Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-10-2010, 15:10   #11
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Grupę, która postanowiła zaoferować swe usługi Gacciowi i Romualdo, można było określić jednym słowem. Ciekawa.
Niestety wnet można było się doszukać słowa kolejnego. Męcząca.
Potok słów, jakimi zaczął ich zalewać pokryty łuskami chłopak, mógł źle wpłynąć na najbardziej nawet opornego słuchacza. Oczywiście Kenning potrafił się odciąć od takiego słowotoku. Prawie bez problemu, powiedzmy. Pewien problem jednak istniał i polegał na tym, że wśród miliona bezużytecznych słów mogło się znaleźć jedno, wartościowe. Ale nie musiało, tak jak w tym przypadku.

Rudowłosa kobieta, która wkroczyła do "Piwożłopa", była najwyraźniej znana zarówno Gacciowi, jak i Romualdowi. Przy czym nie da się ukryć, że na tym drugim wywarła większe wrażenie. Może nie do samego końca pozytywne, chociaż urodzie owej niewiasty nic nie można było zrzucić. Jeśli ktoś lubił taki drapieżny błysk w oku.
Kenning nie należał do tej elitarnej grupy masochistów, dlatego też w najmniejszym stopniu nie był zainteresowany nawiązywaniem bliższej znajomości z ową niewiastą, bez względu na jej urodę. Skoro jednak Guccio nalegał w taki jednoznaczny sposób...

Kenning zerwał się z miejsca i skłonił się uprzejmie.
- Kenning. - Przedstawił się. - Zechcesz, pani, zaszczycić nas swoim towarzystwem i zasiąść wraz z nami przy stole? - powiedział, chcąc jak najszybciej zatrzeć nieco niefortunne słowa Vincenta na temat strojów. - A może - obdarzył rudowłosą miłym i ciepłym uśmiechem - zezwolisz, byśmy ci towarzyszyli w wędrówce? Oto signor Vincent - wskazał na łuskowatego młodzieńca. - Podobnie jak i ja będzie zachwycony, mogąc przebywać w towarzystwie takiej pięknej kobiety. Chyba nie będziesz na tyle okrutna, by nam odmówić? - spytał.
Kobieta uśmiechnęła się kwaśno na widok łuskowatego młodzieńca niemal z mlekiem pod nosem. Usiadła z wdziękiem prawdziwej artystokratki i zwróciła się do szlachcica omijając Kenninga.
- Co ty knujesz Gaccio?
- Ja?... to co zwykle. Widziałaś te dwie apetyczne gąski? Czyż nie są warte paru rozminięć z prawdą
- rzekł Gaspaccio w odpowiedzi, opróżniając nerwowym ruchem kielich.
Rudowłosa nie wydawała się zbyt przekonana. Zwróciła się za to Kenninga.
- A ty? Jaka jest twoja w tym rola?
- W tym?
- spytał Kenning. - Chodzi ci o naszego poetę i te dwie panienki?
Kobieta splotła dłonie i zerkając wprost w oczy Kenninga uśmiechnęła się przymilnie mówiąc.
- Taaak. W tym wszystkim. Chyba nie będziesz kręcił jak Gaccio.
- Ależ moja droga. Co ty implikujesz. Tamte dziewuszki mógłbym oszukać, ale nie ciebie, Angie
- wtrącił milutkim tonem głosu szlachcic.
Angelika spojrzała na Gaccia i dodała równie przymilnym tonem.
- Właśnie. Więc nawet nie próbuj.
- Ja miałbym kręcić?
- Kenning pokręcił głową. - Nigdy w życiu. Jeśli się nie mylę - ściszył głos do konfidencjalnego szeptu - te dwie dziewuszki dowiedziały się od kogoś, że w "Piwożłopie" będzie można spotkać sławnego poetę, Romualdo. Jak widać miały rację. Najpierw rozmawiali o poezji, a potem poprosiły go, jak już sama słyszałaś, o odprowadzenie do domu. Zaskoczyły go chyba, bo nie wiedział, jak im odmówić. Pewnie nie jest przyzwyczajony do takich sytuacji.
- Się mylisz...
- odparła Angelika z pewnością w głosie. Łyknęła nieco wina z kielicha, skrzywiła się i dodała. - Mój drogi Kenningu, mój Romualdo źle znosi tłumy i... nie radzi sobie z obecnością jednej kobiety. A co dopiero dwóch. To bardzo wrażliwa i delikatna dusza.
Uśmiechnęła się ciepło pytając z wyraźną ironią w głosie.
- Na obwieszczenie zawieszone na słupie przez Gaspaccia, też masz logiczne wytłumaczenie?
- Delikatna dusza? Poetycka?
- upewnił się Kenning. - Możliwe. Tak... Romualdo raczej nie zachowywał się jak zdobywca serc, więc z pewnością masz rację. Zaś ogłoszenie... - Zlustrował Angelikę od stóp do głów, z uznaniem w oczach. - Czyżbyś była zainteresowana współpracą? Z pewnością byłabyś nieocenioną towarzyszką podróży. Nie bardzo lubię podróżować tylko z Vincentem. A piękna kobieta do towarzystwa to wprost marzenie.
Gaspaccio zakrztusił się winę i spoglądał z przerażeniem to na Kenninga, to na Angelikę. Rudowłosa się wyraźnie zastanawiała nad propozycją mężczyzny. Zaś pracodawca okazał niezadowolenie, kopiąc w goleń Kenninga. Z kolei rudowłosa uśmiechnęła się milutko i spytała.
- O jakiej podróży, mówisz przystojniaku? Zapewniam, że potrafię być czarującą towarzyszką podróży... i to dosłownie.
- Naprawdę?
- Na twarzy Kenninga pojawiła się niekłamana radość. - To ponoć całkiem niedaleko - powiedział. Cofając przy okazji nogi, by nie narażać się na kolejne kopnięcia. - Dwa dni drogi stąd, jeśli się popłynie łodzią. Tak przynajmniej mówił Gaccio. Wspomniał coś o klasztorze Lathandera. Cudownego Wytrysku, zdaje się. Czy to ma jakiś związek z tym, z czym się kojarzy? - spytał, spoglądając na swoich rozmówców.
- Po co jechać do Klasztoru, Gaccio? - zdziwiła się Angelika. - I po co ci najemnicy, do tego? Szlak wodny do klasztoru, bezpieczny o tej porze roku?
Kolejne kopnięcie w goleń Kenninga, świadczyło o tym, że pracodawcy wyraźnie nie był zadowolony z kierunku tej rozmowy. Szybko napił się wina i rzekł nerwowym tonem głosu.
- Dajmy temu pokój. To był mój plan by uwieźć ładne najemniczki. Niestety nie przewidziałem, że i mężczyźni się skuszą. Nigdzie się nie wybieram.

Według Kenninga Gaccio był skończonym głupcem.
Zamiast podtrzymać wersję Kenninga, co skończyłoby się skierowaniem uwagi Angeliki w inną stronę, spacyfikowaniem jej i - najwyżej - stratą jednego z najemników, zawalił wszystko.
Kenning spojrzał na Gaccia z niesmakiem.
- Nie spodziewałem się tego po tobie - powiedział. Upił łyk wina. - Ale sikacz - stwierdził. Również z niesmakiem.
W ramach spłacania długów kopnął Gaccia w kostkę. Tyle że mocniej.
- Chłopcy, zachowujcie się - wtrąciła z uśmieszkiem na twarzy Angelika. Podrapała się za uchem pytając. - To wreszcie jak jest z tą wyprawą?
- Oooo... ja się wyprawiam na razie do "Pąsowych Różyczek", ale wątpię byś była zainteresowana tym miejscem, Angie
- odparł z uśmiechem Gaccio. Rozejrzał się po grupce, mówiąc. - Dzieciak jest za młody, ale... kr... gnoma wypadałoby przy okazji uświadomić.
Co do niziołka... wyglądał jak dziecko, gadał jak potłuczony. Jednym słowem jego dorosłość była pod znakiem zapytania. Dlatego Gaspaccio nie brał go pod uwagę.
- Nazwa brzmi nad wyraz ciekawie - powiedział Kenning. - Chyba że chodzi o jakiś sklepik z kwiatkami. - Uśmiechnął się.
- Nie.. to nie sklepik z kwiatkami - rzekła w odpowiedzi Angelika, pijąc łykami wino. Spojrzała po niziołku i młodym zaklinaczu i uśmiechnęła się figlarnie do Kenninga. Dłonią pogłaskała jego dłoń. - A może byśmy się...udali na rozmowę na osobności. Chętnie bym się... dowiedziała czegoś więcej o tobie przystojniaku. W bardziej intymnej atmosferze.
- Rozmowa
- z nieco dwuznacznym uśmiechem odparł Kenning - z tak piękną kobietą z pewnością będzie czystą przyjemnością. Oczywiście z chęcią zamienię z tobą kilka słów. Jestem pewien, że znajdziemy kilka wspólnych tematów. Jeśli tylko znasz jakieś przyjemne miejsce, gdzie moglibyśmy wymienić poglądy... - Uśmiechnął się ciepło do Angeliki.
- Och... pewnie. Chodźmy do pokoju na piętrze tej karczmy. Co ty na to? - rzekła rudowłosa, oblizując języczkiem wargę i palcem wędrując po dłoni mężczyzny.
- Z tobą na koniec świata - odparł Kenning, wpatrując się przez moment w usta Angeliki. Gdybym cię tam zostawił, pozbylibyśmy się jednego problemu, dodał w myślach. - A nawet jeszcze dalej. - Bo zanim byś stamtąd wróciła, Romualdo zdążyłby załatwić swoją sprawę, pomyślał. Ujął dłoń rudowłosej i delikatnie ucałował. - Kiedy tylko zechcesz - złożył kolejną deklarację.
- To... teraz. Nie traćmy czasu - uśmiechnęła się figlarnie kobieta. Wstała i podała swą dłoń mężczyźnie.

