Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-12-2010, 12:59   #1
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
[D&D 3.5, FR] Trudna droga

Stara, zaniedbana droga wiodła przez ciemny las. Niegdyś utwardzona, teraz zarośnięta i poznaczona licznymi dziurami wypełnionymi zamarzniętymi kałużami. Drzewa, gęsto rosnące wzdłuż drogi tworzyły ponurą atmosferę. Liście opadły już jakiś czas temu z drzew, gniły na ziemi czekając na pierwszy śnieg. Co jakiś czas z oddali dobiegał huk sowy czy szelest liści poruszonych przez wiatr. Maszerując ponurą drogą czuło się wzrok istot zamieszkujących pobliskie tereny na swoich plecach. Zimne powietrze odnajdowało drogę między ubraniami, siekąc ciało każdego podróżnika niemiłosiernie.
Droga wiła się już przez kilka kilometrów, prowadziła jednak jedynie do małej osady położonej na północ od Suazil, stolicy Cormyru.


Za kolejnym z rzędu zakrętem kończył się las, a otwierała duża polana, powstała na miejscu wykarczowanego lasu. Bita droga przechodziła tam w błotnistą ścieżkę, prowadzącą do pierwszych zabudowań. Błoto kleiło się do butów przylegając do nich grubą warstwą. Zimny, północny wiatr wciskał się w każdą szparę w ubraniu, pokonując barierę z płaszczy i kapturów. Wiatr wył, szalejąc co jakiś czas pomiędzy domami.
Ścieżka wiodąca wzdłuż drewnianych, prymitywnych chat wiła się przez całą wioskę. Mijając ciemne, zaniedbane budynki miało się wrażenie, że nikt w nich nie mieszka. Ciemność wylewająca się z okien tworzyła przygnębiającą, cmentarną atmosferę. Efekt potęgował zmrok, który zapadał nad Cienistym Zakątkiem.
Jedynymi dźwiękami, jakie można było dosłyszeć był plusk butów, zasysających powietrze przy odrywaniu się od lepkiej mazi, szum wiatru wpadającego między uschnięte liście drzew oraz uderzenia jednej z okiennic o ścianę domu, wiszącej na jednym zawiasie.
Powietrze przesiąkał zapach brudu. Nie dało się odróżnić żadnego konkretnego zapachu, zmysł węchu atakowany był smrodem fekaliów, przemoczonych ubrań i tęchlizny. Można było zatęsknić za zapachem mokrego lasu.

Błotnista ścieżka prowadziła tylko w jednym kierunku. W końcu, po minięciu kilku chat, spośród drewnianych szop wyłaniał się większy, masywny budynek na kamiennej podmurówce. Już na pierwszy rzut oka widać było, że jest to karczma. Nad drzwiami, do których prowadziły trzy ubrudzone schodki, wystawał kawałek spróchniałej belki, do której przyczepione były dwa kawałki zardzewiałego łańcucha. Zapewne kiedyś wisiał na nich szyld, jednak obecnie powiewały one ruszane co silniejszymi podmuchami wiatru. Z masywnych okien wydobywał się delikatny blask ognia, z komina zaś unosił się delikatny, siny dym. Świadczyło to, że w środku ktoś jest, co było dobrym znakiem. Liczne dziury w dachu zasłonięte były rozciągniętym materiałem, który z pewnością przesiąkał, oraz przybitymi byle jak spróchniałymi deskami. Widok nie był zachęcający, jednak wnętrze było z pewnością milsze niż przesiadywanie na zewnątrz. Na dodatek zaczynał padać deszcz, dodatkowo utrudniając poruszanie się. Małe krople wody zaczęły spadać na dachy i ziemię, rozpoczynając swoisty koncert.

Grube, okute metalowymi elementami drzwi otwierały się ciężko przy akompaniamencie jęku nie oliwionych od dawna zawiasów. Ze środka pomieszczenia wydobywało się ciepłe powietrze, przesiąknięte zapachem podłego piwa, palonego ziela i przypalonego mięsiwa.
Wnętrze lokalu było skąpane w delikatnym świetle, wydobywającym się z dużego, kamiennego kominka znajdującego się na przeciwległej do szynkwasu ścianie oraz nielicznych świec, poustawianych w kilku miejscach na sali. Nieliczne stoły, które nosiły na sobie znamiona niezliczonych bójek i kłótni, porozstawiane były chaotycznie po całej sali. Kilka z nich zajętych było przez miejscowych chłopów, zajętych grą w karty, piciem tanich trunków czy opowiadaniem sobie niestworzonych historii. Krzesła poustawiane chaotycznie przy stołach różniły się między sobą wszystkim. W większości były one zbite z pozostałości po dawnym wyposażeniu karczmy, nie przeszkadzało to jednak nikomu. Przybycie kogokolwiek do sennej, żyjącej własnym trybem wioski, było odbierane przez nich jako ingerencję w ich sposób życia. Tym razem skończyło się jedynie na groźnych spojrzeniach rzuconych w stronę poszukiwaczy łatwego zarobku, którzy od kilku godzin ściągali do karczmy bez nazwy. Odprowadzali kolejnych śmiałków, szukających zarobków za pomocą miecza bądź magii do stolika przy kominku, po czym wracali do przerwanych czynności, wybuchając co jakiś czas śmiechem i rzucając na poszukiwaczy przygód zaciekawione i złowrogie spojrzenia.


Karczmarz, wysoki jegomość z gęstymi wąsami i zakolami na głowie, uparcie polerował kufel brudną szmatą. Co chwilę spoglądał pod światło, sprawdzając efekt swojej pracy. Niezadowolony, powracał do niej raz za razem. Widząc kolejnego gościa, który z pewnością nie był mieszkańcem wioski, tych bowiem znał na pamięć, wskazał kiwnięciem głowy stolik, przy którym siedziało już kilka osób. Wyłonił się zza lady powoli, wyraźnie utykając na prawą nogę. Doczłapał do stolika, po czym usadowił się na jednym z wolnych krzeseł.

-Czekać na nikogo już nie bedziem chyba, i tak was wiela…Mark jestem.- przedstawił się karczmarz zgromadzonym przy stole osobom. Jego głos był głęboki i lekko zachrypnięty. Duże, orzechowe oczy, zgodnie z wiekiem, zdradzały zmęczenie i przygnębienie. Nie widać było w nich iskry ani wesołości, które gościły w oczach młodych i pełnych wigoru ludzi. Odkaszlnął, po czym kontynuował.
-Sprawa prosta jest. Bandyty zielarkę wioskową porwały. W sumie to nie tylko naszej wioski strzegła, ale my wystompili z pomysłem jej znalezienia. Mówio, że to bandyty co to się w starym klasztorze zamelinowały, tym o tam.- machnął ręką w bliżej nieokreślonym kierunku nie myśląc, że goście prawdopodobnie nie wiedzieli gdzie ruiny klasztoru się znajdują. Zamilkł na chwilę, zbierając myśli i drapiąc się brudną ręką po łysiejącej głowie. Ktoś w głębi sali zaklął szpetnie, zapewne chłop który przegrał kolejną kolejkę w karty. Szurnięcie odsuwanym krzesłem i trzask zamykanych drzwi świadczył, że ktoś wyszedł.
-No, i chodzi o to co by jom uwolnić, bo dobra z niej kobita. Maść mi nawet na noge zrobiła, nie boli tak bardzo. Dobra z niej kobita.- pomasował się automatycznie po prawej nodze karczmarz, powtarzając opinię o zielarce. Nabrał powietrza, kaszląc przy okazji.
-Piniendzy się nawet uzbierało, bo to ze trzech wiosek jest nagroda. 480 sztuk złota mamy łącznie, a i pewnie sama Loriel cosik wam tam doda. No, pytania macie?- spytał karczmarz, patrząc zaciekawiony na zgromadzoną w jego przybytku grupę, na którą składał się krasnolud, półefl, niziołek i pięciu ludzi. Nie wyglądali na zaprawionych w boju profesjonalistów, stary Mark miał jednak nadzieję, że będą w stanie wykonać powierzone im zadanie. Szczególnie długo Mark przyglądał się niziołkowi, nie wiedzieć czemu, czekając na pytania.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 16-12-2010, 18:30   #2
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4A3qW-0gB1Y[/MEDIA]

Drewniane koła zapadały się delikatnie w błocie rozchlapując gęstą maź na boki. Wiatr poruszał liśćmi na drzewach w lesie przez który jechał Gerard. Człowiek siedział na dwukółce, z kapturem swej szaty podróżnej naciągniętym na głowę. Było zimno, ale jeszcze nie na tyle by w dzień okrywać się kocem, toteż ten leżał złożony z tyłu tego małego wehikułu. Muł zostawiał odciski swych kopyt na błotnistym szlaku powoli ciągnąc swego właściciela w stronę wioski. Gerard zmierzał do tego miasteczka z dwóch powodów. Nie dość ,że znajdowało się blisko, a jego zapasy żywności powoli się kurczyły, to jeszcze ponoć można było tu zarobić. Coś męczyło chłopów którzy szukali wsparcia u poszukiwaczy przygód. Zakapturzony mag jednak nie tyle co po złoto tu przybył, a po informacje. Może tu natknie się na ślad tego czego w ostatnim czasie poszukiwał?
- Dalej Gustawie! Musimy zdążyć przed zmrokiem! – pogonił swego zwierzaka pociągowego Gerard.
Mag uniósł głowę i zagwizdał w śmiesznych i charakterystyczny sposób, patrząc na korony otaczających go drzew. Na dźwięki wydawane przez maga odpowiedziało mu głośne krakanie i jakiś ptak wbił się w powietrze z pobliskiego drzewa. Czarny niczym bezgwiezdna noc kruk młócił zimne powietrze skrzydłami, lecąc w stronę dwukółki.


Gerard spojrzał na swego chowańca i uśmiechnął się wystawiając w jego stronę rękę. Ptaszysko zakrakało i wylądowało na wystawionym ramieniu mężczyzny, delikatnie zaciskając na nim swe pazury.
- Kraa, Droga wola! Kra! – zaskrzeczał ptak do swego właściciela. Gerard bowiem wcześniej wysłał Ignisa na krótki zwiad terenowy. Lepiej było uważać w okolicach gdzie mogli kręcić się zbójcy. Mag opędził swego muła i nabrał w płuca świeżego powietrza. Miasto było już blisko...

~*~

Wóz zatrzymał się pod karczmą, a Gerrard z radością z niego zeskoczył by rozprostować nogi. Gustaw prychnął i kopytem pogrzebał w błocie. Był to dobry muł, mag nigdy nie żałował jego zakupu. Poklepał zwierze po głowię i zwrócił się do swego chowańca.
- Ignisie zostań na wozie i go pilnuj. Nie ma tu stajni, a wiesz jak to jest z miejscowymi. Nie powinienem długo tam siedzieć. – mówiąc to wskazał ruchem głowy karczmę.
- Będę pilnować. Kraaa. Pilnować!- odpowiedział mu jego wierny towarzysz i zeskoczył na dwukółkę. Mag uśmiechnął się i zostawiając wóz pod opieką Gustawa i Ignisa otworzył drzwi do karczmy.

