Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-04-2011, 13:15   #1
 
Huang's Avatar
 
Reputacja: 1 Huang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skał
[Exalted] Legendy Bohaterów

Witam Serdecznie.
Zaczynamy więc naszą sesję. Mam nadzieję, że Noraku jeszcze do nas dołączy, póki co, nie ma jednak dostatecznego powodu by dalej czekać.
Grają:
Velg - Uesugi Hikaru
TheGuy2 - Yuji Takeda

Prosiłbym o staranne pisanie. Nie wymagam częstego odpisywania na sesji. Raz na tydzień zupełnie wystarczy. To minimalna prędkość rozwoju sesji.
Jeśli ktoś będzie miał ochotę udzielać się więcej, nie należy się krępować. gdy dwie osoby napiszą po poście w którym rozmawiają ze sobą, nie trzeba się do tego ograniczać. Można dialog kontynuować w następnych wpisach. należy sie jednak powstrzymać gdy MG będzie musiał już o czymś zadecydować ;]
Mimo to kiedy na przykład siedzicie w karczmie, albo kręcicie się po sali balowej, nie trzeba pytać mnie o zdanie w szczegółach urozmaicających opisy. Statyści są zarówno pod waszą jak i moją kontrolą, w granicach oczywiście zdrowego rozsądku.


Zaczynamy!



Ta Legenda zaczyna się w Krainach północy. W jednych z najbardziej nieprzystępnych terenów Kreacji. Pomiędzy szczytami tamtejszych gór, znajdowała się prowincja zwana Echigo, ostatnimi czasy zdobywająca coraz to większe wpływy w wśród północnych cywilizacji. Zarówno leżący nieopodal Białomur jak i nie bardziej oddalone Gethamane, musiały liczyć się z rosnącą potęgą planującą kolejne podboje.
Yuji Takeda, wędrowny szermierz i muzyk, oraz - jak wiedziało niewielu - Boski wybraniec, zmierzał do tamtego miejsca. Widział, że by wypełnić swoje wielkie przeznaczenie, musi znaleźć sojuszników, wsparcia i środków. Krainy północy zdawały się być odpowiednim miejscem. Nie tylko dlatego, że było to miejsce niezbadane i rzadko uczęszczane przez Smoczą Krew. Także dlatego, że tamtejsze krainy znały Boga Słońce i nie czuły do niego tak wielkiej wrogości jaką uświadczyć można gdzie indziej.
Tym bardziej, że Uesugi Hiraku, znany w jako Smok z Czarnych grani, władca Echigo, nie ukrywał swojego powinowactwa do Niezwyciężonego Słońca.
Tak. To zdecydowanie mogło być to, czego wędrowny szermierz przez tak długi czas szukał.

Yuji Takeda

Wędrowiec, który przemierzył tak długą drogę, w dodatku niemal całą na piechotę, powinien być skrajnie wyczerpany. Powinien paść na bruk po wkroczeniu w mury miejskie i dopiero uczynni ludzie powinni zanieść go do gospody gdzie by wypoczął. Ale nie Yuji. Wszedłszy do miasta rozglądał się po nim. To było wyjątkowe miejsce, czuł to w sercu. To było miejsce gdzie rozpocząć się mogła Legenda opiewana przez wieki w pieśniach.
Pierwsze co rzucało się w oczy, to poruszenie i harmider wywoływany ustawicznie przez wojskowych, którzy krzątali się jak w ukropie. Musztra, Ćwiczenia, zbrojni na każdej ulicy. Pełną gębą trwały przygotowania do działań zbrojnych. Żołnierze nie lenili się. Wiedzieli, ze pod władzą tak wielkiego człowieka jakim był Uesugi Hikaru, nie mogą przegrać. Muszą się jednak starać ze wszystkich sił by nie zawieść dowódcy w którym pokładali takie nadzieje. Mroźne powietrze dodatkowo motywowało do ćwiczeń. By nie przemarznąć na kość, trzeba było się ruszać. I Ćwiczyć.
- Panie! Panie błagam! Wysłuchaj mnie! - Przez tłum przebijał się głos zrozpaczonej Kobiety. Próbowała przedrzeć się do dowódcy straży by powiedzieć mu o czymś ważnym. Wyglądała na wieśniaczkę. - Panie! Nasza wioska! Ktoś porywa nasze dzieci! Mężów! Błagam panie, pomóżcie nam! Mój biedny mąż nie wraca juz od kilku dni, wiele kobiet pozostawionych samym sobie nie może sobie poradzić! Panie błagam! Demony! Ludzie widzieli na obrzeżach wsi demony! Martwych wstających z cmentarzy! To na pewno ich sprawka! Pomóżcie nam panie!
Dowódca dosłyszał kobietę i przytaknął jej jedynie na znak, ze zrozumiał. Dosłyszał ją i wiedział, że musi przekazać to zgłoszenie wyżej. Miał w tej chwili jednak wiele ważnych spraw. Obowiązki, którym musiał sprostać a przy których czas naglił. Gest który wykonał mógł również oznaczać, że przytaknął tylko po to by kobieta odeszła. Zrozpaczona nie wiedziała czy udało się jej coś wskórać. Odeszła wciąż zapłakana....

Uesugi Hikeru

Przygotowania do ataku trwały w najlepsze i wszystko zapowiadało się dobrze. Jedna próba dywersji, została uniemożliwiona zdrajcy próbującemu zatruć zapasy żywności dla wojska. W tym momencie, był już przesłuchiwany w lochach.
Jedyne co mogło martwic, to te porwania w kolejnych wsiach. Zgłoszeń notowano coraz więcej. Nie można było tego dłużej lekceważyć.
Hikaru otrzymał kolejną porcję dokumentów. Wśród raportów wojskowych znów pojawiły się zgłoszenia porwań. Żołnierze wysłani do sprawdzenia tego fenomenu w większości nic nie znaleźli. Dwóch zostało porwanych. Kolejny jednak dokument przedstawiał się interesująco. Być może to mogło wyjaśnić te zaginięcia.
W liście od dowódcy czwartego oddziału zwiadowczego stało co następuje:
" W górach na południowym wschodzie odkryto jaskinię do której prowadziły ślady z kilku wiosek. Jaskinia jest trudno dostępna, odgrodzona licznymi uskokami. Nocą w okolicy widuje się uzbrojonych nieumarłych. Podejrzenie przyczółku Krain Cienia."

Velg, przydałby się jakiś pogląd na Echigo biorąc po uwagę topografię i wygląd samego miasta.
 
__________________
"...i to również przeminie..."
Huang jest offline  
Stary 03-04-2011, 22:21   #2
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny


Wśród niedostępnych gór Północy, prawie żadna cywilizacja nie miała szans przetrwać. Prawie – Echigo bowiem dowodziło, że takowa wciśnie się wszędzie. Wjeżdżających witał widok jednej z siedmiu wspaniałych świątyń Pięciu Smoków, zbudowanych podług architektury wczesnego Szogunatu. Przed nimi, nie istniały żadne budynki. Złocista tarczy esencji, unosząca się z powietrznych urządzeń połączonych niemal niewidoczną linią orichalcum, tłumaczyła szybko ten fenomen. Rozdzielała ona dwa zupełnie różne światy – srogi klimat dyrekcji powietrza został na zewnątrz, podobnie jak większość śniegów. Pozwalało to domyślać się, że starodawne machinerie zajmowały się też kontrolą pogody.

W niecce pomiędzy świątyniami, rozciągały się nadzwyczaj ludne jak na realia tereny. Mnogość tam była małych wiosek – a i jedno mniejsze miasto się znalazło. Wyżywienie tegoż było możliwe tylko z powodu nadzwyczajnej żyzności okolicznych gleb, co zapewne było efektem infuzji Esencji, choć dokładnych zasad działania tegoż można było się tylko domyślać.

Uwagę wędrowców, którzy zabłąkali się do tej krainy, bardziej skupiały na sobie jednak ruchy wojsk – pomniejsze grupy wojowniczych mnichów lokalnej wariacji Nieskalanej Wiary, jak i oddziały zwyczajnego wojska, nieprzerwanie wędrowały drogami górskiej prowincji. Coraz większe ich skupisko gromadziło się nieopodal nieformalnej stolicy Echigo – nienazwanego miasta wyrosłego przy siedzibie miejscowego daimyo.

***

Uesugi Kenshin, który niedawno zmienił imię na „Hikaru”, aby podkreślić otrzymane z niewątpliwej łaski Pięciu Smoków błogosławieństwo, nie lubił przebywania w zdobionym pałacyku. Bogactwa jego pagody zawsze przypominały mu o niedawnej wojnie domowej, którą stoczył z własnym bratem – dlatego wolał odpoczywać w zaciszu jednej ze świątyń. Teraz jednak spodziewał się rychłego przyjazdu ambasadorów ligi haslanckiej, Miasta Spod Góry oraz Białomuru, więc ważne było, aby podkreślić rolę Hikarego jako władcy całej prowincji.

I właśnie wówczas, jakby Pięć Smoków wycofało swoje wstawiennictwo do Króla Bogów nad Uesugim, zaczęły się problemy. Jakaś nienazwana zaraza zaczęła toczyć serca spokojnego ludu, prowokując ich do targania się na życie swoich ziomków. Jakby potwierdzając tezę, że zepsuciu moralnemu zawsze towarzyszyć będzie kara, zaczęły się również tajemnicze zniknięcia... Trzymając w ręce pismo opisujące sprawę porwań, zmełł w ustach przekleństwo. No tak, nic dziwnego, że sam Sol Invictus obdarzył jego skrawek lądu osobistą dozą gniewu... W końcu nie zdołał wyplenić nawet takiego przesądu, jak grzebanie zmarłych. No, ale to był temat na inną rozmowę. Teraz miał ważniejsze problemy na głowie, więc już jedną modlitwę do Króla Bogów później wziął się za pracę.