Gdy Kenning wstał ruszyli na górę. Angelika zerkała co jakiś czas na idącego za nią mężczyznę. Po czym zapukała do pierwszego z brzegu pokoju. I sprawdziwszy, że nie jest zamknięty, otworzyła drzwi. Po czym weszła.
A gdy tylko Kenning zamknął za sobą drzwi, jej uśmiech znikł. Rzekła natomiast zimnym, wręcz lodowatym tonem głosu.
- Ile by mnie kosztowała twoja lojalność? Dobrze wiem, że Gaccio coś knuje. I że Romualdo jest w to zamieszany. On jest wyjątkowo kiepskim aktorem, nie zauważyłeś tego? Ile by mnie kosztowała twoja służba. Przyda mi się szpieg. I potrafię być hojna.
- Każdy ma swoją cenę
- odparł Kenning, w najmniejszym stopniu nie zrażony tym, że romantyczne spotkanie mieniło się w rozmowę o interesach. - Problem polega tylko na tym, że zjawiłaś się na tym spotkaniu odrobinę za wcześnie. Gaccio prawie nic nie zdążył powiedzieć o swoich planach. Nie mogłaś trochę poczekać? Parę minut później i wiedziałbym wszystko. Co nie znaczy, że całą prawdę - dodał.
- A teraz, zanim zaczniemy rozmawiać o interesach, wyjaśnij łaskawie, co rozumiesz pod wieloznacznym słowem 'hojna'. Dla jednego to oznacza sztukę srebra, dla innego mieszek złota. Do której kategorii się zaliczasz?
- Cóż...
- kobieta usiadła na łóżku i rzekła pewnym siebie głosem. - ...Jestem osobą, która dla kaprysu może kupić mały oddział najemników. A do jakich ty się zaliczasz osób Kenningu? Na ile byś wycenił swe usługi?
- Cały oddział
- Kenning w kpiącym nieco geście uniósł brwi. - Musisz mieć niezłe zaplecze finansowe. Cóż... Prawdę mówiąc ostatnia praca przyniosła mi - zmienił temat - koło tysiąca leonów. W przeliczeniu. Minus koszty własne. Ale to było dość skomplikowane zadanie. I trwało dwa tygodnie. To chyba nie zajmie tyle czasu i wysiłku. Sądziłbym, że góra tydzień.
- Dwa tysiące?
- spytała uśmiechając i splatając dłonie razem. - Jeśli się wykażesz przydatnością, jestem skłonna zapłacić ci... dwa tysiące leonów. Bądź ich równowartość w klejnotach. Ale... tylko w przypadku jeśli uzyskam to, czego chcę.
- W takim razie powiedz dokładnie, co chcesz uzyskać. Jakie informacje cię interesują. Dokładnie
- podkreślił słowo - żeby potem nie było żadnych wątpliwości.
Osobiście nie wierzył, by Angelika miała zamiar wypłacić mu choćby część tej kwoty.
- Chcę Romulado z powrotem. Nie wiem co kombinuje Gaspaccio, ale chcę wiedzieć to również. Odzyskaj Romualda dla mnie, wybij mu z głowy głupie pomysły Gaccia, to dostaniesz ową sumkę. Za informowanie mnie o planach Gaccio, też dostaniesz co nieco - rzekła Angelika i wstała. Podeszła do drzwi i szepnęła na ucho mężczyźnie. - A tu zaliczka.
Po czym wsunęła w dłonie Kenninga spory rubin.- Za szpiegowanie Gaccia, zależnie od informacji, też otrzymasz zapłatę w leonach.
- Będę pamiętać
- zapewnił Kenning. - Jeśli czegoś się dowiem, to gdzie mogę cię znaleźć? W jaki sposób przekazać informacje? Gdzie zostawić nie do końca miłosny liścik?
- Przyjdź do "Portowej", łatwo znaleźć tą knajpkę. Jak sama nazwa mówi, jest w porcie
- odparła kobieta wychodząc. - Ktoś dziś wieczorem będzie już na ciebie czekał.

Kenning uprzejmym ukłonem pożegnał swą nową pracodawczynię.
Przez moment nie wychodził z izby. Obracając w palcach klejnot zastanawiał się nad sytuacją, w jakiej się znalazł. Angelika również znalazła się na liście problemów do rozwiązania.
Nie do końca potrafił rozgryźć motywy jej działania.
Jeśli się dobrze orientował, Angelika była zdecydowana osiągnąć cel. Czy było to akurat serce Romualdo, tego akurat Kenning nie wiedział. Równie dobrze mogło to się wiązać z postawą drapieżnika, który nie odda swojej zdobyczy. A Kenning potrafił sobie świetnie wyobrazić rudowłosą jako lwicę, pilnującą swego łupu. I krwawo się rozprawiającej z każdym, kto ośmieliłby się po ów łup sięgnąć.
Na pierwszy rzut oka widać było, że Angelika nie ma anielskiego charakteru. Typ zdobywczyni. Zdecydowana... Nie. Zdecydowana to nieodpowiednie słowo. Lepiej zabrzmi 'uparta'. I z pewnością niezbyt szczera.
Podrzucił w górę rubin, a potem zręcznie go złapał i schował do sakiewki. Powoli ruszył po schodach na dół. Musiał się zastanowić, w jaki sposób rozwiązać tę sytuację. I jak najlepiej wykorzystać nowe wiadomości i znajomości.
 
Kerm jest offline  
Stary 12-10-2010, 19:08   #12
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Rozmowy ciągnęły się w najlepsze, jedni pili wino, układając zmyślny plan podboju świata, i wcześniejszej ucieczki wstydliwego poety, inni chwalili się bielizną, a jeszcze inni opowiadali ciekawe historie ze swego dzieciństwa i o swojej rodzinie. Niestety Hibbo nie rozumiał, o co chodziło z kuzynem i bratem jednocześnie. Takoż samo nie mógł sobie wyobrazić tak wielkiej rodzinki. Życie nie okazało się dla niego, aż tak szczodre, by mógł się pochwalić psikusami zrobionymi wraz z bratem i gniewem ojca, który jednak przemijał. Za to gacie były ciekawe. Co prawda, wyglądały na trochę nieświeże, a czuły nos gnomów mógł protestować w przypadku bliższego kontaktu, jednak majciochy miały w sobie coś. Ukrytą moc przeszłych pokoleń zaklętą w każdej nitce ocieplaczy na jajecznych. Niezidentyfikowany artefakt pradawnych. Tak o nich pomyślał nie młody już tak gnom. Może jest to część zestawu potrzebnego by wreszcie odnaleźć niedościgniony horyzont? Poszukiwacz przygód i krain nielogicznych zanotował sobie w pamięci by po wykonaniu arcyważnego zadania, jakim jest ucieczka z tego nie obleganego, acz piekielnie strzeżonego miasta wraz z wieszczem, zapytać się nadpobudliwego niziołka z krain nieosiągalnych czy nie zechciał by odsprzedać mu tego artefaktu za worek rzepy. Zresztą możliwości poznania jego rodzimego domu były również zachęcające. Możliwe i nie wykluczone, że właśnie tam uzyska on odpowiedzi na wszystkie nurtujące go pytania i będzie mógł napisać nie krótki raport o planie innym niż ich. Ciekawe czy rośnie u nich rzepa? A może mają własne hodowle Pasikoników Bocznowybuchowych? Albo inne cuda które zrodziły się w skomplikowanym umyśle małego gnoma i z powodu, że nigdy nie mogły ujść do świata zewnętrznego (dzięki niech będą bogom), kumulowały się pod sklepieniem jego czaszki.
A żaba wciąż siedziała mu na głowie i tylko oczami obserwowała otoczenie.
- Kelo, kelo. - rzekła w sobie znanym języku i ziewnęła przeciągle. Pokazała przy tym wszystkim swój długaśny język zwinięty w kłębek w jej paszczy. Chciała by sobie trochę pospać.


Jednak gdy coś zasyczało w plecaku smokowatego nagle oczy jej się zwęziły. A gdy wypełzł spod stołu nieweilki osobnik gigantycznych gadów to cofnęła się o krok. O mały włos nie spadła ze swego towarzysza. Własnie o ten mały włos szybko się złapała i szarpiąc za czuprynę, czym doprowadziła groteskowy uśmiech niskiego osobnika do wykrzywienia i wyglądu jeszcze bardziej nieludzkiego, i wdrapała się ponownie na swe leże. Widząc, że pseudo smok nie robi nic w celu upolowania płaza, postanowiła się przywitać.
- Kelo, kelo kelo - niestety smok nie mógł zrozumieć jej dziwnego języka, a Hibbo był zbyt pochłonięty wsłuchiwaniem się w rozmowy by tłumaczyć, takoż żaba nabrała powietrza w usta i tak pozostała. Jak balonik.

Zaś gnom lekko sącząc ze swego kielicha przysłuchiwał się słowom nowo przybyłej Lwicy. Jej słowa pod pozorem pudru i różu ociekały gniewem i ze złością, którą dało się niemal kroić w momencie opuszczenia przez Romualda karczmy. Wino będąc w połowie przełyku omal znów nie wróciło na ten świat w widowiskowym rozprysku kropli gdy tylko była wzmianka o uświadamianiu gnoma. Omal, gdyż w ostatnim momencie powstrzymał się i lekko zaczerwienił. Pamiętał dobrze wyprawę do Czarnej Cytadeli gdzie w bibliotece pełnej przeróżnych ksiąg, tak w bibliotekach są księgi, spotkał pewien egzemplarz zapewne przeklęty przez bogów. Źle wspomina tamte dzieje. Takoż i dziś nie chętnie odwiedził by przybytek uświadamiania gdzie młodzież nie powinna się znajdować.
Na szczęście dama w czerwieni na głowie raczyła odejść zabierając dziwnego człowieka w elfich butach (!). Na szczęście, gdyż w końcu gnom mógł zakrztusić się owym płynem co na powrót chciał się wydostać. Zakaszlał dwa razy po czym znów mógł oddychać, a purpura zeszła mu z twarzy.
- No tak, przepraszam. Taaak, cienkie to wino - próbował się jakoś wytłumaczyć. Rozejrzał się po karczmie i nie widząc nic do roboty szybko sobie jedną znalazł.
- A tak nawiasem mówiąc, to wielce ciekaw był bym, którą to bramą będziemy wyruszać by wyprowadzić na spacer "Ptaszka"? - gnom ściszył głos do "szpiegowskiego" szeptu i bacznie rozglądając się czy nikt ich nie usłyszy spytał się ich pracodawcy
-Eeee...którąkolwiek?- zdziwił się Gaccio, również przyciszając głos. Podrapał się po głowie.- Przyznaję, że planowanie nie jest moją mocną stroną...chyba, że mówimy o balangach.
- Doskonale. Zatem idę rozejrzeć się po okolicy by dopracować nasz genialny plan w stu procentach by żadne nie przewidziane zdarzenia nie śmiały zaszkodzić temu genialnemu konspektowi działania. - dodał konspiracyjnie po czym skinął nowym towarzyszom głową i wyszedł z karczmy.