Przywitały go nieprzychylne spojrzenia miejscowych, nie można było im się dziwić, osobnicy w kapturach pojawiający się w tak ponury dzień, na pewno nie budzili sympatii. Gerard jednak od razu pozbył się kaptura odsłaniając swoją twarz. Czarne proste włosy wypłynęły spod nakrycia głowy i opadły na ramiona chłopaka. Twarz Gerard miał lekko zarośnięta bowiem w drodze nie miał jak się ogolić, kilku dniowy czarny zarost wykwitł na jego twarzy, nadając jej lekko żebraczego wyglądu. Mag był młodych chłopakiem z twarzy nie można było dać mu więcej niż dwadzieścia lat. Miał cienkie brwi, i delikatny nos, twarz zaś była lekko pociągła jednak charakterystycznych cech nie posiadała. Sam Gerard był dość wysokim mężczyzna, miał bowiem trochę ponad 6 stóp wzrostu, a posturę raczej szczupłą. Ubrany był w typowy podróżny płaszcz, jednak bystre oko mogło zobaczyć pod nim czerwono czarną szatę maga. Zielone oczy zlustrowały pomieszczenie, a na twarzy człowieka zagościł grymas obojętności. Najwidoczniej przebywanie w takich miejscach nie dawało mu ni radości, ale tez i uciążliwe dlań nie było. Należy zauważyć, iż w ręku Gerard trzymał dębową laskę z nielicznymi rzeźbieniami. Był to typowy dla magów kostur, a brak zdobień z kamieni szlachetnych czy złota znaczył, że Gerard nie należał do tych najzamożniejszych czarodziejów. Zobaczywszy zapełniony stolik pełen osób nie pasujących do wyglądu typowego chłopa ruszył w tamtą stronę. Przybył jako ostatni, cóż Gustaw nie należał do zwierząt które z byle powodu się spieszą. Zasiadając do stołu powiedział głośno do wszystkich.
- Witajcie jestem Gerard. – i to krótkie powitanie jak dla niego póki co starczyło w kwestii grzeczności. Gdy siedział już na drewnianym krześle szybko obrzucił nowych współpracowników dyskretnym spojrzeniem. Na widok niskiego osobnika, który wyglądał jakby magią się parał, Gerard lekko się skrzywił. Nie przepadał za innymi magami, a niziołek na pierwszy rzut oka ni kapłana czy też wojownika nie przypominał. Cóż towarzysze w takich misjach byli jak rodzina- nie wybierało się ich samemu.

Karczmarz powiedział co miał powiedzieć, nie wyjaśniając za dużo. Gerard zmarszczył brwi i młodzieńczym głosem z lekka doza irytacji zapytał.
- A może wytłumaczysz nam gdzie dokładnie jest ten klasztor? Jakaś mapa była by mile widziana. Chętnie bym też dowiedział się jak dawno porwali tą zielarkę i czy długo już Ci bandyci tu grasują.- zapytał krzyżując ręce na piersi. Nie miał zamiaru działać na ślepo. Pierwej dokładne informacje, potem zaś działanie.
 

Ostatnio edytowane przez Ajas : 17-12-2010 o 15:34.
Ajas jest offline  
Stary 16-12-2010, 21:13   #3
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wysoki, jasnowłosy mężczyzna rozglądał się dokoła z odrobiną zniecierpliwienia w szarych oczach. Przed chwilą osiodłał wierzchowca, spakował bagaże, przytroczył lutnię i starannie zasypał resztki ogniska. W zasadzie byłby gotowy do ruszenia w drogę, gdyby nie jeden drobiazg.
- Joker!
Joker, który, jak to wszystkie koty mają w zwyczaju, lubił chadzać własnymi drogami i nie zawsze reagował na głos Xandera.
- Joker! Co zrobisz sam w wielkim lesie? Zeżre cię jakiś lis i co?
Tym razem kot raczył zareagować. Wnurzył się z krzaków i obdarzył Xandera spojrzeniem pełnym wyrzutu.
- Tylko mi nie mów, że zepsułem ci polowanie, czy coś równie mądrego.
Zwierzak, jak każdy zwyczajny kot, nie był obdarzony umiejętnością mówienia, ale zdawać się mogło, że rozumie każde słowo. I zapewne rozumiał. Jeśli tylko chciał.
- Idziesz, czy zostajesz?
Pięć minut później byli już na trakcie, który - zgodnie ze słowami napotkanego wczoraj kupca - miał prowadzić do Cienistego Zakątka.

Miejscowości tego typu wielu określało wielce mówiącym mianem. Zadupie.
Xander, chociaż pochodził z wielkiego miasta, nie odczuwał potrzeby używania takich określeń. Małe jest piękne, mawiali inni. W dodatku z dala od metropolii działy się niekiedy rzeczy, o których nie śnili filozofowie. I można było trafić na niespotykaną gdzie indziej okazję do zarobku.
- A cosik się tam ostatnio źle dzieje - mówił kupiec. - I ludzi szukają. Takich, znaczy, co im pomogą, a i zarobią przy okazji.
Okazja do zarobku nie była czymś, co warto było lekceważyć. Jedzenie darmo nie przychodzi, konia trawą samą zywić się nie da, a i kot, leń jeden, miast myszy łowić na Xandera się ogląda, by ten mu strawę dawał. Zima w dodatku szła, warto zatem było pomyśleć o kilku groszach, by móc w cieple, pod dachem, największe mrozy przesiedzieć.
Miał oczywiście paru przyjaciół, u których mógłby się zatrzymać, ale nie po to w świat wyruszył, by zaraz wracać...

- Gdzie znaleźć można tego, co ludzi poszukuje? - spytał przechodzącego obok człeka.
- Toś pan nie przyjechał śpiewać? - Zagadnięty obrzucił Xandera i wiszącą przy siodle lutnię zaciekawionym, choć troszkę rozczarowanym spojrzeniem. - Ano tam - wskazał budynek - gospoda jest. I karczmarz wszystko powie.

Gospoda nie zaliczała się do największych. I, tak przynajmniej wyglądąło na pierwszy rzut oka, nie miała stajni. Xander, który nie lubił zostawiać swego wierzchowca, Scampa, na łasce losu (jako że do bliźnich miał zaufanie raczej ograniczone) wolał się upewnić.
- Ano jest stajnia, a juści. - Wyrostek zaczepiony przez Xandera pokiwał głową. Gest oznaczający potwierdzenie podobnie jak słowa stał w jawnej sprzeczności z tym, co widział Xander, który stajni do tej pory nie zauważył. - Znaczy się z tyłu jest, za gospodą - wyjaśnił chłopak.
No i była. Bardziej podobna do zwykłej szopy, ale lepsze było to, niż gdyby koń miał stać pod gołym niebem. Siana trochę też tam było, jakimś dziwnym trafem.
Joker bez zaproszenia wpakował się na ramię Xandera, który po raz kolejny poprosił o błogosławieństwo dla tych, co wymyślili koszulki kolcze, chroniące między innymi przed kocimi pazurami. Naramienniki płaszcza zostały co prawda wzmocnione skórą, ale stalowe ogniwa zbroi stanowiły dodatkowe zabezpieczenie.
Xander poprawił jasne, długie włosy, które znów spadły mu na czoło, a potem wkroczył do gospody.

Przy stole, do którego skierował go karczmarz, nikt jeszcze nie siedział. Xander wybrał miejsce przy ścianie, z którego mógł obserwować nie tylko wejście, ale i całą salę. Obok krzesła położył plecak, o ścianę oparł lutnię, obok której znalazła się kusza. W zasięgu ręki, tak, by w każdej chwili można było ją złapać i użyć. Sprawdził, czy rapier daje się łatwo wyciągnąć z pochwy. Nie wierzył w to, że mogą go tu spotkać jakieś kłopoty, ale lata szkolenia (i doświadczenia ze szlaku) nie pozwalały ot tak sobie zrezygnować ze środków ostrożności.
Przez moment, starannie ukrywając rozbawienie, zastanawiał się, za kogo mają go tutejsi. Za barda - ze względu na lutnię, czy też za zwykłego złodziejaszka, co mógłby sugerować szary strój i rapier. A może za maga, podróżującego z kotem-chowańcem?


Miejsca przy stole powoli się zapełniały. Xander każdemu przybywającemu podawał swoje imię (jeśli tamten przedstawił się pierwszy) i ściskał podaną sobie dłoń (jeśli ktoś zechciał ją podać). Joker, znudzony, w końcu zapadł w sen na kolanach Xandera.
Gdy pojawiła się ósma osoba, mag (przynajmniej na pierwszy rzut oka), karczmarz zechciał wreszcie do nich dołączyć i przedstawić problem.
Zanim Xander zdążył się odezwać, pytania zaczął zadawać Gerard. Jako że nie wyczerpał tematu, również Xander postanowił dorzucić kilka pytań.
- Czy ta zielarka jest jedyną porwaną osobą? Czy napadali na ludzi? Kobiety napastowali? Kradli coś? Jedzenie, zwierzęta? Widział ich ktokolwiek? Jeśli tak, to ilu i jak są uzbrojeni?
- Prócz mapy zdałby się nam tez człek, co okolicę zna i o klasztorze mógłby opowiedzieć. W końcu skoro to ruina, to od dawna stoi i miejscowi znać tam powinni każdą cegłę.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 17-12-2010 o 22:58. Powód: Stajnia
Kerm jest offline  
Stary 16-12-2010, 22:12   #4
 
zodiaq's Avatar
 
Reputacja: 1 zodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodze
Deska w końcu ustąpiła, pierwsza z dziury wyłoniła się kusza...nauczony, że wieśniacy nie przepadają za dzikimi lokatorami ich stodół, w ten sposób mógł zapewnić sobie przynajmniej jakiekolwiek zabezpieczenie. Chwilę później, stojąc już w błotnistej brei żałował, że w ogóle opuszczał swoje dotychczasowe "lokum".
Mroźny wiatr zawzięcie ciął w oczy...las kołysał się w rytm jego wycia.
Mimo wysokich butów, czuł jak jego stopy tonął w błocie, które już zdążyło tam się zagnieździć...
Wioska się nie zmieniła...od trzech dni ciągle jest taka sama - tamto koryto ciągle okupowane przez szczury, lina przy starej studni wciąż urwana, a przeklęty szyld karczmy ciągle służy za okiennice w jednej z tych przerażających chat...tak, czuł się jak w domu.
Drzwi tawerny otwarły się...
- Oto i nasz kochany P - mruknął spod kaptura patrząc jak mężczyzna, który wytoczył się ze środka opróżnia swój żołądek - chyba ktoś przeholował...
-Cholera - syknął mężczyzna wpatrując się w okapturzonego osobnika z długim na łokieć sztyletem w ręce [...]

