Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-09-2011, 17:39   #21
 
Piszący z Bykami's Avatar
 
Reputacja: 1 Piszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=sMqNFAU0tOw[/MEDIA]

Kostucha; Skały.

śmierć #5:


Po tym, co stało się z Silvą Rablack, Król Alistar postanowił złożyć wizytę księciu Anleanowi var [pierdoły-pierdoły] i osobiście posłać go na stryczek. Ewentualnie spróbować wyjaśnić sprawę, a dopiero następnie posłać go na stryczek. Niestety, po tym jak w umyśle rzeczonego Anleana zagnieździła się zjawa templariuszki, książę doszczętnie postradał rozum, zaczął biegać nago po pałacu i straszyć poddanych wywalonym fajfusem. W końcu, usłyszawszy, że Król nadciąga z wizytą i z wiadomymi zamiarami, Anlean var (…) postanowił salwować się ucieczką. Przebrany za żebraka, wymknął się z zamku, zaciągnął na najbliższy odpływający okręt i zwiał z własnych włości. Niestety okręt natknął się na burzę i biedny Dalauteilus zatonął, a jego truchło fale wyrzuciły na brzeg jakiejś nieznanej nikomu wyspy.

*

Trup był wyrzucony głową w piasek. Wszędzie piasek. Pełno złocistego piasku. Promienie słoneczne wdarły się już na niebo oświetlając owe cielsko. Było na nim mnóstwo wody i przemokniętych łachmanów. Wszystko wilgotne i nasączone. Skóra złuszczona i strasznie blada. Prawdopodobnie była to plaża lub mniejsza wysepka z wyrzuconym ciałem topielca.


śmierć #9

Biedny Argyle. Po tym jak postanowił odpuścić sobie przygody i polowania, zaszyć się w jakiejś zatęchłej mieścinie i ustatkować, zakładając wielodzietną rodzinę, spotkało go potworne nieszczęście. Zaszedł do zatęchłej dziury gdzie pewien moczymorda pomylił go ze stryjecznym siostrzeńcem brata swojej pierwszej matki, czyli podłym dzieciobójcą, który ongiś straszył w tych stronach. Doniósł o pojawieniu się rzeczonego jegomościa w wiosce i władze już zadbały o to, by spotkała go zasłużona kara.

*

Gnijące ciało nie miało dla siebie zbyt wiele miejsca, wystające spod cuchnącego ciała kości układały się w pokracznej pozycji. Paskudna sprawa. Mięso wciąż oblekające truposza wydziobywane było przez ptaki, konsumowane przez robactwo delektujące się w tej parszywej pożywce. Świtało, ciasna klatka, w której znajdował się trup dyndała złowieszczo przy delikatnych podmuchach wiatru, który unosił odór hen daleko. Przechodzący pod klatką zatykali nosy, odwracali wzrok. Niektórzy wymiotowali. Widok był paskudny…


śmierć #6

Godryk de Artois i Ahal Tarsyn stali przez chwilę w szumiącym lesie i gapili się na siebie. Po chwili ten pierwszy uznał jednak, że dość ma już tych ciągłych bitek i wpadania z deszczu pod rynnę. Oskarżywszy biedną Ahalową o przynoszenie nieszczęścia, wskoczył na koń i pognał daleko, wytykając jej środkowy palec, oświadczywszy przy tym, że idzie jaką dziewkę w solidnym burdlu wyłomotać, by ulżyć sobie i trochę wreszcie odpocząć. Po drodze postanowił wstąpić do swego z dawna nie widzianego stryja i opowiedzieć mu o swej niedoli. Niestety stryj okazał się niespełna rozumu i podając nieszczęsnemu gościowi posiłek, pomylił puchar z winem z zatrutą karmą przeznaczoną dla ujadającego wiecznie psa sąsiadów.

*

Leżał sobie w jakiejś komnacie na murowanych płytach. Zimnych płytach. Jedynym specyficznym przedmiotem był puchar. Srebrny wyglądający na drogocenny puchar. Zwłoki były nieruszone nie było widać żadnej krwi czy większych ran. Co zabiło tego nieszczęśnika? Trucizna.

