Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-04-2011, 12:11   #1
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Fernir - Karczma

Było zimno jak nawet ja na wczesną wiosnę, przeto dziwić się nijak nie można, że w karczmie tłoczniej było niż w lokalnym burdelu podczas szczęśliwych godzinek, kiedy znacznie wysłużone już kurwy obniżały do połowy ceny za swoje sekrety, które i tak zwyczajowo wyceniane były znacznie zbyt wysoko jak na swój przebieg. Rzecz jednak nie w tym, jaka na ulicach De`Alvione panowała aura, ani też nie w tym co stara Marta zarządzała wśród swoich dziewczynek, lecz w tym, że to właśnie w tej karczmie pierwszy raz spotkać mieli się podróżujący do tej pory osobno osobnicy, związując swój los z tym miastem po na długi czas, a w przypadku co poniektórych wręcz po grób. To ostatnie miało okazać się jednak nie tak bardzo odległe, lecz spisujący wszystko po latach kronikarz niewielkiego szlacheckiego rodu Reruków żywo w sprawę zamieszanego, nie mógł ich udziału pominąć...

- Mówisz więc panie, że jesteś w stanie potwora ubić, tak by nikt z wami sprawy nie powiązał?
Grubszy jegomość skryty pod kapturem tak bardzo, że wydawało się iż wręcz nienaturalnie szeptał z każdym wypowiadanym zdaniem coraz bardziej, na tyle, że łowcy ciężko było powoli zrozumieć jego słowa. Tym razem jednak przytaknął nie chcąc po raz kolejny tłumaczyć na czym jego fach polega.
- Zatem będziemy mieć zgodę - z głosie okrągłego zleceniodawcy czuć było ulgę i głęboką satysfakcję. - Dla pewności raz tylko jeszcze powtórzę wszelkie warunki...

Ledwo słyszalny brzdęk monet, dobiegający zza pasa uginającego się pod ciężarem założonych nań łachów Mojo, on sam zdawał się być ponurym wieszczem skraju biedy, jaka towarzyszyła mu całe życie. Teraz siedział w rogu sali, garbiąc się i wytrzeszczając ślepia w kierunku małego, kanciastego przedmiotu zakrytego czarną poświatą. Siedział tak parę minut w ciemnościach karczmy, aż wreszcie jego chude, kościste i obmalowane białymi szramami ręce rozchyliły połaty materiału. W środku poruszyło się coś czarnego i włochatego, ginącego w ciemnościach, a z ust Moja wypłynęły niczym z gadziego pyska słowa...
- Opiekuję się, ty nie martw się... - Wyszeptał, patrząc się na potwora. Było to przerażające spojrzenie, niczym melancholijna, groteskowa maszkara wpatrująca się w swój największy skarb. - Oni nie rozumieją, ciebie ja tylko mam, oni tego nie powinni byli robić... Ihogh, poczekaj. - Zakrył spowrotem wykonaną z żelaza klatkę czarną opończą i zaczął... Recytować. - "Daj nam obiadu, stary dziadu..."

Tego wieczora w karczmie gościł nie jeden tylko łowca i to właśnie miało okazać się początkiem ich wspólnej przygody, gdy Konstanty skryty pod kapturem tłumaczył coś jednemu, drugi przyglądał się siedzącej w kącie dziwacznemu człowieczkowi, który równie dobrze mógł być dziadem borowym, co potężnym magiem naigrywającym się z obserwujących go ludzi. Takuma umiał oceniać świat zdecydowanie szerzej niż zwykły człowiek, wiedział więc, że nierozważnie byłoby oceniać okrytego łachmanami garbuska po pozorach. Żaden zwyczajny człowiek nie trzymałby przy sobie klatki ze stworzeniem, które Takuma rozpoznał już po jednym z odnóży nim tamten zakrył stworzenie czarną opończą.
W jednej chwili poczuł też do tego osobnika sympatię i zupełnie nie przeszkadzał mu jego pokraczny widok będący coraz głośniej obiektem kpin z pobliskiego stolika. Może właśnie to jak inni reagowali na tego człowieka sprawiło, że w jakiś sposób postanowił zareagować. Gdyby sam był mniejszy, nie nosił tyle żelastwa, czy miał mniej lodowate spojrzenie pewno i z niego nabijano by się podobnie komentując owiniętego wokół ciała węża, którego teraz wystawał spod kołnierza jedynie pysk raz za razem wysuwając rozdwojony język i sycząc coraz głośniej na aprobatę wyczuwanej u swojego pana złości. Wstał rozprostowując kark dokładnie w momencie, gdy ze stołu wiejskich szyderców podniósł się brunet, o włosach związanych w kucyk zmierzając wybitnie w stronę garbuska.

Spotkali się o niecały metr od Mojo, lecz z tej dwójki to Takuma był łowcą, a nie żołnierzem i zdecydowanie lepiej potrafił znaleźć szybszą drogę pomiędzy zastawionymi stołami. Stanął więc pomiędzy Mojo a Volfrygem jak zwał się ubrany w długi szary płaszcz z kapturem brunet.
- Zejdź z drogi przyjacielu, nie szukam waśni - bez namysłu rzucił Volfryg
Takoma podniósł tylko brew nie odpowiadając, a skryty niemal całkowicie pod połą jego ubrania wąż rozwarł pysk w mało przyjaznym geście. Łowca nadal bez słowa odwrócił się od nieznajomego i zasiadł nie pytając o przyzwolenie koło zadziwionego całą sytuacją Mojo.
Volfryg de Vregele nie potrzebował wiele by cały wypity do tej pory alkohol wyparował z niego niczym siły po silnym orgazmie. Za plecami siedziało przy stoliku trzech jego kompanów, a właśnie ich żart skończył się nim zaczął na dobre i to za sprawą jakiegoś przybłędy, który nie zdawał sobie chyba sprawy z komu staje na drodze. Bez dalszego namysłu położył silnie dłoń na ramieniu Takomy. Łowca wziął tylko głęboki oddech...

Na kilka minut przed wydarzeniami w karczmie, uliczkę dalej.

Blask od pochodni rozpalonych na rynku nie docierał zupełnie do zaułka w którym elf coraz ostrzej dyskutował z człowiekiem mającym chyba sobie za niewiele własne życie, bo nikt inny o zdrowych zmysłach, nie odważyłby się straszyć tak bardzo dzikiego elfa.
- Masz więc nie więcej jak kilka chwil by dotrzeć do niego nim zjawią się w karczmie gwardziści Rurków i powloką całą jego kompanię do dolnej wieży.
Wiewiór chwycił swojego informatora za poły kurtki podnosząc do góry, tak że ten oparty o ścianę dyndał dokładnie na wysokości głowy elfa.
- Na chuja trola, nie po to przynoszę ci wszystko o co prosiłeś, byś w zamian dawał mi CHWILĘ na znalezienie człowieka, którego tyle czasu szukam - wycedził, ale na tyle wyraźnie by mieć pewność, że niski człowieczek zrozumie każde jego słowo.
Ten jednak nie odpowiedział nic spoglądając tylko wymownie daleko za plecami łowcy. Wiewiór przymknął oczy z rezygnacją po czym samo spojrzał w tył nie opuszczając powodu swojej złości. Ostatni z szóstki jednolicie umundurowanych gwardzistów znikał właśnie w poprzecznej uliczce zmierzającej wprost do karczmy. Faktycznie miał nie więcej jak kilka chwil...

Karczma

Łowca wystrzelił do góry tak szybko, że Volfryd musiał postąpić lekko w tył, by nie stracić równowagi, pierwszy punkt należał więc do tego obwiesia i de Vregele nie zamierzał oddać mu już nawet jednego więcej. Dłoń odruchowa pomknęła w stronę poluzowanego już wcześniej sztyletu, oczy wciąż wpatrzone były w zwężone źrenice łowcy. Mierząc się spojrzeniem obaj zrozumieli, że stanęli na przeciw równemu sobie. de Vregele miał jednak za plecami jeszcze trzech kompanów, Takuma tylko niskiego garbuska, w którego, z niewyjaśnionych już teraz dla niego samego powodów, obronie stanął. Niemal niezauważalne napięcia mięśni przygotowywały każdego z nich do tego co musiało nastąpić...
Musiało gdyby w tym samym momencie, drzwi karczmy nie rozwarły się z hukiem i nie wkroczyłby przez nie oficer gwardii w asyście stojących jeszcze za jego placami piątki zbrojnych.
- Z rozkazu szlachetnego pana tych ziem Sir Alfonso Ruryka przybyłem aby aresztować oskarżonego o gwałt i morderstwo Volf...
Nie dane było mu jednak skończyć, bo w tym samym momencie drzwi, które rozwarł kopnięciem w swoim efektownym wejściu zatrzasnęły się ponownie pchnięte jeszcze mocniej niż za pierwszym razem z całym swoim impetem wyrzucając na zewnątrz tego przedstawiciela prawa i sprawiedliwości w mieście.

Elf zdmuchnął kosmyk włosów, który opadł mu na twarz podczas szaleńczej próby przegonienia oddziału i w jednej chwili spode drzwi znalazł się przy de Vregele.
- Nie jestem prorokiem, ale zaryzykowałbym stwierdzenie, że dokończeniem jego sentencji miało być VOLFRYDA DE VREGELE.

