Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-04-2010, 12:09   #1
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Tajemnica Thandale [DnD 3,5; FR]

Tajemnica Thandale

Rozdział I
Kły i śnieg

Thandale zawsze było małym, cichym miasteczkiem. Licząca zaledwie półtora tysiąca obywateli mieścina praktycznie nigdy nie stała się miejscem, w którym żyło się szczególnie ciężko. Owszem, zimy bywały tu długie i mroźne, ale ciężka praca, oszczędność i zaradność zawsze pozwalały mieszkańcom dożyć do krótkiej wiosny. W zimniejszych częściach roku Gigantyczne Iglice chroniły osadę przed srogim północnym wiatrem, a latem stawały się źródłem czystej, górskiej wody, która nawadniała pola, Las Rawlins zaś ukrywał ludność przed bandytami, którzy i tak nie mieliby okazji do owocnego łupu w tej odizolowanej od świata mieścinie. Tylko gościniec prowadził do świata zewnętrznego, do Praki lub Ilmwatchu, a droga do tych miast w linii prostej liczyła przeszło dwieście kilomentrów, nie dziwi więc, że kupcy rzadko odwiedzali Thandale. Dawniej, za czasów Barona Wilstona I, prężnie działała okoliczna kopalnia złota, dla pokładów którego to surowca założona Thandale, teraz jednak w górach pracowało zaledwie kilku ludzi, którzy wydobywali cenny kruszec. Ilość ta wystarczyła, by miasto miało jakiekolwiek znaczenie gospodarcze, lecz nie pozwalała mu się rozwijać. Powody, dla których złoża nie były eksploatowane były miejscową tajemnicą, nie zdradzaną obcym, lecz czuć było jakieś napięcie między obecnym baronem a mieszkańcami, gdy tylko rozmowa schodziła na ten temat.

Pomimo małego znaczenia Thandale, trzeba było przyznać, że było ono piękne. Zwłaszcza teraz, zimą, gdy śnieg przysypał dachy chat, z których kominów unosił się brązowo-czarny dym. Oszronione szyby przyozdobione były quasi-roślinnymi wzorami, a z wnętrz domostw padał przez nie żółtawy blask. Padający śnieg czynił wznoszący się w oddali zamek, siedzibę prawowitych władców tychże ziem, praktycznie niewidocznym, przykrywając go osobliwym rodzajem mgły, nadającym całemu terenowi nutkę grozy. Ilekroć przyjezdni spojrzeli na tą ledwo widoczną budowlę, ich wyobraźnia podsuwała im wyobrażenia okrutnych, uwodzicielskich wampirów i ofiar składanym bezlitosnym bóstwom zimy i lodu.

Romantyczne głupoty? Bynajmniej. Kto tylko spojrzał na miejscowych, widział w ich twarzach trud, zmęczenie, przerażenie i niemą prośbę, by męki, jakich doznają w ciągu ostatnich miesięcy wreszcie się skończyły. Nawet, jeśli garstka podróżnych, która przybyła do miasta jako doświadczeni śmiałkowie nie miała powodu do obaw, to zwykły, szary plebs umierał z przerażenia. Od przeszło dwóch miesięcy w okolicznych lasach grasował groźny wilkołak, bestia, która pod upiornym światłem księżyca w pełni zabijała ludzi dla ich ciepłej krwi i mięsa. Wielka kupa kłów, pazurów, sierści i twardych jak stal mięśni nie dawała się powstrzymać niczym innym, jak srebrną lub magiczną bronią, a nawet użycie właściwego oręża nie ujmowało jej nieludzkiej siły. Pomimo tego, iż Baron Wilston II zakupił odpowiedni sprzęt dla miejskiej straży, odpowiednie siły nie były w stanie poradzić sobie z zagrożeniem, które przerastało zwykłego śmiertelnika. Ludzie byli bezsilni, a groźna bestia wciąż siała postrach. Tym bardziej, że pełnia się zbliżała…

Thandale, plac miejski
12 Nocal

Desmina otuliła się szczelniej swym grubym płaszczem, chroniąc się w ten sposób przed niespodziewanym, zimnym podmuchem. Ona, Mahkran i Corahel przybyli do miasta dosłownie przed chwilą, umieszczając swe konie w miejscowej stajni i udając się w kierunku placu, który pełnił funkcję targowiska. Mimo horroru, jaki stał się udziałem mieszczan, dalej trzeba było kupić trochę żywności, narzędzia, węgiel na opał, jeśli ktoś nie chciał zbierać i suszyć chrustu, a także futra. Handlarz tymi ostatnimi nie cieszył się wielką popularnością, mimo zrobienia wszystkiego, by ukryć pochodzenie swych towarów, każdy gołym okiem mógł dostrzec, że sprzedaje wilcze futro, ludność omijała go jak trędowatego, najpewniej sądząc, że monstrum zemści się na nim podczas swego najbliższego ataku.

- Co teraz?- spytał jeden z szlachciców, półelf zwany Corahelem, obserwując z daleka stragan nieszczęśnika. Byli pewni, że powinni udać się do zamku, podobno jednak miał im zostać posłany przewodnik z dworu Wilstona, jak nakazywał dobry zwyczaj i tradycja. Nikogo jednak takiego nie widzieli, choć byli pewni, że powinni czekać na placu.

