Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-10-2010, 22:20   #1
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[D&D +18] Limbo

Prolog


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ZOdLGFk21eA&feature=player_embedded[/MEDIA]


Grupa stała na skraju lasu. Delikatny, zimny wiatr smagał ich po twarzach, delikatnie rozwiewając włosy. Patrzenie na ten las samo w sobie było przerażające, cichy, nienaturalnie wręcz cichy, mgła krążyła między drzewami niemal jak żywa istota, a oni chcieli wkroczyć w jej objęcia...
Elf dowodzący wyprawą wziął głęboki oddech i postawił swoją nogę na terenie puszczy, pierwszy krok był nie pewny, drugi trochę szybszy. Po chwili zaś przedstawiciel szlachetnej rasy mocno zaciskając dłoń szedł przed siebie, marszowym tempem. Inni ruszyli za nim, a gałęzie które powinny z cichym chrupotem pękać pod ich stopami nie wydawały żadnego dźwięku. Nie było słychać ani ptaków, ani szelestu liści, a mgła zdawała się powoli ich otulać. Po chwili mleczny opar był tak gęsty, że nikt nie widział już skraju lasu, a przecież dopiero co tam stali. Nie pomagał wyczulony wzrok czy słuch, mgła tłumiła wszelki obraz, a do uszu nie docierały żadne dźwięki. Zwierzęta niektórych z poszukiwaczy szły blisko swych właścicieli z przyklapniętymi uszami, jak gdyby próbowały skurczyć się w sobie do najmniejszych możliwych rozmiarów.
Mgła gęstniała z każdym krokiem, po chwili mimo że szli tak blisko siebie, zaczęli tracić towarzyszy z widoku. Pierw znikały pojedyncze osoby, potem grupki, aż w końcu każdy został sam, otoczony jedynie przez ciasny i niewiarygodnie ciężki pierścień mgły. Oparu zimnego, nienaturalnie gęstego, który obejmował wszystkich i każdego z osobna swymi nierzeczywistymi mackami...
Każdy szedł na oślep, nie wiedząc dokąd, nie słysząc swoich towarzyszy, ani nawet własnych kroków. Nie wiedząc ile czasu upłynęło, poszukiwacze przygód kroczyli przed siebie. Las pochłaniał kolejne osoby...

Profesor i Gabriel


Mgła rozstąpiła się, a wasza dwójka zdała sobie sprawę, iż kroczy niemal ramię w ramię. Jednak nie byliście już w lesie... Teraz, gdy mgła odsłoniła wam drogę naprzód, zdaliście sobie sprawę, że wasze stopy nie stąpają już po gałęziach i listowiu, a po ulicznym bruku. Przed wami rozciągało się miasto - stare, zniszczone, martwe miasto. Domy wyglądały jak gdyby zaraz miały się rozpaść, a dachy większości z nich były zapadnięte. Z dróg i niektórych domów wyrastały potężne drzewa. Niezwykłe było to, iż korzenie które winny tkwić w ziemi, oplatały domy, czasem nie mając żadnego połączenia z podłożem. Kamienie tworzące drogę były suche oraz popękane w wielu miejscach. Cały obraz wyglądał jak z jakiejś tajemniczej książki, w której to natura postanowiła opanować miasto.
Za waszymi plecami mgła zgęstniała tak, że nie mogliście zobaczyć, skąd tu przybyliście. W miejscu tym jedynym źródłem światła była niezwykle jasna kula światła, która szybowała wysoko na niebie, na północnych wschód od was. Można było zauważyć, iż lewituje ona mniej więcej nad centralną częścią miasta. Była to jedyna taka kula w tym miejscu. Patrząc w górę zdaliście sobie sprawę z braku bardzo istotnego elementu - nie było tu nieba! Sklepienie całkowicie zakrywała kopuła liści, pod którą leniwie krążyła biała ,niczym śnieg mgła.

Xunthrae Maevir i Lairiel Do’viir


Mgła zawirowała sprawiając, że przez chwilę zobaczyliście siebie nawzajem. Trwało to jednak tylko moment, gdyż potem oboje poczuliście nieprzyjemne uczucie w okolicach tali i z impetem wylecieliście z objęć mlecznobiałego pierścienia. Zdawać by się mogło że mgła siłą wyrzuciła was ze swych czułych objęć.
Krótki lot zakończyliście lądując na schodach jakiegoś starego i zniszczonego domu. Była to sporych rozmiarów rezydencja, która zapewne kiedyś zamieszkana była przez bogatych osobników. Teraz jednak drewno z którego domostwo było zbudowane popróchniało, a schody, na które upadliście zaskrzypiały nieprzyjaźnie.


Mgła cofnęła się, odsłaniając cienkie uliczki popękanego bruku. Gdy opar cofnął się już znacząco, ujrzeliście wiele podobnych domostw, najwidoczniej była to jakaś dawna, bogata dzielnica. Czasy świetności dawno jednak miała już za sobą, teraz mogłaby być schronieniem jedynie dla naprawdę zdesperowanych wędrowców. Bluszcz pokrywał większość dworków , a przez dachy niektórych przebijały się potężne drzewa. Panowałaby tu zapewne całkowita ciemność gdyby nie wielka kula światła lewitująca w powietrzu na południowy zachód od waszego aktualnego położenia. Znajdowaliście się bowiem w czymś, co kształtem przypominało jaskinie, tylko zamiast kamienia, tworzyły ją liście i mgła. Kula szybowała nad centralną częścią miasta, nie poruszając się w żadną stronę nawet o milimetr.

Graffen Valder


Kroczyłeś we mgle, dzielnie brnąc naprzód. Straciłeś z oczu każdego, nawet swego wiernego towarzysza Muńka, mimo to było trzeba iść dalej. W pewnym momencie po prostu wyszedłeś z mgły. Ściana białego oparu unosiła się za twoimi plecami, a przed tobą zaś rozciągało się stare i zniszczone miasto. Jednak to co jako pierwsze przykuło twoją uwagę, była duża kula futra leżąca na bruku. Przeciągnęła się i zamlaskała głośno, odsłaniając paszcz pełną kłów. Najwidoczniej twój niedźwiedź doszedł tu jako pierwszy. Ulżyło Ci widząc go całego i mogłeś z czystym sumieniem przyjrzeć się miejscu do którego trafiłeś. Znajdowałeś się w jaskini stworzonej z listowia i mgły, nie było widać nieba, a promienie słoneczne w żadnym miejscu nie przebijały sklepienia zieleni. Przy stropie tego dziwnego miejsca lewitowała wielka kula światła. Nie poruszała się w żadną stronę, nieruchomo wisząc nad centralną częścią miasta, rzucając blade światło na całe miasto.
Sama osada nie wyglądała najlepiej. Domy były poniszczone, w wielu z nich wyrastały drzewa. Roślinność była tu bardzo obfita, jak gdyby próbowała wyrosnąć z każdego możliwego miejsca. Jak na miasto było tu bardzo pusto i cicho. Nie była to ta nienaturalna cisza, która towarzyszyła Ci w czasie przedzierania się przez ciężkie opary mgły, ale miejsce to nie należało do najgłośniejszych. Nie było tu wiatru czy zwierząt, cisza i wyludnione miasto... tylko to...

Cexeriel

Galopowałeś przez las, chcąc jak najszybciej wyrwać się z objęć tego zimnego obłoku. W pewnym momencie wyskoczyłeś przed siebie, a mgła jak na rozkaz rozstąpiła się. Twoje kopyta stuknęły o kamienny bruk. Nie wiedząc jak znalazłeś się w mieście... starym oraz zniszczonym mieście. Domy wyglądały jak gdyby mógł je przewrócić najmniejszy podmuch wiatru, jednak tego tu nie czułeś. Całe to miejsce było nienaturalnie dziwne, miasto zamknięte w liściastej kopule, otoczone grubą warstwą mgły. Jedynym źródłem światła była wielka kula lewitująca nad osadą. Unosiła się nad centralną częścią miasteczka, bladymi promieniami oświetlając ulice i zniszczone domostwa. Domki były podobne, nie za duże, wykonane z drewna, teraz już spróchniałego.
Gdy tak rozglądałeś się po całym obszarze, coś włochatego otarło się o twoją nogę. Nie sięgnąłeś jednak po broń gdyż znałeś to uczucie. Tylko twój wilk mógł w ten sposób się do Ciebie podkraść. Przynajmniej jemu nic się nie stało, nie wiadomym było co z innymi członkami wyprawy, gdyż w okolicy nikogo nie widziałeś....
 

Ostatnio edytowane przez Ajas : 12-10-2010 o 22:35.
Ajas jest offline  
Stary 13-10-2010, 20:19   #2
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Las. Wielka nie przebyta puszcza. W teorii domostwo milionów istnień. W teorii. Cisza jaka dobiegała wręcz z gaju kuła w uszy i przyprawiała nieprzyjemnym dreszczem. Nie przyjemnie.

Ostatnia chwila by się wycofać...

Niski i szczupły przedstawiciel brodatego ludu zasiadał na swym wierzchowcu. Był to osobnik dziwny i nietypowy. Primo, mało kto słyszał o krasnoludzkiej kawalerii. Tylko nieliczni widzieli oddziały szarżujących karłów na gruboskórnych nosorożcach czy futrzastych niedźwiedziach. Jeśli się tego nie zobaczy, trudno to sobie wyobrazić.
Graffen mógłby się zaliczać właśnie do tej drugiej grupy. Siedział okrakiem na wielkim miśku, swym wzrostem dwukrotnie przerastającym swych kuzynów z lasu. Niewielkie rogowe guzki w okolicy czaszki i nieprzeciętne kły mogły by zainteresować nie jednego zoologa. Nie często spotyka się te najdziksze z najdzikszych i to w dodatku pod czyjąś opieką.
Jednak nie to było w nim najciekawsze. Już pomijając dość mizerną posturę i lekką wagę dwarfa*, uwagę przyciągała w szczególności jego broda. Luźno spuszczone pomiędzy dwoma warkoczami z wąsów miała kolor zielony. Ten niespotykany odcień włosia miały również resztki włosów okalających jego prawie łysą czaszkę. Na samym czubku głowy zapleciony miał sztywny warkocz, wznoszący się na jakieś trzy cale i luźno spływający z tyłu głowy.
Zwykle krzaty** przywdziewają na siebie pełne płyty zrobione z magicznych rud bądź solidnej stali. Tako i zielonobrody nie łamał tej niepisanej tradycji. Jednak jego pancerz miał odcień brązu i ciemnej zieleni, a podczas bliższego obserwowania, zauważyć można liczne chropowatości na owym przywdzianiu całkowicie nie charakterystyczne dla metali. Do tego dość duża, drewniana tarcza na plecach i niewielka maczuga przy boku mogły świadczyć o skąpstwie khazada*** lub zamiłowaniu do prostoty. Przy pasie zwisał mu plecak, w którym sprzączki sprytnie przerobiono tak, iż służył jak torba.

Graffen spojrzał jeszcze raz po swych nowych towarzyszach. Niektórzy wyglądali przeciętnie i nie wróżył im długiego życia. Inni zdawali by się być wręcz urodzonymi do przemierzania lasów i dzikich krain. Uwagę przykuł centaur, któremu krasnolud skinął głową z szacunkiem. Zdziwieniem przyprawiły go dwa elfie osobniki. Drowy. Zawsze zastanawiał się co ta zdegenerowana rasa szuka na powierzchni. Powinny żyć w swych jaskiniach w Podmroku i nie wyściubiać nosa na słońce. Tak było by dla wszystkich lepiej. Dla Ulfgura szczególnie...
Dodatkowo nigdy nie mógł zgadnąć jakim cudem udaje im się tak długo przetrwać wśród innych ras, nie kończąc na stosie lub podziurawionymi elfimi strzałami. Takoż i zerkał często na elfa dowódcę, wyczekując jego reakcji i gratulując mu cierpliwości i tolerancji. Jednak bardziej był ciekaw jak zachowa się jego znajomy, Profesor. W końcu tak ciekawe okazy. Może wreszcie miast zwracać zbyt dużą uwagę na zdolności krasnoluda zajmie się czymś innym? Szkoda było by tylko, gdyby obiektem zainteresowania stał się centaur.

Ostatnia chwila by się wycofać...

Ruszyli. Ich kroki, powolne i ostrożne, były jedynymi odgłosami jakie usłyszeć zdołał. Do czasu.
Mgła niczym żywe stworzenie powoli ich pochłonęła. Ograniczyła widoczność tylko do kilku centymetrów pozwalając im jedynie omijać drzewa. Jednak sami siebie już nie widzieli. Co gorsze, nawet się nie słyszeli. Mgła całkowicie wytłumiła dźwięki. Krasnolud zastanawiał się jak to jest możliwe, zwłaszcza jego wyczulony słuch. Na myśl przyszło mu tylko jedno. Mgłą jest na tyle gęsta, że fale dźwiękowe nie mogą się przebić. Niedobrze, bardzo niedobrze. Lekko spanikowany, zaraz się uspokoił. To tylko las. Zawsze będzie mógł uciec wykorzystując kilka swoich sztuczek. Spojrzał w górę chcąc ocenić drogę powietrzną, lecz i tam mgła spowijała konary drzew. Do tego ta jedna chwila nie uwagi spowodowała, że wystająca gałąź uderzyła go w głowę i zrzuciła z niedźwiedzia. Krasnolud spadł na ziemię.
Gleba była dość wilgotna, a zgniła ściółka świadczyła o braku światła padającego na ziemię. Graffen wstał, otrzepał się z niepotrzebnych śmieci ruszył na przód wyciągając rękę by pochwycić się za futro Muńka.
Jednak przeszedł pięć metrów i natrafił jedynie na pustkę. Zdziwiony nagłym zniknięciem miśka nie wiedział co począć. On gdzieś tu musiał być. Starał się wsłuchać w serce lasu, jednak nadal żaden dźwięk do niego nie doszedł.
Wtem strach wdarł się w jego serce. Nagły atak paniki prawie zwalił go z nóg. Był sam jak palec w lesie pełnym magii i przytłumiającym zmysły. Pierwsze co to spróbował użyć swych umiejętności by zlokalizować swego towarzysza. Niestety, nawet najprostsze sztuczki nie działały. No to teraz zląkł się nie na żarty. I choć na co dzień nie straszny był mu żaden zagajnik, puszcza czy dąbrowa to jednak nagłe zniknięcie wszystkich jego towarzyszy i ulotność jego magii wystraszyły go.
Postanowił się uspokoić. Dwa głębokie wdechy i liczenie do dziesięciu. Gdy to nie pomogło podszedł do jednego z drzew i przykucnął przy nim. Zamknął oczy, bo wzrok i tak go łudził, oraz wyciszył swe myśli. Wziął do ręki kilka zwiędłych liści i trąc je w dłoniach odmówił prostą modlitwę do boga lasów i żywiołów.
Kilka minut później wstał i ruszył ponownie w kierunku w którym sądził, ze szedł wcześniej.