Trójka stojących twarzą w twarz mężczyzn, z których dwóm wydawało się, że jeszcze przed chwilą wiedzieli co się dzieje miała dosłownie sekundy na działanie. Volfryd nie wahał się ani jednej, oskarżenie prawdziwe czy też nie z pewnością byłoby zbyt ryzykowną okazją do śledztwa, a na to pozwolić nie miał najmniejszej ochoty. Nie oglądając się więc na nikogo przepchnął stojącego przed nim łowcę nim ten zrozumiał po której tym razem stronie powinien stanąć i jednym susem znalazł się przy alkierzu, który jak już doskonale wiedział, miał swoje niezależne wyjście w wąską uliczkę na tyłach karczmy.
Nie był to jednak pierwszy raz, gdy zwierzyna uchodziła mu niemal z rąk i Takuma nie zwykł nigdy poddawać się w takim momencie. Podniósł się w tym samym momencie, gdy gwardziści po raz wtóry weszli do środka tym razem od razu w pełnym składzie studząc zapał dobrze spitych już towarzyszy de Vregele do jakiegokolwiek angażowania się w sprawę.

Dwie zaskoczone w alkierzu osoby najpierw znieruchomiały przekazując sobie właśnie pokaźną sakwę ze srebrem gdy do środka wpadł brunet w szarym płaszczu energicznie rozglądając się za wyjściem. Gdy w dwa oddechy po nim do środka wpadł inny którego ciało skrywała kurtka z czerwonego futra ich zdziwienie sięgnęło niemal szczytu, lecz ani pierwszy z intruzów z obnażonym już sztyletem, anie dopadający go i powalający jednym ruchem do ziemi zafutrzony łowca nie wywołali takiego zdziwienia jak wpadający jako trzeci elf, którego rysy aż nadto zdradzały dzikie pochodzenie dołączający się do toczącej się na podłodze kotłowaniny i przechylający szalę na rzecz tego pierwszego.
Konstanty cofając się odruchowo wysunął spod luźnego kaptura swoją pucułowatą twarz, lecz nie zważając już na swą anonimowość wypiszczał tylko do rozmówcy, z którym dopiero co dobił targu - Ratuj panie Takuma, ratuj, a dopłacę podwójnie.
Cahir w nosie miał jednak w tej chwili srebro, którego cała sakiewka wciąż wisiała jeszcze nad stołem w dłoni przerażonego Konstantego, a bardziej skupiał się na mężczyźnie, który wpadł do alkierzu jako drugi a co do którego nie miał wątpliwości, że w przypływie dziwnych uczuć postanowił skraść na tą jedną sytuację tożsamość i dorobić trochę grosza w tych trudnych czasach.
Niewiele myśląc doskoczył do walczących odpychając na bok elfa dokładnie w momencie, gdy Volfryd wystawił mu Takome do ciosu. Równowaga walczących ponownie się wyrównała, lecz z głównej izby dochodziły już odgłosy zbliżających się gwardzistów i nie było czasu na rozstrzyganie tej małej bitwy.
De Vregle zrozumiał to pierwszy, bo i o jego skórę chodziło tu w pierwszej kolejności, obrzucił szybkim wzrokiem wszystkich obecnych i szybkim ruchem zgarnął jedyną rzecz, która była na tyle mała by warto było się starać o jej zawartość.
- Panie Takoma - wyszeptał wciąż na bezdechu Konstanty - Pana srebro!
- Moje srebro? - Zdziwił się Takoma odzyskując dech po silnych chwycie Volfryda.
- Kurwa moje srebro! - Krzyknął Cahir rzucając się za złodziejem.
- Twoje? - Takoma nadal nie rozumiał kto do kogo tu mówi.
Elf otrząsnął się tylko po upadku i konsekwentnie ruszył za człowiekiem, który nie potrafił okazać wdzięczności już po raz wtóry za uratowanie tyłka.
Konstanty wtulił się głęboko w kaptur chcąc najchętniej wyparować z alkierzu na widok wkraczających gwardzistów jego pana.
- Brać go! - Zawyrokował oficer wskazując na jedynego z mężczyzn, którzy przed chwilą uciekli przed nimi z biesiadnej.
Takoma przymknął z rezygnacją oczy, po czym nie czekając na wyjaśnienia rzucił się do wąskich drzwiczek, za którymi wolność znalazła już trójka z bohaterów całego zamieszania.

Gdzieś w zupełnie innym miejscu miasteczka, acz nadal tej samej nocy
Cztery ostrza lśniły w nikłym świetle gwiazd i schowanego gdzieś za kościelną dzwonnicą sierpowatego dziś księżyca. Czterech drapieżników obserwowało się wzajemnie szukając luki w obronie lub retoryce pozostałych, przyszedł czas wyjaśnień, czas w którym musieli przestać się wzajemnie ścigać po całym De`Alvione zdając sobie sprawę z wyrównanych szans przy wciąż zmieniających się w czwórce sojuszach, oraz przestać dawać gwardzistą powody do ścigania ich w każdej uliczce, w której się pojawili niszcząc to co spotykali na swojej drodze.

- Na tym skrytym placyku, dom nasz na dziś cesarzu, na placyku namiocik... - recytował wesoło Mojo, który dawno już zapomniał o niezrozumiałych dla niego wydarzeniach z karczmy, a który niespodziewanie znalazł ponownie owych wydarzeń postacie pierwszoplanowe i to w miejscu, które planował na dzisiejszą noc nazwać swoim domem - Gruszka spada od jabłoni, pooglądamy co się stanie...
 

Ostatnio edytowane przez Akwus : 20-04-2011 o 13:53.
Akwus jest offline  
Stary 20-04-2011, 21:20   #2
 
