Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-09-2010, 15:25   #1
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
[D&D] Opowieści z Królestwa Pięciu Miast. Cień Barona [18+]

Od wielu, wielu lat zachodzące nad Lisowem słońce było jednym z najbardziej znienawidzonych przez ludzi widoków. Płomienna kula znikająca za horyzontem nikogo nie zachwycała; żaden z wieśniaków nie cieszył się, że pełen znoju i problemów dzień wreszcie się kończy. Mrok nie przynosił ukojenia lecz lęk. Zawierano szczelnie dębowe okiennice, spuszczano ze smyczy psy, przed figurami bogów zapalano kadzidła, a do potraw dorzucano kolejne garście czosnku. W niczym nie zmieniało to sytuacji, dawało jednak złudne poczucie bezpieczeństwa, którego wszyscy potrzebowali.

Lisowo było niewielką wsią, podobną wielu innym rozrzuconym wokół Bagien. Mniej niż setka domów zamieszkana była głównie przez rodziny drwali, smolarzy, zielarzy i myśliwych. Twardych, surowych ludzi przywiązanych do swych domów i ziemi. Odpornych na mróz, harówkę i morowe powietrze. Zaprawionych zarówno w bojach z dzikimi zwierzętami, które zimą podchodziły pod niską palisadę, jak i potworami, które niekiedy zjawiały się wraz z nadejściem roztopów. Upartych i zaciętych, a nade wszystko kochających swoją wieś. Gdzie zresztą mieli by pójść? Tu mieli wszystko, czego do życia było im potrzeba. Za wyjątkiem spokoju.

Wszystko zmieniło się po zniknięciu Barona. Nikt nie znał jego imienia. Mieszkał w okolicy od czasów dziadów i pradziadów. Zbierał okrutną daninę, lecz zapewniał okolicznym wsiom bezpieczeństwo i spokój. Chronił przed potworami i bandytami. Odpędzał .błędne ogniki i topielice, które wciągały ludzi w głębinę. W czasach głodu dawał złoto na żywność, a w czasach zarazy na leki. Był dobrym panem, który nie wymagał więcej niż mogli mu dać.

Był wampirem starej daty.

Co roku życzył sobie jednej dziewicy. Nie najpiękniejszej; to los wskazywał nieszczęsną. Wokół jego włości było pięć wsi, toteż jedynie raz na pięć lat każda z nich traciła niewiastę. Dało się przeżyć. Gdy któraś przypadła mu bardziej do gustu pozwalał jej nawet odwiedzać rodzinną wieś, póki sama nie zdecydowała, że nadszedł jej czas; co zwykle stawało się dość szybko. Wieśniacy widzieli, że Baron nie znęca się nad ich bliskimi, toteż daninę składali z rozpaczą, lecz i spokojem. Opór nie miał zresztą sensu.

Powiadali, że kiedyś druidzi próbowali przepędzić Barona. Najpierw sami, potem najmując zbrojnych. Za pierwszym razem Baron przybył i urządził pogrom we wsi, zabijając druidów. Za drugim - po prostu odszedł, zapowiadając że lisowczycy pożałują swego czynu. I pożałowali. Na jesień z głębi bagien przyszły gobliny i troglodyci. Spalili wsie, złupili spichlerze, przynieśli zarazę... Z pierwszym tchnieniem wiosny Baron powrócił, przyniósł złoto i pomstę. Nadbagienne wsie nie buntowały się więcej.

Któregoś roku jednak Baron zniknął.

Smolarze nie wiedzieli czy zmarł ze starości, czy zabił go inny wampir. Ruiny jego dworu stały puste. Nie było śladu ani po nim, ani po jego sługach. Wieśniacy musieli radzić sobie sami. W miejsce niskiej palisady powstał podwójny ostrokół. Sprowadzono porządnego kowala, najęto kilku wojaków, którzy pełnili straż. Wykopano wilcze doły. Do starej kaplicy Chauntei wprowadził się młody kapłan. I jakoś to było.

Aż do teraz.
 
Sayane jest offline  
Stary 07-09-2010, 15:35   #2
 
Epimeteus's Avatar
 
Reputacja: 1 Epimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znany
Kiedyś, dawno temu w życiu, które teraz mu się bardziej snem wydawało niż rzeczywistością, miał imię, wzięte od jakiegoś bohatera, czy proroka, dane mu przez rodziców. Sheevirkt. Teraz, po tym co się mu przydarzyło nie potrafił znieść tego słowa. Gdy czasami wypływało w myślach podczas wspomnień czuł jak sztywnieje ogarnięty niejasnym niepokojem i to był jeden z powodów dla których unikał powrotów do przeszłości jak ognia. Drugim były twarze tych, których nigdy już nie zobaczy. Rodziców, siostry i braci. Przyjaciół a nawet i wrogów, choc tych ostatnich tak naprawdę ówczas trudno byłoby nazwać prawdziwymi.
Ponownie odepchnął te wspomnienia kierując myśli ku sprawom bliższym, ku temu co sprawiło że stał się takim jakim był teraz. Mal - zdecydowanie krótsze i mniej wpadające w ucho. Krótkie tak, że prawie go nie było. Imię tak pasujace do niego, że stało się bliższe niz własne.

Jego zamiana z Sheevirkta w Mala odbyła się parę lat temu i to były chyba najgorsze wspomnienia z jego całego życia. Wciąż nie mógł uwierzyć, że w taki prosty sposób i tak.... nieznaczący całe jego życie mogło runąć w gruzy, zostać wymazane i i skierowane na nową drogę. “Nowe życie...” gorzka myśl sprawiła że wykrzywił usta się w grymasie, odsłaniając większe niż u zwykłych ludzi kły. “Nowe nieumarłe życie”.

Nie była idealną pięknością, lecz wyraz twarzy, głębia spojrzenia przyciągnęły jego uwagę bardziej niż zrobiłaby najsłodsza buzia. Machnął ręką rozbawionym towarzyszom, by dali mu spokój i nie czekali na niego, a sam, zdziwiony swoją śmiałościa, jakiej nigdy jeszcze w życiu nie okazał, podszedł w stronę śmiejącej się do niego dziewczyny. - “Witaj... nazywam się Seev- wydusił z siebie parę słów i nabrał głeboko powietrza gorączkowo myśląc co powiedzieć dalej prawie dopuszczając do tego by chwila milczenia przeciągnęła się do niedopuszczalnego stanu kłopotliwości. Na siłę chwycił parę pierwszych z brzegu słów, lecz banalne słowa - “śliczna jesteś” - rozbawiły jego rozmówczynię. -Lina. Niezły z ciebie podrywacz” - powiedziała kpiącym głosem i objęła jego ramię, po czym w sposób całkowicie naturalny, tak jakby chodziło coś najzwyczajniejszego w świecie dodała - “Idziemy do mnie”. Noc... to oczywiście była niezapomniana noc. Lina tak jakby znała go doskonale doprowadziła go do stanu zatracenia i zapomnienia, a nad ranem, gdy jeszcze spał, zniknęła bez słowa. Nie udału mu się jej odnaleźć.

Powrót do rodzinnej wioski minął radośnie. Koledzy i przyjaciele z przejęciem opowiadali o swoich przygodach i chwalili sukcesami w podbojach, czego również i Sheevirkt sobie nie odmawiał. Niestety już wkrótce po powrocie okazało się, że oprócz wspomnień każdy do domu przywiózł coś jeszcze. W pewnym sensie Sheevi był szczęściarzem, gdyż tylko jego ominęła kiła, która szybko zniszczyła zdrowie i siły pozostałych, już nie tak dumnych z siebie, młodzieńców, lecz jak można szczęściem nazwać zakażenie wampiryzmem? Z przerażeniem obserwował następujace u siebie zmiany, których znaczenie bardzo szybko rozpoznał. Wiedział, że już nic nie będzie takie samo, że on sam zmieni się nieodwracalnie. Wiedział, że musi opuścić swoje dotychczasowe życie i pozostawić za sobą wszystko co znał i kochał.

Rodzina zdziwiona jego nagłą chęcią wyjazdu ostatecznie się pogodziła, że nie zmieni zdania i nawet odbyła się nieduża pożegnalna uroczystość. Następnego dnia wyruszył w drogę, każdego dnia coraz bardziej się stając istotą nocy. Uczucie, że co chwilę jest rozpoznawany jako wampir było przemożone. Każde spojrzenie w jego stronę, kroki za placami, pojawienie się nieoczekiwane ludzi w bramie budziło w nim obawy. Wytrwale jednak podążał byle dalej od stron rodzinnych, szukając wszelkich informacji, jakie mogłyby mu pomóc. Sheev zaczął się przystosowywać, coraz bardziej żył nocą, coraz lepiej ukrywał swoją odmienność. Wszystko zdawało się iść dobrze. Aż którejś nocy poczuł Głód. Nie od razu zidentyfikował to uczucie. Narastające ssanie w żołądku póbował zabić tak jak zawsze sutym posiłkiem, lecz tym razem nie pomagało. Zaskoczony spoglądał na puste miski piętrzące się na blacie stołu przed nim i zastanawiał o co chodzi. W końcu niechciana myśl znalazła drogę do jego świadomości i dopiero w tym momencie tak naprawdę poczuł, że nic już nie będzie takie samo.