- Tenmei! – podniósł głos, wyrywając ze swoistego transu jednego ze swoich osobistych doradców. - Czy prawdą jest, że lud zmarłych do ziemi chować zaczął? – gniewny głos Zenita słychać było w całym pałacu.
- Tak, panie? – odezwał się sędziwy mnich, o twarzy niewidocznej pod białą, jedwabną zasłoną.
- Masz dar wymowy, a wiek przyniósł ci i mądrość. Przykazuję ci przeto wziąć pod swoje dowództwo skrzydło braci twych, którzy pod stolicą zgromadzeni są, jako też i egzorcystów... – tu władca zauważalnie się zawahał. Jakkolwiek profesja ta, jak i taumaturgowie szkoleni w Sztuce Umarłych, zdarzali się wśród szczytów Gór Czarnych Grani, to ich populacja oscylowała w granicach... Siedmiu egzorcystów i pięciu taumaturgów? W końcu jednak Hikaru podjął decyzję – ... dwóch i taumaturga, którego wybierzesz. Następnie, przykazuję ci udać się w rejony, w których umarlaki podnosiły się szczególnie często. Tam, odnajdź cmentarze – wiele ich być nie może,obyczaj chce inaczej – poucz ludzi o właściwym postępowaniu, wykop truchła i urządź im porządną kremację. Drewno zdobądźcie sami. Rozumiem bowiem, że zbłądzili przez ubóstwo. Jeśli zaś miejsca pochówku byłyby tak stare, że kopać bezsensem byłoby, rozsypcie po nich trochę soli. – dokończył wydawanie rozkazów i gwałtownym ruchem ręki odprawił swego doradcę.

Tym sposobem, opóźnienie wyprawy nie powinno wynieść dłużej niż kilka dni. W końcu, ktokolwiek tworzył zombie, pozbawiony byłby możliwości wytworzenia większej ich liczby... Duchów zaś z przyczyn religijnych było mało, a wedle „Opisu duszy” dusze hun powstawały jedynie w trzy dni po śmierci – czyli dużo ich być nie mogło. Oczywiście, kilka dni opóźnienia było okresem znaczącym, jednak wobec dezorganizacji w Shanarinarze wybaczalny. Załatwienie tej sprawy nie oznaczało jednak, że mógł poświęcić się odpoczynkowi. Na załatwienie czekała przecież jeszcze kilka innych spraw – ale oczywiście, zanim przywołał do siebie drugiego doradcę, sięgnął po stojącym nieopodal tronu zapasom alkoholu...

- Sahei! – podniósł głos następny raz, tym razem rzucając już stertę dokumentów na bok. Tym razem nie czekał nawet, aż drugi z pełniącym przy nim służbę mnichów odpowie – Przykazuję ci, abyś wysłał dwóch naszych świątobliwych braci z ofiarami do bogów góry, pod którą ma być kryjówka umarlaków, i przekazał im, że skromny sługa Pięciu Smoków i Króla Bogów imieniem Kenshin błaga o audiencję... – nieprzypadkowo użył tutaj swojego imienia zakonnego, które niosło ze sobą prestiż tutejszego odłamu Nieskalanej Wiary... skażonej Herezją Tysiąca Bogów, więc i nie zwaśnionej specjalnie z bóstwami lokalnymi.

Ponieważ nic nie wskazywało na to, że Hikaru ma zamiar kontynuować czy udzielić głosu komu innemu, mnich skłonił się i wyszedł. Było to pewne złamanie ceremoniału, nie tak duże wszak, jak podniesienie głosu bez zgody władcy – czyli zasada, która pozwalała Uesugiemu na częste okresy zadumy... Tako jak teraz. Wyrwano go z niej zresztą dopiero dziesięć modlitw później.

Do sali tronowej wszedł bowiem jeden z dowódców, w którego żyłach odezwała się krew Smoków. Ogniście rude włosy, lekki dym unoszący się przy każdym oddechu... Alvara, przywódcę osobistej straży Uesugiego, było trudno pomylić z kimkolwiek innym. Nie do pomylenia był też karygodny brak taktu, który pozwalał mu wejść do sali tronowej o dowolnej porze i otwarcie kwestionować posunięcia swego władcy.

- Sytuacja nagli, czemu odrywasz mnie... – zawołał już w drzwiach, ale mrożące krew w żyłach spojrzenie władyki sprawiło, że urwał.
- Alvarze, chcę, abyś przyprowadził tutaj tego młodziana, który ponoć złapany na trucicielstwie został. Teraz, nie chcę rozmawiać z półżywym. Później chciałbym z tobą porozmawiać osobiście. – wydał polecenie po tym, jak ognisty wyniesiony pomiarkował się, że jego zachowanie jest w najwyższym stopniu sprzeczne z wszelkimi zwyczajami prowincji. Szczęściem, nie zamierzał w takiej chwili boczyć się ze swoim własnym daimyo, więc odszedł posłusznie.

- Przykazuję wam, żebyście wszyscy zapoznali się z raportami o problemach na wschodzie, nim Słońce wejdzie następny raz na szczyt swego obrotu. Wówczas bowiem, będę chciał usłyszeć opinię was wszystkich. Ujimaso, Ichibodzie – zdanie wasze o kampanii shanarinarskiej chciałbym poznać, kiedy tylko zajdzie Gwiazda Dzienna. To wszystko, niech prowadzi was Pięć Smoków. – niezwykle rzadko zobaczyć można było bezpośrednie odprawienie doradców przez Hikaru. Zazwyczaj cel ten uzyskiwany był poprzez delikatne sugestie, które rada umiała wyczuć błyskawicznie. Teraz jednak, sprawa była zbyt nagląca, aby rada doradcza rozchodziła się przez następną godzinę – Uesugi zamierzał wybadać zamierzenia swego więźnia, a nie chciał oszołomić młodziana przepychem dworu.

***

Więźnia wprowadzono szybko i sprawnie. Młody, około dwudziestoletni chłopak w zniszczonych ubraniach dawał się prowadzić żołnierzowi. Widać było jego skwaszoną minę i to, że co jakiś czas starał się docinać mu wymyślając ciekawostki na temat jego matki lub jego pracy.

Kiedy wszedł do sali tronowej, a strażnik - po odpowiednio uniżonym ukłonie - stanął przy drzwiach, chłopak rozejrzał się ostrożnie i po chwili utkwił niepewny wzrok w osobie w której dotąd jedynie słyszał. Uesugi Hikaru...

Solar siedział zaś przy małym krzesełku przy niewielkim stoliku - przed chwilą przyniesionym z jednego z bocznych pomieszczeń. W ręku miał bogaty serwis - z którego właśnie nalewał herbaty swemu gościowi, i sobie samemu. Przerwał tylko po to, żeby drugie krzesło pokazać wchodzącemu chłopakowi.

Na to, "gość" zdziwił się niepomiernie. Rozejrzał jeszcze raz, po czym podszedł nieco bliżej. Wciąż niepewnie. Dopiero po kolejnej zachęcie gestem usiadł na krześle. Gdy był już blisko, dokładnie przyglądał się Uesugiemu, lustrując z widoczną nieufnością.
Zenit westchnął, widząc, że chłopaczyna najwyraźniej nie zamierza się samodzielnie otworzyć. Cóż, góra do Kenshina nie przyszła, więc przyjść musiał Kenshin do góry...

- Skosztuj wybornej herbaty, drogi chłopczyno. Nie jest zatruta - przecię nie lubuję się w takich żartach. - tu zrobił pauzę, i dodał - Zresztą, skoro już o truciźnie mowa - ludzie gadali, że chciałeś wytruć ziomków. Ja... temu nie wierzę. - tu znów skończył mówić, i upił łyk herbaty - obserwując uważnie twarz młodego truciciela.
- Ależ chciałem! - chłopak zapewnił władcę z cała gorliwością - Nie chciałem pozwolić wam atakowac mojego domu! Jesli teraz mam zginąć, niech i tak będzie!
- Twojego domu? Czyliś z Shanarinary?
- Hikaru westchnął - Muszę ci współczuć - zdradza cię już akcent. Nie miałeś żadnych szans pokrzyżować przygotowań. - Zenit wypił następny łyk herbaty, po czym spojrzał na młodziana uważniej - Teraz rozumiem twoje powody, choć nie - twoje metody. Ale zginąć? Nie. Szanuję twoje oddanie ojczyźnie - przeto zamierzam cię odesłać do kraju, aby postronni wiedzieli, że walczyliście mężnie. I może... kiedy zobaczysz, co się dzieje w szerokim świecie, zobaczysz, że miałem rację. - tu Uesugi zamilkł, a aura, która potrafiła uciszyć każdego śmiertelnika, zniknęła - istny znak, że młodzian ma przyzwolenie, aby mówić.
- Nie uda się? Nie miałem szans? Jeszcze zobaczymy. Nie tylko ja mogłem próbować. Może Tylko mnie udało się wam złapać. - wyszeptał przez zęby w desperacji - Nie powinieneś lekceważyć śmiertelników tylko dlatego, że posiadasz moc od bogów. - wtedy rozejrzał się i roześmiał pod nosem w rozbawieniu szaleńca - Odeślesz mnie do domu? Żeby Twoi żołnierze również i mnie roznieśli na mieczach kiedy wejdą w miasto?
- Lekceważę śmiertelników? Moc od bogów? - Hikaru uniósł brew w zdumieniu, rozbawiony słowami młodziana - W całej Kreacji nie masz większego pomnika możliwości śmiertelników nade mnie, którem jeszcze podrostkiem będąc pokonał swego brata, na którego wejrzały łaskawie Smoki. Takoć, szanuję ja was - aleć szacunek ten nie jest wymówką, aby uszlachetnić tych, którzy cię wysłali, bo popełnili, mówiąc brzydko, fuszerkę. Chcesz ginąć za kraj, który wysłał cię, nie wyszkoliwszy uprzednio? Chcesz ginąć za kopalnie duszostali? Twój wybór - dałem ci możliwość chlubnej śmierci w walce z najeźdźcą. Zaproponowałbym ci także i miejscu u mego boku, ale zbyt bardzo cię szanuję, aby wierzyć, że przyjmiesz... - tu Uesugi zatrzymał się, a wzrok mu momentalnie się zmienił. Znikły oznaki wszelakiej dobrotliwości - widać było tylko gniew - Ale nie pozwolę szczekać na mnie pod mym dachem - przeto, albo skorzystaj z mej łaskawości albo osądzę cię wedle praw Echigo. Wybieraj.
Chłopak zamilkł. Myślal jakiś czas wpatrzony we własne buty. Nie miał odwagi by spojrzeć teraz w oczy władcy Echigo.
- Odeślesz mnie do domu? Ot tak? - znów przez chwile milczał biorąc większy oddech - Zobaczę się z rodziną nim zginę... choć nie mogę byc pewnym że w drodze nie spotka mnie coś gorszego od waszych żołnierzy. Niech więc będzie... jestem... wdzięczny. Choć to godzi w moją dumę, którą jak mówisz... szanujesz...

