Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-06-2011, 19:38   #1
 
Rock's Avatar
 
Reputacja: 1 Rock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znany
Dragon Age: Pradawna Esencja Skały

Dragon Age: Pradawna Esencja




PROLOG:
DANSE MACABRE


~*~

Świat płonął. Smoczym pogorzeliskiem niósł się płomień przez kurhany i chaty, jęczeli chłopi, wojowie, ludzie i elfy i wszystek ras i klas, wszystek profesji, statusów. Ozory ich, tak inne, tak chętnie wzajem na się plwające, jednakim wyły teraz jękiem bólu. Język śmierci jest przeto jeden, wspólny dla wszystkich, popielonych dusz. Kostucha miała dziś ucztę, o tak, prawdziwą ucztę, posilić się mogła do syta. A była wszystkożerna. Śmierć bowiem wszystkich lubuje jednako, wszystkich odwiedza tak samo. W jej obliczu wszyscy są równi. Danse macabre.

~*~

"Tyś na twarz suknem żałobnym nakryty,
Jam zawarł zmysły w okropnej ciemności,
Ty masz związane ręce, ja, wolności
Zbywszy, mam rozum łańcuchem powity.

(…)

Ty się rozsypiesz prochem w małej chwili,
Ja się nie mogę, stawszy się żywiołem
Wiecznym mych ogniów, rozsypać popiołem."

(fragment sonetu „Do trupa” J.A. Morsztyna)


~*~

- Smok! – wykrzyknęła przerażona Laura, budząc się ze snu. Jej dziesięcioletnie ciałko drżało ze strachu, wyśniony koszmar spłynął jej po policzkach w postaci łez. Odwróciła się, wyjrzała przez okno. Nie było płomieni, nie było śmierci, nie było końca świata. – Jeszcze nie… – wyszeptała Laura i wlazła pod koc, by tam schować się przed strachem. Naraz do pokoju wpadła jej matka, nie mniej przerażona niż sama dziewczynka. –Laura! Co ty wykrzykujesz?! Co się stało?! – zawołała podbiegając do córki i odgarniając koc. Dziewczynka spojrzała na swą rodzicielkę i nagłym ruchem objęła ją mocno, wtuliwszy się zaś w matkę z całych sił, wychlipała przez dławiące łzy:
- Widzia-ałam smoka, mamo, śnił mi się smok! Wielki i straszny, mamo, strasznie straszny! On tu przyjdzie, mamusiu, przyjdzie i wszystkich nas pozabija! – wykrzyknęła Laura i rozpłakała się na dobre…

~*~

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9qX_WOD4EaI[/MEDIA]

~*~


Elissa „Płomień”; Thedas, Wierza Maginów, później: pustka.


Katorga. Są rzeczy, których zrobić nie chcemy. Z powodu swoich własnych pobudek, przeszłości czy też tkwiących w naszej podświadomości słowach „to zły pomysł, nie rób tego, to się nie uda…” Czy jest to nasz własny instynkt i przede wszystkim, czy się sprawdza? Nie wiadomo, ale jest tylko jeden sposób by się przekonać. To uczucie jest takie samo jak hazardzista widzący, że jego blef nie podziałał, ale nie mogący zrobić już nic więcej. Tak właśnie się teraz czułaś, z tą tylko drobną różnicą, że stawką nie były monety, czy włości, a twoje własne życie. To stawka z pewnością większa. A jej strata jest bardziej bolesna.
Miałaś rwaną nockę, ten dziki głos w twej głowie cały czas szeptał, nawet kiedy kładłaś się spać, a twoje oko gasło, umysł wyłączał się – to podświadomość wyła, krzyczała, piszczała i kopała nie dając usnąć. A kiedy w końcu ci się udało, to trzeba było wstawać. Leżałaś więc na łóżku, a ogromny strumień jasnego słońca przebił się do pokoju oświetlając go w całości. Normalnie byłby on denerwujący, jednak teraz? Nie teraz był niczym mała i nic nie znacząca iskierka i mógł przeszkadzać tylko osobom bez prawdziwych zmartwień. Po trochu był nawet kojący. Muskał twoją twarz delikatnie, ogrzewając ją, dając przy tym myślom chwilę wytchnienia. Nie byłaś jedyną, która dziś miała przejść katorgę. W wieży Kinloch Hold panowało ogólne poruszenie i paniczna trochę ekscytacja, każdy bowiem chciał stać się już pełnoprawnym magiem, wrócić do rodziny, znajomych, badań i innych marzeń. Ogólnie zacząć żyć, a nie wegetować w tych zimnych murach wieży niczym w jakimś klasztorze.
Zwlekłaś się powoli z łóżka, przeszłaś po pokoju, w końcu teraz był czas by załatwić – możliwe, że ostatnią - poranną toaletę. Zdjęłaś z siebie łachmany, w których spałaś i zapewne wiele osób dużo by oddało za taki widok. Jędrne piersi, średniej długości ogniste włosy i nieskazitelna cera. Choć mężczyznom w większości wystarczyłyby duże, jędrne cycki. No cóż, pech chciał, że ktoś otworzył drzwi i wszedł niczym burza do pokoju. Był to nie kto inny jak koleżanka Shara, która również jako jedna z nielicznych miała przejść katorgę. Speszona. szybko zasłoniłaś się niebieską szatą typową dla maginek. Shara za to niewiele się przejmując przetoczyła się po pokoju wrzeszcząc, że w końcu będą wolne i wrócą do swoich. No cóż, była naiwna ale przynajmniej energiczna. Przygotowałyście się i pogadałyście trochę, po czym ruszyłyście przed wielkie drzwi. Drzwi, za którymi nie było nic poza strachem. Tu już nie dało się odwieść myśli na bok za sprawą niczego - bo nic się też już nie liczyło. Shara weszła pierwsza, jednak nie była teraz już tak rozmowna, najwidoczniej nawet jej zmysły podpowiadały, że coś się dziś wydarzy.
Czas się dłużył, a minuty zamieniały w godziny, w końcu wywołali ciebie, do tej pory nikt nie wyszedł zza ogromniastych drzwi. Wkroczyłaś do środka. Stałaś teraz w okrągłej sali podpartej kilkoma filarami, zaś na środku znajdował się podest, na którym to leżało lyrium. Było tu wiele osób – kilku templariuszy i „zgryźliwy dupek” jednak dziś jego mina była nietęga i najwidoczniej na nic miała się teraz „słodkość” kobietki. Stanął tylko i rzekł:
- Magia jest darem ale i przekleństwem bo przyciąga demony z pustki, Twoim zadaniem jest zabić jednego i wrócić. – odparł po czym wskazał piedestał. Kobieta dotknęła go.

~*~


Mrok. Nigdy tu wcześniej nie byłaś; to była pustka. Więc tak to wygląda. To miejsce było zakrzywione i rozmazane, wyglądało inaczej niż to sobie wyobrażałaś. Jednak z pewnością nie było to miejsce w którym ktokolwiek o zdrowych zmysłach pragnąłby zostać dłużej. Dziewczyna stała właśnie przed wielkim, przypominającym gotycki, budynku. Obok niej przemknęła jakaś dusza. Chwila, to nie była dusza, to był demon! Nawet nie próbował zmienić swego kształtu – przeleciał jedynie wpadając do budynku. W ogóle cię nie dostrzegł. Stałaś oniemiała, nie wiedząc, co zrobić. Ale nie musiałaś stać długo by coś się wydarzyło – jeszcze tylko z minutę stałaś patrząc na pełznące do budynku czarcie demony, których to w tej okolicy roiło się, co nie miara. Nie był to bowiem jeden czy dwa a całe dziesiątki. Nigdy o czymś takim nie słyszałaś. Ale ich rodzaje - mogłaś je poznać, teraz wszystkie od demona Szału po Gnuśności. Wszystkie one pędziły do budynku a tam, po rzeczonej minucie, coś zawyło. Nastała ciemność. Prawdziwa ciemność, nie widziałaś nic, nawet czubka własnego nosa. A słyszałaś jedynie stukot.

Stuk.
Puk. Bęc.
To były kroki, ktoś kroczył, jednak bardzo szybko i nierytmicznie przystanął. Jego głos ciężki i szorstki na myśl przywodził najgłębsze otchłanie czeluści. Najgorsze jednak było to, że każde słowo, które wypowiedział wprawiało w drgania Twoją duszę. Tak jakby jednym gestem mógł je oddzielić od siebie.

- Otwórz oczy. – rzekł, a Ty to zrobiłaś. Budynku już nie było, stały tam zgliszcza i ruiny.

*Ale jak się on zapadł? Może jestem zupełnie gdzie indziej? Co się dzieje? Ale chwila kto przede mną stoi. Kto to jest?* - pomyślałaś.

- Ciekawe Elisso hehe,, nawet bardzo – bym rzekł. Budynek czekało to, co powinno i nie, jesteś ciągle w tym samym miejscu, tutaj w pustce. A jam jest… Zguba. Przez was, ludzi, Stwórcą zwany . – postać zrobiła przerwę. Jej wygląd dla każdego jest inny i każdy widzi ją inaczej. Są to twe największe lęki i obawy, największy strach, ten przed którym nie potrafisz uciec a jedynie stoisz choćby miał Ci ściąć głowę. Jak wygląda dla Ciebie Eli? Przez chwilę myślałaś, że to demon, jednak postać odpowiedziała na to nieme pytanie:

- Nie jestem nim, one zniknęły w tych zgliszczach i dobrze o tym wiesz. Ale mniejsza o demony, ja tu w innej sprawie. Hehe, w całkiem innej! Mam coś dla ciebie, coś bardzo fajnego. Ucieszysz się z mojego prezentu. Nie, czekaj, to właściwie nie prezent. To jest… hm… handel! Hehe! – zaśmiał się skrzekliwie, po czym nagle zbliżył do ciebie i powiedział szybko: - Dam Ci go, dam Ci króla. Bo chcesz go? – postać przystanęła na drugiej nodze i sama sobie odpowiedziała – tak chcesz go na pewno. No więc go dostaniesz. Ale nie za darmo. To bardzo drogi prezent… W zamian chcę wszystkie dusze z wierzy Maginów, wszystkie co do jednej. Hm? Co ty na to…? No chyba, że nie chcesz już nigdy spotkać swego króla… No decyduj się, decyduj szybko! Ja mam całą wieczność, tak, ale wy nie. Szczególnie, że idzie czas żniw, hehe, szykuje mi się wiele roboty, ech… - Zguba uśmiechnął się, a uśmiech miał straszliwy.


Jensen Adavarus; Thedas, Orzammar, później: Głębokie Ścieżki i grota.


Niebo. Zrobiłbyś wszystko, by tylko móc je zobaczyć, a minął zaledwie tydzień - w dodatku tydzień przygotowań. A ty nawet nie wiedziałeś, jaka jest pogoda i godzina. Niektórzy dostawali oczywiście zadania pozwalające wyjść na zewnątrz i chociażby pohandlować z tamtejszymi krasnoludami ale Everhart pałał do Ciebie tak wielkim uczuciem, że na coś takiego musiałbyś mu chyba wylizać jaja na klęczkach. A i to mogłoby nie pomóc. Z drugiej strony jednak, powierzone Tobie obowiązki skupiały się na łażeniu po najgorszych spelunach w tej twierdzy, a o dziwo już do nich przywykłeś, czułeś się swojo w takich miejscach od zawsze wręcz , a załatwianie tam „sprawunków” bywało nawet zabawne. Ogółem jednak uważałeś całą tą bandę – a była to spora banda, bo aż dwudziestu strażników, z czego pięciu nowych rekrutów – za grupę pustaków. Większość z nich majaczyła cały czas o jakichś ideałach. Tfu. Dobrze przecież wiedziałeś, że coś takiego to marzenia ściętej głowy. Druga zaś część ich marzyła o bojach z pomiotami, Ci byli nawet twoim zdaniem gorsi, nie widziałeś jeszcze nigdy na oczy pomiota jednak już sam obraz jaki przedstawił Ci Syrio – Twój najlepszy przyjaciel – napawał Cię do nich obrzydzeniem i wstrętem, a w sumie tacy właśnie byli. W końcu, kto chce ścinać głowy jakimś tam pomiotom? Chyba tylko szaleniec.
No cóż, przygotowania dobiegały końca a wy mieliście w końcu zejść i zacząć tłuc te przepiękne pomioty. Zaniosłeś ostatni pakunek i schodziłeś na umówione miejsce spotkania. Był tu mały tłumik różnych ras, choć elfa tu byś akurat raczej nie znalazł, to ludzi i krasnoludów było pełno. Jakaś postać przeszła obok Ciebie, przez chwilę wydawało Ci się, że był to nie kto inny jak Eric Talwain. Ruszyłeś szybkim biegiem za nim jednak w zaułku nie było już nikogo. Rozejrzałeś się skrzętnie, w końcu rożne już tajne mechanizmy widziałeś jednak nie, tam nic nie było, zwykły ciemny zaułek. No trudno, musiało Ci się przywidzieć. W końcu po wędrówce tymi starymi tunelami – a przyznać trzeba, że były imponującym zabytkiem architektonicznym – dotarłeś do jakiegoś zejścia, przy którym mieliście się spotkać. Pierwszym co usłyszałeś był oczywiście skrzeczący glos Everharta:
- Wiesz, co znaczy zdanie „załatw to szybko”? – odparł zdenerwowany kapitan szarej straży a ty już czułeś, co się święci – Co, ubiłeś jakiegoś krasnoluda po drodze, hm…? a może jakąś dziewkę znalazłeś krasnoludzką i Cię chętka naszła, co? Szybko żeś się z nią obrobił. Obyś zdechł. – końcówkę wypowiedział tak cicho, że raczej nikt tego nie usłyszał. Syrio zaś, chcąc trochę poratować sytuację, szybko zmienił temat:
- Schodzimy na dół a potem znajdziemy jakąś grotę w zaciszu i odprawimy specjalny rytuał. Wszystko jest już przygotowane, więc ruszajmy – powiedział Szary strażnik a wszyscy jak na komendę ruszyli. Nawet Everhart powstrzymał się od dalszych komentarzy a jedynie prychnął i patrzył na Ciebie spode łba, tak jak zawsze zresztą. Droga była krótka i mało męcząca, schodzenie w dół zawsze należało do prostszych niż pod górę. Wszyscy szli w ciszy jakby przeczuwając, że to nie będzie takie proste jak się wydawało. Dotarliście do jakiejś mniejszej groty nie było z niej wyjścia. Do groty weszło pięciu nowych rekrutów, Syrio i Everhart, reszta stała na zewnątrz. Najpierw Everhart zaczął klasyczną formułką, którą widać, że wypowiadał już wiele razy:

- Odwaga pomoże wam stawić czoła bowiem my członkowie Szarej Straży płacimy wysoką cenę by stać się nimi. I być może i wam przyjdzie ją teraz zapłacić. – rzekł, po czym wyszedł z pomieszczenia.
- Im więcej wiem o dołączeniu tym mniej mi się ono podoba. – mruknął ktoś z grupy.
- Znowu biadolisz? Trzeba walczyć z pomiotami, to chwalebny czyn. – odparł ktoś inny a Ty jedynie stałeś i przysłuchiwałeś się całej rozmowie, trochę zszokowany słowami Everharta.
- Przecież nie ma plag, a ja wiem tyle, że moja brzemienna żona i dwóch synów czekają na mnie w Fereldenie. Gdyby mnie ostrzegli… To nie w porządku! – odparł kolejny.
- A przybyłbyś jakby Cię ostrzegli? Może właśnie dlatego tak nie postąpili. Strażnicy robią to, co muszą, mam rację? – odparował jeszcze jeden.
- Łącznie z poświęceniem nas? – powoli robiło się nieprzyjemnie, jeszcze nie wiedzieliście do końca, o co chodzi a już co niektórzy zaczynali panikować.
- Widziałeś mroczne pomioty, panie rycerzu, czy nie oddałbyś swojego życia by chronić przed nimi swoją śliczną żonę? – wypalił Syrio, chcąc wszystkich uspokoić, choć dobrze wiedział, że te słowa padały już wiele razy wcześniej i będą padać nadal.
- Ja… Ja… Ja.. – ktoś już kompletnie spanikował.
- Może zginiesz. Może wszyscy zginiemy. I co z tego? – odpowiedział któryś chojrak. Do groty wszedł w końcu Everhart trzymając w dłoni jakiś puchar. I zaczął swoją przemowę:
- Zaczynamy rytuał dołączenia. Szara straż powstała podczas pierwszej plagi, gdy ludzkość stanęła na krawędzi zagłady. Pierwszy szary strażnik wypił wówczas krew mrocznego pomiota i opanował zarazę.
- Mamy… wypić krew tych… tych istot?
-Przyłączcie się do nas, bracia i siostry. Przyłączcie się do nas, do ukrytych w cieniu. Przyłączcie się do nas, pełniących wieczną służbę. A jeśli zginiecie, wasza ofiara nie zostanie zapomniana a my pewnego dnia do was dołączymy. –
kontynuował nie zważając na to, że dwóch z wszystkich zaczynało panikować. Syrio chciał wręczyć puchar pierwszemu z panikujących, ten jednak wraz z drugim zerwali się do ucieczki, daleko jednak nie ubiegli bowiem dwie strzały wystrzelone przez innych strażników ugodziły ich i powaliły. Pozostała trójka nie wyglądała za dobrze ich miny mówiły same przez się – nie tak miało kurwa być! Syrio podszedł do Ciebie ze spuszczoną głową i wręczył puchar. Spoglądałeś na karmazynowa ciecz w jej wnętrzu jeszcze przez chwilę po czym jako pierwszy wypiłeś zawartość pucharu. Efekt był odczuwalny błyskawicznie siła zaś ekstremalnie duża. Zwaliło Cię z nóg. Poczułeś nudności i chęć wymiotowania ale to nie to było najgorsze. Najgorszy był szept, jakiś cień stał za tobą chciałeś się odwrócić ale nie zdążyłeś. Upadłeś. Usłyszałeś głos za swoimi plecami w miejscu cienia:

- Jam jest Zguba! Haha! – po którym nastąpił szyderczy śmiech rozchodzący się po twoich uszach. Czułeś jak coś rozrywa Ci wnętrze od środka. Leżałeś na klęczkach. Obraz się rozmył i wtedy ujrzałeś w wizji:
Wiotkie już bez energii twoje własne ciało, leżało pozostawione samo sobie, spokojnie oparte o drewniane dechy jak gdyby nigdy nic nie miało się mu stać. I z daleka wyglądało niczym moczymorda śpiący sobie niewzruszenie, oparty o dechy karczmy. Dopiero gdy obraz pojawił się bliżej można było dostrzec twarz były to twoje własne rysy z każdym drobnym szczegółem jaki zdążyłeś pochwycić. Ciało było zaszlachtowane niczym bydlę. Z jego paszczy wydzierał nieznośny odór a ciało pokryte było zaschniętą już posoką i siną skórą. Tuż obok leżał charakterystyczny pozłacany dość długi sztylet z wzorkiem przypominającym jaszczurkę, jaszczura z długim ogonem ciągnącym się aż pod samo ostrze. Obraz zawirował.