Długo, tak długo się powstrzymywał, choć przecież wiedział że walka jest z góry przegrana. Z całej siły jednak walczył o pozostanie człowiekiem, do czasu gdy tak jak człowiek nieśpiący od tygodni zaczął tracić poczucie rzeczywistości a czyny zaczęły wymykać się świadomości, czy dokonywane były we śnie czy na jawie. Wędrował w tym stanie półmrokami nocnych ulic aż w ciasnym zaułku, ze ślepą ścianą wdał się w walkę, której pokłosiem stało się pierwsze nasycenie. Dwóch przeciwników, tępych osiłków mających chęć na coś więcej niż tylko parę monet w jego sakiewce stało się jego pierwszym “prawdziwym” posiłkiem i sam musiał przyznać, że nigdy wcześniej nie czuł się tak dobrze.

Od tej pory tak właśnie postępował. Gdy Głód stawał sie nie do wytrzymania, to szukał miejsc gdzie mógł zostać zaatakowany przez ludzi nie mających litości i nie okazywał im litości. Tak było łatwiej, tylko w ten sposób mógł sam przed sobą udawać że wciąż jest w nim ślad człowieczeństwa. Nie był to jednak jego ostatni problem. Z czasem zaczęło narastać w nim dziwne uczucie, wspomnienia o Linie. Silnie, coraz mocniej przyciągało go do niej i choć nie wiedział, gdzie mógłby ją odnaleźć, to nie był w stanie nie poddać się tej potrzebie. Od tej chwili jego drogę wyznaczały sny o wampirzycy.

Tak właśnie wyglądała jego droga do tego miejsca. Kierując się narastającą bądź malejącą potrzebą zmierzał uparcie w kierunku gdzie była najsilniejsza.

Spokój jaki panował w wiosce, do której właśnie dojechał, okazał się iluzoryczny. O ile na drodze pomiędzy domami, panowała nostalgiczna pustka, o tyle gdy tylko przekroczył drzwi karczmy od razu zrobiło się tłoczno i gwarnie. I gniewnie. Zamieszanie było takie, że niemal nikt nie zwrócił uwagi na Mala, nawet pomimo tego że od wejścia ruszył prosto w stronę kontuaru, gdzie zamówił piwoi posiłek, po czym nadstawił uszu.
- Nie może tak być! Znowu to samo! Trup się gęsto ściele a nikt nic nie robi. Jeszcze trochę a wszyscy staniemy się żerowiskiem dla tej przebrzydłej bestii! - Mal zesztywniał z niepokoju już po tych słowach, a im dalej słuchał tym coraz bardziej zdawał sobie sprawę w jakich znalazł się tarapatach. Zgromadzeni w karczmie święcie uważali, że w okolicy ich wsi grasuje wampir, bezlitośnie mordujący każdego kto popoadnie, niezależnie dziecko, kobieta, czy starzec. Właśnie dzisiaj, po kolenej śmierci niewinnej dzeiwczynki, zdaje się przez wszystkich lubianej, czara goryczy się przebrała i ludzie zaczęli się organizować w grupy poszukujące krwiopijcy - mordercy. Świadom tego, że poszukiwania te mogą mieć na tyle ciasne oczka w sieci, że i jego wyłapią, postanowił ostrożnie podpytać się miejscowych o szczegóły polowania. Rozejrzał się w poszukiwaniu najspokojniejszego miejsca i tam się udał. Przy wybranym przez niego stoliku siedziało 2 mężczyzn i kobieta. Nie wyglądali na miejscowych - ich stroje kojarzyły się z podróżą a nie z pracą na roli.
- Mogę się dosiąć? To najspokojniejsze miejsce tutaj, a ja potrzebuję chwili wytchnienia - zapytał się bezpośrednio. Ludzie do których się zwrócił obojętnie skinęli głowami i kontynowali rozmowę. Mal skoncentrował się na jedzeniu,i piwie tak, że widać jasno było że interesuje go tylko zaspokojenie głodu. Czujnie jednak nadstawiał uszu, zadowolony z tego, że rozmowa której wysłuchiwał dotyczyła interesujacych go spraw.
Jasnym było że sprawa jest poważna, że nie są to wyłącznie paranoje rozhisteryzowanego tłumu. Ofiary były potwierdzone, a przyczyną zgonu ewidentnie było spotkanie z kłami wampira.

Podziękował za posiłek, dokupił trochę prowiantu na drogę i opuścił karczmę. Dobrą chwilę stał przed nią zdezorientowany próbując odtworzyć położenie zapomnianego dworku, o którym usłyszał w karczmie. Po chwili odnalazł charakterystyczne punkty, które powiodły go we właściwym kierunku. A to wieża świątyni, a to zniszczony płot, a to sad wyznaczały mu trasę. Na miejsce dotarł gdy już ciemno było. Blask księżyca dawał aż nadto światła jego oczom. Sam przezornie pamiętając co się tutaj stało podchodził do budynku szukając cienia i ukrycia. Dlatego też on pierwszy dostrzegł niż został dostrzeżony. “Kobieta. Czyżby przyszła tutaj na schadzkę? Jeśli tak to powinien się pojawić również i jej kochanek. Muszę działać szybko i ostrożnie. Nikt się nie może dowiedzieć że tutaj jestem. Skrył się w dworku i tam oczekiwał na dalszy rozwój wydarzeń.
“Wyjątkowo nieostrożna” westchnął gdy kobieta jak zaklęta szła po jego śladach aż w końcu nie miał wyboru. Wyhynął z cienia i chywił ją ze słowami: Ciiiiiiiiiiiiiiiiiiiiicho! I kogóż my tu mamy...
 
__________________
Nie pieprz Pietrze Wieprza pieprzem.
Epimeteus jest offline  
Stary 07-09-2010, 15:43   #3
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś

Odkąd sięgała pamięcią zawsze w nim mieszkali. Piękny zadbany dworek, pełen mieszkańców. Jednak dla niej najważniejszymi mieszkańcami tego dworku byli: ona, matka i powracający do nich ojciec. Kiedy go nie było zadręczała matkę pytaniami:
- Mamo czemu go nie ma? Mamo kiedy wróci? Mamo kto to jest bard? Mamo czemu tato jest bardem?
Na każde z tych pytań matka odpowiadała jej z uśmiechem, cierpliwie, codziennie, tak jakby to był jakiś ich rytuał. Tu czuła się bezpiecznie, tu czuła się kochana. Jej świat był bezpieczny, pełen śmiechu, radości z powrotu ojca. Uwielbiała śmiech matki w te dni kiedy on wracał i zostawał z nimi. Gdy zamykała oczy widziała pod powiekami twarz ojca i wpatrzoną w niego jak w obraz matkę.


Aż jednego dnia zamiast ojca do ich dworku przybył posłaniec. Przywiózł i wręczył matce lutnię, którą zawsze ze sobą zabierał wyjeżdżając na swoje bardowanie ojciec. Wraz z nią przywiózł informację o jego bezsensownej śmierci w jakiejś bójce w karczmie. Kto zaczął i dlaczego nie umiał powiedzieć, czemu ojciec zginął... przypadek, był w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Nikt nie mógł mu pomóc, mimo iż wielu próbowało, odszedł pozostawiając po sobie lutnię i prośbę, aby ją im dostarczyć. Skończyła się radość w domu, pamiętała już tylko płaczącą matkę oraz kolejnych gości, którzy zawitali do dworku. Po raz pierwszy padło wtedy słowa: “dziwka”, “bękart”. Chciała spytać matki co one znaczą lecz nie miała odwagi. Po raz ostatni widział wtedy łzy w jej oczach. Po tych słowach wróciła jej dawna matka. “Dawna” tak na pierwszy rzut oka. Dumna wyprostowana godnie kobieta, która zabrała ją wraz ze sobą i z ojcowską lutnią i bez słowa przeniosła się do nowego domu.


Życie płynęło im powoli, bez śmiechu bez radości z dnia na dzień. Matka zamknęła się w sobie, a ona spędzała całe dni na włóczeniu się po nowej okolicy oraz szarpaniu strun lutni, która pozostała po ojcu w poszukiwaniu melodii jakie on na niej wygrywał. “Gdzieś muszą być... ojcu się udawało je odnaleźć... mi też się uda...”, myślała z zapałem szarpiąc struny. Jej upór, jej determinacja powoli zaczęły dawać efekt, spod jej palców dotykających strun zaczęły wypływać dźwięki melodii zapamiętanej z dzieciństwa, z czasów kiedy te struny muskały palce ojca. Czas płynął nie ubłagalnie, z małej dziewczynki wyrosła patyczkowata nastolatka, z której wyrosła czarnowłosa dziewczyna. Jednak to kolor jej oczu wzbudzał zachwyt w każdym kto w nie spojrzał. Nikt nie zwracał na nią uwagi przyzwyczajony do jej widoku. Ciągle włóczyła się po okolicy z nieodłączną lutnią. Co śmielsi mieszkańcy wioski zaczepiali ją z prośbą aby coś zagrała. Nie wiadomo kiedy stała się dla okolicznych wiosek bardem, kiedy potrzebowano aby ktoś umilał jakąś uroczystość swoim graniem i śpiewem to wysyłano do niej przedstawiciela z prośbą o jej przybycie. Grała więc na kolejnych uroczystościach, a wieści o niej roznosiły się coraz dalej. Na jednym weselu podszedł do niej wyróżniający się strojem mężczyzna i zaprosił do dworku, aby tam zagrała. W pierwszej chwili chciała odmówić, nie chciała wracać do domu swojego dzieciństwa. Jednak ciekawość zwyciężyła. Umówiła się na drugi dzień, że z rana przyjedzie i zagra wieczorem, przenocuje i wróci do domu. Czas dłużył jej się bardzo, nie mogła się doczekać chwili kiedy przekroczy próg domu swojego dzieciństwa,domu gdzie wszyscy byli szczęśliwi. Nie mówiła nic matce,aby jej nie zasmucić, powiedziała, że to kolejne wesele, kolejne zlecenie, kolejna możliwość zarobku.

