Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-10-2010, 20:17   #1
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
[d&d 18+] Wpadki i Przypadki

Everton, ładne miasto o tej porze roku... Przestronne brukowane uliczki, na których stały stragany z jedzeniem i innymi towarami, oraz hałaśliwymi przekupkami je prowadzącymi. Murowane domy porośnięte bluszczem.
Bogaci kupcy i ich żony przechadzający się uliczkami i prowadzący rozmowy.
Posłańcy biegnący z ważnymi wieściami. I to wszystko pod czujnym okiem straży miejskiej... no może nie aż tak czujnym, by złapać każdego złodzieja. Zwłaszcza gdy czasami oczy strażników zaślepia złota moneta łapówki.
Dzień jak co dzień, w tak gwarnym mieście jak Evertown.

I podobnie jak w wielu innych miastach Srebnobrzegu, pełno tu było podróżnych i najemników. Nie nowina to zresztą. Od czasu do czasu bowiem w tłustych zadkach rad miejskich i padrone najbardziej wpływowych rodzin, budził się wojenny duch. I chęć pokazania tym „obleśnym bobkom” z miasta obok, kto tu jest najsilniejszy. Jednym słowem od czasu do czasu miasta brały się za łby, tocząc wojny w których krew przelewali głównie wynajęci na tą okazję awanturnicy i oddziały zaciężne. Potem były kontrybucje, haracze, podział ziemi, ktoś się bogacił, ktoś tracił majątek. I przez jakichś okres czasu panował spokój. Aż do następnej „wojenki”. A pomiędzy wojenkami zawsze znajdzie się pracodawca potrzebujący usług bohaterów.
Tak jak i teraz...

Niewielkie ogłoszenie zwabiło do karczmy „Pod Piwożłopem”, dość różnorodne towarzystwo.
Sama karczma była gwarna i głośna...i tłoczna.


I wypełniona głównie najemnikami różnej maści. Czemu więc z tej grupki najemników przy stoliku Gaspaccia i Romualda zjawiły się tak...ciekawe osobniki?
Ciemnowłosy mężczyzna i dwie młode, i co zauważył Gaspaccio, urodziwe kobiety wydawali się normalnie, ale dalej? Rudowłose czupiradło, będące chyba młodzieńcem...chyba.
Małe coś opancerzone niczym żuk, rywalizowało o palmę najmniejszego osobnika w karczmie z... miniaturką niziołka?
Ogólnie towarzystwo nie było grupą wojowniczych amazonek o jakiej Gaccio marzył, ale... na bezrybiu i rak ryba.
I właśnie zanim zdążył przywitać całą ...drużynę, niziołek odezwał się do Romualda.
- Jassssna cholibka, to zasssscyt, zassscyt jest posnać takiego bohatera, takiego poetę snacy się, takiego jak Romu.... Romu... ach, Romualdo! - zapowietrzył się z wrażenia niski człowieczek o ruchliwych oczkach naćpanej myszki i podobnej aparycji. Jedynie brak dwóch przednich zębów przeczył całościowemu wrażeniu gryzoniowatości.

- Ale do zecy, do zecy, o sobie cos, tak? - rozsiadł się na ławie, z hukiem zrzucając z pleców swój pokaźny bagaż. - To teges... - podrapał się po rozczochranej czuprynie. - Teges... od cego by tu zacąć jak wsystko takie ciekawe.... Bo strasliwie ciekawy ten was Faerun, wies? - wbił spojrzenie w Romualda. - Tyle pięknych... zecy.... które tak łatwo się gubią... Ale do zecy, do zecy, tak. No to zem się urodził gdzieś co wam nic nie powie, bo to nie tu tylko gdzie indziej było. Znacy się w innym świecie, bo żem ze mgły wysedł. Ale wcale nie żałuje, bo to PRZYGODA była, że hej! Raz byłem tam, a potem mnie nie było, bo byłem już tutaj! Magia że hej! No i... - i ten mały stworek o wyglądzie czegoś pomiędzy niziołkiem a miniaturką elfa kontynuowało perorę na temat wspaniałości Faerunu, z której nie wynikało ani kim jest, ani co umie, ani nawet jak się nazywa. Na moment przerwał, by przepłukać gardło po tak długim monologu.
- I teges... Ze zaufanych ludziów sukas do swej misji, to wiedz, że mnie mozes zaufać w tsystu procentach, nawet tych wyskokowych! Co prawda złodziejem nie jestem, ale jak cos tseba będzie wypatseć, albo znaleźć, albo psynieść, albo się w tłum wmiesać to ja się nadam i-de-al-nie! I jedyną nagrodą będzie dla mnie towazystwo twoje, Romualdo! Podziwiam cie... eee... wierse twe odkąd zem tu się znalazł, tutaj właśnie, tak, cudne są i fantastycne, sam bym takie pisać chciał. Ale je wyśpiewywać mogę, bo zawse bardem być chciałem, tylko casu nie miałem. Więc mogę się w tłum gości weselnych jako bard wmiesać, o!

-WIEL-KIEeee ZADKI MAJĄ KRASNOLUDZKIE PANNY.... - niziołek zawył z fałszem godnym samego Romualda, źle akcentując słowa i pustym kubkiem wybijając kulawy rytm. - Aaaa z koooPALNI Je zaNIEŚĆ tsa prosto DO wanNYyyyy!

-No. Tak ze się nie musicie o nic martwić - oznajmił radośnie. - A psy okazji znalazłem to pod stołem. Ładne, prawda? - wyciągnął w stronę mężczyzn jeden z pierścieni Gasspacia. - Wase to? Niesamowite jaki ten świat mały! Dobze, że to znalazłem, bo by się jeszcze zgubiło - zadowolony z siebie zwrócił “zgubę” właścicielowi.
-To mnie cieszy.- odparł Gaspaccio szybko odbierając pierścień i wstając.- Panowie i panie...zebraliśmy się tutaj.


Gdy wstawał można było ocenić, że Gaccio ma posturę najemnika i odpowiednią muskulaturę, uwydatnianą przez odpowiednio dobrane ciemne stroje, podkreślający niecodzienną, niemal platynową barwę jego włosów. Idealnie współgrającą z ciemną karnacją.- Zebraliśmy się z powodu niego.
Wskazał na milczącego dotąd poetę, wyraźnie zaskoczonego, że wśród grupy najemników jest fan jego twórczości. Romualdo był osobnikiem młodym o rozmarzonym spojrzeniu. Jego twarz była zamyślona, niemal zadumana, acz ozdobiona nieśmiałym uśmiechem. Często określanym przez kobiety słowami: „niebrzydki chłopak”.


Może dlatego, że będąc delikatnej urody, ubierał się w szaty równie delikatne i lekko powiewne. Nie dodające mu niestety męskości, ale za to pasujące do rozmarzonego i romantycznego stylu bycia poety.
-Mój przyjaciel się zakochał.- kontynuował Gaspaccio, wskazując na poetę.- Problem w tym, że obiekt jego uczucia, stanie wkrótce na kobiercu małżeńskim. Wbrew swej woli. W grę wchodzi polityka więc nie powiem, kim jest cel jego uczuć.
Gaspaccio rozejrzał się po okolicy dodając cicho.- Szpiedzy są...wszędzie.
Potarł kark mówiąc.- Misja polega na odbiciu owej...hmm...iskierki. I znalezieniu klechy który ich ożeni. Resztę szczegółów poznacie podczas owej misji. Ja jestem Gaspaccio Montenegro...Pewnie niewiele wam mówi to nazwisko, lecz wiedzcie że mój ojciec jest bogatym właścicielem ziemskim. Nagroda was więc nie minie.
Po czym wskazał znów na półelfa mówiąc.- A mój przyjaciel Romualdo, jak już zauważył... kurdu... niziołek, jest znanym poetą, więc zostaniecie unieśmiertelnieni w jakimś sonecie, czy cuś.
Gaccio usiadł z powrotem na krześle mówiąc.- Jakieś pytania?