Drzwi uchyliły się nieznacznie, a do środka wpełzła ubrana w skórznie i masywną pelerynę postać. Z ciągle zarzuconym na głowę kapturem podszedł do kontuaru. Karczma była podobna do większości tych, które dotychczas miał "przyjemność" odwiedzić - w kącie stolik hazardzistów, po drugiej stronie jeden klient okłada drugiego nogą od stołu, kilka ohydnych gęb, kilka urwanych palców, kilku przygłupów...ot. kolejny przystanek na drodze.
Karczmarz kiwnął jedynie głową na stolik, przy którym rozkładał się jasnowłosy mężczyzna.
"Szczegóły...szczegóły...cięższy pancerz...rapier, kusza, lutnia i kot..."
Niemrawy uśmiech zagościł na bladej twarzy półelfa ściskającego w dłoni, podcięty jednemu z gości oberży, mieszek.
Bez zbędnego pośpiechu ruszył w kierunku stolika, starając się nie ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi.
Chudzielec - najodpowiedniejsze słowo, którego można użyć opisując kapturnika. Efekt ten potęgował masywny, skórzany pas z sakwami, które najwyraźniej stanowiły jego cały bagaż. Pas zdobił także przymocowany doń, wykonany ręcznie, metalowy futerał na dokumenty.

Przechodząc obok blondyna z kotem na ramieniu, lekko kiwną głową, chwytając przy tym za rąbek, zdobionego wyhaftowaną, bordową różą, kaptura. Po zajęciu miejsca przy stole wyjął z sakwy pióro, po czym zaczął coś wypisywać coś pełnym zawijasów pismem, na skrawku papieru wygrzebanego z tuby.
Gdy do stolika podszedł karczmarz, Ian podniósł wzrok, odrywając się od notatki:
- Chcę zobaczyć jej chatę - powiedział wyraźnym głosem, zsuwając kaptur z głowy. Kruczoczarne włosy, wydłużone uszy, wyraźnie zarysowane kości policzkowe i nos, oczy w kolorze intensywnej zieleni i blada, prawie biała skóra. Jednak naprawdę godnym uwagi szczegółem był pokrywający prawie pół twarzy tatuaż.
 

Ostatnio edytowane przez zodiaq : 16-12-2010 o 22:16.
zodiaq jest offline  
Stary 16-12-2010, 22:26   #5
 
Hermit's Avatar
 
Reputacja: 1 Hermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodze
-Na pierwsze piekło Bela...- wycedził do siebie grzęznąc w błocie po kolana. Nie był on może wyznawcą wygodnego życia, ale perspektywa przemoczonych nóg, a następnie kataru i choroby była dla niego nie za wesoła. Rozejrzał się zamaszyście po trakcie w poszukiwaniu wszelkiego życia, lecz jego oczy o kolorze ciemnego brązu nie odnalazły niczego, prócz niepewności z strony gęstwiny leśnej.

Trakt zdawał się nie mieć końca. Samotny wędrowiec odziany w zbroje łuskową szedł wolnym krokiem przed siebie. Jego twarz, lekko zarośnięta była z lekka uradowana. Przy boku spoczywał mu długi miecz w pochwie, a na plecach przywiązana do plecaka duża drewniana tarcza. Na jego piersi zwisał masywny medalion, przedstawiający gwiazdę z włóczni i buzdyganów na tle tarczy. Misternie wykonany z kawałka drewna, ale cóż poradzić. Na ekwipunek trzeba zarobić. Z pod długiego płaszcza, bo takowy jeszcze posiadał co krok wyłaniała się lekka kusza przymocowana do paska za pomocą sznurka. Plecy także nie pozostawały wolne, albowiem dźwigały całą resztę jego dobytku w podróżnym plecaku.

Droga odnalazła wreszcie swój koniec, a jego nogi doprowadziły go do celu, bynajmniej tak mu się mogło zdawać. Zmarszczył czoło spod kaptura, śledząc zabudowania. Brak życia. Słyszało się nie raz, jak bracia mówili na naukach o wioskach spustoszonych przez złe siły, a mieszkańcy w szponach zła stali się nieumarłymi pomiotami. Chwycił w garść swój medalion, i postąpiwszy krok przed siebie począł odmawiać modlitwę.

Pan jest moim pasterzem, niczego mi nie braknie,
pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach.
Prowadzi mnie nad wody, gdzie...


Przerwał widząc zabudowanie z którego dobywały się gwary męskich głosów, a z kominów ulatywał szary dym.

-Jednak to tu - wysapał, rozluźniając się. Cieszył go fakt, że przynajmniej ta perspektywa okazała się błędna.

Podmurowane fundamenty budynku wyglądały imponująco przy tamtych chatach. Obrócił się jeszcze raz, i nie widząc nikogo w pobliżu wszedł na pierwszy stopień, a potem na następny przyglądając się ich stanom. Złamania w takich warunkach ciężko się goiły.
Na samej górze spotkał się z masywnymi drzwiami, na które naparł jedną ręką. Drzwi z miejsca ustąpiły. Pierwsze co poczuł na swych lekko zarośniętych i przy chudawych policzkach to podmuch ciepła dobywający się z wewnątrz. Z momentem postawienia pierwszego kroku w karczmie poczuł ogrom spojrzeń jakie na niego padły. Wszystkie grymasy, oraz nieciekawe miny skierowane w jego stronę zbył odsłaniając kaptur i odkrywając płaszcz na boki. Na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech, jak u grabarza na pogrzebie. Zlustrował szybkim spojrzeniem siedzących przy stołach, jak i tych co siedzieli nieco dalej. Ci znacząco wyróżniali się z otoczenia. Szybkim i niedbałym gestem pobłogosławił siedzących i odparł gromko



-Widzę, że macie tu nieliche problemy, dobrodzieju - rzekł spoglądając w oczy staruszka, który zdawał mu się być karczmarzem- skoro ściągacie tu cały zastęp dzielnych poszukiwaczy.

Postąpił kilka wolnych kroków, przeciskając się między stolikami.

-Ale wiecie, że nie obejdzie się bez boskiego wsparcia - mrugnął ni to zgromadzonych, ni to do gospodarza- Brat Asgard, miecz i tarcza Korda.

Nie usiadł, chodź miejsce dla niego czekało. Stał opierając się o oparcie i bezceremonialnie lustrując twarze pozostałych. Po chwili dobrodziej przeszedł do wyjaśnień. Nie przerywał jak to miał w zwyczaju, lecz wysłuchał go do końca.

- Dobrodzieju, jeśli można spytać. Czyj to był klasztor, i z kim, albo i z czym mamy do czynienia.

Pytania jakie do tej pory padły, były rozsądne , tak więc miał już pewien zarys ludzi ( i nie tylko) z którymi będzie oczyszczał tą okolice z zła.

- Także rozmowa na suche gardło nie jest zbyt wygodna - uśmiechną się wymownie - kiedy trzeba omówić ważne sprawy.
 
__________________
"Ten, któremu starczy odwagi i wytrwałości, by przez całe życie wpatrywać się w mrok, pierwszy dojrzy w nim przebłysk światła"
Chan
Hermit jest offline  
Stary 17-12-2010, 00:35   #6
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Zmierzchało już, kiedy postanowił zatrzymać się na noc. Jednakże o tej porze roku to znaczyło bardziej „wcześnie” niż „późno”. Było coraz zimniej i Kaldor musiał zacząć się zastanawiać nad jakimś miejscem do przezimowania. Jednak z tym zawsze łączyła się potrzeba posiadania pieniędzy.

Na tamtą chwilę jednak jego zmartwieniem było drewno i ognisko.


Dwa króliki, które udało mu się wcześniej tego dnia upolować wydawały się w sam raz na kolację. Tłuściutkie, sądziły że spokojnie przeczekają zimę gdzieś w swoich norach.
Jednak natura, a właściwie pewien tropiciel, zadecydował inaczej.

Miał zielone, raczej zimne oczy, które kontrastowały z długimi, czarnymi włosami. Ubierał się również na ciemno: czarna skórznia, ciemnobrązowe spodnie i buty, oraz czarne, skórzane rękawice. Jego uzbrojenie składało się z długiego łuku, oraz takiegoż miecza.

Kiedy zabierał się za oprawianie królików, zaklął pod nosem – znowu zapomniał kupić nóż myśliwski i musiał użyć miecza: nieco zbyt ciężkiego i długiego do tej czynności.
Jakiś czas później spoglądał w niebo i… uśmiechał się. Do wspomnień.
Trochę zbyt długo był sam, nie miał nawet do kogo gęby otworzyć. Między innymi dlatego zdecydował się wziąć tą robotę o której słyszał ostatnio.

Zastanawiał się ile jeszcze czasu musiałby żyć tak odcięty od społeczeństwa, żeby zupełnie zdziczeć. To znaczy w oczach „normalnych” ludzi. Bo już teraz był dla nich wyrzutkiem, który błąka się bez celu od wiochy do wiochy szukając szczęścia. Polowanie na orków było… dobre, jednak kiepsko wpływało na… hmm… ocenę publiczną?
Jednak tak naprawdę nie był sam…

Do ogniska podszedł, bardzo powoli i ostrożnie, samotny wilk. Wąchał intensywnie otoczenie we wiadomym celu. Po chwili usiadł i… wbił wzrok w tropiciela.
… witaj współ-wyrzutku.
Kaldor bez wahania rzucił mu jednego z upieczonych już królików, po czym zaczął jeść swojego.

Zaś na następny dzień był już w drodze do „roboty”. Błotnista droga mu nie przeszkadzała, jednak kiepsko świadczyła o zamożności miejsca do którego się udawał, bowiem praktycznie uniemożliwiały przejazd wszelkim wozom. A to z kolei uniemożliwiało rozwój okolicznego handlu ze „światem zewnętrznym”. To zaś kazało Kaldorowi myśleć, że wieśniacy znów będą próbowali płacić mu rzepą, czy inną sałatą.

Im dalej szedł, tym to ostatnie przekonanie stawało się silniejsze – karczma, czyli „miejsce spotkania” wyglądała tragicznie. Na szczęście ludzie wewnątrz prezentowali sobą nieco lepszy standard – hazard, alkohol, bójki, a nawet dziewki służebne.

Przy stoliku, gdzie mieli się wszyscy spotkać siedziało już kilka osób. Darett bez wahania podszedł do nich i przedstawił się wymieniając uściski dłoni. Następnie zdjął z pleców łuk z kołczanem strzał. To pierwsze postawił opierając o stół, zaś to drugie…
W oczekiwaniu na kogokolwiek, kto zlecił im zadanie, postanowił przejrzeć swoje strzały, by się upewnić że żadna nie jest uszkodzona, albo nie ma jakichś wad. Gdyby miał się tym przejmować w ogniu walki, to marny byłby z niego łucznik.