Vaka's Avatar
 
Reputacja: 1 Vaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodze
Takuma

- Brać go! - Zawyrokował oficer wskazując na jedynego z mężczyzn, którzy przed chwilą uciekli przed nimi z biesiadnej.
Takuma przymknął z rezygnacją oczy, po czym nie czekając na wyjaśnienia rzucił się do wąskich drzwiczek, za którymi wolność znalazła już trójka z bohaterów całego zamieszania. Nie zatrzymując się, wbiegł w drzwi i silnym uderzeniem barkiem rozwarł je na oścież. Nie miał czasu na zastanawienie co dokładnie się stało. Na to jeszcze przyjdzie pora. Wiedział jednak, że ktokolwiek jest przyczyną tego zajścia, poniesie konsekwencje. A jak na razie, wszystkie ślady wskazywały na bruneta w szarym płaszczu z którym walczył. To właśnie przez niego musiał teraz uciekać, musiał stać się zwierzyną. Ten mężczyzna zmusił go do stania się ofiarą w polowaniu. I choć sytuacja ta mogła się rozwinąć nader niekorzystnie dla niego, Takuma nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu który zakwitł mu na twarzy. Stanął po drugiej stronie tańca. Zawsze to on polował. Czasami przybierał rolę zwierzyny, ale był to tylko zabieg mający na celu zmieszać jego ofiarę. Teraz naprawdę musiał uciekać. I mimo iż wiedział, że Ci którzy go gonią nie mają z nim szans czuł do nich respekt. Tego wymagało polowanie. Ofiara zawsze powinna czuć respekt do łowcy.
W pędzie wybiegł z alkierza. Znalazł się w ciemnej, zaniedbanej uliczce, oświetlonej tylko przez słaby blask świec z karczmy, stłumiony przez grubą warstę brudu spoczywająca na szybach. Mimo mroźnego powietrza czuć było mocny fetor moczu i fekaliów. Takuma kątem oka ujrzał jak jeden z niedawnych napastników znika w prostopadłej uliczce do tej, na której się znajdował teraz. Nie zastanawiając się wcale ruszył w tamtą stronę. Wyminął szybko leżącego w kałuży wymiocin mężczyznę, który nie mając z tym najmniejszego problemu spał, starając się nie potknąć się o niego. Jako, że noc była wyjątkowo pochmurna, istniała duża szansa, że jego pościg zostanie spowolniony przez ten dodatkowy element otoczenia.
Tymczasem jednak gonił dalej dwójkę mężczyzn. Bądź też jednego z nich, gdyż drugiego nie mógł dostrzec. A na rozglądanie się za śladami nie miał czasu, ani zbytniej możliwości, gdyż było wyjątkowo ciemno. Nie mógł też usłyszeć czy biegnie przed nim dwójka mężczyzn, dźwięki z podniszczonych domów i okrzyki pijaków z ulic obok znacząco ograniczały jego percepcję. Dane mu jednak było usłyszeć przekleństwa jednego z gwardzistów dobiegające z oddali, skierowane najpewniej do śpiącego mężczyzny z wcześniejszej alejki. Ale... było coś jeszcze. Takuma wytężył słuch. W tej miejskiej katafonii, jakże odmiennej od muzyki lasu, można było wychwycić pewną melodię. Ktoś jeszcze go gonił. Nie był to strażnik, ludzie z miasta tak nie biegają. A jednak! Ktoś jeszcze. Ktoś godny. Dzisiejsza noc zapowiadała się wyjątkowo ciekawie.
Pędząc przez wąską uliczkę Takuma zaczął planować zasadzkę. Nie musiał się obawiać strażników. Wiedział, że nie dogonią go. Za dużo żelastwa, zbyt wolni. To tak jakby żółw gonił węża. Ale ta osoba, która go goniła, ona wiedziała jak się poruszać. Kolejny raz uśmiechnął się do siebie. Wiedział jednak, że musi się zdecydować. Przypomniał sobie słowa ojca: „Zawsze polujesz na jedno zwierze. Tylko jedno”. Ważył w myślach doświadczenia dwóch ścieżek które przed nim stały. Ten brunet może poczekać. I tak go znajdzie. Natomiast ten tutaj, nie. Nie może przepuścić szansy. Zbyt intesywne to było. Takuma nie spodziewał się, że ludzie mogą dostarczyć mu emocji, które do tej pory zarezerwowane były tylko dla nielicznej zwierzyny. Podjął decyzję.
Widział jak osoba którą jeszcze przed chwilą gonił wbiegła w kolejną uliczkę. Idealnie. Przyśpieszył. Gdy w końcu do niej dobiegł, jego oczom dane było ujrzeć wyjątkowo wąską alejkę, lekko zarośniętą. Tafla wody w kałuży wciąż drgała, wzbudzona zapewne przez osobę która przed chwilą przebiegła tą uliczką. Zatrzymał się. Uspokoił oddech. I czekał. Uwielbiał ten moment.Te chwile, tuż przed konfrontacją, przed ostatnim taktem wprowadzenia. Sekundy które dzieliły go od finałowego tańca. Gdy całe jego ciało przygotowuje się do decydującej sceny. Moment w którym stawał się Łowcą. Trwało to tylko chwilę, dlatego za każdym razem musiał nasycić się tym doświadczeniem na długi czas. Więc czekał. I sycił się.
Melodia stwała się coraz głośniejsza. Rytm wydawany przez stopy Ofiary Takumy był coraz bardziej wyczuwalny. Mimowolnie zaczął poruszać delikatnie głowę do niego. W tym momencie uświadomił sobie, że część jego rzeczy cały czas jest w pokoju karczmy. Będzie się musiał wrócić po nie później. Jeszcze chwila. Jeszcze. Jeszcze. Już!
Mężczyzna wbiegł do alejki w której stał Takuma. Był przygotowany. W dłoni ściskał nóż. Chmury zakrywające księżyc rozrzedziły się na chwilę umożliwiając chwilowe oświetlenie ciemnej alejki. Cahirowi dane było zobaczyć przez moment osobę którą jeszcze przed chwilą gonił. Był to średniego wzrostu mężczyzna. Jego włosy, tłuste i zakołtunione miały barwę ciemnej ziemi. Zarówno dłonie jak i twarz pokryte były bliznami, świadczącym o spotkaniach z różnej maści stworzeniami. Z szyi zwisał luźno naszyjnik zęby o najróżniejszych kształtów i wielkości. Zaś czerwone futro w które Takuma był ubrany zostało zdjęte ze zwierzęcia, którego Cahir nigdy nie widział na oczy.
Księżyc ponownie schował się za chmurami. Alejkę znów okrył mrok. Takuma powiedział cicho:
- Daj mi jeden powód.
Wąż który spoczywał obwinięty wokół szyi Takumy zasyczał cicho.
 
Vaka jest offline  
Stary 22-04-2011, 00:11   #3
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Cahir Ak`khalid

Mógł oczywiście tłumaczyć swojemu zleceniodawcy, że formalnie nie przejął sakiewki, więc to nie było jeszcze jego srebro, lecz obecność Takomy, pod którego podszył się zupełnie nieświadomie i wszelkie możliwe komplikacje sprawiały, że w odczuciu łowcy łatwiejszym wydawało się dorwanie bruneta, który dodatkowo mógł oznaczać sowitą nagrodę za złapanego złodzieja. Rzucił się więc pędem za sprawcą zamieszania starając się jednocześnie zniknąć z oczu towarzyszowi po profesji w nadziei, że pozostawiony sam sobie tłuścioszek w kapturze nie powie już nic więcej.

Szczęście sprzyja lepszym, lub tym, którzy łapią los za jaja jak zwykło się powiadać w jego rodzinnych stronach, było w tej sytuacji nad wyraz na miejscu - de Vregele wahał się dosłownie jedno uderzenie serca, ale gdyby skręcił w jedną z poprzecznych uliczek zamiast zastanawiać się nad wyborem Cahir nie wypadłby z alkierzu mając go widocznego jak na dłoni. Gdyby musiał biec nie wiedząc, gdzie skrył się rabuś, nie miałby chwili na tryumfalny krzyk i może paradoksalnie to właśnie uchroniłoby go przed elfem, który wypadł z karczmy dosłownie w chwili, gdy Cahir zamiast gonić uciekiniera nabierał powietrza aby krzyknąć w jego stronę. Wiewiór za nic miał sobie jednak efektowne okrzyki i nie zamierzał dawać potężnemu łowcy przyjemności z wyzwania Volfryga od matkojebców. Silny kopniak w samo krocze zmroczył wielkoluda tak samo skutecznie jak zmroczyłby każdego innego. Na niczym innym elfowi nie zależało, de Vregele mknął już gdzieś uliczką, łowca nie stanowił zagrożenia, a z alkierzu za chwilę wypaść mieli kolejni na których spotkaniu nie specjalnie chyba mu zależało.

Ostatnią osobą jaką wypluła z siebie karczma był Takuma, co po pierwsze oznaczało, że Konstatnty z pewnością nie zdołał nic mu powiedzieć, po drugie, że idąc jego śladem Cahir ma dużą szansę dotrzeć do tych, których łowca ruszył tropem. Podskoczył dwa razy układając swoje obolałe klejnoty i ostrożnie ruszył za nad podziw sprawnie poruszającym się łowcą. Rozpoczął się wyścig w którym każdy z nich miał kolejno stawać się zwierzyną i ofiarą, posiadaczem lub pragnącym sakwy, zastawiającym, lub wpadającym w pułapki.
Tak szybko podjeść jego samego mógł jednak tylko Takuma i Cahir dziękował losowi, że stając się w jedno mrugnięcie oka z łowcy zwierzyną trafił na myśliwego, który szuka odpowiedzi a nie tylko śmierci.
- Daj mi jeden powód.
Cichym słowom Takumy towarzyszył syk owiniętego wokół szyi węza. Księżyc ponownie schował się za chmurami. Alejkę znów okrył mrok.
- Nie uwierzysz...
- Masz rację - łowca wciąż celując do niego ze swojego ostrza - przerwał w pół słowa - nie wierzę, szczególnie komuś kto jak mniemam podaje się za mnie, więc bardzo bacz na swe słowa, bo jeszcze nikogo dziś nie upolowałem.
Cahir czuł dziwnie, że Takuma nie używa żadnej metafory i wizją polowania na innego człowieka jest mu całkiem bliska. Nie bał się go, lecz ze zrozumiałych powodów czuł po prostu respekt, z jednej strony chciał zmierzyć się z równym sobie, z drugiej wiedział, że oznacza to jednak niepotrzebne ryzyko, szczególnie teraz w sytuacji, gdy mógł zarobić sporo srebra, rezygnować z tego dla osobistej ambicji byłoby lekkomyślnością.
- Byłeś w karczmie w związku z pracą prawda?
Takuma skinął podejrzliwie głową.
- Człowiek, z którym rozmawiałem szukał cię, lecz nie miał pojęcia jak wyglądasz, zapytał o łowcę potworów, więc nie odmówiłem, bo i prawda taka, że trudnimy się tym samym.
- Podałeś się za mnie?!
- Nie. To znaczy tak, ale dopiero gdy wyjaśnił mi całą sprawę, pierwszy raz zwrócił się po imieniu i wtedy zrozumiałem pomyłkę.
Przez chwilę obaj stali bez słowa, Cahir odsłonił wszystkie karty, wiedział, że jeśli ma cokolwiek ugrać, to musi się ową wygraną podzielić, w tej chwili każda minut działała jednak na ich niekorzyść, srebro, które mieli pewne oddalało się celem opuszczenia miasta i rozlania się w okolicznych karczmach czy zamtuzach, oni zaś wciąż stali badając swoje intencje.
- Dużo płacą?
- Dużo.
- Za co?
- No i tu jest problem, bo sami nie wiedzą.
Takuma zastanawiał się jeszcze kilka oddechów, po czym zadał ostatnie pytanie - Czyli musimy odzyskać nasze srebro?

