Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-09-2010, 10:26   #11
 
Mizzrym's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizzrym nie jest za bardzo znany
-Artemis Entreri powiadasz? – Jan spojrzał spod gęstych brwi – Wiele o nim nie wiem zapewne większość już słyszałeś
- Możliwe… - elf znacząco zamoczył usta w kuflu czekając na rozwinięcie
- Artemis. Najlepszy szermierz na całej Północy o ile nie w całym Faerunie. Bezwzględny i zimny, ponoć pod samym jego spojrzeniem mrozi człowiekowi krew w żyłach – Jan wziął w dłonie świeżo wymyty kufel i zaczął go przecierać suchą ścierą.
- Ciekawe ile z tego to zwykły rozgłos…mniejsza z tym. Wiadomo czym obecnie się zajmuje? – Gwar w karczmie się nasilił, ludziska przeciskali się do kontuaru i Jan porozumiewawczo mignął oczyma, poczym zajął się obsługą gości. Mizzrym sięgnął za pas i wyciągnął mały świstek papieru który wręczył mu jakiś dzieciak przed wejściem. Po raz kolejny przeanalizował treść.

„Być może się spotkamy w najbliższym czasie i będę chciał pewnych informacji. Wbrew Twoim podejrzeniom nie posiadam już Szponu Charona. Lit alurl velve zhah lit velkyn uss.
A.E”


- Lit alurl velve zhah lit velkyn uss – słowa te poraz kolejny odbiły się echem w jego głowie - Najwspanialszy sztylet jest niewidzialny – o co mogło chodzić. Dlaczego Artemis użył starego powiedzenia w języku drowów.
-Wracając do Twojego pytania – Jan pojawił się nagle naprzeciwko – Artemis nie jest obecnie poszukiwany ani nic z tych rzeczy. Wręcz przeciwnie, wędruje po Północy w towarzystwie jakiejś persony której nikt nigdy nie widział i w zasadzie nic o niej nie wiadomo. Prawdopodobnie to jakiś mężczyzna.
- Nie można tego sprawdzić za pomocą jakiejś magii? – spytał lekko ironicznie półdrow.
- Ha! W tym właśnie tkwi szkopuł. Owy towarzysz posiada niezwykle silne artefakty. Między innymi te powstrzymujące zaklęcia ze szkoły wieszczenia
- Rozumiem. Janie jak odebrał byś słowa „najwspanialszy sztylet jest niewidzialny”? – Mizzrym zastanawiał się jak takie powiedzenie może zostać zinterpretowane na powierzchni.
- Hmmm…nie do końca Cię rozumiem ale myślę że chodzi mniej więcej o coś w stylu nie wszystko złoto co się świeci.
- Rozumiem – elf ogarnął spojrzeniem mały tłumik który stworzył się wewnątrz i dostrzegł Marka. Mnicha który pomógł mu pod szpitalem Ilmatera. Swoją drogą interesujący osobnik.
- Dziękuje za pomoc Janie – dodał kładąc na stole dwie monety – a teraz wybacz proszę.
 
__________________
KHALESS NAU USS MZILD TAGA DOSSTAN
Nie ufaj nikomu poza sobą
Mizzrym jest offline  
Stary 08-09-2010, 01:42   #12
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
wspólny post

Mark zatrzymał się na chwilę. Nie zastanawiał się długo nad tą decyzją. Byłby głupcem, gdy chciał iść sam. Zaczął przedzierać się pomiędzy ludźmi zebranymi w zajeździe. Tłum wrzeszczących, pijanych klientów rozchodził się przed nim jak wody przez dziobem statku. Na szczęście nie musiał używać siły. Mogło by to doprowadzić do nieprzyjemnych zwad.
Zapach alkoholu unoszącego się w powietrzu nęcił go i kusił. Nauczył się jednak dawno temu jak radzić sobie z prostymi żądzami i nie dać się im owładnąć. Usiadł obok elfa. Dobrze trafił bo ten akurat skończył rozmawiać z Janem.
- Ładnie sobie poradziłeś tam przy szpitalu. Jestem Ci chyba winien podziękowania za ratunek.
Mizzrym podniósł wzrok i przyjrzał się imponującej posturze Marka, zasadniczo zdawał sobie sprawę z tego ze tam przed klasztorem nie miał szans gdyby nie mnich, natomiast wiedział również o tym ze o wyniku przesądziła ich współpraca.
- Gdyby nie Twoja “żelazna pięść” obaj moglibyśmy wąchać trawę w korzeniach. Może piwka - elf uśmiechnął się szeroko podsuwając kufel w stronę towarzysza.
- Dziękuje. Nie wolno mi pijać żadnych napoi wyskokowych – grzecznie odmówił, podnosząc dłoń. - Widziałem, że potrafisz biegle władać mieczami i znasz arkana walki. Chętnie zmierzył bym się z Tobą któregoś dnia, kiedy skończy się to wszystko. Poproszę o wodę - ostatnie zdanie wypowiedział do Jana. Zastanawiał się jak rozpocząć sprawę dla której tutaj podszedł. Nie łatwo jest prosić ludzi, żeby postawili swoje życie na szali dla kogoś kogo prawie nie znają. - Mam do ciebie pewną prośbę. Jest ona dość ryzykowna i zrozumiem, jeżeli odmówisz.
Mark miał racje, jeszcze kilka miesięcy temu nawet by nie rozmawiali lub ewentualnie elf po prostu by go zignorował, jednak sprawy przyjęły ostatnimi dniami troszkę inny kierunek niż można by się tego spodziewać i Mizzrym być może w niedalekiej przyszłości będzie musiał się zwrócić z tymi samymi słowami do mnicha.
- Tam skąd pochodzę nikt nie zna znaczenia słowa prośba, jednak chętnie wysłucham Twojej propozycji przyjacielu - wychylił ostatni łyk z glinianego kufelka i zwrócił się przodem w stronę człowieka.
-Cóż, nie mam zamiaru czekać do jutra i nic nie robić. Malgrion był moim towarzyszem i przyjacielem jakiego nie spotkałem od dawna. Mam zamiar dowiedzieć się co takiego mu się stało i kto jest za to odpowiedzialny. - mówiąc te słowa omal nie zmiażdżył szklanki, którą właśnie ściskał w dłoni. Udało mu się jednak uspokoić zanim choćby małe pęknięcie zaburzyło jej kształt i formę. - Zamierzam udać się do tych najemników o których słyszeliśmy i zaczerpnąć języka. Przydałby mi się ktoś na wypadek gdyby sprawy poszły nie tak.
Półdrow był zmęczony ale wiedział ze nie może odmówić. Nie tylko dla własnego interesu ale również dla dobra całej sprawy jaka obecnie się zajmowali. Było co prawda cos jeszcze o czym wolał nawet teraz nie myśleć, na prawdę chciałby się któregoś dnia zmierzyć z tym człowiekiem. Poddać próbie jego dyscyplinę i wyszkolenie, być może chciał udowodnić cos samemu sobie.
- Rozumie. Domyślam się ze zapewne masz tez juz jakiś konkretny plan? - elf uniósł srebrzysta brew.
- Oczywiście. Uważam, że skradanie nie ma większego sensu. Skoro druidowi się nie udało to nam tym bardziej nie. Chciałem się do nich udać otwarcie z drugiej strony, żebyśmy wyglądali na podróżników z daleka, szukających pracy najemnej. Mogli by nas przyjąć i byśmy się czegoś dowiedzieli. W najgorszym wypadku sprawdzilibyśmy ich intencje.
Elf oczywiście wolałby to pierwsze rozwiązanie, jednak rzeczywiście na wyśledzenie lidera i jego zamiarów nie było czasu. Pozostawała tylko i wyłącznie bezpośrednia konfrontacja.
- Mam nadzieje ze Twoje nerwy są tak samo mocne jak i mięśnie - spojrzał ponownie na imponujacą budowę mężczyzny - Cholera to będzie długa noc - dorzucił szczerząc zęby.
- Siła mięśni jest niczym bez siły ducha - odparł z uśmiechem mnich. - To będzie długa noc a jeszcze dłuższy wieczór. Idziemy?
Mizzrym podniósł się juz bez słowa, wyraz jego twarzy przybrał ponura maskę. Teraz zapewne wyglądał jak większość jego pobratymców. Chłodne, nic nie znaczące spojrzenie i lekko wykrzywione usta ukazujące pogardę do wszystkiego. Jeśli miało się udać musiał zagrać swoja role najlepiej jak potrafił, zarzucił kaptur na głowę i powoli ruszył w stronę wyjścia zastanawiając się ile spojrzeń z karczmy spoczęło teraz na nim i jego towarzyszu.
Mark nie musiał się zbytnio wczuwać. Tak naprawdę wracał do swojego życia podróżnika i najemnika. Jedno mu się tylko nie podobało. Prawdopodobnie będzie musiał by bezwzględny. Od opuszczenia klasztoru nie zabił nigdy nikogo niepotrzebnie. Teraz nie wiadomo co mogło się stać. Przygotował się na każdą ewentualność. Wierzył, że razem z elfem dadzą radę bandzie najemników gdy dojdzie do walki. Musieli tylko zachować zimną krew i uważać by nie zdradzić swoich prawdziwych intencji. Na skórze czuł tę ekscytację, która powodowała, że krew szybciej krążyła mu w żyłach. Zatrzymał się jeszcze na chwilę by przekazać Janowi wiadomość dla reszty. Chciał, żeby wiedzieli, że jeżeli nie dadzą znaku życia przez kilka dni to nie powinni ich szukać. Poinformował także, żeby nie martwili się, jeżeli nie pojawią się na spotkaniu. Nie wspominał gdzie idą. Reszta drużyny nie wyglądała na takich co szlachetnie poświęcają się dla innych ale nie chciał ich narażać mimo wszystko.
- Powinniśmy ustalić wspólną wersję. Podróżujemy z Longsdole szukając pracy. Znamy się od niedawna. Walczyliśmy przeciwko sobie w wojnie gangów w mieście. Jako jedyni przeżyliśmy i postanowiliśmy podróżować razem. Co o tym myślisz? - zapytał spokojnie, kiedy byli już na zewnątrz i zmierzali w kierunku bram miasta, nie zwalniając tępa i podziwiając budowle. Nigdy nie przestaną go zadziwiać.
- Jak dla mnie każda wymówka jest dobra. Znasz mój ojczysty język? - elf spojrzał z pod poły kaptura - chodzi mi o to ze jeżeli zagram drowa nie znającego wspólnej mowy nikt nie będzie miał oporów przed plotkowaniem w moim towarzystwie co również może okazać się pomocne. Jak myślisz? - ostatnie słowa wypowiedział patrząc w niebo.
- He, niestety nigdy nie byłem dobry w językach. Ale pomysł ciekawy. Warto by go jakoś wykorzystać tylko nie wiem jak.
- Po prostu ja nie będę się odzywał we wspólnym języku i będziemy improwizować. Trzeba próbować każdego sposobu - elf zatrzymał się na chwile i rozejrzał w około. Po chwil doszedł do wniosku ze to musiał być kot lub wiewiórka – w ogóle to Ty prowadź - spojrzał jeszcze raz pomiędzy ściśnięte budynki.

Plan był prosty, ale realizacja pociągała za sobą pewne komplikacje. Po pierwsze nie wiedzieli dokładnie gdzie znajduje się ten cały gaj, a co za tym idzie najemnicy. Udało się im w miarę szybko, patrząc na wrodzoną niechęć do drowów, znaleźć odpowiedź na to pytanie. Niestety nie była zadowalająca. Posiadłość DeGrizz znajdowała się bowiem około 10-12 mil od murów miasta i była typową arystokratyczną posiadłością ze sporą ilością zabudowań dla służby. Biorąc pod uwagę, że musieli zatoczyć koło by nie podejść od strony miasta to musieli iść ponad jeden dzień i to bez przerwy. Z oczywistych względów nie zdążą wtedy na umówione spotkanie, poza tym mogli by zostać przez kogoś zauważeni. Mark zastanawiał się przez chwilę, czy nie wrócić do Jana i nie zostawić mu wyjaśnienia ich nieobecności, ale w końcu zdecydował, że było by to tylko marnotrawienie cennego czasu. Zaskoczył go natomiast jego towarzysz, proponując wynająć konie. Mnich uderzył się w czoło, karcąc za swoją głupotę. Przecież od małego jeździł na tych zwierzętach. Skróciło by to znacznie drogę i urzeczywistniło by ich historię. W każdym bądź razie pierwsze problemy mieli już za sobą.
Znaleźli piękne konie przystosowane do długich jazd. Mark obejrzał je fachowym okiem. Były godne swojej ceny. Kiedy drow zauważył, ile mnich ma pieniędzy zaoferował, że to on zapłaci, jednak Marcus grzecznie odmówił. Jako człowiek pobożny nie potrzebował dużych pieniędzy. Zawsze miał tyle ile akurat potrzebował i nie pożyczał ani nie prosił o jałmużnę. Dodatkowo taki czyn ugodził by w jego honor, jedyną rzecz jaka pozostała po jego dawnym stanie.