*

Kostucha spojrzała tymczasem na Ahalową, następnie w swój notesik. Nie, tego nazwiska nie miała na dzisiejszej liście. Machnęła więc ręką i poszła w swoją stronę. Tymczasem panna Ahal Tarsyn dosiadła konia i ruszyła w dalszą drogę.


śmierć #1

Jens wygrzebał się z zaspy i nie dość, że wieczność mu to zajęło albo nawet jeszcze dłużej to na dodatek każdy zakamarek jego ubioru został spenetrowany przez śnieg, który teraz zajadle kąsał ciało Strażnika swoimi mroźnymi zębiskami. W myślach zdążył już przekląć stwórcę, resztę bogów ludzkich i elfickich, a nawet samego siebie za pomysł wkładania zbroi w taką pogodę, lecz najbardziej starał się skupić na tym skubańcu, który choć z jednej zaspy go wyciągnął to zaraz w następną postanowił wpierdzielić, dziad jeden elficki, templariusz ukryty, gdyby nie zniknął już w śnieżnej zawierusze to pędem by się za nim rzucił by żelazem zweryfikować te jego spaczone poczucie humoru, ale skoro szans na to nie było to tylko poprzysiągł mu zemstę przy najbliższej okazji – choć do spełnienia tej obietnicy przydałoby się w ogóle wiedzieć jak on wygląda… tymczasem jednak drobiazgami się nie kłopocząc zajął się wygrzebywaniem sobie śniegu spod koszuli, gdy skończył, a raczej sprawę porzucił gdyż była niemal tak daremna jak jego wcześniejsze przyrzeczenie w końcu przyjrzał się ruderze, która przed nim od jakiegoś czasu stała – nie tak to pamiętał. Skrzywiła mu się gęba na tym mrozie jeszcze bardziej i nie widząc innej opcji pchnął w końcu drzwi licząc, że do końca się z zawiasów nie zerwą po czym wkroczył do środka niepewnie, co w jego stylu nie było. Wewnątrz zastało go jednak ogromne zdziwienie… jadła poczuł zapach i przyjemne ciepło bijące od kominka, lecz prędko się zorientował, że tak dobrze być nie może. Karczmarze nie było, żarcia nie było, w kominku ledwo dwa drwa były niepłonące, a nawet piwa nie uświadczył – a przyrzekłby na swoje życie, że w nozdrzach jego woń poczuł. Przestraszyć się jednak nie przestraszył, to nie pierwszy raz kiedy jego umysł gra sobie z nim w jakieś gierki, bo przecież od kilku dni robił to bez przerwy. Miast uciekać, więc podniósł rękę do góry powoli by w końcu zacisnąć ją na rękojeści przewieszonego przez plecy miecza i wtem pojawiła się ona, kobieta, duch kobieta… zmierzył wzrokiem jej niewielką, na ćwierć przezroczystą sylwetkę.

- Witaj, zbłąkany wędrowcze. Miło, że zdecydowałeś się do nas dołączyć – odezwała się, a kiedy to zrobiła On nic nie odpowiedział tylko patrząc na nią trochę krzywo usta lekko rozchylił, nieco też przy tym jedną brew unosząc.

Dziewczyna podeszła bliżej, zajrzała Jensenowi w oczy i rzekła ciepło:
- Nie bój się, tutaj nie grozi ci chłód ani śnieg. Ogrzej się przy kominku.

Nadal milczał, brew podniosła się wyżej i druga do niej zaraz dołączyła, usta się zamknęły. Nie miał niczego do powiedzenia co mogła by chcieć usłyszeć, a że denerwowanie ducha nie było w jego interesie toteż się na razie postanowił nie odzywać, wolał poczekać i zobaczyć co się wydarzy.

Dziewczyna też się już nie odezwała. Posmutniała jedynie, nie usyszawszy odpowiedzi i odeszła, przenikając przez ścianę.

