lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   Dragon Age: Pradawna Esencja Skały (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/10185-dragon-age-pradawna-esencja-skaly.html)

Cao Cao 02-08-2011 12:17

Anlean: Pałace książęce, stolica księstwa Al Neratum


Kiedy tylko do jego sali dostała się templariuszka, mężczyzna wyglądał na strasznie zakłopotanego. W końcu to On nadał edykt zabraniający wstępu templariuszom do jego miast. Jednak to Oni stanowili wówczas prawo, więc to On musiał się ugiąć.
- Skoro... Kwestie poznania, mamy już za sobą... Pora opowiedzieć na twoje pytania - Templariuszko. Otóż jak sama wspominałaś, to właśnie doszło do morderstw na paru rodach, prawda ? Dlatego też kazałem sprowadzić magów do moich włości tylko po to, by zapewnił mi ochronę przed urokami. O ile twoja edukacja wyszła wyżej niż szczekanie, to winnaś wiedzieć iż mój Ród Prowadzi niemalże imperium handlowe, jest to układ książęco-kupiecki. Tak więc jeśli ktoś przejął by mój umysł, to za pieniądze którymi dysponują tutejsze układy, można byłoby prowadzić wojnę z waszym...Naszym królem. A o ile wiesz płace trybut, sprowadzam dla króla wszelkie towary, bronie, stroje, żywność. Tak więc wypraszam sobie takie najścia. A wasz zakon ? Zakon bez wezwania i pieczęci króla nie ma prawa tak mnie nachodzić... Posiadasz coś takiego czym mogła byś udokoumentować swoją wizytę ? - Powiedział stanowczo
Templariuszka, w odpowiedzi na to żądanie poczęła szperać w głębokich kieszeniach płaszcza i przeszukiwać tajemne jego skrytki. Nie znalazłszy zguby, opuściła ręce i wetschnęła - Tak, tak, ma to któryś z moich ludzi - machnąwszy niedbale ręką w stronę drzwi, za którymi zniknęli jej towarzysze - Zresztą, wszystko, co trzeba jest też w liście, którego rzekomo, chłoptasiu, nie dostałeś... - po czym urwała, marszcząc czoło jakby nagle coś sobie przypomniała - Wspomniałeś coś o przejmowaniu umysłu?
- Chwileczke.... Chcesz powiedzieć że nie masz dokumentów ? W takim wypadku możesz być zabójcą... - Anlean cofnął się, tak by stanąć naprzeciw sporemu stołu. - Masz DWIE minuty, na wytłumaczenie mi tej sytuacji, albo zmuszony będę wezwać straż... Jeśli jesteś templariuszem udowodni to, jeśli nie zostaniesz stracona w imię naszego króla... - Mężczyzna uważnie przyglądał się zachowaniu kobiety
- Uspokój się, uspokój... - rzekła kobieta niedbale - Jak będziesz taki nerwowy to komuś jeszcze stanie się krzywda. Przecież ci mówię, że mam wszystkie papierki... tylko nie przy sobie. A czy ja wyglądam na zabójczynię? Gdybym chciała cię zabić, to już byś nie żył. A rozważę tę opcję jak jeszcze raz zaczniesz mi grozić. Jasne?
- Przyprowadź tego... Templariusza z papierami. Niech też przyjdzie jeden z moich strażników. Rozumiesz prawda ? - Książę zamyślił się na chwilę - A tak między nami, czemu zawdzięczam te waszą wizytę... ? Swoją drogą nie przedstawiłaś się. Wiesz ze to nie ładnie prawda ?
- Tak, tak... - wymamrotała templariuszka - Ale jak wszystko pójdzie dobrze, to nie zabawimy tu na tyle długo byś musiał kłopotać się zapamiętywaniem mojego nazwiska. - po czym odwróciła się w stronę drzwi i wykrzyknęła, jakby była u siebie - Wezwać mi tu Medarda! Pewnie gdzieś się już popałętał - dodała jeszcze pod nosem i wzrokiem powiodła po pomieszczeniu, jakby chciała całe włości przejrzeć na wskroś. - Gdzie tu macie komnaty dla gości?
- W tym pałacu nie mamy komnat gościnnych. Za to możecie skorzystać z przybytku w bogatej dzielnicy, opłacę wam nocleg. - Anlean usiadł do stołu, po czym wezwał lokaja -
- Proszę chwileczkę poczekać, zaraz dostaniecie wszelkie informacje.
- Cholera... - skrzywiła się templariuszka - Mało to będzie wygodne, węszyć tu z takiej odległości.
- Cóż... W końcu nie macie zamiaru węszyć tutaj zbyt długo, prawda ? Tak więc sądzę że jestem aż za miły... - dodał z poważną miną - No gdzie ten głupiec ? Ten twój Medard oraz mój lokaj... - dodał po chwili
- No jeśli nie wywęszymy nic ciekawego... to długo nie zabawimy... - zapewniła, zerkając w stronę drzwi. Sama zastanawiała się, gdzież ten Medard. Podrapała się nawet po głowie, czy to on miał wziąć te wszystkie papiery. Tak, chyba on. - Miły to byłby jakiś poczęstunek dla zmęczonych podróżników... - zauważyła.
- Oj tak... Dla zmęcznych podróżników mało to knajp stoi po drodze ? Chyba nie chcesz mi powiedzieć że przybyliście tutaj, dlatego że zakon was nie karmi ? Obiad jest za godzinę, możesz poczekać... Chociaż nie wiem czy Cię nie odeśle to jakieś meliny... - Dodał z uśmiechem - Lepiej spojrzyj przez te okno Będziesz miała widok, na plac egzekucyjny, za chwilę życie straci dwóch złodziei. Z tego co wiem sądził ich jakiś początkujący urzędnik. Wyraźnie mówiłem jak i pisałem za kradzież z terenów prywatnych jeno sto batów, kara śmierci jedynie z Pańszczyzny... - Dodał zamyślony - Gdzie do jasnej Cho***y podział się ten głupiec ? - Wykrzyczał - Jeśli zaraz nie zjawi się tutaj lokaj, każe odrąbać mu głowę ! - Powiedział już nieco zdenerwowany
Kobieta popatrzyła leniwie na okno - Nie lubię egzekucji. - stwierdziła - Same nudy. Za co posyłacie na tortury? - zapytała, a w tej samej chwili do pokoju wprowadzony został jeden z templariuszy, najprawdopodobniej rzeczony Medard. - O, jesteś wreszcie! - zawołała kobieta, po czym przyciszonym głosem poczęła rozmawiać z facetem. - Słuchaj, ty masz te wszystkie papierzyska?
- Jakie papierzyska?!
- No, listy, pieczęcie i cała reszta papierków...

- Ja?! To Dorian miał się tym pozajmować!
Templariuszka westchnęła, po czym wydarła się ponownie: - Przyprowadzić Doriana! - poleciła następnie Medardowi poszukać kolegi i wróciła wzrokiem do Anleana.
- Z całym szacunkiem, ale twoja obecność zaczyna mi troszkę wadzić. Mam tutaj prace do wykonania. Możesz przyjść z tym swoim głupcem później ? - Mężczyzna dolał sobie wina, często tego nie robił osobiście, ale sytuacja aktualnie mu wadziła. - Teraz proszę Ciebie o opuszczenie mojego zamku. Możemy spotkać się w innych okolicznościach, prawda ? - Dodał już zmęczony. - Poza tym, to nie jest prośba... - Dodał
- Jasne, jasne... - westchnęła templariuszka ze znudzeniem. - Moi ludzie wyniosą się zaraz do tej waszej bogatej dzielnicy i poszukają jakiegoś lokum, głupca też za chwilę ci tu przyślę. Ale ja nigdzie się nie ruszam. Przyszykuj mi komnatę, w której mogę zabawić kilka dni... - zażyczyła sobie, dodając jeszcze po chwili namysłu - W przeciwnym razie będę zmuszona spać z tobą. - i uśmiechnęła się złowieszczo, z wolna ruszając w stronę drzwi.


Ciąg Dalszy: Anlean i jego senna mara


Książę, przez jakiś czas starał się, zbudzić, być może krzyczał ? Miał nadzieje że rzucał się w nocy, że krzyczał, że ktoś go zbudzi... bądź usłyszy. Kiedy uświadomił sobie, co zrobiła mu Templariuszka, wiedział że nie będzie mógł puścić tego płazem.
- Słyszysz mnie ? Dobrze wiesz, że właśnie przekroczyłaś kompetencje, twoje tendencje, twoje cele tutaj się zakończą ! Nie znajdziesz tu nic, poza chwała i honorem, który reprezentuje moja godność. Ale zapewniam Cię ! Kolejny dzień, jak Tylko moje oczy odzyskają pełną świadomość... - Mężczyzna był wyraźnie zdenerowany, po czym dokończył - Zabije Cię ! Każe twój łeb nabić na pal, przy głównej bramie !
- Och... - westchnęła Silva Rablack - nie bądź dla mnie taki okrutny co? Może się zaprzyjaźnimy? Widzisz chociażby te drzwi? - właśnie w tym momencie poczułeś obawę. W końcu o jakie cholerne drzwi jej chodzi?
- Jedyne co chce widzieć, to twój przeklęty łeb ! - Drzwi, o co do diaska, może chodzić tej babie ? Anlean zastanawiał się czy skoro jest w jego śnie, to czy także może czytać jego myśli, A te zapewne przedstawiały najbardziej wyrafinowane egzekucje na Silvi. - Słyszysz mnie ! Zapewniam Cię, że twoje godziny, są już policzone !
- Hm... kochanka? niee, osoby twojego pokroju nie gustują w takich rzeczach. U Ciebie jest to coś dużo głębszego i lepiej zakorzenionego. - stała marszcząc brwi, najwidoczniej myślała.
- Ha ! Nawet Ty nie winnaś mieć szans, zagiąć mej dumy ! Poza Tym, kwestia kobiet zmieniła się, diamenrtalnie kiedy przekroczyłaś progi mego pałacu. - Dodał uradowany - Wiesz, zadaje sobie pytanie, czy nie zostawił Cie czasem mąż, że jesteś taką.. suką, albo to kwestia tego że nigdy nie znalazłaś męża...
- Masz rację myliłam się to kobieta ale powodem jest duma. To coś co Ci odebrano to coś czego nigdy nie miałeś i mieć nie będziesz. - zrobiła kolejną już przerwę w rozmyślaniach po czym dodała - suka - mruknęła. - ale to nie wszystko zabiłeś ją?
- Nie... Nigdy nie zabiłem nikogo osobiście, w przeciwieństwie do Ciebie. A słowa nie są odpowiedzialne za trupy, które padaja w miastach i królestwach. To prości ludzie z chęcią wykonują te powinność za pare groszy... Ha, sama pewnie zabiłaś sporo osób, więc co w tym dziwnego ?
- Skrzywił usta - Więc dalej, idź dalej jeśli chcesz.
- Tak po raz kolejny masz rację ale jeślibyś miał dokonać mordu to czego byś użył? Jakiego narzędzia i sposobu? Może jakiś spisek czy podstęp?
- cedziła dalej słowa, ale o co jej chodzi do cholery? O co chodzi tej czarciej dziwce, używałeś w myślach słów jakimi nie powstydziłaby się najgorsza speluna w Thedas.
- O Tym się przekonasz... Za pare godzin, kiedy świt nadejdzie, kiedy wszystko pobudzi się do życia, po koszmarnej nocy. Wtedy na własnej skórze uświadczysz coś, czego nie będziesz w stanie zrozumieć... Będzie to ból, jaki sprawi że będziesz błągać jeno o śmierć...
- To dziwne nie spisek, nie narzędzie a i nie podstęp. Co nam pozostaje? - zrobiła kilka kroków w tej nicości by stanąć jak wryta, jej twarz wykrzywiła się w grymasie zadowolenia najwidoczniej z samej siebie a potem odparła - magia, w twoim życiu jest jej sporo.
- i gdy skończyła to słowo obok niej pojawiły się stare dębowe, pozłacane drzwi. Był na nich wyryty też napis: “Cristof” Kobieta stanęła przed tymi drzwiami i odparła:
- Pozwól, że wyjaśnię Ci na czym polega czar wejścia do cudzego umysłu. Pominąwszy kilka szczegółów pierwszofazowych takich jak to, że musisz wcześniej widzieć daną osobę czy też to, że musisz w niej wzbudzać jakąś silną emocję. Choć powiem, że w twoim wypadku nie musiałam się wiele napracować, wystarczyło Ci sie pokazać i już mnie nienawidziłeś. To trzeba wiedzieć jedno. - tu kobieta szczerzyła sie niemiłosiernie - każdy z nas ma swoje sekrety skryte za drzwiami i nie da się tam wejść bez pozwolenia. Nigdybym nie ujrzała tych drzwi gdybyś mi go nie udzielił. Będąc w czyimś umyśle nikt nie może zginąć a najcenniejszą rzeczą tu są słowa. Każde jedno słowo przez Ciebie wypowiedziane. To one mają tu moc. Gdy Ty ich używałeś odnośnie danego zdarzenia to częściowo odblokowywałeś mi możliwość ujrzenia swoich sekretów z nim związanych. Dobrze wiedziałam, że chodzi o to co zawsze w waszym przypadku czyli o władzę mości tfu... szlachcice. Najpierw użyłeś słowa duma, będąc tu kiedy wypowiadasz dane słowo i jest ono związane z całością sekretu ja jako rzucająca zaklęcie odczuwam dreszcz. Tak więc wiedziałam, że chodzi o Twoją dumę, potem dodałeś jeszcze słowo kobieta w tym samym zdaniu i znów poczułam dreszcz. Dalej idąc powiedziałeś zabić i oczywiście kolejny dreszcz, całość przy-pieczętowało słowo magia. Nie powiedziałeś go ale to bez znaczenia bo ja to powiedziałam a nic innego nie pasowało więc odczułam kolejny dreszcz. I tak oto pojawiły się drzwi. Wiesz prowadziłam przedługie batalie z magami w ich umyśle bo gdybyś wiedział o działaniu tego zaklęcia nie pisnąłbyś a ni słówka. Oni też tak robili jednak tortury w umyśle mają to do siebie, że od tego się nie ginie a ból jest realistyczny. Kolejnym plusem jest to, że choćbym Ci tu odcięła głowę to kiedy pozwolę Ci się obudzić to będziesz cały. No jedyną wadą jest to, że ja sama jestem wtedy nie chroniona i można mnie zabić w łóżku. A teraz wracając do twoich drzwi. - kobieta pociągnęła za klamkę i została dosłownie wessana. Ty zostałeś sam stojąc na wprost drzwi do swoich własnych sekretów.
Całe otoczenie zmieniło się natychmiastowo, ku zdziwienia nie przeistoczyło się to w lochy z łańcuchami, czy też straszny cmentarz, a zieloną dolinę, pełną drzew krzewów i kwiatów. Tak naprawdę dzięki tej sytuacji, mógł sam nad sobą zadecydować, pomyśleć, zrelaksować się. Na te chwilę nie przeszkadzało mu znalezienie odpowiedzi przez Templariuszke, wszelkich odpowiedzi. W Tym zamku, to ON miał władze, więc jeśli wyszło by coś... Niespodziewanego, to może bronić się sam, przez wiele lat... Nie był to dobry punkt myślenia, jednak uspokajał go.

asiootus 03-08-2011 23:33

Elissa „Płomień”; Thedas, Wierza Maginów, pustka

Nie była pewna co się tak naprawdę stało, jednak nie potrafiła się nad tym tak naprawdę zastanawiać. Wszystko wydawało się tutaj nieprawdopodobne, takie jak sen. Z drugiej strony, dusze wędrują do Pustki w czasie snu, dlatego szczerze mówiąc, nic dziwnego w jej samopoczuciu nie było. Jej umowa zawarta ze Zgubą nie wydawała jej się nawet realna. Było to zbyt nieprawdopodobne, żeby to było prawdziwe. Dla ukochanego zrobiłaby wszystko, ale przecież to nie mogłoby być aż takie łatwe. Nawet nie chodziło jej o to, że wszyscy w Wieży mieliby być przez nią zamordowani, raczej chodziło o tą łatwość z jaką król miał się w niej zakochać. Nie było to coś, co mogłoby być łatwe. Już pomijając to, że była aż ponad dziesięć lat młodsza to do tego była półelfką. Nikt ze szlachty nie zgodziłby się na tego typu związek. Na tego typu uczucie. Nawet jeśli on się w niej zakocha, to nie będzie łatwo.

Nie no, przecież to było zupełnie niemożliwe. To się nie mogło zdarzyć, prawda?

Przeszła kawałek drogi od miejsca, gdzie widziała tego ducha czy jakkolwiek powinna Zgubę nazywać. Nie było łatwym do zaakceptowania fakt, że nawywał siebie Stwórcą. Stwórca przecież dawno temu opuścił ludzi, opuścił ich wszystkich zostawiają na pastwę losu. A może Zguba właśnie tą pastwą losu była? Ciężko było powiedzieć. Poza tym, że przyjął formę tego, czego się naprawdę bała, to jeszcze jego imię było wyjątkowo złowieszcze. Zguba… zguba… Czy to możliwe, że właśnie – tak jakby – podpisała na siebie wyrok? Że jest teraz zgubiona?

Znalazła przed sobą demona. Formę miał przerażajacą , więc szczerze mówiąc nie chciała do niego podchodzić. Wolałaby odejść jak najdalej i się schować z daleka. Jednak demon pojawił się przed nią zbyt nagle. Zbyt szybko się znalazła w zasięgu jego wzroku. Nie mogła się wycofać. Było za późno.

Jednak jej nie widział. Nie miał pojęcia, że Elissa znajdowała się przed nim. Zamrugała i rozejrzała się dookoła. Tak samo zachowywały się demony, które minęły ją wcześniej. Wiele demonów nie zwróciło na nią najmniejszej uwagi. Ten tutaj też nie. Czy to znaczyło, że ją ignorował? No i ignorowali, jeśli chodziło o inne demony. Nie wiedziała przez chwilę co powinna zrobić, jednak postanowiła zaryzykować. Zguba bał jej w pewien sposób pewność, że nic się jej nie stanie. Że przeżyje spotkanie z demonem. Było to dziwne uczucie, ale dające naprawdę dużo pewności siebie. Poczuła się może nawet zbyt pewna siebie.

- Demonie, Zguba kazał ci umrzeć.

Interesujące, rozejrzał się dookoła i nie to, że ją ignorował. On po prostu jej nie widział. Było to niezwykłe i jakże przydatne. Zapewniało jej bezpieczeństwo. Dlatego miliony (a może tuziny?) demonów minęły ją ot tak, nie zwracają c na nią najmniejszej uwagi. Czuła się z tym… wspaniale. Dawało jej to naprawdę dużo pewności siebie. Nigdy nie była w niczym najlepsza, a tutaj nagle spotkanie ze Zgubą, teraz dowiaduje się, że demony jej nie widzą… Czuła się specjalna, inna niż wszyscy. W pewien sposób lepsza… No i oczywiście, była bezpieczna w miejscu w Pustce. Stanie się Plugawcem jej nie groziło. Raczej nie.

Demon był nią zafascynowany. Dopiero zwrócił na nią uwagę, kiedy się odezwała. Albo ją słyszą albo dopiero zwracają na nią uwagę, kiedy bezpośrednio się do nich zwróci. Obie opcje były arcyciekawe. Jeszcze nigdy nic takiego jej się nie śniło.

Obejrzał ją ze wszystkich stron, a następnie wykonał polecenie przekazane od swojego „Szefa”. Elissa nie miała pojęcia, że coś takiego może się zdarzyć, że tak po prostu pogodzi się ze śmiercią. Jednak nie była demonem, nie potrafiła zrozumieć jego toku rozumowania. Może gdyby polecenia nie wykonał to jego los byłby gorszy od śmierci? Nie wiedziała. Jednak wielce ułatwi ło jej to zadanie. Swoją drogą, ciekawiło ją trochę to, czy gdyby podała inny rozkaz innemu demonowi – nie tylko temu wyglądającemu na całkiem głupiego – to wykonałby go? Jakby oczywiście dodała, że owy rozkaz jest od Zguby. Owszem, nie był zbyt zadowolony… Inną rzeczą było to, że demon nazwał ją „nową dziewczyną Zguby”. Brzmiało to zupełnie tak, jakby nie była pierwszą taką „dziewczyną”. Jakby była co najmniej druga, jakby owy tytuł coś znaczył. A przynajmniej był znany. Jakby była kimś ważnym. Nie to, że nie odpowiadałoby jej to. W końcu zawsze była służką, a potem kiepską maginią. Słabą, zawsze ostatnią gdziekolwiek się znalazła (nie licząc kilku aspektów jej życia). A chciała pewnego rodzaju wielkości – nie tyle, że bardzo dla siebie samej, ale chciała być godna swojego ukochanego, którego teraz miała otrzymać.