Słysząc to, Hikaru prawie rozlał herbatę, zanosząc się nagłym śmiechem...

- Na lichym krześle oczekuje cię... władca sąsiedniej prowincji... Rozmawia z tobą, choć na audiencję czeka od miesiąca jakaś dziesiątka osób... I obiecuje odesłać cię do domu, miast rozwiesić cię na przydrożnej szubienicy... I do tego, przydziela ci pięcioosobową eskortę, abyś nie padł ofiarą plagi nieumarłych, za którą ktoś mi odpowie... Nie za dużo tej dumy sobie wyhodowałeś, chłopcze? - w wesołej kwestii Uesugiego widać znak, że ta rozmowa dobiec ma już końca.
- Byłbym Ci niezmiernie wdzięczny panie... ale wiem, że z rąk twoich ludzi zginąć ma mój ojciec, matka i bracia. Że spalony ma byc mój dom. - powiedział jedynie smutno “truciciel”
- Nie musisz, panie więcej tracić na mnie swojego czasu. Przygotuj tę rzeź, a ja dzięki twej łasce spróbuję się jeszcze spotkać z rodziną.... tak jak mi pozwalasz. To rzeczywiście już zbyt wiele.

Chwilę później, Hikaru nakazał strażnikom wyprowadzić młodziana, nie zamierzając marnować ani jednego słowa więcej na zbędną dyskusję. Po spalenia Shanarinary tłumaczenia, że kraj chce podbić, a nie – wyrżnąć, już na niewiele by się zdały.

Teraz musiał jeszcze tylko wydać stosowne polecenia dowódcy straży, i oczekiwała go chwila odpoczynku... choć już chwila inspekcji własnych wspomnień przypomniała mu, że musi zrobić jeszcze jedną rzecz. Strażnik, który wprowadził dzieciaka... Jak on się nazywał? Jakoś pospolicie, choć Solar już jego miana nie pamiętał... Zdał się przez moment bardzo poruszony. Złość, która go nawiedziła, gdy wspomniano o jego matce, mogła być z łatwością zignorowana przez większość osób, ale Hikaru był z konieczności dobrym obserwatorem. Było to coś głębszego – i faktycznie, szybko przypomniał sobie, że wedle plotek jego macierz miała zapaść na jakąś chorobę, a nie wiadomo było, czy wyżyje.

A że herbata, którą niedawno dostał jako podarek od poselstwa haslanckiego i właśnie pił, pochodzić miała z plantacji dalekiego południa i wedle opinii mędrców była świetnym medykamentem na większość chorób... Cóż, Echigo mogło mieć ograniczone zapasy, ale przecież jeszcze nikomu nie zaszkodziło wynagrodzenie niewzruszonej lojalności odrobiną dobrego trunku? Oczywiście, zawczasu innymi rękami trzeba było oświecić strażnika a propos cudownych właściwości podarku...

***

Wreszcie, mógł wydać ostatnie polecenia. Ot, przykazał Alvarowi, aby wziął pięć dziesiątek najlepszych ludzi – zorganizowanych modelem Błogosławionej Wyspy w dwie łuski – z klasztorów, szkolonych w sztukach walki, pięć dziesiątek łuczników ze strzałami, które można było podpalić, jednego z innych Smoków, trzech egzorcystów oraz dwóch taumaturgów... I by zaczaili się w uskokach, aby sprawdzić, jak poważna jest sprawa. Bowiem, że poważna, było wiadomo – trenowanych przez wyniesionych wojaków zwykłe zombie porwać nie mogły.

Oczywiście, jeśli sprawy okazałyby się incydentem spowodowanym przez mniej biegłego nekromantę - wówczas Alvar miał pełne błogosławieństwo na rozprawienie się z widocznym zagrożeniem.

Potem zaś – mógł wreszcie poświęcić się pijaństwu.
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 03-04-2011 o 23:48. Powód: Jaśniejsze określenie ostatniego rozkazu, drobne poprawki stylistyczne.
Velg jest offline  
Stary 10-04-2011, 13:29   #3
 
TheGuy2's Avatar
 
Reputacja: 1 TheGuy2 jest na bardzo dobrej drodzeTheGuy2 jest na bardzo dobrej drodzeTheGuy2 jest na bardzo dobrej drodzeTheGuy2 jest na bardzo dobrej drodzeTheGuy2 jest na bardzo dobrej drodzeTheGuy2 jest na bardzo dobrej drodzeTheGuy2 jest na bardzo dobrej drodzeTheGuy2 jest na bardzo dobrej drodzeTheGuy2 jest na bardzo dobrej drodzeTheGuy2 jest na bardzo dobrej drodzeTheGuy2 jest na bardzo dobrej drodze
Jak zdefiniowałbym sformułowanie „niekorzystne warunki”? Półmrok, mróz, śnieg, mgła, wiatr i wąska ścieżka nad dwustumetrowym urwiskiem. Alternatywną i równoważną definicją może być: aktualne miejsce pobytu Yuji'ego Takedy. Młody chłopak samotnie kroczył górskim szlakiem, ostrożnie stawiając kroki. Fałszywy ruch czy utrata równowagi mogłyby być fatalne w skutkach. Yuji zdawał sobie z tego sprawę, jednak czuł, że jego życie tak się nie może skończyć. Czuł to, bo miał cel, który musiał osiągnąć. Marzenie, które musiał zrealizować. Sen, który musiał urzeczywistnić. Jednak wiedział, że zadanie, które przed sobą postawił jest zbyt wielkie, żeby wykonać je samotnie. Potrzebował sprzymierzeńców i dlatego podjął tą podróż do niebezpiecznych Krain Północy. Celem jego podróży było Echigo, jednak jako cel na dzisiaj określił jaskinię którą wypatrzył jakieś sto metrów przed sobą. Wprawdzie nie był aż tak wykończony, że musiał zrobić przerwę, ale nierozsądnym byłoby spacerowanie po tym szlaku w nocy. Mógłby spokojnie iść jeszcze przez godzinę, i ostrożnie przez kolejne pół godziny, zanim zapadnie zupełna ciemność, jednak jaskinie takie, jak ta, należały do rzadkości i Yuji postanowił ją wykorzystać. Gdy znalazł się przy wejściu okazało się, że jest to zaledwie dwumetrowe wgłębienie, w dodatku dość szybko zmniejszające wysokość. „Dobre i to” – pomyślał chłopak kładąc lutnię na ziemi i ściągając płaszcz. Wszedł do środka. Wewnątrz było sucho i nie wiało, co znacznie poprawiło mu humor. Ściągnął zaśnieżoną czapkę i poczochrał swoje krótkie, czarne włosy, które przykleiły mu się do czoła. Następnie pociągnął łyk wina z bukłaka i zabrał się za strojenie swojej lutni. Czekała go długa noc.

***

Na twarzy grajka w końcu zawitał uśmiech. Cywilizacja, lżejszy klimat... To oznaczało szybszą podróż i szybsze osiągnięcie celu. Prężnym krokiem ruszył po schodach w stronę centrum miasta, mijając potężną świątynię. Duża aktywność militarna przykuła uwagę Yuji'ego. Po wkroczenia do miasta, a w sumie miasteczka, chłopak rozejrzał się dookoła, a uśmiech nadal nie schodził mu z twarzy. Oczyma wyobraźni widział świetlaną przyszłość Stworzenia, widział pędy jego idei kiełkujące z tych żyznych gleb Echigo i czuł, że tutaj zaczyna się wspaniała historia. Pozwolił sobie na chwilkę pogrążyć się w marzeniach, lecz szybko ekscytacja nadchodzącym wielkimi krokami spotkaniem z Uesugim Hiraku wzięła górę i chłopak postanowił przejść do działań. Ruszył w stronę najbliższego żołnierza, ale zanim zdążył dojść został potrącony przez biegnącą kobietę, rozpaczliwie krzyczącą coś o demonach i porwaniach. Dowódca straży skinął jedynie głową i odesłał kobietę gestem ręki. Yuji westchnął ciężko. Przypomniał sobie o pewnym upadłym Słonecznym imieniem Marco-Fu. On zapomniał o swoim przeznaczeniu. Kiedyś miał wspaniały cel, przynosił chwałę swemu Panu... jednak gdzieś po drodze zatracił to, zmienił się... stał się kimś innym. Kimś, kto nie zasługiwał na miano Boskiego Wybrańca, kimś, dla kogo nie było w Stworzeniu miejsca. Kimś kto nie zasługiwał na szacunek, ani nawet na życie... i w końcu kimś, komu Yuji musiał odebrać życie. Wprawdzie musiał to zrobić aby ocalić swoje, jednak nawet gdyby Marco-Fu nie zagrażał mu bezpośrednio i tak należało go zlikwidować. Bóg Słońce nakazał mu to zrobić, każąc jednocześnie uczyć się na cudzych błędach i strzec się zepsucia, którego doznał Marco-Fu. Dlatego Yuji wiedział, że nie powinien ignorować tego, co tu usłyszał, nawet, jeśli miałoby to oddalić wypełnienie jego wielkiego planu. „Pierwszym etapem zepsucia jest znieczulenie na zło tego świata”. Yuji zatrzymał odchodzącą, zapłakaną kobietę łapiąc ją za rękę.
- Witaj. Myślę, że jestem w stanie ci pomóc. - powiedział Yuji, co wywołało jeszcze większy napad szlochu i lamentu.
- Przestań! - nakazał surowo muzyk głosem mrożącym krew w żyłach. - Gdzie twój mąż wybrał się przed zniknięciem? Gdzie go ostatnio widziałaś? Przestań! - ponownie warknął chłopak, gdy kobieta znów zaczęła lamentować i opisywać jak straszne są demony, które porwały jej męża. Spojrzał jej w oczy i powiedział: - Słuchaj mnie bardzo uważnie. Mogę ci pomóc i zrobię to, ale musisz odpowiadać na moje pytania i nie mówić nic poza tym. Rozumiesz? Dobrze, gdzie wybierał się twój mąż przed zniknięciem? A mężowie twoich przyjaciółek, gdzie oni wybierali się zanim zniknęli? Ile osób razem zniknęło? Kiedy to się zaczęło?
Po rozmowie z kobietą, Yuji postanowił spróbować swoich sił z dowódcą straży.
- Witaj, przyjacielu. Potrzebujecie więcej ludzi? - szermierz chciał przykuć uwagę dowódcy. - Co to za poruszenie? Bardzo aktywnie tu ćwiczycie. - rzucił lekko, mając nadzieję na wyciągnięcie przy okazji jakiejś informacji. - Mógłbym się zaciągnąć, jestem biegły w szermierce i szukam jakiegoś zajęcia – zasugerował, choć wcale nie miał zamiaru zaciągać się do armii.
- Swoją drogą, o co chodzi z tymi porwaniami, o których mówiła ta kobieta przed chwilą? Słyszeliście coś więcej o tym? Może mógłbym się przyłączyć? - Yuji powiedział to już trochę bardziej szczerze, choć nie zależało mu jakoś wyjątkowo na tym, żeby robić to wspólnymi siłami... Ale pomyślał, że może dzięki temu nie będzie musiał całej roboty odwalać sam, a zamiast tego wykorzysta tego tutejsze oddziały.
 
