Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-05-2011, 13:09   #1
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
[Storytelling] Zimowi Wojownicy - Saga Drenajów

ZIMOWI WOJOWNICY


Rozdział 1

ZNAKI





[MEDIA]http://www.youtube.com/v/3DmUgFA9mOg?fs=1&hl=pl_PL[/MEDIA]


Mężczyzna zwany Bizonem siedział w kącie gospody, oplótłszy wielkimi sękatymi paluchami puchar grzanego wina, a poznaczoną bliznami twarz skrywszy pod czarnym kapturem. Mimo kilku otwartych okien powietrze w sali jadalnej było zatęchłe i przesycone dymem olejowych kaganków, mieszającym się z odorem spoconych ciał, gotowanego jadła i skwaśniałego piwa.
Podniósłszy puchar, Bizon przytknął go do warg, upił łyk wina i przytrzymał je w ustach rozkoszując się jego cierpkim smakiem. Tego wieczora w „Zwinnej Łasicy" był komplet gości. Przy barze panował tłok, a w jadalni brakowało wolnych miejsc. Nikt jednak nie dosiadał się do pijącego Bizona. Zakapturzony mężczyzna nie lubił towarzystwa i w tej gospodzie mógł cieszyć się względnym spokojem.

Tuż przed północą wśród gości zaczął się jakiś spór. Szare oczy poznaczonego bliznami wojaka zwróciły się ku grupce hałaśliwych gości, przesunęły po ich twarzach. Było ich pięciu i kłócili się o rozlany trunek. Bizon dostrzegł, jak ich twarze nabiegają krwią, i wiedział, że mimo podniesionych głosów, żaden z nich nie ma ochoty do bitki. Przed walką bowiem krew odpływa z twarzy, pozostawiając ją bladą i upiorną. Potem spojrzał na młodzieńca na skraju grupki. Ten był niebezpieczny! Twarz miał pobladłą, usta zaciśnięte, a prawą dłoń schowaną w fałdach szaty.
Bizon spojrzał na Wulperta, właściciela gospody. Krępy eks-strażnik stał za szynkwasem, obserwując robotników. Bizon uspokoił się. Wulpert dostrzegł niebezpieczeństwo i był na nie przygotowany.
Spór już dogasał, gdy blady młodzian powiedział coś do kompana i nagle poszły w ruch pięści. W blasku kaganka mignął nóż i ktoś krzyknął z bólu.
Wulpert, trzymając w dłoni krótką drewnianą pałkę, przeskoczył szynkwas i dopadł nożownika o pobladłej twarzy. Najpierw trzepnął go w przegub, zmuszając do wypuszczenia noża, a potem uderzył w skroń. Trafiony runął jak długi na posypaną trocinami podłogę.

– Koniec, mili goście ! – ryknął karczmarz. – Zamykamy!
– Och, jeszcze jedną kolejkę – poprosił któryś ze stałych bywalców.
– Jutro – warknął Wulpert. – No już, panowie. Uprzątnijcie ten bałagan.
Goście opróżnili swoje kufle i puchary. Kompani podnieśli nieprzytomnego nożownika i wynieśli go na ulicę. Jego ofiara miała głęboką ranę kłutą ramienia. Wulpert postawił rannemu podwójnego kielicha, zanim gość ruszył na poszukiwanie chirurga.
W końcu karczmarz zamknął drzwi, opuszczając sztabę. Personel zaczął zbierać kufle, puchary i talerze, ustawiać stoły i krzesła wywrócone w czasie krótkiej awantury. Wulpert wsunął pałkę do obszernej kieszeni skórzanego fartucha i podszedł do siedzącego Bizona.
– Kolejny cichy wieczór – mruknął, zajmując krzesło naprzeciw żołnierza. – Ogarcie! – zawołał na służącego – Przynieś mi dzban.
Chłopiec przelał zawartość butelki do glinianego dzbana, znalazł czysty puchar i zaniósł naczynia do stolika. Było to najprzedniejsze lentryjskie wino. Wulpert spojrzał na niego i mrugnął.
– Dobry z ciebie chłopak, Ogarcie.
Służący uśmiechnął się, rzucił nerwowe spojrzenie na Bizona i czmychnął. Wulpert westchnął i rozparł się na krześle.
- Co tam słychać w wielkim świecie ? – spytał kiedy pierwszy łyk wina zaspokoił jego pragnienie – Ponoć wyruszacie jutro na Cadię?
Bizon zerknął bystro w twarz karczmarza, ale nie dostrzegając w niej szyderstwa odpowiedział spokojnie:
- Ano… król Ezkaton zarządził wymarsz, a wasza jazda ma nas wesprzeć. Mam nadzieję na krótką i niezbyt krwawą wojnę.
- Dobre sobie, wesprzeć – mruknął Wulpert – na dobrą sprawę to Ventria poniesie cały ciężar podboju. Armia księcia Kebry to lwia część całego wojska, jakie Ezkaton wysyła do boju.
- Zapominasz się Wulpercie – Bizon wycedził słowa zaciskając palce na pucharze. Rysy jego twarzy wyostrzyły się. – Ventria należy teraz do Drenjów, tak więc i wasza jazda jest częścią armii króla Ezkatona. Za takie słowa można stracić głowę
Karczmarz tylko wzruszył ramionami uśmiechając się kwaśno.
- Dajmy spokój polityce, nigdy nie zgadzaliśmy się w tych kwestiach mój przyjacielu.
Chwyt żołnierza rozluźnił się nieco. Bizon spojrzał trochę złośliwie na na Wulperta , a potem roześmiał się.
- Dobrze, że chociaż wino podajesz przednie. – a po kolejnym wypitym kielichu dodał – A wracając do rozmowy. Co to się wyprawia w waszej stolicy? Od tygodnia pełno wieści o jakichś dziwnych morderstwach, bójkach i zniknięciach. O, choćby dzisiaj. Słyszałem, że Atriel, handlarz drewna zabił brutalnie własną matkę.
- Owszem. Podobno ten życiowy łamaga dźgnął ją kilkanaście razy podczas kolacji, a rano twierdził, że coś mu szeptało do ucha, żeby ją zabił. Wyobrażasz sobie? Stara zielarka nie zdążyła nawet krzyknąć. – dodał Wulpert

Obaj mężczyźni pokręcili głowami w geście niedowierzania.

- Powiem ci jeszcze, że od tygodnia niebezpiecznie jest kręcić się nocami po stolicy. Nawet straż miejska wplątana jest w kilka napaści. Uwierzysz?

Dyskusja na temat bezpieczeństwa w mieście i tajemniczych wypadków ostatnich dni trwała jeszcze dobre dwie godziny. Wreszcie po opróżnieniu trzeciego dzbana Bizon podniósł się ciężko i pożegnał gospodarza. A potem wyszedł na jeden z głównych traktów miejskich.

Bizon odetchnął z przyjemnością świeżym powietrzem, wciąż jeszcze dość ciepłym, jak na jesienną noc i rozpoczął wędrówkę do koszar. Księżyc był w pełni i oświetlał dokładnie drogę. Jutrzejsza wyprawa leżała mu ciężarem na piersi. Nie dlatego, że być może czekała go śmierć na polu walki. Jako żołnierz wiele już widział i śmierć nie była mu straszna. Instynktownie przeczuwał jednak, że tym razem, coś się wydarzy.
Nie byli mile widziani w Ventrii i nawet jeśli książę Kebra wydawał się przyjaźnić z młodym królem, to Bizon nie ufał mu ani na jotę.
Cóż jednak było robić. Był zwyczajnym piechurem, nie jego rzeczą była wielka polityka.

Ulice Usy były o tak późnej porze prawie puste. Bizon zastanawiał się wprawdzie przez chwilę czy nie spędzić ostatniej nocy w ramionach Kallisandry, ale wino za mocno szumiało mu w głowie, a myśl o porannym kacu odbierała ochotę na płatną miłość.

Poczłapał więc dalej kierując się w pierwszą z bocznych alejek. Wtedy to poczuł. Powietrze wokół Bizona zdawało się gęstnieć, a temperatura raptownie spadła. Szczękając zębami z zimna zrobił jeszcze kilka kroków i wyjrzał ostrożnie zza rogu.
Obraz jaki pojawił mu się przed oczami na zawsze wrył mu się w pamięć.

Jakiś obcy mężczyzna siedział okrakiem na kobiecie i w szale i jakimś dziwnym zapamiętaniu wbijał raz po raz ostrze noża w jej ciało. Krew tryskała dokoła tworząc na jego twarzy abstrakcyjne wzory. Dwóch innych mężczyzn śmiało się głośno z aprobatą spoglądając na całe zdarzenie.
Nagle jeden z nich obrócił się gwałtownie i dostrzegając Bizona krzyknął na pozostałych. Wszyscy trzej w jednym momencie zerwali się w stronę żołnierza…



TEJ SAMEJ NOCY, PAŁAC KRÓLEWSKI

Ulmenetha wstała od łoża ciężarnej królowej i po raz pierwszy tego wieczora odetchnęła głęboko. Uzdrowicielka i dama dworu zarazem miała za sobą ciężki dzień. Zmęczone kości bolały ją coraz bardziej, ale stan psychiczny królowej nie pozwalał na odpoczynek.
Julita źle znosiła samą ciążę, a dołożone do tego zaniedbanie ze strony króla tylko pogłębiało jej depresję.
Król urządzał wielkie pokazy magiczne, organizował jarmarki i konkursy zapaśnicze, szermiercze czy strzeleckie, bawił się jednym słowem, a królowa w samotności mogła jedynie cieszyć się urokiem ogrodów.
Ale czego można oczekiwać od najeźdźcy, który bierze za żonę brankę ventryjską, nawet jeśli jest szlachetnie urodzona…

Teraz nareszcie królowa zasnęła i Ulmenetha mogła usiąść wygodnie w fotelu i odprężyć się.
Po całodziennym trudzie to noc była jej przyjaciółką. Uzdrowicielka zamknęła oczy, skoncentrowała się na swoim wewnętrznym głosie i uwolniła ducha. To były najpiękniejsze chwile, wtedy, kiedy mogła swobodnie szybować w przestworzach.
Wzbiła swoje niematerialne ciało w powietrze i przez chwilę unosiła się swobodnie pośród chmur. Jej projekcja astralna wyglądała jak młoda bogini.

Nagle, z ogromną prędkością, wylatując zza chmur osaczyły ją dwa dziwaczne czarne, nieregularne kształty. To co Ulmenetha zdążyła jeszcze dojrzeć to ostre szpony, które nagle wyłoniły się z czarnej poświaty i zaatakowały ją szarpiąc pazurami jej duszę. Ulmenetha krzyknęła przeraźliwie z bólu i działając instynktownie sięgnęła po przytroczony do pasa świetlny sztylet i cięła z całych sił dookoła siebie. Ból powodowany przez raniące ją szpony na chwilę przyćmił jej zdolność do logicznego myślenia, ale potem tylko zwiększył jej determinację. Pod wpływem światła emanującego z jej broni czarne stwory wycofały się z wrzaskiem, a uzdrowicielka korzystając z okazji natychmiast powróciła do swojego ciała.
Trzęsąc się z przerażenia pytała samą siebie
- Co to było?
Na jej ciele pojawiły się zadrapania i płynące z nich strużki krwi. Rany piekły jakby przypalane ogniem…
Zaryzykowała jeszcze raz pozwalając sobie jedynie na małe spojrzenie do świata astralnego i jej oczy otworzyły się szeroko ze strachu. Czarne stwory, a było ich już kilkanaście, uczepione dachu siedziały przyczajone i wpatrzone we wnętrze pałacu….