Przeszli przez bramę, trzymając konie za uzdy, nie niepokojeni przez nikogo. Mark ze zdziwieniem spostrzegł, że wzrok mijających ich strażników robi się ostrzejszy, a ręce mimowolnie sięgają ku rękojeścią miecz.. Nie podobało mu się to. Wiedział jaką opinię mają drowy i jakimi potrafią być potworami, ale Mizzrym nie był taki jak reszta. Nie wyglądał nawet dokładnie tak samo. Obrzydzeniem napawała go myśl, że kiedyś też tak postępował, a może nawet dużo gorzej. Elf jednak zdawał nic sobie nie robić z tych spojrzeń i spokojnie wsiadł na konia.
Początkowo jechali stępa ale potem przyspieszyli, by jak największy odcinek drogi pokonać za dnia. Cześć drogi mieli przejechać traktem kupieckim, potem polną drogą, ale w końcu musieli by zjechać w las, a w ciemności konie mogły połamać nogi. W czasie podróży zbytnio nie rozmawiali. Skupili się na prędkości grającej im w uszach i płynności biegu konia. Musieli również uważać by nie zlecieć. Mark nie wiedział jak czuje się Mizzrym, ale on dawno już nie dosiadał rumaka, więc bolały go mięśnie i poobcierane uda od ciągłego amortyzowania. Zwyczajnie odzwyczaił się od tak długiej jazdy w takim tempie i jutro zapewnie poczuje to w kościach.
Po drodze mijali małe zagajniki, pola i zagrody. Wielu chłopów oddalało się od miasta, wracając zapewnie na wieczór do własnych domów, gdzie żony gotowały im strawę a dzieci witały, oczekując jakiś ciekawych wieści albo zwykłych łakoci. Ci najczęściej schodzili na bok, kiedy tylko usłyszeli tętent. W drugą stronę wędrowały różnego rodzaju wozy, wypełnione beczkami i innymi towarami. Raz mijali nawet kupca, który wiózł jakieś drogocenne materiały. Długo potem pamiętali jego obelżywe okrzyki odnośnie” zakurzania jego drogocennych sukien”. Zdarzyły się też karety i wozy wypełnione pięknymi paniami, które chichotały głośno i rzucały na nich łapczywe spojrzenia. Ludzie którzy załatwili swoje sprawy, sprzedali co mieli sprzedać albo kupili co było potrzebne w Silvermoon wracali do domów, natomiast szlachta i czeladnicy dopiero teraz zaczynali swój dzień, dowożąc regularne dostawy piwa lub miodu bądź spotykając się na różnych uroczystych balach. Ruch na takich traktach nigdy nie zamierał, chociaż udawało się znaleźć miejsca ciche. Tam mnich czuł się naprawdę wolny, zjednoczony z otaczającą ich przyrodą. Łapczywie przyswajał te wszystkie wrażenia, jak ryba wrzucona z powrotem do wody. Regularny odgłos kopyt uderzających o trakt, charczenie koni, zapach ich potu, śpiew ptaków i wiatru w gałęziach drzew. Jednoczył się z naturą, z otaczającym światem. Będąc jednym z otoczeniem, dopiero mógł być jednym ze sobą samym. Pierwsza nauka poznana w klasztorze. Tym razem omal nie sprawiła mu sporych kłopotów. Przejeżdżali akurat przez jakąś wioskę. Większość ludzi pochowała się w swoich domach, ale kilku najodważniejszych, albo najbardziej ciekawych, patrzyło na ich przejazd zza swoich parkanów. Dzieci uciekały im spod kopyt. Wszystkie, poza jednym. Mark był tak zaaferowany nowymi bodźcami, że gdyby nie jego wrodzona zręczność i zwinność konia, to stratował by małego chłopca. Stał on na środku drogi i trzymał w ręku drewnianą zabawkę. Było to za lekkim pagórkiem tak, że nie dało się go zauważyć wcześniej. Kobiecy krzyk nagle zmienił swój ton na niższy i rozciągnął się w powietrzu. Adrenalina, pobudzona strachem, popłynęła w jego żyłach mężczyzny przyspieszając jego reakcję. Ścisnął swojego rumaka kolanami i delikatnie pociągnął wodze do góry jednocześnie odchylając się do tyłu. Wierzchowiec wiedział o co chodzi. Odbił się od drogi i podciągnął kopyta. Dobrze, że chłopiec był mały. Za mnichem posypała się kolejna wiązanka przekleństw. On tylko odwrócił się by spojrzeć czy dziecku nic się nie stało. Ze spokojem przyjmowało ono całusy matki i jej gniewne okrzyki. Patrzyło za jeźdźcami z wyraźnym zaciekawieniem. Mark przez chwilę widział w nim to coś… nie miał jednak czasu się tym teraz zajmować.
Powoli zbliżał się mrok. Niebo przybrało karmazynową barwę. Zwolnili trochę, nie chcąc zajeździć koni na amen. Jakiś czas temu zjechali z kupieckiego traktu i teraz wędrowali zwykłą polną drogą, która wiła się po pagórkach i tonęła w lasach. Rozglądali się bacznie, wypatrując miejsca w którym mogli by się zagłębić w las i obejść najemników od drugiej strony. Towarzyszyły im pożegnalne promienie słońca. Mijał dzień, nadchodziła noc. Czas drapieżników, a oni nimi właśnie byli. Teren zmieniał się. Było coraz mniej łąk a coraz więcej lasów. Byli już blisko. W końcu zeskoczyli na ziemię i złapali za uzdy swoich wierzchowców. Mark przyczepił swoje bronie do siodła, by nie przeszkadzały mu w trakcie przedzierania się i nie hałasowały zbytnio. Ciemność zapadła nagle. W lesie nie było nic widać, gdyż nawet światło księżyca nie mogło przebić się przez gęste listowie. Teraz to drow prowadził, ponieważ miał znacznie lepszy wzrok od człowieka, przystosowany do jeszcze większych ciemności. Wreszcie mieli okazję porozmawiać. Głównym tematem rozmów były powody, dla których przyjęli te zadanie.
- Cóż, właściwie to zostałem do niego sprytnie przymuszony. Malgorion, ten druid, wiedział że jak dowiem się o co chodzi to nie odmówię. Fortelem sprowadził mnie na to spotkanie i tak to się zaczęło – opowiadał, przedzierając się pomiędzy drzewami i potykając się od czasu do czasu. - Najdziwniejszą rzeczą może być to, że poznałem go dopiero przed dwoma tygodniami. Wiózł jakąś ważną przesyłkę do Silvermoon. Napatoczył się na sporą grupę orków. Nawet dawał sobie radę, ale było ich za wiele. Przypadkiem akurat tamtędy przechodziłem, więc oczywiście przybyłem z pomocą. Razem daliśmy im radę bez problemu. Poprosił mnie o to bym mu towarzyszył. Nie miałem wtedy konkretnego celu, ot wędrowałem po świecie. Zgodziłem się i od tej chwili razem wędrowaliśmy razem do tego pięknego miasta. Po drodze mieliśmy jeszcze kilka mniejszych przygód. To właśnie wtedy się zaprzyjaźniliśmy, chociaż patrząc po tym jak bardzo się różnimy jest to zastanawiające, ale jak to mówią „przeciwieństwa się przyciągają”.
Mizzrym był wdzięcznym słuchaczem. Nie zadawał za dużo pytań, nie wertował rzeczy których nie do końca rozumiał. Szanował to, że mnich nie chce mówić wszystkiego, że nie jest wobec niego całkowicie otwarty. Sam był taki. Rozmawiali o walce, filozofii walki, treningach. Parę razy przechodzili przez pola albo mniejsze zagajniki. Wtedy przystawali na chwilę i rozglądali się, czy nikt ich nie widzi i dopiero szli.
- A właściwie jak to się stało, że trafiłeś na powierzchnię? – zapytał, kiedy sam opowiedział o swoich naukach w klasztorze. Drow przystanął na chwilę i spojrzał za siebie, po czym ruszył jak gdyby nigdy nic.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 08-09-2010, 13:46   #13
 
Mizzrym's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizzrym nie jest za bardzo znany
Ciemność nie sprawiała większego problemu półdrowowi, właśnie obejrzał się za siebie by upewnić się że po przejściu większej polanki nikt ich nie śledzi kiedy Marc zadał mu pytanie o którym nikt do tej pory nawet nie pomyślał. Od dłuższego czasu słuchał opowieści mnicha które były pouczające, fascynujące i wyjaśniały wiele z ludzkich zachowań, toteż postanowił opowiedzieć mu jak najwięcej. Mizzrym czuł że może zaufać Marcusowi.
- Hmmm…nie wiem od czego zacząć przyjacielu – elf znów się rozejrzał.
- Mamy czas – człowiek delikatnie się uśmiechnął.
Przed oczami elfa pojawił się obraz matki, pięknej elfki w obdartym ubraniu trzymającej go na kolanach i żebrzącej o strawę i kilka miedziaków. Duchy przeszłości tłukły się w środku próbując go rozerwać na strzępy. Mizzrym wziął głęboki wdech.
- Pochodzę z Ched Nasad zwanego również kiedyś Miastem Połyskliwych Pajęczyn o ile ta nazwa coś Ci podpowiada – mnich pokręcił głową, po prawdzie nazwa kiedyś już obiła mu się o uszy ale to była tylko nazwa i nic więcej – ale moja wędrówka po Powierzchni ma swój początek w nieco innym, znacznie gorszym miejscu, w Menzoberranzan a dokładniej w Baerynie – twarz półdrowa stała się kamienną maską ale Marc tylko słuchał, pomimo tego iż dało się wyczytać z jego mimiki że nie ma pojęcia czym jest Baeryn nadal słuchał, uważnie co jakiś czas rozglądając się dookoła – na ulicy miałem dużo szczęścia, wyglądając jak drow mogłem być pewnym że żaden goblin, kobold czy niedźwieżuk nie podniesie na mnie ręki, wystarczyło tylko dobrze grać swoją „role” – ciarki przeszły po plecach elfa na wspomnienie tych sytuacji, odruchowo obejrzał się dookoła czując nagle czyjąś obecność, nikogo nie było, to duchy czasu plątały się wokół nich – to na ulicach Menzoberranzan zbierałem informacje na temat świata Ponad od kupców którzy przyjeżdżali tam by dać się ograbić ze swoich towarów i monet. Wszystko jednak zmieniło się dnia w którym do miasta przybył pewien alchemik. Jedno jego pytanie zmieniło całe moje życie – przez chwilę wydawało mu się jakby dostrzegł jakiś błysk pomiędzy drzewami – to on pomógł mi wyzwolić mój „Talent” i wszczepił we mnie odwagę do opuszczenie krain Podmroku. Houn Greycastle jest odpowiedzialny za fakt iż teraz brniemy w kompletnych ciemnościach po tych cholernych gąszczach – po raz kolejny coś błysnęło w gąszczu – widziałeś?? – Marcus skinął głową
- Czas odegrać swoje role – mnich wyprostował się i pewnym krokiem ruszyli w stronę światła. Po paru chwilach z gęstwin przed ich oczami pojawił się zarys obozowiska ze sporym paleniskiem pośrodku przy którym kilka osób opiekało mięso.

 
Mizzrym jest offline  
Stary 11-09-2010, 16:53   #14
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Kenneth Ramsay

Rozmawiając z mistrzynią Bhaalitów zastanawiał się nad tą cała sprawą. Kobieta niewątpliwie mówiła prawdę, przynajmniej na tyle, na ile potrafił to ocenić. Przypominała mu tygrysicę, zarazem groźną, ale mającą coś niepokojącego oraz pociągającego. Przede wszystkim jednak uderzała jej pewność siebie. Kontrola! Mist nad wszystkim panowała. Nad seksem, nad rozmową, nad wizytą Kennetha. Oddawała mu się na wszelkie sposoby, niczym doświadczona dziwka, jednocześnie jednak tyle dawała, co brała. Dzielny Ramsay nigdy nie szalał tak, jak przy niej. Był niezły w łóżku. Wiedział o tym, ale przy niej … kompletnie otwarta, obojętna na wszelkie zakazy moralne …


Przyszedł tu … Misty zaproponowała mu kilka trochę ostrego grania, sparaliżowała przewodnika strzałką, potem zaś pokazała Kennethowi najgorętszy taniec, jaki kiedykolwiek miał do tej pory. Wreszcie zaczęli rozmowę.
- Och, powiedziałabym ci, ale to byłoby zbyt nudne. Jeszcze chciałbyś zostać bohaterem. Wypaplać coś komuś. No wiesz, niektórzy są tak durni. Myślą, że nasze zaklęcia nałożone na ich języki są mało skuteczne. Wiesz, durniów jest pełno. Nie to, żebym się tego specjalnie obawiała, ale nie chciałabym tracić takiego ogiera – zaczęła się powoli ubierać, jeszcze raz prezentując przy tym wszystkie walory. - Dlatego sam rozumiesz, jeśli nie będziesz czegoś wiedział, to nie powiesz. Czyli wrócisz do mnie przynajmniej na wspólne modły. Wiesz dzięciole, takie bhaalowe – uśmiechnęła się. - Kogoś zabijemy, zabawiając się wcześniej. Potem natomiast znowu mnie przelecisz – stwierdziła profesjonalnym tonem budowniczego, który planuje wykonanie jakiegoś domu. Bez uczucia, za to pewnie.

- Ten kupiec będzie wtedy także. Jeżeli chcesz, możesz go sobie wziąć … jeśli się jeszcze sprawisz. To dureń. Miał nam zagwarantować dojście do majątku swojego ojczulka, tymczasem nici. Nie lubię durniów – kontynuowała. - Ponadto jest cieniutki w łóżku. Nieprzydatny śmieć. Dobrze dzięciole – rzuciła. - Spadaj. Leć do swojej dziupli. Wezwę cię. Nie radzę wypaplać. Pamiętaj, chociaż słowo … – uśmiechnęła się złowrogo. W jej głosie było coś, co kazało mu posłuchać. Skinął na do widzenia, rzucił kilka słów, ona również …

Kiedy doszedł do siebie był niemal ranek. Tylko na wejście potwornie ziewający koniuch obsłuchujący karczemną stajnię rzucił mu informacje:
- Ramsay? - Kenneth odruchowo zatrzymał się.
- Być może.
Koniuch widocznie nie zwracał uwagi na szczegóły. Był prostym, obskurnym, ale bezwzględnie uczciwym osobnikiem, czyli kimś, kto niespecjalnie przystawał do zasad wyznawanych przez Kennetha.
- Przyszła ta twoja cizia. Wiesz, ta pyskata. Powiedziała, żeby ci przekazać, że jej ojciec rzeczywiście wysłał kogoś do lasu, cokolwiek to znaczy, ale ten ktoś jeszcze nie powrócił. Toteż tata jest wkurzony. Chce cię widzieć, żeby ci powiedzieć, żebyś się walił.
- To wszystko? - ocenił nadzwyczaj spokojnie Kenneth. - Effie była w nocy?
- Naprawdę gadała znacznie dłużej, ale wiesz. Tak mniej więcej, to tak. Tak, nocy, jakąś godzinę temu. Muszę wracać do roboty. Ustatkowałbyś się – cóż, koniuch lubił dawać dobre rady. Także to go różniło od rozmówcy.
- Chyba jej zależało – mruknął do siebie Ramsay. Poszedł spać. Zastanawiał się, czy kazać się obudzić przed spotkaniem na 10-tą.

Marcus von Klatz i Mizzrym Lisse’ar

Drow i człowiek wędrowali najpierw wygodnym, kupieckim traktem, a potem polną drogą. Ścigani spojrzeniami niechętnymi oraz niepewnymi. Cóż, drowy przeważnie były zabijane, więc spojrzenia, nawet najbardziej gniewne, stanowiły jednak jakiś postęp. Później minęli zabudowania pałacowe, budynki dla służby oraz gospodarcze. Przed nimi rozpościerała się ściana parku powoli przeobrażającego się w ciemny las. Noc była ciemna. Dla drowa stanowiła przyjemną odmianę po rażącym świetle słońca, ale Marcus miał problem, aby dostrzec własny nos.