__________________
Sesje w których uczestniczę:
Sesja Exalted: Bezprawie i cień

Ostatnio edytowane przez TheGuy2 : 10-04-2011 o 18:46. Powód: html, interpunkcja
TheGuy2 jest offline  
Stary 12-04-2011, 00:04   #4
 
Huang's Avatar
 
Reputacja: 1 Huang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skał
Yuji Takeda

Dowódca straży zdążył w natłoku spraw wysłać zawiadomienie o zniknięciu. Kolejnym. Trzeba było w końcu coś z tym zrobić. Już zbyt często przychodziły podobne wiadomości. Nagle jednak, gdy właśnie miał przyjąć kolejne raporty, w natłoku spraw podszedł do niego... szermierz. Z lutnią wiszącą na plecach.
- Witaj, przyjacielu. Potrzebujecie więcej ludzi? - szermierz chciał przykuć uwagę dowódcy. - Co to za poruszenie? Bardzo aktywnie tu ćwiczycie. - rzucił lekko, mając nadzieję na wyciągnięcie przy okazji jakiejś informacji. - Mógłbym się zaciągnąć, jestem biegły w szermierce i szukam jakiegoś zajęcia – zasugerował, choć wcale nie miał zamiaru zaciągać się do armii.
- Swoją drogą, o co chodzi z tymi porwaniami, o których mówiła ta kobieta przed chwilą? Słyszeliście coś więcej o tym? Może mógłbym się przyłączyć? - Yuji powiedział to już trochę bardziej szczerze, choć nie zależało mu jakoś wyjątkowo na tym, żeby robić to wspólnymi siłami... Ale pomyślał, że może dzięki temu nie będzie musiał całej roboty odwalać sam, a zamiast tego wykorzysta tego tutejsze oddziały.
Dowódca zmierzył przybysza wzrokiem. Młody mężczyzna wydawał się być sprawny fizycznie... ale ta lutnia na plecach, nie pasowała mu do wizerunku szermierza, najemnika czy kogokolwiek w tym rodzaju. Rzeczywiście miał przy sobie miecz... ale nie to było najważniejsze. Obcych nie można było przecież ot tak wcielać do operacji wojskowych.
- Przyłączyć się... masz jakieś doświadczenie? Skąd przybywasz?
- Jestem biegły w szermierce, mam spore doświadczenie. Tak bardzo widać, że jestem nietutejszy? - zapytał z uśmiechem
- Mhm... - mruknął żołnierz dalej przyglądając się przybyszowi. Ostatnio już nawinął im się jeden szpieg. Ale ten tutaj... chce walczyć z nieumarłymi. Nie wygląda na takiego co by z nimi trzymał
- Możesz się do nas zaciągnąć jako najemnik. Jeśli chodzi o lamenty tej kobiety... to nie odosobniony przypadek. W planach jest wyprawa. Mógłbyś się wtedy do niej przyłączyć. Zgłoś się do naszych koszar. W tym czasie prześlę sprawę wyżej i tam zadecydują co konkretniej z tobą zrobić. Masz jakąś porządną broń, czy trzeba Cię wyekwipować?
- Aha... Od dawna się tak dzieje? Wyprawa brzmi świetnie. Kiedy i gdzie ruszamy? Jestem dość przywiązany do swojego ostrza - chłopak wyciągnął złoty, półtorametrowy rapier, w którego rękojeści skrzył się kamień o hipnotyzująco czarnym kolorze. Broń wyglądała bardzo egzotycznie. - Przyzwyczaiłem się do niego i nie będę go zamieniał - powiedział skromnie.
Żołnierz, zanim cokolwiek powiedział, na dłużej zatrzymał wzrok na niezwykłej broni. Przemyślał coś na szybko spoglądając znów na szermierza. Badawczo utkwił wzrok w jego oczach.
- Nie wiele jeszcze mogę powiedzieć. Zgłoś się do koszar i tam czekaj na dalsze informacje. Bez obaw, nie sądzę byś musiał długo czekać. A teraz proszę wybaczyć - to mówiąc wyprostował się - muszę wracać do pozostałych obowiązków.
- Bardzo aktywnie tu ćwiczycie. To pewnie w związku z naszą wyprawą, co? - chłopak rzucił jakby od niechcenia, chcąc wyciągnąć jeszcze trochę informacji przed odejściem.
- Żołnierze zawsze muszą być gotowi do działania. Oczywiście również wiąże się to z wyprawą - odpowiedział wymijająco i zaraz został pochłonięty przez kolejne naglące sprawy.
- Oczywiście. - odpowiedział Yuji. Postanowił nie naciskać na dowódcę straży. "Po co marnować czas, żeby ciągnąć go za język, skoro pięć razy szybciej dowiem się wszystkiego w koszarach lub w karczmie?" - pomyślał, udając się w stronę koszar. "Podobno nie będę musiał długo czekać na wyprawę... Może faktycznie po prostu wezmę w niej udział, jeśli nie wyciągnę szybciej informacji wystarczających do rozwiązania zagadki".

Szermierz dotarłszy do budynku koszar nie był zatrzymywany. Informacje rozchodziły się jak widać szybko w tym mieście, a przynajmniej wśród wojska. Oczekiwano przybycia kogoś o jego rysopisie i wpuszczono go do środka. Na dużym placu zaraz za bramą wejściową, kilkudziesięciu rekrutów, a być może już pełnoprawnych wojskowych, wykonywało skomplikowane kata przy użyciu mieczy. Większość wykonywała wszystkie ruchy doskonale, bez omyłek ani wahania. Widać w nich było żołnierski dryl, jakiego dowódcy wymagają od podwładnych. I był to tylko kolejny element świadczący o wielkości tego miejsca. Wręcz o baśniowej, legendarnej atmosferze wielkości, sile i autorytetu jakim cieszył się tutejszy władca...

Uesugi Hikaru

Władca Echigo wreszcie mógł więc wypocząć. Zajął się wszelkimi naglącymi sprawami, pozałatwiał palące problemy. Teraz był jedynie on i wyborne trunki. Prawie...
Alvar wszedł do pokoju nie zważając należycie na to, że Hikaru odbywał swój wypoczynek. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, wyniesiony przez smoki wręczył mu jakiś raport.
- Zanim oddasz się piciu, lepiej to przeczytaj. Może Cie zainteresować. Tutaj, ten fragment.
Pergamin zawierał jeszcze świeżo napisany raport. Krótki, podpisany przez kapitana straży miejskiej. Raczej pisany był w pośpiechu. Było to zrozumiałe, obecnie wojskowi pracujący na ulicach mieli dużo pracy. Przynajmniej raport był zwięzły.
"[...] tego dnia przybył też ktoś podający się za szermierza. Interesował się sprawami treningu wojska i dopytywał się o porwania o których usłyszał na mieście. Oferował pomoc w tej sprawie, został więc odesłany do koszar by tam oczekiwać na dalsze polecenia. Zasugerowano mu zaciągnięcie się jako najemnik i przyłączenie się do ewentualnej wyprawy organizowanej przeciwko zgłoszonej obecności nieumarłych. - I tu raport zawierał najbardziej interesującą informację - Młody mężczyzna oprócz lutni, posiadał z całą pewnością artefaktyczną broń. Bogato zdobiony, złocisty miecz o egzotycznym wyglądzie z drogocennym kamieniem w rękojeści. Podejrzane jak na najemnika [...]"
 
__________________
"...i to również przeminie..."
Huang jest offline  
Stary 12-04-2011, 22:47   #5
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Uesugi powstrzymał prychnięcie. „Zasugerowano mu przyłączenie się do ewentualnej wyprawy organizowanej przeciwko zgłoszonej obecności nieumarłych.”, taaaak...? Idealna zbieżność czasu mogła znaczyć tyle, że Alvar zdążył rozpowiedzieć wszystko o swojej misji... Mogła – istniała również możliwość, że raportujący strażnik próbował samodzielnie i miast przydzielić najmitę do jakiejś roboty, zdecydował się poinstruować władzę. Cokolwiek to było, było zresztą mało ważne mało ważne: przynajmniej, jeśli nie wyciekły detale misji. A to miejsca mieć nie mogło - wprawdzie przyjacielowi zdarzało się mieć zbyt długi język, ale głupi nie był.