Ciekawe czy to znaczy, że będę królową? Nie, niemożliwe, w końcu jestem półelfką. One nie mogą być nawet szlachciankami… Jakby mogła panować nad demonami… nie, to by zakrawało o magię krwi. Nikt by jej za to nie szanował, jedynie mogliby ją zabić. Lepiej, żeby o tym nie mówić.

***
Leżała na kamiennej podłodze. Spała, choć nie było to najprzyjemniejsze do snu. No i nie pamiętała, żeby się kładła. Przecież dopiero co był ranek, miała przejść Katorgę. Powinna ruszyć się, wstać i iść…

Wtedy zaczęły do niej docierać, że jednak nie spała. Że było to coś zupełnie innego od snu, a jednak tak podobnego. Ona była w Pustce, przeszła Katorgę, była już pełnowartościową członkinią Kręgu Maginów. To był już koniec. Demon umarł na jej polecenie. Wszystko to było jak sen, dlatego szczegóły do niej powoli wracały. I nagle do niej dotarło wszystko. Zguba i umowa.

Otworzyła oczy.

Nad sobą widziała wysoki sufit Wieży Maginów. Leżała na mokrej, twardej podłodze. Jednak ciecz, w której była nie miała konsystencji wody. Była lepka, osadzająca się na dłoniach… jak… jak…

Spojrzała na dłoń. Była cała czerwona.

Zerwała się do pozycji siedzącej i wycofała do ściany. Po drodze natrafiła na jakieś mięso… natychmiast je odrzuciła i zerwała się na równe nogi. Chciała uciec, ale poślizgnęła się na krwi i wylądowała posadzce. Teraz już całą swoją szatę miała ubrudzoną we krwi. Wpadła na ścianę, odwróciła się do niej plecami i osunęła się na podłogę. Cały pokój był zalany krwią kilku osób – magów, którzy nadzorowali jej rytuał. Krew była wszędzie, ciała walały się. Widok był przerażający. Ona była przerażona.

Na początku była przerażona. Wariowala, nie miała pojęcia, co powinna myśleć. Tyle śmierci, tyle ludzi zginęło. Potem do niej docierało, że to stało się przez nią, że to jej wina, że wszyscy zginęli, że to ona wybrała tą opcję. Jednak co miała zrobić? Myślała, że zdoła ich ostrzec. Albo że to był po prostu sen. Nic nie wydawało się realne, nie potrafiła do końca zapanować nad swoją decyzją. Nie umiała również czuć się za nią winna. Owszem, ludzie zginęli. Jednak nie podejmowała decyzji na jawie, nie wiedziała tak naprawdę co się stanie. Nie była świadoma swojej decyzji.

Wyparcie i przerażenie.

Bardziej przerażało ją to, że ma przed sobą stertę trupów niż to, że to mogłaby być jej wina. Ubabrana krwią stała i gapiła się przed siebie. Nie potrafiła tego opanować. Było jej słabo i nie mogła się ruszyć. Nie potrafiła poanować wszystkich myśli, które przechodziły przez jej głowę. Siedziała tak kilka godzin. A może mniej? Nie wiedziała. Nie potrafiła tego powiedzieć.

W końcu jednak wstała. Była cała oblepiona krwią dlatego zdecydowała, że musi się przebrać i umyć. I się stąd wydostać. I iść tam, gdzie jej wskazał Zguba. W końcu część się spełniła, a gdzie miałaby iść jak nie do swojej rodziny? Starała się nie patrzeć na zwłoki i krew. Po prostu ruszyła do magazynu magiczych przedmiotów. I tak miała dostać szatęmaga, musiała tam być jej szata. Nie miała prawa nosić szat adeptki. Poza tym, zdrowy rozsądek wygrywał. Skoro miała wyjść z wieży, uciec jak najdalej, musiała się dobrze zaopatrzyć. Musiała wziąć broń, lyrium, cokolwiek. Po drodze podeszła do łazienki, żeby obmyć krew z siebie wodą z misy. Następnie ruszyła do magazynu. Szaty znalazla tam szybko więc się przebrała. Dużo czasu nie zajęło jej skompletowanie tego, co wydało jej się niezbędne do podróży – wzięła pierwszy lepszy magiczny kostur, który jako tako odpowiadał, wsadziła w kieszeń – już nowej – szaty pierścień, który leżał na wierzchu – kto wie co może się przydać albo co będzie musiała sprzedać. Znalazła jakąś torbę, gdzie zapakowała trochę jedzenia, dwie sakiewki ze sproszkowanym lyrium i jakieś trzy zioła. Nie mogła szperać za głęboko, nie chciała, wolała jak najszybciej się stamtąd wydostać. Następnie ruszuła do swojego pokoju, gdzie zapakowała do torby najważniejsze drobaizgi. Kuferek z listami musiała zostawić, był za ciężki, żeby zabrać go ze sobą. Ale schowała plik pergaminów i atrament. Zostało odwiedzenie jednego miejsca – biblioteki. Nie wiedziała, czy jej wizyta w Pustce była czymś naprawdę ważnym, ale chciała wiedzieć, jak to się robi. Poza tym była jedyną maginią… powinna być nauczona rzeczy podstawowych. Musiała się dowiedzieć, jak wchodzić do Pustki. W końcu nie mogła być uzależniona od snów, musiała dostawać się tam w każdej chwili. Dlatego w bibliotece znalazła księgę z rytuałami wejścia do Pustki. No i wzięła jeszcze z dwie książki o demonach. Chciała wiedzieć, czy kiedykolwiek mag był pezez nich niezauważany.

Spędziła w miejscu naznaczonym krwią niewinnych magów niemal cały dzień. Potem zebrała się i wyszła z wieży. Napis nad drzwiami ją przeraził. Chciała go jakoś zmazać, dlatego – w miarę możliwości chlusnęła w niego wodą. I tak nie chciała posługiwać się swoim imieniem nigdy więcej. Od teraz była po prostu Płomieniem.

Rock 09-08-2011 17:47

Alistair; Thedas, Thevinter, pałace królewskie.



Król Alistair siedział wygodnie w swoim tronie, niedługo miał nadejść czas audiencji więc tym bardziej zaczynał przysypiać. Wielu ludzi w wysokich kręgach powoli i pomimo wielu zaszczytów i wszech-zwanego dobra jakiego dokonał nazywało go właśnie „przysypiającym” królem. Pomijając to, że nasz czcigodny władca zawsze był przygotowany na większość ewentualności to jednak nie potrafił dobrać sobie doradców i osadzić na właściwych stanowiskach właściwych osób. A jak dobrze wiemy złe obsadzenie kończy się masą usnutych wokół króla intryg i zawiłości. Nawet jego własna siatka informacyjna bywała chciwa i łasa na pieniądze – nie ważne czyje i za jaką cenę. Król, pomijając jeden szczegół, nie liczył się w tych podchodach. Jeden szczegół. To on był władcą. Królem. Nawet jego dawna przyjaźń z Darrianem teraz opierała się raczej na bezgranicznym zaufaniu Darrianowi. Tego słonecznego popołudnia miała właśnie nadejść niespodziewana „ewentualność”. Otworzyły się wrota do sali, a w drzwiach stanął obskurnie ubrany mężczyzna. Ukłonił się, podbiegając i padł na kolana:

- Panie, przynoszę wieści. – rzekł zdyszany.
- Wstań i nie mów do mnie „Panie” ja mam imię do cholery jasnej; Alistair! – zrobił krótką przerwę – Alistair!
- Dobrze panie. – znów odpowiedział posłaniec, powstając.
- Kiedy wy się nauczycie, co? – warknął już podirytowany władca, należałoby tutaj nadmienić, że w czasie ostatnich lat stał się on zdecydowanie bardziej okrutny, gwałtowny i nerwowy. Być może spowodowane jest to faktem rządzenia, który nie jest najprostszą czynnością a może właśnie owymi intrygami, które to wręcz oplotły go i teraz wysysają z niego siły witalne i psychiczne, powodując rozdrażnienie, fobię.

- Nauczymy, panie. – mruknął nie wiedzący co począć tępak.
- A niech was piekło pochłonie – warknął rzucając kielichem z którego to właśnie raczył się winem w stronę posłańca, resztki wina zlepiły jego i tak przetłuszczone włosy a z czoła poleciała stróżka krwi mieszająca się z brwiami a potem i wyniszczoną koszulą. – co znowu, no mówże w końcu!
- Silva Rablack, nie żyje. – odparł przerażony już teraz posłaniec. – templariusze bada… - nie zdążył skończyć zdania bowiem król w momencie wytrzeźwiał i wrzasnął.
- Zebrać wojsko przede wszystkim po magów, to oni stanową naszą przewagę nad tymi obwirtusami zwącymi samych siebie szlachcicami. Już ja im pokażę co robię z mordercami moich wysłanników. – warknął wręcz płonący teraz mężczyzna. – Chcą krwi to będą ją mieli.

Mavrick Minere; Thedas, wąwóz gdzieś pomiędzy Fereldenem a Orlais.

Stałeś na skraju wąwozu. Decyzja. Nie wiedziałeś co zrobić, w końcu nie miałeś czasu zastanawiać się która ze stron ma rację. Nie miałeś czasu by nawet wysłuchać ich zdań a co dopiero przeprowadzać jakieś wnikliwe rozpatrzenia. Z drugiej jednak strony, miałeś to głęboko w dupie. Tak jednych, jak i drugich. Stwierdziłeś, że to nie dylematy dla berserker, jakim to byłeś. Ogólnie miałeś ich w dupie. No ale wypadało by coś zrobić nie? Nie, bo i po co. Taka decyzja nie dawała Ci ani sprzymierzeńców, ani wrogów. I wszystko byłoby pięknie gdyby też i oni tak uznali. Jednak nie, oni musieli teraz wrzeszczeć. Przecież miałeś ich tylko głęboko w dupie. Czy to takie złe? Nie… teraz i łowcy, i templariusze. Cała ta kretyńska banda rzucała w twoją stronę obelgi, klątwy i oszczerstwa.

*Osz! Wy dziwki szatana. Teraz to wasz, kurwa, koniec. Zapomnieliście kto ma rękę na głazach w tym wąskim wąwozie. * - mruknąłeś jedynie w myślach. Choć twe myśli widoczne były już z dołu wąwozu bowiem twoja aura zdradziła twe zamiary. Tak i templariusze jak i łowcy mają mocno wyczulone zmysły. Zdają sobie oni sprawę z tego, z czego nikt inny nie potrafi. Umieją wyczuć emocje. Ale tylko te złowrogie i nie wszyscy. Tak czy inaczej podbiegłeś do głazu pchnąłeś go. Toczył się, a wędrował w stronę Łowców. Odbijał od zbocza niczym kuleczka. Śmiercionośna kuleczka bo nim zleciał na dół zabrał ze sobą setki innych sobie podobnych. Nawet Ty nie przewidziałeś, że tak wielki będzie mieć to skutek. I już biegłeś do drugiego głazu. W myśl „A co, kurwa! Gińcie, teraz to ja jestem panem”. Biegłeś.

Sapanie.
Nierytmiczny oddech.
Lecisz? Dziwnie się czułeś. A gdzie głaz? Skąd ja się tu wziąłem. Chwila, potknąłem się jednak chciałem pchnąć głaz. Przecież go pchnąłeś. Leci zaraz obok Ciebie. O patrz! Rozbija się ciągnąc za sobą całą masę mniejszych. A Ja? Ty? Ja. Ty spadasz, masz szczęście bo prawdopodobnie dolecisz aż do końca tej drogi. Jeszcze żyłeś – jeszcze! Unosiłeś się bezwładnie w powietrzu. Twoje oczy błyszczały. Patrzyłeś na walkę niedobitków na dole. Tych, których głazy nie powaliły. Wyglądali jak mrówki. Wiatr świstał a wręcz huczał. Buchał, dudnił. Chwila, pędziłeś. Mknąłeś. O szybki skubany się zrobiłeś. Zatoczyłeś dziwne kółko jakbyś wymijając niewidzialny filar a po chwili. Chlast! Stoisz. O nie właściwie to przydzwoniłeś w drzewo. A twoja głowa, czułeś ból. Chwila nic już nie widzisz. Rozmaśliła się na korze. Co to było? Śmierć. A raczej twa własna Zguba. Stała teraz przed tobą a ty nadal myślałeś. „Przecież mam ich wszystkich głęboko w dupie”. Umarłeś.

Anlean: Pałace książęce, stolica księstwa Al Neratum

Kwiaty i ich woń działały iście kojąco na twoje bezczelnie poszarpane przez templariuszkę nerwy. Całe te zamazane i oniryczne ogrody. Liść na wietrze. Gnąca się trawa. Paleta przeróżnych barw. Miejsce to wyglądało jak twoje własne małe Shaienne. Choć wiedziałeś, że to legendarne miejsce nie istnieje, to mimo wszystko to, co widziałeś właśnie je przywoływało Ci na myśl. W końcu wpadłeś na doskonały pomysł. Jego wykonanie także nie zabrało wiele czasu. Zastanawiałeś się, gdzie jest ta kobiecina. Gdzie ona polazła? W końcu możliwym, a nawet bardzo prawdopodobnym jest, że znalazła się gdzieś indziej „za drzwiami”, za kufrem pełnym tajemnic. Teraz jednak było to już bez znaczenia.

Wszystko wirowało, wiedziałeś, że śpisz dłużej niż powinieneś i że coś jest nie tak. Byłeś na scenie, a duchy innych patrzyły na Ciebie. Siedzieli w rzędzie. A ty byłeś aktorem, przed Tobą znajdowała się masa ubrań do wyboru. Stałeś teraz nago i czas się ubrać na swą sztukę przed widmami. (MISJA – wymyślasz sen, w formie sztuki teatralnej i Ciebie jako aktora grającego główną rolę/postać twoje wybory i decyzje mają być uzasadnione a to co przedstawisz zależy od Ciebie nasze przedstawienie kończy się słowami „Krzyk.” Enjoy)

Krzyk.
Z początku myślałeś, że to wina samego krzyku. Jednak po chwili stan ten narastał. Czułeś jak rozsadza Ci głowę od środka. Trwałeś właśnie w stanie pomiędzy snem, a rzeczywistością. Wrzask nie ustąpił. Ból nie ustąpił. Kobieta. Nie ustąpiła. Pomimo jej śmierci, ona żyła. Wzrok zaczął Ci powracać wraz z wielkim przerażeniem bowiem Silva Rablack stała właśnie u twego boku. I bynajmniej nie wyglądała na martwą. Jakiś sługus pędem przetoczył się przez drzwi. W zasadzie byłeś mocno zdezorientowany.

- Panie, panie. coś się stało? Wrzeszczał pan przez całą noc jak opętany i nie szło pana dobudzić. –zawołał sługus a wcześniej pokłonił się zginając cały tułów.
- Co ta czarcia dziwka, Silva, tu robi? Do lochu z nią! Albo nie, nie… lepiej daj mi miecz sam utnę jej łeb. – wrzeszczałeś wściekły w niebogłosy. I jakim cudem ona przeżyła? Byłeś bowiem pewien, że zginęła. Musiała.
[i]- Panie tu nikogo nie ma, a Silva została zamordowana w swoim własnym łożu, tydzień temu, wieczorem. To zły sen, panie, leżałeś w śpiączce przez cały czas! Templariusze są rozwścieczeni. Zaczęli gruntowne oględziny i śledztwo, na domiar złego wysłali kilku swoich po posiłki, jak mi doniesiono.
- Coś Ty narobił najlepszego? Mag Krwi i morderca. Całe twoje życie to pomyłka. – odezwała się nagle spokojnym tonem Silva. – wiesz, co Cię teraz czeka? Nie? Ja Ci powiem, moje wieczne towarzystwo. Wieczne! Przekaż moją klątwę bratu…


Kain z Avaraku i Płomienna: Thedas, Wieża Maginów, przewoźnik, potem sama wieża.



Droga przebiegła bardzo sprawnie dzięki nogom odmieńca i mimo dość sporego ciężaru jaki spoczywał na jego „barkach” trzymał rewelacyjne tempo. (czego nie mogę powiedzieć o sesji, ale to zmienimy). Dlatego też byli już w pobliżu Wieży Maginów. Stali właśnie nad wodą. Zdecydowanie ciecz nie była ulubioną domeną Kaina, sam nie wiedział czemu, ale czuł się tutaj nieswojo. Zagrożenie. Tak, właśnie, czuł się zagrożony obecnością wody. Dreszcz przeszył jego wielgachne cielsko. Wcześniej nie wiedział, że będzie musiał płynąć taką małą łódeczką po tej wodzie do celu. Jego optymizm prysł gwałtownie a na domiar złego, po tym biegu czuł się wyjątkowo zmęczony. Przewoźnik siedział w łódeczce, a jego mina sama za siebie mówiła, że nie często widuje w tutejszych stronach Qunarich. Nie robił jednak z tego powodu żadnych problemów. Nie pytał też, czemu wielkolud niesie Laurela i dlaczego obaj są we krwi, najwidoczniej przywykł do widoku posoki lub najnormalniej w świecie obawiał się, że sam się w nią zamieni.

- Dziesięć miedziaków i będziecie na drugiej stronie, tam poczekam na was i zabiorę was później z powrotem za darmo. No chyba, że któryś z was jest magiem, ale nie jest, więc musicie zapłacić. – powiedział, a słychać było w głosie jego rozdygotanie. Laurel rzucił mu dziesięć miedziaków i został usadzony w łódeczce. Gdy Kain usiadł po jednej ze stron łajby ta aż ugięła się w tamtą stronę, Laurel siedział, a przewoźnik stał po drugie by uniknąć wywrócenia się i nurkowania w wodzie. Przepłynięcie do wieży nie zajęło wiele czasu. Jednak to, co tam zastali było zdecydowanie zaskakujące, nieprawdopodobne i wręcz niebezpieczne – pomimo, że to sam widok, to wiele osób mogłoby zwariować. Wszyscy wysiedli przed wejściowymi małymi dębowymi drzwiami, przed którymi to przeważnie stało dwóch templariuszy teraz leżała kościano-mięsna papka przepłukana niczym innym jak krwią i piachem. Nie było widać skóry. Nawet jednego małego kawałeczka, nic, samo mięcho, wszystkich trochę zemdliło. Kain złapał odruchowo za Flamberg, Laurel pchnął drzwi. Te delikatnie otworzyły się, a ich zalała krew. Była wszędzie, wypłynęła niczym strumień rozbijający się o skały – wasze buciory. Było jej ogromnie dużo. Przewoźnik wystraszony jednym susem skoczył do łajby i odpłynął. Laurel opierając się o ścianę zdążył jedynie wrzasnąć:

- Stój! Kurwa! – i powiedział te słowa całkowicie poważnie. Sytuacja nie malowała się za kolorowo, a to dopiero początek tego, co ich miało tam czekać. Kain postawił krok, ale nie czuł jak go stawiał. Coś było nie tak. Postawił kolejny. Odmieniec zniknął za drzwiami, Laurel odruchowo wychylił głowę i zobaczył dziewczynę o płonących włosach. Była w szatach maga, jej kostki ubabrane były krwią a ona sama właśnie starała się pozbyć napisu który widniał nad kolejnymi drzwiami. Laurela ścisnęło w żołądku. Czuł, wiedział, coś mu mówiło, że to ona stoi za całym tym zamieszaniem, bo i po co zacierałaby ten napis. Ale jak? Taka moc. Taka siła. Czegoś takiego nie byłaby w stanie zrobić pełna drużyna Dorriana, a tu jakaś dziewczyna wymordowała w dziwny sposób wszystkich w wieży! Nie, to niemożliwe! – tak krzyczał rozsądek. Robiło mu się gorąco. Pocił się. Chwila. Gdzie jest Kain? Szukał go wzrokiem i znalazł. O ile włosy dziewczyny wyglądały na płonące o tyle jego włosy płonęły, a z ciała wydobywała się czerwona poświata. Ogień bijący od Qunariego zwiększał się, warczał, stękał i wył coraz głośniej. Opierał się o ścianę starając się uspokoić, ale nie udawało mu się. To było bez sensu! To było dla niego za dużo. Zwrócił uwagę Płomiennej. Spojrzała mu w oczy i nie widziała już qunariego. Tęczówki przybrały czarny odcień, ze wszystkich szpar zbroi wydobywały się płomienie, prawdziwe płomienie. Elissa machnęła ręką a z jej dłoni wydobył się pyłek. Nie było czasu na myślenie czy to dobre posunięcie, przerażenie wzięło zresztą górę. Zaraz obok stał wilk, czerwony wilk. Qunari, chwiejąc się, machnął ręką, a to zarzuciło jego ciałem jakby ważyła z pół tony, w jednej chwili ogromny słup ognia wypełnił cały pokój. Wilk skoczył zasłaniając swoją panią jednak nie dał rady zakryć jej całej. Ognista macka dosięgnęła jej lewego barku i ramienia, wypalając dziurę w szacie. Kobieta zawyła. Wilk nie sprawdził się najlepiej, a ona upadła na kolana, chciała oprzeć się o ścianę, jednak zauważyła, że podmuch ognia spopielił większą jej część. Taplała się właśnie w krwi, która sięgała jej aż po uda. Qunari szalał. Jakby walczył sam ze sobą. Trzymał się za głowę i zataczał jak pijak na statku podczas sztormu. Qunari? Czy demon?