Ognisko oświetlało przestrzeń na niewielkiej polanie. Wokół siedziała niewielka grupa, uzbrojona oraz otoczona tobołkami. Może 7 osób. Nieopodal stało kilka namiotów, parę wojłoków, natomiast ciekawostką, którą odnotował półdrow, stanowił brak koni. Raczej wątpliwe było, żeby wszystkie tobołki przytargali na własnych barach. Ponadto namiotów starczyłoby na kilkanaście osób. Gdzie więc przebywała reszta? Mieli nadzieję się tego dowiedzieć.

Czerwonowłosa młoda kobieta o ciele mogącym przyprawić o zazdrość kapłanki Sune oraz stroju składającego się z metalowych łusek spojrzała na nich.
- Hałasujecie niczym konie – jej chłodny, przywykły do wydawania poleceń głos kontrastował z seksownym wyglądem. Jednak nikt z jej kompanów wydawał się nie dostrzegać tego faktu.


- Czego tutaj chcecie, prostaki? – wyniosły głos mężczyzny z różdżką w dłoni został przycięty przez wejście Czerwonowłosej.
- Spokojnie, Edwin. Sami nam powiedzą. Nieczęsto zdarza się ktoś, kto podróżuje w towarzystwie drowa. Nieczęsto zdarza się drow, który tak naprawdę nie jest drowem.
Musiała mieć oczy niczym kocica i niezwykły dar obserwacji.
- Dobra szefowo, ale mówcie szybciej, bo nie lubimy czekać – dało się wyczuć złośliwość oraz pewność siebie w chełpliwych słowach. Niewątpliwie, ów wypacykowany Edwin z misternie trefioną brodą, kilkoma kolczykami w brwiach i w nosie oraz pierścieniami, które, prawdopodobnie mogły być magiczne, był znacznej mocy czarodziejem. - Drow! - powtórzył, jakby teraz dopiero zajarzył. - Drow, hehe, drowi pomiot.
- Edwin – mocniej powiedziała kobieta stopując maga. - Słuchamy – zwróciła się do Harfiarzy.


- Podróżujemy z Longsdale szukając pracy – wyjaśnił oględnie Marcus. Od czerwonowłosej biła charyzma. Można ją było lubić lub nie, ale wzbudzała respekt.
- W Silverymoon jest sporo pracy dla służby. Do noszenia worów się nadajecie. No, może drow jeszcze do czego innego – w głosie czarodzieja widać było niechętne uznanie dla tej rasy. To niosło ze sobą rozmaite implikacje oraz wiele mówiło na temat charakteru tego właśnie człowieka.
- Nie szukamy roboty dla służby. Jesteśmy orężni. Szukamy jakiejś kompanii najemników, albo grupy poszukiwaczy. Czegoś, gdzie dobrze płacą.
- Najemników? Ciekawe. A jakież macie doświadczenie? Nie wyglądacie na typowych drabów. Człowiek oraz drow. Ciekawa parka.
- Znamy się od niedawna – starał się wytłumaczyć mnich. - Walczyliśmy przeciwko sobie w wojnie gangów w Longsdale. Jako jedyni przeżyliśmy i postanowiliśmy podróżować razem. No wiecie. Po tym starciu w mieście, wszyscy byli ścigani. My akurat zwiewaliśmy w jednym kierunku. Zamiast się mordować dla radości gwardzistów, woleliśmy razem przebić się przez obławę. Zatłukliśmy kilku, potem zaś … pewnie sami wiecie. Wspólna walka łączy bardziej niż plewienie ogródka.
- Owszem – skinęła Czerwonowłosa. - A dlaczego tylko ty się wypowiadasz? Twój towarzysz milczy cały czas.
- Może nie zna naszego języka? - rzucił Edwin.
- Niemożliwie – odpowiedziała mu kobieta. - Był w gangu. Musiał się jakoś dogadywać z innymi. Zaś język drowów … chyba niewielu nawet czarodziejów go zna – miała rację. Właściwie niemal nikt nie posługiwał się tą mową poza naprawdę wyjątkowymi przypadkami.
- Ja znam.
- Owszem, słyszałam. Ja także. Ale kto oprócz nas w całej okolicy? Może nasz ludzki gość? Łatwo to będzie sprawdzić – to była kolejna niepokojąca informacja. Ta grupa nie była zwykłą partią rzezimieszków. - Jednak to teraz nieważne, gdyż drow – niedrow musi umieć posługiwać się wspólnym, jak sądzę.
Marcus i Mizzrym przez chwile milczeli.
- Mówicie, że szukacie pracy jako najemnicy?
- Tak, nie lubimy nudy ani noszenia worów.
- Dobrze, wobec tego znaleźliście. Rozłóżcie się tam – wskazała na jeden z wojłoków. - Tam znajdziecie też jakiś namiot do spania. Żarcie w kociołku.
- Ależ … - Edwinowi niemal odjęło mowę.
- Wiem, co robię – odparła. - Edwin, dopiero wróciłeś z Silverymoon. Odpocznij gdzieś, pewnie będziemy mieli jakąś robotę. Wole mieć sprawnego maga – stwierdziła. - Potrzebujemy ludzi, oni zaś potrzebują pracy. Trzy sztuki złota dziennie. Przynajmniej póki mamy zlecenie – podała wręcz doskonałą opłatę, której odrzucenie byłoby nadzwyczaj dziwne. Najemnicy zazwyczaj zarabiali przynajmniej połowę mniej. - Na nudy także się nie zanosi. Teraz zaś przedstawcie się. Nazywam się Flamia. To Edwin czarodziej, a to Skip, Trench, Dosty, Hally i Valkiria – prezentował poszczególnych członków swojej drużyny. - Część naszych załatwia jeszcze pewne sprawy. Teraz wasza kolej. Kim jesteście, skąd przybywacie. Tylko dokładniej. Oraz co potraficie.

To było naprawdę dziwne. Przyjęła ich do kompanii ot tak. Bez szczegółowej rozmowy, a raczej chcąc przeprowadzić rozmowę już po przyjęciu. Jakby się bała, że odejdą … a może miała inne powody … naprawdę dziwne. Obydwaj zdawali sobie z tego doskonale sprawę.

Igan Mardock

Karczma Jana Dwa Topory miała powitać go ciepłym śniadaniem. Rankiem, gdzieś kwadrans po dziewiątej, może nieco później, nie było wielu gości w karczmach. Właściwie niemal wszystkie przybytki tego typu wczesna porą świeciły pustkami, toteż miał nadzieję na chwilę spokoju. Jak zwykle przyszedł przewidująco wcześniej. Dobry kubek porannego piwa dubeltowego, którego produkcją słynęła knajpa, ponadto ser, parę pajd chleba, może coś mięsnego … Tak, miało być wspaniale. Cudowna noc. Najpierw coś sadystycznego, potem erotycznego. Ekstaza. Cudowne połączenie, którego dwoma dopełniającymi się składnikami byli: on oraz rudowłosa dziewczyna. Pomimo gadania Yllaatris …

Otworzył drzwi. Za nimi stal człowiek z wyciągniętym mieczem. A obok niego jeszcze kilku podobnych. Znał te mundury. Gwardia miejska. Oprócz niego Jan oraz jeszcze ktoś.


Człowiek uśmiechał się, a zmęczony całonocną zabawą Igan był nieco zaskoczony. Przydarzało mu się to niezwykle rzadko. Wprawdzie nie latami, ale rozsądkiem zazwyczaj mógł pobić kilku starców. Ale jednak … to była karczma Harfiarzy. Coś wyraźnie zagrało kompletnie nie tak, jak właściwie powinno.
- Igan Mardock? Wiem, że tak. Zostajesz zatrzymany za zabójstwo Rhistela Amblecrown z zacnego rodu Silverymoon. Popełniłeś błąd, Igan – uśmiechnął się paskudnie. Nachylając się szepnął – Rhistel był ciotą. Zaproponował, że cię przeleci, nie zgodziłeś się, pokłóciliście się, ale żeby mu dziękować nożem? Widziano cię późnym wieczorem, jak wchodziłeś do jego pokoju. Tak to właśnie było? Powiedz chłopcze.
- Igan – karczmarz stał za kontuarem twardo wpatrując się. - Moja córka znalazła rano otwarte drzwi oraz przebitego sztyletem Rhistela. Dziewczyna zemdlała – rzucił gniewnie. - Wcześniej zaś ten pan – wskazał na kolejną osobę – potwierdził, że widział cię wchodzącego do jego pokoju. Zaraz potem zaś było słychać krzyki. Nie wiem, co się stał, ale oczekuje wyjaśnień. Sensownie brzmiących, wyjaśnień.
- Tak, tak, przysięgam – Igan znał ten krzyk, pełen przerażenia oraz prawdziwej szczerości jakiegoś szewca czy krawca. - To był on. Na pewno, widziałem łajdaka! Wtedy, późnym wieczorem, kiedy szedłem spać. Nie zwróciłem uwagi na wrzaski, bo nic mi do tego, ale kiedy zaczęli przepytywać doskonale sobie przypomniałem.
- Zacny Janie – zwrócił się gwardzista – nie chcemy ci robić zamieszania.
- Zamieszanie zrobiło się wcześniej. Róbcie swoje. Rozumiem to. A czy to ten pan zawiadomił was?
- Nie. Rozkazem radcy Altona Wisdbroma przyszliśmy tutaj. Właściwie zaś radca odwiedził rano naszego porucznika wspominając, że przypadkowo spotkana osoba poformowała go, że dokonano tutaj zabójstwa. Nie chciał wierzyć, ale poinformował porucznika prosząc, żeby na wszelki wypadek sprawdził cała sytuację. Szczerze mówiąc, takich donosów dostajemy sporo, ale kiedy to donos radcy, sam pan rozumie. Weszliśmy akurat natykając się na pańską córkę.
- Tak, sprzątała rankiem. Robi to codziennie.
- Właśnie. Zapytaliśmy o pana Rhistela, to poszła zobaczyć, czy jest. Nie wierzyliśmy, że coś się stało, ale kiedy otworzyła drzwi. Sam pan przecież rozumie, byliśmy zaskoczeni.

Lady Illaatris

Yllaatris i dziewczyny ubrały odurzonych jeszcze strażników miejskich. Następnie oprowadziły ich do tylnej brany. Poszło nawet łatwo, gdyż Elisys musiała naprawdę dobrze doprawić ziołami wino, więc mężczyźni byli podatni na wszelakie sugestie i dali się prowadzić jak dzieci.
Tuż przy furtce Yllaatris pociągnęła ze rękę dowódcę patrolu. Przywarła do niego ciałem i wyszeptała namiętnie do ucha.
- Powiedz mi .- Palcem wodziła po jego ciele tuż w okolicach pasa. - Powiedz mi, chociaż jak się nazywasz? Żebym wiedziała kogo wspominać. - Uśmiechnęła się zalotnie patrząc mu następnie w oczy.
- I... Ivan Długi. - Odparł tamten. - Kapral Ivan Długi. - Poprawił się.
- Kapral Ivan Długi. - Powtórzyła kobieta. - To była niezapomniana noc. - Dodała po chwili udając zręcznie zawstydzaną pannę.
Kapral już szykował się, by ucapić pierś kobiety, ale kapłanka jednym ruchem wypchnęła go po za granicę swojej posesji i zamknęła bramkę na klucz.
Skołowani mężczyźni ruszyli ospale przed siebie.
Yllaatris oparła się o ścianę żywopłotu. Westchnęła z ulgą i udając, że strzepuje jakiś brut z dłoni rzekła sama do siebie.
- To pierwszy problem z głowy. Trzeba choć chwilkę się przespać, rankiem zaś iść do Jana.

Krótka drzemka oraz szybka kąpiel przywróciły Yllaatris normalną energię. Dzień był piękny, słońce świeciło, ptaki zaś uskuteczniały fantastyczne trele. Spotkanie mieli około 10-tej rano, zaś karczma Jana była stosunkowo niedaleko. Wystarczająco czasu, żeby przeczytać korespondencje, która właśnie nadeszła rankiem. Najpierw od kupca, z samego rana. Zaprasza na spotkanie przy jakiejś okazji. Póki co, nigdzie się nie wybiera, więc niech go Yllaatris odwiedzi, kiedy będzie jej dogodnie. Szambelan … przyjął ofertę. Może uznał to za formę miłego do widzenia lub chęcią utrzymania znajomości.