Płaz na jego głowie wreszcie odpowietrzył się.

Poszedł szybkim krokiem w stronę murów obronnych miasta. I choć nikczemnego wzrostu był nasz gnom, a i pełną płytę na sobie przywdział, tak i jego kroki nie zbyt były wolniejsze od człowieka w napierśniku. Tak wiec krokiem żołnierskim przemierzał uliczki miasta. Co dziwne mimo gnomiej natury, a jak(!), i ciekawskiego patrzenia na świat, Hibbo nie zatrzymywał się ani na sekundę by obejrzeć kolorowe przedmioty na straganach czy skosztować smakowitych kąsków oferowanych przez przekupki. Miał samo nadane zadanie do wykonania. I to było najważniejsze.
Stanął naprzeciw jednej z bram otwierających drogę na świat zewnętrzny i udając, że czyści but z niepotrzebnych nikomu psich odchodów przyglądał się strażnikom. Co prawda nie wyglądał nazbyt przekonująco, ale co mógł zrobić im mały gnom, choć przybrany w tak ciężki pancerz. Tak jak się spodziewał, żołnierze skrupulatnie wypełniali swe zadania. Żaden wóz nie obył się przed ich rewizjom, żadna dwukółka z sianem nie przegapiła kłucia halabardami, żaden gąsiorek skosztowania wyrobu, ani żadna urodziwa dziewka uszczypnięcia w tyłek. Warianty z karocom by nie przeszły. Zresztą oklepane wozy ze zbożem też nie. Na szczęście mniejszą uwagę przyciągali piesi. Ci jeśli nie byli nazbyt podejrzani, albo nie mieli nazbyt dużego biustu i tyłka, nie zwracali ich szczególnej uwagi. To dobrze. Z drugiej strony Hibbo był ciekaw co się stanie jeśli któryś klepnie Romualdo w tyłek. Czy poeta z godnością przyjmie klapsa czy może zemdleje lub ujawni się. Czas pokarze. To co jeszcze zainteresowało gnomiego oficeryja było uzbrojenie wartowników. Śniące w słońcu zbroje, ostre halabardy, rapiery, miecze, kusze. To wszystko sprawiało wrażenie nowych i idealnie wykonanych. Może nie magicznych, ale i tak wartościowych. Jako artyści w swym rzemiośle musieli mieć bogatego magnata, zapewne rudowłosą złość w spódnicy. Zadowolony ze swych spostrzeżeń, drobny kuzyn krasnoludów postanowił zwiedzić jeszcze inne bramy miasta. Niestety, w żadnej z nich nie zaobserwował mniej gorliwej straży. To nie dobrze. Nie przejmując się brakiem łatwiejszej droki i szczerze wierząc, że w końcu nic mu nie może się stać, a historia nie może potoczyć się nie po jego myśli, wrócił do ich karczmy.
 
__________________
Why so serious, Son?

Ostatnio edytowane przez andramil : 12-10-2010 o 19:14. Powód: literówki
andramil jest offline  
Stary 14-10-2010, 17:04   #13
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Na słowa poety Cypio przestał kotłować się w plecaku i zamarł, wsłuchując się w cudowne brzmienie głosu Romualda. Szlachetne... półelf nazwał jego pobudki i pomysł szlachetnym... Ach! Że pomysł nie był do końca - a nawet i od początku - jego, Cypio zdążył już zapomnieć. Z trudem wyciągnął głowę z bagażu i z uwielbieniem wgapił się w Romualda... niestety spojrzenie poety dalekie było od uwielbienia - ze śpiczastego ucha kendera zwisały białe majtki... koronkowe, damskie majtki, należało by dodać. Jakakolwiek była by wielkość klejnotów półelfa z pewnością nie zmieściły by się w tak... wykwintną bieliznę.

- O cholibka! A to skąd sie tutaj wzięło? - zupełnie szczerze zdumiał się Cypio, gdy wreszcie zdał sobie sprawę z niezdrowego zainteresowania reszty jego osobą. - Pani Katrino, cy to pani jest moze? - odwrócił się do dziewczyny, ale jego uwagę szybko rozproszyła opowieść Vincenta i jego miecza. Ciepnął koronki na stół - ku wielkiej konsternacji Romualda - zasłuchał się z otwartą paszczęką i... nagle posmutniał.
- Oj miecu, miecu - rzekł, gdy broń wreszcie zamilkła. - Ty to jednak musis się jesce duuuzo naucyć. Ale nie martw się - wyciągnął łapkę i poklepał miecz po jelcu pocieszającym gestem. - Jesteś psyjacielem Romualda, a psyjaciele Romualda są moimi psyjaciółmi, to ja ciebie wscystkiego nauce. I rozrozniać kendery od gnomów a gnomy od niziołków, i smoki od innych smoków i w ogóle! I o Krynnie ci opowiem i o wsystkim innym, ale dopiero jak skoncymy misję nasą, bo Romualda scęście najwazniejse jest i sssssssssssssssssss... - nagle niziołek zapowietrzył się, gdy bagaż Vincenta zaczął się ruszać, po czym wypluł z siebie kolejne cudo faeruńskiej natury. - Ssssssss... aaaaaaaaach, ssssssssss... - jęczał Cypio, wpadłwszy w zachwyt mogący dorównać jedynie zachwytowi na widok Romualda. - Ach, ach, ach.... - podskakiwał, próbując dosięgnąć zaspanego smoczka, pomacać, pogłaskać i wsadzić palec pod łuskę... albo pod ogon. Ciężko byo stwierdzić gdzie dokładnie celuje. - Cy on gryzie, cy on zieje, cy on lata? To twój mlodsy brat, kuzyn, ciotecna ciotka, tatuś? - Wreszcie uspokoił się i z powagą spojrzał na Drakano.
Ale wies, ale wies... Psikus to nie jest dobre imię dla smoka. Powinno być takie... nadobne... na psykład... na psykład... Lucjan, o! ... Albo nie, Lucjan będzie lepse dla mieca, miecu Lucjanie - rzucił w stronę talii chłopaka. - Smok powinien mieć imię groźne i powazne, takie budzące strach i respekt, o, respekt, tego smokowi tseba, respekt i sacunek. Nazwę cię... - wbił natchniony wzrok w nieświadomego zagrożenia pseudosmoka - nazwę cię... Bucyfał!


***

~ Ach, Romualdo, ach, Romualdo, jakześ ty sobie wspaniale poradził! Dumny jestem z ciebie, ach! ~ zachwycał się w duchu Cypio widząc, jak zgrabnie poeta wywinął się od towarzystwa rudej.
~ Ty harpio, piranio, modliszko, traszko cętkowana, ty! ~ gdyby spojrzenia mogły zabijać Angelika padła by trupem na miejscu, tyle jadu było w oczach kendera, który stanął przed trudnym wyborem: zostać i pilnować by ta kobieta nie zrobiła czegoś podejrzanego, czy iść i pilnować żeby tamte kobiety nie zrobiły czegoś podejrzanego z Romualdem. W końcu jego cnota była zagrożona niemal ze wszystkich stron! A skoro Angelika zablokowała dla niego bramy, czyż nie było jej stać na dużo okropniejsze czyny? Porwanie na przykład? Taaak, porwanie to było to. Z pewnością przyszła tu by ich zmylić, a za rogiem czekały już zbiry ze starym, śmeirdzącym... no, może z całkiem nowym i wcale wygodnym workiem, by schwytać poetę i unieść w nieznane!! A potem... a potem Angelika z pewnością przywiązała by go do łoża i przymusiła do robienia tego.... i tego... i tamtego też... pozbawiając tego, co dla poety najcenniejsze! Potem zaś odartego z czci i niewinności, zniewolonego i zmaltretowanego zawlokła przed ołtarz, a stamtąd znów do łożnicy!! Na to Cypio nie mógł pozwolić!
- Cekajcie na mnieeee!!! - zeskoczył z ławy i pognał za wychodzącą trójką, z pośpiechu omal nie zapominając swojego wielkiego tobołu.

Poza tym nie mógł przecież pozwolić, by oczy niegodne oglądały nagiego Romualda w czasie przymiarki! A o tym, czy oczy panien K. godne są dostąpienia takiego zaszczytu kender jeszcze nie zadecydował.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 14-10-2010 o 17:07.
Sayane jest offline  
Stary 15-10-2010, 12:44   #14
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Miasto to prawdziwa skarbnica wrażeń kulturalnych, estetycznych, kulinarnych i...tych ...no... uciech. Co prawda większość podróżników ogranicza swoje zainteresowania, do dwóch ostatnich, to jednak zdarzają się osoby dla których wrażenia estetyczne i kulturalne też mają znaczenie.
Ale nie Vincent. On chłonął atmosferę miasta jak gąbka wodę. I chciał pomóc wszystkim... w ostateczności nie pomógł nikomu. Niezdecydowanie bywa kłopotliwe.

