Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-07-2011, 02:57   #1
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
[Akt I] Roland Relinven herbu Roztoka z Rajczewa - Część I

Akt I



Drugie słońce łypało szkarłatnym okiem - mityczny Balor na piedestale niebios.
Wojna miliardów maluczkich, celulozowych żołnierzy bezlitośnie topionych w bordowej krwi na otchłaniach ziemi.
Dwa światy scalone diabelskim uczuciem w formę byka w świecie czerwieni.

Pomiędzy nimi dzieci przeklętego związku: Asmoteus i jego smok - pochylony w pędzie kary ogier poplamiony rdzawymi refleksami na lśniącej sierści z umundurowanym jeźdźcem naznaczonym orłem w koronie.
Rude włosy niby unurzane w ludzkiej posoce, jak bicz, smagały kobiecą twarz ściągniętą w demonicznym grymasie.

Piekielny jazgot z ponurego cmentarzyska, spomiędzy cyrkowych płacht docierał, niesiony przez wiatr, wprost do okrągłych uszu pani kapitan.
Głośne wrzaski zdawały się być sprzężone z damskimi nogami. Raz po raz popędzała wierzchowca, wiedząc, że tam, w środku cyklonu znajdował się jej oddział.

Eargeil wraz z resztą Redańskich Służb Specjalnych kupowali jej trochę czasu, jednakże arystokraci byli wymagającymi kupcami, a jej zespół był ubogi w możliwości.
Nie wytrzymają długo. Nie zatrzymają zajazdu Rajczewa. Nie trzecią dobę z rzędu.

Przed oczami wyobraźni dowóddcy stanął król Radowid, dający wyraz słuszności przydomka, jaki otrzymał w niedługim czasie po wstąpieniu na tron.
Jego gniew nie ominie również prowodyra agresji.
Siły Specjalne Redanii także dostaną się w krąg objętych niełaską, jako niegodni zaufania monarchy, nie będący w stanie wykonać tak ważnego dla ich kraju, zadania.

W ogromnej mierze od niej zależało wykonanie rozkazu. Spoczywał na niej potężny głaz odpowiedzialności pochylający ją nad grzbietem zwierzęcia z całą dostępną mocą.

Jednostajny, miarowy tętent kopyt i poganiające krzyki pani kapitan ostatecznie stały się jedynymi dźwiękami w obliczu oddalających się szczątków Woedd D'yaebl - epicentrum kiełkującej, gorzkiej porażki, której sama nie zdoła przerwać.

Włócznię, niosącą pokój miał jedynie Roztoką się pieczętujący - obrzydliwy wirtuoz intryg.
Teraz mogła użyć owego określenia bez najmniejszych wyrzutów sumienia.

Było zdecydowanie za późno na przeciwdziałania.
Za późno było w chwili zjeżdżania się magnatów, lecz dopiero teraz widziała wyraźnie.
Ustawiony na uprzywilejowanej pozycji największy z arystokratów, każdym posunięciem wygrywał.

-Skurwysyn!-wrzasnęła, brutalnie wbijając pięty w końskie boki.
Rozgrywał pierwsze karty, każdym ruchem zamykając zabójcze oko.

Krwawe ślepię wznosiło się tuż nad rosnącym dworem.

Nagle zdała sobie sprawę z pomyłki. Dreszcz zrozumienia przepłynął przez plecy jak oślizgły węgorz elektryczny, sunąc powoli w dół, wzdłuż kręgosłupa.

Nie zamykał oka. Zwracał je przeciw innym...


 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 06-07-2011, 23:06   #2
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Rajczew w Redanii

Dotkliwy chłód wypełzał z kamiennych ścian, podobnie do oślizgłych węży, oplatając żywych.
Pełzał po ciałach, nie bacząc na tkaniny, od czasu do czasu jeżąc włosy pod wpływem swych muśnięć.

Płomyczki kilku ledwie tlących się ogarków nie zniechęcały zaciskających się splotów. Wręcz przeciwnie. Zimno drwiło z ognia, chyboczącego się niepewnie na poczerniałym, kończącym się knocie, prawie natychmiastowo zasklepiało roztopiony wosk.

Gdzieś na górze, w cieple bawili się goście - jedni z najważniejszych ludzi na Kontynencie, lecz z przez względne niewygody, czasem łatwiej było myśleć, iż nikogo tam nie ma.
Takie myśli wręcz podsuwała ciężka, przytłaczająca cisza.

Podziemne pomieszczenie było dobrze wygłuszone. Idealnie nadawało się na lochy.
Z łatwością można było sobie wyobrazić pokój zeznań ze wszystkimi dostępnymi ludziom środkami materialnej perswazji, jak koło czy żelazna dziewica oraz najlepszego negocjatora świata - kata sadystycznie obsługującego każdą z machin, delektującego się każdym jękiem przesłuchiwanego.
Z niesmakiem przyjmującego błagania o wysłuchanie wymaganych relacji.

Cały wizerunek burzył delikatny zapach fermentacji.




Perfekcyjne kazamaty w rzeczywistości były piwnicą. Imponująco wypełnioną.
Przy niemalże każdej ze ścian ustawione zostały baryłki, sądząc po woni roznoszącej się po podziemiach, z winem i piwem.
Może gdyby zapuścić się wgłąb ciemnego korytarza umieszczonego po przeciwnej stronie do schodów prowadzących w górę, znalazłoby się coś więcej.
Przykładowo zmrożona na kość wiśniówka na spirytusie czy nalewka z mandragory.

Niemniej jednak nikt nie miał zamiaru sprawdzać co jest dalej.
W każdej chwili mógł zjawić się zapowiedziany gospodarz, zaś zwiedzanie bez pozwolenia z łatwością dało się zinterpretować jako usiłowanie dokonania kradzieży potencjalnych skarbów Rajczewa.
Ponadto takie zachowanie nie świadczyło o dobrym zachowaniu.
Kolejnym powodem mogło być towarzystwo.




Przykryty białym obrusem stół zastawiony koszykiem z pieczywem czy srebrną tacą z profesjonalnie udekorowanymi mięsiwami podanymi na zimno gościł przy sobie dwójkę najbardziej niespodziewanych gości.




Na chyboczącym się krześle siedział dowódca Temerskich Niebieskich Pasów bez najmniejszego skrępowania częstujący się wystawionym jadłem.
Właśnie kończył połowę urwanego pęta kiełbasy i wielką pajdę chleba.
W milczeniu odchylił się do tyłu, wlewając sobie kolejny kufel ciemnego piwa z gęstą pianką.

Jego rodzaj ciężko było rozpoznać. Barwą przypominał nieco Rivijski Kriek, lecz był ciemniejszy na podobieństwo Kaedweńskiego Stouta.

Obok siedzącego ze stoickim spokojem na twarzy, Vernona Roche'a, znajdowała się nerwowo bębniąca palcami o blat kobieta.
Długi, dwubarwny mundur z przodu i tyłu sięgał połowy łydek, płynnie skracając się w miarę zbiegania do boków, gdzie osiągał poziom kolan.

Ze strony serca strony - połowy zdominowanej przez czerwień - spozierał biały orzeł w koronie z piersią osłoniętą przez żółty krzyż na czarnej tarczy.
Biała lamówka tła godła zapobiegała zlaniu się kolorów.

Średniej długości zakrzywione ostrze spoczywało na plecach rękojeścią skierowaną w dół, przytwierdzone do skórzanego pasa opinającego tors.
Druga część skóry luźno obejmowała talię, przy której wisiały dwa długie noże.

Kobieta co chwila, z niemym oczekiwaniem, spod wściekle rudych włosów zdobionych białymi pasmami, spoglądała na dębowe drzwi wejściowe do piwnicy.

Szefowa Redańskich Służb Specjalnych była ostatnią z osób, które powinny świętować na górze.

Oprócz czołowej dwójki sąsiadujących Królestw Północnych, w piwnicy z winami znajdowały się jeszcze cztery osoby: aresztowani wiedźmini, ćwierćelf i rudowłosa elfka.
Jej, jako jedynej związano ręce za plecami, zaś do ust wepchnięto kawał materiału.

O ile pierwsze trzy osoby zostały przyprowadzone w ramach zatrzymania na polach nieopodal Rajczewa, o tyle przedstawicielka Aen Seidhe znalazła się w tym miejscu całkowicie przypadkowo.

Gdy tylko mężczyźni dotarli na dwór, wzbudzili powszechną sensację u gości, zażywających świeżego powietrza.
Niestety rudowłosa pani kapral, podczas przekazania pojmanych drugiej grupie kuszników, znajdowała się zbyt blisko epicentrum zdarzeń.
Kiedy oddaliła się na w miarę bezpieczną odległość, któryś ze strażników musiał ją dostrzec.

Została potraktowana jako uciekinier, co zaowocowało zwiększonym rygorem podczas pilnowania.

Doprowadzeni zostali niemalże wepchnięci do środka, jednocześnie otrzymując informacje od jednego ze strażników, iż gospodarz przybędzie do nich niebawem.

Dla elfki obecność Vernona Roche'a i wyraźnie rozdrażnionej Leny Savi, nie była dobrą wiadomością. Nie wiadomo jak dwójka czołowych agentów zareagowałaby na próbę oswobodzenia się z więzów założonych przez "wojsko" Relinvena.

Nagle przez gwałtownie otwarte drzwi wleciał elf!
Z łoskotem wylądował na podłodze.




Tuż za nim do pomieszczenia wkroczył potężnie zbudowany, wąsaty jegomość w towarzystwie dwóch mężczyzn w pełnym umundurowaniu z dwoma herbami: Redańskim orłem na piersi i Roztoką po drugiej stronie.
Zapewne osobista gwardia Rolanda Relinvena.




-Siadaj, kurwiarzu, bo ci fujarę urwę-warknął do elfa, który chcąc nie chcąc usiadł przy stole.

Srogi wyraz twarzy gospodarza zniknął prawie natychmiast, gdy jego wzrok spoczął na czwórce pojmanych.

-Moi drodzy goście! Dziec...

-Nie, kurwa! Nie!-poderwała się nagle kapitan Pogoni, z mocą uderzając pięścią w stół.
Gwardziści błyskawicznie wyszarpnęli miecze z pochew, ale wzrok magnata natychmiastowo zgasił ich zapał do obrony.