Wyruszyła najwcześniej jak mogła, zbliżając się do dworku szła coraz wolniej rozglądając się z uwagą dookoła. Podeszła do drzwi i zakołatała kołatką, po chwili służąca wpuściła ją do środka i poprowadziła schodami do pokoju przeznaczonego dla niej. Szła za dziewczyną i ze zdziwieniem otwierała oczy. Nic się tu nie zmieniło, nic a nic, pozostało wszystko tak jak zapamiętała z czasów gdy jeszcze tu zamieszkiwały z matką. “Czemu nowi gospodarze nie zmienili nic z wyglądu?” Weszła do pokoju przygotowanego dla niej i podziękowała dziewczynie z uśmiechem. Zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami. “Czas tutaj stanął. Ale czemu? Czemu musiałyśmy opuścić to miejsce, jeżeli ono nadal wygląda jak nasze? Co się stało? Czemu tak się stało?” - przelatywały jej przez głowę kolejne pytania. Po chwili służka wróciła aby powiedzieć jej że koncert będzie nie wcześniej jak o północy, więc spokojnie może się przespać po podróży i odpocząć, bo potem nie będzie miała już kiedy. Podziękowała dziewczynie z uśmiechem i zostawiwszy swoje rzeczy w pokoju poszła zwiedzać dworek. “Może to tylko pierwsze wrażenie, może jednak są tu jakieś zmiany.” - myślała intensywnie posuwając się wolno do przodu. Każdy kolejny krok uświadamiał jej że wróciła do domu, do ich domu, jej, ojca i matki. “Ale czemu?”, na to pytanie nie umiała znaleźć odpowiedzi. Obeszła wolnym krokiem wszystkie pomieszczenia do których udało jej się dostać. Zdziwiło ją trochę to, że nigdzie nie spotkała nowych właścicieli domu, dworek wydawał się pusty, ale nie mógł być taki bo widać było w nim ślady bytności. “Może gdzieś wyszli, taka ładna pogoda. A może też odpoczywają przed wieczornym koncertem. Nic tu sama nie odkryję, popytam się później służby, może ktoś coś powie co naprowadzi mnie na ślad.” Wróciła do swojego pokoju i podeszła do okna. Widząc ogród, którym zawsze zajmowała się jej matka poczuła tęsknotę i ból w piersi. “On też się nie zmienił, tak jakbyśmy nigdy stąd nie odeszły. Tak jakby czas zatrzymał się w miejscu”. Ujęła lutnię w dłonie i siedząc przy oknie delikatnie przesuwała palcami po strunach, wydobywając smutną tęskną melodię. Widząc jak powoli ogród pogrąża się w wieczornym zmierzchu, odłożyła instrument i położyła się na łóżku. “Muszę chwilkę odpocząć, krótka drzemka dobrze mi zrobi. Potem coś zjem i pójdę grać, tak jak mnie o to proszono”. Zamknęła oczy i pozwoliła aby powoli zagarniał ją w swoje posiadanie sen. Sama nie wiedziała co wyrwało ją ze snu, otworzyła oczy...

- Ojcze... Ojcze to Ty? - wydobył się z jej ust szept. Próbowała unieść dłoń do twarzy pochylającego się nad nią mężczyzny. Jednak ręka nie chciała jej słuchać. Czuła pulsowanie w szyi i osłabienie. “Czemu nie mogę się ruszać? Co mi się stało?”, przebiegały jej niespokojne myśli po głowie. Na jej szept mężczyzna szarpnął się do tyłu, jej ręka trafiła w próżnie. “To sen, na pewno sen”, myślała przyglądając się na rysy twarzy ukochanego człowieka. Z niedowierzeniem zerknęła na łzy toczące się po jego policzkach. Zostawiały one na jego twarzy krwawy ślad.
- Ojcze... Mężczyzna zerwał się z łóżka na którym siedział koło niej i wybiegł bez słowa z pokoju. Nie miała siły się unieść, nie miała siły zawołać. “Co mi jest? Czy to sen? Czy to senna mara? Czemu czuje się taka bezsilna? Czemu piecze mnie szyja?” Powoli przesunęła palcami po bolącym miejscu. Poczuła coś ciepłego pod nimi. Uniosła je do oczu i ujrzała na nich swoją krew. Przypomniała sobie “łzy” spływające po policzkach ojca i zrozumiała co się stało. “Czy wiedział że robi to swojej córce?” - przeleciało jej jeszcze przez myśl, zanim usnęła osłabiona.

Kiedy kolejny raz otworzyła oczy za oknem słychać było śpiew ptaków. Podniosła się powoli i podeszła do okna aby odsłonić ciężkie kotary, które sprawiały że pokój zalegał półmrok. “Zaspałam na koncert? Nikt mnie nie obudził? Dziwne...” przebiegło jej przez myśl. Jednak rozważanie te zostały przerwane przez ból jaki wywołał w jej ciele promień słońca, który przedarł się przez szparę w kotarze w miejscu gdzie uchwyciła ją jej dłoń. Opadła na kolana wpuszczając kotarę z dłoni i zwijając się na podłodze w pozycję embrionalną, aby odgonić od siebie narastający w jej ciele ból. Wraz z nim przyszło wspomnienie... wspomnienie ojca płaczącego krwawymi łzami i tego co jej uczynił. “Już nigdy nie ujrzę słońca... Już nigdy nie obejrzę ogrodu matki... Już nigdy nie zagram...” Powoli podniosła się z podłogi, podeszła do łóżka i położyła się na nim. W jej piersi wzbierał płacz, szloch rozrywał jej ciało, jednak z oczu nie popłynęła nawet jedna łza. Przeleżała na łóżku cały dzień, wieczorem zwlokła się z niego i poszła na poszukiwania swego ojca. Przemierzała dom wszerz i wzdłuż jednak nigdzie nie nie odnalazła jego śladu. Odnalazła za to pomieszczenia kuchenne i poczuła, że jej ciało domaga się posiłku. Ukroiła sobie pajdę chleba, urwała kawałek kiełbasy z pętka i zasiadła za stołem. Rozglądając się wokół z uwagą wbiła zęby w chleb i zagryzła go kiełbasą. Przeżuwając jedzenie poczuła dziwny smak, skrzywiła się i obejrzała trzymany w rękach posiłek. “Czyżby było nieświeże” zdążyła pomyśleć i już klęczała na podłodze zwracając pochłonięty przed chwilą kęs chleba i kiełbasy. Czuła swoje wnętrzności jakby ktoś podpalał je żywym ogniem. Odłożyła jadło na stół i powoli uniosła się z klęczek. Jej powonienie drażnił jakiś smakowity zapach. Powoli ostrożnie skierowała się w stronę skąd się dochodził. Za workiem ziemniaków siedział kot oblizując swoje łapki. Dziewczyna zerknęła na niego a on uniósł swoje błyszczące oczy na nią i zanim które kolwiek z nich mrugnęło powieką już było po sprawie.Odłożyła bezwładne ciało kociaka na podłogę a wierzchem dłoni otarła kroplę krwi z ust, która na nich pozostała. Nie czuła już tak wielkiego głodu, nie czuła też całkowitego nasycenia, ale wiedziała, że gdzieś w tym domu czeka na nią kolejne zwierzę... kolejny jej posiłek.

Stojąc nad zwłokami zwierzaka uświadomiła sobie w pełni co zrobił z niej jej własny ojciec. “Nie chcę się z nim spotkać. Po co? Nie chciał nas znać przez tyle lat, pozwolił byśmy po nim rozpaczały, a teraz zrobił ze mnie taką samą bestię jak jest sam”. Szybkim krokiem poszła do "swojego" pokoju, zabrała lutnię i opuściła dworek nie oglądając się za siebie ani razu. Czuła na karku mrowienie tak jakby ktoś spoglądał na nią intensywnie, czuła jak to spojrzenie przyciąga ją by po chwili pozwolić jej oddalać się nadal. “Nie mam po co wracać do domu... Nie chcę z matki zrobić tego czym sama jestem, niech on się nią zajmie...” pomyślała i udała się w stronę najbliższej wioski aby tam w karczmie zarobić pograć i posłuchać czy ludzie opowiadając coś o właścicielu dworku.

