lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [3,5/4 D&D, Zapomniane Krainy, storytelling] Łzy Mystry (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/9849-3-5-4-d-and-d-zapomniane-krainy-storytelling-lzy-mystry.html)

woltron 13-03-2011 11:12

[3,5/4 D&D, Zapomniane Krainy, storytelling] Łzy Mystry
 
Waterdeep
12 Mitrul 1492


Ulice Waterdeep w świetle zachodzącego słońca tętniły życiem. Kolorowy tłum załatwiał ostatnie sprawy przed zapadnięciem zmroku. Kupcy zamykali swoje kramy i podliczali dzienny utarg. Młodzi rzemieślnicy zaczepiali praczki w takt muzyki granej przez bardów w pobliskich karczmach, tawernach i przybytkach wszelkiej maści. Z portu wypływały ostatnie statki z odległych krain, pełne towarów wytworzonych przez tutejszych mieszkańców. Jednym słowem miasto żyło i to żyło pełnią życia.


Cassiel i Michael

Od przybycia do Waterdeep minęły ledwie dwa dni, a wy już tęskniliście za traktem i przygodami. Miasto Cudów było miejscem niezwykłym i urzekającym, a mimo to zdawało się obce i nieco nierealne na tle innych miast i miasteczek Torilu, które znaliście. Owszem Watredeep, podobnie jak cały świat, ucierpiało w czasie Plagi Magi, jednak zniszczenia nie były tu tak widoczne jak gdzie indziej. Na ulicach panował porządek, którego pilnowała straż miejska. Właściwie jedynie dzielnica uciekinierów przy północnej bramie i dawna dzielnica portowa, zniszczona i pełna wraków statków, przeczyła temu obrazowi.

Teraz jednak nie zaprzątaliście sobie tym głowy, ponieważ przebijaliście się przez tłum na jednym z placów Waterdeep w drodze do cukierni Malwiny Monroe o której słyszeliście, że robi najlepsze ciastka w całym mieście.

- Dziwaczne miejsce na spotkanie, nie sądzisz? – zapytała się Michaela Cassiel, patrząc się przy tym na zaproszenie przyniesione przez młodą dziewczynę dzień wcześniej.
- Ano dziwne – stwierdził mężczyzna.

Żadne z nich nie spodziewało się, że lady Elana zgłosi się do nich akurat teraz. Czy wiedziała, że ratuje ich z opresji gorszej od opryszków Pająka, czyli ciotki Adeli i wuja Jacoba? Pewnie nie, ale zaproszenie na spotkanie przyjęli jak prawdziwe wybawienie, szczególnie, że ciotka chciała by Cassiel pomagała jej w pracach w ogródku, a Michael w naoliwieniu bramy wjazdowej. Wszystkiemu przyglądała się Trill, która nie mogła ukryć rozbawienia. Zarówno kapłanka Sune, jak i Micheal, zastanawiali się jak dorosła dziewczyna jest w stanie wytrzymać towarzystwo ciotki, skoro oni po pół dnia mieli jej dość.

W końcu dotarli do „Kolorowej”. Przed niewielkim, piętrowym budynkiem z oknami wychodzącymi na górę Watredeep stała znana im dobrze karoca na której siedział niewysoki mężczyzna. Widząc Cassiel i Micheala skinął jedynie lekko głową i wrócił do zabawy monetą – moneta tańczyła pomiędzy jego palcami jakby niczym innym w życiu się nie zajmował. W środku, przynajmniej w głównej sali cukierni, nikogo nie było.

„Nic dziwnego, że cukiernia nazywa się <<Kolorowa>>” pomyślała Cassiel, gdy przekroczyła próg cukierni, której każda ściana była innego koloru. Ściana za ladą – złocista, ta po lewej stronie – różowa, a po prawej chabrowa, zaś frontowa – zielona niczym wiosenna trawa. Cukiernia składała się z jednej dużej sali i kuchni ukrytej za drzwiami z której dobiegały dwa kobiece głosy z których jeden należał niewątpliwie do lady Elany.

Nie pytani Cassiel i Michael ruszyli w stronę kuchni. Zanim weszli do pomieszczenia pachnącego wanilią i wszelkimi możliwymi słodkościami przywitał ich ogromny kocur lady Elany, który otarł się o nogi Michaela, a gdy ten nie zwrócił na niego uwagi, zamiauczał przeraźliwie domagając się uwagi. Mężczyzna chcąc, nie chcąc musiał wziąć go na ręce.
W kuchni Michael i Cassiel rzeczywiście zastali lady Elanę, siedzącą na swoim fotelu i niziołkę, która stała z miską i coś mieszała. Lady Elana oblizała łyżkę i odstawiła ją do niewielkiej miseczki z czekoladowym musem, stojącym tuż przed nią na niewielkim krześle. Uśmiechnęła się do nowoprzybyłych i zaprosiła ich gestem ręki by podeszli.
- Malwino oto Michael i Cassiel . Michaelu, Cassiel oto Malwina Monroe, właścicielka tego przybytku i być może wasza przyszła współpracowniczka o ile podejmiecie się pracować dla mnie. Usiądziecie? – zapytała się uprzejmie.

Malwina Monroe

Wizyta młodej Triss była sporą niespodzianką, ponieważ uczennica lady Elany rzadko zaglądała do „Kolorowej” i to pomimo słabości do słodkości wychodzących spod ręki Monroe. Jeszcze dziwniejsze było to, że młoda kobieta ubrana jak zazwyczaj w długie szare spodnie i prostą kurtę, nie zamówiła swoich ulubionych ptysiów Cormyrskich, a zamiast tego wręczyła kartkę na której lady Elana napisała tylko:

„Droga Malwino, jeżeli nadal chcesz spłacić dług wdzięczności, który zaciągnęłaś u mnie parę lat temu to spotkajmy się u ciebie, pojutrze.

E.

PS: przygotuj deser dla sześciu osób.
PSS: Przekaż informację Liamowi.”

I rzeczywiście dwa dni po otrzymaniu kartki przez Malwinę, około siódmej wieczorem, przed jej niewielką cukiernią zatrzymała się karoca lady Elany. Kobiecie towarzyszyła Triss, jej chowaniec, ogromny kocur o imieniu Methanas, i Holdan, woźnica lady Elany, który przepadał za czekoladowymi babeczkami Malwiny.

Holdan i Triss pomogli znieśli najpierw wózek lady Elany, a następnie pomogli kobiecie zejść. Malwina nie czekając, aż goście wejdą do środka podeszła i otworzyła drzwi.

- Witaj Malwino – powiedziała lady Elana w ciepły sposób. Kobieta od zawsze była zagadką dla Malwiny. Z jednej strony była bardzo ciepłą, serdeczną i otwartą osobą, a z drugiej strony posiadała wiele tajemnic, według Malwiny o wiele za dużo jak na zwykłego handlarza artefaktów. Niziołka, pracując niegdyś w kuchni Elany, nigdy jednak nie odważyła się zapytać lady Elany czym tak naprawdę się zajmuje. Wiedziała za to, że Holdan służył niegdyś w wojsku Cormyru i że niepozorny, starszy pan potrafił walczyć lepiej niż niejeden zabijaka w tym mieście.
- Witaj pani – odpowiedziała Malwina, która nie mogła się pozbyć starych nawyków z pracy dla Elany.
- Widzę, że reszta gości jeszcze nie przybyła. Może przejdziemy do kuchni?
- Oczywiście – odparła Malwina.

Kobiety przeszły do kuchni i długo rozmawiały, zajadając się przy tym musem czekoladowym, na temat nowego deseru Maliwny, a także o wielu, wielu innych sprawach, które dotyczyły Waterdeep i nie tylko. Po godzinie z sali rozległ się dzwonek, oznajmiający, że ktoś wszedł do środka. Chwilę później Mathenas znikł za kuchennymi drzwiami, by wrócić w ramionach wysokiego mężczyzny, któremu towarzyszyła piękna kobieta.

- Malwino oto Michael i Cassiel. Michaelu, Cassiel oto Malwina Monroe, właścicielka tego przybytku i być może wasza przyszła współpracowniczka o ile podejmiecie się pracować dla mnie. Usiądziecie? – zapytała się uprzejmie.


Liam

Jak zwykle był spóźniony i jak zwykle wmawiał sobie, że to nie jego wina. „Przecież Malwina doskonale wie, że załatwienie czegoś u Vertora zawsze zajmuje sporo czasu” pomyślał, mijając fontannę przy placu 3 Teatrów. Najgorsze w tym wszystkim było jednak nie to, że stracił dużo czasu, a to że nie załatwił sprawy z którą wysłała go Malwina. Ani Vertor, ani Gordak, ani żaden inny kupiec, których Liam znał nie mieli owoców Khaldonii z których Malwina robiła swój słynny dżem Khaldoński.

Pod „Kolorową” Liam dotarł dwadzieścia minut później. Przed budynkiem stała już karoca lady Elany na której siedział Holdan, który przywitał Liama obojętnym spojrzeniem i złośliwym komentarzem:
- Gdyby wszyscy byli tak punktualni chłopcze to byśmy umarli z głodu.

Liam zbył uwagę i wszedł do środka. Słysząc głosy dochodzące kuchni udał się właśnie tam, zakładając iż tam spotka lady Elanę i Malwinę. I rzeczywiście w kuchni była lady Elana, Mathanas, Malwina i Triss, a także dwoje ludzi których nie znał. Wysoki mężczyzna o opalonej twarzy i niezbyt starannie przystrzyżonych włosach, ubrany na brązowo właśnie stawiał krzesło. Obok mężczyzny siedziała atrakcyjna kobieta o długich kasztanowych włosach, opadających na spory lecz kształtny biust. Kobieta ubrana była w długą suknię z głębokim dekoltem.

- Ach, Liam – lady Elana uśmiechnęła się – jak zwykle na czas. Przynieś sobie krzesło i dołącz do nas – powiedziała kobieta, a mężczyzna posłuchał prośby. Tym sposobem siedzieli w piątkę w kuchni, gdyż Triss znikła gdzieś na zapleczu. - Skoro jesteście już wszyscy to mogę wyjawić wam dlaczego was tu zebrałem. Otóż potrzebuję waszej pomocy w odszukaniu pewnego mężczyzny imieniem Orfara. Sprawa jest pilna i zrozumiem, jeżeli odmówicie – dodała szybko lady Elana, bacznie się wam przyglądając.