Wtem ujrzał coś nie naturalnego. Ściana lasu przerzedziła się, a jej miejsce zastąpiły stare budowle kamienno-drewniane. Rośliny jednak toczyły tu zaciekłą batalię z kamieniem i ruinami o każdy żyzny skrawek gleby. A różnorodność była wielka. Większość z nich poznawał po łodygach, konarach, czy liściach, lecz cześć z nich była nawet jemu nie znana.
Jednak nie to przykuło jego uwagę. Na środku bruku, jak gdyby nic, spał sobie smacznie niedźwiedź. Muniek!
- Muniuś! Urwisie jeden! Czemuś na mnie nie zaczekał?! - podbiegł do śpiącego misia i przytulił go jak dziecko. Niedźwiadek tylko ziewną przeciągle i zaspanymi oczyma spojrzał na Graffena, po czym polizał go ozorem.
- Mrhuuuaaauu. Rrrrr... - mruknął niskim, basowym głosem.
- Taaak. Już cię nie zostawię samego. Nie bój się. To co? Idziemy pozwiedzać? - Muniek zerknął na niego, potem na miasto i znów na niego po czym z ociąganiem wstał.

Valder spojrzał raz jeszcze na miasto. Tym razem dostrzegł kulę światła imitującą słońce. Pomyślał o bliższym zbadaniu owego źródła światła, lecz jak na razie postanowił sobie odpuścić bliższe kontakty z prawdopodobnie ognistymi kulami. Może później. Jeszcze raz obejrzał się dookoła po czym z lekką niepewnością ruszył w stronę ruin.

W sumie to lżej mu było zwiedzać miasto zamieszkane prawdopodobnie jedynie przez insekty i nieumarłych niż przeludnioną stolicę imperium. I choć cisza ogarniająca to miejsce była przejmująca, nie zamienił by jej na zgiełk cywilizacji.

______
*Z angielskiego krasnolud
**Polski pierwowzór słowa krasnolud. "Krasnolud" jest neologizmem powstałem z krasnego ludka z dodatkiem utwardzenia słowa. Wcześniej stosowano krzat (nie mylić ze skrzatem) i karzeł.
*** również krasnolud
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 13-10-2010, 20:51   #3
 
Olian's Avatar
 
Reputacja: 1 Olian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skał
To wręcz nienaturalne jaki strach może wywołać sama tylko mgła – biały opar, który wziął w swe objęcia bezbronne miasto i leżący wokół las. Otaczająca białość; która swym oddechem przynosiła nie tylko przeszywający chłód, ale także zapach czającej się tam gdzieś w głębi śmierci, zmusiła centaura do myślenia.

Stojąc tak i wpatrując się w białawą, pustą parę, Cexeriel po raz pierwszy w swym żywocie obawiał się o swe życie, które kruche jest niczym szkło… i może zostać rozbite w każdej chwili. Pomimo, że wiele razy brał udział w przygodach, które ścierały się z tym drugim światem; ponoć lepszym, to ta zdaje się będzie tą najbardziej przerażającą i niemożliwą do ukończenia.

Ale ciekawość i wiara wygrała sprawę, przewyższyły strach i przerażenie. Lecz czy w tej wyprawie Cexeriel odnajdzie to czego szuka? czy zazna spokoju i zobaczy w końcu ludzkie miasto, za którym tak bardzo tęskni, chociaż nigdy w żadnych nie przebywał? – Tak wiele pytań, brak odpowiedzi.

Jednak nie tylko w centaurze rodziła się obawa – również Karch, wilczy towarzysz Cexeriela został pochłonięty przez to straszne uczucie. Centaur zareagował tak jak zawsze, mówiąc:
- Seere, ta ere hiise – Zdanie to wypowiedziane zostało w języku istot leśnych i oznaczało: „Spokojnie, to tylko mgła”. Lecz wilk nadal kulił się i stał blisko swego pana. Niewiarygodne jak strach potrafi ujarzmić dzikie zwierze, które normalnie odwagą się cechuje.

Po chwili cała zgraja szalonych śmiałków, zaczęła się posuwać do przodu. Centaur obserwując poruszającą się masę, zastanawiał się czy jeszcze kiedykolwiek ich zobaczy. Słyszał opowieści o tym miejscu – kto raz poddał się sile białego oparu, już nigdy nie powrócił. Na ten czas jednak, i Cexeriel ruszył z miejsca, a obok niego, tym samym tempem kroczył powoli Karch – było to niczym nie wyróżniające się zwierzę – naturalnych rozmiarów, naturalna szara sierść, gdzieniegdzie przegrywająca z bielą bądź kolorem nocy. Ale różnicę dało się zauważyć w zachowaniu wilka, który nie rzuci się na nikogo bez rozkazu swego pana; wyjątek jednak stanowi obrona centaura.


Gdy wszyscy już zostali otoczeni przez biały opar, przerażenie które kiełkowało w sercu centaura, teraz pokazało swój ogrom i wyszło na jaw. Chociaż był to odważny i pokaźnych rozmiarów przedstawiciel centaurów, to miejsce te posiadało specyficzną aurę, którą dało się wyczuć przy pierwszym kroku postawionym w tym przeklętym lesie.

Nagle, nie wiadomo jak, kilka osób znikło sprzed oczu Cexeriela. Przystanął momentalnie a wraz z nim wilk. A potem...

...potem stało się coś nadzwyczajnego i budzącego grozę. Przed centaurem wyrosło miasto – a może to centaur wyrósł obok drewnianych zabudowań? Nie zastanawiał się nad tym długowłosy centaur, odziany w wzmacnianą skórznie, na którego twarzy dało się zauważyć wieloletnią samotną wędrówkę przez świat - liczne blizny i zadrapania. Wzrostem przewyższał rasę ludzi, a nawet połorków. Mięśnie jego ciała zostały wyrzeźbione przez los który go spotkał - wydziedziczenie z rodu, śmierć przyjaciela i wiele innych przygód.

A teraz?
Szczęka otwarła się mu nieco, a powieki rozszerzyły się nieznacznie. Udało się – powiedział szeptem. Wtem po raz kolejny poczuł, delikatny dotyk znajomej sierści. Obrócił się natychmiast i uśmiechnął się nieznacznie, mówiąc:
- Ambirre, serotte de morre („wybacz, zapomniałem o tobie”). Zniżył się do poziomu wiernego towarzysza i poklepał go po grzbiecie.
Potem podniósł tułów i rozglądał się po okolicy, podziwiając drewniane budynki nasączone mgłą. Czy tak wygląda każde miasto ludzi – zbudowane z drewna, nietrwałe i spróchniałe? Wiele to dało do myślenia centaurowi, ale pojawiła się kula światła, która o dziwo nie przerażała Cexeriela, a raczej ciekawiła.

Szybko więc zaczął biec w jej kierunku, ile sił w nogach, tupiąc kopytami o kamienne bryły wystające z ziemi.
Miasto było monotonne i puste – nie tego oczekiwał po ludzkich miejscowościach, o których tyle słyszał od swego ludzkiego przyjaciela.
Jednak nie miał zamiaru zawracać i szukać wyjścia z białej pułapki. Kula światła była niczym hipnotyzujący amulet, który prowadzony przez rękę hipnotyzera mami cel i nie pozwala o nim zapomnieć.
 

Ostatnio edytowane przez Olian : 14-10-2010 o 14:18.
Olian jest offline  
Stary 15-10-2010, 17:08   #4
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
Miarowe stukanie wyrwało Gabriela z pijackiej drzemki. Rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem próbując z lokalizować źródło hałasu. Głowa ciążyła a próba podniesienia się zaowocowała bólem i zawrotami. Sięgał w miejsce gdzie zwykł zostawiać butelkę leczącą porannego kaca. Gdy owej nie znalazł rozejrzał się nieco przytomniej, przy stole w rogu izby siedział Onyks i bawił się pustym kubkiem wywołując tym samym miarowy stukot.
- Dawniej obudził bym cię tylko uchylając drzwi - uśmiechnął się ciepło po czym wypełnił kubek szkarłatnym płynem. Podniósł się i usiadł na rogu łóżka wyciągając kubek z trunkiem w stronę Gabriela. Ten niepewnie wyciągnął rękę i chwyciwszy pojemnik zaczął powolnymi łykami opróżniać zawartość.
- Mów - wyszeptał Gabriel.
- Przyjechałem ci powiedzieć że mógłbyś już do nas wrócić, uspokoiło się ostatnio i choć nie jest to, to samo miasto które znałeś to Twoja pomoc może okazać się nieoceniona w zaprowadzeniu porządku. Poza tym wszyscy się już zdążyliśmy stęsknić za tobą. - na te słowa Gabriel podniósł wzrok i spojrzał pytająco na Onyksa, ten westchnął i poklepał pijącego po ramieniu po czym wstał.
- Nie było by mnie tutaj gdybym nie był pewny że jestem w stanie zapewnić wam bezpieczeństwo ale zanim to nastąpi musisz wyświadczyć mi przysługę. Na zewnątrz czeka elf który szuka takich specjalistów jak ty, pojedziesz z nim i zadbasz żeby był zadowolony z naszych usług. A potem spokojnie wrócisz do mnie o wszystkim zameldować. Nie zawiedź mnie Gabrielu.

Człowiek mocno wciągnął powietrze, oprócz woni kilkunastu współtowarzyszy wyczuwał zapach mokrej ściółki, słodkiej żywicy i chyba perfum. Dziś po raz pierwszy miał okazję ujrzeć wszystkich z którymi przyjdzie mu podróżować i od których to będzie zależało jego życie. Chyba najbardziej jego uwagę przykuł centaur. Nie na długo bo elf właśnie szykował przemówienie. Następne z tych których wysłuchiwał już setki razy. Uśmiech sam wpełzł na jego usta. Dotknął dłonią mokrego liścia, zerwał go, zmiął i zaciągnął się zapachem. Nie umknęły mu spojrzenia jednej czy dwóch osób, nie obchodziło go to bo oto znów czuł wyzwanie. Podniósł się i ruszył z pozostałymi, a gdy mgła owijała go czuł tylko podniecenie. Nie minęło pięć minut gdy stracił wszystkich z oczu a nawet nawoływania nie dawały rezultatu. Parł do przodu bo to był jedyny kierunek w którym mógł podążać.

