, czternaście lat? Tak długo nie widziałam Siinafrey.. Zbyt długo.. Ciekawe co u niej.. Była taka miękka, a jak chodziła po pokoju w tej przezroczystej.. Przestań.. Było, minęło. Ona nie miała nic do zaoferowania poza nożem w serce.. ta pewnie też nie ma. Chociaż..

Przyjrzała się kolejnym córkom, ciemnowłosej jak poprzednia, tyle że noszącej czerwoną suknie, obserwując ją już spokojniej, bez większych emocji, delikatnie skinąwszy do niej. Tak sama powitała i pozostałe dwie córki. Nienne i Mikę. Na potknięcie się Elizabeth, chciała zareagować, ale Veth ją uprzedził, udając potem wielkiego „rycerza”. Wróciła tym samym na swoje miejsce.

-Zasiądźmy do stołu, nasi goście są z pewnością zmęczeni.

Poczekała aż pierwsze osoby zajmą swoje miejsce, dopiero wtedy zajęła miejsce obok Vincenta, by mieć go na oku. Kiedy wszyscy usiedli przyjrzała się dokładnie kto gdzie siedzi, uwzględniwszy pozycję barona, Vincenta, oraz Anathrii. Posłała jej przelotne spojrzenie, by ostatecznie zatrzymać wzrok na baronie. Skonsumowała kilka wybranych przez siebie potraw, głównie warzyw, grzybów, przypominających nawet trochę w smaku jej ulubione grzyby z Podmroku. Nawet posmakowała jednego z wielu mięs na stole. Smakuje jak Rothe, no może nie do końca, ale w podobie.
Oderwała się na chwilę od jedzenia, akurat by zobaczyć jak Psikus robi przelot nad stołem do Anathry.

Oby nie spowodował kolejnych kłopotów, jak tam na placu. Wróciła do konsumpcji dań, zamyśliwszy się odrobinę. Kiedy jednak Vincent zaczął wstawać z miejsca, ułożyła mu dłoń na ramieniu i na powrót posadziła na miejscu, mówiąc coś tak by tylko on usłyszał.

-Co mówiła matka? Siedź. I zachowuj się jak przystało na prawdziwego mężczyznę. Bez wygłupów.

Mimo iż nie pozwoliła mu wstać nie miała nic przeciw temu by zaczął rozmowę z obecnymi przy stole, o ile będzie umiał się zachować- dodała w myślach. Skosztowała kolejnej potrawy, ta rozpływała się w ustach, była bardzo smaczna, wręcz wyborna. Ciekawe jak się zwie, nie jadłam wcześniej czegoś tak pysznego. Spytam potem Vetha.

Mimo iż zajęta była jedzeniem, nie za szybkim, powolnym wręcz, by rozkoszować się smakiem spożywanych potraw, jak i pitych w międzyczasie win, nie przestała słuchać rozmów przy stole.
Kiedy się najadła i zebrani zaczęli zadawać pytania, sama zadała te które uważała za ważne.

- Gdzie najczęściej atakowały? Robią to samotnie, czy w grupie? Czy ktoś wcześniej odpowiedział na wezwanie o pomoc?

Poczekała na odpowiedź, a uzyskawszy ją, podziękowała skinieniem i poszukawszy Anathrie spytała się jej:

-A ty pani? Wiesz coś co może się nam przydać? Nawet najmniejsze informacje?

Obserwowała przy tym córkę barona, wychwytując najmniejsze ruchy. Rzuciła okiem na poczynania Vincenta,który jak widać bawił się wybornie rozmawiając, o ile tak można to nazwać, z Miką. Jeśli zaraz nie przestanie, może to zostać odebrane jako afront baronowi. Na szczęście ta dziwna”rozmowa” nie trwała za długo. Vincent zainteresował się baronem i puścił w jego stronę zestaw pytań:

-Panie Baronie! Ja mam pytanie! Mój ojciec Michael von Erisum Drakano powiedział ,że macie tu problem z wilkołakiem! To prawda? Dużo ich tu macie? Upolowaliście już jakiegoś, długo to trwa? Czy to prawda ze one są takie przebiegłe? Kiedy będzie pełnia? No i gdzie one żyją?!

Kiedy młody wylał z siebie te pytanie posłała mu spojrzenie, które mówiło tylko jedno: „Zamilcz”. Sama zaś przeprosiła barona za te pytania jej podopiecznego i jego zachowanie. Pytanie Vetha puściła mimo ucha.
 