W karczmie wyjątkowo panował tłok,karczmarz z chęcią przyjął jej propozycje zabawiania gości muzyką. Czuła niepokój, zapach krwi śmiertelników powodował że wnętrzności skręcały jej się z głodu. Już miała wyjść na zewnątrz kiedy od grupy wesołych młodzieńców odłączył się czarnowłosy chłopak i z uśmiechem świadczącym o dużej pewności siebie podążył w jej kierunku. Zaczął jej opowiadać o polance w lesie, o pięknym widoku na księżyc, o zaletach nocnych spacerów. Chciała go zbyć milczeniem, jednak jego zapach spowodował że z uśmiechem pozwoliła zaprosić się na spacer w blasku księżyca...

“Starczy... “, pomyślała czując jak jej organizm przyswaja sobie porcję energii, którą mu dostarczyła. Już nie czuła głodu, nie czuła potrzeby picia większej ilości krwi. Oderwała usta od szyi swojego “śniadania, a może obiadu... nie o tej porze to już raczej kolacji”.


Zerknęła na leżącego u jej stóp chłopaka i z ust wyrwały jej się słowa:
- Mięczak... a taki był pewny swego, taki zadowolony, że mnie poderwał, że udało mu się mnie zaciągnąć tutaj na tą polankę. - roześmiała się - Mięczak...


Roześmiała się na całe gardło widząc flaszkę z eliksirem w dłoniach nieprzytomnego młodzieńca. “Nie dość, że mięczak to jeszcze naiwniak. Chciał wykorzystać ten eliksir przeciwko mnie?” Nie mogła pohamować śmiechu. Odeszła w głąb lasu śmiejąc się cały czas i nawet jednym spojrzeniem nie zaszczyciła leżącego na polance nieprzytomnego jej niedoszłego amanta. “Ale całował super, to muszę mu przyznać.” Pomyślała uśmiechając się pod nosem. Szła raźnym krokiem rozglądając się wokoło. “Muszę poszukać jakiegoś miejsca do spania, niedługo zacznie świtać. On coś mówił o jakiś ruinach w pobliżu do których nikt z mieszkańców nie chodzi bo to przeklęte ruiny. Akurat takie mi się przydadzą, tam nikt mi nie zakłóci mojego snu.” Posuwała się do przodu przeszukując las swoim wzrokiem, pod nosem nuciła sobie piosenkę:

Słonko zaraz sobie wstanie,
Czas już naszedł na me spanie.
Ruin pięknych tu poszukam,
Słonko w okno nie zapuka.
Cera moja pięknie biała,
Pozostanie doskonała.
Promyk słońca jej nie muśnie,
Zanim wzejdzie ja już usnę.


Livet dojrzała między drzewami ciemny kształt, na widok którego przestała nucić a zaczęła się skradać. “Nawiedzone nie nawiedzone, ostrożności nigdy za wiele.... Lepiej sprawdzę czy nie kryją w sobie jakiejś niespodzianki zanim pogrążę się we śnie.” Zerknęła na niebo aby sprawdzić ile czasu jej pozostało do świtu. “Jeszcze trochę czasu jest, powinnam się z tym na spokojnie uwinąć”. Zaczęła się skradać po cichu, czujnie się rozglądając. Weszła powoli do pierwszego pomieszczenia poprzez wyrwę w ścianie, która sugerowała, że kiedyś tu były drzwi. Nie widząc nic niepokojącego posuwała się wolno dalej. Skręciła za róg korytarza i nagle poczuła jak wokół jej szyi zaciska się mocny uścisk, a czyjaś ręka zasłania jej usta, aby nie mogła krzyczeć. Zesztywniała słysząc szept wprost do ucha: - Ciiiiiiiiiiiiiiiiiiiiicho! I kogóż my tu mamy...
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.

Ostatnio edytowane przez Vantro : 07-09-2010 o 21:47.
Vantro jest offline  
Stary 07-09-2010, 15:51   #4
 
Epimeteus's Avatar
 
Reputacja: 1 Epimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znany
Livet zaczęła udawać że się dusi. Z jej ust wydobywały się
dźwięki jakby za chwilę miała przestać oddychać. “Zobaczymy co
zrobisz... cwaniaczku... i zaraz zobaczysz kogo tu mamy”, pomyślała
czekając na reakcje mężczyzny. Czuła się niczym, młoda dama mdlejąca
na widok swojego amanta, wprost w jego ramiona.


Mal widząc, że kobieta wiotczeje poluzował uścisk, gdyż nic złego
nie chciał jej zrobić. Ułożył rozluźnione ciało na posadzce i
usiadł obok, cierpliwie czekając aż odzyska przytomność. Chciał się
dowiedzieć co ją tu sprowadza.
Dziewczyna leżała na ziemi udając nieprzytomną, z pod lekko uchylonych
powiek przyglądała się siedzącemu koło niej chłopakowi. “Silny jest
choć na takiego nie wygląda, jednak jego uścisk był wyjątkowo mocny.
Kim jesteś człowieczku? I co robisz w tych przeklętych podobno
ruinach?”, pomyślała chwilę i zaczęła udawać że odzyskuje
przytomność.
- Gdzie ja jestem? Co się stało? Zemdlałam? Nigdy mi się to wcześniej
nie zdarzyło...
- chciała jeszcze dodać niewinne trzepotanie rzęsami
ale pomyślała że szkoda zachodu, wszak jest ciemno i chłopak tego nie
zauważy.
- Wszystko w porządku, wpadliśmy na siebie w ciemnościach. Nic się nie
stało. Tyle że zemdlałaś.
- Nieco nagiął rzeczywistość by nie
wracać do niezręcznej chwili gdy ściskał jej szyję. - Pomyślałem że
przenocuję tutaj, żeby za karczmę nie płacić. A kim Ty jesteś? Co
tutaj robisz?

“Kłamczuch... mało mnie nie udusił i kantuje... ech jak tak to ja też
Cię pokantuje...”, pomyślała i z niewinny uśmiechem rzekła:
- Dzielny z Ciebie mężczyzna... odważny... zatrzymać się na noc w
przeklętych ruinach... ho.. ho... ho...
- starała się mówić jak z jak
największym podziwem - nie boisz się, że przebywając po zmroku
zaatakuje Cię tu jakiś wampir?

- Jaki wampir? - zdziwił się Mal.
- Jak jaki? Nie słyszałeś o wampirach... To taki miły stworek co lubi
się do szyi przytulać
- powiedziała lekko ironicznie patrząc na
chłopaka, po czym dodała - Albo strzyga Cię może tu dziabnąć, albo na
jakiegoś nieumarłego mogłeś się nadziać... Nie lepiej zapłacić
kilka marnych groszy za bezpieczny nocleg w karczmie?
- zawiesiła głos
czekając co na to odpowie “kłamliwy” młodzieniec
Mal zdezorientowany słuchał słów kobiety. Gdy powiedziała o wampirach
coś w nim drgnęło, lecz powstrzymał się przed okazaniem swojego
zaniepokojenia. Zamiast tego zaczął się wypytywać: - Czemu uważasz,
że mogłoby mnie tutaj spotkać coś złego? Domostwo to, choć opusczone,
nie jest zdewastowane, wydaje się spokojne, w sam raz dla strudzonego
podróżnika, który nie szuka towarzystwa innych ludzi. Próbujesz mnie
przestraszyć mówiąc o wampirach, strzygach, czy innym paskudztwie?
- Z
zainteresowaniem przyglądał się nieoczekiwanemu gościowi, coraz
bardziej czując dziwne mrowienie pod skórą i poczucie tak jakby ją już
skądś znał. W końcu wyciągnął do niej dłoń i powiedział - Nazywam
się Mal.

Dziewczyna spojrzała w oczy chłopaka. “Ale ma dziwne oczy... i nie
czuję od niego zapachu jak od innych ludzi... dziwne...”, po czym
spojrzała na jego wyciągniętą rękę. Ujęła ją po chwili wahania
mówić: - A ja Livet... Jednak kiedy jej dłoń dotknęła jego dłoni,
zdała sobie sprawę z kim ma do czynienia. Poderwała się na równe nogi
i przyjęła pozycję obronną, nie zdając sobie sprawy, że mimowolnie
zmieniła swą postać.



Stała naprzeciwko, swojego “wroga” i z jej gardła wydobywały się
ostrzegawcze pomruki.
Mal zdrętwiał. Spoglądał z napięciem na Livet, która teraz w niczym
nie przypominała człowieka. Przyczajona sylwetka, wyszczerzone zęby, ale
przede wszystkim przemiana w zwierzę sprawiły że był zdezorientowany. -
Kim.. kim jesteś? Czego ode mnie chcesz? - zapytał ledwie wydobywając
słowa ze swoich ust.
Livet stała jeszcze chwilę z nastroszoną sierścią, widząc jednak że
chłopak nie zamierza jej atakować lecz jest tak samo jak ona
zaniepokojony, powoli zaczęła się uspokajać. Przybrała swoją ludzką
postać i usiadła opierając się plecami o ścianę. Podniosła na niego
smutne oczy i odpowiedziała mu na jego pytanie:
- Pytasz kim jestem, a może raczej powinno być czym jestem? Jestem... tym
czym i Ty jesteś... Jestem tym samym... Czego od Ciebie chcę? Niczego w
sumie, szukałam tutaj schronienia na dzień, bo dowiedziałam się, że to
“przeklęte ruiny” i nikt tu nie zagląda, więc doszłam do wniosku,
że to bezpieczne miejsce na “przespanie” dnia. To Ty mnie
zaatakowałeś... czemu? Obawiasz się czegoś lub kogoś?
- z wahaniem w
głosie starała się zadać jeszcze jedno pytanie, nie wiedząc jak je
sformułować zająknęła się - Jak... w jaki... kiedy... ech... długo
już jesteś wampirem?
 