Czuł się trochę zakłopotany gdy znów zaczął rozpoznawać kształty i nieco zaskoczony gdy okazało się że tuż obok niego stoi inny członek ekipy, poza tym byli sami a przed nimi rozpościerała się panorama zrujnowanego miasta w znacznym stopniu już opanowago przez żywioł natury. Mniej więcej w centralnym punkcie ruin unosiła się kula światła. Na tyle silnego by oświetlić okolicę. Pasma mgły otulające jeszcze przed chwilą Gabriela wtopiły się w mleczno-białą ścianę która znajdowała się tuż za jego plecami. Pożegnał kochankę która jeszcze przed chwilą tuliła go do siebie i skupił wzrok na mężczyźnie który w ciszy i pełnym skupieniu lustrował okolicę. Osobnik ten poza niamałym wzrostem nie wyróżniał się niczym szczególnym. Czarno-brązowe ubranie podróżne całkiem jeszcze nowe za które musiał pewnie zapłacić kilka dodatkowych monet krawcowi, dwie sztuki broni dobrej jakości: sztylet za cholewą buta i lekka kusza na plecach a zapewne przynajmniej jedna z nich magiczna oraz wypchana torba podróżna. Wyglądał w miarę normalnie no może oprócz kamienia Ioun unoszącego się wokół jego głowy i maski na usta i nos z białego materiału w tej chwili opuszczonej na szyję. Gabriel oceniał go pod względem ewentualnego zagrożenia ale uśmiechnął się sam do siebie i pokręcił głową z nie dowierzaniem że stare nawyki tak mocno są w nim zakorzenione.
- Straciliśmy dowódcę, albo jest martwy albo został w lesie. - czarnowłosy osobnik wyjął jakąś książeczkę i zaczął coś skrzętnie notować równocześnie mamrocząc coś pod nosem wyraźnie zafascynowany kulą światła. To nagłe stwierdzenie zaskoczyło już po raz drugi tego samego dnia Gabriela, nie nawykł do tego by odbierano mu inicjatywę, przeklinał się w duchu za swoją nierozwagę.
- Myślę że żyje, myślę że wszyscy żyją tylko tak jak i my zgubili się we mgle. Wybacz gdzie moje maniery, nazywam się Gabriel. - wyciągnął dłoń w kierunku nieznajomego i musiał chwilę odczekać zanim tamten, zaskoczony jego głosem uścisnął prawicę.
- Profesor. Możesz mnie nazywać Profesorem. Nie sądzę jednak, by wszystko było z nim w porządku. Owszem, niektórzy tak jak my zgubili się we mgle, chociażby krasnolud jednak on jeden z niej nie zdołał jeszcze wyjść. Dlatego wnioskuję, że albo nie żyje albo nie może się z niej wydostać. - Profesor najwyraźniej już tracił zainteresowanie bo jego wzrok co chwilę kierował się w kierunku kuli.
- Mówisz o tym zielonowsłosym krasnoludzie? To nie ma dla nas znaczenia tak naprawdę teraz, prawda? Możemy wręcz uznać ze cel misji nadal obowiązuje, jeśli masz tutaj jakieś inne zadanie do wykonania może nawet będę Ci w stanie pomoc. Ale póki co proponuję usunąć się z widoku i udać w bardziej zaciszne miejsce, mniej więcej w kierunku kuli. Z ciekawości gdyby doszło do walki jaką taktykę zwykle przyjmujesz? - Gabriel przykucnął rozglądając się i oceniając która z tras zapewni im jak najwięcej kryjówek. Starał się nie spuszczać wzroku z nowo poznanego ale tamten wydawał się równie łatwo tracić skupienie na konwersacji próbując widocznie wrócić z powrotem do analizy kuli.
- Walki? Jestem naukowcem, a nie wojownikiem. Uznałem, że informacja o zaginięciu dowódcy może cię zainteresować, bo mnie osobiście nieco zaniepokoiła. Jednak zgadzam się, że powinniśmy wyruszyć w stronę kuli, bardzo mnie ciekawi na jakiej zasadzie działa. Przekażę krasnoludowi by również się tam udał, on jest od walki a nie ja. -
- To jest nas dwóch widzę, moja taktyka to uciekaj dopóki cię nie przestaną gonić. - uśmiechnął się przy tym, jak do dobrego żartu. - Pozwól w takim razie ze ja poprowadzę, proszę cię również abyś zachował ciszę w miarę możliwości a jeśli coś zauważysz pociągnij mnie za ramię, również jeśli będziesz się chciał zatrzymać, niebezpieczeństwo szarp i spieprzamy, zgoda? - Gabriel uśmiechnął się ciepło do Profesora nie wiadomo już który raz podczas tej krótkiej rozmowy. Podał mu również kawałek nici z pętelką na końcu której końce obydwaj zawiązali sobie na nadgarstkach. Po czym ruszyli w kierunku ruin.
- Zajmujesz się magią? Wolę wiedzieć jeśli natkniemy się na coś co będzie mogło cię zainteresować. - Profesor zastanowił się chwilę zanim odpowiedział.
- Zajmuję się prowadzeniem badań, ale owszem, magia jest jednym z narzędzi które wykorzystuję do tego celu. Nie oznacza to jednak że znam się na magii destruktywnej, preferowanej przez tak wielu niezbyt rozsądnych magów. - po chwili milczenia dodał.
- Krasnolud jest sam, pozostali najwyraźniej zostali również odseparowani od siebie. -
Podeszwy ich butów stukały o popękany bruk, choć trawa i piach w większości pokrywały podłoże Gabriel zastanawiał się jak ten magik poradzi sobie ze skradaniem. W ogóle zaczynał nabierać wątpliwości czy powinni się ruszać z miejsca i maszerować bez wsparcia w nieznane. Potrzebują reszty ekipy jeśli chcą stąd wyjść.
- Jeszcze jedno, potrafisz może wystrzelić w niebo coś co potrafili by zobaczyć inni? Tak myślę że przed samą kulą warto by było zebrać wszystkich pozostałych do kupy i w ukryciu oczekiwać na nich, na wypadek gdyby miejscowi zechcieli się do nas przyłączyć, powiedz proszę krasnoludowi jeśli możesz żeby wypatrywał pozostałych członków wyprawy. - już tylko kilkadziesiąt kroków dzieliło ich od pierwszych zabudowań.
- Nie, nie potrafię. Zaklęcia którymi dysponuję mają to do siebie, że nie są widowiskowymi sztuczkami. Sądzę jednak że to i lepiej, bo nie zdradzimy swojej pozycji nikomu niepowołanemu. Nie czuję się na siłach jeśli chodzi o starcie z kimkolwiek, a skoro twierdzisz że i ty nie jesteś zbyt silny w walce... - tak powiedziałem poprawił go w myślach Gabriel, ale nie uprzedzajmy faktów może walki unikniemy a ja już się o to postaram. Ciało nieświadomie samo powoli zaczęło dopasowywać się do bezszelestnej wędrówki, gdy oczy szukały możliwych niebezpieczeństw którymi mogło okazać się wszystko. Powoli krok za krokiem zagłębiali się w labirynt opuszczonego miasta.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day

Ostatnio edytowane przez Uzuu : 15-10-2010 o 17:15.
Uzuu jest offline  
Stary 15-10-2010, 22:53   #5
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
O nie, tak być nie może. Jak oni w ogóle ŚMIELI mu zrobić coś takiego! JEMU! Temu, którego już za czasów spędzonych w akademii magów nazywano geniuszem! Przecież to dzięki niemu akademia zyskała tą sławę, o jego wizytę i gościnny wykład zabiegały najwspanialsze uczelnie świata. Nikt spośród żyjących nie wniósł do świata nauki tyle, co on. A co z tego miał? Odebrali mu wszystko… Jego sławę, jego dobre imię, fundusze, stanowisko a na końcu wygnali go z kraju! Przeklęci zawistnicy! O, jak on ich nienawidził… Zazdrościli mu od dawna, gdyż to co jemu przychodziło łatwo oni musieli osiągać przez lata ciężkiej pracy. Najpewniej planowali to przez lata, od tak dawna chcąc odebrać mu to co zdobył dzięki swojemu umysłowi. Wybrali również perfekcyjny moment by uderzyć, gdy jego najwspanialsze odkrycie wchodziło właśnie w ostatni etap i już tylko godziny dzieliły go od osiągnięcia sukcesu. Byłoby to coś, co zrewolucjonizowałoby świat, pozwoliło pokonać prymitywne ograniczenie materii i wznieść się umysłom ludzkim na wyżyny. Nastąpiłby złoty wiek ludzkości a jego imię po kres czasu byłoby nieśmiertelne…

A oni śmieli nazwać go SZALEŃCEM!

Powstrzymali go w ostatniej chwili i zniszczyli jego dzieło, nie chcąc by kiedykolwiek ujrzało światło dzienne. Następnie ukartowali wszystko w taki sposób, by wyglądało jakby to on zwariował. Jak każdy prawdziwy naukowiec niczego nie cenił tak bardzo jak swojego nazwiska i swojego dorobku naukowego, a oni mu odebrali jedno i drugie. Nikt już nie kojarzył jego nazwiska z wybitnymi dziełami których był autorem i z których wciąż uczyło się wiele osób, ale z groźnym szaleńcem którego tylko cudem udało się powstrzymać. Niewiele brakowało a zostałby skazany na śmierć, jednak z uwagi na jego wcześniejsze dokonania wyrok został złagodzony na wygnanie. Oj, nie było to w smak wszystkim tym zawistnym którzy rozumieli, że nie zostawi tego w ten sposób. Pewnego dnia zemści się na nich wszystkich, odzyska swoją sławę i jeszcze raz rozpocznie prace nad swoim najwspanialszym dziełem

Nie mógł już jednak występować pod swoim dawnym nazwiskiem, by ludzie nie kojarzyli go z kłamstwami rozpowiadanymi na jego temat. Nie potrafił się jednak do końca rozstać ze swoją przeszłością dlatego zamiast przybrać nową, fałszywą tożsamość przedstawiał się samym tytułem naukowym. Tak będzie do dnia w którym uda mu się odbudować swoją naukową sławę. O tak… już widział jak przyjdą go przepraszać i błagać by wrócił ponownie na ich uczelnię, a on uśmiechnie się i powie, że prześle odpowiedź w najbliższym czasie. Oczywiście, będzie udawał że się wacha jednak wybaczy im – kochał akademię w której najpierw przez wiele lat uczył się jak patrzeć na świat, a potem przez wiele lat wykładał przekazując cząstkę swojej wiedzy młodym adeptom magii. Wtedy ci wszyscy zawistni będą musieli przyznać mu rację i to ich sława w naukowym świecie umrze raz na zawsze. On będzie pamiętany przez wiele pokoleń, podczas gdy oni odejdą w zapomnienie…

Jeszcze zobaczą, kto będzie górą!

***

,,…i dlatego właśnie podejmuję wyprawę do Zimnej Puszczy, gdyż wyjaśnienie i opisanie w naukowy sposób wszystkiego co tam zastanę pozwoli mi na rozwianie zabobonów jakie na temat tego miejsca można usłyszeć wśród prostego ludu. Jeżeli faktycznie działa tam magia która dotychczas nie była w powszechnym użyciu poczuwam się w obowiązku do dokładnego jej przeanalizowania i w miarę możliwości przygotowania do użytku przez innych magów…”

Profesor przerwał pisanie i zamyślił się na chwilę. Ciekawiło go co zastanie w lesie a towarzystwo krasnoluda zapewniało mu bezpieczeństwo w razie natknięcia się na jakieś dzikie zwierzęta lub jakiekolwiek inne zagrożenie które można było rozwiązać brutalną siłą. Jednak w jaki sposób powinien udokumentować całą wyprawę? Jako pamiętnik czy jako naukową rozprawę? I czy na pewno znajdzie w nim coś wystarczająco niezwykłego by pozwoliło mu to odbudować choć część jego naukowej sławy? Z zamyślenia wyrwał go głos krasnoluda

- Profesorku, zbieramy się

Profesor schował przybory pisarskie, zwinął zwój i schował go do tuby, a następnie wstał. Nie widać było po nim, że dopiero co odbył daleką podróż, wyglądał na pełnego siły mimo, że nie był już bardzo młody - nie było to dziwne, w swojej karierze odbywał wiele odległych podróży także w miejsca niebezpieczne. Niejednokrotnie z drużyną wynajętych poszukiwaczy przygód przeszukiwał stare grobowce, labirynty czy ruiny dawno już zapomnianych miast w poszukiwaniu ukrytych w nich ksiąg, artefaktów lub zwojów z zaklęciami. Dlatego wyprawa do Zimnej Puszczy, choć zdawał sobie sprawę z tego, że może być niebezpieczna nie napawała go lękiem. Mając u boku drużynę która zajmie się walką będzie mógł skoncentrować się na zgromadzeniu jak największej ilości danych, a to właśnie mu chodziło. Musiał w końcu odbudować swój autorytet i dopiero wtedy gdy ponownie zdobędzie sławę i będzie mógł korzystać z zasobów różnych placówek naukowych, dopiero gdy dzięki temu uda mu się doprowadzić badania do końca – wtedy i tylko wtedy odkryje swoją prawdziwą tożsamość. A wszyscy ci, którzy kiedyś z zawiści okrzyknęli go szaleńcem będą musieli publicznie przyznać mu rację. Zemsta będzie jego!

Widział już, że pozostali zebrali się na skraju lasu. Dość nietypowa zbieranina, musiał przyznać ale i dziwniejsze drużyny poszukiwaczy przygód zatrudniał. Liczyło się tylko, by potrafili zapewnić mu bezpieczeństwo w trakcie wyprawy, a to że po śmierci być może znajdą dodatkowe zastosowanie… to osobny rozdział historii. Profesor po prostu nienawidził sytuacji, w których coś się marnowało, a dokładna sekcja zwłok takiego na przykład centaura mogłaby dostarczyć mu wielu nowych informacji. Najbardziej ciekawiło go na ile organizm tej istoty podobny jest do innych humanoidów a ile do konia. Każde ciało wewnątrz było niczym księga, w której zapisana była historia życia – a przebadanie i opisanie go dla potomnych gwarantowało przecież częściową nieśmiertelność, bo choć zwłoki już dawno się rozłożą to osoba do której należała żyć będzie w pamięci innych. Los godny pozazdroszczenia!

Profesor był mężczyzną zbliżającym się już do czterdziestki, choć oceniając go po wyglądzie nikt nie dałby mu więcej niż trzydziestu lat. Poruszał się energicznie, widać było że nieobce mu są dalekie podróże i niewygody, choć uważna osoba widząc jego dłonie mogła śmiało stwierdzić, że nigdy nie zajmował się pracą fizyczną. Był dość wysoki, miał prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu i był przeciętnej postury. W dobrze dopasowanym podróżnym ubraniu, z kuszą przytroczoną do plecaka i sztyletem w cholewie buta sprawiał bardziej wrażenie poszukiwacza przygód niż naukowca. Jednak takie atrybuty jak kilka tub wypchane zwojami czy pokaźny zestaw przyrządów badawczych pozwalały się domyślić jego prawdziwej natury

Gdy tylko zagłębili się między drzewa i wszechobecna mgła otoczyła ich ze wszystkich stron profesor stwierdził coś niepokojącego – magia wiążąca jego umysł z umysłem krasnoluda i dowódcy wyprawy przestała działać. Najwyraźniej działało tu silne pole antymagi, jednak gdy magia nie wracała pomimo przejścia sporego dystansu doszedł do wniosku, że jak na zwykły czar jego obszar jest zbyt duży. Zastanawiał się jakich czarów użyto w tym celu. Spróbował przeanalizować wszystko co wiedział o antymagii, zarówno tej pochodzącej z pierwszej sfery materialnej jak i o tej która mogła mieć swoje źródło w innych sferach. Jedynym co przychodziło mu na myśl to wpływ niektórych planów niematerialnych, które na swoim obszarze negowały wszelką magię. Napisał nawet kiedyś na ich temat pracę, jednak nie nadawały się na obiekt poważnych badań ze względu na wyjątkowo trudny i czasochłonny dostęp oraz konieczność użycia zaawansowanej magii, a korzyści z ich eksploracji były znikome. Stworzenie jednak tak ogromnego, stabilnego portalu wyglądającego jak las wymagałoby magii przekraczającej możliwości śmiertelników – choć zapewne jego mentor byłby w stanie coś takiego zrobić, to jednak wątpił by było to jego dzieło. Co zatem mogło to oznaczać?