Przez chwilę twarz Jensa pozostawała zawieszona w swoim grymasie, ale w końcu się On otrząsnął i powróciła ona do swojego zwyczajowego wyglądu, dłoń też zdecydował się opuścić, a kiedy duch zniknął Adavarus mruknął coś do siebie pod nosem dość niezrozumiale, po czym ruszył by rozejrzeć się po karczmie, miał tu przecież spędzić kilka następnych godzin.
Karczma miała rozległą izbę i pokaźny szynk, niestety nie zaopatrzony w żaden prowiant. Obok szynk znajdował się korytarz na zaplecze, które musiało zajmować mniej więcej tyle samo miejsca co główna izba. Były jeszcze schody na górę i Adavarus wcale nie musiał po nich wchodzić, żeby przez dziury w podłodze pierwszego piętra, dorzeć że ponad nim znajdują się pokoiki do wynajęcia. W rogu, przy wejściu, znajdowała się sterta drewna, nad którą widniała pokaźna dziura, jakby jeden z górnych pokoi w całości się zawalił. Brakowało też kawału dachu, ale z perspektywy partetu było to niemal niezauważalne. Schody nie wyglądały zbyt obiecująco, poręcz połamana, a conajmniej połowa stopni podziurawiona. Wszędzie było ciemno. W oknach brakowało szyb, jednak w jakiś cudowny sposób, śnieg wirujący na zewnątrz nie dostawał się do środka. Było też kilka stolików i masa połamanych krzeseł. Zbadał całą izbę dosyć dokładnie, górę natomiast tylko tyle na ile pozwalały dziury w suficie bo schodom nie zaufał, nie chciał się zawalić razem z nimi, o wiele ciekawszą opcją wydawało mu się zaplecze, i tam jednak nie znalazł niczego co można by było zjeść lub wykorzystać w jakikolwiek inny sposób, ale za natrafił na spróchniałe drzwiczki, które po ich pchnięciu odkryły przed nim wąskie kamienne schody prowadzące w dół do ciemnej jak dupa pomiota piwnicy – jeśli cokolwiek tutaj jeszcze było to właśnie tutaj. Jens zbadał mrok krytycznym spojrzeniem, nie miał go czym rozświetlić, żadnej pochodni, świeczki, niczego, a rozpalanie ognia z jakiś śmieci w tej ruderze to jak proszenie się o pożar, więc porzucając nadzieje o świetle chwycił kilka najbliższych rzeczy jakie były pod ręką i cisnął nimi ciemność, licząc, że jeśli cokolwiek lub ktokolwiek tam by było przestraszyło by się hałasu i uciekło lub schowało. Tymczasem on dobył miecza i ruszył powoli na dół mając nadzieję, że coś uda mu się wymacać. Rupiecie huknęły z łoskotem o zdezelowane schody i zatrzymały się gdzieś na dole bez żadnego dodatkowego efektu. Piwnica wydawała się być opuszczona. Zresztą, jak cała karczma. Gdy tylko jednak noga Jensa stanęła na niepewnych stopniach, przed nim pojawiła się znikąd półprzezroczysta postać, i to tak nagle, że Adavarus ledwie sam nie spadł z tych schodów.
- Czego tu szuka?! Kraść przyszedł?! - wykrzyknęła zjawa. Był to niewysoki staruszek o kwadratowej głowie i kilkudniowym zaroście. Barczysty, z grubymi paluchami, czemu Jens mógł przyjrzeć dokładnie, gdyż staruch wymachiwał właśnie jednym z nich w jego stronę.
- No, już, już! Wynocha! - zaskrzeczał starczym głosem, próbując trącić paluchem pierś przybysza, z czego nic jednak nie wyszło, jako że starzec był duchem i przenikał przez jak najbardziej materialnego Jensena. Strażnik z trudem złapał równowagę i zaraz o mało znowu by się nie przewrócił odskakując do tyłu, lecz zamiast spaść na dół szczęśliwie wylądował w pozycji siedzącej na jednym ze schodków jednocześnie odruchowo tnąc widmo staruszka trzymanym w ręku ostrzem. Wszystko trwało kilka sekund, więc nie zdążył nawet dobrze ogarnąć co się dzieje. Duch pochylił się nad nim, roześmiał i po chwili odwrócił, krzycząc w dół:
- Te, synek, widział ty takiego! Hehehe! Płochliwy jak panienka, istnie cipuchny chłopoczek nam się trafił, hahaha! - po czym odwrócił się z powrotem do Jensena - Cóżeś ty za jeden?
- Kraść przyszedłem – Jens odparł chłodno. – A ty kto, że cię nawet w pustce nie chcieli? – Zapytał zaraz, po czym nie czekając ani chwili na odpowiedź przeszedł przez zjawę ruszając w dół schodów, do piwniczki, nadal mając nadzieje znaleźć tam coś przydatnego.
Nie przejęty tą rewelacją duch, odwrócił się tylko na schodach i popatrzył z namysłem na plecy Jensena, po czym zawołal za nim ucieszony: - Hehe, a tu ni mo, co kraść!
I faktycznie, prawdę mówił, bo w piwniczce, poza kilkoma pustymi beczkami i skrzyniami, niewielką górką wilgotnego drwa i spleśniałym chlebem, nie było nic. Jedynie duch jakiego młodziaka pochrapujący w kącie, do połowy wniknięty w ziemię.
- Lepiej nasz szacowny gość raczy powiedzieć, jak długo zamierza tu zostać. Bo ni wiem, jak to w waszych stronach, cipuchny królewiczu, ale w noszych to trza płacić za lokal. - rzekł duch starucha z uśmiechem, schodząc na dół (zlatując właściwie i przenikając po drodze przez drewniane stopnie). Jensen zignorował ducha. Błąd, bo duchy bywają bardzo nerwowe, gdy się je ignoruje. Staruch zmaterializował się na krótką chwilę i wyciągnął nóż.