Za jego plecami wbiegło do sali kilku templariuszy. Ich miny mówiły same za siebie. Jeden zaszarżował na Qunariego, ten tylko machnął znów tylko ręką, a ogień otoczył templariusza. Wrzeszczał. Jego ciało paliło się. Ponoć śmierć przez spalenie jest jedną z najokrutniejszych śmierci jakie istnieją na świecie. Oczywiście wytrawni mordercy znajdą wiele innych ciekawych sposobów, jednak ogień na pewno nie jest łagodny i miły. Krzyk. Ból musiał być ogromny. Templariuszy było kilku, jedna wyglądająca na najmłodszą i zarazem na największą młokoskę, postanowiła Qunariego zajść. I już jego miecz ruszył do boju. Kain, z dzikim okrzykiem ruszył i już jego ręka po raz trzeci miała dać rozkaz płomieniom. Wzrok wojowniczki, teraz przerażony, spotkał się z wzrokiem mordercy, szaleńca i czar prysł. Nagle, po prostu staną, jakby go sparaliżowało. Miecz przeszył nogę Qunariego. Płomienie znikły. Tęczówki powróciły a Qunari upadł. Elissa patrzyła z przerażeniem na całe to zjawisko, po czym zwymiotowała z namiaru wrażeń. Krew, rzygowiny i to wszystko wokoło. Ból również dotyczył jej samej, bowiem płomień, którym dostała w rękę nie był taki zwykły. Zawyła i upadła w swoje własne wymiociny. Blee…

***

Elissa otworzyła oczy. Była skuta i leżała na wozie. Obok niej, w klatce, leżał Qunari, którego widziała w całej tej epickiej walce. Obok był jeszcze także opatrzony Laurel, którego w całym tym zamieszaniu wcześniej nie dostrzegła. Byliście skuci – ale czemu się dziwić, wszyscy w wieży nie żyją. Wybuch jakiegoś szaleńczego ognia, do tego ręka, właśnie ręka. Spojrzałaś na własne lewe ramię i pomimo maści widziałaś czerń. Kolor kir. To nie było zwykłe oparzenie, ręka była ale ruszanie nią powodowało powiększanie się czarnej mazi. Tak jakby się zaczynała rozchodzić pod skórą. Templariusz wrzasnął gdy tylko zobaczył twoją zabawę ręką:

- Nie ruszaj nią bo zgnijesz od środka. To nie był zwykły ogień! – odparł po czym najwidoczniej nie mając ochoty na dyskusje, zamilkł. Swoim wrzaskiem jednak obudził nam Qunariego w klatce, z przebitą mieczem nogą, o dziwo też opatrzoną. Templariusze rzadko bywali tacy mili i zapewne gdyby tylko mogli wyjaśnić to co się stało sami, to nie byłoby tak kolorowo. Ale teraz musieli was zabrać. Pytanie tylko, dokąd?

Kivan 10-08-2011 14:00

Jensen Adavarus; Thedas: Grota, Orzammar i Góry Mroźnego Grzbietu…

Syrio miał szczęście, że się nie odezwał bo to co przed chwilą powiedział Jens to wcale nie było zaproszenie do rozmowy czy tłumaczeń, lecz zwyczajne szukanie pretekstu do walki i czego by nie powiedział skończyłoby się to w jeden sposób, ale widać znali się zbyt dobrze by ten dał się tak podpuścić. Wymienianie nieprzyjemnych spojrzeń przerwał Everhart, który chyba do reszty stracił cierpliwość czekając na nich, gdyż oni jako ostatni pozostawali jeszcze w grocie opóźniając cały wymarsz. Jensen niczego więcej już nie powiedział, tylko obrócił się, po czym ruszył w stronę wyjścia kompletnie ignorując rozkaz Kapitana, jak i konającego na ziemi nieszczęśnika, który teraz i jego próbował chwycić za nogę – widać biedak nie miał dziś farta, bo nikt nie zdecydował się skrócić mu cierpienia, a jego wołanie o pomoc odbijające się echem w podziemnych korytarzach wciąż było słychać kiedy się stamtąd oddalali…

***

Kilka dni później…

Wyrwał się ze snu gwałtownie podrywając do pozycji siedzącej… Po otworzeniu oczu nie pamiętał co mu się śniło, ale był niemal pewien, że to ten sam sen, który śni mu się od trzech dni… bo znów po przebudzeniu mu towarzyszyło to silne poczucie czyjejś obecności pomimo, że był sam w pokoju, do tego dochodziła mieszanka bezsilności oraz niemocy i na koniec śmiech – identyczny jak ten, który słyszał w jaskini – dzwonił mu w uszach nawet teraz kiedy już nie spał. Wszystko sprowadzało się do jednego – wizji własnej śmierci. Może tylko mu się wydawało? Tak. Chciałby w to wierzyć… Ale z każdym kolejnym dniem jednak zdawało mu się, że jest coraz gorzej… Usilne oglądanie się za siebie już nie pomagało pozbyć się żadnego z tych dziwacznych uczuć.

Opuścił ręce by zaraz i samemu opaść bezwładnie na łóżko. Leżał wpatrując się sufit chyba z pół godziny – tyle zajęło mu pozbieranie się do kupy. W końcu wstał, ubrał się, umył, przywdział pancerz, a przynajmniej te jego części, które posiadał i zajął się czyszczeniem broni, najpierw dokładnie naostrzył oba miecze, sztylety, a potem przeszedł do polerowania jakąś szmateczką. Miał dzisiaj dużo czasu, bo Everhart wezwał go przez swojego nowego przydupasa dopiero jakiś kwadrans temu, no więc nie było się co spieszyć, gdyż jak niepisana tradycja między nimi nakazywała Jens musiał spóźnić się co najmniej z pół godziny. Dla pewności zaczekał nieco dłużej i dopiero wtedy wolnym krokiem ruszył na dół, przełożonego minął przechodząc obok bez słowa i szedłby chyba dalej, gdyby ten się nie odezwał…

- Gdzie kurwa idziesz?!

Kapitan był dziś wyjątkowo spokojny… swoją drogą dziwne, dziwne, że obaj się jeszcze nie pozabijali biorąc pod uwagę ich charaktery. Jensen skoro został grzecznie zapytany to wypadało mu chyba odpowiedzieć, choćby gestem, tak też zrobił nastrajając swoją twarz tak by wyrazem jak najbardziej odzwierciedlała sentencję: „A co Cię to…” na końcu jeszcze uniesioną brwią akcentując znak zapytania .

- Pojedziesz do Denerim…

Everharta mało jednak obchodziła jego odpowiedź i wcale na nią nie czekał, tylko zaczął podawać stosowne instrukcje nie szczędząc przy tym głupich komentarzy i przekleństw skierowanych wprost do swojego „ulubieńca”…

***


Jens przyjął zadanie milczącą zgodą, może nawet pojawiło się jakieś siknięcie… niewątpliwie był to szok dla obu. Nie chcą dać Kapitanowi czasu na przemyślenie swojego zdania czym prędzej stamtąd wyszedł, nadal nie odzywając się ani słowem. Pomimo robienia za chłopca na posyłki, tego, że w Denerim nie wszyscy mogli o nim jeszcze zapomnieć – a ci co go pamiętają na pewno by się na jego widok nie ucieszą – i swojej ogólnej bezsensowności była to pierwsza misja, która była mu na rękę. Everhart sam nie zdawał sobie sprawy jak mu pomagał w tej chwili i Jensen nie miał zamiaru go uświadamiać. Karta mu nie szła odkąd wrócili z groty i teraz był winien Kartelowi całkiem pokaźną sumkę, więc dobrym rozwiązaniem dla niego byłoby zniknąć na trochę, albo przynajmniej omijać kurzowisko szerokim łukiem dopóki nie zdobędzie kasy… Okazja, więc pojawiła się można powiedzieć w idealnym momencie. No i w końcu będzie mógł wyjść z tej zapomnianej przez stwórcę jaskini i znów normalnie patrzeć w niebo – perspektywa była miła jednak wcześniej musi jeszcze pozałatwiać kilka spraw. Pakowanie miał z głowy, bo wszystko co posiadał już miał przy sobie, toteż szybkim krokiem ruszył w kierunku Diamentowego Zakątka, chcąc jak najszybciej mieć to za sobą…

Górne miasto nie było miejscem, które zazwyczaj odwiedzał, ale tym razem było mu po drodze, bo Kartel nie jedyny go teraz dręczył… Przerażał go obraz własnej śmierci w kółko powtarzany w głowie choć nawet sam przed sobą starał się do tego nie przyznawać. Nie zdziwiłby się też gdyby obie sprawy się ze sobą łączyły i to właśnie za sprawą krasnoludzkiego półświatka jego krew miała skropić karczemne dechy – zresztą chyba w odległości dnia drogi nie było nikogo innego kto chciałby go wypatroszyć, a tak mu się przynajmniej wydawało. Tymczasem jednak postanowił unikać tawern aż sprawa się nie rozwiąże, a wcześniej by się upewnić, że to nie był tylko zwyczajny sen i jednocześnie nakarmić swoją paranoje udał się do skulptorium – jednej z największych skarbnic wiedzy w Thedas. Na wejściu od razu posłużył się nazwiskiem Everharta, gdyż kryterium wyszukiwanych przez niego informacji nie należało do typowych zagadnień – demony i dziwaczne sztylety – ale jak długo była to sprawa Straży nikt nie zadawał pytań, zresztą w Orzammarze templariuszy nie było…

Kiedy skończył z ranka zrobiło się popołudnie… Kilkanaście rzędów, dziesiątki półek i setki tytułów wskazanych mu przez dziwnie entuzjastycznego skrybę i żaden z nich nie rozwiał jego wątpliwości, a nawet jeszcze bardziej je pogłębił i coraz bardziej utwierdzał w przekonaniu, że może po prostu, zwyczajnie odchodzi od zmysłów…

Ale tak to już jest… jeśli masz nieczyste sumienie to nigdy nie przestaniesz się obracać za siebie…

***

Pozostały jeszcze dwie rzeczy do zrobienie. Po pierwsze musiał udać się do kowala, szczęściem warsztat Janara, który robił interesy z Szarymi już od jakiegoś czasu znajdował się niemal, że przy samej bramie wejściowej, więc Jens miał po drodze jak nigdzie indziej. Nim jednak się tam zjawił zdołał jeszcze zakupić długi płaszcz podróżny z obszernym kapturem…


Wewnątrz już od właściciela wytargował po niezbyt korzystnej cenie hełm z ruchomą zasłoną skutecznie ukrywający całą twarz jak i tożsamość noszącego. Zapłatą się nie kłopotał nawet tylko poinformował, że jutro Kapitan kogoś wyśle z pieniędzmi. Czasem naprawdę przyjemnie było nosić godło szarej straży na piersi, otwierało ono bardzo wiele drzwi… - zaśmiał się w duchu żałując, że nie będzie mógł zobaczyć miny Everharta

***

Hala bohaterów, przez którą trzeba było przejść w drodze na powierzchnie była monumentalna jak całe miasto zresztą. Rzędy patronów strzegą wejścia do krasnoludzkiego królestwa wyglądają niesamowicie. W młodości kiedy tylko mógł słuchać opowieści o takich miejscach nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że kiedyś je naprawdę zdoła odwiedzić, a teraz kiedy już tu był nie umiał docenić piękna otaczających go murów, które przez niejednego podróżnika były opisywane z zachwytem… a on przechodził obok nich nie poświęcając im nawet na moment uwagi, zamiast tego koncentrując swoje myśli na ostatniej sprawie jaka pozostała mu do załatwienia.

Wichura od razu gdy znalazł się na zewnątrz porwała do tańca płaszcz, którym się wcześniej zdążył się owinąć. Chwilę stał w miejscu pozwalając by śnieg sypiący z góry spadał mu na głowę, kiedy on mimowolnie wpatrywał się w niebo, którego jak na ironię nie było widać, przez unoszące się nad szczytem gęste chmury skutecznie wszystko zasłaniające. Nie tracąc, więc więcej czasu na łeb naciągnął kaptur i pewnym krokiem skierował się do stajni. Tam po raz ostatni powołując się na Everhartowe imię zażądał chłopca stajennego, żeby przygotował konia Kapitana wręczając mu jednocześnie kilka miedziaków. Gryf znajdujący się na jego piersi znów zrobił swoje i pozwolił na uniknięcie wszelakich pytań. Dobrze, że Everhartowi nigdy nie przychodziło do głowy by coś kiedykolwiek załatwiać osobiście, bo przez to życie stawało się dla Jensena o wiele łatwiejsze. Nim przygotowali wierzchowca do drogi zdołał zdobyć jeszcze trochę prowiantu. Potem już wystarczyło tylko wsiąść na koń i ruszyć…

Wiedział, że dzisiaj już daleko nie zajedzie, ale o ile dobrze pamiętał u podnóża góry znajdowała się karczma, gdzie mógłby odpocząć do rana poza zasięgiem rąk Kapitana Strażników i potem stamtąd kontynuować swoją podróż dalej.

asiootus 16-08-2011 14:53

Elissa „Płomień”; Thedas, Wieża Maginów, potem las

Dziewczyna próbowała zmyć własne imię ze ściany. Nie szło to najlepiej, ale nie było źle, ponieważ to była tylko krew. A krew nie była zła, jeśli chodziło z zmywanie z płaskich powierzchni. Rozpuszczała się w wodzie. Przynajmniej część. Cóż, nie dało się ukryć, że ta właściwość krwi nie była najgorsza. Przynajmniej teraz przydała się dziewczynie.

Ale to nie był koniec jej problemów. Do pokoju weszło dwóch mężczyzn. W tym Qunari. Przeraziła się, chciała zacząć się tłumaczyć, ale wyglądało na to, że nie miała na to najmniejszej szansy. Wrzasnęła, próbowała się odsunąć. Cofnęła się, znów wpadła w krew. I wtedy zobaczyła coś, co zmroziło krew w jej żyłach. Qunari zaczął płonąć jakimś dziwnym ogniem. I wyraźnie chodziło mu o nią, o Elissę. Najwyraźniej uznali, że to była jej wina. Cóż, ona sama tak by pomyślała, jednak wiedziała lepiej. Nikt z jej mocą nie byłby w stanie wymordować całej wieży. A plugawcem nie była, to by przecież rozpoznali. Przecież ona sama by o tym wiedziała. Nie była magiem krwi, nie była nikim złym. To nie była jej wina. To nie była jej wina.

Przynajmniej, nie bezpośrednio.

Chciała wszystko wyjaśnić, ale nie mogła. Była zaatakowana. Zadziałała właściwie szybciej, niż pomyślała. Nie było to zaklęcie, które było jej szczególnie dobrze znane, ale jednak musiała spróbować. Wyciągnęła trochę lyrium z kieszeni i przywołała duchowego towarzysza. Wilka. Pierwszy raz widziała go na oczy, wcześniej nie miała pojęcia, że umie coś takiego zrobić nawet. Od razu poczuła z nim więź. Stworzenie Pustki. Ona musiała być w pewien sposób związana z Pustką. W końcu te demony i Zguba… coś musiało być na rzeczy.

Wszystko stało się szybciej, niż mogła zauważyć. Ogień, czerwony widok wilka zasłaniający jej ciało, swąd spalenizny. Spalone ciało. Jej obrońca zniknął, pewnie wrócił do Pustki. I został jedynie ból – jej ręka była niemal spalona doszczętnie. Z tego całego bólu zwymiotowała, a potem sama straciła przytomność padając na ziemię.

Obudziła się na wozie. Rozejrzała się – wokół było pełno Templariuszy, a ją bolała ręka. Niby opatrzona, ale nadal czarna. A czerń rozchodziła się przy każdym jej ruchu. To nie była zwykła rana, to było coś, czego nie potrafiła nazwać, coś o czym nie wiedziała. Coś, o czym mogłaby się dowiedzieć z książek, jeśliby je miała. Może znalazłaby antidotum, była dobra, jeśli chodzi o alchemię. Wiedziała, jak działają rośliny. Ale bez informacji od Qunari nie była w stanie nic zrobić. No i ten inny mężczyzna na wozie, jego wcześniej nie widziała.
Templariusz ją ostrzegł, żeby nie ruszała ręką, bo zginie. Chciała zapytać, ale jednak nie miała ochoty na rozmowy. Na razie musiała wymyślić sposób, jak się wytłumaczyć. Jak znaleźć sposób, żeby jej nie zabili. Jak dostać się do jej ukochanego. Musiała się dostać do stolicy. Prawdopodobnie właśnie tam ją wieźli, ale nie wiedziała tego na pewno.
Wtedy z ciszy wyrwał ją Qunari.