Gdy w końcu udało mu się opuścić obszar zajęty przez mgłę i dotarł najwyraźniej do obrzeży miasta, pochłoniętego niegdyś przez puszczę. Miejsce to wyglądało na kompletnie opuszczone a natura powoli odzyskiwała niegdyś przekształcony przez człowieka obszar. Jedynym źródłem światła była unosząca się nad miastem kula, a Profesor sam przed sobą musiał przyznać że był to naprawdę wspaniały przykład wykorzystania magii. Mógł to być jakiś efekt utrwalonego czaru świetlnego, ale nie mógł mieć pewności jeśli nie znajdzie się bliżej. Dziwnym było, że rośliny były tutaj zdolne do życia bez dopływu promieni słonecznych i wody deszczowej. Czyżby światło które dawała ta kula było w stanie zapewnić roślinom możliwość przeprowadzania fotosyntezy? A jeśli tak to skąd brały one konieczną wodę, skoro rośliny tworzące ,,sklepienie” wyglądały na takie, które nie przepuszczą nawet odrobiny deszczu do środka? Wiedział co prawda o czarach druidów które mogło pomóc roślinom we wzroście jednak to oznaczałoby, że miejsce nie jest tak wymarłe jak mogłoby się wydawać. Dodatkowo martwiło go nieco, bo choć odzyskał więź umysłową z krasnoludem to niestety nie udało się jej odnowić z elfim dowódcą wyprawy. Czy nie mógł się wydostać z negującej działanie mgły czy już nie żył? Rzucił nawet uwagę na ten temat pod nosem, jak to miał w zwyczaju czynić i ku swojemu zaskoczeniu usłyszał odpowiedź. Okazało się, że na swoje szczęście nie jest sam. Jego towarzyszem okazał się niejaki Gabriel i choć Profesor nie do końca był w stanie skoncentrować się na rozmowie gdyż zajęty był szkicowaniem świetlistej kuli i notowaniem swoich hipotez na temat magii za sprawą której mogła zostać stworzona to jednak zdołał zapamiętać imię swojego rozmówcy, przynajmniej na jakiś czas. Miał taki problem, że choć naukowcem był wybitnym ciągle miał problemy z zapamiętywaniem imion i przypisywaniem ich do konkretnych osób.

W trakcie rozmowy doszedł do kolejnego interesującego wniosku. Uznając że otaczająca go mgła może być nośnikiem zaklęcia wydobył ze swojej torby badacza próbówkę i zebrać nieco mgły by poddać ją analizie za pomocą magii. Jakie było jego zdziwienie, że schwytana do probówki mgła momentalnie skrystalizowała a następnie zmieniła się w wielokolorowy płyn a ostatecznie wyparowała nim zdążyłby rzucić jakiekolwiek zaklęcie. Pomimo swojego dość dużego doświadczenia z zakresu nietypowych zjawisk magicznych Profesor nie miał pewności co może to oznaczać. Miał dwie, dość prawdopodobne hipotezy – pierwsza z nich mówiła, że mgła jest po prostu wizualizacją utrwalonego zaklęcia antymagii rozłożonego na tak duży obszar, natomiast druga zakładała że to właśnie pole antymagii podtrzymuje istnienie tajemniczej mgły, która po wyniesieniu poza obszar działania zaklęcia przybiera swoją naturalną formę. Co prawda miał jeszcze kilka hipotez roboczych, jedna nawet zakładała nawet że mgła może być jakimś typem świadomego bytu, najpewniej z innego planu, jednak tymczasem odsunął je na dalszy plan uznając za mniej prawdopodobne.

Wraz z Gabrielem ustalili, że udadzą się w stronę świetlistej kuli i taką samą informację przekazał krasnoludowi. Zdawał sobie sprawę, że dwarf nie przepadał za czarnoskórymi ze względu na swoją przeszłość, jednak ustalili że niezależnie od tego kogo z ekspedycji spotkają przekażą im informację by oni również udali się w stronę kuli. Poza tym, że była to doskonały punkt orientacyjny to dodatkowo dzięki temu być może będzie miał okazję dokładniej ją zbadać
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Blacker : 15-10-2010 o 22:57.
Blacker jest offline  
Stary 17-10-2010, 13:20   #6
 
SmartCheetah's Avatar
 
Reputacja: 1 SmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłość
Xun wylądował na schodach wyjątkowo zgrabnie, jak gdyby spodziewając się zbliżającego upadku. Zwinnymi, szczupłymi palcami przesunął wzdłuż spróchniałego drewna, upewniając się czy to co widzi aby napewno nie jest jakąś iluzją.

- Cholerna magia. - Syknął ktoś kogo Xun doskonale rozumiał. Język Illythirii, a niewielu poza drowami się takowym posługiwało. Instynktownie spojrzał w stronę z którego go usłyszał. Stała tam jakaś kobieca postać na którą miał przyjemność patrzeć jedynie przez parę chwil zanim całkiem zniknęła z jego pola widzenia. Zmarszczył cienkie, białe brwi i mruknął tylko coś pod nosem. Coś co brzmiało całkiem jak mało kulturalna, przepełniona jadem typowym dla drowów wersja “Widziałem Cię, kimkolwiek jesteś”. Niestety miał zbyt mało czasu by się jej przyjrzeć. Miała rację - cholerna magia.

Drow był średniego wzrostu, dość szczupłym osobnikiem - co widać było nawet pomimo grubego, czarnego, okrywającego większość jego sylwetki płaszcza. Wysokie lekkie buty zachowane były w barwach czerni i ozdobione srebrzystymi pajęczynami rozchodzącymi się od połowy stóp aż do końca ichniejszych cholew. Ich czuby zdawały się być specjalnie wzmacniane, całkiem na modłę kopiącego mnicha. Widoczna spod czerni płaszcza była też część spodni. Na tych zabrakło jakichkolwiek zdobień, jednak wydawały się być wyjątkowo luźne i nie ograniczające ruchów mnicha. Wykonane były z delikatnego materiału który nie wydawał z siebie żadnych dźwięków w razie tarcia. Tors był starannie zasłonięty srebrzystymi zapięciami jakie utrzymywały płaszcz na miejscu. Dłonie drowa, wystające z długich, nieco workowatych rękawów - były szczególnie czarne. Bystre oko mogło stwierdzić że nawet ciemniejsze od samej mahoniowej skóry. Głęboki kaptur, mimo iż nasunięty na głowę - nie zasłaniał surowych rysów twarzy i pozbawionych emocji, niewielkich ust. Szczupła i podłużna twarz, podkreślona wystającymi kościami policzkowymi na myśl przywoływała delikatne porcelanowe laleczki nie posiadające żadnej skazy. Skóra i cera drowa faktycznie była wyjątkowo zadbana i równomiernie rozłożona na czaszce. Obrazu dopełniały mlecznobiałe oczy, pozbawione tęczówek czy czegokolwiek innego. To one nadawały “lalaczkowatej” twarzy tego...straszliwego wyrazu.

Straciwszy drowkę z oczu, wyprostował się rozglądając po zatęchłej i dość nietypowej okolicy. Ostatecznie jednak wzrok zawiesił na źródle światła które panowało nad okolicą.

-Ta magia... jakkolwiek nie cholerna, to wyjątkowo potężna. I to mnie niepokoi...

Oparł ręce na biodrach, obserwując tak kulę. Plecami zaś odwrócił się do postaci która postanowiła się mu nie ujawniać. Wyraźnie poszanował ten wybór, nie próbując zaspokoić ciekawości. W końcu nie tego go uczyli w zakonie.

Niedługo później uszu drowa doszedł dzwięk charakterystyczny dla otwierających się drzwi. Wiedział "kto" zagląda do środka, mimo że do końca nie miał pojęcia kim tak naprawdę ta istota była. Tak czy inaczej, utwierdził się tylko w przekonaniu że znikająca postać trzyma jego stronę i nie ma zamiaru poderżnąć mu gardła. Zsunąwszy wzrok z jaskrawej kuli odwrócił się frontem do budowli, zaglądając do wnętrza poprzez uchylone drzwi. Ograniczone pole widzenia dało mu wgląd jedynie na pustkę jaka panowała w tym pokoju.

Wygląda na to że dużo się tutaj nauczysz, Maevir. To miejsce jest doskonałe do nauki. Jest tu to coś czego szukałeś...

Drow uśmiechnął się kącikami ust podejmując decyzję wspięcia się na dach budynku przy którym się znajdował. Był specyficzny i nigdy nie używał najbardziej przewidywalnych ścieżek. Poza tym z wysokości miał lepszy wgląd na okolicę. Wspinaczka w jego wykonaniu wyjątkowo przypominała tą jaką uprawiały pajęczaki i tym samym nie kosztowała go jakichkolwiek nakładów siły. Wybierając jakiś pewny, trwale wyglądający gzyms - ruszył ostrożnie w kierunku światła, przeskakując zwinnie z budynku na budynek.



Obserwował przy tym czujnie otoczenie, zatrzymując się co parę kroków. W końcu wypatrzenie jakiejś innej żywej duszy mogło mu niebywale pomóc. A jak nie żywej duszy, to chociażby jakiejś podpowiedzi do tej skomplikowanej zagadki.
 
__________________
Don’t call me your brother
’cause I ain’t your fucking brother
We fell from different cunts
And your skins an ugly color!
SmartCheetah jest offline  
Stary 17-10-2010, 22:59   #7
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Droga w nieznane, około tydzień wcześniej



Stary drewniany wóz toczył się powoli, ciągnięty przez dwie szkapy bo ciężko było nazwać te wychudłe konie inaczej. Był to już któryś z kolei dzień ich podróży do celu, którego to Verna mimo jej próśb nie chciała zdradzić. Drowka znała ją bardzo słabo mimo iż podróżowały przez kilka ładnych miesięcy razem, ku przeznaczeniu które owiane było tajemnicą. Lairiel Do’viir bo tak na imię miała mroczna elfka nabierała coraz to większych obaw co do całej tej wyprawy. Czemu matka kazała jej opuścić rodzinne podziemne miasto i bez podawania konkretów wyruszyć z ludzką kobietą? Może chciała się jej pozbyć? Znudzenie nieustanną wędrówką powoli ustępowało podnieceniu gdyż pora roku prawie zatoczyła pełen okrąg od momentu gdy jej oczy pierwszy raz ujrzały słońce. I choć pierwsze jego ujrzenie przeżyła bardzo boleśnie, myśląc że to już koniec i krzycząc z ziemi że straciła wzrok, świat zewnętrzny nie licząc jaskrawej bijącej w oczy kuli światła zdawał się być bardzo ciekawy. Teraz po roku zbliżała się do celu swojej podróży, a może celu Verny?
Jej mama była kapłanką domu Do’viir, miała władzę, siłę i swoje nieznane nikomu plany. Przeciwstawienie się woli matki byłoby wyrokiem śmierci i chociaż zawsze się jej słuchała ta nigdy tego nie doceniała. Powodem była niechęć córki do Pajęczej Bogini – Lolth, a za sprawą tego całkowita niechęć i do wszelkiej próby przekonania jej do drogi kapłaństwa. Zamiast tego dziewczyna uciekła w przeciwnym kierunku, ćwicząc ciało i dochodząc do perfekcji w akrobacji. Verna zaś była typową wojowniczką, choć doświadczoną przez życie i strasznie poważną. Kruczoczarne włosy, sylwetka dwa razy większa od elfki i jeszcze na dodatek sporo blizn na ciele. Okazała się mało przyjazna, jakby to co robiła było dla niej karą. Opiekowała się drowką, zachowując pewien dystans. Obu kobietom to pasowało. Zazwyczaj jechały same, konno jednak na jednym zwierzęciu gdyż Lairiel ni jak nie mogła przywyknąć z początku do tego zwierzęcia którego przecież w podmroku nie było. Widząc klacz mrużyła nerwowo oczy i obdarzała ją nieufnym spojrzeniem jakby ta miała zaraz odgryźć jej rękę. Czemu tym razem jechały wozem? Elfka nie miała pojęcia. W jej głowie krążyły myśli o ucieczce jednak nigdy do niej nie doszło. Na powierzchni była zagubiona niczym mała dziewczynka, nie wiedziała ani gdzie mogłaby uciec, ani co dalej. Jedzenie i picie zapewniała jej Verna która nigdy nie pozwoliła jej wejść do żadnej z wiosek mówiąc dosłownie „Taką jak ty zabiją tu gdy tylko zobaczą, w najlepszym wypadku zgwałcą. Twoja rasa nie jest mile widziana na powierzchni tego świata”.
Mimo to z każdym dniem poza domem, Lairiel czuła się coraz lepiej. Każdy kolejny uczył jej czegoś nowego, a podziemne miasto, jej ojczysty dom coraz mniej kusił powrotem. Gdyby jeszcze mogła być niezależna. Odciąć się od swojej matki, Verny i... poznawać ten pełen dziwactw niespotykanych pod ziemią świat!

Rozmyślała o tym cały czas gdy tak jechali, milcząc i spoglądając zza kaptura na coraz gęstsze drzewa, kwiaty i rośliny. Wzrokiem szukając dotąd nie znanych zwierząt i nasłuchując pisku ptaków. Siedziała z tyłu razem z Verną, na przedzie zaś za pomocą lejc kierował stary, siwy, opłacony przewoźnik, lekko capiący potem do którego Lairiel zdążyła się już właśnie z tego powodu zniechęcić. Obok zaś siedział drugi, całkiem młody mężczyzna o blond włosach, zdawało się że syn woźnicy.
Wcześniej bardzo zainteresowany był obiema przewożonymi kobietami, jednak miecz Verny kazał mu się za siebie nie oglądać. Taka już była, tak samo ostra. Nie pozwalała Lairiel ani się odzywać w towarzystwie innych, ani wychylać choćby trochę nosa spod kaptura. W pewnym momencie jednak i Verna znudzona ciszą podczas wielogodzinnej podróży odezwała się.

- Młody, zagraj nam coś nim umrzemy tu z nudów.