Wróciłeś. Nie czułeś się dobrze. Obok było sporo krwi. Znów zebrało Ci się na wymioty, obraz jeszcze trochę wirował ujrzałeś tylko w wychodzącego Everharta, nie byłeś pewien ale zdawało Ci się, że posłał jakąś wiązankę w powietrze. Czy dlatego, że przeżyłeś? A może dlatego, że tak mało osób przeżyło? Z pięciu zostało was tylko dwóch do tego nie miałeś dobrej okazji zapoznać się z tak zwanym „pupilkiem Everharta”; ten też przeżył. Tak czy inaczej obok Ciebie stał teraz Syrio, który był blady jak ściana ale chyba szczęśliwy, że przeżyłeś.


Argyle; Thedas, wieś w okolicach Fereldenu, Jęczący Bór.


Gdy zaczynałeś o tym myśleć coraz bardziej wydawało Ci się, że to nie był dobry pomysł. To nie tak, że naszedł Cię strach – a tego zresztą nienawidziłeś po stokroć. Po prostu nagroda marna jakieś tam pięć srebrników, parszywe kmiecie patrzyły na Ciebie spode łba. Oczywiście nie powstrzymywały się też od komentarzy w stylu „parszywy łbo-bój” czy szybkich osądów „takiego to na szubienicę!” No i niebezpieczeństwo mimo wszystko było spore bo ubicie wilkołaka do prostych nie należało. Z drugiej jednak strony skąd taki wieśniak co to siedzi cały dzień w ratuszu i tylko żre ma wiedzieć jak wygląda wilkołak? No nie może, tak więc sprawa była niepewna. Równie dobrze mógł to być zwykły wilk. Pies ich dmuchał niech dopłacą. Postanowiłeś osobiście wkroczyć do małej chaty w centrum wioski zwanej ratuszem. Dach cały był ze strzechy, sam budynek zaś był swoistą mieszanką kamienia z drewnem, wyglądał jak zapchlona nora a i tak w porównaniu z resztą ruder prezentował się przyzwoicie. Wnętrze było równie obskurne co cała reszta aż szkoda gadać. Po krótkiej rozmowie, którą zresztą niechętnie odbył z tobą ten cieć z przypadku zwany wójtem dowiedziałeś się kilku rzeczy.
Po pierwsze to nie koniecznie jest wilkołak, a jeśli nawet to jest młody ponieważ pogryzione osoby nie zostawały zarażone a tylko u dorosłych osobników tak to się właśnie odbywa, za sprawą rozwiniętego jadu. Po drugie, jego wycie słychać często w pobliskim lesie, który dorobił się nazwy „jęczącego boru” więc to tam powinieneś zacząć poszukiwania. No i po trzecie łaskawie wójt w zamian za to, że po wykonaniu zlecenia nigdy już się tu nie pokażesz, co zresztą musiałeś obiecać, postanowił dorzucić Ci sztylet. Mogłeś zabrać go dopiero po wykonaniu zadania, niemniej pozwolił Ci go obejrzeć a było co oglądać. Był to piękny, pozłacany, dość długi sztylet z wzorkiem przypominającym jaszczurkę; jaszczura z długim ogonem ciągnącym się aż pod samo ostrze. Próbowałeś wyciągnąć od niego skąd zdobył taki sztylet – bezskutecznie.
Zrobiłeś, co było trzeba. Ruszyłeś do lasu, to tam czułeś się najlepiej, a był to las Fereldeński, który przywodził na myśl wiele wspomnień. Raczej niemiłych choć zdarzały się też te przyjemniejsze. Większość ludzi nie dostrzega drobnych „radostek” a ty dzięki swojemu pochodzeniu i doświadczeniu potrafiłeś je ujrzeć i czerpać z nich wszystko, co tylko się dało. A to właśnie te lasy, choć nie tylko ten, miały ich w sobie całe mnóstwo. Od zachodzącego słońca, które przykrywało niby płachtą agrestowe liście, po grę cieni tańczących po mchach. To te drzewa dawały tobie coś do jedzenia, a i na owych mchach skrytych w cieniu wyspać się można było niczym na jednych z lepszych łóżek. Wszystko to powodowało, że postanowiłeś się zdrzemnąć, w końcu i tak dziś nie dasz rady pokonać tej bestii a nie wypoczęty jesteś o połowę słabszy.

~*~

Spałeś sobie w najlepsze pod jednym z drzew, okryty byłeś brązowym płaszczem. Słońce już dawno zniknęło za horyzontem i skryło się gdzieś w oddali, już dawno też księżyc wzbił się na niebo i swym blaskiem dawał szczątkowe ilości światła. Usłyszałeś coś. Ktoś się zbliżał. Krok pierwszy. Drugi – nie było co do tego żadnych wątpliwości. Szybko wywnioskowałeś, że nie była to jedna osoba; raczej cztery, a może pięć. Na pewno byli uzbrojeni i stojąc już z boku, ukryty w gąszczu widziałeś po tym jak trzymają broń, że nie są to jakieś młokosy. Przynajmniej jeśli chodzi o walkę bo skradali się beznadziejnie. Czyżby po przyjęciu zlecenia jakieś tępe, zabobonne, wieśniackie, durnie wynajęły kogoś jeszcze? A może to zwykłe zbóje? Zakląłeś w myślach a była to szczodra wiązanka. Dobrze, że ich usłyszałeś teraz dzięki ciemności te tępe pachoły patrzyły się na płaszcz leżący na mchach i różnorakich roślinach – a wyglądem przypominał śpiącego człowieka – sam zaś skryłeś się i obserwowałeś ich bacznie z boku. Twarze skryte pod całunem nocy i kapturem, nie szło wywnioskować nawet rasy, pominąwszy krasnoludy i gnomy; oni nie byli tacy niscy. Miałeś dobrą sposobność by uciec ale czy jest sens? Jeśli Cię szukają to w końcu i tak się znów spotkacie. Jeśli są to zwykłe łotry to masz świetną sposobność by zaatakować, co jednak jeśli oni nie są wrogo nastawieni? Pamiętając, że z czwórką wojaków już będą spore problemy zastanawiałeś się nad decyzją. Co zrobisz…?
 

Ostatnio edytowane przez Rock : 23-06-2011 o 00:00.
Rock jest offline  
Stary 22-06-2011, 19:43   #2
 
Rock's Avatar
 
Reputacja: 1 Rock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znany
Mavrick Minere; Thedas, wąwóz gdzieś pomiędzy Fereldenem a Orlais.

Twoje życie przesiąknięte było krwią. Byłeś niczym grunt, twardy i nie zmiękczony. Nie dałeś się nikomu za nic i nigdy. Twoją główną i jedyną zasadą było „przeżyć i drugiemu urwać łeb”, w tym świecie takie zasady były dobrymi zasadami. Dawały Ci życie bogate i ogólnie dawały Ci żyć, co było raczej walutą bezcenną. Jednak powoli zaczynałeś być znużony tym całym grajdołem zwanym wojaczką, ciągle jakieś bitki, ciągle konflikty, nawet ktoś urodzony do tego, tak jak Ty, nie mógł wiecznie walczyć tylko dla samej walki i złota. Los chyba stwierdził, że nadszedł czas byś wybrał jedną ze stron. Byś zaczął walczyć za ideę, za coś na co wcześniej nie zwracałeś uwagi. Ale nie to było problemem największym, największym był fakt, że nie ma stron białych i czarnych a jedynie jakieś barwy i odcienie szarości.
I tak oto dzielnie przemierzałeś sobie górne partie wąwozu. Czemu nie przeszedłeś dołem, to proste; całe życie żyłeś w górach i to tu czujesz się lepiej. Poza tym to bezpieczniejsza droga w końcu tam na dole nigdy nie wiadomo co można spotkać. Jeśli bandyci mieliby się gdzieś czaić to właśnie tam. Jeszcze gdyby padało to może nie wybrałbyś się górą ponieważ byłoby to zbyt niebezpieczne jednak teraz? Teraz słoneczny żar lał się z nieba przypiekając wszystko i wszystkich w około. I nie szczędził przy tym sił bowiem niektóre z kamieni były porządnie rozgrzane. Szedłeś sobie tak rozmyślając czy znajdziesz w centrum Imperium w Thevinterze jakieś ciekawsze zajęcie od tych wcześniejszych. Czy też znów twe zlecenia będą się opierały na zbieraniu długów, praniu jakichś cieniasów po pyskach, czy może będzie to coś nowego ciekawszego. Zasadniczo nigdy do tej pory nie nachodziły Cię takie filozoficzne myśli i przeważnie zlecenie było zleceniem beż żadnych kontekstów. Jednym słowem miałeś w dupie czy pierzesz po ryju zabójcę czy templariusza czy też innego jakiegoś tam śmiecia. No i gdy tak sobie rozmyślałeś zauważyłeś coś na dole. W wąwozie, jak przewidziałeś, stało kilka osób. Mruknąłeś sam do siebie:

- Chwila, ale kto to, kutwa, jest? – przyglądałeś im się i tak; oto byli to po twojej lewicy - mała zgraja templariuszy, poznałeś ich po tych klasycznych dla nich zbrojach z herbami. Po prawej zaś widziałeś jakichś mieszańców. Przypomniało Ci się, jak kiedyś widziałeś jemu podobnych. Ludzie wołali na nich łowcy bestii. Nie byli zbyt lubiani przez wieśniaków, miastowych, ogólnie nikt ich nie lubił. Gdziekolwiek się pojawiali pojawiały się i potwory a ludzie jak ludzie; nie lubią ich. Cóż, pomówień w ich stronę było wiele. Obie grupy jak widać stały z wyciągniętymi przed sobą brońmy. *No chyba będą się prali* - pomyślałeś. A wtedy zdarzyło się coś dziwnego - najpierw dostrzegło twoją postać wprawne oko łowczyni, która krzyczała do Ciebie:

- Zrzuć na nich te wielkie głazy! Niech nie straszą moich ludzi, niech wiedzą, że my łowcy kochamy wolność, ład i sprawiedliwość a bestie wybijamy dla dobra takich jak oni! –wskazała palcem na templariusza. Ten zaś nie zmierzał pozostać dłużny i odparł:

- Ha! To czarcia wiedźma. Musimy dbać o zdrowie chłopów, trzeba się ich pozbyć w imię Stwórcy. Została posądzona o przynoszenie nieszczęścia ludziom, wyrok już zapadł ona musi zginąć niech ją nam wydadzą, albo w sumie lepiej to na nich zrzuć kamienie, niech ich wszystkich ziemia pochłonie skoro tak ją czczą! – wrzeszczał do Ciebie templariusz. *Co powinienem zrobić* - pomyślałeś.


Godryk de Artois; Thedas, Orlais, Puszcza Trzech Zjaw.
Bywa, że przeznaczenie płata nam figle. Zmienia tory i obiera różne ścieżki , którymi musimy kroczyć. Czy w całym tym chaosie jest jakieś miejsce na nasz ludzki wybór? Czy los da się oszukać? Nad tymi i nad wieloma innymi sprawami z pewnością głowiłbyś się gdyby nie zaistniała sytuacja, a może to właśnie przez nią naszły cię takie myśli? Zaczynało mżyć, drobne kropelki deszczu rozbijałby się na barkach i głowach pobliskich ludzi. Nawet pogoda zdawała się zwiastować jakieś nieszczęście. A miało się okazać, że w jednej tylko chwili stracisz wiele. Żonę i ukochaną zarazem, przyjaciół jedynych, a nawet ziemię po której stąpasz. Czy coś Ci zostało? Tak, rzecz najcenniejsza i przeklęta zarazem, pozostało Ci żyć podług przeznaczenia. Podług tej dziwki. Niczego nie chciała, niewiele miała Ci do zaoferowania ale zabrała Ci wszystko a raczej zamierzała zabrać.
Stałeś na tej grząskiej ziemi, mierzyłeś wzrokiem wojaków. Było ich za dużo. Zdecydowanie za dużo. Twój wzrok zawisł jednak, gdy dostrzegłeś Lucę Diboisa, w głowie kłębiła się teraz jedna myśl - *Zdrajca. Zdrajca. On musi zdechnąć!* No cóż, wybór był tylko jeden - walka do końca, nie było żadnych innych możliwości. Nie było ucieczki bo i gdzie, i w którą stronę? Nie było ugody. A pojmanego czekał stryczek. Lepiej było umrzeć i nie cierpieć katuszy w lochach de Alby. Swej córki nie zabije choćby nie wiem co ale no właśnie wtedy Fiona wybuchła śmiechem i próbując się nie udławić, mówiła odsuwając się w stronę wojaków:
- Głupcy! Sami głupcy. – jej śmiech był złowieszczy i mimo, że jeszcze nie rozumiałeś, o co chodzi, to widziałeś, że nawet na twarzy Diboisa malowało się zmieszanie. Gdy kobieta stanęła pośród rycerzy, de Alby kontynuowała trochę spokojniej – jestem prawdziwą sekutnicą ale za to wy jesteście kiepami. Nędznymi kiepami! Jak mogliście nie zauważyć przez tak długi czas, że jestem Figurantką?. I jeszcze Ty, Diboisie, sam poleciałeś po swoją zgubę, po tych tutaj. Sami sobie wszyscy wykopaliście głęboki dół i do niego wskoczyliście. A teraz zostało wam tylko w nim skonać. Banda ciemniaków i błaznów. I jeszcze cały ten ożenek – wybuchła niepohamowanym śmiechem. – przez moment myślałam, że sobie żartujesz Godryku. Ale potem. W sumie wydało mi się to nawet zabawne, ale gdy stałam przed ołtarzem, wyobraź sobie jakim spokojem musiałam się cechować by nie wybuchnąć tam rechotem? Czy nie uważasz, że to prawdziwa sztuka? – i nie czekając na odpowiedź, odwróciła się do Ciebie plecami dodając tylko – idę po nagrodę a wy możecie zabić ich wszystkich łącznie z Diboisem, nie jest mi już potrzebny. Hah… Co za durnie.
- Ja… - próbował coś z siebie wydusić Luca ale nie szło mu to za dobrze, wiedział, że dał się zmanipulować, że sprzedał przyjaciół w imię czego? W imię jakiejś zołzy, a kto wie czy nie ladacznicy. –Przepraszam – mruknął jedynie w twoją stronę.
I rozpętało się piekło! Nie miałeś czasu by powiedzieć choć jedno słowo. Nie była na to pora, teraz musiałeś walczyć. Stałeś lekko oszołomiony tylko przez sekundę, do czasu gdy zobaczyłeś jak miecz przebija się przez ciało Diboisa. Przeszył go wręcz na wskroś łamiąc kilka żeber. Mężczyzna zachwiał się i ledwo trzymał na nogach. Dobrze wiedziałeś, że on nie przeżyje, to była tylko kwestia kilku minut jak się wykrwawi. Pięciu wojaków doskoczyło do Ciebie błyskawicznie. Twoje ruchy były wyćwiczone a reakcja samoczynna. Trafiłeś idealnie w szyję. Jucha zalała Ci twarz, była to istna fontanna. Wszystko to spływało po twojej niedopiętej kolczudze, twarzy i włosach, które całe zwilżone były już posoką. To właśnie to spowodowało, że byłeś zamroczony. Nie widziałeś za wiele, twój przyjaciel Fulko jedynie zawył niczym rozcinany na pół. Ty jednak stałeś niewzruszenie, dopiero teraz zorientowałeś się, że Fulko zasłonił Cię ramieniem i ma przebite je teraz mieczem. Trawa cała skropiona była już krwią. W ogóle wszędzie było aż czerwono. Mrużenie oczu. W końcu złapałeś wyraźniejszy obraz. Wtedy odezwał się Luc:
- Wybacz mi eh… - mówił ledwo co, w końcu zdawałeś sobie sprawę, że to rana śmiertelna i niedługo umrze. – To mój ostatni dar… – bąknął. Po czym jakaś łuna światła zaczęła zalewać Ci cały obraz. Czy tak wygląda śmierć? Czy to już koniec. Czy przyjdzie Ci zdechnąć z ręki jakichś parszywych drani w równie parszywym lesie? A z drugiej strony, co Ci pozostało? Uderzyłeś głową o piach, coś było nie tak. Kręciło Ci się w głowie.


Ahal Tarsyn & Godryk de Artois; Thedas, Szlak Fereldeński.

Byłaś już znużona tą podróżą – choć zbliżała się ona do kresu, byłaś bowiem już bardzo blisko - do Fereldenu, słońce paliło niemiłosiernie. I dobrze, że podróżowaliście w jakimś lesie, to cień drzew ratował was trochę przed skwarem. Duszno. Nie chciałaś myśleć o tym, co się ostatnio wydarzyło. Nie miałaś ochoty. Wolałaś po prostu oddać się fortunie i niech to ona decyduje o tym, co będzie. Grupa kupców z którymi jechałaś była oczarowana i oniemiała. Jak o tym lepiej pomyśleć; to jak niewiele mężczyznom potrzeba. Większy dekolt, ładna suknia, długie nogi i można im zrobić z mózgu wodę. Zdziwieni byli tylko trochę twoją wytrzymałością ale jako wprawna oszustka, co jakiś czas pokazywałaś, że muszą zwolnić czy to z powodu bolących stóp czy też naturalnych potrzeb. Tak by dotrzeć do Fereldenu jak najszybciej i raz na zawsze pozbyć się ich zboczonych wzroków, ale i nie za szybko, by nie nabrali podejrzeń. Cóż, jeśli chodzi o wyważenie to znałaś się na tym. Estetyka. Właśnie to wymaga wyważenia dodatków tu i ówdzie ale bez przesadyzmów. Wyważenie przydawało się wszędzie i w każdych okolicznościach, nawet w walce. A jeśli o tą chodzi to zawsze miałaś przy sobie schowaną jakąś broń – tak na wszelki wypadek, w końcu nigdy nie wiadomo co się może zdarzyć i kto czyha za rogiem.
Właśnie przyszła pora na wykorzystanie wyważenia. Jechałaś już jakiś czas nie dając oznak jakiegokolwiek zmęczenia więc przyszła pora by wcisnąć kupcom jakiś kit i trochę poudawać, ze swej gardzieli wydobyłaś najsłodszy z możliwych tonów i dźwięków tak by już kompletnie ogłupieli, choć już teraz swobodnie jedli Ci z ręki prawie wszyscy, pominąwszy Suilvera. Młodzieniec ten był bardzo dziwny i nie mogłaś go rozgryźć. Z pewnością nie reagował jak przeciętny głupiec na kobiece wdzięki, co nie znaczy, że nie reagował w ogóle. Wydawał się za to roztaczać wokoło aurę zwątpienia i niepewności. Nie pasował też do całej reszty najemników, był od nich bystrzejszy i niczym zwierz reagował na potencjalne zagrożenia. Raz, gdy próbowałaś do niego podejść gdy spał to skończyło się to tak, że miałaś jego miecz na gardzieli. Oczywiście cała reszta panów szybko go zrugała, a on sam powiedział jedynie, żebyś więcej się nie zakradała kiedy śpi bo to niebezpieczne i skinął głową, ni to w geście przeprosin ni to groźby. W każdym bądź razie musiałaś mieć na niego oko.