Wiewiór

Dyszał ciężko, bo nawet jak na elfa gonitwa jaką urządzili sobie, po uliczkach i dachach De`Alvione, pomiędzy ostatnimi z zamykanych już kramów i pierwszymi z tych, które szykowały się na poranny jarmark, wymieniając co jakiś czas serię ciosów, wydzierając sobie sakiewkę, której każdy z niewiadomych powodów zaczął pożądać bardziej niż czegokolwiek innego, była po prostu męcząca.
Żaden z czterech drapieżników nie zwrócił uwagi na przygarbionego człowieczka, od którego zaczęła się poniekąd ich znajomość, dla wszystkich najważniejsze było, że stali teraz w czwórkę w miejscu w którym mogła się dla każdego z nich zakończyć. Wiewiór stanął wreszcie twarzą w twarz z człowiekiem, który jak powiadali mógł dać elfowi to czego potrzebował, miejsce w dobrze zorganizowanej kompanii, teraz gdy go jednak znalazł, nie był pewien, czy o to mu chodziło. Pozostali również wyglądali jak gdyby na przemian zastanawiali się co tu właściwie robią oraz co tak na prawdę zrobić im teraz wypada. Kolejne uderzenia serca odmierzały czas, czas który mógł równie dobrze działać na ich korzyść, co i wręcz przeciwnie...
 
Akwus jest offline  
Stary 23-04-2011, 03:08   #4
 
Mr Żubr's Avatar
 
Reputacja: 1 Mr Żubr jest na bardzo dobrej drodzeMr Żubr jest na bardzo dobrej drodzeMr Żubr jest na bardzo dobrej drodzeMr Żubr jest na bardzo dobrej drodzeMr Żubr jest na bardzo dobrej drodzeMr Żubr jest na bardzo dobrej drodzeMr Żubr jest na bardzo dobrej drodzeMr Żubr jest na bardzo dobrej drodzeMr Żubr jest na bardzo dobrej drodzeMr Żubr jest na bardzo dobrej drodzeMr Żubr jest na bardzo dobrej drodze
Volfryg de Vregele

Dobywszy wcześniej miecza, stał teraz z wyciągniętym przed siebie ostrzem. Skoncentrowany, jak dawno nie był, czekał na dalszy przebieg wydarzeń. Nie chciał atakować pierwszy. "Jesteś głupi, jak stado ogrów", mówił do siebie w myślach. "Na jaką cholerę mi to srebro? Głupia kradzież w stylu pierwszego lepszego łotrzyka tylko skomplikowała moją sytuację. A tatuś patrzy z góry i na pewno nie jest z synka zadowolony. Pal licho umundurowanych kiepów, z takimi ścierałem się nie raz, ale przez własny idiotyzm mam na głowie bandę szaleńców, z których każdy coś ode mnie chce, a pewnie żaden nie wie nawet, co." Mimo, że czuł się niesamowicie pewny siebie w walce na miecze, nie chciał starcia. Chciał po prostu pozbyć się ciężaru, jaki stanowili dla niego nowo poznani dzisiejszej nocy mężczyźni. Poza tym, gdyby przyszło mu walczyć ze wszystkimi na raz, mógłby nie podołać. Wiedział natomiast, że nie może stać w miejscu. Musi zmieniać położenie, jeśli chce zgubić pościg. Jeśli natomiast chce doprowadzić do zwarcia z gwardzistami, jego nowi "towarzysze" również będą kulą u nogi, zwłaszcza, że mogą chcieć stanąć po stronie prawa.
- A teraz zrobimy tak - powiedział wyciągając przed siebie drugą dłoń z nieopatrznie skradzioną wcześniej sakwą - rzucę sakwę na bruk, odwrócę się, pójdę w swoją stronę i więcej się nie zobaczymy, dobrze?
 
Mr Żubr jest offline  
Stary 26-04-2011, 21:36   #5
 
Gniewny's Avatar
 
Reputacja: 1 Gniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodze
Spalony Rycerz

Na leśnych traktach nierzadko dochodziło do rozbojów i mordów. Czasy były niepewne, toteż wielu mężczyzn, a czasem i kobiet, znajdywało w bandytyzmie łatwy i niemały zarobek. Wszak nie było wielkiej trudności by złapać za kawał żelastwa, zaczaić się gdzieś w krzakach i rozbijać łby samotnym jeźdźcom, co to mieli zbyt mało oleju w głowie by czekać na wschód słońca, miast tego decydując się na nocną jazdę.

Za krzakami jeżyny czaiła się dwójka mężczyzn, braci, choć matkę mieli wspólną, to co do ojca pewni nie byli. Różnili się wręcz całkowicie. Jeden chudy jak patyk, jasnowłosy i gładki jak dzieweczka, a drugi raczej przysadzisty, o kruczych włosach i kanciastej szczęce, mimo młodego wieku przeoranej głębokimi zmarszczkami.
- Jon... Jon! Wstawaj kutasie... – Tom, zwany Paluchem, potrząsnął za ramię swego kompaniona, który swym życiem i dokonaniami nie zasłużył sobie na żaden przydomek. Jak świat długi i szeroki, każdy zwał go Jonem, a raczej zwałby, gdyby on sam raczył ruszyć swą kościstą dupę dalej niż kilkanaście mil od miasta.
- Uhmrrr... Czego kurwa Paluch. Życie Ci niemiłe... Taki sen miałem... Twoją matkę posuwałem, w dupę.
- Zamknij się, to też twoja matka, a poza tym była gruba jak maciora i brzydsza od Ciebie. Ktoś jedzie traktem, jeden jeździec. Łapaj za siekierę i zajdziemy skurwiela.

Stuk końskich kopyt na kamienistym trakcie rozbrzmiewał miarowo wśród nocnych ciemności. Jeździec był sam. Mimo że sierp księżyca i gwiazdy oświetlały drogę całkiem dobrze i widać było znośnie, samotnik trzymał w dłoni pochodnię. Ogień rzucał cień na jego twarz, tańcząc figlarnie na wietrze. Mężczyzna nie był już młodzieniaszkiem, mógł mieć lat trzydzieści i życie pełne zmartwień, a mógł już dochodzić piątego krzyżyka. Jego włosy były czarne jak smoła, długie, spływające na ramiona, nie lśniły w blasku księżyca, a raczej wyróżniały się głęboką, nieprzeniknioną czernią. Podobnie jak i oczy, nieprzyjemne, groźne, oczy szaleńca. Choć, ani Paluch, ani Jon nie mogli tego ujrzeć, może wtedy zawahaliby się i powtórnie przemyśleli swoje plany. Ubrany w skórzaną, ćwiekowaną kurtę, kolczugę i kilka elementów płyty – naramienniki, nagoleńce i kołnierz. Przy pasie, w pochwie spoczywał miecz. Niewiele można było o nim rzec, prócz tego, że kula na głowni stylizowana była na kształt płomieni. Bez żadnych klejnotów i złoceń, zwykła, mocna stal.

Za krzakami Jon mocniej ścisnął siekierę, a Tom z uśmiechem na ustach podrzucał sztylet.
- Tylko przejedzie... Wtedy wyskakujemy... Zrzucasz skurwysyna z siodła, a ja... Ciach... I po sprawie.
- Dobra, dobra... No... To... Pałka, jebałka, napierdalamy.

Jon skoczył pierwszy, zaklął, gdy krzak jeżyn podrapał mu skórę, ale był blisko, zbyt blisko, by ten cholerny rycerzyna mógł zareagować. Ale zareagował. Nawet nie odrzucił pochodni. Świst klingi przeszył powietrze i po ułamku sekundy Jon wpatrywał się w czarne ostrze, sterczące mu z piersi. Krwawa plama rozszerzała się, a rozbójnik powoli tracił czucie w ciele, a oczy zasnuwała mu blada mgiełka śmierci. Ostatnim co ujrzał były czarne, szalone oczy, a potem ciemność i krzyk swego brata.

***

- Mówisz, że znasz tych ludzi? – strażnik miejski Fryderyk z Lannetów wypytywał wieśniaka, który powiadomił o trupach. Zazwyczaj nikt się tym nie kłopotał, a ciała po prostu zrzucano z drogi i obdzierano z wszystkiego, o czym zapomnieli mordercy. Lecz tym razem sprawa wydawała się poważniejsza, bo i morderstwo nie wyglądało ładnie. Mówiąc jak najłagodniej.
- Ja... Znaju, znaju... To ten, większy, to je Jon, chłopak starej Bruny, a ten drugi to jego brat jest, Paluch. Wie ser... Jak to chłopy, silne, to się trochę, no wie ser, zajmowali, zbójnikowaniem, ale to w dobrej wierze, dla matki.
- Mowisz, że byli bandziorami? To może i lepiej, że zginęli, ale aż tak... Trudno na to patrzeć.
- Ano trudno, dlatego, to ja zawiadomił.
- Ech, co za człowiek mógł to uczynić...

Na drodze leżały ciała, od stóp do szyi były spalone. Do czarnego ciała. Smród spalenizny niósł się w powietrzu, a zwiastował śmierć i ból.

***

De`Alvione lśniło światłem lamp na horyzoncie. Noc była jasna, choć księżyc powoli zbliżał się do nowiu. Spalony Rycerz jechał powoli, oświetlając drogę pochodnią. Lubił podróżować nocą. Więcej okazji do bitki, a i atmosfera bardziej tajemnicza. Nie musiał się też przejmować, że ktoś go ujrzy. Cisza i samotność, dwie rzeczy, które wędrowny rycerz ukochał. Ramię bolało, jak zwykle, powinien zmienić opatrunek kilka dni temu, ale napatoczyli się Ci bandyci, nie była to wymagająca potyczka, ale wystarczająco kłopotliwa, by musiał się śpieszyć. Nie chciał by kto go dogonił i wypytywał. Miał swoje metody. Dawniej, gdy służył jeszcze u boku Króla, metody miał inne, tfu, szlachetne. Teraz, teraz niekoniecznie...