Lecz zanim ktokolwiek zdołał się odezwać, do blondyna podeszła służka i zaczęła coś szeptać na ucho.


-Dzięki Patty. Jestem ci bardzo wdzięczny, co udowodnię przy najbliższej okazji.- westchnął Gaccio i rzekł do półelfa.- Ona się dowiedziała.
-Ona? Czy ona nie rozumie, że moje serce należy tylko jednego kwiatu na tym świecie? -
półelf przyłożył ręce do serce, jakby chciał już profilaktycznie zabezpieczyć je przed podstępną modliszką, która chce skalać jego czyste uczucie. - Tylko do jednej osoby mogę płonąć miłością najczystszą, najdoskonalszą. Tylko jeden klejnot budzi me najskrytsze pragnienia. Och, Gaccio, czy ona nie może mi dać spokoju? - osunął się z wystudiowaną gracją na krzesło, okrył przedramieniem oczy.

Tylko dwie osoby rozumiały o kim mówi Romualdo. Niziołek i Gaccio. Ona. Angelika Victoria Belacrouix. Córka jednego wpływowych padrone miasta. Kobieta piękna, inteligentna, zmysłowa, urocza, ale też władcza i piekielnie sprytna...oraz wpływowa. I zakochana po uszy w Romualdo. Była jego patronką literacką. To głównie dzięki niej poeta był tak sławny, mimo problemów półelfa związanych występami na żywo.
Uważała się za kogoś, kto jego będzie żoną. I nie było tygodnia by nie próbowała go uwieść. A szlachcica dziwiło, że jak dotąd jej się to nie udawało...cóż...do niedawna się dziwił.
- Jest jeszcze gorzej, przyjacielu - Gaccio z grobową miną pokiwał głową. - Wykorzystując wpływy w straży miejskiej i w Zakonie Tempusa Angelika zatrzasnęła nam drzwi. Straże miejskie mają rozkaz nie wypuszczać cię z miasta.

Poeta drżącą dłonią dobył perfumowanej chusty, którą przytknął do nosa i ust. Zbladł, jakby już był niewinną ofiarą leżącą na ołtarzu lubieżnych chuci.

- Och... Co my teraz zrobimy? - spytał bezradnie.

Szlachcic spojrzał na najemników i rzekł.- Cóż...macie jakieś pomysły, chłopcy i dziewczęta?
- Wina... -
zakrzyknął omdlewającym głosem Romualdo. - Wina... błagam...
-Co racja to racja...wina przynieś kwiatuszku, dla wszystkich.- rzekł Gaspaccio do Patty nie zrażając się mdlejącym poetą. Zapewne przywykł do takich widoków.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-10-2010 o 23:07. Powód: BYK
abishai jest offline  
Stary 01-10-2010, 21:44   #2
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
- Mówiłem że się zgubimy. Zaprawdę młodzieńcze powiadam Ci gdybyśmy skręcili w lewo za moją rada, to już dawno byśmy byli na miejscu!
-Oj cicho bądź, nie wiem po co Cię zabierałem...- Vincent uciszył swój miecz i skręcił w kolejną uliczkę.
Ostrze wyraziło głośno swoje zdanie o impertynencji młodych osób i ucichła. Zaklinacz zaś z triumfem wypisanym na twarzy wzrokiem odnalazł szyld karczmy. Upewnił się, że Psikus ukryty jest w jednej z kieszeni plecaka, i dziarskim krokiem wszedł do przybytku.
~*~

Siedząc przy stole wraz z resztą najemników rozglądał się zafascynowany, jak gdyby pierwszy raz był w karczmie. I była to w sumie prawda! Vincent chłonął wzrokiem każdy stół, każde krzesło i każdy kielich. Uderzenia kufli były dla niego istną muzyką, a powszechne pijaństwo dodatkową atrakcją i motywacją do różnorakich żartów.
Młody zaklinacz z rodu Drakano miał szesnaście wiosen. Jak na swój wiek był dość wysoką osobą. Poczochrane włosy w kolorze miedzi zdobiły jego głowę, twarz była wolna jeszcze od młodzieńczego zarostu. Srebrne oczy chłonęły otoczenie, poruszając się niczym szalone. Chłopak był szczupły, jednak nie kościsty, widać było że jest zadbany, dobrze odżywiony, a ćwiczenia dawały efekty w postaci lekko zarysowanych mięśni. Nie było by w nim nic dziwnego gdyby nie... łuski! Na jego ciele po rozsiewane były małe zbiorowiska gadzich łusek. Błyszczały delikatnie w blasku świec, miały barwę miedzi, taka samą jak włosy chłopaka. Dłonie Vincenta były kolejnym czynnikiem który odróżniał go od przeciętnego nastolatka. Zamiast paznokcie miał krótkie acz groźnie wyglądające pazury. Na dłoniach łuski obrodziły w dużych ilościach, toteż przypominały one bardziej smocze szpony niż ręce młodego chłopaka. Pazur delikatnie szorował po stole gdy zaklinacz wiercił się na krześle. Na ustach młodziana nieprzerwanie gościł uśmiech, który ujawniał ostatnią gadzią cechę chłopaka, jego zęby. Były one lekko zaostrzone, wyglądały jak gdyby ktoś wyjął młodemu smokowi i wymienił uzębienie chłopaka na ten nowy zestaw.
Ubiór Vincenta nakierowywał myśli na jego pochodzenie. Ubrany był bogato w dobrze skrojone ubranie, guziki kamizelki były posrebrzane, a kapelusz z zawadiackim piórkiem na czubku leżał na jego głowie idealnie. Młodzian przybył do karczmy wraz z dużym plecakiem, który teraz spoczywał pod stołem. Chłopak nie bał się kradzieży gdyż jego zwierzątko były w środku bagażu, a to oznaczało, że w razie zagrożenia dało by mu znać.

Gdy Gaccio poeta i niziołek skończyli mówić i cisza zaległa w powietrzu na niecała sekundę młodzian wypalił jak z armaty.
- A ja, ja się jeszcze nie przedstawiłem! Jestem Vincent Drakano, miło mi was poznać!- szponiasta łapa uchwyciła dłonie siedzącego najbliżej zaklinacza niziołka i potrząsnęła nimi energicznie. Srebrne oczy przeniosły się na osobę która była powodem całej te wyprawy a usta otworzyły się równie szybko co wtedy.
- Naprawdę jesteś poetą!? Dużo piszesz? Mój starszy brat też jest poetą, a konkretnie to bardem, wiesz? Opowiadał mi kiedyś, że poeci mają swój własny świat, to prawda? –fala pytań lała się nieprzerwanie z ust łuskowatego i nic nie wskazywała na to, że szybko ma się skończyć.- Mój ojciec nie przepada za muzyką brata, mówi że jest za głośna. Za dowcipami zresztą też nie przepada, raz kiedy przykleiłem mu wszystkie dokumenty do biurka przez cały tydzień musiałem go unikać. Pamiętam też jak kiedyś... Vincent nie dokończył gdyż gdzieś z okolic jego pasa wydobył się głośny zarozumiały głos.
- Daj już spokój chłopaku, zapytałbyś o coś sensownego. Takie bezcelowe gadanie teraz na nic się przyda! dźwięk był lekko metaliczny ale słyszalny dla każdego. Miedzianowłosy zrobił urażoną minę i bąknął tylko.
- Przepraszam za niego, to mój miecz, jest strasznie przemądrzały...
- Nie jestem przemądrzały! A ty chłopcze mógłbyś zapytać o coś konkretnego! Kiedy wyruszamy, zaproponować, że przemycisz tego zakochanego mazgaja przed bramę. Radzę Ci posłuchaj mnie!- gdyby miecz umiał prychać zapewne zrobiłby to teraz.
Vincent zwiesił na chwilę głowę jak dziecko skarcone przez matkę. Jednak krótki moment potem na jego twarzy znowu gościł uśmiech gdy zaczął oferować swoją pomoc.
- Z tym opuszczeniem miasta nie powinno być problemu! Mogę uczynić tego pana niewidzialnym, myślę że nie tylko jego! – Zaklinacz wyszczerzył kły.- A ile zajmie nam podróż?
W tym momencie gdyby ostrze posiadało głowę, pokiwało by nią z aprobatą.
 
