Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-09-2010, 19:00   #11
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wioska, wieczór dnia poprzedniego


Nim rozeszli się do swoich pokojów Bared spojrzał na osoby, które parały się magią.
- Czy ktoś z was mógłby mi powiedzieć coś więcej o tych przedmiotach?
Na stole znalazł się miecz i cztery flakoniki znalezione w kapliczce, w skrytce przy ołtarzu.

Dobrze jest mieć w drużynie kogoś, kto potrafi wydobyć prawdę z nie potrafiących przemówić przedmiotów. Dzięki umiejętnościom Aranona okazało się, że flakoniki zawierają mikstury leczące, zaś miecz jest magiczny.
I mikstury, i umagiczniony oręż, mogły posłużyć w najbliższym starciu. I po, gdyby ktoś z towarzyszy został ranny, zaś w pobliżu nie byłoby nikogo, kto posiadałby umiejętność leczenia ran.
Wyraziwszy w odpowiednich słowach wdzięczność i zapewniwszy jej okazanie przy najbliższej okazji Bared wybrał się na spacer po okolicy. A dokładniej - wybrał się do handlarza, co zatrzymał się na parę dni w wiosce, by móc sprawdzić, co ciekawego znajduje się na składzie i, ewentualnie, uzupełnić zapasy.

- O broń chciałem spytać - powiedział Bared, gdy kupiec do stołu co ladę udawał podszedł.
Kupiec, Alisher, obrzucił Bareda doświadczonym wzrokiem, który na moment dłuższy zatrzymał się na tkwiącym przy pasie łotrzyka rapierze.
- Ano miałbym coś dla pana - odparł kupiec. - Ale za darmo nie dam, chociaż to towar w tych stronach trudny do zbycia i kiepski interes bym zrobił, choć kupiłem go niby po cenie okazyjnej. Dwa trzysta pięćdziesiąt, żebym zbyt stratny nie był. Na wieczność tu nie zostaję. gdzie indziej chętny pewnie się znajdzie.
Nazwać tę cenę okazyjną to była lekka przesada, o czym Bared nie omieszkał wspomnieć.
- Okazyjna, bo takiej okazji - kupiec rapier z szafki żelazem okutej wyciągnął i przed Baredem położył - nigdzie w okolicy pan nie uświadczysz, więc drożej powinienem policzyć.
Z tego punktu widzenia była to prawda, ale według Bareda lepiej było pozbyć się mało chodliwy towar po nizszej cenie, niż tak zwaną przestrzeń magazynową niepotrzebnie zajmować. Poza tym tyle złota nie miał. Co prawda w kamykach dosyć by się uskładało, ale do wspólnej kasy znaczna ich część należała, a kompanów z zasady nie okradał. Co prawda dobry rapier w niektórych sytuacjach wart był więcej, niż mieszek klejnotów, ale wszyscy musieli mieć takie akurat zdanie.
- Na zamianę coś mam - powiedział Bared, kładąc obok rapiera krótki miecz. - oczywiście magiczny - dodał. - A i maga przyprowadzić mogę, co to go zidentyfikował.
To ostatnie okazało się niepotrzebne. Po kilku chwilach Bared opuszczał sklep bogatszy o rapier, o niezbyt ozdobnej rękojeści, za to wyjątkowo dobrze leżący w dłoniach nowego właściciela.


Wioska, ranek

Jeśli jakość spędzonej mocy można by oceniać tylko po jakości łoża, to Bared raczej nie powinien narzekać, bo chociaż łoże do królewskich się nie zaliczało, to jednak było wygodniejsze niż goła ziemia na przykład.
O krytycznym stosunku do minionej nocy zadecydowało coś całkiem innego.
Bared otworzył oczy czując sią tak, jakby przetoczyły się po nim dwa ciężkie, w pełni załadowane kupieckie wozy.
- Cholerny sen... - przeklinał po cichu, zdecydowanie nie czując się rześki jak skowronek. Samo wspomnienie nieszczęsnej katastrofy było dosyć nieprzyjemne, zaś dodatek w postaci demona i wizji własnej, niezbyt przyjemnej w realizacji, własnej śmierci mógł zepsuć humor każdemu.
Dokonując porannej toalety i poświęcając kilka chwil na tradycyjne poranne ćwiczenia Bared zastanawiał się, czy - a jeśli tak, to jaki - związek ze snem miało spotkanie w krypcie, a którego, nie tak, jak we śnie, uszedł z życiem.
Ponieważ jednak tego typu rozważania nic do sprawy wnieść nie mogły, Bared przyodział się do końca.
Nim jednak zszedł na śniadanie odbył krótką rozmowę z Dantem...
 
Kerm jest offline  
Stary 02-09-2010, 23:08   #12
 
Olian's Avatar
 
Reputacja: 1 Olian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skał
Sen przebiegał spokojnie... do czasu. Koszmar okazał się przerażający dla druida - który obudził sie cały mokry z potu, a dodatkowo nękał go obrzydliwy ból pleców - niewygodne łóżko? magia? lunatykowanie?, Turion nie zastanawiał się dlaczego przeżywał takie katusze ducha i ciała.

Podszedł do swego orła, który teraz siedział przy oknie patrząc sie w dal.
Druid otworzył okno i pogłaskał towarzysza po grzbiecie, mówiąc:
- Leć mój przyjacielu - uśmiechnął się lekko. - Tylko wróć za chwilę, bo na deszcz się zapowiada.

Turion z fascynacja obserwował każdy ruch skrzydeł orła. Rozmarzył się. Ciekawe jak by to było oderwać się od tego świata i poszybować w górę… w niebiosa – rozmyślał druid. Jeszcze chwilę stał przy oknie gapiąc się w pustkę, gdyż orzeł już dawno odleciał na łowy.

Po chwili odszedł od okna i usiadł na łóżku. I znowu rozmyślał, tym raz jednak jego myśli powędrowały w stronę tej całej sprawy, którą się zajmują – co jeszcze ich spotka? I czy sobie z tym czymś poradzą jak należy?

No ale dość zrzędzenia i gderania – czas na uspokojenia ducha. Turion wstał powoli i leniwie, odszedł odrobinę od łóżka i usiadł na ziemie, krzyżując nogi – zaczął medytować. Trwało to ponad godzinę, druid mógł pozwolić sobie na dłuższe dumanie, gdyż wstał wcześnie przez gnębiący go koszmar.

Rozmyślał nad własną osobą – starał się przeanalizować swoje dotychczasowe zachowanie. Trochę czasu poświęcił na cichą medytację, odłączenie się od otaczającego świata i pogrążeniu w ciszy.

Gdy zakończył zagłębianie się we własne myśli, wstał już naładowany energią wewnętrzną i skierował swe kroki na dół.

A na dole, obficie zastawiony stół. Turion podziękował gospodarzowi za syty posiłek, po czym ze wszystkimi udał się do kapitana. A tam, było coś czego druid miał dużo, za dużo – Mianowice złoto, a raczej platyna. Zniechęcony faktem, że jeszcze więcej będzie musiał nosić, wziął sakiewkę i wrzucił do plecaka.

Następnie udał się na rozmowę z dziewczynką… która dla druida przebiegła spokojnie.

Po zakończonej dyskusji Turion powrócił do swego pokoju. Tam podszedł do otwartego już okna, i wyczekiwał swego wiernego towarzysza, który o dziwo, zjawił się lada chwila.

- Najedzony? - zapytał się starzec z uśmiechem. Orzeł jakby z odpowiedzią na.. dziobie, wydał z siebie cichy pisk, po czym usiadł druidowi na ramieniu.

Staruszek stał tak chwilę krótką, a następnie przymknął okno i wyszedł na plac przed gospodą i zaczął szukać jakiegokolwiek sklepu z magicznymi przedmiotami, albo przynajmniej sklepiku alchemicznego.

Po krótkich poszukiwaniach, znalazł przejezdnego kupca, który na swym straganie posiada przedmioty obdarzone magiczną mocą. Gdy tylko podszedł do kupca, zaczął rozmowę:

- Witam! - odrzekł druid. - Poszukuję magicznych eliksirów i może kilka zwojów, jak mniemam posiadasz takowe ? - zakończył, gapiąc się na mężczyznę pogodnym wzrokiem.

- Może posiadam, a może nie. - odparł Alisher gładząc dłonią swój kilkudniowy zarost. - To kwestia tego, co możesz mi zaoferować w zamian.