- Doskonale wiesz, że artefakty to i u wędrowców lodu się trafią. Ale skoro żeś uparty, to weź go do swojego oddziału. Później chcę raportu o nim. – rzekł i błyskawicznie odprawił dowódcę. W pokoju został tylko on i miska wybornego sake... I trzy godziny odpoczynku, nim znów zacznie pełnić swą rolę.
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 13-04-2011 o 02:09.
Velg jest offline  
Stary 20-04-2011, 23:41   #6
 
TheGuy2's Avatar
 
Reputacja: 1 TheGuy2 jest na bardzo dobrej drodzeTheGuy2 jest na bardzo dobrej drodzeTheGuy2 jest na bardzo dobrej drodzeTheGuy2 jest na bardzo dobrej drodzeTheGuy2 jest na bardzo dobrej drodzeTheGuy2 jest na bardzo dobrej drodzeTheGuy2 jest na bardzo dobrej drodzeTheGuy2 jest na bardzo dobrej drodzeTheGuy2 jest na bardzo dobrej drodzeTheGuy2 jest na bardzo dobrej drodzeTheGuy2 jest na bardzo dobrej drodze
Wszyscy rekruci w koszarach wydawali się być solidnie zdyscyplinowani, a Yuji po wstępnej analizie uznał, że dokładne ich wypytywanie przez przybysza z zewnątrz może wydać się podejrzane i doszedł do wniosku, że najrozsądniejszym rozwiązaniem będzie wizyta w karczmie. Po dopełnieniu formalności – czyli zameldowaniu w koszarach i dowiedzeniu się, gdzie będzie mógł się przespać, zagadnął napotkanych żołnierzy pytając o najlepszą karczmę w okolicy, opuścił koszary i udał się do karczmy „Pod Złotym Lwem”. Ludzie byli początkowo dość ostrożni, jednak po kilku chwilach Yuji zdobył ich zaufanie. Opowiadał im o potężnej batalii, rozgrywającej się w wąskim przesmyku, trwającej pięć dni bez przerwy. Opowiadał o wspaniałym przywódcy swojego oddziału z perspektywy wojownika, choć tak naprawdę to on sam dowodził tą walką – jednak kto by w to uwierzył? Dużo łatwiej było uwierzyć w piękną opowieść opowiadaną w pewnym sensie z perspektywy osoby trzeciej, niż w opowieść, w której głównym i najwspanialszym bohaterem jest ten, kto tę opowieść snuje.
- ...było ich ze dwadzieścia razy więcej, ale nie mogli tego dobrze wykorzystać na tym moście. Od nas zawsze walczył tylko jeden oddział, no i nasz dowódca, a dwa pozostałe oddziały odpoczywały. Nie widziałem, żeby nasz dowódca odpoczywał. Zawsze był w pierwszej linii gdy wracałem po odpoczynku, a gdy przybywał drugi oddział a ja szedłem odpocząć on zostawał i walczył dalej. W obozie też nigdy go nie widziałem, dopiero jak atak ustał i czekaliśmy na drugą falę, to przyszedł do nas... Mao Shaoqi, to było jego imię. - zmyślił chłopak.
Później Yuji opowiedział trochę o swojej podróży, a gdy jego kompani byli już trochę podchmieleni, zapytał ich o to, jak toczy się życie w tym miasteczku, chcąc przy okazji dowiedzieć się więcej o strasznych potworach porywających ludzi – bo miał nadzieję, że rozmowa szybko potoczy się w tym kierunku.
 
__________________
Sesje w których uczestniczę:
Sesja Exalted: Bezprawie i cień

Ostatnio edytowane przez TheGuy2 : 20-04-2011 o 23:49.
TheGuy2 jest offline  
Stary 27-04-2011, 00:29   #7
 
Huang's Avatar
 
Reputacja: 1 Huang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skał
- Oj panie... źle się dzieje we wsiach. - powiedział żywo jeden z bywalców tawerny - Źle się dzieje. Wojna się szykuje to i nie nad wszystkim zapanować można. No i to też pewno się wzięły martwiaki pobudziły i jeden za drugim wyłażą. Ludzi porywają. W mieście spokój jest, ale we wsiach...
- Tak tak! - zawtórował mu grubawy facet o kudłatej, niegolonej od dawna twarzy - Aż strach nocą z chałupy wychodzić. A po lesie się przejść do już w ogóle. A głosy to czasem takie słychać że i z domu by się chciało uciekać. JA wam mówię ludzie, w górskich jaskiniach za lasem to cosik się zalęgło i to takiego, że nie prędko się da wykurzyć. Czuję to w kościach.
- Nie chrzań bzdur! Nie w jaskiniach za lasem to jest tylko właśnie w pieczarę przy rzece się kryje. Rybacy nie chcą ryb tam już łowić bo mówią że im się markotno robi juz jak się zbliżają. Kilku rybaków właśnie coś użarło.
- A ja słyszałem, że potwory wyłażą ot tak z pod ziemi zwyczajnie. Pojawiają się upiory i duchy. I ludzi co po nocy do domu wracają. Błądzą ich i na śmierć złą prowadzą.
Z poruszonego tematu wywiązała się większa dyskusja. Bardzo ożywiona. Ktoś komuś zarzucił kłamstwo, prawie doszło do bijatyki. Na szczęście karczmarka uciszyła towarzystwo, wrzeszcząc by się uspokoili i podając długo już oczekiwane piwo. To co mogło zastanowić to fakt, że ludzie z niższych sfer zjawiali się w tak dobrej karczmie. Szybko znalazło się wyjaśnienie. Niektórzy chcieli się jeszcze zaciągnąć do wojska. Inni zwyczajnie bali się zostać we wsi. Gdzieś nocować trzeba było a gorsze karczmy były przepełnione, toteż niektórzy decydowali się by przepłacić, ale przynajmniej spać spokojnie.
Wycieczka do Karczmy była owocna nie tylko ze względu na informacje o atakach nieumarłych. Yuji dowiedział się też wiele ogólnodostępnych informacji o zbliżającej się wojnie i sytuacji w Echigo. Ludzie na myśl o wojnie reagowali nad wyraz dobrze. Ufali swemu władcy i byli pewni zwycięstwa. Ciężko było spotkać prosty lud tak szczerze wspierający i oddany swojemu władcy. Nawet jeśli działo się coś co nie szło po myśli ludu, każdy z osobna był w stanie znaleźć jakieś usprawiedliwienie takiego stanu rzeczy.
Słuchając karczemnych rozmów, czas upływał Yujiemu nad wyraz szybko. Słońce powoli kończyło swoją wędrówkę po nieboskłonie i zachodziło za horyzontem przebarwiając się na cieplejsze barwy pomarańczu.
Czarnowłosa karczmarka zapaliła świece i lampy w karczmie by Ci, którzy jeszcze nie śpią, widzieli cokolwiek w zapadającym powoli półmroku.
Goście pijąc i bawiąc się by zapomnieć o problemach... pospali się w końcu. Również właściciel karczmy korzystając ze spokojnego wieczora zdrzemnął się na krześle za szynkiem.
Karczmarka natomiast wykazywała ciekawość względem przybyłego wojownika. Dopełniwszy obowiązków usiadła przed Yujim przy stole i postawiła dwa kufelki piwa. Dla niego i dla siebie.
- No... wojowniku... - powiedziała rozsiadając się wygodnie w ławie. Zmęczona dniem pracy poluzowała nieco wiązania swojej sukni poszerzając dekolt. - Można sie przysiąść? Słyszałam że interesują Cię te ostatnie historie z nieumarłymi. Co cię tak do tego ciągnie, co...? Szukasz dobrej pracy..? A może historii do wyśpiewania? - zapytała z uśmiechem spoglądając na lutnię.
- Powiem Ci, że chyba się spóźniłeś. Wojsko pewnie zaraz się tym zajmie. Oni zawsze się wszystkim szybko zajmują. Choć... nie miałabym nic przeciwko gdyby jakiś silny mężczyzna odprowadził mnie dziś po pracy do domu... - dodała z figlarnym uśmiechem



Tymczasem w pałacu Alvar miał niesamowite ilości roboty. Nie lubił babrać się w raportach. Niektóre, które były zwykłym zawracaniem głowy płonęły w jego dłoniach i opadały na biurko już jako popiół. Inne z niezwykłą sprawnością i pośpiechem pakował, segregował i układał. Nienawidził tego. Chciał mieć to wszystko za sobą. Czas, który Hikaru miał przeznaczyć na odpoczynek dobiegał końca. Trzeba mu było podać kolejne papiery. W czasie takiej zawieruchy dokumentów zawsze było najwięcej. Co gorsza, większość sie powtarzała albo była niespójna z innymi. Drobne błędy urzędników nawarstwiały się i powodowały duże odchyły od normy. I na czyją głowę to na koniec spadało?
No dobra. Nie tylko na głowę Alvara. Miał podwładnych, którzy zdejmowali z niego część pracy. I nie wszystko trafiało się jemu. Ale jednak.
Do Uesugiego wszedł po cichu i zostawił plik dokumentów. Musiał zając się jeszcze innymi ważnymi sprawami. Już miał wyjść... gdy coś jednak przykuło jego uwagę. Okno z gabinetu miało widok na wschód. By można było spoglądać na wschodzące słońce. Teraz, gdy dzień chylił się nieubłaganie ku zachodowi, ta strona budynku była mocno ocieniona. I w tym właśnie cieniu...z a oknem... dość wysoko nad ziemią... Alvar przyuważył parę czerwonych oczu. Mignęły mu przez ułamek sekundy, ale to wystarczyło. Prędko podbiegł do okna. Już w drodze podmuch ciepłego powietrza otworzył okiennice. Po chwili z okna wystrzelił słup ognia mający spopielić intruza.
Alvar nie mógł być pewien czy to się udało... stwór którego dojrzał, zniknął.
- Hmpf... - prychnął niezadowolony. Teraz musiał postawić na nogi całą ochronę i szukać śladów tego... czegoś.