Ajas jest offline  
Stary 02-10-2010, 14:39   #3
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mężczyzna, który zasiadł przy stole, w zasadzie nie wyróżniał się spośród tłumu kłębiącego się w gospodzie. Szczupły i niezbyt wysoki, przyodziany w modny, zdobiony srebrnymi lamówkami płaszcz, wyglądał na jednego z setek mieszkańców miasta. To, że na nogach miał buty wyraźnie elfickiej roboty, zaś uzbrojony był w rapier, również nie było niczym niezwykłym. Nie sposób było określić, czy jest złodziejaszkiem, bardem, czy zwykłym
Gdy Romualdo wychwalał uroki wybranki swego serca przez opaloną twarz Kenninga przewinął się lekki uśmiech. Trudno było określić - pobłażania, czy aprobaty.
Nic jednak nie powiedział, tylko przysłuchiwał się rozmowie.


Na wspomnienie przez łuskowatego młodzika o niewidzialności Gaccio machnął tylko ręką mówiąc:
- Każda brama miejska ma w sobie permanentną ścianę rozproszenia magii, czy coś w tym rodzaju...grunt, że każde zaklęcie które przez nią przechodzi, jest rozpraszane.
Była to pewne utrudnienie. Ale, zdaniem Kenninga, niezbyt wielkie.

- Uwiecznienie w utworze tak znamienitego twórcy - Kenning nawiązał do wcześniejszej wypowiedzi Gaccia - zaiste będzie dla nas nagrodą i zaszczytem, chociaż prawdę mówiąc wolałbym pozostać osobą nieznaną z nazwiska całemu światu.
Wolałby, by gniew osoby, której wykradziono ową panienkę, nie spadł bezpośrednio na niego. Poza tym nie dla sławy podejmował się różnych wyzwań. Coś takiego pozostawiał głupcom i idealistom.

- Skoro mamy się dowiedzieć o celu naszej wyprawy później, podczas jej trwania, to - jak rozumiem - jeden z was będzie nam towarzyszyć. Prawda, Gaspaccio? - pytający uniósł do ust kubek, napełniony - jak się okazało - winem dość podłej jakości. Co wcale nie wywołało wybuchu szczęścia, jako że Kenning wolał lepsze trunki niż byle sikacz, chrzczony na dodatek wodą. Może piwo było lepsze, zgodnie z tym, co głosił szyld? - Kening. Kenning Laverna - przedstawił się nieco po niewczasie.
- Jaki jeden, obaj! - Gaccio wyszczerzył zęby w uśmiechu, obejmując przyjacielsko półelfa.
Ten prosty, szorstki nieco gest dziwne sprawił wrażenie skierowany ku otoczonemu wonnościami i jedwabiami poety. Ale został doceniony. Poeta powiem uśmiechnął się najpierw do wojownika, a później do całego, otaczającego go, świata
- Prawdziwy bohater powinien osobiście ratować miłość swego życia – powiedział z przekonaniem, a jego oczy pełne były błyszczącej, ckliwej, lekko wilgotnej miłości, która – jeszcze moment – a spłynęłaby srebrzystymi strumieniami po jego gładkich policzkach.

Poeta na wyprawie? Czy ten nieco zniewieściały osobnik nie będzie tylko i wyłącznie dodatkowym kłopotem? Za to wiadomo od razu, skąd wzięło się pytanie o możliwość ominięcia owych straży, które nie mają przepuścić pana poety. To jednak nie powinno sprawiać zbyt wielkich trudności.
- Niewidzialność nie jest konieczna - powiedział cicho, uwzględniając fakt, że wokół było obcych uszu pod dostatkiem. - Nie ma miasta, z którego nie można by się wydostać inną drogą, niż przez bramę. Wystarczy odrobinę znajomości, szczególnie gdy chodzi o przeszmuglowanie jednej tylko osobę. Wszak ciebie, Gaspaccio, nie dotyczy ten areszt domowy, czy raczej miejski, zatem możesz minąć strażników bez problemów.
- Jeśli to nie wchodzi w grę
- mówił dalej Kenning - zawsze istnieje możliwość przebrania się. Z pewnością nikt nie zatrzyma brodatego najemnika albo zgrabnej i urodziwej niewiasty.
 
Kerm jest offline  
Stary 02-10-2010, 18:58   #4
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Zgrzyt, zgrzyt, zgrzyt.
Płyty ciężkiej zbroi ocierały się o siebie, wydając ciche piskliwe odgłosy. Dudnienie butów po bruku i chrzęst pierścieni kolczych w elementach pancerza wyprzedzały niewielkiego osobnika o kilka metrów uniemożliwiając mu skuteczne podchody. Dodatkowo wielki dysk unoszący się za nim...
- Kelo, kelo.
- Czemu?
- Kelo!
- No dobra...

Opancerzone rękawice potarły o pewien element płytowych karwaszy powodując zniknięcie latającej autoreklamy tuż za bohaterem.
- Zadowolony?
- Kelo.


