Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-09-2010, 12:59   #1
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
[DnD Greyhawk] Cyjanek, garota i inne specyjały [+3]

Cyjanek, garota i inne specyjały



* Prowadzący: Bielon i Panicz
* Kwestia konwencji: BielHekowy heros-slowfood. Greyhawk.
* Kwestia zgodności z settingiem: Zhodnie z Living Greyhawk, lato roku 621. Nasza interpretacja settingu jest naszą interpretacją settingu. A świat jest nieco inny. Reszta w sesji się okaże.
* Kwestia zastosowania mechaniki: W tej sesji opieramy się na logice i zdrowym rozsądku, wszystkie rzuty wykonuje MG lub zdesperowany Gracz. Gramy korzystając z mechaniki. Jakiejś. O konieczności odwołania się do niej decyduje MG. Spory z MG, Graczami i mechaniką MG rozstrzyga również. Zawsze na swoją korzyść. Spory pomiędzy Graczami najczęściej są powodem stosowania mechaniki. Jakiejkolwiek.
* Kwestia kontroli MG nad poczynaniami graczy: Gracze mają nieograniczoną swobodę, jednak opis konsekwencji ich znaczących czynów leży w gestii MG. W niektórych (sami sprawdźcie jakich) sytuacjach gracze wchodzą w interakcję za światem na opisanych zasadach i sami opisują skutki niektórych swoich czynów. Należy jednak pamiętać, by starać się pisać tak, aby nie ucierpieli na tym Bohaterowie innych Graczy. Ani też, by ich wolna wola nie była gwałcona. Gwałcicieli nikt nie lubi. Niemal.
* Kwestia relacji wewnątrzdrużynowych: To jest życie, więc konflikty w drużynie są akceptowane, choć nie patrzę już na nie tak przychylnym okiem jak niegdyś. Fabularnie uzasadnione są zawsze zasadne.
* Kwestia częstotliwości postowania: Tempo postowania ustalamy na post co drugi dzień. Nie bądźmy minimalistami. Ja i Panicz postaramy się nie być. Wolał też będę postować krócej a częściej. Tym pierwszym postem się nie sugerujcie. To wstępniak i 99% pisał w nim Panicz, którego styl wprawia Was w ekstazę. Ja wiecie, cyferki i inne duperele. Kolejne będą krótsze, bo być muszą . Bo będa moje. Prosił bym o zachowanie tej rytmiki: post MG, dzień na odpowiedź Graczy, post MG w przedziale 24h-48h po poprzednim poście MG a do 24h po ostatnim poście Graczy. Bym miał czas przemyśleć co napisaliście. Lekkie obsuwy są zrozumiałe. Z naszej strony, nie z Waszej! Byle nie zmuszać MG do definitywnego usuwania postaci za nie pisanie bo ruszamy z kampanią.
* Kwestia preferowanej długości postów: Długość się liczy mniej, ważniejsza jest jakość a najważniejszy MG. Gracze piszący posty jednolinijkowe są mile widziani, w charakterze mięsa armatniego. W końcu trzeba zapracować na tytuł "Rzeźnik". Jednak 5 stron opisu blasku księżyca jest widziane równie mile.
* Kwestia poprawności i schludności notek: Żadnych emotek, psują nasz nastrój. Post zaczynamy imieniem postaci, by go nie musieć poszukiwać w treści notek.
* Kwestia dialogów: Dialogi piszemy. Kursywą oraz poprzedzamy myślnikiem. Z większością NPCów można samemu sobie dialogi wymyślać. Nawet jeśli mają wpływ na stan gry.
* Kwestia zapisu myśli postaci: Jeżeli znajdzie się postać decydująca się na myślenie to myśli postaci zapisujemy wybranym przez MG kolorem czcionki - czarnym. Myśli poza tym zaznaczamy z obu stron tyldą oraz piszemy kursywą. Lub inaczej, choć lepiej nie.
* Kwestia podpisów pod notkami graczy: Wyłączamy podpisy w notkach sesyjnych, jeśli to możliwe. Lub nie. Można umieszczać w podpisach pochlebne opinie na temat MG i Forum. Lub inne. Pochlebne względem MG mniej. Wedle wolnej woli jednostek. Każdy odpowiada za to na swój rachunek.
*Walki w grze: Rzecz bardzo ważna o ile nie najważniejsza. Chciałbym byście pamiętali i wzięli sobie to poważnie do serca, że walka to ostateczność. To sposób rozwiązania konfliktu, gdy wszelkie inne metody zawiodły. A walkę wygrywa nie ten który zabije przeciwnika, tylko ten, który przeżyje. W walce można wszak zginąć i wierzcie mi, może się to stać waszym udziałem w tej sesji. Nie życzę wam tego. Wy sobie, jak sądzę, również tego nie życzycie. Pamiętajcie więc o tym obywając broni. Bo nasi NPCowie dobywając jej iść będą zwykle na pewniaka. Bo też chcą żyć. Czego i wam życzymy.