Sun Wukong

Północ była zdecydowanie jednym z najcięższych i najbardziej niegościnnych stron Stworzenia jakie przyszło odwiedzić niestrudzonemu wędrowcowi, podróżującemu na obrzeżach prowincji Echigo. Idąc w górę rzeki miał nadzieję dotrzeć w końcu do ludzkich osiedli. Nie wiedział jak daleko jest miasto, jednak wypytując podróżnych zorientował się w sytuacji w tych stronach. Wiedział przynajmniej, ze miasto istnieje i wędruje w dobrym kierunku.
Wiedziałby i to może bez dopytywania sie podróżnych. Im bardziej posuwał się na przód, tym więcej zauważał pozostałości starych cywilizacji. Pozostałości twierdz murszejących gdzieś na szczytach wzniesień, obalonych i zsuniętych ze stoków całych ścian lub kolumn. Poznawał ornamenty. Poznawał architekturę. Drzemiące gdzieś w głębi jego duszy głosy odzywały się, pamiętając i wspominając tkliwie przebrzmiałe już echa wspaniałej przeszłości.
Jego serce napełniało się nadzieją. Ponoć Echigo posiadało wspaniałego władcę, dbającego o lud i prowadzącego armie ku zwycięstwu nad okolicznymi ziemiami. Do dodatku... - w co nie chciało mu się wierzyć - władca ten obnosił się dość odważnie ze swoimi planami oraz powinowactwem do Niezwyciężonego Słońca. Czyżby jego wędrówka prowadziła go do odpowiedniego dla niego miejsca?
Wchodząc w kolejną dolinę, zauważył, że klimat zelżał. Zrobiło się nieco cieplej a powietrze, do tej pory ostre, przyjemniej wlewało się w płuca. Czyste górskie powietrze niosące zapach lasu, strumieni i burz, które między szczytami zdarzały się nader często. Zniknęły też wszędobylskie płaty śniegu, odsłaniając niską górską roślinność bogatą w kolorowe porosty, krzewinki, mchy i kwiaty.
Zdawało się, ze wychodząc z tak niegościnnej krainy zaszedł do wewnętrznej enklawy, do rajskiej ziemi. Zauważał coraz więcej zabudowań. Płyny wodne postawione na strumieniach, niewielkie pola uprawne na górskich tarasach... wyglądało na to, ze wsie prosperują dobrze i w spokoju, choć ludzie patrzyli na niego nieco nieufnie.
Kolejny widok po wyjściu zza skalnych uskoków przekroczył jednak jego oczekiwania. Miasto pnące sie majestatycznie po wzniesieniach, okolone potężnymi górami, robiło wrażenie. Światła i gwar jakie unosiły się stamtąd w wieczornym powietrzy na tle zachodzącego słońca dodawały otuchy podróżnikowi i obiecywały wypoczynek, ciekawe żywotne miejsce i brak nudy.
Sun Wukong nabierał pewności, że zasłyszane plotki okazują się być prawdziwe.
Prawdziwego szoku doznał jednak gdy wszedł do miasta i skierował się do pierwszej lepszej karczmy. Przed wejściem, przy stołach bawili się i pili jacyś ludzie. Poznawał te głosy. Czy to możliwe? Czy to na prawdę...?
Podszedł by przyjrzeć się bliżej... Ten głos... te płomienne włosy i wojownicza postawa przy wykłócaniu się z karczmarzem. I ta radość wymieszana z bezgranicznym zdziwieniem w pięknych oczach gdy zauważyła nadchodzącego wojownika.
- Sun! To na prawdę Ty?! Nie wierzę! - wykrzyknęła Flamia, ruchem ręki nakazując swej najemniczej kompanii powstac i przywitać się z dawno nie widzianym kompanem.
- Też zamierzasz nająć się do wojny z Shanarinarą?
 
__________________
"...i to również przeminie..."

Ostatnio edytowane przez Huang : 30-04-2011 o 17:02. Powód: Dołącza nowy gracz
Huang jest offline  
Stary 30-04-2011, 20:09   #8
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Alvarowi jedno trzeba było przyznać – był szalenie metodyczny w swoim fachu. Przeszukiwanie skrzydła pałacu prędko przerodziło się w ogólne i systematyczne przeczesywanie całej pagody. Wreszcie, hałas dotarł i do uszu władcy Echigo...

***

- Mówisz, że widziałeś jakieś oczy? Czerwone, jak w: przekrwione? – z lodowatą uprzejmością dopytywał się Hikaru.
- Przecież już mówiłem...! – wybuchnął wreszcie Smok, ale prędko został zgaszony przez spojrzenie swego suzerena.
- Doskonale. Wyruszasz natychmiast! Masz zająć pozycję na zboczach góry – tak, żebyś miał dobrą pozycję do ataku na miejsce, z których byś atakował miejsca, gdzie cię wysłałem. – zarządził Uesugi, po czym dodał – Idź ku chwale Echigo! – Gest ręki pokazywał, że dowódca straży nie ma już marnotrawić czasu...

Kiedy Alvar odszedł, wyniesiony zwrócił się do doradców ze swego dworu...

- Słyszeliście – lord Alvar odjechał, jak wcześniej przykazano, albowiem wasz daimyo nie wierzy w babskie gadanie o czerwonookich intruzach. – Transformacja, jaka się dokonała, była zaskakująca. Na początku, głos Zenita był przyciszony, a potem... nie stał się ani trochę głośniejszy – a mimo to, przenikliwy szept władcy zaczął przytłaczać wszystkich w sali; jednocześnie, cienie w stały się nienaturalne: jakby Uesugi był głównym źródłem oświetlenia w całym pomieszczeniu – To wszystko – bowiem lord Hikaru udał się do swej sali, aby odprawić rytuał ku czci Pięciu Smoków: i nie życzy sobie, aby mu przeszkadzano! – dodał i wyszedł, nim którykolwiek z doradców zdążył się podnieść po pokazie lordowskiej mocy...

***

Nienawidził tego robić – każde użycie mocy dającej mu rząd dusz traktował jako osobistą porażkę. Jako zdradę jego ideałów: słuszne sprawy winny przecież bronić się i rosnąć same, bez potrzeby siłowego narzucania ich cudzym duszom.

Teoria była piękna: niszczenie umysłów innych było swoistą tyranią, a sprawiedliwy mędrzec winien pełnić rolę przewodnika. We wszystkim. Tylko, że... to była jego kraina! A i sprawa nie była jakaś wielka, no...

Zresztą, było już zbyt późno, aby się wycofać – więc zaczął okładać ściany i okna pomniejszą taumaturgiczną barierą przeciwko istotom nieczystym. Coś o większej potędze powinno przebić się bez trudu – ale na zaburzenie mu widzenia winno to wystarczyć.

Następnie, zaczął się rozglądać po pokoju... Wreszcie, krytycznym okiem zlustrował drewniany stojak na ozdobną zbroję. Ocena wypadła pomyślnie - więc ściągnął z niego pancerz, połamał go, nałożył na niego swe ceremonialne szaty... i ustawił połamane drewno w modlitewnym pokłonie przed ołtarzem.

Westchnął, oceniając swoje dzieło. Z bliska ani trochę nie dało się uznać tego za Uesugiego Hikaru – ale pośpiesznie wskakując zza okna... Kto wie? W każdym razie, powinno przyjąć pierwszy cios. Sam władca ustawił się na miejscu zbroi – pogrążając się w idealnej medytacji i wyciszając się, aby lepiej imitować całkowity bezruch...

Miał tylko nadzieję, że jego rachuby będą słuszne... że szpiedzy nie wrócili, kiedy jeszcze trwało przeczesywanie... że dowódca wroga liczył na ważne informacje od swych agentów – a nie wysyłał ich jeno po to, żeby wywrzeć na niego presję psychiczną... że kimkolwiek jest szpieg, to (jeśli jest dostatecznie niebezpieczny) skusi się na odebranie Uesugiemu życia...

Sprowadzało się to do jednego: że wrogowie cierpią na dwie przypadłości, jakie w nich wyczuwał. Zuchwałości i pośpiechu.
 
Velg jest offline  
Stary 14-05-2011, 11:00   #9
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
"Północ. Los najwyraźniej bywa niezwykle złośliwy.
Nie lubię uciekać chyłkiem, ale gdyby córeczka tatusia przekazała mu jak została potraktowana, była by kolejna draka. Brakuje jeszcze, żeby siksa popuściła wodze wyobraźni i już klęska gotowa. W najbliższym czasie lepiej będzie omijać królestwa Harborhead, a szczególnie jego stolicę. Dostałem to co chciałem i nie ma co tam wracać.
Łzy szczęścia króla na widok swojej jedynej córki, całej i zdrowej. To jest najlepsza nagroda jaką można otrzymać. Muszę jednak dbać o reputację no i osiągnąć cel. Zazdroszczę zwykłym ludziom. Cieszą się każdym dniem i sobą nawzajem. Zawsze mają do kogo wracać i jest ktoś kto na nich czeka. Mi pozostaje tylko podróż i cel na horyzoncie. Zbliżyłem się do niego o kolejny krok, chociaż wiele razy okazywało się że po prostu gonię za własnym ogonem. Cóż, w każdym razie pozostaje mi już tylko iść.
Gdyby jeszcze było dla kogo…"


Szedł. Czasami jechał. Płynąć, czy broń boże latać nie miał okazji. Wędrówka z jednego krańca Stworzenia na drugi nie jest przyjemna, tylko długa i nudna. Ciągle tylko marsz, kolejne miasta i wsie, przydrożne karczmy pełne różnego rodzaju zbójów oraz męt społecznych. Nie można powiedzieć, by Sun narzekał na taki styl życia. Podróżował tak już od kilkunastu miesięcy, ciągle w drodze. Rzadko zatrzymywał się gdzieś na dłużej niż kilka tygodni. Taszcząc swój dobytek na plecach i mając jasno obrany punkt podróży, szedł. Inny padłby po pierwszym dniu tak forsownego marszu, ale on nie był zwyczajny. Jakiś zdolny bard po kilku mocniejszych mógłby z tej wędrówki uczynić iście epicką podróż przeciwko złu. Wystarczyło by ją tylko podrasować dodając jakiś złowrogi i magiczny przedmiot np. pierścień i rzucając na jego drodze mnóstwo stworów, coraz to paskudniejszych. Nie było jednak żadnego artefaktu. Tylko mapa i zagadka którą skrywała. Tego naprawdę nienawidził. Nie żeby miał z łamigłówkami jakieś kłopoty, ale były one zwykle czasochłonne i wieloznaczne. Kolejne ślepe uliczki zaczynały go powoli irytować. Dlatego wyruszył właśnie na północ. Części symboli nie mógł odszyfrować, ale czuł że mają one związek z północnymi królestwami. Dodatkowym motorem było to, że w odczytanej części było wiele odnośników do tamtych terenów. Wciągając coraz to zimniejsze powietrze, wędrował więc przed siebie rozmyślając nad kolejnymi krokami.