Kolejni członkowie ekipy opuszczali stolik wykonując różne misje.
Aż zostali przy nim jedynie Gaspaccio i Vincent właśnie.
Szlachcic spojrzał na smokowatego, potem na pięterko na którym zniknęli Kenning z rudowłosą Angeliką, potem znów na chłopaczka. Westchnął.- Dobra idę się przejść, a ty idziesz ze mną. W końcu jesteś moim ochroniarzem, prawda?
Wstał od stoliku i szybko, żeby zdążyć przed powrotem Angeliki ruszył do kontuaru, by zostawić informacje dla Kenninga.
A potem udał się na zwiedzanie miasta wraz Vincentem. Ruszyli obejrzeć rynek miejski i stragany. Zobaczyli ratusz na którego szczycie stała najnowszy wynalazek kultu Gonda, zegar mechaniczny wybijający godziny, za pomocą dzwonka.
Obejrzeli słynną fontannę Valkura walczące z krakenem, z którego to ran wylewała się woda oświetlana na czerwono magicznymi światełkami. Przez co zdawała się, że ów kraken krwawił.
Świątynie bóstw...Nie wszystkich. Gaccio trzymając mocno za dłoń szybkim krokiem ominął świątynię Talony.
Za długo łazili po wspaniałym marmurowych gmachu świątyni Waukeen, zdobionym pięknymi freskami i rzeźbami.
Niemniej po zwiedzeniu świątyń, Gaspaccio zaprowadził Vincenta pod lokal o wiele mówiącej nazwie. „Cyce Roni”. Właściwie to lokal miał na wywieszce nazwę „CyceRo ni”.
Ale Gaspaccio wyjaśnił pomyłkę, po czym rzekł.- Pamiętaj chłopcze, jeśli się ożenisz ,nigdy nie mów kobiecie, dokąd naprawdę idziesz. Bo może cię zacząć szukać w tym miejscu, a tego byś nie chciał.
Następnie pogłaskał chłopaka po kudłach na głowie mówiąc.- A teraz zostań tutaj i poczekaj na mnie. Mam tam coś do załatwienia. A na cyce wszelkiego rodzaju, to ty trochę za nieuświadomiony jesteś.
Po tych słowach wszedł do lokalu z którego okien spoglądały na przechodniów uśmiechnięte dziewczyny, hojnie obdarzone przez naturę, za to skąpa przez krawca.
Przez jakieś piętnaście minut, było cicho...spokojnie...nudno...ale potem. Z tego uroczego domku słychać było kobiece wrzaski i niemal zwierzęce ryki, oraz trzask łamanych mebli.
Coś się w Cycach Roni działo!

Tymczasem...

Romualdo był w tarapatach.

Och, nie takich, które przerazić mogłyby prawdziwego mężczyznę. Przeciwnie – towarzystwo dwóch pięknych dam byłoby zapewne marzeniem wielu. Jednak dla Romualda, prześladowanego przez wspomnienie lubieżnych odnóży rudowłosego potwora, które próbowały owinąć się wkoło jego wypielęgnowanego ciała... było to towarzystwo, które z chęcią wymieniłby na inne. Bezpieczniejsze. Choć patrząc na małego niziołka i przypominając sobie jego oferty, słowo „bezpieczniejsze” nabierało zupełnie nowego blasku i wydźwięku.

Kobiety zawsze były dla poety źródłem istotnych problemów. Wierzył, naprawdę wierzył, że to delikatne i bezbronne istoty godne wszystkich składanych im w balladach hołdów i zachwytów, jednak ostatnie wydarzenia wzbudziły w nim podejrzenie, że owe wyrazy uwielbienia najlepiej składać z oddali, z dystansu. Bezpiecznego. Tak właśnie. Z dala od ostrych paznokci, białych, lśniących zębów, które zdawały się czaić pomiędzy szkarłatnymi ustami, by wgryźć się zachłannie w... jego...

Westchnął ciężko. Od takich spraw zawsze był Gaccio. Dobry, słodki Gaccio, który nigdy nie miał nic przeciwko wgryzaniu.
Jakże mu go teraz brakowało...

Zatrzymał się na najbliższym skrzyżowaniu. Jedwab gładko prześliznął się po skórze przedramienia, kiedy – w teatralnym niemal geście – podniósł rękę i dotknął czoła, przymykając oczy. Wiedział, że wygląda teraz doskonale. Mina głębokiej zadumy zawsze mu pasowała. Rozkoszował się przez moment swoja prezencją, która z pewnością odbijała się w zachwyconych oczach przechodzących nieopodal przechodniów.

- Cóż więc teraz, nadobne panie? Proponuję zacząć zwiedzanie od mistrza Fabrizio. To prawdziwy geniuszem, jeśli chodzi o koronki i falbanki. Potem jest Theolbad Trizziani. Jakież on ma piękne materiały! Jakież atłasy... we wszystkich kolorach tęczy...-Przez kilka minut, bez najmniejszego zająknięcia, wymieniał kolejnych krawców, wymieniał ich wady i zalety, osiągnięcia i niekwestionowane talenta. Policzki zaróżowiły mu się nieco z przejęcia i przez chwilę widać było nawet wyraz entuzjazmu na jego twarzy.
- Chodźmy, chodźmy – zamachał z przejęciem perfumowaną chusteczką. - Panie też skorzystają na tej wyprawie. Ty też mój... mały przyjacielu – dokończył niepewnie. - Skoro ja muszę zyskać odpowiednią prezencję, naturalne jest, iż moje wspaniałe towarzyszki także winny zostać przyozdobione nowymi strojami. Na bogów! - zakrzyknął z radością. - Więcej nawet! Toż panny winny przyćmić mnie tak swą urodą jak pięknem i bogactwem strojów. Proszę, ach, proszę, pozwólcie odwdzięczyć mi się tak przynajmniej za waszą pomoc dwukrotną.

Trzeba było przyznać, że Romualdo znał się na modzie. Pracownia mistrza Fabrizio pełna była pięknych sukien, koronek różnego rodzaju, nici, igieł. Sam mistrz zajmował się właśnie krojeniem materiału na kolejną suknię...kolejne dzieło sztuki krawieckiej, jak stwierdził poetycko półelf.
Fabrizio był młody mężczyzną, ubranym w szaty w ciemnych kolorach, ale doskonałej jakości i doskonale współgrające z jego urodą.


Przy pasie nosił rapier, ale trudno było stwierdzić czy potrafi się nim posługiwać. Broń wyglądała jak noszona na pokaz.
Spojrzał na obie dziewczyny i spytał wprost.- Wiem, wiem...po co odwiedziłyście mój zakład. Wasze piękne twarzyczki i wasze nienaganne sylwetki wprost krzyczą. Mistrzu Fabrizio, ozdób nasze ciała wspaniałą kreacją! I to wyzwanie, które mistrz Fabrizio z chęcią się podejmie.
Mężczyzna obszedł obie panny dookoła mrucząc coś pod nosem. Bowiem tylko Katrina i Krysnis weszły do zakładu krawieckiego. Katrina miała rację. Nie mogli kupić sukienki dla pólelfa. W tym mieście było zbyt wiele plotkarskich języków, zbyt wiele ciekawskich oczu i uszu. I zapewne któreś z ust wypaplałoby rudowłosej Angelice ich plany.
Tak więc dziewczęta weszły, a poeta i niziołek pozostali poza zakładem krawieckim.
-Taak to będzie ciekawe wyzwanie.- krawiec nie przestawał trajkotać, nie dając kobietom dojść do głosu.- Aż się prosicie o kontrast. Pokusa i niewinność...O tak!
-Ty moja droga będziesz pokusą. Hmm...Złoto z czerwienią, może użyjemy połączenia brokatu z atłasem? I wstawki czerni, by dodać tej pokusie pazura. Oczywiście dekolt, bufiaste ramiona, i długie rozcięcie dla kuszenia...jakie masz nogi?
- rzekł krawiec chwyciwszy nagle suknię Krisnys i podciągając ją do góry skomentował widok.- Idealne...choć w pończoszkach prezentowały by się ładniej. Białych... dla kontrastu.
Po tych oględzinach podszedł do Katriny i ujmując palcami jej podbródek.- A ty będziesz niewinnością. Róż i biel? Ograny schemat. Może...tak! Biały len i zielony atłas. Niewinna wiosna. Dekolt też spory. Takich ładnych piersi nie powinno się ukrywać. Ale...dekolt ukryty za koronką. Także i ręce, tkanina do łokci, potem koronkowe rękawiczki okrywające całe przedramię, bez palców....bielizna...hmmm...czerwona koronkowa. Niech niewinność zaskoczy kochanka w alkowie!
Stanął przed obiema kobietami i rzekł.- I co moje drogie panie myślą o tej wizji ?! A może dzień i noc?
Wreszcie dał nim dojść do słowa...ale co tu powiedzieć temu artyście igły i nożyc?

Tymczasem zaś zamyślony półelf, wachlujący się chusteczką za każdym razem, gdy mijał go ktoś z plebsu, stał przed pracownią mistrza krawieckiego. A obok niego stał rozanielony Cypio...przecież był tak blisko, swego idola. Miał go na wyciągnięcie ręki, ba poeta odezwał się do niego niedawno. A teraz byli razem, sami. Sami! Co prawda sami, na ruchliwej ulicy. Ale... Czyż mogłoby być jeszcze lepiej?
Niziołek w tej chwili nie potrafił sobie wyobrazić chwili, w której był bardziej szczęśliwy.

Zaś gnom wracał do karczmy w poczuciu spełnionego obowiązku. Przyglądał się strażnikom, przy bramie. Jednakże nie zauważył innych strażników. Tych mniej rzucających się w oczu.
Cóż...Hibbo nie należał do spostrzegawczych gnomów. A i jego gnomowatość też była pod znakiem zapytania, z racji tego kto go wychowywał. I jak go wychowywał.
Ale nawet on zauważył zbliżającą się do niego młodą gnomkę, z krótko obciętą fryzurą w lekkiej skórzanej zbroi.


Nic w tym wszak dziwnego...biegła wprost na Hibbo wrzeszcząc głośno.- Kochanie, wreszcie cię znalazłam!
Dzielny Hibbo oczywiście chciał wytłumaczyć pomyłkę. Ale ciężko mu było to robić, z ustami przyciśniętymi do jej ust w pocałunku. Co gorsza...ta dziewuszka macała go po zbroi. I to publicznie! I to z niezwykłą sprawnością!
Jedyna żaba zdoła podsumować to całe zdarzenie dobitnie i krótko mówiąc.- Kelo.
Dziewczyna oderwała się od całowania, zaskoczonego Hibbo i pobawiwszy się pieszczotliwie jego bródką, szepnęła.- Opiekuj się naszym maluszkiem do mego powrotu.
I pognała dalej zostawiając skołowanego Hibbo z uciskiem na sercu i z wieloma pytaniami których nie zdołał zadać. Bowiem gnomka, jak szybko się pojawiła tak szybko znikła z życia Hibbo.
Nieświadomego, że była jeszcze jedna osoba zainteresowana całym tym zajściem.
I że ta osoba skręciła w boczną uliczkę, śpiesząc się bardzo.