-Wyjdźcie. Tak, tak, jestem bezpieczny, wyjdźcie-mruknął, machając dłonią tak, jakby opędzał się od muchy.

Chwilę później drzwi zamknęły się ponownie.

-Jaja sobie robisz?! Nie będziesz nas dłużej ignorował!-wrzasnęła Lena.

-Ty skurwielu. Doprowadzisz do wojny domowej, bo chcesz do końca przeprowadzić swoją pierdoloną gierkę!
Pod Woedd D'yaebl ściągnęły same najwyższe rody Redanii. Czekają tam dwie doby! Na gospodarza!
Co tymczasem robi wielki arystokrata?! Bawi się z przedstawicielami wszystkich krajów i pomniejszymi szlachcicami Redańskimi!
Nigdy ci tego nie zapomną, Relinven. Nigdy. Właśnie stworzyłeś sobie cholernie potężnych wrogów wkurwianych przez chędożonego elfa, pieprzącego o zniszczeniach.
Upokorzyłeś ich, sprowadzając do poziomu niższego niż szlachetkowie
-warknęła.

-Skończyła pani, pani kapitan?-zapytał patrząc ze spokojem.

-Nie-uśmiechnęła się słodko, powoli wyjmując z pochwy długi nóż.

-Sam ze sobą rób co chcesz, ale moich chłopców tknąć nie dam.
Wiesz na kim wyładuje się Radowid za wojnę domową? Nie na tobie. Nie na tobie pokrewnych kurwach. Na Pogoni za niewykonanie zadania.
Dostałam rozkaz od samego króla: "Nie dopuścić do wojny domowej. Za wszelką cenę."
Zaciągnę cię pod Woedd D'yaebl choćby siłą...


-Mam tu pilnować porządku, Savi, więc posadź swój krągły tyłeczek na krześle. Póki proszę...-rzekł Roche, również wstając.

-Dość. Wina? Mam najlepsze gatunki. Z Toussaint, Beauclair,... Roche, wódki?

-Nie, tylko odpowiedź. Co ja, do jasnej cholery, robię w piwnicy?!

-Nie bez powodu was ściągnąłem-wskazał na Vernona i Lenę, która natychmiastowo pobladła.
Nieświadomie zrealizowała kolejny punkt diabelskiego planu magnata.

-Ale to później...

-Nie później! Eargeil i...

-Kobieto, Eargeil i reszta to dobre skurwiele. Przetrzymają ich przez noc, a skuteczniej niż Pogoń powstrzymają ich ryboludy.
Myślisz, że zależy mi na wojnie domowej? Rusz główką. Co by mi to dało?
-powiedział, pieczętując swe słowa milczeniem.

Rzeczywiście, ciężko było znaleźć racjonalny powód, prócz zdrady, dla którego arystokracie mogło zależeć na tak poważnym chaosie.

-Teraz zawrzyjcie pyski na chwilę-powiedział, rozwiązując ręce elfki.

-Wybaczcie nieporozumienie. Moi ludzie nieco opacznie zrozumieli komendę "przyprowadźcie ich do mnie", ale... miała was być trójka. Ja widzę czwórkę.
Nic to, niech będzie czworo.
Później mi opowiecie co się stało
-powiedział, przyciągając ku sobie jedno z wolnych krzeseł.
Drewno zatrzeszczało pod pokaźnej wielkości mężczyzną.

-Daję wam dwieście koron. Każdemu z osobna. Tobie też, pierdolony złodziejaszku-dodał, spluwając na podłogę.

-Łukomorze ma kłopoty z ryboludami. Napadają na ludzi, było już kilka ataków na moje wsie.
Na razie się bronimy, ale tego gówna wyłazi coraz więcej. Patrole są coraz większe, tak jak oddziały atakujące.
Dwieście koron na głowę to propozycja za pozbycie się problemu. Płacę za efekt, czyli: Mam ich więcej nie widzieć.
Mam to w dupie czy nigdy więcej nie wystawią łba nad powierzchnię wody z własnej woli, czy też nie.
To wasz cholernie drogi problem.
Wasza czwórka dostaje propozycję, a ten wypierdek ryboluda dostaje ultimatum. Zajmie się tym, albo jego głowa zadynda nad bramą Rajczewa.
Korpusu fatygować nie będziemy
-ponownie zamilkł, spoglądając na przyprowadzone osoby.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 06-07-2011 o 23:10.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 07-07-2011, 17:49   #3
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
No i znowu to samo… Po raz kolejny został wsadzony do zimnej piwnicy w roli więźnia. Tym razem jednak sytuacja wyglądała trochę inaczej, tak jak otoczenie. Nie było brudnych, śmierdzących i przede wszystkim wkurwiających więźniów- oportunistów, zamiast tego zastawiony stół i beczki z zapasami. Kompania w jakiej się znalazł też była o niebo lepsza niż ta w dziwnym więzieniu. Poza nim i Galenem była tam również dwójka nieznajomych, którzy znajdowali się w podobnej sytuacji jak oni, oraz kilka innych osób, które najprawdopodobniej były odpowiedzialne za całe zajście.

Tajemniczy ludzie dyskutowali między sobą chwile w mniej lub bardziej przyjaznej atmosferze. Brego nie słuchał ich, obracając między palcami monetą dla zabicia czasu. Mimo to udało mu się wychwycić coś o wojnie domowej.
-„No ładnie…”- pomyślał –„Teraz wpakują nas jeszcze w politykę”.

Po chwili jeden z mężczyzn odwrócił się do pojmanych. Rzucił im propozycję pracy. Co więcej bardzo dobrze płatnej pracy, która była jednocześnie ryzykownym zadaniem. Ryboludzie nie są raczej przyjaźnie nastawieni do innych, dla tego Brego nie wiedział za bardzo jak mogłoby się im to udać. Miał nadzieję, że reszta zgromadzonej kompanii będzie miała jakieś pomysły.

-Co się stanie jeżeli odmówimy?- zapytał -Nie wiem jak reszta tu zgromadzonych, ale nie jestem byle najemnikiem, który będzie robił co mu się każe.

-Nic prócz tego, że szansa na zdobycie dwustu koron novigradzkich zniknie.
Według obecnego kursu zgodnego z kursem w Banku Vivaldich, jest to równiutki tysiąc dwieście i czterdzieści oreników temerskich.
Poza tym byle najemnikiem pewnie nie, ale wiedźminem to i tak
-uśmiechnął się lekko pod wąsem.

Mężczyzna miał racje. Takie pieniądze kusiły, a on potrzebował pieniędzy do swojej prywatnej misji. Miał dość szukania ogłoszeń w małych wioskach, gdzie każdy patrzył na niego jak na mniejsze zło, które pozbędzie się większego i odjedzie.
-Skąd pewność, że jestem wiedźminem- odpowiedział, zostawiając temat zlecenia, które w podświadomości już przyjął.

-Taka mała tajemnica zawodowa. Ja nie pytam o ważenie żadnego z waszych eliksirów, nieprawdaż?

-Dużo wiesz- stwierdził- A nie wyglądasz... - spojrzał na Galena i kiwnął do niego głową, aby zrozumiał, że Brego zainteresowany jest pracą-Za takie zlecenie chce 250 koron. Ryzyko jest duże, a i czasy niebezpieczne. Trzeba zadbać o siebie po robocie.

-Jak podniosę jednemu, to i wszystkim muszę. Już i tak cała wyprawa wynosi mnie okrągły tysiąc koron.
Dwieście i dziesięć.

-Niech stracę- powiedział wyciągając dłoń w kierunku mężczyzny, aby sfinalizować umowę. W rzeczywistości 200 koron w zupełności wystarczyło. Brego chciał po prostu sprawdzić charakter mężczyzny. Był stanowczy, jednak ustąpił i znalazł rozwiązanie pośrednie.
-Nazywam się Brego.

-Roland Relinven-uśmiechnął się wąsaty jegomość, ściskając wyciągniętą dłoń.

Brego wiedział, że coś w tej robocie śmierdzi. Jednak na obecną chwilę mało go to obchodziło. Pieniądz to pieniądz. Nie ważne, jak zarobiony.
 
Zak jest offline  
Stary 08-07-2011, 12:45   #4
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Koniec.
W sumie liczba wrogów jakich sobie narobił od poprzedniego świtu osiągnęła masę krytyczną. Czego się było spodziewać? W sumie vodyanoi mogliby być za to odpowiedzialni, ale... cóż, podarowano mu parę godzin życia przynajmniej.
Może nawet dobry posiłek. Będąc niepoprawnym optymistą chciał myśleć dobrze, ale nie był w stanie.
Nie miał wątpliwości, co stanie się z elfami. I z iloma osobami zadarł przez nieszczęśliwy przypadek.
Cóż, chciałem dobrze... pomyślał, nie wierząc sam sobie. Od początku chciał pieniędzy do zrealizowania życiowego celu. Rzucenia tego w cholerę i postąpienia jak przykładnie by mu wypadało...
Należało jednak dostosować się do aktualnej sytuacji. Według słów tego... hrabiego? Barona? Mogli odejść kiedy chcą, ale jakoś w swoją możliwość nie wierzył.
Ponadto elfowie zostali w całym tym zajściu ranni... Gdyby mógł tylko z nimi porozmawiać...
Może jest nadzieja. Profilaktycznie, gdyby się przysłużyć, nie zaszkodzi. Może nawet by zarobić i rozwinąć skrzydła?
Może jest możliwość wmawiania sobie dalej, że rozmowa gospodarza o polityce z... konkretnym kimś oraz ta kobieta, o manierach wcale nie przystających do swej płci co mogło oznaczać tylko dwie rzeczy.
A z tych dwóch chyba wolałby w danej chwili, aby była czarodziejką. Nie miał konkretnego pomysłu, kim mogła być, ale nie była szlachcianką, a mimo to była wysoko postawiona. Sam fakt zaś, że jej nie znał, dawał mu powody do obaw i podejrzeń...
Zbyt długo był poza Redanią. I jak tu się słuchać kurewskich rozkazów? Może w międzyczasie w ogóle o nim zapomnieli? Z resztą, to już nie miało znaczenia.
Wyraźnie strapiony mieszaniec zlustrował parę rozmówców gospodarza wzrokiem, obrócił się by i na niego spojrzeć i podniósł dwa palce.