Ostatnio edytowane przez RyldArgith : 04-05-2010 o 15:25.
RyldArgith jest offline  
Stary 05-05-2010, 11:49   #27
 
MarcusdeBlack's Avatar
 
Reputacja: 1 MarcusdeBlack nie jest za bardzo znany
~Ciekawe czemu?~Cor zaszydził w myślach z półsmoka, kiedy wysiadali z karocy. Przez całą tą krótką podroż, Corahel z trudem tłumił wybuch nieskrępowanego niczym śmiechu. Jakże zabawna to była scena, podczas gdy on i jego towarzysze kierując się rozsądkiem zaczekali na posłańca i karetę od szanownego barona, piątka najmitów wybrała się w drogę do zamku tylko po to, by zaraz zawrócić. Ta scenka od razu poprawiła spiczastouchemu humor. Przynajmniej na te kilka chwil.

***

Nastał czas powitań i przygotowań do posiłku. Córki barona były z pewnością piękne, ale tylko jedna była godna zainteresowania. I to raczej zainteresowania paranoicznego, bo szlachcic nie przybył tu w poszukiwaniu amorów, tylko w poszukiwaniu krwiożerczej bestii. Pozwolił sobie na dłuższe spojrzenie na najstarszą córkę rodu Indovinel. ~Co takiego skrywasz moja droga?~spytał w myślach, wcale nie oczekując odpowiedzi. Zaprzestał badać ją wzrokiem, gdy Veth 'ratował' Elizabeth. Krzykacz nie był szybki, po prostu stał najbliżej i wszystkim blokował drogę. ~To ci bohater.~dodał w myślach i ponownie popatrzył na Anathrię. Przeszedł go mdły dreszcz, gdy na ułamek sekundy, ich spojrzenia się spotkały. Nie rozumiał swojej reakcji, bo przecież nic się nie stało i po chwili każde odwróciło wzrok w innym kierunku. ~Coś mi umknęło..~
Corahel przywitał się równie uroczyście co młody szlachcic, choć nie tak intymnie i poetycko. Wedle kultury mieszańca, nie winno się przymilać do pięknej kobiety, kiedy się jest mokrym od śniegu. To by było oznaką braku szacunku. I mimo że zarówno kobiety, jak i gospodarz, nie sprawiali zakłopotanych, zielonowłosy kierował się ascetyczna kurtuazją.

***

Przed uroczystym obiadem, Cor przeprosił barona, gdyż tak samo jak jego towarzysze, postanowił się najpierw doprowadzić do odpowiedniego stanu bycia. Kolejna służka, dziewczyna o lnianych włosach, zaprowadziła szlachciców do ich tymczasowych pokoi i poinstruowana przez nich, dopilnowała by do każdej z komnat przyniesiono misę z gorącą wodą.
Półelf z ulga pozbył się ubrania podróżnego, wszystko prócz płaszcza, było w większym, lub mniejszym stopniu mokre. Nie rozumiał jak pozostali z przyjezdnych, mogli od razu rzucać się na jedzenie. Zrozumiałby tego całego Dodorię, to w końcu krasnolud. Ale taki 'szlachetny' Sangwinius zaskoczył go na całej linii.
W błyskawicznym tempie, Corahel pozbył się uporczywego zarostu i przemył swe ciało w ciepłej wodzie. Po kilku krótkich minutach, był gotowy, wystarczało się tylko przebrać w odpowiedni strój. Z plecaka, wyjął złożone w kostkę ubranie i bez ociągania począł je przyodziewać. Ubrany, przypominał snobistycznego szlachcica, nie tylko z pozorów, ale i z wyglądu. ~Czas na cholerny teatrzyk.~podsumował w myślach i z kluczem do pokoju w ręku, postanowił udać się do jadalni...

PUK! PUK! ... PUK! PUK! PUK!