*

Wiotkie już bez energii ciało, leżało pozostawione samo sobie, spokojnie oparte o drewniane dechy jak gdyby nigdy nic nie miało się mu stać. I z daleka wyglądało niczym moczymorda śpiący sobie niewzruszenie, oparty o dechy karczmy. Dopiero gdy podeszło się bliżej można było dostrzec twarz, której rysów już nie było widać. Była ona bowiem zaszlachtowana niczym bydlę. Z jego paszczy wydzierał nieznośny odór a ciało pokryte było zaschniętą już posoką i siną skórą.

***

Kostucha wrzuciła wszystkich nowicjuszy w czeluść i zatarła ręce. Dość roboty na dziś. Ziewnęła, przeciągnęła się. Napracowała się, a jakże. Spojrzała w kalendarz. Jakaś robota u Byków się szykuje, mhm. No dobrze, ale to już kiedy indziej, pomyślała. Dzisiaj – fajrant.

*

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=u2YlBb49Qn0&feature=related[/MEDIA]
 

Ostatnio edytowane przez Piszący z Bykami : 10-09-2011 o 15:44.
Piszący z Bykami jest offline  
Stary 09-09-2011, 17:43   #22
 
Piszący z Bykami's Avatar
 
Reputacja: 1 Piszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=YJGUN7-PkyY[/MEDIA]

Kain z Avaraku; podziemia, kraina skrzatoludów.