Marrrt 14-03-2011 15:21

- Powiedz mi Vert. Od ilu lat już się znamy, co?
Wysoki, chudy jak grochowa tyczka mężczyzna odwrócił się nerwowo w stronę okna zamkniętej do klientów izby karczemnej, jakby pytanie w ogóle nie zostało skierowane do niego. Odziany w modną, szkarłatną delię podbitą sobolimi grzbietami podkreślającymi niemały dostatek, był typowym nowobogackim kupcem z Waterdeep. Siedzący przy potężnym stole naprzeciwko niego Liam nawet nie udawał, że czeka na odpowiedź. I tak jednak pozwolił by milczenie przeciągnęło się nieprzyjemnie, popijając w tym czasie tutejszego portera.
- No przecież, że od dawna – rzekł w końcu ocierając usta rękawem - Masz jedną z najsprawniej kursujących flot handlowych. Owszem, nie największą, ale można spokojnie rzec, że najbardziej rzetelną i sięgająca w najodleglejsze miejsca. A jednak mówisz mi, że tak po prostu zrezygnowałeś ze szlaków z Khaldonią, która zaopatruje cię w znacznie więcej niż tylko te przerośnięte jagody. I to z jakiej przyczyny? Bo wzrasta szelężne na owoce fermentujące?
Nie musiał dodawać już, że wciskanie takiej ciemnoty jest nieprzyzwoite. Zaczerwieniona, pociągła twarz Vertora mówiła sama za siebie. Kupiec zdecydowanie mógł się wysilić na lepszą wymówkę skoro go tak sentymenty gryzły na myśl o postawieniu sprawy jasno.
- Rozumiem, że masz związane ręce i się nie dogadamy. Przynajmniej tym razem. Ale mógłbyś od razu powiedzieć – uniósł brew i uważnie przyjrzał się twarzy kupca -, że opchnąłeś całą transzę Butterbrickom, a na następne podpisałeś z nimi umową.
Tym razem kupiec szybko odwzajemnił spojrzenie, a powieka przy tym nawet mu nie drgnęła. Po chwili jednak westchnął i zwrócił się do Liama pojednawczym i zmęczonym nieco głosem. W końcu nawet niewygodnego klienta nie należało do siebie zrażać.
- A nie możesz po prostu skończyć rozważań na tym, że nie mam i mieć nie będę dla ciebie tych owoców przez najbliższy czas?
Liam uśmiechnął się i ponownie sięgnął po kufel.
- Dobrze zatem. Pomówmy o bakaliach i korze cynamonowca – odparł ku uciesze handlarza – Ale jeszcze wracając… Ot, czysta ciekawość. Wysoko nas przepłacili?
Vertor nabrał powietrza w usta jakby miał pęknąć, ale tylko pokręcił z rezygnacją głową.
- Trzy procent Liam. Gdybyś przyszedł ze dwie godziny wcześniej…
- Nie ma sprawy Vert.


Pięć pint piwa później opuszczał „Motylka i Wieprza” w dobrym dość humorze. Widok przesuwającego się po widnokręgu słońca co prawda uświadomił mu fakt postępującego spóźnienia, ale sprawa zaopatrzenia nie była jeszcze całkiem zamknięta. Lista dostaw została w większości sfinalizowana, ale brakowało nadal tych jagód Malwiny. Uparta Niziołka pewnie jak zwykle miała rację twierdząc, że żadne inne się nie nadają, ale on za cholerę nigdy nie mógł wyczuć różnicy pomiędzy khaldonkami, a zwykłą borówką. Nie mówiąc już o odróżnieniu ich po wyglądzie. Wątpił, by ktoś poza nią, mógł. Różnica objawiała się dopiero w dżemie. Tak czy inaczej jednak, w Waterdeep sformułowanie „nie da się” nie miało w praktyce zastosowania. I choć Vertor Katner był rzeczywiście jedynym dostawcą felernego owocu, dróg wiodących do celu było zawsze wiele. A w tym przypadku nawet jeszcze więcej, bo przeciwko Butterbrickom można było z czystym sumieniem pogrywać brzydko. Bracia-piekarze już kilka razy chcieli podkupić cukiernię Malwiny. To znowuż siłą, to perswazją, to po prostu pieniądzem. Za każdym razem bezskutecznie gdyż próby te albo spotykały się z kategorycznym „nie” niziołki, albo z jego ulubionym kastetem. Butterbrickowie najwyraźniej jednak sądzili, że tym razem kilka podprowadzonych z kuchni przepisów mogło coś zmienić.
- Hiko! – zawołał na młodego Niziołka, który pomagał w kwestiach organizacyjnych funkcjonowania cukierni. Lubił go wołać. Pracowity i nad wyraz zaradny Niziołek nigdy nie wiedział, czy Liam go wzywa, czy po prostu czka, ale i tak zawsze się pojawiał – Wrócisz się do Gordaka i kupisz u niego dwadzieścia korców brusznicy tethyrskiej. Tylko na cito. Pojedziesz z tym do portowej odprawy celnej gdzie zapewne czekają jeszcze na zważenie nasze khaldonki. Na miejscu już twoja w tym głowa, by podmienić towar, rozumiesz?
Niziołek uśmiechnął się chytrze i energicznie pokiwał głową. Liam zaś odprawiwszy go, lekko chwiejnym krokiem ruszył przez Plac Trzech Teatrów w stronę cukierni Malwiny.

***

Minął zrzędliwego jak zawsze ochroniarza i wszedł do cukierni. Ciepły powiew ciastek i kruchych wypieków niemal nachalnie wdarł się do jego nozdrzy. Zmarszczył brwi. Zapachy... Przez te cholerne zapachy jak nic rozpasie się tu do granic przyzwoitości. Już teraz brzuch mu rósł. Zaś Malwina oczywiście w całej swej halflińskiej naiwności, zrzucała winę na spożywany przez niego alkohol. A jak ona sobie niby wyobrażała prowadzenie interesów? Przy koktajlu truskawkowym??
Skinąwszy jednemu z kuchcików ruszył na zaplecze potykając się przy tym o wystający przy szynkwasie próg. Wkładając w to pewną dozę wysiłku mentalnego, odzyskał równowagę, odetchnął kilka razy skupiając krążące wokół źle połączonej podłogi chaotyczne myśli i otworzył drzwi.

Pani Elana i Malwina były już oczywiście na miejscu. Mrugnął okiem na powitanie do filigranowej cukierniczki, na której twarzy mimo uśmiechu malowało się coś na kształt srogiego upomnienia za spóźnienie. Choć już bez piekarskiego fartucha, nadal nosiła gęste znamiona mąki i surowego ciasta na swojej sukience. Jak ją znał to za nic nie zrozumie, że za te dwadzieścia minut spóźnienia, kupiła po okazyjnej cenie tyleż samo korców khalmishańskiej borówki.
Skrył dłonią czknięcie i przerzucił wzrok na Panią Elanę i... no właśnie. Jak się okazało nie było to spotkanie w wąskim kameralnym gronie.

Ciekawym spojrzeniem obrzucił dwójkę, której znikąd nie mógł skojarzyć. Nie wyglądali ani na klientów Malwiny, ani na jej niewesołych znajomków z cechu. Zapewne więc ktoś od Pani Elany. Rapier przypięty u pasa mężczyzny i soczyście ściśnięte przez gorset wyeksponowane piersi kobiety pomiędzy którymi spoczywał medalion Sune, nasuwały kilka skojarzeń co do stosowanych przez tę dwójkę sposobów na życie. Białe sznurki, za którymi spoczywał medalion zdawały się być tak napięte, że niemal słyszał jak trzeszczą...

Wziąwszy jedno z mniej chybotliwych krzeseł usiadł na uboczu czekając na rozwój wydarzeń. Wolał pozostać na ostatnim planie. I tak z jego niemałą posturą było to cokolwiek trudne.

Propozycje pracy Pani Elany zawsze traktował jak jedne z tych „nie-do-odrzucenia”. Nie dlatego, że odrzucenie wiązało się z jakimiś straszliwymi konsekwencjami. Po prostu ta bardzo specyficzna, okaleczona kobieta miała w sobie coś takiego, że Liam nie wyobrażał sobie, że można jej tak zwyczajnie odmówić. Po prostu z zasady. Propozycje te jednak zwykle sprowadzały się do znacznie prostszych czynności jak choćby przypilnowanie przeniesienia artefaktu, czy przesunięcie szafy, na którą zrzęda Holden nie miał już siły. Gdy jednak padły słowa o wrogu miasta i wręcz jej osobistym, odruchowo rzucił okiem na okiennice wychodzące na ciemną uliczkę z tyłu cukierni. Siedzący na parapecie kot odpowiedział mu wzrokiem mówiącym „Spokojnie gamoniu. Nikt nie podsłuchuje. Myślałeś, że ja tu tylko na kremówki przyszedłem?”. Zaripostował kotu groźną miną, ale w duchu też sobie przyznał, że kto jak kto, ale Pani Elana zawsze wie co robi i z czym do kogo przychodzi.
Pozostawało więc podjąć w spokoju dość prostą decyzję. „Dość”, a nie „bardzo”, bo nie był pewien co Malwina będzie chciała postanowić w sprawie cukierni. Wszak jej umiejętności i znajomości w lokalnym cechu byłyby bardzo przydatne, no ale... cukiernia byłaby bez jej opieki przez jakiś czas. No nic. Dogadają to jeszcze.
- Jeśli to twój wróg Pani Elano - rzekł po chwili - i ukrywa się w Waterdeep, a ty Pani uważasz, że - obrzucił zebranych niepewnym ruchem głowy - jesteśmy odpowiednimi osobami do tego zdania, to oczywiście zostanie on odnaleziony. Tylko im więcej będziemy wiedzieć, tym rychlej powinno nam pójść. Ot, choćby gdzie go widziano, czym się zajmuje, kto go znał bliżej niż z imienia, czy miasto również go ściga i czy... wie, że będzie ścigany.

Hellian 15-03-2011 15:53

Powszechnie znana reguła głosi, że do czekolady najbardziej pasuje czekolada. Wyjątki od niej są rzadkie i należy stosować je umiejętnie. Czekoladę białą, mleczną i czarną można łączyć względnie bezpiecznie, choć z białą warto uważać, bo jak wiadomo białe z czarnym najlepiej wygląda jednak na szachownicy. Za to słodkie dojrzałe wiśnie z domowej konfitury z czekoladą sprawdzą się zawsze. Zazwyczaj bez uszczerbku dla deseru z czekoladą skomponuje się też figa, malina i morela, przy czym ta ostatnia powinna być z Thashalaru. Natomiast za nic w świecie nie można kierować się pomysłem, że smak czekoladowy wymaga przełamania czymś lżejszym. Czy próbowaliście kiedyś połączyć lekkie ciasto biszkoptowe, same w sobie przecież niebiańsko smaczne, z czekoladą? Równie dobrze można by w mus czekoladowy wrzucić wołowinę. Za to ciężkie tłuste ciasto calimshańskie sprawdza się w tym zestawie idealnie. Nie bez powodu calimshańskie rogale z czekoladą to zwyczajowe śniadanie niziołki. A znacie smak ciasta marchewkowo –czekoladowego? Oczywiście gdyby to panna Monroe je upiekła wcale nie byłoby niesmaczne, ale czy mogłaby wziąć na siebie taką odpowiedzialność? Zmysły to delikatna rzecz, a zmysł smaku jest najdelikatniejszym z nich. Stępia się szybciej niż noże nożowników w zaułkach dzielnicy imigrantów. Zjesz coś niewłaściwego o jeden raz za dużo i już za nic w świecie nie odróżnisz borówki khaldońskiej od zwyczajnej.