__________________
Nie pieprz Pietrze Wieprza pieprzem.

Ostatnio edytowane przez Epimeteus : 08-09-2010 o 09:06.
Epimeteus jest offline  
Stary 07-09-2010, 16:05   #5
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozmowę przerwał im nagle głośny szelest i szmer ludzkich głosów. Przez gęstwinę nieopodal przedzierało się *dwóch wyrostków*.
- Zgupłeś już zupełnie. Chcesz żeby i nas wampir zeżarł tak jak Lisę? Widziałem przez dziurę w ścianie jak jej kołkiem serce przebili; okropność! Toć pięciu wiosen jeszcze nie miała!
- Cichaj baranie, bo cię usłyszą. Sam żeś mówił, że chcesz zobaczyć jak się dziewki rucha, a Igon nie tylko w gębie mocny. Pewnikiem już tą bardkę wyobracał, bo żeś się z wyjściem guzdrał. Ale jemu jeden raz mało, to się jeszcze będzie na co pogapić. Taaaakie piersi miała... I skórę białą.... Widać, że ona nie stąd - rozmarzył się.
- A ten.... no wiesz... TO ... będzie widać? - zająknął się pierwszy z napięciem w głosie, zapominając już o lęku przed wampirami i kołkiem.
- Żeby tylko! Księżyc dziś wysoko to się na TO napatrzasz ile wlezie. Chyba że ci Igon zasłoni - parsknął drugi; zaraz zresztą zaczęli się wzajemnie uciszać, kierując w stronę polanki gdzie Livet zostawiła nieszczęsnego adoratora.

*Wampirzyca *słysząc zbliżające się kroki znów poczuła jak jej się włosy jeżą i skóra napina. Słysząc jeszcze toczącą się rozmowę między nadchodzącymi, zorientowała się że to towarzysze z karczmy jej niedoszłego amanta. “Podobno boją się nawiedzonych ruin, a łażą tu w tą i spowrotem, niby wampirów się obawiają, a po nocy po lesie wędrówki w celach oglądania atrakcji sobie urządzają. Przydałaby im się nauczka, jednak nam ona może przynieść więcej szkody niż pożytku” Słysząc, w którą stronę kierują się kroki nowo przybyłych odwróciła się do swojego towarzysza:
- Mal... Mal! - syknęła - Tyś tą Lisę dziabnął? - patrzyła z napięciem na chłopaka.

*Mal *zastygł bez ruchu gdy usłyszał zbliżających się ludzi. Jednak w miarę czasu gdy przysłuchiwał się rozmowie, zaczął się rozluźniać a nawet nieco uśmiechać pod nosem. “No proszę jakie ciekawe rzeczy się dzieją w “nawiedzonym” domu.” Zdziwił się, że Livet tak gwałtownie zareagowała, jakby... “To ona jest tą bardką?” Pomyślał z zainteresowaniem spoglądając w stronę jej piersi.
- Lisa to nie moja sprawa, ale przyznaj się lepiej co zrobiłaś Igonowi. Odnajdą go? - Ważniejsza sprawa przywróciła go do porządku.
- Odnajdą, na tej polance co mówią. Trochę krwi mu upuściłam, nie zrobiłam jednak z niego wampira, śpi sobie biedak na polance, kumple pewnie pomyślą, że się... zmęczył? - dodała już mniej pewnie.
- Na pewno tak pomyślę, szczególnie gdy się obudzi i im powie co go tak do snu ukołysało - Mal pokręcił głową w zwątpieniu. - Nie wiem jak Ty, ale ja zmykam byle dalej stąd. - Po chwili ciężko westchnął. - Nie możemy ich tak zostawić. Zaalarmują wszystkich jak tylko odnajdą Igona i zaraz cała okolica będzie się roić od polujących na nas. - Spojrzał na wamipirzycę i dodał - To trzeba zrobić, chodź. Ogłuszymy ich i schowamy gdzieś, by nie rzucali się w oczy.
- Jak chcesz ich wszystkich ogłuszyć? I gdzie ukryjesz? Lepiej zmieńmy się w wilki i po prostu napędźmy im stracha... sami zwieją, a wilk w lesie to nic dziwnego... - odparła i spoglądała na chłopaka czekając
co on na to.
“Zamień się w wilka” - powiedziała to jak najoczywistszą rzecz, lecz *Mal *nie miał zielonego pojęcia jak mógłby coś takiego zrobić. Postanowił jednak, póki co przynajmniej, pominąć ten temat.
- Wilki? o tej porze roku tak blisko zabudowań? Nie zapominaj, że wszyscy tutaj polują na wampiry. Nie ma szans, żeby przeoczyli fakt pojawienia się dwóch wilków w okolicy. To musi wzbudzić podejrzenia. - Nie czekając już na Livet ruszył za dwoma chłopakami. Gdy ich dogonił znowu rozmawiali o najbardziej interesującym ich temacie. Wsłuchując się w ich słowa zaczął się podkradać w ich kierunku.

*Livet *z nie dowierzaniem pokręciła głową, jednak nic nie mówiąc podążyła po cichu za chłopakiem. Do jej uszu dolatywały słowa rozmowy, z zaciekawieniem zaczęła zwracać uwagę na jej treść. Na początku głównym tematem były kobiece wdzięki Livet i porównywanie jej z wiejskimi dziewczętami - było jasne, że *wyrostki *mają mało doświadczenia z kobietami i w obliczu nocnej schadzki liczą na bóg wie co. Im dłużej jednak szukali Igona, tym bardziej niespokojni się stawali.
- Eeej... a jak z ruin wyskoczy na nas jakiś upiór? - podjął niepewnie głos pierwszego.
- No co ty! Wierzysz w te bajki dla obcych? Przecie to po to, by włości Barona omijali wymyślone, a nie że prawda. Nie pamiętasz, że za jego
życia ani pół upiora tu nie było? Szczyl byłeś, ale chyba nie głuchy?
- Sam żeś był szczyl! Tylkoś rok starszy ode mnie. Że bujdy to wiem, ale... ale w końcu coś teraz ludzi zżera, nie?
- Kto tam wie... może Baron wrócił albo oszalał? W końcu nikt tego nie sprawdzał. Starzy traktują ruiny jak świętość czy grobowiec. Poza tym ten nowy kapłan durny jakiś, nic nie robi ino tyłkiem w kaplicy trzęsie i modły odprawia, wyjść się boi nawet za palisadę. A do rannych to już w ogóle - co on myśli, że kto skoczy na niego w środku wsi?
- Niby tak... Starzy ruszać nie dają, ale tera jak co i rusz ktoś ginie, to chyba zdanie zmienią, nie? Drzewiej tak nie bywało, a teraz nie tylko strach po zmroku nos za drzwi wyściubić, ale i w pochmurny dzień w las iść. Eeeej... wracajmy już. Igona nie ma tu, pewnie na siano poszedł; głupi nie jest....
- Jak na siano, tera wszystko zajęte. Do lasu, na pewno do lasu! Nastaw ucha, może go usłyszymy bo zawsze sapie jak miech kowalski jak już dziewce wsadzi - obaj umilkli, nasłuchując.

Livet nachyliła się w kierunku ucha Mala i szepnęła mu cichutko: - Sapnij im w ucho... może zwieją... - po czym odskoczyła cicho od niego. *Mal *słysząc trzask jaki wydała z siebie pękająca pod nogą odskakującej wampirzycy gałąź stracił chęć do jakichkolwiek żartów. - Ciii - machnął ręką i zamarł w bezruchu oczekując na reakcję chłopców.

Tamci najwyraźniej nie usłyszeli kroków wampirów; sami mistrzami w skradaniu także nie byli. Zapewne sapiący Igon nie usłyszałby ich podchodów... Igon jednak nie sapał, a dzieciaki były coraz bliżej miejsca jego nienaturalnego snu. Tylko kilkanaście kroków dzieliło ich od oświetlonej blaskiem księżyca polanki - a raczej od ujrzenia chłopaka, który leżąc pośrodku prezentował się bez mała jak śpiący elf. Nieco przybrudzony elf. Livet nie czekała już ani chwili, wiedziała, że jeszcze kilka kroków a ukaże się polanka, na której zostawiła “śpiącego” chłopaka. Przymknęła oczy i zamieniając się w nietoperza wzbiła się w powietrze kierując w stronę chłopców. Lecąc nisko musnęła jednego z nich w głowę skrzydłem i przeleciała jeszcze raz nad nimi czekając na ich reakcje.