Prawie warknęła wojowniczka dotykając ramienia chłopaka obok woźnicy. Ten zaś najwyraźniej poczuł się wyjątkowo niezręcznie jakby ta dłoń miała zaraz wydrzeć mu kawałek skóry z pleców. Lairiel uniosła nieco wzrok, co dostrzegł i chłopak zerkając niby przypadkiem pod kaptur tajemniczej pasażerki której ciało, nawet okryte płaszczem sprawiało że nagle stawał się żywszy. Nim jednak zdążył zaspokoić swoją ciekawość dostał po łbie od Verny.

- Au! Za co?!

- Nie oglądaj się!

Chłopak sięgnął po gitarę, przez chwilę strojąc ją. Po czym jego dłonie ruszyły delikatnie, a muzyka rozbrzmiała w mroku wieczoru skrywającego leśny trakt dookoła nich.




.


Lairiel słuchała piosenki jak zahipnotyzowana, a jej słowa rozbijały się w głowie niczym echem. Z jednej strony drowka zawsze miała słabość do sztuki i piękna, z drugiej zaś od pewnego czasu jej myśli krążyły wokół jej własnego życia, wolności i przyszłości. Cały czas była bardziej ciekawa niż powinna i czuła się niespełniona. Każdy dzień na powierzchni uświadamiał ją że jej egzystencja w ojczystym Guallidurt ograniczała ją i że to nie tego w życiu szuka. Być może była po prostu słabo przywiązana do własnego domu i życia jakie kręciło się wokół dominacji.
W pewnej chwili Lairiel poczuła coś co rozpaliło jej ogień w duszy. Nagle poczuła się... wolna. Choć cały czas pod uważnym okiem Verny i wciąż niezbyt zaradna, a jednak ta myśl była jakby iskrą która odmieniła jej sposób patrzenia na świat. Świat który chciała poznawać i do którego chciała się dostosować. Myśli o powrocie do podmroku odeszły zupełnie w niepamięć, a serce zbuntowało się przeciw woli jej matki. Pytaniem było jak poradzić sobie w tym obcym świecie, zupełnie go nie znając? Dłoń jej rodzicielki zdawała się cały czas za nią podążać i choć w duchu narodził się bunt to póki co musiała stłumić swoje uczucia. Nie była gotowa by uciec od wyznaczonej jej przyszłości i zacząć tworzyć ją sama. Jeszcze nie.

Gitara ucichła, a ciszę nocną zagłuszały jedynie świerszcze i... delikatne oklaski małych, otulonych rękawicami dłoni drowki, za co Verna wyraźnie skarciła ją spojrzeniem. Jej jednak nic to nie obchodziło, przerwała dopiero gdy wojowniczka złożyła jej dłonie na kolana. Na twarzy Lairiel wymalował się złowrogi grymas, położyła się na boku i zebrała do snu nucąc pod nosem tekst piosenki.

- A mury runą, runą, runą

- I pogrzebią stary świat...




Skraj Zimnej Puszczy, czasy obecne.



Niemal roczna wędrówka dobiegła wreszcie końca i obie kobiety znalazły się niedaleko obozu śmiałków którzy zjechali ze wszystkich stron świata by rozwikłać zagadkę przeklętego lasu. Nie były już na wozie. Od dwóch dni szły pieszo, a sypiały w namiocie który targała ze sobą Verna. W międzyczasie opowiedziała Lairiel o Aronie i jego klątwie. Drowka patrzyła na to z przymrużeniem oka, legendy legendami lecz nie wiedziała jeszcze jaką rolę ma odegrać w tym całym przedstawieniu. W pewnym momencie jednak Verna kazała się jej zatrzymać i wręczyła list. Papier był, drogi, a na wierzchu widoczny był na laku odcisk pierścienia jej matki. Bała się go otworzyć, kto wie czy nie skrywał w sobie jakiejś nasączonej nienawiścią magii, z drugiej strony dziewczyna nie wierzyła że matka włożyłaby tyle wysiłku tylko po to aby teraz ją zabić. Przecież miałaby milion okazji wcześniej. Czego więc znów od niej oczekiwała? Ostrze sztyletu zerwało lak, a oczy drowki wbiły się w tekst listu, który jak się okazało zbyt długi nie był.

„Dumna córo Do’viir. Ja, twoja matka zdaję sobie sprawę z tego jak trudne zadanie przed tobą stawiam. Jednak tylko ty jesteś w stanie je wypełnić, czyż nie tego pragnęłaś? Wyzwań, przy okazji z twoją ciekawską naturą poznając świat? Odnajdź bohatera imieniem Aron, bez względu na to co będzie trzeba zrobić by tego dokonać i dowiedz się wszystkiego o jego losie jak i o nim samym. W poszukiwaniu odpowiedzi wyrusza także mała grupa wszelakiego motłochu, dołącz do nich i wykorzystaj swoje doświadczenie by pomogli Ci go odnaleźć. Jeśli wypełnisz moją wolę twoje zdanie będzie liczyć się jak każdej kapłanki domu, zaś ty dostąpisz zaszczytu prowadzenia go przy moim boku. Nie bądź głupia, nie daj się zabić i nie zmarnuj szansy którą otrzymałaś. Władza Pajęczej Królowej! Laelice Do’viir.”

Słowa te ni jak nie przemawiały do młodej Do’viir. Przesycone kłamstwem, sztucznym zainteresowaniem jej losem i pragnieniami. Nie zależało jej ani na wspinaczce po drabinie hierarchii i walce o pozycje w mieście, ani zadowoleniu jej matki. Nie wspominając już o Bogini Lolth której nauk nie znosiła. Potajemnie oddawała cześć innej drowiej bogini o imieniu Shaenali która patronowała nocy, tajemnicom, dyskrecji, kradzieży, kłamstwie, samotności i śmierci. Była jednak także podobnie jak Lolth opiekunką kobiet, różnica była jednak taka iż Shaenali nie traktowała mężczyzn z pogardą dając im szansę na stanie na równi z kobietą.

Lairiel chciała schować liścik do kieszeni, lecz zaraz po przeczytaniu ten rozsypał się w popiół. Myśląc o zaistniałej sytuacji drowka ruszyła dalej, w pewnym momencie zauważając że brak przy jej boku Verny. Odwróciła się, a kobieta ciągle stała w miejscu w którym przekazała jej list, opierając dłonie na ostrzu nagiego miecza opartym teraz o ziemię.

- Verna? – zapytała nieco zmieszana elfka.

- Tutaj nasze drogi się rozchodzą, zrobiłam co miałam zrobić ty zaś musisz iść w kierunku ognisk których dym widzisz na niebie. – odparła wojowniczka.

- Ale... przecież...

- Poradzisz sobie, niech pajęcza suka ma Cię w opiece.- dodała nieco kpiąco – Ah i jeszcze jedno. Nie idź za mną.

Verna ruszyła przed siebie jeszcze chwile patrząc na stojącą elfkę, po czym odwróciła się przed siebie. Lairiel zaś patrzyła to na zmniejszającą się postać kobiety to na dym ognisk w dali. Dopiero po chwili doszło do niej że znienacka została sama sobie w obcym świecie. Pośród chaszczy i dzikiej natury, nie wiedząc co jest tu jadalne, co zaś nie. Przysiadła.
Strach i niepewność sparaliżowały ją zupełnie. Zerwała się i szukała wzrokiem sylwetki kobiety, jednak nie widziała jej. Pobiegła w tamtą stronę, by w końcu dysząc zatrzymać się i złapać oddech. Nie znalazła już Verny. Czerwone oczy uniosły się w górę spoglądając na unoszące się kominy dymu niczym na nieuniknione fatum. Ruszyła w ich kierunku.

Rzeczywiście las o którym mówiła Verna był dziwny, linia drzew wyrastała znienacka, a jego głębi nie dało się dostrzec gdyż spowijała je blada mgła. Przed samym lasem przy czterech ogniskach siedziało wielu mężczyzn, a każdy z nich był inny. Drowka zaś obserwowała ich dyskretnie z pewnej odległości, ukryta za ścianą roślinności. Zmysły kobiety były nieco otumanione ilością zapachów które się tu ze sobą mieszały. Więc to z nimi miała wyruszyć według słów matki, a może za nimi? Przez chwilę zastanawiała się czy podejść do mężczyzn, ale kto wie co mogliby jej zrobić. Podobno Ci z powierzchni boją się drowów niczym ognia, teraz jednak to ona się bała. W końcu ich było znacznie więcej. Spośród wyraźnie wyróżniających się postaci dostrzegła centaura, istotę o których słyszała tylko w legendach. Pół mężczyzna – pół koń. Podobno byli bardzo waleczni, choć elfkę zawsze zastanawiało to jak ciężko musi być takiej istocie dbać o higienę.
Jej rozmyślenia w pewnym momencie przerwało jednak powstanie jednej z postaci która nagle odezwała się głośno na cały obóz, wtedy pierwszy raz w życiu Lairiel zobaczyła jasnego elfa który nie był skatowanym, zakutym w kajdany niewolnikiem. Dumny, pewny siebie jednocześnie tak podobny i inny. Odruchowo dłoń dziewczyny powiodła po skórze jej policzka, gdy mu się przyglądała.

- Dziś jest ten dzień, dzień który zapisze się w historii tego świata! To dziś wkroczymy do tego przeklętego lasu, by rozwikłać jego tajemnice! Nieważne co tam znajdziemy, nie ważne co za demony stoją za tymi zniknięciami, poradzimy sobie! Każdy z nas wie jakie jest ryzyko i zdaje sobie również sprawę jakie zaszczyty spłyną na nas, jeżeli jako pierwsi powrócimy z tego lasu. A więc za mną!

I ona miała iść razem z jasnym elfem? Z tą zdegenerowaną rasą? Popielato skóra elfka zwątpiła w misję zleconą jej przez matkę. Pokręciła przecząco głową nie mając zamiaru ruszyć za nimi bo niechybnie któreś z nich spotkałaby śmierć z ręki drugiego.
Przez sto lat uczono ją w podmroku nienawiści do swoich jasnych „braci”, tego nie dało się o tak wymazać jednego dnia.
Mężczyźni siedzący przy ogniskach unieśli się i zaczęli podążać za przywódcą grupy. Nagle uwagę Lairiel przykuło coś czego wcześniej nie widziała, a dokładniej ktoś. Nie widziała dokładnie kim on był, lecz jego skóra była czarna niczym węgiel. To był inny drow, tutaj, na powierzchni! Nie rozumiała tylko jakim cudem elf Sylvan nie naciągał już cięciwy swego łuku by go ustrzelić. Wojna ras trwała przecież od pokoleń, bynajmniej tego ją uczono. To była jej szansa, jej nadzieja. Ten podziemny elf mógł wprowadzić ją w życie na powierzchni, mógłby nauczyć ją wielu rzeczy o przetrwaniu. Tylko wiedza mogła ją uratować i dać szansę odzyskania wolności.

Postaci szybko jednak znikały we mgle zaczarowanego lasu, nie mogła pozwolić sobie teraz na niezdecydowanie, zerwała się i pobiegła za nimi. Upewniając się że jej kaptur skutecznie ukrywa twarz. Wpadła w objęcia mgły podążając w kierunku w którym ostatnio widziała idącego drowa. Kilka zaskoczonych spojrzeń zatrzymało się na niej, nikt jednak nie potraktował jej jak zagrożenia. Mgła robiła się coraz gęstsza. Gdzieś niedaleko niej przez chwilę dostrzegła zarysy krasnoluda, niezwykle ciężko opancerzonego. Zaraz potem usłyszała nawoływanie kogoś szukającego swych towarzyszy. Chwilę później mgła zrobiła się tak gęsta iż nie było widać już nikogo. Wszelkie głosy ucichły, a chłód jaki tu panował sprawił że idąc kobieta potarła dłońmi ramiona. W pewnym momencie rozglądania się zgubiła kierunek i zaczęła ogarniać ją lekka paranoja.

,,Gdzie ja jestem? Gdzie reszta? W co ja się znów wpakowałam..?"


Strach sprawił że przyspieszyła kroku, prawie biegnąc przez las, nikogo jednak nie było widać.

,,To niemożliwe, przecież oni muszą gdzieś tu być."

Wymijając kolejne chude, o ostrych gałęziach jakby półmartwe drzewa elfka w końcu zupełnie straciła poczucie kierunku. Serce zaczęło bić jak szalone, gdy dopiero teraz sobie uświadomiła w jak wielkim zagrożeniu jest jej życie.

,,Ten drow, był tam!"

Przez chwilę zdawało się jej że widziała go we mgle, nim znowu zniknął. Była też druga strona medalu. A co jeśli to tylko jej umysł sprawia jej figle? Nie, chciała się teraz nad tym zastanawiać, po prostu pobiegła przed siebie, pobiegła za nim.



[media]http://www.youtube.com/watch?v=NjfDby7O5Q4[/media]


W pewnym momencie wypchnięta przez mleczny opar okrywający las upadła prosto na jakieś spróchniałe schody. Oddech Lairiel przyspieszył, gdy to co się z nią działo przestało być zrozumiałe dla rozumu. Zaskoczona nie zdążyła zrobić zbyt wiele poza zasłonieniem się dłońmi przed upadkiem. Te były wpisane w życie akrobatki, złodziejki i zabójczyni które prowadziła w podmroku tak więc umiała uderzyć w taki sposób by zrobić sobie jak najmniejszą krzywdę. Kiedyś w ramach ćwiczeń, grupy przestępczej do której należała jej znajoma nagle wypchnęła ją z drugiego piętra budynku. Wtedy jeszcze nie była tak dobra, skończyło się to bolesnym siniakiem.


- *Umhh..* - jęknęła cicho dziewczyna absorbując siłę uderzenia na lewy bok i dłoń.

Elfka nie była zbyt niska. Na oko miała ze sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu i bardzo zgrabną figurę którą doskonale podkreślał jej kombinezon.