Niewielu ludzi Malwina zdecydowałaby się skrzywdzić takim połączeniem. Choć oczywiście dla najgorszych wrogów znalazłaby znacznie sroższe.

Każdy potrafi bliźniemu wyrywać paznokcie, odciąć palce, kończynę, czy kawałek ucha. Ale amputacja całego zmysłu? Ilu małodobrych mistrzów to potrafi? Dla Malwiny zaś byłaby to łatwizna.

Dlaczego takie myśli opanowały ją, kiedy ubijała na sztywno białko z cukrem, by potem podgrzewać je w piecu aż powstaną z tego delikatne, kremowe, słodziutkie płaty bezowe? Z czekoladą komponujące się idealnie. Odpowiedź jest prosta. Liam spóźniał się jak zwykle.

***

Słynna cukiernia na Wąskiej, warto dodać ulicy dość pośledniej, choć o dwóch lat stale podnoszącej swój status, co niektórzy śledzili uważnie w zwyżkach cen oferowanych pod latarniami usług, była współwłasnością, równe 50 procent udziałów każdej strony, Liama i Malwiny.

Była piękna i wcale nie taka mała.To znaczy cukiernia, opisem niziołki zajmiemy się, kiedy indziej. Jej wystrój urzekał nie mniej niż kolory ścian. Każdy stolik pomalowany inaczej, kratki, kwiatki, groszki, spirale, zawijasy i esy floresy, stołki różnej wysokości z każdego rodzaju drzewa, obicia z najróżniejszych tkanin, obrusy jedwabne i dziergane na drutach, nawet świece i lampy olejowe, każda inna i każda świeciła w innym kolorze. Większość dorosłych łapała w progu oddech jakby zabrakło im powietrza.
Malwina uwielbiała barwy cukierni. Liam twierdził, że odrobinę przesadziła, ale to dlatego, ze nie widział swego uśmiechu za każdym razem, kiedy wchodził do środka.

Niziołce zawsze poprawiał humor wyraz twarzy tych, którzy witali w Kolorowej po raz pierwszy. Żadne plotki nie przygotowywały oczu na tę kakofonię barw. Rzecz jasna różne rasy różnie sobie z nią radziły. Reakcje ludzi były najbardziej zróżnicowane i najbardziej tłumione. Niziołków radosne i spontaniczne. Gnomy często reagowały sarkazmem, krasnoludy rubasznym, ukrywającym zakłopotanie śmiechem. Niektóre elfy cofały się w progu, by po chwili wrócić, czasem z kapturem głęboko nasuniętym na oczy, czasem ograniczając pole widzenia rękami, a na przykład kowal Hinden, ork o posturze ogra nigdy nie zauważył, że ten lokal w wystroju jakoś różni się od innych. Zawsze widział jedynie pączki. Ale takie zaślepienie Malwina wybaczała z absolutną wyrozumiałością. Też miała okresy, kiedy widziała jedynie pączki, albo rogaliki z czekoladą, albo w czerwcu czereśniowy placek, a we wrześniu figowa babkę.

I żeby nie było, wystrój był dziełem projektanta wnętrz. Elfi artysta Fowe Sennn, tak właśnie ten, który zaprojektował Fontannę Tysiąclecia i przebudowywał fasadę Pałacu Orląt, wysłuchał propozycji Malwiny uważnie, a potem sam wziął się za malowanie. W kącie za pączkami wisi zresztą jego certyfikat, dokument na kremowym papierze spisany akwamarynowym atramentem, oprawiony w złocistą ramę. Podpis artysty.
Niektórzy odimiennie nazywają ten kierunek w sztuce fowizmem.

Cukiernia zatrudniała przede wszystkim niziołków, szybkiego, zapatrzonego w Liama Hiko, okrągłego Brusa wielbiciela i znawcę kandyzowanych owoców, śliczną Igę o klepsydrowej sylwetce i blond lokach z magicznym natchnieniem od jednego spojrzenia, odgadującą jakie ciastka lubi dany klient, Tromsa dowcipnego i bystrego, który jednak w pierwszej chwili na widok pięknej kobiety tracił świadomość i padał w omdleniu na kamienne podłogi cukierni, ze względu na niego wyłożone jednak dywanami. Ta maleńka wada nie przeszkadzała oczywiście w pracy i Malwinie Troms zalazł za skórę tylko ten jeden raz, wtedy, kiedy n i e omdlał, w dniu, gdy spotkali się po raz pierwszy.
Rzecz jasna, kiedy tylko Cassiel wkroczyła do przybytku Troms z hukiem runął na ziemię. Malwina, słysząca z kuchni, co się dzieje, miała za to z góry pewne dane o płci i urodzie przynajmniej jednego z gości. Omdlenia Tromsa były krótkie. Niziołek zaraz stanął na nogach, ale do kuchni i tak wprowadził gości chowaniec Elany. Malwina wiedziała, że Troms musi być niepocieszony.

Malwina szanowała starszych, a Lady Elanie zawdzięczała bardzo wiele. Przywykła, że charyzmatyczna staruszka łatwo zapomina, że nie jest w Kolorowej gospodarzem. Bo na przykład panna Monroe nigdy nie zapraszała gości do lśniącej czystością kuchni. Teraz serce jej się kroiło, gdy patrzyła na zakurzone buty przybyłych. Ograniczyła się jednak do odsunięcia wszystkich składników przygotowywanego deseru na najdalszy blat. Gotowe bezy czekały na przełożenie masą, w idealnej symetrii rozłożone na bawełnianym obrusie, krem stygł jeszcze, przykryty dwa razy grubym jedwabiem, tak, żeby na powierzchni nie zrobił kożuch.
Dopiero kiedy Liam wszedł do pomieszczenie, Malwina rzuciwszy mu wymowne spojrzenie odkryła jedwabne zasłony. Rzecz jasna danie było obliczony na to spóźnienie.
- Deser za chwilę będzie gotowy –powiedziała do wszystkich.

W trakcie długiej rozmowy powstawało sześć niewielkich tortów, sześć arcydzieł.


***

Na propozycję Elany odpowiedziała wówczas, gdy zjadła ostatnią łyżeczkę niebiańskiego ciasta.
- Pani – wiedziała, że ta forma mile łechcze próżność Lady Elany - Cieszę się, że będę miała okazję, choć częściowo spłacić moje długi. I mam nadzieję, że w jednym się mylisz. Jeśli ktoś w tym mieście próbuje się ukryć, Liam i ja jesteśmy idealnymi osobami do poszukiwań.


Midnight 15-03-2011 19:26

Post wspólny: Kerm & Mid
 
- Nie narzekaj już tak - Michael uśmiechnął się do Cas. No i wolał jej nie przypominać o tym, że pomysł pobytu u ciotki Adeli nie wyszedł od nieg. - Ciotka stara się zrobić z ciebie porządną...
- Kobietę? - przerwała ma Cas.
- Nie. - Michael stłumił uśmiech. - Prawdziwą panią domu.
- Zatem ma więcej wiary w cuda, niż ja. - Nie dość, że nie miała pojęcia o pracy w ogrodzie to jeszcze ciotka zapowiedziała na popołudnie jakieś wypieki. - Ucieknijmy... - Zaproponowała z nadzieją w głosie.
Stukanie do drzwi przerwało cichą rozmowę.
- Nie przeszkadzam? - Trill, kuzynka Michaela, nawet nie dała im szansy na powiedzenie proszę. - Nie przeszkadzam... - Stwierdziła. Czyżby w jej głosie zabrzmiało rozczarowanie?
- Cas, jakaś miła panienka przyniosła liścik do Michaela - mówiła dalej. - Jestem pewna, że powinnaś wiedzieć, z kim to za twoimi plecami utrzymuje takie bliskie kontakty mój kuzynek.
- Ładna? - zapytała Cas, jednocześnie wyciągając dłoń po liścik. Oczywiście chęć przeczytania jego zawartości nie miała nic wspólnego z zazdrością.
- Całkiem ładna. - Trill obdarzyła Michaela bezczelnym uśmiechem, jednocześnie podając list kapłance. - I ..?
Cassiel przeczytała krótką notkę po raz drugi by mieć pewność, że dobrze zrozumiała zawarte w niej słowa.
- To zaproszenie. - odpowiedziała zaskoczona. - Dla mnie i Michaela... - dodała podając narzeczonemu kartkę papieru.
- Od...? - Dziewczyna nie dawała za wygraną.
Kapłanka nie odpowiedziała zostawiając to zadanie towarzyszowi.
- Lady Elana nas zaprasza - wyjaśnił Michael. - Do cukierni Malwiny Monroe.
- Szczęściarze! - powiedziała Trill. - Cukiernia Malwiny słynie z najlepszych ciastek w mieście. Palce lizać... - W oczach dziewczyny pojawiło się coś na kształt zachwytu. - Aż wam zazdroszczę.
- Tylko co to może oznaczać? Nie żebym miała coś przeciwko kilku ciastkom, ale... - Cas przez chwilę sprawiała wrażenie zaniepokojonej jednak wkrótce jej twarz rozjaśnił uśmiech pełen satysfakcji. - Cóż, obawiam się że w takim wypadku plany ogrodowe nie dojdą do skutku.
Trill roześmiała się.
- Biedna mama. Taka będzie rozczarowana. Takie miała plany...
- Cóż. - Michael usiłował być poważny. - Nawet ona rozumie, że komuś takiemu jak lady Elana nie można odmówić, prawda?
- Jednak pieczenie i tak cię nie ominie. - Trill nie kryła swej satysfakcji widząc przerażoną minę Cas.
- Kochanie... - Michael poklepał Cas po ręce. - Jakoś to przeżyjesz. Pociesz się, że to będzie ostatni raz. Chyba, że to polubisz.
W ostatniej chwili uchylił się przed rzuconą w jego stronę poduszką.