Kupiec uśmiechnął się promiennie i spojrzał na Turiona wzrokiem pełnym chciwości.
- Och, trzeba było mówić tak od razu. Brzęk monet to przecież miód na moje zbolałe uszy... które już mają dość słuchania drwali targujących się przy pomocy ściętych drzew. - splunął na bok. - Więc... czego potrzebujesz?

- Tak, drwale... tez ich nie znoszę - uśmiechnął się po raz kolejny. - Ale do rzeczy... potrzebuję z dwa albo trzy eliksiry lecznicze, i jakikolwiek eliksir wspomagający wytrzymałość i moc magiczną. - Przerwał na chwilę rozmyślając co jeszcze miał kupić - A był bym zapomniał... jakieś zwoje z magicznymi zaklęciami posiadasz?

- Och, eliksiry! - uradował się Alisher. - Eliksirów mi tutaj zbywa, że hoho. Mam tutaj mnóstwo leczniczych mikstur, od najsłabszych do... silnych. Osobiście polecam te drugie. Po co wybierać półśrodki, kiedy można mieć coś mocnego? A te inne... hmm... wytrwałość i siła magiczna... - sprzedawca podrapał się po brodzie. - Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że eliksir byczej siły byłby tu odpowiedni... i może... eliksir sowiej mądrości?

- Tak mogą być te dwa ostatnie po jednej sztuce - odpowiedział Turion. - A jeżeli chodzi o eliksiry lecznicze to preferował bym te słabsze jednak, tak powiedzmy z cztery sztuki, a żebyś zarobił więcej zakupię jeden o średniej sile. A co z zwojami? - zapytał druid, po czym dopowiedział. - Potrzebował bym zwoje, dzięki którym będę mógł uleczyć swe rany. A jeżeli już mam pozostawić tu sporą ilość złota - uśmiechnął się szeroko. - to zakupię, jeżeli oczywiście posiadasz, zwój patrzenia w przyszłość, masz takowy ?

Alisher zaczął szybko się uwijać kładąc kolejne przedmioty na prowizoryczną ladę i licząc przy okazji ich wartość. Po chwili pojawiło się na niej dziesięć sztuk zwojów z czarem lekkiego leczenia; zwój z zaklęciem przepowiedni; trzy eliksiry lekkiego leczenia i jeden średniego i po jednym eliksirze z siłą byka, oraz mądrością sowy.
- Uff... - powiedział w końcu sprzedawca, tytanicznym wysiłkiem umysłowym próbując podsumować ich wartość. - Razem to będzie tysiąc... czterysta... siedemdziesiąt pięć sztuk złota - zakończył z wyraźną satysfakcją wymalowaną na twarzy.

- Nie wiem, możliwe, w liczeniu nie jestem dobry, a i cen tych wspaniałych przedmiotów też nie znam. Więc dobrze. Tysiąc czterysta siedemdziesiąt sztuk złota, już płacę. - Sięgnął do plecaka, po sakiewkę, którą otrzymał od kapitana, a resztę zapłacił w złocie. - Proszę, oto należna suma. W tym mieszku jest sto sztuk platyny... czyli tysiąc sztuk złota, a tu masz pan resztę. - Zaczął pakować eliksiry do plecaka, po czym uświadomił sobie, że nie ma gdzie schować zwojów. - A jeszcze jedno, posiadasz pan coś na zwoje, abym mógł je ochronić przed pognieceniem i zamoknięciem ?

- Oczywiście, służę. - odparł sprzedawca i postawił przed druidem tubę na zwoje. - Niech to będzie taki skromny prezent, powiedzmy, w ramach promocji za takie duże zakupy.

- O dziękuję panu, jestem wdzięczny - uśmiechnął się lekko, pakując zwoje do tuby. - No to życzę panu kolejnego tak dużego zarobku. A ja na ten czas muszę już iść, śpieszno mi trochę. Także, do widzenia, może się jeszcze kiedyś zgłoszę - Zaśmiał się lekko i odszedł powoli, głaszcząc swego towarzysza po grzbiecie.

Swe kroki skierował z powrotem do karczmy. W środku zamówił kubek zimnej wody i usiadł przy najbliższym stoliku, rozmyślając nad tym co jeszcze się dziś wydarzy.
 

Ostatnio edytowane przez Olian : 03-09-2010 o 00:35. Powód: Druga część postu...
Olian jest offline  
Stary 03-09-2010, 19:16   #13
 
Elthian's Avatar
 
Reputacja: 1 Elthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodze
Przechodząc przez próg i zamykając za sobą drzwi Kane miał w myślach tylko jedno…
„Podły, nietolerancyjny dzieciuch… Aż żałuję, że ją zabrałem”. Był wściekły, zwykle nie przywiązywano tak ogromnej wagi do jego wyglądu, ludzie radzili sobie bez nogi, oka, czy nawet ręki. On miał wszystko, widział doskonale, chodzić bez problemu a i miecz miał czym chwycić. Zresztą, taka szrama dawała potencjalnym pracodawcom pewną gwarancję usług, w końcu coś niemałego i z pewnością niebezpiecznego musiało pozostawić po sobie taki ślad.

Paskudny dzień, na początku ciężka noc, specyficzne koszmary senne. Miał takowe od czasu do czasu, lecz nigdy aż tak wyraziste i… Bolesne. Następnie wyszydzanie jego osoby… Tak, jeszcze to dosłyszał, głos kobiety opiekującej się dziewczynką, na myśl nasunęły mu się wtedy najróżniejsze riposty, ale przemilczał to. Zresztą, wkrótce z pokoju wyszli także pozostali i Cristin. Uzyskali odpowiedzi, a potem się rozeszli. Kane wprawdzie nie miał wiele do zrobienia, nie patrzyła stragany z bronią, nawet wynagrodzenie otrzymane od kapitana nie pozwalało mu zaszaleć na sprawniejszy oręż, niż ten który miał dotychczas.

Po dłuższym czasie błąkania się bez calu postanowił udać się do karczmy, bowiem nie najadł się tego dnia jeszcze sowicie. Wstępując do gospody zauważył znajomą twarz.

Kane podszedł do druida siedzącego w karczmie i odezwał się zwracając jego uwagę.
- Witaj - przysiadł się.
Druid zrobił łyk wody i zagapił się na kubek. Trwało to chwilę, ale w końcu odpowiedział:
- Witam - rzekł pogodnym głosem. - Kane ? jak mniemam. Jeżeli się mylę to wybacz, ale pamięć już nie ta - uśmiechnął się nieznacznie.
- Dokładnie - odpowiedział starcowi. - Mógłbyś szczegółowo opowiedzieć mi o niektórych osobach i wydarzeniach z waszego śledztwa? Powierzchowne i pospieszne wyjaśnienia w wczorajszego dnia niestety niewiele mi dały.
- A dokładnie to, o które osoby Ci chodzi ? - powiedziawszy po raz kolejny łyknął sobie wody.
- Kobieta opiekująca się dzieckiem, Cristin, tak? Skąd ją znacie - wojownik prędko zapytał nachylając się nad stołem w kierunku Turiona.
- Tak, rudowłosa kobieta... czekaj tylko sobie przypomnę - odrzekł staruszek zamyślając się. - A... już wiem - zaśmiał się lekko. - Po raz pierwszy spotkaliśmy ją gdy naszą towarzyszkę - Cerre, porwał satyr. Gdy przyszliśmy na miejsce to właśnie Cristin walczyła na słowa z satyrem.
- Rozumiem... A ten więzień? - dopytywał.
- A tego natomiast, także po raz pierwszy spotkaliśmy właśnie tam gdzie Cristin - odpowiedział. - Tylko ten zamiast walczyć na słowa, podsłuchiwał nas w pobliskich krzakach. Zobaczyłem go i dałem znać jednemu z towarzyszy, bodajże Dantowi... ten użył jakiegoś zaklęcia, i powstrzymał naszego więźnia przed ucieczką.
- Dobrze... Więc, teraz zapewne skierujemy się do domku oznaczonym na mapce, której zresztą na oczy nie widziałem i tak na prawdę co macie nadzieję tam znaleźć?
- A bo ja wiem. Może jakieś wskazówki dotyczące porwań, albo skarby... nie wiem, naprawdę nie wiem - odrzekł uśmiechając się.
- Ach tak... - westchnął Kane dając znak barmanowi. - Zatem musimy poczekać na resztę, wyruszamy zapewne od razu tak? Mam nadzieję, że zdążę coś zjeść... - dodał.
- No znając tamtych to tak - zaśmiał się. - A co do posiłku, to naprawdę polecam strawy w tej karczmie, gdyż naprawdę smakowite. - Po raz kolejny uśmiechnął się do towarzysza. I także dał znak barmanowi, lecz poprosił o drugą szklankę wody.
 