Cytat:
Droga Przyjaciółko

Radosnym dostałem ten list. Nasze poprzednie spotkanie, niestety, podminowane było twoimi zbędnymi nerwami, ale doskonale rozumiem, że jako kobieta masz do tego prawo. Nie mniej, jako kapłanka światłej Sune doskonale wiesz, jak ważna jest miłość. Nie będę wyjaśniał szczegółów w liście, ale wiesz o co chodzi oraz wiesz, ze czyni mnie to szczęśliwym oraz zadowolonym. Wybrana przeze mnie osoba jest niezwykle czuła oraz widać, jak bardzo mnie kocha. Odpłacam jej tym samym. Nie oznacza to jednak, że chcę zerwać znajomość. Łączy nas wiele wspólnego. Chociaż nie możemy być ze sobą, jak dawniej, to przecież niekiedy wspólna rozmowa w obecności owej osoby na pewno nie zaszkodzi. Dla nas byłaby zaś miłym przypomnieniem. Tymczasem szczerze przyjmuję Twoja ofertę wieczoru kawalerskiego. Ustal kiedy oraz daj znać

pozdrawiam
Twój szczery przyjaciel
Potem było imię, nazwisko, tytuł oraz dopisek:

Cytat:
Ps. Wybrana przeze mnie osoba pozdrawia Cię również. Siedzi bowiem obok mnie wspomagając pisanie tego listu. Dziękuje ci również za dotychczasowe wsparcie mojej osoby. Sama więc dostrzegasz, jaka to miła oraz uczynna osoba.
Była jeszcze jakaś korespondencja od wielbiciela pytającego o rudowłosa piękność, ale kapłanka nie przeczytała. Zaciętą trzymając minę ruszyła do przodu wpadając do karczmy Jana pół godziny przed terminem.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 11-09-2010 o 17:20.
Kelly jest offline  
Stary 13-09-2010, 17:30   #15
 
Mizzrym's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizzrym nie jest za bardzo znany
Przywódczyni bo ta kobieta z pewnością zasługiwała na takie miano była dla Mizzryma niezwykłym zjawiskiem. Piękna. Oceniając nawet w elfich kategoriach można było śmiało tak o niej powiedzieć. Długie ognistoczerwone włosy idealnie komponowały z pełnymi wyrazistymi ustami, delikatne kości policzkowe nadawały twarzy smukły i chłodny wyraz pasujący do jej charakteru. Oziębły ton głosu przyprawiał o ciarki półdrowa wywołując w jego głowie jedno z mało przyjemnych wspomnień, takim samym tonem zwracają się Matki Opiekunki do swoich podwładnych. O tak. Gdyby temperament i sposób bycia tej kobiety zamknąć w ciele mrocznej elfki, śmiało mogłaby konkurować o najwyższe zaszczyty w oczach Loth. Po raz pierwszy do kilku dekad Mizzrym był zafascynowany ludzką kobietą. Czuł się z tym dziwnie. Dziwnie przyjemnie, pomimo dystansu a może nawet strachu jaki odczuwał do tej kobiety było w niej coś pociągającego i wyzywającego.
- …teraz wasza kolej. Kim jesteście, skąd przybywacie. Tylko dokładniej. Oraz co potraficie – kobieta wyraźnie żądała odpowiedzi zamiast zadawać pytań.
- VENDUI' – półdrow postanowił zagrać swoją role - Ja DOER z Ched Nasad, Miasto Błyszczących Pajęczyn. Ched Nasad zostało ELGG znaczy zniszczone. Ja uciekł na Powierzchnie do CHE'EL Longsdale gdzie zajął się pracą najemną. Mam talent FAERL znaczy magia i walczyć potrafie. W Longsdale wojna pomiędzy QU'ELLARN większość towarzyszy zginęli. My toczyć zacięty bój – Mizzrym wskazał na Marca przy okazji świetnie kalecząc Ogólny wplatając co raz słowa we własnym języku. Przypomniał sobie pierwsze lata na powierzchni kiedy uczył się wspólnej mowy. Na szczęście dzięki częstym spotkaniom z Silko Thuragarem elf świetnie rozwinął swoje umiejętności oratorskie, toteż snucie bujd przychodziło mu dosyć łatwo. Delikatne rozbawienie jego sposobem mówienia pojawiło się na zimnej twarzy Czerwonowłosej.
- Musisz być doprawdy wprawnym szermierzem skoro sprawiłeś drowowi trudność w boju – odezwał się ktoś z lewej. Z tego co udało się zapamiętać człowiek miał chyba na imię Dosty i przyglądał się od dłuższej chwili Marcowi.
- Bzdura! – wykrzyknął barczysty mężczyzna okuty w zbroję nabijaną kolcami. Tego Czerwonowłosa nazwała Trench – Bzdura powiadam! Takie chuchro zmiażdżę jednym ciosem – spleciona w kuce siwa broda nerwowo łopotała gdy mężczyzna wygrażał Mizzrymowi.



Od samego początku przyglądał się niechętnie przybyszom i nic nie wskazywało na to by miał ich polubić. Chwycił kawał pieczonego mięsa, zagryzł i zapił wychylając energicznie bukłak.
- Później pojawiła się Gwardia i my uciec z Longsdale. Ja i RIVVIL zawiązać pokój.
- L'ALURL ABBIL ZHAN DO'BAUTH? – wtrąciła kobieta – Najlepszym przyjacielem jest Twój wróg – wyjaśniła. Sposób w jaki posługiwała się ojczystą mową mrocznych elfów był zdumiewający
- DOS QUA'L. Zgadzam się – Półelf skłonił się w stronę przywódczyni. Coś zwróciło jego uwagę w głębi lasku. Dostrzegł dwa, później cztery, piątkę pewnie zbliżających się cieni.
- Jesteście spóźnieni – kobieta nawet nie odwróciła wzroku od Mizzryma zupełnie jakby wyczytała to wszystko z jego zachowania. Było w niej naprawdę coś niezwykłego. Niezwykle przerażającego – Poznajcie resztę kompani. Talving, Dantiba, Dantven, Laverol i jego brat Verillon. Kobieta imieniem Dantiba, odziana w dopasowaną skórzaną kurtę i spodnie z niewielką kuszą przymocowaną na lewym udzie przyklęknęła przy Ognistowłosej składając najwyraźniej szybki raport, robiąc to na tyle cicho by nikt poza nią nie usłyszał ani słowa.
- Doskonale – przywódczyni wstała z zwinnością młodej kocicy po raz kolejny zachwycając swoją sylwetką. W świetle ogniska dało się dostrzec jej delikatną, wręcz aksamitną skórę która nie zdradzała nawet odrobinę siły jaka biła od przywódczyni. Wręcz przeciwnie, gdyby nie pleciona kolczuga, metalowe, misternie wykonane karawasze i utwardzane skórzane spodnie oraz buty, można by powiedzieć że jest arystokratką która w życiu nie zaparzyła sobie własnoręcznie herbaty.
- Skip! Hally! Weźmiecie pierwszą wartę. Wy dwaj rozłóżcie się czym prędzej z rana będę miała dla was zajęcie więc radze się wyspać – z łatwością poderwała miecz wykręcając nim pełny okrąg i zarzucając go płazem na ramię. Jeszcze przez chwilę Mizzrym gapił się na jej doskonałe pośladki falujące zachęcająco przy każdym kroku. Spojrzał porozumiewawczo na mnicha i zabrali się do przygotowania noclegu. Rozbicie namiotu elf pozostawił mnichowi, w pomroku nie miał okazji robić takich rzeczy toteż wolał się nie kompromitować. Kilka chwil później ich „chatka” stała już gotowa wyściełana wewnątrz kocami. Mark ułożył się wewnątrz natomiast elf postanowił skorzystać jeszcze przez chwile z przyjemnej odmiany jaką był otaczający go mrok. Przysiadł tyłem do obozowiska wypatrując w głąb zagajnika, odpłynął myślami do Ched Nasad…do twarzy matki i dni spędzonych na ulicy…Z letargu wyrwał go potężny kopniak prosto w plecy który posłał go jego ciało prawie metr dalej, elf odruchowo przetoczył się przez lewe ramię jednocześnie dobywając sztyletu zza pasam i kiedy stanął już w szerokiej pozycji wyciągając prawą dłoń z orężem przed siebie zauważył Trencha stojącego pewnie z rękoma założonymi na piersi.
- Taki z Ciebie wojownik jak z psiej skóry futro – zaśmiał się olbrzym.
Mizzrym skoczył naprzód dokładnie w chwili w której Trench zaczął wyciągać miecz, ale Mizzrym nie zawracał sobie tym głowy. Rzucił się wymierzając kopniaka w rękojeść miecza. Trafił i zanim olbrzym zdążył wyjąć oręż do połowy ostrze wróciło do pochwy, a elf wymierzył kolejny cios, tym razem pięścią w nos Trencha. Wojownik zasłonił się potężnym, wyposażonym w kolce barkiem zmuszając półdrowa do zrezygnowania z ataku i tym samym odsłonięcia się. Cios wylądował w okolicach nerek rzucając Mizzrymem po raz kolejny, kiedy złapał oddech gigant już nacierał na niego trzymając nad głową miecz. Elf w ostatniej chwili zdołał przetoczyć się pod ramieniem napastnika gdy ten opuścił oręż w miejsce gdzie przed chwilą znajdowała się jego głowa i Mizzrym uświadomił sobie że olbrzym nie miał zamiaru toczyć z nim bezpiecznej potyczki. Kolejny cios najemnika okazał się wydłużyć o uderzenie serca; Mizzrym zdołał ominąć ostrze i uderzyć przeciwnika w nadgarstek. Niestety Trench zdołał utrzymać miecz i kiedy cofnął rękę, ostrze przejechało po kciuku elfa.
- Hahaha! Dobre sobie – Huknął najemnik i rzucił się do kolejnego ataku tak szybko że w jego przypadku zdawało się to być niemożliwe.
Mizzrym uskoczył do tyłu, blokując a raczej ledwie zbijając potężne ciosy i odskakując, żeby uniknąć kolejnych. Parując i uskakując cofał się coraz bardziej oddalając się od ogniska. Krople potu na czole Trencha uspokoiły elfa. Oczywiście póki co przegrywał, ale człowiek coraz szybciej się męczył a jego ciosy były coraz wolniejsze i słabsze. Widocznie nie spodziewał się że ktoś będzie w stanie tak długo dotrzymać mu kroku. Wtedy pojawiła się okazja. Trench zaatakował tnąc pionowo z góry a potem na odlew i kiedy Mizzrym zanurkował pod ostrzem sztych miecza wgryzł się w pień za plecami elfa, który w tej samej chwili z kucek wybił się w powietrze stawiając lewą stopę na głowni miecza na wysokości zastawy a prawą wymierzył potężnego kopniaka w skroń olbrzyma. Człowiekowi zadzwoniło w uszach i wypuścił miecz z ręki zataczając się w tył. Mizzrym wylądował kilka kroków za nim z sztyletem gotowym do zadania kolejnego ciosu. Przez chwile zastanawiał się czy nie lepiej byłoby teraz wymierzyć mu pchnięcie w kręgosłup który był nieosłonięty na wysokości lędźwi i zakończyć cały ten cyrk. Niestety ta chwila wystarczyła Trenchowi na wyrwanie miecza z pnia i przystąpienia do kolejnej szarży. W tej samej chwili dało się słyszeć szczęk metalu i ostrze olbrzyma uniosło się w górę wytrącając go tym samym z równowagi.
- Dosyć! – zimny głos przeszył powietrze i dopiero teraz Mizzrym zauważył Czerwonowłosom, która opierała dłoń na głowicy swojego miecza.
- Trench – zwróciła się do człowieka – czy Ty naprawdę nie możesz wytrzymać dnia bez rozróby! – skarciła go obrzucając oburzonym spojrzeniem – UK PHILITHE DOS – zwróciła się do Mizzryma – XUAT TLU RATH’ARG. ELGG KA INBAL!!! – obrzuciła go gniewnym spojrzeniem i odeszła.
Elf wrócił do namiotu i długo jeszcze gryzł się z słowami wypowiedzianymi przez kobiete. „On Cie nienawidzi. Nie bądź tchórzem. Zabij jeśli musisz”. Odpoczynek przyszedł dużo później.
 
__________________
KHALESS NAU USS MZILD TAGA DOSSTAN
Nie ufaj nikomu poza sobą
Mizzrym jest offline  
Stary 14-09-2010, 10:05   #16
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Poranek wstał rześki. Ptaszki śpiewały radośnie za oknem. Kapłanka wypoczęta, może nie tak bardzo jakby tego naprawdę potrzebowała, wstała z nową energią do pracy.
Zbędnego balastu, jakim byli strażnicy miejscy, już nie było. Na szczęście.
Po kąpieli, zadowolona z siebie i życia Yllaatris udała się na śniadanie do kuchni, gdzie zebrała się już cała wesoła rodzinka, no nie cała, jednego brakowało.
- Dzień dobry moi kochani. - Kapłana aż tryskała radością życia.
- O proszę... - Elisys z ironicznym uśmiechem na twarzy przywitała się pierwsza. - Widzę, że komuś humor dopisuje. Dobrze się bawiłaś poprzedniej nocy?? - Zapytała ironicznie.
- Nie gorzej niż ty, kochana. - Yllaatris odwzajemniła jej uśmiech.
- Coś panie wstały dzisiaj chyba lewą nogą?? - Wtrącił się Kevaver smarując sobie ciemne pieczywo dżemem truskawkowym.
- Życzę ci takiego samego dowcipu z jej strony. - Elisys tym razem elfa obdarzyła uroczym uśmiechem typu “zabiję, wypatroszę, wykastruję.”
- No przecież tylko żartowałam. - Yllaatris zupełnie nie wiedziała o co chodzi rudowłosej, albo udawała, że nie rozumie.
- Wiesz?? - Elisys już normalnym tonem zwróciła się do szefowej. - Zaczynam podejrzewam, że szambelan nie staje... - Tu zrobiła długa pauzę, jednocześnie nalewając sobie pachnącej kawy do filiżanki. - ... na wysokości zadania, moja droga.
- Łuuuuuuu... - Kevaver pytająco spojrzał na szefową. - Od dawna?? I ty biedna się tak męczysz w tym celibacie?? Nic dziwnego, że masz zły humor.
Po kuchni rozszedł się śmiech zebranych i tylko biedna Darsys nie wiedziała co ze sobą począć, czerwieniąc się bardzo. A pozostali zaczęli głośno komentować negatywne skutki długotrwałego braku dobrego seksu. Że na cerę źle działa. Że nieużywane części ciała obumierają. Że niedługo ich szefowa, to zamieni swoją kamienicę na celę w świątyni Ilmatera.
- Yllaatris. - Elisys ledwo wypowiadając słowa, dodatkowo przerywane śmiechem udzieliła szefowej kolejne dobrej rady. - Ostatnio przyprowadzasz do domu tyle ciekawych facetów. O ten z przedwczoraj też był niczego sobie. Wyglądał mi na takiego co to lubi się zabawić. - Szturchnęła przy tym siedzącą obok niej kapłankę i puściła oko do zażenowanej służki. - Musisz go tu koniecznie jeszcze raz przyprowadzić. I tego z wczoraj też.
- No proszę. - Elf spojrzał pytająco na koleżankę. - Nowy obiekt?? No podziel się wrażeniami.
- Młody. - Rudowłosa zaczęła. - Jurny byczek... -
W tym domu dzielenie się wrażeniami ze swoich łóżkowych wyczynów nie było czymś dziwnym.
- Młody powiadasz??- Tym razem Araella wtrąciła swoje trzy grosze, wkładając do ust winogrono. Chyba już miała to we krwi, że ten gest jej wykonaniu podnosił ciśnienie panom. - Za dziewice się zabierasz?? Co by ich smoki nie pożarły??
- Młody nie znaczy niedoświadczony. - Ten błysk w oku rudowłosej świadczył o pełniej satysfakcji.
- Ale czegoś go jeszcze nauczyć można?? - Zapytał elf.
I tak, przy kolejnych salwach śmiechu i dowcipach toczyła się ta rozmowa o nowym znajomku Lady Yllaatris.
Sama kapłanka nie miała już ochoty na dalszą rozmowę na te tematy, ani czasu. Dlatego skończywszy posiłek udała się do swoich spraw. A speszona Darsys poszła w jej ślady.