Przed podziemne miasto szedłeś jak przez miniaturę świata. Najwyższe z budynków ledwie sięgały twego podbródka, a takich kolosów było tu zaledwie kilka. Zupełnie standardową wysokością zabudowań była taka, która sięgała twego pasa. Kamienne domki stały ciasno jeden obok drugiego, musiałeś więc ostrożnie stawiać stopy w ciasnych uliczkach by niczego nie zniszczyć, nie rozdeptać żadnego kramarza, żyjątka albo jakichś mniejszych zjawisk architektonicznych. Czasem trudno było się zorientować, czy jakieś dziwne dziwactwo na środku drogi to przypadkowy kamień, czy może jakaś cenna kapliczka lub przydrożny szalet. Tak czy inaczej nie obyło się bez ukrychnięcia tej czy innej wystającej części nogą lub bokiem. Nikt jakoś nie miał ci tego jednak za złe. Skrzat, czy cokolwiek to było, prowadził cię pośpiesznie przez uliczki, za tobą zaś pchała się cała kawalkada tutejszych żyjątek, rozwrzeszczanych i podekscytowanych Twoją obecnością. Lamentowały, śpiewały, zanosiły do ciebie modły dziękczynne lub błagalne. Nie bardzo wiedziałeś, co z tym wszystkim począć. Stanąłeś w końcu przed jedynym budynkiem, który rozmiarowo zapierał dech w piersiach, nawet tobie.
Wielka wieża o średnicy jakichś trzydziestu kroków, wyrastała z ziemi i pięła się aż do stropu, który pełnił funkcję jej dachu. Wrota wieży stały otworem i były na tyle wysokie, że nie musiałeś się nawet schylać by przez nie przejść. W środku dwa tuziny skrzatów w białych szatach, ustawionych w dwóch rzędach, padły na kolana tworząc swoistą ścieżkę prowadzącą aż do kamiennego siedziska. Na nim siedział chuderlawy skrzat, stary i bez brody, na głowie miał kościsty diadem, z którego wyrastały zawinięte rogi. Pokłonił się tobie głęboko, aż ów diadem spadł mu z głowy i przydzwonił w ziemię. Skrzat podniósł go natychmiast, otrzepał i z powrotem założył na głowę.
- Witaj, Przewodniku! – zawołał skrzekliwie w twoją stronę. Nie wiedziałeś, co powiedzieć. Przez chwilę panowała cisza. Skrzat, który cię tu przyprowadził podszedł bliżej kamiennego siedziska i wymamrotał do siedzącego na nim stworzonka dyskretnie:
- Wasza wielmożność, obawiam się, że Wielki Człek-Byk jest jeszcze w fazie nieuświadomienia.
- Doprawdy, Grikko?! Co ty powiesz, takie jajca?!
– zdziwił się wielmożny, po czym zeskoczył z swego tronu i podszedł do ciebie. Ty tymczasem rozejrzałeś się wokół. Wieża miała tylko jedno pomieszczenie. Wyciosany z białego kamienia pokój miał okrągły kształt, a do jego ścian przylegały schody, które pięły się spiralnie aż do kamiennego stropu, wysoko nad wami.
- Nie wiesz kim jesteś, Wielki Przewodniku? – zapytał wielmożny. Nie wiedziałeś.
- I nie wiesz, kim my jesteśmy, Wielki Przewodniku? – zapytał znów. Tego też nie wiedziałeś. Wielmożny zmartwił się na chwilę, po czym rozchmurzył i oznajmił.
- Ja jestem Emelfas, obecny Kapłan Najwyższy, dogłębnie zaszczycony, że to mnie wybrałeś na swego powiernika. – uśmiechnął się. – Obawialiśmy się już, że Wielkie Wrota zostały przez naszych bogów zapomniane i nigdy nie zostaną otwarte. Przyjmij moje najgorętsze przeprosiny za ten akt braku wiary i skonsumuj mój mózg w formie zadośćuczynienia, jeśli tylko tego pragniesz, Wielki Przewodniku. Jesteśmy gotów ponieść każdą niezbędną ofiarę, która wzmocni twoje boskie siły i pomoże ci wyprowadzić nas z niewoli podziemia. Każdy skrzat i skrzatolud gotów jest do działania, co tylko, Wielki Przewodniku, rozkażesz… – i Emelfas pokłonił się znowu. Ty zaś czułeś, że niewiele zostało wyjaśnione, Kapłan Najwyższy nie zamierzał jednak najwyraźniej wcale tego tłumaczyć. Niech to licho. Klęczące po lewej i prawej twojej stronie skrzaty popatrzyły na twą niepewną minę, same chyba nieco zagubione twoim zagubieniem. Nagle jeden z nich się podniósł i zaskrzeczał:
- Wasza Wielmożność, zgłaszam się do odbycia rytuału ugoszczenia! – dopiero głos sprawił, że nabrałeś podejrzeń iż ten skrzat jest niewiastą.
- Dobrze, Iena, zaraz, zaraz. Nie można Wielkiego Przewodnika poganiać! – zawołał Wielmożny Emelfas i Iena na powrót uklękła. I znów zapadła cisza…


Elissa Płomień; tam gdzie ważą się jej losy.

