Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-09-2010, 00:27   #41
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Luigi Batista

- Kurwwwaaaa!....

Spadł z hukiem na stertę rupieci. Upadek bolesny, ale na szczęście Batista w był w jednym kawałku. Jeszcze...
Nie było wyboru, trzeba walczyć.

- Wy się naprawdę prosicie o śmierć...

Luigi wyjął sztylet i rzucił nim w Raszaja.
Następnie mocniej zacisnął dłoń na rapierze i przybrał pozycję do walki.

- En garde! - ryknął po czym z kocią zwinnością skoczył na przeciwnika. Rozpoczął kopniakiem, by zdezorientować wroga, następnie w kierunku torsu Weszo poleciała seria pchnięć przeplatanych blokami. Wokół padały płonące gonty. W tym małym piekle toczyła się walka na śmierć i życie. Ludzie uwięzieni w ognistej klatce, doskakiwali do siebie, jakby nie było innych zagrożeń. Jednak pokonanie przeciwnika to tylko preludium. Jeśli się uda, trzeba jeszcze zwiać z tego piekielnego grobowca, jakim stał się magazyn.
 
Rychter jest offline  
Stary 02-10-2010, 12:11   #42
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
"To... To parę przecznic stąd. Stary magazyn, zaprowadzę cię tam..."

Nie była to najdłuższa mowa pogrzebowa, ale dla Mikiego musiała starczyć. Czując się pewniej młodzian pozwolił sobie na jedno zerknięcie. Jedno opaczne spojrzenie czy stara matrona „chwyciła” jego blef. Ona chwyciła jego obserwując z satysfakcją jak rozprawia się ze swoim „szwagrem po mieczu”. On … „chwycił” blef Kuli…

Nie poczuł nic, poza gorącem, które nagle oparzyło go w rękę. Spojrzał zaskoczony czując nagłą słabość. Dłoń trzymająca sztylet zadrżała, nie miała w sobie nic z wcześniejszej siły i pewności. Zawiodła ją siostra. Krwawa siostra tryskająca teraz tętniącym szkarłatem. Słabnący błyskawicznie Miki jak przez mgłę poczuł cios buta w pierś, gdy Touv spychał go z siebie. Chciał dobić skurwiela, ale też mu sił nie stało. Upuścił sztylet chcąc zatamować krwawienie przeciętych żył. Ciosu, który zakończył jego żywot nawet nie zobaczył.

***

Lorenzo musiał się dowiedzieć. Musiał dowiedzieć się kto za tym wszystkim stoi. Miał jedyny taką okazję, bo tylko on miał z kim o tym pogadać. Poza tym nie chciał i nie mógł zostać teraz w „Brackiej”. Miał swoją rodzinę do której w tej chwili czuł, że wrócić musi. Wyszedł w mrok nocy świadom, że od rana wszyscy będą jako owe baranki łagodni. Że rozejm na czas turnieju nie pozwoli nikomu na żadne facecje. Jeśli więc mieli cokolwiek zrobić musieli wiedzieć zaraz…

Wyszedł w mrok nocy. Do rodziny już nie wrócił. Wystrzelony z ukrycia bełt był żywym dowodem na to, że ktoś „Bracką” ma na oku. I że bardzo mu zależy na pozbyciu się wszystkich Scallonich…

***

Luigi może i był młody, ale młodość na ulicach miasta upływała szybko i uczyła jeszcze szybciej. Nie był mistrzem fechtunku, uczył się pośród Renee, Touv, Baklunów i innego wszawego tałatajstwa, które od dobrych nastu lat próbowało pozbawić go życia. Czerpał z owej nauki pełnymi garściami, czego najlepszym dowodem było to, że żył…

Jeszcze…

Przyszła pora na kolejną naukę i wiedział, że musi być cholernie pilnym uczniem. Taki miał zamiar. Kopniak i pchnięcia powstrzymały Weszo, zmusiły do cofnięcia. Skłoniły Raszaja do przyjścia mu w sukurs. Do ataku. O to chodziło Luigiemu. Widząc kątem oka atakującego napastnika padł plackiem, zwinął się na klepisku, podciął atakującemu postawną nogę. Tamten upadł w towarzystwie przekleństw. Luigi miał dość czasu by wysunąć dłoń ze sztyletem, którym zamortyzował upadek. Raszaj zakrakał więżąc sztylet Scalloniego swoim ciężarem. Charczał jeszcze, gdy Weszo zrozumiawszy co się stało skoczył we wściekłym ataku. Luigi nie zdążył wstać. Zdążył jednak kopnąć z całej siły w kolano doskakującego wroga. Trzasnęło a Weszo wyjąc poleciał na ryj. Luigi nie tracił czasu na oględziny. Weszo próbował wstać, ale jeśli cios był tak skuteczny jak zwykle miał najmniej dłuższą rekonwalescencję przed sobą. O ile płonący magazyn miał na to pozwolić. Luigi nie miał zamiaru tego sprawdzać. Dostrzegł walącą się w żywej czerwieni i złocie ognistych jęzorów ścianę magazynu. Nie miał zamiaru czekać. I choć miał świadomość tego, że za ścianą ognia mogą czaić się kusznicy, wiedział, że musi spróbować.