- Panowie, musimy zrobić krótką przerwę, kobiece sprawy wzywają. – zeszłaś z konia przy pomocy jednego z najemników. Cała ta maskarada zaczynała Ci już grać na nerwach, zeszłaś ze ścieżki i poszłaś kawałek się przejść. Rozglądałaś się przy tym, czy aby któremuś nie wpadła do głowy myśl by podglądać. Doszłaś do jakiejś kolejnej dróżki, w zasadzie nie wiedziałaś do jakiej, czas powoli płynął i powinnaś za chwilę wracać. Jednak wtedy wydarzyło się coś kompletnie niespotykanego. Przed Twoimi stopami leżał człowiek. Jeszcze nie wiedziałaś, że jest on równie poharatany przez los co i ty, a może i nawet bardziej. A pojawił się znikąd i właśnie patrzył Ci wprost pod suknię.


Anlean var Dalauteilus dan... (itd.); Thedas, Al Neratum, książęce pałace.

Siedziałeś sobie wygodnie na jednym z krzeseł. Twój misternie pleciony plan chwilowo zdawał się działać wyśmienicie. Każda jedna nitka spełniała swoje działanie. Każde włókno działało jak należy i nic chwilowo nie wskazywało na to by miało się to w najbliższej przyszłości zmienić. Spojrzałeś leniwie w stronę okna. Zaczynało mżyć. Każda z kropel spadała z wdziękiem, a rozbijała się o nic innego jak o dachy TWOICH poddanych, TWOICH wojaków i prawdopodobnie każda cegła, stóg siana i człowiek w obrębie tego deszczu należał do Ciebie. A jeśli nie należał to nie miał prawa tu być i szybko znikał. Dziś wszystko wydawało Ci się być subtelne, delikatne a wręcz idealne. Może i miałeś lekką fobię na tym punkcie. Ale kogo to obchodzi. Wstałeś. Przechadzałeś się po komnacie. Na ścianach wiały sobie arrasy przedstawiające Twój rodowy herb, hebanowe meble wszystko to było Twoje nie było tu nic innego ale Twoja własność. A niech mają te pokurcze a kiedyś to właśnie Ciebie wyzywali, to Tobie się obrywało. Phi! Teraz im wszystkim dopiero pokażesz.
*Ale gdzie jest ten pokurcz de Alba?* - pomyślałeś. Tak bardzo chciał się z tobą widzieć a teraz się spóźnia. Miałeś tylko nadzieję, że nie udało mu się czegoś spieprzyć. A miał już wiele rzeczy, które mu się jakimś cudem udało. Czasami sam się zastanawiałeś po co Ty go trzymasz? Może dlatego, że nie można wytłuc wszystkich możnych na tych terenach. Choć trzeba przyznać; byłeś w tym coraz lepszy. W końcu usłyszałeś jakieś kłótnie za drzwiami. *To na pewno ten dureń. Nikt inny nie robiłby tyle harmidru* Drzwi otworzyły się z hukiem. Ty zaś, popijając wino zachłysnąłeś się. Coś było nie tak. *Kto to, do diaska, jest?*


- Kim jesteś i jakim cudem tu weszłaś? – wrzasnąłeś tonem, który nie był już ani trochę przyjemny i ani trochę miły. W końcu kto śmie psuć Ci twój wyśmienity humor takimi ekscesami. No kto, pytasz!
- Jak śmiesz nie wpuszczać templariuszy skoro król wysłał Ci list! Jak śmiesz nas tak znieważać byśmy musieli tu siłą wchodzić, taranując twojego lokaja!? – wrzasnęła kobieta. Dopiero teraz zrozumiałeś, że to templariuszka. Coś Ci się przewróciło w żołądku. Kobieta była starsza, na oko miała coś koło czterdziestki na karku. Ubrana była w skórzaną zbroję przeplecioną elementami stalowymi. Na jej plecach gościła tarcza i wystający miecz. Nie było co do tego wątpliwości. Zza jej pleców widać było aż dziesięciu templariuszy, w podobnych strojach. Sytuacja nie była dobra, starałeś się zachować resztki rozumu i odesłałeś lokaja krzycząc przy tym do niego:
- Wyprowadź resztę tej zgrai do gościńca, migiem! – syknąłeś do niego – pani zaś niech się nie zapomina i zwraca się do mnie z należytym szacunkiem. List nie dotarł, więc o co chodzi? - odparłeś a w międzyczasie templariusze trochę niepewnie poszli za lokajem. Jednak ruszyli dopiero gdy ich dowódczyni gestem im to nakazała. Drzwi ponownie zatrzasnęły się a w pokoju zostałeś tylko Ty i kobieta. A ta niemiłym tonem odpowiedziała:
- Słuchaj no, księżniczko! Jesteś aż tak tępy? Dwa rody zostały wycięte w pień, do tego zgłoszono morderstwo księżnej a Ty się pytasz „o co chodzi”? – zrobiła przerwę po czym kontynuowała – czemu wyczuwam na tobie czar? I co tu się właściwie dzieje!?


Kain Baldran; Thedas, gdzieś między górami Frostback a jeziorem Calenhad

Pędziłeś przez góry, zmęczony i głodny, tropiony niczym dziki zwierz. Tak, tak, Czerwony Krąg nie zamierzał dać łatwo za wygraną, ci, których nie wyrżnąłeś akurat w pień, popędzili twoim śladem gdy tylko zmyli z siebie juchę towarzyszy. Póki mogli, pędzili konno, dzięki temu nadrobili kawał drogi, później jednak puściłeś się przez zakamarki górskie tak ciasne, strome i niebezpieczne, że porzucić musieli wierzchowce. Dalej gnali więc pieszo, tak jak i ty. Musiałeś odpoczywać, oni zresztą też, nie mogłeś jednak czuć się bezpiecznie. Nie raz słyszałeś już nawoływania pościgu za plecami, a może tylko ci się zdawało?
Ekwipunek, który znalazłeś w dziupli przewalonego dębu, a który ukrył tam dla ciebie Laurel, należał do cholernie ciężkich. Byle człek nie zaszedłby daleko pod jego ciężarem, dla ciebie jednak nie stanowiło to problemu. Bo ty nie byłeś człowiekiem. Byłeś qunari; cholernie wielką kupą twardych mięśni, twardszych nawet niż u przeciętnego przedstawiciela twojego gatunku. Z takimi dyspozycjami i z takim ekwipunkiem, mógłbyś właściwie poczekać na ścigających, dopaść ich, gołymi dłońmi powykręcać karki i głowy ich ponabijać na czubki drzew. Korciła cię ta wizja. Ale nie wiedziałeś, ilu ich jest, nie wiedziałeś, jak dobrze są uzbrojeni, jak silne zaklęcia znają. I byłeś skonany. Walka w tym stanie sporym była ryzykiem.
Gnałeś wzdłuż rzeki, wraz z jej nurtem. Gdybyś znał tutejszą topografię, wiedziałbyś, że powoli, acz sukcesywnie, zbliżasz się do jeziora Calenhad. Ty jednak byłeś nietutejszy, a kierunek chwilowo niewiele cię obchodził. Najpierw należało pozbyć się pościgu, później szukać drogi. Zresztą, podążanie w dół rzeki i tak było najodpowiedniejsze. Woda była pod ręką, a i zwierzyny nie brakowało, co było istotne, choć może nie zdawałeś sobie z tego sprawy. Pędziłeś tak jednak, któryś już dzień, polując po drodze na to, co akurat się napatoczyło. Nie byłeś wirtuozem polowania, jeszcze mniej znałeś się na przyrządzaniu potraw. Ale dałeś sobie radę. Miałeś siłę, instynkt i wolę przetrwania.

Las poczynał się przerzedzać, a to niedobrze. Im mniej drzew, tym lepiej byłeś widoczny. Należało pozbyć się pogoni zanim z niego wyjdziesz. Ale tamci byli uparci. Upierdliwość ich działała ci na nerwy. Prosili się o rozlew krwi. A tak się akurat składało, że bardzo ich nienawidziłeś. Należało więc ukrócić im żywota.
Zatrzymałeś się i czekałeś, zbierając siły. Zaczaiłeś się za jednym z wzniesień porośniętym mchem, ująłeś miecz w obie dłonie, uspokoiłeś oddech. Nasłuchiwałeś. Długo musiałeś tak czekać, całą noc właściwie. Nie wiadomo, czy wybrałeś taką porę przypadkowo, czy dlatego, że las wówczas śpi i odgłos pogoni lepiej się niesie. Ta jednak nadeszła dopiero o świcie, wraz z brzaskiem usłyszałeś ich kroki. Spory robili gwar, co z jednej strony świadczyło o ich nieostrożności, która akurat była ci na rękę, z drugiej jednak oznaczało to, że jest ich całkiem spora grupka. Czekałeś aż się zbliżą. Bliżej, jeszcze bliżej… i wtedy wyskoczyłeś! Dwójka, która była akurat najbliżej ciebie, omal nie połamała sobie szczęk, tak mocno się zdziwili, w naturalnym odruchu ruszyli do ucieczki. Nim postawili jednak jeden choćby krok, ściąłeś ich łby długim, zamaszystym ruchem miecza, z wewnątrz trysnęła złowrogo krew. Ale ciebie też czekało zdziwienie, oto bowiem miałeś wokół siebie dwudziestu co najmniej, uzbrojonych po zęby ludzi, gotowych odciąć ci wszystek kończyn, by zawlec z powrotem do swej twierdzy, a w ostateczności nawet – zabić. Był wśród nich także Laurel, poowijany opatrunkami, ledwie trzymał się na nogach. Mocno ranny, czego ty byłeś, notabene, przyczyną, włączony do pościgu zapewne dlatego, że znał cię najlepiej, mógł więc okazać się przydatny. Spojrzeliście sobie w oczy, Laurel nie dał jednak po sobie niczego poznać, co nie było z kolei takie trudne, zważywszy na fakt, że ledwie utrzymywał powieki otwartymi. Blady był jak duch, wyglądał trochę jakby miał w niedalekim czasie zejść z tego padołu. Albo przynajmniej stracić przytomność.
Łowcy ruszyli, zwierzyna – czyli ty – również. Zawrzało, zakotłowało się, poszedł w górę szczęk oręża, ich nawoływania i twoje wycie. Cała dwudziestka oplotła cię ciasno, byłeś szybki, silny, dźgałeś ich i ćwiartowałeś, sytuacja była jednak patowa. Co i rusz lądował na tobie ostry jak śmierć cios miecza. Ekwipunek nieźle cię chronił, rany ścieliły się jednak gęsto na twym ciele. Byłeś jednak pewien, że co najmniej połowę z nich wyrżniesz w pień, nim sam padniesz trupem, posoka bryzgała ci gęsto na twarz, wlewała do oczu, czułeś jej smak w ustach. Naraz poniósł się gdzieś grzmot zaklęcia, teraz więc zaczynało robić się gorąco. Jednakże… nie było to zaklęcie żadnego z nich, a tym bardziej twoje. Był to grzmot wyczyniony przez kogoś nowego, kogoś obcego. Oto pod jednym z drzew pojawił się niewysoki człowiek o gładkiej twarzy i bladej cerze, czoło swoje marszcząc w gniewie. Odziany był w niebieską szatę maga.
- Głupie stworzenia! – ryknął! – Zostawcie go, odejdźcie natychmiast! Albo wszystkich was wyślę do czarta.
Łowcy spojrzeli na maga, następnie zaś popatrzyli po sobie i roześmiali się. Nie zamierzali najwyraźniej jego rozkazu posłuchać.


Wszyscy
I mogliście nie zdawać sobie z tego sprawy, pochłonięci wydarzeniami, jakie oto rzucił wam pod nogi los – ale powietrze miało dziś zapach rozpoczynającej się przygody…

 

Ostatnio edytowane przez Rock : 23-06-2011 o 00:38.
Rock jest offline  
Stary 23-06-2011, 15:42   #3
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Kain z Avaraku, Thedas, Gdzieś na północy Gór Mroźnego Szczytu


Kain nie dał się rozproszyć... niezależnie od wszystkiego, był nauczony by nigdy nie przerywać walki. Co by było gdyby spojrzał na źródło grzmotu, a któryś z przeciwników obok wykorzystał chwile rozproszenia? Dokładnie to co teraz... tylko, że w drugą stronę. Pchnął swym wielkim mieczem przebijając i kirys i kolczugę przeciwnika. Błyskawicznie kopnął umierającego posyłając go na towarzysza za plecami. Ruchu miecza nie zatrzymał. Ostrze spadło jak grom z nieba. Znał tego człowieka... Rebberick... to on dowodził oddziałem który go pojmał wiele lat temu. Pięknie się składa. Niestety nie udało mu się go przeciąć na pół. On nie należał do słabeuszy, choć potrzeba polowania w takiej dużej grupie klasyfikowała go jako psa. Flamberg został zbity. Nie miał już szans by uderzyć w cel. Kain zarzucił ciałem i dokonał czegoś co wydawało się nierealne. Nie zatrzymując zmienił kierunek uderzenia tnąc od dołu kolejnego z łowców, który się tego zupełnie nie spodziewał. Tym samym ruchem ciała zdzielił w twarz Rebbericka tarczą z taką siłą, że wylądował dwa metry dalej... Ludzie są delikatni. Może nawet połamał mu twarz. Lubił takie myśli. Wyobrażać sobie jak by wyglądali jego oprawcy po kilku minutach walki jeden na jednego. Szkoda, że nie miał teraz na to czasu. Odskoczył w tył, w bitewnym piruecie zatoczył mieczem morderczy krąg. Nikt nie ośmielił się zbliżyć, co dało mu czas na zajęcie lepszej pozycji. Z okrzykiem bojowym skoczył na piechura który próbował go okrążyć. Z przerażeniem w oczach wzniósł ostrze do bloku, bo tarczy nie zdążył. To tylko spowolniło ostrze qunariego. Wgryzło się głęboko w obojczyk łamiąc go okrutnie i rozszczepiając łopatkę. Przesunął tarczę blokując dwa ciosy. Doskoczył do nich, wyrywając ostrze z umierającego ciała i posłał obu przeciwników w powietrze. Spadli oni w resztę pogłębiając chaos w którym sam tak dobrze się czuł.
Po krótkiej walce bilans strat był więc nastepujący: jedna pogruchotana morda, trzy głębokie rany w zastępach przeciwnika, jeden trup. W umysły wrogów poczęło z wolna wkradać się zwątpienie, ci którzy stali bliżej stali się bardziej ostrożni i mniej hardzi, ci ustawieni dalej przestali się nagle tak pchać dobitki. Ale to było tylko chwilowe zwątpienie, w końcu któryś wykrzyknął, że mają walczyć jak chłopy i to ich najwyraźniej zmotywowało. Znów poczęli bowiem siec.
Kain zaryczał jak bestia i sam zaszarżował w oddział. On atakował. Nie bronił się. Nie był w defensywie. Czuł jak serce przepełnia się wściekłością. Wbił się w środek powalając dwóch wrogów tarczą, z czego jednego stratował okutymi butami, przez co jednak się zachwiał. Człowiek nie jest stabilnym podłożem. Natychmiast zostało to wykorzystane. Cięcie na głowe było w stanie rozłupać człowiekowi czaszkę. Dotąd Kain nie wiedział po co qunarim rogi. Teraz, gdy miecz wyżłobił szczerbę w rogu a nie czerepie jak najbardziej zrozumiał. Odzyskał równowagę i kopnięciem posłał przeciwnika na glebę, powstałą lukę wykorzystał do wzięcia zamachu do kolejnego piruetu, bo szczury zbyt się zbliżyły. Trzeba je odpędzić. Może się wydawać, że takie zakręcenie bronią na oślep jest nieefektywne. Łatwo to sparować i trafi się co najwyżej jednego przeciwnika. Jednak w tym wypadku sparowanie siły qunariego wydawało się im niemożliwe a i nikt nie chciał być tym jednym trafionym. Po manewrze natychmiast odskoczył w tył. Kątem oka dostrzegł, że jeden z przeciwników wykazał się niezwykle zimną krwią i odwagą i skoczył tuż za nim, wielce nieroztropne. Kain kontynuował obrót dzięki czemu pchnięcie zeszło po pancerzu. Qunari, z morderczą siłą, spuścił tarczę w dół, na rękę przeciwnika przyprawiając ją o drugi łokieć, po czym kopnął go tak, że ten wyleciał ne metr w powietrze i, z potępieńczym krzykiem, wleciał w kolejnych. To było zamierzone. Tylko chaos pozwalał mu walczyć z tak przytłaczającymi siłami. Gdyby udało im się zroganizować, postawić mur tarcz a włócznikami z tyłu izaatakować jak jeden organizm byłby już pokonany. Ale wiedział jak powodować chaos i strach.
-Podejdźcie szczury! Niczym...
Ciach! Musiał przerwać zagranie psychologiczne, bo nie dano mu na nie czasu. Nie tak to wyglądało w powieściach które czytywał. Zwykle, gdy ktoś miał coś do powiedzenia cała bitwa zostawała przerwana byleby tylko wszyscy usłyszeli co bohater chce przekazać. Pff... no nic. Zbił pchnięcie włóczni tarczą i ciął końcem miecza po ręce, jednak pikinier zdążył zareagować. Upuścił broń i uniknął ataku. Zaraz przed niego wyskoczyli kolejni. Ci chyba byli braćmi. Bardzo podobni i oni atakowali razem. Kain się cofał by nie dać się otoczyć. Pierwszy raz został strącony do defensywy. Nagle popełnili błąd. Zaatakowali z jednej strony. Qunari wzniósł tarczę i zablokował oba ciosy jednocześnie dzięki czemu miał wolny miecz, który zaraz wgryzł się głęboko w tarczę i szyję jednego z wojowników. Posoka bryznęła niemal fontanną. Uderzył tarczą drugiego, najwyraźniej byli sobie bliscy, bo bardzo się przeją śmiertelną raną towarzysza, na tyle by dać Kainowi sekundę przewagi. Qunari zaklął szpetnie gdy zorientował się, że flamberg utknął w tarczy. Skoczył w tył ciągnąc za sobą rannego. Zarzucił nim tak, że tarcz zahaczyła o drzewo i szarpnięciem wyrwał miecz z drewna, ale w tym czasie czterech innych zdążyło do niego doskoczyć. Oni już nie współpracowali, ale i tak zmusili go do defensywy. Męczył się, podczas gdy część z tamtych jeszcze nawet nie brała udziału w walce. Zaryczał i na chwilę porzucił obronę. Natychmiast oberwał dwoma ciosami. Trzeci jednak uderzył w tarczę, a czwarty nie zdążył po tym jak miecz niemal ściął mu głowę. Jedno z uderzeń ześlizgnęło się po kirysie, ale drugie spenetrowało kolczugę i wgryzło się w bok na kilka cali. Znów wykonał swój piruet. Tylko tym razem trafił jednego z przeciwników, a drugiego powalił tarczą. Trzeci z żyjących sam odskoczył. Tchórz. Miał możliwość ataku, ale bał się o siebie.
Nagle przez szereg przeszedł łańcuch błyskawic. Pierwszy trafiony aż się zadymił, kolejni dwaj po prostu padli, a trzej ostatni jeszcze się utrzymali na nogach, choć nie wyglądali najlepiej.
-Mag! Brać go!
Część rzuciła się na sprzymierzeńca qunariego, jednak ten to tylko wykorzystał. Wbił się jak kula armatnia rozgarniając tarczą grupkę niedoszłych magobójców. Nagle poczuł... luz. Nikt nie garną się do walki. Szybko się rozejrzał i zobaczył czemu. Czarodziej już schował się za grubym drzewem, ale Kain nie zdążył. Jedynie kucnął chroniąc się za swoją tarczą przed gradem strzał. Wstał i skoczył w tył. W tym momencie zobaczył czemu jeszcze sam nie oberwał żadnym zaklęciem. Czerwony Krąg miał bardzo zdolnych magów więc na pewno wysłali kilku za nim. Przecież nie wybił ich wszystkich. Chyba... Tak czy siak w tym oddziale znalazł się jeden który usilnie starał się rzucić jakieś zaklęcie, ale jego próby cały czas były udaremniane przez tajemniczego sprzymierzeńca Kaina, choć przez to sam zdołał przez ten cały czas rzucić tylko jedno zaklęcie...
Kain wstał i z bojowym okrzykiem ruszył na grupę, już niespełna tuzina wojowników. Nagle wyprzedziła go ognista kula. Wpadła w sam środek spalając dwójkę z nich, podpalając kolejnych trzech. Dzieła zniszczenia dokonała szarża Kaina...