Wszedł do karczmy. Tak. To tutaj miał się znaleźć, i choć nie przybliżało go to ani o cal do upragnionego celu, to warto było się rozerwać na wakacjach, wypełniając jakieś zadanie. W końcu Srebnobrzeg był na tyle interesującym miejscem, że mógł by tam nawet zdobyć kilka ciekawych informacji ułatwiających mu robotę. Zresztą co to za odpoczynek bez rozkazów do wykonania? W końcu był oficerem.
Przysiadł się do stolika gdzie jak sądził miał dostać zlecenie. Po minucie jednak stwierdził, że narzekający na wojenki niszczące plony chłopi nie byli tymi których Hibbo szukał. Postanowił przysiąść się tam gdzie spotka najdziwniejszego osobnika w całej karczmie.
O główną wygraną walczyli dwaj ludzie. Jeden dość sporych rozmiarów w szlacheckim ubraniu przerzucał złotą monetę w palcach i rozmawiał z jakimś szczurzo wyglądającym chłopcem. Miał czerwone niczym mosiądz włosy i równie czerwony nos. Do tego skrzekliwy głosik dodawał uroku. Drugi wysoki i szczupły młodzian w elfich butach. Ten drugi wygrał.
Nikt nigdy nie zrozumiał gnomów. Nawet one uważają to za temat tabu. Ich gusta i guściki są różne, ale mało kto może nazwać je normalnymi.
Tym razem jego logiczne i racjonalne rozumowanie doprowadziło go do odpowiedniej ławy.
Do stołu podszedł nie mierzący nawet metra jegomość o gnomim rodowodzie. Przywdziany w pełną płytę, z puklerzem przy ramieniu i morgenszternem, oczywiście małych rozmiarów, przy boku wyglądał niczym rycerz kielicha czy inne palladyństwo. Czerwony tabard z białym lisem lub wilkiem (w zależności od wypitego trunku przez interpretatora) oraz wyryte rysy oznaczające jakieś osiągnięcia dopełniały wizerunku. Jedynie całokształt psuła niewielka żaba na ramieniu pilnie obserwująca otoczenie i wyszukująca nisko przelatujących much. Czarne włosy niczym mroczne płomienie zagłady sterczały gnomowi z łepetyny, a zawadiacka broda wyrastała z podbródka. Szczery uśmiech wykwitł mu pod wielkim nosem zaraz jak tylko potwierdził słuszność wyboru towarzystwa.
Wysłuchał grzecznie co inni mają do powiedzenia, siedząc na za dużym dla niego stołku i machając nóżkami w przestrzeni powietrznej. Gdy ów "najdziwniejszy" skończył mówić, gnom doszedł do wniosku, że powinien się przedstawić. Wstał, co prawdę mówiąc niewiele zmieniło, a nawet gorzej, gdyż teraz nawet głowy nie widać mu było i rzekł dumnym i pewnym głosem, kojarzącym się z heroldami lub wydającymi na polu bitwy rozkazy oficerami.
- Witam szlachetne panie i mężnych panów. Jam jest Hibbo Ronald Armando Belbio Ilve Asmoden Bolinos Imbrochlap Brudek Wypraniec Akattar, Kroczący wśród kropel i Żywy pośród maszyn. Pierwszy oficer oddziału polowego do spraw geografii nieoznakowanej i przewodnik maszyn po świecie na górze. Miło mi was poznać i wielce ubolewam nad problemem Pana Romualdo Nieocenionego Pisarza i Nieszczęśliwie Zakochanego Więźnia Złej Kobiety. Tako więc prawdziwym zaszczytem będzie mi służyć pod waszymi rozkazami by pomóc zakwitnąć prawdziwej miłości. Niemniej jednak nim zaczniemy całe planowanie akcji ratunku której możemy nadać kryptonim "Ptaszek na smyczy" mającej na celu ucieczkę z tego miasta, muszę zapytać jednego z was o bardzo ważną rzecz. Czy ty naprawdę Panie Vincento Drakano przykleiłeś papiery swego ojca do biurka? Toż to... znakomity żart. Ja co prawda nie posiadałem ojca, ale przypomina mi to gdy raz na wieczór spuściłem cała ciepłą, podgrzaną wodę z cebrzyka gdy mój mistrz zamierzał wziąć kąpiel. Pierwszy raz wtedy też uciekałem przed kulami ognia i poprzez wrodzony talent i zwinność godną akrobaty udało mi się nie tyle już wyjść z życiem co nawet skierować ataki mistrza na kolejną porcje wody. Przez co sam ją podgrzał. Miałem niezły ubaw. Wręcz po pachy. Co prawda brwi odrastały mi przez dwa tygodnie ale warto było. Jednak wracając do nurtującego nas problemu możemy spróbować uciec przez kanały. Pamiętam dobrze jak pewien krasnolud o imieniu Wszobrody uciekł tak od felczera. Ten chciał zgolić mu jego wąsy... no ale to może kiedyś indziej opowiem. Nie jestem tak przyziemny jak krasnoludy, ale powinniśmy dać sobie radę w tych, będących jakże wielkimi przykładami architektury naszych przodków, tunelach. Muszę dodatkowo przyznać, że pomysł przebrania Pana Romualda za kogoś innego niekoniecznie przysporzy nam wiktorii gdyż tak znany pisarz i poeta może zostać rozpoznany przez jakiegoś miłośnika jego dzieł. Choć idea połączenia obydwóch pomysłów jest kusząca. - wysoki głosik dobiegał z ust niskiego gnoma tuż spod stołu.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 02-10-2010, 18:50   #5
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Katrina wsunęła się do karczmy „Pod Piwożłopem” przystanęła przy drzwiach na chwilę by ogarnąć wzrokiem pomieszczenie. “Który z nich napisał to ogłoszenie? I ciekawa jestem co to za szlachetna sprawa...”, przemknęło jej przez myśl. Po chwili podeszła do karczmarza i odczekawszy aż spojrzy na nią spytała:
- Karczmarzu... na odsiecz Gaspacciemu przybywam... wskażesz mi do kogo w tej sprawie?

Chłopina obrzucił ją spojrzeniem od stóp do głowy po czym jeszcze raz i wzruszając ramionami machnął w kierunku stołu przy którym siedziało kilka osób. Ruszyła we wskazanym kierunku czując jak karczmarz dalej szacuje ją wzrokiem. Jej kasztanowe włosy połyskiwały w blasku świec, bursztynowe oczy rzucały same z siebie pogodne blaski, nie potrzebowały do tego oświetlenia. Była niewysoka, szczupła, ale to tylko pomagało jej w dostaniu się do miejsc w których nie powinna bywać, a z których pomagała zniknąć raz na zawsze cennym przedmiotom. Uroda choć nie zawsze jednak również pomagała jej w osiągnięciu tego co chciała. Twarz wyrażająca niewinność, sprawiła że wielu już żałowało, że w nią uwierzyło. Poprawiła na ramieniu niepozorną torbę, wydawało się że nic przy sobie nie ma, ale to też było złudzeniem, jej torba mogła pomieścić jeszcze wiele cennych dla niej rzeczy a nadal wydawała by się tak niepozorna jak teraz. Również kamizelka złodziejska, która na sobie miała zawierała dużo ciekawych i użytecznych przedmiotów.

Przepchnęła się przez zatłoczoną karczmę, wsunęła się na ławę i cierpliwie czekała na to aby ktoś z obecnych się odezwał i wyjawił jaka to “szlachetna sprawa” wymaga ich pomocy. Dyskretnie przyglądała się osobom siedzącym przy stole starając się oszacować kim są.
Jej wzrok na dłużej zatrzymał się na niziołku, który nie zwracał na nikogo innego uwagi tylko nieprzerwanie zachwycał się tym jaki to zaszczyt mu się trafił że poznał samego Romualda.
Słuchała z uwagą jak opowiada o swoich talentach bardowskich, jednak lekcje jakie wymuszał na niej ojciec w młodości pozwoliły jej z całą pewnością stwierdzić, że w tym kierunku kariery raczej nie zrobi... ale któż tam wie... może...
Skupiła się bardziej na słowach Gasspacia, któremu jakimś cudem udało się przerwać entuzjastyczne paplanie niziołka. Jej wzrok z mówiącego mężczyzny przesunął się na poetę, kiedy dotarło do niej, że to w jego sprawie zostali tu zgromadzeni. “Na pierwszy rzut oka przypomina kobietę... jest zniewieściały, ale to pewnie każdy poeta, nie miałam z nimi do czynienia więc w sumie trudno mi to ocenić. Musi być niezłym poetą, że tak wielką miłość wzbudził w owej pannie iż go ze swych rąk nie chce wypuścić... bo męskością jej raczej nie zaimponował, ale może to tylko pozory...”.

Zaczęła się zastanawiać nad możliwością wydostania z miasta zakochanego młodzieńca, gdy do rozmowy włączył się młody chłopak przedstawiając się:
- Jestem Vincent Drakano - i z młodzieńczym zapałem opowiadający o sobie. Nic sobie nie robił ze spojrzeń jakie przyciągał, albo się do nich przyzwyczaił, albo tak dobrze mimo młodego wieku potrafił je ignorować. Słuchała jego pomysłu zrobienia z Ronaldo niewidzialnego i już miała się odezwać, kiedy znów przed nią głos zabrał szczupły mężczyzna, który przedstawił się jako Kenning Laverna. Wysłuchała i jego z uwagą i podjęła temat przebrania:
- Gdybyśmy go umalowali, przebrali w suknie, mógłby ze mną i z ... - wskazała na kobietę siedzącą przy stole - wyjść przez bramy miasta jako niewiasta. Strażnicy przecież mają zatrzymać młodego poetę, a nie młodą niewiastę opuszczającą miasto wraz ze swoimi towarzyszkami... Jestem Katrina i jeżeli jest taka potrzeba mam ubiór, który pomoże nam go przebrać i zmienić w kobietę...
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 02-10-2010, 23:49   #6
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Dziś nawet jej się grać nie chciało.