- Co za dzień, co za parszywy dzień! Z samego rana biadolenie, później te posrane tępaki pogubiły dokumenty, cała KUPA papierkowej roboty z pieprzoną Rablack, która postanowiła sobie zemrzeć, a teraz to! KINLOCH HOLD! Całe poszło w pizdu! Noż kurna, co to ma być?!
I nici z zaplanowanej końskiej przejażdżki.

*

Twoja ręka świeciła podejrzanie jeszcze przez krótką chwilę. Kiedy jednak uspokoiłaś się i przyjęłaś do podświadomości, że niebezpieczeństwo minęło, jaśnienie ustało, a ty znów nie mogłaś tą kończyną poruszyć. Czarny szpon choroby rozrósł się o kolejne pół cala. Zapadła cisza.
Templariusz nie odzywał się, niosąc twój kostur szedł z tyłu i pilnował byś niczego nie kombinowała. Wcale zresztą nie zamierzałaś. Zastanawiałaś się raczej nad znaczeniem dziwnych wizji, tajemniczą mocą zaklętą w twojej ręce, losem zgubionego po drodze qunari, albo swoim własnym – bo co też się teraz z tobą stanie? Takie i inne pierdoły zaprzątały najprawdopodobniej twój umysł, gdy dotarliście do najbliższego miasta, by zażyć tam chwili spoczynku i pozałatwiać sprawunki. Po pierwsze więc udaliście się (templariusz się udał, a ty posłusznie podreptałaś) do jakiegoś podejrzanego kramarza, który opchnął wam komplet solidnych kajdan i łańcuchów, biorąc po trzykroć tyle, ile były warte. Trudno, templariusz nawet się tym nie przejął. Następnie udaliście się do gospody, ściągając na siebie od razu spojrzenia wszystkich obecnych. Bądź co bądź, byliście nieco podejrzaną parką; templariusz i rudowłosa pannica o szpiczastych uszach i zżeranej czernią ręce, wyraźnie noszący na sobie ślady jakiejś grubszej bijatyki. No i kostur do uzupełnienia obrazu. Templariusz olał jednak krzywe spojrzenia, oznajmił szynkarzowi, że potrzebuje pokoju na noc, odebrał klucz, zapłacił i poprowadził cię na górę.

Weszliście do pokoju, gdzie zostałaś pchnięta na łóżko. Ułożoną na wznak, templariusz przypiął cię nowo nabytymi kajdanami do łóżka, po czym oznajmił, że masz być grzeczna. I wyszedł, zamykając drzwi na klucz. Jakiś czas później usłyszałaś jego pijackie przyśpiewki dobiegające z niższego piętra i akompaniujące mu wołania i śmiechy. Toczyła się tam całkiem niezła impreza. I co ty miałaś o tym wszystkim myśleć…?
Rock wrócił grupo po zmroku, prowadząc jakąś ponętną niewiastę, z ręką przyklejoną do jej tyłka. Dziewczyna chichotała się głośno i chwiała, jak przysłowiowy meserszmit. Choć wy akurat takiego słownictwa nie znaliście.
Pijana niewiasta, widząc inną dzierlatkę przykutą do łóżka (czytaj: ciebie) wzdrygnęła się, uznała Rocka za zboczeńca, sprzedała mu plaskacza w twarz i czym prędze opuściła pokój, omal nie zderzając się z framugą na wychodnym. Zachichotała jeszcze na pożegnanie i znikła wśród feerii odgłosów. Templariusza to rozsierdziło, nawrzeszczał na ciebie, zachwiał się i zaliczył glebę. Po chwili wstał i uznawszy, że przez ciebie uciekło mu towarzystwo, postanowił zabawić się z tobą, skoro już tu jesteś. W porę przypomniał sobie jednak o twej jaśniejącej ręce i zrezygnował ze złowrogich zamiarów. Zaległ gdzieś w kącie i po chwili zaczął chrapać.