- Wielmożny panie, ja akurat pieniądza potrzebuję i płacy... to jest pracy bardziej mi trzeba niźli chleba czy wolności nawet, tak tylko... chciałem dowiedzieć się, jak do tego ma się trzech typów, którzy przybyli na tereny Rajczewa w moim towarzystwie? - zagaił, opuszczając jeden z palców i mierząc ścianę obok głowy Relinvena pustym spojrzeniem
- Dwójka ma cię calkiem nieźle. Z trzecim jest gorzej. Przynajmniej tak słyszałem.
Będą żyć, ani chybi, ale nie ja od nagrody jestem.
Należy właściwie zidentyfikować każdego, do czego nie mam żadnych predyspozycji.

- Hmm, cóż, skoro tak winien jestem podziękowania... - wymamrotał, dał sobie chwilę na przedramatyzowane westchnięcie po czem podniósł umęczony wzrok na oblicze darczyńcy.
Chę. Do. Żonego.

- Czy jeżeli się zgodzimy... - zaczął, opuszczając drugi palec ale zostawiając podniesioną dłoń - to czy niewłaściwym i nieprzyzwolonym nam byłoby się częstować?
- Ależ proszę bardzo! Specjalnie dla moich gości specjalnych kazałem przygotować pomieszczenie i jadło - powiedział, po czym rozejrzał się.
- Ale drobna chłosta to się przyda. Rajczew nienajmniejszy, a kutas złamany piwnicę przygotował i tylko chleb zniósł...
Teddevelien uśmiechnął się krzywo na wzmiankę o biednym słudze.
- Przybite. Gotów żem krwią podpisać. Ryboludy wykurzymy. - zapewnił, zastanawiając się, czy ów... włościan myśli o takim samym pakcie. Teddevelien sądził że wie, że jego los już przypieczętowany, więc w zasadzie w miarę bezbolesna śmierć po wszystkim byłaby dobrym rozwiązaniem, a niemal pewien był, że taka czeka ich zapłata od gospodarza. Wszak zresztą sprowadził tu gości a im kazał się przysłuchiwać własnym planom... pewnie nieprawdziwym. I co to byli za goście...
Tym niemniej łatwiej mu było raźniej zacząć się obsługiwać.
- Smacznego wszystkim, bez gospodarza oczywiście nie zaczniemy. Słyszałem jeno o jakimś winie z Toussaint...

Później

Gdy wszyscy rozchodzili się do własnych kwater, reanimowany winem i posilony pieczywem Teddevelien skierował ciekawskie spojrzenie jasnobłękitnych, wyraźnie elfich oczu na jedyną kobietę dzielącą ich najemniczy los. Z jego bardziej ludzkiej, acz pociągłej do granic wychudzenia i zapadnięcia twarzy znikł na chwilę szelmowski grymas chytrego idioty, który zdawał się mu towarzyszyć od kiedy Relinven poinformował ich, że "biesiada" jest do ich dyspozycji. Na twarzy dopiero zaczynał się rysować rzadki zarost będący oznaką pewnego zaniedbania ćwierćkrwi elfa. Czarne włosy ścięte miał dość krótko i niedbale, zupełnie jakby cięte brzytwą na szybko, talentem improwizacji zaczesane do tyłu, tyle, ile ich było.

- Ślepy ze mnie prostak... - uśmiechnął się i przerwał pełne namysłu spojrzenie, ruszając dalej z podróżnym, zbyt ciepłym na tę porę roku i ponad wyobrażenie ubrudzonym ziemią, wodą a nawet krwią kożuchem na ramieniu, odziany w wyblakłą, długą tunikę i wełniane czarne nogawice, jakby był niedostatecznie charakterystyczny także w wysokich, niemal na pewno kunsztowniejszych od czegokolwiek co posiada czarnych butach zapewne zdjętych z trupa jakiegoś szlachcica i wąskich metalowym łańcuchem zaplecionym dookoła pasa na tunice...

Gdy był już sam odprowadzony do swojej tymczasowej kwatery przez jednego ze strażników Relinvena poprosił o balię zimnej wody, zastanawiając się, czy nie jest bezczelny. Wewnątrz pokoju poświęcił kolejne godziny doprowadzeniu siebie do stanu, w którym byłby się sam mógł zaakceptować.
Kolejno nadszedł czas odespać cudem unikniętą śmierć.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!

Ostatnio edytowane przez -2- : 13-07-2011 o 19:04.
-2- jest offline  
Stary 09-07-2011, 20:42   #5
 
Koening's Avatar
 
Reputacja: 1 Koening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodze
Po długiej podróży wiedźmin dotarł do Rajczewa . Sama wędrówka nie warta jest wspomnienia , gdyż pilnujący jak jakiś pospolitych przestępców żołnierze jakiegoś Rolanda kazali im zawrzeć gębę , przez co całą drogę spędzili w kompletnej ciszy . Galen przyglądał się uważnie miejscu do którego zaprowadzili jego , Brega oraz napotkanego elfa . Trafili do jakiejś piwnicy wypełnionej po brzegi baryłkami najprawdopodobniej pełnych przeróżnych alkoholi . Wchodząc do środka pierwsze na co zwrócił wiedźmin uwagę była postać siedząca przy ogromnym stole , a konkretnie dwie postacie . Jedną z nich był Vernon Roche ! dowódca niebieskich pasów – elitarnego oddziału Temerii do zwalczania wiewiórek , ale podobno nie tylko . Roche był człowiekiem który wykonywał rozkazy których inni by się nie podjęli .


Skoro jest tutaj ten skurwysyn to możemy się tutaj spodziewać wszystkiego …. Rozmyślał Galen .


Obok Rocha siedziała kobieta w dwukolorowym mundurze . Wiedźmin jej nie znał jednak patrząc po mundurze Galen domyślił się , że należała do oddziałów specjalnych Redanii .


Więźniowie wepchnięci do piwnicy otrzymali polecenie by zasiąść za stołem i czekać na gospodarza . Tak też łowca potworów uczynił zasiadając koło swojego towarzysza wymieniając przy okazji ponure spojrzenia które wszystko mówiły .


Znowu jesteśmy uwięzieni …. Jak jakaś cholerna tradycja lub fatum .


Gdy tylko Galen zasiadł do stołu przyjrzał się czwartemu więźniowi . Dopiero teraz zwrócił uwagę na elfkę której ręce były skrępowane , zaś w ustach miała wepchnięty kawałek szmaty .


Cóż… , nie tylko my wpadliśmy- pomyślał .


Długo mutant nie czekał gdy nagle drzwi otworzyły się z hukiem , a z nich wyleciał z łoskotem elf . Tuż za nim pojawił się potężnie zbudowany wąsaty człowiek prawdopodobnie gospodarz. Już to jedno przedstawienie wystarczyło by poznać że człowiek ten do uległych nie należy . Język jak się po chwili okazało też miał cięty .

Wiedźmin przysłuchiwał się rozmowie pomiędzy tajnymi służbami Redanii i Temerii jednocześnie bawiąc się swoim medalionem .


Nie wdając się w szczegóły kobieta siedząca koło Rocha oskarżała Rolanda o wywołanie jakiejś wojny domowej . Gospodarz natomiast używając ciętej riposty zakończył szybko wszelkie wywody .

Cholerna polityka …. Znowu chcą w nią wciągnąć wiedźminów , którzy nade wszystko cenią sobie neutralność


Nastąpiła chwilowa pauza którą przerwał gospodarz kierując swój wzrok na więźniach . Ku zaskoczeniu wszystkich z miną dobrego wujaszka Roland oświadczył , że mogą odejść w każdej chwili . Dodał też , że ma dla nich robotę . Mieli by zlikwidować Vodyanoi których niedawno spotkali i to za okrągłe 200 koron ! Dodatkowo podbita cena przez towarzysza do 210 brzęczących monet było pokusą trudną do odrzucenia. Zwłaszcza , że wiedźmini nie narzekali na zbytni nadmiar gotówki . Galen jednak nie nabrał się tak łatwo na ten grzeczny ton gospodarza . Domyślał się , że za tym człowiekiem kryje się potwór w ludzkiej skórze . Skoro doprowadził szybko do porządku ludzi z oddziałów specjalnych musi być albo bardzo poważaną tutaj osobistością , albo cholernym draniem z którym wszyscy się muszą liczyć . Co gorsza mogło się okazać , że i jedno i drugie .


Wiedźmin przestał w końcu bawić się medalionem i spojrzał na gospodarza .

- Powiadacie Panie , że robota ma być wykonana tak by więcej Vodyanoi nie pojawili się na trakcie .

-Poinformować muszę zatem , że wybicie do nogi tych stworów nie wchodzi w grę .

-Jest ich po prostu za dużo i sądzę że doborowy odział wiedźminów miał by problem z usunięciem problemu w zwykły sposób .

-Potwory trzeba wygonić sposobem – ciągnął dalej swój wywód wiedźmin .

- Wyrażę się więc jasno . Potrzebujemy więcej informacji na temat siedliska potworów .

-Trzeba usunąć źródło problemu nie jego skutki .

-Mam pewne przypuszczenia , że ryboludy przemieszczają się podwodnymi grotami ale muszę to potwierdzić .

-By to zrobić potrzebujemy maga ! .


- Jak szanowny gospodarz się domyśla nawet wiedźmini nie potrafią oddychać pod wodą .

- Wytrzymujemy tyle co zwykli ludzie.

-Jeżeli moje przypuszczenia będą prawdziwe – dodał- będziemy w stanie rozwiązać problem na stałe , a nie na jakiś czas.

- I teraz przejdę do mojego pytania .

-Czy jest w pobliżu ktoś wyznający się na magii . I czy wspomoże naszą wyprawę przeciwko potworom ? - zakończył pytaniem swój długi monolog Galen patrząc cały czas w twarz gospodarza wyczekując jego odpowiedzi .