***


Wybierając się na spotkanie poświęciła sporo czasu dla swego wyglądu. Nie żeby aż tak jej zależało na wrażeniu jakie wywrze, jednak sama możliwość ucieczki przed czujnym spojrzeniem ciotuchny była dla niej wystarczającym powodem dodatkowych minut spędzonych przed lustrem. Mając świadomość, że nie ominie jej kontrola przed wyjściem, wybrała dla siebie błękitną suknię spodnią, która jej zdaniem powinna przypaść Adeli do gustu. Ciasno sznurowany gorset w zadowalającym stopniu uwydatniał krągłości piersi kapłanki, dodatkowo wyszczuplając i tak szczupłą talię. Na suknię narzuciła białą szatę, która stanowiła nieodłączny element jej stroju. Poprawiła medalion Sune, który ułożył się wygodnie na bardzo eksponowanym miejscu i spojrzała na swego towarzysza.
Michael bez wątpienia nie prezentował się tak okazale, jak jego towarzyszka. Chociaż jego buty mogłyby służyć jej za lusterko, to reszta stroju nie była już tak elegancka. Mimo usilnych namów swej partnerki Michael nie zrezygnował z brązowej, skórzanej kurtki, nałożonej na szarą koszulę. Której, wbrew naleganiom ciotki Adeli, nie pozwolił wykrochmalić dla nadania jej wymaganej w ‘dobrym towarzystwie’ sztywności. Również nie pozwolił sobie na nałożenie pstrego kapelusza z piórkiem - zakupu sprzed paru dni - idealnego (według Cas) dla każdego, kto aspiruje do roli barda.
Brązowe spodnie bardziej nadawały się na wędrówke po lasach, niż składanie wizyt wysoko postawionym osobistościom, ale nawet ciotka Adela nie mogłaby ich czystości mieć nic do zarzucenia. Przeciwko obciążającej pas broni ona również nie mogła protestować, chociaż uważała, że jej siostrzeniec mógłby nosić coś bardziej... ozdobnego.
No i twierdziła, że powinien im towarzyszyć służący. Na szczęście Trill odwiodła ją od tego pomysłu.
Gdy już byli gotowi do drogi Michael chwycił jeszcze lutnię, co Cas skwitowała kpiącym uśmiechem.
- Serenada? - spytała, jednocześnie zapinając pas i poprawiając przyczepiony do niego bat.
- Bard? Bez lutni? - uśmiechnął się Michael. - Trzeba być w każdej chwili gotowym.





- Jak myślisz, co takiego może od nas chcieć Lady Elana? - zapytała Cas gdy następnego dnia wyruszyli w drogę do cukierni.
- Mam nadzieję, że odkryła mapę prowadzącą do jakiegoś skarbu - odparł Michael z uśmiechem - i poprosi nas o wykopanie go. Zainteresowana?
- Nie, nie bardzo. - Zakopane czy ukryte skarby źle się jej kojarzyły. - Może po prostu stęskniła się za nami? - mruknęła bez większego przekonania.
- Z pewnością. - W potwierdzeniu Michaela było tyle samo przekonania, co wcześniej w głosie Cas. - A może znalazła jakiś ciekawy utwór?
- I wzywa nas byśmy go posłuchali? Ocenili? Ponieśli dalej w świat? - pokręciła głową.
- No tak... - Michael pokiwał głową w udawanym oburzeniu. - Twoja wiara w moje zdolności zawsze podnosi mnie na duchu.
Cokolwiek by to nie było, Cas miała nadzieję, że pozwoli jej na ucieczkę z domu wujostwa. Jej doświadczenia z dnia poprzedniego jasno świadczyły o tym, że w oczach ciotki Michaela, jej umiejętności nigdy nie zyskają uznania.

- Przepraszam. - Michael zwrócił się do jednego z przechodniów. - Dobrze jedziemy do cukierni pani Monroe? - spytał.
- Cukiernia Malwiny Monroe? - upewnił się zagadnięty. - Jedźcie prosto i dwie ulice dalej skręćcie w prawo.
W milczeniu przejechali kilkadziesiąt metrów.
- Zdaje się, że lady Elana już przyjechała - powiedział Michael, wskazując znany im obojgu powóz.
Przywitali Holdana, woźnicę i ochroniarza lady Elany w jednej osobie, a potem weszli do wnętrza cukierni. Oszałamiająca mnogość barw i zapachów, która powitała ich tuż po przekroczeniu progu cukierni, wyrwała z ust Cassiel cichy okrzyk zachwytu. Idąc za Michaelem, rozglądała się wokoło chłonąc wrażenia które atakowały jej zmysły. Mimo iż przed wyjściem z domu zjedli przygotowany przez ciotkę Adele posiłek, to … Od myśli o jedzeniu odciągnął Cas odgłos padającego ciała. Zdziwiona z początku nie wiedziała co się stało. Dopiero widok leżącego niziołka uświadomił jej, że nie są w cukierni sami. Nim zdążyła zareagować wydarzyły się dwie rzeczy. Pierwszą było powstanie owego omdlałego, małego mężczyzny, który gramoląc się z podłogi nie spuszczał a niej zachwyconego spojrzenia. Drugą było pojawienie się wielkiego kocura, który wydał się kapłance dziwnie znajomy. Obdarzywszy niziołka przyjaznym uśmiechem, ruszyła w stronę kuchni z której dochodziły głosy dwóch kobiet.

- Ty wstrętny leniu - mruknął Michael, gdy Methanes, zdecydowanie większy i cięższy od przeciętnego kota, zadecydował, że w ramionach Michaela będzie mu się wygodniej podróżowało. - To dziewczyny nosi się na rękach. Utyłeś chyba...
Kot demonstracyjnie pokazał mu język.

- Dzień dobry - powiedzieli niemal równocześnie Cas i Michael wchodząc do pachnącej najrozmaitszymi wypiekami kuchni.
Michael skinął głową niziołce, a potem, korzystając z zaproszenia, podsunął krzesło Cas. Gdy sam siadał obok dziewczyny do zebranego tu towarzystwa dołączył kolejny gość. A raczej nie gość, tylko, sądząc z jego zachowania, ktoś tutejszy. Pomieszczenie od razu stało się jakby mniejsze...
Raczej nie wyglądało na to, że chodzi o spotkanie miłośników muzyki poważnej czy dyskusję o odnalezionych niedawno pieśni Tamorlyn. Nie sądził też, by mieli się wypowiadać na temat zalet produktów wychodzących spod ręki właścicielki cukierni.
Usiadł wygodniej.
Zaintrygowany kierunkiem, w jakim spoglądała Malwina, również spojrzał na własne buty. Lśniły dokładnie tak samo jak wtedy, gdy wychodzili z domu ciotki, która osobiście sprawdzała, czy ich strój nadaje się na spotkanie z lady Elaną. W butach można by się przejrzeć.
Czyżby pod względem zamiłowania do czystości Malwina była jeszcze gorsza niż ciotka Adela? A sądził, że coś takiego nie jest możliwe.

Gdy padła propozycja, złożona im przez lady Elanę, wiedział, że powinni podjąć się tego zadania. I dług wobec ewentualnej pracodawczyni nie miał z tym nic wspólnego. Warto było spróbować chociażby po to, by móc bez zadrażnień wyrwać się z domu ciotki Adeli.
Również Cassiel była zadowolona z możliwości ucieczki. Ciotka z pewnością nie będzie stawać im na drodze gdy dowie się... Właściwie Cas nie była pewna, czy powinni o owym zleceniu rozmawiać z ciotką. Trzeba więc będzie obmyślić zgrabną bajeczkę, do czego idealnie nadawał się jej towarzysz.


Rozkoszując się słodkim, małym arcydziełem, którym potraktowała ich właścicielka kolorowego przybytku, Cas nie mogła się pozbyć wrażenia, że gdyby to ona zaprezentowała coś takiego ciotce, ta być może spojrzałaby na nią przychylniej. Ewentualnie stwierdziła, że może nieco za słodkie... Jakkolwiek by nie było, drobne uczucie zazdrości zalęgło się w kapłance nie pozwalając jej w pełni cieszyć się czekoladowym cudem. Może po zakończonej rozmowie uda się jej wyłudzić jakiś przepis lub chociażby poradę, by następnym razem z jej rąk wyszło coś, co nadawałoby się chociażby dla zwierząt...

woltron 17-03-2011 21:59

- Ach, Liam – lady Elana uśmiechnęła się – jak zwykle na czas. Przynieś sobie krzesło i dołącz do nas – powiedziała kobieta, a mężczyzna posłuchał prośby. Tym sposobem siedzieli w piątkę w kuchni, gdyż Triss znikła gdzieś na zapleczu. - Skoro jesteście już wszyscy to mogę wyjawić wam dlaczego was tu zebrałem. Otóż potrzebuję waszej pomocy w odszukaniu pewnego mężczyzny imieniem Orfar. Sprawa jest pilna i zrozumiem, jeżeli odmówicie – dodała szybko lady Elana, bacznie się wam przyglądając.

- Lady Elano - odezwał się Michael - nie mamy, z Cassiel - spojrzał na siedzącą obok niego kobietę, jakby czekając na jej aprobatę - w tej chwili żadnych spraw na tyle pilnych, by nie można ich odłożyć na później. Z przyjemnością pomożemy ci w rozwiązaniu tego problemu.
- Niezmiernie mnie to cieszy Michaelu. Jednak decyzję o udziale w pościgu za Orfarem każde z was musi podjąć same. Zadanie bowiem może być niebezpieczne. Śmiertelnie niebezpieczne - dodała kobieta. - Nie wątpię w wasze umiejętności, chcę jednak byście mieli świadomość, że podejmujecie się trudnego zadania, które nie musi mieć szczęśliwego zakończenia.
Cas była wdzięczna za możliwość jaką dawała jej propozycja Elany jednak miała jedno, jak się jej zdawało dość istotne pytanie.
- Zgadzam się z Michaelem, Lady. Wśród naszych planów nie ma nic czego nie dało by się odłożyć. Czy jednak mogę zapytać, co takiego uczynił Orfar?
- Zdradził mnie i to miasto - odpowiedziała spokojnie kobieta, nie przestając pić herbaty przyniesionej przez Tess. - Nie wiem dokładnie dlaczego, być może został przekupiony, a być może ktoś obiecał mu więcej niż mogłam mu dać ja. Nie jest to ważne, liczą się jedynie fakty, a te są nieubłagane dla Orfara.
- Jeśli to twój wróg Pani Elano - rzekł po chwili - i ukrywa się w Waterdeep, a ty Pani uważasz, że - obrzucił zebranych niepewnym ruchem głowy - jesteśmy odpowiednimi osobami do tego zadania, to oczywiście zostanie on odnaleziony. Tylko im więcej będziemy wiedzieć, tym rychlej powinno nam pójść. Ot, choćby gdzie go widziano, czym się zajmuje, kto go znał bliżej niż z imienia, czy miasto również go ściga i czy... wie, że będzie ścigany.
- I, oczywiście, wygląd poszukiwanego - dodał Michael. - Dobrze by było znać wszystkie charakterystyczne cechy wyglądu, zachowań czy upodobań. Takich specyficznych.
- Nie, nie jesteście odpowiednimi osobami - odpowiedziała ku zaskoczeniu zebranych Lady Elana - ale każde z was ma u mnie dług wdzięczności, który mam nadzieję, że spłacicie. Poza tym każde z was jest, w ten czy inny sposób, związane z tym miastem. Czy wróciłbyś do Amn Liamie? Czy ty Malwino rzuciałbyś swoją cukiernię? A wy - zwróciła się do Cassiel i Michaela - dopuścilibyście do tego by zagrożone było życie waszych krewnych? Nie sądzę... - Kobieta zrobiła przerwę, a dźwięk dochodzący z sali znikł na chwilę. - Poza tym w czwórkę powinniście poradzić sobie z Orfarem.
Orfar był moim podopiecznym, osobą, która podobnie jak wy zawdzięczała mi swoje życie. Uratowałam go w jednej z Dolin, gdy karawana jego ojca wpadła w zasadzkę zastawianą przez uciekinierów z Sambijskiej armii. Od tamtego czasu Orfar służył mi, ćwicząc się w sztuce walki, towarzyszył mi w czasie podróży. Z tym czasie z niewysokiego chłopaka, ukrywającego się pod wozem, stał się wprawnym wojownikiem. Być może zbyt wprawnym, a do tego okrutnym. Nie jest to jednak ważne...
Ważniejsze jest to, że posiada pewne informacje, które zamierza sprzedać agentom Nethrilu, którzy niedługo przybędą do Waterdeep. Orfar ukrywa się albo w zniszczonej dzielnicy portowej albo gdzieś w mieście. Gdzie dokładnie nie wiem, ale poszukiwanie rozpoczęłabym w sklepie z bronią Burgana Burgosa w którym spędzał mnóstwo czasu lub w “Czerwonym karle” gospodzie leżącej przy Zaułku Nędzarzy.