W końcu pojawił się gospodarz – wraz z nim wyjaśnienie zadania (i zdumienie, że wieśniacy zebrali pieniężną nagrodę), oraz… pytania. Lawina pytań.
W pewnym momencie Kaldor nie mógł już wytrzymać.

- Przestaniecie, kurwa? – uderzył pięścią w stół. – Jeszcze się go wypytajcie o kolor gaci, bo może od tego zależy gdzie zielarkę zabrali? Mówił przecież, sprawa jest prosta, że ja pierdolę. Porwali kobietę. Pewnie są w klasztorze. Sprowadzimy kobietę, zadanie wykonane. Mamy iść z pierdolonego punktu A… – przyłożył palec do stołu i zaczął go przesuwać. – … do punktu B! Powiedzcie nam tylko, dobrodzieju, gdzie dokładnie jest ten klasztor i możemy ruszać! Byle z życiem i nie tracić czasu na próżne gadanie, tylko wstać skoro świt i wyruszyć na polowanie. - spojrzał jeszcze ostro na tego, który przedstawił się jako Brat Asgard. - I chlać po temu nie trzeba nawet, kurwa! - syknął.

Na koniec tropiciel był cały czerwony na twarzy i oddychał ciężko.
Wspaniałe pierwsze wrażenie.
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 17-12-2010 o 11:00.
Gettor jest offline  
Stary 17-12-2010, 23:10   #7
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Post napisany wspólnie z Gettorem

Kaldor, co widać było już po pierwszych słowach, był głupcem, co bez przemyślenia pakuje się w groźne sytuacje. Był na dodatek głupcem źle wychowanym, a to znaczyło, że bez problemów mógł ściągnąć kłopoty na tych, co mu towarzyszyli.
Fatalna kombinacja, jedna z najgorszych, jeśli chodzi o towarzystwo na szlaku.

- Bzdury gadasz, Kaldorze, w dodatku podwójne - powiedział spokojnie Xander.
- Och, poważnie? - syknął tropiciel. - A jakież to? Że marnujemy tutaj czas, czy że nasze zadanie wcale nie polega na dojściu z punktu A do punktu B?
- Teraz chcesz biec
- spytał Xander, nie zważając na zacietrzewienie tropiciela - czy dopiero gdy dzień zacznie wstawać? A do świtu czasu trochę zostało, prawda? A zatem porozmawiać można. I jaka szkoda się stanie, skoro zdobędziemy informacje o bandytach czy miejscu ich pobytu?
- Do świtu i owszem, trochę czasu zostało
- przyznał Kaldor. - Co nie znaczy, że powinniśmy ten czas trwonić na zbędne gadanie. Raczej należałoby się wyspać, żebyśmy to my jutro zapolowali na bandytów, a nie na odwrót.
- Jak chcesz iść spać, zanim słońce zajdzie, to droga wolna. Ale głupcem jest ten, co o wrogu nie chce pozbierać informacji. Aż dziw, że nie rozumiesz takiej oczywistej rzeczy.
- Informacje to sam jutro zbiorę, kiedy już wyruszymy do ruin. Zdziwiłbyś się ile można się dowiedzieć po prostu nasłuchując przez zamknięte drzwi.

A ile można się dowiedzieć, nie ruszając zadka ze stołka. Zdziwiłbyś się. Wystarczy umieć słuchać i myśleć. Kaldor zdaje się postawił głownie na to pierwsze.
- Uważam, że im więcej wiemy przed wyruszeniem w drogę, tym lepiej. Ale oczywiście ja nie jestem takim znawcą tematu, jak ty, Kaldorze - w głosie Xandera nie zabrzmiał nawet cień ironii. - Dlatego dobrze by było, gdybyś mi wyjaśnił, czemu nie mam racji. I dlaczego łażenie gdzieś na ślepo jest więcej warte.
- Nauczyłem się już dawno polegać wyłącznie na sobie
- syknął wciąż czerwony na twarzy. - Pytanie kogoś o informacje, które mogę sam uzyskać jest dla mnie bezcelowe, bo mogę równie dobrze zostać wprowadzony w błąd. Dzięki temu zawsze zachowuję czujność, a dzięki wyostrzonym zmysłom i sprytowi uzyskuję informacje.
- Jak rozumiem, ktoś cię kiedyś nabrał, stąd brak zaufania do ludzi. Jak zatem się zapatrujesz na sprawę współpracy?
- spytał Xander. - Trunków tez nie lubisz. Może dlatego z ciebie taki ponury człowiek?
Po chwili milczenia Kaldor roześmiał się.
- Myślisz, że coś o mnie wiesz? Po pięciu minutach rozmowy? Jesteś aż tak arogancki, czy aż takim idiotą?
- Oceniam tylko to, co sam mówisz
- odparł Xander. - Zachowujesz się jak przemądrzały gbur, więc jak mogę mieć o tobie pozytywne zdanie? Nie chcesz słuchać tego, co mówią inni, to nie słuchaj. Uważasz siebie za takiego, który wszystko wie najlepiej, to sobie uważaj. Każdy będzie oceniać cię po tym, co mówisz i robisz, a ani jednym, ani drugim się nie popisałeś. Poza tym nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Uznajesz w ogóle coś takiego, jak współpraca, czy też uważasz, że liczy się tylko twoje zdanie?
- Jestem człowiekiem czynu..
. - wymamrował Kaldor pocierając dłonią czoło i uspokoiwszy się nieco. Ale tylko nieco. Westchnął. - Póki co uważam, że sam nie dam rady tym, którzy porwali zielarkę. Może jutro, kiedy zobaczę was w akcji, stwierdzę że godni z was towarzysze? Póki co słyszałem jedynie stek niepotrzebnych pytań od których nie wiadomo czy śmiać się czy płakać.
- Co zaś do trunków... jak mogłeś zauważyć, mamy jutro zadanie do wykonania. W ciągu swojego życia powinieneś też dostrzec, że najgorsze skutki alkoholu ujawniają się zawsze na - dzień następny.
- W ciągu swego życia widziałem również takich, co nie słuchali nikogo
- odparł Xander - i wierzyli tylko w to, co zobaczą na własne oczy. Paru takich spoczywa do tej pory na dnie oceanu, bo nie chcieli uwierzyć, że sztorm idzie. A byli też i tacy, co w bandytów nie wierzyli. ‘A tam, ludzie plotą...’ Sądzisz że to przyjemne, kopać grób dla jakiegoś przemądrzałego durnia? Zapewniam cię, że nie. Parszywa robota. Co zaś się tyczy picia, to umiar trzeba mieć, i tyle. Co innego spić się w trupa, co innego gardło przepłukać. Jak kto tego nie odróżnia, to kiep i szkoda, by takiego ziemia nosiła.
- Raz się żyje, jak to mówią...
- tropiciel spojrzał na Xandera spode łba, po czym zastanowił się chwilę. W końcu rozłożył bezradnie ręce. - No ale jak wolisz. Zwiad jutro zrobię tak czy siak. Jeśli jednak potrzebujesz wiedzieć, do klasztoru jakiego bóstwa idziemy, to przecież ci nie wzbronię.
- Kończąc temat tego cholernego piwa...
- Kaldor westchnął. - Nie lubię go. Zawsze i wszędzie smakuje gorzej niż szczochy wymieszane z błotem i psim gównem. Nigdy nie rozumiałem i pewnie nie zrozumiem co wszyscy takiego w nim widzą...
- Nie wszyscy, zapewniam cię
- stwierdził Xander. - W tym jednym z pewnością się zgadzamy. No i zdziwiłbym się, gdybyś na zwiad nie poszedł, bo to też normalne, że sprawdza się, co się da. A teraz, skoro do porozumienia doszliśmy, to dajmy dojść do głosu naszemu zleceniodawcy. Może zdoła odpowiedzieć na nasze pytania. I może jeszcze się dowiemy, od jak dawna są owi bandyci w okolicy.
Kaldor zaklął pod nosem - to ostatnie pytanie faktycznie miało sens. Jeśli grasowali już od dłuższego czasu to znali okolicę i mogli, powiedzmy, zastawić pułapkę na nieproszonych wybawicieli.
- Trafna uwaga - przyznał z bólem Xanderowi. - Jak tak, to i ja mam pytanie - zwrócił się do gospodarza. - Czy ci bandyci to jedyne zmartwienie tej okolicy? Nie ma... orków? Goblinów? Czegoś, za co jest dodatkowa nagroda?
Xander skinął głową, gratulując Kaldorowi trafnego pytania.
 
Kerm jest offline  
Stary 18-12-2010, 00:49   #8
 
Vangard's Avatar
 
Reputacja: 1 Vangard jest na bardzo dobrej drodzeVangard jest na bardzo dobrej drodzeVangard jest na bardzo dobrej drodzeVangard jest na bardzo dobrej drodzeVangard jest na bardzo dobrej drodzeVangard jest na bardzo dobrej drodzeVangard jest na bardzo dobrej drodzeVangard jest na bardzo dobrej drodzeVangard jest na bardzo dobrej drodzeVangard jest na bardzo dobrej drodzeVangard jest na bardzo dobrej drodze
-Władca, Dama, Markiz, dziesiątka i dziewiątka. Ha! Wszystkie trefl jako sami widzicie. - tu krasnolud położył na krzywym blacie pięć równo rozłożonych kart. Przyłożył wyprostowany wskazujący palec do ust i uśmiechnął się pod długim, tak jak i broda, do pasa wąsiskiem. Kąciki piwnych oczu lekko się zmarszczyły od gromkiego śmiechu, który już po chwili wydobył się z jego ust. Zamilkł. Zlustrował pozostałych graczy uważnie, obserwując ich ponure miny i zgarnął czwartą już z rzędu wygraną. Jeden z tutejszych wstał, zaklął i przewracając krzesło, szybkim krokiem opuścił lokal.
-Kretyn zniewieściały. Tu widzicie, że przegrywać trzeba umieć. Ale i wycofać z wygraną też. - tu uciszył gestem marudzących graczy, sękatą dłonią podniósł drewniany kufel i pociągnął nielichego łyka. Odstawił go z chlupnięciem i głośno beknął. A było to nie byle jakie beknięcie, dochodziło z samych trzewi, jak to tylko krasnoludy potrafią.

-Teraz się przyjęło wreszcie. Mark, szefie kochaniutki, dwa jeszcze wezmę. Jedno na dopitkę i drugie co bym później nie musiał prosić.
-Zaraz będziem gadać Moror, dużo już ich. Idźta do nich jak też masz chętkę pomóc. - karczmarz postawił dwa kufle przed krasnoludem. Ten przyjrzał się już siedzącym osobnikom. Raczej nie z ciekawości, a pod kątem przydatności. Gdyby tylko mógł, nie pchałby się do kompani z nieznajomymi. Ale chłopi to trzęsidupy, a samemu... rychło mu do grobu nie było.
Podał karty pozostałym graczom, wziął kufle i chciał wstać, ale zahaczył głowicą krótkiego miecza o kant stołu i rozlał trochę trunku na siebie.
-Kurwa, psia mać! - odstawił jeden kufel by poprawić pas z mieczem, wstał i podszedł do stołu przy którym siedzieli obcy.