-Jak to powiadasz, siedlisko, jest kurewsko niesprecyzowane. Jest, w cholerę i jeszcze dalej, pod wodą.
Tyle, jeśli chodzi o fakty. Mam zdradzać domysły?


- Co do faktów wszystko się zgadza .

- Jeżeli zaś chodzi o domysły możecie nam je zdradzić jeżeli są istotne dla sprawy lub przemilczeć .

-Wasza sprawa gospodarzu .


-Nie zmienia to jednak faktu , że potrzebujemy mieć możliwość oddychania pod wodą .

-I to nie przez dwie trzy minuty bo to stanowczo za mało .

-Dlatego też pytam o maga w okolicy.


Magnat spojrzał w górę, jakby coś go zawołało, po czym zamyślił się chwilę.

-Czas to pieniądz albo i więcej-rzekł sknerowato.

-Ale inwestycje wymagają czasu-skrzywił się lekko.

-To są coraz liczniejsze patrole. Patrole to forma zorganizowana. Formy zorganizowane są organizowane przez organizującego.
Organizujący i organizowani to fragment hierarchii.
Tego ścierwa jest więcej niż pierdolonych komarów w lecie przy jeziorze.
Sami wiecie jak upierdliwe są te małe kurewki wypijające krew, ale po nich są tylko cholernie swędzące bąble, a te pieprzone ryboludy generują same straty.
Skoro jest ich więcej to ktoś nimi musi zarządzać i ten ktoś musi mieć pamagierów, którzy zarządzają innymi, bo by się wszystko to rozdupczyło.
To są zaawansowane wszy. Dobrze rozwinięte metalurgicznie, więc nie są prymitywami z obłupanym kamieniem w łapie. Są inteligentne na przedziale "trochę mniej" do "trochę bardziej niż ludzie", a to musi się trzymać więcej niż na jednej, wielkiej, tłustej maciorze.
Wnioskujcie dalej sami, bo nie mam czasu. Lub nie wnioskujcie, bo mogę się mylić. Coś jeszcze ?
-zastanowił się przez chwilę.

-Ach tak. Przebywanie pod wodą jest problemem całkiem do przeskoczenia. Nadworny czarodziej ma już wprawę w skakaniu.
Przyślę go do was jutro. Nalegam na pozostanie na noc
-uśmiechnął się szeroko.

- Dziękuję za informację - uśmiechnął się wiedźmin .

- Rozpatrzymy i tę możliwość eliminacji potworów .

-Dziękuje też , że zechciał nam pan załatwić spotkanie z magiem .

-Skraca to czas w jego poszukiwaniu .

- Zatem jeżeli nie macie gospodarzu nic przeciwko teraz chętnie bym coś zjadł i się napił .

-Podróż trochę trwała a mój żołądek od dawna nie był zapełniony - uśmiechnął się znowu mutant .

-Oczywiście przyjmujemy gościnę , a rano zaczniemy przygotowania .

Wiedźmin zabrał się za pałaszowanie jadła znajdującego się przy stole , a w rzeczywistości oczekiwał momentu gdy gospodarz opuści piwnicę .


Coś ukrywa ten cały Roland – zamyślił się mutant . Trzeba będzie popytać o niego w okolicy a choćby i teraz . Przed nami siedzą dowódcy elitarnych oddziałów najpotężniejszych królestw północy . Jeżeli oni nic nie wiedzą to trudno będzie o lepszego informatora .


Gdy tylko gospodarz opuścił swych gości Galen odczekał dodatkową chwilę aż odgłos głuchych kroków całkowicie zanikł po czym zwrócił się twarzą do Vernona Rocha .

-Ten cały Roland – zagadnął- zawsze ukrywa przed gośćmi jaki z niego skurwysyn czy tylko dziś ? Lubię wiedzieć z kim pracuję stąd moje pytanie – uprzedził dowódcę niebieskich pasów wiedźmin .

-Ostatnio łatwowierność nie sprzyja wiedźmińskim interesom – dodał ujawniając lekki uśmiech na twarzy .

-To...-wskazał głową zamknięte drzwi
-...chuj-dokończył.

-Zdążyłem zauważyć - uśmiechnął się szczerze wiedźmin .

-Interesuje mnie jednak jego stosunek do interesów .


-Czy gdy coś mówi to dotrzymuje słowa ? Często zmienia warunki umowy ? i czy na koniec przypadkiem nie wylądujemy w lochu jak będzie po wszystkim - uśmiechną się znowu jednak ostatnie słowa powodowały nieprzyjemny uraz w pamięci mutanta przez co na jego czole pojawiły się mimowolne zmarszczki .

-Dopóki mu się to nie opłaca, to nic wam nie zrobi. To chędożony skurwiel, ale nie robi nic przez jakieś durne widzimisie.

-Jak będzie chciał się wysrać to też najpierw pomyśli czy mu się to opłaca.

-Jeśli nie zrobicie czegoś durnego, to powinniście czuć się bezpieczni.

- Rozumiem , że to typ skąpca który zrobi wszystko by wyszło na jego . Do tego z domieszką megalomanii i z kompleksem małego fajfusa .

- A z czystej ciekawości były może sytuacje gdy ktoś jednak zrobił coś durnego ? jak to się skończyło - zapytał zaciekawiony łowca potworów .

Roche rozejrzał się, po czym wsparł łokcie na blacie, automatycznie przybliżając się do zgromadzonych. Otworzył usta, po czym spojrzał na szefową Pogoni.

-Relinven to skurwysyn pełną gębą. Nie ma osób, które mu podpadły. Już nie ma-uśmiechną się krzywo, powracając do poprzedniej pozycji.

-Najczęściej dyndają. Z drzewek czy budynków, jeden pies. Pętle nakładają sobie sami, a ten pierdolony grubas ma czyściutkie rączki-wtrąciła Lena.

-Przynajmniej ci mniej ważni-dodał Roche, przechylając kieliszek cytrynówki.

-Ci z wyższych sfer żyją, ale wy się do nich nie zaliczacie-warknęła z przekąsem kapitan Sav

-Domyśliłem się , że w tym przemiłym uśmieszku pana gospodarza kryje się coś sztucznego.

-Cóż przynajmniej teraz wiemy na czym stoimy .

-Mniej więcej - dodał wiedźmin zastanawiając się czy cała ta wyprawa jest warta te pieniądze.

-Gówno wiecie-splunął Roche.

-Mnie poprosił o spotkanie jak człowiek, ale koleżankę Lenę wydymał. Nie trudno ci siedzieć koleżanko? Dupcia nie boli?

-Spierdalaj-warknęła ze złością, a gdyby wzrokiem można było zadać kuksańca, bez dotykania zatłukłaby szefa Niebieskich Pasów.

-W każdym razie, nawet czarodziejki gówno wiedzą. Jak to się wyraziła Merigold: "Niesondowalna kurwa."-cmoknął.

-Teraz przynajmniej wiecie, że nic nie wiecie...


Rozmowa została przerwana przez nadchodzących strażników Rolanda . Nadszedł czas pójść do swoich pokoi na spoczynek .
 
Koening jest offline  
Stary 12-07-2011, 13:19   #6
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Podobno nie ma większego wstydu, niż kraść i dać się złapać. Lisander rozumiał to doskonale, szczególnie w obecnej sytuacji. Gdyby wszystko toczyło się zwyczajnym tokiem zdarzeń, zabrakłoby elfowi dumy do sponiewierania i ciała do skopania, a to i tak w najlepszym wypadku.

Życie złodzieja to nieustanny wir emocji i niepowstrzymana karuzela zdarzeń. Rzeczy, na które ma się wpływ stanowią żałosne minimum, wbrew pięknym opowieściom nikt nie trzyma życia we własnych rękach, łotrzykowie w szczególności polegają na ślepym losie.

Przywykło się mówić, że stereotypy kłamią. W zwyczaju ludzkości leży także myślenie tymi stereotypami, co może wprowadzić niezdystansowanego obserwatora w niemały zamęt. Stereotypowy złodziej powinien być filigranowy i zwinny, nieprawdaż? Lisander nie może i nie był skrzatem, ale za wielkoluda również nie mógł uchodzić. Czy to pomogło mu w starciu z niedźwiedziowatym Relinvenem? Odpowiedź jest równie bolesna, co oczywista.

Są takie miejsca, których żaden porządny złodziej nie powinien wiązać ze swoimi planami. Zazwyczaj kuszące wizjami obfitych łupów, aby w rzeczywistości zbesztać twardymi pięściami strażników. Salony błyskawicznie ustępują miejsca lochom, złote kandelabry i miękkie poduszki nikną nawet na dnie wyobraźni, tak rzeczywiste są więzienne siennik i ogarek.
Dociekliwsi zadadzą sobie pewnie pytanie, czy warto jest brnąć w złodziejskim procederze, narażając się na chłosty, szykany i kary? A czy warto wspinać się po drabinie do nieba ryzykując śmiertelny upadek?

Zbrodnia to środek, nigdy cel. W przeciwnym razie złodziej jest już stracony. Jako czująca istota staje się zerem.
Świat dzieli się na rządzących i na rządzonych, w cieniu jednych i drugich stoją jednak kaci, którzy w dźwięku opadających ostrzy znajdują sposób na sianie własnego zamętu.
Oczywiście kaci nie są bezwartościowi. Ich rola w świecie jest łatwa do zauważenia, i mimo, że jasno niewdzięczna, to z widokami na miejsce w historii, nieważne z jakim komentarzem.
Zatracając się w zbrodni istota staje się katem, maniakalnym oprawcą, który prędzej, czy później sam położy głowę na stołku.
Wstyd Lisandera zawsze brał się z obawy przed staniem się jednym z katów.
Wyższość, z jaką patrzyli na niego praworządni i ci, których postępki nigdy nie wyjdą na jaw, ironiczne uśmieszki i swoboda w operowaniu jego losem, to była realna kara, jednak najbardziej bolesne było samo osądzanie.