Po śniadaniu Yllaatris przeczytała co bardziej interesujące ją listy. Zarówno szambelan jak i kupiec wyrazili ochotę na spotkanie, co bardzo ucieszyło Yllaatris. Odpisać postanowiła im później, gdy wróci ze spotkania u Jana.
Miła nadzieję, że jeżeli przyjdzie wcześniej, to znajdzie chwilkę na wymienienie kilku znań z Iganem. Miała zamiar złożyć mu pewną propozycję. I miała nadzieję, że dla chłopaka będzie ona interesująca.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 14-09-2010, 21:28   #17
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Przy współudziale Efci i Kelly'ego

Igan wyszedł z domu lady Yllaatris wczesnym rankiem. Nie można było powiedzieć, że jest wyspany, jednak... To był ten szczególny rodzaj zmęczenia, który... tak naprawdę nie był zmęczeniem. Wrócił szybko do karczmy "Pod Krogulcem", cały czas stanowiąca jego bazę, i ubrał nową koszulę. Kilka chwil poświęcił na przetarcie karwaszy i katany. Było jeszcze trochę czasu, ale postanowił zjeść śniadanie w karczmie Jana. Kilka osób tam mieszkało, więc można było liczyć na jakieś sensowniejsze, niż poprzednie, zapoznanie; przy posiłku. Chłopak ponownie znalazł się na ulicy, zimne powietrze owiało twarz...


*****


TO...

Było zaskoczenie. Niewątpliwie to było zaskoczenie. Cała gadka, całe zdarzenie było jedną wielka ustawką. Takie zagrywki nie były Iganowi obce, często wykorzystywało się tak zwane "prawo" czy "system" dla osiągnięcia własnych celów lub Na dodatek najwidoczniej robioną na szybko, bo wszystko się kupy nie trzymało za dobrze... Igan rozważył kilka możliwych w tym przypadku scenariuszy, najsensowniejszy wydał się ten zakładający jakieś wyjaśnienia, przynajmniej Jan wydawał się rozsądnym człowiekiem; nie mówiąc już o tym, że wiedział w co chłopak jest zaplątany. No dobrze, porozmawiajmy i może się jakoś to uda odkręcić... "Bo do cholery jasnej po kiego wała miałbym go zabijać... i zostawiać świadka??! Zwłaszcza zostawiać świadka" - pomyślał - "Bądźmy poważni."


- Sensownie brzmiących? - Igan starał się nie roześmiać w twarz wszystkim łącznie z Janem grającym nagle dobrego ojczulka. To wszystko zaczynało przypominać... szeroko zakrojony spisek. Jednego wyeliminowano, drugiego właśnie usiłowano. Ucieczka była bardzo złym rozwiązaniem - byłaby odczytana jako przyznanie się do winy, a na to póki co nie mógł sobie pozwolić. Również nie mógł sobie pozwolić na aresztowanie. - Panowie, najpierw posłuchajcie siebie, a potem mówcie o sensowności... Jak to było? Ah, już wiem. Ten pan - wskazał ręką na człeczynę - doskonale grający przerażonego krawca widział mnie tutaj wczoraj wieczorem. Kto jeszcze mnie widział? Karczma zapewne pustą nie była. I co dalej? Jakiś anonim zawiadamia Radcę Wisdborna o tym, że dokonano tutaj morderstwa. Ciekawe skąd ten anonim to wie, skoro zwłoki odkryto dopiero rankiem? Równie ciekawe jest dlaczego zawiadamia radcę, a nie straż miejską, co byłoby i szybsze i bardziej poprawne... A, i oczywiście - dziękuję, że uważacie mnie za takiego idiotę, który w spokoju powraca rano na miejsce zbrodni, zamiast opuszczać miasto... Przecież to wszystko się kupy nie trzyma. Nawet jak na wrobienie mnie w jakieś bagno trochę to naciągane, ale widocznie komuś się spieszyło i poskładał historyjkę byle jak... Jeżeli faktycznie mnie tu widziano to zapewne znajdą się inni świadkowie i nie będzie problemu z ustaleniem w co byłem ubrany i o której godzinie podobno tutaj byłem... A potem porozmawiamy ze świadkami, którzy widzieli mnie w zupełnie innym miejscu. A sprawę skąd radca Wisdbrom wiedział o trupie w pokoju szybciej niż właściciel karczmy pozostawiam już wam do rozwiązania.
- Dość, śmieciu - gwardzista podniósł rękę, jakby mając zamiar uderzyć, ale się powstrzymał. - Nie twoja głowa, skąd mądrzejsi oraz lepiej postawieni maja swoje wieści. nas to także nie interesuje. Skoro kazali wziąć, to bierzemy. nic nam do tego. Tylko ze względu na szacunek dla Jana nie dostałeś po mordzie, ani nie zostałeś związany. Jan miał pewne wątpliwości, dlatego myślelim ściągnąć tu kogo, jakiego urzędnika, coby przesłuchał cie oraz innych, gdzieś w wolnym pokoju. Ale pyskuj tak dalej, to zaraz bierzemy cie na odwach.
- Panie Eryku, panowie - odezwał się Jan. - Spokojnie. Wziąć go zawsze zdążycie, jeśli jest winny. Wierzcie, także czekam na jakieś rozsądne wyjaśnienie.
- Może miał wspólnika oraz ten wspólnik go wsypał - stwierdził jakiś gwardzista. - Bywa. Zaś bandziory często wracają tam, gdzie zabili. Możeś myślał, że nikt cie nie widział, taki zas powrót usunąłby podejrzenia. Spotkałem kiedyś takiego sprytka. Zaś pewnie karczma była pełna, ale kto pamięta innych?
- Ja bym nie pomniał, gdyby nie całe mordy, które ten człowiek zrobił - wtrącił się ów świadek.
- Cichaj człeku. Spytamy jeszcze ciebie.

“...całe mordy, które ten człowiek zrobił” - słowa rzekomego świadka praktycznie postawiły Igana w stan najwyższej gotowości - do wszystkiego. Kto u licha wiedział, że ma na rękach czyjąś krew? Ba, kto w Silverymoon o tym wiedział skoro przybył do miasta trzy miesiące temu i zachowywał się jak wzorowy obywatel... Jedynymi, których zakatrupił w tym mieście byli bhaalici wczorajszego wieczoru. Czyżby i ten poczciwina był z nimi? To miałoby sens...
- Mordy? Wspólnicy? Dawanie w mordę? - Igan rozważał coraz mocniej opcje ucieczki, ale póki co postanowił grać swoją rolę - Chyba mnie z kimś mylicie. Naprawdę staram się być uprzejmy w tym co mówię, ale nazwanie mnie jeszcze raz mordercą, zwłaszcza przez jakiegoś ciecia skończy się mało przyjemnie. Jeżeli macie jakiekolwiek dowody poza poszlakami to mnie aresztujcie, jeżeli tylko to moje słowa przeciwko słowom innego człowieka to słucham - kiedy niby popełniłem jakieś morderstwo? Moi świadkowie się nie liczą? Ciekawy rodzaj sprawiedliwości tutaj macie...





Rześka i radosna, zadowolona z siebie Yllaatris otworzyła drzwi do kraczmy Jana. Była wcześniej. Liczyła, że uda się jej załatwić te dwie sprawy prywatne. A potem mogli omówić ich wspólny “interes”.
I jakież było jej zdziwienie gdy ujrzała straż miejską w karczmie „Północne serce”. Coś się musiało stać.
Kapłanka potoczyła wzrokiem po zbiegowisku. Jan rozmawiała właśnie z jakimś przedstawicielem stróżów prawa. A dalej stał otoczony czterema innymi strażnikami Igan. Coś tu bardzo pokrzyżowało jej plany.
W tej samej chwili jeden ze stróżów prawa odwrócił się.
- Co tutaj pani, robi? Proszę wyjść.
- Ona, ona jest stąd. - Jan wtrącił się.
- Jak stąd? - Tym razem to dowódca zabrał głos.
- Eryku, bardziej stąd. Rozumiesz?? - Jan odparł. Widocznie miał z dowódcą jakiś układ, lub znali się nieco lepiej.
- Szlag. - rzucił Eryk - Dobra. Ale lepiej, żeby wyszła. Lepiej.
- Ja tylko do swojego pokoju. - Yllaatris spojrzała na Jana.
- To proszę iść. - Dowódca patrolu się odezwał.
- Ale za jakieś 10 może 20 minut muszę wyjść znowu. Jestem umówiona z szambelanem Carterem. Nie mogę się spóźnić. - Yllaatris wyrzuciła z siebie pierwsze co jej do głowy przyszło.
- Proszę pani, dlaczego mi to pani mówi. Jan za panią ręczy. Nic mi do tego, z kim się pani spotyka, jeżeli nie ze mną. - A następnie Eryk przeniósł swój wzrok na karczmarza. - Janie, przygotuj, proszę, jakiś pokój, ty zaś, Mały - Zwrócił się do największego draba spośród strażników. - Idź przyprowadzić jakiegoś urzędasa śledczego.
Za wysokie progi... - Dodała w myślach kapłanka, a na głos
- Ale ten pan - Tu wskazała na Igana. - miał udać ze mną.
- Ten pan, szanowna pani , jest oskarżony o zabójstwo. Zapomnę, co teraz pani powiedziała ze względu na Jana, ale radze albo wyjaśnić te słowa, albo ich więcej nie powtarzać.
- Jak to o morderstwo?? - Tym razem zdziwienie Yllaatris nie było udawane.
- Pani - Igan ukłonił się lekko, z prawie dworską manierą - Wydaje się, że mamy tutaj drobne nieporozumienie. Tutejsi stróże prawa musieli mnie z kimś pomylić. Zostałem właśnie oskarżony przez tego człowieka i jakiegoś anomima o morderstwo... Obawiam się, że wyjaśnienie tej sprawy zajmie chwilę... - “Cholera” - pomyślał Igan - “teraz opcja ucieczki stała się jeszcze mniej sensowna”.
- Pomylić? to się zobaczy, przyjdzie ktoś. Jak będzie trzeba, weźmie się maga wykrywającego kłamstwa. Tymczasem trzeba poczekać. Jeśli nie jesteś, chłopcze, winny, nie masz się czego obawiać. Doba czy dwie kozy jeszcze nikomu nie zaszkodziły, ale jeśli jesteś, wiesz, lepiej spróbuj ucieczki. Wtedy możemy dobyć broni, żeby cię zadźgać. Będzie lepiej dla ciebie - trudno powiedzieć, czy to była dobra rada, czy dokładnie odwrotnie.
- Doba lub dwie?? - Yllaatris wydała z siebie pomruk świadczący o irytacji. - Szambelan nie ma doby lub dwóch. Ja też tyle czasu nie mam. - Tu wzięła głębszy oddech, aby się trochę uspokoić. - Zacznijmy więc wyjaśnianie moich słów. - Popatrzyła na owego “świadek”. - Bo ten pan pracuje dla mnie.
"Oj droga to będzie inwestycja, droga." - Yllaatris kalkulowała różne opcje.

Igan nie miał doby, a tym bardziej dwóch. Najwidoczniej wszyscy - łącznie z wydawałoby się inteligentnym Janem - wydali już wyrok w sprawie. Zwłaszcza postawa Jana była zastanawiająca co najmniej z dwu względów - po pierwsze doskonale wiedział, że zarówno Igan, jak i zamordowany wpakowani byli w działalność związaną ze “sprawami wagi państwowej”, po drugie - w końcu to na jego podwórku... Jednak tutaj może po prostu zależało mu na jak najszybszym zamknięciu sprawy i odsunięciu podejrzeń byle dalej od utytułowanej karczmy. Cóż, trzeba to będzie załatwić inaczej. Lepiej czy gorzej okaże się za chwilę. Wyczekał na odpowiedni moment i kiedy kapłanka Sune kończyła swoją kwestię o pracy. Skoczył w kierunku świadka znajdując obszar pomiędzy strażnikami. Dwa potężne skoki spowodowały że wylądował tuż koło siedzącego mężczyzny. Sztylet wcisnął się w pulchną szyję delikatnie nacinając skórę:
- Ktokolwiek się ruszy. Zabiję! Jasne?!? - stanął za świadkiem i spojrzał na obecnych w sali. - NIe mam dnia...
Yllaatris z wybałuszonymi ze zdziwienia oczami zastygła w pół ruchu. I tylko otwarte usta świadczyły, że coś chciała jeszcze dodać.
- No to mamy problem i to duży. - Dodała w myślach. - I całe podchody szlag trafił. I genialny pomysł też.
- Nie mamy - smutno stwierdził Jan.
- Nie mamy - potwierdzil Eryk. - Teraz nie ma co wyjaśniać. Spróbuj go zabić, pójdziesz na stryczek. Teraz za napaść wykręcisz się może kopalnią. Radze zostawić to.
- Stul pysk! Teraz gramy według moich reguł. Jak chcesz coś dodać to zaraz ci pozwolę. - Igan miał dosyć gier na dzisiaj. - Masz pod ręką maga wykrywającego kłamstwa?
- Nie mam, ale zaraz przyjdzie. Ale to nie ważne. Napaść na tego człowieka wystarczy, żeby cie posadzić. To nawet dobrze. Lubię Jana. Teraz zaś także on nie będzie miał nic przeciwko temu.
- Dawno poznałem zacnego Honorego szewca. To biedny, ale dobry człowiek - Jan starał się zapanować nad nerwami, ale widać było jego wściekły wzrok. Honory przestraszony niemiłosiernie zwijał się w ręku Igana wypacając tony strachu.
- Do żadnej napaści by nie doszło jakbyś porządnie wykonywał swoją robotę. - odparował Igan całkowicie spokojnie.
- O to chodzi, że wykonywali!! - Yllaatris też była wściekła.
- Ciekawe. Mam inne zdanie. Z góry założyli, że jestem winny czegoś czego nie zrobiłem, a nie dam się zadzgać w kozie Radcy Wisdbromowi, który po kryjomu czci Bhaala. - Blef, mógł być prawdą, w tej chwili dawał odskocznię i - nawet jeżeli był tylko blefem - rzucał nowe światło na całą sprawę.
- Lepiej go puść, to może da radę jeszcze coś zrobić. - Kapłanka stała jednak spokojnie w miejscu.
- Tak, lepiej go puść - powiedział Jan. - Narobiłeś sobie kłopotu. Czci Bhaala? Możliwe, ale na razie mamy młodego idiote, który próbuje zadźgać człowieka za to, że go po prostu widział.
- Igan!! Puść w tej chwili tego człowieka i oddaj się w ręce stróżów prawa. - Yllaatris powoli traciła cierpliwość.
- Widział? Ciekawe, musiałbym umieć się teleportować, albo mieć swoją magiczną kopię. Mówiłem nie ruszać się!!! - chłopak cały czas kontrolował pomieszczenie - Tracę cierpliwość, albo moje przesłuchanie, odbędzie się tu i teraz, albo...
- A ty myślisz, że co oni chcieli tu zrobić?? - Kapłanka zamknęła oczy i jeszcze raz spróbowała się uspokoić.