Odwrót! Odwrót! Uciekaj komu życie miłe! To demon! Prawdziwy demon!

Jeszcze wiele haseł padało, te o tym by wciąż walczyć były zagłuszone. Z resztą po chwili już nawet ci rzucili się do ucieczki. Na placu boju zostały tylko trupy, mag i Laurel którego zostawili oraz jeden odważny. Qunari przechylił głowę jakby pytał “co jest grane?”
-Uciekaj szczurze jeśli chcesz żyć...
- Pieprz się! Ktoś musi zginąć! Ty albo ja!
Mag rozpoczął kolejną inkantację, Kain gwałtownie się odwrócił
-Nie! Jego odwaga zasługuje na uszanowanie. To pojedynek. Jak się nazywasz?- zwrócił się już do przeciwnika
- Bjar Dagernof - przedstawił się facet nie opuszczając broni. Albo należał do jakiegoś szlachetniejszego typu sk***iela, albo po prostu grał na czas. Mag tymczasem zaprzestał swych sztuczek i przyglądał się całemu zajściu z zainteresowaniem.
- Zapamiętam je. Mnie nazywaliście Dante, ale teraz, na wolności, jestem Kain z Avaraku. Tamci walczyli bo byli jak psy. Kazano im. Więc wykonali rozkaz i chcieli mnie złapać, a nie zabić, pewnie dzięki temu jeszcze żyję. Nie nienawidzili mnie. Czemu ty walczysz? Czemu ty mnie nienawidzisz?- Kain miał głęboki, lekko szorstki i straszny głos, szczególnie, że mówił nieco inaczej niż ludzie. Jakby lekko zaciskał gardło, jakby nieco wolniej. Dając czas by zrozumieć słowa
- Bo jesteś potworem, który zabił Galienne! - ryknął, szukając wciąż dogodnej pozycji do ataku.
Kain westchnął ponownie wzniósł tarczę
- A wy zabiliście Arlana, człowieka który był mi ojcem. Wy mnie zamknęliście, przez was spędziłem dzieciństwo w podziemiach i nawet nie miałem okazji poznać MOJEJ Galienne. Prowadziliście na mnie eksperymenty, traktowaliście jak przedmiot. Odebraliście mi wolność, a nawet imię. Odebraliście mi wszytsko. Kto jest tu bardziej pokrzywdzony? Ja tylko chciałem być wolny, a wasz Czerwony Krąg stał mi na drodze. Ba. To on mnie zniewolił.
Wzniósł miecz nad głowę celując klingą w przeciwnika. Specjalnie jeszcze wyolbrzymiał swoje rozmiary. Chciał go przestraszyć. Przypomnieć, że jest od niego o prawie metr większy. Tak by się wycofał, albo by się bał podczas walki, bo tak łatwiej będzie go rozpłatać...
- Ona nie miała z tym NIC wspólnego! - wrzasnął łamiącym się głosem, przez chwilę wyglądał, jakby miał za moment się rozpłakać - Nie miałeś prawa jej zabijać, potworze! - po czym ruszył wściekłym, zrozpaczonym pędem w stronę Kaina.
Qunari przyjął uderzenie dwuręcznego miecza na tarczę po czym odbił ostrze w bok i kopnął przeciwnika w tors podrzucając go pół metra w powietrze, aż gruchnęła jakaś kość w piersi przeciwnika. Kain odszedł kilka kroków nie spuszczajac z niego spojrzenia.
-Nie zabiłem w życiu wielu ludzi. Jednego gdy po mnie przyszliście do mojego domu. Wielu tydzień temu w jednej z waszych siedzib. Po drugiej stronie Gór Mroźnego Grzbietu, oraz tych co teraz. Jeśli ja zabiłem Galienne to znaczy, że tam była i należała do tych co mnie więzili. Nie ma innej możliwości. Nie przyjmowali tam gości.
Bjar popatrzył na oponenta z tej pozycji i zaczął się podnosić, złapał się zaraz za obolałą pierś i splunał krwią.
- Nie każdy może wybrać swój los, Dante. Niektórzy muszą po prostu żyć, życiem, które samo ich wybrało.
Qunari warknął, a na jego twarzy pojawił się zły grymas
-Jestem Kain, Dante był niewolnikiem. Ja jestem WOLNY!- pokręcił głową tłumiąc wściekłość- Bjar... chciałbym przywrócić jej życie. Z kilkoma wyjątkami chciałbym wskrzesić tych wszytskich których zabiłem. Chciałbym znów zobaczyć mojego ojca. Chciałbym byście nigdy mnie nie dostali. Nigdy się nie dowiedzieli. Chciałbym nie mieć tego czegoś w sobie. Ale nie mogę. Bardzo wiele bym chciał, ale niewiele to daje. Ty wiesz w ogóle co mi zrobili? Wiesz co się stało w Sali Demonologii tamtego dnia?
- Wiem, że żyjesz... - Bjar zakasłał, znów spunął krwią, po czym kontynuował - A Galienne nie.
- Tak samo ty żyjesz, tak samo żyje Rebberick, bo nie widzę go wśród ciał, a mój ojciec nie. Wiem, że to nie zwróci jej życia, ale wybacz mi. Tam... w kręgu byłem niepoczytalny. Przelany został na mnie szał. Podczas jakiegoś rytuału wypełnili moje serce wściekłością i berserkiem. Ja nawet niewiele pamiętam z tej masakry. Gdyby tego nie zrobili ona wciąż by żyła. Jeśli chcesz mnie zabić to dobrze. Tak jak ja miało prawo zabijać was za mojego ojca tak ty masz prawo chcieć zabić mnie za twoją Galienne. Ale nie teraz. Idź. Wylecz rany i wróć gdy będziesz mógł coś zdziałać. Nie chcę cię zabijać. Zbyt wiele krwi dziś przelałem.
- Teraz i tak tam nie wrócę. - jęknął Bjar i usiadł na ziemi, zbyt poraniony, zbyt zmęczony, zbyt zrozpaczony, by dalej walczyć.
Kain się skrzywił gdy zrozumiał, że kopnięcie bardziej go uszkodziło niż oczekiwał. Ludzie są bardzo delikatni
-Magu. Nie mogę nic od ciebie oczekiwać i tak, prawdopodobnie, uratowałeś mi życie, ale możesz coś dla niego zrobić? Wy umiecie leczyć nawet fatalne rany.
- Dobra, dobra... - mruknął mag rozkrzyżowując ręce, które następnie założył za głowę. Kontynuując, ruszył w kierunku rozmawiających.
-Chwilkę.- Kain zatrzymał go jeszcze po czym zwrócił się do rannego - Wybacz, ale nie mogę ryzykować zdrowia kogoś kto oddaje mi przysługę- powiedział jakby przepraszając po czym przeszukał go pobieżnie czy nie ma jakiegoś sztyletu czy czegokolwiek. Nadmiar bezpieczeństwa, ale cóż... Sam uważął czy przypadkiem niedawny przeciwnik nie uzna tego za doskonałą okazję do zemsty
Bjar nie stawiał oporu, w zasadzie zdawał się być w niejakim otępieniu.
- Głupcze... - wycharczał w końcu - I tak tam nie wrócę. Nie mam po co wracać.
- Tym lepiej. Wierz mi, że nie jestem na tyle głupi by mi zależało na wzmacnianiu moich wrogów. Po prostu nie chcę by jeszcze ktoś dziś ginął. Ty nie zasługujesz na śmierć.
- Mogę wtrącić...? - odezwał się znów mag.
Kain nie odpowiedział ale spojrzał na niego czekając, co było oczywistym “przyzwoleniem”
- Świetnie... - ucieszył się czarodziej - Więc po pierwsze, jeśli nikt ma dziś już nie zginąć, to proponuję zmartwić się o tamtego jęczącego z bólu tam - tu ręką wskazał na Laurela, który, notabene, wcale nie jęczał - po drugie... - kontynuował mag - słyszę, że potrzeba wam silnego zaklęcia uzdrawiającego, po trzecie zaś, jeśli dobrze zrozumiałem, potrzeba wam kogoś, kto wskrzesi waszych bliskich, tak? - zapytał z uśmiechem.
Kain zrobił wielkie oczy i zaraz przystąpił do maga
-To jest możliwe?!
- Niektórzy twierdzą, że owszem. - odparł mag beztrosko, z zaciekawieniem przyglądając się rogom Kaina.
- Co jest do tego potrzebne? Mój ojciec zmarł bite 6 lat temu... wciąż jest szansa?!- Wbił miecz w ziemię i złapał się za twarz “spokój” wyszeptał do siebie- Później. Po kolei. Możesz go wyleczyć nim się wykrwawi?
Mag przeniósł wzrok na Bjara - Wiesz, ja akurat jestem specjalistą od piorunów i tego typu rozwałki... Ale mogę mu trochę pomóc. - Rzekł, po czym przykucnął przy nieszczęśniku i zaczął wyczyniać nad nim jakieś czary. - A resztą zajmiemy się już na miejscu. - dodał.
-Dotrwa? Wy, ludzie, jesteście delikatni... łatwo umieracie. Albo to ja jestem wyjątkowo niedelikatny.
- Cóż, pieszczoszkiem to ty nie jesteś... - oznajmił mag o roześmiał się wesoło. Następnie pomógł wstać Bjarowi, który wciąż był słaby i otumaniony ale czuł się już lepiej. - To co? W drogę! - zarządził czarodziej i ruszył ścieżką.
-I tak nie mam gdzie iść wiec jak najbardziej.- Podszedł jeszcze tylko do Laurela zabierając swój miecz -Cześć przyjacielu... wybacz, że cię tak urządziłem....- powiedział do nieprzytomnego mężczyzny. Zdjął pochwę z pleców, schował do niej miecz i założył spowrotem. Przy ostrzu tej długości inaczej się nie dało. Założył na tył tarczę, po czym się schylił i wziął go na ręcę. Nie sprawiało to problemu.
-Więc prowadź. W ogóle jak cię wołają?
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 08-07-2011 o 03:24.
Arvelus jest offline  
Stary 24-06-2011, 19:18   #4
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Ahal Tarsyn & Godryk de Artois; Thedas, Szlak Fereldeński.



Ahal zdecydowanie była zmęczona nie tyle podróżą czy pogodą, jak towarzystwem...
Zgrywanie trzpiotki potrzebującej eskorty w niebezpiecznej podróży do rodziny w Fereldenie powoli jej się przejadała. A pogoda i tak , pomimo upału była znośna w porównaniu z wilgotnym żarem rodzinnych stron.
"Ciekawe jak szybko zacznę tęsknić za domem? Chyba jednak niezbyt szybko..."
Przez moment na wspomnienie tego co przydarzyło się ostatnio miała ochotę zrobić coś szalenie.. niestosownego. Jednak zacisnęła zęby i pomyślała, ze zgodnie z powiedzeniem z rodzinnych stron -zemsta najlepiej smakuje na zimno.
Stwierdziła jednocześnie, że północne lasy miały swój urok, więc z przyjemnością rozglądała się po tutejszej przyrodzie. Z przewrotną przyjemnością użyła wymówki by rozprostować kości i na chwilę uwolnić się od obecności i spojrzeń swej "eskorty".

Poprawiła suknię o kroję tuniki z wysokimi bocznymi rozcięciami barwy burgunda, zmierzyła krótkim spojrzeniem jednego z najemników, który z nieco cielęcym wzrokiem gapił się na jej długie nogi w wysokich skórzanych butach ze sprzączkami.
Zwinęła czarne włosy w pozornie niedbały kok na karku i ruszyła ścieżką przed siebie.


Po chwili przestała słyszeć swoich towarzyszy, dźwięki wokół zdominowały ptasie trele i odgłosy innych leśnych mieszkańców. Wiedziała, że w ciągu dnia naprawdę trzeba mieć pecha by natknąć się na drapieżniki. Zamierzała zrobić sobie krótki spacer.

Już miała zawracać, gdy zapatrzyła się w splątane niesamowicie gałęzie dwóch potężnych dębów i prawie wpadła na meżczyznę leżącego na leśnej ściółce.
Praktycznie leżał u jej stóp i tylko refleks ocalił ją przed potknięciem się o sporego bruneta odzianego, w nieco sfatygowaną w chyba niedawnej potyczcę, zbroję.
Jej ręka automatycznie powędrowała do długiego sztyletu przypasanego do prawego uda a zielone oczy uważnie zaczęły przepatrywać okolice szukając ludzi, bądź istot z jakimi ów mężczyzna toczył walkę.

Ostatnim co Godryk widział było conajmniej kilka włóczni i mieczy pędzących w jego stronę, a potem... nic. Jedynym co czuł był potworny ból roztaczający się od żołądka aż po głowę, gdzie tysiące lodowatych szpilek wkłuwało się w jego umysł.
Kiedy to już minęło z trudem otworzył oczy wtedy zobaczył... Jak to opisać? Nie wiedział. Ten przeklęty zdrajca Dibois wysłał go pewnie do pustki ale z tego co kiedyś mu opowiadał ona raczej powinna wyglądać nieco inaczej. W tej chwili przyszło mu na myśl że być może każdy widzi ją inaczej? W końcu kto tam wie co z tymi magami i ich sztuczkami? Wiedział że na pewno teraz leży krzyżem na plecach, na czymś w rodzaju leśnej ściółki. Rozejrzał się dookoła, wszędzie bordowo, chociaż... Zaraz, zaraz! Tu były czyjeś nogi, kobiece nogi w długich, skórzanych butach sięgających ponad kolana! Popatrzył jeszcze raz w górę i teraz zorientował się co to było. Natychmiast stamtąd się wysunął i przysłonił oczy chroniąc je od okropnie jasnego światła. W końcu oczy się przyzwyczaiły do niego i zobaczył gdzie był. Właściwie zobaczył gdzie nie był, to na pewno nie był jego obóz w starożytnej puszczy, zaś osoba która stała przed nim, a którą do tej pory oglądał z innej perspektywy nie była zgrają krwiożerczych najemników de Alby ani Dalauteilusa. Była to kobieta całkiem ładna kobieta.

Na polance prócz nich nie było nikogo.
Ahal przyklękła przy meżczyźnie. Do jego nozdrzy dotarł zapach ciepłych korzennych perfum.
-Jesteś panie ranny? Głos młodej kobiety był niski, mówiła z miękkim akcentem, nie tak gardłowo twardym jak rdzenni Fereldeńczycy.
Godryk popatrzył na nią z dość głupią miną. Na pewno żaden Orleasianin nie odezwałby się do drugiego w tym języku. Przypomniał sobie Fereldeńskie słowa i rzekł:
-Nie, chyba nic mi nie jest- po czym po cichu, sam do siebie dobał w swoim śpiewnym języku
- Merde! Gdzie ja jestem?

-W Fereldenie, messere. Odrzekła Ahal w orleasiańskim.

Mężczyzna nawet nie musiał się wysilać żeby zrobić najgłupszy wyraz twarzy, jaki na pewno owa dama widziała.
-Ten pieprzony zdrajca wysłał mnie akurat tu?- po czym posypała się wiązanka słów, których lepiej nie powtarzać w towarzystwie. Wstał w końcu, schował broń i się otrzepał. Rozejrzał się dookoła i nie mógł uwierzyć w to co widział. Był gdzieś w Fereldenie, podczas gdy siepacze de Alby pewnie ścigali niedobitków jego ludzi, zaś jego świeżo poślubiona żona, którą bez wahania można by było nazwać szmatą a także innymi epitetami pewnie w tej chwili zmierzała do Chinon, JEGO własnego zamku, by odebrać nagrodę z rąk uzurpatora i zdrajcy!

Uniosła nieco brwi odrobinę zdzwiona lawiną epitetów jakie usłyszała.
-Cóż, zostaje mi życzyć tobie powodzenia, messere. Jeśli chcesz dotrzeć do szlaku to idź tą ściężką w prawo.
Odwróciła się zamierzając wrócić do towarzyszy podróży w myślach notując, że mieszkańcy Orlais bez względu czy spotkani na bankiecie, czy też w leśnych ostępach są...ekscentryczni.

-Czekaj, pani- zawołał mężczyzna za oddalającą się kobietą.

-Tak, o co chodzi, messere? Młoda kobieta odwróciła się do niego opierając dłonie na kształtnych biodrach opiętych burgundową materią.

-Wybacz moje zachowanie ale walcząc przez pół życia, by potem wszystko stracić w jeden poranek, zapomina się o manierach- podszedł kilka kroków bliżej i rzekł wykonując iście profesjonalny, dworski ukłon.
- Godryk de Artois, książe bez ziemi i poddanych.


Na takie dictum Ahal zareagowała uprzejmym uśmiechem, gdy skończył się przedstawiać zareagowala odruchowo odpowiednim ukłonem. Dopiero po chwili dotarł do niej komizm tej sytuacji. Dwoje ludzi uprawiających dworski sztuki w lesie. Powstrzymując gorzki śmiech rzekła:
- Ahal Tarsyn.

-Co samotna kobieta robi sama...- nie wiedział jak to ująć, wiec powiedział- tutaj?

-Poszła rozprostować nogi po całym dniu w siodle,jeśli musisz wiedzieć, panie. A co robi orleasiański książe sam w fereldeńskim lesie? Spytała brunetka z lekkim przekąsem.

-Nie jestem tego pewien ale zdaje mi się że stoję jak głupiec i zastanawiam się jak mam wrócić do siebie... Właściwie nie mam do czego wracać.

-Nie wiem, co ci rzec panie. Ja musze wracać do moich towarzyszy, bo jeszcze odjadą. A wtedy bedę samotną kobietą w lesie bez wierzchowca i dobytku.
Uśmiechnęła się lekko. To książątko miało zdecydowanie chyba większe problemy niż ona. A może wcale niekoniecznie. Nie wyglądał na czyjąś marionetkę...

Na słowa o dobytku mężczyzna zbladł i pomyślał o tym co posiadał akurat teraz. Przecież nie miał nic. Jeśli chciał wrócić do Orlais, to musiał zmienić tą sytuację.
-Madmoiselle, czy mogę pójść z tobą?