Co jeszcze? Wygląd... Cóż to powinno wam pomóc. - Lady Elana położyła niewielką szklaną kulę, która lekko lśniła. W środku, w tajemny sposób, uwięziony był obraz łysego mężyczny, który mógł liczyć sobie około 40 wiosen. Na lewy policzku mężyczna miał duża, brzydką bliznę. Brakowało mu też kawałka ucha. - Choć nie sugerujcie się jego wyglądem zawartym w tej kuli. Orfar potrafi zmienić wygląd czy to za pomocą magii, czy to za pomocą prostszych sztuczek. Czy chcecie wiedzieć coś jeszcze?

Liam chrząknął, wyraźnie zbity z tropu szorstką cokolwiek wypowiedzią staruszki. Nie odezwał się jednak. Rozsiadł się za to nieco wygodniej, o ile było to możliwe na zwykłym drewnianym krześle i spojrzał wyczekująco na pozostałych.
Cassiel dłuższą chwilę poświeciła obserwowaniu uwięzionego w kuli obrazu mężczyzny, pochylając się przy tym nieznacznie na krześle.
- Ile czasu mamy by go odszukać? - zadała pierwsze z pytań, które przyszło jej na myśl po zakończonej przemowie Elany. - Niedługo to dość ogólne pojęcie czasu, które dla jednej osoby może oznaczać coś zupełnie innego niż dla innej. Czy znana jest nieco dokładniejsza data przybycia agentów? Poza tym... Czy ma jakąś słabość, przyzwyczajenie, sposób zachowania.. Coś co pomoże nam rozpoznać go gdy będzie się krył za przebraniem.
- Jeżeli moi informatorzy się nie mylą to agenci Nethrilu przybędą tu za dekatydzień. Może dzień wcześniej lub później w zależności od pogody. Co do drugiego pytania to Orfar jest wysoki i potężnie zbudowany, przynajmniej o pół głowy wyższy od Liama. Nawet magią trudno to zmienić, a Orfar raczej jej nie użyje. Nic więcej nie przychodzi mi do głowy.
- Zbyt rzadko bywam w tym mieście - powiedział Michael do Malwiny. - Zdecydowanie zbyt rzadko. To prawdziwe arcydzieło. - Wcześniej przez długi czas milczał, bowiem delektował się przepysznym deserem. - Co byś powiedziała na “Balladę o niebiańskim cieście”?
- Byle była choć w połowie tak dobra jak moje ciasto - Malwina roześmiała się przyjaźnie.
- I ja chętnie posłucham ballady o przepysznych ciastkach Malwiny! Mam nawet dla ciebie, drogi Michaelu, odpowiedni rym! A brzmi on następująco: zjem - dżem. Oczywiście nie możesz w swej balladzie pominąć pysznych ciastek, pączków, kremówek, musów, a także słonych przysmaków Malwiny! - dodała, wyraźnie rozbawiona lady Elana. Starsza kobieta po raz pierwszy rozluźniła się trochę, jakby przestała na chwilę myśleć wyłącznie o sprawach ważnych, naglących i licznych obowiązkach jakie miała.
- Jeśli chodzi - tu zwrócił się do lady Elany - o poszukiwanie kogoś w Waterdeep... Żałuję teraz podwójnie, że zaniedbałem ostatnio to miasto. Ale da się to nadrobić.
- No i warto by się zastanowić nad planem alternatywnym. Nad wyeliminowaniem agentów Nethrilu i zastąpieniu ich kim innym. Na wypadek, gdyby nam się nie powiodły poszukiwania.
- Agenci Nethrilu nie są przypadkowymi osobami... Nie sposób zresztą w tym mieście kontrolować wszystkich przybywających do niego i je opuszczających. Jeżeli bym się jednak czegoś dowiedziała to na pewno poinformuję was o tym fakcie.
Gdy lady Elana kończyła wypowiadać ostatenie zdanie podeszła do niej Triss i powiedziała jej coś na ucho. Kobieta pokiwała głową i zwróciła się do was:
- Obawiam się, że wzywają mnie obowiązki. Miło było was spotkać ponownie i mam nadzieję, że odnajdziecie Orfara zanim skontaktują się z nim agenci Nethrilu.

Minutę później zostaliście sami w kuchnii Malwiny. Na stole leżała niewielka kula z obrazem Orfara, puste miski po deserze i duży garnek z sosem, który Malwina chciała użyć do swojego nowego ciasta.

Kerm 21-03-2011 14:19

- Macie jakąś wprawę w poszukiwaniach zaginionych kub ukrywających się osób? - zaczął Michael widząc, że nikt się nie pali do zabrania głosu. - Bo ja, prawdę mówiąc, nigdy się za coś takiego nie brałem.
- Warto by odpowiedzieć na kilka pytań. Przede wszystkim, od którego z miejsc zaczniemy poszukiwania. Czy zrobimy to osobiście, czy też może macie jakichś nie rzucających się w oczy pomocników takiego czy innego rodzaju, którzy mogliby się rozpytać w dyskretniejszy nawet niż my sposób. Może macie jakieś znajomości wśród uliczników lub żebraków? Oni zazwyczaj wiedzą i widzą więcej, niż przeciętny śmiertelnik.
- Pozostaje jeszcze do rozstrzygnięcia kwestia, czy chodzimy wszędzie razem, czy też nie. Nawiązując do tego, co lady Elana mówiła o Orfarze wnioskować by można, że rozsądniejsze jest wspólne działanie.
- Liam Selle jestem - rzekł po chwili wielki, niewyględny jegomość cały czas nie mogąc wyjść z podziwu dla schludności jaką oboje młodzi ludzi się charakteryzowali. Na rapierze nie było znac nawet śladu rdzy, a suknia kobiety była tak czysta jakby właśnie z zaślubin wyszli. Medalion Sune spłonąłby jednak niechybnie gdyby doszło do tego ostatniego.
- Michael Horner - odparł natychmiast. Malwina wiedziała, jak się zwą. Liam, spóźniony nieco, nie mał możliwości poznania ich imion.
- Co do kierunku poszukiwań... - mówił dalej Liam. - No cóż. Z jednej strony wspomnieliście, że miasto wam jest bliżej nieznane. Znowuż jednak Pani starsza uznała, że nasza współpraca nie powinna jej zaszkodzić, a co za tym idzie w ciemię bici nie jesteście. Zatem proponuję rozdzielenie się. Dla rychlejszego skutku. My pójdziemy do sklepu Burgosa, którego znam może nie dobrze, ale zawsze osobiście. A wy do "Karła" - prawie udało mu się nie zachichotać wyobrażając sobie tę nadobną parę w Zaułku. Warunek, że jak stamtąd wrócą cali i zdrowi wydał mu się nad wyraz sprawiedliwy dla dalszego współdziałania. Pominął w rozważaniach fakt, że jest winien Burgosowi grubo ponad trzysta monet i że i jemu i Malwinie też przyda się szczęście. - Potem spotkamy się na powrót tutaj. Znaczy w cukierni. Co Ty Malwa na to?
Cassiel wysłuchała obu mężczyzn po czym uznała, że w sumie wszystko już ustalili, a że nie wyglądało to nierozsądnie, nie zamierzała dyskutować na owe tematy. Może później, gdy już znajdą się z Michaelem sam na sam. Wstała ze swego miejsca, poprawiła suknię z pozoru niedbałym ruchem po czym obdarzyła Liama słodkim uśmiechem.
- Cassiel Kaalan. - Przedstawiła się, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że jak dotąd nie zostali sobie oficjalnie przedstawieni. - Rozdzielenie i mi wydaje się rozsądnym pomysłem. Mniej więcej na kiedy ustalamy owe ponowne spotkanie? - Spojrzenie błękitnych oczu spoczęło na Malwinie. - O ile oczywiście nie będziecie woleli innego miejsca.
Z jego punktu widzenia ani Liam, ani Cas nie mieli racji. Gdyby chodziło o samo poszukiwanie, to co innego, ale w razie spotkania z Orfarem osobno mieli mniejsze szanse, co wyraźnie sugerowała lady Elana. Ale widać woleli nie słuchać głosu rozsądku. W dodatku, jeśli Zaułek Karła nie zmienił się w ciągu ostatnich dziesięciu lat, to takie ukierunkowanie poszukiwań wyraźnie faworyzowało jedną ze stron.
- No to uzgodnione –powiedziała Malwina – Dajmy sobie na te poszukiwania dobę. I troszkę. Przyjedźcie po obiedzie. U mnie będzie deser. Jeśli masz jakiś ulubiony –uśmiechnęła się do Cas – to najlepszy moment żeby mi o tym powiedzieć. – No i powodzenia.
- Acha –dodała jeszcze po chwili patrząc tym razem na Michaela – Co do naszych znajomych łachudrów i bandytów. Oczywiście znamy takich wielu – cały czas uśmiechała się najłagodniejszym uśmiechem na świecie, tak jak potrafią jedynie halflińkie kucharki - ale myślę, że zaczniemy im wszystkim opowiadać że szukamy Orfara, dopiero w ostateczności.
- Jestem pewna, że wszystko co wyjdzie spod twych rąk Malwino, automatycznie stanie się moim ulubionym deserem. - Cas odwzajemniła uśmiech.

woltron 23-03-2011 16:49

Rozeszli się w szybko, nie rozprawiając nad tym czy ich plan jest dobry i czy misja się powiedzie. Szli razem do niewielkiego placyku poniżej cukierni. Tam się rozstali – Liam i Malwina udali się do sklepu Burgana Burgosa, a Cassiel i Michael do Zaułku Nędzarzy.
Ostatnie promienia słoneczne zniknęły za horyzontem. Nastała noc.