Żołdacy najwyraźniej nie zamierzali skończyć sprawy pokojowo. Gdy pierwszy z nich się ruszył z zamiarem zaatakowania Igan odskoczył do tyłu:
- Uważaj, będziesz następna. - Krzyknął jeszcze wskakując na stół.
- Ty tępy, bezmózgi,... - Lista wyzwisk była długa.
- Rzeka!!! - krzyknął jeszcze.
Kilka metrów do najbliższego okna i skok w okienną ramę. Fragmenty drewna i szkła wyleciały razem z chłopakiem na ulicę. Cóż - dawno nie opuszczał karczmy w ten sposób. Szybki bieg do najbliższego zaułka, dalej, i w kolejny... aby w końcu jakby nigdy nic wyjść przy jakimś niewielkim placu targowym...




“Cholera jasna” - pomyślał - “znów całkiem poza prawem. Mam nadzieję, że trepy wyciągną jakieś wnioski z tego, że pulchny świadek ocalił swoje gardło. Jeżeli nie, to niech ich...”

Teraz pozostawało jedno pytanie i od odpowiedzi na nie zależało bardzo wiele. Jednak odpowiedź na nie musiała chwilę poczekać. Po pierwsze należało rozwiązać kilka poważniejszych problemów. Za marne pieniądze kupił u jakiegoś handlarza starzyzną płaszcz podróżny. Jeden z tych co wyglądają na “znacznie znoszone” i jakiś starą torbę podróżną. W zaułku przebrał się i mógł ostatecznie uchodzić za świeżo przybyłego do miasta. Silverymoon było wielkie i to pozwalało zniknąć - przynajmniej na jakiś czas. Jednak póki co podążył w kierunku domu kapłanki Sune. Niezależnie od wszystkiego trzeba było uregulować rachunki. Zresztą, może nie tylko rachunki. Od wyjścia z karczmy Jana mogły minąć dwa kwadranse, góra trzy, a już heroldowie informowali mieszkańców o jego ucieczce. Widać wszystko było przygotowane wcześniej, bo żadna straż miejska nie działała aż tak szybko. “Mogli coś jeszcze dopisać. Poszukiwany za zamordowanie połowy karczmy byłoby lepsze...” - pomyślał wściekły wchodząc do najbliższego sklepu. Kupił jakieś pieczywo i wychodząc zarzucił na głowę kaptur. Przez chwilę zastanawiał się nad całą sytuacją i była ona chora. teraz może jeszcze kogoś oskarżą o znajomość z nim - najlepiej Jana. Ktoś jednak w tym mieście szył bardzo grubymi nićmi... Cóż - Jan został dopisany do listy “ożenić kosę w dogodnej chwili”. Ciekawe czy on też był zamieszany w całą sprawę czy tylko grał przygłupa? Nieważne. Czas na takie rozważania przyjdzie później. Teraz trzeba było szybko dotrzeć do domu Yllaatris.
 
Aschaar jest offline  
Stary 14-09-2010, 21:57   #18
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- Proszę panią. Przykro mi, ale jest pani zatrzymana do wyjaśnienia. - Dowódca patrolu zwrócił się do kapłanki. - Nie mamy nic przeciwko pani, ale niestety, parę pytań pewnie pani zadadzą chcieliśmy wszystko załatwić tutaj, na prośbę Jana, ale teraz, przykro mi. Zatrzymuje panią, kiedy zaś wrócą moi ludzie, odprowadzona pani zostanie na posterunek. Po przesłuchaniu ważniejsi ode mnie zadecydują co rozrobić panią oraz pani wyjaśnieniami Ależ oczywiście, ja się nigdzie nie ruszam. - Uśmiechnęła się sztucznie.
- Janie, przekaż proszę pozostałym, co się stało. Szczególnie Aerie, Jehierii i Orlammowi. A gdyby ktoś dziś o mnie pytał, to przeproś w mym imieniu za nieobecność i wyjaśnij, że się skontaktuję najszybciej jak się da.
- A ja tu nie mogę złożyć wyjaśnień?? - Ponownie spojrzała na dowódcę straży
- Dobra tyle mogę zrobić. Domyślasz się, jak Jaheira będzie zachwycona - skinął Jan.
- Ja go własnymi rękoma uduszę jak dorwę. Idiota jeden. - Uśmiechnęła się do Jana
- Nie, kapłanko - Akurat wszedł urzędnik z Małym oraz ktoś wyglądający na maga w pucułowatej czapce oraz trzymający laskę.
- Wybaczy pan, ale bandzior, który zadźgał biednego Rhistela uciekł. Mamy tutaj jednak Świadka, czy zechce pan go przesłuchać oraz potwierdzić jego słowa?
- Oczywiście - Uznał urzędnik, zaś czarodziej dokonał niezbędnych czynności.
- Cóż, właściwie - po chwili stwierdził urzędnik - rzeczony rzemieślnik rzek prawdę.
- Jeszcze jedno, mamy kwestie tej kapłanki. - dorzucił Eryk.
- Któż to jest? - zdziwił się przybyły.
- Bliska znajoma tego bandyty Igana, która go zatrudniała.
- Lady Yllaatris, kapłanka Sune - Przedstawiał się Ylaatris
- Cóż, przesłuchanie - ocenił urzędnik.
-Właśnie - obydwaj ignorowali Yllatris, dopóki wreszcie urzędnik nie stwierdził. - Pani imię zapisze się na posterunku, kiedy zostanie pani zamknięta oraz potwierdzi przy przesłuchaniu, kiedy się ono odbędzie, jak ktoś będzie miał czas.
- Ja wiem, że czas to pieniądz. - Yllaatris tym razem popatrzyła na urzędnika - Każdemu z nas zależy, by tracić go jak najmniej.

- Taaaaaak? - urzędnik wydał nieokreślony dźwięk, najbardziej przypominający gdakniecie kury. - Dobrze, możemy porozmawiać tutaj. Jeżeli ma pani istotne informacje, które nie mogą zwlekać, to rzeczywiście mogę dokonać przesłuchania. Wstępnego - podkreślił. - Potrzeba kontynuacji zostanie ustalona po przesłuchaniu wstępnym. Panie Janie, proszę pokój.
- Mam gotowy - skrzywił się karczmarz.



Już po chwili Yllatris oraz urzędnik siedzieli w jednym z pokoi. Drzwi były zamknięte, choć nie na klucz. Był to standardowy pokój, ot, dwa łóżka, stół oraz dwa krzesła z jabłoniowego drewna. Przez przydymiona nieco szybę wpadało trochę światła do środka.

Kapłanka usiadła na jednym z łóżek. Rozpięła swój płaszcz, tak aby było jej wygodniej. W końcu dobrze dopasowana i obcisła część wierzchnia garderoby utrudniała nieco przyjęcie wygodnej pozycji. Poprawiła włosy.
- Duszno tu. - Dodała lekko zamyślona zdejmując całkowicie okrycie. - Jestem gotowa. - Uśmiechnęła się przekrzywiając lekko głowę.

- No, jeżeli pani tak uważa, nie będę przeszkadzał - sam zrzucił pelerynę.- Rzeczywiście, troszkę tu duszno. Taaaaak - przeciągnął się - to co pani chciała powiedzieć, co przekazać władzom?

- To straszna zbrodnia, morderstwo. - Zatroskanie w jej głosi i na twarzy było nad wyraz autentyczne. - A moim obowiązkiem, jako prawej obywatelki, jest dołożyć wszelakich starań żeby jak najszybciej ująć i ukarać winnego. - Przygryzła dolną wargę, co dało jej wygląd świeżego, żeby nie rzec niewinnego kwiatuszka.

- No proszę, obywatelskie podejście - urzędnik rozłożył się wygodniej na krześle. - wie pani, nie jesteśmy potworami. Po prostu mamy taką pracę. sama pani rozumie, jest pani zamieszana w morderstwo. Rhistel był członkiem prawej rodziny miasta Silverymoon. Nie możemy panią ot tak puścić bez niczego. To byłoby niezwykle niepraworządne. Hm, czy pani coś mówiła?

- Ależ ja to rozumiem. - Yllaatris przyjęła jeszcze wygodniejszą pozycję na łóżku, ale w dalszym ciągu na nim siedziała. - Nie mogę w to uwierzyć, ze ten młody człowiek nie żyje. Zaledwie dwa dni wcześniej rozmawialiśmy, tu u Jana.

- No właśnie? Co ma pani do powiedzenia w związku z tym wszystko, co się wydarzylo tutaj? Proszę usiąść wygodnie, jeżeli zaś pani ma ochotę, to się położyć. Nie ma problemu. Taka piękna oraz mądra kobieta jak pani, na pewno mogłaby pomóc nam? Oczywiście jeżeli taki przypadek by nastąpił, to dalsze przesłuchanie nie byłoby konieczne. Co pani na to? Jakieś propozycje ... Rzeczywiscie, jest tu naprawdę gorąco - zrzucił wierzchni kubrak pozostając w samej koszuli.

- Zacznijmy może początku. - Spojrzała w kierunku drzwi. - Dziewiątego dnia Mirtula, miała przyjemność poznać Rihstela. Miły, młody człowiek. Cóż za cios dla rodziny. - Yllaatris wytarła kącik oka chusteczką.-Tu w karczmie “Północne serce”. Czarujący młody człowiek, ah, naprawdę, szkoda. - Yllaatris jeszcze krótką chwilkę porozwoziła się nad tragedią jak się tu rozegrała, szczerze zasmucona tym wszystkim.
- Pan to wszystko notuje, pardwa?? - Podeszła do urzędnika i nachyliła się nieznacznie nad nim. Nieznacznie, ale na tyle by przypadkowo dotknąć jego ramienia biustem. Tak by mógł wyczuć słodkawą woń jej perfum. - To naprawdę tragedia. - Pociągnęła jeszcze raz nosem. Ah, biedna kobieta nie potrafiąca zapanować nad swoimi nerwami. - Ja przepraszam. Ale, to jest,...

- Proszę pani, czy notuje, czy nie notuję, to nie pani sprawa. Powiem tak, jestem tutaj po to, żeby usłyszeć od pani jakąś informacje, która mnie zainteresuje, lub propozycje, która zastąpi informację. czy ma pani taką, czy nie? Bo rzeczywiście, nie mamy czasu na pierdoły - powiedział szybko.

- Ja nie mogę pójść do więzienia. - Yllaatris nadal szlochała. - Moje biedne turkaweczki sobie bez mnie nie poradzą. Same, biedne. Takie młode. Kto przypilnuje interesu??

- No cóż, powinna pani myśleć o tym wcześniej, zanim zaprzyjaźniła się z takim łajdakiem, jak ten bandzior Igan. ale - dodał łagodniej - rzeczywiście, moglibyśmy pani sprawę potraktować wyjątkowo. Cóż, wszyscy wiedzą, że jestem łagodnym człowiekiem oraz staram się ze wszystkich sil pracować na pożytkiem dla obywateli tego szczęsnego miejsca. Mogę się postarać, żeby właściwe przesłuchanie odbyło się względnie szybko. Może jutro, możne wieczorem. Spędziłaby pani w wiezieniu niedługi czas. Oczywiście, nawet ten niedługi czas mógłby być przykry dla takiej damy jak pani. wie pani, współwięźniarki nie należałyby do osób łagodnych. Niestety. Oczywiście, mogę też rzeczywiście przesłuchać panią tutaj. Wszystko zależy od tego, co mi pani zaproponuje. Oczywiście, mogłoby się tak zdarzyć, że nikt nie będzie tam dla pani miał czasu przez długi czas. wie pani, wszyscy są zajęci. Jak pani sama wspomniała, to jest cenne. Kiedy ma się wolne, można użyć przyjemności: wina, kobiet ... skoro prowadzi pani przybytek, sama pani rozumie. Lubie przyjemności, jak chyba każdy.