-Nie widzę przeszkód, chyba że będzie ci panie przeszkadzać podróżowanie z kupcami i ich eskortą, ale jak na razie to chyba jedyny rozsądny wybór.

Mówiąc to ruszyła przed siebie szybkim krokiem. Niedługo potem zjawili się na trakcie gdzie czekała na nich grupka towarzyszy podróży Ahal. Na twarzach zgromadzonych było widać zdziwienie i zmieszanie, bo jak to, ruszyła w las sama, a wychodzi z nieco pokiereszowanym ciężkozbrojnym wojakiem?
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay

Ostatnio edytowane przez Lhianann : 01-07-2011 o 02:31.
Lhianann jest offline  
Stary 01-07-2011, 00:38   #5
 
Kivan's Avatar
 
Reputacja: 1 Kivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znany
Jensen Adavarus; Thedas, Orzammar, później: Głębokie Ścieżki i grota.


Dobrze, że Syrio go szturchnął bo inaczej nie wiedziałby, że jest ranek – tu każda pora dnia wygląda tak samo bez tego powalonego słońca. I prawdziwą zagadką było jak krasnoludy wytrzymują to przez całe życie. Ledwo wstał, naciągnął na siebie ciuchy i zbroję, a Everhart już był na jego głowie. *Stwórco czy inny demonie piekielny, czy On nie ma nic lepszego do roboty?!* Dłoń należąca do Jensa skryta w bezpalczastej rękawiczce opancerzonej po zewnętrznej jej stronie blaszaną płytką zacisnęła się na długiej liście. *On chyba nocami nie spał żeby wymyślać te pierdoły. Orzesz w mordę!* Zmierzwił włosy czytając piękne, lekko pochyłe pismo, które wyszło spod kapitańskiej ręki. *Skurwysyn miał nawet czas na kaligrafie!* Oczywiście zwierzchnik zanim odszedł nie oszczędził mu wiązanki. Przerzucił przez ramię tarczę przysłaniając lekko skrzyżowane na jego plecach miecze, a następnie czym prędzej opuścił budynek zanim Kapitanowi przypomniałoby się coś jeszcze do zrobienia. Ruszył w stronę Kurzowiska, do którego nie było wcale daleko z domu tak zwanego „przyjaciela straży” – swoją drogą dziwne, że nigdy owego właściciela nie spotkał, a każdy na pytanie o niego wzrusza tylko ramionami. *Heh.* Na umówione miejsce dotarł szybko i już nawet na niego czekali. Siedmiu. Przyszły strażnik tylko uśmiechnął się z zadowoleniem widząc krasnoludzką młodzież tak chętną do pracy. Wręczył im listę by podzielili się zadaniami wedle swojego uznania i przypomniał im jeszcze, że stawka jest taka sama. Po czym skierował się do „Kamiennego Dzbana”…

Karczm była dosyć podła – obsługiwała nawet bezkastowców, nie bez jamrania jednak – ale za to spotkał kilku znajomych dobrze wszystkim znanych członków krasnoludzkiego półświatka. Zaraz zamówili po śniadaniowym piwku i przetasowali karty. Piracka gra, którą Jens ich nauczył była wręcz stworzona do oszukiwania, ba bez tego nie dało się wygrać. Spędził tam kilka godzin, zjadł lekkie śniadanie i wypił dzbanek piwa – jego sprawunki były skończone przed południem. Kiedy stamtąd wychodził był już z półgodziny co najmniej spóźniony i trochę pod kreską, ale to nic czego nie rozwiązało by podwędzenie ukradkiem kilku srebrników z puli. Mimo naglącego się czasu nie zamierzał się spieszyć, nie ma to jak wybitne spóźnienie żeby podkurwić Dowódcę. Wybrał więc okrężną trasę z widokiem. Chciał sobie obejrzeć lokalną atrakcję – krasnoluda, któremu przemieszało się we łbie po wypadku podczas wydobycia lyrium i stwierdził, że zostanie treserem gigantycznych pająków. Trwa teraz zażarty dyskus czy wyrzucić go z kasty górników, czy nie oraz kłótnia miedz jego żoną, a rodem o to dlaczego wywaliła go z chałupy. Tragedia i komedia w jednym – definitywnie warte zobaczenia.

Po obejrzeniu tylu ryków, wrzasków i lamentów oraz kilku ukąszeń mógł wrócił w dobrym humorze na miejsce zbiórki gdyby nie to, że zobaczył znajomą twarz w tłumie. *Przecież skurwysyn powinien już nie żyć.* Mimo swoich myśli jasnych i klarownych – przecież był pewien – pognał za duchem. Oddech mu się spłycił, serce mocniej zabiło. Rozpychał się łokciami biegnąc jak potłuczony między ludźmi i krasnoludami. Kluczył wśród nich starając się jak najszybciej przez nich przedostać. Doprowadziło go to do uliczki. Ślepej. By być pewnym wymacał wszystkie ściany dokładnie. Talwain był zdolny do wszystkiego i póki nie sprawdziłeś to była możliwość, że mógł się chować choćby w mysiej dziurze. Przeszłość go nawiedzała, szlag, i Eric Talwain nie był jedynym kogo ostatnio widział, bo z każdym razem kiedy zamykał oczy widział , a już nawet nie pamiętał Jej twarzy. Cholera. Zrzucił to na alkohol, jego problemy w spaniu i starał się o tym więcej nie myśleć, ale do końca zepsuło mu to humor i Talwainowe widmo towarzyszyło mu przez całą drogę, gdzie się tylko nie obrócił jakby wrota pustki zostały właśnie otware dla wszelkich duchów. Nie ruszyło go darcie mordy Everharta, ani ten cały wymarsz i droga, przez którą cały czas trzymał się tyłu, sam, zagłębiony w myślach, przynajmniej zdołał trochę ochłonąć nim dotarli do groty…

***

- Co on kurwa… - Miał na myśli? No właśnie. Odprowadził wzrokiem Kapitana Strażników, po czym spojrzenie przerzucił na Syria, ale ten go wciąż unikał. Jens wiedział, że teraz nic nie wskóra bo podejść do przyjaciela nijako nie mógł, więc obserwował na razie tylko bezsensowną dysputę innych rekrutów. Z dalszym rozwojem dyskusji robiło się coraz mniej przyjemnie i jemu nie trzeba było dużo więcej – prawa ręka powoli przesunęła się, w kierunku ukrytego za plecami ostrza by położyć swoje palce na jego rękojeści, lewa dłoń zaś w tym samym czasie zacisnęła się wokół jej nagarska jakby chcąc ją powstrzymać przed zrobieniem czegoś głupiego. To wszystko zaczynało już go wkurzać. W końcu po dłuższej chwili do groty wrócił Everhart niosąc jakiś puchar i wszystkie oczy zaraz zwróciły się na niego. Stary strażnik kontynuował przerwaną wcześniej regułkę aż nie osiągnęła ona momentu krytycznego i dało się w tym samym czasie usłyszeć czyjeś jęczenie.

- Mamy… wypić krew tych… tych istot?

Jens tylko prychnął na ten popis, choć jemu samemu też nie uśmiechała się ta perspektywa to nie płakał z tego powodu, a szukał innych rozwiązań – między innymi tych ukrytych w puginale, którego rękojeść namiętnie zaciskał. Po chwili jednak się okazało, że opór nie ma sensu gdy zobaczył jak dwóch najodważniejszych wyskoczyło przed szereg i zbiera się do ucieczki. Daleko nie zaszli. Może w połowie drogi do wyjścia spotkały ich dwie strzały, każda jednego. Wystarczyło. Po tym ręka jakoś odruchowo zwolniła uchwyt na ostrzu. W tym właśnie momencie stanął przed nim Syrio z pucharem pełnym karmazynowej cieczy. Jensen wziął głęboki oddech spoglądając przyjacielowi oczy, ale ten nadal unikał kontaktu wzrokowego. Nie zastanawiając się dłużej chwycił naczynie i gwałtownie wychylił byleby jak najszybciej było po. Nie wiedział czego ma się spodziewać – nikt go o tym nie uprzedził, ale efekt poczuł natychmiastowo. Gdyby Syrio nie złapał pucharu to zatoczyłby się on po ziemi razem z Jensem. Wstrząsało nim jakby dostał w głowę i zaraz zebrało mu się na rzygi. O mało nie wyplułby wnętrzności i wtedy pojawiło się najlepsze – halucynacje. Potem już tylko bielmo przykryło mu oczy i padł nieprzytomny…

***

Budząc się nabrał powietrza jakby wracał z martwych. Wizja własnej śmierci była przytłaczając – nie ważne ile razy będziesz sobie powtarzał, że się jej nie boisz, to kłamstwo chyba nigdy nie stanie się prawdą. W głowie huczało jak cholera, a serce pompowało jak szalone. Suchość w ustach mieszała się z metalicznym smakiem. Przynajmniej wzrok dosyć szybko wrócił do normalności. Jedyna ulga jaka towarzyszyła temu wszystkiemu to to, że nie znalazł się w grupie nieszczęśników leżących teraz bezruchu na ziemi. Spojrzał na Syria ze złością za wszelką cenę starając się ukryć swój strach. Przez jeszcze jakąś chwilę nie chciało go opuścić to dziwne uczucie prezencji czegoś za jego plecami. Wstał nie przyjmując pomocy przyjaciela, nogi pod nim zadrżały, ale się nie ugięły.

- Chcesz mi coś powiedzieć? – powiedział typowym dla siebie kąśliwym tonem.
 

Ostatnio edytowane przez Kivan : 01-07-2011 o 01:04. Powód: Literówki...
Kivan jest offline  
Stary 04-07-2011, 22:39   #6
 
asiootus's Avatar
 
Reputacja: 1 asiootus nie jest za bardzo znanyasiootus nie jest za bardzo znany
Elissa „Płomień”; Thedas, Wieża Maginów, później: pustka.


Najdroższy!

Tu znowu ja. Nie pisałam już jakiś czas i to naprawdę mnie martwi. Irytujące, prawda? Nie miałam za dużo czasu, chociaż obiecywałam sobie, że będę pisać codziennie. Już dawno złamałam tę obietnicę, jednak ostatnio myślałam, że z wiekiem będę znajdować więcej czasu, żeby pisać. A może raczej chodziło mi o to, że będę pisała szybciej. A tu patrz, jednak nie. To zabawne, tak sobie myślę. Chyba, że Ty nie uważasz tego za zabawne. Wtedy odechce mi się śmiać. Ale czy ja się w ogóle śmieję?

Zresztą nieważne, prawda? I tak nie przeczytasz tych słów. Jestem tchórzem i nienawidzę się za to. Wybacz, nawet nie wiesz o moim istnieniu, a ja męczę Cię listami. Albo po prostu męczę papier swoimi wypocinami. Jednak to jest jedyną rzeczą, którą robię z przyjemnością w tej cholernej Wieży. Przecież wiesz, że jej nie lubię. Nie lubię tutaj przebywać. Chciałabym był z powrotem w zamku, wiesz? Zobaczyć Cię. I to nie na monecie, którą zawsze noszę przy sobie czy na obrazach. Często zastanawiam się, jak wyglądasz, jak się zmieniłeś. Na pewno dojrzałeś, w końcu przekroczyłeś już trzydziestkę. Chyba jakiś czas temu. Znaczy, kilka lat. Ile masz teraz? Trzydzieści trzy? Sześć? Chyba około tego. Pełen wiek. Ja skończyłam dwadzieścia lat całkiem niedawno. Oczywiście, nadal jest między nami różnica wieku, ale czy to ważne? Odkąd skończyłam piętnaście lat uznałam, ze jestem wystarczająco dojrzała dla Ciebie. A przynajmniej rozwinięta fizycznie na tyle, żebym mogła Cię pociągać. Chociaż muszę Ci powiedzieć, że teraz jestem jeszcze lepiej zbudowana niż wtedy. Zresztą, czy to ważne? I tak nie wiesz jak wyglądam i pewnie nie dowiesz się, dopóki mnie nie zobaczysz. A jak Ci się pokażę, to w całej okazałości. Będę piękna, niesamowita i cholera wie co, jeszcze.

Chyba skończyłam już bredzenie o tym, jak seksowna mogę być, jeśli chcę. Głównie próbując być naga i pokazując wszystko tak jak trzeba. Nie to, że właściwie wiem, jak to zrobić. Znaczy, raz widziałam tę blondynkę, no wiesz, pisałam Ci już o niej - młodsza ode mnie, ładna, zgrabna, nieco ostentacyjna. I właśnie ona pokazywała się z najlepszej strony temu magowi z brodą. Och, jak ja nie mam pamięci do imion. W każdym razie, raz widziałam jak oni robili coś, co tak sobie myślałam, że byłoby fajnie zrobić z Tobą. Dopóki nie zaczęło być… nieco dziwnie. Nie miałam pojęcia, że to można tam wsadzić. I do tej pory nie wiem, dlaczego zostałam to oglądać. W każdym razie wygląda na to, że poznałam kilka trików. Których nie chciała poznać.

Życie płynie powoli, zupełnie jakby obok mnie. Czasem nie wiem, jaki mamy dzień tygodnia. Wszystko jest takie samo, dopóki nie przyjdą Templariusze. Powiem szczerze, że niektórzy z nich są słodcy. Szczególnie Ci, którzy strzegą pokoi młodych adeptek. Tak zaczerwienionych mężczyzn nie widuje się często. Chyba podglądają. Nie, na pewno podglądają. Ale co się im dziwić? Banda niedoświadczonych dziewcząt, które za dużo nie widziały i banda niedoświadczonych prawiczków w puszkach, którzy teoretycznie powinni zostawać nas w spokoju i medytować czy coś. Zdarza się, że jakaś adeptka skończy z templariuszem w łóżku, a raczej w szafie czy ciemnym kącie. Jestem monotematyczna, prawda? Pewnie zbliża mi się owulacja. Książki mówią, że wtedy kobieta myśli o, no wiesz czym. A mając do czynienia z coraz starszymi uczennicami i uczniami, jest niemożliwym do zostawienia takich tematów w spokoju. Pewnie jesteś o wiele bardziej dojrzały niż ja.

Wracając do mojego życia - jestem podekscytowana. Cóż, już jakiś czas. Przecież wiesz, że wkrótce się do wszystko skończy. Cóż, ja też to wiem. Ale nie, że wkrótce, ale już jutro. Już jutro przechodzę Katorgę. Boję się. I jestem podekscytowana. Pisałam już to? Cóż, jednak powtórzę jeszcze jeden raz. Jestem podekscytowana. Naprawdę jestem. Jeśli uda mi się przejść Katorgę, będę mogła do Ciebie wrócić. Jeśli zechcesz na dworze maga-doradcę, bo do niczego innego się nie nadam. Może nie powinnam Ci o tym pisać. Tak, zdaję sobie sprawę, że powtarzam to za każdym razem. Do niczego się nie nadaję, to prawda. Nie przejdę Katorgi. Nie ma szans, żebym była w stanie oprzeć się jakiemukolwiek demonowi z Pustki. Nawet nie umiem użyć najprostszego zaklęcia. No, nie tyle najprostszego co… przecież wiesz. Nieważne. W każdym razie Katorga. Słyszałeś o Katordze? Wchodzę do Pustki i muszę oprzeć się kuszeniu demona i stania się plugawcem. Powiem szczerze, że boję się tego. Katorgi. Jeszcze nie byłam w Pustce. Właściwie, nie licząc snów. Rozumiesz, każdy człowiek, elf wchodzi do Pustki w czasie snu. Czasem zastanawiam się, czy tak się dzieje też ze mną. Znaczy, wiem, że tak, ale czy na pewno? Czy do końca? Moje sny wydają mi się inne niż te, o których mi wszyscy opowiadają. Oni mają zwykle jakieś dziwne przebłyski, a ja całe historie. Jakiś czas temu Ty mi się śniłeś, ale od jakiegoś czasu śni mi się tylko Katorga.

To mój ostatni list przed Katorgą. Jeśli umrę albo zostanę opętana przez demona, nigdy już do Ciebie nie napiszę. Dlatego to takie dziwne. Znaczy, ostatni list. Ja wiesz, że bardzo Cię kocham. Jeśli przeżyję - w co raczej wątpię - odszukam Cię. Albo wiesz co? Wyślę te listy. Jeśli uda mi się przeżyć Katorgę, wyślę do Ciebie wszystkie listy! Albo napiszę nowy. Czuję się jak wariatka albo skończona kretynka. Ale Cię kocham, Wasza Wysokość. Nie widząc Cię od lat, kocham Cię.

Powinnam się położyć. Jutro wielki dzień, Templariusze miecze ostrzą. Jestem ciekawa tego, co się stanie. Bardzo. Mam nadzieję, że się kiedyś zobaczymy. I że pokochasz mnie tak, jak ja Ciebie.

Kocham Cię.
Płomień



Nieskładne słowa na pożółkłym papierze. Czarny atrament, który z czasem blaknie. Wosk odpadający z zalakowanych kopert. I one wszystkie schowane w kuferku pod łóżkiem. Najnowsza znalazła się na samym wierzchu, zaadresowana i zamknięta. Kuferek zamknięty na klucz. Klucz na łańcuszku, schowany we wszytą we wnętrze rękawa maleńką kieszeń. Razem ze złotą monetą. Największe skarby, jakie kiedykolwiek miała. Jej największa tajemnica, którą nie podzieliłaby się z nikim. Poza nim. On powinien wiedzieć. Z drugiej strony nie mógł. Listy nigdy nie zostały wysłane.

Elissa, dziewczyna na oko dwudziestoletnia o korzeniach nieokreślonych. Przynajmniej dla tych, którzy nie pytali “Elisso, a skąd ty się tak w ogóle wzięłaś?”. Jeśli pytanie zostałoby zadanie, odpowiedź zostałaby udzielona. Jednak nikt za dużo nie pytał. Zresztą, wydawało się, że nie było o co. Oni wszyscy znaleźli się w Kręgu Maginów w wieku bardzo nie wskazującym na to, że mieli jakiekolwiek wielkie historie do opowiadania. Większość zjawiła się jako jeszcze młodsze dzieci niż Elissa. Dlatego mogły się podzielić jedynie historiami w stylu “a moja lalka była ładna” i “a ja biegałem po polach i łąkach”. Owszem, czasem pojawiały się też bardziej interesujące historie, ale szczerze mówiąc - kto tak naprawdę słucha dzieci? No, inne dzieci. Ale czy one tak naprawdę pamiętają? Dlatego dla adeptów magii całym życiem była Wieża.