Z każdym krokiem temperatura powietrza spadała coraz bardziej, a teren robił się coraz bardziej stromy. Także budownictwo zmieniało swoją naturę. Pojawiało się coraz więcej solidnych budynków z ocieplanymi słomą i trawą dachami oraz wyłożonymi skórami ścianami. Architektura ruin wskazywała, że nie zawsze zimy były srogie, a w dolinach kwitło życie. Niektóre kompleksy były w większości zachowane. One to stanowiły najczęstsze miejsce noclegów. Gdy słońce skrywało się za widnokręgiem, uniemożliwiając dalszą wędrówkę, Sun studiował pomieszczenia szukając znajomych symboli. Porównywał je z mapą ale nie znajdował żadnych wskazówek. Odkrył jednak coś co wyglądało na spichlerz oraz fragmenty jakiegoś mechanizmu, płat kołowrotka wodnego. Najwidoczniej ileś lat temu doliny te były przecięte znacznie większymi rzekami.
Mijani wieśniacy oraz podróżni przyglądali mu się podejrzliwie, niemalże ze strachem. Z pewnością miejscowa ludność nie przywykła do zbyt częstych odwiedzin, ale to nie był powód by ukrywać dzieci i kobiety przed samotnym mężczyzną. Powodem takiego zachowania był raczej wygląd Wukonga. Pomimo mrozów i śniegu, wędrował on w podróżnym płaszczu, wełnianej czapce i spodniach. Torsu chroniła jedynie cienka tunika. Mimo tego, wędrowiec zadawał się w ogóle nie odczuwać mrozu. Jedynie zmarznięte i zesztywniałe palce, trzymane pod pachami oraz czerwony od zimna nos wskazywały, że jego ciało w ogóle reagowało na ekstremalne warunki. Przypominać mógł wędrującego demona, odpornego na niskie temperatury. Prawda była jednak znacznie bardziej przyziemna.
Od kilku dni wędrował wzdłuż rzeki. Wspinał się na wzgórza i przemierzał doliny idąc wzdłuż jej koryta. Wyżłobione przez setki lat, było najłatwiejszą drogą przez góry. Przynajmniej dla podróżnika nie znającego oficjalnych dróg. Szczególnie jedna z dolin urzekła go swoim widokiem. Klimat w niej wyraźnie odróżniał się od pozostałych w rejonie. Wystarczy wspomnieć, że nie było tam ani grama śniegu, a jedynie zielona, pachnąca trawa. Karłowata roślinność na skałach może nie była zbyt piękna, ale stanowiła miłe urozmaicenie od nagich szczytów górskich. Sun włożył dłonie do zimnego strumienia, czując jak powraca czucie w palcach. Schłodził jeszcze tylko, mimo wszystko, mokrą od potu twarz w orzeźwiającej wodzie i spojrzał na roztaczający się przed nim widok. Czuł jak poranna senność odchodzi. Ruszył przed siebie.

"Więc to jest prowincja tego wspaniałego władcy. Jeżeli plotki o nim są chociaż w połowie tak prawdziwe jak się mówi, to będzie pierwszy wartościowy władca jakiego spotkałem. Zastanawiająca jest zwłaszcza jego otwartość wobec kultu Niezwyciężonego Słońca. Chętnie zamieniłbym z nim kilka słów. Może to pozwoliło by mi uzyskać dostęp do pałacowej biblioteki. Zakradanie się do niej po kryjomu było by nietaktowne i nie dało by takich samych efektów, jak zwiedzanie w blasku dnia. Poza tym jakiś wewnętrzny głos podpowiada mi, że muszę się z nim spotkać. Przez ostatni rok, nauczyłem się go słuchać.
Jestem już tak blisko. Opuszkami palców niemalże czuje zarys ostatnich wskazówek. Byle by tylko plotki okazały się prawdziwe…"


Schodzenie w dolinę było najprzyjemniejszą rzeczą, jakiej doświadczył w ciągu ostatnich trzech tygodni. Postanowił zdjąć grube buty i wędrował po trawie boso. Poranna rosa mile łaskotała go w stopy, a delikatne źdźbła trawy amortyzowały jego kroki. Miał wrażenie jakby kroczył po puszystym dywanie. Przypominały mu się jego młode lata spędzone na właśnie takich polanach z masą rówieśników. Miał ochotę krzyczeć, biegać i śmiać się. Musiał jednak oszczędzać siły. Nie wiadomo jak daleko znajdowało się miasto. Dodatkowo wzbudzał by dodatkowe podejrzenia wśród wieśniaków. Grup chat było zresztą coraz więcej. Ich mieszkańcy nie byli już tak podejrzliwi jak ich pobratymcy z gór, ale także przyglądali się mu uważnie, kopcąc fajkę czy przerywając na chwilę pracę na roli. Znajdowały się w nich też małe patrole wojskowe, zwiadowcy czy awangarda, ale dowodzący nimi oficerowie nie sprawiali kłopotów. Fakt ten zastanowił Wukonga. Z pewnością wioski nie należały do punktów strategicznych tej krainy. Może jedna czy dwie, ale z pewnością nie wszystkie. Istniały tylko dwa logiczne wyjaśnienia. Albo władca tak troszczy się o swój lud, że porozdzielał swoje wojsko dla każdej nawet najmniejszej osady albo szykowano się na wojnę. Miny chłopów wyrażały też coś jeszcze. Był to strach połączony ze stratą. Widać było, że coś ich trapi ale nie należało to do rzeczy normalnych, można by rzec, ludzkich.
Brukowany trakt, jakim teraz podążał rozbudził jego ciekawość, co do wyglądu miasta Echigo. Nic jednak nie mogło go przygotować do widoku, który wyłonił się zza skalnego ustępu. Miasto tak zżyte z otaczającymi je górami, że wyglądało jakby wyrosło prosto z nich. Budynki idealnie dopasowywały się do skał, koegzystując z nimi. Widok olbrzymiego, zbudowanego piętrowo miasta, mieniącego się wielokolorowymi barwami i tętniącego życiem zapierał dech w piersiach. Na samym jego szczycie znajdował się wspaniały pałac widoczny mimo wysokich murów. Idealna siedziba dla wybitnego władcy, teraz Sun nie miał już żadnych wątpliwości. Uchylił czoła przed wejściem, nie przejmując się mijającym go tłumem. Założył buty, mimo że były za ciepłe na ten klimat i wkroczył do miasta. Z szeroko otwartymi oczami podziwiał kunszt budowniczych. Idealnie synchronizowane ze środowiskiem budynki, z bogatymi ornamentami naściennymi oraz różnymi motywami kwiatowymi. Tak zajął się budynkami, że właściwie nie dostrzegał mijających go ludzi. Beznamiętnie minął mały oddział, niemal nie wpadając na jego dowódcę. Prawdopodobnie to wtedy zwrócił na siebie uwagę wojskowych. Może zauważyli, że pod płaszczem znajdował się miecz spahisi, chociaż nie był specjalnie ukryty. Dopiero kiedy ochłonął z wrażenia, zorientował się że jest śledzony. Starając się unikać kłopotów, skierował się do dzielnicy kupieckiej, w największy tłum. Laska, którą podpierał się w trakcie drogi, była doskonale widoczna nad głowami przechodniów. Oficer patrolowy kazał zając swoim ludziom strategiczne pozycje, by wędrowiec nie umknął żadną ciemną uliczką. Sam obserwował uważnie wystający czerwony punkt, starając się przewidzieć w jakim uda się kierunku. Ten jednak, nagle zniknął. Żołnierze ze wszystkich stron zaczęli momentalnie przedzierać w stronę miejsca gdzie był ostatnio. Zanim tam dotarli, rozpychając zdenerwowany tłum, podróżnik rozpłynął się jak kamfora.