Wszystko się zmienia, nic nie jest stałe. Taka jest natura płomienia.
 
Gniewny jest offline  
Stary 28-04-2011, 00:31   #6
 
Vaka's Avatar
 
Reputacja: 1 Vaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodze
Takuma

- A teraz zrobimy tak - powiedział wyciągając przed siebie drugą dłoń z nieopatrznie skradzioną wcześniej sakwą - rzucę sakwę na bruk, odwrócę się, pójdę w swoją stronę i więcej się nie zobaczymy, dobrze?
Słowa zawisły w powietrzu tak samo jak i dłoń z mieszkiem pełnym srebrnych monet. Każda ze stron wypatrywała oznak jakiekolwiek ruchu. Nikt nie był pewien, czy sytuacja się uspokoiła, czy też to tylko chwila wytchnienia, która zaraz wybuchnie. Potrzebna była tylko iskra.
Pierwszy który przerwał ten bezruch był Cahir. Powoli odsunął się. Takuma zwrócił wzrok w jego stronę. Patrzył się na niego przez chwilę, po czym schował nóż za pas. Wziął głęboki oddech. W powietrzu czuć było nikły zapach pieczonego ciasta.
– Nie mogę Ci tego obiecać, bo nie wiem gdzie będę jutro. Ale za to mogę obiecać, że nie podniosę na nikogo rękę do końca tej rozmowy... Pierwszy. dopowiedział. Zwrócił się w stronę swego nowego kompana i rzekł do niego – Więc teraz chcę się dowiedzieć dokładnie co się właśnie wydarzyło. Kto mnie wynajął? Kim Ty jesteś? Kim oni są? I w zależności od Twojej odpowiedzi, czemu ukradli moje bądź też nasze pieniądze? I dlaczego ściga mnie straż? – ostatni e pytanie skierował Takuma już nie do Cahira, a do dwójki stojącej naprzeciwko.
- Mogę od razu odpowiedzieć Ci na ostatnie pytanie. Tych dwóch pierwszy raz widzę w życiu. Nie wiem kim są i czego chcieli. Zaś kim jestem ja? Moje imię to Cahir, jestem łowcą potworów.- powiedziawszy to, Cahir wysunął lekko do przodu pierś. I zaraz po tym rzekł - Tak jak i Ty.
Takuma zlustrował Cahirowa. Ten mierzący przeszło 6 i pół stopy mężczyzna rzeczywiście wyglądał na tego za kogo się podaje. Na potężnym torsie spoczywał gruby miedziany łańcuch, pilnujący by wielki, topornie wykonany miecz nie zleciał na ziemię. Cahir wyglądał na osobę, która była w stanie władać tym oto narzędziem, które najpewniej służyło kiedyś jakiemuś nader inteligentnemu trollowi. Takuma zaczął się przyglądać uważniej jego posturze i rysą twarzy. „W tym człowieku jest coś nieludzkiego.” pomyślał. „Nie ma żadnych blizn”.
- Zaś odnośnie pieniędzy i zadania. Kilka chwil temu, nim to cały Hhghar się rozpocz...
- Co? – Takuma przerwał mu w połowie zdanie.
- Hhghar. To piekło. W języku waszych Dawnych Bogów. Skąd znasz to słowo człowieku? odpowiedział milczący do tej pory elf Arivald.
- Jak to skąd znam to słowo? Znam je. Tak mówi się w moich stronach. – odpowiedział Cahir, będąc lekko zmieszany pytaniem.
- A skąd pochodzisz?
- Ze wschodu.
- A więc to stąd ten dziwny akcent. Nie pochodzisz z naszych ziem. Wróć jednak do swojej odpowiedzi. – Takuma włączył się do rozmowy.
- Jakiej odpowiedzi? – spytał zdziwiony Cahir.
W tym rozległ się głos uderzających o siebie monet. Sakiewka z monetami leżała na ziemi, trzy stopy od mężczyzny który miał je jeszcze przed chwiłą w dłoni.
- Mówiłeś kto Cię wynajął. – powiedzał milczący do tej pory Volfryd de Vregele.
- Ach, tak. Więc w tej karczmie zaczepił mnie mężczyzna i spytał się czy jestem łowcą potworów. A że jestem, to i powiedziałem mu, że tak. Poszliśmy do alkierza, tego samego w którym mieliśmy przyjemność się poznać i tam powiedział mi, że zapłaci mi za ubicie pewnego stwora. Stwora, którego sam nie widział. Pokazał mi tą sakiewkę i powiedział, że dostanę jeszcze dwa razy tyle. Dopiero w połowie jego opowieści, gdy spytał się o mnie coś wyjawił Twoje imię. A że pieniądź dobry, to i sobie pomyślałem, że mogę nawet i być Dawnym Królem.
Ponownie zapadła cisza. Wspomnieine Dawnego Króla w tych czasach zawsze zdawało się stężać atmosferę. Każdy miał swoje zdanie na temat tego co się wydarzyło.
- ...no więc i nie poprawiłem go. – Cahir ponownie przerwał ciszę.
- Dobrze. Rozumiem, że chcesz mi powiedzieć, że ktoś wynajął Ciebie... to znaczy mnie, bym zabił jakąś bestię? Za tyle pieniędzy? Gdzie tu jest haczyk?
Cahir spojrzał się po zebranych. Przełknął ślinę.
- Haczyk jest w tym, że ta bestia, to podarunek Alfonso Ruryka dla nowego Króla.
Trzeci raz zapadła cisza. Słowa ponownie zawisły w powietrzu.
 
__________________
For extra credit, mention that the loneliness of the Ents makes you sad.
Vaka jest offline  
Stary 28-04-2011, 11:11   #7
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Stolica Królestwa, o miesiąc drogi od De`Alvione

Mrok panujący w sali tronowej był nieodzownym jej elementem od ponad dwóch lat, potęgująca się choroba króla, objawiająca się początkowo jedynie lekką alergią skóry, przerodziła się już dawno w groźne dla królewskiego zdrowia porażenia gdy tylko do oczu monarchy wpadały choć najmniejsze promienie słońca. Prócz tej ostrej reakcji Bielau - drugi tego imienia - funkcjonował nad podziw dobrze jak na człowieka swoich lat i choć co mniej przychylni koronie wciąż przepowiadali koniec bezdzietnego władcy tym samym całej jego linii, całość funkcjonował niezmiennie trzymając w ryzach nawet najbardziej odległe rubieże podległych ziem.
Niezmiennie jest tu może pewną nieścisłością, bo z czasem rytm pracy królewskiego dworu przesunął się, w związku z przypadłością władcy, na godziny najpierw wieczorne, a później nocne, nadal jednak król przewodził posiedzeniom Rady, jej członkowie robili co do nich należało, podlegli im urzędnicy, zbrojni czy agenci niczym małe mróweczki wykonywali wolę swojego pana tak w nocy jak i za dnia...

Joffrey Burca, mężczyzna dość młody jak na piastowane stanowisko usiadł kończąc raportowanie swojej pracy a po minie króla wywnioskować można było, że ukontentowany z owego raportu nie był. Cóż jednak czynić, gdy same wydatki dworu szły w tak zawrotnych sumach, że zapewnienie źródeł ich pokrycia musiało leżeć daleko poza możliwościami nawet tak znakomitego ekonoma jak Burca.
Żaden z członków rady nie chciał komentować tego co przed chwilą usłyszał, bo i nie specjalnie było jak skomentować fachowy i jasny jednocześnie wywód królewskiego skarbnika, sytuacja była kiepska i żadne słowa zmienić tego nie mogły.

Co innego, jeśli owe słowa oznaczać miały jedynie preludium do czynów. Czynów zdecydowanych i odważnych, które faktycznie wpłynąć mogły na sytuację finansową królestwa.
- Narzekamy na brak srebra a Orelingowie nadal okupują nasze kopalnie.
Komnatę rady w jednej chwili opanowała mało przyjemna cisza. Kwestia zajętych terytoriów północnych i zawartego z wrogiem haniebnego traktatu była dyskutowana już tyle razy, każdorazowo kończąc się wybuchem królewskiej złości, że nikt przytomny nie odważyłby się poruszać jej ponownie. Nikt za wyjątkiem szefa wywiadu Krystiana Malaha, bratanka króla, który wiedział już to co reszta rady miała dopiero usłyszeć...

***

Posłańcy pognali jeszcze tej samej nocy z rozkazami nieść wojewodą rozkazy mobilizacji, a włodarzą poszczególnych ziem i miast nowe podatki na wojnę. Wymęczone już dziesiątkami danin państwo miało raz jeszcze złożyć się na lepsze jutro królestwa.