-Ty to zrobiłaś?- zapytał qunari kobietę, a w jego głosie dało się wyczuć groźbę, lub wściekłość.
Dziewczyna wyglądała na wysoce przerażoną, łykała łzy. Odpowiedziała mu drżącym głosem, zająkując się.
- Nie, oczywiście, że nie. To nie byłam ja. - Pociągnęła nosem i wytarła oczy wierzchem zdrowej dłoni. - To nie byłam ja - szeptała, powtarzała to jak mantrę.
Qunari zmrużył oczy, ale z początku nic nie powiedział. Oparł się wygodnie, na tyle na ile pozwalała klatka. Patrzał w niebo
-Uratował mnie pewien mag. Mervall. Tak po prostu. Zobaczył, że walczę w nierównej walce i mi pomógł. Był dobrym człowiekiem. Szliśmy do kręgu. Gdy nagle wybuchł. Jego szczątki leciały na kilkanaście metrów. Tak po prostu. Nie zasługiwał na taki los. Poszedłem z Laurelem dalej licząc, że uzyskamy odpowiedzi, myśląc, że magowie chcieli by o tym wiedzieć. Przychodzę i co widzę? Jakąś dziewczynę, zupełnie ignorującą to, że stoi w rzece krwi. Spójrz mi w oczy i powtórz, że nie ty to zrobiłaś...
Teraz już patrzył wprost na nią, a jego oczy były straszne, nawet mimo w miarę pogodnej twarzy
Spojrzała mu w oczy, widać było, że jest przerażona. Zanim zdołała odpowiedzieć, znów otarła oczy z łez.
- Nie zabiłam ich. Sama jestem magiem, dopiero co... dopiero co przeszłam Katorgę. - Złapała się za włosy, skuliła i próbowała uspokoić. Chwilę kiwała się w przód i w tył. - Jestem Elissa. To moje imię było wypisane nad drzwiami krwią - stwierdziła, kiedy na chwilę się uspokoiła. - Szczęśliwej drogi... to nie byłam ja. W czasie, kiedy to się stało, byłam w Pustce. Nie wiem, może to mnie uratowało. Jest dzisiaj... był dzisiaj dzień Katorgi. Po kolei przechodziliśmy Katorgę. Byłam jedną z osób, które ją przechodziły. Byłam w Pustce, pokonałam mojego demona, chociaż myślałam, że nie dam rady... Kiedy się ocknęłam, byłam tam... wszędzie była krew! - Znów zaczęła spazmować. - Nie stałam w krwi jak gdyby nigdy nic. Byłam tam cały dzień szukając ocalałych. NIKT nie przeżył. Cały Krąg został zabity! Ja... zabrałam najpotrzebniejsze rzeczy i chciałam uciec, odejść jak najdalej. Poszukać pomocy. Potem znalazłam moje imię... spanikowałam.
Skończyła cicho i zaczęła się kołysać w przód i w tył. Wyglądała wprost żałośnie.
-Ja jestem Kain. Kain z Avaraku, małej wioski na skraju Głuszy Corcari i Lasu Brecillian. Co to jest ta... katorga? Jak ona mogła cię uratować podczas gdy wszyscy inni, nawet poza wierzą, zginęli?
- Katorga... to rytuał magiczny. Sprawdzenie, czy mag potrafi oprzeć się demonom. Moja dusza... nie wiem, naprawdę jestem początkująca - odparła. - Nie wiem za dużo, ale moja dusza i mój umysł były w innym miejscu. Tam, gdzie się jest, jak się śpi. Ja... nie wiem, czemu przeżyłam.
- Pokręciła głową. - Nie wiem. Tak sobie to tłumaczę. A nie ma nikogo, w wieży nie było już nikogo, kto mógłby mi to wyjaśnić. Wiem, że byłam w Pustce w tym czasie. I wiem, że nikt inny z wieży w tym czasie w Pustce nie był.
-Jeśli nie mówisz o tym, że spałaś to nie rozumiem tego. Nie miałem nigdy do czynienia z magami kręgu. Słuchaj... tam w wierzy... chyba zobaczyłaś coś czego nikt nie powinien widzieć. Mogłabyś mi... opowiedzieć? Skąd się tu wzięliśmy?
- Właściwie.. tak, ja spalam. Praktycznie spałam. Każdy wchodzi do Pustki w czasie snu. A magowi indukowali moje wejście, ale tak, żebym była świadoma tego, gdzie jestem. I... potem.. rozejrzałam się po wieży, ale nic poza martwymi ciałami i napisem na drzwiach nie widziałam. To jest jakiś makabryczny dowcip. A potem mnie zaatakowałeś
- stwierdziła.
Kain odwrócił wzrok i złapał się za skronie sycząc w wyrazie niezadowolenia
-Ale nie zrobiłem ci krzywdy, prawda?
- Jeśli masz na myśli to, że mnie nie zabiłeś, to nie. Nie zabiłeś mnie. Ale moja ręka... - Wskazała na swoja poczerniałą, strawioną nieznanym płomieniem rękę. - Templariusze nie mogli mnie wyleczyć. A teraz gdzieś nas wiozą.
Qunari skrzywił się jeszcze bardziej
-Jaa... przepraszam... - nie wiedział co więcej może zrobić lub powiedzieć- Na ogół panuję nad sobą- dodał wyraźnie skruszony
- O-oh... ja... rozumiem. Tylko... czy wiesz, jak to można zaleczyć? Bo... bo ja nie mam pojęcia. Gdybyś wiedzieć, co mogłabym zrobić.. byłabym bardzo wdzięczna.

-Przykro mi... nie znam się nic a nic na magii. To nie jest zwykłe poparzenie?
- Nie jest zwykłe
- powiedziała dziewczyna. - Nie, nie to, że ja sie na tym znam, ale Templariusze nie potrafili tego wyleczyć maściami. Zwykłe oparzenie powinni. To... trawi mnie od środka. Co... co to było?
Kain zamilkł. Patrzał w niebo myśląc
“Czy ja jestem plugawcem?” Laurel wtedy nie odpowiedział, czyli to chyba prawda. A templariusze mają zabijać plugawce...
-Wybacz, ale to sprawa bardzo osobista... Jak myślisz? Co chcą z nami zrobić?
- Nie wiem. Ale to Templariusze. Ja jestem jedynym magiem z kręgu, który przeżył. Nie mam zbyt dobrych przeczuć co do tego.
- Zwiesiła głowę, wyraźnie smutna.
-Skoro cię poparzyłem znaczy, że też nie jestem w najlepszej sytuacji.- odwrócił się do templariuszy- Hej! Dokąd nas zabieracie?
Templariusz spojrzał się na Qunariego krzywo po czym z zajadłym usmiechem odparł:
- Och... Ciebie? - mruknął robiąc niewinną minę - no nie wiem może na stryczek? a może wolisz gilotynę? Osobiście uważam, że powinniśmy ściąć Ci głowę już wcześniej ale głupi Danaiel uparł się, że trochę to odłożymy w czasie. A tą wiedźmę sądzę, że... - teraz znów uśmiechał się zajadle - zawleczemy na przeeesłuchanie - odparł przeciągając to słowo i dając do zrozumienia, że nie będzie to zwykła lista pytań. Kiedy skończył jego kompan z prawej strony syknął:
- Po pierwsze świeżak zamknij mordę, gówno wiesz o świecie. Po drugie powiedź raz jeszcze, że Daniaiel jest tępakiem to osobiście wrzucę Cię do tej bestii do klatki i pozwolę mu zrobić z Ciebie papkę. Po trzecie nie gada się z więźniami durniu - palnął go otwartą dłonią w potylicę dając do zrozumienia, że jego dyskusja z wami dobiegła końca. Nie znaczy to jednak, że nie mogliście pytać innych bądź naszego nerwusa.
-Czy ja wyglądam na kogoś kto by zmasakrował człowieka od tak?- powiedział niemal znudzony -Fakt, że jestem qunarim nie znaczy, że jestem bestią, ani, że zasługuję na śmierć.
Templariusze stanęli jak wryci a ich miny przedstawiały zmieszanie. Po chwili stwierdzili, że zamiast płakać wybuchną śmiechem. Świeżak odpowiedział mu mimo zakazu:
- No faktycznie wczoraj wyprułeś flaki dwóm templariuszom wprawionym w bojach i raniłeś maginkę tak po za tym jesteś niewinny, bezbronny, spokojny i w ogóle jak duża lalka dla dzieci.
Kain zrobił wielkie oczy ale tego nie widzieli. Widać podczas szału zrobił więcej niż Elissa powiedziała.
-Broniłem się. Wy mnie zaatakowaliście
Sam nie wiedział czy mówi prawdę. Nie pamiętał tego... Gdy to... uwalnia się tak bardzo rzadko pamięta cokolwiek.
- Przed czym się broniłeś? Wpadłeś w jakiś berserk i siałeś rozpierduchę taką, że wypaliło ścianę w wieży - odparł starszy templariusz.
-Przyszedłem do kręgu szukać wiedzy. To co zobaczyłem... wytrąciło mnie z równowagi, a wy mnie zaatakowaliście - Cholera, czy na pewno? Miał tylko taką nadzieję.
Templariusze machnęli rękoma i mruknęli tylko:
- Tak czy inaczej stryczek to stryczek, nie ma o czym gadać.
-Aj... a gdzie mam zostać powieszony?
- A co robi Ci to różnicę? -
odpowiedział rozbawiony świeżak.
-Kwestia tego ile mi zostało życia. W mojej sytuacji to chyba zrozumiałe.


Nie chciała zagłębiać się w swoje przemyślenia, nie teraz. Nie chciała słuchać. Bała się , jednak… Na razie była zbyt zmęczona i zapadła w niespokojną drzemkę, z której w końcu wyrwał ją Qunari. Porozmawiali chwilę bardzo cicho, obiecał pomóc w ucieczce. Pomysł był nie zgorszy, dziewczyna – nawet jeśli nie uciekłaby, miałaby szansę. Przynajmniej taką miała nadzieję. Jej jedynym celem obecnie było przeżyć i dotrzeć do króla. W końcu udało mu się oderwać łańcuch i zaczęła uciekać. Jednak nagle poczuła przejmujący ból w ręce. Upadła, zawyła. To Qunari uwolnił swoją furię. Byli połączeni. Nie było dobrze.
Jednak on był dobrym Qunarim, dobrym człowiekiem, czy jakkolwiek powinna o nim mówić. Zatrzymał szał, pozwolił jej na ucieczkę, co natychmiast też zrobiła. Biegła przez las dobrą chwilę, kiedy…
Powiem tak Płomienna miała zdecydowanie mniej szczęścia niż nasz Qunari. Biegła sobie. Dodam, że nawet szybko bo było to zbocze. I już cieszyła się wolnością gdy tu nagle usłyszała jakiś rumor. Tylko się odwróciła i w jednym momencie uniknęła toczącego się wielkiego no właśnie jak to nazwać? Klatki? Qunariego? Qunariego w klatce? Zwij jak chcesz przeleciał on w takim tempie, że aż wygięło całą trawę w pobliżu z powodu powiewu. Przetoczył się i wyleciał w powietrze? Chwila w powietrze a dokładniej to spadł z jakiegoś klifu. Cóż nie to było twoim problemem za Qunarim słyszałaś biegnącą grupę ludzi - zapewne templariuszy, bo i kogo innego? Sam Kain zniknął gdzieś z pola widzenia ale czy Cię to teraz interesowało?
Powiedzmy sobie szczerze - Elissę nie do końca interesowało to, gdzie znikał Qunari. Niemal zatrzymała się patrząc na idiotyczną scenę, która się przed nią działa. Jednak nie miała czasu, żeby kontemplować cały komizm tej sceny. Chociaż w głowie zadawała sobie pytania, jak to się stało, że klatka zrobiła się okrągła i toczyła się jak kula - a przynajmniej tak to wyglądało.
“Och Stwórco i Andrasto, cholera jasna”, myślała sobie. Jednak nie miała za duzo czasu. Musiała coś zrobić. Nie mogła pozwolić, żeby ją znaleźli. Nie widziała ich, więc oni też jej nie mogli widziec. A Qunari w toczącej się klatce jest na tyle zajmujacy, że pewnie się nim zajmą. Odbiła w lewo, całkowicie skręcając i odbiegając w bok, żeby schować się za czymś, za czym można się schować. Jednak daleko. Jak najdalej od nich.
Zasadniczo było kilka drzew i trochę gąszczu ale to raczej niemożliwe by się schować. Skakać z klifu też każdemu wydawało się być głupotą. Więc nie miałaś za wiele opcji a templariusze byli coraz bliżej...
Nie było łatwo zdecydować się na to, co zrobić. Dziewczyna chyba nie miała większego wyjścia. Stanęła i poddała się. Niech ją templariusze zgarną, no trudno.
Wbiegło siedmiu templariuszy a ty jak by to ująć. Stałaś jakby nigdy nic. Ich miny w tym momencie były bezcenne. Patrzyli się na Ciebie jak koń w gnata. Zasadniczo nie wiedzieli na początku co powiedzieć. Klasycznie wrzasnęli:
- Gdzie Qunari? - i czekali na odpowiedź łapiąc Cię za łapę i trzymając ( tą zdrową).
Zanim zdołali złapać ją za rękę po prostu wskazała gdzie jest Qunari. Spadł z klifu, nie było trudno zrozumieć owy gest.
- Uwolnił mnie, kazał uciekać. Przestraszyłam się, bo mówił, że wszystkich pozabija... a on wtedy... pamiętacie... ten szał, płomienie... Nie chciałam, żeby to skończyło się jak w wieży... To nie moja wina, bałam się - niemal się rozpłakała.
- Jesteś cwańszą wiedźmą niż myślałem - odparł świeżak - może to i dobrze z takimi jest najwięcej zabawy - dodał po czym zaciągnął Cię do wozu i zakuł.
Natychmiast na niego spojrzała i odparła.
- Jesteś Templariuszem, składałeś śluby czystości, jeśli o takim zabawianiu mówisz. Nie jestem wiedźmą, nie jestem apostatą, nie jestem magiem krwi, nie jestem plugawcem. Proszę, uwierz mi, nie jestem związana z tym całym zajściem. Nie jestem silna, a w czasie tego wszystkiego moja dusza była w Pustce, właśnie przechodziłam Katorgę. Może dlatego przeżyłam! Jesteś Templariuszem, musisz wiedzieć musisz mieć sposoby, żeby poznać, że nie mam wystarczającej mocy na to, żeby kogokolwiek zabić. Boję się. Błagam, boję się – powiedziała trzymając go za ramię, błagalnym tonem.

Chciała tylko przeżyć.

Arvelus 16-08-2011 17:56

Elissa & Kain, gdzieś w lesie


- Dobrze wiesz, że Ci nie powiem ale widownie będziesz miał doborową.
- A co za różnica? Jestem zamknięty w solidnej klatce. Interesuje mnie i tak tylko czas.
- Zaczynasz mi grać na nerwach wiesz? To zależy od tego jak szybko będziemy szli może dzień, może dwa a może tydzień jasne? no... - odparł
Dzwięki nocy oraz trzask płonącego drewna było wszytskim co się słyszało. Przy sporym ognisku (i wielkiej strecie zebranego drwna), leżąła chrapiąc szóstka templariuszy, a siódmy siedział grzejąc się i pilnując całokształtu w ramach stania na warcie. Wóz stał kilka metrów dalej, wciąż w zasięgu światła, ale nie w zasięgu ciepła. Elissie tylko dali koc, widocznie uznali, że qunari nie potzrebuje ciepła. A noce, nawet w lato, bywały zimne. Szczególnie tak dwie, trzy godziny po północy. Kain nie zamierzał czekać do tego czasu. Usiadł tak by być przodem do ognia, a za plecami mieć kajdany którymi jest przypięta towarzyszka niedoli. Sięgnął ręką za plecy i szturchnął ją w udo
-Śpisz?- zapytał tak by templariusz na pewno nie uszłyszał
- Teraz na pewno nie - odparła równie cicho, poprawiając koc wokół siebie. Bała się, a kiedy była skulona - czuła się lepiej. - Chcesz czegoś?
-Jesteś czarodziejką. Możesz jakoś osłabić drewno w miejscu gdzie jesteś przykuta?
- Mogę je przegryźć ewentualnie - odpowiedziała sarkastycznie. - Ale to zajmie trochę czasu. Sluchaj, nigdy nie byłam najlepsza w czarach...
-Nie ważne. Spróbuję cię uwalnić. A potem siebie, ale do tego musisz być daleko. Nie chcę aby był wtedy w pobliżu ktoś kogo wolałbym nie zabijać.- Jeszcze raz sięgnął ręką za plecy starając się wymacać łańcuch. Cały czas obserwował, wyciągającego dłonie do ognia, templariusza. Miał ich głęboko gdzieś. I bardzo dobrze. Dobra, macu macu... gdzie jesteś łańcuchu. W pewnym momencie złapał Elissę za łydkę
-Oj... wybacz- ale nie puścił, a prześledził palcami drogą do kajdan na jej kostce. Dalej, po łańcuchu, aż do złącza. Obmacał całe. Bardzo dokładnie.
-Muszę to zrobić cicho więc trochę zajmie- powiedział powoli, acz z wielką siłą “merdając” złączem na wszystkie strony, tak aby powoli osłabić całość, aby móc to łatwo wyrwać.
Dziewczyna patrzyła uważnie na to, co robił qunari. Nieco zdenerwowała się, kiedy jego wielka dłoń znalazła się na jej nodze i z trudem powstrzymała się od odskoczenia w bok. Nie była przyzwyczajona, nie znała go, ba, nawet już nie pamiętała jego imienia. Całe szczęście zdecydował się zostawić jej nogę dla łańcucha i kajdan. Popatrzyła na to chwilę. Nie wiedziała, czy byłaby wystarczająco silna, żeby biec z łańcuchem u nogi. Ale to była jednak szansa.
- Przykryj kocem, trochę przytłumi dźwięk. - Podała mu koc.
-Ty to zrób, lepiej bym za bardzo się nie wiercił.- odpowiedział nawet na nią nie patrząc
Skinęła głową i podniosła się próbując nie ruszać nogi i łańcucha, a potem okryła kocem rękę i zaczep łańcucha, żeby nieco stłumić dźwięk. Bardzo to nie pomoże, ale przynajmniej trochę.
- Nie zostawiaj za sobą świadków. Obiecaj mi, że nie zostawisz - synkęła cicho.
-Gdy... to uwolnię... nie wiem czy nawet ciebie nie zacznę ścigać. Musisz być daleko. Nie idź prostą drogą. Lawiruj, znajdź kryjówkę. Nie daj mi ciebie wytropić, bo zginiesz. Chyba, że wcześniej to stłumię, ale nie można polegać na tym “chyba”.
- Jednak teraz tego nie masz, sen pomógł czy coś. Najwyżej ktoś będzie naprawdę mocno musiał cię walnąć w łeb.. czyli już cię nie spotkam? - zapytała. Byłaby zainteresowana podróżą z takim osiłkiem. Cóż, przydałby się ochroniarz.
-Byłem w szale dwa razy. Za pierwszym razem przeszedł po pół godziny. Kiedy mój przyjaciel odmówił walki ze mną. Drugi raz w wieży. Plus jeszcze raz, ale w miarę nad sobą panowałem. Nie sądzę by to trwało bardzo długo. Jeśli interesuje cię wspólna podróż możemy się umówić tutaj jutro rano. Do tego czasu powinno mi przejść. A jeśli nie to będę daleko stąd.
- Nie, nie tutaj. Będą wiedzieć, znajdą to miejsce. Nie tutaj. Jeśli ci przejdzie - najbilższa wieś. Za dwa dni. Ujawinię się dopiero jak cię zobaczę - powiedziała.
-Jest problem. Nie znam tej geografi. Jedynie południe i zachód Fereldenu. Nie miałem czasu poznać. Nawet nie wiem gdzie jesteśmy. Oni mieli wrócić za conajmniej kilka dni. Więc wtedy ich pracodawcy zorientują się, że coś jest nie tak.
- Dobra, okay. Tutaj jutro rano. Ale odejdź, jeśli chędziesz miał choć tyle przytomności, żeby w szale zapanować nad tym, gdzie idziesz.
-Oczywiście. Wierz mi, że ja nie chcę zabijać. Swoją drogą. Orientujesz się w którj skrzyni są moje rzeczy?
- Byłam nieprzytomna, kiedy je chowali. Przykro mi.
-No to przeszukam je nad ich dymiącymi truchłami. Jeszcze raz, jak się nazywasz?
- Elissa. Ale nazywaj mnie Płomieniem - odparła patrząc uważnie na niego.
-Płomień? To bardziej... męskie. Może Iskra?
Zachichotała cichutko, w akompaniamencie qunaryjskiego, głębokiego, niemal bezgłośnego śmiechu, bardziej widocznego po charakterystycznym podskakiwaniu barków.
- Chodzi o moje włosy. Mój nauczyciel, Wredny Dupek, tak mnie nazywał. Prześmiewczo trochę.
-Hmmm... czyli aby było płomieniście, ale kobieco... nie wiem.
- Daruj sobie, wolałabym być znana jako Płomień, coby ludzie nie wiedzieli, że to ja. Uwierz mi, po masakrze w wieży... będą mnie obwiniać. Lepiej, żeby mieli trudości ze znalezieniem mnie.
-Czyli po prostu nie Elissa. Zapamiętam.
Skinęła głową, ale już nie odpowiedziała. Czekała aż łańcuch będzie zerwany. Nie chciała zwracać za bardzo na nich uwagi templariuszy.
Kain ciągnął, pchał, skręcał. Robił co tylko przyszło mu do głowy aby poluzować złącza, a potem, sukcesywnie poszerzyć otwory w których były śruby, bo chyba przyśrubowano to. Choć nie dałby głowy, skoro nie spojrzał. Tak czy siak pracował nad uszkodzeniem drewna na tyle by zwyczajnie wyjąć złącze.
Cóż tu rzec. Plan wyśmienity trochę farta i łańcuch padł. Płomienna dziewczyna wystrzeliła jak z bicza w stronę gąszczu w ogóle nie oglądając się za siebie przed siebie i ogólnie rzecz biorąc nigdzie się nie oglądając. Nic nie zabrała miała puste kieszenie - cóż to Twój wybór, ale czy słuszny? Odwróciłaś się by zobaczyć płomień kaina, który właśnie się pojawił . Znów on nawet z tak daleka czułaś go. Chwila nie powinnaś go czuć. A jednak czułaś. I to właśnie teraz najmocniej i najboleśniej. Po mimo tego, że raną nie ruszałaś to ból był niemiłosierny. Najwidoczniej między wami dwojgiem doszło do pewnego rodzaju koneksji, swoistej więzi. Cóż płomienie u niego powodowały ból u niej. Co teraz zrobi nasz Kain. Czy zerwie łańcuchy i wybuchnie ogniem czy może widząc strach w oczach ognistowłosej dziewczyny powstrzyma się? Tak, nie owijając w bawełnę możesz uciec zostawiając dziewczynę na pastwę losu i uciec/walczyć od/z templariuszami bądź zostać w klatce i pozwolić jej uciec - twoje płomienie ustaną więc nie będą piekły Elissy i jej paraliżować. Co zrobi Kain?
Qunari zobaczył co się stało Płomieniem. Warknął rozumiejąc zależność. To znaczy wydawało mu się, że rozumie. Jego ognień powoduje ból u tych którym zadał rany tym ogniem. Dziwne. Templariusz z warty już krzyczał na alarm. Przerwał szał. Na tak wczesnym stadium jeszcze potrafił bez problemu. Qunari rozpędził się na całej szerokości klatki i uderzył w kraty siłą pędu zrzucając ją z wozu. Postawił nogę na kratach i znów się przetoczył z ledwością zachowując równowagę. W ten, zdecydowanie komiczny sposób, szedł wgłąb lasu jakby zapomniał, że templariusze już do niego gonią
W momencie, kiedy dziewczyna poczuła, że może się już ruszać - chociaż to było okropne uczucie, nie rozumiała w ogóle ja to się mogło stać - wstała. Nieco się chwiejąc, już w ogóle nie obejrzała się za siebie. Po prostu ruszyła biegiem w ciemny las. Patrzyła pod nogi, żeby się nie potknąć, zdrową ręką niosła łańcuch, żeby ten się za nią nie wlekł. Miała nadzieję, że da radę uciec, przynajmniej trochę. Żeby uciec z pola zasięgu tego ognia. A jeśli nie, żeby być na tyle daleko, żeby jej nie znaleźli, kiedy znów padnie na ziemię. Nie znosiła tego bólu.
Tak biegnąc, mijając drzewa, starała się biec w jednym kierunku, żeby potem w jakiś sposób znaleźć drogę powrotną.
Sytuacja fakt komiczna siedmiu templariuszy zbudziło się i ruszyło za zaokrągloną kratą w której siedział a dokładniej uciekał Qunari - który dzień wcześniej wybił templariuszy no i ogólnie doprowadził do rozpierduchy. Wszystko teraz działo się szybko. Kain, w zasadzie na własną prośbę potknął się zaliczając Ha! nie glebę. A tu was mam nie glebę tylko beczkę. Zaczął się toczyć a w dziwnym ruchu. Może to być i dziwne ale dzięki temu nabrał niebezpiecznej prędkości. I na pewno nie czuł się dobrze tylu obrotów taka góra mięcha to często nie uświadcza. Co ciekawe nawet nie wiedział gdzie jest a jedynie to, że się toczył. Przeleciał koło jakiegoś drzewska. Widział drugie. Potem trzecie i o teraz leciał. widział tylko ziemię i jak się toczy potem zaliczył piękną kraksę ze skałą. Prawdziwą skałą. Krata wygieła się ratując Ci życie. Na twoje jednak nieszczęście chciało Ci się wymiotować, nie wiedziałeś gdzie jesteś widziałeś tylko ciemność.
Kain zaraz wymacał zawiasy i zamek. Zaczął się z nimi siłować, ale jakimś cudem, one chyba były jedynym elementem klatki który przetrwał w niezmienionej formie. Nawet wygięcie drzwi(?) w ćwierćsferę nic nie zmieniło. Jakim cudem!? Chyba jacyś bogowie się na niego uwzięli. Dobra. Usiadł krzyrzując nogi i opierając się o kamień. Skupił spojrzenie na zamku. Zdjął blokady z umysłu ale starał się ukierunkować wściekłość. Stopić zamek by mógł otworzyć klatkę.
Udało się zamek się stopił a płomyczek szybko zgasł. Poczułeś się jednak masakrycznie zmęczony. Powiem tak za dużo ognia źle na Ciebie wpływa. No i było ciemno jak w dupsku pomiota więc co zrobisz? I jak sądzisz gdzie jesteś?
Kain kopnięciem otworzył klatkę i wypełzł z niej. Następnie, kopnięciem, posłał ją dalej w dół. Zaklął szpetnie i poszedł w górę. Do obozu. Nie mógł przecież zostawić Laurela.
Wiele mówić nie trzeba za dużo obrotów, kręcenia i motaniny. Kain był zagubiony nie wiedział gdzie jest, chciał coś popchnąć w dół co skończyło się bólem nogi bowiem klatka na czymś się zatrzymała. Zdecydowanie zaklnął pod nosem poczym chciał iść w górę. Kolejny błąd bo przydzwonił głową w jakąś chropowatą ścianę i nabił sobie trzeci róg a dokładniej guza. Leżał teraz i zdał sobie sprawę, że wturlał się najprawdopodobniej do jakiejś jaskini.
Usiadł na ziemi kląc jak jasna cholera. Potem zaczął się wyczołgiwać z jaskini macając sobie drogę. Musiał dostać się dość blisko obozu aby mógł obserwować co się tam dzieje, ale tak by go nie zobaczyli. Ognisko bardzo w tym pomoże.