*

Sklep Burgana Burgosa, a także kuźnia w której krasnolud wyrabiał broń, znajdował się w kupieckiej dzielnicy Waterdeep tuż przy głównym trakcie dzielnicy zwanym Aleją Kupców. Na pozór niewielka kamienica skrywała wiele sekretów, jak choćby ten, że najlepszą broń Burgos trzymał w swoim skarbcu, ogromnej hali znajdującej się dobre trzy metry pod ziemią. Niewiele osób o tym wiedziało, ale Malwina dość dobrze pamiętała rozkład pomieszczeń prowadzących do skarbca Burgosa i jego zabezpieczenia.

Liam też wiedział o skarbcu, ale z innych powodów niż Malwina. Zaprowadził go tam sam Burgos parę lat temu, gdy mężczyzna zapragnął mieć porządny miecz. Miecz dostał, a z nim rachunek, którego nie spłacił do dziś, a który obecnie rozrósł się do 300 złotych monet. Złotych monet, których oczywiście Liam nie miał.

Stali więc przed głównym wejściem nad którym wisiał szyld „Sklep Burgana Burgasa”. Tuż obok było duże okno wystawowe w którym wisiało parę, starannie dobranych, sztuk białej broni po których widać było mistrzostwo Burgasa. Liam i Malwina spojrzeli po sobie i weszli do środka.

Pomieszczenie było duże i dobrze oświetlone. Na specjalnych stojakach stały pojedyncze sztuki broni – całość przypominała bardziej sklep jubilerski niż z bronią.

Po kilku sekundach przy Liamie i Maliwinie pojawił się dobrze ubrany, młody mężczyzna.
- W czym mogę państwu pomóc?
- Chcielibyśmy się widzieć z Burgosem.
- Przykro mi, ale mistrz jest zajęty i prosił by mu nie przeszkadzać... – wyrecytował wyuczoną formułkę mężczyzna.
- Przekaż Burgosowi, że Liam chce się z nim widzieć.

Mężczyzna chciał coś powiedzieć, ale widząc wzrok Liama na sobie zrezygnował. Rzucił tylko coś w stylu „niech państwo poczekają” i znikł gdzieś na tyłach. Po minucie dało się słyszeć ciężkie kroki i przekleństwa rzucane po krasno ludzko oraz głos mężczyzny próbującego uspokoić Burgosa. Po kolejnych kilkunastu sekundach za drzwi prowadzących do następnej sali wyłonił się Burgos, trzymający w ręku ciężki, kowalski młot i sprzedawca.
- Mam nadzieję chłopcze – powiedział wściekły krasnolud – że masz moje pieniądze. Bo jak nie – dodał szybko – to połamię ci osobiście nogi tym młotem!!!


*

Zaułek Nędzarzy nie był przyjaznym miejscem o czym Cassiel i Michael szybko się przekonali. Wąska uliczka pełna była dziwek, płci obojga, handlarzy kradzionym towarem i wszelkiej maści szumowin, którzy z niemałym zainteresowaniem przyglądali się nowoprzybyłym. Nowoprzybyłym, którzy niewątpliwie nie pasowali do okolicy.

- Może chcesz się zabawić chłopcze – spytała się Michala, skąpo ubrana, grubawa kobieta, uśmiechając się przy tym. – Tylko 5 srebrnych monet i jestem twoja, słodziutki, na całą noc! – Bard grzecznie odmówił i ruszył dalej.
Również Cassiel dostała propozycję spędzenia upojnej nocy z pewnym, czarnoskórym, sambijczykiem, zachwalającym się jako Nocny Lew. Kobieta w przeciwieństwie do swojego partnera wydawała się rozbawiona propozycją, jednak i ona odmówiła.

Wesoły karzeł w niedwuznacznej pozie nad drzwiami uświadomił Cassiel i Michaelowi, że dotarli do celu swojej podróży, czyli „Czerwonego karła”- największej karczmy, a zarazem burdelowi w okolicy. Wysoki, trzypiętrowy budynek znacząco górował nad Zaułkiem, będąc w zasadzie jego sercem.

W środku budynku nie było wiele lepiej niż na zewnątrz, choć klientela była tu ciut bardziej urozmaicona. Można było tam spotkać zarówno szlachciców szukających nowych wrażeń, młodych, bogatych kupców, którzy chcieli się zabawić, jak i marynarzy, którzy przybyli tu z odległych krain. Było też parę krasnoludów, trzy elfy i parę pół-elfów płci obojga. Porządku pilnowały dwa pół-ogry, stojące w wejściu i paru ludzi noszących emblemat z karłem na ubraniu.

„Nic się nie zmieniło” pomyślał Michael, który odwiedził „Karła” parę lat wcześniej, zaproszony przez jednego ze swoich ówczesnych kolegów, który uznał iż „Karzeł” to świetne miejsce dla początkującego barda. I rzeczywiście scena na której wtedy grał stała w tym samym miejscu – jedyną różnicą było to, że to nie on musiał zabawiać pijane towarzystwo, a biedny pół-elf.

Parter „Czerwonego karła” składał się z trzech, przestronnych sal z czego do jednej nie dało się wejść, gdyż znajdowała się za zamkniętymi drzwiami, których strzegł wysoki, czarnooki mężczyzna.

Powietrze w „Karle” było ciężkie, a duchota wręcz nieznośna nie tylko z powodu nagromadzonego w środku tłumu, ale także z powodu palenia różnego rodzaju fajek i papierosów, nie zawsze nabitych tytoniem.

Michael i Cassiel nie zdążyli się porządnie rozejrzeć, gdy do kobiety podszedł niewysoki blondyn wraz z trzema kompanami. Sposób poruszania zdradzał, że wypił już niejedno piwo (albo i coś mocniejszego!), a oczy, iż należał do ludzi, którym nikt, nigdy nie odmówił.

- Ciekawe ile bierze – powiedział do swojego kompana, sądząc, że Cassiel i Michael go nie słyszą, po czym ukłonił się kobiecie. – Leondard Vardini – powiedział nonszalancko – Czy zechcesz pani – ostatnie słowo wywołało cichy rechot wśród kompanów Leondarda – do nas dołączyć?

Kerm 04-04-2011 22:49

Zaułek Nędzarzy.
I jeszcze “Czerwony Karzeł” na dodatek.
Nic dziwnego, że Liam uśmiechał się głupkowato pod swym wielkim kicholem. Pewnie już sobie wyobrażał powitanie, jakie tamtejsza ludność zgotuje komuś z zewnątrz... Całkiem jakby na samym wstępie chciał ich zniechęcić do dalszej współpracy. A Cas dała się poprowadzić niczym baranek na rzeź. Owieczka naiwna...
Ale nie warto było z nią dyskutować - oczarowana kunsztem kulinarnym Malwiny i zapachem jej ciast wpakowała się w tarapaty. Nie pierwszy zresztą raz, chociaż zwykle desery różnego kalibru nie miały na nią aż takiego wpływu.
Cas czasami miała wrażenie, że jej wybranek widzi świat tylko w czarnych barwach. To przecież było oczywiste, że w czwórkę iść nie powinni. Rozdzielając się mogli przeszukać dwa miejsca jednocześnie, dzięki czemu oszczędzali całą masę czasu. W dodatku dwie osoby wyróżniały się z tłumu mniej niż cztery. Tak przynajmniej uważała do chwili, w której wkroczyli do Zaułka Nędzarzy...
Tu Malwina i Liam raczej by się nie wyróżniali. A oni? Jak dwa kwiatki przy kożuchu..
- Przypomnij mi następnym razem, że mam się grzecznie zgadzać tylko na twoje pomysły. - szepnęła cicho.
Michael odpowiedział jej miłym uśmiechem. Pełnym niewiary, jakby chciał powiedzieć “Który to już raz...”
Na szczęście konie zostawili w jednej z napotkanych po drodze gospód.

Przez ostatnie lata Zaułek nieco się zmienił. Niekoniecznie na lepsze.
Kilka ścian jakby nieco zbladło. To były te, które w ogóle kiedyś miały jakieś możliwe do rozróżnienia farby. Dwa domy zniknęły, jakby nigdy ich nie było, zaś sąsiednie jakby się rozrosły, za wszelką cenę chcąc zacerować dziury, jakie powstały w ścianach.
Mieszkańcy, jeśli się zmienili, to tylko pod względem wieku - jedni zniknęli, inni się pojawili. Poza tym wszystko pozostało bez zmian.
W przeciwieństwie do Michaela, Cas straciła swą wrodzoną pogodę ducha tylko na chwilę i to tylko na samym początku ich drogi. Propozycje, zarówno te składane jej towarzyszowi, jak i te kierowane w jej kierunku, niezmiennie wywoływały uśmiech na jej usta. Nie dało się ukryć, że zadbany i przystojny Michael cieszy się sporym zainteresowaniem ulicznych panienek. Jego naturalny wdzięk i uśmiech, choć odpowiadał przecząco, nie zniechęcały kandydatek. Gdyby nie wiedziała, że jest czarnowidzem to by się mogła założyć, że zaczyna się świetnie bawić.

“Czerwony Karzeł”, niezbyt zgodnie z nazwą, górował nad otoczeniem. Ten sam co przed laty szyld powiewał dumnie nad wejściem. Ciut może przyblakły... W dodatku ktoś, zapewne jakiś ulicznik, celnym strzałem z procy podbił karzełkowi oko.
- Powrót do przeszłości - szepnął cicho Michael.
- A zastanawiałam się skąd znasz drogę. - Cas nieco się zdziwiła. Michael nie pasował jej do takiego przybytku. Jednak, jak sama się nieraz przekonała, ludzie bywają zmienni.
- Bywało się to tu, to tam - odparł Michael tonem co najmniej dwuznacznym. - Ale jak się przeżyło spontaniczną reakcję widowni w “Karle”, to już nic człowiekowi nie było straszne.
- No cóż, zatem spawdźmy co nas czeka za progiem owego “Karła”.