Ale na razie gnom miał inne sprawy na głowie. Pędził do karczmy, w której zastał jedynie Kenninga. Rudowłosa Angelika bowiem się ulotniła, tak i reszta grupy.
Zaś karczmarz miał mężczyźnie do przekazania jedną wieść od pracodawcy. „Poszedłem coś załatwić. Poczekaj tu na mnie. Wino na mój koszt.”
I dlatego Kenning został w Piwożłopie, mając dość czasu na rozmyślania nad problemem jaki stanowiła Angelika.
Gnom zastał więc tylko Kenninga, nadal czując te nieznośne uczucie uścisku na sercu. Niemal fizyczne doznanie. Nie! To BYŁO fizyczne doznanie. Hibbo sięgnął dłonią pod pancerz i coś namacał, wyciągnął i ...jeju!
A właściwie jaju. Jajo...


Gnomka wcisnęła mu pod zbroję jajo z kryształu. A on nie zorientował się kiedy to zrobiła.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 16-10-2010, 18:50   #15
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Wychodząc z karczmy Katrina obejrzała się jeszcze raz przez ramię, aby rzucić ostatnie spojrzenie na Angelikę. Widząc jej zawistny wzrok i dostrzegając w nim chęć mordu na “rywalkach”, które porwały w jej “własność” dziewczyna zrobiła niewinną minę i posłała jej promienny uśmiech. Odwróciła głowę i całą swoją uwagę skupiła na prowadzącym ją po ramię Romualdo. “Nie wiem co ona w nim widzi. Nawet mięśnie ma miękkie jak dziewczyna. Normalnie zniewieściały facet... o co ta cała draka? Choć muszę mu przyznać, że zaskoczył mnie wywijając tak sprytnie z jej łapek.” Szła obok poety i oglądała z uwagą mijane budynki. Słuchała też jednym uchem, jego westchnień i zachwytów nad mistrzami krawieckimi. Jego zachwyty nad kolejnymi talentami mistrzów igły świadczyły wyraźnie o tym jak często korzystał z ich usług. “Dandys i laluś jak nic. Kiedy on ma czas na tworzenie tej swojej wielkiej poezji? Pewnie mu się wiersze rodzą miedzy jedną przymiarką spodni a drugą”, przeleciało jej przez myśl. Słuchając jego paplaniny i peanów nad kolejnym wymienianym krawcem zanim się spostrzegli już stali przed warsztatem pierwszego. Nim cokolwiek zdążyła powiedzieć już Romualdo prawie, że wepchał ją i Krysnis do pracowni mistrza Fabrizio a sam razem z Cypio został bezpiecznie na zewnątrz. I tak wpadły z deszczu pod rynnę, teraz spadł na nie grad słów z ust mistrza krwaieckiego dla odmiany. Oglądał je z tej i z tamtej strony, skakał wokół nich jak kogucik i piał swoje pochwały, oceny, zarzucając je raz po raz nowym pomysłem na ubiór. Rozglądała się więc z ciekawością po pracowni pozwalając mu się wygadać i czekając kiedy zabraknie mu wreszcie oddechu albo tematu i dopuści je do głosu.
Jednak zanim się obejrzała już miała na sobie sugerowaną przez mistrza bieliznę i tylko pozostała jej decyzja który z proponowanych gorsetów podoba się jej bardziej.


Gdy tylko wskazała ten, który bardziej się spodobał już ją w niego wbijali i na wierzch nałożono jej suknię. Tak jak zapowiedział mistrz nikt nigdy by się nie domyślił jaka bielizna kryje się pod skromną biało różową suknią. Wcisnęli jej tylko jeszcze bukiet w dłoń i kazali podziwiać efekt niewinności jaką udało się z niej zrobić.


Na koniec dla podkreślenia efektu mistrz kazał jej przymierzyć najpierw jedną potem drugą parę rękawiczek.


Po czym odszedł kilka kroków i z uznaniem kiwał głową nad swoim arcydziełem jakie z niej zrobił. Oceniając, że nic ując nic dodać do tego już nie ma co odwrócił się w stronę Krysnis i z ochotą zabrał za przeobrażanie jej w kusicielkę. Pozostawiona sama sobie obejrzała się jeszcze raz w lustrze. “Muszę mu przyznać rację, suknia jest idealna, dodatki do niej też, a myśl o tym co mam pod spodem i jaki efekt wywołało by to na moim ojcu daje mi tak wielką satysfakcję, że chyba się zdecyduję na tą kreację niezależnie od tego czy za nią zapłacę sama czy też Romulado będzie za nią płacił.” Zostawiona sama sobie oglądała z coraz to większym zapałem kolejne suknie znajdujące się w pracowni. Na widok jednej z nich przypomniały jej się słowa jakie powiedział Fabrizo... Biały len i zielony atłas. Niewinna wiosna. Dekolt też spory. Takich ładnych piersi nie powinno się ukrywać....Widząc, że mistrz cała swoją uwagę skupił na bardce poprosiła jedną z pomocnic i przy jej pomocy zamieniła suknię na tą co zwróciła jej uwagę. Do zielonej wiosennej niewinności potrzebowała jeszcze zmiany koloru włosów więc z ochotą przystała na proponowaną jej perukę. Stanęła przed lustrem i podziwiała efekt swojego przebrania:


“Chyba nie o taki rodzaj niewinności mu chodziło.” Zmieniała suknie jedna po drugiej bawiąc się przy tym świetnie. Zastanawiała się jaki efekt dałoby takie przebranie poety. “Jak nic zamiast się ukryć i po cichaczu wymknąć z miasta, wzbudziłby sensacje i zainteresowanie płci męskiej. Rozprawiali by o tak pięknie ubranej kobiecie długo wieczorami przy piwie w karczmach”, uśmiechnęła się pod nosem na samo wyobrażenie Romualda paradującego w którejś z kusych sukien.


Z frywolnych przeszła do bardziej statecznych. Przymierzała po kolei wszystkie, które zwróciły jej uwagę zastanawiając się przy tym, która najbardziej by pasowała do ich misji i do przebrania Romualdo.


Nagle stanęła jak zaczarowana. “To jest ta! Jest idealna! Już widzę jego radosną minę jak ją zobaczy, a raczej widzę jego w tej sukni. Dobierzemy jeszcze odpowiednią perukę i nikt go nie pozna za nic na świecie.” Podeszła do sukni i ujmując materiał w dłonie przymknęła oczy wyobrażając sobie efekt jaki osiągną przebierając Romualdo...

 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 23-10-2010, 19:23   #16
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Cóż rzec mógł Cypio gdy niespodzianie przypadła mu zaszczytna rola osobistego ochroniarza Romualda Boskiego?
Otórz Cypio nie rzekł nic. I to przez całą drogę.
Zamiast tego maszerował dumnie na początku kawalkady, rozglądając się groźnie na boki, napinając mięśnie i szerokimi wymachami hoopaka torując swemu bożyszcze drogę. Co prawda w porównaniu z ludźmi mięśnie miał mikre, jednak na kendera były całkiem-całkiem. W końcu samotny mężczyzna musi umieć się bronić! A że Swiftbzyk puchnął teraz z dumy, były one jeszcze większe.

Gdy jednak zostali sami - tak całkiem, zupełnie sami, jeśli nie liczyć kilkudziesięciu osób przewijających się ulicą oraz wyglądających z okolicznych drzwi i okien - mocne postanowienie Cypia zaczęło się kruszyć. W końcu Romualdo był tak blisko... na wyciągnięcie ręki niemalże i w zasięgu głosu. Stał w cudownie wysublimowanej pozie, wachlując się husteczką (Cypio postanowił przy najbliższej okazji kupić wielki wahlarz z piór) i smutnym spojrzeniem omiatając okolicę. Ani chybi rozmyslał ze współczuciem o tutejszych ludziach, którzy nie mieli w życiu tyle szczęścia co on. Cypio też im współczuł - że nie mieli tyle szczęscia co Cypio w tej chwili. Jedyne co go martwiło to fakt, że może przynosić wstyd swemu pracodawcy, który nazwał go przecież swoim małym przyjacielem! Ale kubraczek Cypioa był znoszony, wielokrotnie cerowany i łatany - zwykle zupełnie przypadkowymi łatami - spodnie poplamione a kołnierz koszuli wystrzępiony i naderwany po lewej. W porównaniu z Romualdem i pannami - gdy opuszczą wreszcie gościnne progi pracowni Fabrizzia - wyglądał pewnie jak ubogie dziecko! Nieślubne do tego. Czuł silną potrzebę sprawienia sobie nowych ubrań, jednak nie mógł przecież zostawić poety samego na ulicy!

Cypio powstrzymał się przed sprawdzeniem czy Romualdo spogląda na niego z zawstydzeniem. W końcu twardy był, nie miętki! Ochroniarz nie musi być piękny, ma przecież wmieszać się w tłum! O, jak ten tam - kender od niechcenia machnął hoopakiem a podkradający się z bocznej drogi rzezimieszek wywinął kozła i runął jak długi, wybijając sobie zęby o bruk. Romualdo spojrzał z przestrachem w stronę hałasu.
- Co się stało? - poeta spojrzał na leżącego osobnika, mimowolnie przykładając perfumowaną chusteczkę do ust. Sytuacja ta wydawała się mu tak, brudna i groteskowa... że cofnął się odrobinę, by uniknąć posądzenia o związek z nią.
- Co? Ach, nic, nie musisz się troskać, Romualdo - kender spojrzał z zachwytem na swego podopiecznego. - Ten pan się wywrócił, ale nie martw się, nie nakurzył na ciebie.
Nieco teatralnym ruchem poeta dotknął czoła dodając.
- Och nieszczęsny, jakże potyka się boleśnie człek na drodze do nieosiągalnego piękna. Do tej która spojrzeniem... hmmm... dobre, to trzeba zapisać.
Po czym sięgnął sięgnął po małą książeczkę i rysikiem zaczął zapisywać słowa

Cypio otworzył usta, wpatrując się półelfa w niemym zachwycie. Romualdo TWORZYŁ - a Cypio był tego świadkiem! Ach, co za wiekopomna chwila! Dusza kendera wzlatywała na wyżyny spełnienionych marzeń, uskrzydlona natchionym wyrazem oblicza poety. O N T W O R Z Y!!!