Lhianann 17-08-2011 10:10

Ahal Tarsyn & Godryk de Artois; Thedas, Szlak Fereldeński.

Wyćwiczony odruch uratował kobiecie życie od noża, który to jednak trafił w konia i koniec końców w całej tej szamotaninie Ahal skończyła na ziemi z nożem przy gardle.
Sytuacja była nieciekawa, zawiła i z grubsza niezrozumiała przynajmniej dla Godryka i Ahal.
O ile ten pierwszy miał już dość bitki bowiem z jednej kabały władował się właśnie w drugą i w ogóle baja o tyle kobieta dopiero zaczynała swoją tułaczkę w stronę czeluści.
A może nie koniecznie? Tak czy inaczej działo będzie się, oj działo.
Z mężczyzn po stronie Ahal i księcia było dwóch wojaków po stronie Sulivera jakiś pięciu z tym, że to było jedynie jej wrażenie. Upadek z powodu noża, eh, po prostu Ahal miała inne zmartwienia.
Żeby nie wspominać o nożu a dokładniej długim sztylecie i jego ostrzu przy jędrnej skórze szyi. W około las, ścieżka trzy wozy. W zasadzie nic specjalnego. Kupcy mieli miny jakby właśnie kupa wychodziła im z rzyci, wojacy po waszej stronie też mieli miny nietęgie tymbardziej, że w międzyczasie w którym Ahal spadała z konia Suliver pokazał kunszt walki i jednego z wojów pozbawił łba, który w tym samym momencie co sztylet do gardzieli dotoczył się do jej nóg. Wszyscy wyciągneli wnioski o ile reszta tych cielaków jest do pokonania o tyle Suliver to ktoś wyjątkowy i nie są to wylewki - jak zwykło się mawiać w Thedas.

Nic nie przygotowało Ahal na taki rozwój wypadków. Tylko wyćwiczone odruchy ciała, których czasem nie była w pełni świadoma sprawiły, iż sztylet zranił bok konia, a nie wbił się w jej nogę.
Niestety zraniony wierzchowiec spłoszył się na tyle gwałtownie, iż nie udało jej się utrzymać w siodle. Twarde lądowanie na pylistym gościńcu na chwile odebrało jej dech, a zanim zdążyła wstać na nogi ten bubek o wyglądzie miłośnika stosunków męsko- męskich, Suliver przyłożył jej ostrze sztyletu do szyi.

-Ani drgnij. Jasnowłosy chłopak wypowiedział te słowa do Ahal jednocześnie wpatrując się w Godryka.
-Ciebie też mam zabić? Te słowa najwyraźniej kierował do równie mocno zaskoczonego całą sytuacją księcia na wygnaniu.

Ahal delikatnie przełknęła ślinę.
-Mogę chociaż wiedzieć czemu zamierzasz mnie zabić? Taki kaprys, czy może coś bardziej istotnego?
- O powód pytasz słonko? - przyjrzał się kobiecie z bliska po czym prychnął - osobiście to bym z chęcią Cię zatłukł ale zleceń się sobie nie wybiera. Cóż widzisz tego tam - mówiąc to wskazał palcem na grubego kupca ubranego w purpurowe sukna z połyskującymi zdobieniami. Już sama twarz powodowała odruch wymiotny a co dopiero z resztą jego cielska. - tak machałaś dupą przed jego facjatą, że aż stary głupiec postanowił dać mi tyle złota ile zechcę byle tylko Cię dostać w swoje łapska czy raczej twoje uda w swoje... - nie dokończył a jedynie się uśmiechnął.

-Oh, cóż za kurtuazja, zamiast kwiatów i czekoladek wysyła akurat Ciebie. No to może chociaż pomożesz mi wstać? Czy twój mocodawca zamierza wziąć mnie tu, na oczach całej reszty na piachu gościńca?
Powiedziała to nieco kokieteryjnym, kpiącym tonem, tak jakby cała sytuacja bardziej ją bawiła niż martwiła czy złościła.

Suliver westchnął głęboko po czym dodał kąśliwie o ile można mówić o kąśliwości w takim momencie: - Kupiec dla bezpieczeństwa kazał odciąć Ci nóżki. - po czym uśmiechnął się a ni myśląc by podać jej dłoń.

-No to ciekawe, jak chce się dostać pomiędzy moje uda. Zamierza je sobie wyobrażać?
I zabierz z łaski swój sztylet z mojej szyi. Nie zamierzam odgrywać bohaterki przy dwóch strzelcach jacy we mnie mierzą, naprawdę...

Demonstracyjnie ignorując jego ostrze przy szyi zaczęła otrzepywać dłonie z kurzu.

- Och utniemy Ci nóżki poniżej ud. - Najwyraźniej czekał, aż kobieta wstanie, a nie doczekawszy się tego ,płynnym ruchem stanął przed nią i spojrzał na nią wzrokiem zabójcy a raczej łowcy.
Jego oczy nie były do końca ludzkie, miały w sobie coś obcego. Pochylił się nieco nad kobietą w czerwieni krzywiąc lekko wargi.
- Nie pogrywaj sobie ze mną, bo to nie pieprzony dwór a las w którym to ja jestem panem. - syknął i sieknął dziewczynę w twarz otwarta dłonią która błyskawicznie pojawiła się spod płaszcza.
Zanim jednak jeog ręka trafiął w jej twarz Ahal spluneła mu obficie śliną w oczy i twarz. Na swoje nieszczeście Suliver nie zdązył do końca przymknąć oczu. Jego dłoń zostawiła kilka płytkich rozcięć na twarzy brunetki. Po chwili z ust blondyna wydobył się cichy skowyt, a z dłoni wypadł sztylet. Uniósł obie dłonie do twarzy próbując zetrzeć substancje jaka ją pokrywała. Zaczął się chwiać i opadł na kolana, coraz bardziej gorączkowo trać dłońmi o długich, popielatych ni to pazurach ni to paznokciach okolice oczu.

- Idiotko, chciałem Cię uratować przed tymi sukinsynami. - syknął pocierając oczy. - Na pochybel sukinsynom Delauteilus-a i wszystkim innym! - wrzeszczał najwidoczniej zdenerwowany tym co się działo. Potem poleciała jeszcze sporej długości wiązanka z całą masą epitetów i porównań ogólnie wiązanka. Ahal rzuciła szybko porzucony sztylet i o ile celowała w łucznika o tyle trafiła w stojącego z boku przerażonego, bogu ducha winnego kupca - nie tego grubego. Cóż trafiła go centralnie w głowę więc szans na przeżycie nie ma żadnych. Kupiec padł niczym kłoda, wszyscy w około jeszcze stali.

Ahal nie czekała, aż zareaguje cała reszta. Przez krótką chwilę poczuła ukłucie żalu z powodu niepotrzebnej śmierci kupca, ale cóż...dopuszczalne straty, jak się to ładnie określa tego typu sytuacje..

Sykneła do Sulivera jednocześnie ciągnąc go za rękaw
-Słuchaj, mój ty bohaterski wybawicielu, jeśli nie chcesz zostać naszpikowany jak jeż strzałami, to biegniesz za mną i to teraz, jasne? Pokrzyczeć możesz za chwilkę.

Resztę kontynuowała szybko przemieszczając się za najbliższy wóz jaki stanowił niezłą osłonę.
Suliver był zbyt wściekły by słuchać Ahal zdecydowanie wolał sobie powrzeszczeć w niebo głosy niczym ślepy wilk, którego z resztą trochę przypominał wyglądem. W tym samym czasie jeden z łuczników stwierdził chyba, że czas najwyższy owego wilka ustrzelić. I tu całkiem niespodziewanie ów łucznik dostał podręcznym, małym toporkiem do rzucania prosto w czachę. Jucha się polała. Godryk nie zwarzając na resztę - która była w szoku po tym jak rzucił toporek i trafił idealnie w łeb łucznika. Powstał i wrzasnął:

- Każdy który wymierzy w Sulivera chociażby słowo straci swój łeb jak ten nieszczęśnik - wskazał przy tym tarczą na łucznika a dokładniej jego trupa z którego po za krwią z głowy wylewała się jakaś biała papka, przyprawiając wszystkich o wymioty.
Cała banda stała jak w amoku. Zasadniczo miała być łatwa kasa a tu cyrk na kółkach, ich dowódca oślepiony, dziewucha? No właśnie gdzie ją posiało? Siedzi za wozem ukryta, zresztą to było mało ważne.

Ahal błyskawicznie oceniła co ma na wozie przed sobą. Miała pecha.
Głównie jedzenie, jakieś worki, beczułki...chociaż zaraz...no cud to nie jest, ale tasakiem też można walczyć...
Chwyciła tą nieco nieporęczną broń i czekała na rozwój sytuacji.

- Kurwa - warknął jeden z wojaków czy dokładniej ujmując zbójów.
- Nie chcemy z tobą walczyć, Suliver też nas nie interesuje? Pewnie przy walce z tobą padłoby nas kilku. Może zrobimy tak puścisz nas a my zabierzemy dziewczynę?
Godryk spojrzał z pogardą na napastnika po czym zasadniczo wbił mu miecz pod żebra. Znów krew. Znów odruch wymiotny. Nawet gorszy bo słychać było trachnięcie łamanej kości, syczenie jakiś płynów i ogólnie krew z flakami. Nie było przyjemnie to można było wywnioskować od razu.

Ahal zawsze myślała, ze samo zadawanie śmierci i umieranie nie jest dla niej obce, ale jednak walką bezpośrednia to było coś z czym dotąd rzadko miała do czynienia.
Mimo to zapanowała nad nieco buntującym się żołądkiem.
Aktualnie ważyły się losy jej życia, a nie zamierzała tych chwil spędzać na pozbywaniu się ostatniego posiłku w takiej formie.
Dobrym sposobem na uspokojenie ciała było skupienie umysłu na czymś konkretnym.
Szybko oceniła sytuacje jaka zmieniała się z chwili na chwile na leśnym dukcie.

Na polu bitwy, jeśli można było tak powiedzieć, został obleśny amator leśnych gwałtów wraz z pozostałością swej eskorty w postaci strzelca i trzech mieczników. Prócz nich było jeszcze czterech totalnie zdezorintowanych kupców.

No i oczywiści nadal płoszący wszystkie zwierzęta w promieniu kilku kilometrów Suliver i Godryk.

Ahal stwierdziła, ze jednak ostrożnie wynurzy się zza wozu, aczkolwiek nadal będąc w jego pobliżu na wypadek gdyby łucznik zechciał zmienić cel.

Godryk wywinął znów mieczem tym razem jednak natrafiając na tarczę. Sparował jeden cios i został lekko pchnięty tarczą trzeciego mężczny. Zachwiał się na nogach. Zatoczył trochę jednak nie wypuszczając swojej tarczy i miecza. Szybko skontrował. A raczej chciał skonrować bo strzała łucznika przeszyła mu ramię z mieczem. Ten wyleciał i przyszło mu zadać cios drugą ręką. A tam była tarcza na jego jednak szczęście trafił kantem przebijając brzuch zbójowi. Znów popłynęło trochę flaków pominąwszy krew z ręki Godryka. Cóż łucznik szykował się do kolejnego strzału. A Ahal no właśnie. A Ahal?

Ahal widząc sytuacje dokładnie mierząc i wyrzucając sztylet z dłoni wraz z oddechm opuszczającym jej płuca rzuciła w łucznika chcąc uniemożliwić mu oddanie strzału.

Sztylet trafił co prawda nie dokładnie tam gdzie byś chciała czyli nie w głowę, serce a ni żaden z ważnych narządów ale w palec u ręki. Cóż to był za widok łucznik stracił cześć dłoni, nie powstrzymało to jednak wypuszczenia przez niego strzały. Ale zmieniło jego trajektorię. Jeden ze zbójów nacierających na Godryka dostał pierzastą strzałą dokładnie między łopatki i padł. Zostało więc dwóch wojaków. Gorzej, że łucznik właśnie mierzył w dziewczynę w czerwieni.

Ahal jedyne co mogła zrobić to błyskawicznie paść na ziemię i wturlać się pod wóz przy jakim praktycznie stała. Z osobistej pratyki wiedziała, ze strzelić pod wóz jest niemożliwe.
Co też uczyniła. Jednocześnie miała świadomość, że strzelanie z łuku przy tak poważnej rani dłoni trudno nazwać łatwym, czy tez precyzyjnym, ale wolała nie ryzykowac.

Teraz wszystko działo się jeszcze szybciej niż normalnie. Strzała wbiła się w ziemię posyłając kupę kurzu w stronę nosa Ahal, spowodowało to komiczne kichnięcie spod wozu. I małą mgiełkę tego samego kurzyska.
Na chwilę dziewczyna straciła pole widzenia i przegląd sytuacji a słyszała jedynie brzedęk żelastwa. Przetoczyła się wychylając nos i patrząc co się dzieje? A działo się oj działa.
Nie znanym Ahal sposobem Godryk trzymał miecz na gardzieli grubego kupca. Suliver miał strzałę wystającą gdzieś z nad obojczyka, nie przestał jednak wrzeszczeć - tyle, że teraz jego wrzaski opierały się na przeciągłym “kuuuurwa” opcjonalnie zmieniając na “ ja pierdooolę”
Wojacy stali wryci a łucznik mierzył w Sulivera kolejną strzałą. I co tu zrobić? Trochę patowa sytuacja Godryk chce Sulivera ale nie oddał Cię w łapska tego grubasa za to tamci chcą kasę grubasa. Sytuacja jednak łatwo się rozwiązała bowiem grubas zaczął krzyczeć - o dziwota głośniej niż Suliver.

- Dam wam kasę tylko mam przeżyć! Chcę żyć! słyszycie tępaki, dostaniecie cały kufer - zbóje stanęli w sumie im to bardzo odpowiadało więc jedynie kiwnęli głowami, na znak zgody.

Ahal nie wystawiajac głowy spod krawedzi wozu krzykneła dość mocno.

-No to może odłóżcie broń, zwłaszcza, ty, łuczniku, bo kiwanie głową może i ładnie wygląda ale niewiele wnosi. Zamierzała poczekać na ich reakcję.
- Och ich puszczę ale ty mi zapłacisz za palec!
- warknął.

Ahal na takie dictum wyszła spod wozu i powoli i metodycznie otrzepując się z kurzu, rzekła:
-Ty chyba naprawdę nie zrozumiałeś odpowiedzi na pytanie twojego kamrata o zostawienie mnie wam jakiej udzielił wam Godryk? Uważasz za ostrze pomiędzy żebrami na mało jasną wypowiedź? Więc zabieraj swojego pana, jego pieniądze i znikaj.
- Och ja nie o tym prawię. Teraz nic Ci nie zrobię, ale wiedź, że kiedyś Cię znajdę i wypatroszę moimi strzałami. Nigdzie nie będziesz czuła się bezpiecznie. Nigdzie!
- odparł chowając łuk i idąc po kupca przystanął na chwilę i odparł - a tamten zginie strzała była posmarowana trucizną za to Ty miałeś szczęście - mówiąc to wskazał na Godryka - ta nie była, a szkoda, bo już byś nie żył.