Lista Graczy:

1. Domenico Scaloni: starszy z braci, człek rodzinny w całym tego słowa znaczeniu, kucharz o wysublimowanym smaku.
2. Vittorio Scaloni: młodszy z braci, kucharz o nieco psychopatycznej naturze.
3. Kuzyn Lorenzo: były strażnik, człek … przydatny.
4. Luca Scaloni: najstarszy z braci, ale to brat przyrodni, specjalista od papierkowej roboty, gadżeciarz i bibliofil
5. Kuzyn Miki: może nie najbliższy członek rodziny, ale jednak członek…
6. Alessio Scaloni: pedantyczny barman o anorektycznym wyglądzie, niezdrowej cerze, tyran posługaczy.
7. Kuzyn Luigi Batista: z racji małej przydatności w kuchni oddelegowany do ... lżejszych prac...


=======================


Monety brzęczały, toczyły się wśród kałamarzy i porozciąganych sakiewek, szeleściły na poplamionych pergaminach i dudniły o drewniane blaty. Zderzały się jedne z drugimi, pluskały spadając w kałuże i piętrzyły w kupki przy akompaniamencie piskliwego zawodzenia kupieckiego narodu. Trzepane dywany, porozciągane na całej długości ulicy stękały głucho lane bez opamiętania przez chuderlawych chłopaczków. Poupychane w klatkach ptactwo nie milkło ani na moment, prosiaki i barany kwiczały i beczały, a ich pieczeni na rożnach pobratymcy skwierczeli z cicha. Ktoś w obwieszonym praniem oknie zdzierał gardło zawodząc potwornie, siląc się na śpiew, kalecząc jakąś lokalną przyśpiewkę. Kontra ze strony ubzdryngolonych marynarzy, huczących szantową nutę przez moment odpierała wokalny atak kalekiego barda. Ale tylko przez moment, bo zaraz wszystkie głosy utonęły w fali przekleństw handlarek, rozwścieczonych jak sto diabłów. Ktoś komuś świsnął jakieś duperele, życzliwy doniósł. Darcie ryjów rozległo się naraz, tłuste lochy okładały się z hukiem ciężkimi torbami, zrywane znad stoisk plandeki trzepotały donośnie, stukot łamanych straganów ściągał wzrok. Kibiców wnet zebrało się co nie miara, zawsze to walczące baby! Kupcy przekrzykiwali się, klienci targowali bezwzględnie, nachlane bydło dymiło do wszystkich, a jakiś panikarz - w zmowie zresztą z kieszonkowcami - ryczał jak wół robiąc wokół siebie zbiegowisko, dając złodziejaszkom zarobić. Hałas był niemożliwy. NIE-MO-ŻLI-WY. Naprawdę był straszny.