BEZIMIENNY

Twoje przybycie do stolicy było jednym z tych wydarzeń, które nie potrafiłeś sobie wytłumaczyć. Coś ciągnęło cię do tego miasta i postanowiłeś zaufać swojemu instynktowi. W końcu wszystko, co tylko działo się na świecie miało związek ze Źródłem i to ono wiodło cię przez długie, może zbyt długie życie.

Zatrzymałeś się w klasztorze. Wiedziałeś, że kapłani nie odmówią schronienia ślepcowi i umiałeś wykorzystać ofiarowane przez nich strawę i usługi.
Kiedy syty po kolacji chciałeś właśnie ułożyć się do snu po raz pierwszy od dłuższego czasu znowu nawiedziła cię wizja.

Zobaczyłeś czarne bezkształtne cienie, które osaczyły młodą kobietę. Czułeś ich nienawiść, ich żądzę krwi i jeszcze coś, czego nie umiałeś sprecyzować. Kobieta rozpaczliwie broniła się, a z jej jasnej sylwetki biła determinacja. Dzieliłeś razem z nią jej cierpienie.
Na szczęście ta chwila nie trwała długo. Widziałeś jeszcze jak kobieta ucieka w stronę pałacu i jak coraz więcej czarnych cieni nadciąga nad pałac, a potem nad miasto.

Kiedy wizja raptownie zakończyła się byłeś cały obolały, a twój żołądek niemal skurczył się ze strachu. Coś zagrażało pałacowi i królowi. Coś zagrażało temu miastu.
Musiałeś z kimś o tym porozmawiać, coś zrobić…


FANRATH TAUN, MICHAEL KELLHIT


Jarmark w Usie i uroczystości związane z wymarszem wojsk na nowy podbój przyciągnęły do miasta wielu gości z całego świata.
Wy również mieliście swoje powody przybycia do stolicy.
Czy to mając na względzie nowe kontrakty handlowe czy też po to aby poszukać nowych wyzwań. Dobrze płatnych wyzwań.
Późny powrót do karczmy związany był z pokazem sztucznych ogni, jaki zaprezentował mag królewski, ale również i z dużą ilością wyśmienitego jedzenia i trunków.

Michael Kellhit – usłyszałeś szczęk broni i krzyki jakieś kilkanaście metrów przed tobą. Ktoś miał kłopoty albo też straż miejska właśnie wypełniała swoje obowiązki. W każdym razie twoja droga do karczmy biegła właśnie w tym kierunku.

Fanrath Taun – wprost zza rogu niemal wpadłeś na wysoką sylwetkę jednego z żołnierzy. Był w potrzasku. Trzech zbirów z ogromną zaciętością próbowało odebrać mu życie.


ANN MORGAN, ARIVALD QUINNELL


Zatrzymaliście się w „Zwinnej Łasicy” ze względu na jej bliskość do pałacu. Jutro miały odbyć się różnego rodzaju zawody strzeleckie i szermiercze, a stawką dla zwycięzców była niezła kupa złota.
Kiedy zmęczeni długą podróżą pozwoliliście swoim ciałom na zasłużony odpoczynek za oknami usłyszeliście jakieś hałasy.
Wiedzeni ciekawością opuściliście swoje pokoje i zeszliście na dół. Ktoś z całych sił łomotał do drzwi i w okiennice gospody. A dokoła słychać było dziwne wycie czy jęki.
W sali jadalnej był już krępy karczmarz, trzymający w pogotowiu krótki miecz. Dostrzegając was przyłożył palec do ust i powiedział cicho

- To zaraz minie, zaraz sobie pójdą. – a widząc wasze powątpiewające miny powiedział – To było kiedyś święte miejsce. W piwnicach jest jeszcze nawet miały ołtarzyk ze znakami ochronnymi. Nie wchodzą tutaj nigdy.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!

Ostatnio edytowane przez Felidae : 05-05-2011 o 15:40.
Felidae jest offline  
Stary 11-05-2011, 13:19   #2
 
necron1501's Avatar
 
Reputacja: 1 necron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodze
Anne "Ruda" Morgan& Wiewiór

Anne spojrzała na powoli zbliżające się miasto. Lawirując pomiędzy pieszymi i przeróżnymi wozami kierowała się w stronę bramy. Ludzie legli do miasta jak mrówki, najemnicy w nadziei na zarobek, kupcy żeby móc się obłowić, do tego wszelakie pospólstwo przyjeżdżające na turniej, chcąc wyrwać się z monotonnej codzienności.
Anne wyprostowała się w siodle, chcąc określić czy zdoła jakoś przebrnąć przez tłuszę. Miała dość tego mozolnego tempa. Odgarnęła swoje ognisto-rude włosy po czym pogoniła konia. Nie musiała silić się na specjalne ruchy, kopanie w boki konia, czy inne, jakże mizernie wyglądające próby jazdy konnej jakie widywała wielokrotnie na drodze. Jej wierny towarzysz wytrzymał z nią już 5 lat i rozumieli się bez słów, wystarczył napięcie mięśni, odpowiedni, delikatny ucisk.
Ruszyli z kopyta, mknąc pomiędzy korowodem szarego tłumu. Co jakiś czas ktoś odbijał się od piersi konia, jednak nikt nie zdążył wygłosić swojej opinii na temat nie uważnego jeźdźca. Jedyne co zdążali zobaczyć to drobna sylwetka kobiety, na olbrzymim koniu. No i oczywiście burza rudych włosów.
Strażnicy przy bramie nie zwrócili na nią nawet uwagi, było po nich widać, że gorąco oraz żmudna służba nie wyostrza czujności. Morgan skierowała konia w stronę centrum. Wiedziona informacjami od kupców z którymi zeszłej nocy dzieliła ogień, dojechała prawie bez przeszkód do "Zwinnej Łasicy", karczmy na tyle blisko położonej do pałacu, w którym miał odbyć się turniej, oraz na tyle daleko, żeby poranne przygotowania do występów nie zbudziły jej z samego ranka.
Karczma mimo doskonałego usytuowania, wciąż miała wolne miejsca, co poprawiło humor dość nieszczęśliwej Anne. Jedyne o czym teraz marzyła to kąpiel. Kurz drogi oblepiał całe jej ciało, co niszczyło jej samopoczucie. Karczmarz jedynie otaksował ją wzrokiem i zadał zwyczajowe pytanie: " Masz pieniądze". Ehh ileż to ona razy to słyszała. Jej znoszone, w niektórych miejscach zniszczone, do tego w tym momencie brudne ubranie, nie robiło najlepszego wrażenia na właścicielach zajazdów. Nic zresztą dziwnego, sama by sobie nie zaufała. Nie chcąc nawet otwierać gęby, w której również znajdował się pył, wysypała parę złotych monet na blat i spojrzała pytająco na karczmarza. Kochała przyglądać się ich zdziwionej minie. Co jak co, ale praca najemnika zapewniała jej odpowiednie zarobki, co prawda nie wydawała ich na ładne ciuszki czy inne śmieci tylko na broń i ukochanego konia, ale kto tam się czepia szczegółów. Wielki Misiak, jak go przezwała w myślach, skinął głową na służkę która zaprowadziła ją do pokoju.
Pokoik był schludny i dość dobrze wyglądający, widać było że dobrze im się prosperuje. Duże, wyglądające na wygodne łóżko stało w rogu pomieszczenia, obok niego stała komoda. Po drugiej stronie pokoju stała mała umywalka i bala do kąpieli. Okno, przez które świeciło słońce, było otwarte na oścież. Służka otaksowała Anne krytycznym wzrokiem i zadała zbawienne pytanie:

- Przynieść wodę?
- Poproszę - powiedziała z westchnieniem ulgi Ruda, przeciągając się - Nic tak dobrze nie robi, jak kąpiel po podróży - dokończyła z uśmiechem. Karczmarka, lub kim ona tam była, obróciła się na pięcie i wyszła z pokoju. Nie minęła chwila, a dwóch wielkich chłopów przynieśli wodę, którą wypełnili balę stojącą w rogu oraz kawałek mydła. Wyszli bez słowa, widocznie nie mieli nic więcej do dodania. Zaraz po nich wszedł młodzik, który przyniósł juki. Dziewczyna poczuła się winna, że z powodu zmęczenia zapomniała o koniu. Na szczęście mieli dobrą obsługę i jej zwierzęcy towarzysz otrzymał odpowiednie przyjęcie. Będzie musiała kupić mu w ramach przeprosin jabłko. Nie martwiąc się jednak dłużej tym problemem, Anne zrzuciła ubranie, i zanurzyła się w wannie. Przeciągłe westchnienie jednoznacznie wskazywało, że lepiej być nie mogło. Ciepła woda rozluźniała spięte mięśnie, jednocześnie spłukując z niej cały trud drogi. Jedynie siłą woli powstrzymała się od zaśnięcia w wodzie. Szybko namydliła się po czym jeszcze raz popłukała. Nic sobie nie robiąc z otwartego okna i kapiącej z niej wody, wyszła z bali i podeszła do tobołków. Osuszyła się ręcznikiem po czym ubrała w czyste rzeczy. Nie marząc już o niczym innym jak wygodne łóżko, padła na upragniony mebel.

- Kurwa - mruknęła przeciągle Anne, słysząc hałas na dole. Mrucząc kolejne przekleństwa, rozejrzała się ledwo przytomnie po pokoju. Ciemność panująca za oknem, które ktoś zamknął, wskazywała na środek nocy. Do tego zniknęła bala z brudną wodą, a jej brudne ubrania, leżące na podłodze, zostały wyprane i ułożone na komodzie. Będzie musiała podziękować obsłudze, choć była wściekła na siebie, że nie zachowała ostrożności. Miecz leżał przy tobołkach, jakieś 3 metry od niej. Do tego nie słyszała jak ktoś wchodzi do pomieszczenia. Psiocząc na czym to świat stoi, powoli podniosła się z łóżka i poczłapała na parter, do sali głównej. Ten sam mężczyzna, który wynajął jej pokój stał niedaleko drzwi coś tam tłumacząc. Dziewczyna uniosła powątpiewająco brew na słowa o ochronnym ołtarzyku. Wątpiła, żeby naprawdę miał jakąś moc, ale jak chce wierzyć, nie jej sprawa.

- Nie zamierzasz wpuścić tej łomoczącej osoby do środka? Coś mi się zdaje, że za nie długo dużo z niej nie zostanie - mruknęła - A jeśli nie, to ją ucisz, spać się nie da - Szczerze powiedziawszy miała w dupie co się stanie osóbce stojącej na zewnątrz, ale łomot i krzyki strasznie jej przeszkadzały spać.