A tym razem było inaczej. Nikt nie tryumfował ujawniając jego winę, nie poświęcono mu nawet większej uwagi. Owszem, Roland Relinven obszedł się z nim dokładnie tak, jak obchodzi się ze złodziejem, nie szczędził mu ani obelg, ani kuksańców, jednak w jego dalszym postępowaniu zdawało się być więcej podstępu, niż dobroduszności. Zachowywał się dziwacznie, jednak zamiast zastanawiać się nad słusznością jego decyzji, elf zachodził w głowę, w jaki sposób przyjdzie mu cierpieć z powodu obecności w planach magnata.

Złote założenie każdego rozsądnego złodzieja zakładało, żeby nie pchać się tam, gdzie nie pada na ciebie deszcz. Tutaj, jak i wszędzie indziej, wyjęty spod prawa Lisander był również wykluczony z życia politycznego, co w doskonały sposób odpychało go od wszystkiego, co z polityką było powiązane.
Decyzje zwyczajnego elfa miały dotyczyć jego samego, ewentualnie bliskiego mu otoczenia, zaś polityka wiązała się nie tylko z ogromną odpowiedzialnością, ale i nieopisanym ryzykiem.
Kiedy Lisander ukradł komuś sakiewkę, wtedy ingerował w jego życie bezpośrednio, mając świadomość tego, jakie skutki wynikną z podjętych przez niego decyzji. Taka klarowność sytuacji była dla elfa niczym złoty środek na życie.
Oczywiście uczestnictwo w planie przebiegłego możnowładcy nie była jeszcze wielką grą polityczną, ale nawet niezbyt ostrożna istota powinna domyślić się, czym mogło się to skończyć.

Mimo wszystko stawka kusiła, a odmowa wcale nie mieniła się jasnymi barwami. To była jedna z tych sytuacji, które zwykło określać się błahym mianem „okazji”. W rzeczywistości Lisander wcale nie miał wyboru, a rozsądek nakazywał poczekać z radością ze złapania porządniejszego zlecenia, przynajmniej do chwili, kiedy elf otrzyma pieniądze do rąk własnych.

- Zgadzam się, dobrze – powiedział elf nie patrząc na nikogo z obecnych.

Lisander nie był jedynym, który przystał na propozycję magnata. Jego przyszli kompani zdawali się mieć równie nikłe wątpliwości, co on sam, jeden z nich beztrosko zajął się pochłanianiem jedzenia i picia, drugi w geście zawarcia umowy uścisnął Relinvenowi dłoń. Elf nie mógłby zrobić ani tego, ani tego. W obu przypadkach nie pozwoliłby mu na to wciąż zalegający na sumieniu wstyd.
Elf starał się odgadnąć, jak potoczą się jego losy przez kilka najbliższych tygodni. Na wpół oświetlona piwnica była początkiem jego historii i mogła okazać się również jej zakończeniem. Nadzieje Lisandera na pozytywne rozwiązanie tego wszystkiego spalały się równie szybko, co wosk w oświetlających pomieszczenie świecach.
 

Ostatnio edytowane przez Minty : 12-07-2011 o 13:59.
Minty jest offline  
Stary 14-07-2011, 13:26   #7
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Wyjazd do Redanii nie podobał się Areastinie od samego początku, od kiedy tylko kazano jej opuścić Tor Feainneanna. Jej zdaniem cała ta wyprawa była pomysłem tak głupim, że to aż bolało. No ale nikt jej jakoś o zdanie nie pytał, a sama z siebie też nie zamierzała się narzucać ze swoimi radami. Wszak nie za udzielanie rad jej płacono, lecz za wykonywaniem rozkazów. Więc wypełniła rozkaz, pojechała do tej cholernej Redanii i od tego wszystko się zaczęło.

Pomijała samą podróż, bo przecież już nie takie warunki przychodziło jej znosić. Armia trzymała swoich ludzi twardą ręką nie pozwalając im się zbytnio rozleniwić. Na wojnie nie ma przecież miejsca dla wygodnickich.

Pomijała również wkurzając charakter Calthaniela Roibhilin, który uważał, że na wszystkim zna się najlepiej i zwyczajnie wpieprzał jej się w kompetencje. Może i był ważnym urzędnikiem na dworze Enid an Gleanna, ale w przeciwieństwie do niej – prostej pani oficer – na wojskowych procedurach nie znał się ani trochę, choć usiłował jej wmówić, że jest odwrotnie. Nie dyskutowała, kiwała pokornie głową, a potem i tak kazała chłopakom robić po swojemu. Zanim się stary zorientował, było już najczęściej po sprawie.

Pomijała nawet to, że jak już wreszcie dojechali na miejsce, okazało się, że gospodarz wyprawia bal i to nie byle jaki, bo maskowy. Bal maskowy! Goszcząc największe szychy na Kontynencie! Lepszej okazji do zamachu to naprawdę ze świecą szukać! No ale nie ona decydowała, jej zadaniem było dopilnować, by podczas tego balu Roibhilinowi włos z głowy nie spadł.

Właśnie dlatego ona i chłopaki musieli cały wieczór siedzieć w rogu dusznej sali obserwując swego „podopiecznego”. Choć sala była spora, to jednak brak okien, w połączeniu z całą masą gości, serwowanymi gorącymi daniami i wysoką temperaturą powietrza sprawiały, że nie dało się tam wytrzymać. Goście na okrągło kręcili się koło wejścia. Jedni wychodzili zaczerpnąć świeżego powietrza, inni wracali już przewietrzeni. Gwar był niesamowity.

Nawet elfka i jej podwładni musieli czasem wychodzić, by odetchnąć. Zawsze wychodziło jedno z nich, podczas gdy reszta pilnowała ich drogocennej przesyłki. Nie mogli przecież przez zaduch umniejszać swej skuteczności. Gdyby ,nie dajcie bogowie , podczas takiego wietrzenia coś się Roibhilinowi stało, słono by za to zapłacili.

Tak więc pani kapral siedziała na kamiennej ławeczce na dziedzińcu okazałej posiadłości pana na Rajczewie delektując się chłodnymi podmuchami wiatru. Miała przy okazji wątpliwą przyjemność obserwować jak jakiś mało atrakcyjny szlachcic dobiera się do służki. Mogła też do woli popodziwiać podejrzliwe spojrzenia, jakimi raczyli ją przechodzący ludzie. Żyć nie umierać. Niestety, już za kilka chwil musiała wracać do środka, by zmienić któregoś z chłopaków.

Pech, Fatum, Los, a może zwykły przypadek sprawił, że wciąż jeszcze była na dziedzińcu, gdy zjawiła się grupa zbrojnych eskortująca sześciu więźniów. Przy przekazywaniu aresztantów oddziałowi pełniącemu wartę na zamku zrobiło się zamieszanie i trójka z nich – elfów zresztą – ulotniła się.

Tak samo z pewnością przypadek sprawił, że w chwili, gdy żołnierze zorientowali się, że mają już tylko trójkę zatrzymanych, Areastina akurat kierowała się z powrotem do sali balowej. Gwardziści uznali ją za jednego z uciekinierów i zgarnęli nie wnikając za bardzo w szczegóły, nie dając też sobie wytłumaczyć, że jest z eskorty. Zakneblowali jej też usta i związali ręce, żeby przypadkiem czarów na nich nie rzuciła. Matoły cholerne!

No ale poszła z nimi, nie stawiała oporu. Doszła do wniosku, że spróbuje przemówić do rozsądku ich bardziej rozgarniętemu przełożonemu, który dostrzeże takie niuanse jak na przykład to, że ma na sobie mundur.

Sytuacja nie specjalnie jej się podobała, ale zniosła to spokojnie, wszak nie była z niej pierwsza lepsza siksa, żeby miała od razu popadać w panikę. Zaciągnięcie do piwnicy był normalnym objawem zaaresztowania, no bo gdzie można wsadzić więźniów, jak nie do lochu, czy piwnicy?

Przestało jej się podobać dopiero, gdy dostrzegła suto zastawiony stół i siedzącą przy nim dwójkę. Vernona Roche rozpoznała od razu, trudno nie zapamiętać tej gęby. To przecież nie kto inny, lecz on odpowiadał za śmierć wielu elfów, nie tylko tych walczących jako Scoia'tael, ale również bezbronnych kobiet i dzieci. To przez jemu podobnych Żelazny Wilk musiał uciekać. Szefowa Redańskich Służb Specjalnych pewnie też niejedno elfie istnienie miała na sumieniu. Poza tym zwłaszcza jej obecność w tym miejscu niczego dobrego nie wróżyła.

Gospodarz owego małego alternatywnego przyjęcia zjawił się niebawem i złożył im swoją propozycję, dobrze płatną propozycję. Pozostali więźniowie zgodzili się od razu. Ale ona nie była już do tego taka skłonna. No bo niby z jakiej racji ona – zawodowy oficer – miałaby się bawić w najemnika i polować na jakieś ryboludy. Co prawda wynagrodzenie, jakie obiecywał Roland Relinven znacząco przewyższało jej miesięczny żołd, ale i tak jakoś nie widziała się w tej kompanii.

- W moim przypadku to raczej pomyłka - mruknęła kobieta, gdy wszyscy inni się już zgodzili. – Nie jestem najemnikiem.
- Właśnie, dziecinko. Co się stało? Opowiedz co te moje skurwysyny ci zrobiły i za co - nachylił się w kierunku elfki.
- Nic mi nie zrobili, a to że się tu znalazłam to wynik nadgorliwości pańskich ludzi. Ewentualnie uznali, że skoro mają już elfa i półelfa, to elfka do kompletu nie zawadzi.
- No dobrze, już ja sobie ich poszukam... Oni też nie są najemnikami. Ci dwaj są wiedźminami – odparł mężczyzna wskazując na siedzących obok siebie dwóch właścicieli zakazanych mord. – No, może ich można podciągnąć pod najemników. Ten jest zwykłym, złodziejskim ścierwem – dodał wskazując na elfa - a ten... no cóż... z pewnością nie najemnik, znam się.
- Oferta wydaje się kusząca, ale w przeciwieństwie do pozostałych ja mam stałą pracę i nie mogę jej zostawić od tak – rzuciła odgarniając z czoła kosmki ognistych włosów. – Mogłabym beknąć za dezercję – mówiąc to uśmiechnęła się, jakby było całkiem niezły żart.
- Naturalnie sytuacja w twoim wypadku, dziecinko, wygląda zupełnie inaczej. Siedzisz tu z błędu jednego z moich imbecyli, ale nie oznacza to, że oferta nie jest dla ciebie – powiedział magnat spokojnie, jakby mówił do dziecka. – Sumka nie jest mała i nie można jej znaleźć w krzakach, gdzie jakiś wsiur wychędożył dziewkę i jeśli chcesz, żeby wylądowała wprost przed tobą, to mogę porozmawiać z mistrzem Roibhilinem - uśmiechnął się pod wąsem.