***

Do wieczerzy von Embercrown, przysiadł w pełni dając znać o swej błękitnej krwi. Biała jedwabna koszula, na niej wyszyta złotą nicią kamizelka w odcieniach bladego seledynu oraz wykwitnie wykończona marynarka w takich samych barwach, do tego oczywiście i spodnie współgrające z resztą ubioru. Jedynie cztery elementy zachowały się z jego poprzedniego ubioru, srebrny sygnet, naszyjnik z różą, rapier z lekko błękitnego metalu i skórzane buty (doprowadzone do porządku i wysuszone przy kominku).
Podczas posiłku półelf nie marnował języka na czcze pogaduszki, jadł, pił i słuchał. Tylko tyle, nie zaprzątał też sobie głowy faktem że pyskaty półsmok zasiadł po lewicy gospodarza. Baron i tak zdawał się być nieco ekscentryczną osobą, wesoły obiad, podczas gdy po jego włościach grasowała potworna kreatura. Nic to, Cor dopił kieliszek wina, odłożył sztućce i zaczekał aż wszyscy nasycą się, by baron mógł wreszcie przedstawić całą sytuację.
Pytania z sensownych przeradzały się w komiczno-paranoiczne. Pytania młodego zaklinacza, półelf puścił mimo uszu, pytanie Sangwiniusa wydało się mu jak najbardziej na miejscu, a pytanie Veth'a dało mu trochę do myślenia. ~A myślałem że to Mah jest paranoikiem. Ciekawe.~pomyślał i przebiegł wzrokiem po obecnych. Temat wilkołaka od razu stworzył niewidzialną burzę nad głowami mieszkańców zamku Indovinel. Półelf spojrzał kątem oka na Elizabeth i posłał jej lekki, acz serdeczny uśmiech. Nie było to może zbyt taktowne, ale widać było że odrobinę się rozpogodziła.
~No baronie, co nam odpowiesz?~rzucił w duchu i czekał na ruch Wilsona z z lekkim zniecierpliwieniem wymalowanym na twarzy.
 

Ostatnio edytowane przez MarcusdeBlack : 06-05-2010 o 17:31.
MarcusdeBlack jest offline  
Stary 05-05-2010, 16:54   #28
 
Khas's Avatar
 
Reputacja: 1 Khas nie jest za bardzo znanyKhas nie jest za bardzo znanyKhas nie jest za bardzo znany
- Masz rację Corze, szkoda mojego wysiłku i amunicji do tak wspaniałej broni - zwrócił się po chondatsku do półelfa. Sprawnym ruchem schował kuszę, obdarzając drowkę zimnym przenikliwym spojrzeniem. ~Twoje szczęście mroczny elfie, że mój towarzysz jest bardziej powściągliwy ode mnie. Mimo całej waszej reputacji i tak was się nie boję. Nie gdy mam mocne plecy~ Mauschwitz miał nadzieję, że to już koniec tego żałosnego cyrku, jednak nie dla drugiego smokowatego potwora. Poszczekał troszkę, niezbyt głośno i się zamknął. Człowiek zastanawiał się, czy odpowiedzieć komuś kto i tak stał niżej w hierarchii od podwórzowego psa i żebraka. A co tam. Zabić zdąży go zawsze i wszędzie. Przyjrzał się nieco bliżej dziwolągowi. -Ojojoj biedny smoczku. Ja rozumiem, że ciężko jest być wybrykiem natury, ale czy naprawdę musisz obrażać tutaj zebranych? - zapytał z politowaniem. - To niesamowite, że umiesz mówić i chodzić na dodatek! Jak się tego nauczyłeś? Rozumiem, że to biedne coś co cię spłodziło, tego cię nauczyło? Wyrazy współczucia dla tego czegoś. Szkoda tylko, że manier nikt cię nie nauczył, ale nie wiń siebie za to. Mało kto zechciałby mieć do czynienia z takim dziwolągiem, brudnym, nieubranym, chamskim i niewychowanym. Nic dziwnego, że wszyscy od ciebie stronią, a na twój widok odwracają wzrok - powiedział szlachcic tonem profesora, debatującego nad jakimś ciekawym problemem. Zastanowił się przez chwilę po czym powtórzył pytanie kreatury - Kim ty jesteś? Cóż, ciężko powiedzieć, dla mnie osobiście jesteś śmieciem, poczwarą niegodną aby na nią splunąć. Już sam fakt, że do ciebie mówię powinieneś uznać za zaszczyt. Tak czy inaczej ostatnio tak paskudny i krzywy ryj widziałem w swojej sali z trofeami. Chociaż nie, tamten po wypchaniu nawet ładnie się prezentował, a tobie niestety już nic nie pomoże - stwierdził dobrodusznie szlachcic. - Wybacz Eryko - zwrócił się do towarzyszki, że musiałaś słuchać tego gadziego bełkotu. Przepraszam Cię za to biedne stworzenie, które w swej ograniczonej dzikości, nieczęsto miało do czynienia z czymś co nazywa się cywilizacja. To głupi gad, nie wie, że robi źle, a o szlachectwie pojęcie ma równie wielkie co kura o przyprawach - wyjaśnił szlachcic bolejąc nad losem biednego stworka. - Zapomnijmy więc o tym całym zdarzeniu, stworek ten nawet nie wie o czym mówimy. Nie zawstydzajmy go zanadto - powiedział do swoich towarzyszy. Zauważył, że Cor trzęsie się ze śmiechu a Desmina maskuje irytację lekkim kaszlem. Sir Mauschwitzowi podobał się wybuch tej smoczej pokraki. Dowiódł tylko jak prymitywnym humanoidem jest i stanowił takie samo zagrożenie jak dziecko w kołysce. Ba! Nawet ono dałoby mu bez problemu radę.