Czarny, matowy, solidny a jednocześnie cienki materiał który ściśle przylegał do jej długich nóg zakończonych sięgającymi nieco za połowę łydki miękkimi butami. Okrywał także cały tułów i drobne kobiece dłonie w tego samego koloru rękawicach. Jej plecy zakrywała krótka do pośladków peleryna z grubszego i ciepłego materiału podobnego do koca, choć o głębi tak ciemnej iż nie odbijała prawie w ogóle światła. Z tego samego materiału zrobiony był też kaptur który Lairiel miała na głowie. Ukrywał on w mroku twarz dziewczyny i jej szpiczaste uszy których ani trochę nie było widać, a uwiązany był tak by nie spadał z głowy. Jakby tego było mało nos i całą dolną część twarzy zakrywała jej maska wykonana z utwardzonej pajęczej chityny która została użyta także aby zabezpieczyć ramiona przed orężem. Całość wyglądała dość dziwnie, bo jaka kobieta z powierzchni ubierałaby się w ten sposób? Kombinezon zapewniał sporo anonimowości gdyż nie widniały na nim żadne symbole i służył wyłącznie za ubranie i pancerz w jednym. Po dokładniejszym badaniu można było by stwierdzić że materiał z którego go wykonano był skórą zerwaną z odwłoka pająka, w każdym razie musiał to być stawonóg po spotkaniu którego raczej już się nie wracało z życiem. Stworzenia z zaklętych lasów bądź głębin podziemi. Jeśli o samą zaś sylwetkę dziewczyny chodzi to była ona bardzo atrakcyjna, w stylu klepsydry. Najbardziej rzucały się w oczy zgrabne nogi, krągłe biodra, delikatne dłonie i całkiem spory biust, zamknięty pod czarnym, elastycznym pancerzem. Gdyby udało się komuś zajrzeć pod kaptur, dostrzegłby rubinowo czerwone tęczówki jej oczu i w przeciwieństwie do części drowów jej skóra nie była stricte czarna, tylko dość jasno popielato-szara. Od kącików oczu za maskę w dół policzka spływał fioletowej barwy wąski i ostry tatuaż. Wszystko inne pozostawało tajemnicą.

Lairiel rozejrzała się na wprost, w nowej sytuacji i przekręciła na plecy, unosząc się dłonią do pozycji siedzącej. Znajdowała się w jakimś zapomnianym mieście, które jak zdawało się, wymarło. Odruchowo zasłoniła oczy przed światłem bijącym od unoszącej się w dali kuli będącej jej źródłem.

- Cholerna magia. - syknęła pod nosem w swym ojczystym - drowim języku dotykając dłonią swego boku jakby upewniając się że wszystko z nim w porządku. Wtedy nagle zobaczyła kątem oka czyjąś stopę i zorientowała się że po drugiej stronie schodów leży jeszcze jedna osoba! Niespodzianka ta sprawiła że mroczna elfka aż drgnęła wtulając plecy do ścianki schodów. Tą osobą był mroczny elf którego dane jej było zobaczyć już przed wejściem w objęcia lasu. Czym prędzej zdjęła i założyła ponownie pierścień na swoim palcu, za sprawą jego magii nagle znikając z widoku. Schody zaskrzypiały głośno gdy jej drobne stopy stawały na ich stopniach. W jednej chwili była już na ich szczycie i tam oparła się o nadbudówkę obserwując drowa. Mimo że szukała go i potrzebowała to jednak mroczne elfy nie obawiają się nikogo tak bardzo, jak samych siebie. Sam fakt iż spotkała na powierzchni innego przedstawiciela jej rasy był ciekawy, jednak nie to przykuło jej uwagę. Wydawał się jakiś taki... znajomy, a oceniając sylwetkę szczupły i umięśniony.

-Ta magia... jakkolwiek nie cholerna, to wyjątkowo potężna. I to mnie niepokoi... – odezwał się drow, pozwalając sobie co dziwne zupełnie zignorować jej obecność i nawet odwrócić w jej stronę plecami.

Ostatecznie nikt jednak nie odpowiedział mrocznemu elfowi, bo mimo iż Lairiel zdawała sobie sprawę iż on wie o jej obecności to uważała że dla jej bezpieczeństwa ta powinna zostać niewidoczna. Mężczyzna mógł być przecież zagrożeniem, a budowanie zaufania było im całkowicie zbędne. Wiadomym przecież było że sobie nie zaufają.
Czerwone oczy dziewczyny powiodły w kierunku w którym patrzył i on. Kula światła była rzeczywiście wyjątkowym zjawiskiem, drowka jednak odruchowo, nerwowo odwróciła wzrok. Nie potrafiła długo na nią patrzeć.
Nie była przyzwyczajona do tak jaskrawych źródeł oświetlenia, a oczy wciąż raziła ich obecność. Tutaj w głębi lasu i tak było lepiej niż na słońcu, pośród polan. Jak zdarzało się jej podróżować z Verną.

,,Mnie też niepokoi wiele rzeczy kotku, ale pozwolę sobie nie mówić Ci o nich gdy nie będzie potrzeba. Powinieneś pamiętać by nie odwracać się do nikogo plecami..."

Pomyślała drowka, cofając spojrzenie z mężczyzny i unosząc się z murku. Zanim wyruszy w stronę tego świetlika wolała zbadać swoje położenie. Pociągnęła za klamkę... drzwi nie były zamknięte na zamek. Dom „udekorowany” dziką roślinnością nawet się jej podobał. Z każdym dniem uczyła się czegoś o życiu powierzchniowców, w końcu dopiero rok temu opuściła podmrok. Odwróciła się dla upewnienia że nie zmierza w jej kierunku po czym weszła do środka budynku. Dłoń ostrożnie, a może nawet w pewien sposób czule wysunęła sztylet zawieszony przy pasie, ale widok który zastała był zupełnie inny niż się można było spodziewać.
Wnętrze domostwa było całkowicie puste, nie było tu żadnego mebla, obrazu czy nawet dywanu. Kurz pokrywał podłogi, bardzo gruba warstwa kurzu, sięgał on niemal po kostki. Co najdziwniejsze nie było też drzwi do dalszej części tego budynku, tak jakby ten wielki dom składał się tylko z jednej pokrytej kurzem izby.
Lairiel przeszła jeszcze kilka kroków dotykając ścian chcąc upewnić się że jej wzrok nie kłamie, nie znalazła jednak żadnych drzwi. Było tu coś nie tak, coś co nie dawało spokoju, a rozsądek mówił by długo nie zostawać samotnie wewnątrz.
Elfka obróciła się na pięcie by wyjść z budynku, była niewidzialna a jednak jej stopy wyraźnie odznaczały się w kurzu na podłodze. Wtedy zobaczyła jego twarz, tylko przez chwilę nim mężczyzna wspiął się na dach i gdzieś zniknął.

,,To niemożliwe. To nie może być on, ale.. te białe oczy."

Ostatnim razem ich drogi skrzyżowało morderstwo. Czy ją jeszcze pamięta? Czy pamięta jak zabiła jego kochankę? Gdy przyłapał ją w momencie gdy zatopiła sztylet w sercu tamtej kobiety. Wtedy ledwo udało się jej uciec, ale.. myślała że on zginął. Przecież wrobiła go w zabójstwo tej kapłanki...nikt nie uwierzyłby mężczyźnie.

,,Co jeśli się dowie?"

Czarne buty delikatnie stawiały kroki w stronę wyjścia, drzwi otworzyły się jednak elfa nie było w pobliżu. Lairiel niewidzialna ruszyła przez miasto, nierealne w jej twierdzeniu miasto. Jeśli dotarł tu i ten drow, to jest szansa że nie tylko on. Szła w stronę w którą jak się spodziewała udadzą się wszyscy którzy tu dotarli. Niczym ćma do światła, choć w jej wypadku porównanie to niezbyt pasowało.
Z każdym krokiem przemyślenia coraz bardziej ciążyły na sercu. Wszystko komplikowało się bardziej niż przypuszczała. Czy chciała od życia tak wiele, by napotykać takie przeszkody? Podobno nadzieja jest matką głupich. Gdyby nie ona jednak, możliwe że nigdy nie spróbowałaby sięgnąć po więcej niż jej dano.


,,A jednak zrobiłam ten pierwszy krok, wbrew krzykom rozsądku poszłam tu za nimi..."



.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 18-10-2010 o 09:14.
Kata jest offline  
Stary 18-10-2010, 21:15   #8
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=7QHOTzqGWKk[/MEDIA]



Profesor i Gabriel

Powoli i ostrożnie szliście przez miasto. Było tu cicho, nienaturalnie cicho... Wiatr nie poruszał listowiem, żaden szczur nie szurał ogonem po kamiennym podłożu, a owady nie zajmowały się swoimi sprawami. Poza zabudowaniami i roślinami nie było tu chyba niczego więcej. Mimo to zachowywaliście szczególną ostrożność. Wasze ciche kroki były jedynym odgłosem pośród morza opustoszałych domów. Uliczki skręcały co pewien czas, mimo to łatwo było odnaleźć te, które prowadziły w stronę świetlistej kuli.
W pewnym momencie byliście zmuszeni skręcić w prawo, w szeroką zapewne niegdyś targową ulicę. Gdy powoli posuwaliście się nią, otoczeni zniszczonymi domostwami, coś w powietrzu zawirowało i jak gdyby zgęstniało na chwilę. Kilka spróchniałych desek zaiskrzyło wieloma barwami. Profesor zdał sobie sprawę, że kolory te przypominały barwę płynu, w który zmieniła się mgła po schwytaniu w próbówkę. W ułamku sekundy świat się zmienił, a w wasze uszy uderzył niesamowity gwar. Nie staliście już na opustoszałej, starej drodze, lecz na zatłoczonej ulicy targowej. Ludzie tłoczyli się, śmiejąc głośno, dwymieniając się najnowszymi plotkami, inni zaś targowali się o lepsze ceny tkanin. Słońce zalewało ciepłymi promieniami piękne drewniane domy, a wiatr smagał was po twarzy. Staliście w centrum tego wszystkiego, niektórzy przechodnie was mijali, inni znowu potrącali lekko, narzekając pod nosem. Jednak nim zdążyliście wykonać jakikolwiek ruch, wszystko nagle znikło. Znowu staliście na zniszczonej uliczce targowej, a po osobach, które chwile temu przepychały się koło was, nie było śladu. Domy ponownie były stare i zniszczone, a zamiast nieba, nad wami rozciągała się liściasta kopuła. Tak samo znikły zawirowania powietrza jak i kolory, znowu było przeraźliwe cicho i pusto. Profesor zaś zdał sobie sprawę, że przez ten krótki moment gdy ludzie toczyli się w koło, kontakt telepatyczny z jego przyjacielem został przerwany, na szczęście teraz wszystko wróciło do normy, a naukowiec mógł spokojnie kontaktować się z druidem.


Xunthrae Maevir

Zwinnie jak kot przeskakiwałeś z dachu na dach, mimo to kilka razy zmuszony byłeś do zejścia na ziemie, gdyż spróchniałe deski były gruntem zbyt niepewnym dla dalszej drogi.
W czasie swej wędrówki nie dostrzegłeś nikogo, żadnych członków wyprawy, czy też elfki która wylądowała tu razem z tobą. Wskoczyłeś na dach, z którego wyrastało potężne drzewo o rozłożystej koronie. Pień drzewa jak i całą powierzchnię dachu pokrywał piękny zielony bluszcz o grubych pędach. Wypatrując kolejnego miejsca, na które mógłbyś przeskoczyć usłyszałeś cichy szmer. Było to o tyle niezwykłe, iż przez całą drogę, poza trzeszczeniem desek po których się poruszałeś, towarzyszyła ci jedynie cisza. Szmer zaś nasilał się bardzo szybko, a po chwili wiedziałeś już co go powoduje. Dziki bluszcz wił się delikatnie po deskach, kierując się w twoją stronę. Dopiero teraz zobaczyłeś, że pędy zaciskając się na twoich kostkach próbują Cię przewrócić...



Lairiel Do’viir

Twoje delikatne i ciche kroki były jedynym dźwiękiem, który towarzyszył Ci w drodze przez obumarłe miasto. Kręte uliczki, tak niepodobne do tych w twym rodzimym mieście ,prowadziły Cię do celu podróży. Kula światła była dobrze widoczna chyba z każdego miejsca w tym mieście, więc nie sposób było się zgubić. Przemierzając bogatą dzielnicę zerknęłaś do kilku domostw przez stare okna. Wszystkie budynki były równie puste i zakurzone jak ten, który odwiedziłaś jako pierwszy. Jednak wraz ze zbliżaniem się do świetlistej kuli, malała ilość roślin, a zewnętrzny wygląd dworków uległ zdecydowanej poprawie. Nie wszystkie dachy były już zapadnięte, a drewno wyglądało na mniej spróchniałe, mimo to domy wciąż były puste. Jednak przemieżając te ciche uliczki, twój wzrok przykuło jedno domostwo. Z wyglądu podobne do reszty, duże, mówiące o stanie finansowym byłego właściciela. Jednak to, co było w nim niezwykłego to uchylone drzwi, za którymi zobaczyłaś majaczącą w mroku komodę. Pierwszy mebel w tym dziwacznym mieście! Przystanęłaś łowiąc kolejne elementy widoczne zza lekko uchylonych drzwi. Twe oczy przystosowane do mroku szybko wypatrzyły drzwi do kolejnej izby. Czyżby ten dom wreszcie nie składał się jedynie z jednegoj zakurzonego i pustego pomieszczenia? Ciekawość dawała Ci się we znaki, a chęć zbliżenia się do domostwa rosła z każdym uderzeniem serca.