Wciąż powoli do siebie dochodziła po ostatniej imprezie, o czym przypominała boląca głowa, i ogólny stan kaca, maltretujący całe jej ciało. Przez dłuższą chwilę dochodziła do tego, jak w ogóle znalazła się przy tym stoliku, i co też doprowadziło do obecnej sytuacji, szybko jednak dała sobie z tym spokój.

W pewnych bowiem przypadkach, nawet i myślenie boli...

Gaccio i Romualdo, poezja, wielka miłość, wyzwanie. No tak.

- "Gdybyśmy go umalowali, przebrali w suknie, mógłby ze mną i z ... - Odezwała się niejaka Katrina, wskazując na skromną osóbkę Półelfki - ...wyjść przez bramy miasta jako niewiasta. Strażnicy..."
- Krisnys Fletcher - Wtrąciła krótko Bardka w jej wypowiedź - Znam się na tym i owym...

Rozmowy, rozmowy, biadolenie(?), propozycje.

A ją wciąż bolała głowa.

Sączyła jakieś miejscowe niby-specjały, oczywiście wyjątkowo w chwili obecnej bezalkoholowe, zastanawiając się, co też tym razem spotka na swej drodze. Spojrzała na pociesznego Niziołka zachwycającego się niemal wszystkim i wszystkimi. Potarła palcem lutnię, nie chciało jej się jednak na niej grać, zamiast tego...


Był sobie raz pewien smok,
co pożerał dziewice co krok.
Pewien więc książe dobrze znany,
a przy tym i perfumowany,
poprosił śmiałków by go udupić,
lub mówiąc ładniej - o głowę skrócić.

Po ciężkiej walce i stratach własnych,
padł owy smok rubaszny.
Śmiałków została ledwie garstka,
lecz złoto to na ból namiastka.
Sława i rozgłos to dopiero coś,
i teraz każdy z nich to sławetny gość.

A morał z tego taki,
gdy bohatyrów kupa
to i smok dupa.

No i księżniczki rozchylają teraz przed nimi swoje spódniczki...

Gdy skończyła, uśmiechnęła się do Niziołka, a nawet puściła jemu oczko. Niemal wszyscy rozpoczęli wkrótce wielkie dyskusje na temat poezji i Bardów, Półelfka doszła więc do wniosku, że lepiej odpuścić, i nie ogłaszać wszem i wobec jej życiowego "powołania". Zresztą, po jej krótkim popisie, i tak było to raczej oczywiste.

- Proponuję więc zatem skromnie, by skorzystać ze zwyczajowego przebrania, i w ten sposób wydostać się z miasta. Można również oczywiście, i pokonać mur nieco mniej skomplikowanymi metodami, choćby w nocy, a jeśli czas nagli, i żeby było zabawniej, to i w dzień, najlepiej i z niewidzialnością, a następnie w drogę, do gołąbeczki.

Usączyła napoju z kubka.

- A że tak bezczelnie spytam, wszak nikt jeszcze się nie odważył. Jak wygląda sprawa wynagrodzenia? - Zamrugała wielce teatralnie oczętami.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 03-10-2010 o 00:05.
Buka jest offline  
Stary 05-10-2010, 19:08   #7
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Cypio w ekstazie rozglądał się po twarzach nowych towarzyszy. Wszyscy byli tacy... tacy... tacy... ACH! Maluchowi aż brakowało tchu w piersiach a pytania i komentarze tłoczyły się w głowie tak gęsto, że żadna z nich nie mogła uzyskać prymu nad inną. Toteż Cypio milczał. Chwilowo.

Kenniga zignorował zupełnie. No, tak w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach, ale pozostały procent był odruchem bezwarunkowym. I owocnym, jak zawsze. Vincent zachwycił go za to niezmiernie, a gdy podał mu dłoń na powitanie, zachwyt Cypia osiągnął fazę szyczytową.
- Ty mas łuski, ty mas łuski, aaaaach, smoce łuski, prawdziwe?! - bezceremonialnie wsadził paznokieć pod jedną i spróbował ją podważyć. - Jesteś smokiem, zawsze chciałem spotkać smoka, tylko jakos schodziło, ale też mam łuskę, o! - kender zaczął grzebać pod kubraczkiem wywołując kakofonię szelestów, zgrzytów i podzwaniania, po czym wyplątał spośród wielu innych wisiorków duża łuskę oprawioną w srebro. - Pats, Pats, piękna, prawda? mamusia mi ją psyniosła ze swoich podróży. Ale gadającego miecza to nie psyniosła, coś w nim siedzi? Duch? Demon? Cłowiek? - Cypio już wyciągał łapki po broń, gdy jego uwagę odwrócił zbliżający się do stołu gnom.

Cypio zamarł z otwartymi ustami. Odwrócił się. Zeskoczył z ławy i staną oko w oko z Hibbo. A raczej oko w żabę. Jednak Cypio był ciutkę niższy. Niemniej jednak po raz pierwszy spotkał na Faerunie kogoś (prawie) swojego wzrostu, toteż wniebowzięty chwycił rękę gnoma i zaczął nią intensywnie potrząsać.
- Witaj, witaj, to zascyt poznać kogoś, kto umie docenić kunst imć Romualda! Nieoceniony to pisaz, ach!, nieoceniony i niescęśliwy bardzo, “ptasek na smycy” z niego jest, tak, kanarek biedny, papuzka, bazancik! Ostatnio nawet wiersy nie pisał, a jak pisał to wsystko smutne jak piernik z zakalcem, az słuchać zal. Dzięki ci, dzięki! Nawet ten tchóz co mas go na klacie wymalowanego nie jest zdolny zapsecyc twemu męstwu i sercu lwiemu! - potrząsnął jego dłonią jeszcze kilka razy, po czym wgapił się w żabę. Jako że żaby z definicji mają gapiący się wyraz pyska, ciężko było orzec, czy żaba gapi się również. Cypio rzekł zaś z fascynacją - Cy ty sam łapies dla niej muchy? Mogę pomóc...

***
Gdy wszyscy już wyrazili swoje zdanie na temat sposobów wydostania Romualda z miasta odezwał się Cypio. Nie znaczyło to, oczywiście, że wcześniej milczał. Z zapałem komentował każde wypowiedziane zdanie. Zachwycił się wierszem Krynsis, potem zaś obraził się na nią, że za tak szlachetną misję żąda zapłaty. Trącił Vincenta mówiąc, że jeśli jakaś księżniczka zechce rozchylić przed nim spódniczki to on, Cypio, chętnie w tym rozchylaniu pomoże, żeby kochankowie mieli wolne ręce - w zamian za to Vincent miał zmienić się w prawdziwego smoka, takiego zionącego ogniem, albo kwasem, albo lodem, albo... i pozwolić wejść sobie do paszczy. Ewentualnie spalić jakąś wioskę, ale to już po włażeniu. Choć wtrakcie też byłoby ciekawie.