W większości byli to ludzie, a ponieważ oni siedzieli, a on stał mogli sobie patrzeć prosto w oczy. Przy wolnym krześle postawił kufle.
-Chuchra same... - mruknął pod nosem jakby do siebie, tak jak zresztą często miał w zwyczaju. - Tego no, co ja żem miał? - tu podrapał czubek głowy i zmierzwił długie jasnobrązowe włosy związane w krótki warkocz - Tego no, Moror jestem i też chcę zarobić. - ręki nie podał, nie miał w zwyczaju. Miło także nie spoglądał na obecnych, tego także nie miał w zwyczaju. Przynajmniej nie do obcych. Nadal stał i głupio trochę to wyglądało, zajął więc pośpiesznie miejsce.


Gdy karczmarz zaczął przedstawiać zebranym sytuację, nie słuchał uważnie. Wiedział już co jest na rzeczy. Od trzech dni, jak tutaj jest nie mówiło się o niczym innym. Gdy przybył do wioski, nie takiej złej jak na jego gust, od razu zasypano go pytaniami czy pomoże. "Jasne, że pomoże" mówił. Skoro płacili, to pomoże, a że nie on jeden miał pomóc, bo ogłoszenia ponoć dali to czekać musiał. Moror nie lubował się jednak w czekaniu, więc i robić coś musiał. Na jego szczęście była niegdyś kuźnia w siole. Teraz to już nie za bardzo kuźnia bo rozebrana była w większości i zniszczała. Palenisko jednak krasnolud umiał odbudować, narzędzia miał swoje, a jakże. Mógł więc robić chociaż podkowy dla ich kobyłek. Pracy dla kowala we wiosce było dużo, on jednak to wojownik, najemnik - dlatego siedział teraz w karczmie, nadal w brudnym odzieniu roboczym i słuchał.

- Więc tako ja wam powiem. Ja biorę dla siebie czterysta sztuk złota, bo na podróż potrzebuję. Wy nie.
Coś go zaczęło drapać w gardło, charknął więc, pociągnął nosem i splunął pod nogi.
- Pozostałe osiemdziesiąt dzielimy na ośmiu bo tylu nas jest. - pozostali spojrzeli na niego jakoś dziwnie, z pobłażaniem. - Żartu nie pojęliście? Czy jak?
Skoro nie zrozumieli, to nie miał dalej co gadać, pociągnął więc łyk piwa.

Gdy kapłan wspomniał o napiciu się, krasnolud spojrzał na swój drugi kufel. Żal mu się go trochę zrobiło - piwa bardziej, niż człowieka. Podsunął jednak naczynie w kierunku tamtego, bo o Kordzie słyszał i wiedział, że to patron wojowników, toteż poczuł sympatię do kapłana.
- Masz. Nie piłem. - szybko dodał widząc zwątpienie w jego oczach.

Po wylewnych wrzaskach tego, który przedstawił się jako Darett, Moror dopił spokojnie piwo zastanawiając się czy na pewno chce z kimś takim przestawać. Nie lubił pieniaczy, tacy byli nieobliczalni, ich odwaga sprowadzała się tylko do czczej gadaniny, a gdy przychodziło do spotkania ze smokiem... Nie -smok to kiepski przykład, ale na przykład z takim orkiem, to byli pierwsi do spierdalania.
- Następnym razem chłopcze - sam nie był jeszcze stary, raczej niedawno wyrosły z wieku młodzieńczego. Jak dla ludzi jednak jego wiek byłby już "większą połową" życia - zastanów się co i do kogo pierdolisz. Szacunek trza mieć i okazywać. bo nie wiesz kto ci przy okazji ostrze w dupę wsadzi. Ot co.

Osobiście nie miał pytań. Był już myślami w swoim pokoju. W głowie, przywdziewał już napierśnik, polerował tarczę i sposobił się do drogi. Jednak teraz chyba ktoś o piwie gadał - źle gadał.

Moror znał trudne słowa, jakimi uczeni lubili się posługiwać, ale korzystał z nich rzadko. Nie tyle go to męczyło, co uważał, że proste słowa lepiej wyrażają myśli. Teraz jednak musiał ich użyć.
- Hola, Hola. Pofolgujcie sobie panowie. Nie śmiem tolerować w moim, to jest tego, no moim towarzystwie, o! Nie lubicie P I W A - każdą literkę musiał powiedzieć osobno - to nie pijcie. Ale i nie gadajcie, że to szczyny. Jakiem zwiedził dużo krajów, to piwo, to zawsze tego, no ambrozja była. - pociągnął kolejny łyk.
 
__________________
moja pierwsza sesja na forum (z przed czterech lat): http://lastinn.info/archiwum-sesji-i...pod-rynne.html
sesja obecna: http://lastinn.info/sesje-rpg-dnd/92...linga-snu.html

Ostatnio edytowane przez Vangard : 18-12-2010 o 01:03.
Vangard jest offline  
Stary 18-12-2010, 13:13   #9
 
Cosm0's Avatar
 
Reputacja: 1 Cosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputację
Ledwie kilka dni temu rozpadła się jego pierwsza w życiu drużyna, z nieba od paru dni lała się woda strumieniami całymi, od kilku dni wicher dmuchał niemiłosiernie, a wszelkie znaki na niebie i ziemi od kilku dni wskazywały rychłe nadejście zimy. Było tak jakby Tymora postanowiła dręczyć go póki nie wróci skomląc do domu na zimę. Zima... do tej pory kojarzyła mu się bardzo przyjemnie - Bród na Ashabie wyglądał przepięknie o tej porze roku, jak i cała reszta Mglistej Doliny - sosnowe gaje przysypane grubą warstwą śniegu, skrzypiącego pod nogami przy każdym kroku, zaparowane szyby i trzaskający w gospodach wesoło ogień. Wszystkiemu temu rzecz jasna towarzyszyło dobre piwo i wyborowe towarzystwo w każdej tawernie. Myśli Tima błądziły wokół czasu kiedy siedział w karczmie ojca słuchając z zapartym tchem poszukiwaczy przygód opowiadających o wielkim świecie i popijających najlepsze niziołcze piwo w całych Dolinach... ale to był kiedyś, a teraz leżał na łóżku w jakiejś zapyziałej norze zwanej Cienistym Zakątkiem w karczmie której standardy były nawet niższe niż piwniczka w browarze, w którym się wychowywał. Życie... można by rzec, życie poszukiwacza przygód pełną gębą. Czyż nie po to opuścił rodzinne strony i porzucił rodzinną schedę? Po prawdzie to nie po to, ale w takich chwilach powtarzał sobie, że nawet Elminster od czegoś zaczynał i wszystko przyjdzie z czasem. Podszedł do okna i wspiął się na parapet wyglądając na zewnątrz. Zapowiadał się kolejny parszywy dzień... Niziołek ze zrezygnowaniem ubrał się w swój strój, na który składała się skórznia, niewielkie ponczo mające zapewnić ochronę od wiatru, pantalony, szeroki pas który ilością sakiewek i kieszonek mógłby bić światowy rekord oraz sandały, odprawił codzienną toaletę na tyle na ile to możliwe w takim miejscu i wyszedł z pokoju zabierając uprzednio swój niewielki dobytek. Karczmarz twierdził, że skoro potrzebna mu kiesa to dziś będzie mógł znaleźć zatrudnienie. W tym dniu bowiem, w tej samej karczmie w której zatrzymał się Tim miało odbyć się spotkanie z ludźmi skorymi do rozwiązania miejscowych problemów. Odpłatnie rzecz jasna, a jako że Tim od paru dni był był niemal bez grosza przy duszy to obowiązkowo musiał się na tym spotkaniu stawić. Tym bardziej, że jeśli nie zamierzał wracać do domu tak szybko to wypadałoby znaleźć jakiś nowych towarzyszy i nowe zlecenie.

Główna izba gospody była mówiąc krótko obskórna. Bród, nieskompletowane umeblowanie, niedomyte naczynia, nawet ogień w kominku był jakiś nietaki - zupełnie jakby nawet drewno z otaczających Cienisty Zakątek lasów było gorszej jakości... Gdyby porównać ten zajazd do gospody prowadzonej przez jego rodzinę to byłoby jakby porównywać muła do pegaza. Niziołek nie mógł uwierzyć, że wynajął pokój w takim miejscu. Z drugiej strony nikt nie mówił, że życie poszukiwacza przygód usłane jest różami, wręcz przeciwnie - mówili, że jest ciężkie i wymagające, ale przygody i możliwość zobaczenia świata rekompensują wszystkie niewygody. Tim tłumaczył sobie zatem, że wszystko jeszcze przed nim. Po zejściu do głównej sali w piewrszej chwili pomyślał, żeby dołączyć się do miejscowych gamblerów rozgrywających jakieś karciane partie jednak w tej samej chwili dostrzegł kompletnie niepasującego do tego całego obrazka młodzieńca siedzącego samotnie w kącie. Blond włoski, czyste acz praktyczne ubranie, lutnia przy boku... taaa to zdecydowanie nie pasowało do reszty.

- No tak... to zapewne jeden z moich przyszłych kompanów. Wypadałoby się przywitać, oj wypadałoby - powiedział sam do siebie pod nosem, a zamiary nie zwlekając wdrożył w czyn.