Karczmarz położył palec na ustach.

- Nie zdajesz sobie sprawy o czym mówisz kobieto. Widziałem w ich oczach szaleństwo i żądzę mordu.

Jakby na potwierdzenie jego słów jedną z okiennic przeszył topór i wyrąbał w niej niewielki otwór. Przez niego ujrzeliście wykrzywioną twarz człowieka o szalonych, dziwnie błyszczących oczach. Z jego ust kipiała piana ze śliny.
Anne spojrzała powątpiewająco na karczmarza. Co prawda osoba na zewnątrz nie wygląda na w pełni normalną, ale strach w głosie nie był zbytnio uzasadniony.

- W takim razie zatłucz go, odstrzel, zaknebluj, cokolwiek. Albo chociaż podaj coś do picia, jeśli spać się nie da - powiedziała Anne, siadając ze zrezygnowaniem na jedno z krzeseł. Jej nadzieje na długi sen legły w gruzach.
Karczmarz doskoczył do okna i chwytając jedną z pałek walnął zaglądającą postać prosto w czoło. Uderzony wrzasnął z wściekłości i odskoczył.

- Lepiej mi pomóż załatać dziurę, zanim nam jakąś pochodnię wrzucą do środka. - powiedział trochę sapiąc - Cholera nadała ich właśnie dzisiaj. Co się w tym mieście dzieje ? - nie czekając na reakcję kobiety chwycił kawał dechy, dziwnym przypadkiem leżący koło baru i zaczął maskować otwór.

- Czy ja wyglądam jak kobieta - robotnik? Tam ten chuderlak stojący na schodach się tak samo nada - mruczała gniewnie, podnosząc się z krzesła - Mam nadzieję że za pomoc remontową będzie jakaś obniżka na pokój, chyba że to specjalne atrakcje dla przejezdnych - warczała dalej, zabierając broń karczmarzowi. Miała wrażenie że mężczyzna nie ma pojęcia jak się obsługiwać bronią - Ty łataj, ja go potłuczę jakby co -

- W porządku, za pomoc dostaniecie coś ekstra. Ten wypadek nie był wplanowany w pobyt - zarechotał ubawiony nagle karczmarz - Uwielbiam kobitki z niewyparzoną buzią. Co cię przygnało do Usy?

Anne spojrzała z rozbawieniem. Nie wiele osób lubiło z nią rozmawiać, co jak co, ale miała kiepskie obycie z ludźmi. Chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią:
- Prawdopodobnie ciekawość, głupota oraz naiwność. Do wyboru, do koloru. To wszystko złożyło się na ten turniej. Wciąż zastanawiam się nad wzięciem udziału - odpowiedziała, jednocześnie przyglądając się jak karczmarz łata dziurę.
- Swoją drogą, czym stali się ci ludzie? Jakaś choroba, niestrawność?
Przy pierwszych słowach dziewczyny karczmarz szczerzył zęby chichocząc basowo. Potem jednak jego mina spoważniała.

- Szlag wie, droga pani. Zachowują się jak wściekłe zwierzęta, a następnego dnia nawet nie pamiętają co zaszło. Co najdziwniejsze to zdarza się tylko nocą. Mieliśmy też ostatnio kilka przypadków dziwnych morderstw. A król oczywiście nic z tym nie robi. Bawi się w swoją wojenkę i ma nas w życi. - przy ostatnich słowach karczmarz mówił już prawie szeptem.

- Nic nowego, królowie ogólnie mają w dupie nas, szaraków. Cóż, mówi się trudno. Jeśli choć jedno cholerstwo spróbuje tu wejść, zginie - powiedziała już na poważnie Anne. Zimny błysk pojawił się w jej oku.
- Zakładam że lekarze, magowie albo inne pieruństwo nie ma pojęcia co się dzieje, mam racje?
- Nikogo to nie interesuje. Kiedy poszedłem z tym do straży miejskiej wyśmiali mnie. Jakby nikt inny nie widział, albo nie chciał widzieć problemu -

Wiewiór stał na schodach oparty o balustradę i przyglądał się całej sytuacji. Widząc, że wszystko jest pod kontrolą i pozostały zaledwie dwie deski by szczelnie zabić okna, przeszedł leniwym krokiem do szynkwasu, usiadł i słuchał dialogu między karczmarzem i nieznajomą mu kobietą. Odezwał się dopiero gdy tamci skończyli i podeszli nalać sobie po kielichu.
- To złe duchy - stwierdził sennie, zupełnie jakby mówił o czymś całkowicie oczywistym.

Anne popatrzyła ze szczerym rozbawieniem na mężczyznę znajdującego się obok szynkwasu. Przypomniały się jej stare czasy kiedy miała zlecenie na grupę zbyt fanatycznych wyznawców. Miała wrażenie, jakby spotkała jednego z nich.

- Złe duchy... Mrocznie to brzmi, zaprawdę powiadam wam! - powiedziała podniosłym tonem, naśladującym wszystkich klechów i innych oszustów - Cóż to, nawiedziły nas za nasze grzechy i zbliża się apokalipsa? Czy może jesteś z innej bajki? - kontynuowała drwiącym tonem.
- Nic z tych rzeczy - odparował sennie w ogóle nie zwracając uwagi na drwiący ton kobiety - wiem, że nie każdy wierzy w istnienie duchów... - przerwał na chwilę by popatrzyć na twarze rozmówców. Niestety, nie potrafił z nich nic wywnioskować, ale też nikt nie przerywał mu wypowiedzi, toteż postanowił kontynuować...

- One z reguły są złe - skinął głową w stronę drzwi - tak jak magia pochodząca od złych duchów. Niestety nie jestem “wielkim magiem” ani szamanem. Jedynie biednym myśliwym, nie jestem w stanie pomóc tym ludziom... chyba że... - Wiewiór uśmiechnął się lekko - ostatecznie można skrócić ich szaleństwo, choćby zaraz. Ale... - przekręcił głowę aż chrupnęły kości - brak mi motywacji...

Anne przyjrzała się uważniej mężczyźnie. Jak na łowcę, miał dość duże doświadczenie w sprawach “duchownych”.

- Czyli... Chcesz powiedzieć, że ci ludzie zostali opętani? - zapytała, lekko nie dowierzając. Co prawda nigdy nie mówiła “nie” w sprawie duchów, ale jednego była pewna: Nigdy żadnego nie widziała i nie zbyt się jej do tego śpieszyło.
- Jedynym rozwiązaniem tego problemu jest zasiekanie problemu? W takim razie do dzieła, jesteś mężczyzną, nie pozwól biednej kobiecie brudzić sobie rąk - zaprosiła chłopaka, wyciągając rękę z bronią.

Wiewiór zmieszał się trochę i zarumienił na słowa Ann, Nie był chętny do walki z kimkolwiek. Cholera! - pomyślał sobie - zawsze gdy pojawiam się w mieście coś się komplikuje...
- Nie wiem kim są ci ludzie - począł bełkotać - mi na nich nie zależy ale nie będę na darmo i za darmo brudzić sobie rąk...

Anne najchętniej wróciłaby do pokoju. Widząc jednak, że nie ma na to szansy, podniosła się z krzesła i ruszyła w stronę szynkwasu i zarazem kuchni znajdującej się za nim.

Wiewiór obrócił się na krześle i zakrzyknął - Karczmarzu! - a nie widząc nikogo w głównej sali, zmrużył oczy i powtórzył niepewnie - Karczmarzu?
Karczmarz skończywszy robotę zniknął na chwilę na zapleczu, a potem pojawił się z dzbanem wina, bochnem chleba, szynką i serem i z uśmiechem na szerokiej twarzy powiedział:
- Skoro już zarwało nam nockę, to nie siedźmy przy pustym stole. Zapraszam na małe conieco i mówcie mi Wulpert -
 
necron1501 jest offline  
Stary 12-05-2011, 20:46   #3
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Niewielka polanka, położona kilka kilometrów od Usy. Południe.

- Cholera! Gdzie on może się teraz podziewać? – zawołałem rozwścieczony.
- Przecież byłem z nim tu umówiony. – kontynuowałem monolog. Wczoraj, gdy karawana sędziego Keina została zaatakowana, ustaliliśmy tu punkt ewakuacyjny.
- Jak mam go chronić, skoro nie wiem gdzie jest? – usiadłem pod drzewem na małej polance. Pogoda była wymarzona, słońce grzało, a lekki wiatr ochładzał ciało. Moje włosy falowały razem z wiatrem w nieładzie. Nawet w cieniu, w którym siedziałem było gorąco. Oparłem tarcze o pień drzewa. Zwykła tarcza, bez żadnych zdobień. Właściwie to puklerz okuty metalem. Nie przedstawia na sobie żadnego malunku. Można dostrzec, że jest trochę poszczerbiony na krańcach.

Słońce grzało niemiłosiernie, więc postanowiłem zdjąć moją skórzaną kurtkę, służącą mi za pancerz. Kurtką nazywam to potocznie, jest zrobiona z twardej skóry niedźwiedzia, a poza tym wzmocniłem ją metalowymi blaszkami.

Odsłonił się mój nagi tors. Dobrze wyrzeźbiony, co oczywiście jest spowodowane moim bojowym trybem życia. Szczególnie na plecach można dostrzec stare blizny. To z czasów, kiedy wojaczka była u mnie na niskim poziomie.
Pracując jako najemnik wiele się nauczyłem, a w szczególności jak zadbać o własne bezpieczeństwo.
- Nie mam wyjścia, muszę tu na niego poczekać. – postanowiłem.


Ta sama polana. Zmierzch.

Gdy pierwsze płomyki rozpaliły moje ognisko, odczułem ulgę. Wieczór był równie ciepły jak i dzień. Siedziałem teraz przy ognisku, smażąc ostatni kawałek wołowiny.
- Ah, szkoda, że nie mam przy sobie wina. – pomyślałem.


Leżałem na moim kocu gdy, księżyc niemalże górował. Nagle, usłyszałem trzask łamanych gałęzi, tuż za poszyciem drzew. Prędko się podniosłem, chwytając za miecz.
- Kto tam?! Wyjdź z cienia i pokaż się! – zawołałem. Wiedziałem, że rozbiłem obóz na terenie należącym do miejscowych rabusi. Nie martwiłem się o moje rzeczy, nie mieliby co ukraść. Trochę złota i nic więcej. Wiedziałem jednak, że przy napadzie mogę stracić życie.

Na moje pytanie odpowiedziała mi tylko głucha cisza. Dziwiło mnie to, że żadne z owadów nie rozpoczęło jeszcze swojego nocnego koncertu.
- Wyjdź i pokaż się! – powtórzyłem. Dalej jednak nikt mi nie odpowiadał. Stałem tak, patrząc w mrok ukryty za szeregiem drzew.

Nic już jednak nie wskazywało na to, że coś tam się ukrywa. Po dłużej chwili wróciłem do ogniska. Starałem się nie zmrużyć oka, jednak nie musiałem długo czekać, aż sen porwał mnie do swojej krainy.