Kender stanął na baczność, poprawił kubraczek (który, nawiasem mówiąc, robił się tym cięższy, im dłużej stali na ulicy), chwycił mocniej hoopak i zaczął energicznym krokiem patrolować przestrzeń wokół poety. Nie mógł przecież pozwolić, by cokolwiek zakłóciło święty proces twórczy! Starał się przy tym nie tupać zanadto, skończyło się więc na wykonywaniu dziwnych podskoków i wymachów, dzięki którym przechodnie omijali ich szerokim łukiem (najpewniej biorąc za wariatów). Proces twórczy pozostał jednak niezakłócony.
 
Sayane jest offline  
Stary 24-10-2010, 10:21   #17
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Post wpólny - andramil i Kerm

Kenning siedział przy stole, w karczmie, z pucharem pełnym wina. Nieco lepszej jakości, niż poprzednie popłuczyny. Albo karczmarz uległ jego urokowi osobistemu i wymowności, albo też - skoro i tak za wszystko płacił Gaccio - nie miał nic przeciwko temu, by zarobić kosztem stawiającego poczęstunek.

Myśli Kenninga skupione były na kobietach w ogóle i jednej kobiecie, Angelice, w szczególności.
Zawziętość kobiet różnego stanu, wieku i urody nie była dla Kenninga niczym obcym, musiał jednak przyznać, że wśród licznych znanych mu przedstawicielek tejże płci ta właśnie niewiasta plasowała się na dość wysokiej pozycji. Łatwo można się było domyślić, że panna Angelika uznała Romualdo za swą osobistą własność i zamierzała za wszelką cenę doprowadzić do tego, by taki stan nie uległ zmianie. Bez względu na to, ile będzie to kosztować. Lub ile padnie trupów, bowiem jasne było, że taki drobiazg, jak usunięcie żywej przeszkody stojącej na drodze do osiągnięcia celu nie stanowiłoby dla niej żadnego problemu.

Kenning wypił kolejny łyk wina, dochodząc do wniosku, że powinien jeszcze raz porozmawiać z karczmarzem. To, że lokal specjalizuje się w piwie nie oznacza, że wino ma być kiepskiej jakości. No... kiepskiej to może już nie. Aż takie złe to wino nie było. Mimo tego karczmarz powinien przewidzieć, że niekiedy pod ten dach może trafić jakiś prawdziwy miłośnik i znawca wina. W końcu to nie Kenninga wina, że ma nieco bardziej wyrobione podniebienie niż zwykły zjadacz chleba czy też byle piwożłop.

Rozmowa z Gacciem również by się zdała. Co prawda, teoretycznie przynajmniej, Gaccio, jako człowiek doświadczony, powinien znać charakter takich kobiet, jak Angelika, i wiedzieć, do czego są zdolne, ale... równie dobrze mógł nie pomyśleć o ewentualnych konsekwencjach, jakie spadną na Romualdo, jego panienkę, oraz wszystkich, którzy przyłożyli rękę do całej sprawy.
Nie jest zbyt rozsądne stawać między tygrysicą a jej zdobyczą.

Hibbo wszedł do karczmy. Jednak nie zrobił tego, jak poprzednio. Nie wkroczył dumnie i ciekaw wnętrza nie rozglądał się dookoła. On wręcz wleciał. Niewielkie skrzydełka u jego butów machały zawzięcie, utrzymując żołnierza kilka centymetrów nad ziemią. Nie wiadomo czy była to magia, czy coś znacznie potężniejszego...

Jednak nie tylko to w nim było “inne”. Dokładnie jego ślepka, zwykle lustrujące wszystko, co choć trochę jest interesujące bądź nie typowe, były zamglone niczym u nieboszczyka. Lub dumającego artysty. Lub zakochanego. Ewentualnie wszystko na raz. Jednak zakochany i martwy artysta dumający nad sensem istnienia, nie mógłby mieć takich krwisto czerwonych rumieńców kwitnących na licach. No, chociaż w sumie... jeśli przyczyną zgonu były głębokie rany na twarzy... nie zbaczajmy jednak z tematu.
Tak więc, rozanielony maluch skierował swe powietrzne kroko-podskoki euforii w stronę stolika, przy którym jeszcze do niedawna urzędował ich najemca. Niestety Gaccio tam już nie było. Jedyną żywą i widzialną osobą był ten dziwny człowiek w elfich butach. Nie zważając na niego, usiadł na krześle i głośno westchnął.
- Echhhhhhh. Cudo, nie kobieta... Jakże ona śliczny nos posiadała. A piersi?! Niczym dwie dorodne kalarepy w słoneczny dzień - rzekł w eter nie patrząc na mężczyznę.

Kenning poczuł się rozbawiony, ale w najmniejszym stopniu nie zlekceważony.
- Którą masz na myśli? - spytał, zastanawiając się, która z trzech pań, które przewinęły się przed jego oczami, tak zafascynowała malucha. Pytanie to nie było - wbrew pozorom - czystą formalnością i zadane było nie tylko dla tak zwanego podtrzymania rozmowy. To, kim zainteresował się Hibbo, mogłoby mieć kiedyś, w jakieś mniej czy bardziej odległej przyszłości, znaczenie, chociaż w tym momencie aż tak ważne nie było.
- A nieee. Żadna z tych - Hibbo jakby na chwilę wrócił na ziemski padoł, machnął ręką, po czym mówił już do człowieka - Anioła na ulicy spotkałem. No normalnie, jakby nie z tej sfery. Serce mi przebiła strzałą miłości i wnet nawet teraz czuję przyjemne kłucie w klatce piersiowej, niczym grot zbłąkany na polu bitwy... - rzekł rozmarzony, z oczami wbitymi w sufit. A co by udowodnić materialność swych metafor odpiął paski od napierśnika i uchylił go na tyle, że kamyk wypadł. Lśniący tysiącami barw i kolorów odbitych w idealnie ściętych krawędziach kryształ, potoczył się po blacie ich stołu.
- Łaaaaał. Serce w diament mi zmieniła... - wypowiedział powoli, sięgając po cacuszko.
- O, faktycznie... - wycedził Kenning, spoglądając na leżące na podłodze lśniące... jajo i rozejrzał się dokoła by sprawdzić, ile osób jest świadkiem tego zdarzenia. - Albo tak bardzo cię polubiła - powiedział, ściszając głos - albo też wprost przeciwnie. Schowaj to głęboko i nikomu nie pokazuj. Nie widziałem twej ukochanej, ale równie dobrze to może być złodziejski łup. I wyrok skazujący dla osoby, która ma w swym posiadaniu ten drobiażdżek.
 
Kerm jest offline  
Stary 24-10-2010, 14:19   #18
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Gnom spojrzał zaskoczony, lecz posłuchał rady wyższego od siebie. Nie wierzył, że ktokolwiek chciałby zrobić mu krzywdę, a zapewne każde nieporozumienie da się wytłumaczyć w kulturalny sposób przy herbatce i kawałku sernika.
- Hmmm czy ma to jakiś związek z... a zresztą nie ważne. Byłem przejść się po mieście i zauważyłem przydatną dla nas informację. - ściszył głos do konspiracyjnego szeptu i zbliżył swój nos niebezpiecznie blisko twarzy Kenninga - Dokładnie każda brama jest strzeżona w podobnym, wysokim stopniu. Jednakże nie nazywałbym się Hibbo Ronald Armando Belbio Ilve Asmoden Bolinos Imbrochlap Brudek Wypraniec Akattar, gdybym nie zauważył pewnego czynnika sprzyjającego naszym celom - jeszcze bardziej ściszył głos. - Dokładnie mówiąc, mniejszą uwagę zwracają na pieszych, niż na wozy. A i z powodu jednolitości stopnia czujności szanownych panów strażników, można by puścić plotkę, co by jakąś bramą coś ciekawego, np hakowa poczwara, miałaby przejść pod postacią wieśniaczki, by źli nekromanci z Czarnego Zamku mogli zasiać panikę na rynku, potrzebną im do przemycenia czarnego smoka. A tegoż z kolei wypuszczą, by wszcząć panikę w świątyni Thyra potrzebną, by przemycić trochę fajkowego ziela, by móc zapalić go przy kominku. Co ty na to? - zakończył dumny z siebie.
Kenning zastanawiał się przez moment, czy jego rozmówca nie raczy sobie z niego stroić żartów, czy też mówi poważnie. To drugie źle świadczyłoby o Hibbo i jego toku myślenia. Po chwili odpowiedział równie cicho:
- Z pewnością wieść o fajkowym zielu wywołałaby odpowiednie wrażenie. - Wypił odrobinę wina. - Ponieważ jednak rozsiewanie plotek jest nieco pracochłonne i długotrwałe, zatem na początek proponowałbym coś prostszego. Zwykłe odwrócenie uwagi strażników przy bramie powinno wystarczyć.
- Hmm, skoro tak uważasz... Jak zamierzasz odwrócić tą uwagę? - spytał gnom. W głębi serca miał wielką, ale to naprawdę wielką nadzieję na udział w genialnym planie dziwnego człowieka w odwracaniu uwagi strażników. Albo przynajmniej być na tyle blisko, by mógł obejrzeć te cudowne przedstawienie. Wybuchające w powietrzu kule ognia i inne takie byłyby wspaniałym widowiskiem, które warto by było obejrzeć. - I chcesz odwracać ją w naszej bramie czy bramie innej niż wyjście dla ptaszka?
- Najlepiej byłoby zrobić to w bramie, przez którą nasz ptaszek będzie miał zamiar wyfrunąć. Na przykład mężczyzna, przebrany za Romualdo, usiłujący konno sforsować, bramę. Albo wóz, którego woźnica będzie bronić ładunku przed sprawdzeniem. Bójka przy bramie, okradnięcie strażnika, parę panienek, które zajmą się strażnikami. Możliwości jest mnóstwo.
- Ale czy czasem strażnicy nie zamkną bramy, jeśli tylko stanie się coś podejrzanego? Ja bym zamknął. Poza tym uzbrojenie strażników wielce przewyższa zwyczajową broń ochrony miasta. Mogą zechcieć z niej skorzystać. A to mogłoby zaboleć. Raz widziałem, jak pewien strażnik wybił zęby pewnemu magowi tylko dlatego, że ten nazwał go świnią i chciał zrzucić mu cegłówkę za pomocą telemocy. Znaczy telekinezy czy jakoś tak. Nie moja specjalność - rzekł gnom, powoli oddalając już swój gnomowaty nos sprzed twarzy człowieka.
- Nikt z nas nie ma zamiaru walczyć ze strażnikami, a zwykle nie jest tak, by przy byle zamieszaniu zamykano bramy - odpowiedział Kenning. - Za dużo by to sprawiało kłopotów - dodał. - Oczywiście może się tak zdarzyć, ale wtedy zawsze pozostanie nam plan awaryjny.
- Ooooo. A jest jakiś? - zaciekawił się maluch i zamyślił się chwilkę, by skombinować najbardziej prawdopodobną drogę ucieczki w wypadku wpadki. Gdyby tylko mieli ze sobą maga czy kapłana umiejącego uskrzydlić poetę... - Gdyby tylko droga lotnicza stała przed nami otworem... Ech czemu bogowie nie stworzyli nas ze skrzydłami? - spytał, ale miast w przestrzeń swój wzrok skierował na Kenninga.
- Skrzydła błyby bardzo mało praktyczne - powiedział Kenning. - Wyobraź sobie kłopoty, jakie by powstawały przy zakładaniu koszuli czy kurtki. Poza tym takie skrzydła byłyby duże i z pewnością dość ciężkie, zatem trzeba by się pochylać, by utrzymać równowagę.
Maluch wyobraził sobie pochylającego się anioła, po czym otrząsnął się z tej wizji. Niebianie zwykli nosić krótkie spódniczki, a takie, wiadomo, nie mają w naturze ukrywać wszystkiego podczas schylania się.
- To jaki jest plan B?
- O kolejnym planie porozmawiamy gdy wróci nasz nowy pracodawca - powiedział Kenning. - Musimy zdecydować, który z licznych planów pojawi się na miejscu drugim, który będzie trzeci, a który czwarty. Może również pojawi się plan piąty albo szósty.
- Łooooooł - odrzekł wręcz zauroczony gnom spojrzał swymi wielkimi oczyma na kopułę zdatną pomieścić tyle planów na raz. Jednak jego wzrok szybko przeniósł się na wchodzącego ich pracodawcę, a źrenice jeszcze bardziej się rozszerzyły. Czekał w skupieniu i cierpliwości by usłyszeć te genialne pomysły.
 