- Drodzy moi fantastycni psyjaciele! - Swiftbzyk stanął na ławie, przygotowując się do dłuższej wypowiedzi. - Zeście się zgodzili Romualdowi cudnemu pomoc to macie moją dozgonną psyjaźń i wdzięcność, o tak! A nawet po zgonie tez! I uwazam, ze pomysł psebrania Romualda za kobietę jest po prostu GE-NIAL-NY, tak! - skinął w stronę Katriny. - Będzies wyglądał cudownie, fantastycnie, rewelacyjnie wprost! - zwrócił się do poety. - A jeśli zawiniemy ci jesce uska, o tak - Cypio zagiął swoje śpiczaste uszy w dół, co upodobniło go do owcy po strzyżeniu - to będzies dodatkowo wyglądał psesłodko! Ostatni ksyk mody! Wzask prawie! Ach! I się nie martw - gdyby jakiś gbur chciał cię napastować to mój hoopak jest do twojej dyspozycji. JA, Cypio Swiftbzyk, ochronię cię własną piersią! - wypiął dumnie klatę godną niziołka po anoreksji.
A... ten... no... - zaczerwienił się nagle i zadreptał w miejscu. - No bo teraz rano są psymrozki jesce i w ogóle... Gdybyś się lękał, ze ten... w sukience ci klejnoty odmarzną... to ja mogę ogzać...
No co! Zapasową parę gaci mam! Patscie, o! - zaczerwienił się jeszcze bardziej, widząc wbite w niego spojrzenia i sięgnął do swojej olbrzymiej torby... po czym tracił równowagę i runął głową wprost do własnego bagażu, skąd resztę doszło już tylko nieokreślone burczenie.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 05-10-2010 o 19:12.
Sayane jest offline  
Stary 07-10-2010, 19:33   #8
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kroki, drobne kobiece kroczki znamionowały zbliżanie się kłopotów. Tym bardziej że tym kroczkom, towarzyszyły ciężkie kroki zabijaków, przywykłych do rozlewu krwi.
Jednak, póki co...
Sytuacja rozwijała się pomyślnie dla Gaccia i Romualda. Dziwna zbieranina wprost iskrzyła od pomysłów i entuzjazmu. No... może z tym iskrzeniem entuzjazmem przesadzała w niektórych przypadkach. Że też Gaspaccio nie pomyślał, że ogłoszenie przyciągnie uwagę największego i najmniejszego zarazem fana poezji Romualda.

No cóż...stało się.
Romualdo źle znosił chwile, gdy życie tak bezceremonialnie zmuszało go do nurzania się w tłumie. Był poetą, był niezmiernie ważny – ale na bogów – przywykł do podziwu okazywanego z oddali, z dystansu, który pozwalał dostrzec walory jego sylwetki, z taką rozwagą i skupieniem dobierany każdy element jego kreacji. Scena, podium, choćby osobny stoliczek.

Delikatnym gestem przysunął się bliżej i wsparł się na ramieniu swojego najlepszego przyjaciela. Zainteresowanie – to bezpośrednie, wulgarne zainteresowanie, które okazywał mu mały niziołek oraz chłopak o uśmiechu rekina, wytrącało go z równowagi, peszyło, uświadamiało, że w pogoni za swoją miłością może stracić coś naprawdę cennego.
Starał się nie pokazać po sobie urazy, gdy Gaccio nie zwrócił na niego uwagi, tylko z zaangażowaniem zajął się odpowiadaniem na pytanie. Postanowił, że wybaczy mu to później. Może.
- Do miejsca docelowego jest... trzy, cztery dni jazdy konno, co daje nam jakieś kolejne dwa trzy dni, na wyrwanie „Skarbka” z łapek rodziców. I ucieczkę z miasta – szlachcic szorstkim głosem obliczał niezbędny im czas. - Co dalej, to się pomyśli... - zerknął na poetę. - Oczywiście, kolejnym punktem będzie organizacja ceremonii ślubnej. To daje nieco ponad dekadzień roboty. Pięćset sztuk złota dla każdego z was, to rozsądna suma, jak sądzę. - popatrzył na bardkę. Jego wzrok powoli, bardzo powoli przesunął się po jej ciele, zatrzymał na moment na ustach i powrócił do oczu. - Choć jeśli nie zadowala cię ona, moja pani, toooo... - Błysnął zębami w ostrym, lisim uśmiechu, wbijając spojrzenie piwnych oczu w jej oczy tak intensywnie, że oczywistym było, iż to nie jedyna rzecz, którą chciałby w nią wbić. - Może dasz się zaprosić na indywidualne negocjacje przy kielichu wina? Dziś wieczo...
Nie dokończył, bo Romualdo fuknął głośno, z oburzeniem i lekko uderzył go w plecy.
- Ależ, Gaccio... To nie wypada – zamachał okrytą koronkami dłonią. - Jak możesz... Przecież to dama. Dama. - podkreślił naciskiem, jakby próbował przypomnieć przyjacielowi o istnieniu jakiegoś egzotycznego zwierzęcia.
Szlachcic popatrzył na niego ponuro, popatrzył na obydwie kobiety. Wzruszył ramionami.
- Możliwe – przyznał. - W każdym razie zapraszam jedną z pań, albo nawet obie na kolację ze mną. Wyruszamy bowiem jutro, więc warto poznać się bliżej. A co do reszty, karczmarz da wam tutaj pokoje, jak i posiłki na dzisiejszy dzień i noc, na mój koszt. Uznajmy to za... zaliczkę.
- Gaccio... - jęknął Romualdo, zawstydzony i zaczerwieniony w imieniu przyjaciela. - Błagam, niech mu panie wybaczą pochopne, nieprzemyślane słowa. Wierzę, naprawdę wierzę, że w jego propozycji – choć tak bardzo niewłaściwie sformułowanej – nie ma niczego zdrożnego, a on sam nigdy nie pomyślałby nawet, by zbrukać panien... - zaczerwienił się jeszcze bardziej, zaciął na moment - ...reputację.


Ważniejszy jednak od pytań okazał się plan przemycenia Romualda. Sam pomysł wywołał uśmieszek na twarzy Gaspaccia oraz dziewicze wprost zażenowanie na twarzy poety, które przemieniło się w szkarłatne zorze po komentarzu niziołka.
- Plan doskonały, lepszego bym nie wymyślił – stwierdził szlachcic. - Choć pewne uściślenia by się przydały.
- Ależ... Ja... Ponieważ... Ja... -
Romualdo wpatrywał się w nich szeroko otwartymi oczami. - Skoro Gaccio... twierdzi, że to dobry plan... Ale... Ja... Nigdy nie byłem dobrym aktorem... - oddychał szybko, płytko, jakby znajdował się na granicy omdlenia. Rzucił szybkie, wystraszone spojrzenie na bagaż, w którym kotłował się niziołek. - Ja... Dziękuję bardzo za propozycję... wielce... - przytknął pachnącą chustę do nosa, wzniósł oczy ku górze, jakby z sufitu miało spłynąć na niego natchnienie. I chyba spłynęło, bo po kilku sekundach dodał: - ...szlachetne... Tak, to właściwe słowo. Wierzę, że to właściwe słowo. Więc dziękuję za szlachetną propozycję, ale nie... nie skorzystam.

- No to początek mamy za sobą - szlachcic sięgnął po jedną z wielu sakiewek noszonych przy pasie i położył ją przed kobietami. - Nie chcę byś, panno Katrino, aż tak bardzo się poświęcała. Weź te czterdzieści sztuk złota. Oraz Romualda i pannę Krisnys, jeśli zajdzie taka potrzeba... i kupcie mu jakieś ciuszki. Może trzeba będzie zrobić jakąś próbę generalną?
Poeta zamachał trzymaną w dłoni chusteczką, rozsiewając dookoła kwietny zapach perfum.
- To nie wypada... - jęknął, osuwając się na krzesło. - Tak się nie godzi... Przecież to podejrzenia wzbudzi... Niech same idą... Albo wezwijmy mojego krawca... Lub jakiegokolwiek krawca. Po co iść w ogóle? - z jakiegoś powodu z jego ust wysypywać się zaczęły perły jego inteligencji. - Próbę generalną? Przecież to zbyteczne... Albo ty idź z nimi, Gaccio, sam twierdziłeś, że masz doskonałe oko do kobiecej garderoby... Ja... Ja się na tym nie znam...