Miasto Usy. Dzień później.

Czekałem na sędziego do samego świtu, niestety nie pojawił się. Pomyślałem więc, że może wybrał się do miasta. Pewnie tu czułby się bezpieczniej.
Przeczesywałem całe miasto w poszukiwaniu mojego klienta. Okazało się, że jest tu organizowany jarmark.
- Być może wypatrzę go w tłumie. – pomyślałem.
Do południa zwiedziłem prawie całe miasto w poszukiwaniu sędziego. Gdy zmęczenie dobrało się do moich nóg, rozejrzałem się za jakąś karczmą. Dwa kufelki piwa i wróciłem na ulicę.

Byłem wnerwiony, pomyślałem więc, że może przez przypadek na niego trafię, a póki co niech korzystam z jarmarku.
Obejrzałem kilka ciekawych pokazów. Znalazłem również pewien konkurs.
Celem było rzucanie nożami do tarczy, nagrodą była beczka piwa.
- Nie mogę tego przegapić. Zanim spotkam mojego sędziego na pewno zdążę ją opróżnić. – pomyślałem. Najpierw jednak postanowiłem się trochę poprzyglądać.
Konkurs trwa do czasu, aż wielka klepsydra zdoła przesypać się dziesięć razy. Wygrywa ten, który nie został przez nikogo pobity. W każdej chwili można było do niego przystąpić. Do piątego obrócenia wygrywał mężczyzna z długą brodą. Potem jednak pobiła go jakaś kobieta. Wysoka, była ubrana w czerwony, obcisły strój. Składał się z krótkiej koszulki z dużym dekoltem i krótką spódniczką. Nosiła wysokie buty, również czerwone.
Rzekłbym bardzo seksowna, jej długie, kruczoczarne włosy okrywały prawie w całości plecy.

Wielu myślało, że z łatwością ją pokona, jednak się zawiedli. Była niesamowicie zręczna, stroiła żarty z mężczyzn, których pokonała.
Nim klepsydra obróciła się po raz dziesiąty, wszedłem do gry. Tylko ja i ta kobieta, zwycięzca zgarnia nagrodę.
Gdy podszedłem zabrać nóż, sędzia ogłosił, że to ostatnia runda. Moja przeciwniczka była bardzo zdziwiona moim wejściem, obserwowała mnie uważnie.
Ja również obserwowałem uważnie… jej dekolt.

Zaśmiała się, po czym chwyciła za nóż. Nie trzeba było długo czekać, aż kawałek metalu pognał w stronę tarczy. Tłum wiwatował, był to jej najlepszy rzut, prawie w sam środek, który oznaczało malutkie, żółte kółeczko.

Przyszedł czas na mnie, odłożyłem tarczę, aby mi nie zawadzała i stanąłem przed białą linią, określającą miejsce rzucania. Ona z kolei odeszła na bok, aby lepiej się mi przypatrzeć. Zapewne była pewna wygranej, uśmiechała się cały czas.
- No dalej, pokaż na co cię stać, lalusiu! – rzekła. Nie wytrąciła mnie jednak tym z równowagi, już po chwili byłem w całkowitym skupieniu. Skoncentrowałem się na żółtym punkcie. Patrzyłem na niego przez jakiś czas, po czym zamknąłem oczy. Słyszałem jak tłum mnie ponaglał i jak ona głosiła swoje docinki. W myślach wyobraziłem sobie mój cel. Otwarłem oczy, mocny zamach i rzut. Zobaczyłem błyszczący przedmiot, lecący wprost do tarczy. Chwila ciszy. Przy okazji podniosłem moją tarczę, leżącą obok.

Sędzia podszedł do tarczy strzelniczej, przypatrywał się uważnie. Wkrótce kilkoro ludzi z tłumu się wyrwało, aby to zobaczyć. Po chwili ja i moja przeciwniczka znaleźliśmy się pod tarczą. Kobieta miała wyraźnie zdziwioną minę. Sztylet, który rzuciłem, został wbity prosto w sam środek żółtego kółka.
Po chwili zabrzmiały oklaski, kobieta w tym czasie uciekła w tłum.
- Uwaga! Uwaga! Zwycięzcą dzisiejszego konkursu zostaje… - powiedział sędzia, po czym zwrócił się do mnie po cichu. – Jak się zwiesz?
- Fanrath. – odpowiedziałem.
- … Fanrath Sokole Oko! – dokończył starszy pan.
Już po chwili w moje ręce wpadła beczka pełna piwa. Doturlałem ją do ławy, przy której miałem zamiar ją opróżnić.

Po chwili ktoś się do mnie przysiadł.
- Niezły rzut. – powiedziała. To była ona, moja przeciwniczka. Spojrzałem na nią, dopiero z tej odległości mogłem, dostrzec jej błyszczące, czarne oczy. Lekko opalona cera, krwisto czerwone usta. Poza tym, stąd miałem lepszy widok na jej biust.
- Twój również był udany. – odrzekłem, gdy tylko oderwałem od jej dekoltu, oczy. Uśmiechała się do mnie.
- Jak masz na imię? – zapytała.
- Fanrath. – odpowiedziałem. – A ty?
- Enthara. – powiedziała. Mógłbym ją również chwalić za jej głos.
- Miło mi cię poznać, Entharo. – starałem się na nią nie patrzeć.
- Ona jest chodzącym grzechem - pomyślałem. – Oh, ale za to, jakim pięknym grzechem.
- Poczęstujesz mnie? – spytała po chwili ciszy.
- Pewnie. – napełniłem kufel do pełna. – Trzymaj.
Przyjęła go, po czym przycisnęła do ust. Opróżniając go, patrzyła w moje oczy. Gdy już go opróżniła, zapytała.
- Może pójdziemy w jakieś spokojniejsze miejsce, gdzie będziemy mogli swobodnie porozmawiać? – teraz byłem już w pełni przekonany. Wiadomo, domyśliłem się o co jej chodzi. Szybko zacząłem się zastanawiać nad jej propozycją.
- Nad czym ty się jeszcze chłopie zastanawiasz? – rozmawiałem ze sobą w myślach.
- Taka okazja może ci się już nie zdarzyć.
- Z drugiej strony mam zadanie do wykonania. Przecież muszę znaleźć sędziego.
- Nie gadaj głupot, spójrz na jej biust! Wyobraź sobie, że go obejmujesz. Taak, to będzie przyjemne.
- Nie! Nie mam czasu na takie sprawy. Nie przybyłem do miasta, aby zabawiać się z pannami!
- Przecież sędzia nie wyparuje, załatwisz to szybko.
- Nic mi taka przelotna miłość nie przyniesie. Nie mam zamiaru zaśmiecać sobie sumienia! – moja kłótnia z samym sobą trwała by zapewne jeszcze dłużej.
W pewnym momencie moja nowa znajoma przysunęła się do mnie bliżej. Po chwili jej dłoń wylądowała na moim kolanie i przesuwała się ku górze.
- No? Ile mam jeszcze czekać na twoją odpowiedź, co kotku? – powiedziała.
Gdy jej ręka była już blisko mojego krocza, zatrzymałem ją.
- Wybacz, ale mam ważne sprawy do załatwienia. – odpowiedziałem, po czym szybko odszedłem, zostawiając ją samą z moją beczką.
- Głupiś ty! – powtarzałem sobie. – Taka okazję zmarnować!
Resztę dnia spędziłem, na oglądaniu pokazów.


Miasto Usy. Tego samego dnia. Wieczór.

- Oh, nie marzę o niczym innym niż o miękkim łóżku. – powiedziałem sam do siebie. Księżyc wzniósł się już nad niebo, kiedy postanowiłem wrócić. Obejrzałem całą masę pokazów i jeszcze więcej. Niestety nie udało mi się znaleźć mojego klienta, sędziego Keina. Nie wiem co będzie jutro. Póki co martwię się tylko o sen. Wracając alejkami do upatrzonej tawerny mijałem masę ludzi. Szczęście, że nie trafiłem na moją nową znajomą. Nie chciałbym już na nią trafić.
- Ciekawe jak się musiała czuć, kiedy ją tam zostawiłem? – myślałem. – Choć, pewnie wcale się tym nie przejęła. - W końcu alejki zaczęły pustoszeć. Hałas, który otaczał mnie do tej pory, również ucichł.

W końcu pomyślałem, że jest za cicho. Trochę zaczęło mnie to przerażać. Przyśpieszyłem kroku. Szedłem jakąś alejką między kamienicami. Blask księżyca odbijał się prawię od wszystkich przedmiotów jakie mijałem. W pewnym momencie alejka rozwidlała się. Gdy doszedłem do zakrętu, zaraz wpadła na mnie jakaś postać. To był mężczyzna, odziany w żołnierski pancerz. Gdy na mnie spojrzał, zobaczyłem niesamowite przerażenie w jego oczach. W ręku trzymał broń, wygląda na to, że się cofał, kiedy to wpadł wprost na mnie. Jego gwałtowne spojrzenia bardzo mnie zaniepokoiły. Zaraz też dostrzegłem trzy inne postacie, również uzbrojone.
Nie potrzebowałem dużo czasu, aby się domyśleć o co chodzi. Zapewne oni napadli żołnierza, a ten będąc sam, zaczął uciekać.

Od razu wiedziałem co trzeba zrobić. Szybkim ruchem ściągnąłem tarczę z pleców i wyciągnąłem miecz z pochwy. Wyszedłem przed strażnika.
Zbir, który biegł na przedzie, dzierżył w swojej ręce krótki miecz. Gdy tylko do mnie dobiegł, spróbował ciąć mnie z góry. Z łatwością odparowałem to uderzenie tarczą.
Teraz kolej na mnie, szybkim ruchem ciąłem przeciwnika w dłoń, wytrącając mu przy tym broń z ręki. Od razu zauważyłem, że nie są doświadczeni w posługiwaniem się bronią. On jednak zamiast się cofnąć, rzucił się na mnie z gołymi rękami. Zatrzymałem go na tarczy. Nie mogąc mnie dosięgnąć, próbował mnie ugryźć. Gdy spojrzałem w jego oczy… To był chyba najbardziej przerażający widok w całym moim życiu. Jego oczy wyrażały… czyste szaleństwo… pustkę… przepełnioną tylko i wyłącznie żądzą mordu. Nie dopatrzyłem się niczego innego.
- Co to za potwór w ludzkim ciele? – pomyślałem. Wkrótce dobiegła reszta. Silnym pchnięciem odrzuciłem przeciwnika i ten upadł na podłogę. Potem dopatrzyłem coś okropniejszego. Dłoń, w którą go ciąłem, była teraz prawie, że oderwana. Zobaczyłem kość jego ręki i wszystkie ścięgna. Ten jednak, zamiast zwijać się z bólu podniósł miecz do drugiej ręki.