Dla kogoś, kto pierwszy raz przybywał do Gradsulu był uczuciem zgoła fizycznym, doświadczeniem bolesnym, walącym w bębenki uszne z siłą gladiatora. Aklimatyzacja nie przychodziła łatwo, choć chętnych, by się w mieście osiedlić nigdy nie brakowało. Coraz to nowi przybywali z sercem nadziei pełnym, a kieszeniami pustymi. Wsiąkali w to miejsce, krzywili się i zaciskali zęby, marszczyli czoła i sapali, ale nie odjeżdżali. Przyzwyczajali się, zapuszczali korzenie, zostawali oni, ich dzieci, a potem wnuki. To, co z początku bolało jak cierń w boku szybko uczyli się doceniać. Nie chcieli już znać innego życia, nie było o tym nawet mowy. "To jest Gradsul, to nasze miasto" - mówili z dumą, z góry spoglądając na przyjezdnych. Codziennie mówili to nowi, następni, kolejni. Tych, którzy tu żyli i tu chcieli umrzeć było z każdym dniem coraz więcej.


Deklaracje przywiązania płynęły ze wszystkich stron, ze wszystkich dzielnic. Czy to przypominający wyniośle, że to ich lud był założycielem miasta Suelowie, czy przekomarzający się z nimi Oeridyjczycy. Miejsce dla siebie widziała tu bosonoga, flańska biedota i jeszcze biedniejsi Rhennee, zepchnięci w najgorsze partie miasta. Śniadoskórzy Bakluni za dnia prześcigali się w kupieckich machlojkach, a wieczorami ślęczeli zgięci z głowami przy ziemi w swoich kolorowych kapliczkach. Wśród doków gnieździli się hebanowi Touv i Olmowie, zbiegli czy też uwolnieni z południowych plantacji Szkarłatnego Bractwa, gdzie wypruwali z siebie żyły zmuszani do niewolniczej pracy. Nie brakowało i elfów czy krasnoludów, gnomów i niziołków, w małych skupiskach porozrzucanych tu i ówdzie pośród miejskiej mozaiki ras i nacji.


Prawie tysiącletnie miasto rozrastało się, niczym żarłoczna bestia pochłaniając okoliczne wioski i miasteczka, wydzierając rolnikom ich poletka i karczując lasy pod budowę nowych osiedli. To był proces całkowicie naturalny, oddolny, pozbawiony jakiejkolwiek państwowej kontroli. Urzędnicy mogli tylko wzruszyć ramionami i przybić pieczątkę, akceptując fakt, że kolejne połacie terenów wokół metropolii weszły w jej skład. Powodów szaleńczego rozrostu molocha było pewnie tyle ilu jego mieszkańców, ale jeden element wybijał się przed szereg, wznosił ponad gamę pozostałych argumentów. Na południu toczyła się wojna. Keolandia pożarła się z mnichami spod Szkarłatnego Znaku, oblegano się wzajemnie, robiono podjazdy i toczono bitwy. Było potrzeba żarcia i napitków, broni i bandaży, zbroi i mundurów, koni i taborów, namiotów i narzędzi do robót inżynierskich. A w końcu było potrzeba też statków, które tonęły jeden po drugim w morskich bataliach z marynarką Bractwa i ich marionetkowego sojusznika, Lordostwa Wysp. Krótko mówiąc, potrzeba było wszystkiego, a żeby zrobić to wszystko potrzebne były ręce do pracy. Prócz tych zaś, którzy przybywali harować w zakładach i manufakturach w gradsulskie progi trafiali i ci, którym marzyła się wojskowa kariera. Żołd płacono w złocie, a nachalna propaganda malowała południową kampanię jako przygodę życia dla wszystkich dzielnych żołnierzy. Trochę wojaczki, ale głównie wakacje na złotym piasku, wśród palm i śpiewu rajskich ptaków. To, że trzy razy w ciągu roku trzeba było wyznaczać nowe granice dla miejskiego cmentarza do nikogo nie przemawiało. Rekruci dziarskim krokiem wkraczali na okręty, mijając się z tymi, którzy sztywni, nadpsuci od upału wracali do ojczyzny w zbitych z desek pudłach. O ile było co w te pudła upchnąć. Pełen rozkwit. Gradsul przeżywał największy gospodarczy i demograficzny boom od stulecia.


- - -


Stary Paolo Meosi popijał popołudniową, mocną kawę z półprzymkniętymi oczyma. Słońce mocno grzało, ale nie ono było przyczyną dla której Meosi mróżył oczy. Zawsze mrużył. Zdziwił by się jednak ten, który liczył by na to, że pomarszczony starzec drzemie. Tacy zawsze się trafiali.