Ahal wpatrywała się w butnego strzelca uważnie, zapamiętując szczegóły jego twarzy, sposób poruszania się, barwę głosu.
- A ty pyszałku co głośno się przechwalasz umiejętnością patroszenia strzałami, widze, żeś w słowach li tylko mocny. Straszyć to strasz dzieci, bo one bać się ciebie mogą.
Ja zaś straszyć nie będę.
Ja ci obiecam . Będziesz tęsknić, ze tylko tego jednego palca nie miałeś, a reszte tak.
Zabić mnie chciałeś, i śmiesz mi grozić. Nędzny człowieczku służacy równie nędznemu panu, wracaj do rynsztoka z jakiego wypełzłeś i módl sie, zeby to JA nie zechciała cie odnależć
.

Mężczyzna uśmiechał się a jedyne co dodał ochodząc to:
- Jeśli poznasz mojego pana to zapewniam, że zmienisz zdanie. Wszyscy zmieniają. - odparł.

Dalej obeszło się bez większych problemów. O ile można tak w ogóle powiedzieć. Suliver zdychał trawiony trucizną, Godryk ranny, a Tarsyn miała kilku wrogów więcej. Ale i dwóch kamratów, co z tego wyniknie i gdzie pójdą, to zależy tylko od nich samych.

Zostały im się dwa konie z tym co na nich było, oraz spora ilość trupów.

Piszący z Bykami 26-08-2011 20:30

Ahal Tarsyn i Godryk de Artois; Thedas, szlak fereldenski.

Właściwie na koniach nie było wiele. W bagażu, które niosły znajdowały się głównie nic nie warte bibeloty i trochę prowiantu. Poza tym siodła. Ot i tyle. Trupy smażyły się spokojnie w grzejącym z góry słoneczku, którego promienie spadały na was, poszatkowane przez cień liści. Gdzieś nieopodal jęczał konający Suliver. Dukt pokrył się zasychającą krwią. Śpiewały ptaki i szumiał las, muskany przez delikatny wiatr. Zapowiadał się więc piękny dzień. Pozostaliście we dwójkę. Godryk odniósł kilka mniej lub bardziej groźnych ran, które należało opatrzyć, choćby prowizorycznie. Zaś jedyne co Ahal z całego tego zamieszania wyniosła, to trochę adrenaliny, stresu i nowych przeżyć. Niezły bilans, jak na tak niespodziewany obrót spraw. Chyba mieliście fart. A może miłościwi bogowie mieli wobec was jakieś ważne plany i nie mogli dopuścić do tak niepotrzebnej śmierci? Może. A może jednak przeważył fakt, że nie spodziewali się tak zażartej i skutecznej obrony ze strony Tarsynowej, szczególnie ten numer z pluciem kwasem zrobił na nich wrażenie. Na Godryku zresztą też. Chłopina, chciał czy nie chciał, musiał zdać sobie sprawę, że nie ma do czynienia z taką zwykłą dzieweczką. Choć może obecnie bardziej zajęty był piekącym bólem swoich ran? Nie, raczej nie przejmował się nimi zanadto. W końcu był wojakiem, przyzwyczajonym do odnoszenia obrażeń.

Las był spokojny, a droga pusta. Widać nie często ktoś tędy jeździł. Mogliście liczyć więc na chwilę samotności i spokoju, uciąć sobie miłą pogawędkę lub poświęcić czas na podziwianie leśnych cudów natury. Wysokich drzew o zmurszałych, grubych pniakach i rozłożystych koronach, przezroczyście zielonych i pachnących soczystością. Rudych wiewiórek, czmychających po gałęziach niczym krasne cienie. Ponad tym wszystkim wzniesione ptasie trele i postukiwanie miejscowych dzięciołów, żywa muzyka, miód na uszy każdego miłośnika natury, bezczeszczony jedynie jękami konającego, który wijąc się na ziemi, nałykał się krwistego piachu. Zlitowałby się ktoś nad nim i go dobił. Raczej nie zrobi za was tego ten ponury dzik, który wypadł właśnie na ścieżkę i patrzył na was spode łba. Ruszy na was, czy nie ruszy? Nie ruszył. Popatrzył, popatrzył i znowu skoczył w las. Oddalił się, chrumkając donośnie. Błękit nieba, zieleń lasu, czerwień krwi. Niezłe połączenie. Dobre miejsce na pogaduchy, nie ma co. No dobra, naoglądali się już? Nagadali? Zrobili porządek z konającym biedakiem, czy olali go, pozostawiając na pastwę wolno konsumującej ją śmierci? Bo oto rozlega się klekot kopyt i stukot drewnianych kół na leśnym szlaku. Ktoś zmierza w waszą stronę, tą samą drogą, którą wyście tu przyjechali. Ten ktoś pogwizduje wesoło. Jedzie na wozie pełnym obiecująco wyglądających beczek. Popija coś ze szklanej buteleczki, niemal już pustej. Odziany jest w habit, albo coś na wzór habitu. Jakiś duchowny, malaria wie jakiego wyznania. Pijany w trzy dupy. No, może w dwie, bo na wozie całkiem nieźle się trzyma i dziarsko jedzie przed siebie. Tylko kołysze się niebezpiecznie.
- Prr! – woła i wóz przystaje obok was – Ojojoj! Jakiż tu bałagan! – zauważa, po czym spogląda na was ledwie przytomnym spojrzeniem. Ma pucołowatą twarz, widać, że szorstką od zarostu, całą zaś czerwoną. Może od upału, może od alkoholu. Może od jednego i drugiego. Uśmiecha się do was szeroko.
- To wasza robota? No, no, aleście rabanu narobili, cholibka! – i śmieje się, a śmiech jego przechodzi szybko w chichot – No, no, podwieźć was gdzieś, kochaneczki?... – po czym woła – Wio! – i wolno rusza dalej, nie czekając na odpowiedź…


Elissa Płomień; gdzieś w lesie.

Świeżak natychmiast wyrwał swe ramię z twego uścisku i już miał odpowiedzieć, gdy dostał po łbie od swego towarzysza. Więc skończyła się gadka.
O świcie wasza wycieczka ruszyła w dalszą drogę. Nieprzytomnego Laurela zapakowano na osobny wóz, by zapobiec jakimś ponownym knowaniom i planom. Niebo było jasne, ptaki świergotały radośnie wśród drzew. Po jakimś czasie templariusz zdecydował się na postój.
- Idę się odlać, pilnuj jej. – oznajmił i zszedł z wozu – I nie gadaj z nią! – dodał, oddalając się od was. Inni templariusze też się zatrzymali. Trzech brakowało, bo zostali w miejscu ostatniego postoju, by rozejrzeć się za qunaryjskim truchłem. Ich miny jasno jednak sugerowały, że nie zamierzają się za bardzo przy tym szukaniu wysilać. Obecnie ekipa liczyła trzy wozy, łącznie sześciu templarów.
Staliście teraz na rozległej polanie, we wszystkie strony rozciągała się świeża, zielona trawa. W oddali, ze wszystkich stron otaczały was smukłe drzewa gęstego lasu. Templariusz musiałby się nieźle nachodzić, żeby dojść do jakiegoś krzaczka, toteż odszedł jedynie na parę kroków i zaczął ostentacyjnie szczać na widoku. Nikt jakoś szczególnie się tym nie przejął.
Świeżak natychmiast odwrócił się w twoją stronę.
- Co do tych ślubów czystości, to wiesz, panienko, warto by było może je złamać. – rzekł, oblizując wargi, przyglądając ci się przy tym, jakby oceniał wartość towaru na aukcji niewolników. - Gdybyś była miła, mógłbym się za tobą wstawić, żeby, no wiesz… potraktowali cię trochę – zaprezentował uśmiech, który miał być chyba złowieszczy – łagodniej. – dokończył, lecz nie dane mu było doczekać się odpowiedzi. Nagle doszedł was tętent kopyt, a na horyzoncie pojawił się jakiż tuzin jeźdźców, pędzących w ślad za wami. Templariusze odwrócili głowy w ich strony, szczający przestał szczać i też popatrzył na nich z całkiem beztroskim zaciekawieniem. Jeźdźcy zwolnili i zbliżyli się do was, jeden z nich zszedł z konia i podszedł do templariuszy.
- Coście za jedni? – zapytał jeden z templariuszy, wyciągając dłoń w stronę przybysza, w geście mówiącym, by się zatrzymał. Przybysz stanął posłusznie w miejscu i oznajmił:
- Poszukujemy groźnego berserka, który ukrywa się w tutejszych lasach. Nie widzieliście, go, panie?
- Qunari?
– zapytał templariusz, unosząc brwi, na co przybysz uśmiechnął się, zadowolony.
- Qunari.- potwierdził.
- Nie żyje. – odparł krótko templariusz i odwrócił się, by ruszyć w dalszą podróż. Reszta też zabrała się za swoje wozy, przybyszowi zaś uśmiech zszedł z twarzy.
- Zaraz, jak to! – zawołał, łapiąc odchodzącego templariusza za łokieć. Ten tylko się obejrzał i popatrzył na faceta z niesmakiem. Przybysz puścił więc templariusza, ale nie odszedł nawet na krok.
- Rzucił się ze skały, kawałek drogi stąd. – oznajmił chłodno, tonem sugerującym koniec tej jakże ciekawej pogawędki.
- Niech to szlag! – ryknął jego rozmówca i odwrócił się do swoich ludzi, szybkim krokiem ruszając w stronę swego konia. Nagle stanął jednak jak wryty, jakby nagle sobie o czymś przypomniał lub coś zobaczył. Odwrócił się i podbiegł do odjeżdżających wozów.
- Hej!
- Hmm?
- Co to za jedna?
– zapytał, wyraźnie podekscytowany, patrząc prosto na ciebie.
- Wiedźma! Bardzo groźna! – zawołał rozweselony świeżak, jakby chwalił się swoją pierwszą dziewczyną. Natychmiast dostał po łbie. Przybysz jednak nawet na niego nie spojrzał, podszedł do twej klatki i przypatrywał się tobie jak jakiemuś ciekawemu okazowi. Templariusze zaś przypatrywali się jemu z zainteresowaniem.
- Dante ci to zrobił? – zapytał, spoglądając na twą rękę z zachwytem. Z bliska mogłaś dobrze przyjrzeć się jemu steranej życiem twarzy, prostym włosom w ciemnym odcieniu brązu, w którym jaśniały już pierwsze kosmyki siwizny i w tych samych odcieniach utrzymany zarost w postaci brody i wąsów. Oczy miał błękitne i głębokie, podkrążone jasnolawendowym sińcem zmęczenia, ubrany był na czarno.
- No, nie gadać mi tam z więźniem! – zawołał jeden z templariuszy.
- Wykupię ją! – odparł stanowczo przybysz, wyciągając wcale niemałą sakiewkę pełną radosnego brzdęku.
- Chyba żartujesz! To groźna wiedźma i ważny więzień. Nie na sprzedaż!
- Zapłacę każdą sumę! – wykrzyknął mężczyzna, po czym ryknął do swych towarzyszy – Hej! Wyciągać sakwy, kto co ma, wszystko, szybko!
- Nie.
– oznajmił chłodno i stanowczo templariusz, z którym przybysz rozmawiał wcześniej. To ucięło wszelkie negocjacje. Mężczyzna warknął jedynie w odpowiedzi i niebezpiecznie sięgnął po swój miecz. Ostatecznie jednak zrezygnował z jego wyciągnięcia, na pewno nie chciał walczyć z templariuszami. Nagle jednak na jego twarz zajaśniała, jakby dostał nagłej iluminacji, aż dziw, że nad jego głową nie pojawiła się rozżarzona żaróweczka.
- To chociaż rękę… – wyszeptał do siebie, podczas gdy syknęły baty, a wozy znów zabrały się za ruszanie – Więc wykupię jej rękę! – krzyknął, a templariusze się zatrzymali. Popatrzyli po sobie, rozważając tą propozycję. Tak, to było do przyjęcia. Ręki i tak nie potrzebowali, bez ręki wciąż przecież będziesz mogła mówić, nie? No, więc czemu by nie dorobić.
- No dobra, byle szybko. – rzucił znów ten sam templariusz, który zdawał się być tu szefem, a mężczyzna ruszył do twej klatki. Templariusze mu pomogli. Otworzono twe więzienie i wywleczono cię na zewnątrz, mogłaś stawiać opór, ale to na nic, wobec takiej ilości wrogów. Niestety nie było w pobliżu żadnego pniaka, na którym można by cię było podeprzeć, toteż zrzucili twą klatę na trawę i wciągnęli cię na wóz. Jedni trzymali za zdrową rękę, inni za nogi, głowę czy włosy. Ta niezdrowa ręka zawisła poza wozem, gotowa do odcięcia. Nikt się z nią wcale delikatnie nie obchodził, przez co czułaś w niej rozdzierający ból, jakby do żył wpuszczono ci pokrzywy a z zewnątrz zdzierano skórę. Nikt jednak niczego nie zdzierał. Jeden z templariuszy trzymał cię za nadgarstek, przybysz zaś wyjął swój miecz i zamierzył się, by odciąć kończynę przy samym ramieniu. Wytknął przy tym język, jak dziecko podczas odpakowywania prezentu. Rach-CIACH! Ostrze świsnęło w powietrzu…


Kain Baldran z Avarak; w-czarnej-dupie!

Ustalmy fakty. Na skutek iście przewrotnych wydarzeń, zacząłeś spadać w dół, aż znalazłeś się w jakiejś jaskini, z której złudnie miałeś nadzieję szybko się wydostać. Panna Płomień, twoja pożal-się-boże towarzyszka niedoli, została tam, na górze i jeśli pod twą nieobecność nie zdarzył się żaden cud, została zapewne schwytana. W tym wszystkim jedyną dobrą wiadomość stanowił fakt, że zapewne jej nie zabiją, bo przecież chcieli ją przesłuchać. Zakładając oczywiście, że w ogóle przejmowałeś się jej losem. Ale czy nie zrobili jej jakiejś innej krzywdy w zemście za próbę ucieczki lub po prostu od tak sobie, to już takie pewne nie było. Laurel też został na górze, przez całość waszej dywersyjnej akcji pozostając nieprzytomnym. Wciąż chłopina był wycieńczony i potrzebował wiele odpoczynku. A już nad rankiem miał znaleźć się o włos od śmiertelnego niebezpieczeństwa, no ale o tym to już innym razem. Co do ciebie zaś, to wlokłeś się na ślepko przez jaskinię, widząc wciąż niewiele, choć wzrok twój nieco już przyzwyczaił się do tutejszych ciemności. Szybko straciłeś nadzieję, że wydostaniesz się stąd tą samą drogą, którą się dostałeś, szczególnie, że po drodze zwaliłeś za sobą parę całkiem ciężkich kamieni. Nawet gdyby udało ci się je podnieść, co było w twoim przypadku możliwe, to niestety w lataniu nie byłeś tak dobry jak w spadaniu. Zresztą, to że dostałeś się tutaj taką a nie inną drogą i nie zginąłeś, zawdzięczałeś jedynie dwóm faktom; po pierwsze – klatce, która miłosiernie wzięła na siebie większość twoich upadków, po drugie zaś – byłeś qunari. A więc upadek, który normalnemu człowiekowi urwałby głowę, zakończył się u ciebie jedynie potężnym guzem. No dobrze, tyle tytułem wstępu, teraz do konkretów:

Szedłeś sobie tą podziemną jaskinią i wcale nie podobało ci się odczucie, że droga prowadzi w dół. Delikatnie, ale jednak w dół. Kilka razy wydało ci się, że to słoneczne refleksy majaczą gdzieś ponad tobą, przebijając się przez wąskie szczeliny, ale nie. To były ledwie widoczne błyski szlachetnych kamieni, które wystawały niekiedy ze ścian lub skalnego sklepienia. Nie znałeś się na takich błyskotkach, więc nie wiedziałeś, czy są wartościowe. Jak dotąd nie spotkałeś jednak żadnego robotnika, kilofa czy wózka, nie należało więc przypuszczać, że ktoś prowadzi tu jakieś wydobycie. Zresztą, akurat guzik wiedziałeś o wydobywaniu z ziemi wartościowych kamieni, więc żadnych wskazówek nawet się nie spodziewałeś.
Jaskinia okazała się być całkiem rozległym labiryntem. Kilkakrotnie musiałeś decydować się, czy pójść w prawo czy w lewo. Cały czas czułeś też, że idziesz w dół i przechodziło ci przez myśl, że może powinieneś zawrócić. Ale co jeśli za następnym zakrętem będzie wyjście? Idąc tak przez kamienne, ciemne korytarze, odkryłeś nagle, że od jakiegoś czasu na ścianach regularnie pojawiają się uchwyty na pochodnie. Były mocno zardzewiałe, niekiedy zupełnie pokrzywione, a chwilami jedynym śladem po nich była głęboka dziura w ścianie. Ktoś więc albo nie dbał o nie, albo dawno przestał ich używać. Podobnie jak podziurawionych beczek, w których zalęgły się już pająki i kilku porzuconych kilofów, na które w ciemności nadepnąłeś. Im dalej szedłeś, tym więcej było jakiegoś żelastwa. W końcu udało ci się odkryć, że kiedyś były tu tory, które teraz, zapomniane, pochłonięte zostały przez ziemie. Omal nie rozwaliłeś sobie nosa, przyglądając się tym wszystkim zjawiskom, przez co nie zauważyłeś kolejnego rozwidlenia dróg, jakie wyrosło przed robą. W prawo czy w lewo? Którędy pójdziesz, Kainie?

BĘC! Oto dostałeś jakimś tępym przedmiotem w łeb i od razu usłyszałeś suchy trzask. To nie twoja czaszka pękła, więc prawdopodobnie młot, którym cię walnięto. Zakładając, że umiałeś rozpoznać narzędzie po pulsowaniu guza, który rósł ci właśnie na głowie.
- O żesz kurwa! – zawołało coś, co roztrzaskało broń na twojej głowie – Kurwa jego mać! – dodało, gdy odwróciłeś się w tego czegoś kierunku. W pierwszej chwili nie dostrzegłeś małego dziwadła, które wzrostem ledwo sięgało twych kolan i wielkimi, maślanymi ślepiami przyglądało się spod krzaków. Skąd się wzięły tutaj krzaki, przysiągłbyś, że wcześniej ich tu nie było. A teraz są, o krok od ciebie, a spomiędzy nich wystaje chuda jak patyk łapka trzymająca lampę, która daje niewiele światła. Złamany młot leżał obok. Chwila, chwila, niech no zakotłują się trybiki w twej czuprynie a percepcja osiągnie swe wyżyny, a zobaczysz, że to wcale nie krzaki! To są gęste, zakołtunione wąsika tego stworzenia. Długie wąsika, wespół z długimi włosami i potężną brodą, sięgającej niemal samej ziemi. W efekcie, żyjątko wyglądało jak wielka włochata kula z cieniutkimi raczkami i nóżkami, spomiędzy zarośli której patrzyły na świat wielkie, zielone ślepia. Jakim cudem to coś walnęło cię w łeb, tego nawet wolałeś nie roztrząsać.
- Kurwa! Kurwa! O żesz kurwa! – zawołało stworzonko, po czym odwróciło się i rzuciło do ucieczki…


Jensen Adavarus; w drodze.