Elthian jest offline  
Stary 04-09-2010, 20:14   #14
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Made by Ryo & Kovix

Po przebudzeniu się Cerre zwyczajnie się przeciągnęła i korzystała z błogiego lenistwa, ewentualnie przysłuchiwała się, czy ktoś nie nadchodzi.
We śnie przebywała w miejscu, w którym dotychczas nie było dane jej przebywać, a mimo to poczuła się tam jak w domu. Ciekawe. Przynajmniej tam ciepełko panowało.
Tymczasem jejmość musiała się przyzwyczajać do tego bardziej przyziemnego, zaś jasność uderzyła jej prosto w oczy. Kolejny dzień pełny wyzwań na nią czekał. Obecnie musiała przyznać, że zaczynało się jej to wszystko podobać. Nie wiedząc czemu poczuła dziką satysfakcję, właściwie nie tylko z powodu domu, do którego z natury przynależała. Pamiętała twarz jeńca, z początku zbuntowaną i pełną determinacji do dochowania tajemnic swego Pana, a później się okazało, że nawet takiego fanatyka dało się zgnoić i wtenczas maska twardziela pękła. Jak błagał o litość, a chwilę później wszystko wyśpiewywał jak z nut - bardzo ją to rozbawiło.
Jednak Cerre musiała spełnić mu obietnicę odnośnie zakończenia żywotu. Właściwie - to sam się o to prosił, więc żal błyskawicznie zniknął i diablę wkrótce zajęło się bardziej istotnymi sprawami niż rozpamiętywaniem jakiegoś tam głupiego człeczka. Gdziekolwiek teraz nieboszczyk mógł przebywać, na pewno czeka na niego zażywanie relaksującej kąpieli w bulgoczącej lawie.
Na razie to ją coś rwało w plecach... Dziwne...
- Ludzie głupi wierzą, żeście faktycznymi demonami, które przyszły na ten świat.
Ludzie rozważni wiedzą, że to bzdura.
Jednak ludzie mądrzy i rozważni wiedzą, że ta natura jest gdzieś w was zakorzeniona, że to nie do końca są tylko zabobony.
Ta natura gdzieś w tobie jest. Dosłownie siedzi w tobie demon i kiedyś się o siebie upomni. Może nie dziś, może nie jutro. Ale kiedyś z pewnością...
Kobieta, po porządnej toalecie, ubraniu się w roboczy strój oraz nałożeniu na głowę kaptura (bo w zasadzie po co miała demonstrować swoją inność?) wyszła ze swego pokoju. Pierwszego po drodze spotkała Danta.
- Myślisz, że miałby powody, żeby się tak zachowywać? To, że dla mnie jest też podejrzany, nie znaczy, że naprawdę coś jest na rzeczy - Dant roześmiał się.
- A jak jednak? Podobno nic nie jest takie, jakby mogło się wydawać.
- Widzę, że masz coś na myśli. O co chodzi?
- Przydałoby się po prostu i kapitana obserwować, na wszelki wypadek. Nie znamy gościa za... dokładnie.
- Ja obserwuję... wszystkich. Ale jeśli masz jakieś konkretne powody, by go podejrzewać, proszę, podziel się. Dla dobra drużyny.
Zaklinacz spojrzał mniszce głęboko w oczy.
- Na razie najwyraźniej trzeba będzie poczekać, aż... Aha, o wilku mowa - nawet dość szybko doszli do tej jadalni.
A jeszcze szybciej ich wzrok napotkał kapitana Graive'a.

- Mówię ci, uparta dziewucho, że trzeba ruszać w drogę, już teraz, a nie odwlekać wyjście! - Dant prawie krzyczał.
- A zasadził ci ktoś kiedyś kopa w rzyć?! - Cerre oddała mu tą samą miarą.
- Uparta jesteś, nie ma co... Pozdrowienia, kapitanie! - zaklinacz powitał imćpana.

Pracodawca spotkał się z nimi w wyznaczonym miejscu i ofiarował część zapłaty. Choć z tego, co wcześniej pan kapitan awizował, Stalowe Dyby nie należały do szczególnie bogatych miejscowości i zasilały się w kruszce dzięki współpracy z tymi bogatszymi. Mimo to zapłatę wręczoną drużynie diablę uznawało za kolosalną.
I... tak należało trzymać.
Tylko trochę to dziwne było. Na szczęście owo uczucie minęło po chwili, kiedy otrzymała sto sztuk słodkiej platyny...

Na wszelkie rozważania odnośnie podejrzeń nadszedł odpowiedni czas - akurat wtedy, gdy zniknęli z oczu kapitanowi. Drużyna wtenczas udała się na górę przesłuchać porwaną dziewczynkę. Okazało się jednak, że była porwana nie lubi ani swojego wybawcy ani jego nowych kolegów. Państwo musiało opuścić pomieszczenie; została w nim tylko Cristine, której jako jedynej z tej "niebezpiecznej" bandy się nie bała.
Cerre kontynuowała dalej temat z Dantem, kiedy państwo odeszło od drzwi prowadzących do izby, gdzie przesłuchiwano dziecko.

- Na przykład dochody. Zastanawia mnie, z czego biorą tyle platyny.
- Mnie też to zastanawiało. Wyjaśnienie było takie, że Lady miasta Scornubel bardzo dba o swoich poddanych. Ale myślę, że nawet Zamaskowani Władcy Waterdeep nie powstydziliby się takiej fortunki. Więc coś mi tu nie gra.
- Poza tym wioska nie jest bogata i nie bardzo chce mi się wierzyć, że aż tak rzucaliby ci hojni sponsorzy na lewo i prawo.
- Myślę, że do skarbca wioski się nie dostaniemy, chyba, że Bared by się postarał - Dant uśmiechnął się lekko. - A gdyby kapitan się dowiedział, że go śledzimy... Mógłby nas wyrzucić. Myślę, że na razie pozostaje nam jedynie czekać i tropić tych wyznawców Cyrica.

Bared - istniało powiedzenie, że pewien indyk myślał o niedzieli, a w sobotę łba go pozbawili. Ptaszysko podobno skończyło jako obiad. Jak zatem może skończyć łotrzyk, jeśli akcja się nie powiedzie? Jako ozdoba na pal? A może też zakończy swój żywot jako obiad u tego demona od cyricowców.
Ciekawe, co też ciekawego znajdzie. Póki co ulotnił się z karczmy.
Grupka powoli się rozdzielała, każdy załatwiał w obecnej chwili swoje sprawy.
Cerre zamierzała wykorzystać małą chwilę na wychodne. W końcu zanim przystąpiliby do dalszej roboty, każdy drużynowy musiał zakosztować swoich przyjemności.
- Poszłabym rzucić okiem na jadalnię. Jak sądzisz, spotkamy tam zhentarimę i cyricowców? - rzuciła propozycję do zaklinacza.
- Jeżeli tylko nie zobaczą mnie ci zakapturzeni, to oczywiście? A co takiego jest w jadalni?
- Na przykład browar, zhentarima i cyricowcy?
- Prowadź - uśmiechnął się zaklinacz.

Zatem zaprowadziła do jadalni. Kapitana pracodawcy nigdzie nie było, lecz mimo jego zniknięcia sala niewiele się zmieniła. Nadal walała się wszędzie hołota i pijaństwo; jeden z ugrupowania lokalnych moczymord leżał na podłodze koło własnego stolika i spał, wylawszy wcześniej niechcący własny trunek. Ponieważ owy menel znajdował się najbliżej nóg czerwonookiego oraz diablicy, to ów rozpity pan musiał w tej chwili im bardzo zawadzać. W dodatku dość brzydko pachniał.
Dant przeszedł obojętnie obok pijaka, jednak jejmość miała wielką ochotę kopnąć solidnie ten ów nieprzyjemny "ciężar".
- Dużo jest zakapturzonych. Noż, kurna, chyba nie powiesz mi, że to jakiś fanklub Cyrica albo urząd zhentarimy? - Cerre udawała, że sączy piwo, jednocześnie baczyła na wszystkie strony, czy jakiś zakapturzony nie czai się w cieniu sali.