* * *
Szlachcic odprowadzał wzrokiem krewkich podróżnych, patrząc jak się oddalają. Niedługo potem przyjechała kareta, wysłana przez barona. Z politowaniem patrzył na wracających, którym nie chciało się postać kilku dodatkowych chwil. Teraz cała piątka wyszła na idiotów. Amnijczyk miał nadzieję, że będą biegli za karetą, jednak stangret kazał im wejść do środka. Mauschwitz patrzył niedowierzająco na stangreta. Albo się upił albo baron miał ciekawe podejście co do niektórych spraw. Amnijczyk zgromił wzrokiem podwładnego Barona i potrząsnął lejcami. Smród jaki wydzielał smoczek na pewno zabiłby go w tej karecie. Udał się więc na swym wiernym wierzchowcu za przepełnioną i niewygodną karetą. W końcu dotarli do zamku. Zostawił konia pod opieką stajennego. Budynek jakich w życiu widział wiele. No ten był nieco zaniedbany. Służąca wprowadziła ich do włości owego Barona. Mauschwitz i jego towarzysze, zostali oddani pod opiekę innej służącej, która zaprowadziła ich do przydzielonych im komnat. Przed oficjalnym posiłkiem należało się odświeżyć i porozmawiać, a nie z ulicy wchodzić prosto do sali biesiadnej. Szczególnie po długiej podróży. Pokręcił tylko głową. Smoczki i tak nie wiedzą przecież co to jest mydło.