Rankiem ruszyliście w dalszą drogę. Przed opuszczeniem miasta, Rock zakupił jeszcze nowy wóz, parkę koni i klatkę dla łowców leśnych stworzeń, która miała okazać się twoim nowym lokum na czas podróży. Była zdecydowanie za ciasna i oczywiście mało wygodna, templariusz nie dał się jednak od tych środków bezpieczeństwa odwieść. Zakupił jeszcze galon mleka, ponoć mającego właściwości kacobójcze i żwawo pognał konie. Nie odzywał się, nie chciał rozmawiać, był zamyślony. A, bzdura! Był skacowany jak dziki wieprz i na wszelkie zaczepki odpowiadał tylko niezrozumiałym bełkotem. A nie była to ostatnia noc podróży spędzona przez niego w ten sposób. W końcu przyszło przywyknąć…

*

Nie słyszałaś, jak cię anonsowali, ale gdy tylko stanęłaś w drzwiach sali tronowej, wiedziałaś, że król wie już wszystko, co wiedzieć powinien. Zajęty był właśnie rozmową z trzema templariuszami, którzy stali po tronem i gorączkowo coś tłumaczyli, gdy Rock poprowadził cię przez pomieszczenie. Król Alistair uniósł wzrok. Spojrzał na ciebie. Prosto na ciebie, on sam, osobiście, żywy, prawdziwy! Ukochany i piękny. Wściekły jak nigdy. Podniósł się z swego tronu jak poparzony i odepchnąwszy jednego z templarów, który właśnie coś do niego mówił, ruszył w waszą stronę. Krok miał tak stanowczy, a spojrzenie tak zacięte, że aż przystanęliście i nawet Rock nie miał śmiałości postąpić naprzód. Otworzył za to usta, żeby coś powiedzieć, możliwe, że ty też chciałaś coś powiedzieć, uklęknąć, pokłonić się, czy cokolwiek… Tak czy inaczej nie zdążyłaś, bo twój niedoszły ukochany, sam Król Alistair, świsnął ręką w powietrzu i trzasnął cię otwartą dłonią w twarz. Zabolało, zaświerzbiło, aż ci policzek poczerwieniał. Wszyscy obecni zamarli w milczeniu, bojąc się poruszyć, czy nawet odetchnąć. Oniemieli. Zastygli. Cisza.
- Co to ma być?! Kogo wy mi tu sprowadzacie, TO jest ta cała WIEDŹMA?! – ryknął król w stronę Rocka – Jakim CUDEM to rude chuchro, które pozwala mi się bić po MORDZIE[/i] – dla potwierdzenia swoich słów, Alistair znów smagnął cię w twarz, tym razem lewą dłonią – WYMORDOWAŁO CAŁE KINLOCH HOLD?!
Chwila ciszy.
- Tego nie wiemy, wasza wysokość. – wymamrotał Rock, klękając na ziemi i ciebie ciągnąc w swoje ślady.
- Co za dzień, co za parszywy dzień! – zawołał król, odwracając się i ruszając z powrotem w stronę swego tronu – Z samego rana biadolenie, później te posrane tępaki pogubiły dokumenty, cała KUPA papierkowej roboty z pieprzoną Rablack, która postanowiła sobie zemrzeć, a teraz to! KINLOCH HOLD! Całe poszło w pizdu! Noż kurna, co to ma być?!
Alistair zasiadł w końcu na tronie i westchnął. Był zmęczony. Nie wyspał się. Miał dziś w planach konną przejażdżkę i trochę odpoczynku, może jakiś wieczorny bal na zamku, kto wie. A tu takie wieści. Pierwszy szok spowodowany informacją o wydarzeniach w wieży maginów i tak już minął. Teraz pozostał tylko gniew. Taka krwawa jatka, za jego panowania, to było mu zdecydowanie nie na rękę. No i szkoda tych wszystkich magików. Zresztą, do rzeczy, do rzeczy, obowiązki same się nie pozałatwiają.
- Panie, jakkolwiek by na to nie spojrzeć, ona tam była. – odezwał się znów RockJedyna żywa dusza w całym Kinloch Hold. Tak czy inaczej, ma z tym coś wspólnego. Ma coś na sumieniu. Coś wie. – oznajmił.
- Tak, tak, jasne, jasne… – Król machnął ręką, po czym przeniósł wzrok na ciebie. Westchnął. – No dobra, ruda, przedstaw się i gadaj, co wiesz.
 

Ostatnio edytowane przez Piszący z Bykami : 10-09-2011 o 14:50.
Piszący z Bykami jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172