Yllaatris wysłuchując wywodu urzędnika przesunęła palcami po jego kręgosłupie w kierunku szyi. Dłoń zatrzymała na trzecim kręgu, tuż po niżej linii włosów. Delikatnie masując to miejsce.
- Przyjemności każdy lubi. - Wyszeptała do ucha mężczyźnie. - A my chyba mamy trochę tego cennego czasu?? Na trochę przyjemności...??
Ten błysk oka oraz oblizanie warg.
- Tak, mamy. Jest pani ... jesteś domyślna, słonko. to miłe, nie przerywaj tego ... nie przerywaj. Jeszcze przez chwilę. Trochę przyjemności ... uwielbiam, kiedy kobieta tak mówi. Nie lubię brać siłą ... to takie głupie uczucie ...wolę kiedy robi to sama ... kiedy chce ... oraz wrzeszczy z rozkoszy, a nie bólu. Chociaż my na krzyki nie możemy sobie za bardzo pozwolić. Nie przerywaj ... moja malutka turkaweczko.
- Rozluźnij się. - Druga ręka powędrowała do sznurków przy koszuli i z wprawą poczęła je rozsznurowywać. - Po co na siłę. - Ale kapłanka wiedziała że to typ, który lubi jak brane przez niego panienki się go boją. Tacy jak on lubią czuć władzę. Bo władza jest dal nich przedłużeniem wiadomej części ciała.
Yllaatris stała teraz nad wygodnie, na ile to możliwe na krześle, rozwalonym urzędnikiem. Koszula opadła gdzieś na podłogę. Już po chwili był odprężony i bardziej podatny na dotyk.
- A to tylko przedsmak. - Pociągnęła go za rękę. - Tam jest wygodniej.
Łóżko rzeczywiście było wygodniejsze do takich celów, jak powszechnie wiadomym było.
- Ty prowadzisz, turkaweczko. Ufam kapłance bogini przyjemności. Jesteście ponoć najlepsze - był gotów się poddać jej. Wprawdzie wydawał się charakterem dominującego brutala, ale możliwość przelecenia osoby, która powinna być najlepsza, spowodowała, ze na chwile odłożył swoje zwyczajne. Odłożył ... albo tylko na moment leciutko utemperował, by dać jej nadzieję oraz sobie czas na orientację.
Tacy jak on rzadko odwiedzają przybytki najwyższej klasy. Nie wiedzą więc co tracą. Są przez to bardziej podatni na te nieznane im rzeczy. Wprawdzie Yllaatris doskonale wiedziała, że najprościej byłoby zwyczajnie nogi przed nim rozłożyć. Ale i ona miała ochotę na małą zabawę.
- Szkoda. - Ta pierwsza fala przyszła dla niego zupełnie niespodziewanie i znienacka, ale gwałtownie. - Szkoda, że tu pokrzyczeć nie możemy. - Ale pomimo tego, że zawartość jego spodni wzbogaciła się o pewną galaretowatą maź, stan uniesienie nie odszedł. Kapłanka potrafiła o to zadbać.
- To było ... miłe - wyrzucił z siebie po chwili skrzekliwe. - Wasza opinia rzeczywiście jest uzasadniona. Cudowne dziwki, które potrafią każdemu zrobić dobrze.
Szybko rozpinał spodnie, potem zaś nagle złapał ją za włosy, przyciągnął do swoje twarzy oraz gwałtownie ucałował gniotąc wargi. zalatywał piwem oraz czosnkiem.
- Teraz zrób to jeszcze raz. Teraz. Rozumiesz - powiedział uśmiechając się obleśnie. - Jeżeli nie chcesz mieć kłopotów, zrób to.
- Taki z ciebie buchaj?? - Zmiana pozycji trochę wszystko utrudniła. Ale dla utalentowanej artystki nie stanowiło to większego wyzwania, zwłaszcza, że ów jegomość znacząco jej w tym pomógł, dając jednocześnie pogląd na to co on lubić może. - I z pewnością kobiecie dać potrafisz taką przyjemność, taką że się powstrzymać nie może. - A ton jej głosu wskazywał iż jego reakcja bardzo jej się spodobała. - Ale chyba nie tu?? - Z żalem w głosie dodała. - Może..., ah może do mnie przyjdziesz?? - Tym razem galaretowata maź i na niej wylądowała.
- Tak? Do ciebie? Dobrze. Dobrze, jeżeli masz takie kobiety, którym nie trzeba dawać przyjemności, ale one potrafią dać prawdziwemu mężczyźnie. Rozumiesz? Rozumiesz - odpowiedział na własne pytanie. - Przecież też jesteś dziwką. Wszystkie jesteście. Prawda? - Ponownie szarpnął ja za włosy podnosząc do swoich ust. Tym razem trzymał dłużej. - dobry jestem. Ha. Dobry dla ciebie. Dla was wszystkich.
- Przy prawdziwym mężczyźnie każda czuje się jak dziwka. - Odparła namiętnym głosem.
Oderwał się od niej.
- Tak. Tak. Dobrze. Wieczorem. Wieczorem. Dużo wieczorem. Rozumiesz? Bo inaczej pożałujesz. ale nie. Ty chcesz mnie. dobry jestem. He, Kurwa, dobry. Dziwko. uwielbiam to słowo, pierdolona dziwko - ubierał się.
- Wieczorem. - Odparła rozmarzonym głosem. - Dobra, przesłuchałem ta panią. Jest wolna - krzyknął do swoich otwierając drzwi.
Urzędnik i strażnicy wyszli. Po kilku minutach i Yllaatris zeszła na dół. Musiała się nieco do porządku doprowadzić, do porządku po przesłuchaniu.
Jan stał jeszcze przy barze.
- Zapłacę za to okno. - Wskazała drogę ucieczki Igana.
- Dobrze, tak powinnaś postąpić - Jan skinął głową i obdarzył ją życzliwym spojrzeniem.
- Wiesz gdzie rachunek wysłać. - Uśmiechnęła się trochę sztucznie. -A teraz czy mogę prosić o kąpiel?? Mam tu jeszcze coś do zrobienia, i nie mogę udać się do siebie.
- Jasne. Zaraz coś przygotuję. Albo nie, zaraz. Tam na tyłach masz łaźnię. jest balia, woda powinna być jeszcze ciepła, jak nie, podgrzej na kominku, który tam jest. Aha, zatkaj skoblem, bo niektórzy goście lubią podgadać, albo niechcący wchodzić. - Odparł karczmarz.
Kapłanka wzruszyła tylko ramionami. On mógł być zły za to co się stało, ale co to ją obchodziło. Miała swoje własne problemy.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 14-09-2010, 23:45   #19
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Przy współudziale Efci

Trochę zgarbiony, przypominający żebraka Igan załomotał do drzwi domu kapłanki Sune, domu, który opuścił zaledwie kilkadziesiąt minut temu..
Drzwi otworzyła młodziutka kobieta.


- Panienka wspomoże biednego żebraka strawą? - zapytał trochę z przekory, trochę aby wymóc wejście. Rozmawianie przy drzwiach nie było najlepszą opcją, zwłaszcza, że nie wiedział na ile dziewczę jest wprowadzone w sprawy domu...
Dziewczyna zrobiła się zrazu czerwona na twarzy. Wzrok spuściła i zacinając się strasznie usiłowała coś mu odpowiedzieć.
- Pani..., pani Yllaatris,... w... domu nie ma. - Co tylko spojrzała w twarz swojego rozmówcy, to jeszcze większych trudności nastręczało wykrztuszenie czegokolwiek z siebie.
- A kto jest? I czy to pani zawsze strawą biednych żebraków częstuje? Chwalebne to i rozgłoszenia warte - to nie był dobry dzień, po stokroć to nie był dobry dzień...
- Ja muszę,... ja muszę,... - Rozmowa rzeczywiście do łatwych nie należała. Dziewczyna zachowywała się jak spłoszona dziewica, nie wiedzieć zupełnie jaka jest tego przyczyna.
- Musisz co? - zapytał po czym zreflektował się - Znaczy może jest ktoś z kim mógłbym porozmawiać.. o strawie...
- Jest,... pani,...
- Co ty tam tyle robisz, Darsys ?? - Znajmy głos przerwał kolejną próbę sklecenia zdania.
- Bo,..., bo, ... - Dalej czerwona jak burak dziewczyna odwróciła się na chwilę w kierunku wnętrza.
- Bo co?? Dziewczyno wykrztuś z siebie. - Definitywnie głos należał do rudowłosej, z którą Igan spędził część nocy.
- Elisys musimy porozmawiać! - przeszedł koło rozdygotanego dziewczęcia i znalazł się w środku - Mamy mało czasu.
- Ale,... ale,... - Dziewczyna próbowała zaprotestować gdy żebrak przekroczył próg domostwa.
Natomiast zza załamania korytarza wyłoniła się i właścicielka głosu, początkowo nieco zdziwiona zachowaniem nieznajomego.
- Cóż za śmiałość. - Odparła oburzona. - Proszę wyjść, albo wezwiemy straż miejską.
- To,... to,..., to on. - W końcu udało się Darsys złożyć jakieś zadanie. - W nocy,... on,... ty,...
- Tak, ja. - Igan zrzucił kaptur do tyłu - Nie mamy za wiele czasu, więc będę się streszczał. Jestem oskarżony o zabójstwo,
- Dziecko idź zobacz co tam w kuchni. - Elisys podeszła do drzwi, odsuwając jednocześnie Drasys. Wyjrzała przez nie, a następnie zamknęła. - No idźże już. - Z wyraźną ulgą dziewczyna opuściła ich.
- Znaczy wrabiają mnie w zabójstwo z wczorajszej nocy, a alibi tutaj jest raczej... Nie wchodzi w rachubę. Nieważne. Przy próbie aresztowania była lady Yllaatris i nie wiadomo jak się sprawy potoczyły dalej i na czym w końcu stanęło. Ale - w razie czego trzeba by coś zrobić z piwnicą... a właściwie z ludzką zawartością...
- Nie poznałam cię w tym przebraniu. - Elisys pociągnęła Igana do piwnicy. - Za to Darsys tak. - Tu uśmiechnęła się. - Zresztą sam widziałeś jak na nią działasz
- Eeee... Tak, ale nie mam... nie mamy... Wróćmy do tematu. Straż już mnie szuka, więc przebywanie tutaj nie jest dobrym pomysłem...
- No domyślam się. - Otworzyła drzwi do znanego mu już pomieszczenia. A skrępowani wyznawcy Bhaala nadal tam tkwili. - I co z nimi??
- Tu ich nie możemy zostawić. Przynajmniej nie obu... Cholera. Jednego może dałoby się gdzieś ukryć w domu. Wsadzić pod kołdrę i niech udaje ciężko chorego, czy coś... Ale dwu to już nie przejdzie... Macie tu jakiś wóz, aby go wywieźć?
- Oczywiście. Wozy są w stajni. - Głową wskazała kierunek.
- To pożyczę wóz i wywiozę jednego nad rzekę. Tego, którego nie przesłuchiwaliśmy. Zamknę go gdzieś i niech sobie poczeka na lepsze dni. Temu drugiemu niby obiecałem, że pomogę mu uciec z miasta , ale sprawy są jak widać...
- Ale w razie czego zeznam, że ukradłeś. - Wtrąciła z rozbrajającą szczerością.
- Tak będzie najlepiej. W zasadzie nic nie powinno mnie teraz łączyć, ani z tym domem, ani z lady Yllaatris. Szlag by to wszystko...
Igan poszedł szybkim krokiem w kierunku wskazanej stajni i wybrał najmniejszy wóz, dwukółkę właściwie. Zaprzągł ją do konia i jednocześnie wyjawiał swój plan:
- Jednego wpakujemy na wóz i przykryjemy słomą, a na wierzch dorzuci się trochę gnoju, co powinno zniechęcić strażników do grzebania w wozie, a jednocześnie dobrze wytłumaczy dlaczego wóz nie jedzie głównymi ulicami tylko opłotkami nad rzekę... Jak pozbędę się gościa spróbuję wrócić, aby oddać wóz, czy ewentualnie zabrać drugiego... gdziekolwiek. Zaszyję się w jakiejś zapyziałej knajpie w okolicach doków. Jak można się z lady Yllaatris skontaktować?
- A jak się wcześniej z nią kontaktowałeś?? - Spytała całkiem poważnie. - Jeżeli ktoś pragnie się z nią zobaczyć, to wysyła tu list lub umyślnego.
- Wcześniej... nie było potrzeby kontaktowania się. Nie wchodząc w szczegóły - nas oboje, oraz inne osoby, poproszono o wykonanie pewnego zadania. Teraz jedna z tych osób nie żyje, ja jestem ścigany, a resztę... sama sobie dopowiedz... Chcę wiedzieć, czy mimo wszystko usiłujemy wykonać naszą robotę, czy nie. Jeżeli tak to na jakich warunkach. Dobrze, teraz słoma - dodał kiedy bhaalita znalazł się na wozie.
- Tyle to jej mogę przekazać. - Odparła pomagając mu słomę rozkładać. Kilka źdźbeł zostało w jej włosach, co można by rzec, dodawało jej uroku.
- Jak już będę wiedział gdzie się zatrzymam postaram się dać znać, na wszelki wypadek... Gdy będę wracał osoba stojąca przy bramie oznacza "jest bezpiecznie", gdy nikogo nie będzie - wóz zostawię w ulicy na tyłach.
Elisys pokiwała głową, na znak, że rozumie.
Igan wrzucił widły na wóz, założył kaptur na głowę i usiadł na koźle:
- Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy... W jakichś normalnych warunkach...
- Ja też. - Odpowiedziała cicho. - Ja też.


Bocznymi ulicami, co doskonale wytłumaczyć się dało "śmierdzącą zawartością" wozu Igan dotarł nad rzekę. Nadrzeczne tereny zalewane w ostatnich latach podczas wiosennych roztopów stały się swoistą enklawą nieużytków w zagospodarowanym i uporządkowanym mieście. Najwidoczniej nikomu nie przeszkadzało to jeszcze na tyle, aby się tym zająć, lub - jeszcze nikt nie zwąchał w tym swojego interesu. Przy rzece porzucono wiele domów i właśnie przy jednym z takich domów Igan zatrzymał wóz.



Zaciągnął związanego bhalitę do środka pozostawiając na później problem co z nim zrobić. Resztę słomy i gnoju zrzucił w okolicy. Czym prędzej wrócił do domu kapłanki. Przy bramie stał mężczyzna z namaszczeniem czyszczący metalowe okucia. Igan wjechał na teren posesji i po chwili z drugim bhalitą leżał na wozie przykryty brezentem. Wóz szybko potoczył się w stronę doków. Mówi się, że człowiek ukrywa się w terenie najbardziej mu znanym. Może była to prawda.

Kiedy wóz zniknął za zakrętem, z bhalitą praktycznie niesionym na ramieniu podążył do pierwszej z brzegu tawerny.

- Zrób cokolwiek głupiego, a... wiesz co cię czeka - syknął kiedy wchodzili do wnętrza. Tawerna była jedną z tych, które charakteryzowały się dwoma podstawowymi cechami - były zawszone i nikt nigdy niczego tutaj nie widział. Po kilku minutach byli już w "pokoju z tyłu" - kaprawy standard więziennej klitki rekompensowało doskonałe wyjście na tyły budynku. Było nieźle. Igan pomógł mężczyźnie położyć się na pryczy mówiąc coś o odpoczynku i zdrowieniu. Może to była bujda, ale...

Usiadł na drugiej pryczy i spojrzał w ścianę. Problemów nagle pojawiło się kilka. Jedne były łatwiejsze do rozwiązania, inne trudniejsze. "Dobra, zobaczmy na ile jeszcze jesteśmy w grze... Robota dla dobrych się skończyła. Cóż, kiedyś to musiało nastąpić." - pomyślał chłopak wychodząc z pokoju.

Dwie ulice dalej od razu wyłowił z tłumu ludzi "informację". Stary kuternoga siedział na skrzyni i zbierał datki od przechodniów. Igan podszedł do niego i udając, że szuka miedziaków w sakiewce powiedział:
- Nazywam się Matnick. Jak ktoś będzie o mnie pytał...
- Ah, da pan biednemu na strawę w tawernie "Długi Węgorz", po dziesięciokroć niech szacownego bogowie wszelacy błogosławią...

Pieniądze "za usługę" przesypały się do kubka Kutrenogi i Igan poszedł dalej. Podążył w kierunku domu kapłanki Yllaatris - jej wypadało pozostawić informację, że znaleźć go można poprzez Kuternogę w towarowych, portowych dokach. Reszta... reszta się okaże.
 