***

- Jest jeszcze jedna sprawa mój królu - Krystian podszedł do wuja, gdy wszyscy inni w pokłonach opuścili już salę rady. - Ta decyzja nie będzie popularna.
- Myślisz, że tego nie wiem! Sam przekonywałeś mnie co do jej konieczności!
- Owszem, bo to jedyny sposób, lecz jednocześnie będzie on wykorzystany przez twych - szpieg zamyślił się na chwilę - przez NASZYCH wrogów.
- Chciałeś mnie tym zaskoczyć?
- Chciałem powiedzieć, że rozpoczynając kolejny konflikt warto zakończyć definitywnie jeden stary.
- Co konkretnie masz na myśli.
- Twego poprzednika...

De`Alvione

- Haczyk jest w tym, że ta bestia, to podarunek Alfonso Ruryka dla nowego Króla.
Trzeci raz zapadła cisza. Słowa ponownie zawisły w powietrzu.
Takumie, łowcy zaprawionemu w nie jednej sytuacji serce zaczęło bić szybciej, myślał, że ma to dawno za sobą, lecz jak miało się okazać sprawy tej rangi nigdy nie zamierzały pozostawić nawet trzecioplanowych postaci, jaką niewątpliwie był łowca, na uboczu biegu historii. Przeklął w duszy swojego ojca, który nieświadomie lecz jedank wplątał go w wir wydarzeń, mającej znaleźć swój finał wraz z finałem decyzji jakie o wiele mil stąd podjęto w Sali Rady.

- A więc Rurykowie układają się z koroną - de Vregele z wrażenie zadał na głos to o co pytał się jedynie w głowie sobie znanych bogów.
Sprawa była ciekawe z dwóch powodów, po pierwsze dla tego, że akurat ten niewiele znaczący ród miał jednak koligację ze znacznie potężniejszymi, które zwyczajowo starały się pozostawać gdzieś pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami władcy, nie włączając się w dworskie przepychanki. Fakt, że senior rodu miał zamiar słać do stolicy podarki, świadczyć mogło o tym iż rozpoczynają się pertraktacje, że Rody zamierzają włączyć się do wielkiej polityki. Kiedyś i on brał udział w "negocjacjach" pomiędzy Rodami a Koroną, były to jednak dość agresywne negocjacje, za które jet teraz na terenach bliższych stolicy ścigany jako zbrodniarz wojenny...

- Nie interesuje mnie z kim układają się możni - szybko próbował uciąć sprawę Takuma
- Na pewno? - Elf również zaczynał coraz lepiej orientować się w przypadkowej sytuacji w jakiej się wszyscy znaleźli. - Nie interesuje cię sprawy możnych Pogromco Smoków?
Co dziwne wśród czterech ludzi stojących na placu, dla każdego było jasne kogo tyczy się ten przydomek, niewyjaśnionym dla trójki z nich było jedynie czy noszący jego imię jest jakkolwiek bardziej spokrewniony ze wspomnianym wojownikiem.

***

Pochodnia wylądowała w metalowym koszu zaraz za bramą, ciężki koń Spalonego stukał miarowo podkowami o równy bruk głównej ulicy De`Alvione. Śmierć z traktu została gdzieś daleko za nim, teraz była ona problemem Strażnika Fryderyka z Lannetów, który miał niespecjalną przyjemność być tym, przed którym stanął problem zajęcia się sprawą.
Rycerz nie lubił monotonnych podróży i wyruszył w nią tylko i wyłącznie z konieczności. Na północy nie było czego szukać przynajmniej tak długo jak granica pozostawać miała w spokoju, a na żadne zmiany, znając niechęć aktualnego króla do konfliktu o kopalnie miało nie zanosić się jeszcze przez długi czas.
Tu wcale nie musiało dziać się więcej, lecz intrygowały go stare sprawy, których wyjaśnienie nawet po śmierci Króla, mogło dać Spalonemu satysfakcję. Przyjechał tak daleko dla spotkania z jedną osobą, lub z kimkolwiek, kto mógłby wyjaśnić mu sytuację sprzed lat.

Ruryk, Alfonso Ruryk - włodarz tych ziem był na spotkaniu z Takumą Pogromcą Smoków w dzień przed tym jak ten został zamordowany...

Przed laty

Scena mogąca mieć tylko jeden finał przerwana nieplanowaną wizytą osoby, której nie powinno tam być, honorowa umowa pomiędzy królem i katem, coś czego nikt postronny nie umiałby zrozumieć.
Rozmowa podczas której Pogromca wiedział już, że stojący za zasłoną zabójca za chwilę zakończy jego życie, doprowadził do końca rozmowę jaką ten mu darował, a potem honorowo położył głowę pod miecz.

Zwłoki króla spaliły się niemal doszczętnie razem z całym skrzydłem zamku, które nigdy nie zostało odbudowane jako posępna pamiątka tamtych czasów i tego, że wszystko się zmienia, nic nie jest stałe. Taka już nawet przed laty była natura płomienia...
 

Ostatnio edytowane przez Akwus : 28-04-2011 o 15:48.
Akwus jest offline  
Stary 29-04-2011, 02:23   #8
 
Vaka's Avatar
 
Reputacja: 1 Vaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodzeVaka jest na bardzo dobrej drodze
Takuma

- Na pewno? - Elf również zaczynał coraz lepiej orientować się w przypadkowej sytuacji w jakiej się wszyscy znaleźli. - Nie interesuje cię sprawy możnych Pogromco Smoków?
Wszyscy zebrani spojrzeli na mężczyznę, który jeszcze tego samego dnia myślał, że jedyne co otrzyma z łona tego miasta to szare dni, które zleją się w jednolitą breję, co zaleje go po szpik kości, ciągnąc go coraz bardziej w dół człowieczeństwa, stagnacji i pustej egzystencji. Tymczasem jednak sprawy zaczęły przybierać nader ekscytujący obrót. Takuma odkrywał, jak kolejny raz udaje mu się odcinać od więzów bycia po prostu. Od życia z dnia na dzień. Znów czuł coś. Czyli żył.
Pozwolił sobie na lekki uśmiech.
- Wstrzymaj wodze elfie. To tylko zbieżność imion. Rok w którym Dawny Król objął berło, był urodzajny w chłopców o tym imieniu. Szczególnie tam skąd pochodzę. - gdy ktolowiek uśmiecha się w taki sposób podczas mówienia o czymkolwiek, oznaczać to może wiele rzeczy. Że kłamie. Że drwi. Albo że mówi kompletną prawdę i śmieszy go całe zajście.
- A skąd pochodzisz człowieku? – spytał się elf.
- Co to kurwa, wieczór wspomnień rodzinnych? A skąd ty pochodzisz elfie? Może z ... – zdenerwowany Cahir podniósł głos. Nie zdając sobie tego nawet sprawy, cała czwórka naprężyła mieśnie. Dłoń Takumy nieświadomie zbliżyła się nieświadomie w stronę pasa, za którym spoczywał nóż.
- Zamilcz. – szepnął cicho, acz stanowczo Arivald, po czym zaczął nadsłuchiwać.
Nikt z zebranych nic nie słyszał. A potem usłyszeli wszyscy. W miejscu w którym się znajdowali, przez cały czas był również mężczyzna. Ten sam mężczyzna, niski i garbaty lachmaniarz, który był jednym z kamieni w lawinie, która sprowadziła ich wszystkich w to miejsce i uwikłała ze sobą. I teraz, jakby nigdy nic, ten kamyk siedział przed namiotem utkanym nieporadnie ze starych, wieloktrotnie cerowanych szmat i mamrotał coś pod nosem.
- Jak dużo mógł słyszeć? – spytał się Cahir.
- Wszystko. Jest tu od początku. – odpowiedział Volfryg de Vregele.
Arivald wystąpił krok do przodu. Schylił się przy sakiewce, która cały czas leżała na ziemi. Wziął jedną z monet i podszedł do garbatego mężczyzny.
- Piękny obrus, ot co... da radę go, prawda? I wtedy będzie można... bez problemu... ja zawsze mówiłem, a oni nie słuchali, nigdy. I co, pstro... jak śledzie w beczce...
- Ty. - elf stanowczym głosem przerwał dziki monolog człowieka o umyśle gwiazdy zmieszanej z błotem. - nie widziałeś nas. Jeśli komukolwiek coś powiesz, tego samego dnia pożegnasz się na zawsze z językiem. Rozumiesz? - skończywszy swą wypowiedź włożył w dłoń swego rozmówcy monetę.
- Srebro, srebro, srebro. Jak księżyc. Widziałeś księżyc prawda? On Nas dotyka. Ale tylko gdy ma na to ochotę.
- Rozumiesz? – gdy Arivald powtórzył swoje poprzednie słowa, chwycił mężczyznę za włosy, zmuszając go do powstania. Elf przyciągnął do siebie tego szaleńca, tak aby ich czoła stykały się i wycedził powoli:
- Nie widziałeś nas.
Mężczyzna tylko patrzył się na Arivalda. Musiało to wystarczyć. Elf pchnął garbusa z powrotem w stronę jego prowizorycznego namiotu. Ten, nie zdoławszy złapać równowagi, potknął się i wleciał w szmaty, rozdzierając jedną z nich. Z tego barłogu usłyszeć można było dźwięk metalu uderzającego o bruk i dziwny skrzek. Arivald jednak nie zdążył jednak sprawdzić co to było, gdyż w tym momencie usłyszał w oddali kroki ludzi, mogących być tylko strażą. Rzekł cicho.
- Straż.
Cała czwórka ponownie zlustrowała siebie. Tym razem pierwszym którym wykonał gest był Volfryd. Podbiegł do zrujnowanego domu, przy którym Mojo rozłożył swój namiot. Spruchniałe drewno w okiennicy odleciało szybko i prawie bezgłośnie. Cahir spojrzał się na Takumę. Zebrał szybko rozsypane monety i sakiewkę i również ruszył do najpewniej opustoszałego domu. Takuma westchnął.
Gdy cała czwórka przykryła się już zasłoną ciemności w zrujnowanym domu i oczekiwała rozwoju wydarzeń, Cahir spytał się cicho:
- Więc dlaczego ściga nas straż?
 