Wracając do Elissy, bo tak łatwo nasze myśli powędrowały daleko od tematu. Dziewczyna nie należała do bardzo wysokich. Z drugiej strony, należałoby brać pod uwagę to, z jaką rasą porównujemy. Jak na Qunari byłaby bardzo niska, jak na człowieka raczej średnia. Jeśli chodziło o elfy - była wyższa niż średni wzrost elfów, aczkolwiek najwyżsi elfi mężczyźni trochę ją przerastali. Za to na krasnoluda była wprost gigantyczna. Aczkolwiek nie miała odpowiedniej, nieco zwalistej budowy ciała. Była szczupła, smukła. Jej figura odpowiadała elfiemu kanonowi, aczkolwiek odbiegała nieco, jeśli chodziło o biodra i piersi - te były raczej krągłe. Zwykle jednak chowała to pod szatą ucznia, chociaż od dawien dawna maginie zdecydowały, żeby do szat dodawać gorsety kończące się na biodrach i opinające ciało. Niby, żeby szata nie zawadzała i trzymała się odpowiednio na sylwetce, ale każdy zdawał sobie sprawę, że chciały wyglądać choć trochę atrakcyjnie a nie paradować w workach, które zupełnie zasłaniały to, jak kobieta wygląda. Niestety, cholerstwo ciężko było zasznurować samej. Jej twarz nie była jakaś szczególna, poza niebieskimi oczami, które z zależności od światła mogły nabierać odcienia fioletu. No i półdługie, ogniste włosy, spod których wystawały lekko spiczaste uszy. Przez nie można by założyć, że jednak jest elfką, ale coś podpowiadało obserwatorowi, że to nie jest do końca prawda.

Elissa zamknęła kuferek i schowała kluczyk w rękawie. Musiała jeszcze umyć ręce, bo uwaliła je tuszem i przebrać się w szaty nocne. A raczej szary worek, który miał zastąpić jej piżamę. Jako jeszcze uczennica była zmuszona do korzystania ze wspólnych sypialni. Jednak po pomyślnym przejściu Katorgi mogłaby zająć jeden z pokoi. Jednak nie planowała akurat tego. Chciała odejść, iść na dwór Króla i zostać nadwornym magiem, jeśli jej pozwolą. Teoretycznie powinna być starsza - nigdy nie widziała nadwornego maga bez posiwiałych włosów, a jednak nie zamierzała rezygnować. Miała plan, pomysł. Cokolwiek. Inaczej nie wytrzymałaby tutaj. Niczego tak nie pragnęła jak wydostać się z Wieży. Gdyby tylko…

Umyła się i przebrała starając się nie budzić koleżanek. Nie ona jedna miała dnia jutrzejszego Katorgę, a wypoczęty umysł to był klucz do skutecznej obrony przed demonami. Czy jakoś tak. Albo zdyscyplinowany umysł pomaga Templariuszowi oprzeć się kuszeniu? Ciężko było powiedzieć, była już zbyt zmęczona, żeby porządnie myśleć. Już list pisała swoimi ostatnimi siłami. Pewnie narobiła sporo błędów. Tylko po co się tym przejmować, jeśli i tak tych listów nie wysyła i nikt nie ma w nie wglądu. Bałaby się wysłać listy. Bo co, jeśli on by je przeczytał?

Noc nie była zbyt przyjemna. Niektórzy wzięli kroplę eliksiru uspokajającego, inni nasennego, ale Elissa tego nie zrobiła. Nie znaczy, że nie chciała, po prostu o tym, nie pomyślała. Budziła się co chwilę ze snu widząc przed oczami albo twarz jej ukochanego albo wyobrażenia o tym, jak mogły wyglądać demony. A wiedząc, że mogą przyjmować wszelkie formy - dużo rzeczy widziała. Przewracała się z boku na bok, myśląc o tym, że nie ma najmniejszej szansy na to, żeby pomyślnie przejść Katorgę. To było po prostu niemożliwe. Nie ona, nie najgorsza magini w całej Wieży. Pewnie wezmą ją i zamiast na Katorgę zawloką ją na wyciszenie. Pewnie, że tak. Zaklinać runy nadal będzie mogła, a i jej alchemii to nie będzie przeszkadzać. Ale bez uczuć, bez jej miłości. Nie, nie dałaby tak rady.

Nad ranem usiadła skulona i czekała na świt,. Po prostu, można to było w jakiś sposób wyczuć. Może nocna magia odchodziła, a może po prostu Templariusze zmieniali wartę podzwaniając swoimi zbrojami. Tak, zaczynał się nowy dzień. Rano światło przybyło i padło na jej twarz, muskając delikatnie włosy i skórę dając znak, że już czas się przygotować na Katorgę. Dziewczęta były podekscytowane, szeptały, plotkowały. Ona wyłącznie zwlekła się z łóżka i się przebrała w szatę ucznia próbując wbić się w ten cholerny gorset i zasznurować się. Oczywiście, większość używała do tego czarów. Ona ciągnęła za sznureczki i zawiązywała byle jak. Żeby się trzymało. Gah, nie znosiła tej szaty!

Kiedy się ubierała, Shara, która sypiała w innej części wieży wpadła do środka. Narobiła zamieszania, podekscytowała się, jeszcze zastała ją nagą. Potem pomogła zasznurować szatę. Ona również miała przejść Katorgę, ona też już wiedziała, gdzie po niej pójdzie. Ona była lepiej do tego przygotowana niż Elissa kiedykolwiek. Rudowłosej to dodawało nadziei. Dobrze, że jest ktoś, kto w to wierzy, kto potrafi dodać chociaż trochę otuchy. Nie to, co jej nauczyciele. Zapowiadali, że będzie musiała wyjątkowo się skupić, żeby przejść Katorgę. Czyli “nie masz szans, moja droga, nie masz najmniejszych szans”.

Wesoło, wesoło.

Zjadła coś, chociaż nie mogła przełknąć. Coś musiała. Potem zdecydowała się, żeby pójść do komnaty Katorgi. Już był czas.
 
asiootus jest offline  
Stary 04-07-2011, 22:41   #7
 
asiootus's Avatar
 
Reputacja: 1 asiootus nie jest za bardzo znanyasiootus nie jest za bardzo znany
Pustka.
Uczucie było dziwne. Jakby to było coś pomiędzy snem a jawą. Miała już do czynienia z lyrium, nie wiedziała jednak, że potrafi aż tak wprowadzić w tego typu miejsca, dawać tego typu wizje. Było to niezwykłe i niesamowite. Oraz nieco przerażające. Czuła aż zawroty głowy przez to wszystko. Dlatego wszystko, co się działo, było cokolwiek nierealne.

Demony przeszły obok, nawet jej nie zauważyły. Przepłynęły przez powietrze - to tu jest powietrze? - do budynku wyglądającego nieco strasznie. A ten następnie się zawalił. Demonów były dziesiątki, niezwykłe! Stała przestraszona, nieco oniemiała. To miało swój… urok, na pewno. Jednak było również przerażające.

Ciemność skrywała to, co się tak naprawdę stało z budynkiem. Ona sama była zbyt zagubiona, żeby cokolwiek zrobić. Dopóki nie usłyszała głosu, który kazał jej otworzyć oczy.

Stanęła przerażona, nie wiedziała, co powinna zrobić, czy powiedzieć. Demony minęły ją. Jakby nie istniała. Nie to, że chciała być zauważona przez taką hordę demonów, nie… jednak, to było dość dziwne, niespotykane. Nasłuchała się dużo o tym, że demony zabijały, przejmowały ciała, wydostawały się na zewnątrz. A teraz stanął przed nią jeden z nich. Nie. To nie był demon. Miała dziesięć lat, kiedy go zobaczyła. Jeden raz w życiu. Miasto było zaatakowane przez Plagę. Do zamku wdzierały się pomioty. Jeden z nich przyszedł ich zabić. To jej siostra złapała za miecz i go zabiła w chwili nieuwagi. Siostra ich obroniła.

A teraz ten pomiot stał przed nią. Przerażający. Ale nie zaatakował. Był absolutnie oniemiała na to wszystko. Jednak, nie, nie mógł być pomiotem. Chociaż wyglądał zupełnie jak on. Zupełnie jak pomiot. Ale to nie był pomiot. One nie mówią. A ten się odezwał i zapewnił, że nie jest tym, co o nim myśli. Nie była pewna, co o tym wszystkim myśleć. No i wdała się w rozmowę z nim.

- No więc go dostaniesz. Ale nie za darmo. To bardzo drogi prezent… W zamian chcę wszystkie dusze z wierzy Maginów, wszystkie co do jednej. Hm? Co ty na to…? No chyba, że nie chcesz już nigdy spotkać swego króla… No decyduj się, decyduj szybko! Ja mam całą wieczność, tak, ale wy nie. Szczególnie, że idzie czas żniw, hehe, szykuje mi się wiele roboty, ech… - Zguba uśmiechnął się, a uśmiech miał straszliwy.
Dziewczyna niemal spanikowała. Nie wiedziała co ma powiedzieć, co zrobić. Odezwał się do niej... mówił...
Przełknęła ślinę i cofnęła się o kilka kroków. Gdyby mogła, pewnie straciłaby przytomność.
- Ki... kim jesteś? Mówisz? Czemu... nie jesteś demonem? - Niemal nie słyszała jego propozycji. - Stwórca odszedł, zostawił nas samych! - Powtórzyła to, co mówą członkowie zakonu. Stwórca odszedł, zostawił nas samych...
- Demony, demony... - zaśmiał się Zguba - Demony to są dzieci, małpy, okruchy pod moimi paznokciami, niech to, kobieto, nie obrażaj mnie! Ja nie jestem demon. Ja jestem Zguba, jasne? - zbliżył się, popatrzył Elissie w oczy, jął najwyraźniej zastanawiać się nad czymś - Ty mnie słuchasz w ogóle?
Cóż, była przerażona i nie było to dla niej najłatwiejsze. Nie wszystko dochodzi do człowieka... czy elfa, tak łatwo, od razu.
- Ale... czyją jesteś zgubą? Moją? Chcesz mnie zabić?
Zguba westchnął, zawirował, okrążył Elissę krótkim lotem, kilkakrotnie zmieniając w międzyczasie kształt, by w kocu powrócić do pierwotnego i na powrót stanąć przed rudowłosą. Popukał ją w czoło. - Stuk-puk, jest tam kto? Słuchaj, gdybym chciał cię zabić, to bym cię zabił, ha, gdybym chciał cię zabić to może w ogóle byś się nie urodziła! Jak zechcę zabić to zabiję, jak zechcę bardziej to zabiję wszystkich. Może tak, może nie. Ale popatrz! Ty wciąż żyjesz tym swoim marnym, śmiertelnym żywotem! Ale żyjesz! A wiesz dlaczego? Bo nie chcę cię zabić!
Odrzuciła głowę w tył, kiedy ją “postukał”. Nierealność sytuacji - nawet jak na Pustkę - uderzyła w nią. Nie była pewna w co wierzyć, ale raczej demonem nie był. Przecież, że nie. Od razu to wyczuła. A może nie? Nie wiedziała. Nie wiedziała czy żyje, przynajmniej nie była tego pewna. Czuła się jak w śnie, a może właśnie tak powinna się czuć.
- Wierzę ci - odpowiedziała patrząc hardo w te straszną, nieludzką twarz. Walczyła z przerażeniem, jednak może jedynie zginąć. A jeśli zginie nie czując wcale, że żyje - nic się przecież nie stanie. - Zgubo... jeśli to, co mówisz jest prawdą, cokolwiek zrobię, jakkolwiek się zachowam... Dusze wszystkich z Wieży Magów i tak są Twoje. Czego ode mnie oczekujesz? Czemu dajesz mi wybór na coś, czego i tak nie zmienię?
Zguba ponownie westchnął, najwyraźniej niezadowolony z tych wszystkich pytań, z wątpliwości, które musi powyjaśniać. Wyglądał jak ktoś, kto nie do końca wie jak się za to zabrać.
- Śmiertelnicy, czemu wy zawsze zadajecie tyle pytań. - po czym usiadł na powietrzu - Od początku; jak coś się rodzi, to musi to coś w końcu umrzeć, tak?
- Tak - potwierdziła zastanawiając się do czego to zmierza.
- No! - uradował się Zguba - Wreszcie coś kumamy! Więc; jak coś się rodzi, to musi umrzeć, dusze z wieży Maginów kiedyś się narodziły i kiedyś umrą, tyś sie narodziła i też kiedyś umrzesz, to są rzeczy na które nikt nie ma wpływu. To znaczy, nikt oprócz mnie, tak się składa...
- I teraz znów nie rozumiem. Czy Ty chcesz, żebym zabiła wszystkich z Wieży Magów? - zapytała drżącym głosem. Bała się odpowiedzi.
Zguba roześmiał się długim rechotem, podczas którego przewinęło się przezeń kilka monstrualnych kształtów - A dałabyś radę? - zapytał.
- Nie - odparła po prostu. - Niestety. Nie przeszłam nawet Katorgi, oni... nawet Pierwszy Zaklinacz... nie dałabym rady nigdy w życiu. - Jej głos był cichy, niepewny. Bała się tego, co powiedziała.
- A, no widzisz! - zawołał Zguba - Rady byś nie dała, a do zabijania już chętna! Haha. Ale nie, nie... ty nie masz nikogo zabijać, popsułabyś mi tylko całą zabawę i naszą grę trafiłby szlak. I musiałbym szukać następnej ofiary. Dobra, musisz zrozumieć, że jesteś na bardzo dobrej pozycji, nikt nie chce cię zabić ani nic. Hehe. Jeszcze mam dla ciebie prezent. Powinnaś się cieszyć!
Nie wiedziała, jak na to odpowiedzieć. Od samego początku myślała o tym, że żądają od niej zabicia wszystkich magów w zamian za ukochanego. Najwyraźniej nie o to chodziło. I nieco jej ulżyło.
- Prezent? - potrząsnęła głową. - Powiesz mi, co mam zrobić? Bo jeśli nie muszę zabić nikogo, zrobię wszystko, żeby... - Westchnęła. Prawdopodobnie, nie, na pewno wiedział o co jej chodzi.
- Ha! - zadowolony okrzyk Zguby poniósł się wszędy złowieszczym śmiechem - Umowa stoi! - i uśmiechnął się szeroko, wyraźnie zadowolony z dokonanej transakcji.
Cofnęła się o krok. Nie była pewna czy dobrze zrobiła.
- Więc?
- Więc... - odpowiedział Zguba - Ubierz się ładnie, wyszykuj, czy co tam... i w drogę! Znajdź ukochanego, ładnie się ukłoń, wiesz, tak po dworsku, jak przystało na księżniczkę! Przedstaw się, powiedz, co czujesz... a on już twoje uczucie odwzajemni!
Nie no, to jakiś nienormalny sen, przeszło jej przez myśl. Nie mogła uwierzyć w to, co tutaj słyszy, w to co tutaj widzi. W nic. Wszystko było zbyt nieprawdopodobne.
- A czego chcesz w zamian? - musiała zapytać.
- W zamian wezmę sobie wszystkie dusze z Wieży... - Zguba machnął ręką od niechcenia - Tobie i tak na nic się nie przydadzą...
Dopiero teraz do niej dotarło to, co się stało. Albo to, co się mogło stać. Co... cholera, co to właściwie miało być?
- Zabijesz ich? Ot tak? Przeze mnie? Ale... dlaczego? Dlaczego ja?
- Elisso! - zakrzyknął Zguba - Za kogo ty mnie masz? Zabić ich? Ot tak?! O nie, co to, to nie! Ja ich zabiję w pięknym stylu! To będzie istny popis morderczego kunsztu! Nie po to siedzę tu i nudzę się od zarania dziejów, żeby zabijać o t t a k gdy już nadarzy się okazja!
- Przerażasz mnie. A ja nadal nie rozumiem, co się dzieje. I może nie powinnam. Pozwól im się chociaż bronić... - poprosiła cicho. Nadal czuła, że to wszystko nie może być do końca realne. Była w koszmarze. W koszmarze...
- Cholera! - wykrzyknął Zguba - Oczywiście, ze cię przerażam! Przecież jestem Zguba! Gdybym nie miał przerażać to nazywałbym się... inaczej! I miał postać kwiatka. O, może nazywałbym się Kwiatek. Albo Nadzieja! Haha. Żadnej obrony! Ty byłaś ostatnią linią ich obrony!
Nie odpowiedziała na to, bo i jak miała odpowiedzieć. Miała wrażenie, że wyrzuty sumienia ją zjedzą. Z drugiej strony... to oni odebrali ją od matki, kiedy była mała. To przez nich musiała odejść z zamku. To oni zmusili ją, żeby studiowała magię, chociaż nie była w tym dobra. Cholera, załatw jeszcze Templariuszy i jesteśmy kwita...
- A co z prezentem? - zapytała bezczelnie.
- Właśnie, właśnie... niech nie dręczy cię sumienie. Oni są... sprawcami wszystkich twoich cierpień. Należy im się śmierć. Należy. Pomyśl zaś o swoich listach, pomyśl o ukochanym. Oto mój prezent, jego odwzajemniona miłość! Idź po nią, idź, idź
Kłamie, pomyślała. Ale nie powiedziała tego na głos. Prawdopodobnie i tak już było za późno. Nie to, że czuła żal, ale... słowa brzmiały jak klamstwo. Odetchnęła. Niech się dzieje co chce. Jeśli będzie ją kochał i będzie szczęśliwy, to dobrze. Jeśli nie - i tak zdobędzie jego miłość. Ważne, żeby odejść z wieży.
- Powiedz mi, gdzie znajdę demona, którego mam zabić - powiedziała nieco... no, niezbyt uprzejmie.
- Cholera, składam ci taką dobrą ofertę, a ty mnie śmiesz od kłamców wyzywać! - westchnął Zguba - Demona? A idź przed siebie, na pewno na jakiegoś trafisz. Wybierz sobie jakiegoś... w razie problemów, powiedz mu, że Zguba kazał mu umrzeć. No, niech to będzie dodatkowy prezent, bo miła z ciebie osóbka.
- Czy w ten sposób pokazujesz mi, że mówisz prawdę? - zainteresowała się. Było to całkiem niezłe, szczególnie, że nie sądziła, że udałoby się jej zabić demona.
- No tak, tak... właściwie to tak. - zastanowił się Zguba - Poza tym, szkoda byłoby gdyby cię ubił jakiś demon, cała nasza zabawa poszłaby na marne...
- Rozumiem. Teraz odejdę. Chyba... powinnam podziękować za okazaną mi dobroć - stwierdziła i niepewnie ruszyła przed siebie. Chciała, żeby Zguba jak najszybciej zniknął z jej oczu.
Zguba roześmiał się wesoło. - Może powinnaś, może nie. Będzie okazja przy następnym spotkaniu - po czym mrugnął do Elissy i rozpłynął się w powietrzu.

Nawet się nie odwróciła, po prostu poszła przed siebie. Nie wiedziała, czy wierzyć w słowa Zguby czy nie powinna. Jednak w jakiś sposób to odchodziło na dalszy plan. Czuła, że kiedy się obudzi, wyjdzie z Pustki, to wszystko stanie się nieco bardziej odrealnione. Że będzie jej się wydawało, że jest to sen.

W pewien sposób nie miała wyrzutów sumienia. Nie do końca uważała, że na to zasługują, ale jednak w pewien sposób... wiedziała, że się nią bawiono, ale również mogła być częścią większego planu. Może. Chciałaby. Wspomniał o "czasie żniw". Miała wrażenie, że zanosi się na coś dużego. Tak naprawdę w momencie zgody nie wiedziała na co się zgadza. Potem starała się po prostu zachować twarz.

Miała zamiar wykorzystać to, co powiedział Zguba. Kiedy znalazła demona, podeszła bliżej i powiedziała mu, że Zguba kazał mu zginąć. Doprawdy musi być to dość ciekawe doświadczenie.
 