Doszli spokojnie do lady, gdzie krzątał się karczmarz. Dwójka najemników zamówiła...
- Dwa browary - miedzianowłosa postawiła wszystko na kilka złotych monet, które zdołała wygrzebać ze starych zasobów podręcznego bogactwa. W końcu z kochaną platyną nie zamierzała się z nikim dzielić ani się nią tym bardziej przechwalać przy tych ludziach.
W końcu to jej platyna!

- Tutaj chyba jesteśmy bezpieczni - zaklinacz także wziął piwo, które karczmarz dziwnie szybko mu podał. Chyba po wydarzeniach z poranka nie polubił Danta.
- Ale i tak tu przyjdą - tacy jak oni nie odpuszczają. Staniecie po mojej stronie, gdyby coś się działo?
- To dobre pytanie, Dancie. Ja mogę tak uczynić, o ile.. diabelstwu tak wypada - te ostatnie słowa szepnęła. - Czy ktoś też stanie po mojej stronie? - To samo też mogę zapytać.
- Nie chcę się narzucać, ale ganialiśmy przez pół lasu dla ciebie, żeby ten satyr cię wypuścił. To będzie bardzo dobra okazja, by... spłacić dług.
- Dobra, dobra, nie szantażuj mnie, dobrze wiem, o co ci chodzi - Cerre szelmowsko się uśmiechnęła. - Ten satyr i tak nie był szczególnie rozmowny, niewiele mi wyjawił.

- Ciekawe, jaki stosunek ma do niego nasz druid. Nie wydaje mi się, żeby grali w jednej drużynie...
- Nie wydaje się, aczkolwiek tamten twierdził, że nie ma z tymi zaginięciami nic wspólnego. Choć coś mi mówi, że to dopiero początek, a on do dupy gra niewinnego koźlonogiego.
- Bardzo dużo różnych wątków w tej sprawie się pojawia... Satyr, Kaldor, rudowłosa, wyznawcy Cyrica... Zaczynam się w tym wszystkim gubić. - Dant uśmiechnął się upijając łyk piwa - Ale płacą bardzo dobrze!
- I tak ma być! - Cerre spojrzała znad szklanki na towarzysza. - A podobno tego piwa nie miałeś zamiaru pić czy mi się wydawało? - szepnęła do niego.
- Nie miałem zamiaru?
- A jak jest zatrute?
- Dlaczego ma być zatrute? Myślę, że ten karczmarz nie życzy mi śmierci... Zresztą, upiłem tylko trochę - Dant spojrzał na mniszkę
- Na głos się zastanawiam. Chyba od łyku piwa nie można się upić, prawda? - nad czymś się chwilowo zamyśliła. - Zresztą, nigdy nic nie wiadomo.
- Nie, nie można... Myślisz, że ktoś tu dybie na moje życie? Poza tymi panami koło bramy? Może ty?
- Nie, Dant, jeszcze niedostatecznie mi podpadłeś, żebym tak miała czynić - odparła z nutką zniesmaczenia. - Choć dość całkiem smacznie wyglądasz. Ale radziłabym ci się obejrzyć za siebie, tak skradkiem. Może jakiś czarnuch czai się pod ścianą i próbuje cię z łuku postrzelić? - zaryzykowała i upiła nieco piwa.
- Zabawna jesteś, diablico... Dużo już w życiu przeszedłem, wielu czaiło się za mną. Żaden nie przeżył - dodał dobitnie. - Chociaż nie walczyłem nigdy z kimś... Twojej profesji - rzucił przekornie.

- No, już się obrażaj - mruknęła i wysiorbała łyk piwa. - Przecież diablica tylko ci radę podrzuca, ze swojej nieprzymuszonej woli.
- Zastanawiam się, czy twoja wola jest rzeczywiście nieprzymuszona... Nie czujesz podszeptów swojej drugiej strony? Na pocieszenie powiem ci, że ja codziennie śnię o demonach. To chyba przez te oczy.
- Możliwe, że czuję, ale o tym nie wiem - odstawiła kufel piwa. - Dziwne? Powiem tak: jak ktoś się przyzwyczaja do tego, czym albo kim jest, to się nad tym nie zawsze dogłębnie zastanawia. I to czasem potrafi zgubić.
- W twoim wypadku chyba to gubi tych, którzy nie potrafią się przyzwyczaić... Taki komplement, wiesz - Dant mrugnął do mniszki.
- No, wiem - uśmiechnęła się Cerre. - A wiesz co? Mam wrażenie, że naprawdę ktoś może nas szpiegować. I mam też wrażenie, że ci druidzi... ten satyr z Dębowymi... nie masz czasem wrażenia, że są marionetkami w czyichś rękach? I nie wiem, czy ten wariat też nie był po prostu zwykłym ścierwem... - diablica powróciła do tematu poszlak.

- Zdaje się, że nie są marionetkami - zwyczajnie są zbyt silni, żeby można było nimi sterować ot tak. Myślę, że raczej ktoś ich podpuszcza. Wiesz, mówi: "Oni niszczą drzewa, musicie ich zabić!". A tamci, ogarnięci fanatyzmem, dają się wrobić.
- Ale ten cyricowiec, cośmy go wczoraj złapali - jak on znalazł się akurat koło nas? To mnie zastanawia.
- Szpiegował nas, to pewne. Ale myślę, że w wiosce nie szpiegują, za gorąco - pełno strażników i tak dalej. A masz jakieś konkretne teorie?
- Myślę, że nie znalazł się ot tak. Odkąd cyricowcy mieszkają w krzakach? - rozbrzmiała nutka tumiwisizmu w słowach kobiety. - On mógł o nas skądś wiedzieć, to pierwsza opcja, a jeżeli jest prawdziwa... I jeszcze te poprzednie grupy też zaginęły... - Cerre ponownie popadła w zamyślenie, jednocześnie obserwowała pewnego zakapturzonego jegomościa, który wzbudził w niej podejrzenie.
Ten pan, owszem, delektował się trunkiem, lecz trochę za dużo razy rzucał na nich spojrzenie, żeby to mogło ujść uwadze "diablicy". Nie dostrzegła dokładniej jego twarzy, zatem nie mogłaby podać rysopisu potencjalnego szpiega.

- Kogoś podejrzewasz, Cerre? Kogo?
- Coś z kapitanem mi nie gra... - wysnuła swoje przypuszczenie. - Tylko nie wiem co.
- Dlatego, że forsa wylewa mu się uszami?
- Nie tylko. Nie jestem w stanie wyjaśnić, ale nie czuję do niego zaufania.
- Ciężko do kogokolwiek czuć tutaj zaufanie. Ale masz rację, będziemy go mieli na oku. Nie musisz się tak zamartwiać.
- Nie zamartwiam się - pokręciła lekko głową.
Kontynuowała delektowanie się napojem, acz nie traciła na swej czujności. Obserwowała całą salę i to, co się w niej działo. Zastanawiała się od czasu do czasu, jak się miewa reszta drużyny i jak sobie radzi Bared w swojej tajnej misji, kim jest ten tajemniczy jegomość, co mógł ukrywać kapitan Graive i...
Co łączyło druidów, Kaldora, Cristine, satyra, szaloną sektę, organizację zhentarimowską i zgraję potworów? Czy owo ogniwo istnieje?
A może to tylko zbiór przypadków?
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 05-09-2010, 01:15   #15
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
Instynkt jeszcze nigdy nie zawiódł Takshora. Zdołał zerwać się do biegu przed goblinami. Impet szarży[17] okazał się śmiercionośny[9] dla pierwszego z goblinów, który dostał toporem prosto w czoło. Ostrze zagłębiło się na kilka centyetrów, z rany zaczeła powolicieknąć gęsta czerwona ciecz. Trobiciel zdołał wyrwać broń z czerpu wroga w ostatnim momęcie by zdążyć zbić włucznię z celu. To musiało choć na chwilę rozproszyć goblina. Na chwilę wystarczającą by kolejny, perfekcyjny cios[24] przeorał[5] mu klatkę piersiową od prawego ramienia w dół. Goblin, przerażony tym co się właśnie stało, upuścił broń i spróbował uciec. Nie przeszedł jednak nawet dwóch kroków, gdyż... ktoś trafił go strzałą!
Tym kimś był mężczyzna stojący kilkanaście metrów od niego, w miejscu skąd przyszły gobliny. Po krótkiej chwili przyglądania mu się stwierdził, że to ten sam mężczyzna, którego uratował - a zatem musiał mieć na imię Kaldor... Nie rozumiał tylko w jaki sposób ze stanu "umierającego" przeszedł do "szyjącego z łuków" w tak krótkim czasie...
- A więc znów się spotykamy... - powiedział podchodząc i wyszarpując z ciała martwego goblina swoją strzałę. - Gratuluję zabicia dwóch... zostały jeszcze jakieś trzy tuziny.
-Świetnie, ale na górze ktoś na ciebie czeka. Pewna rudowłosa panna
Tropiciel zastygł na moment w bezruchu.
- Wiem... ja właśnie o tym mówię. - powiedział po chwili. - Na naszej drodze "ku wolności" stoją trzy tuziny goblinów. Wolałbym samemu w nie się nie pchać, dlatego...
Schował łuk i wyciągnął coś zza pasa. Była to niewielka, szklana buteleczka z niebieskim płynem. Dokładnie takim, jaki półork znalazł niedawno przy bezimiennych zwłokach w lesie...
- Masz. - powiedział, podając ci miksturę. - To pomoże na twoje rany... wiem, co mówiłem wcześniej, ale doszedłem do wniosku, że w obecnej sytuacji we dwójkę mamy większe szanse niż każdy sam.
-Świeeetnie, no to jesteśmy sojusznikami. Choć mam wrażenie że nie na długo niestety. No nic, znajdę tylko mój topór i zwabmy je w zasadzkę.
Takshor zaczął grzebać w okrobnościach które skłądowali tu gospodarze. Trzeba było im jednak oddać że składowali to chociaż w jednym miejscu. Odrobina higieny. Niestety on musiał w tym grzebać. Po kilku minutach udało mu się znaleźć swoją broń. Na szczęście była czysta. Potem odkorkował buteleczkę otrzymaną od Kaldora i pociągnął kilka łyków. Przyjemne ciepło wypełniło jego organizm i poczuł jak wracają mu siły.