Tę tyradę przerwało wejście osoby...którą rozpoznał zarówno Gaspaccio, jak i Romualdo, jak i...niziołek.
Do karczmy bowiem weszła piękna i zamożna kobieta, dumnym spojrzeniem obrzuciła tutejszą klientelę niczym drapieżny ptak wypatrując ofiary. Towarzyszyło jej dwóch ochroniarzy, lecz tych skinieniem głowy odprawiła.
Spory wojownik podszedł do niej blokując jej drogę do stolika przy którym siedzieli Gaspaccio, Romualdo oraz bohaterowie. Coś do niej powiedział, lecz zmroziła go spojrzeniem, jak i szeptem do jego ucha.
Po czym zbliżyła się do stolika uśmiechając się zadziwiająco uroczo. Była piękna, z ognistymi włosami okalającymi jej twarz wydawała się być wcieleniem Sune.


Także ciemna opinająca ciało suknia, z najdroższego atłasu, zdobiona delikatnymi klejnotami, dodawała jej uroku i powabu.
Spojrzała na całą grupkę wokół stolika, poświęcając najwięcej spojrzeń obu kobietom. I oceniając jak wielką są dla niej konkurencją, po czym przeniosła spojrzenie na Romualdo i uśmiechając się ciepło rzekła ignorując całą resztę przy stole.- Mój drogi przyjacielu. Doszły mnie smutne wieści, jakobyś zamierzał opuścić nasze gościnne miasto.
- Och, nie, nigdy... Nie teraz... - zerknął na nią z niepewną ostrożnością, spięty jak niewielkie zwierzę przed obliczem drapieżnika. Nawet dłoń z kielichem wina zamarła mu na moment w połowie drogi do ust, by za moment opaść na stolik. - Ale niestety... - rzucił przyjacielowi szybkie jak błyskawica spojrzenie - ... obiecałem Gaccio, że zadbam o bezpieczeństwo tych dwóch pań... Więc... może... - wstał z krzesła, strząsnął nerwowo koronkowymi mankietami. - Niestety... obowiązki wzywają.
- Ależ ja też potrzebuję ochrony. Jestem przecież tylko słabą kobietą. - rzuciła ze słodką minką rudowłosa, spoglądając zalotnie na półelfa.
Gaccio wywrócił oczami i dyskretnie kopnął pod stołem Kenninga.
- Och, zapewne ten młodzian z ochotą cię przy... ochroni. Chciałbym móc własnoręcznie służyć ci za tarczę, ale mnie także wzywają obowiązki. Rodzinne sprawy. Mniemam, że potrafisz to zrozumieć, pani?
Popatrzył też znacząco po reszcie, wyraźnie oczekując, że staną na wysokości zdania.
- Panno Krisnys... Panno Katrino – poeta podał im obu kolejno dłonie, odsunął krzesła, pomógł wstać, nagle czyniąc z nich centrum swojego małego pełnego rudowłosych potworów świata.
A rudowłosa kobieta posłała obu dziewczętom złowieszcze spojrzenie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 08-10-2010, 22:35   #9
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Vincent nie mógł powstrzymać drżenia podniecenia. Tyle się działo! Ludzie, niziołki, gnomy, poeci, damy, oprychy, przebrania ahhh! Tak był zafrasowany wymiana zdań i poglądów, że aż na chwilę zamilkł. A w jego przypadku było to niezwykłe. Jednak już po chwili otrząsnął się z tego stanu rzeczy i postanowił odpowiedzieć na wcześniej zadane mu pytania. Najpierw zwrócił się do gnoma z żabą na ramieniu. Szczerząc swoje ostre kły w szczerym uśmiechu powiedział z dumą w głosie.

- A i owszem przykleiłem je, użyłem do tego swojego specjalnego kleju, ojciec przez kilka dni opracowywał formułę rozpuszczalnika! Ale to i tak nic, kiedyś z bratem wysmarowaliśmy tłuszczem całe schody w naszej rezydencji, pamiętam, że ojciec niesamowicie się wściekał po tym jak wraz z matką i gośćmi spadli na sam dół. Swego czasu był tez u nas pewien Kasnolud, nazywał się chyba Hrodryk, jakimś ważnym kupcem chyba był. Przywiózł do nas massssssseeeeeeeee – Zaklinacz rozłożył szeroko ręce obrazując ilość towarów. Zebrani nie wiedzieli, że oto nadciąga jedna z niekończących się opowieści smokowatego.- najróżniejszego towaru. Były tam flakony z miksturami jakich nigdy wcześniej nie widziałem! W ogóle ten krasnolud był bardzo niskie, prawie tak niski jak ty! A może to był gnom? – Młodzian zamyślił się, a miecz metalicznie westchnął zmuszony do słuchania opowieści swego właściciela.- No ale nieważne! Chodzi o to, że był zmuszony zostać u nas na noc jako, że słońce już zachodziło, a zmęczony był po długiej drodze. To wtedy ja wraz ze swym bratem postanowiliśmy zrobić mu mały kawał. W ogóle mówiłem wam już o moim bracie? Znaczy nie jesteśmy do końca braćmi, ale kuzynami, jednak wychowaliśmy się jak bracia, wiecie o co chodzi prawda? – Vincent zaczerpnął powietrza i łyknął bezalkoholowego napoju z kielicha który mu podano. Próbował mówić nawet wtedy gdy pił ale zdał sobie sprawy, że nie daje to rezultatów, toteż szybko połknął napój i otarł usta. Z uśmiechem, błyskiem w oczach oraz wypiekami na swej łuskowatej twarzy kontynuował. – No i mój brat jest bardem! Najlepszym z najlepszym, jeździ po świecie i jak on to mówi „Zbiera inspiracje” ale czasem do nas wpada! Przywozi mi różne pamiątki i ja zawsze pierwszy słucham jego gry! A naprawdę jego lutnia wydaje przepiękne dźwięki, a on sam śpiewa równie wspaniale co gra! Tylko matka zawsze narzekała, że muzyka jest za głośna. Ja zawsze się dziwiłem jak on jest w stanie grać na tym instrumencie ze swoimi wielkimi pazurami! Bo mój brat jest wielki, jest gdzieś taki! - młody rudzielec wstał na krześle obrazując wzrost swego ponad dwumetrowego, półsmoczego kuzyna – Jednak kiedy Hrodryk był u nas to mój brat bardem jeszcze nie był, było to dobrych parę lat temu. Postanowiliśmy więc zakraść się nocą do pokoju krasnoluda i trochę zmienić jego wizerunek. Pojawiły się oczywiście problemy ze znalezieniem pokoju, bo nasza Enklawa jest bardzo duża. Jak już mówię o rezydencji, to wiecie że mamy bibliotekę gdzie są chyba wszystkie książki? Jest ich tak dużo, że chyba trzeba by żyć z tysiąc lat ażeby je wszystkie przeczytać! Tam tez kiedyś trochę pogmerałem ale o tym innym razem. – Vincent wziął kolejny łyk swego napoju i kontynuował wylewanie z siebie potoku słów.- W końcu znaleźliśmy ten pokój w którym rodzice umieścili na noc naszego gościa. Była to dawna sypialnia wuja Asterona, ale on wyjechał dawno temu z Enklawy na poszukiwania jakiś ksiąg traktujących o smokach. Chociaż kiedy tam wchodziliśmy wciąż czuć było zapach chemikaliów jaki zawsze dookoła siebie roztaczał. – Młodzian który już siedział na krześle pociągnął nosem jak gdyby coś wąchał. – Kupiec spał mocno więc nie mieliśmy problemu z nasza operacją, szybko przy pomocy kilku wykradzionych ze składów maści sprawiliśmy, że wyglądał o wiele sympatyczniej! Nigdy nie zrozumiałem czemu rano się tak wściekał, ciemnogranatowe brwi i zielona broda moim zdaniem mu pasowały. Ojciec niestety szybko się z tym uporał, a potem zmienił zamki w pracowni alchemicznej... – ostatnie słowa młody zaklinacz powiedział niemal z wyrzutem w głosie.