Ostatnio edytowane przez asiootus : 04-07-2011 o 22:44.
asiootus jest offline  
Stary 15-07-2011, 17:23   #8
 
Piszący z Bykami's Avatar
 
Reputacja: 1 Piszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9LOBFP-sJTI[/MEDIA]

Anlean var Dalauteilus dan... (itd.); Thedas, Al Neratum, książęce pałace

Cała ta sprawa z templariuszami mocno cię zaskoczyła. Ich wścibskie nosy tutaj, nie było ci to na rękę. W ogóle ci się to nie podobało. Od razu stałeś się też bardziej czujny, szczególnie, że długo nie byłeś pewien, czy coś się tu nie kombinuje. Ostatecznie jednak, rzeczony Dorian przyniósł i zaprezentował ci wszystkie niezbędne papierki, nie było się do czego przyczepić. Dowiedziałeś się z nich przy okazji, że jakże irytująca przywódczyni całej tej natrętnej bandy nazywa się Silva Rablack. Nic ci to nazwisko, oczywiście, nie mówiło, za grosz nie budziła jednak ta postać twojego zaufania. Postanowiłeś mieć ją na oku, ale nie na tyle, by wydać się podejrzanym. W końcu, gdy już ochłonąłeś, powróciłeś do swych naglących obowiązków. Niespodziewana wizyta wzbudziła twój niepokój, ale nie panikę. Byłeś sprytny i wiedziałeś, że nie dasz się przechytrzyć.

*

Szumiała jakaś otchłań, szumem bezdźwięcznym. I ktoś pochylał się nad tobą. Otworzyłeś więc oczy i… ujrzałeś ją. Templariuszkę; Silvę Rablack. Omal nie wykrzyknąłeś zaskoczony, natychmiast wyskoczyłeś też z łóżka. Nie. Nie z łóżka, bowiem żadnego łóżka nie było. W ogóle nic tu nie było. Ciemna otchłań. Silva uśmiechała się do ciebie, z palcem przyłożonym do ust w uciszającym geście. *Psia mać, gdzie ja jestem?!* - przemknęło ci przez myśl i pytanie to przetoczyło się natychmiast szumiącym echem po bezkresnej czerni nieboskłonu. Silva pokręciła głową, wzdychając wobec twej niewiedzy i ruszyła gdzieś w dal. *Zaraz, zaraz, co tu się…?* - myślałeś. Próbowałeś uporządkować myśli. Wszystko było w porządku, później przyszła ta templariusza, później trochę zamieszania, później wróciłeś do swych zajęć – porządkowałeś w myślach. Tak, tak, oto jak minął dzień, który w końcu się skończył i położyłeś się spać. Spać! Zasnąłeś! A teraz… gdzie się obudziłeś? Spojrzałeś na samego siebie i z zaskoczeniem odkryłeś, że ubrany jesteś dokładnie w to, w co ubrany sobie być wyobraziłeś. Znowu powiodłeś wzrokiem przez bezkresną czerń nieba i nie wiadomo – czy to za sprawą logiki, czy instynktu, ale odkryłeś to, wiedziałeś już, gdzie jesteś, z całą pewnością – w swojej własnej głowie… Trochę to było wrażenie surrealistyczne, w snach nic nie wydaje się szczególnie dziwne. Sny mają swoje zasady. Ten sen nie był jednak zwyczajną marą, o nie, to była mara wyjątkowa… Przede wszystkim, potrafiłeś kontrolować otoczenie… Z czarnej czeluści zrobić mogłeś las lub własną komnatę, lub co tylko ci się wyśniło. Odkryłeś to nagle i niespodziewanie, a świadomość tej mocy spadła na ciebie z niespodziewaną oczywistością. Coś jednak ograniczało twą kreacyjną moc… coś tu było nie tak. Ona… nie mogłeś się jej pozbyć. Po prostu tu była… i minę miała, jakby była u siebie.
- Witaj, księżniczko, w swojej własnej głowie. – uśmiechnęła się do ciebie, a głos jej poniósł się wokół jakimś dziwnym echem – Pozwolisz, że trochę się tu rozejrzę…? Mam wrażenie, że jest tu gdzieś coś niepokojącego…
Cholera, niepokojącego? Jasne, miałeś tu pełno rzeczy do ukrycie, oj tak… miałeś co ukrywać. Jak ona w ogóle śmiała. Wchodzić tu od tak, grzebać ci w głowie! Przecież to…
- Nielegalne, tak. – odezwała się znowu – Cóż, rzeczywiście mało to konwencjonalna metoda. I z pewnością zabroniona. Ale… – tu puściła do ciebie oko – …nikomu się przecież nie wygadasz. Kiedy skończę, obudzimy się oboje i, o ile nie masz nic na sumieniu, zapomnimy o całej sprawie. Zobaczysz, jeszcze będziemy się z tego śmiać. Póki co, śpij jednak spokojnie, zwiedzaj własne mary, no, zajmij się czymś… Masz sporo czasu, więc nie musisz się śpieszyć. Za to porządnie się wyśpisz. – stwierdziła i ruszyła, by uskuteczniać swe oględziny. Ty zaś stałeś jak wryty. To, co ona wyprawiała, na co sobie pozwalała… to przechodziło ludzkie pojęcie! Aż brak było słów. Zaraz też przyszło ci do głowy, że za takie nadużycie magii, za taką nadgorliwość… tfu! Nadgorliwość?! Za tą gwałtowną napaść na twój własny umysł!... mógłbyś bez wątpienia posłać ją na stryczek, za co mocodawcy jej pewnie by ci jeszcze podziękowali! Czy oni w ogóle zdają sobie sprawę…?
Tymczasem utkwiłeś tu, uwięziony we własnych myślach, nad którymi miałeś władzę, tak, ale nie zupełną kontrolę. Które w każdej chwili mogły zostać przejrzane za bardzo, przekartkowane i odkryte. Pozwolić jej się tak panoszyć? Czy od razu zabić? Tak czy siak ryzyko… i nie byłeś pewien, jak się za to wszystko zabrać. Ba, nie byłeś jeszcze nawet pewien, co powinieneś zrobić…

*

Sytuacja o tyle była nieciekawa, że o niebezpieczeństwie czającym się w twej głowie nie mógł wiedzieć nikt, kto się akurat w niej nie znajdował. Reszta pałacu, pogrążona we śnie, czy też w jakichś swoich nocnych zajęciach, za nic nie zdawała sobie sprawy, że w myślach pogrążonego we śnie Anleana, śpiącego spokojnie jak niemowlę, rozgrywają się sceny tak złowrogie. Ba!, nie wiedzieli o tym nawet pozostali templariusze, ulokowani daleko, w bogatej dzielnicy.
Tylko wyście wiedzieli.
I znikąd pomocy…


Jensen Adavarus; Thedas, Orzammar

Było już po wszystkim. Everhart patrzył na was, jakby żałował, że udało wam się pozostać w świecie żywych. Zaiste, spojrzenie miał takie, że przez chwilę wydawało się, że sięgnie po miecz i osobiście was tu wyrżnie, by wmówić później reszcie, że nie udało wam się przeżyć. Niemniej, nic takiego nie miało miejsca.
- Zbieramy dupy – zakomunikował tylko i odwrócił się. Jeden z panikarzy, powalonych wcześniej strzałą, poruszył się, jakby chciał złapać kapitana za kostkę. Ten popatrzył na biedaka z niesmakiem i przeklął. - Niechże go ktoś dobije – rozkazał, spoglądając na ciebie.

*

Kilka dni później postanowiono przydzielić ci zadanie w terenie. Everhart wezwał cię do siebie i bez żadnych milusich wstępów poinformował, że udasz się do Denerim i trochę tam rozejrzysz. Nie wiedziałeś, na ile poważnie masz traktować zadania ujęte w słowach „rozejrzeć się”. Łaskawie zostałeś jednak poinformowany, że szerzą się tam niepokojące jakieś plotki o pomiotach i nadchodzącej pladze. Trudno było traktować to poważnie. Takie plotki zawsze gdzieś przecież krążyły, mniej lub bardziej nasilone, przez chwilę nawet zastanawiałeś się, że nie robi ktoś sobie tutaj z ciebie jaj. Kapitan Szarej Straży dłubał w zębach przekazując ci polecenia, sam chyba nie był więc o prawdziwości tych plotek przekonany, z pewnością już nie było mowy o realnym zagrożeniu. Jasny gwint, najwyraźniej ten skurwysyn postanowił trochę zagrać ci na nosie. Bądź co bądź, nawet jeśli należało się tego wszystkiego tu i ówdzie wywiedzieć, tak dla spokojności sumienia, to spokojnie wysłać do tego można było jakiegoś nieopierzonego młokosa. A nie ciebie. Nie zamierzałeś jednak wszczynać w tej sprawie awantur czy wylewać żalów, wiadomo przecież, że Everhart tylko na to czekał. Komentując to zadanie, jako lekkie, przyjemne i bezpieczne, a więc w sam raz dla ciebie, przekazał ci, że oczywiście udasz się tam w pojedynkę, bo trudno żeby do takich pierdół wysyłać poważne oddziały. Cała ta sprawa miała chyba jednak jakieś drugie dno. Everhartowi, choć starał się to ukryć między wierszami, chodziło chyba jednak najbardziej o to, byś, dotarłszy do Denerim, odnalazł tam niejakiego Lethiasa Valestila – Szarego Strażnika elfiej rasy, który przebywa tam wraz z dwoma kompanami. Miałeś więc, „skoro już tam będziesz” zapytać tegoż elfa „jak się sprawy mają”? Na nic było dopytywać, Everhart zapewnił, że Lethias już będzie wiedział, o co chodzi i udzieli ci stosownej odpowiedzi, którą to miałeś wyryć sobie w pamięci i przekazać kapitanowi osobiście po powrocie. Przy okazji zresztą, co też znudzony kapitan jeszcze ci powiedział, możliwe, że elf ów będzie miał dla ciebie dalsze jakieś instrukcje. I tyle, jeśli chodzi o odprawę, Everhart zbył cię protekcjonalnym gestem ręki, gdy tylko przekazał, co miał przekazać, nie zapomniawszy przy tym zaznaczyć złośliwie, byś uważał i nie zrobił sobie w drodze krzywdy. Dodał coś jeszcze, że cała ta wyprawa z tobą w roli głównej średnio mu się zresztą podoba, po czym zamilkł, bo byłeś za daleko już, byś mógł go słyszeć.

Cóż, z pewnością nie była to wyprawa marzeń. Żadna krwiożercza misja, żadnego wielkiego pojedynku, żadnej plagi, czy pomiota. Potraktowano cię jak zwykłego chłopca na posyłki, a przydzielone zadanie to była jakaś uwłaczająca farsa. Nie przejmowałeś się tym jednak zbytnio, pal ich licho. I zacząłeś przygotowywać się do podróży…


Ahal Tarsyn & Godryk de Artois; Thedas, Szlak Fereldeński.

Kupcy, najemnicy, wszyscy popatrzyli po sobie zdziwieni, gdy Ahal wróciła z nowym towarzyszem. Zastanawiali się, co to za jeden, skąd się wziął i dlaczego do nich przyłączył. Jakiś jej znajomy? Ale żeby taki wojak, skąd taka zwykła dziewczyna miałaby znać takich wojaków? I to błąkających się w środku lasu. Nie, nie, zaniechali szybko dociekań i poczęli kombinować dla przybysza jakiś środek transportu. Zastanawiano się, czy na koniu go usadzić, czy na wozie jednego z kupców. Szybko jednak wszystkim się zajęto. Nie każdemu jednak ta sytuacja się spodobała. Suilver, ten niepokojąco spokojny chłopak, wyglądał na bardzo niezadowolonego. Upierał się zresztą, by przybysza nie zabierać, zostawić go tu gdzie stoi i ruszać czym prędzej w dalszą drogę. Koniec i kropka. O dziwo znalazł nawet ku temu kilku popleczników, wywiązała się więc ostra dysputa na temat zabierania pasażerów. Omal po noże nie sięgnięto, i to był dla chłopaka sygnał do odwrotu. Machnął w końcu ręką, westchnął coś pod nosem i, wielce niezadowolony, pozwolił zabrać de Artoisa. Uprzedził jednak, że będzie miał go wciąż na oku.

Ruszyliście więc w dalszą drogę, tak samo nudną jak i dotąd. Powoli pokonywaliście leśne szlaki, wkrótce też dobiegł was dźwięk szemrzącego wzdłuż traktu strumyka. Do celu nie było już daleko. Na postój zatrzymaliście się stosunkowo wcześnie, wraz z nastaniem wieczoru, na całkiem miłej polance pośród rosłych drzew. Rozpalono ognisko, zjedzono posiłek, jeden z kupców opowiedział jakąś kupiecką historię, na wszelkie bóstwa zarzekając się, że jest prawdziwa. Nikt nie chciał jednak w to wierzyć. I gdy podróżnicy odpoczywali tak po trudach drogi, Godryka de Artois zaczepił tamten młody chłopak. Ten, który nie chciał się zgodzić na zabranie go z sobą. Suilver.
- Nie wiem, kim jesteś i dlaczego jedziesz z nami. – zaczął spokojnie, bez żadnych wstępów - Ani nie chcę wiedzieć – i popatrzył na Godryka Ale ty wiedz, że nadejdzie w twym życiu taka chwila, w której będziesz musiał opowiedzieć się po jednej ze stron. Niewłaściwy wybór oznaczać będzie śmierć. Właściwy, sowitą nagrodę. Przemyśl to, nieznajomy. – po czym odszedł w stronę kupców, pozostawiając Godryka z myślami.

*

Wyruszyliście z samego ranka, drogi nie zostało już wiele. Ahal Tarsyn cieszyła się na myśl o osiągnięciu celu, Godryk siedział zaś na wozie, pogrążony w myślach. I nagle się zaczęło. Koń Suilvera zawrócił, a jeden szybki ruch chłopaka posłał nóż w stronę panny Ahal. Ten musnął ledwie jej nogę, ostatecznie raniąc konia, który spłoszony, ruszyć chciał przed siebie. Nie udało mu się to jednak, bo na drodze stanął Suilver, koń stanął więc dęba i zrzucił z siebie zaskoczoną kobietę, przerażony zakręcił się w kółko, omal nie tratując Tarsynowej kopytami, w końcu ugodzony został strzałą w zad i pomknął gdzieś na bok. Zakotłowało się, wzniosły się zaskoczone krzyki, rżenie koni, miejsce miała krótka szamotanina. W powietrze zbił się leśny kurz i po chwili wszystko było jasne. Zdrajcy, pod wodzą Suilvera okrążyli resztę niczego nie spodziewających się podróżnych, pochwycili ich i noże przytknęli do gardzieli. Zdrajcami byli głównie najemnicy, ofiarami zaś – kupcy. Suilver zeskoczył z konia i stanął nad Ahal, miecz swój przytknął jej do szyi z krótką komendą: - Ani drgnij. Wzrok następnie przeniósł na Godryka, w którego wycelowane były dwa co najmniej łuki, a za którym stał jeszcze jeden mężczyzna, gotów zapewne ruszyć w każdej chwili do ataku. Ahal, wraz z tymi, którzy nie należeli do zdradzieckiej bandy, znalazła się w potrzasku, Godryk miał zaś jeszcze wybór. To była ta chwila, o której wcześniej chłopak mętnie mu wspominał, w której musi opowiedzieć się po jednej ze stron. Nie w smak było bowiem walczyć im z tego pokroju wojakiem, dali by mu pewnie radę, tak, ale mógł narobić za dużo zamieszania wymachując mieczem. Nic dziwnego, że nie chcieli go ze sobą zabrać. Teraz zaś, skoro już się napatoczył, woleli aby stanął po ich stronie lub przynajmniej nie przeszkadzał.
- Ciebie też mam zabić? – rzekł doń Suilver sucho, miecz trzymając wciąż nad Tarsyn.
 

Ostatnio edytowane przez Piszący z Bykami : 15-07-2011 o 21:21. Powód: kosmetyczne korekty (literówki, błędy, przecinki, odstępy itp.)
Piszący z Bykami jest offline  
Stary 15-07-2011, 17:25   #9
 
Piszący z Bykami's Avatar
 
Reputacja: 1 Piszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znany
Elissa „Płomień”; Thedas, Wierza Maginów, pustka

Demon, nieco zagubiony, rozejrzał się wokół na dźwięk twego głosu. Popatrzył, popatrzył, wokół ciebie i poprzez ciebie, jakby w ogóle cię tam nie było. Zamrugał skonsternowany i podskoczył nagle, jakby dopiero teraz cię dojrzał.
- Łaa! – wykrzyknął - Coś ty za jedna?! Skąd się tu wzięłaś?! – po czym rozejrzał się na lewo i prawo. – Jesteś demonem? – zapytał, choć wiedział, że nie jesteś.
Kształt miał humanoidalny, a wrażenie jakie na nim wywarłaś sprawiło, że minę miał półgłówka. A może zawsze taką miał? Tak czy inaczej, wciąż wyglądał całkiem przerażająco, nie tak przerażająco jak Zguba ale bardziej niż jakakolwiek istota z twojego świata.
- Proszę, proszę… – mruczał do siebie, oglądając cię ze wszystkich stron, zaglądając we włosy, uszy, oczy, a nawet pod pachami – Coś takiego… – znów mruknął, po czym zamknął oczy i otworzył je znowu. Zdziwił się naraz bardzo i znów zaczął poszukiwać cię wzrokiem, mimo iż stałaś tuż przed nim. Odezwałaś się do niego, a on znów podskoczył zaskoczony.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=G4h7NGMz2RI[/media]

- Ła! Jak to zrobiłaś?! Że cię nie widziałem…! Coś ty za jedna?! – dziwował się, nim dotarł do niego w końcu sens twych słów – Zaraz! Co mówisz?! Szefo kazał mi umrzeć?! Niech cię, jasny gwint, do stu beczek śmierci! Jesteś nową laską Zguby?! Tak? Stąd te umiejętności?! A niech mnie! Śmiertelniczkę sobie przygruchał! Do końca mu się już w tej bańce poprzewracało?! Zaraz, zaraz… – zamyślił się na chwilę, po czym wybuchnął paniką - Mam umrzeć?! Niech to! Dlaczego ja?! Idź, idź, poszukaj sobie jakiegoś innego demona! Jemu to powiedz! Ach, albo nie, czekaj! Ech, za taki brak posłuszeństwa to już on by mnie prześwięcił, nie ma co… – i westchnął do siebie – Cholerny, stary piernik, nigdy mnie nie lubił. Ale żeby aż tak…No i co ja mu zrobiłem… Myśli, że się może rządzić. I może i se jest potężny, stary dureń… Ale tak się nie godzi… Głupi cap… – i mamrocząc tym podobne obelgi w stronę swego mocodawcy, demon dobył jakiegoś bezkształtnego miecza z czeluści pustki i z przeciągłym westchnieniem kogoś, komu bardzo nie chcę się zabrać za wypełnianie obowiązków, wbił sobie jego demoniczne ostrze w pierś. Czy demony mają serce? Chyba nie… niemniej technika zadziałała. Demon wycharczał, co swoje i po chwili padł martwy.