Zbliżyli się. Mieli wykręcone twarze w przerażający sposób.
Nastąpiła seria odparowanych przeze mnie ciosów. Dopiero po chwili, żołnierz, któremu pomagałem dołączył się do walki.
Przeszedłem do kontrofensywy. Wymachując mieczem, znów trafiłem tego zbira w dłoń, która teraz całkiem odpadła. Przez chwile bezwiednie turlała się po ziemi. Wykorzystując ten moment, szybkim pchnięciem przeszyłem tego bandytę. Ku mojemu zaskoczeń, ten się nawet nie przewrócił, więc uderzyłem go tarczą. Przeciwnik upadł na ziemię. Nie byłem pewien czy jeszcze żyje.
Wykonując serię ciosów, przeciwnicy byli zmuszeni się cofnąć. Byłem już trochę zmęczony, jednak wpadłem w trans. Ciosałem i dźgałem na ślepo, byle by zabić przeciwnika.
Odgłosy walki przerywały nocną ciszę. Noc szaleńców. Księżyc odbijał się od kałuż krwi.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 26-06-2011 o 17:10.
MTM jest offline  
Stary 13-05-2011, 13:55   #4
 
ivox13's Avatar
 
Reputacja: 1 ivox13 nie jest za bardzo znany
Wilhelm Korek II leniwie człapał drogą wiodącą ku miastu. Siedzący na nim jeździec, bacznie rozglądał się, szukając wzrokiem bramy Usy. Miał tam ważne sprawy do zrobienia i nie pozwoliłby żeby coś go zatrzymało, gdyby nie uczty, fajerwerki czy defilady… Krótko mówiąc kapłan dał się omamić.

Patrzył z zafascynowaniem na sztuczki, wykonywane przez królewskiego maga. Czarodziej był skupiony bardziej na jak najefektowniejszym wyglądzie swoich zaklęć, ba nawet formuł! W najprostszym zaklęciu, musiał dodać pod koniec Abra-Kadabra, Fokus-Marokus, czy „niech się stanie”! każdy kto dostał chociaż ognistą kulą, wiedział, że podczas walki lub gdziekolwiek indziej, mag mógłby zginąć dziesięć razy zanim skończy samą inkantacje. Na pierwszy Żut oka, widać było jak bardzo sili się na widowisko.

Jego uwagę, przykuła także defilada wojsk królewskich. Ze względu na swoją chorobę, nie mógł sobie pozwolić na prace w wojaczce, lub ze względu na pracę, na takie lśniące oprzyrządowanie. Mimo to, nie zamienił by się z nimi miejscami. To właśnie to, z czym się zmagał uczyniło go silnym.

Po zakończeniu pokazów, wyruszył w stronę karczmy. W końcu musiał się wziąć za to, po co tutaj przyszedł. Pewnie biedny paser już sobie poszedł, albo ktoś go rozpoznał, ale zawsze trzeba mieć nikłą nadzieje. By tam dotrzeć, musiał przejść przez slumsy. Dla zwykłego człowieka, mogło by to być niebezpieczne, ale on budził strach i respekt.

Sam jego wygląd, przemawiał za obraniem sobie innego celu na napad, a jeśli już z nim porozmawiają, przekona ich do tego jego głos. Dźwięczny, aksamitny i jakże wymowny. Specjalnie wystylizował swój wygląd aby wyglądał groźnie. Nawet nie koniecznie groźnie, ale chciał budzić szacunek. Czarna zadbana szata, od razu pokazywała go w świetle magii, ale jego twarz… Załatwiała resztę. Nie to, że był zabójczo przystojny, albo cały w szramach, z przepaską na oku i złotymi zębami. On po prostu od razu wywoływał niepokój. Kruczo czarne długie włosy, garbaty nos i blada cera, to atuty działające zawsze, ale wyrachowany wyraz twarzy i widoczne wywyższanie się nad motłochem, Michael zostawia na specjalne okazje. Takie jak ta. Tak naprawdę był wątły i chudy, a bronić się mógłby tylko schowanym scyzorykiem, ale walkę psychiczną zawszę wygrywał. Nie miał z tym najmniejszych problemów.

Ale przebił się przez plebs i był na prostej drodze do karczmy, gdy wtem usłyszał krzyki szczęk oręża. Jako, że nie było innej drogi do karczmy, poszedł zobaczyć zajście. Zauważył czterech mężczyzn. Od razu widać było kto jest z kim. Aby niepotrzebnie się nie mieszać, Michael przystanął za rogiem budynku i przyglądał się zajściu. Już myślał że zlinczują i rozczłonkują żołnierza, gdy nieznana postać wystrzeliła zza węgła. Kilka ciosów i szala zwycięstwa została przechylona na stronę napadniętego. Pierwszy bity dołącza się do gry. Seria ciosów i nagłe olśnienie spływa na medyka. Przecież żołnierze zwykle mają pieniądz. Ten jest na tyle poobijany, że może ten pieniądz ofiarować swojemu wybawicielowi. Żyłka do interesów zaczęła niebezpiecznie pulsować.
 
__________________
Kurcze, nie mogę wymyślić nic kreatywnie fajnego...
To wasza wina!
Foch 4ever!
ivox13 jest offline  
Stary 14-05-2011, 13:08   #5
 
Roni's Avatar
 
Reputacja: 1 Roni ma wyłączoną reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=g-jnOgVNGDE[/media]

Cienie, zjawy, mrok. Nienawiść unosiła się w eterze. Świetlista dusza jasnowidza obserwowała z dachu klasztora bestie bez twarzy unoszące się nad zamkiem. Kilka z nich latało nad miastem, zapewne w poszukiwaniu ofiary. W obawie przez wypatrzeniem jasnowidz wrócił do swego materialnego ciała. Chłodne mury pokoju w podziemiach, stęchłe powietrze, pisk szczurów...
-... nigdy więcej... - poprzysiągł tamtego dnia - nigdy.... Czuł w palcach zimno swego ostrza. Każdy dotyk przywracał wspomnienia. Tak dawne, lecz wyraźne. Szeroko otwarte oczy, gasnące w nich życie, gorąca krew na rękach, pustka w duszy, przestał czuć oddech śmierci na swym karku. Nie mógł tak siedzieć w milczeniu, musiał z kimś porozmawiać o tej sytuacji. Kiedyś w stolicy mieszkał jego przyjaciel – Dariel, też jasnowidz.

Starzec szedł ulicą podpierając się długą laską. Stukanie drewna o kamień rozchodziło się po wymarłym mieście. Znajdował się w biednej dzielnicy, co drugi dom był zrujnowany, bezdomni leżeli w zaułkach. Miał doskonałą pamięć – ostatni raz był tutaj dobre pięć lat temu, a pamiętał drogę. Doszedł do niewielkiej kamienicy z czerwonego łupku. Zastukał mocno w drzwi. Po kilku chwilach wrota otworzył wysoki, tęgi mężczyzna w średnim wieku.
-Wejdź – chłodno przywitał starca. Ślepiec postawił swą laskę zaraz przy wejściu. Dariel poprowadził go wąskim korytarzem. Nieśmiertelny idąc wodził palcami po popękanych ścianach zapamiętując, gdzie są drzwi. Dariel usadowił go w zapadniętym fotelu, zaraz przy zapalonym kominku i podał mu szklankę podłego wina. Usiadł naprzeciwko starca i powiedział :
-Co Cię sprowadza?
-Miałem wizję. Cienie nad zamkiem, pełne nienawiści – cicho odpowiedział z wzrokiem wbitym gdzieś w przestrzeń.
-Także je widziałem. Dzieje się coś złego. Mieszkańcy szaleją, zwierzęta są bardzo niespokojne. Coś wisi w powietrzu – z ponurym uśmiechem powiedział Dariel. – Musimy mie… - przerwało mu walenie do drzwi. Mężczyzna wstał z fotela, by zobaczyć, kto przyszedł. Starzec usłyszał jedynie krótki krzyk i dźwięk ostrza przeszywającego ciało. Jasnowidz zerwał się z miejsca i przypomniał sobie plan korytarza. Słyszał, że ktokolwiek zabił Dariela, nie rusza się z miejsca. Przedsionek ma niecałe dziesięć metrów, więc ma kilka sekund na działanie. Już miał puścić się biegiem, gdy…

Poczuł w nozdrzach stęchliznę zmieszaną z odorem szczurzych odchodów. Obudził się w klasztorze. Ktoś owinął mu głowę bandażem.
-Leż spokojnie. Możesz mieć wstrząs mózgu – usłyszał głos jednego z kapłanów.
 
Roni jest offline  
Stary 14-05-2011, 15:01   #6
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Zasapany Wiewiór przystanął w końcu. Jednym ruchem ręki odgarnął włosy z czoła, wyprostował się i wziął głęboki wdech. Stał na krawędzi skalnego, niemal pionowego urwiska, porośniętego rozpaczliwie wgryzającymi się w skały, skarłowaciałymi sosnami. Przed nim, w promieniach zachodzącego słońca, roztaczał się widok na Usę i jej okolice. Zamknął oczy by lepiej poczuć jak wiatr targa jego włosami i płaszczem. Szum drzew, intensywny zapach żywicy i przeciągły pisk jastrzębia szybującego gdzieś nad czubkami potężnych świerków dopełniły piękna tej chwili.

Złocista – pomyślał Wiewiór wypuszczając powietrze z płuc i otwierając oczy – tak… to była piękna złocista chwila – Niektóre momenty w jego życiu były szare i smutne od ciężkiego ołowianego nieba, przeszywane świetlistymi błyskawicami i towarzyszącemu im, okropnemu smrodowi gnojówki. Inne były srebrne niczym jałowe, nieprzyjazne nikomu szczyty najwyższych gór, delikatnie obsypane nieskazitelnie białym śniegiem. Jeszcze inne przybierały ciepłe acz intensywne, brązowo zielone kolory, przypominające bezkresne lasy i pola bogate w różnej maści zwierzynę. Jednak żaden z tych kolorów, nie mógł równać się z najszlachetniejszym z nich – z kolorem złota.

Złote chwile są najpiękniejsze. Złocista chwila błyszczy okrągłą tarczą słońca znajdującego się nisko nad horyzontem. Pachnie bursztynową żywicą wyciekającą z ogryzionych przez zwierzęta pni drzew. Faluje zżółkłą już trawą porastającą niewielkie skrawki pól. Dla takich chwil się żyje.

Wiewiór wyrwał się z zamyślenia – Trzeba to uczcić – pomyślał i wyciągnął bukłak z winem i krótki flet, który kupił kiedyś od jakiegoś wędrownego naciągacza. Pociągnął dwa duże łyki czerwonego trunku, po czym odwiesił bukłak i przyłożył flet do ust.

Zmrużył oczy by dostrzec więcej szczegółów w roztaczającym się przed nim widoku. Jesienne słońce ciepło otulało promieniami majestatyczne wieże i mury miasta. Z kilku przylegających do nich gospodarstw ciągnęły się smugi szarego dymu a gdzieś w oddali kręciły się leniwie ramiona wielkiego młyna. Myśliwy zamknął oczy i dmuchnął w kawałek drewna.