__________________
For extra credit, mention that the loneliness of the Ents makes you sad.

Ostatnio edytowane przez Vaka : 29-04-2011 o 02:49.
Vaka jest offline  
Stary 29-04-2011, 19:35   #9
 
Mr Żubr's Avatar
 
Reputacja: 1 Mr Żubr jest na bardzo dobrej drodzeMr Żubr jest na bardzo dobrej drodzeMr Żubr jest na bardzo dobrej drodzeMr Żubr jest na bardzo dobrej drodzeMr Żubr jest na bardzo dobrej drodzeMr Żubr jest na bardzo dobrej drodzeMr Żubr jest na bardzo dobrej drodzeMr Żubr jest na bardzo dobrej drodzeMr Żubr jest na bardzo dobrej drodzeMr Żubr jest na bardzo dobrej drodzeMr Żubr jest na bardzo dobrej drodze
Volfryg de Vregele

Gdy cała czwórka przykryła się już zasłoną ciemności w zrujnowanym domu i oczekiwała rozwoju wydarzeń, Cahir spytał się cicho:
- Więc dlaczego ściga nas straż?
- Zamknij się - wycedził Volfryg przez zęby. Nie miał ochoty na wyjaśnienia, a jeśli już musiałby ich udzielać, nie był to odpowiedni moment. Przywarł plecami do ściany. Słyszał, że straż jest coraz bliżej. Nie podobało mu się to wszystko. Czuł, że sytuacja wymyka się spod kontroli. Ma na ogonie patrol straży, patrol znający jego wygląd. Patrol szukający właśnie jego. Do tego miał na karku dziwną kompanię, do której wcale nie pałał sympatią. To, czego było mu teraz potrzeba, to ogień w kominku, kilka flaszek krasnoludzkiego grogu i dobra kurtyzana u boku. Chciał uciec od wszystkiego, co go tego dnia spotkało. Od kiedy jego rodzinne miasto stało się częścią królestwa, starał się trzymać z dala od wielkich spraw. Miał prosty plan. Przeczekać obecność strażników, po czym pożegnać nowo poznanych i odejść w swoją stronę. Podsunął się przy ścianie do szpary w jednej z okiennic i spróbował dostrzec, co dzieje się na zewnątrz.
Dostrzegł oficera w hełmie z piórami na głowie, w asyście pięciu zbrojnych. Otaczali oni karłowatego garbusa.
- De Vregele - powiedział oficer - Znasz? - Karzeł milczał; nie wiadomo, czy udawał niemowę, czy ze strachu przed żołdakami zabrakło mu języka w gębie. Niech coś piśnie, pomyślał Volfryg, a utłukę suczego syna. Zbrojni przewrócili mężczyznę na ziemię. Cahir zerwał się wewnątrz chaty, ale Volfryg przytrzymał go za ramię.
- Na bohaterstwo ci się zebrało, głupcze?! - wyszeptał, po czym ponownie wyjrzał przez szczelinę, by upewnić się że strażnicy nic nie usłyszeli. Odetchnął z ulgą. Był niezwykle pewny siebie, wiedział, że przy pomocy ostrza poradziłby sobie ze słabo wyszkolonymi siepaczami Ruryków, ale nie miał najmniejszej ochoty ściągać na siebie większego pościgu. Zbrojni wyraźnie chcieli zrobić krzywdę leżącemu na ziemi, ale dowódca rzekł:
- Zostawcie go. Nic nam nie powie, a nie mamy czasu, coby go na głupoty mitrężyć.. Idźmy dalej, daleko być nie może - po chwili cała grupa zniknęła za rogiem, zostawiając przerażonego karła na bruku. Volfryg wychylił głowę z budynku.
- Poszli. Ale mogą wrócić.
- Mów, czego chcą. - wrócił do tematu Cahir, już na zewnątrz łapiąc Volfryga za ramię.
- Nieważne, czego chcą, ważne, że nie od was. Pilnuj swojego tyłka i idź polować na smoki, łowco szczurów - Volfryg był naprawdę zły. Na siebie, na całą te sytucaję, na towarzyszy, a przede wszystkim na Cahira za jego dociekliwość. Skierował się w stronę przeciwną do tej, w którą podążyła straż - A teraz żegnam panów, miło było poznać.
Cahir wyraźnie również nie był w nastroju do żartów. Dobył swojego oburęcznego miecza i zastąpił Volfrygowi drogę. W pozycji bojowej.
- Nikt nigdzie nie pójdzie dopóki nie wyjaśnisz nam kilku spraw - rzekł.
Jeden z kącików ust Volfryga uniósł się w delikatnym półuśmiechu. W przeciwieństwie do Cahira nie znał się na polowaniu na wszelkiej maści bestie, ale wiedział, że w fechtunku nie ma sobie równych. Wyjął zza pazuchy bukłak i pociągnął łyk.
- Odłóż, bo się skaleczysz.
Cahir zamachnął się z boku, Volfryg uskoczył. Pociągnął łyk. Zamach znad głowy, unik, łyk.
- Poza tym, jeśli dobędę miecza, zaczniemy hałasować i straż wróci. A tego nie chcemy.
Cahir zaatakował na odlew. Volfryg znów uniknął ciosu.
- Sam chciałeś - dobył miecza, z zamiarem zaatakowania łowcy i szybkiego zakończenia tej tragifarsy. Już miał przejść do ataku, gdy usłyszał słowa spokojnie obserwującego dotąd całe zajście Arivalda.
- Wiem kim jesteś i dlaczego cię ścigają. - Na te słowa niedoszli uczestnicy pojedynku zastygli w bezruchu - jesteś Volfryg de Vregele, syn Emeralda de Vregele władcy Wolnego Miasta San Emion. I parę latemu nieźle zalazłeś za skórę miłościwie nam panującemu.
- No to robi się ciekawie - skwitował Takuma.
- Wybacz, ale chyba mnie z kimś mylisz - powiedział Volfryg. Arivald podszedł bliżej i odparł:
- Nie wiem, czy zauważyłeś, ale od jakiegoś czasu straż ściga nie tylko ciebie, ale i nas wszystkich. Pozwól więc towarzyszom, żeby wiedzieli na czym stoją i podjęli decyzję, co dalej.
Volfryg milczał chwilę. Pociągnął łyk.
- Nazywam się Volfryg de Vregele, syn Emeralda. Prawowity władca Wolnego Miasta San Emion.
- San Emion nie jest już wolnym miastem - powiedział Takuma.
- O, widzę, że waszmość uczony. Nie jest, bo zostało zagarnięte przez Królestwo. Około dziesięciu lat temu. Psubraty potrzebowały pomocy plemion orków ze wschodu, żeby im się udało.
- Głupich dzikusów - skwitował Arivald - znam tę historię. Zanim doszło do paktu z orkami, Sojusz Złotego Liścia zagarnął nawet cześć zachodnich rubierzy Królestwa.
- Sojusz Złotego Liścia? - spytał Cahir.
- Kilka zjednoczonych wolnych miast pod wodzą San Emion - odparł elf - A jedną z głównych ról w tych podbojach odegrał pewien młody, bo około dwudziestoletni dowódca, syn Emeralda de Vregele, Volfryg.
Takuma nie zareagował, ale mina Cahira wyrażała zdziwienie.
- Ale Wolne Miasta, jak to Wolne Miasta - ciągnął dalej Arivald - nie mogły dojść do porozumienia w kwestii rządzenia nowo pozyskanymi ziemiami. Resztę historii już znamy. Pakt Królestwa z orkami, odzyskanie ziem, szturm orków na San Emion, aneksja miasta.
- I śmierć Emeralda de Vregele, mojego ojca - dodał ponuro Volfryg.
- Oraz trwające do tej pory poszukiwania jego syna - zakończył Arivald.
Milczeli przez chwilę. Ciszę przerwał Volfryg:
- Dobrze, skoro już wszystko wiadomo, czy mogę mieć już spokój?
- O nie - powiedział Arivald - teraz wszyscy jesteśmy ścigani i musimy coś wspólnie ustalić.
Volfryg westchnął.
- Jakieś propozycje?
 