Dawno tu pana nie było, panie Adavarus, świat zdawał się trochę pozmieniać. Zmarznąć, opustoszeć, zarosnąć, osamotnieć. Może. A może to za sprawą zbliżającej się zawieruchy, zdawał się być inny niż zwykle. Cóż, nieba wciąż nie było widać, w ogóle niewiele mogłeś dostrzec przez tę pokruszoną biel wirującą ci przed oczami. Zawracanie byłoby nie na miejscu; mało praktyczne i w dodatku zupełnie nieliterackie. Tak więc brnąłeś dalej, mimo że – nie oszukujmy się – znawcą literatury akurat nie byłeś. No ale do rzeczy, do rzeczy. Zerwał się mocny wiatr, śniegiem miotało jak szatan. W sensie, że wirował dziko naokoło. Więc jechałeś trochę na ślepo. I na głucho, bo wiatr dął donośnie. Zresztą, i tak nie było się w co wsłuchiwać. Dzikie stworzenia dawno pochowały się w swych norach lub zamarzły, ludzie też pouciekali przed paskudną pogodą. Musiałeś zejść z konia i prowadzić go dalej piechotą, bo w tych warunkach zupełnie nie dało się jechać. Głównie dlatego, że zwierze się buntowało. Szczęśliwie, niedaleko było już do wiele obiecującej karczmy i jej błogiego ciepła, toteż opatuliłeś się szczelniej i przyspieszyłeś kroku. Choć i tak szedłeś już całkiem szybko. No, ale wolałeś trochę nadwyrężyć mięśnie niż zamarznąć tu na kość. A mróz był coraz większy, noc zaś coraz głębsza. W sumie ładny pejzaż, gdyby ktoś akurat był malarzem…

Szedłeś pod wiatr, więc śnieg uparcie wciskał ci się do oczu, ust nosa. Nim się obejrzałeś, brnąłeś też w śniegu po kolana. Aż się prosiło o jakiś nieprzyjemny wypadek. Choćby głęboką zaspę, w którą mógłbyś wpaść po szyję i wyzionąć ducha. Jedna niepozorna zaspa. A tak katastrofalny efekt mogła wywołać. Wydostałbyś się z niej? Zmęczony i niemal ślepy, wciąż przygniatany wirujący śniegiem, z zziębłymi palcami rąk i nóg, ze zmarzniętym całym ciałem. Dałbyś radę? Sprawdźmy; oto zatrzeszczał śnieg i w jednej chwili nałykałeś się go tyle, że omal nie udławiłeś. Wpadłeś w zaspę po piersi, puszczając przy tym konia, który od razu zawrócił i popędził w odwrotną stronę. Nie było szans żeby dotarł do domu, chyba, że zawieja ustała by natychmiast w jakiś cudowny sposób. No, ale cudów nie ma. Należało przypuszczać, że zwichnąłeś sobie kostkę przy tym nieszczęsnym wypadku, a jeśli nie, to wyraźnie nadwyrężyłeś tamtejszy mięsień. No cóż, i tak długo ci już pewnie nie posłuży. Zastanówmy się nad tym przez chwilę… ty, świeżo upieczony Szary Strażnik, potencjalny pogromca pomiotów, smoków czy może jeszcze innych końców świata, walczyłeś właśnie z zimną, mokrą i śliską zaspą, wyraźnie z nią przegrywając. Ciężki ekwipunek nie ułatwiał sprawy. Z zimna nie czułeś już palców, cóż, w następnym życiu zaleca się zaopatrzyć w pełne rękawice. A nie takie z poucinanymi palcami. Ale mróz. Ubranie niby ciepłe, ale teraz śnieg i tak pod nie powpadał. Przemarzłeś na kość. No dobrze, dosyć już gadania. Dobranoc. No dobra, nie chcesz spać to nie, męcz się z tą zaspą, ale wiedz, że tylko bardziej się zakopujesz. Co to w ogóle za dziura, i skąd się tu wzięła na środku ścieżki?! Jasny gwint, jak pech to pech. Nawet nie ma na czym nogi podeprzeć. A jednak, powoli zacząłeś się wydostawać. Udało ci się już prawie do pasa pokonać zaspę, gdy nagle poczułeś, że zaraz znów do niej wrócisz. Było po prostu za ślisko. Dobrze, że czyjaś dobroduszna dłoń złapała cię za nadgarstek i wyciągnęła. Facet nawet się nie odezwał, po prostu cię wyciągnął, władował i władował na kawał dechy, do której przywiązany był sznurek. Takie prowizoryczne sanki. Twarzy gościa nie widziałeś, przez hulającą śnieżycę dojrzałeś jedynie jego czarny, łopoczący na wietrze płaszcz. Niewygodnie było patrzeć. Zresztą, byłeś zmęczony. Jeśli spróbowałeś wstać, przypomniałeś sobie o bólu w kostce. Chodzenie było kiepskim pomysłem, zwłaszcza przez tą zawieję. Jechałeś więc na saniach, a cokolwiek wypowiedziałeś do nieznajomego, miało marny efekt: milczenie i kupa śniegu w ustach. Dowiózł cię pod samą karczmę i zrzucił z sań. Następnie ruszył dalej, nawet się na ciebie nie oglądając. Jak jakaś zjawa albo duch. W końcu zniknął gdzieś między śniegiem a nocą.

Zostałeś sam na sam z karczmą. Ach, co do niej, to wiele się tu pozmieniało, odkąd ostatni raz ją odwiedzałeś. W zasadzie przybytek praktycznie nie istniał. Budynek był ciemny i opuszczony, drzwi ledwie trzymały się w otworze i brakowało ponad ćwierci dachu. To była dla ciebie kiepska wiadomość jeśli byłeś głodny. Na schronienie przed zamiecią mogło to jednak zupełnie wystarczyć. Wlazłeś więc do środka i poczułeś przyjemny zapach pieczonego mięsa i piwa z miodem, od kominka biło zaś przyjemne ciepło. Zjawiska o tyle dziwne, że w opuszczonej karczmie było zupełnie pusto, a w kominku leżały jedynie spalone na popiół drwa. Definitywnie zaś nie było w nim ognia. Czyżby zmysły się panu pomąciły w tej zamieci, panie Adavarus? Sam zacząłeś się nad tym zastanawiać, gdy usłyszałeś kroki i przyciszone rozmowy, a przed tobą stanęła młoda niewiasta o troskliwym uśmiechu. Niska i drobna kruszyna o prostych włosach i przenikliwym spojrzeniu. Odziana w skromną sukienkę i eleganckie pantofelki. Bezkolorowa bo przezroczysta. No, nie tak do końca, bo przecież ją widziałeś. Taka na wpół przezroczysta, może na ćwierć. Nieco, jakby, matowa. Miała łagodny głos, jak na ducha.
- Witaj, zbłąkany wędrowcze. Miło, że zdecydowałeś się do nas dołączyć.

Arvelus 28-08-2011 21:20

Kain, w podziemiach

- Kurwa! Kurwa! O żesz kurwa! – zawołało stworzonko, po czym odwróciło się i rzuciło do ucieczki…
Kain zareagował instynktownie. Po prostu sięgnął ręką starając się złapać włochate coś. Ona może być ostatnią nadzieją na wyjście z tej przeklętej jaskini. Musi odzyskać swój sprzęt i uratować Laurela, a przy okazji Iskrę. Włochata kulka była jednak szybsza, niżby się można było tego spodziewać. Przebierając krótkimi nóżkami, potuptała przez jaskinię i zniknęła po chwili za zakrętem. Cały czas dzierżyła jednak skrzypiącą lampę naftową, toteż pośród ciemności mocno rzucała się w oczy.
-Stój!- zakrzyknął Kain i pobiegł za dziwną istotą. Pokonał kilka zakrętów w pogoni za światełkiem lampy, które w końcu zatrzymało się w jednym z obcych Kainowi korytarzy. Niestety, gdy qunari podszedł bliżej, odkrył, że istota wyrzuciła swą lampę i gdzieś znikła, co było o tyle ciekawe, że akurat nie było w tym miejscu żadnych bocznych odnóży. Jedynie droga na wprost. Należało przypuścić, że włochata kulka czmychnęła w jedną z wydrążonych tutaj dziur, do których qunari nie miał najmniejszych szans się zmieścić.
Kain się krzywił... nie udało się. Ale przynajmniej miał źródło światła.
-Ja chcę się tylko stąd wydostać!- zakrzyknął mają nadzieję, że kulka raz: usłyszy, dwa: rozumie po ludzku... W zasadzie nawet nie wiedział na co liczył. Odczekał pięć sekund i ruszył dalej szukać wyjścia. Natknął się więc po kilku krokach na ogromne, wyglądające na bardzo ciężkie wrota, zdobione zawiłym wzorem i lśniące brudnym złotem. Kain gwizdną głośno widząc lśniący metal. Nie podobał mu się. Był brzydki, ale znał jego wartość. Dobra. Może tam cos będzie... Położył lampę na ziemi, zaparł się nogami i natarł na wrota używając zarówno rąk jak i głowy. To była dobra metoda. Zresztą, jedyna słuszna. Wrota drgnęły. Były ciężkie i oporne, otwierały się z trudem, nawet od takiego mięśniaka jak Kain wymagało to niezłego wysiłku, aby je otworzyć. Drzwi zgrzytnęły, z donośnym pomrukiem czegoś, co bardzo dawno nie było otwierane. Tak dawno, że może nawet nigdy. W końcu jednak stanęły przed nim całkowicie otworem, a to, co za nimi ujrzał, przechodziło najśmielsze jego oczekiwania. Oto stanął na wąskiej (na jakieś dwa kroki) skarpie, wzniesionej jakieś dwadzieścia metrów ponad podziemnym miastem pełnym małych, kamiennych domków, ciasno upchanych jeden obok drugiego. W uszy uderzył go zgiełk miejskiego życia, który umilkł jednak, gdy tylko pojawił się na skarpie. Z dołu spoglądały na niego setki małych, włochatych kulek, podobnej do tej, którą gonił poprzez korytarze. Gapiły się na przybysza ze szczerym zdziwieniem, w milczeniu. Po chwili uklękły i złożyły mu hołd. Po pół minuty, Kain wreszcie zamknął usta, pomagając sobie dłonią. Że co!? Cholera, cholera, cholera... Wychylił się trochę za skarpę, wystawiając nogę w tył dla przeciwagi, aby ocenić czy uda mu się po niej zejść. Nie było szansy. Ściana tak pionowa, że już bardziej być nie mogła. Na szczęście z lewej i prawe znajdowały się łagodne ścieżki w dół, przyległe do ścian jaskini. Stworki nadal klęczały, wbijając wzrok w ziemię. Qunari czuł się bardzo niezręcznie... tydzień temu był niewolnikiem a teraz bogiem? “To się dzieje zbyt szybko... musimy zwolnić” przypomniał sobie słowa Anette, bohaterki jednej z książek jakie dał mu Czerwony Krąg do czytania... Nie myśląc wiele zszedł do stworzonek. Potem po prostu usiadł, kilka metrów przed nimi, krzyżując nogi i podparł brodę na dłoni, a łokieć na kolanie.
-No... rozumiecie po mojemu?
Włochate kulki natychmiast go otoczyły i zaczęły czołami bić o ziemię. Na jego pytanie potaknęły ochoczo zarośniętymi główkami i powróciły do oddawania należnej czci. Nagle jednak przestały i rozstąpiły się, w stronę Kaina kuśtykał bowiem pewien skrzat. Był mały, wzrostem nie sięgałby mu nawet kolan, miał ogromne oczyska i długi, zadarty nos. W przeciwienstwie do reszty tutejszych, nie miał brody, a cała jego twarz była starczo pomarszczona. Odziany w jakieś szmaty, podpierał się drewnianym patykiem. Podszedł do Kaina, ukłonił się nisko i zaskrzeczał:
- To zaszczyt, móc powitać cię wśrod nas, Wybawicielu.
Kain zrobił bardzo nietęgą minę, po czym zmazał ją z twarzy mocno przecierając twarz od góry do dołu.
-Eee... ciebie też miło poznać. Słuchaj. Zgubiłem się tu, znasz drogę na powierzchnię?- zapytał i chwilę potem rozległ się odgłos przypominający niewielkie trzęsienie ziemi. Dobiegał z jego żołądka. Skrzywił się gdy uśwaidomił sobie jaki jest głodny...
Skrzat uśmiechnął grzecznie, jak po usłyszeniu marnego dowcipu od kogoś, z kogo dowcipów nie wypada się nie śmiać. Wymamrotał następnie ciche - Oczywiście - po czym odwrócił się i pstryknął palcami. Natychmiast do Kaina podbiegły dwie włochate kulki i rzuciły pod jego nogi górę kamieni i zbyrów, jakieś korzenie, liście, porządną garść bliżej niezidentyfikowanych owoców, a na to wszystko wrzuciły jeszcze młodego skrzata, który zaległ na tej górze darów, twarzą do dołu i wymamrotał tam coś niezrozumiałego.
- Przyjmij od nas te skromne dary, Wielki Człowieku-Byku, niech staną się dla ciebie pożywieniem i źródłem boskiej mocy! - zaintonował stary skrzat z laską i znów się ukłonił.
Kain doświadczył już głodu, toteż nie narzekał. Tylko podniósł delikatnie skrzata ze szczytu i postawił go obok. Zaczął zajadać aż miał pełny żołądek.
-Dobra... dziękuję.- pochylił głowę w geście szacunku, zastanawiał się czy powiedzenie im, że nie jest bogiem ich nie rozzłości
Kilak korzonków i stertę słodkich owoców trudno nazwać było porządnym posiłkiem, niemniej musiało wystarczyć. Włochate kulki popatrzyły na Kaina chyba zawiedzione, że nie zeżarł też podarowanego mu skrzata. Starzec trochę się skrzywił i miał już chyba coś powiedzieć, gdy qunari stracił kontakt z rzeczywistością. Napierw poczuł przeszywający ból w lewym ramieniu, jakby ktoś próbował odciąć mu je toporem, następnie zajaśniało mu przed oczami i nawiedziły go obrazy. Ujrzał znajomą, brodatą twarz człowieka steranego życiem, którą znał z Czerwonego Kręgu. Ujrzał templariusza zamieniającego się w jednej chwili w kupkę popiołu. I ogień. Bardzo dużo ognia, spopielającego wszystkie na swej drodze. Nagle wizje ustały i wraz z nimi zniknął ból. Kain na powrót siedział w jaskini wraz z włochatymi kulkami, które przypatrywały się teraz jego lewej ręce. Cała kończyna jaśniała ciepłym blaskiem. Jedna z włochatych kulek wysunęła nieśmiało palec, jakby chciała dotknąć tego swiecącego cuda, ale nie śmiała tego zrobić. Dopiero po chwili więc, zaaferowany qunari dostrzegł wyciągnięte w jego stronę dłonie dzierżące potężny, jak na tak małe istoty, młot, najwyraźniej wręczany mu w darze.
Qunari po chwili doszedł do siebie. Nic nie rozumiał. Wyciągnął rękę po młot bez dyskusji. Jakby wydano mu polecenie którego musi wysłuchać. Zważył go w ręce oceniając jego wartość bojową. Skrzywił się w myslach, gdy zdał sobei sprawe jak płytkie jest jego myślenie...
-Co mam z tym zrobić?
- No... em... - zakłopotał się stary skrzat. - Posilić się... - dodał, spoglądając na złożonego Kainowi w ofierze skrzata, po czym upadł nagle na ziemi i waląc o nią czołem, zawołał - Och, wybacz Wielki Wybawicielu, że podaliśmy ci posiłek i zapomnieliśmy o sztućcu! Ukarz nas zgodnie z swą wolą! - reszta stworzonek również padła na ziemię i wyskrzeczała coś niezrozumiałego.
Kain zrobił minę będącą mieszanką niezrozumienia, zdziwnienia i przerażenia
-Nie, nienie... nic się nie stało. Niczemu nie zawiniliście. Więcej, jestem wam wdzieczny za jedzenie. Na prawdę, ale nie rozumiem co tu się dzieje. Czemu nazywasz mnie wybawicielem? Coś zrobiłem? Czy może oczekujecie, że coś zrobię?
Stary skrzat podskoczył na równe nogi jak poparzony.
- Jak to?! Jak to?! Ty, panie, Złoty Odźwierny, nie wiesz, co masz robić? Nie jesteś jeszcze gotów?! Ach tak! Pewnie, że nie! Trzeba cię przygotować, tak, tak, trzeba, dobra! Chodź, Wielki Człeku-Byku, chodź za mną! - po czym ruszył prędko w głąb kamiennego miasta. Kain po chwili go dogonił.