- Cześć. Tim Norton jestem - powiedział dziarskim tonem podchodząc do meżczyzny.
- Xander. Witam. Siadaj - Wodparł nieznajomy i wskazał wolne krzesło.
- Ależ pewnie, że siadaj. I tak bym się przysiadł bo pewnie w tej samej sprawie żeśmy się tu zjechali - powiedział Tim klepiąc siedzącego mężczyznę po ramieniu - A to co lutnia? - zapytał Tim spoglądając na instrument - Bardem jesteś? Ja żem myślał, że oni szukają takich co to rozprawią się z ich problemami. Ale w sumie... może harfiarz jesteś? Oni też bardy a problemy ponoć rozwiązują? No wiec? - szybkość z jakimi niziołek wypluwał z siebie słowa mogła wprawić w osłupienie nawet najlepszych słuchaczy.
- Ta lutnia bardziej dla ozdoby jest - odparł Xander - Zarobić za jej pomocą to bym mógł, jakbym zza węgla wyskakiwał i ludziom w łeb dawał, miast pałki ją używając. Czasem dla towarzystwa grywam, albo przy ognisku - odpowiedział mężczyzna. No i zaczęło się. Nieznajomy przestał być nieznajomym i zapowiadało się na to, że Xander skory jest do rozmowy, co oczywiście niezmiernie ucieszyło Tima, bo gaduła z niego już od małego była - A do tych, co z Harfą biegają, to mi dość daleko. I nie sądzę, by ktoś z nich zajął się konfliktem w takiej... mieścinie - dodał jeszcze Xander.
- Ha! Dobre. Trochę jako dziecko na harmonijce pogrywałem... zresztą kto nie pogrywał. Ale jedyne co potrafię z harmonijką zarobić to nieprzychylne spojrzenia to też chyba nie dla mnie bardowanie. No ale... dobrze ty potrafisz. Dziewki na bardów lecą. Harfiarze mówisz nie zajmą się takimi duperelami? Spotkałeś kiedyś jakiegoś, że wiesz? Eee tam to i dobrze pewnie bo by nam robotę zabrali, a grosiwo się przyda. Dopiero co mnie własny towarzysz skroił. Skubaniec... Wyglądasz na takiego co to już niejeden problem rozwiązywał. Długo się zajmujesz takim czymś? W ogóle to właśnie czym się zajmujesz? Aaa gdzie moje maniery... Może piwa się napijemy? Ostatnie grosze po prawdzie mam, ale przecież siedzieć o suchym gardle nie będziemy co? - nieskładny, chaotyczny styl mówienia Tima potrafił doprowadzić do szaleństwa, jednak Xander póki co wykazywał się cierpliwością, bądź co najmniej dobrym wychowaniem, by nie dać po sobie poznać zniecierpliwienia.
- Nie sądzę, by tu mieli coś lepszego niż piwo, a za tym nie przepadam - odparł Xander, pomijając milczeniem pytanie o swoją profesję i źródło utrzymania - Szczególnie gdy kiepskie.
- A jesli chodzi o doświadczenie, to już kilka dobrych lat minęło, jak z domu wyruszyłem.
- Piwa nie lubisz? No daj spokój. Musiałbyś spróbować te z mojej rodzinnej receptury! Każdy je lubi. Mamy swój browar. Ja ledwie parę miesięcy temu wyruszyłem... rodzinie się to nie podoba, ale nie można ciągle tyłka w jednym miejscu. Trzymać. Świat trza zobaczyć, co by później co dzieciakom mieć do opowiadania. Tylko żonę znaleźć trzeba najpierw... żonę... taaa.. - przerwał na chwilę Tim przypominając sobie o Lorze - Ale hola! Czym to się zajmujesz, bo chyba nie usłyszałem?
- Ano przygód szukam - odparł Xander, nie wzruszony powtórzeniem pytania - W żadnym wypadku żony, bo na to jeszcze za młody jestem. No i zarobku, bo wędrowanie po świecie gdy kieszeń pusta to kiepski pomysł. Nie zajmuję się wybawianiem ludzi z kłopotów dla przyjemności, mojej czy ich. Ale i nie grabię po gościńcach. Jeśli o to pytasz.
- A ja też przygód szukam. I też młody jak na niziołka jestem, ale to nie powód, żeby kobiety sobie nie znaleźć. Choć pewnie to by przeszkadzało w oglądaniu świata więc może to dobrze, że na razie nie mam... chyba, że ona też by ich szukała... Taa... znałem taką jedną. No ale mniejsza o to. Tu tych przygód pewnie znajdziemy trochę przez jakiś czas. Dopiero co mi się poprzednia drużyna rozpadła. To by rodziców ucieszyło. Oni to by mnie najchętniej w domu widzieli. A czarujesz coś czy raczej bitkę w cztery oczy wolisz? Ja magus jestem. Początkujący bądź co bądź, ale coś tam już się nauczyć zdążyłem - Tim nie dawał za wygraną i można się było zacząć zastanawiać czy on głupa rżnie czy on głupcem jest, iż nie dostrzega wyraźnej niechęci obcego względem zdradzania szczegółów.
- Magiem jesteś? A w jakiej dziedzinie? - spytał Xander, wyraźnie starając się zmienić temat - Bo ja magów zbyt wielu nie spotkałem dotychczas, ale czytałem trochę, jak w Waterdeep siedziałem ciut dłużej. Co do żony... powiadają, że żona to kotwica dla marynarza. Dla takiego, co po świecie biega i przygód szuka pewnie też. Bo i po co żonę sobie brać, by od niej uciekać? Głupota czysta. Kobiet wszędzie dużo, napatrzyć się trzeba. Spróbować życia. Wino, kobiety, śpiew.
- Aaa no to dlatego ta lutnia! Ha! Dobre, dobre. Może też powinienem się nauczyć na czymś grać. Za wyjątkiem nerwów rzecz jasna - powiedział niziołek szczerząc się od ucha do ucha - Czekaj no moment bo coś mi w gardle od tej paplaniny zasycha - dodał po czym wstał i podszedł do kontuaru zatrzymując się parę kroków od niego co by mieć wzrokowy kontakt z karczmarzem - Piwo jedno poproszę - karczmarz skinął głową i począł nalewać do trzymanej w dłoniach szklanicy mętny, żółtawy napój z beczki stojącej obok niego. Chwilę później znów siedział przy stole nawijając do nowo poznanego towarzysza.
- W jakiej dziedzinie pytasz? A moja ulubiona to sprowadzenia są. Ktoś musi za mnie robotę odwalać nie? Sam przecież nie będę robić - powiedział i się wyszczerzył, po czym upił łyk z przyniesionej przed chwilą szklanicy - Pfff!! - wypluł zawatość z powrotem - Całkiem jakbyś wykrakał z tym piwem! Jest paskudne - dodał ciszej żeby nie obrazić karczmarza - Czytałeś o magach tak? To samemu nic nie czarujesz tak? Szkoda, szkoda... zawsze to się coś nowego nauczyć można. To znaczy ty od siepania żelastwem jesteś raczej tak?
- To też umiem - Xander skinął głową - Znaczy, żelastwem machać - dotknął rapiera - Chociaż kuszę wolę, choć niektórzy uważają, że to broń... niezbyt rycerska. Ale nie o to chodzi, by rycerskością damę zauroczyć, tylko by wroga się pozbyć. A to sprowadzanie... Parę gestów i pojawia się wielka bestia? O to chodzi? Przykładowo oczywiście.
- A no jak trzeba to musi ktoś robotę odwalać to mniej więcej sens zachowałeś. Chyba nie sądzisz, że ja bym dał radę coś dźwigać prawda? Chyba, że swoją fajkę z zielem hehe to mogę. Także to też, ale sprowadzenia wbrew powszechnej opinii to znacznie bardziej złożona dziedzina niźli przywoływanie wielkiego zwierza. Ale to wykład znaczny, ale mogę ci kiedyś opowiedzieć jak będziesz chętny. A to co jeszcze robisz jeśli mieczem TEŻ potrafisz machać - zapytał niziołek akcentując przy tym wyraźnie słowo 'też' - Tajemniczy z ciebie gość, tak... dobra chcesz to sobie trzymaj tajemnicę, ale ponoć mamy razem pracować - Tim może i mówił chaotycznie, a czasem nawet nieskładnie, ale bity w ciemień nie był, a i spostrzegawczość nie była jego najsłabszą stroną - Ahaaa... wygląda na to, że ktoś się jeszcze do nas przysiądzie - dodał, gdy w drzwiach gospody stanął kolejny niepasujący do tej wioski jegomość wpuszczając przy tym do wnętrza kolejny podmuch wiatru... i porcję świeżego powietrza.