Mr Żubr jest offline  
Stary 06-05-2011, 18:50   #10
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
De`Alvione

Poranna szarówka powoli spływała z zakrzywionych gąsiorów zdobiących większość z dziesiątków budynków rozdzielonych wąskimi brukowanymi uliczkami. Ceglane w znakomitej większości konstrukcje wzmacniane drewnianymi, mocowanymi na krzyż belkami spowite były jeszcze delikatną mgłą, w której spokojnie zasypiały nocne lęki mieszkańców tego odsuniętego daleko na południe miasta. Koń Spalonego skubał beznamiętnie kilka szarych źdźbeł trawy które miały na tyle siły by wybić się pomiędzy ciasno ułożonymi kamieniami, miał za sobą wiele godzin monotonnej jazdy i czekał aż jego pan wreszcie postanowi zakończyć dzień. Odrobinę bystrzejsze od niego stworzenie wiedziałoby jednak, że dzień nie skończy się wraz z wzejściem słońca tak jak i nie spowodowało tego jego wcześniejsze zajście. Jeździec, który razem z nim przemierzył dziesiątki mil zbyt blisko był teraz odnalezienia tego do którego tak było mu spieszno, by odpuścić pozwalając sobie na sen.
- Posłuchaj mnie uważnie mały człowieczku - cedził słowa do wystraszonego mężczyzny, który wisiał tej nocy po raz drugi podniesiony za poły swojej poszarpanej kurtki - potrzebuję tylko informacji gdzie znajdę tego Konstantego nic więcej. Pomożesz mi, a ja pomogę tobie.
- Uwierz - dodał po chwili zadumy - że bez mojej pomocy, nie ujdziesz memu niezadowoleniu.
- Czło-o-wieku - wydukał mężczyzna - prze-prze-cierz móówię, że niee mam poję-cia gdzie on.
- Rozjaśnić ci jakoś pamięć?
Spalony przysunął swoją twarz do twarzy informatora, tak by ten mógł dokładniej zobaczyć palące się w jego oczach płomienie.

Cztery postacie wsunęły do alejki niemal bezgłośnie, przynajmniej na tyle na ile bezgłośnie wsunąć może trzech łowców i zbrodniarz wojenny ścigany w całym królestwie. Stanęli o kilka dosłownie kroków od dwójki mężczyzn, z których jeden wyraźnie był wiodącym w ich rozmowie sprowadzając drugiego do roli czysto informacyjnej.

Spalony odwrócił się na dźwięk ich kroków nerwowo patrząc na to kto przyłapał go na wyciąganiu informacji mających zbliżyć go do celu. W jednej chwili zwolnił uścisk pozwalając Mendozie opaść bezwładnie na ziemie, to czego pragnął się od niego dowiedzieć przestało się liczyć niczym padający w majową noc śnieg który nad ranem topnieje przy pierwszych promieniach słońca. Emeralda de Vregele, stary druh Spalonego, który powinien zginąć wiele lat temu podczas szturmu na San Emion stał przed nim w asyście elfa i dwóch ludzi wyglądających jak gdyby sami należeli do plemienia orków, która zdobyło miasto.
Chwila milczenia, która na równi dziwiła jego jak i nowo przybyłych była jedyną szansą jaką musiał wykorzystać Mendoza, aby odczołgać się niepostrzeżenie.
- Gdzie idziesz chamie. - Spalony nawet nie spuszczając wzroku na informatora nadepnął silnie na jego kostkę. - Nie skończyliśmy.
- Zostaw go! - Arivald wysunął się przed towarzyszy.
Mendoza jaki by nie był, nie raz służył elfowi informacją, raz lepszą raz gorszą, lecz zawsze jakąś. Gdyby nie on zresztą nie odnalazłby na czas Volfryga.
Spalony podniósł otwarte dłonie symbolizując tym samym, że nie zamierza walczyć o plączącego się pod jego nogami mężczyznę. Jakichkolwiek nie miałby usłyszeć od niego informacji o Ruryku nie było to warte zajmowania sobie czasu w obliczu objawienia się ducha jak początkowo kwalifikował de Vregele. Nacisku na kostkę Mendozy jednak nie zmniejszył. Płomień jest konsekwentny.

Stolica

Bielau krążył nerwowo po tronowej stając na dłuższe chwile przy wysokich oknach i przyglądając się jak zastępy zamkowej służby uwijają się aby uprzątnąć śnieg, który o tej porze roku nie powinien już spadać.
- Źle się dzieje - pomyślał kręcąc z dezaprobatą głową - to wszystko to znaki, które musimy dobrze zinterpretować, by nie dopuścić do tragedii.
- To prawda mój panie - Krystian podniósł się znad dokumentów przedstawionych im przez jednego z uczonych w piśmie - jeśli ten człowiek żyje, może być krewnym twego poprzednika w niemal czystej linii, a przynajmniej osobą mogącą rościć sobie do tronu jakiekolwiek prawa.
- Gówno prawda! - Krzyknął wściekły już Bielau - Prawo jest przy tym, kto dzierży koronę! Przy tym kto dzierży klucze do skarbca! Kto przewodzi armii! I do przenajświętszej kurwy do tego, kto siedzi na tym pierdolonym tronie!
Skończył wskazując nagim mieczem na haftowany srebrną nicią potężny tron zajmujący w sali centralne miejsce.
- O ile nie cierpię jeszcze na demencje starczę, to jestem to JA!
Obaj doradcy skłonili się przyznając królowi rację, bo nierozsądnym byłoby zachować się jakkolwiek inaczej.
- Nie twierdzę niczego innego - z lekkim lękiem zaczął Krystian - mówimy tylko, że to co przedstawił nam ten człowiek może być prawdą, a wtedy...
- Na chuja pana! - Ponownie przerwał mu król - Co mają nas obchodzić brednie jakiegoś człowieka gnijącego od dziesięciu lat w lochu! Co może mieć do powiedzenia, człowiek, który był na tyle szalony, by porwać się na moje ziemie!
- Ma jednak wiedzę.
- I z ta wiedzą pójdzie do ziemi! Rozumiesz! Dość mam słuchania o tym co jeszcze może nam powiedzieć! Nawet jeśli jakiś zdrajca zaniósł mu syna, córkę, ojca, matkę czy zapchloną ciotkę Takumy, a ten ją przyjął, wychował, zapłodnił, czy zakopał pod ziemią, to NIE OBCHODZI MNIE TO! Macie pozbyć się tego człowieka.
Doradcy skinęli głowami, a widząc, że król zakończył tym samym rozmowę pozostali w ukłonie nim monarcha nie opuścił sali.
- Stary głupiec - cicho przeklął stryja Krystian.
- Uważaj panie co prawisz, te ściany mają uszy - niemal szeptem ostrzegł go uczony w piśmie.
- Strzeż się - Krystian spojrzał mu głęboko w oczy - bo jeśli faktycznie słuchają, a co więcej powtórzą wszystko co miało tu miejsce, to nasze panowanie będzie krótsze niż twoja noc z kobietą.

De`Alvione

Volfryg czuł, że nieznajomy z całej ich czwórki wybrał tylko jego jednego, nie elfa, który wyszedł mu na przeciw, nie dziwnie wyglądającego Takumę, czy wysokiego ponad miarę Chaira, ze sterczącym ponad głową jelcem dwuręcznego meicza, tylko jego. Lata nauczyły go, że gdy ludzie tak bardzo mu się przyglądają, nie wróży to nigdy nic dobrego.
- Jesteś jego synem prawda?
Wypalił nagle ten którego zaskoczyli w alejce, nikt nie odpowiedział, a Spalony ciągnął dalej.
- Jesteś synem de Vregele, Emeralda de Vregele...

- Będzie w tej uliczce Panie...
Tubalne słowa krasnoluda przerwały pytanie jakie już cisnęło się najemnikowi na usta.
- Co do diaska?!
Ponownie zazgrzytała stal, ponownie kilka ostrzy zawirowało w powietrzu.

Oferując swoją pomoc Konstantemu, Halder nie przypuszczał, że skontaktowanie służącego Rurykom przyjaciela z Mendozą może okazać się aż tak niebezpieczne. Zwykle mało kto interesował się tym niepozornym człowiekiem, lecz zrządzeniu fortuny wszyscy zebrani zawdzięczali, że w jednym miejscu i czasie przyszli do niego ci, którzy szukali się nawzajem.
Krasnolud podrzucił delikatnie w dłoni swój topór lustrując wzrokiem całą zebraną piątkę nie licząc przygniecionego ciężkim butem Mendozy, którego jako jedynego spodziewał się tu zastać.
- Rozumiem, że musimy ustawić się w kolejce - rzekł spokojnie opuszczając broń.
Ani Spalony, który do konfrontacji nie dążył od początku, ani Volfryd, który teraz skupiał się wyłącznie na słowach nieznajomego, nie spieszyli się również do walki. Arivald widząc reakcje pozostałych sam również na powrót osadził swoje ostrza w jaszczurach.
- To ten - Chair szepnął na ucho Takumie wskazując mu stojącego za krasnoludem człowieka - Ten co chciał mnie wynająć.
- Mnie znaczy?
- No znaczy ciebie chciał wynająć.
- Wynajął znaczy?
- No tak, wynajął.
- Czego tu chce?
Takuma spojrzał na niego jak gdyby ten zadał mu najgłupsze pytanie w dziejach...
 

Ostatnio edytowane przez Akwus : 06-05-2011 o 18:53.
Akwus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172