Tak… porozmawiać z Roibhilinem. I ciekawe co by sam zainteresowany powiedział? Z jednej strony mógł chcieć się jej pozbyć, wszak podważała jego kompetencje. A to, że ich w pewnych kwestiach nie miał, było tylko tyciutkim szczególikiem. Z drugiej zaś, nie wysyłali by jej w tę podróż, gdyby nie była potrzebna. Szczerze wątpiła, by pan urzędas zgodził się pomniejszyć swoją obstawę. Ona by się na jego miejscu nie zgodziła.

- Nie sądzę, żeby Roibhilin się zgodził uszczuplić chroniącą go załogę o dowódcę – wypowiedziała na głos swoje wątpliwości. – A nawet gdyby się zgodził, moi przełożeni nie byliby zadowoleni, gdybym porzuciła powierzone mi ważne zadanie dla kilkuset dodatkowych orenów.

Na twarzy elfki gościł ledwo dostrzegalny uśmiech. Rzuciła okiem na ewentualnym towarzyszy w kompani i dodała:
- Jak już mówiłam, nie jestem najemnikiem, lecz żołnierzem. Ci drudzy od tych pierwszych różnią się na przykład tym, że mają poczucie obowiązku, które jest ważniejsze niż honorarium.

Magnat zadrżał od tłumionego śmiechu.
- Większość żołnierzy ma w rzyci poczucie obowiązku, ale zostają, bo im kat może zaświecić.
Póki wojen nie ma, armia jest najłatwiejszym zyskiem. Siedzenie i pierdzenie w zydelek, w tym czy innym miejscu. Ale jak przychodzi czas bitwy, to nie wszyscy są tacy wyrywni, jak w czasie pokoju
- jego sumiaste wąsy poruszyły się w kolejnym napadzie. – Poza tym, dla mnie ludzie lubią robić wyjątki. Dzięki urokowi osobistemu mistrz Roibhilin i królowa Findabair zrobią wyjątek. Specjalnie dla mnie - rzekł, a jego oczy lekko zabłysły.
- Ludzie może i robią wyjątki specjalnie dla pana. Z elfami nie byłabym już taka pewna – powiedziała z naciskiem. Nie podobały jej się tory, na które zbaczała ta rozmowa. – Ale jeśli uzyska pan od Roibhilin zgodę na mój udział, będę się mogła nad tym zastanowić. Póki co obowiązuje mnie kontrakt z armią.

Relinven roześmiał się.
-Tak, tak, dziecinko, z elfami nie jest tak łatwo - z wyraźnym trudem próbował zachować powagę. – U mnie słowo droższe od pieniędzy. Propozycja padła, klamka zapadła. Nie będę wykorzystywał mojego uroku, by usłyszeć, że chcesz wracać, dziecinko. Jeśli nie masz zamiaru iść razem z nimi... - wskazał podbródkiem pozostałych. - ... prościej będzie powiedzieć to teraz. Nikt nikogo nie naciska, droga i wola są wolne.

A zatem problem sam się rozwiązał. Grubas nie zamierzał prosić o oddelegowanie jej do tego, póki ona sama nie wyrazi chęci. Ona nie miała zamiaru się deklarować, póki nie uzyska pozwolenia od przełożonego, którym w obecnej chwili – z bólem serca musiała to uznać – był Roibhilin.

- Skoro tak pan stawia sprawę... - zawiesiła głos, jakby się nad czymś zastanawiając. – z różnych względów zmuszona będę odmówić udziału w tym przedsięwzięciu. Wolę dokończyć już powierzone mi zadanie.

Magnat skinął głową.
-Jak już mówiłem, słowo droższe od pieniędzy. Jeszcze raz przepraszam za moich imbecyli - uśmiechnął się.

No i to było na tyle radosnej pogadanki o niebezpiecznej misji. Kobieta odwróciła się na pięcie i wyszła z pomieszczenia, musiała przecież wrócić do swoich obowiązków, do pilnowania urzędasa.

Gdy bal się skończył wreszcie mogła trochę odpocząć, ale też nie za długo, bo rano znów ją czekały obowiązki: pilnowanie Roibhilina, towarzyszenie mu, gdziekolwiek by sobie nie zażyczył iść. Po cichu liczyła na to, że uda jej się na jakąś godzinę lub dwie wymknąć na jakieś targowisko, posłuchać co też ludzie gadają po karczmach. Ale to były tylko plany, bo wszystko się jeszcze mogło zdarzyć.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 16-07-2011 o 00:53.
echidna jest offline  
Stary 16-07-2011, 02:42   #8
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Wąsaty jegomość siedział przez kilka chwil w milczeniu, przyglądając się uważnie swoim gościom.
Zupełnie tak, jakby zamierzał zajrzeć głębiej, ignorując materię. Przypominał przy tym posąg trwający w zamyśleniu trwającym na wieki.
Złudzenie przerywał jedynie spokojny ruch dłoni pocierającej policzki pokryte kilkudniowym zarostem.
Raptem klasnął w dłonie i wstał.

-Dość wspominek!-poklepał kamień ścian, po czym ruszył w kierunku ciemnego korytarza.

-Cholera... Gdzie to było... Beauclair, Mettina, Hagga, Rivia, Aedd Gynvael, Lan Exeter... Jesteś, franco-sapnął cicho.

-Co my tu mamy... Może piołunówka, pieprzówka... O! Ta chyba będzie dobra-powiedział, ponownie sapiąc.

Gdy tylko zbliżył się do źródła światła, ujawnił się wraz z małą baryłką na ramieniu i butlą w dłoni.

-Nilfgaardzka cytrynówka. Ciężka do uświadczenia w lokalnych karczmach-pękata butelka z zażółconym płynem z hukiem wylądowała na stole.
Duże, przezroczyste szkło mogło pomieścić najmniej półtora litra alkoholu.

-A tu...-postawił delikatnie drewnianą baryłkę tuż obok gorzałki.

-Czerwone wino z Toussaint! Proszę się częstować! Za kilka minut przyślę do was służkę. Pokaże wam pokoje.
A ty, kutafonie, spróbuj uciec albo coś ukraść. Osobiście wpakuję ci bełt w dupę
-dodał w kierunku złodzieja.

Wyglądało na to, że Roland nie tolerował kradzieży. Przynajmniej w obrębie jego własności.

-Za godzinę w moim gabinecie, proszę-zwrócił się do Roche'a i Savi, po czym wyszedł, kłaniając się nisko.
Lena skrzywiła się lekko w odpowiedzi na rozkazującą nutę, występującą pomimo grzecznościowego zwrotu dodanego na sam koniec, zaś Vernon splunął.

Podziemne pomieszczenie opuściła jeszcze jedna osoba.
W kilka chwil później wstała również Areastina, za którą szybko zamknęły się drzwi.


***


Brego, Galen, Lisander, Teddevelien:

Promień światła z korytarza wpadł przez szparę. Wślizgnęła się przez nią drobna dziewczyna w czarnej sukni zdobionej złotymi nićmi.
Dygnęła szybko.

-Panowie pozwolą, że zaprowadzę do pokojów-dygnęła ponownie, odgarniając z twarz kosmyk krótkich włosów upiętych w luźny kok.

-Proszę za mną-powiedziała cicho, gdy tylko weszli na schody prowadzące do wyjścia.
Służka jeszcze raz dygnęła, tym razem jedynie w kierunku nadal siedzących przy stole dowódców.

Lena Savi wyglądała jak rozwścieczona modliszka, której potrzebny jest jeden, niewielki bodziec, by zaatakować.
Vernon Roche z kolei przypominał wielkiego szerszenia broniącego gniazda.
W obu przypadkach cierpliwość kończyła się.

To jednak był problem gospodarza, nie gości oddalających się od odgłosów zabawy.
Podążali ciepłym korytarzem wyłożonym marmurową, brązową posadzką przypominającą drewno.
Na białych ścianach, w sporej odległości od siebie świeciły silnym blaskiem szklane, przezroczyste talerze.

Co jakiś czas napotykali zamknięte drzwi prowadzące do pomieszczeń bądź przejść wiodących w nieznanym kierunku i niewiadomych miejsc.
Prawdopodobnie do innych pokojów.

Odgłosy zabawy przypominały niewyraźne buczenia. Dopiero wtedy wysłanniczka arystokraty zatrzymała się.

-Około godziny dziewiątej rano przybędzie śniadanie. Jeśli będą panowie czegoś potrzebowali, prosimy o udanie się w kierunku, z którego przyszliśmy. Jest tam hol, a tam zawsze są osoby zdolne pomóc.
Pokoje przeznaczone specjalnie dla panów to cztery kolejne, zaczynając od tego
-wskazała drzwi po lewej stronie.

Pomieszczenia znajdowały się w odległości dziesięciu do piętnastu metrów od siebie - około dwóch razy rzadziej niż okna po przeciwnej stronie korytarza.

-Zapraszamy i jednocześnie przepraszam panów, ale muszę wracać na przyjęcie-dygnęła jeszcze raz, szybko oddalając się od czwórki mężczyzn.


Areastina:

Szybko opuściła zimną, kamienną piwnicę, natychmiast odczuwając różnicę w temperaturze.
Bez najmniejszej zwłoki skręciła w lewo, widząc swój nieodległy cel - hol główny sąsiadujący z salą balową.

Pewnym, wojskowym krokiem zakręciła w prawo przy pokaźnym wejściu do posiadłości znajdującym się po stronie serca.
Było ono strzeżone przez sześciu gwardzistów.

Następny raz tego samego dnia przeszła przez wewnętrzne dwudrzwiowe przejście znajdujące się pod piętrem posiadłości a pomiędzy schodami wyginającymi się w łuki.
Obejmowały one szerokie przejście wiodące ku pomieszczeniu, z którego dochodziły skoczne nuty wygrywanej na mandolinach i fletach, muzyki.