Za progiem, jak to w “Karle” zwykle bywało, królował dym. Prócz niego równie licznie choć mniej eterycznie występowały panienki różnych kształtów, panowie w różnych fazach upojenia, tudzież smętny grajek, na którego publika w zasadzie nie zwracała uwagi. Co musiało oznaczać, że nie jest taki zły, bowiem ci, co publiczności zbytnio nadwyrężyli ucho, lądowali w szybkim tempie na ulicy, niekiedy ze szkodą dla drzwi.
Cassiel uwagę swoją, która z początku na tłum zebrany w “Karle” była zwrócona oraz na to jak w takowym tłumie odnaleźć osobę dla szukania której tu przybyli, przeniosła na barda co to umilał swym talentem pobyt gości tegoż przybytku. Młody półelf na szczęśliwego nie wyglądał czemu wcale się nie dziwiła. W głowie dziewczyny już się plan zaczął rodzić jak by tu wspomóc biedaka by swój talent mógł rozwijać w nieco bardziej przystępnym otoczeniu, gdy niespodziewanie przerwano jej owych planów snucie.
Mężczyzna ów albo ślepy był by nie dojrzeć przy jej boku Michaela albo też zbytnio na rozumie ułomny względnie za dużo wlał w siebie tego co tu hojnie rozlewano. Jednakże propozycja jego nie była w stanie zetrzeć uśmiechu z jej ust ani wymazać z pamięci dobrego zachowania, którego ją nauczono. Odpowiedziała więc skinięciem głowy, nie do końca szacunek czy przyjazne uczucia zawierającym jednak również nie na tyle lekceważącym by ewentualną reakcję negatywną spowodować.
- Racz wybaczyć panie, lecz nie dla przyjemności tu przybywamy. Może innym razem. - Ów raz inny nigdy nastąpić co prawda nie miał, nie znaczyło to jednak że o takowym wspomnieć nie mogła. - Niech łaska Sune spłynie na ciebie, miłej zabawy życzę. - Obdarowała Leondarda nieco wymuszonym uśmiechem po czym przysunęła się bliżej swego towarzysza. - Ten bard mi się podoba, Michaelu. Jak myślisz? Warto mu czas poświęcić?
Mężczyzna wydawał się mocno zaskoczony tym co usłyszał od Cassiel. Szybko jednak odzyskał pewność siebie i uśmiechnął się paskudnie, w sposób w jaki uśmiechają się jedynie najbardziej parszywe typy spod ciemnej gwiazdy. Pewności siebie dodawali mu kompani, a także - co Cassiel i Michael dostrzegli dopiero teraz - pół-ork ochroniarz, oddalony o dwa-trzy metry.
- Pani raczy nie rozumieć - stwierdził. - W tym miejscu moja prośba jest rozkazem. A więc jak będzie?
Cassiel nieco zirytowana, że się jej przerywa gdy właśnie z Michaelem rozmowę zaczęła, odwróciła twarz w kierunku pyszałka.
- Pan zdecydowanie raczy nie rozumieć - zaczęła powtarzając jego słowa. - Skoro rzekłam iż nie dla przyjemności me stopy przekroczyły próg tego przybytku, tedy najwyraźniej tak właśnie sprawy się mają. Poszukaj innej dziewki, która z radością swe względy ci okaże, a mnie racz w spokoju zostawić o ile chcesz w przyszłości łaskami Sune się cieszyć.
Michael w tym czasie zastanawiał się, jak niewiele trzeba, by ciekawie zapowiadający się dzień stał się jeszcze ciekawszy.
Uwag Cassiel było Leonardowi za dużo, jego twarz zrobiła się nieprzyjemnie czerwona. Jego ręce zmierzały już w stronę rąk Cassiel, gdy ku waszemu zaskoczeniu podszedł do niego pół-orczy ochroniarz, które szepnął mu coś na ucho. Zbir zatrzymał się w połowie, spojrzał oburzony na pół-orczego ochroniarza, jednak ręce cofnął, ku rozczarowaniu tłumu, który zebrał się w wokół was - licząc zapewne na bijatykę.
- Jeszcze tego pożałujesz... kapłaneczko - rzucił, po czym lekko popchnąwszy Michaela opuścił z swoimi towarzyszami “Karła”.
Michael nie przesunął się nawet o pół kroku. Odprowadził Leonarda wzrokiem, po czym zwrócił się do ochroniarza.
- Dziękuję bardzo - powiedział. Mijając się ciut z prawdą. Może mała awantura rozładowałaby atmosferę. - Czy będzie komuś przeszkadzać, jeśli porozmawiamy z tym bardem? - spytał.
Nikt nie zaprotestował, ani nie skomentował pytania Michaela. Po prawdzie to niewiele osób je słyszało. Większość towarzystwa, które obserwowała zajście z Leonardem wróciła do picia piwa, obmacywania dziewek i innych, bardziej interesujących, rzeczy.
Tymczasem bard skończył śpiewać. Nikt oprócz Cassiel i Michaela nie zwrócił na to uwagi. Wolno podeszli pod scenę. Pół-elf był wysoki, bardzo młody i przeraźliwie chudy. Długie blond włosy opadały na ramiona. Mężczyzna wyglądał na zmęczonego. Zamyślony i zajęty pakowaniem lutni nie zauważył kapłanki i barda.
Serce Cas ścisnęło się z żalu na widok młodziana. Biedaczysko wyglądał tak mizernie, że żal było patrzyć.
- Przepraszam czy mogę zająć chwilę? - zapytała, podchodząc nieco bliżej i usta w przyjazny uśmiech układając.
Michael został odrobinę z tyłu, by umożliwić bardowi nieco większą swobodę wypowiedzi.
- Oczywiście, o piękna - odpowiedział bard - choć nie wiem w czym mógłbym ci pomóc.