Graffen Valder

Wraz z Muńkiem kroczyłeś powoli przez miasto. Ciężkie kroki twego niedźwiedziego przyjaciela były swoistym lekarstwem na ciszę, dzięki nim czułeś, że masz przy sobie coś swojego, niezmiennego i pewnego. Jednak mimo obecności futrzaka, miejsce to napawało twe serce niepokojem. Rośliny wyrastały znikąd, i wbrew logice im bliżej byłeś światła, tym mniej ich zajmowało budynki. A budowle jak gdyby ożywały od promieni kuli, im jaśniej oświetlone były tym mniej zniszczone się wydawały. Drewno wyglądało na nowsze, a kamienie na mniej popękane. Było to doprawdy dziwne.
Idąc ulicami usłyszałeś nagle dziwne stukanie, dobiegało ono zza zakrętu. Brzmiało to tak jakby ktoś uderzał butem o kamienny bruk. Muniek zmarszczył noc, usilnie próbując coś wywąchać, jednak niczego nie wyczuł. Zaciekawiony wyjrzałeś delikatnie zza winkla, a to co ujrzałeś wprawiło cię w istne osłupienie.
Na środku drogi stał ludzki szkielet, lekko tupiący stopą o ziemie. Ubrany był w długie czarno palto, które poruszało się delikatnie, gdy ten tupał nogą. Na głowie miał cylinder z wetkniętym weń jaskrawym czerwonym piórkiem. Drogie eleganckie buty zdobiły jego nogi, a każde tupnięcie przebijało ciszę niczym strzała. Kościste palce zaciskały się na batucie, na której czubku zatknięta była kolejna czaszka, wyszczerzona w szaleńczym uśmiechu.


Za nim zaś rozstawione były krzesła, każde zajęte przez innych przedstawicieli kościanego zespołu. Niektóre szkielety trzymały skrzypce, inne bębny, jeden stukał pałeczkami delikatnie o własne żebra, sprawdzając jaki dźwięk wydają.


Dyrygent, który zniecierpliwiony tupał nogą o kamienną drogą, w końcu odwrócił się w stronę zespołu. Jeden z szkieletów powstał z miejsca i stanął z boku grupy. Gdy tylko wyszczerzona batuta ruszyła w ruch, kościeje zaczęły grać na swych instrumentach. Ten który zaś odszedł na bok, spojrzał na dyrygenta i otwierając szczękę zaczął śpiewać.
Koncert rozpoczął się na dobre...


[Media]http://www.youtube.com/watch?v=evvuZXSRFQI[/Media]

Cexeriel


Tętent twoich kopyt głucho rozbrzmiewał pomiędzy pozbawionymi życia ulicami. Galopując w głąb martwego miasta dostrzegłeś jedną, zadziwiającą zależność - im bardziej zbliżałeś się do sfery światła, tym ulice były mniej porośnięte i zniszczone. Ten osobliwy szczegół sprawiał, iż całe miasto wydawało się jeszcze bardziej tajemnicze.
Nad brukowaną uliczką, którą podążałeś w kierunku światła, unosiła się lekka mgła - już nie tak gęsta i przerażająca jak ta w lesie, a delikatna, ciepła... Sprawiała, iż z każdą chwilą rosła w tobie ochota aby stanąć i oddać się błogiej drzemce. Twoje myśli błądziły wokół tajemniczej aury tego miejsca, i gdyby nie ostrzegawcze warknięcie Karcha, nie zauważyłbyś jak przed tobą we mgle materializuje się coraz wyraźniej czyjaś sylwetka. Zwolniłeś swój galop, aby przejść w ostrożny trucht. Z każdym krokiem mgiełka opadała i rozrzedzała się, aż w końcu zniknęła, a ty znajdowałeś się na przeciwko osoby, którą widziałeś.


Był to dosyć wysoki, młody człowiek o długich, czarnych włosach spływających na jego plecy. Młodzieniec ubrany był w typowe dla maga, lekkie, jasne szaty, przepasany w pasie i lewym ramieniu fioletową szarfą, a w ręku trzymał kostur zwieńczony sierpowatą obręczą, z niebieskim kryształem na środku. Twarz człowieka była delikatna, młodzieńcza, pozbawiona skaz i niesamowicie gładka. Olśniewającegy wizerunek dopełniały oczy koloru lazurytu. Przyglądając się młodemu magowi, wydał ci się on znajomy.
- Ah! Już myślałem, że zostałem przeniesiony do jakieś nikomu nieznanej, martwej sfery! - łagodny głos młodzieńca rozbrzmiał z uniesieniem.
Dziwnie znajomy... Już wiesz, dlaczego. To przecież Sephir, młody adept magii, przyjaciel elfa Sylvana i świeżo upieczony skryba, który miał za zadanie... nosić wszystkie magiczne zwoje, ważne dokumenty i innego rodzaju bagaże. Lazurowe oczy maga spoczęła na twojej twarzy, czekając z wyczekiwaniem, aż wreszcie na jego twarzy pojawił się wyraz speszenia.
-Więc um... pewnie nie pamiętasz mojego imienia... (“Wszyscy je zapominają...”) Jestem Sephir Muron...
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....

Ostatnio edytowane przez Endless : 18-10-2010 o 21:20.
Endless jest offline  
Stary 19-10-2010, 22:00   #9
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Nienaturalna cisza jaka ich otaczała przerywana była tylko skrzypem pióra którym Profesor wściekle notował coś w swojej księdze oraz cichymi klątwami gdy od czasu do czasu potykał się o nierówności na drodze. Nie było łatwe zmierzać w stronę świetlistej kuli jednocześnie nawet na chwilę nie przerywając pisania, jednak on był do tego zdolny, nie bez pomocy sznurka który łączył go z osobą prowadzącego ich dwójkę Gabriela. Co prawda zawsze mógł zostawić zanotowanie wszelkich obserwacji na później, ale tak robili tylko dyletanci - a on był profesjonalistą. Zawsze należało wszelkie spostrzeżenia notować jak najszybciej, by żaden z pozoru nieistotny szczegół nie wymknął się z pamięci i nie zadecydował przypadkiem o porażce całych badań. Nawet tak dobrze wyćwiczona pamięć jak jego nie była niezawodna i także jemu zdarzało się zapominać, zwłaszcza jeśli chodziło o ludzi. Twarze i imiona zawsze były dla niego problemem, dość szybko zapominał ludzi z którymi nie miał styczności. Wszystkich oprócz niej...

***

Była jedyną osobą która na stałe wyryła się w pamięci Profesora. Nawet tak ostrożna i na pozór pozbawiona emocji osoba jak Profesor musiała przyznać, że coś do niej czuł. Była jego uczennicą, młodsza od niego o prawie osiem lat początkowo nie była w stanie przyciągnąć jego uwagi, pomimo dość intensywnych starań. Traktował ją bardziej jak dziecko, zbyt zaaferowany swoimi pracami naukowymi by zauważyć jej uczucie, a ona mimo wszystko nie rezygnowała. Była bardzo zdolną czarodziejką i ukończyła akademię z wyróżnieniem, ale zamiast doskonalić swoje talenty przez prowadzenie samodzielnych badań zdecydowała się zostać asystentką Profesora. Pomimo pewnych oporów zgodził się, zwłaszcza że wszyscy pozostali pracownicy naukowi mieli asystentów którzy wyręczali ich w części pracy. A tej mu nie brakowało - prowadził równolegle kilka istotnych prac badawczych i pomoc młodej asystentki znacznie mu pomogła. W końcu przestał ją postrzegać jako kolejnego ucznia i uznał, że faktycznie jest dla niego pomocna - i wtedy po raz pierwszy naprawdę zobaczył w niej człowieka. Była piękna, zarówno pod względem fizycznym jak i umysłowym. Naturalna uroda połączona z bystrym umysłem i pędem ku wiedzy imponowały Profesorowi i wkrótce zaczął ją zabierać ze sobą na dalsze wyprawy badawcze. Lubił przebywać w jej towarzystwie, mógł opowiadać jej całymi godzinami o swoich badaniach a ona zawsze z uwagą potrafiła go wysłuchać. Potrafiła sprawić, że nieodmiennie poważny Profesor śmiał się i również żartował a także że był w stanie oderwać się od swoich badań by zaznać nieco rozrywki. Zanim ją poznał nie znajdował nigdy dla siebie czasu wolnego uznając to za stratę czasu, a teraz ku własnemu zaskoczeniu odkrył że to co już zostało odkryte i opisane przez innych wciąż może dawać radość. Tak było do dnia, w którym podczas wspólnej eksploracji krypty potężnego czarnoksiężnika wraz z wynajętą drużyną poszukiwaczy przygód nie wpadli w pułapkę. Profesor zdołał się obronić korzystając z magii, jednak jego asystentka nie miała tyle szczęścia – dostała się pod wpływ potężnej klątwy która z wolna pozbawiała ją sił życiowych

Profesor był wystarczająco silnym magiem, by uratować jej życie, jednak tylko ona spośród osób pod wpływem klątwy zdołała przeżyć powrót do obozu. Nigdy wcześniej nie spotkał się z takim zaklęciem i musiał przebadać jak wpływa ono na żywy, ludzki organizm by móc je opisać a następnie być może spróbować je skopiować. Pozbawiona wszelkich sił mogła tylko patrzeć jak Profesor przygotowuje się do operacji. Nawet nie jęknęła gdy pierwsze cięcie jego skalpela otwarło świątynię jej ciała



***

Gdy skończył notować swoje wstępne spostrzeżenia i prawdopodobne możliwości pochodzenia mgły zwrócił uwagę, że Gabriel pewnie prowadzi ich miejskimi uliczkami w stronę świetlistej kuli. Już nie mógł się doczekać okazji jej zbadania, jak wszelka aktywność magiczna, kula zaciekawiła go niezmiernie. To miejsce kryło w sobie wiele tajemnic a jego zadaniem było odkrycie ich wszystkich i nie miał zamiaru opuścić tego miejsca tak długo, jak będzie to konieczne. Miał wystarczająco miejsca w swoich księgach by opisać wszystko co tu zastanie. Co prawda brakowało mu nieco w pełni wyposażonego laboratorium, ale niestety taki już był los niezależnych naukowców. Mógł co prawda próbować zdobyć jakieś fundusze i zorganizować normalną wyprawę badawczą, jednak mogłoby to przyciągnąć zbyt wiele uwagi do jego osoby, a na tym chwilowo mu nie zależało. Musiał działać skrycie tak długo jak nie będzie miał wystarczających dokonań by w glorii i chwale wrócić do świata nauki

Rozmyślania przerwało mu jednak zadziwiające zjawisko. Pusta przed chwilą ulica nagle zapełniła się ludźmi, wróciły naturalne warunki atmosferyczne i wszystko wyglądało zapewne tak jak wiele lat temu. Ktoś nie myślący logicznie mógłby to wziąć za chwilowe cofnięcie się w czasie, jednak racjonalnie działający umysł Profesora rozszyfrował w innych kategoriach. Chwilowa utrata kontaktu z dwarfem oraz tajemnicze barwy pozwoliły mu to zidentyfikować jako coś powiązanego z mgłą zaścielającą las. Natomiast samo zjawisko skojarzyło mu się albo z bardzo silną iluzją albo z nakładaniem wielu wymiarów. Tego drugiego podejrzenia nie zamierzał jednak przedstawiać w swojej pracy, gdyż nakładanie występowało tylko wtedy gdy osoba nieprzyzwyczajona próbowała spoglądać przez wiele warstw Odległej Dziedziny, a nie miał zamiaru nawiązywać do tego planu w swoich pracach. Już raz zbyt wiele stracił przez prowadzenie nad nią badań…

Gabriel zaproponował dokładniejsze zbadanie tego obszaru, jednak Profesor pokręcił przecząco głową

- To nie ma sensu… lepiej ruszajmy w stronę świetlnej kuli, chcę tam dotrzeć jak najszybciej

Domyślał się, że zbadanie tego miejsca nie ma większego sensu tak długo, jak długo nie uda mu się ustalić dokładnej natury tej wielobarwnej substancji. Najprawdopodobniej to właśnie ona była odpowiedzialna za to, co działo się w tym mieście, zatem najlepszym pomysłem mogło być znalezienie jej źródła - w końcu skądś musiała brać swój początek. Wtedy najłatwiej będzie można ustalić czym tak naprawdę jest oraz do czego można ją wykorzystać
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 21-10-2010, 20:52   #10
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Nieznane miasto w Zimnej Puszczy, bogata dzielnica.





Zabójczyni i zwiadowczyni, takie były jej role w rodzinnym mieście. Guallidurt było sporym miastem w podziemnym świecie. Przypominało wielką grotę z zimnego, ciemnoniebieskiego kamienia. Kopuła była naprawdę ogromna, a przecinały ją gigantyczne stalaktyty i stalagmity, o wiele większe niż jakakolwiek wieża zbudowana na powierzchni lądu. Większość ze stalagmitów świeciła słabym purpurowym blaskiem, delikatnie rozpraszając ciemności. Na brzegach jaskini i wokół niektórych z nich za pomocą najwyższej wytrzymałości pajęczych sieci stworzono coś na kształt balkonów o rozmiarach wystarczających by zawierały na sobie kilka ulic. Samych w sobie sieci nie było już od dawna widać. Utrzymujące konstrukcję pajęcze „liny” pokryto warstwą kamieni z dna jaskini, tak samo balkony. Przylepiły się one do ciasnej konstrukcji pajęczyn tworząc stabilne podłoża. Sama zaś sieć była na tyle mocna że wytrzymywała naprężenia i obciążenie kamiennych domów, pałaców i wież budowanych na jej podstawie. Ciemne kamienne zabudowania rozciągały się wszędzie na dnie jaskini i piętrzyły na jej wyższych, sztucznie stworzonych poziomach. Grota była pełna dróg mniej lub bardziej uczęszczanych, niżej lub wyżej, jednak od miasta prowadziło ich całe setki w różnych kierunkach podmroku, niczym tunele do mrowiska. Najbogatsze pałace mogły pozwolić sobie na dodatkowe podpory mające zapewnić większe bezpieczeństwo, a także dodatkowe zdobienia. Hierarchia była tu podobna jak w większości drowich miast. Miastem rządziła wiara w okrutną pajęczą królową – Lolth. Nie była jednak jedyna, było wiele pomniejszych religii wyznawanych przez wiele silnych domów. Oficjalnie jednak każda mroczna elfka czy elf zobowiązani byli służyć pajęczej bogini i stawiać ją ponad swych bogów.
Najsilniejsze domy znajdowały się na najwyższych partiach groty i na największych stalagmitach. To właśnie ich kapłanki dyktowały miastu swoje warunki. Podczas gdy najbardziej wstrząsające i efektywne mordy i intrygi trzęsły górną częścią miasta, na niższych partiach także trwała nieskończona wojna o dominacje by dom za domem przesuwać się wyżej w kierunku władzy. Lairiel nie była jednak tylko narzędziem w rękach swojej matki. Potajemnie dołączyła do grupy nazywanej „wspólnotą” zajmującą się głównie kradzieżami i manipulacją w polityce między domami. Pozwoliło to młodej Do’viir wreszcie zacząć pracować na własny rachunek i doskonalić swoje umiejętności bez udziału w tym wszystkim najwyższej kapłanki jej domu.