- Aaaaaaa!!!!! - rozdarł się *młodszy, a echo jego krzyku poniosło się po lesie. - Coś mnie dotknęło, coś mnie dotknęło!!!!
- Nie drzyj się, durny! Pewnie zaczepiłeś o gałąź! - próbował mitygować go *starszy*, rozglądając się niepewnie.
Dziewczyna nie czekała aż ją zauważą , skorzystała z tego, ze się zatrzymali i szukając sprawcy zamieszania. Poleciała na polankę i przybierając swoją postać położyła się koło “śpiącego” chłopaka. Pośpiesznie zsunęła bluzkę z ramion, zadarła lekko spódnicę i ułożyła mu głowę na piersi. Tak jakby właśnie skończyli swe miłosne zmagania. Otoczyła jego ramieniem swoją kibić. “Mam nadzieję, że będą chcieli tylko po obserwować i Mal coś wymyśli, bo jak nie...”
 
Sayane jest offline  
Stary 07-09-2010, 16:16   #6
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Mal myślał i to całkiem gorączkowo. Początkowo sądził, że Livet nie wie co robi, że zaczęła panikować i najlepsze co mógłby zrobić w tej sytuacji, to wziąć nogi za pas i zniknąć. Jednak gdy oczywistym się już stało że chłopcy nie dostrzegli niczego podejrzanego, ruszył dalej skradając się za nimi, czekając na dogodny moment i zastanawiając się co właściwie wyrabia jego nowo poznana koleżanka. Gdy w końcu zobaczył, ze zdumienia nabrał głęboko powietrza w płuca. Jej pomysł, odsłonięty w całej okazałości był imponujący, zarówno od strony wykonania, jak i tego jak wyglądał w realizacji. Aż pokręcił głową zdumiony.

Leżała nasłuchując zbliżających się kroków, słyszała dwóch współtowarzyszy leżącego koło niej chłopaka i skradającego się za nimi wampira. Przez głowę przelatywały jej różne myśli,
zastanawiała się jak, zareagować. Czując ich bliską obecność i zdając sobie sprawę, ze już ją usłyszą uniosła się lekko nad leżącym chłopakiem i rzekła czułym głosem:
- Byłeś... Jeszcze nigdy nikt... tak... - udawała, że głos jej się rwie z emocji, że nie wie jak określić to co przed chwilą między nimi było.

Tamci zaś ukryli się w krzakach, w napięciu wpatrując się w scenę na polanie. Obydwa wampiry słyszały ich ciężkie oddechy. Mogły wyobrazić sobie jak adrenalina przyśpiesza krew w żyłach dzieciaków... słodką krew, której zapach podrażniał zwłaszcza nozdrza Livet. Zraniona wcześniej szyja Igona była tak blisko....
Czuła coraz większe pragnienie zatopienia zębów w szyi chłopaka. Pochyliła się nad nim z zamiarem przytulenia ust do miejsca ugryzienia, ale poderwała głowę gwałtownie do góry uświadamiając sobie, że nadal są obserwowani przez jego ciekawskich współtowarzyszy. “Ten zapach... doprowadzi mnie do szału jak tak dalej pójdzie... ale przecież jestem syta, mam chyba tyle woli aby nad tym zapanować? Muszę, nie może im się skojarzyć, że cokolwiek robiłam z jego szyją.” Uniosła się na łokciu bardziej z uwagą rozglądając wokół.
- Słyszałeś? Chyba ktoś nas podgląda... - po czym poruszyła chłopakiem tak jakby i on miał zamiar się podnieść i po obserwować miejsce w którym skryli się podglądacze.

Mal zobaczył, że tamci tylko przyczaili się bardziej, z wypiekami na umorusanych twarzach wpatrując się w Livet. Ciężko było im się dziwić - obnażone uda kobiety były apetycznym widokiem, bluzka zaś wyglądała jakby zaraz miała zsunąć się z jej kształtnych piersi. Jeszcze tylko troszkę... gdyby tylko uniosła się ciut wyżej, ciut bardziej wyprężyła w poszukiwaniu obserwatorów... Wampirowi ciężko było się zdecydować co jest bardziej apetyczne: ciało tej niebezpiecznej kobiety czy młoda, ciepła krew pulsująca nieopodal. Przebywał wśród żywych cały wieczór, a nic przecież jeszcze nie jadł! Czuł dudnienie ożywczego napoju w żyłach wieśniaków podobnie, jak Livet czuła
powolne pulsowanie szyi Igona.

Livet wykonała gest jakby próbowała powstrzymać podnoszącego się chłopaka. Nachyliła się i udawała że słucha jego słów. Po czym roześmiała się zalotnie i odezwała się tak jakby w odpowiedzi na to co usłyszała:
- Miły mój chyba nie chcesz naprawdę poprzetrącać im gicoł, toć to pewnie jakieś niezdarne chłopy co se dziołchy przygruchać nie umieją ino innych podglądają... Może im pokażemy do czego jest zdolny prawdziwy chłop, a nie oferma podglądacz... - pochyliwszy się jeszcze raz dodała - aaaaaaaaaa chcesz też sprawdzić co to za ofermy... na to chyba pozwolić Ci mogę?

- Wiejmy!
- jęknął cicho młodszy, chcąc zerwać się do biegu, ale starszy go przytrzymał.
- Czekaj! Jak się Igon podniesie to wiecej zobaczysz. Na pewno majtek już nie ma! Zwiać zawsze zdążymy i tak daleko gonić nie bedzie.
“Co za uparte osły”, pomyślała dziewczyna słysząc ich wymianę zdań. Zastanowiła się chwilę i rzekła:
- Odpocznij miły ja zerknę kto to i opiszę Ci ich... wszak jeżeli to podglądacze to niech trochę sobie biedaki popatrzą... - zaczęła powoli zapinać guziki bluzki, obciągnęła spódnicę w dół i opierając dłoń na piersi chłopaka powoli podniosła się do pozycji stojącej. Wygięła się do tyłu tak jakby sprawdzała czy ubranie leży na niej jak należy i powolnym krokiem zaczęła sunąc w kierunku ukrytych chłopców. Zatrzymała się na chwilę i teatralnym szeptem, tak aby ją wyraźnie usłyszeli, powiedziała jeszcze do leżącego Igona...
- Jako bardka mam fenomenalną pamięć jeżeli ich już widziałam to od razu Ci powiem kto to, a Ty mi powiesz czy ich znasz... - odwróciła się i zaczęła znów iść w ich kierunku.

Chłopcy zerwali się ze swoich miejsc i rozbiegli na boki, zasłaniając twarze. Zapewne dzięki temu starszy... wbiegł prosto na Mala! Wampir był chyba równie zaskoczony co dzieciak - zdobycz (na oko czternasto-piętnastoletnia) sama wskoczyła mu w ramiona! Młodszy z wieśniaków umykał tym czasem zakosami nie oglądając się za siebie. Zresztą w ciemnościach i
tak niewiele by zobaczył.


Livet roześmiała się widząc uciekających chłopców. Jednak chwile później kiedy jeden z nich wpadł wprost w ramiona Mala przystanęła i w napięciu zaczęła czekać na dalszy rozwój sytuacji. Gdyby teraz Mal wbił zęby w szyję chłopaka... pierwszy raz zobaczyła by jak to wygląda z zewnątrz! Ta myśl sprawiła, że kobieta zadrżała, a usta wypełniła słodycz pitej niedawno krwi.
Mal siedział w krzakach i z trudem powstrzymywał rechot na widok tego co wyprawiała Livet. Jej wygibasy z nieprzytomnym Igonem, wdzięczenie się i czułe słówka jakich nie szczędziła, w tej sytuacji brzmiały tak komicznie, że lepiej by się nie bawił na występie najlepszego barda Królestwa. Reakcja młodzieży też doskonale wpasowywała się w zabawny charakter tej sceny. Ich wahania się, walka lęku przed wykryciem z przemożoną chęcią obejrzenia parki w namiętnej akcji. Mal z tego wszystkiego całkiem zapomniał o zagrożeniu, jakie wisiało mu nad głową, a przy okazji i o ostrożności, tak że całkowicie zaskoczył go nagły zwrot akcji. Starania Livet by przepłoszyć podglądaczy w końcu zadziałały i całkiem nieoczekiwanie dla niego znalazł się sam na sam ze starszym z chłopców, który dosłownie wpadł mu w ramiona. Wampirowi przez głowę przemknął w jednej chwili cały korowód myśli, obrazujących coraz gorsze dla niego konsekwencje tego wydarzenia. Zaklął, walnął w łeb chłopaka tak by stracił przytomność i pomknął za drugim nie zastanawiając się właściwie po co chce go dorwać.