__________________
Why so serious, Son?

Ostatnio edytowane przez andramil : 24-10-2010 o 14:26.
andramil jest offline  
Stary 24-10-2010, 15:11   #19
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Vincent z rozdziawionymi ustami szedł przez miasto. Podziwiał wielkie budowle a jego uszy chłonęły wszystkie dźwięki niczym gąbka. Zalewał swego towarzysza tysiącem pytań niemal o wszystkie szczegóły tego miasta. Wszak była to pierwsza taka wycieczka młodego zaklinacza. Psikus znowu skrył się pod kapeluszem, a miecz nic nie mówił, jak gdyby drzemał. Gdy wyszli z ostatniej świątyni, Gaspaccio zaprowadził Vincenta pod lokal o wiele mówiącej nazwie. „Cyce Roni”. Właściwie to lokal miał na wywieszce nazwę „CyceRo ni”.
Ale Gaspaccio wyjaśnił pomyłkę, po czym rzekł.- Pamiętaj chłopcze, jeśli się ożenisz ,nigdy nie mów kobiecie, dokąd naprawdę idziesz. Bo może cię zacząć szukać w tym miejscu, a tego byś nie chciał.
Następnie pogłaskał chłopaka po kudłach na głowie mówiąc.- A teraz zostań tutaj i poczekaj na mnie. Mam tam coś do załatwienia. A na cyce wszelkiego rodzaju, to ty trochę za nieuświadomiony jesteś.

Vincent posłusznie został przed wejściem opierając się o ścianę, po chwili usłyszał metaliczne ziewnięcie.

- Gdzie jesteśmy? Już wyruszyliśmy? – zwrócił się do młodziana miecz.
- Nie, Gaspaccio wziął nas na wycieczkę do miasta ale teraz musiał coś tu załatwić! – głos smołowatego jak zawsze był wesoły i pełen energii.
- Tu to znaczy gdzie? – gdyby miecz mógł zapewne wygiął by się by spojrzeć na szyld przybytku.
- Nooo tu!! W Cycach Roni! – Rudy zaklinacz podniósł miecz tak by ten sam mógł się przekonać o nazwie przybytku.
- Chcesz mi powiedzieć, że on zabrał Cię w takie miejsce!? Co za brak taktu, co za brak kultury! Toż to nie do pomyślenia! Co by zrobił twój ojciec gdyby się dowiedział, albo twoja matka! Skandal, skandal mówię! –miecz wyraźnie się oburzył postępowaniem nowego pracodawcy Vincenta.
- A co to za miejsce? – Vincent wyraźnie się zainteresował.
Gdyby miecz mógł się zarumienić zapewne właśnie by to zrobił.
- Nie ważne…

Vincent dopytywał się jeszcze przez chwilę jednak ostrze nie udzieliło odpowiedzi. W tym czasie Psikus obudził się i wypełznął na ramię młodego zaklinacza, ten z plecaka wyjął kawałek mięsa i nakarmił swoje zwierzątko. Beztroskie oczekiwanie przerwały głośne hałasy z wnętrza przybytku. Vincent odwrócił się i szybko zwrócił do swojej broni.

- Czy tam powinno się tak dziać!?
- Nie, nie powinno, takie krzyki nie pasują do tego miejsca, tutaj krzyczy się inaczej? – poważnym głosem odpowiedziało ostrze/
- Jak tu się krzyczy? – zainteresował się rudzielec.
- Nie zadawaj głupich pytań – szybko skarcił młodzieńca speszony miecz. – Dobrze by było kogoś tu wezwać by sprawdzić co dzieje się w środku, widziałeś jakiś strażników dookoła.
- Przecież to ja jestem ochroniarzem Gapspaccia! Psikus idziemy! – zaklinacz wyrwał miecz z pochwy wiszącej przy pasie i szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi.
- Nie, nie nie!!! Nie możesz tu wejść! Vincent!!!!! - miecz krzyczał głośno ale zaklinacz już ciągnął za klamkę przybytku.

Rudzielec wskoczył do środka z mieczem w dłoni niczym jeden ze słynnych czterech muszkieterów. Peleryna zafalowała mu delikatnie, a kapelusz zawadiacko opadł na oko. Psikus latała koło niego, a miecz mruczał coś zawstydzony pod nosem.

- Nie lękajcie się przybyłem by was ocalić! – krzyknął wesoło chłopak machając mieczem to w lewo to w prawo. Takie słowa wydały mu się odpowiednie do sytuacji. Rozejrzał się po pomieszczeniu i zobaczył coś co w tym miejscu nie powinno mieć miejsca.

Widok jak młody zaklinacz zauważył, mroził krew w żyłach. Rozwalone meble, rozlana krew...a może tylko wino. Paru pobitych do nieprzytomności mężczyzn, paru jęczących mężczyzn. Krzyczące w panice nagie lub półnagie panny.
A pośrodku on...


Pijany i rozwścieczony półnagi mężczyzna o długich włosach i dzikim niemal zwierzęcym spojrzeniu. Zresztą cała jego postać wydawała się jakaś taka nieludzka. Wijące się po ciele tatuaże znamionowały byłego mnicha. A dłonie zakończone pazurami świadczyły o tym, że był zwierzotkniętym. Pijany wściekły na cały świat zwierzotknięty, były mnich...nieciekawa kombinacja. Przynajmniej Gaspaccia nie było w pobliżu i to była chyba jedyna dobra wiadomość. O ile to była dobra wiadomość.

Vincent przełknął ślinę i wycelował w mnicha końcem miecza. Ostrze nie mogło przepuścić takiej okazji do pouczenia swego właściciela.

- Trzymaj trochę wyżej i pewniej! Ile razy ćwiczyliśmy szermierkę, no ile!?

Drakkano jednak nie słuchał zrzędzenia miecza , czuł że musi coś zrobić. Patrząc swymi ślepiami na pijanego osobnika lekko niepewnym głosem rzucił w jego stronę.

- Czy to twoja sprawka szubrawcze?

Mężczyzna popatrzył na Vincenta, uśmiechnął się odsłaniając dość spore kły i rzekł zachrypniętym z przepicia głosem.
-Wracaj do mamusi szczeniaku.

Vincent zmarszczył brwi, nie lubił gdy nazywano go szczeniakiem. To że był najmłodszy w rodzie zawsze go irytowało. Jego ręka uzbrojona w smocze pazury wykonała w powietrzu kilka gestów, a on ze złowieszczym uśmiechem rzucił do pijaka.

- Teraz Ci pokaże jedno z moich ulubionych zaklęć. Mama zawsze się denerwowała że brat mnie go nauczył.

Zakończył wykonywanie gestów i rzucił kilka słów w języku starożytnych gadów, a pod spod nóg mnicha po dużej części pokoju rozlała się śliska maź. Zaklęcie tłuszczu napsuło krwi wielu gościom enklawy, a Vincent miał nadzieje, że i mnich skończy na ziemi. Smołowaty nabrał w płuca powietrza i krzyknął głośno

- Gasspacio, Gasspacio!! Gdzie jesteś!

Ręka zaś szykowała już kolejne proste zaklęcie. Vincent chciał podnieść telekinezą stojący niedaleko wazon i upuścić go na głowę zwierzotkniętego.