Jakiś ptak przestraszył się pisku instrumentu i zerwał się do lotu. Mina Wiewióra przybrała tęgi wyraz. Grał ładną smętną melodię ale jakkolwiek by się nie starał, miała ona co najwyżej kolor miedziany. Przerwał. Spojrzał krytycznym wzrokiem na flet, którego dźwięk zepsuł jakże piękną złotą chwilę – Niech cię szlag! Mogę się założyć, że to tylko i wyłącznie twoja wina – stwierdził cicho obwiniając kawałek rzeźbionego drewna za swoje beztalencie.

W jednym momencie całą jego uwagę przykuł dyskretny ruch, gdzieś między drzewami i nagły szelest liści wymieszany z trzaskiem łamany gałęzi. – Zwierzyna? – zapytał patrząc ze z dziwieniem na flet – Może coś z ciebie jeszcze będzie. – Po tych słowach wcisnął flet głęboko za pas i podbiegł w miejsce z którego jeszcze przed chwilą nawiało coś dużego. Kucnął przy głębokim świeżym tropie.

– Jeleń. I to wielki. Samotnik. Mógłbym spróbować go wytropić – myślał szybko – Dużo czasu mi to nie zajmie, powinienem zdążyć na zawody w Usie. Już i tak jestem poszukiwany w większości miast za coś co prawo nazywa kłusownictwem, jedno miasto więcej mi nie zaszkodzi, a taka zwierzyna trafia się raz na parę lat – Nie myślał już więcej. Uśmiechnął się tylko i zaczął iść tropem jelenia. Był w swoim żywiole. Zagłębiał się coraz bardziej w gęsty, ciemny, iglasty las. Odgarniał sprzed twarzy pajęczyny i zaschnięte gałązki drzew, tu i ówdzie dostrzegając odciski wielkich racic czy też inny trop w postaci połamanych gałęzi i sierści pozostawionej na korze.

Po pięciu minutach marszu świerki powoli zaczęły ustępować miejsca pięknym grubym bukom. Wiewiór zaczął biec, niemal wczuwając się w uciekającą przed nim ofiarę. Wpadł w euforyczny trans, co rzadko się mu zdarzało, jednak srebrząca się gładka kora buków, ich śliskie, złociste liście głośno szeleszczące pod stopami oraz szum lasu coraz bardziej nakręcały młodego myśliwego. Zamknął w pewnym momencie oczy i pozwolił się nieść tej wspaniałej muzyce jaką tworzyła otaczająca go natura.

Nie trwało to jednak długo. Potknął się o jakiś wystający korzeń i z przerażeniem wyrżnął jak długi. Zaczął się staczać coraz niżej i niżej modląc się w duchu by nie uderzyć w żadne drzewo. Gdyby teraz widzieli go jego mistrzowie, nauczyciele, zostałby wyśmiany i zostawiony samemu sobie bez żadnej pomocy z ich strony. Przez chwilę przed oczami jego wyobraźni pojawiła się dobrze znana mu twarz brata. Zaraz po tym przestał się turlikać, znikły liście i ból w obtłuczonym ciele, świat przygasł.

***

Poczuł wilgoć. Usłyszał szum wody. Otworzył oczy. Zobaczył księżyc majaczący między koronami dostojnych dębów – Kurwa mać! – Wiewiór zaklął siarczyście, podnosząc się na nogi i wypluwając liście z ust. Zakręciło się mu lekko w głowie, toteż sięgnął po bukłak z winem, który ku jego uciesze nadal znajdował się tam gdzie powinien, i pociągnął z niego aż zakaszlał.

Rozglądnął się wokół. Był w małym wąwozie gdzie swoje miejsce znalazł malutki strumyczek. Na szczęście wszystko pamiętał i nic poza poobijanymi kośćmi go nie bolało – Nie ma to jak parę siniaków na zakończenie dnia – pomyślał – Dzięki mojej lekkomyślności nie mam teraz szans na wytropienie tego jelonka. Moment, ile ja tu leżałem? – Nie odczuwał wielkiego głodu ani też nie wyziębił się, więc szybko doszedł do wniosku, że stracił przytomność na krótką chwilę. Nie zgubił także żadnej swojej rzeczy. Nawet małego flecika – Cóż, może jednak warto jeszcze spróbować. Tylko już bez takich idiotyzmów Wiewiór – powiedział sam do siebie po czym zaczął maszerować przed siebie szukając tropu.

Wiele godzin spędzonych samotnie w lesie nie przeszkadzało mu zbytnio, jednak czasem miał ochotę z kimś porozmawiać, a z braku towarzystwa zaczął mówić sam do siebie. Chciałby kiedyś wychować sobie jakieś zwierzątko, kruka albo wilka, jak to jest w porządnych bajkach dla dzieci i pięknych pieśniach bardów, ale rzeczywistość była szara i ponura. Zaśmiał się do własnych myśli i nagle rzucił na ziemię przerażony. Obtłuczone kolano po raz pierwszy od wypadku zabolało go dosyć mocno, promieniując od stopy po udo.

– Kto tam?! Wyjdź z cienia i pokaż się! – Myśliwy ani myślał posłuchać głosu młodego mężczyzny znajdującego się na polanie gdzie płonęło ognisko. Po lasach kręcili się różni ludzie, niekoniecznie przyjaźnie nastawieni. Pozostawał w leżącej pozycji bez ruchu, nawet swój oddech spłycił tak, że sam go nie słyszał. Po pięciu minutach barczysty mężczyzna z mieczem w ręku zawołał ponownie.
– Wyjdź i pokaż się!

– Kurde, gościu jest uparty. Albo mnie widział albo po prostu jest wystawiony na straży. Kto wie. Bądź cierpliwy Wiewiór, jeszcze chwilkę… – myśliwy nieraz spędził wiele godzin w jednym miejscu bez żadnego ruchu, czy to czyhając na zwierzynę czy też obserwując jakichś ludzi, tak więc nie była to dla niego żadna nowość. Zawsze rozmawiał ze sobą w myślach w takich sytuacjach.

Po chwili uparty jegomość dał za wygraną. Położył się a po godzinie czuwania zasnął. A może tylko udawał? Cóż, w końcu trzeba było spróbować, ktoś musi wykonać pierwszy krok. Wiewiór podniósł się ostrożnie na klęczki i stwierdziwszy że jest bezpieczny, ruszył powoli i ostrożnie w dół stoku pozostawiając młodzieńca samemu sobie. Zmierzał do głównego traktu prowadzącego prosto do Usy. Chociaż nienawidził miast to tym razem, musiał dotrzeć tam jak najprędzej z powodu kolana i nie tylko. W końcu był już niemal pijany bo nie zjadł niczego przez cały dzień jeno raczył się wińskiem, a od ogniska nieznajomego, przez całe półtorej godziny, torturowały go zapachy smażonej wołowiny…
 

Ostatnio edytowane przez aveArivald : 14-05-2011 o 23:41.
aveArivald jest offline  
Stary 18-05-2011, 09:04   #7
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
To była noc pełna dziwnych wizji, szaleństwa i krwi. Usa, zazwyczaj pogrążona we śnie, tym razem napełniła się gwarem i niepokojem. Być może był to wpływ księżyca, który pyszniąc na niebie swoją pełną twarz świecił ostrym, nienaturalnym blaskiem. A może maczały tu palce jakieś nieznane, wrogie mieszkańcom siły?

Pożary, morderstwa i dziwne odgłosy za oknami stały się częścią nocnego życia miasta...



Anne "Ruda" Morgan & Wiewiór

Pogawędkę przy jadle i winie przerwały wam po raz kolejny tej nocy wrzaski na zewnątrz. Tym razem Wulpert ostrożnie wyjrzał przez jedno z okien. Płonął budynek oddalony o kilkanaście metrów od karczmy. W jednej chwili na ulicy zrobiło się głośno i tłoczno. Ludziska jak w ukropie latali z wiadrami od pobliskiej studni próbując ugasić pożar. Wiedzieliście, że pożar w mieście to nie przelewki, a w oddali widać było jeszcze jedną łunę.
Wulpert, nie czekając dłużej chwycił za duży ceber i krzyknąwszy do was, żebyście zamknęli wrota poleciał na ratunek.
Do rana ogień przygasł. Nawet jeśli marzyliście o odrobinie snu, to nie była ona tej nocy wam dana. Nastał ranek, a z jego nadejściem zniknęły wszelkie widma. Zaczynał się nowy dzień, pełen atrakcji i emocji na dziedzińcu królewskim. W tym turnieje, których stawką było sporo złota.

Fanrath Taun & Michael Kellhit

Zaciekłość, z jaką walczyli napastnicy przerażała was obu. Michael ukryty w zaułku widział dokładnie jak obaj broniący się ledwie sobie radzili. A przecież napastnicy nie wyglądali ani na siłaczy, ani na wielce zaprawionych w boju. Jakże pozory mogą mylić…

Fanrath Taun

Wykonywałeś pchnięcia bronią i ciąłeś prawie na oślep. Mimo, że pozbawiłeś wroga jednej ręki, siła jego ataku wcale nie zmalała. Jakby w bojowym szale bandzior próbował nożem dosięgnąć twojego gardła, charcząc i wyjąc nieludzko. Oberwałeś cięcie w ramię. Twój zakapturzony towarzysz równie ciężko walczył przeciwko pozostałej dwójce. Z jego boku ciekła krew. Do tego jeszcze to przeraźliwe uczucie zimna, które pomału paraliżowało twoje dłonie. I szepty, które słyszałeś w głowie. Zabij, siecz, krwi!!!
Czułeś jak twoje siły nienaturalnie słabną. Nagle, podczas rozpaczliwej próbie obrony przed kolejnym, błyskawicznie wyprowadzonym ciosie w kierunku twojej szyi napastnik potknął się. Wykorzystałeś jego błąd i ciąłeś od lewej do prawej pozbawiając go głowy. W tym samym czasie zakapturzonemu żołnierzowi udało się rzucić nożem i trafić kolejnego napastnika w oko. Wtedy nagle wszystko ucichło. Temperatura powietrza powróciła do normalności, a trzeci z napastników nagle przystanął i patrzył pytająco to na was, to na trzymany w rękach nóż to na ciała leżące u jego stóp.
Jego mina świadczyła o tym, że nie miał pojęcia o tym co się właśnie wydarzyło. A może tylko dobrze udawał?

Michael Kellhit

Odetchnąłeś z ulgą widząc końcówkę walki. Twoja żyłka do interesów ponownie zapulsowała. Wiedziałeś, że obaj napadnięci odnieśli rany, a to oznaczało, że mogłeś zarobić kilka monet.
Ruszyłeś do napadniętych z nabożną miną w duchu uśmiechając się do siebie za ten łut szczęścia.

Wszystko zdarzyło się w jednym czasie. Właśnie zdążyłeś podejść do grupki, która przed chwilą walczyła kiedy z bocznej alejki wynurzył się czteroosobowy patrol straży miejskiej. Dowódca widząc trzy trupy i okrwawionych mężczyzn z bronią w ręku nakazał:

- Co tu się do cholery dzieje? Zatrzymać wszystkich do wyjaśnienia!

No tak, strażnicy zawsze zjawiają się wtedy kiedy nie powinni...