Teraz gdy szła przez to dziwne, obumarłe miasto tak niepodobne do jej rodzinnego Guallidurt czuła jak przeszłość ciąży jej na sercu. Czy ograniczana przez innych wolność zrujnowała jej życie? Tyle lat, spędzonych na pracy nad sobą by być kimś, kogo potrzebował ktoś inny. Zamiast tego mogła tak wiele poznać i nauczyć się, a zaczęła dopiero teraz w wieku stu sześćdziesięciu ośmiu lat. Choć dla elfów ten wiek był dopiero okresem wchodzenia w dojrzałość, to jednak było to sto sześćdziesiąt osiem wiosen. Dwa lub trzy razy więcej niż przeżyłby człowiek.
Nieprzyjemna konieczność zerkania wprost na kule światła upewniała drowkę że zbliża się w jej kierunku. Idąc jednak sprawdzała przy okazji mijane apartamenty. Pierwszy, drugi, trzeci, piąty. Wszystkie były takie same. Puste, bez drzwi, jakby to był tylko dziwny sen. Jedyną rzeczą jaką można było znaleźć w środku był kurz. Z tego powodu zrezygnowała z sprawdzania kolejnych domostw. Nie sposób było jednak nie dostrzec zależności gdy podczas zbliżania się do centrum miasta gdzie unosiła się kula światła budynki jakby wyglądały lepiej, a roślin trawiących je było mniej.

W pewnym momencie jednak popielato-skóra elfka kątem oka dostrzegła drzwi jednego z apartamentów które w przeciwieństwie do innych były uchylone. Za nimi zaś znajdowała się dalej komoda – pierwszy mebel który zobaczyła w całym mieście. Zatrzymała się, a jej rubinowe źrenice powiększyły się spoglądając w toń wnętrza budynku. Wewnątrz były i jakieś drzwi. Odkrycie to zaciekawiło drowkę, a drobne podniecenie sprawiło że serce zabiło szybciej. Podobnie do Profesora, dziewczyna lubiła poznawać i odkrywać by pojąć i zrozumieć. Różniło ich tylko to że ona zbierała wiedzę tylko dla własnej mądrości i satysfakcji, nie interesując się sławą czy aprobatą innych. W końcu miała setki lat na poznawanie świata, a może nawet sfer poza nim.
Czy to mogło być miasto Arona? Czy po prostu magia ogłupiała ich zmysły? Może za jej sprawą wszyscy teraz leżą na brzegu lasu i śnią? Drowkę zastanawiało źródło światła do którego zmierzała. Coraz więcej pytań i brak odpowiedzi na nie tylko podsycało ciekawość.

Ostrożnie i zgrabnie weszła po schodkach apartamentu podchodząc do szyby i wtulona w ramę okna zajrzała do środka. Nie licząc komody jej oczom ukazał się stary dywan i jakiś obraz na ścianie. Oczywiście wszystko pokrywała ta sama irytująca lekko gruba warstwa kurzu. Dłoń elfki powiodła po ścianie budynku jakby chciała za pomocą dotyku poznać wszystkie jego tajemnice. Nieco niepewnie stopa dziewczyny stanęła wewnątrz, a zakryta maską twarz ciekawie rozglądała się po wnętrzu. Komoda była pierwszym celem Lairiel. Jak się zaraz okazało nie znajdowało się w niej nic poza potłuczonym szkłem, jakby z jakiejś ozdoby i wazonem. Kamienny, duży i ciężki który także jednak przypominał nieporęczną starą ozdobę. Drowka zostawiła ją tam gdzie znalazła i stanęła naprzeciw zawieszonego obrazu. Ostrożnie dmuchnęła by kurz nie wybił się jej na twarz i delikatnie go przetarła. Obraz także niewiele jej mówił. Przedstawiał pejzaż skąpanego w słońcu zboża, zdawało się że to zwykła ozdoba. Elfka podeszła do drzwi, pochylając się i zaglądając przez dziurkę od klucza. Choć widok był mocno ograniczony pomieszczenie zdawało się być kiedyś salonem ze sporym stołem i wielką dębową komodą. Póki co wydawało się że nie ma tu żadnego zagrożenia tak więc Do’viir postanowiła otworzyć drzwi które lekko zaskrzypiały przerywając ciszę. Stół mógł pomieścić co najmniej dziesięć osób, był spory i także wykonany z dębu. Krzeseł było już nieco mniej bo tylko pięć. Komoda zaś skrywała wewnątrz kolejne potłuczone szkło, tym razem były to kieliszki najróżniejszego rodzaju. Kilka z nich wciąż dumnie stało nienaruszone, czekając tylko by napełnić je winem. Także dywan sprawiał wrażenie bogatego. Ponadto w pomieszczeniu znajdowało się jeszcze troje kolejnych drzwi. Dwa odrzwia z prawej strony izby, trzecie natomiast w jej głębi. Cały budynek był dość spory, zwiedzanie go musiał więc zabrać elfce chwilę czasu. Okazało się że dwójka pokoi była zupełnie pusta. No prawie zupełnie bo był tam jeszcze wszędobylski kurz. Co ciekawe jedne z drzwi prowadziły do korytarza, który prowadził... no właśnie, donikąd. Lairiel szybko zorientowała się jednak że w tych pomieszczeniach warstwa kurzu była wyraźnie większa niż w pokojach umeblowanych.

- *Hmmm...* - mruknęła pod nosem nieco zdezorientowana kierując swoje kroki ku pozostawionym w głębi drzwiom. Pusty korytarz prowadził do schodów na piętro, ale po obu jego stronach znajdowały się drzwi do kolejnych pomieszczeń.


Pierwszy pokój okazał się sypialnią. Wielkie dwuosobowe łoże zajmowało lwią część izby, wyglądało na wygodne, a dobrej jakości pościel zachęcała do tego by rzucić się na nie i zasnąć nie przejmując niczym. Pod ścianą stała spora dębowa szafa, elfka oczywiście musiała ją otworzyć by ujrzeć dwa eleganckie, czarne fraki które musiały należeć do jakiegoś wysokiego mężczyzny. Spodnie niestety były już tylko jedne, niżej walały się pomieszane z połamanymi deskami i kurzem wieszaki. Obok szafy znajdowało się jeszcze lustro które mogło objąć całą sylwetkę patrzącej weń osoby.
Cały dom wyglądał w ten sposób że nie licząc kilku jakby ocalałych przedmiotów nie miał w sobie nic poza kurzem i pustką. Żadnych drobiazgów, żadnej butelki wina na zimne wieczory, czy portretu.
Po przeciwnej do szafy stronie znajdowały się kolejne drzwi, które prowadziły do małego gabineciku. Biurko stało pod ścianą, a potłuczona lampa olejna leżała na ziemi. Wyglądała tak jakby nikt nigdy jej nie używał. Próżno było szukać tu jakichkolwiek dokumentów, nie było nawet kawałka pergaminu. Szuflady świeciły pustkami, a otwieranie kolejnych zaowocowało tylko kilkoma kaszlnięciami z powodu unoszącego się z nich kurzu który zaczął robić się coraz bardziej irytujący.

Lairiel wróciła jeszcze do ostatnich drzwi przed schodami na piętro. Pomieszczenie które znajdowało się za nimi wyglądało identycznie jak poprzednie z różnicą braku drzwi do gabinetu. Zaciekawiona otworzyła szafę, ciesząc się z ulgą że dalej miała na twarzy maskę i tumany kurzu opadającego z drzwiczek nie spadły jej prosto na nos. Wewnątrz wisiała tylko jedna, jedyna biała, wykwintna balowa suknia. Co ciekawsze wyglądała tak jakby ktoś dopiero przyniósł ją od krawca, była w idealnym stanie i imał się jej wszelki brud. Była czymś czego elfka nigdy nie miała okazji założyć. Nie chodziła też nigdy na żadne bale, a o kobietach tak ubranych słyszała tylko z opowieści. Czym prędzej dłonie dziewczyny delikatnie ujęły materiał, porywając suknię na łóżko gdzie przysiadła kładąc ją na sobie. Zdawała się ona pasować na drowkę w sam raz, była odpowiednio długa i skrojona.

Dłonie elfki uniosły się do twarzy, grzebiąc przy wiązaniach kaptura i prędko zdejmując go razem z maską, oswobadzając za chwilę z ich oków.


Twarz Lairiel nie wyglądała groźnie, miała delikatne rysy i miękką skórę. Od dużych czerwonych oczu po policzku spływał niczym łza fioletowy tatuaż. Wąskie, ostre, białe brwi i tak samo śnieżnobiałe miękkie włosy. Gładkie, nieco lśniące usta kusiły swoim prostym pięknem. Nosek miała zaś lekko sterczący i niewielki. Elfka nie była jednak umalowana, gdyż mimo iż lubiła dbać o swój wygląd to najzwyklej nie miała okazji podczas swojej długiej podróży. W lesie zaś który miał przynieść jej śmierć, malowanie się nie miało najmniejszego sensu, nie po to tu przyszła. Nawet bez tego jednak jej twarz wyglądała niezwykle uroczo i kobieco.
Teraz jednak oczy świeciły się jej w podnieceniu, gdy dłonie przez rękawice badały materiał sukni. Chociaż rozum mówił „nie” to coś w duchu szeptało „tak”. Szept okazał się zbyt kuszący i mimo iż znajdowała się w jakimś paranoidalnym, zaczarowanym, bezludnym mieście. Mimo iż mogło czyhać tu jakieś nieznane zagrożenie i powinna czym prędzej odszukać resztę uparła się. Jak zawsze.
Chciała choć na chwilę zobaczyć się w takiej sukni gdy była okazja. Wiedziała że nie będzie miała okazji jej użyć tak jak powinna, ale przymierzyć czemu nie?

Drowka położyła suknie obok na łóżku sama zaś zdjęła ostrożnie buciki. Zsunęła czarne rękawiczki odsłaniając drobne białe pazurki jej paznokci. Dłonie powiodły po zapięciach jej kostiumu który z lekkim oporem opadł z jej nagiego ciała. Pancerz ustąpił, a dziewczyna siedziała teraz w samej bieliźnie na łóżku. Strach przed tym że jest teraz bezbronna dodatkowo podsycał podniecenie nieco zwariowanym pomysłem. W pokoju rozległ się cichy kobiecy chichot gdy Lairiel wsuwała na siebie suknie by za chwilę gotowa stanąć przed lustrem.


Kilka nierównych oddechów, odgarnięte subtelnie na bok włosy i dłoń badająca kształty jej stroju. Elegancki obrót przed lustrem i jej uśmiech na twarzy. Czuła się nieco niezręcznie, gdy ściśnięty pod nieco przy ciasnym materiałem biust unosił się lubieżnie przy każdym oddechu. Ten strój był czymś co zupełnie nie odpowiadało jej stylowi życia, akrobacji. Był troszkę jak bajka, piękna bajka w której to ona była królewną. Patrzyła na siebie, a widziała w odbiciu kogoś obcego. Dziewczyna przytknęła palce do kącików oczu, rozcierając kilka łez wzruszenia. Każda bajka jednak kiedyś się kończy, a ta nie miała odstępować od reguły. Lairiel ponownie się przebrała w swój śliski, pajęczy kombinezon. Suknię zaś odłożyła do szafy, uważając że na nic jej się tu nie przyda. Ponownie założyła maskę, kaptur i pierścień na palec. Nie było czasu, trzeba było iść dalej. Po schodach w górę, na piętro apartamentu.
Tam jej oczom ukazał się korytarz z dwójką drzwi po lewej i prawej stronie, a także jedne na jego końcu. Niestety te pokoje także okazały się puste, z wyjątkiem jednego. Drowka nie spodziewała się zobaczyć nic więcej niż kolejną porcję kurzu gdy otwierając jedne z drzwi nagle jej oczy uderzyła tęcza barw. Pokój ten był zupełnie inny od reszty, pełen różnego rodzaju zabawek! Konie na biegunach, drewniane pajacyki, szmaciane lalki i misie wszystko było stłoczone w jedną wielką nieporadną masę spod której wystawało ledwo widoczne łóżko. Było to coś niezwykłego, magicznego co ciężko było zrozumieć elfce w której kulturze nie istniały takie rzeczy, a dzieciństwo wyglądało zupełnie inaczej. Dziewczyna wzięła w dłoń jednego z misiów dotykając go i oglądając ciekawie. Pech chciał że zabawce urwała się nadszarpana duchem czasu główka.
Rozejrzała się tak jakby ktoś miał zauważyć jej występek i speszona tym faktem ostrożnie odłożyła misia i jego głowę na miejsce z którego został podniesiony, wychodząc prędko z pokoju. Nie potrafiła dostrzec zależności między tym w którym pokoju coś się znajdowało, a w których świeciła pustka. Wyszła, poprawiając pierścień na palcu. Szła szybko jak mogła by odwrócić swoją uwagę od niechcianych myśli. W końcu nie powinna rozpamiętywać przeszłości, czuła jednak że ta znów do niej wróci. Zawsze wracała...



.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 21-10-2010 o 21:01.
Kata jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172