Livet zareagowała odruchowo, widząc jak wampir rzuca się w pogoń za uciekającym drugim chłopcem. Podkasała spódnicę do góry i popędziła za nim co sił w nogach. Dogoniwszy go złapała za ramię i z całej siły zaparła się w ściółkę leśną aby powstrzymać jego pęd. Kiedy się zatrzymał patrząc zdziwiony na nią rzekła:
- Zwariowałeś? Co chcesz zrobić? Igon jest już ugryziony, ale Ci chłopcy zaświadczą, że widzieli go jak się ruszał, nie skojarzą ugryzienia ze mną. Ten którego ogłuszyłeś będzie miał guza, pomyśli że wpakował się na drzewo. Zostaw go niech wieje... przecież nie ucieka przed wampirami tylko przed tym aby nie rozpoznać go jako podglądacza...
Mal warknął gdy Livet interweniując niemal urwała mu ramię i przez chwilę musiał mocno się powstrzymywać by się na nią nie rzucić. - O co... chodzi - wychrypiał przez ściśnięte gardło. Dopiero po chwili dotarły do niego jej słowa i chociaż musiał przyznać jej rację, to nie panował nad ogarniającą go wściekłością. - No to co?! - Wysyczał jej w twarz - on był już mój i mogłem zrobić z nim co tylko chciałem. Niepotrzebnie się wtrącałaś! - Spojrzał na nią gorejącym wzrokiem i nagle zawrócił. Odnalazł starszego z chłopców i wiedziony swoim gniewem poderwał nieprzytomnego z ziemi, odchylił na bok jego głowę i wbił się kłami w odsłoniętą szyję. Razem z krwią napływającą do niego odzyskiwał spokój.
- Smacznego... - burknęła dziewczyna i odwracając się na pięcie pomaszerowała w kierunku ruin.

Mal czuł jak pod wpływem świeżej, młodzieńczej krwi jego ciało rozwija się niczym pączek kwiatu w blasku wiosennego słońca. Ekstazie którą odczuwał nie dorównywała żadna przyjemność z jego poprzedniego życia. Pragnął tak pić krew bez końca, wysysać ją by uchwycić ten cudowny moment, gdy życie opuszcza ciało w ostatnim tchnieniu i uderzeniu serca, przekroczyć tą granicę i nie przestawać, aż do końca, aż do ostatniej kropli. Sam nie wie co sprawiło, że ostatecznie oparł się tym pragnieniom, że jego kły opuściły szyję, w którą się wgryzały, zanim doszło do zerwania nici życia. Omdlałe ciało ułożył na ziemi i z dziwną pieszczotą pogładził zmierzwione włosy. Otarł wierzchem dłoni resztki krwi z ust i ruszył za wampirzycą.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.

Ostatnio edytowane przez Vantro : 07-09-2010 o 22:03.
Vantro jest offline  
Stary 07-09-2010, 16:41   #7
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Porzuciwszy swoje ofiary ruszyliście w stronę zamku. Jak się szybko okazało ściany, które były świadkiem waszego pierwszego spotkania były ruinami jakichś pomniejszych zabudowań i nie dawały wystarczającego schronienia na długi, słoneczny dzień. Nic dziwnego, że dzieciaki nie bały się tutaj przychodzić. Dopiero po godzinie wędrówki zobaczyliście dużą polanę porośniętą krzakami, a na niej niewielki zamek. Dzięki wyostrzonym wampirzym zmysłom mimo mroku mogliście podziwiać każdy szczegół budowli, która - przy bliższym poznaniu - nie wydawała się imponująca.Zapadnięty dach, wybite okna i połamane drzwi sprawiały, że budowla nie nadawała się już do zamieszkania.




http://samurajgrzes.digart.pl

Kiedyś musiał to być piękny zamek z brukowanym dziedzińcem i zadbanym ogrodem. Teraz jednak w klombach i kamiennych donicach zamiast róż i lilii gnieździły się pospolite kwiaty i mech, dziedziniec zasypany był zgniłymi liśćmi i suchymi gałęziami, zaś od północnej strony las podszedł aż pod same mury, nic sobie nie robiąc z zardzewiałego, kutego parkanu. Gdzieniegdzie widać było pozostałości po sąsiednich budowlach - stajniach, domach służby czy zabudowaniach gospodarczych. Niestety ze wszystkich pozostały tylko kruszące się ściany. Puste okna patrzyły w stronę zamku jak gdyby z żalem, że ich dawny pan pozwolił popaść swojej własności w ruinę.

Ostrożnie weszliście do środka, ostrożnie stąpając między połamanymi deskami, pokruszonymi kamieniami i zaprawą. Szeroki hol wiódł do poprzecznego korytarza, z którego można było wejść do poszczególnych komnat. Zajrzeliście do najbliższej, zapewne salonu dla gości. Wewnątrz hulał wiatr, poruszając resztkami kosztownych zasłon i niewielkim, brudnym kandelabrem. Rozmokłe, przegniłe obicia sof i foteli wydzielały nieprzyjemny zapach. Ilość dziur świadczyła, że i one stanowiły czyjś dom, teraz jednak wzgardziły nimi nawet myszy. Uspokojeni brakiem straszliwego wampira, którego bali się wieśniacy, odwróciliście się do wyjścia, gdy nagle zza zasłony wyłoniła się kobieca twarz.




Dopiero po kilku sekundach zorientowaliście się, że patrzycie na rzeźbioną ozdobę okiennego wykuszu. Kamienna dama wydawała się jedynym mieszkańcem tego domostwa, nie licząc mrówek, stonóg i drobnych leśnych stworzeń. Gdzieś na wieży zahukała sowa. Śladów ludzkiej bytności nie było. Mieliście wrażenie, że wokół unosi się dziwny, niepokojący zapach, lecz byliście jeszcze zbyt niedoświadczeni w używaniu Waszych wampirzych zmysłów by prawidłowo go zidentyfikować. Niemniej sprawiał, że włoski na ciele stawały wam dęba. Zwiedzaliście kolejne pomieszczenia, jednak żadne nie zachowało się w całości. Przy dużym wkładzie pracy kilka komnat można by było dostosować do waszych potrzeb, jednak do świtu pozostało zaledwie parę godzin. Co prawda Livet w postaci nietoperza czy innego małego stworzenia mogłaby spać gdziekolwiek, niestety Mal nie opanował jeszcze trudnej sztuki polimorfii.

Przetrząsnąwszy cały zamek znaleźliście się wreszcie w kuchni. W jednym z rogów pomieszczenia znajdowało się zejście w dół. Z ciemności ziało wilgocią i zgnilizną. Podpiwniczenie zapewne ciągnęło się pod całym budynkiem - tam słońce na pewno nie sięgnie
 
Sayane jest offline  
Stary 07-09-2010, 22:09   #8
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Szła powoli rozglądając się wokoło, nasłuchując czy gdzieś w pobliżu nie ma jeszcze jakiegoś nieproszonego “gościa”. Po chwili ujrzała ruiny zamku. Jej oczom ukazał się obraz ich “nowego” domostwa tak jak śmiertelnicy widzą go za dnia. Obeszła wokoło swoje miejsce spoczynku na nadchodzący dzień i z uwagą przyglądała mu się aby poznać ewentualne drogi ucieczki. “Nie wiadomo czy nie będę musiała opuścić tego miejsca w pośpiechu. Lepiej więc obejrzeć co tutaj ciekawego mamy.Czy nie czeka mnie znów niespodzianka, taka jak w poprzednich ruinach.” Krok za krokiem przemierzała pomieszczenie za pomieszczeniem, czując jak coraz bardziej przygnębia ją widok opuszczonego popadającego w ruinę zamku. “Był taki piękny i co z niego pozostało? Porzucił go jego właściciel, popada w coraz większą ruinę, nie zostanie z niego nic, czas się z nim nie obchodzi łaskawie, a pewnie i okoliczni mieszkańcy skubią z niego coś dla siebie. Chociaż może boją się, że wróci ich wampir...”

Zajrzała do dużej sali, przypominającej kiedyś salon, teraz opustoszałej, porzuconej, nawet szkodniki ją chyba opuściły. Jedynym mieszkańcem i gościem był hulający tutaj wiatr. Cofnęła się i wpadła na stojącego za nią Mala. Już miała go spytać co jej sapie w kark kiedy wiatr poruszył zasłonką i ukazała jej się twarz kobiety. “Nie wyczułam jej. Czyżby kolejny wampir? Czy ta okolica jest nimi przesiąknięta? Czy też szuka tu schronienia na noc?” Po chwili jednak zrozumiała, że patrzy na rzeźbioną ozdobę. Podeszła wolnym krokiem do wykuszu okiennego aby z bliska popatrzeć na wyrzeźbioną twarz kobiety. Przesuwając palcem po jej rysach twarzy słyszała w swojej głowie melodię. Układała jej się ona w historię, może w historię wyrzeźbionej kobiety.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=l331DVe--zk&feature=related[/MEDIA]

Przesuwała palcami po oczach, policzkach, ustach kobiety i myślała “Kim byłaś? Żyłaś zanim tym zamkiem zaczął władać wampir, a może byłaś jedną z jego ofiar? Nie powiesz mi już tego... na wieki zamilkłaś.” Z zadumy wyrwało ją warknięcie Mala - Długo będziesz ją tak dotykać? Może poszukamy miejsca gdzie odpoczniemy? Odwracała się już w jego stronę jak kącikiem oka zobaczyła coś wczepione w resztki zasłonki,która przysłaniała rzeźbę. Pochyliła się i za chwilkę uśmiechała się na widok swojej zdobyczy.