Bezimienny

Twoje przebudzenie nie należało do najprzyjemniejszych. Głowa pulsowała z bólu i tak naprawdę nie miałeś pojęcia co się wydarzyło. Na szczęście kapłani szybko poradzili sobie z twoją raną i uśmierzyli ból. Jeden z nich powiedział, że zerwałeś się z posłania i pobiegłeś na oślep wpadając w końcu na jedną ze ścian.
Nie to jednak zaniepokoiło cię najbardziej. Wiedziałeś, że twoje wizje były prawdziwe. Zarówno ta o cienistych istotach jak i o śmierci twojego przyjaciela. Bo to, że Dariel nie żył, tego byłeś równie pewien, jak tego, że oddychasz. Musiałeś odwiedzić go nieświadomie w swojej bezcielesnej postaci. Fala smutku zalała twoją duszę.
Dlaczego zginął? Co się tu dzieje? Musiałeś się dowiedzieć, tak samo jak musiałeś dowiedzieć się kim była kobieta, którą napadły cieniste stwory.
Świergot ptaków zapowiedział właśnie początek nowego dnia.

Wszyscy

Poranek następnego dnia okazał się być ciepłym i bardzo słonecznym. Mieszkańcy, jakby nie zważając na nocne wydarzenia, ruszyli tłumnie w stronę królewskiego pałacu. Król Ezkaton i książę Kebra wraz z kilkutysięczną armią wyruszali dzisiaj na podbój kolejnego królestwa.
Defilada przewidziana na poranek zapowaiadała się bardzo ekscytująco. Do tego nadworny mag obiecywał kolejne sztuczki.

Część z was miała niestety ten dzień spędzić za murami miejskiego aresztu. Część była niewyspana i zmęczona wydarzeniami nocnymi. A jednemu z was ciążyła na sumieniu śmierć przyjaciela.

Co dalej? Przeznaczenie dokładnie wiedziało co czeka was na tej na nowo rozpoczętej ścieżce...
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!

Ostatnio edytowane przez Felidae : 18-05-2011 o 09:23.
Felidae jest offline  
Stary 27-05-2011, 16:30   #8
 
necron1501's Avatar
 
Reputacja: 1 necron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodze
Anne „Ruda” Morgan

Anne obudziła się w naprawdę parszywym humorze. Nie przespana noc, spędzona na pilnowaniu i rozmowie z karczmarzem, w doskonałym stylu zniszczyły jej plany dotyczące wypoczynku. Leżała przez chwilę na wygodnym materacu, klnąc na całe to miasto i jej wieczorne rozrywki. Co jak co, ale na to się nie pisała. Wiedząc jednak że nie ma całego dnia na spanie oraz że warto być pierwszym na śniadaniu, podniosła się powoli z łóżka, testując stan swoich mięśni. Trakt dawał ostro w kość, minie trochę czasu zanim poczuje się całkowicie wypoczęta i rozluźniona.

Stojąc na środku pomieszczenia, rozpoczęła poranne ćwiczenia. W samej koszuli nocnej nie sprawiała zbyt bojowego wrażenia, ale dla wprawnego oka jej powolne ruchy układały się w pewien schemat, nadający odpowiedniego znaczenia. Powoli opadając i wznosząc się, rozciągała po kolei wszystkie mięśnie, nie rozgrzane podczas snu. Zazwyczaj układ zajmował jej około godziny, z różnym natężeniem, zależnie od jej stanu. Dziś nie przemęczała się, zrobiła jedynie to co wymagane, po czym zrzuciła z siebie koszulę po czym ubrała w zwyczajowy strój, czyli skórzane buty za kostkę, odpowiednie do jazdy konnej jak i długo dystansowych marszów. Luźna, zielonkawa koszula i obcisłe spodnie dopełniły jej wyglądu. Włosy ułożyła w pośpieszny warkocz, po czym zeszła do głównej sali.

Tak jak się spodziewała, była pierwszym gościem znajdującym się w pomieszczeniu. Wulpert, wieczorny towarzysz, siedział na jednym z krzeseł przy szynkwasie, opierając się o niego plecami, pochrapując z cicha. Widać było że gaszenie sąsiedniego budynku było męczące. Podeszła do niego powoli po czym szturchnęła go lekko w ramie, budząc go.

- Witam Naszego kochane gospodarza, widzę że noc niezbyt spokojna, mylę się? – zagadnęła.
Karczmarz widocznie jednak spodziewał się że ludzie zaczną schodzić się na poranny posiłek, ponieważ jedynie skinął głową w stronę kuchni, z której wybiegła wczorajsza służka niosąc miskę z wonną zupą i dwoma pajdami chleba oraz kubek z kawą. Anne uśmiechnęła się promieniście, po czym usiadła przy jednym ze stołów. Tuż przed nią wylądował pięknie pachnący posiłek. Skinęła głową z wdzięcznością po czym spojrzała na siedzisko, na którym powinien znajdować się Wulpert. Ten jednak, mimo dość pokaźnej tuszy, wyparował, widocznie miał zamiar odpocząć.

Kończąc śniadanie, ruszyła w stronę schodów, po resztę swoich rzeczy…


Ciąg dalszy ma Arivald
 
necron1501 jest offline  
Stary 30-05-2011, 20:19   #9
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Wiewiór obrócił się na plecy i otwarł oczy. Leżał na wznak wpatrując się bezmyślnie w pajęczynę przy suficie.
- W mieście zawsze coś musi się spieprzyć - zająkał sam do siebie. Promienie słońca wiszącego nad murami, nieśmiało wkradały się do pokoju przez bure zasłony i padały wprost na jego twarz - Co za idiota ustawia tak prycze...? - Zapytał chociaż nie oczekiwał, że ktokolwiek udzieli mu odpowiedzi. Chociaż starał się jak mógł na chwilę się zdrzemnąć, to po nieprzespanej nocy nie był w stanie zmrużyć oka.

Podniósł się, przetarł piekące oczy dłonią i rozciągnął ręce i nogi aż kości chrupnęły.
- Już pora wstać, wyruszyć z domu, i przyjaciół spotkać swych... - zanucił ironicznie rozsuwając brudne zasłony. Achhh ten zapach miasta... niesamowicie intensywny, niespotykany nigdzie indziej, jedyny w swoim rodzaju fetor fekaliów, padłych szczurów i cholera raczy wiedzieć czego jeszcze. Wiewiór nienawidził tego zapachu. Uważał, że jest on nienaturalny i przeciwny naturze, ale cóż... - Miastowi lubią się taplać we własnym gównie? Proszę bardzo, ja jestem tylko przejazdem - pomyślał.

Pokiwał głową w swej bezsilności, zebrał rzeczy których zresztą wiele nie było i ruszył na dół - Łuk jest, kołczan jest, miecz jest - wymieniał pod nosem zbliżając się do końca schodów - Ach! Flet... a tu jesteś... dobra... - skończył monolog wpadając z impetem na Anne...

Anne odbiła się od wieczornego towarzysza i padła na ziemię. Spojrzała na niego z krzywym uśmiechem.
- No tak, nic tylko pomiatać damą na dzień dobry. Koniec świata, co się dzieje z dzisiejszymi mężczyznami - psioczyła pod nosem, wystarczająco głośno, żeby każdy mógł ją usłyszeć, gramoląc się z ziemi.
- Jaaa... ja ja przepraszam, nie chciałem, zamyśliłem się i tak, tak jakoś... - zmieszał się Wiewiór. Brakło mu języka w gębie. Rzadko kiedy w ogóle spotykał kobiety, do tego takie piękne jak Anne. Jeśli już miał z jakimiś kontakt to były to inne myśliwe, zleceniodawcy lub - delikatnie ujmując - panie lekkich obyczajów.

- O jaki wygadany - mruknęła do siebie Anne, otrzepując się - Wybierasz się na turniej sądząc po twoim rynsztunku? - zapytała zaciekawiona. Coś tam wieczorem wspominał, ale była dosyć zmęczona i nie do końca pamiętała. Jednak na pierwszy rzut oka widać, że facet potrafi posługiwać się bronią, sądząc po wyglądzie, pewnie jakiegoś rodzaju strzelec.

- Tak, zamierzam wziąć udział w paru konkurencjach, zobaczymy co będzie - powiedział szybko Wiewiór ciesząc się, że kobieta zmieniła temat rozmowy.

Anne spojrzała krytycznym wzrokiem na mężczyznę. Wyglądał na takiego co da sobie radę, ale ciekawiło ją, jak mu pójdzie na zawodach.
-Czyżby? W jakich konkurencjach? Fechtunek? - zapytała.

- Cóż, z pewnością i tam spróbuję swoich sił, ale przede wszystkim zawody łucznicze - odparł Wiewiór.

- Cóż, z chęcią się przyjrzę. Lecz jeśli idziemy w tym samym kierunku, jak się nazywasz, dżentelmenie bez imienia? - zapytał Anne sarkastycznie, wciąż mając mu za złe zderzenie na schodach.

- Zwą mnie Wiewiór - odparł myśliwy a rumieniec zawstydzenia ponownie wypłynął mu na policzki - A, a Ty jesteś...?

- Anne - odpowiedziała krótko. Nie miała powodu podawać mu swojego nazwiska - Tak więc Wiewiórko, idziemy na turniej? Mam zamiar przyjrzeć się naszym "dzielnym chłopom" maszerującym na kolejną, bezsensowną wojnę.

Wiewiór skrzywił się gdy usłyszał jakież przezwisko wymyśliła mu Ann, ale powiedział tylko:
- W porządku, możemy ruszać - nie miał nic przeciwko towarzystwu tak pięknej kobiety. Przeczuwał, że taka znajomość może po pewnym czasie zacząć go drażnić, ale w tamtej chwili nie potrafił się oprzeć i odmówić.

Anne skinęła głową na znak zgody po czym szybko dodała:
- W takim razie, daj mi chwilę, wezmę rzeczy z pokoju i dołączę do ciebie - odpowiedziała Ruda, znikając ponownie w karczmie kierując się do pokoju z którego zabrała swój sprzęt, który skrzętnie ukryła, oraz pieniądze. Następnie dołączyła do mężczyzny.

Wyszli na zewnątrz. Słońce grzało przyjemnie, jedynie smród ulicy przeszkadzał w oddychaniu...
- Chyba nigdy się do tego zapachu nie przyzwyczaję - westchnął Wiewiór
- Cóż, ciepłota nie poprawia zapachów miasta - rzuciła, w odpowiedzi na stwierdzenie Wiewióra
- O jakiej wonie mówiłaś?
- Jakiej wojnie powiadasz... Gdybym to ja sama wiedziała, jakaś kolejna, bezsensowna wojenka naszego nie wyżytego króla - dopowiedziała z uśmieszkiem.

Wiewiór i Anne ruszyli w stronę pałacu, przed którym miały odbyć się główne konkurencje turnieju. W mieście wrzało jak w ulu, ludzie biegali w tą i we w tą, kramarze szykowali swoje stragany, wykładając towar, robotnicy kończyli stawiać główne ozdoby punkty rozrywek.