Niziołek popatrzył po milczącym kapturniku, który ni słowa powitania nie rzekł, jeno skrobać coś na jakiejś kartce zaczął. Nie zraziło to jednak Tima, który bez wahania zagaił od razu do rozmowy:
- Cześć. Tim Norton jestem - powiedział wyciągając rękę ponad stołem, na który musiał się rzecz jasna trochę wspiąć by dosięgnąć.
Ian nie przestając pisać zerknął wyciągniętą ku niemu rękę niziołka, po czym wrócił na zapisaną w połowie kartkę - Rosehood - mruknął jedynie.
- Po prostu Rosehood? Długie do wymawiania. Mój ojciec zawsze mawiał, że dobre imiona to krótkie imiona. Jak cię wołać? Rosie? Może być? - wyszczerzył się, lecz nie czekając na odpowiedź wlepił gały w kartkę i dodał pospiesznie - A co tam tak skrzętnie zapisujesz? Pamiętnik piszesz? Niedługo pewnie nie będziesz miał czasu na pisanie takich bzdetów jak się zacznie gonitwa za zbirami. W ogóle to czym to się zajmujesz? Ja to magus jestem, a ten tutaj, Xander tak? Dobrze pamiętam? - zapytał spoglądając na chwilę na poznanego wcześniej towarzysza - A tak Xander. No to ten tutaj to raczej mieczem machać woli. A Ty to mi wyglądasz hmm... - niziołek ściszył głos, tak żeby goście karczmy nie podsuchiwali - ...na takiego co to nie byłby mile widziany, a karczmie pełnej sakiewek. Dobrze mniemam?
- Możliwe - odpowiedział skupiając większość swojej uwagi na zapisywanych zawijasach.
- Możliwe, że co? Możliwe, żeby wołać Rosie?
- Jeśli tak ci wygodnie - rzucił spokojnym głosem Rosie.
- Poszukiwacz przygód jesteś? Czy raczej łowca nagród? Czym się zajmujesz? Bo chyba nie pamiętam, żebyś się pochwalił. Dużoś po świecie zjeździł? Ja to ledwo parę miesięcy temu zacząłem karierę. Na razie kiepsko idzie, ale to się chyba odmieni... z taką brygadą co to nam się tu szykuje... ho ho... będzie się działo - niziołek nie dawał za wygraną mając na celu rozgadać nowo poznanego, przyszłego towarzysza broni i przygód. Wszak przyjdzie im niejedną noc przy ognisku pewnie spędzić...
- Ta - odpowiedział Ian spoglądając ukradkiem na rozmówcę.
- A ty tak o suchym gardle siedzieć będziesz? Fakt, że za wiele to widzę, że się nie nagadasz, ale i tak... ale właściwie... szczerze mówiąc to nie polecam - niziołek ponownie ściszył głos, żeby karczmarza nie obrazić po czym dodał - Popłuczyny okropne... A co ty tak notujesz pilnie hmm? Znałem kiedyś jednego księgowego co też tak ciągle z nosem w kartce siedział. A wybacz ale na księgowego to mi nie wyglądasz raczej
- Nic co powinno cię interesować - półelf zamoczył pióro w kałamarzu i kontynuował notowanie.
- Oj tam. Nie trzeba być nie miłym od razu. W końcu przyjdzie nam trochę czasu spędzić razem. Ooo patrz. Kolejny widać się do nas przyłączy zaraz, bo na miejscowego chłopa to on mi nie wygląda - rzucił niziołek, gdy w drzwiach stanął ubrany na czarno człowiek, który obrzuciwszy wszystkich ponurym spojrzeniem, zaraz potem wyhodował na facjacie szeroki uśmiech, na co rzecz jasna niziołek odpowiedział swoim równie szerokim, a gdy nieznajomy począł znajomość od gromkiego przywitania to Tim był już w niebowzięty.
- Cześć. Tim Norton jestem - zaczął zwyczajowo niziołek wstając od stołu i wyciągając w górę rękę - Z Mglistej Doliny. Przyjdzie mi najwyraźniej trochę poczarować w tej drużynie. Świeżak jestem, co prawda, ale z takim wsparcie.... ten tutaj to Xander, a ten skryba po drugiej stronie stołu to Ian Rosehood. Tak, tak wiem... długie imię, dlatego zgodził się żeby mu Rosie mówić. A ciebie jak zwą? Hmm wyglądasz mi na takiego, co tak jak Xander mieczem pomachać lubi. Tak?
- Łukiem raczej. Choć jeśli potrzeba zajdzie to i na szermierce się znam. Nazywam się Kaldor Darett - uścisnął dłoń niziołka - Więc... jesteś magiem, tak? Słyszałem raczej, że to gnomy zajmują się sztuczkami, a ty mi bardziej na niziołka wyglądasz. Jak to więc jest?
- Gnomy! A w życiu. Niziołkiem jestem, a jak. Niziołek waleczniak, dla ścisłości. I tak... nie jest to raczej typowe zajęcie dla mnie podobnym. Ale to licha. Po to stereotypy przeca są żeby je rujnować! Choć rodzina to zadowolona raczej nie jest. Oni to by woleli, żebym się biznesem rodzinnym zajmował, ale hej! Przecież trzeba świat zobaczyć co nie? A jak... no to se podróżuję. Z mizernym skutkiem póki, co ale teraz na pewno lepiej będzie.
- Z powodu tej roboty, którą tu mamy mieć? - Kaldor uniósł brew - Naprawdę wierzysz, że wieśniacy zdołają uzbierać jakąś "rozsądną" sumę? Czy w ogóle jakąkolwiek? - zaśmiał się. - Będziemy mieli kurewskie szczęście, jeśli nie spróbują nam zapłacić kapustą.
- Ooo to lepiej nie. Bo ja w zasadzie bez grosza jestem. To też przyda się mamona i to bardzo. Nie wyobrazisz sobie, ale poprzedni mój towarzysz skroił całą moją drużynę i zwiał. Pokłociliśmy się to fakt... ale żeby tak od razu nogę dawać. Choć to pewnie dla niego dobrze, bo Jon i Daryl to by go pewnie ze skóry obdarli. Zresztą jak go spotkam to też mu tam popalić za to... - Tim, który z usposobienia nie należał do milczków był zadowolony z nowego, rozmownego towarzysza i gadał sobie w najlepsze - Aaa i jeszcze mam radę - niziołek po raz kolejny ściszył głos i kontynuował, gdy człowiek odrobinę się nachylił by go usłyszeć - Nie kupuj tutaj piwa. Straszne popłuczyny. Magią się interesujesz może?
- Ja? Magią? Niezbyt. Chyba, że taką, którą to w przedmioty się wplata... A więc jaką dziedziną magii się zajmujesz? Może iluzjami, co by podobieństwo do gnomów spotęgować? - Kaldor uśmiechnął się kątem ust.
- Do gnomów się przypodobnić? O w życiu! Nie żebym jakąś urazę do nich żywił, ale to tak jakby tobie powiedziano, że się do orków przypodobnić chcesz - Tim nie wiedział, rzecz jasna czym się meżczyzna zajmował, jednak przypadkowo uwaga o orkach trafiła w sedno - Nie, nie. Nie chcę się do gnomów przypodobnić. Po prostu popatrz no... czy ja bym się nadawał na machanie mieczem? Raczej nie sądzę, chyba że szpikulcem jakimś, ale w głowie zawsze miałem więcej niż w ręce to i magia mi nieźle w czerep wchodziła i tak się jakoś samo nasunęło. Iluzji nie lubię. Po co robić iluzje jeśli coś prawdziwego wyczarować można? Ja to raczej wolę sprowadzenia. Ciekawa szkoła i to bardziej skomplikowana niźli się wszystkim wydaje - niziołek popatrzył na mężczyznę i wskazał mu siedzenia, a sam także powrócił na swoje wystając nieznacznie ponad blat stołu - Bo pewnie też ci się sprowadzenia z wzywaniem wielkiego zwierza kojarzyły. To też prawda, ale nie tylko. Jakbyś chciał posłuchać to mogę o tym gadać w nieskończoność. Ha! Może cię jeszcze na maga wyszkolę? Wtedy będzie z kim dysputy o charakterze magii prowadzić. To by dopiero było.
- Szczerze mówiąc, pomyślałem pierw o piwie... - zaśmiał się tropiciel. - Ale nie ma co mnie nawracać na czarodziejstwo. Jestem bardziej zżyty z lasem i naturą, niż niejeden elf - bardziej bym się na druida nadawał, niż czarodzieja. Zdziwiłbyś się, jak ci strażnicy natury są różni od bzdurnych stereotypów. No, dalej, śmiało - zachęcił niziołka - Co sobie pomyślałeś, jak powiedziałem "druid"?

Niziołek wyszczerzył się szeroko na tę uwagę mężczyzny - A zdziwisz się nieziemsko! Bo sporo z nich spotkałem w życiu. Z Mglistej Doliny jestem. To głęboko w leśnych ostępach Cormanthoru. Pełno tam tropicieli i druidów. Ale po prawdzie większość z nich milczki straszne, a i wyglądają niemal jak te rośliny i zwierzyna, którą tak ukochali. Nawet niektórzy pachną podobnie. Ale dobrzy to jegomoście, co to drowy z dala od Brodu na Ashabie trzymali. A wyczarowywać piwa to się nie godzi. Oj nie, nie. Za to zrobić mógłbym. Pochwalę się, że moja rodzina browar swój ma. Receptura rodem z Lurien, z dalekiego południa. Ja też tą recepturę znam. Ojczulek najlepszą niziołczą knajpę w całych Dolinach prowadzi. Nie wiem czy to aby nie jest dlatego, że to jedyna - wyszczerzył się Tim - Ale ludzie, elfy i półelfy też zaglądają to musi być dobra. Nawet półorka raz tam widziałem. Inni nie byli aż tak zachwyceni na jego widok, ale zapłacił i burdy nie wszczął to jako normalny klient potraktowany był.
Kaldor zamyślił się na chwilę, po tym jak mały czarodziej wspomniał o półorku.
- Więc, umiesz przywoływać. Zwierzęta i nie tylko. Słyszałem, że to niebezpieczna sztuka, że wielu magów w ten sposób woli sprowadzać sobie demony niźli cokolwiek innego.
- Co to, to nie. Ja to się uczę dopiero. Co nieco umiem co prawda, ale do sprowadzania demonów to mi nie prędko. Spokojna twoja głowa!

Wtedy też drzwi tawerny ponownie się otworzyły i wszedł do nich kolejny nie wyglądający na miejscowego typ. Drzwi otwierały się od tej pory raz za razem wpuszczając do środka chłód i kolejnych śmiałków poszukujących przygód lub łatwego zarobku, bądź jak w przypadku niektórych - jednego i drugiego. Tim z kolei za każdym razem witał wszystkich z równie wielkim entuzjazmem rozpoczynając znajomość od standardowego 'cześć! Tim Norton jestem'. Gdy wszyscy siedzieli już na swoich miejscach to przyszła w końcu kolej na wyjaśnienia. Wąsaty, podstarzały już właściciel przybytku z gigantycznymi zakolami, jak i pewnie jednocześnie burmistrz tej wiochy przestał z uporem maniaka pucować niemożliwych to wyczyszczenia szklanic, rzucił brudną, mokrą ścierę na kontuar i podszedł do nich by przedstawić im charakter pracy. Wszyscy po kolei zarzucali go pytaniami, wszystkie wedle rachuby Tima należały do tych z gatunku sensownych i stosownych w zaistniałej sytuacji. Kaldor był jednak najwyraźniej przeciwnego zdania, co wyraził w dość dosadnych słowach:
- [i]Przestaniecie, kurwa? Jeszcze się go wypytajcie o kolor gaci, bo może od tego zależy gdzie zielarkę zabrali? Mówił przecież, sprawa jest prosta, że ja pierdolę. Porwali kobietę. Pewnie są w klasztorze. Sprowadzimy kobietę, zadanie wykonane. Mamy iść z pierdolonego punktu A do punktu B! Powiedzcie nam tylko, dobrodzieju, gdzie dokładnie jest ten klasztor i możemy ruszać! Byle z życiem i nie tracić czasu na próżne gadanie, tylko wstać skoro świt i wyruszyć na polowanie.

Xander z kolei najwyraźniej również nie zgadzał się z Darettem i kłótnia wybuchła szybciej niźli Tim zdążył się odezwać, a to musiało świadczyć, że było to na prawdę w trymiga.

- Hola! Hola! - wtrącił się niziołek niemal wchodząc na stół żeby zostać zauważonym w tej słownej zawierusze - Kaldorze drogi. Przecież nie zawadzi się dowiedzieć co nieco, a później rzecz jasna ty wszystko potwierdzisz po drodze. W ten sposób będzie można skonfrontować to co tutaj na miejscu usłyszymy z tym co ty nam będziesz w stanie powiedzieć i będziemy mogli zaskoczyć skubanych porywaczy i ubawić się po pachy widząc ich miny jak im dupsko złoimy. Nie ma się co denerwować. A ja także pytanie mam. Dlaczego drogi gospodarzy się tym Purpurowe Smoki nie zajęły? Cormyr to podobno kraj prawa - tak mi ojczulek zawsze przedstawiał. Że oni tutaj zawsze prawa i porządku pilnują, i zbójów ścigają. A te porywacze to raczej na zbójów wyglądają.

Niziołek zwrócił się też do krasnoluda, który święcie oburzony bronić zamierzał tego, co w tym przybytku śmieli piwem zwać.

- Czekaj aż spróbujesz tego przez mojego ojczulka piwa robionego! To dopiero piwo będzie. Żadnego innego pić nie będziesz chciał ot co!
 