Miecz westchnął metalicznie i powiedział sam do siebie.
– Czemu on zawsze pakuje się w takie kłopoty…
 
Ajas jest offline  
Stary 24-10-2010, 21:48   #20
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wrzaski, kobiety w skąpych strojach różnych ras i pomiędzy nimi szalejący zwierzotknięty.
Przewrócone stoły i stołki, rozbite kufle, pobici klienci. Chaos, chaos... pogłębiany jeszcze zaklęciami młodego zaklinacza.
Tłusty smar magicznie rozlał się po podłodze, powodując zarówno upadek wściekłego mnicha jak i...upadki przerażonych kobiet. Upadki które powodowały często podwinięcie ich spódnic i odsłonięcie bielizny...gdyby jakąś nosiły. Na szczęście albo niestety... Vincent nie miał czasu uczyć się sekretów żeńskiej anatomii, bo mnich dość szybko wstał na nogi i pokonał obszar, pokryty śliską mazią. I gonił młodzieniaszka, by„przetrzepać skórę szczeniakowi”, jak się wyraził pomiędzy jednym stekiem inwektyw, a drugim.

Vincent wypowiadał kolejne słowa zaklęcia, po zawołaniu Gaspaccio i cisnął w ruchem dłoni, przenoszonym telekinetycznie sporym wazonem w głowę zwierzotkniętego. Powstrzymało go to na chwilę. Bowiem jak tylko sprawdził, że z czoła leci mu krew i ryknął niemal.- Powyrywam ci nogi... ty mała jaszczurko!
Vincent znał bardziej bojowe czary, ale ich użycie w tym miejscu, mogło by się skończyć tragedią. Zresztą mógł nie zdążyć rzucić cokolwiek, bo mnich zaatakował z rozpędu. Szybko i błyskawicznie
- Co jest!- głos Gaspaccia był wzburzony, gdy schodził na dół, z pięknie zdobionym rapierem przy pasie... Niewątpliwie bronią rodową. Zauważył mnicha nacierającego, na Vincenta ...i rzucił się na smokowatego, powalając go na ziemię. Chwilę potem, pazurzasta dłoń zwierzotkniętego przecięła powietrze w miejscu, gdzie przed chwilą była szyja Vincenta.
Przerażony Gaspaccio dobył rapiera, krzycząc nieco panicznym głosem.- Uciekaj dzieciaku, ja go...eee.. spowolnię.
Vincent nie zdążył się oburzyć, gdyż Gaccio natarł na rozwścieczonego mnicha. Ostrze rapiera przecięło kilka razy powietrze, próbując dosięgnąć mnicha. Bez skutku. Szlachcic choć umiał machać mieczem, nie dorównywał zwierzotkniętemu gibkością.
A potem mnich zaatakował, z półobrotu.
Kopniak w brzuch sprawił, że Gacciowi „wyszły oczy z orbit”, on sam upuścił rapier i łapczywie łapiąc powietrze osunął się na ziemię. A zakrwawiony na twarzy mnich ruszył na Vincenta z rykiem.
Odpowiedział jego rykowi, inny ryk...głośny i donośny. Tuż zza Vincenta szykującego się do walki z mnichem.
Bowiem w wejściu do przybytku pojawił się olbrzymi osobnik o smoczych rysach.


Dwumetrowy smokowaty z wielkim półtorametrowym mieczem i olbrzymią tarczą.
Spojrzał na Vincenta, potem na mnicha, następnie zaś rzekł donośnym głosem.- Ze mną spróbuj, chojraku.
-Skoro chcesz i ty oberwać. Myślisz że się przestraszę bahamutianina w zbroi. Wasz lud nie jest taki twardy.-
odgryzł się mnich i skoczył w jego kierunku.
A stwór nazwany bahamutianinem, zaszarżował używając tarczy, by grzmotnąć nią pijanego zwierzotkniętego z góry. Ciężka tarcza dosięgła skaczącego mnicha i opadając przygniotła go do desek podłogi, skutecznie uspokajając. Gdy smokopodobny uniósł tarczę, zwierzotknięty leżał już na nich nieprzytomny.
Tymczasem Gaccio powoli zaczął wstawać, zerkając na typka który uspokoił nadpobudliwego zwierzotkniętego. Uśmiechnął się kwaśno do bahamutianina. –Elargoth, jak miło widzieć wielkiego mistrza Zakonu Tempusa w takim przybytku.
-Masz szczęście, że tu byłem. Panna Belacrouix...-
odparł bahamutianin, zaś Gaccio mu przerwał.- Angie się martwi o mnie, jak miło.
-Dobrze wiesz, że panna Belacrouix wynajęła Zakon by uniemożliwić ewentualne porwanie poety znanego jako Romualdo. Jako przyjaciel twego ojca ostrzegam cię więc...-
tę rozmowę zagłuszyło jednak coś innego.

Otóż bowiem....Vincent stał się bohaterem dnia. Panny w obcisłych, półprzeźroczystych kieckach obskoczyły młodzieńca, komplementowały jego odwagę i urodę, głaskały go po głowie co niezbyt odpowiadało Psikusowi. Oraz tuliły, co zważywszy że zwykle sięgał im głową do biustu, oznaczało wetknięcie głowy między ich piersi.

I wtedy też podeszła kobieta, której pojawienia przerwało rozmowę Gaccia z Elargothem. Była rasy bahamutianina, tylko szczupła i zgrabna. I ... cóż... pomijając skąpą przepaskę biodrową i piersiową. A na jej widok mieczowi wyrwało się coś o zgrabnym kuperku.
Szła lekko kołyszącym chodem, który wydawał się niemal hipnotyzować otoczenie.
-Pomogłeś nam w potrzebie zacny rycerzu. W nagrodę, twój pierwszy raz tutaj, będzie za darmo.- rzekł lekko mrukliwym głosem, po czym pochyliła się i gdy jej twarz była na wysokości twarzy Vincenta dodając żartobliwym tonem.- Oczywiście, jak już będziesz na tyle duży, by móc docenić uroki naszego domku.
I przywarła pyszczkiem do ust Vincenta, całując zaskoczonego zaklinacza z wielką wprawą.
I tak młody heros poznał smak pocałunku. A potężny bahamutianin mruknął tylko.- Handlujesz swym ciałem, zdrajczyni rasy i swego powołania.
-I kto to mówi.-
odparła z wściekłością kobieta do Elargotha.- Nie masz na tarczy symbolu naszego boga. Tylko Tempusa. Sprzedajesz swe umiejętności, komu popadnie... Ja przynajmniej nie zarabiam na chleb rozlewając krew innych.
A Gaccio, który już doszedł do siebie po kopniaku, chwycił rapie, potem zaczerwienionego chłopaka mówiąc.- To my już...idziemy. Oni tu mają stare sprawy do omówienia.

Cios zwierzotknięte mnicha okazał się mniejszym problemem, niż się z początku wydawało. Bowiem Gaspaccio dość szybko odzyskał wigor i dobry humor.
Na miejscu w karczmie czekali już gawędzący ze sobą Kenning i Hibbo. Parka wyraźnie nad czymś debatowała. Szlachcic rozejrzał się dookoła szukając kobiet, mruknął po chwili do chłopaka.- Kobiety...jak już pójdą na zakupy.
Wzruszył ramionami.- No ale... mają wiele innych zalet. O jednej miałeś okazję się przekonać.
Po czym podszedł do stolika z oboma najemnikami, pytając wesoło.- No i jak tam Angelika? Dobrze się wam rozmawiało?

Dziewczyny zjawiły się dużo dużo później, w towarzystwie zmartwionego nieco Romualdo i rozanielonego niziołka. Dziewczynom bowiem udało się skompletować strój do planu, który... poecie niespecjalnie odpowiadał. Robił więc dobrą minę do złej gry (a raczej kilka teatralnych, od Romualda melancholijnego... po Romualda załamanego). Od czasu do czasu użalał się podczas wędrówki na tym, jak wiele niedoli przed nim, jak wiele musi wycierpieć w imię swej miłości. I że okrutni bywają bogowie. Przy okazji wymsknęło się mu że w Evertown jest znakomity perukarz. Tak więc dziewczyny nie tylko upolowały suknie dla siebie i dla poety, ale też i perukę. Było to niewątpliwie dobra wiadomość.
Pozostało omówić plany i zdobyte wieści... A potem Romualdo miał się udać do swego pokoju, by dopasować suknię do swej postury. I poeta wolał to zrobić sam...bez osób trzecich.
Gaspaccio radził opuścić miasto jutro, ale dopiero tuż przed zmierzchem. Wtedy strażnicy są zwykle zmęczeni i mniej czujni. Albo... w południe, gdy jest największy tłok.

A po naradzie...

Cóż, obie panny skłonne były negocjować z Gaspacciem na osobności. W tym przypadku wiadomym było, że te „negocjacje” odbędą się w jakimś ekskluzywnym lokalu. I wiadomym też było, jaki cel tych negocjacji zamierzał osiągnąć pracodawca. Panny K. wydawały też się domyślać „niecnych” planów Gaccia. Niemniej poszły z nim, po każdej stronie jedna.
I widać było, że szlachcic jest tą sytuacją, więcej niż zadowolony. Ale... kto by nie był?

Półelf zamknął się w swoim pokoju, zapewne przygotowując się do swej ucieczki. A jak zamierzała spędzić resztę wieczoru i nocy, pozostała czwórka?
Kenning miał jeszcze w opcjach wizytę w "Portowej" i spotkanie się z... kimś od Angeliki.
Gnom miał swój klejnot...może niekoniecznie swój, ale miał go. Wiedział, że ta gnomka się po niego zgłosi, a sama ta myśl wprawia skrzydełka jego butów w radosny trzepot.
Niziołek miał Romualdo...co prawda obecnie miał go zamkniętego w pokoju, ale czymże są takie przeszkody jak drzwi dla fana numer jeden.
A Vincent miał dobre chęci, pierwsze dorosłe doświadczenie za sobą, i tony entuzjazmu oraz chęci do pomocy.
Zaczynał się ciekawy wieczór.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 20-11-2010 o 21:23.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172