* * *

Sir Mauschwitz rozejrzał się po komnacie. Odpowiadała jego standardom. Odświeżył się i przebrał w strój odpowiedni na taką okazję. Sprawdził też resztę ekwipunku. W końcu wyszedł z komnaty, zamykając ją na klucz. Trzeba było się naradzić z resztą. Zapukał do pokoju Jaskółki. Dwa puknięcia przerwa trzy puknięcia. Jaskółka mogła być pewna, że to On, a nie obcy chcący poderżnąć jej gardło. Desmina otworzyła mu drzwi. W żółto-zielonej sukni z bufiastymi rękawami i wyciętym dekoltem prezentowała się oszałamiająco. Sam Mauschwitz miał na sobie czarną przyozdobioną złotem tunikę ze srebrnym haftem dwóch splecionych róż. - Witaj Desmino, jak zawsze wyglądasz przepięknie. Idziesz ze mną do Cor'a? Trzeba omówić pewne sprawy - uśmiechnął się amnijczyk.
- Witaj Jastrzębiu - przywitała się ze szczerym uśmiechem. Postąpiła krok do przodu zamykając za sobą drzwi na klucz.
- Jestem gotowa, możemy iść. Zawsze dobrze się modnie spóźnić. Mahkran przytaknął i skierowali się do pokoju Cor’a. Szlachcic nie zatracił czujności i uważnie zerkał na wszystko. Przed pokojem Cor’a zastukał tak samo jak do Desminy. Półelf odrzekł tylko, aby wejść. Uspokoiło go ustalone pukanie.
- Witaj Skowronku. Porozmawiajmy chwilę - powiedział amnijczyk, zamykając za jaskółką drzwi. - Myślicie, że możemy tu spokojnie porozmawiać bez obawy, że ktoś nas podsłuchuje? - zapytał się dwójki towarzyszy.
- To zależy o czym chcesz rozmawiać - stwierdziła Desmina, wdzięcznie siadając na posłanym łóżku.
- Witajcie. Raczej tak. Żaden z naszych nowych 'towarzyszy', nie wygląda na mistrza specjalistę od podsłuchiwania. - spiczastouchy odparł, wskazując przyjacielowi wolne krzesło.
Mahkran po zaryglowaniu drzwi, odrzekł - Na wszelki wypadek jeszcze sprawdzę - powiedział i zabrał się za metodyczne obstukiwanie ścian szukając pustej wnęki. Później zainteresował się też lustrem i obrazami. Gdy upewnił się dwa razy, ze nikt nie będzie ich szpiegował zwrócił się po chondatsku do przyjaciół. - Jak Shar kocham, powinienem wybebeszyć Eckharta za to zadanie. Mógł uprzedzić, że będziemy musieli pracować z cyrkową bandą - westchnął Jastrząb siadając na krześle i klnąc w nieznanym towarzyszom języku. - A co sądzicie o naszych brudnych stworach? - zapytał półelfa i kobietę, a w głosie brzmiała pogarda dla reszty humanoidów.
- Zabawna zgraja, całkiem zabawna. - Cor odparł po chondatsku, jak zawsze z lekkim akcentem. - Raczej niegroźni i wątpię by nasz przyjaciel czarodziej, zdawał sobie sprawę z kim przyjdzie nam pracować.
- Tak, nas też wcześniej o nich nie poinformowano. – Kobieta uśmiechnęła się pod nosem, przypominając sobie scenę na rynku. – Póki co jednak, powinniśmy chyba trochę poskromić swoje... odruchy, Jastrzębiu. Jakkolwiek nie byłoby to dla ciebie trudne, postaraj się być dla nich choć odrobinę bardziej wyrozumiały. Nie tylko ciebie irytuje ta cała zgraja, ale będziemy zmuszeni z nimi pracować. Nie chcę mieć wrogów za swoimi plecami, a „sojuszników” znacznie łatwiej wykorzystać. – Zaśmiała się, spoglądając dwuznacznie na swoich towarzyszy. Znali ją już dostatecznie długo, by wiedzieć, że nie mówiła jedynie o interesach.
- Wiesz Jaskólko, że nikt nie może nas do niczego zmusić. Jeśli coś nam będzie groziło, coś z czym nie damy sobie rady, wtedy uruchomię swoje kontakty i wierz mi biada tym, którzy staną im na drodze – uśmiechnął się zimno amnijczyk. -Masz jednak w pewnym sensie rację. Jednak wiesz...nie wszyscy się na to złapią. Najchętniej wypatroszyłbym tego kurduplowatego smokowatego śmiecia i odesłał jego łeb do Amn. Jeszcze byłaby z tego niezła premia – powiedział z pasją Kaiser. -Niemniej postaram się – przytaknął.
- Uważam, że najniebezpieczniejszym przeciwnikiem jest drowka. Jak wiecie część swojego życia spędziłem na bardzo częstych kontaktach z tą zdradziecką rasą. Gotowi wbić tobie nóż w plecy gdy na chwile zatracisz czujność. Zresztą mieliście przykład. Kobiety z tego co wiem to suki i są gorsze od mężczyzn. Wyniosłe, diabelnie pewne siebie i przebiegłe. Gdyby nie wy sam na pewno bym zwiał. To nie groźby tej czarnoskórej kurewki mnie przestraszyły, bo nie wiedziała na co się porywa, ale jej natura. Możliwe też, że gdzieś po kątach chowają się jej pobratymcy, których trzyma żelazną ręką. Tak przynajmniej było w Amnie, chociaż to skomplikowane- zamyślił się człowiek. - Nie rozumiem do końca ich natury, ale swoje wiem. Musimy mieć oczy dookoła głowy i absolutnie nikomu nie ufać - dokończył.
- Jak zawsze, nieprawdaż? – Embercrown spytał retorycznie, podszedł do drzwi i spojrzał na towarzyszy przyszłej ‘niedoli’. - Nie karzmy im dłużej czekać, jeszcze będziemy mogli porozmawiać. Teraz winniśmy wysłuchać tego co ma do powiedzenia, ten cały baron.
- Tak, na pewno wszyscy zdążyli się już za nami stęsknić. Załatwmy to szybko i będzie po sprawie. – Przytaknęła Jaskółka, po czym wstała i udała się za półelfem.
- Dobra, więc chodźmy i odgrywajmy dalej tę szopkę – rzekł szlachcic i udał się za towarzyszami do sali ‘tortur’.