Skoczył przez ogień po krótkim rozbiegu. Nie czekając na nic i na nikogo. Skoczył słysząc za sobą wycie Weszo, który próbował a nie mógł się podnieść. I krzyki pozostałych. Skoczył. Owionął go żar, który spalił mu brwi i stopił włosy. Gorące powietrze wdarło się do piersi, ale nie zważał na to. Lodowate, nocne powietrze było dlań niczym skarb. Zwłaszcza, że nie towarzyszyła mu żadna dodatkowa atrakcja w postaci kuszników czy innych strażników płonącego magazynu. I choć usłyszał krzyki, to miał je głęboko w dupie. Sam chciał krzyczeć. Z radości. Jednak wiedział, że była by to radość przedwczesna. W mrok nocy pomknął zatem po cichu.

„Bracka”, którą ujrzał po dłuższej chwili nieprzerwanego biegu, była dlań widokiem prosto z marzeń. Kiedy jednak wkroczył w jej progi zrozumiał, że marzenia potrafią szybko zmienić się w koszmar…

***

Vittorio miał jedną szansę na tysiąc. Jimmy z Greyhawk swój żywot zawdzięczał kilku rzeczom wśród których refleks odgrywał niepośrednią rolę. Nie miał szans powstrzymać ciosu, nie miał też szans się przed nim uchylić. Mimo tego nóż, który powinien wejść mu pod brodą a wyjść w okolicach tyłu czaszki ledwie rozorał mu policzek. Vittorio powtórzyć ciosu już nie miał szans.

Zmiażdżona w żelaznym uścisku tchawica trzasnęła dławiąc niesfornego kucharza, wyduszając mu na wierzch oczy i zmieniając krzyczane słowa w niezrozumiały charkot. Ciśnięty precz niczym szmaciana lalka nie miał sił amortyzować upadku. Nie miał nawet świadomości że leci i na co spada. Uderzył w coś, coś innego pod nim trzasnęło a świat pogrążył się w mroku. Tego, czy Jimmy zdecydował się skończyć co zaczął, również już nie wiedział…

***

Luca tej rozmowy nie mógł zapomnieć. Nie mógł i nie chciał. Wiedział, że będzie ją pamiętał po kres swych dni. Może nie całą rozmowę, ale obietnicę złożoną wdowie z całą pewnością. „Obiecaj, że nie dasz IM go skrzywdzić! Obiecaj!…”

Obiecał.

Teraz siedział w wyludnionej biesiadnej spoglądając na pobojowisko w które w jedną noc zamieniła się ich oberża. Rodzinny interes, który miał być dla nich początkiem drogi na szczyt. Przez załzawione oczy wspominał nad kwartą winą wszystkich tych, którzy dziś odeszli przedwcześnie. Wspominał i za cholerę nie widział co począć. Był z tym wszystkim sam, jako ten palec.

Powrót Luigiego, który osmolony lecz żywy dotarł w końcu do „Brackiej”, przerwał ów marazm. Choć roztaczane przez młodego perspektywy i snuta opowieść z całą pewnością nie dawała powodów do radości…




[Proszę Gantolandona, malahaja i Marjana o nie postowanie i kontakt na GG/PW]

.

========================================

Potencjalnych zainteresowanych dołączeniem do gry, prosze o kontakt na PW/GG

.
 
Bielon jest offline  
Stary 05-10-2010, 14:14   #43
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Luca Scaloni

~ Co dziennie będzie ginął jeden Scaloni ~
Stale kołatało mu się w głowie - To chyba przez ostatnie kilka godzin upłynęły co najmniej trzy dni!
Coraz bardziej gniew ustępował miejsca strachowi, członkowie rodziny ginęli w okół a on nie mógł absolutnie nic na to poradzić. Bez względu na to ile posiadaliby znajomości czy pieniędzy to co przytrafiło się dziś Scalonim było nieuniknione i wiele silniejsze od nich.
Nadzieja pozostawała jeszcze w Vittorio i Luigim, choć przedłużający się brak wieści od pierwszego z nich również nie wróżył nic dobrego.