asiootus 28-08-2011 23:24

Elissa Płomień; gdzieś w lesie

Sytuacja nie wyglądała zbyt ciekawie. Niemal nie miała szansy czekolowiek powiedzieć, czegokolwiek zrobić. Co się dziwić, miała do czynienia z templariuszami, a ci niekoniecznie słuchają tego, co się do nich mówi. Niby nic, ale taka praca najwyraźniej. No, pomijając świażaka - młody był, najwyraźniej jeszcze nie wiedział, co robią templariuszom za łamanie ślubów. Swoją drogą powinny być nauczeni dyscypliny, ale cóż - wpadki zdarzają się. Świeżak był tego przykładem. Szkoda go. Jeśli chciał pochędożyć, mógł nie zostawać templariuszem. Mógł zostać rycerzem. Albo innym smokobójcą.
Jednak nie czas było się zastanawiać nad ewentualnymi ścieżkami kariery templariusza, który miał nadaktywne okolice lędźwi. Teraz było coś innego na rzeczy. Chcieli ją wykupić. A raczej nie do końca ją, ale jej rękę. W sensie, że najpierw ją, a skoro się nie dało, mężczyzna chciał chociaż kupić jej rękę. Chorą, pokrytą mazią. Co więcej templariusze się na to zgodzili! Nie mogła w to uwierzyć. Zaczęła panikować.
Próbowała się wyrwać z żelaznego uścisku dłoni templariuszy, uchronić się przed położeniem jej na trawie - na nic. Byli za bardzo łasi na pieniądze, co ją naprawdę przerażało. Nie rozumiała dlatego oni się na to zgadzają. Nie mieli prawa. Nie mieli najmniejszego prawa, żeby tak się zachowywać.
- NIEEEE - zawyła. - NIE MOŻECIE! WYKRWAWIĘ SIĘ! Błagam...
Próbowała przemówić im do rozsądku. Przecież nie mieli medyków. Była im potrzebna żywa. Nie zatamują krwawienia.
- Nie wykrwawisz, nie wykrwawisz. - wymamrotał przybysz szykujący się do odcięcia poczerniałej kończyny. - Zresztą nie ma co się tak awanturować, ta ręka i tak już praktycznie nie jest twoja. - dodał, unosząc ostrze.
- Jest moja! Boli mnie, czuję ją! Jest moja! - zawołała. - Nie możesz mi jej odebrać! Oni nie mogą ci jej dać! Mają zawieźć mnie na zamek - a przynajmniej tak jej się wydawało. - Uniewinnią mnie, bo jestem niewinna, cokolwiek mi się zarzuca! A potem jak wyjaśnią to, co się stało z moją ręką? Wielebna Matka podejmie śledztwo, jeśli wspomnę o tym! Takie zachowanie nie godzi templariuszom, zakonnikom!. - Mówiła bardzo szybko, co drugie słowo zlewało się z poprzednim. Jednak chciała przemówić im do rozsądku. Miała rację przecież. A templariusze to w gruncie rzeczy dobrzy ludzie, prawda? - Jestem członkinią Kręgu, świeżo upieczonym magiem... prawdopodobnie ostatnim magiem Kręgu. Nie możecie mi tego zrobić. NIE JESTEM WIEDŹMĄ!
CIACH! Ostrze zatopiło się w jej ramieniu i przelazło przezeń jak przez świeże masełko. Ostry ból rozszedł się po chorej ręce, od jej nasady aż po nadgarstek. Kończyna wcale jednak nie odpadła. Mało tego, nie została nawet nacięta. Zamiast tego, w jednej chwili buchnęła rozżarzonym do czerwoności płomieniem i spopieliła nieszczęśnika, który trzymał nadgarstek Płomieniowej. Biedak stał się marną kupką pyłu. Wszyscy ci, co stali, cofnęli się o krok, ci co nie stali, podnieśli się właśnie teraz. Miny mieli nietęgie. Tylko niedoszły odcinasz ręki wyglądał na zadowolonego.
- O cholera! To działa! To naprawdę działa! - wykrzyknął z zachwytem.
Dziewczyna zawyła z bólu, następnie rozejrzała się, co się właściwie stało. Nie wykrwawiała się, ba, jej ręka pozostała na miejscu. Jej oczy rozszerzyły się ze strachu i w zrozumieniu. Spojrzała na mężczyznę wyzywająco i zawołała do templariuszy.
- TO JEGO WINA! WIEDZIAŁ CO SIĘ STANIE! - Jej głos drżał. Była naprawdę przerażona całą tą sytuacją, jednak nie poddawała się. - Wiecie, że ta ręka, to nie moja sprawka, to ten Qunari mnie poparzył! A on wiedział, co się stanie, słyszeliście! To czarnoksiężnik czy coś! Nie pochodzi z Kręgu! Wiedział, co się stanie! - Zaczęła się wycofywać trochę, patrząc na mężczyznę. - Nie będę próbować uciekać, ale zróbcie coś z nim, zanim kogoś znowu skrzywdzi!
Osłupieli templariusze popatrzyli po sobie, a następnie wzrok przenieśli na równie osłupiałych przybyszów. Słowa tej dziewczyny brzmiały może i sensownie, ale fakty prezentowały się następująco: ręka Elissy wciąż płonęła żywym ogniem, a przed chwilą zameniła w kupkę popiołu jednego z templariuszy, prezentując tym samym, że potrafi więcej, niż mogłoby się wydawać. Ręka Płomieniowej nie spalała się i nie bolała, dziewczyna jednak czuła bijące od nie gorąco na całej reszcie ciała. Ręka nie chciała jednak zgasnąć.
- Czego stoicie, łapać ją! I jego też! - wykrzyknął jeden z templariuszy mniej więce w tej samej chwili, w której przybysz wykrzyknął do swoich ludzi:
- Chcę mieć tę dziewczynę!.
I zaczęła się jatka. Wszyscy rzucili się w stronę Płomiennej. Spotkawszy się w połowie drogi, zaczęli z sobą walczyć, kilku osobników zdecydowało się jednak skupić na łapaniu wiedźmy.
Dziewczyna nie miała zamiaru poddać się. Znaczy, nie temu mężczyżnie i jego ludziom, z drugiej strony byli templariusze, a z nimi stosunków nie chciała sobie psuć. Przynajmniej nie bardziej niż do tej pory. W jej stronę zmierzało dwóch mężczyzn, którym nie chciała się poddać. Byli bliżej niż templariusz. Z doświadczenia, jakie dała jej chwila poprzednia - po prostu obroniła się ręką - chciała ich dotknąć, miała nadzieję, że zaczną płonąć, chroniąc ją przed pojmaniem. Templariuszowi nie chciała zrobić krzywdy. Była po jego stronie. A raczej zdecydowała, że będzie po jego stronie. Uniosła więc rękę, z której wystrzeliły natychmiast ogniste szpony, które pomknęły płomienistym ogonem wokół dziewczyny, spalając w jednej sekundzie wszystkich, którzy znaleźli się w promieniu pięciu kroków, a więc biegnących do niej przybyszów, jak i zmierzającego w jej stronę templariusza, jak i dwóch zajetych walką osobników, których tożsamości nie zdołała nawet przed spaleniem zidentyfikować. Walki więc ustały i wszyscy spojrzenia wlepili w Elissę, najwyraźniej przerażeni drzemiącymi w niej zdolnościami. A może wyczuli po prostu ogrom skondensowanej magii zaklętej w jej lewej ręce?
Pobladła, nie miała pojęcia, że miała aż taką moc. Naprawdę zaskoczyło ją to wszystko, no ale cóż, trzeba było wykorzystać zaistniałą sytuację.
- NIE RUSZAĆ SIĘ! - zawołała, ale generalnie nie musiała wołać. Bo i tak już nie walczyli. Cóż, z całą stanowczością będzie musiala nauczyć się poskromić ową moc, ale na razie nie miała na to czasu. - Zostaję z templariuszami! Niech mnie wezmą do stolicy, jestem ostatnią maginią kręgu, niech król sam mnie osądzi. Jeśli ktoś się nie zgodzi to go zabiję!
Czy coś dotarło do tych skretyniałych, zadufanych w sobie idiotów? Może, choć grożenie templariuszom nie było na pewno najlepszą taktyką. Niemniej przystanęli w miejscu i zdawało się, że w pełni godzą się na tę propozycję. Nie można jednak było tego powiedzieć o członkach Czerwonego Kręgu.
- Brać ją! - wrzasnął jeden z nich a reszta ruszyła na Elissę, w ślad za nimi pognali templariusze.
Nie miała wyjścia, jeśli chciała przeżyć. Spojrzała na nich wszystkich z pewnym żalem i znów uniosła rękę, nie bardzo wiedząc, co się może stać, jednak tym razem z intencją, żeby ich wszystkich zatrzymać, zabić nawet. Nie miała innego wyjścia. W końcu sami się o to prosili. Wszystko było ich winą. To oni się zgodzili na to wszystko, to przez ich niehumanitaryzm i pogwałcenie swoich obowiązków są tam, gdzie są.
Starała się wysłać płomienie, przypominając sobie poprzednie uczucie.
Poczuła ciepło. Ciepło rozchodzące się od ręki, po całym jej ciele, obejmującym piersi, brzuch, nogi i głowę, docierające do oczu, które zapiekły i zaniemogły, ukazując jej nieprzeniknioną jasność. A później jasność zgasła, a Płomieniowa ujrzała długi, podziemny korytarz z wieloma odnogami, wielkie pozłacane wrota, podziemne miasto i setki małych, włochatych kulek i patykowatych rączkach i nóżkach. Po chwili zobaczyła starego skrzata i wielką, kamienną wieżę. A później wróciła do siebie. Na polanę. Wypalona trawa tworzyła wokół niej czarny krąg, po przeciwnikach nie pozostał nawet ślad. Wiatr rozwiał ich popiół. Wozy płonęły, poparzone konie kwiliły z bólu. Klatki zostały stopione, skrzynie nadwęglone. Tylko jeden wóz ocalał, ten za którym krył się drżący ze strachu świeżak. Niestety spłonął także Laurel. A przynajmniej tak należało przypuszczać, bo po nim też nie pozostał nawet ślad. Ręka Elissy była czarna i żarzyła się, niczym dogasający węgiel. Czerń objejmowała też teraz swym chorobliwym szponem jej lewy bark i kawałek lewego boku.
Chwilę zajęło jej zrozumienie, tego, co się stało. Również tych dziwnych wizji, których była świadkiem, aczkolwiek one do odszyfrowania trudne nie były. Dziewczyna od zawsze miła do czynienia z magią, a jej ręka była objęta jakiegoś rodzaju klątwą. A klątwa często wiąże ze sobą osoby. Najwyraźniej tak było w tym przypadku. Była związana z Qunarim. Z jego dziwnym ogniem. I mogła go używać. Jednak nie bez szkody dla siebie. Musiała znaleźć sposób na powstrzymanie klątwy, żeby się dalej nie rozchodziła.
Nieco przerażała ją myśl o tym, co właśnie zrobiła. Jednak wiedziała, że nie miała wyjścia. tak samo jak nie miała wyjścia w związku ze Zgubą. Tutaj nie było wyborów, których mogła dokonać. Musiała iść po ścieżce, którą sobie sama wyznaczyła. Po ścieżce, która ma ją zaprowadzić do stolicy.
- Wyjdź, nie stanie ci się krzywda - zawołała do świeżaka. Cóż, chłopak krył się i jako jedyny wykazywał rozsądek. - Wszystko się już skończyło. Nie chciałam zabijać templariuszy, ale nie dali mi wyboru. Ty dałeś. I przeżyłeś.
- Aaaa! - wykrzyknął świeżak, gdy dziewczyna do niego przemówiła i wlazł pod wóz. - Zostaw mnie, odejdź, czego chcesz?! - wykrzykiwał ze swojej jakże zmyślnej kryjówki.
- Teraz już nie chcesz łamać swoich ślubów czystości, co? - Wyraźnie ją rozbawił po tym wszystkim. Za dużo się działo, jej umysł nie potrafił sobie z tym poradzić, więc żył chwilą. - Wyłaź stamtąd, jesteś mi potrzebny, żeby opatrzyć konie i załadować wóz tym, co zostało. Gdzie macie maść leczniczą? Jedziemy do stolicy. Ty i ja.
Świeżak jednak, usłyszawszy wzmiankę o łamaniu ślubów, najwyraźniej w obawie przed zamstą za tamtejszą propozycję, podniósł się z takim impetem, że omal nie wywalił wozu i rzucił się do ucieczki w stronę lasu.
- STÓJ ALBO CIĘ SPALĘ!!! - zawołała. - A wiesz, że mogę! Jeśli zostaniesz, nic ci się nie stanie!
Zasadniczo, to Eli ledwo mogła ruszyć ręką, co dopiero kogokolwiek spalać, świeżak jednak szczęśliwie nie zdawał sobie z tego sprawy. Zatrzymał się więc miejscu i zastygł tak bez ruchu, trzęsząc się jedynie jak galareta. I choć z kolei Elissa nie mogła wiedzieć, co za myśli kryją się w jego głowie, to narrator czuje się w obowiązku poinformowania, że Świeżak drżał w obawie, że zostanie za chwilę zgwałcony przez wiedźmę.
- Męstwa to was w tym zakonie nie uczą, nie ma co. Oraz jak być dżentelmenem najwyraźniej też nie. Chodź tu i mi pomóż, bo inaczej będziemy się grzebać do następnej Plagi albo i dłużej. Nie wiesz, poza tym, kto się może czaić tam w lesie, prawda? Qunari przeżył. I gdzieś czycha z zemstą. Jakby co, lepiej trzymać się razem. I jak ci na imię, tak poza tym? - Ruszyła do wozów, a raczego tego, co zostało z nich i szukała swoich rzeczy - kostura, lyrium, wszystkiego, co zabrała ze sobą z wieży. Niestety, wszystkie rzeczy spłonęły, a w jedynej ocalałej skrzyni znajdował się ekwipunek Kaina i kostur Elissy. Świeżak podszedł grzecznie do wozów i stanął przed nimi bez słowa, nie wiedząc, co ze sobą począć.
- Czy... czy możesz dobić poparzone konie? Nie chcę, żeby cierpiały - stwierdziła i zabrała swój kostur. Potem podeszła do ocalonego wozu i wsiadła do niego. Miała nadzieję, że uda im się jakoś stąd wydostać. - I nie odpowiedziałeś mi, jak ci na imię.
- R-rock - zająknął się świeżak - Nazywają mnie Rock. - poinformował, po czym przeniósł spojrzenie na konie. - Em...a... a nie możesz ich spalić? - zaryzykował pytanie.
- A czemu chcesz je spalić? Nie palę ludzi dla zabawy. One nic mi nie zawiniły. Nie chcę, żeby cierpiały... popatrz na nie, Rock... jeśli ich nie dobijesz, będą cierpiały przez długi czas. Ja nie uniosę miecza. Proszę, zrób to.
Świeżak mruknął coś i podszedł do jednego z koni, zastanawiając się jak je poubijać. Tymczasem na twarzy odmalował mu się wyraźny wyraz przemyśliwania świadczącego o wytężonej pracy trybików pod jego kopułą.
- To po jaką cholerę, żeś je w ogóle podpalała? - zapytał.
- Nie panowałam nad siłą tego. To nie mój czar, to ogień tego Qunari, jego klątwa. Nie radzę sobie z siłą zaklęcia. Zresztą tak jak ty nie radzisz sobie ze swoimi lędźwiami - odparła zgryźliwie, nie lubiła mieć do czynienia z idiotami, naprawdę. - Chcesz wrócić do klasztoru czy nie?
Mężczyzna podniósł się znad ogiera, któremu właśnie poderżnął gardło.
- To znaczy, że nie panujesz nad tą mocą? - zapytał, unosząc brwi.
- Nie panuję nad jej mocą. Jak użyję, nie umiem zmniejszyć płomienia. Słuchaj, poddaję się tobie, jesteś teraz osobą, która ma mnie doprowadzić do stolicy, do króla. Eskortujesz mnie, jestem twoim więźniem. - Próbowała go przekonać, żeby jednak nie uciekał. - Pojmałeś groźną wiedźmę, która była w stanie wybić łotrzyków i resztę templariuszy. Zasługi spadną na ciebie.
Świeżak wypiął dumnie pierś, najwyraźniej wyobrażając sobie swój posąg z wygrawerowanymi pod nim złotymi literami napisem: “Rock - pogromca wiedźmy!”. Albo coś w tym stylu. Zmierzył Elissę badawczym spojrzeniem, po czym stwierdził:
- Coś mi tu śmierdzi.
- Padlina
- Masz za dobry humor jak na kogoś, kto właśnie został pojmany! - zauważył, wymachując palcem w stronę Płomieniowej.
- Ach przepraszam, powinnam drżeć ze strachu przed tobą, o Wielki Rocku - sarknęła. - Ale skoro to ci poprawia humor to mogę się nie odzywać. Po prostu będę siedzieć tutaj, a ty mnie doprowadzisz przed oblicze króla Alistaira. Jestem ostatnią maginią. Podlegam teraz bezpośrednio królowi.
Wielki Rock myślał długą chwilę, po czym stwierdził.
- No dobra, niech ci będzie. Ale jak zobaczę chociaż iskrę na tej gównianej ręce...! - po czym odszedł do wozu, pogrzebał przy nim, mówiąc:
- Dawaj łapy. Musimy cię jakoś skuć.
Spojrzała na niego z politowaniem.
- Skujesz mnie dopiero wtedy, kiedy będziemy przy mieście. Poddaję się dobrowolnie, uszanuj to. Nie zabiłam cię, ba, chcę zrobić ci przyjemność i uprzejmość.
- Dobra, dobra. - zawołał niezadowolony świeżak - Nie skuję cię. I tak wszystko spaliłaś, wiec nie mam czym! Bardzo... sprytnie! - wycedził i wyciągnął ze skrzyni kostur Elissy - Dobra, w drogę! Idź przodem i żebym miał cię na oku! Może uda się kupić jakieś łancuchy w najbliższej wiosce. Albo chociaż linę. No, już, już, idziemy. - zakomunikował i gestem ręki zarządził wymarsz.
- Jakie idziemy? Właź na wóz, mamy jednego konia, możemy pojechać. I uwierz mi, twoja niebywała inteligencja pęta mnie bardziej, niż jakiekilwiek możliwe liny i łańcuchy. - Nie ruszyła się z wozu. Nie chciała iść. Wolała jechać. I chyba trochę za bardzo go połechtała, bo teraz był zbyt pewny siebie. Cóż, ludzie malutcy, kiedy poczują władzę, tak właśnie się zachowują. Trudno!
- Do tego wozu potrzebne są dwa konie! Jeden nie uciągnie, w dodatku ranny. Złaź idziemy. I nie denerwuj mnie, bo przeciągne ci tym kosturem po plecach!
- Koń jest w porządku, nie gadaj bzdur. Jak chcesz iść to sobie idź. Skaranie Stwórcy z tymi facetami! - wymamrotała ze złością. - Naprawdę chcesz aż tak postawić na swoim? Komu chcesz coś udowodnić? Przed chwilą chowałeś się za wozem a potem uciekałeś, gdzie pieprz rośnie.
- Kurwa! - zakwilił świeżak - Kon JEST ranny! - wykrzyknął, świsnąwszy w powietrzu kosturem, który wbił się zwierzęciu w zad. Przerażony koń, nie zważając na swego przypiętego do tego samego wozu towarzysza leżącego na ziemi, próbował rzucić się do ucieczki, w efekcie czego wypierniczył siebie, jak i wóz, sprawiając, że cała jego zawartość wylądowała na ziemi. Skrzynia gruchnęła i ekwipunek w niej zawarty rozsypał się po trawie. Templariusz zaś został bez broni, która utkwiła w końskim zadzie.
Sytuacja nie wyglądała ciekawie, bo dziewczyna gruchnęła o ziemię jak worek kartofli przez to, że idiota przewrócił wóz. Do tego jej kostur wbił w konia. Tego jej było za wiele. Pozbierała się z ziemi - cała obolała i podeszła, żeby chwycić swój kostur - do Stwórcy - nie mogła go stracić. Miała ochotę zabić templariusza.
- Jesteś nienormalny - stwierdziła próbując wyciągnąć kostur. Nie było to wcale łatwe, wyciągnąć kostur jedną ręką. Niechybnie oberwałaby przy tym końskim kopytem, gdyby nie to, że tana nie pozwalała zwierzęciu na tak gwałtowne ruchy. W końcu jej się udało.
- No, no. Przestań się mądrzyć. Dawaj to cacko i w drogę! - zawołał Rock.
- Prędzej ci go w dupę wsadzę niż go oddam - pogroziła mu kosturem, który zaiskrzył. Jej kostur był kosturem błyskawicy, a jej domena magiczna - elektrycznością. Dlatego nieco łatwiej jej było po prostu panować nad tymi zaklęciami. - Idź już, chcę jak najszybciej mieć to z głowy.
Z nadmiaru wrażeń coś się jednak świeżakowi chyba w główce poprzestawiało, bo z wściekłością wymalowaną w oczach, rzucił się na Płomieniową z gołymi rękami.
Dziewczyna miała w ręce kostur, dlatego z łatwością wysłała w jego stronę błyskawicę, chcąc go porazić prądem. Był już irytujący. Miotnięcie weń elektrycznością wcale nie poprawiło mu humoru. W efekcie ataku potrząsł się trochę na trawie, po czym podniósł się obolały i ze łzami w oczach oświadczył, że jeszcze ją dorwie, że może być tego pewna. Po czym zaczął się wycofywać.
- Hej! Opanuj się! Ja wiem, że jest ci przykro, ale jeśli zostaniemy przyjaciółmi? - zapytała. - Ja nie będę razić cię prądem i spalać, ty nie będziesz mi groził. Łatwiej będzie nam przeżyć wspólnie. Chodź, idziemy. - Machnęła na niego ręką i skierowała się w stronę drogi.
- Odłóż broń! Idź przodem! I więcej się nie odzywaj! - rozkazał z bezpiecznej odległości templariusz.
Założyła kostur na plecy, w sposób typowy dla magów.
- Nie obecuję, że nie będę się odzywać, lubię posłuchać twojego pięknego głosu. Ale w porządku, możesz sobie popatrzeć na mój tyłek. - I odwóciła się tyłem do niego, żeby nie widział rumieńca na jej twarzy, bo własne słowa ją trochę zawstydziły.
- Odłóż ten pieprzony kostur! - zawył świeżak nie ruszając się z miejsca.
- No przecież go odłożyłam! Chyba się nie spodziewasz, że pójdę nieuzbrojona! A ty co, miecza nie masz?
- Pójdziesz. - rozkazał chłodno Rock, wyciągając palec w jej stronę.
- A pójdziesz mi w diabły. - I po prostu poszła sobie od Rocka. Nie chciał wiecznej chwały to nie. Łaski jej nie robił.
Łupnęło, gruchnęło i nim zrobiła dwa kroki, leżała na ziemi, powalona jakąś falą powietrza, a jej chora ręka jaśniała, gotując się do kolejnej walki.
Odwróciła się na plecy, żeby zobaczyć, co się dzieje. Próbowała opanować magię zawartą w ręce. Nie chciała jej teraz używać. Ale niewiele miała akurat w tym względzie do gadania. Czuła nagrzewające się kości pod jej skórą i nie mogła na to nic poradzić. Ale płomieni narazie nie było, tylko ten jaśniejący blask. Świeżak uniósł rękę i zadrżała pod nią ziemia niebezpiecznie, uniósł drugą i zebrał w niej kulistą masę powietrza, gotów wbić nią Elissę w ziemię.
- Mag...? - zdziwiła się i odrzuciła od siebie kostur. - Poddaję się!
- W drogę. - rozkazał chłodno, skinąwszy w stronę dalszej ścieżki - I lepiej to wyłącz. - dodał spoglądając na jaśniejącą rękę.
- Postaram się to opanować. Tylko spokojnie. Nie dotykaj... weźmiesz mój kostur? I powiesz mi, kim jesteś? - zainteresowała się.
- Po prostu idź. - powiedział, opuszczając ręce - I nie gadaj za dużo.
Za dużo to nie było nic, dziękować Stwórcy. Ruszyła przed siebie i westchnęła.
- Naprawdę chciałabym wiedzieć, kim jesteś, no ale dobra...
Rock już nie odpowiedział. Podniósł kostur Płomienistej i ruszył za nią, pogwizdując pod nosem. Ręka Elissy wciąż jaśniała, dzięki czemu dziewczyna mogła nią normalnie poruszać, nie przejawiała jednak żadnych dodatkowych agresywnych zachowań.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:10.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172