- … Giancorli wystawią najpewniej jakiego zamorskiego mistrza, bo posłali po niego nawet statek, którego wypatrują już trzy dni, bo wiatry nieprzyjazne. W porcie już nie mogą patrzeć na ich ludzi, bo wchodzą na teren Bergova a on tego nie lubi. Są jakieś starcia, burdy, nawet podpalenia. Bergov pewnie wziął by się za to, wiecie panie Paolo jaki on jest w gorącej wodzie kąpany, ale że jest „pax” to i czeka. Mówią, że odgraża się, że po wszystkim ukręci łeb Giancorli. On sam ma tego co i w zeszłym roku krasnoluda. Runiego? Brudniego? Durniego? Gówno, plugawe te ichnie imiona, spamiętać uniesposób. Ale pry, że niezły. Wtedy doszedł do ósemki, teraz liczy na więcej. O ile nie trafi na Proroka od Rossich. Ten, jak wiecie, jeno trupy za sobą ostawia a zeszłego roku wygrał. Teraz też się na to sadzą i kładą ponoć tysiąc w złocie na szalę! No, ale i Marcone i Rudy też liczą na zwycięstwo. Mówi się, że Marcone to jakiego barbarzyńcę z północy zwołał…


- Co to barbarzyńca…?- wyrwało się smykowi który przysłuchiwał się wszystkiemu od jakiegoś czasu za nic sobie mając dyskrecję miejsca w którym usiadł ze swoim rozmówcą Paolo Meosi. Jego rozmówca, młody i szczurkowaty z wyglądu nie zdecydował się na odpowiedź. Był tu gościem, nie jego rolą było strofować domowników. Korzystając z okazji sam uraczył się aromatyczną, acz stygnącą kawą. Przednią.


- Filio, serce moje i iskro mego żywota, czy nie powiedziałem ci, że to prywatna rozmowa? – Paolo przemówił cichym, spokojnym głosem człowieka o gołębim serduszku. Nikt oceniając tego staruszka po tym jak zwrócił się do smyka i jak wyglądał nie wziął by go za głowę bandyckiego rodu. Nie sposób było uwierzyć, że ma on na swoim sumieniu niemal pół tysiąca istnień i nosi przydomek „Papa Rzeźnik”.


- Tak dziadku, ale ja chciałem posłuchać…. - smyk będą zupełnie pewnym, że nic mu nie grozi podszedł do starego Paolo i pocałował go w rękę a potem wdrapał mu się na kolana. Oblicze „Papy Rzeźnika” nabrało zupełnie innego koloru.


- Matka będzie na ciebie zła…- mruknął Paolo po czym skinął na swego rozmówcę, by ten kontynuował. Nim jednak zaczął smyk zdążył odpowiedzieć wprawiając swego dziadka w doskonały humor. – Ona zawsze jest zła.


- Jako rzekłem, Marcone z jakimś dzikusem z północy ściągnie. Są tacy co mówią, że już jest w mieście, ale nikt go nie widział. Może go gdzie ukrył, ale po co miałby to czynić? Tak czy siak na stole jest teraz około trzydziestu tysiąców. W złocie! Ma być trzydziestu czterech, więc pewnie kogo dobiorą.


- Znajdź mi tego od Marconich. Chcę się o nim więcej dowiedzieć. – dziadek Paolo prosił, więc jego rozmówca skrzętnie prośbę w pamięci notował. Niegrzecznie i niebezpiecznie było lekce sobie ważyć prośby starego Paolo. W mieście było takich niewielu i zwykle byli przyjezdnymi. Spośród osób znajomych prośby Paolo Meosiego potrafiła zlekceważyć tylko jedna osoba. A Filio w tym rozrachunku nie liczył się zupełnie…