__________________
Wisdom of all measure is the men's greatest treasure.

Ostatnio edytowane przez Cosm0 : 18-12-2010 o 13:15.
Cosm0 jest offline  
Stary 18-12-2010, 16:15   #10
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Dwóch magów rozmowy

Gdy tropiciel kłócił się z blond mężczyzną, a krasnolud mówił coś o piwie mag westchnął i rozejrzał się szukając jakiegoś rozmówcy. Gerard spojrzał na Niziołka, który na myśl maga mu przywodził. Mimo lekkiego grymasu na twarzy zwrócił się do małego towarzysza.
- Wyglądasz mi na kogoś kto przekłada rozum nad mięśnie, nie mylę się towarzyszu?- głos Gerard dawkował i starał się zachować obojętny ton, by do siebie rozmówcy od samego początku nie zrazić.
-A jakże. Pewnie! W końcu raczej nie wyglądam na siłacza, a nawet jeśli to byłoby to jedynie w niziołczych standardach. A to jak zapewne się domyślasz niewiele jest. A no magus jestem. A ty to mi zdecydowanie też na magusa wyglądasz. Wspaniale rzekłbym! Zawsze to można się czegoś nowego nauczyć obserwując innych czarodziejów. Poznałem kiedyś lepiej kilku. Jeden to mi nawet skórę od drowów wyratował i sporo nauczył. Już się nie mogę doczekać tych magicznych dysput naszych. Ha! Będzie gratka!
"Cóż za rozgadany typ" pomyślał Gerard patrząc w uśmiechniętą twarz niziołka.
- Tak na pewno będziemy mieli o czym porozmawiać...- powiedział czarnowłosy ale jakoś bez wielkiego entuzjazmu.- A mogę spytać Cię drogi... - tu na chwile Gerard zawahał się przypominając sobie imię niziołka. - Timie?... Tak ty byłeś Tim. A więc powiedz mi drogi Timie jaką to szkołę magii umiłowałeś sobie najbardziej?
- Aj nie, nie. Ja się tutaj cały czas rozgaduję, ale w zamian to nikt nic gadać nie chce. Tym razem dziób na kłódkę trzymać będę a ty gadać masz. Jasna rzecz, że sam też powiem, bo aż mnie mierzwi, żeby o magii dyskutować.
Gerard uniósł swoje cienkie brwi i przejechał dłonią po zarośniętym policzku.
- Cóż ja specjalizuje się w wywołaniach... Tak... – Czarodziej zacmokał ustami i kontynuował. – Zajmuje się dość rzadkim i specyficznym typem magii można by rzec. Czerpie dużo z pewnych splotów, inne zaś odstawiłem w niepamięć. – dodał enigmatycznie. – Moja magia bez wątpienie różni się od innych specjalistów ze szkoły wywołań, których mogłeś poznać w swym życiu. – kończąc wypowiedz ręką z policzka powędrowała na kostur i tam też została.
- Wywołania tak? Ja akurat pominąłem tą dziedzinę magii w czasie nauki, ale może uświadomisz mi jaki to błąd ciekawe, ciekawe. Ja sprowadzaczem jestem. Na czym polega ta inność? - niziołek stał się poważny, często działo się tak gdy stykał się z czymś, nowym nieznanym mu dotąd. Pod tą powagą dało się jednak wyczuć zainteresowanie, które niemal promieniowało z Tima

Gerard prychnął pod nosem cicho nim odpowiedział niziołkowi.
- Odrzucenie magii wywołań to wielki błąd, jest to jedyna słuszna ścieżka magii. – powiedział z powagą. – Chociaż sprowadzanie lepsze jest od takiej powiedzmy iluzji, iluzja to bowiem zwykła kpina a nie magia. – Słowo „iluzja” Gerard wymawiał z niezwykłą wręcz pogardą.- Jednak nie mogę tępić Cię za wybór szkoły sprowadzania, nie każdy ma tyle talentu i odwagi by sprostać oczekiwaniom jakie stawia przed swymi adeptami, szkoła wywołań. – Gerard pokiwał głową przytakując sam sobie.- Co do tej inności... Nie warto w dzisiejszych czasach mówić o tym głośno. Przekonasz się zapewne na własne oczy, a ja wole uniknąć pomówień w tym miejscu. – powiedział to na tyle cicho by jedynie niziołek mógł usłyszeć jego słowa.
-Konspiracja tak? A ty! Że jak? Że niby co? Wywołania jedyną słuszną szkołą magii? Ahh w życiu się nie zgodzę. Znałem kiedyś maga, co to twierdził, że wywołania robią jedynie wielkie buuum i są tym w świecie magii czym wielki, ciężki młot w świecie rębajłów. Czuję tutaj w powietrzu wyzwanie... coś mi mój rozum podpowiada, że jestem podejrzewany o tchórzostwo i niewielki talent... ojj nie podoba mi się to, nie, nie...
- Wiesz... ten mag, o którym mówię, a mag był to niemałego kalibru, to byłby dla ciebie przeciwnik w dyskusji. On to wywołań nie lubił strasznie. Nie wiem w sumie czemu, ale nie lubił i już. On z kolei, Jarem się nazywał nawiasem mówiąc, twierdził że wywołania praktykują ci którzy nie potrafią dłuższych magicznych efektów utrzymywać. Ojj to coś czuję, że byśta sobie podyskutowali...

Gerard zacisnął palce na kosturze z lekką irytacją słuchając słów niziołka. Nienawidził gdy ktoś nie okazywał szacunku jego szkole magii.
- Widać, że nigdy nie zagłębiał się dokładnie w magii wywołań! Jest to magia potężna która nie tylko niszczy ale i tworzy. Ludzie którzy zazdroszczą wywoływaczom mocy, którą Ci dzierżą w swych rękach, wymyślają najróżniejsze bujdy by tylko popsuć opinię magom wywołań. –Gerard wyraźnie się oburzył, lecz zaczynają brać głębokie oddechy uspokoiły się lekko.- Nie umniejszam twego talentu mały towarzyszu jednak uważa, że wywołania to szkoła wymagająca wiele odwagi. Jedno źle wypowiedziane słowo i sam możesz obrócić się w perzynę, a twemu przeciwnikowi nic się nie stanie.- Czarodziej poluzował chwyt na kosturze bowiem aż kostki pobielały mu od nadmiernego ściskania swej laski.

-A no to dobra, bo już myślałem, żeś tutaj ferment zasiać chciał. Ale jak tak to fajowo. Ja tam do wywołań nie mam nic. Nawet dobrze, że je znasz, bo ja nie mam o nich za wielkiego pojęcia. Poszedłem za radą przyjaciela i skupiłem się raczej na nauce sprowadzeń. A zobaczysz, że to fajna szkoła. Myślę, że nam się przyda. Ja przywalę sprowadzeniem, a ty rachu ciachu załatwisz wroga wywołaniem i będzie dobry duet! A chętnie się nauczę trochę o wywołaniach to może kiedyś też będę się na nich trochę znać. Jak to mój dziadunio kiedyś powtarzał. Od przybytku głowa nie boli...
- Duet może i dobry ale z tą nauką to bym się tak nie spieszył. Wywołania w których się specjalizuje wymagają niezwykłego wkładu czasu, oraz kilku rytuałów. Oczywiście gdy opanuje się już podstawy, a wszystkie obrzędy zostaną wypełnione to poznawanie coraz to potężniejszych czarów przychodzi o wiele szybciej. Jednak ja sam niedawno skończyłem dopiero ostatni rytuał, nauka wszystkiego zajęła mi całe dziewięć lat... – powiedział wzdychając i podciągnął prawy rękaw swej szaty. Ujawnił tym samym bandaż na przedramieniu który właśnie poprawiał. Gdy skończył zajmować się opatrunkiem ponownie zasłonił go swym strojem.
- Rytuał? Nigdy nie słyszałem o żadnych rytuałach. - teraz to skonfundowanie Tima szczytowała. On zwyczajnie nie miał pojęcia o czym ten drugi czarodziej mówi. Widać było trzeba się jeszcze duuuużo nauczyć, ale niziołek był spokojny - czas był, nauczyciel też pod ręką - Ja to po prostu książki czytałem, zwoje przeglądałem i sam próbowałem rzucić czary o których czytałem. Czasem wychodziło, czasem nie ale w końcu to się do wprawy dochodzi zawsze. Rytuały... hmmm brzmi cholernie tajemniczo. To dlatego ta konspiracja?

Gerard uśmiechnął się mimowolnie. Lubił gdy ktoś wyrażał zainteresowanie tym co mówił młodzian.
- Po części tak, chociaż zapewne ich nazwy nie powiedziałby obecnym tu niczego specjalnego. Mimo to są tradycjami zakonu w którym się szkoliłem... – powiedział mag nim zdążył ugryźć się w język. Nie potrzebnie wspominał o zakonie.- Ekhym... ale to nie jest ważne. Długo parasz się już magią?- zmienił szybko tor rozmowy Gerard.
-Z zakonu? Toś ty w końcu jest czarodziej czy kleryk? Bo to chyba kleryki w zakonach się szkolą nie? A no i paladyny jeszcze, ale na takiego to w ogóle nie wyglądasz, a jak jesteś to bardzo nietypowym chyba. Choć nie spotkałem nigdy osobiście żadnego więc ciężko rzec... słyszałem jedynie. No ale... w zakonie się uczyłeś na prawdę? Ja to samemu się uczyłem z pomocą jedynie tego maga co to ci powiedziałem. Parę rad mi dał i podstaw nauczył, a reszta to samouk. A magią to będzie może rok jak się zajmuję. Szybko łapię po prostu. Tak mi zawsze ten Jaren mówił, że w takim tempie to za parę lat go prześcignę i arcymagiem będę. Żartował sobie pewnie, ale to że mi szybko wchodzi do głowy magia to akurat fakt.
- Zakon, gildia zwał jak zwał - odparł Gerard.- Ja jak już wspomniałem dziewięć lat, w sumie to już prawie dziesięć, gdyż moja podróż trwa już ponad pół roku.- Gerard ponownie podrapał się po policzku. – A co właściwie Cię tu sprowadziło Timie?
-A z dupą w domu mi się siedzieć nie chce i piwa warzyć. Wspominałem ci, że moja rodzina browar prowadzi i gospodę. Najlepsza niziołcza gospoda w Dolinach ponoć. Może to dlatego, że jedyna, ale i tak wszyscy przychodzą, ludzie, nieludzie, nawet półorka mieliśmy jako klienta. Także chyba dobra musi być. A piwo to robimy zgodnie z recepturą pochodzącą z samego Lurien z dalekiego południa. A ja to nie mogłem tak ciągle na tyłku siedzieć. Świat trza zobaczyć, a jak już zobaczę to mogę browar poprowadzić. Rodzinie to się oczywiście nie podoba, ale co oni do gadania mieli.
Gerard przytaknął lecz sam jakoś nie opowiedział co go sprowadziło w to miejsce.
- No cóż miła to była pogawędka zapewne jeszcze przyjdzie nam po debatować, ale teraz może dajmy naszemu pracodawcy dojść do głosu by odpowiedział na postawione przez nas pytania. – powiedziawszy to Gerard spojrzał na kulawego karczmarza.
-Jasne, jasne, niechże gada chłop, co to za niego zrobić mamy- tym samym krotka rozmowa dwóch magów dobiegła końca.
 
Ajas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172