- Patrz- rzucił w odpowiedzi Mahkran, wskazując głową niewielką grupkę, która właśnie wyszła z jednej uliczki. Nawet jednak, gdyby owa grupa nie została wskazana Corahelowi, ten i tak by ją zauważył, a to z powodu młodego, na oko szesnastoletniego chłopca idącego na czele zgromadzenia. Młodzieniec był bardzo głośny…

- Mówię więc Ci, bracie, to naprawdę proste. Wystarczy odpowiednio zorganizować wszystko i po sprawie, małe zaklęcie ogniste, wiesz, jak to w naszym rodzie, wilczy dół, może jeszcze jakaś pomniejsza klątwa. To naprawdę nic trudnego, futro samo zacznie się palić, zwycięstwo mamy w kieszeni. Spójrz na nich, pewnie nawet nie próbowali podpalić tego wilkołaka. Gdybyśmy jeszcze… oh, futra! Piękne wilcze futra!

… i gadatliwy.

Vincent Drakano podbiegł do stoiska, oglądając z zachwytem towary sprzedawcy. Nigdy wcześniej nie był w takim miejscu jak to, prawdę mówiąc był to jego pierwszy wyjazd poza Enklawę, gdzie ród Drakano studiował swe smocze korzenie. Młodzieniec z radością więc obserwował wszystko, przez całą nie tak znowu krótką drogę promieniując entuzjazmem.

Quanlvyll westchnęła, kręcąc głową. Drowia kapłanka nie była zbyt zadowolona z zachowania swego podopiecznego, uważała, że jego zachowanie jest nie na miejscu, zważywszy na to, co czują i przeżywają ludzie wokół, nie wspominając o tym, że bycie tak głośnym było niedopuszczalne. Kobieta zastanawiała się, czy chłopcu kiedykolwiek przejdzie takie zachowanie, patrząc jednak na jego matkę, miała wątpliwości. Postanowiła więc zrobić jedyną rzecz, która pozwoliłaby zachować jej godność, zważywszy na zachowanie wychowanka i bezczelnie ciekawskie, tudzież oburzone i przerażone spojrzenia rzucane przez gapiów- dumnie wypięła pierś i udała, że nie dostrzega zainteresowania, jakie wywołali jej towarzysze.

Pewnie głównym powodem takiej reakcji był Veth. O ile drowka była egzotyczną istotą, to jednak mieszkańcy mieli jakiekolwiek pojęcie o jej rasie, czego nie można było powiedzieć o miedzianym półsmoku. Jego wygląd wywoływał sensację, a on sam starał się to podkreślać, nosząc kolczyk z naturalnego kła w jednym uchu i mając pewny siebie wyraz twarzy. W jego przypadku pochodzenie było oczywiste, czego nie można było powiedzieć o jego młodszym braciszku, a właściwie kuzynie. Dwie kobiety w rogu sprzeczały się szeptem, czy jest to potężny wojownik, który jednym zamachem miecza pozbawi bestię głowy, czy też może czarodziej, którego magia ochroni je przed furią bestii. Veth uśmiechnął się tajemniczo, słysząc przekomarzankę. Żadna z niewiast nie miała racji.

Paradoksalnie, najnormalniejszym z wyglądy członkiem grupki był Dodoria, krasnoludzki wojownik. Jego wygląd również był szokujący, liczne tatuaże pokrywały całe jego ciało, a włosy ułożone miał w prowokującego irokeza. Zasadniczo, wyglądał znacznie bardziej buntowniczo niż Veth, ale nikt nie dziwił się temu, zważywszy na topór, jaki nosił na swych szerokich, krasno ludzkich plecach. Wojownik nie miał nic wspólnego z rodem Drakano, po prostu przybył do miasta mniej więcej w tym samym czasie co jego przedstawiciele, a jako, że było już późno, cała czwórka wynajęła pokoje w tej samej gospodzie, jednocześnie wymieniając kilka zdań.

Zważywszy na powyższe, nie powinien więc zdziwić fakt, że Sangwinius dotarł na plac, nie wzbudzając w ogóle zainteresowania. Kolejny przedstawiciel szlachty jako jedyny miał naprawdę osobisty cel w pomocy Wilstonowi II. Jego ojciec był bliskim znajomym z baronem, a gdy ten miał problem, poprosił adoptowanego syna swego przyjaciela o pomoc, słysząc o jego dokonaniach szermierczych. Sangwinius miał pewne podejrzenia, iż baron znanym sobie tylko sposobem wie, jak naprawdę jest zdolny, na razie był to jednak tylko domysł. Póki co, mężczyzna miał inne powody do rozmyślań, wszak w polu jego widzenia były dwie kobiety niezwykłej urody!

Tak więc goście Wilstona stali na placu głównym miasta, czekając na kogoś, kto zaprowadzi ich do zamku szlachcica. Nikomu jakoś nie uśmiechało się iść pod górę w śniegu i jeszcze dobijać się do ciężkich, drewnianych wrót. Śmiałkowie mogli jednak konstruktywnie wykorzystać swój czas, rozmawiając z mieszkańcami, podchodząc do prawdopodobnie innych zaproszonych, lub po prostu znajdując jakieś przytulne miejsce, w którym mogliby się przebrać w bardziej oficjalne stroje. Wszystko zależało teraz od nich.
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 25-04-2010 o 18:03.
Kaworu jest teraz online  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172