- - -


Obita boazerią, pełna zwierzęcych skór i różnych bibelotów salka na zapleczu gospody była doskonałym miejscem, by się zrelaksować. Wyciągnąć nogi przy kominku, złożyć je na pufce przed buchającymi płomieniami, zatrzasnąć drzwi na cztery spusty i na tych parę minut pozwolić, by interes bronił się sam. Niedużo było takich chwil, a ta obecna też do takich nie należała. Domenico i Luca siedzieli w izbie, bo była odcięta od reszty karczmy, przytulna i bezpieczna. Idealna do rozmów o sprawach najwyższej wagi. Siedzieli, bo nie mieli wyjścia. W progi ich przybytku ściągnęli niezapowiedziani goście i chcąc czy nie (z czystej chociażby grzeczności wypadało) dwóch najstarszych Scalonich w rodzinie musiało przybyszy zaprosić na małe co nieco. Wizytacja zjawiła się w osobie siedmiu wspaniałych. Piątka, która została za drzwiami do rodzinnego sanctum wyglądała naprawdę solidnie. Nogi jak filary mostu, grubsze w udach niż korpus niejednego rozrabiaki, łapska napuchnięte, wciśnięte w krótkie rękawki kamizelek chyba jakąś czarnoksięską sztuką i plecy, które można by wykorzystać pod budowę osiedla domków jednorodzinnych. Poszukiwacze legendarnego Oka i Dłoni Vecny mieliby chyba łatwiejszą misję niż poszukiwacze szyi u owych ponurych dżentelmenów. Pyski poznaczone bliznami i wgnieceniami, siniakami i śladami po pęknięciach kości dobrze świadczyły o chłopakach. Byli solidniejsi niż krasnoludzkie pawęże i choć ślady ekstremalnego użytkowania zaznaczyły się na nich wyraźnie to wciąż działali super sprawnie, a gwarancję mieli dożywotnią. Duet, który wkroczył za Domeniciem i Lucą mógł czuć się z taką obstawą całkowicie bezpieczny. Bez niej też zresztą mógłby, bo nikt na te persony ręki podnieść by się nie odważył. Nie tu.

Carlo Clivio, trzydziestokilkulatek o zmierzwionej czarnej grzywie, wiecznie zarośnięty i w nieładzie. Teraz też paradował w rozchełstanej, czarnej koszuli i narzuconym nań niedopiętym kubraku. Oba krótkie miecze, które nosił przy pasie były zdobyczne. Jako morderca do wynajęcia często wchodził w posiadanie ładnych rzeczy, bez konieczności kupowania czegokolwiek. Oszczędzał czas i pieniądze.

Jego suwerena bracia Scaloni znali jeszcze lepiej. Blady Marco był tym dobrodusznym człowiekiem, który zlitował się nad nimi, gdy byli w finansowych tarapatach i wspomógł solidną pożyczką. I choć dostawał co jakiś czas dowody wdzięczności wciąż rachunek mu się nie zgadzał. Cyfry musiały być w prawdziwym nieładzie skoro sam pofatygował się do swoich dłużników. Rozparty wygodnie na krześle, z nogą zarzuconą na nogę uważnie lustrował pomieszczenie. Szarozielone oczy miał bystre, żywe, zdolne wychwycić najdrobniejszy szczegół. Ale na gospodarzy przybytku spoglądał ciepło, uśmiechał się promiennie ukazując równe rządki perłowo-białych zębów.

"Nie idzie wam interes panowie? Fortuna się od Was odwróciła?"

"Idzie... No, dość niemrawo" - skłamał głupkowato Domenico.

"Wszyscy jakoś przędą, a teraz szczególnie dobra pora dla biznesów, a u Was znów dziurawe kieszenie..." - Marco zasępił się, spuścił nos na kwintę. Dobry był z niego komediant, ale chyba przypomniało mu się jakieś umówione spotkanie czy inna pilna sprawa, bo szybko spoważniał.

"Wisicie mi górę złota, a ja nie usłyszę nawet przepraszam. Termin spłaty już dawno minął, odsetki poszły w górę, księgowi zdążyli już zanotować wpłatę od was. A tu chuj! Nie ma żadnej wpłaty!" - mężczyzna podciągnął rękawy jedwabnej koszuli i oparł obie nogi na ziemi - "Idę do tych pizdowatych dupowłazów i pytam, co z moim złotem. Gdzie jest kurwa kufer z monetami, na którym mógłbym sobie postawić doniczkę z paprotką? Nie ma, jebnęli się, wpisali w księgi, ale kasa nie przyszła. Wkurwiłem się, bo - zwierzę wam się tutaj - bardzo lubię porządek. Porządek w aktach, porządek w domu, porządek na mieście. Ręce mi się pocą i czuję się, jakby mnie pchły oblazły, kiedy ktoś robi u mnie burdel".