Midnight 04-04-2011 22:50

Kąciki jej ust powędrowały znacznie wyżej. Komplementy zawsze poprawiały jej samopoczucie i nastrajały pozytywnie do osoby, która je wypowiadała. Gdy na dodatek był to młody, nieco zaniedbany ale utalentowany bard, który mógł wkrótce rozwinąć w pełni swe skrzydła i wzlecieć na wyżyny...
- Często tu grywasz? - zadała pierwsze z brzegu pytanie. - Twój talent marnieje w tym miejscu. Może usiądziesz z nami i przy posiłku opowiesz swą historię. O ile nie będzie to kolidowało z twoimi planami - dodała na wypadek gdyby jej chęć niesienia pomocy okazała się niemiła dla niego.
- Proponowałbym tam - Michael wskazał wolny stolik. - Co dobrego można tu zjeść? - spytał.
Bard wyglądał na nieco zaskoczonego, ale nie odmówił waszej propozycji.
- Nie, nie będzie to kolidowało z moimi planami. Co zaś do pierwszego pytania to nie grywam tu bardzo często... trzy-cztery w miesiącu, gdy mój mistrz, pieśniarz Heldar, się upije - odpowiedział nieco onieśmielony, jednocześnie zbliżając się do stolika wskazanego przez Michaela. - A co do twojego pytania to można tu zjeść bardzo dobrze, a granicą jest jedynie zasobność twojego mieszka ze złotem!
- Całkiem pusty jeszcze nie jest - powiedział Michael. - Starczy by napełnić parę zgłodniałych osób. - Podsunął krzesło Cas, a potem gestem zaprosił kelnerkę.
- Słyszałam o twoim mistrzu - w głosie Cas wyraźnie dało się usłyszeć co o owej osobie sądzi. - Zastanawiałeś się może nad zmianą mistrza? - zapytała siadając i uważnym wzrokiem lustrując barda.
- Może sława Heldara przeminęła, ale ja ciągle w niego wierzę...
Michael pozostawił dyskusję na temat sławy i umiejętności bardów w bardziej fachowych dłoniach, a sam złożył zamówienie na trzy porządne posiłki i coś do picia. Również porządnego.
- Podziwiam twoją wiarę w niego, jednak twój talent zasługuje na coś lepszego. Nie bedę cię jednak zmuszać skoro tak zależy ci na pozostaniu jego uczniem. - Właściwie z chęcią by go zmusiła, jednak nie musiał o tym wiedzieć.
- Heldar to dla mnie ktoś więcej niż mistrz... zawdzięczam mu życie. I choć czasem tracę nadzieję, że uda mi się go uratować to nie jestem jeszcze gotów by zostawić go samego.
- Proszę bardzo, częstujcie się - powiedział Michael, zaproszeniem do jedzenia zakłócając ciszę, jaka na moment zapanowała.
Bard rzucił się na jedzenie z zapałem osoby, która właśnie zakończyła trzedziestodniowy post. Przez pewien czas Michael nie przerywał mu zbożnego dzieła konsumpcji, gdy jednak zdawać się zaczęło, że główny głód minął, zadał pierwsze pytanie.
- Z pewnością wiesz, kim był ten jegomość, który nas zaczepił przy wejściu?
- Leonard? - bard wyraźnie ściszył głos - To syn Werdana Oliego, bogatego bankiera o którym mówi się, że doszedł do władzy po trupach słabszych od siebie. Leonard jest oczkiem w głowie ojca, a przez to praktycznie bezkarny... Wyjątkowo pamiętliwy jegomość, choć dopóki w pobliżu jest jego pół-orczy ochroniarz nie ma czego się bać.
Ani Cas, ani Michaelowi to imię nic nie mówiło, ale oni nie byli bywalcami tych okolic.
- Acha. - Michael skinął głową. - Jakiś ktoś, kto dużo może i dużo wie. - Uniósł pucharek z winem wznosząc milczący toast za zdrowie Cas. - No trudno... Skoro sobie poszedł... Znasz może kogoś, kogo zwą Orfarem? Wielkie jak dąb chłopisko? Musimy się z nim skontaktować.
- Z całą pewnością jeszcze go zobaczymy - mina Cas sugerowała jak bardzo “cieszy się” na to ewentualne spotkanie. - Niestety nasz drogi Orfar jak zwykle zapomniał zostawić wiadomości kiedy ma pojawić się w tym przybytku - gniewnie zmarszczyła brwi. - Jak zwykle zresztą... Znając jednak życie bywał tu akurat gdy nie grałeś... Nie ma to jak nasze szczęście.. Wiecznie coś pcha nam pod nogi. Mówisz że Heldar uratował ci życie, może opowiesz nam o tym?
- Nigdy nie słyszałem o Orfarze, a wielkich jak dąb chłopów jest tu całe mnóstwo, wystarczy się rozjerzeć. - Rzeczywiśćie wokół Cassiel i Michaela było sporo osób, które mogłby robić za Orfara. - Oczywiście to że nie słyszałem o Orfarze nie znaczy, że go tu nigdy nie było. Zapewne używał innego imienia. Co zaś do Heldara to wyciągnął mnie z długów w jakie wpadłem gdy zakochałem się w pewnej, niezbyt cnotliwej, kobiecie. Ot i cały sekret... Cóż byłem głupi i naiwny. Niewiele miało to wspólnego z pieśniami, które znałem.
- Ten czyn niewątpliwie przemawia na jego korzyść. Gdybyś jednak kiedyś zmienił swe zdanie z chęcią pomogę ci znaleźć innego mistrza. - Kapłanka uśmiechała się przymilnie, od czasu do czasu odruchowo muskając opuszkami palców medalion. - Czy wiesz może kto w tym przybytku mógłby nam pomóc w poszukiwaniach?
- Zapewne Egaton, właściciel “Karła” - odpowiedział bard. - Odradzałbym jednak korzystanie z jego “usług”. Dziś wam pomoże, oczywiście nie za darmo, a jutro was sprzeda. Zresztą w tym miejscu wszyscy wierzą w jedno w moc pieniądza. Poza tym dostać się do Egatona nie jest rzeczą łatwą... Co zaś do Orfara... może gdybyście opisali mi go lepiej to mógłbym jakoś pomóc.
- Opisali... - Cas przez krótką chwilę zdawała się być pogrążona w myślach. - Oczywiście, że też o tym zapomniałam...
Spojrzała na Michaela, który po króciutkim namyśle skinął ledwo dostrzegalnie głową, a potem sięgnął do wiszącej przy pasie niewielkiej sakiewki. Po chwili krótkiej niczym trzy uderzenia serca w dłoni Cas znalazła się niewielka kula.
- Czy to wystarczy? - zapytała niepewnie, ostrożnie przy tym kładąc kulę na stole jednak tak, by w razie potrzeby móc szybko ją ukryć.
Bard przyjrzał się uważnie wizerunkowi Orfara. Źrenice mężczyzny powiększyły się na chwilę, twarz pozostała niewzruszona, jak gdyby nic się nie stało. Cassiel i Michael byli jednak zbyt doświadczeni by nie zauważyć tej drobnej, acz znaczącej różnicy. Po kilku chwilach, nie więcej niż czterech uderzeniach serca, bard, jakby od niechcenia, zakrył kulę chustą.
- Widziałem go trzy dni temu w “Karle”. Jeżeli jest to wasz dobry znajomy to nie chwalcie się tym, a już na pewno nie Egatonowi lub któremukolwiek z jego ludzi. Z tego co wiem to wasz przyjaciel Orfar mocno narozrabiał, pomagając w ucieczce jednej z tutejszych kurtyzan. W czasie ucieczki zabił dwóch ludzi, a trzeciego ciężko zranił... Dziewczyna nazywała się Karelana. Niestety, nic więcej nie wiem. Może Molly, przyjaciółka Karelany, wiedziałaby coś więcej, ale nie sądzę by udało się wam z nią porozmawiać, bo to ulubiona kurtyzana Egatona.
- Kurtyzany mają zwykle to do siebie - powiedział Michael - że nie ograniczają rozdzielania swych łask i wdzięków do jednej osoby. Czy ta Molly spotyka się z kimś jeszcze? Ze zwykłymi, czy też może niezwykłymi, klientami się nie spotyka? Może by się nam w jakiś sposób udało namówić ją na wspólną... sesję?
- Spotkanie kurtyzany z kapłanką Sune nie powinno raczej wzbudzić podejrzeń czy niechęci - dodała obdarzając Michaela gniewnym spojrzeniem.
- Wiedziałem, że ci się ten pomysł spodoba. - Michael obdarzył Cas czarującym uśmiechem. - A zatem - zwrócil się do barda - słyszałeś coś o takich spotkaniach?
- Pytasz niewłaściwej osoby przyjacielu. Nigdy z nią nie rozmawiałem, a widziałem może z dwa razy w życiu gdy przechodziła przez tę salę. Zapewne mieszek wypełniony złotymi monetami pomógłby w jej spotkaniu. Eragon to człowiek interesu, a złoto to jedyna rzecz którą naprawdę ceni. - odpowiedział bard kończąć jeść. - Obawiam się, że muszę was opuścić i odszukać Heldara zanim znów urżnie się w trupa. Będę pamiętał o ofercie piękna pani - zwrócił się do Cassiel - i życzę wam powodzenia w poszukiwaniach Orfara.
Prowadząc rozmowę o osobistej kurtyzanie właściciela “Karła” Michael w gruncie rzeczy zastanawiał się nie nad niewątpliwymi zaletami Molly, ale nad tym, co tu w gruncie rzeczy jest grane. Szpiedzy, a takim zdawał się być Orfar, z zasady nie biegali za spódniczkami z porywów serca. A może nie o miłość tu szło, lecz o coś, o czym zwiedziała się przypadkiem Karelana?
Cas podziękowała za życzenia obdarzając przy okazji barda błogosławieństwem Sune. Odczekała, aż się oddalił po czym spojrzała pytająco na Michaela.
- Co o tym wszystkim sądzisz? Coś tu chyba nie jest tak jak być powinno - oznajmiła przesuwając kulę w stronę swego towarzysza.
Michael schował kulę, a dopiero potem spojrzał odpowiedział na postawiony problem.
- Coś tu jest bardzo ‘nie tak’. Oczywiście moglibyśmy się dostać do Molly, ale nie wiem, czy nasz urok osobisty zdołałby ją przekonać do zdradzenia czegokolwiek.
- W tym wypadku nieco bardziej przydałby się pełen mieszek lub lepiej dwa. Nie wiem czy zdołamy się tu czegokolwiek więcej dowiedzieć. Spróbować jednak można, cóż nam szkodzi - delikatnie musnęła jego dłoń. - Wolałabym spotkać się jutro z pozostałymi mając coś więcej do przekazania niż historyjkę o bardzie i opowieść o “sercowych” perypetiach naszego poszukiwanego.
- Zawsze możemy zagadnąć o pannę Molly - powiedział Michael. - Ale jeśli nasz drogi Orfar zdołał się ukryć przed Eragonem, to my nie mamy wielkich szans na odnalezienie go. Ja, bez względu na interesy, opuściłbym miasto na kilka dni i wróciłbym w ostatniej chwili, by dobić targu. Nie znamy czasem jakiegoś maga z kryształową kulą? - spytał.
- Nikt takowy nie przychodzi mi do głowy - odpowiedziała zgodnie z prawdą. - Mimo wszystko może spróbujmy jednak dopytać się o tą dziewczynę. W razie czego możemy zawsze powiedzieć, że mamy z Orfarem na pieńku. Wspólny wróg czasem działa lepiej niż sakiewka, a przynajmniej pozwala na nieco mniejsze jej uszczuplenie.
Michael skinął głową, a potem skinął na ochroniarza.

woltron 11-04-2011 00:57

Rozmowa dobiegła końca i choć dowiedzieliście się wielu rzeczy na temat Orfara, a także samego Zaułku to w żaden sposób nie przybliżyło was to do rozwiązania zagadki. Michael kiwnął głową na osiłka stojącego kilka metrów dalej, a ten powoli, przebijając się przez niewielki tłum młodych i raczej bogatych ludzi, podszedł do was.
- W czym mogę państwu pomóc? – zapytał się niskim, tubalnym głosem.
- Chcielibyśmy się widzieć z Egatonem – odpowiedziała Cassiel, bawiąc się przy tym kosmykiem swoich włosów.
- W celu?
- Powiedzmy, że mamy wspólne interesy... i szukamy tego samego człowieka – wtrącił się Michael.
Osiłek popatrzył się po waszej dwójce, przez chwilę się nad czymś zastanawiał, a potem rzucił nieco zniechęcony „państwo poczekają” i znikł za drzwiami. Nie minęło parę minut, a wrócił z niziołkiem ubranym w prosty, acz gustowny strój o srebrnych guzikach. Osiłek został w tyle, a hobbit zajął miejsce, które chwilę wcześniej zajmował pół-elficki bard. Kątem oka dostrzegliście dwóch innych pracowników „Czerwonego karła”, którzy obstawili wyjście.

- Mój przyjaciel mówi, że macie interes do Egatona. Niestety, ale mój przełożony jest zajęty... ale z chęcią przekaże mu waszą prośbę.
- To miło, że Egaton przysłał do nas swojego, jak mniemam, zaufanego człowieka – powiedziała Cassiel, która przestała bawić się swoim lokiem – ale informacje przekażemy tylko jemu.
- Bowiem? – w głosie hobbita dało się słyszeć irytację.
- Szukamy tego człowieka – odpowiedział Michael odkrywając kulę z twarzą Orfara.
Niziołek wziął do ręki kulę i obejrzał dokładnie. Zaklął szpetnie, dał znać osiłkowi, któremu powiedział coś na ucho na tyle cicho, że ani Cassiel, ani Michael nie słyszeli polecenia. Mężczyzna o kwadratowej twarzy odwrócił się i pomaszerował z powrotem do drugiej sali.
- Mam nadzieję, że nie jesteście przyjaciółmi Orfara, jeżeli jesteście to ostatni moment byście spokojnie opuścili i dobrowolnie opuścili „Czerwonego karła”... – stwierdził niziołek. – Jestem Pergamin Felkbolt, chodźcie ze mną.
Nie odpowiadając na stwierdzenie hobbita ruszyliście z nim w stronę zamkniętych drzwi. Jeden z strażników, bez pytania, otworzył je widząc z kim idziecie. Weszliście do środka.
Sala w której się znaleźliście była znacznie spokojniejsza i przyjemniejsza niż poprzednia. Składała się na nią kilka pół-otwartych lóż w których załatwiano różnego rodzaju interesy. W sali panował pół-mrok. Z niektórych lóż wydobywał się intensywny zapach palonych narkotyków, a z innych ciche jęki miłosnych igraszek.
Niziołek prowadził was przez całą salą, aż do największej loży, która faktycznie stanowiła osobną salę. W środku, przy ogromnym stole, na kanapie idącej w pół-okręgu siedział Egaton, a wokół niego dwie, niezwykle piękne, kobiety ubrane w skórzane, bardzo obcisłe, stroje. Kobieta po lewej miała długie blond włosy, niebieskie oczy i urodę typową dla mieszkańców Wybrzeża Miecza. Kobieta po prawej była jej zaprzeczeniem o mocnych południowych rysach i hebanowych włosach. W środku siedział wysoki, trzydziestoparoletni mężczyzna, ubrany w czerwonawą kamizelkę i czarne spodnie. Egaton pił wino, śmiejąc się przy tym, widząc jednak nowych gości dał znak kobietom by przestały, a sam spoważniał.
- Ach! Dwoje pięknych nieznajomych – powiedział Egaton. – Zapraszam do swojego stołu – w jego głosie było coś, co sprawiło, iż ostatnie zdanie nie brzmiało jak prośba, a raczej jak rozkaz. – Podobno macie do mnie interes? W czym mogę wam pomóc – powiedział odkładając kielich wina i wpatrując się w was. Zdaliście sobie sprawę, że właśnie znaleźliście się w środku sali z której wszystkie wyjścia były obstawione, a przed wami siedział bardzo niebezpieczny człowiek o szaro-zielonych, przenikliwych oczach.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:03.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172