Ciekawy początek” – pomyślał, kierując się do obskurnej karczmy, jeżeli cokolwiek znajdującego się w tym wspaniałym mieście zasługiwało na taki przydomek. Zajazd wyglądał po prostu gorzej od pozostałych jakie widział wędrowiec. Takie miejsca są najlepsze jeżeli chce się tanio zdobyć informacje, jedzenie i jakieś posłanie. W środku panowała huczna zabawa, ale na rozstawionych na świeżym powietrzu stołach jeszcze większa. Szczególnie wyróżniała się jedna grupa, znajdująca się tuż przy wejściu i ciągle zagadująca do mijających ich kelnerek. Gdy młoda dziewczyna, nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat, przyniosła im ich zamówienie, jeden z siedzących, wyraźnie już podchmielony, klepną ją w tyłek. Reszta grupy, wśród której znajdowały się także kobiety, ryknęła śmiechem, kiedy niewinna dziewczyna trzasnęła go w policzek tak mocno, że ten spadł z krzesła.Kolejny mężczyzna wskoczył na stół i zaczął opowiadać jakąś zabawną historię. Sun skądś kojarzył barwę jego głosu. Poszczególne elementy powoli układały się w całość. Zboczeniec z czerwonym śladem na policzku. Olbrzymi siłacz siedzący w głębi, rzucając cień dookoła. Cicha i obserwująca wszystko dziewczyna o fioletowych włosach i ognistoruda kita jej towarzyszki. Chłopak nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jakie były na to szanse? Ruszył w ich kierunku i niemal w tym samym momencie został zauważony przez Flamię, która omal nie zakrztusiła się swoim piwem. Powstała momentalnie, jakby chciała się na niego rzucić. Zatrzymała się w połowie kroku. Na jej twarzy malowała się mieszanina radości, zdziwienia i zakłopotania:
- Sun! – cała drużyna uspokoiła się momentalnie, jakby to słowo było jakimś zaklęciem. Odwrócili za wzrokiem przywódczyni na stojącego opodal mężczyznę. - To naprawdę Ty!? Nie wierzę!
On także nie wierzył. Była tam cała siódemka. Cicha Dantibia, cwany Kokatsun, potężny Trench i inni. Sun poczuł się jakby trafił w rodzinne strony. Przywitano go jak przyjaciela. Ściskał nadgarstki z każdym z nim. Kilka razy został poklepany po plecach. Właściwie to tylko Trench ograniczył się do uściśnięcia ręki. Nie darzył on Wukonga tak wielką sympatią jak pozostali, a to dlatego że był niezwykle dumnym mężczyzną, szczycącym się swoją siłą. Jak do tej pory Sun był chyba jedyną osobą, która go pokonała w tej dziedzinie. Patrzył teraz spode łba, jak się do nich przysiada, ale nie wyraził swojego niezadowolenia. Zrobili mu miejsce między sobą, tuż obok Flamii, która wpatrywała się w niego niczym obrazek. Twarz miała zarumienioną, nie wiadomo czy z jego powodu czy z ilości wypitego tego wieczora trunku. Postawiono mu piwo. Zmęczony całym dniem wędrówki przez dolinę, wypił wszystko za jednym haustem. Wszyscy czekali na jakieś jego informacje, jak znalazł się tak daleko na północy, jaki był cel jego podróży i co wydarzyło się od ich ostatniego spotkania? Wszystkie te wątpliwości musiały poczekać, bo Flamia zapytała najpierw o coś innego.
- Też zamierzasz nająć się do wojny z Shanarinarą?
Powoli odstawił kufel na stół. Więc przeczucie go nie zawodziło. Szykowało się coś dużego.
- Nie, to nie jest cel mojego przybycia – odparł powoli. – Zdobyłem wskazówki, które mam nadzieje pozwolą znaleźć mi to o czym opowiadałem wam, kiedy się rozstawaliśmy. Jednak by je odczytać potrzebuję tutejszej biblioteki.
- No nie, ty nadal poszukujesz tych śmieci? – wtrącił Shizun, lekkoduch, żyjący z godziny na godzinę i nie martwiący się czy następnego dnia będzie miał co do garnka włożyć czy nie. Mistrz sztyletów.
- Może i śmieci – odciął się Sun. – Ale sporo warte. Opowiedz mi co wiesz o tej wojnie. Potrzebne mi będą pieniądze i dostęp do ważniejszych osobistości. Możliwe, że ta wojna jest mi bardzo na rękę.
Flamia, do której skierowane było to pytanie, przekręciła się na krześle, dumna i zadowolona że to właśnie ją o to zapytał.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 28-05-2011, 23:29   #10
 
Huang's Avatar
 
Reputacja: 1 Huang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skał
- A jakże! Mogę! - odparła żywo chwytając za kufelek pieniącego się piwa. Upiła kilka łyków i odstawiła na blat z hukiem. - Przybyliśmy tu całkiem niedawno więc nie znamy wszystkiego od podszewki. Ale coś niecoś usłyszeliśmy. Widzisz... całkiem niedawno władzę tutaj objął niejaki Uesugi Hikaru. No i... z tego co wiemy jest tym no...
- Anatemą. - wtrącił Trench patrząc gdzieś nieco tępym wzrokiem. Chyba zdążył się już trochę podchmielić
- Nie! To znaczy tak ale nie o to chodzi... no podobno jest jednym z wybrańców Słońca... - podjęła rudowłosa piękność spoglądając karcąco na wielkoluda. - I chyba to całkiem prawdopodobne... no spójrz tylko na to miasto. Nie spodziewałam się zastać tu takich standardów podróżując przez góry. No ale do rzeczy. Wziął skubany i objął władze, z tego co wiem zabijając swojego brata ze smoczej krwi czy jakoś tak. Narobił w okolicach sporo zamieszania. Reformy w prawie świeckim i religijnym... w sumie tu się to chyba ostro przeplata. I właśnie ta religia. Ja tam akurat nie wiem, nie interesują mnie takie sprawy. Ale stworzył nagle w sumie własną i teraz stara się rozciągnąć tę wiarę na okolicę.
- Ja tam słyszałem, że zależy mu jeszcze na kopalni Shanarinary. Wydobywają stamtąd jakiś fajny metal. - wtrącił Shizun z wzrokiem tkwiącym na tyłku kelnereczki.
- A też możliwe. Ale fakt jest taki, że Shanarinara nie ma większych szans z tutejszymi wojskami. Mają tu na prawdę dobre oddziały. No i nas! Teraz nie mogą już przegrać - dodała ze szczerym, pełnym pewności siebie uśmiechem - Zaciągnęliśmy się jako najemnicy. Przyjmują tu takich i w sumie dają niezły zarobek.
- No i ciekawe osobistości można tu poznać! - zawołał nagle przez śmiech Kokatsun - Widziałem jak się gapiłaś na tego całego Alvara jak wyszedł z pałacu!
Zamilkł jednak szybko gdy zaciśnięta pięść Flamii spadła mu na ciemię. Rozmasowywał teraz bojące miejsce. Uśmieszek nie znikał jednak wciąż z jego twarzy.


Tymczasem na ulicach Echigo

Yuji szedł więc ciemną uliczką z piękną kelnerką trzymającą go pod ramię. Idąc powolutku, przytulała się doń nieznacznie. Dość wyraźnie i ostentacyjnie obmacywała jego ramiona i patrzyła w jego wcale urodziwą twarz. O czym myślał w ten czas Yuji? Czyżby zapowiadała się przyjemna noc? A może zamierzał odmówić kobiecie i oprzeć się jej wdziękom? Tego nie dane już nam sie dowiedzieć. Z jednego z zaułków dobiegł ich bowiem dziwaczny hałas. Osobliwe mlaskanie i pomruki... prawie zwierzęce... dzika żarłoczność. Normalnie każdy wziąłby to za jakiegoś wygłodniałego psa, który odnajdując po kilku dniach poszukiwań jakieś resztki, zaczął je łapczywie pożerać. Ale psy nie śmieją się obrzydliwym głosem... zwykły pies nie wywołałby takich dreszczy u kobiety którą Yuji prowadził. A tym bardziej nie wlewałby dziwnego niepokoju w serce samego szermierza.
- Co to za dźwięk? - zapytała lękliwie spoglądając w ciemny zaułek między domostwami.
- Zaraz się dowiemy... trzymaj się blisko mnie... - powiedział i podszedł do zaułka. Nie mógł mieć pewności czy niebezpieczeństwo nie będzie zagrażać kelnerce z jakiegoś innego kierunku. Wolał więc mieć ją blisko. Wkraczając w ciemność położył dłoń na rękojeści swojego miecza. Wtedy czerwone ślepia w ciemności gwałtownie nań spojrzały. Wpatrywały się tak kilka chwil i... rzuciły się w jego stronę. Szybki cios rozpołowił stwora, który wijąc się w kawałkach oddawał życie. Teraz gdy był blisko... nie ulegało wątpliwości. Ghoul jak się patrzy. W dodatku... pożywiał się trupem jakiegoś mężczyzny. Jego wpół wyjedzone wnętrzności walały się dookoła. Twarz obdarta ze skóry i wyłupione oczy stwarzały makabryczny widok. Kelnerka cofnęła sie gwałtownie nie chcąc dłużej patrzeć. Gdy jednak wyszła... rozległ się krzyk. Na ulice wypełzło więcej nieumarłych stworów. Skąd się wzięły w środku miasta Echigo? W mieście pod rządami słonecznego wybrańca? Było ich całe mrowie.



Rozmowy w karczmie przerwał przeraźliwy wrzask kobiety. Gdzieś niedaleko. Najwyżej dwie ulice dalej.
- Coś się dzieje... - stwierdziła cicho Dantibia przerywając nasłuchującą w napięciu ciszę. Shizun wstał i wyszedł na ulicę. Tak jak wielu ludzi chcących zobaczyć co się właściwie stało. Bo krzyk nie ustawał. A po chwili doszedł do nich odgłos walki. Gdy wybiegli... ich uwagę zwrócił błysk. Purpurowa, świetlista poświata rozłożyła się nad ulicą a gdzieś w oddali pojawił się sporawych rodzajów upiór. Był wysoki na ponad trzy metry. Postury zwykłego człowieka, jednak jego szata spływała w dół rozkładając się szeroko przy powierzchni ziemi i to jakoby ona utrzymywała go tak w górze. Wkrótce upiór zaczął wyć a z ciemności jęły wyłazić Ghoule i żarłoczne duchy. Syknęły wyciągane z pochew miecze. Flamia i jej towarzysze byli gotowi do walki.



Tymczasem w pałacu
Zapadł już zmrok i wszystko pogrążyło się w całkiem przyjemnej ciemności wieczora. Cykady odzywały się raźno w ogrodach za oknem mieszając swoją grę z dźwiękiem szemrzącego wodospadu i jednostajnym odgłosem stukawki. Było spokojnie...
Komnata Hikaru była daleka od gwaru miejskich uliczek by nikt ani nic nie mogło zakłócić genialnych myśli władcy. Nie mógł więc usłyszeć jaki raban rozgrywał się właśnie w mieście. Jednak mimo to... nie mógł narzekać na brak wrażeń. W jednym momencie przez okno z trzaskiem wpadło coś czarnego i runęło na kukłę modlącego się władcy. Trzasnęło łamiąc drewno na kawałki i odbiło się znów w stronę okna. Przyczepiło się do ściany nad okiennicą. Zabójca ubrany na czarno i noszący płócienną maskę rozglądał się mrużąc lekko oczy. Nie było w nich wbrew oczekiwaniom odcienia czerwieni. Były zupełnie ludzkie. Tyle że jakby odlane ze stali. Nie wyrażające uczuć. A w każdym razie wyrażające jedno. Skupienie na celu, który właśnie odnalazł. Spojrzenia władcy Echigo i wrogiego agenta, spotkały się.
 
__________________
"...i to również przeminie..."

Ostatnio edytowane przez Huang : 28-05-2011 o 23:35.
Huang jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172