Wraz z Kaldorem doszli niemalże do wyjścia z jaskini - ostatnią wydrążoną komnatę tuż przed nim zajmowały dziesiątki małych, paskudnych, zielonoskórych goblinów.
Część z nich stanowiły "samice" i "młode" - Takshor obliczył, że najwyżej półtora tuzina z tych goblinów mogło stanowić zagrożenie.
- Domyślam się że będziesz chciał wybić wszytkie. Ale mam proźbę. Jak już będziemy do cholery po tamtej stronie jaskini. Najpierw tylko te najgroźniejsze.
Mężczyzna spojrzał na półorka z mieszanką politowania i ignorancji.
- Mimo to potrzebujemy jakiegoś planu. Jakoś nie widzę, żebyśmy szturmem pokonali dwie dziesiątki tych uzbrojonych, zielonoskórych kanalii... umiesz zakładać pułapki? Albo masz jakiś pomysł?
- Hym, mam w plecaku namiot, można go podrzeć i użyć jak sieci, Gdybyśmy go wrzucili do ogniska zacząłby sie mocno dymić, Mieli byśmy wtedy tylko chwilę zanim cała jaskinia się zaczadzi
- To jest myśl... - powiedział Kaldor kiwając głową. - Tylko musimy dotrzeć do tego ogniska zanim nas zatrzymają, czy zabiorą ten namiot.
-Zróbmy tak, ty wrzucisz namiot, ja biegnę i robię dziurę w ich lini, ty przebiegasz, bierzesz łuk i osłaniasz mój odwrót. Przy wyjściu z jaskini nie będą mogły wykorzystać swojej przewagi liczebnej a dym będzie nadal. Namiot jest natłuszczony i będą potrzebowali chwili żeby go ugasić.
- Po prostu stąd wyjdźmy. To znaczy, kiedy zrobimy zamieszanie. Nie mam specjalnej ochoty się z nimi bawić... chcę tylko wrócić do swojej Cristin. - zamyślił się na chwilę. - Mam nieco inny pomysł, żeby za nami nie biegli. Kiedy podpalimy namiot, rzucimy go na jednego... znaczy jedną z nich, samic. Powinni być bardziej zainteresowani ratowaniem jednego ze swoich, niż gonieniem nas.
Tropiciel popatrzył na niego ze zdziwieniem - Tak poprostu? Bez wyżynania? Ciężko mi w to uwierzyć, ale spróbujmy.
Mężczyzna zmierzył półorka jadowitym spojrzeniem, jednak przytaknął i również przygotował się do wykonania planu - wyciągnął łuk i dwie strzały. Jedną z nich wsadził do ust i trzymał zębami, zaś drugą naciągnął na cięciwę.
Wybiegli - Kaldor strzelił do pierwszego goblina, który zdał sobie z was sprawę. Potem do drugiego. Wtedy Takshor był już przy ognisku i podpalał namiot.
Udało się - płótno płonęło. Półork w biegu rzucił je na trzy "goblinki", które zaczęły się drzeć wniebogłosy. Dwójka tropicieli zaś pędziła co sił ku wyjściu...
I znów się udało - wybiegli z jaskini, z której dobiegały liczne wrzaski i krzyki. Przebiegli jeszcze kawałek, kiedy się zorientowali, że żaden z goblinów nie ma zamiaru za nimi biec.
- Świetnie....aheahe... Mam jedno....aheahe...pytanie. Co masz zamiar teraz zrobić?- wydyszał półork.
Tropiciel oparł się ręką o drzewo i łapał oddech. Odpowiedział dopiero po chwili:
- Znaleźć moją Cristin i odejść od tego przeklętego miejsca jak najdalej. Między innymi dla ciebie, w ramach podziękowań.
Dopiero wtedy Kaldor się wyprostował. Spojrzał na Takshora, bardzo lekko się uśmiechnął i... odwrócił się, by odejść.
Takshor natomiast rozejżał się dookoła. Ne zauważył jednak żadnych śladów których w lesie byc nie powinno. Ostrożnie ruszył za nowm sojusznikiem. Jakoś nie wieżył w nagłą zmianę. Coś tu śmierdziało, i to gorzej niż śmieci goblinów.
 

Ostatnio edytowane przez Jendker : 05-09-2010 o 01:19.
Jendker jest offline  
Stary 05-09-2010, 01:20   #16
 
Aegon's Avatar
 
Reputacja: 1 Aegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwu
Przesłuchanie człowieka na niewiele się zdało. Co prawda dowiedzieli się nieco o podstawach porwań i o miejscu ukrycia kultystów Cyrica, ale brakowało ważnych szczegółów. Skąd sekta czerpała wiedzę na temat rytuału? Jak to się stało, że zaczęli wyznawać bóstwo zdrady i kłamstwa? Niektóre pytania pozostaną pewnie bez odpowiedzi. Szczególnie, jeśli pozostałych kultystów zabiją równie szybko.

Aranon był zmęczony po swojej opowieści o Planie Letargu. Uderzyły go zamazane obrazy niepohamowanej szarości. Szare ściany. Szare miasto. Sąd.

Nic dziwnego zatem, że elf szybko popadł w sen, a raczej w stan medytacji, którego używają elfy, aby wypocząć. Tym razem było jednak inaczej, niż zwykle – elf śnił. Było to dla niego niezwykłe doświadczenie, jednak poradził z nim sobie sprawnie. Bardzo ważne jest to, by zdawać sobie sprawę z rzeczywistości, a nie z wytworów… czego?

Nie można powiedzieć, że dziwne nocne zjawisko wpłynęło mocno na Aranona. Jedynym przykrym porannym doświadczeniem był ból pleców. Znajdował się on jednak w granicach tolerancji. Po śniadaniu można w końcu było przystąpić do przesłuchania Argaty. Następnym posunięciem byłoby pewnie udanie się do kryjówki kultystów. Jedynym problemem mógłby być fakt, że dookoła kręcili się dziwni ludzie.

Elf, który siedział wraz z innymi w jadalni, odezwał się do karczmarza:
-Gospodarzu, macie może wodę źródlaną?
-Tak kurwa, już lecę do najbliższej rzeczki specjalnie dla jaśnie pana.
-Hmmm, w takim razie... macie może zsiadłe mleko?
-O, teraz mówisz jak człowiek.
-Zatem kufel kwaśnego mleka poproszę. I jeszcze trochę chleba ze smalcem i kwaszonych ogórków.
 