Prócz wielkości nie było ono wyjątkowe. Tak jak w pozostałych, poznanych częściach dworku, podłogi wyłożone były marmurem imitującym drewno, natomiast na białych ścianach wisiały szklane talerze emitujące jasny, ciepły blask.

Zgrabnie wyminęła bawiących się ludzi oraz jeden z zastawionych stołów, trzymając się prawej ściany, mającej ją doprowadzić do podwładnych.
Zajmowali oni dwa stoły, zaś tuż obok nich znajdowały się zarówno wojska Temerii, jak i Niebieskie Pasy.

Do kompanii zajmującej prawy, dolny róg sali dołączyło przedstawicielstwo wojsk Nilfgaardu.

Rozplanowanie było szczególnie niefortunne...


Brego | Galen | Lisnader | Teddevelien:

Nie można było napawać się ogromem pomieszczenia, które można było porównać do największej izby wiejskiej chaty średniej wielkości.

Jednakże nie od wczoraj wiadomo było, iż liczy się nie rozmiar, a jakość.
Ta z kolei była na wysokim poziomie.

Zimne podłoże pokrywał miękki dywan w rozmaitych odcieniach brązu, natomiast prawdziwe drewno wyłożone na ścianach i suficie pogłębiały atmosferę swojskości połączonej z elegancją.

Zarówno jednoosobowe łóżko czy kufer w jego nogach, jak i stolik wraz z krzesłem niepozbawionym oparć na przedramiona, stylistycznie oraz kolorystycznie współtworzyły charakter pokoju gościnnego.

Kontrastem pozostawał kominek wykonany z prostego kamienia, lecz bynajmniej nie ujmowało to uroku.
Przeciwnie, uwiarygadniało imitację przytulnej chatki.

Wreszcie zasłużony odpoczynek...


***


Areastina:

Ciężka noc. Ale spokojna.
Przynajmniej jeśli nie liczyć kilku bójek pomniejszych szlachciców, których nazwisk nie opłacało się pamiętać, paru prób wychędożenia zarówno szlachcianek jak i służek przez mało znaczące osobistości.

Wszelkie zapędy skutecznie hamowali ludzie Rolanda, więc ochrona nie miała najmniejszego powodu, by powstać z krzeseł.
Naturalnie prócz posilenia się przy jednym z uginających się stołów.

Zdarzył się nawet odgórny alarm, po którym bramy Rajczewa zostały zamknięte w obawie przez atakiem ryboludów, ale wszystko szybko się skończyło.

Żadnej próby zamachu. Dzięki Melitele.

Nawet niefortunnie dobrane towarzystwo z prawego, dolnego rogu sali przestało wydawać się niefortunne.
Nikt nie odzywał się do siebie poza sporadycznymi burknięciami.

Zaszłości historyczne nie pozwoliły Temerczykom odezwać się zarówno do wojsk Dol Blathanna jak i Nilfgaardu.
Prawda, z wzajemnością.
Nawet cisza pomiędzy członkami jednego zespołu okazała się nie do przerwania. Mało kto chciał się odzywać w obecności dawnego wroga.

Nawet jeśli początek upłynął na siedzeniu jak na szpilkach w gotowości do odparcia absurdalnego ataku ze strony, jeszcze niespełna trzy dekady temu, stronnictw zajmujących przeciwne strony barykady, to spadła ona niemalże do zera wraz z wszechogarniającą nudą.

W końcu jedynym zajęciem godnym do przeciwstawienia się usypiającej sile była obserwacja gości.

Czas płynął w usypiającym tempie, dlatego też niemalże każdy zespół rozmieszczony w kątach przyjął z niejaką ulgą wschód słońca - zapowiedź rychłego zakończenia potwierdzanego przez szlachciców śpiących po krzakach oraz ważniejsze osobistości udające się na spoczynek.

Najbardziej wytrwałymi osobami okazali się muzycy. Grając przez całą noc nadal mieli siłę na wygrywanie wesołych, energicznych melodii.
Obecnie w powietrzu unosiły się melodyjne dźwięki harfy śpiewającej w duecie z lutnią.

-Idziemy-mruknął Roibhilin, zdejmując maskę.

Siedzące w holu zaspane służki w czarnych sukniach wyszywanych złotymi nićmi, natychmiast poderwały się na nogi.
Jedna z nich, tłumiąc ziewnięcie, wyskoczyła do przodu.

-Pozwól, Panie, że zaprowadzę do pokoju-dygnęła szybko, po czym odwróciła się, podążając schodami na piętro.
Pewnie przeprowadziła przez otwarte dwuskrzydłowe drzwi, wprowadzając do obszernego, owalnego pomieszczenia, gdzie spotykało się pięć korytarzy.

Oprócz nich znajdowało się tam blisko tuzina zamkniętych wejść pilnowanych przez strażników stojących bez ruchu niczym posągi.

-Pan Relinven pragnie zaproponować ten pokój-wskazała drugich od prawej strony.

-Pańscy towarzysze znajdowaliby się tuż obok-tym razem jej dłoń znalazła się w linii prostej do pierwszych.

-To jakieś żarty? Mam spać nad tymi brzdąkaniami?-warknął urzędnik.

-Zapewniam Pana, że pomieszczenia są dobrze wygłuszone...-powiedziała, nerwowo miętosząc w dłoni kawałek sukni.

-Dobrze. Jednak jeśli to nie jest prawda, osobiście dopilnuję, byś straciła pracę. Zrozumiałaś?-zapytał, zaś służka pokiwała i spuściła głowę.

-Możesz się oddalić-dokończył.

-Chcę się wyspać, więc ani się ważcie mi przeszkadzać. To rozkaz-rzekł chłodno, wchodząc do środka.

Najbezpieczniej byłoby umieścić chociażby dwóch podwładnych wewnątrz pokoju Roibhilina, ale kto by miał siłę na użeranie się z zadufanym dupkiem po nieprzespanej nocy?
Poza tym zdawało się, że było bezpiecznie dzięki nieustająco rotującym żołnierzom ze znakami Rajczewa. Dzięki temu żaden z nich nie był zaspany.

Zadziwiające, jak dużymi siłami dysponował arystokrata...

Teraz działało to jedynie na ich korzyść. Mogli się wyspać.
Pospiesznie weszli do dużego pokoju bez okien, wyraźnie dostosowanego do nich.
Nie posiadał żadnych mebli prócz jednoosobowych łóżek wypełniających całą przestrzeń. Przypuszczenia potwierdzała ich ilość, odpowiadająca liczności całej drużyny łącznie z dowódcą.

Wreszcie upragniony odpoczynek...


***


Brego | Galen | Lisander | Teddevelien:

Przyjemna odmiana - syta kolacja, ciepłe łóżko, długi sen i... pukanie do drzwi...

To by było na tyle, jeśli chodzi o czas wolny.

-Życzę smacznego-uśmiechnęła się platynowa blondynka, gdy tylko otworzył drzwi.
Od razu położyła tacę na rękach gościa i wróciła do wózka, odjeżdżając do kolejnego punktu.

Zawartością tacy okazał się talerz z parującymi kiełbaskami, trzy pajdy chleba oraz kufel zimnego, jasnego piwa.


Teddevelien:

Zakończenie odpoczynku przyniosło nowe plany na nadchodzący dzień w Rajczewie.

Ćwierćelf wyszedł z pokoju, zgodnie z instrukcjami służki, skierował się ku holowi, mając nadzieję znaleźć osobę zdolną do rozwiązania jego problemu, jakim było znalezienie kogoś pokroju kamerdynera.

Jedną z kobiet w czarnych sukniach spotkał przechodzącą przez pomieszczenie, będące jego celem.
Zapytana o osobę sprawującą takiż urząd, wyraźnie nie wiedziała co odpowiedzieć, ale kiedy Ted objaśnił funkcje szukanego osobnika, twarz rozmówczyni natychmiastowo się rozpromieniła.

-Ah! Pan Bernard Larski! Podkomorzy nadworny.
Bardzo mi przykro, ale pan Larski obecnie jest bardzo zajęty. Jego podstawowym obowiązkiem jest zastępowanie marszałka dworu, zaś pan Relinven z samego rana opuścił Rajczew wraz z kapitan Savi.
Dzisiaj jeszcze wróci, więc wtedy będzie mógł pan spotkać się z podkomorzym.
Może ja będę w stanie w jakiś sposób pomóc lub wskazać kogoś, kto będzie mógł?


Gdy tylko Teddevelien wyjaśnił, że chodzi o spotkanie z przyprowadzonymi elfami, dziewczyna skinęła głową w zamyśleniu.

-Za chwileczkę wrócę-podwinęła lekko suknię i podbiegła do strażników pilnujących wejścia.
Jeden z jej rozmówców machnął ręką w kierunku korytarza znajdującego się naprzeciwko tego, z którego wyszedł ćwierćelf.

Wróciła do gościa z uśmiechem na twarzy.
-Jeszcze są w nadwornym szpitalu. Zaprowadzę-odwróciła się we wskazanym przez gwardzistę kierunku.

-Musimy dojść do końca i skręcić w prawo-powiedziała, śmiało brnąc do przodu, a kiedy napotkali przeszkodę w postaci ściany stojącej naprzeciwko, zakręcili w kierunku dwuskrzydłowych drzwi.
Szarpnęła jedno ze skrzydeł, które ledwie zdołało się uchylić.

Surowe, kamienne wnętrze wypełnione było łóżkami, obecnie w większości pustymi.
Obok każdego znajdował się malutki stolik oraz złożone parawany.

Jedyne niepuste posłania należały do przyprowadzonych elfów, z których tylko jeden wyglądał dobrze.
Śpiący Aen Seidhe jeszcze niedawno mógł zostać trupem. To on zawisł.
Ostatni miał szczęście, że miał obie ręce. W niego trafił topór kata.

Może jeszcze mieli jego broń?