"Obiecaj, że nie dasz IM go skrzywdzić! Obiecaj!…”

Obiecał, bo co innego mógł powiedzieć zapłakanej kobiecie. To że pomimo usilnych starań nie miał nawet pomysłu jak mógłby zapewnić bezpieczeństwo któremukolwiek z członków rodziny napawało jednak tylko większym żalem. Wszystko wymykało im się spod kontroli i zajście jakie miało miejsce w Brackiej, które mogło bardzo negatywnie wpłynąć na ruch w interesie było aktualnie jego najmniejszym problemem.

Choć zadanie samo w sobie wydawało się niemal niemożliwe, to każdemu z ocalałych członków rodziny byłoby dużo łatwiej zapewnić bezpieczeństwo osobno.
Po raz kolejny spojrzał za okno wypatrując brata, po raz kolejny bez efektu.

Musiał działać, każda godzina bezczynności przybliżała wszystkich z rodziny do wiecznego snu. Wstał i po wydaniu kilku poleceń swoim ludziom sprawnym krokiem ruszył na górę, jeszcze przez chwile stał przed progiem wahając się, czy aby na pewno jest to jedyny sposób, po czym pchnął ciężkie drzwi.
- Przygotuj go do drogi - rzucił krótko swej bratowej - zabieram go w bezpieczne miejsce.
Nie protestowała, nie płakała ani nie starała się nawet dowiedzieć co Lucka zamierza. Smutek po stracie męża był zbyt wielki.

- Wiem, że jesteś zmęczony - położył na ramieniu Luigiego swą potężną dłoń - wiem, że ledwo sam uszedłeś z życiem i nie mogę wymagać od ciebie byś nadstawiał je po raz kolejny - jeśli ma się nam jednak udać, muszę doprowadzić chłopaka do portu, a nie zrobię tego jeśli nie ściągniesz na siebie uwagi tych, którzy mają oko na Bracką.
Przez chwilę trwało niezręczne myślenie, Lucka nie chciał rozkazywać, bo zadanie wymagało zbyt wiele poświęcenia, Luigi nie podświadomie wiedział czym ryzykuje, więc nie szafował za szybko swoją głową...
 
Akwus jest offline  
Stary 05-10-2010, 23:27   #44
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Luigi Batista

- Rozumiem, z tego co mówisz wszyscy jesteśmy w wielkim niebezpieczeństwie, musimy zadbać by ród Scallonich przetrwał. Cokolwiek będzie z nami, on musi przeżyć. Gotujcie się do drogi, ja idę uciąć komara chociaż na chwilę. Obudźcie mnie gdy będziecie gotowi, będę u siebie.

Wydawałoby się, że wyszedł na kilka godzin, pozornie tak krótko. Podczas jego nieobecności wydarzyło się bardzo wiele. Alessio i Domenico nie żyją. Przedłużająca się nieobecność Vittoria i Mikiego również nie napawała optymizmem. Sam Luigi ledwie wyrwał się z objęć śmierci. Wszedł do swojej izby. Zaraz po przekroczeniu progu polecił przygotować sobie gorącą kąpiel. W kącie pokoju stała duża balia wypełniona parującą wodą. Luigi zrzucił śmierdzące dymem ubranie i zanurzył się po samą szyję. Poczuł jak wszystkie trudy minionej nocy opuszczają jego zmęczone ciało.

- Ahhh... Jak miło.

Przez chwilę zapomniał nawet o zamordowanch kuzynach, o Marco, o tym wszystkim.
Drzwi do pokoju otworzyły się i w progu stanęła wysoka, smukła postać.

- Dlaczego nie poinformowano mnie, że już jesteś? Wiesz ile godzin czekałam? Sama? - powiedziała z figlarnym wyrzutem, nachylając się nad Luigim i ukazując obfity biust. - Wreszcie jesteś. Mamy trochę czasu dla siebie.
- Ann, jestem bardzo zmęczony, a za niedługo znów muszę wyjść. Nawet nie wiesz jak bardzo cię pragnę, jednak dziś nie mogę. Od tego czy dobrze wypocznę może zależeć przyszłość mojego rodu.
- O przyszłość twojego rodu też mogę się zatroszczyć. - kobieta dalej usiłowała skusić Luigiego.
- Nie o to mi chodzi.
- Myślisz, że nie dam rady? - powiedziała zrzucając suknie i ukazując swoje idealne ciało w pełnej krasie.
Luigi wstał, mokrymi dłońmi przejechał po ciele Ann, przybliżył ją do siebie i pocałował w pełne usta.
- Wiesz co się dziś stało, rodzina jest w wielkim niebezpieczeństwie. Zrozum.
Ann z miną obrażonego dziecka odpowiedziała: - Lui, ja płonę. Wiecznie czekać nie będę. - wyszeptała.
~ Mi też dziś wiele nie brakło by spłonąć.~pomyślał Batista po czym odpowiedział:
- Następnym razem kochanie, następnym razem.
- Obiecaj!
- Masz moje słowo.
- Będę wiec czekać. Tylko pamiętaj, niedługo.
Luigi pocałował ją czule, po czym kobieta zarzuciła suknie i bez słowa zniknęła za drzwiami żegnając go fikuśnym spojrzeniem.
~Jeżeli dożyję następnego razu.~przemknęło mu przez głowę.
Batista usiadł ponownie, po czym zapadł w głęboki, krzepiący sen.
 