* * *
Sir Mauschwitz wszedł do sali razem ze swoimi towarzyszami. Szlachcic zajął wskazane mu miejsce, skłaniając się lekko. Resztę zaszczycił, krótkim wzgardliwym wzrokiem. Brudni i nie umyci, tak jak chłopstwo na polu. Widać higiena to dla co poniektórych obce słowo. Amnijczyk ledwo zwrócił uwagę na umiejscowienie go przez barona. Powinien wytknąć to baronowi, ale tego nie zrobił. Jaki dom taki gospodarz. Mauschwitz był głodny więc zabrał się z apetytem ostro do jedzenia. Przerwał gdy do stołu zasiadały córki barona. Obserwował każdą z nich, jednak najwięcej uwagi poświęcił Elizabeth. Bełkot reszty niewiele go obchodził. Brednie. Rozmowę pozostawił swoim towarzyszom, byli bardziej wygadani od niego. Popijając wino, nieustannie przyglądał się Elizabeth. Jego druga natura jednak rejestrowała wszystko dookoła, nawet pozornie nieistotny bełkot.
 
Khas jest offline  
Stary 09-05-2010, 00:44   #29
 
Kivi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kivi nie jest za bardzo znany
Desmina uśmiechnęła się pod nosem, gdy na horyzoncie pojawił się powóz. Mimowolnie z rozbawieniem przyglądała się, jak reszta śmiałków wraca się do nich. Uwielbiała mieć rację. Podczas podróży podziwiała śnieżne krajobrazy, choć tak naprawdę nie mogła doczekać się już ciepłego pomieszczenia. Podróżowali zdecydowanie zbyt długo jak na jej standardy. Kiedy już zakończą tę całą sprawę, na pewno wyjadą w jakieś cieplejsze miejsce. Może nawet do domu?



***

Gdy tylko odprowadzono ją do pokoju, natychmiast zrzuciła z siebie mokre ubrania i z rozmarzeniem zanurzyła się w balii pełnej gorącej wody. To było coś, czego potrzebowała od dawna. Dokładnie obmyła swoje ciało, wysuszyła się i uczesała włosy. Czysta i pachnąca założyła swoją drogą suknię i wcale nie tańsze buty. Akurat, kiedy skończyła już przeglądać się w lusterku, usłyszała pukanie do drzwi. Po krótkiej rozmowie z dwójką swoich przyjaciół udała się do reszty.

***


Skłoniła się z wdziękiem, gdy tylko weszła do sali, i, przedstawiwszy się, zajęła należne jej miejsce. Miała na sobie zielonożółtą suknię, o bufiastych rękawach i o mocno ściśniętej przez gorset talii. Fałdy drogiego materiału, obszytego złotą nicią, otaczały jej biodra i przyjemnie wyeksponowane piersi, jeszcze bardziej podkreślając jej sylwetkę klepsydry. Ułożone w artystycznym nieładzie ciemne kosmyki muskały jej ramiona, gdy tylko się poruszyła.
- Masz, panie, pozdrowienia od Mistrza Eckheart'a. - Wspomniała jedynie, delikatnie skłoniwszy głowę przed baronem. Nie zadawała więcej pytań, wydawało jej się, że reszta póki co wyczerpała temat. Zamiast tego przyjrzała się wszystkim aż nazbyt dokładnie. Dostrzegając nieprzyjemne spojrzenie Elisabeth, uśmiechnęła się szeroko, wzrokiem lustrując jej sylwetkę. Najwyraźniej nie przejęła się zbytnio nastawieniem kobiety w czerwieni, wręcz przeciwnie, od tej chwili co jakiś czas rzucała jej zaciekawione spojrzenia.
Trudno było ignorować siedzącego obok krasnoluda. Jego sposób spożywania posiłków był bardzo odświeżający w tym towarzystwie. Jeżeli mieli razem pracować, musiała choć na chwilę zapomnieć o zaszłościach z jednym z przedstawicieli jego rasy. Trudno, jeżeli na nim też się zawiedzie, zacznie mordować wszystkie niskie osoby z brodami.
Od razu niemal wyhaczyła interesującą wymianę spojrzeń między nim, a Elizabeth. Postanowiła przemóc się w końcu i zwróciła się do niego z uśmiechem, odzywając cichym szeptem.
- Najwyraźniej wpadliście sobie w oko. Uważaj, mości krasnoludzie, nie ma nic gorszego niż trzymane pod kluczem szlachetne córeczki. Zwęszy taka okazję, by na chwilę wyfrunąć z klatki, i rzuci się na ciebie. A potem spełniaj takiej zachcianki, bo inaczej będziesz miał szanownego tatusia na karku. - Zachichotała przekonana, że bezbłędnie odczytała myśli krasnoluda. Najdziwniejsze, że mówiła zupełnie, jakby wiedziała to z własnego doświadczenia.
 
Kivi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172