Plac był zrobiony na kształt kwadratu, przy każdym wierzchołku stały cztery olbrzymie namioty, w których obywały się zapisy na poszczególne konkurencje. Tak zaczynając od górnego lewego rogu stał namiot z sugestywnym mieczem i tarczą namalowanym nad wejściem namiotu oraz znajdującym się napisem " Zawody szermiercze".

Po drugiej stronie placu znajdował się namiot z narysowanym łukiem, za namiotem zaczęto ustawiać cele do których cała horda ludzi miała szyć z łuków, kusz i innych narzędzi śmierci.
Po lewej stronie od wejścia, stał namiot z szyldem głoszącym " Zawody zapaśnicze". Długa kolejka składała się głównie z mężczyzn. Widocznie każdy facet chciał być obściskiwany przez drugiego, równie wielkiego bydlaka.

Ostatni z punktów zapisu, również był oznaczony mieczem, lecz zasady zapisane na wielkiej tablicy głosiły, że walczy się do pierwszej krwi, jedynie przy użyciu broni siecznej, czyli mieczy.
Pośrodku placu znajdował się jedyny wolny skrawek przestrzeni, 5 żołnierzy odganiało wścibskich. Niewielki namiot miał oznaczenia kogoś z błękitnej krwi, widocznie przybył z nadzieją na dobrą zabawę.

Oczywiście prócz głównych 4 filarów zawodowych, odbywały się pomniejsze konkursy, między innymi picie na czas, siłowanie się na rękę i inne dość tępe rozrywki. Wśród tego biegała dzieciarnia, zgarniając sakiewki już podpitych mieszczan, mimo porannej godziny. Kramarze zaczynali zachwalać swoje produkty, jednym słowem, wielki młyn zaczynał się rozkręcać.
 
aveArivald jest offline  
Stary 05-06-2011, 13:37   #10
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Następnego ranka. Więzienie.

- Cholerne klaty! – bluźniłem w myślach. Już nieraz dane mi było lądować w więzieniu. Nie wszystkie władze uznają pracę najemnika za legalną… zwłaszcza gdy chroni się przestępców.

- Jestem Bizon – usłyszałem głos wojaka, któremu zeszłej nocy pomogłem. Wyciągnął dłoń w moją stronę. - Nie podziękowałem jeszcze za pomoc.
Spojrzałem na niego uważnie, wczoraj, gdy widziałem go osaczonego i można rzec, bezbronnego, wydawał się o wiele łagodniejszy. Te blizny na jego twarzy nie powstały same z siebie, to było pewne.

- Witaj - odwzajemniłem gest. Uścisk miał mocny, tak, to hardy wojownik, bez dwóch zdań. - Nie masz za co dziękować. Na dobre zakończenie dnia brakowało mi tylko porządnej bitki - spróbowałem się uśmiechnąć. Obejrzałem ponownie moją ranę. To nie powinno się wydarzyć, widocznie wciąż brakuje mi doświadczenia.

Rozejrzałem się uważniej.
- A ten skąd się tu wziął? - zapytałem samego siebie w myślach. Podczas walki nie zauważyłem go. Widocznie był gdzieś w ukryciu.
- Tchórz - pomyślałem. - Skoro był wtedy na tej alejce, to dlaczego nam nie pomógł?

- Witam panów. Nazywam się Michael Kellchit i bardzo miło mi was poznać. Jestem medykiem, uzdrowicielem i kapłanem, a wasze rany wyglądają na dosyć poważne. Zajmę się nimi za skromną opłatą w wysokości 49 miedziaków. Jak wiecie, życie kapłana jest ubogie, a każdy potrzebuje trochę grosza na chleb – powiedział. - Więc jak? Zdecydujecie się panowie?

- A na dodatek chciwiec szukający okazji do zarobku – dodałem.

- To mi się podoba, braciszek z głową do interesów. A to ci fart – rzekł żołnierz. - Obejrzyj no braciszku mój bok, bo trochę pali i swędzi - dodał zaraz potem.

- Już się tym zajmuję. - odpowiedział niespeszony - a pan? Chce pan się wyzbyć dolegliwości? – zwrócił się do mnie.

Spojrzałem na szarlatana, po czym jeszcze raz rzuciłem okiem na ranę.
- To nic poważnego, wychodziłem z większych opresji.

- Jak pan chce - odpowiedział z posępną nutą w głosie i zabrał się do leczenia rany żołnierza. - Więc może opowiedzielibyście mi cóż się stało tamtej nocy?

- Wczorajsza noc, powiadasz? - nie chciałem zbytnio tego rozpamiętywać. Skoro jednak była okazja do pogawędki. Nim jednak zacząłem rozmowę, wyjąłem moją chustę, którą zwykle chowam pod kurtką. Obwiązałem sobie nią ranę.

- To było... szaleństwo. Tak najłatwiej to określić. Nie wiem co tym zbirom odbiło, ale jak na wojownika to i ja się trochę przestraszyłem. Trudno o tym rozmawiać, trzeba było to ujrzeć na własne oczy.

- No cóż... z mojej perspektywy, wyglądało to na dość zaciekły pojedynek - powiedział lekko ociągając się. - Chciałem wam pomóc, ale z doświadczenia wiem, że bardziej bym przeszkadzał niż pomagał. - wybąkał.
- A ty żołnierzu? - zwrócił się do Bizona - Co się stało przed interwencją tego człowieka?

- Te psubraty zadźgały chwilę wcześniej jakąś kobietę, a potem jak w jakimś amoku rzucili się mnie. Nie jestem bojaźliwy, ale z szaleńcami walczy się najtrudniej. A teraz ten tam - powiedział wskazując na skulonego w kącie drugiej celi człowieka - udaje, że niczego nie pamięta. Swołocz - Bizon splunął z obrzydzeniem.

- A więc to tak było. - wtrącił się. - Rozważałem nad tym, dlaczego te zbiry Cię ścigały. Czy wiesz może, co było przyczyną ich szaleństwa?

- Od kilku dni w Usie dzieją się dziwne rzeczy. Mordy, podpalenia... - westchnął Bizon kiedy usadowił się przy jednej ze ścian - Może jest to związane z obecnością wojska - wzruszył ramionami - ale nikt nie zna dokładnej przyczyny. A właśnie. Nieźle mi się cholera oberwie jak mnie do południa nie wypuszczą... Dzisiaj ruszamy na Cadię i jak się nie pojawię w garnizonie to mi dowódca jaja urwie. - dodał widząc nasze pytające miny.

Jakby wychodząc naprzeciw jego słowom w drzwiach prowadzących do cel pojawił się jeden ze strażników.
- No panie Bizon, zbierać się, kapitan chce z wami trochę pogadać. Po kolei, wszyscy sobie pogaworzycie. - powiedział z kwaśnym uśmieszkiem na twarzy.

Zaraz też klatkę opuściła dwójka ludzi. Zostałem sam na sam z tym paskudnym tchórzem. Starałem unikać z nim rozmowy, jeszcze by mnie poniosło. Choć nie mogę mieć mu tego za złe, nie wygląda na wojownika, faktycznie mógłby przeszkadzać. Teraz przyjrzałem się uważniej zbirowi, który wczoraj o mało nie odebrał mi życia. Wyglądał już całkiem normalnie, no może był trochę rozkojarzony. Jego oczy… tak, teraz też wróciły do normy. Można rzec, zwykły człowiek.

Położyłem się na podłodze, lecz nie miałem zamiaru spać.


Kilka minut później.

W końcu przyszła i na mnie pora. Strażnik zawołał, wskazując w moją stronę. Ruszyłem więc za nim. Zaprowadził mnie do małego pomieszczenia, stało tam niewielkie biurko. Za nim to, siedział, jak pomyślałem, ów kapitan.

- Siadaj. – powiedział bez zbędnego wprowadzenia. – Jak się zwiesz? – zapytał.
- Fanrath Taun… - odpowiedziałem niepewnie, siadając przed nim.
- Czym się zajmujesz?
- Eee… - przerwałem. – Jestem ochroniarzem… - dokończyłem.
- Ochroniarzem? – zapytał podejrzliwie.
- Tak, ochraniam pewnego sędziego. Wie pan jak to jest, życie to niebezpieczna gra…
- Dość. Przejdźmy do sedna sprawy. Co wydarzyło się wczorajszej nocy?
- Aaa, tak – zastanowiłem się chwilę. – Wczoraj zwiedzałem miasto i bawiłem się na jarmarku…
- Mów – powiedział stanowczo. Bałem się, że wpadnę przez wczorajsze wydarzenia w kłopoty.
- Dobrze, już dobrze. Wracałem z jarmarku, kiedy zobaczyłem strażnika miejskiego.
- Mówisz o Bizonie?
- Tak ma na imię? No może. A więc, ten cały Bizon został zaatakowany przez trójkę zbirów. Klasyczna sytuacja. – starałem się nie zdradzać szczegółów, ani tego, że znam już Bizona. Sam nie wiem czemu.
- I?
- No i postanowiłem mu pomóc.
- Dobrze, a czy odnotowałeś coś niepokojącego. Oczywiście poza trójką zbirów. – Oczy, od razu przypomniałem sobie te oczy. Pełnie gniewu, żądne mordu. Na ich myśl przeszły mnie ciarki po plecach.
- Nie, nic bardziej niepokojącego nie zauważyłem.
- No tak, a więc jesteś już wolny.
- Już?
- Tak, możesz już iść. – gdy usłyszałem te słowa, kamień spadł mi z serca.
- Dowidzenia – powiedziałem, szybko kierując się w stronę drzwi.
- Aha – dodał, zanim wyszedłem. – Przez jakiś czas nie opuszczaj miasta.
- Jeszcze czego. – pomyślałem.

Nim wypuścili mnie z więzienia, wróciłem na chwilę do klatki. Miałem zamiar pożegnać się z żołnierzem.

- I jak? – zapytał, widząc mnie.
- Szybko poszło.
- Wypuszczają cię?
- Tak, ale mam na razie nie opuszczać miasta.
- Rozumiem… Słuchaj, mam do ciebie sprawę.
- Jaką? – zapytałem zaciekawiony.
- Widocznie ja tu jeszcze posiedzę.
- Dlaczego?
- Nie ważne. Do tego czasu jestem w tarapatach. Mój dowódca musi dowiedzieć się, że tu jestem. Inaczej posądzi mnie o dezercję.
- I co ja mam z tym wspólnego?
- Wiem, że nie mogę nic od ciebie wymagać, ale czy mógłbyś pójść do niego i przekazać mu wieści? – zapytał z wyraźną nadzieją w głosie.
- Cóż… jak już wspominałem i tak nie mogę opuszczać miasta – zastanowiłem się, jednak moja odpowiedź była oczywista. – Nie ma sprawy – odpowiedziałem.
- Dzięki, nawet nie wiesz jaką przysługę mi wyświadczasz.
- Wojownicy muszą sobie pomagać – odpowiedziałem.

Już po paru minutach znalazłem się po drugiej stronie murów więzienia. Słońce za niedługo zacznie górować, jednak już zrobiło się naprawdę gorąco.

- Teraz tylko znaleźć koszary.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 26-06-2011 o 17:07.
MTM jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172