Rychter jest offline  
Stary 10-10-2010, 22:41   #45
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Luigi Batista

Luigi pogrążył się w krainie snów. Sen krótki, niespokojny, przepełniony widmami martwych kuzynów domagających się zemsty, jednak wystarczający by ciało wypoczęło, nabrało nowych sił do przelewania krwi wrogów rodziny.
Obudził go wchodzący do pokoju Luca:

- Zbieraj się, czas na nas! Musimy przed świtem być w porcie. Teraz jest najlepszy moment na ucieczkę.

Woda już nieco ostygła, Luigi, przetarł oczy i spojrzał na kuzyna zdezorientowanym wzrokiem. Po chwili świadomość wróciła, znów był na ziemi. podniósł się, wyszedł z balii, a woda spływająca po jego ciele zlewała się na deski podłogi.

- Daj mi chwilę.

Wytarł się w spory kawałek białego płótna i zaczął się ubierać. Narzucił szaty i założył zbroję. Gdy zszedł na dół, Luca i Młody już czekali.

- Wiesz jak ich zająć? - zapytał Luca
- Tak, ale nie mam pomysłu jak wyjść z karczmy.
- Postaram Ci się pomóc. Weź co trzeba i idziemy.

Luigi nie wiedział jak Luca chce opuścić lokal bez narażania się straży, podszedł do półki z alkoholami i naładował do torby tyle butelek wódki ile tylko zmieścił, to samo zrobił z drugą sakwą, którą dał Młodemu. Rozłożył na ziemi kilka starych koszul, zlał je gorzołą i podarł na kawałki, po czym też umieścił je w bagażu podręcznym. Spod baru wziął zapalniczkę, która służyła do podpalania specjalnych drinków.
- Weźmiemy jeszcze kilka beczek z piwnicy i można iść.
- W takim razie do piwnicy, tamtędy się ulotnimy.
Luigi nie miał pojęcia jak kuzyn chce wyjść przez piwnicę, widocznie znał karczmę lepiej, jednak podziemia karczmy miały tylko jedne drzwi - te prowadzące do góry. Luca wziął dwie beczki spirytusu, Luigi jeszcze jedną.
Luca stanął pod wielkim dębowym regałem z butelkami wina. Chwycił za jedną z flaszek i przekręcił nią. Dał się słyszeć cichy zgrzyt mechanizmu, cały segment obrócił się o 90 stopni odsłaniając tajemny korytarz.
- Idziemy! zakomendował kucharz.
Po kilku minutach ukazała im się mała drabinka i kratka, przez którą przebijał się blady mrok nocy inny niż ten panujący w tunelu.
- Idziesz pierwszy Lui!
Wygramolili się na powierzchnię, strażników mieli już za sobą. Teraz trzeba było narobić rabanu. Luigi nakazał reszcie czekać w ukryciu, a sam wziął jedną baryłkę i zniknął gdzieś. Po chwili wrócił, porwał następną beczkę i znów się upłynnił. Gdy skończyła się wódka "w drewnie", chwycił torby z flaszkami.
Powrócił zdyszany z diabelskim uśmiechem na twarzy.

- Co się tak szczerzysz?
- Zaraz zobaczycie. Narobiłem trochę dymu.
- Masz nierówno pod kopułą.

Ruszyli ostrożnie, z Batistą na czele. Przez mrok nocy. W miarę jak szli, robiło się coraz jaśniej, coraz cieplej, a powietrze zaczął wypełniać dym.
W końcu im oczom ukazał się widok płonącego domu.
Był to stary, opuszczony dworek, zbudowany z drewna. Znajdował się niedaleko karczmy, jednak oddzielała go dość duża odległość. Posiadłość otaczał duży plac. Pożar nie zagrozi innym budynkom, a wymyślna budowla spowita czerwonym ogniem ściągała oczy wszystkich gapiów.
- Teraz spadamy, bocznymi ulicami do portu. Tylko cicho i ostrożnie. Za mną! Trójka skazańców ruszyła przemykając przez ciemne uliczki.
 
Rychter jest offline  
Stary 15-10-2010, 23:04   #46
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Wszyscy zmarli na AIDS.



Proszę moderację o przeniesienie wątku do archiwum, sesja zostaje zawieszona. Z góry dziękuję.
 
Panicz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172