*

Tymczasem w Wieży Magów rozbrzmiała muzyka, wszyscy unieśli głowy w niemym zdziwieniu, poszukując źródła dźwięku, które zdawało się wydobywać zewsząd. Wzrok uniosła też Shara, która wróciła już do swego świata, cała, zdrowa i szczęśliwa, że wszystko poszło gładko. Roześmiała się na dźwięk muzyki, nie podejrzewała przecież, że to koniec. Aż nadeszło crescendo…
Ciało Shary eksplodowało w jednej milisekundzie, rozrywając skórę na miliony skrawków, jej wnętrzności rozbryznęły się wokół wesołym, krwawym fajerwerkiem. Ręka, noga, mózg na ścianie, zaczynamy wyliczanie: gruchnęło, chlupnęło w takt melodii, rzygnęła jucha naokoło, zalała korytarze, ściany i sufity, żaden krzyk nawet nie zdążył się ponieść nim krwawe szczątki przyzdobiły mury trupim freskiem. Tu się oko czyjeś rozpaćkało, tam jelita skrawek poleciał, tu gdzieś biło jeszcze niewygasłe serce. Niosły się wszędy mordercze łupnięcia, każde jedno zabierało z sobą kolejną masę trupów rozwalających się widowiskowo gromką eksplozją, rzeka krwi pognała korytarzem, każda jedna śmierć straszyła nowym dźwiękiem w tej krwiożerczej uwerturze, niczym instrument demonicznego koncertu Zguby. Śmiech tegoż poniósł się ponad tym wszystkim, śmiech szaleńczy, jakim rechoczą tylko najszczęśliwsi psychopaci, posoka bluzgała wśród jego tanecznych kroków. Niesamowite to było widowisko, w którym flaki, wnętrzności, fekalia chlupotały tragikomiczną fontanną, w którym trupi smród niósł się słotą rozbryzgiwaną przez nogi rozradowanego Zguby. Aż ustała w końcu melodia, ustał zasapany Zguba. Nikt nie został wśród żywych, nikt nie pozostał w kawałku, który pozwalałby na zidentyfikowanie, czyim jest skrawkiem. Właściwie nie było tu też żadnego człowieka, żadnej istoty, jedynie gęsta zupa ichnich szczątków, przemieszana krew wszędy obecna. Obrzydliwości. Okropności. Krwiożercza paranoja. Zguba uniósł się w swej bezkształtnej formie i pożarł dusze, który wyciekły z ciał i wyły teraz przenikliwym jękiem pod sufitem. Wchłonął wszystkie. Później nabazgrał jeszcze juchą kilka słów ponad wyjściem z Wieży, które głosiły, co następuje:

”Szerokiej drogi, Elisso!”

Następnie zniknął, pozostawiając Wieżę Maginów w tej krwawej ciszy, w której tylko kapiąca gdzieniegdzie krew miała jeszcze coś do powiedzenia. No, możliwe też, że nagle poniósł się twój wrzask, właśnie bowiem opuściłaś pustkę.


Kain z Avarak; Thedas, na szlaku, nieopodal Kinloch Hold

- Mervall, nazywam się Mervall, tak… – uśmiechnął się mag, idąc przed siebie wąską ścieżką. On prowadził. Za nim podążał Bjar, zmęczony i zrezygnowany, z rękami zwisającymi bezsilnie po jego bokach, które wydawały się nie mieć nawet siły by podźwignąć miecz. Mimo wszystko, wolałeś go jednak mieć na oku, kto wie jakie sztuczki aktorskie zna ten desperat. Toteż kroczyłeś ostatni, dźwigając wciąż nieprzytomnego Laurela. A trzeba ci tu przyznać, że skompletowałeś sobie naprawdę barwną drużynę: jeden mag, zdający się być jednak nieco stuknięty, jeden rządny zemsty wróg, nienawidzący cię za zabicie jego ukochanej Galienne oraz jeden nieprzytomny człowiek Czerwonego Kręgu, mentor i przyjaciel z lat niewoli o bardzo niespokojnej sytuacji rodzinnej. Co jak co, ale ludzi to ty potrafisz sobie dobierać. - Moim domem jest Kinloch Hold, to już niedaleko… – kontynuował mag.

Ścieżka prowadziła łagodnie w dół, las przerzedzał się coraz bardziej, wzdłuż drogi ciągnęła się niewielka rzeka. Długo szliście w milczeniu, Bjar zatopiony był w myślach, ty zresztą też, choć nie pozwalałeś by opuściła cię czujność, mag Mervall pogwizdywał pod nosem jakąś nieznaną ci melodię. W końcu jednak musiałeś o to zapytać.
- Ach tak, tak, wskrzeszanie zmarłych… – odpowiedział mag – No więc mówią, że to jest całkiem możliwe i prawdopodobne. Nie żeby ktoś już tę sztukę uprawiał, takiego tom nie spotkał ani o takim nie słyszał, ale wiele się mówi, że to możliwe. To znaczy, księgi o tym mówią trochę. Wiesz, ja tam nie wiem, niektórzy mówią, że to głupie gusła i nie należy wierzyć… Ja jednak myślę, że w tych historiach jest coś na rzeczy… – gaworzył, długo nie przechodząc do sedna – Nie, nie, że sześć lat temu zmarł, to nie szkodzi. Nieważne, kiedy zmarł, jak się da wskrzeszać, to się da i tyle. Och, jak to działa to już doprawdy nie mam pojęcia, takich sztuczek to nas nie uczą, co to, to nie. Hahaha. To już jest wiedza, rzekłbym, zupełnie moja własna, zdobyta. Z ksiąg, oczywiście, z ksiąg. No, więc mówią, że jest taki artefakt, cholernie potężny, oj potężny, że ho-ho! I jak tego artefaktu odpowiednio użyć, to daje on moc przywracania życia zmarłym. Tak czytałem. Artefaktu w życiu na oczy nie widziałem, żadnego obrazka nie dołączyli. Ani żadnej instrukcji obsługi… – po czym urwał i roześmiał się wesoło z własnego żarciku. Ty zaś, zniecierpliwiony, ale wielce tą nową wiedzą podekscytowany, wespół zresztą z Bjarem chciałeś dowiedzieć się o artefakcie czegoś więcej.
- Oj, tyle byś chciał wiedzieć! – zawołał mag – Mówię ci, że nie wiem, jak on wygląda. A tak, tak, miał jakąś nazwę. Czekaj, to było… nie, nie przypomnę sobie teraz. Ty wiesz, ile ja artefaktów znam? Całe góry, ale ciężko to wszystko spamiętać… Musiałbym zerknąć do ksiąg, sprawdzimy, jak dotrzemy na miejsce… – i uśmiechnął się do ciebie, po czym zamilkł. Wyglądało na to, że to wszystko, co może ci o owym magicznym przedmiocie opowiedzieć. Cóż… z jednej strony było to niewiele. Z drugiej zaś, bardzo wiele. Bjar ożywił się na te wszystkie wieści, popatrzył na ciebie całkiem już przytomnymi oczyma, w których widniała iskra świeżo rozbudzonej nadziei. A był to wzrok człowieka, który chciał tę samą nadzieję zobaczyć w oczach towarzysza niedoli.
- Ach! – wykrzyknął nagle mag – Co do tego artefaktu, to przypomniało mi się jeszcze, że… ŁUP! Gruchnęły kości, chlupnęła krew i mag w jednej chwili eksplodował, rozbryzgując wokół siebie fontannę krwi, wnętrzności i ochłapów rozerwanej skóry. Stanęliście jak wryci, obryzgani juchą, która nagle rozsadziła maga, pod twoją stopę przytoczyło się jedno jego oko. Gdzieś na drzewie zawisły flaki wespół z rozmyślonym mózgiem, pogruchotane kości rozpadły się w pył, jedna nawet drasnęła cię w nogę. Bjar wykrzyknął w dzikiej panice, dobył miecza i zamachał nim na wszystkie strony, wzrokiem poszukując wroga, twarzy tym razem miał jak ktoś, kto nagle obaczył demona. Cały sam biały był jak duch, ręce trzęsły mu się paranoicznie. W końcu ostrze wycelował w ciebie i wykrzyknął przerażony:
- Ty to zrobiłeś?! Ty to zrobiłeś!

Tymczasem znaleźliście się na obrzeżach lasu, na horyzoncie wyrastała już sięgając nieba, wieża Kinloch Hold.
 

Ostatnio edytowane przez Piszący z Bykami : 15-07-2011 o 21:26. Powód: kosmetyczne korekty
Piszący z Bykami jest offline  
Stary 28-07-2011, 14:24   #10
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
-Nie..- pokręcił głową przerażony. Podbiegł do leżącej na boku drogi skały i położył pod nią Laurela, po czym ściągnął z pleców miecz i już w biegu zrzucił pochwę- Sprawdź tam!- zakrzyknął do Bjara wskazując część lasu po drugiej stronie drogi.
Bjar pokręcił się w miejscu jeszcze przez chwilę, z wyciągniętym przed się mieczem, nieufnym wzrokiem zmierzył Kaina. Bądź co bądź, cholera wie, co ta bestia potrafi, zwłaszcza po tym, co zrobił jej Czerwony Krąg. Ręce mu się trzęsły, w końcu uznał chyba jednak, że to nie sprawka rogatego, odwrócił się i popędził we wskazanym kierunku. Rozejrzał się panicznie rozbieganymi oczyma, wykrzykując w las:
- Wyłaź natychmiast! Wyłaź i walcz jak mężczyzna! Jak wojownik! - jego głos się załamywał, więcej było w nim bojaźni niż odwagi. Jakby jednak miał nadzieję, że nikt mu nie odpowie. I faktycznie, nikt nie odpowiedział, Bjar nikogo też nie dostrzegł. Zresztą Kain też nie. Qunari powrócił po jakiś dziesięciu minutach. Wyglądał jak po walce. Był mokry, nie aż tak jak gdy ludzie Czerwonego Kręgu zaczęli się wycofywać, ale pot spływał po jego twarzy zmywając z niej przylepione, pojedyncze kawałki kory oraz krew maga. Nie miał miecza, a w jego oczach gościła furia. Powrócił na ścieżkę również Bjar ze wzrokiem wciąż przerażonym, zwrócił się do Kaina:
- I c-co? Znalazłeź coś? K***a, co tu się niby wydarzyło...?!
-Nikogo nie znalazłem. Nie mam zielonego pojęcia co tu się stało- wywarczał przez nawpół zaciśnięte zęby. Widać było, że stara się kontrolować i średnio mu to wychodzi
- Cholera, a z tobą co się dzieje?! - wykrzyknął Bjar, ponownie unosząc miecz.
-Jestem... zwyczajnie... wściekły-dyszał bardzo ciężko łapiąc głebokie hausty powietrza. Oparł sie o drzewo -To wasza wina... wy zamknęliście we mnie... ten szał.- Powoli osunął się na kolana. Pot parował z niego jak po bardzo intensywnym i długotrwałym wysiłku.-TO WASZA WINA!- zakrzyknął po czym zdzielił się pięścią w twarz. Parujący pot zszarzał. Do Bjara doszedł zapach... coś z pogranicza płonącego mięsa. -Uciekaj człowieku - teraz głos mu drżał. -To się uwalnia. Przeejjjmmmmuje kkkontrrrolęęee. - Uderzył oboma pięściami w ziemię. Zagarnął próchno chciwie i oparł czoło na ziemi. Drżał.
- O żesz w mordę... - zadrżał i głos Bjara, który przez chwilę wahał się, czy walczyć, czy uciekać. - A więc ten kapłan! To jednak byłeś... ty! - zakrzyknął znów i przerażony, rzucił się do ucieczki, miecz wyrzucając z dłoni. Tak jakby miał jakiekolwiek szanse w ucieczce przed qunarim. Na szczęście Kain jeszcze nad sobą panował. Jeszcze miał władzę nad swoim ciałem choć ulatywała jak woda podniesiona w dłoniach. Nie patrzył gdzie Bjar ucieka. Nie chciał wiedzieć. Nie chciał słyszeć więc zagłuszył to swoim własnym okrzykiem, co było jeszcze bardziej przerażające. Uciekinier przyśpieszył w swym szaleńczym biegu, na dźwięk qunaryjskiego ryku. Zza pleców tegoż zaś, doszedł zmęczony, zagubiony głos.
- C-co się...? Gdzie ja jestem...? Kain, to ty?
-Spójrz co mi zrobili!-- zakrzyknął i nie wiadomo czy było w tym więcej rozpaczy czy wściekłości-Spójrz co mi ZROBILIŚCIE!- teraz już nie brzmiał jak człowiek czy qunari. Jego głos był głębszy, silniejszy, bardziej gardłowy. Żadne struny dziecięcia stwórcy nie mogły z siebie wydać takiego głosu. Z otworów w pancerzu wydobywały się strugi szarej pary, wokół zrobiło się... cieplej.
- Kain, na Andraste! - wykrzyknął przestraszony Laurel i spróbował się podnieść. Nie udało mu się to jednak - Uspokój się! Oboje wiemy, że potrafisz to kontrolować!
Puste słowa... Kain raz był w takim szale i wtedy wyrżnął prawie cała placówkę Czerwonego Kręgu, ale nie jego. Laurela nie chciał zranić. Nawet to cięcie w bok, od którego teraz cierpi, zostało zadane na jego własną prośbę. On... był jedyną osobą która kiedykolwiek, przez te lata... Tam, była mu przyjacielem. Po policzku spłyneła mu łza, jednak wyparowała w nieco pod kością policzkową. Ale on należał do nich! Laurel należał do Czerwonego Kręgu! Współpracował z nimi! Wykonywał polecenia! Nie! Gwałtownie zerwał się do biegu. Uciekał przed tym co chciał zrobić. Biegł najszybciej jak potrafił z każdym krokiem się wahając czy nie zawrócić i nie wypruć mu flaków. Nie słyszał nic. Nie widział nic. Jeno obezwładniająca wściekłość wypełniała jego zmysły i logikę. W końcu padł bez sił.

Drżąc wracał. Biegł cały czas przed siebie. Nie skręcał. Nawet gdy wyrósł przed nim głaz to przebiegł po nim. Teraz łatwo było wracać. Po drodze zobaczył swój miecz wbity w ostro poharatane drzewo. Zbyt głęboko by dał radę go łatwo wyciągnąć. Potem po niego wróci. Doszedł do miejsca gdzie zostawił Laurela
- Wszystko z tobą w porządku? - zadrżał głos Laurela, gdy Kain do niego powrócił.
Qunari padł na kolana obok byłego nauczyciela
-Nie... jak może być cokolwiek dobrze mając coś takiego w sobie?- w głosie nie było już wściekłości, jedynie cicha rozpacz
- Ach, no tak... - mruknął ciężko mężczyzna i rozejrzał się wokół umęczonym wzrokiem. Wszędzie krew i walające się flaki. Co tu się...?
- Co tu się działo? - wymamrotał.
-Nie wiem... odparłem Czerwony Krąg razem Mervallem. Tym magiem co mi pomógł. Nie wiem czy wtedy jeszcze byłeś przytomny. Szliśmy do wierzy magów gdy nagle... nie wiem. Po prostu wybuchł. Dalej wpadłem w szał. Kazałem Bjarowi uciekać. Nie wiem gdzie jest teraz.
Laurel zmarszczył czoło, układając sobie wszystkie te rewelacje w głowie. Wyglądał trochę jak dziecko, które nie może czegoś zrozumieć, choć bardzo się stara.
- Jak to, wybuchł? Tak po prostu...? - nagle zamrugał nerwowo - Zaraz! Bjar?! Jaki Bjar?! Jak to...?
-Bjar Dagernof, czy jakoś tak. Raz się przedstawił z nazwiska. Gdy wszyscy uciekli on został i chciał wciąż walczyć. Chyba planował zginąć. Wyperswadowałem mu to. Ostatecznie się przyłączył do nas. A jeśli chodzi o Mervalla... rozejrzyj się. To on tu wszędzie leży. Kiedyś, w kręgu, słyszałem jak mówili o zaklęciu żywej bomby, ale to chyba nie działało po takim czasie. A raczej wątpię by sam siebie tak zaczarował. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Jeśli ktoś to zrobił to zdołał uciec.
- Nie, nie... sam siebie? Ktoś by musiał go tym zaklęciem miotnąć. Nikogo nie widzieliście? - mamrotał Laurel, najwyraźniej niezupełnie to wszystko rozumiejąc/
-Nikogo. A całkiem długo szukaliśmy.- Laurel westchnął słysząc to
- Ech, Bjar, ten biedny głupiec. Może to i dobrze, że uciekł.
-Byłem niewiele od wybebeszenia go, więc tak. Dobrze, że uciekł. Może się jeszcze spotkamy. Możemy kontynuować rozmowę podczas drogi? Nie patrz tak na mnie. Poniosę cię. Wy, ludzie, jesteście lekcy jak piórka. Mogę was nosić jak wy nosicie swoje dzieci. Tylko pójdę jeszcze po mój miecz
Wstał i pomaszerował do drzewa w którym tkwiło jego ostrze. Po kilku próbach czysto siłowych uznał, że tak go nie wyjmie. Zbyt głeboko. Ciężar całego drzewa go przygniata. Więc zaparł się barkiem powyżej ostrza, naprężył wszytskie mięśnie i odchylił całe piętnastometrowe drzewo o konarze grubym na metr o kilka stopni. To zdjęło ciężar z ostrza i pozwoliło je wyjąć.

Chwilę później Kain już maszerował w stronę Kinroh Hold, czy jakoś tak. Nie pamiętał jak się nazywała ta wierza.
-[i]Wiesz duży... dziwnie się czuję gdy niesiesz mnie tak jak ja przenosiłem Suli przez próg domu...
-Wybacz, ale twój stan nie pozwala mi nieść cię na plecach, a jesteś za mały byś mógł się po prostu na mnie wesprzeć. Poza tym by to spowolniło nas. Nawet gdy jesteście zdrowi to i tak potwornie powolni. Muszę przy was zwalniać kroku, bo zmuszałbym was do truchtu.
-Cóż... kwestia długich nóg. Tak w ogóle gdzie idziemy?
-Do wierzy magów. Mervallchciał byśmy tam poszli. Może uzyskamy kilka odpowiedzi gdy powołamy się na jego imię. Opowiesz mi o nich? Niewiele mi mówiono o kręgu. Nie wiem czego się spodziewać.
-Jasne Dan... Kain. Wybacz, przez dopiero od tygodnia jesteś Kain, a przez te lata byłeś Dante. Muszę się przyzwyczaić. Więc tak...

I opowiadał.

-Aha, czyli templariusze pilnują by magowie nie stali się plugawcami, tak?
-Zgadza się. Żaden mag nie jest wolny od pokus, choć to nie znaczy, że każdy im ulega. Jednak jeśli pozwolą demonom się skusić to zostają plugawcami, wtedy go zabijają. Co w sumie jest aktem łaski.
-A plugawiec to...
-Mag którego ciało przejął demon.- Kain milczał przez chwilę
-Laurel...
-Tak?
-Czy ja jestem plugawcem?
Nie potrafił znaleźć odpowiedzi na to pytanie. To wykraczało ponad jego wiedzę.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 04-08-2011 o 01:23.
Arvelus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172