Ostatnio edytowane przez Aegon : 05-09-2010 o 01:53.
Aegon jest offline  
Stary 05-09-2010, 18:13   #17
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jeśli chce się komuś coś ukraść, trzeba wiedzieć co, komu, i gdzie ten ktoś to trzyma.
O tym pierwszym Bared jakieś pojęcie miał. Dokumenty, o których wspominał kapitan. Problemem było to, kto je ma i gdzie je trzyma.
Bared stanął przed wejściem do gospody i rozejrzał się w poszukiwaniu najokazalej wyglądającego agenta, lub też jakiejś liczniejszej grupki, której członkowie zechcieliby się podzielić jakimiś przypadkiem wymienianymi zdaniami.
Ze zlokalizowaniem przywódcy były pewne kłopoty, bowiem wszyscy odziani są w takie same, brązowe płaszcze i ubrani w bardzo podobne stroje podróżnicze, Bared zdecydował się więc podejść do jednego z nich, który rozmawiał właśnie ze strażnikiem przy bramie.
- ... czerwone oczy, nieco blady, zapewne nosi czarny płaszcz z kapturem. - powiedział agent do gwardzisty, niemal idealnie opisując wygląd Danta. - Na pewno go gdzieś tutaj widzieliście...
Strażnik wyglądał na zażenowanego.
- Po raz setny ci mówię, imbecylu jeden - rzekł stanowczo strażnik - że nie wiem o kim mówisz. A i gdybyś kolejną setkę razy się mnie spytał to nie sprawi, że nagle coś będę wiedział! Spieprzaj stąd póki palce mnie jedynie świerzbią!
Niezrażony człowiek w płaszczu powiedział do strażnika coś zbyt cicho, by Bared to usłyszał. Jednak wiedział o co chodzi, gdyż w ręce agenta znalazła się nagle brzęcząca... sakiewka.
Na taki rodzaj propozycji strażnik się najzwyczajniej w świecie oburzył.
Próba przekupstwa... Bared, który na wszelki wypadek stanął tak, by nie wmieszać się w ewentualną bójkę, z niesmakiem pokręcił głową.
Nie z powodu samego faktu... Sakiewka była dużo mniejsza niż ta, którą otrzymał tego samego dnia od kapitana i niezbyt dobrze świadczyła o hojności grupy poszukiwawczej.
Strażnik też widocznie tak pomyślał, bowiem zrobił się czerwony na twarzy i odepchnął mężczyznę na kilka metrów tak, że ten aż się zatoczył. Do pchnięcia dorzucono kilka uwag na temat matki, ojca, siostry i kilku innych bliskich osób agenta. Ten zaś, kiedy odzyskał równowagę, skierował swe kroki ku budynkowi naprzeciw karczmy, czyli posterunku straży, gdzie stał paru innych jego kolegów. Ci zaś, zamienili kilka słów sugerujących umiarkowane zdziwienie całą sytuacją, ale starali się udawać że nic się nie stało.

W strażnicy musiało się dziać coś ważnego.
Agenci, których czwórka stała niedaleko wejścia, wpatrywali się w owo wejście jakby czekali na kogoś, kto jest w środku. Albo pilnowali, by nikt nie przeszkadzał tym, którzy weszli wcześniej.
Ciekawość jest ponoć pierwszym stopniem do wiedzy, a informacja kto, z kim i o czym rozmawia, mogła mieć dla nich pewne znaczenie...

Niewidzialność niewidzialnością, ale Bared nie mógł podejść do drzwi i bezczelnie ich otworzyć... Kto uwierzyłby w przeciąg. Trzeba było obrać inną drogę.
Okienko w bocznej ścianie było otwarte i nikt przy nim nie stał. Dotarcie do niego i sprawdzenie, co się znajduje w środku było kwestią kilku sekund.
W malutkim pomieszczeniu nie było nikogo. Stało tam kilka regałów, dosłownie zawalonych całym mnóstwem papierów. Jedyne drzwi, znajdujące się w ścianie naprzeciw okna, zapewne prowadzące do innych pokojów, były zamknięte. To właśnie zza nich
dobiegały... głosy. Jednak zdecydowanie zbyt ciche, by Bared mógł stwierdzić chociażby ilość rozmówców.
Zdecydowanie nie była to kłótnia, tylko zwykła wymiana poglądów. Tylko na jaki temat...
Bared wślizgnął się do pokoiku i przysunął się do drzwi.

- ...jednak nie możemy zdjąć go na miejscu - powiedział męski głos. - Mam tutaj wyjątkowo potężny i paskudny zwój z zaklęciem, który go uwięzi. Potem damy znać innym we Wrotach, żeby po niego przyszli, "uwolnili" i zabrali dokądkolwiek chcą.
Pozostała część wygłaszanego jeszcze przez chwilę monologu dotyczyła wątpliwości, czy Dant faktycznie jest w tej wiosce.
Dopiero po chwili rozległ się głos kapitana. Greive stwierdził, że musi wyjść, bo ma inne sprawy na głowie.
Słowa poparł czynem, gdyż zaraz potem można było usłyszeć otwierane i zamykane drzwi. Na szczęście kapitan wybrał się na dwór, a nie do pokoju zajmowanego aktualnie przez Bareda...

Szybkie rzucenie okiem przez dziurkę od klucza niewiele dało. Czerwony płaszcz... to wszystko, co zdołał zauważyć Bared, bo rozmówca kapitana, złośliwie chyba, stał jak kołek i nie zamierzał ruszyć się z miejsca.
Odezwał się za to, podsumowując całą sytuację słowami:
- No to będziemy musieli zaczekać, czy nasi ludzie go tutaj znajdą, czy nie.

Przez moment Bared zastanawiał się, czy czasem nie zwabić go do pokoiku... Stanąć za drzwiami, spuścić coś na podłogę, a jak tamten wejdzie dać w łeb, zabrać papiery - jeśli będą pod ręką - i dać nogę przez okienko. Po chwili jednak zrezygnował z tego pomysłu. Zbyt ryzykownego, mimo wszystko.

Niewidzialność przestała działać. Nadeszła pora, by opuścić pokoik tą samą drogą, którą wszedł...
Ostrożny rzut oka, nastawienie uszu... A nuż w polu widzenia/słyszenia ktoś by się pojawił.
Patrząc za okno w prawo (ulica i karczma są na lewo) Bared dostrzegł przechodzącą dwójkę agentów, lecz po chwili zniknęli oni za następnym budynkiem.
Czysto!
Bared bezszelestnie wyślizgnął się przez okienko, a potem... potem postanowił dowiedzieć się, ie też wart jest Dant.
Obszedł kilka chatek..., z daleka ominął kapitana, rozmawiającego z Kaldorem - tropicielem spotkanym dzień wcześniej, by wreszcie, z miną sprzedawczyka, rozglądając się na różne strony, podejść do posterunku.
Kedy przybliżył się do budynku, jeden z agentów zaszedł mu drogę.
- Nie wolno wchodzić.
- Co 'nie wolno'? Nie twój domek, nie ty mi będziesz bronić wejścia - odparł Bared. Nie miał zamiaru pozwolić, by ktoś przeszkadzał mu w realizacji planów...
- Twój tym bardziej. Trzymaj się z daleka, jeśli jajca ci miłe, chłopaczku.
- Spadaj, dupku - odpowiedź Bareda była równie miła - bo z szaraczkami rozmawiać nie będę. Więc zejdź mi z drogi, bo nie do ciebie mam sprawę.
- Girt, co się dzieje? - zainteresował się jego towarzysz podchodząc do was.
- Nie wiem, Nart. - odparł, po czym bezczelnie wskazał Bareda palcem. - Gówniarz mi próbuje grozić, że niby chce wejść do środka.
Od wieków nikt nie nazwał Bareda gówniarzem, ale łotrzyk powstrzymał ochotę wsadzenia w swego rozmówcę paru stóp zimnej, ostrej stali.
- Do środka, powiadasz? - powiedział Nart. - A ciekawość, po co chcesz wejść do posterunku? Wasz kapitan stoi przecież o tam, na środku ulicy.
- Po pierwsze, on nie nasz. Po drugie, to zdaje się nie on kogoś szuka. Ale, jak powiedziałem, z byle pionkiem nie rozmawiam o sprawach poważnych. Więc zejdź mi z drogi.