- A ty maleństwo,skąd tu się wziąłeś? Czyżbyś był nowym właścicielem zamku?
Odwróciła się aby pokazać swoje znalezisko Malowi,ale ten podążył już dalej. Poszła więc za nim trzymając delikatnie swojego nowego towarzysza.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 08-09-2010, 09:09   #9
 
Epimeteus's Avatar
 
Reputacja: 1 Epimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znany
Po zaspokojeniu głodu Mal rozejrzał się w poszukiwaniu Livet, lecz nigdzie w zasięgu wzroku jej nie było. Prychnął rozzłoszczony niecierpliwością tej kobiety, po czym ruszył w kierunku, w którym się oddaliła. Trochę trwało zanim ją dogonił. Czas jaki spędził idąc samotnie pomiędzy drzewami wpłynął na jego postrzeganie świata. Krew młodzieńca paliła go życiodajnym ogniem, a on sam z rozkoszą nurzał się w mroku i pragnieniu ciemności. Czuł jakby od tego dostawał skrzydeł, przyśpieszał kroku aż do biegu, tak że wkrótce dogonił Livet.
Dopiero teraz zastanowił się czemu to zrobił. Co skłoniło go by podążać za wampirzycą? Przecież to było przypadkowe spotkanie, i ani on, ani ona nie zapałali do siebie sympatią. Choć też i nie było antypatii. Szczerze rozbawił go, ale też i wzbudził uznanie sposób w jaki poradziła sobie z zagrożeniem dekonspiracji. No cóż, zazdrościł jej również umiejętności przeobrażania się w zwierzęta. Poza tym co lepszego mógł zrobić? Skoro już trafili na siebie, to przynajmniej teraz, gdy ich obojga dotyczyło wspólne niebezpieczeństwo, może warto było razem stawić mu czoła?.

Niezależnie od wszystkiego ruszył za Livet, zupełnie tak, jakby nic innego mu do głowy nie przychodziło. Nader wkrótce okazało się to słusznym posunięciem, gdyż ich włóczęga zakończyła się odnalezieniem dworku. Mal przystanął zdumiony obserwując tajemniczą budowlę. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że budynek, na który natknęli się wcześniej nie był domostwem wampira, że dopiero teraz dotarli do jego siedziby. Trochę z duszą na ramieniu wszedł do środka za wampirzycą. Ich kroki roznosiły się dookoła, tak że aż ich samych ciarki przechodziły. Budynek chociaż zniszczony wciąż zachował w sobie coś z poprzedniego właściciela, jakiś wewnętrzny mrok, który sprawiał, że skóra cierpła a oddech przyśpieszał..Mal nie mógł pozbyć sie uczucia, że ktoś go obserwuje, że każdy jego krok jest oceniany. Spojrzał na swobodnie zachowującą się Livet i pomyślał, że grubo przesadza, że poddaje się swojej wyobraźni. A może to świeża krew tak zadziałała? Nie wiedział co o tym myśleć, więc najnormalniej w świecie łaził z wampirzycą licząc na to, że chociaż ona wie co robi.
Mimo poczucia złowrogiej obecności, Mal cieszył się, że tutaj trafił. Stan samotności i porzucenia, te wszystkie ułomności i ubytki dawały nową, mroczną i ponurą wartość zamczysku. I jak odpowiadały jego nastrojowi, jak współgrają z tym jak się czuł od kiedy został wampirem. Nie mógł zatrzymać się gdy już wszedł do środka, pragnął poznać wszystkie kąty i zakamarki, chciał jak najbardziej być w tym budynku, tak jakby chciał zostać jego częścią. Dlatego też, gdy w kuchni natrafili na zejście do... chyba do piwnicy, spojrzał na Livet i bez wahania zagłębił się w mrocznej czeluści, tak jakby chciał tam odnaleźć swój nowy dom.

Livet słyszała kroki doganiającego ją wampira. Wiedziała, że to on bo nie czuła od niego zapachu krwi, no może leciutki, krwi którą przed chwilą się pożywiał. Nie zwolniła kroku tylko dalej szła przed siebie. Z uwagą obchodziła stare mury zamczyska, przyglądając się jego ruinie. Nie zwracając uwagi nadal na depczącego jej po piętach Mala bez słowa weszła do środka i zaczęła zwiedzać po koli pomieszczenie po pomieszczeniu. “Niezbyt się nadaje na to, aby tu spać, ale lepsze takie schronienie niż, żadne... Może dalej będzie coś bardziej zaciemnionego i mniej zrujnowanego, jak nie to muszę się pospieszyć i jakoś pozatykać dziury w jednym z pomieszczeń, świt nadejdzie lada chwila, lada moment i wtedy już będzie za późno”, przelatywały jej przez głowę kolejne myśli.
Widząc jak Mal bez żadnego wahania ruszył w dół przytrzymała swojego nowego “przyjaciela” w dłoni i ruszyła za nim. Rozglądając się rzekła do wampira:
- To miejsce świetnie nadaje się na przeczekanie dnia - Mal podskoczył, gdyż niemal zapomniał o obecności Livet. Zdał sobie sprawę, że miała całkowitą rację. Była już najwyższa pora by zbierać się spać. Oboje zagłębiil się w pozbawionych światła korytarzach w poszukiwaniu najlepszego miejsca do spoczynku.
 
__________________
Nie pieprz Pietrze Wieprza pieprzem.
Epimeteus jest offline  
Stary 08-09-2010, 09:31   #10
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Piwnica jak piwnica.... tak się przynajmniej zdało młodym wampirom, gdy stanęły na wilgotnej kamiennej posadzce lochu. Spróchniałe półki dawno załamały się pod ciężarem słojów i garnców, myszy pożarły resztki pozostawionych w skrzyniach zapasów, a pająki urządziły tu sobie istne zawody w pleceniu misternych sieci, choć od dawna żadna mucha ni komar nie zawitały do tej spiżarni. Toteż ostatnimi czasy polowały głównie na siebie nawzajem, urastając do tak monstrualnych rozmiarów, że wywoływały dreszcz obrzydzenia nie tylko w Livet, ale nawet i w Malu. Zresztą żadne z pomieszczeń nie zachęcało do noclegu - ani spiżarnia podzielona na kilka części, ani obszerne pomieszczenie służące kiedyś za skład win - teraz pełne popękanych beczek i rozbitego szkła. Wśród śmieci kręciły się stonogi i węże, a winiarnia stanowiła dom dla dużej kolonii nietoperzy, które - niedawno wróciwszy z łowów - wcale nie przejęły się pojawieniem intruzów.

Dalsze oględziny pomieszczeń doprowadziły Was do kolejnego zejścia w dół. Elegancko wymurowane przejście ozdobione zawiłymi rzeźbieniami zwieńczone było mikroskopijnym zakratowanym okienkiem, przez które wpadała poświata księżyca. A może to już blade światło dnia? Nieopodal leżało kilka niemal kompletnych ludzkich szkieletów. Pechowi podróżnicy, którzy zginęli od jadowitych ukąszeń węży i pająków? A może... ostrzeżenie?



Młodzieńcza ciekawość nie opuściła jeszcze waszych wampirzych umysłów, a poczucie mocy dodawało pewności siebie, toteż bez dłuższych deliberacji zeszliście w dół szerokim przejściem wzdłuż którego rozmieszczono uchwyty na pochodnie. Tutaj nie było tyle kurzu co wyżej, choć nadal ciągnęło wilgocią. Po kilku zakrętach postawiliście stopy na posadzce - nie kamiennej, lecz z prążkowanego marmuru. Na ścianach wisiała broń i zbroje - nawet niezbyt zardzewiałe - środkiem ciągnął się zaś lekko przegniły czerwony dywan. Widać było, że jeszcze do niedawna ktoś zajmował się tym osobliwym przybytkiem.

Wędrując dalej szybko zrozumieliście, że podziemia stanowią lustrzane odbicie górnych pomieszczeń zamku - tyle że w o wiele lepszym stanie. Obejrzeliście sobie zadbaną sypialnię z wielkim dębowym łożem (oczywiście z baldachimem), salon w którym od dawna nie przyjmowano gości - szkoda, bo spłowiałe hafty były kiedyś na prawdę piękne; bibliotekę pełną zmurszałych książek i kilka pomieszczeń z wyglądu przeznaczonych dla służby. Kuchni nie było, za to niewielka jadalnia była zastawiona jak do obiadu - obiadu dla dwóch osób. Na wypolerowanych naczyniach nie było ani grama kurzu.



Nie to jednak zainteresowało was najbardziej. Pośrodku podziemi - łamiąc standardowy układ zamku - były kolejne schody w dół, które doprowadziły Was do wysokiej kamiennej komnaty, od podłogi aż po ginący w mroku sufit pokrytej misternymi rzeźbieniami - a może runami? - od których ciarki przebiegły Wam po plecach. Na środku stał duży, kamienny sarkofag z odsuniętym wiekiem. Nigdzie nie było ani tabliczki z imieniem, ani właściciela. Zresztą nawet jeśli by był... i tak nie mogliście już wyjść na zewnątrz.

 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172