Miecz szczęknął cicho z ulga gdy ta przypowiastka dobiegła końca. Jednak uwadze przedmiotu nie uszło pytanie co do tego czym jest. Oburzony metaliczny głos zaczął wydobywać się z pod poziomu stołu.
- Drogi panie jam miałbym być demonem, ja? – głos bez wątpienia skierowany był do niziołka.- Lepiej zastanów się nim coś powiesz, uwłaczasz mi tak impertynenckim zachowaniem. Jam posiadam wiedzę tak rozległą iż demony mogłyby jedynie mi pozazdrościć. – Vincent nie reagował na słowa miecza, jak gdyby zadufanie przedmiotu nie robiło na nim żadnego wrażenia. Zamiast tego przyglądał się żabie siedzącej na ramieniu gnoma. Ostrze zaś kontynuowało podwyższanie swego ego. – ... Wiem niemal wszystko mój drogi niziołczy rozmówco! Więc dobrze Ci radzę następnym razem waż swe słowa nim je wypowiesz. Czemuż nie mogłem trafić w ręce jakiegoś badacza? Czym sobie na to zasłużyłem? – ostatnie pytanie skierowane do ogółu świata zakończyło wypowiedź gadającej broni.

Pojawieniem rudowłosej chłopak się nie przejął, jednak już propozycja ochraniania kogoś niezwykle mu się spodobała. Gdy tylko padły te słowa smokowaty poderwał się z krzesła i głośno krzyknął.
- Ja pomogę! Ja, mogę prawda? Mogę, mogę, mogę!? – Rudzielec aż wibrował z ekscytacji, pierwszy raz miałby pomagać w tak ważnym zadaniu jak ochrona kogoś. Jakież to wspaniałe, już pierwszego wieczoru otrzymać tak ciekawe zadanie. Chłopak zajrzał pod stół i krzyknął w stronę swojego plecaka.
- Psikus wyłaź, będziemy pomagać, no chodź tu wyspałeś się już!

Coś pisnęło i zasyczało pod stołem. Chwilę potem po podłodze karczmy dreptał mały... smok! Przynajmniej na smoka wyglądał. Przeciągnął się i mlasnął głośno, otrzepując ciało jak pies który wyszedł z wody. Następnie rozłożył swe małe skrzydła i podleciał do góry lądując na głowie Vincenta Drakano. Ten wyszczerzył swoje kły ponownie i powiedział do wszystkich.

- To jest Psikus, bardzo się cieszy że was widzi! To możemy pomóc!? Jak trzeba to i po ubrania iść mogę!

Gdyby chłopak był sprężyną to od wibracji jakie targały jego ciałem latałby już po całej karczmie. Miecz gderał coś cicho pod nosem, a mały pseudosmok ponownie ziewnął siedząc wygodnie na głowie swego pana. Według zwierzaka była ona zupełnie wygodniejsza niż ciasna kieszeń plecaka. Albo te wszystkie rupiecie w pokoju młodziana.

 
Ajas jest offline  
Stary 09-10-2010, 22:04   #10
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Katrina zamilkła i z uwagą słuchała co reszta ma do powiedzenia. Z uznaniem spojrzała na kobietę siedzącą razem z nimi przy stole, jej popis zdolności bardowskich, choć krótki zrobił na niej wrażenie o wiele większe niż zachwyty niziołka nad zniewieściałym poetą. Jednak pytanie Krysnys o wynagrodzenie sprawiło, że zaczęła się zastanawiać czy po to się do nich dołączyła. W sumie było jej wszystko jedno jakie ono jest, bardziej chciała zabić nudę jaka wdarła się w jej codzienność niż zarobić na tej wyprawie. Kolejne wybuchy entuzjazmu małego niziołka sprawiły że odwróciła wzrok od bardki a skupiła się na nim. Kręcił swoim językiem z taką samą szybkością jak swoim ciałem. Miała wrażenie, że wszędzie jest go pełno, tak jakby krążył wokół wszystkich jak natrętna brzęcząca mucha,. Miała ochotę machnąć ręką aby sprawdzić czy da to jakieś efekty. Czy choć na chwilę zamilknie, zatrzyma się? Jednak kolejne jego słowa:

- Gdybyś się lękał, ze ten... w sukience ci klejnoty odmarzną... to ja mogę ogzać... - sprawiły, że mimowolnie parsknęła śmiechem wyobrażając w jaki sposób mógłby tego dokonać. Z ciekawością patrzyła jakie to majtochy, które nosił na zapas wyciągnie ze swojego plecaka i czy zacznie nimi wymachiwać przed nosem zainteresowanego. Słuchała z uśmiechem przechwałek młodego Vincenta jakich to psikusów dopuścił się wraz z bratem i wspominała swoje dzieciństwo. “Jakże łatwiej by mi było gdybym i ja miała rodzeństwo albo kuzynostwo. Nie byłabym taka samotna, może i ojciec inaczej by mnie traktował.” Odgoniła jednak szybko myśl o tym co było i skupiła swoją uwagę na dalszej wymianie zdań. Spoglądała po twarzach osób siedzących wokół stołu. Zatrzymała wzrok na Romualdo i widząc jego zmieszanie oraz próby wykręcenia się od przebrania tłumaczeniami, że nie jest dobrym aktorem nie wytrzymała i dodała:

- Możemy zakupić też wachlarz, będziesz nim zasłaniał twarz raz po raz i nic nie mówił. My zaś w razie czego będziemy opowiadać, że skromna z Ciebie niewiasta i bardzo nieśmiała, a spojrzenia obcych onieśmielają cię w dwójnasób. - po czym wzięła podsuniętą jej przez Gaspaccia sakiewkę i dodała - we dwie pójdziemy, same... Nie możemy brać miary na niego u żadnego krawca czy to obcego czy też jego. Aby plan się powiódł nikt oprócz nas nie powinien wiedzieć o sukni, aby nikt nie mógł się domyślić, że planujemy go przebrać. Jeżeli będzie paradował od krawca do krawca i przymierzał suknie to od razu może ogłośmy wszem i wobec, że mamy zamiar przebrać go za kobietę i zwiać... tutaj w karczmie czy też tam przy bramie.
Chciała jeszcze coś dodać ale widok min jakie nagle oblekły oblicze poety i szlachcica sprawił, że odwróciła się gwałtownie aby zobaczyć kto zrobił na nich takie wrażenie. Jej wzrok przyciągnęła rudowłosa kobieta zmierzająca w ich stronę. Katrina lustrowała ją swoim spojrzeniem od stóp po włosy... w dół i ku górze i od nowa. “Chyba zbliżają się kłopoty. Czyżby to była ta zaborcza wielbicielka, przed którą on chce wiać? No no no... niczego sobie, ciekawe jak wygląda ten jego Skarbek.”

Widząc jednak jakim lekceważącym spojrzeniem obrzuca ją dziewczyna, jakby zobaczyła nic nie znaczącego robala, który stanął na jej drodze i którego najlepiej rozdeptać Katrina uniosła dumnie brodę do góry. Uśmiechnęła się pod nosem słysząc jak rudowłosa próbuje na siłę wywalczyć sobie “ochronę” poety. Jednak kiedy poczuła na sobie jej ostrzegaczy wzrok podniosła się z krzesła, które odsunął jej Romualdo i błyskając swoimi białymi zębami w szerokim uśmiechu z niewinną miną podała mu dłoń. Pochyliła się jeszcze szybko i chwytając swój plecak machnęła nim tak że rudowłosa musiała cofnąć się o krok aby nim przy okazji nie oberwać. Po czym uśmiechając się nadal promiennie rzekła:
- Miło było poznać... i odwróciła głowę w stronę poety gestem dając znać, że jest gotowa.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172