Dwaj agenci dyskutowali przez chwilę między sobą, zupełnie ignorując Bareda, którego ta sytuacja coraz bardziej bawiła. W końcu doszli jednak do konkluzji.
- Dobra, może dzięki temu szybciej się wyrwiemy z tej dziury... możesz wejść - powiedział Girt, po czym skinął łotrzykowi na drzwi. Ten nie wahał się i wszedł do środka. Wewnątrz ustawionych było kilka stołów, aktualnie niemal pustych. Na środku niemal pomieszczenia stały cztery osoby. Jedna w czerwonym płaszczu i trzy w brązowych.
Co dobitnie świadczyło o tym, że próba zwabienia 'czerwonego płaszcza' do niewielkiego pomieszczenia obok mogłaby się skończyć bardzo źle...
Z pomieszczenia wychodziły dwie inne pary drzwi, oprócz frontowych - jedne na prawo, drugie na lewo.
Mężczyzna w czerwonym płaszczu zaklął pod nosem, widząc Bareda.
- Kretyni... - powiedział cicho, po czym zwrócił się do łotrzyka. - Moi szanowni podwładni nie raczyli cię poinformować, że nie należy tu wchodzić? Czego chcesz?
- Raczyli - odparł Bared. - W końcu po to tam są, by mówić, a nie trzymać budynek by się ściany nie zawaliły, prawda? Ale nie o nich przecież chodzi. Przejdźmy do konkretów... Plotki głoszą, że kogoś pilnie poszukujecie. Pytam więc, ile jest wart wasz pospiech?
Mężczyzna nagle zwiększył swe zainteresowanie Baredem... drastycznie zwiększył, można by powiedzieć.
- Co o nim wiesz? Jest tutaj? Jeśli jest, masz obowiązek mnie do niego zaprowadzić! - powiedział podchodząc do łotrzyka. Przy tym ruchu płaszcz uchylił się nieco, ukazując przypiętą do pasa niedużą tubę na zwoje, lub inne papiery.
- Obowiązek? - Bared zrobił wielkie oczy. - Jak miło... Obowiązek, powiadasz? - Podrapał się po głowie. - Obowiązek... - powtórzył po raz trzeci. - Kto by pomyślał...
Miał przed sobą owe papiery, ale raczej trudno by było chwycić rulon, zerwać i uciec.
- Tak, kurwa, obowiązek! - mężczyzna prawie wykrzyknął, lecz po chwili się uspokoił. A nawet uśmiechnął. - Ale... gdzie moje maniery... Nazywam się Hagaret Drelt. Może usiądziemy i porozmawiamy, panie...?
- Nie trzeba mi panować - odparł Bared z uśmiechem, udając że nie zrozumiał, o co chodzi Hagaretowi. I nie skorzystał z zaproszenia. - Prawdę mówiąc wolałbym się dowiedzieć, czy ten człowiek jest coś wart, a jeśli tak, to ile...
- Och, tak... - powiedział Hagaret, po czym odchrząknął - Dant Shivan jest poszukiwany w obrębie Wrót Baldura, a zatem praktycznie na terenie całych Zachodnich Ziemi Centralnych. Cena za jego głowę wynosi dwa tysiące sztuk złota, bez podatku. Jednakże nasza tutaj ekipa nie jest upoważniona do wypłacania jakichkolwiek należności w tej kwestii. Jesteśmy tutaj, żeby go schwytać i unieszkodliwić, ponieważ magiczne szpiegowanie magów ze Scornubel wykazało iż osobnik ten znajduje się tutaj.
Hagaret skrzyżował ramiona na piersi.
- Tak więc z twoją pomocą, czy bez, znajdziemy go. A jeśli dowiemy się, że z nim współpracowałeś, albo przyczyniłeś się do utrudnienia śledztwa, osobiście dopilnuję byś poniósł stosowne konsekwencje.
Gryźnij się w zadek, głupcze. Pogróżki, zamiast brzęczącej monety.
Bared wzruszył ramionami.
- To go sobie szukajcie. Ja nie będę, skoro to się nie opłaca. Tylko nie bardzo sobie wyobrażam, że znajdziecie kogoś do pomocy, skoro nie potraficie sypnąć groszem... Na piękne oczy, czy stosując magię papierka.
By nie zaostrzać sytuacji w obliczu przeważających sił wroga nie powiedział, co Hagaret może sobie zrobić z tym papierkiem...
- W takim razie jeśli kiedyś przypadkiem spotkam kogoś, kto zwie się... - spojrzał na swego rozmówcę - ...Shivan? Tak, Shivan... To go spróbuję go namówić, by się do was zgłosił. Z pewnością nie odmówi... Wydrukowane podziękowanie sam odbiorę we Wrotach... Do kogo mam się zgłosić?
Mężczyzna poczerwieniał na twarzy.
- Ty mały... - dłoń zaczęła mu się układać w pięść. Lecz zaniechał. Zamiast tego pstryknął palcami, wskutek czego jeden z jego podwładych podszedł do Bareda i podał mu sakiewkę o wiele grubszą niż ta, której używał ich człowiek przy wejściu względem strażnika.
- Trzysta sztuk. - wysyczał Hagaret. - Ale jeśli nie powiesz mi gdzie w tej chwili przebywa Shivan, osobiście wepchnę ci tą sakiewkę do gardła.
- Naprawdę? - zdziwił się Bared. - Przedstawiciel prawa postępujący w taki ciekawy sposób? No, no, no... - Pokręcił głową.
- Nie mogę tego przyjąć w tej chwili - powiedział z pewnym żalem. - Uczciwość mi nie pozwala. Ale mam nadzieję, że dzięki moim informacjom go złapiecie i wtedy się zgłoszę... A co takiego zrobił? - spytał z nagłym zainteresowaniem.
Hagaret syknął na swojego podwładnego, który wycofał się z powrotem pod ścianę.
- Spalił posiadłość pewnego arystokraty we Wrotach Baldura. - odpowiedział. - Wraz z arystokratą. Jego najbliżsi, oraz władze miasta uznały to za dostateczny powód. A teraz mów, gdzie on się znajduję, byśmy mogli go ująć i byś mógł bez żalu przyjąć swoją zapłatę.
- No, no... - Bared pokręcił głową. Nie powiedział, że taki sposób wymierzania sprawiedliwości w niektórych sytuacjach sam uznałby za słuszny i godny naśladowania. - Nic dziwnego, że go szukają... - dodał.
Chociaż nisko się ceni ów arystokrata, czy też jego krewni... Dorzuciliby jeszcze jedno zero, na końcu, i człowiek mógłby zacząć się zastanawiać.
- Słyszałem, że do druidów poszedł. W las znaczy się.
Podniecenie na twarzy Hagareta zmieniło się w... rozczarowanie.
- Kurwa. To znacznie, znacznie - podkreślił wyraz - utrudnia nam zadanie. - Spojrzał na Bareda. - Oczywiście, jeśli mówisz prawdę... wolę pierw dokończyć szukanie w tej wiosce, potem pójdziemy do lasu. - Zwrócił się do jednego z mężczyzn za sobą. - Chyba już niedużo im zostało do sprawdzenia, hę?
- No, powinni niedługo kończyć. - przyznał. - Ale chciałeś, panie, osobiście później sprawdzić jeszcze karczmę...
- A tak, karczma. - pokiwał głową Hagaret. - W sumie pójdę tam od razu, a wy za mną.
Kiedy mężczyźni zaczęli się zbierać, ich przywódca jeszcze raz zwrócił się do łotrzyka.
- Dotrzymasz nam towarzystwa? Może cudownym sposobem Dant wrócił z lasu i właśnie tam teraz jest? Na przykład spadł z nieba?
- Jeśli spadł z nieba, to została po nim mokra plama, prawda? - odparł, całkiem logicznie, Bared - Ale dotrzymam wam towarzystwa, jesli wam tak bardzo na tym zależy. Chociaż nie bardzo wiem po co, bo jeśli nie ma go wśród druidów, to i moja nagrodę szlag trafił, jeżeli się nie mylę. Ale po drodze mam jeszcze mała sprawę do załatwienia, nim człek, który z kapitanem rozmawia, sobie pójdzie. Możecie byc przy tej rozmowie, żeby się upewnić, że nie zdradzam waszych tajemnic...
Ruszył wraz z innymi w strone wyjścia.
Mężczyzna zmierzył Bareda wzroskiem.
- My tu nie mamy żadnych tajemnic, tu wszystko czyni się jawnie i z mocą prawną. - wysyczał. - Ale niech będzie, skoro nalegasz, byśmy przy tym byli...