Aschaar jest offline  
Stary 16-09-2010, 22:54   #20
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Zaskoczyła go.
Mnich zdębiał, kiedy nagle się odezwała. Nie spodziewał się, że tą bandą dowodzić będzie kobieta. Nie spodziewał się kogoś kto będzie stanowił idealne połączenie piękna i walki. Nie spodziewał się ognistowłosej piękności, prawdziwej Walkirii w zbroi o tonie ostrym niczym cięcie mieczem. Niczym córka Sune i Tempusa.
Zaskoczył go.
Mag, czarodziej czy kim on do diaska był. Wyglądem przypominający karykaturę jeża. Uległy wobec kobiety, która powinien móc zniszczyć jednym słowem. To tylko pokazywało skalę jej siły.
Cała ta banda była niezwykle pewna siebie. Wywyższała się. Mark musiał użyć całej swojej silnej woli, żeby uspokoić gniew. Nienawidził kiedy patrzono na niego z góry. Sam ocenił wygląd pozostałej piątki. Nikt z nich nie zwrócił jego uwagi, ani nie zaniepokoił go. Jeżeli nie mieli jakiś specjalnych zdolności to dałby sobie radę z każdym z nich. Jednak Flamia, ach cóż za idealnie współgrające z burzą jej włosów imię, i Edwin to inna sprawa. Od nich czuć było pewność i respekt, podparty wielkimi umiejętnościami. Sposób w jaki mówiła uniemożliwiał jakąkolwiek dyskusję. Mnich poczuł ekscytację. Jeżeli jakimś szczęśliwym trafem okaże się, że to oni są zamieszani w całą tę sprawę to spodziewał się iście epickiej potyczki. Uznał, że wyprawa do Silvermoon z pewnością się opłaci. W innych krainach z trudem znalazł by aż dwoje godnych siebie przeciwników i to zaledwie w parę dni. Rozmowa nie szła już tak gładko. Kobieta była równie przebiegła co intrygująca. Z łatwością wychwytywała luki w ich, dalekim od ideału, planie. Dłonie Marka, ukryte w fałdach stroju, zaciskały się powoli w pięści. Czuł, że rozmowa nie idzie po ich myśli i był gotowy do odparcia ataku bądź ucieczki. Miał nadzieje, że tak samo rozumuje Mizzrym.

Edwinowi odebrało mowę…
Mnichowi także tylko, że on tego nie okazał. W czasie całej rozmowy jego twarz była niczym kamienna maska, ale w głębi olbrzymi ciężar spadł mu z serca. Tylko małe ukłucie wskazywało na nadchodzące niebezpieczeństwo.
„Poszło za łatwo – pomyślał do siebie, kiedy jego towarzysz rozmawiał z przywódczynią. – Wietrze pułapkę. Na razie przyjęli nas w swoje kręgi, ale nie wiadomo czy to nie myśliwy wpadł w sidła drapieżnika.”
Jego towarzyszy dobrze grał swoją rolę. Można było uznać, że naprawdę nie zna jeszcze wspólnej mowy, ale pierwotny zamysł poszedł z psami. Przywódczyni znała język mrocznych elfów. Jak długo Mizzrym wytrzyma? Czy nie popełni jakiejś pomyłki? Zbyt dużo było momentów w których mogło się coś nie udać. Psia krew! Ryzykowali jak cholera. Po raz pierwszy opadły go wątpliwości. Czy przypadkiem nie skazał ich na zagładę? Czy na pewno ich działania przyniosą jakiś pożądany skutek czy będą tylko marnowaniem energii i czasu? Los pokaże, ale mnich wiedział, że zrobi wszystko co w jego mocy by dokończyć to co rozpoczął.

Drow skończył swoją opowieść okraszoną zgrabnym przysłowiem. Jak bardzo oni zaprzyjaźnią się z tą bandą?
Teraz nadeszła kolej Marka, a on tak nienawidził za dużo gadać…
Zrzucił płaszcz i sięgnął po tkwiący na koniu kij. Wszystko odbyło się jednym, płynnym i szybkim ruchem. Reakcje najemników łatwo było przewidzieć. Wszyscy jak jedne mąż położyli ręce na broni, Edwin na różdżce, i czekali w napięciu. Zrobili to niemalże tak szybko jak on. Interesujące.
Flamia, jedyna która czuła się na tyle pewnie, że spokojnie trzymała ręce na piesi, delikatnym ruchem nadgarstka rozkazała się im uspokoić. Mnich, opierając się na kiju, minął ich i podszedł do ogniska. Rozstępowali się przed nim ostrożnie, gotowi do obrony. Rozśmieszyła go ich postawa. Gdyby chciał zaatakować zrobił by to wcześniej. Oprócz niego wiedziały to tylko dwie osoby, równie co on zaznajomione w sztuce wojny. Uklęknął. Kij leżał równolegle do niego. Ogrzał sobie dłonie w ogniu i natarł piaskiem. Potrzebował pełnej sprawności, poza tym chciał podtrzymać zaciekawienie. W klasztorze mistrzowie broni zawsze kazali na siebie czekać zanim pokażą nową sztuczkę, wtedy wygląda ona jeszcze bardziej efektownie.
Nagle rozrzucił w powietrzu piasek, który momentalnie rozpylił się dookoła, chwycił za kij i rozpoczął swój taniec.

Kij to wspaniała broń. Nie jest mordercza, ani zabójcza chociaż w rękach mistrza może być najdoskonalszym narzędziem.
Kij, może być kijem
Dłonie mnicha mocno chwyciły broń mniej więcej pośrodku jego długości. Skierowane do siebie przeciwstawnie wprowadziły drewno w obrót, który rozpędzał dookoła chmurę pyłu. Robił obroty jedną jak i drugą ręką. Czasami zwalniał i zmieniał jej kierunek, by ponownie przyspieszyć i zaskoczyć nagłą zmianą toru ataku. Czuł w uszach gwizd rozcinanego powietrza, kiedy drzewce mijało go o kilka centymetrów. Obracał je na karku, plecach, pod ramieniem. Nogi tańczyły pod nim, jakby miały własną wolę. Robił nimi kółka. Krążył po placu, nigdy nie robiąc dwa razy takiego samego kroku. Zgrało ciało z ruchem broni i stał się równie nieprzewidywalny co ono. Sekwencję skończył w przykroku. Ciężar na prawej nodze, skierowanej na zewnątrz, lewa prosta skierowana przed niego. Kij zadrgał kiedy uderzył w ziemię i wzniecił kolejne tumany kurzu.
Kij, może być mieczem.
Zmienił chwyt i momentalnie powstał. Nie dał sobie nawet sekundy odpoczynku. Chwytając teraz kij niczym miecz półtoraroczny, zaczął kręcić nim młynki i wyprowadzać skomplikowane sekwencje. Tym razem do ruchów dołączyło ciało. Wszystko razem: nogi, broń i tors, tańczyło w widowiskowym tańcu. Przyginał się i prostował. Wykonywał uniki, oraz kąśliwe kontry. Każdy kto obcował z mieczem i posiadał odrobinę wyobraźni z łatwością zauważył by, że przeciwnik zginął by w czasie tego pokazu przynajmniej kilka razy. Kij przeleciał tuż za plecami, jakby chroniąc kark. Lekki przysiad na kolano i chwila wypoczynku. Było mu duszno. Omal zapomniał o oddychaniu a to podstawowa sprawa w czasie walki. Kiedy odetchnął, jego ruchy jeszcze bardziej przyspieszyły. Teraz wyglądało jakby walczył z dwoma przeciwnikami, z przodu i z tyłu. Kij furkotał dookoła niego. Zbliżył się też niebezpiecznie do obserwującej grupki. Kilku z nich cofnęło się, nie chcąc całować drewna. Wszystko to było zaplanowane i żaden ruch nie był tutaj zbędny. Mark czuł, że spocony kaftan przykleił się do jego ciała. Wykonał wysoki wyskok i obrót w powietrzu, po czym wylądował szpagatem wystawiając ostrze przed siebie. Teraz widział przed sobą spojrzenia pełne zainteresowania, a nie, jak wcześniej, rozbawienie i pobłażania. Ale to jeszcze nie był koniec.
W końcu kij, może być także włócznią.
Zrobił przewrót przez plecy i chwycił drzewiec tak, by szło wzdłuż ramienia, stabilizując drugą ręką. W tym wypadku kij nie był efektowny, ale efektywny. Pozwalał trzymać przeciwnika na dystans. By dorównać włóczni był zbyt twardy i…tępy. Pozwalał jednak pokazać, że wojownik dzierżąc nawet włócznie były niebezpieczny na bliski i daleki kontakt. Machał końcem na boki jakby odganiał się od niebezpiecznej muchy i prowadził dookoła siebie, nie pozwalając niczemu się zbliżyć. Wszystko to kończyło się doskonałymi pchnięciami. Mięśnie rąk drgały pod przepoconym kaftanem i naprężały się, by wykonać atak po idealnej linii.
„Czas na wspaniałe finale”.
Palce zacisnęły się, kiedy wsparł kij o swoje plecy i wyprowadził zwykły zamach od siebie. Końcówka kija zatrzymała się tuż przed okiem najbliższego najemnika. Tuż obok nosa. Wystarczyło by proste uderzenie w drugi koniec by mu je wydłubać. Skip, bo tak ten mężczyzna miał na imię odsunął się nerwowo, zarzucając go stekiem przekleństw wśród chichotów towarzyszy. Zorientował się co zaszło dopiero kiedy brązowy okrąg wypełnił jego pole widzenia.
Kij, może być oszczepem.
Zacisnął dłonie na oszczepie i skierował go w drzewo. Kij wbił się pomiędzy włókna i zadrgał, wydając charakterystyczny dźwięk. Sztuczka była naprawdę prosta. Drzewo nie wygnie drzewa, ale dobrze rzucone, pomiędzy włókna, potrafi utkwić w nim niezbyt mocno, ale na tyle by pod wpływem grawitacji nie spaść.
Mark padł na kolana przed ogniem i pokłonił się, opierając czołem i pięściami o ziemię. Było to swoistego rodzaju chiburi, nie wyraz pokory czy poddaństwa. W ten sposób oddawał ukłon swoim mistrzom, którzy nauczyli go tej sztuki. Nie podnosząc się, przemówił na tyle głośno, by wszyscy go słyszeli.
- To co zobaczyły wasze oczy, to kumotaichi kata. Pokaz umiejętności z klasztoru na szczycie Orlego Pazura. Jestem adeptem tej szkoły i od dziesięciu lat wędruje po świecie doskonaląc moje umiejętności i zmagając się z wieloma wojami. To jest moja sztuka.
Po zakończonej przemowie zebrał pot który z czoła i polizał go prosząc Istishie o opiekę. Kiedy powstał w oczach najemników widać było tylko podziw. Zwłaszcza od Flami, ale nie potrafił odczytać czy podobał się jej on czy jego umiejętności. Nie mniej schlebiało mu jej zainteresowanie. Spojrzała na równie zdumionego Mizzryma, jakby starała się coś wyczytać z jego twarzy.
- Jesteście spóźnieni – krzyknęła nagle nie spuszczając z drowa oczu. Mark nie wiedział jak to zrobiła, ale zauważyła kolejnych najemników, którzy wynurzyli się z lasu za jego plecami.
-Poznajcie resztę kompani. Talving, Dantiba, Dantven, Laverol i jego brat Verillon. – Wszyscy minęli mnicha, przyglądając mu się badawczo, a kobieta zwana Dantiba podeszła do czerwonowłosej i coś jej przekazała szeptem. Wojownik przyglądał się pozostałym, jednocześnie próbując usłyszeć o czym dwie kobiety rozmawiają. Nie udało mu się uszczknąć nawet głoski ale zauważył inną ciekawostkę. Bracia Laverol i Verilion byli elfami albo przynajmniej pół. Zdradzały ich szpiczaste uszy, które starali się ukryć w czapkach. Zaprawdę dziwna kompania.

Przedstawienie skończyło się. Wszyscy otrzymali rozkaz rozejścia się do łóżek. Mark zaczął więc rozkładać namiot. Niestety sam. W zachowaniu drowa widać było fascynację ognistowłosą Flamią. Nawet jak odchodziła to nie spuścił z niej oczu. Sam musiał przyznać, że była niczego sobie i pewnie gdyby spotkali się w innych warunkach kto wie jak potoczyły by się sprawy. Teraz jednak, najprawdopodobniej, byli wrogami, a jak mówi stare przysłowie „przyjaciół trzymaj blisko, wrogów jeszcze bardziej, ale nie w tym samym łożu” czy jakoś tak. Trochę czasu zajęło rozbicie namiotu. Niezbyt często to robił, wolał spać pod gołym niebem niezależni od pogody. Będzie chyba musiał powrócić do tego zwyczaju. Kiedy tylko skończył rozkładać koce i z zadowoleniem spojrzał na prowizoryczny dach nad głową, w obozie rozpętał się jakiś raban. Zaciekawiony Mark ruszył w stronę hałasu. Olbrzym, zwany Trenchem, najwyraźniej miał coś do drowa i teraz zamierzał udowodnić swoją wyższość. Źle wybrał. Był na pewno niezwykle silny, ale przy gibkości Mizzryma daleko było mu do wygranej. Mężczyzna nie obawiał się o wynik tej potyczki, mimo że jego towarzyszy walczył gołymi pięściami. Wszystko skończyło się tak jak miało. Miłe dla oka widowisko, ale za późno było na to by się nim ekscytować. Mnich wrócił do namiotu i położył się. Jego przyjaciel minę miał raczej nietęgą, kiedy szykował się spać, ale nie chciał wypytywać o co chodzi. Jeżeli sam nie powie, to znaczy że nie jego interes.

Mark miał dość do myślenia zanim opadnie go sen. Za łatwo zostali przyjęci do bandy. Będą musieli jeszcze bardziej uważać. Może jutrzejszy dzień przyniesie jakieś odpowiedzi. Nie mniej piątka wracających po ciemku najemników z niewiadomo skąd może świadczyć, że to rzeczywiście oni wkradli się do szpitala i teraz dopiero wrócili. Przez pewien czas nie spotkają się raczej z resztą towarzyszy. Powinien był zostawić krótką notkę. Miał nadzieje, że chociaż Jan przekaże wiadomość i nie będą ich szukać. Przed nimi naprawdę ciężki dzień, chociaż z innych powodów niż sądzi Flamia.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172