Komentarzy nie było, wszyscy słuchali z uwagą tyrady, która zwierzała w coraz niebezpieczniejsze strony.

"Za waszą sprawą zrobił się bajzel i aż mnie skręcało. Medykusy dały mi jakieś piguły na spokój, ale wziąłem tego cały wór i dalej chodziłem podkurwiony. Stwierdziłem, że sprawę trzeba rozwiązać raz na zawsze. Pojechałem z chłopakami do sadu... Mam taki sad. Drzewka pomarańczowe, jabłonki, śliwy, nawet cytrynki. Nie wiem czy wiedzieliście, to mówię".

Nerwowe kiwnięcia głową potwierdziły, że żaden z braci o owocowym sadzie bandyty nie miał pojęcia.

"Ogrodnicy mieli przesadzać jakieś krzewy, nasypali takie kupy ziemi, nakopali dołów. Każdy z was by się do takiego dołu zmieścił, przysypać kompostem, wyklepać. Ziemia spulchniona, agrest i porzeczkę można by tam posadzić. Tak będzie" - Marco uśmiechnął się wrednie, a Clivio jasno odczytywał takie sygnały. Dłonie zabójcy czekały już na rzeźbionych rękojeściach mieczy.

"Macie miesiąc, żeby zgromadzić forsę. Dopóki trwają prace u mnie w ogrodzie, dłużej nie będę czekał" - bandzior skrzywił się słysząc gorączkowe zapewnienia Scalonich, że wszystko będzie jak należy - "To miłosierdzie nie jest całkowicie bezinteresowne. Zadanie, które dla was mam jest powodem mojego odroczenia wyroku".

"Jak wiecie, niedługo będzie miał miejsce coroczny turniej. Krwawy sport to najlepszy sport, a najlepiej bawi się ten, kto wygrywa. W tym roku to mój czempion ma sięgnąć po mistrzowski tytuł" - ton sugerował, że innej możliwości być nie może - "Facet przypłynie ze wschodu, dziś po zmroku. Przez cały czas do rozpoczęcia walk będzie przebywał u was. Macie zapewnić mu bezpieczeństwo i spełnić wszystkie jego zachcianki. Jeśli o trzeciej w nocy zażyczy sobie pieczonego dzika to będzie waszym pierdolonym obowiązkiem mu go dostarczyć. Choćbyście musieli sami ruszać w pole z widłami polować na świnie. Jasne, prawda?"

Upewniwszy się, że sprawa jest zrozumiała Marco kontynuował: "Ugościcie go jak trzeba i wpłacicie pieniądze na moje konto do końca tego miesiąca i zapomnimy, że kiedykolwiek mieliście ze mną jakieś problemy. To rozwiązanie pierwsze. Dwójka to kariera jako nawóz pod owocowe krzaczki. Jeśli wolicie trochę jeszcze pomieszkać powyżej poziomu gleby to o dziesiątej w doku piętnastym, ze statku „Córa Fortuny” odbierzecie mojego gościa. Proste, prawda?"

W zapewnieniach o prostocie proponowanego rozwiązania prześcigać się nie musieli. Godzinę później, już po wyjściu Marco, cała bliższa i dalsza rodzina Scallonich zastanawiała się jak też wypełnić tę prostą … prośbę. Jak? Bo, że od tego zależy życie całej rodziny Scalloni, począwszy od najstarszego brata a skończywszy na spłodzonych przypadkiem przez najdalszych kuzynów bękartach, nie wątpił nikt. A do wyznaczonej przez Marco godziny dziesiątej zostało ledwie dwie godziny…



.
Raz jeszcze powodzenia.
.
 

Ostatnio edytowane przez Bielon : 04-09-2010 o 16:40.
Bielon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172