I wyszli, całą piątką. Kiedy łotrzyk podszedł do kapitana, a ten go spostrzegł, Greive uśmiechnął się krzywo.
- Ach, pan Selawar. - powiedział. - Właśnie kończyliśmy naszą rozmowę... prawda, panie Darett?
- Tak, prawda. - odparł tropiciel również z uśmiechem, skinął obu mężczyznom głowom, po czym ruszył w stronę sklepu z ekwipunkiem, tym standardowym, lokalnym.
- Cóż zatem sprowadza do mnie pana, panie Selawar? - spytał kapitan z zainteresowaniem. - I czemuż utrzymuje pan towarzystwo naszych szanownych gości z Wrót?
- Nic do pana, kapitanie. Kaldorze! Można na słówko? - zapytał Bared.
Łowca zatrzymał się i odwrócił.
- Co? - spytał szybko. W tym czasie kapitan prychnął i oddalił się w stronę stojącego przy bramie posterunku.
- Ktoś o ciebie niedawno wypytywał... - powiedział Bared.
- Przejdź do rzeczy, człowieku. - odpowiedział Kaldor. - Nie mam czasu na pieprzenie się.
- Jedna dziewczyna... - odparł Bared. - Wypytywała o ciebie. Ale skoro się spieszysz...
Odwrócił się plecami do Kaldora i nie patrząc na swoich nowych 'towarzyszy' ruszył szybko w stronę gospody.
- Cristin - domyślił się Kaldor, mówiąc do pleców łotrzyka. - Oczywiście, że o mnie pytała. A ja dam jej się znaleźć, kiedy zakończę swoje sprawy.
Po tych słowach łowca znów ruszył do sklepu z ekwipunkiem.
"Chyba nie zasługujesz na nią, zadufany kretynie" - pomyślał Bared. - "A ona powinna dać ci kopa w zadek."
 
Kerm jest offline  
Stary 05-09-2010, 18:40   #18
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Wszyscy

Poranna mgła niknęła w powietrzu, by w końcu zupełnie się rozwiać. Powietrze było rześkie jak po ulewie – co potwierdzała ziemia na zewnątrz. Deszcz z poprzedniego dnia chwilowo zmienił ulice miasta w… gęste błoto.

Na szczęście przynajmniej Pelor zdawał się być łaskawy. Jaśniejący bóg słońca przegnał chmury znad wioski i okolic, oraz oblał je ciepłymi promieniami swojego słońca.


Takshor

Półork postanowił udać się za Kaldorem, który oddalił się już na pewną odległość. Jednak kiedy po chwili mężczyzna zorientował się, że Takshor idzie za nim… zaczął biec! Zielonoskóry próbował za nim nadążyć, lecz szybko stracił go z oczu – stało się jasne, że Kaldor o wiele lepiej sobie radzi w takiej dziczy, niż półork.

Sfrustrowany i lekko zeźlony Takshor stwierdził, że najlepiej będzie wrócić do wioski. Wyszedł więc z lasu i główną drogą zaczął iść w jej kierunku.
Tym razem wędrówka obyła się bez przykrych niespodzianek – po jakimś czasie półork dostrzegł już palisadę i dwóch strażników stojących przy jej wejściu.


Kiedy podszedł już na bardzo bliską odległość, wartownicy tak jakby… zdziwili się widząc go. Wymienili spojrzenia, a gdy tropiciel był na odległości kilku stóp od nich…
- Panie Flameleaf... eee... tego... - powiedział jeden z nich. Odchrząknął. – W imieniu władz... no... wyższych... musimy pana aresztować. Tako rzekł nam kapitan i tako musimy teraz zrobić.

Zdecydowanie nie byli zbyt bystrzy. Jednak byli uzbrojeni… całkiem solidnie. Tropiciel nie był pewien jak się zachować, kiedy podchodzili doń, by chwycić go za ramiona i zaprowadzić na posterunek. A może od razu do aresztu?

Pozostali

Znaczną większość gości w jedynej karczmie Stalowych Dyb stanowili najemnicy kapitana Greive.
Jozar, właściciel przybytku, zdał sobie sprawę z faktu, iż nie nadał mu żadnej nazwy. Może… Pod Stalowym Dybem? To zdecydowanie pasowałoby do tej wioski…

W miarę jak na dworze się przejaśniało, światło zaczęło wpadać przez otwarte okna. Wszyscy goście przy stołach i przy ladzie byli zajęci swoimi sprawami, gdy nagle…
*BUM*

Coś uderzyło z hukiem o podłogę, jakby jakiś ciężki przedmiot nagle spadł… ale gdzie?
Nie mieli niestety czasu się nad tym zastanawiać, gdyż drzwi karczmy się otworzyły i do środka weszło pięć osób. Bared, trzy osoby w brązowych płaszczach i jedna w czerwonym.


Ten ostatni zdecydowanie był przywódcą owych dziwnych mężczyzn, którzy przybyli do wsi, gdyż natychmiast po rozglądnięciu się zaczął wydawać rozkazy.
- Ty sprawdź dwójkę przy ladzie. – warknął. – Ty pozostałych, a ty idź na górę.

Kiedy pachołkowie rozeszli się w różne strony, ten w czerwonym płaszczu zwrócił się do Bareda.
- Zobaczymy zaraz czyś mówił prawdę. Potem…
- Panie, to on! – krzyknął jeden z agentów, ten który miał sprawdzić dwie osoby przy ladzie.

Hagaret rozejrzał się nagle nerwowo. Dopiero teraz zorientował się, że wpadł w zasadzkę.

___________________________
Runda zaskoczenia: 1 akcja standardowa dla postaci graczy wedle inicjatywy.
Inicjatywa:
Bared : 23 ; 23
Turion : 23 ; 20
Przeciwnik III : 21
Przeciwnik I : 17
Przeciwnik II : 16

Aranon : 14
Hagaret : 12
Kane : 9
Dant : 8
Cerre : 5

Przeciwnicy – 16 KP / 13 Dotyk / 13 Nieprzygotowany ; rzuty obronne: Wytr +6 ; Ref +3 ; Wola +1

Hagaret – 13 KP / 10 Dotyk / 13 Nieprzygotowany ; rzuty obronne: Wytr +5 ; Ref +2 ; Wola +3


Mapka sytuacyjna dla osób w karczmie:

 
Gettor jest offline  
Stary 05-09-2010, 23:09   #19
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Aż miło było popatrzeć... Zaskoczenie było całkowite.
Zachowanie imć Hagareta Drelta, agenta z Wrót Baldura, świadczyło o tym aż za dobrze. Bared miał tylko nadzieję, że ci, którzy stoją po jego stronie nie są tak samo zaskoczeni, jak mężczyzna w czerwonym płaszczu i jego trzej brązowopłaszczowi kompani.
Bared już wcześniej wiedział, co zrobi w takiej sytuacji. Nie stał w miejscu jak posąg i nie czekał, aż Dant i towarzysze obsypią go oklaskami, tudzież złożą liczne i zasłużone gratulacje. Natychmiast sięgnął po broń.
Dwa lśniące rapiery błyskawicznie znalazły się z jego dłoniach. Pierwszy... Szczęśliwie dla agenta ześlizgnął się po zbroi i trafił w łopatkę, nie wyrządzając wrogowi żadnej krzywdy. Drugie natomiast ostrze znalazło lukę w zbroi i weszło głęboko.


________________________
Hagaret Drelt stracił 16 PW
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 05-09-2010 o 23:12.
Kerm jest offline  
Stary 06-09-2010, 00:45   #20
 
Olian's Avatar
 
Reputacja: 1 Olian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skał
Druid początkowo nie wiedział co się dzieje, i dlaczego Bared zaatakował obcych ludzi… ale czy na pewno obcych? Starzec długo się nad tym nie zastanawiał, bo w sumie nie miał nad czym. Są drużyną – dlatego muszą się wspierać.

Z tą myślą, druid pomimo swego wieku energicznie wstał – krzesło poleciało do tyłu, uderzając o ścianę. W tym samym momencie Turion wykonał równie dynamiczny ruch prawą ręką – uniósł nad głowę otwierając pięść, po chwili jednak powoli i z gracją opuścił na dół zaciskając palce. To samo powtórzył z lewą. Nagle złączył obie ręce i zaczął wymawiać coś - początkowo cicho, szeptem, później jednak coraz głośniej, tak że ostatnie słowo wykrzyczał patrząc się na swój cel.
Wyciągnął przed siebie prawą rękę, otworzył dłoń i zamknął oczy. Trwało to chwilę… wnet otworzył żywiołowo oczy, i w tej samej chwili na wyciągniętej dłoni pojawił się płomień, który co sekunda powiększał się, tak aby objąć swym rozmiarem całą dłoń druida…

…ten natomiast wpatrzony już był w swego wroga. Druid od dawna z nikim nie walczył.

____________________________
Użycie czaru: rozpalanie płomieni
 
Olian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172