Galen:

Wiedźmin stosunkowo szybko wyszedł ze swojego pokoju, bez chwili zwłoki kierując się ku wyjściu.
Niespiesznie przeszedł obok sześciu gwardzistów, pilnujących wejścia do posiadłości.
Przy otwartej bramie Rajczewa również napotkał strażników, jednakże różnili się oni od poprzednich.

Kamienne sfinksy zdawały się być groźniejsze niż ludzie. Dzikie oczy każdego z nich, można było przysiąc, obserwowały uważnie każdy ruch.
Drapieżnie szczerzyły kły.

Łowca potworów nie zamierzał zatrzymywać się przy żadnym z posągów, natychmiastowo obierając kierunek.
Północny zachód.
Oznaczało to próbę dotarcia do jakiejś wioski nad Zatoką Praksedy.

Znajdowała się ona zadziwiająco blisko. Jedynie kwadrans drogi szybkim krokiem przyniósł rezultaty w postaci napotkania kilkunastu domków pokrytych strzechą.

Osada rybacka. Dało się to poznać nie tylko po łódkach na powierzchni wody czy wędkarzach stojących uparcie na krótkim, zniszczonym molo.
Wkoło pełno było porozwieszanych sieci rybackich.
Najgłębiej pośród lądu znajdowały się względnie małe pola ze zbożem. Pracowało na nim kilka cieni. Najpewniej jedyni rolnicy w wiosce.

Niemniej nie dla nich Galen przybył tutaj. Przynajmniej nie bezpośrednio dla nich.
Przybył tu po informacje, planując odwiedzić kilka miejsc, mogących mu pomóc, lecz kiedy tylko zobaczył do czego przybył, natychmiastowo wykreślił z listy antykwariusza i jakiekolwiek targowisko.

Oznaczało to, iż nie miał co liczyć na książkowe informacje na temat vodyanoin, jeśli tylko jakiekolwiek wiarygodne wiadomości istniały gdziekolwiek na Kontynencie.

Powoli wszedł pomiędzy skupisko chatek. Nie byli nawet w dziesiątej części tak bogaci jak drobni szlachcice, którzy spali w krzakach w Rajczewie.
Czy tacy ludzie mogli mieć styczność z wielkim magnatem?
Odpowiedź wydawała się być oczywista.

Pierwszym miłym zaskoczeniem okazał się drobny sklepik domowy. Nieporadnie wydłubany w desce szyld, przedstawiający trzy kółka mogące być wszystkim, wisiał nad otwartym oknie.
Siedział sam łysiejący, chudy mężczyzna, ale kiedy tylko wiedźmin spytał o pułapkę na ryboludy, tamten spojrzał na klienta, jak na fruwającego utopca.

-A na długouche kurwy syny czy ludziów so jakie? Wnyki ino, co za nogę chycić potrafio, ale dobrze schowieć czeba-rzekł tonem znawcy.

No to kwestię pułapek miał z głowy. Dostał jednak coś cenniejszego. Potwierdzenie przypuszczeń arystokraty w stosunku do inteligencji tego, z czym przyszło im się zmierzyć.
Ponadto postanowił upewnić się w kwestii występowania antykwariusza w okolicy.

-Wanty... co? Czas jaki temu po polach łaziły babony take... Może to i te Wantykwateweriusze-podrapał się po czaszce.

Może jednak Roland przesadził w swoich spekulacjach?

Jakby nie było, skoro już tutaj dotarł, można było wypytać ludzi, jaki to jest ich pan.
Może dowie się czegoś ciekawego?


Areastina:

Roibhilin jeszcze się nie obudził. Przynajmniej tak mówili ludzie Relinvena pilnujący spokoju śpiących ważniaków.

W sumie nic w tym dziwnego. Poszedł spać blisko cztery godziny temu. Zupełnie jak elfy pilnujące go.
Jedynie nieliczni członkowie jej drużyny już się przebudzili, kontrolując co pewien czas czy urzędnik już wstał.
Albo się wyspali, albo nie mogli zasnąć. Nie wiadomo co bardziej prawdopodobne, ponieważ dla niektórych była to pierwsza eskorta. Sytuacji nie poprawiał fakt wzmożonej ilości kłębiących się wkoło, ludzi.

Oni nie spali, przez większość czasu siedząc bezczynnie.
Ona chciała wybrać się na połów informacji, więc musiała wstać przynajmniej godzinę wcześniej niż Roibhilin.

Szybko wyszła ze wspólnego pokoju, pospiesznie schodząc na dół, gdzie przy wyjściu czekało sześciu zupełnie innych strażników, lecz nie przyglądała się im zbyt uważnie, natychmiastowo wypadając na dwór.

Zgodnie z tym, co widziała poprzedniego dnia, za posiadłością znajdują się domy.
Mogły należeć do najważniejszych postaci w Rajczewie lub wprost przeciwnie, do licznej służby oraz dużego wojska.
Może do jednych i drugich?

Jakby nie było, istniała spora szansa na znalezienie tam karczmy. Metodą eliminacji, jeśli nie tam, to gdzie?
Chyba jedynie w okolicznych wioskach, lecz tam raczej żołnierze raczej by nie chodzili.

Kiedy w końcu minęła wielkie domostwo, zobaczyła małe miasteczko. Obecnie prawie całkowicie opustoszałe, jednakże wyposażone w tawernę.
Rzucała się w oczy dzięki wielkiemu napisowi wyrytemu w ścianie: "Gospoda "U Harna" zaprasza!"
Znajdowała się pod nim wielka podobizna pieczonego świniaka.
Do środka wabiły zapachy przygotowywanego porannego posiłku.

Może nie było tak źle z frekwencją? Może ilość osób chodzących po uliczkach świadczyła o tym, iż siedzieli w karczmie?
Z pewnością nie wszyscy, ale choćby część...

Rzeczywistość okazała się bardziej brutalna.
Jedynie jeden stolik był zajęty przez dwóch zaspanych mężczyzn sączących po kuflu piwa.

Nawet za ladą nie było nikogo i jedynie głosy dobiegające z zaplecza pozwalały sądzić, iż jest w środku właściciel.

-Na obrady jakieś-mruknął apatycznie jeden z gości oberży prawie całkowicie pozbawiony włosów.

-Podobnież inne arystokraty też tam są. I Pogoń sama. Z kapitanową-dokończył.

-I co, zostawił tu wszystkich samych?

-Skądże. Przecież jest podkomorzy nadworny, a wszyscy i tak zdychają po całej nocy. Przed południem nie wylezą. Z resztą, dobrze by było, gdyby wyleźli przed wieczorem.
Mnie tam ciekawi tylko kiedy wrócić zamierza...


-Mówiłeś, że tylko kilku z naszych zabrał, czyli pewnikiem kołem popołudnia. Z pewnością przed wieczorem.
Spotkania z ryboludami ryzykować nie będzie
-stwierdził drugi z siedzących, lekko zarośnięty brunet.

-Jak się coś z tym gównem nie zrobi to lada dzień strach będzie rzyć za bramę wystawić.
Potem to już nie będzie czego zza czego wystawiać. Mówię ci, jeszcze w tym roku będziemy trząść dupami w Mahakamie.


-Czemu akurat tam?

-Bo te rybie ścierwa, jeśli z czymś problem będą miały, to tylko ze sforsowaniem bram krasnoludów.
Zaleją wszystko w pizdu i w pizdu nas wygonią
-machnął ręką ze zrezygnowaniem, zaś czarnowłosy towarzysz pokiwał głową.

-Ale przynajmniej Czarne skurwysyny też w dupsko dostaną-rzekł, po czym obaj roześmieli się cicho, ale szybko zamilkli.

-Tego gówna jest zbyt dużo. Tyle już gryzie glebę, a oni w dupie to mają.
Pamiętasz jak jeszcze miesiąc temu trzech tylko wylazło?
-wspomniał brunet.

-Taaa... W tym jeden, wielki kutafon, ale poszło jakoś. Teraz to jak trzydziestu wylezie, to dobrze będzie-stwierdził i zamyślił się.

-Świat się kończy-wypalił po kilku chwilach.

-Taaaa...-mruknął jego rozmówca.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 19-07-2011, 23:43   #9
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Perspektywy, perspektywy.

Dopiero nadejście nowego dnia w świeżym posłaniu, zaspokoiwszy głód i na czysto uświadomił mu, że jeszcze żyje i w zasadzie nie chciałby zmieniać tego stanu.

Miał w głowie pewien plan i wiedział, że aktualnie jego zmartwieniem będzie zadbać o bezpieczeństwo elfów. Do tego potrzebował czyjejś pomocy.
W formie niezgorszej służki...

Całą rozmowę i krótki spacer przez włości Relinvena Teddevelien z zainteresowaniem przyglądał się strojnej służce, potakując i zachowując swój charakterystyczny uśmiech, dosyć niejednoznaczny w tej rozmowie.
- Jestem wybranie wdzięczny za pomoc. Samoż bym ci ich nizacz nie odnalazł. Nie mogęż panience więcej zabierać czasu... - skontastował - ale może ona sama jak swe winności wobec gospodzina wypełni, bymi go nieco darowała? Dom gospodarza zwiedzę, zbadam, ale może... - jakby zawahał się - zechciałaby późnieć pokazać mi insze okolice? - zapytał całkiem dwuznacznie.
Spojrzała na ćwierćelfa z rozbawieniem.
-Dziś u Marszałka robię do zachodu słońca. Później niedobrym pomysłem jest wychodzenie z Rajczewa, a wewnątrz stoją jedynie domy żołnierzy i karczma - mówiła, kołysząc się, z głową przechyloną na bok.
Naprzemiennie stawała na palcach i piętach.
- Waćpanna z pewnością zna jakieś ustr... bezpieczne miejsce. - z niemalejącym rozbawieniem ćwierćkrwi elf przyłożył palec do ust, jakby w namyśle. - Zróbmy tak, panienka się namyśli... a ja po zachodzie trzymał się będę mojego kwaterunku bądź będę przebywał z nimi. Nie chcę jej zabierać zbyt dużo czasu teraz...
Przestała bujać się na stopach i zwróciła oczy ku górze, lekko przekrzywiając głowę na boki z wyrazem zamyślenia.
Nagle uśmiechnęła się, stając spokojnie.
-Niech będzie.
Przez chwilę stała w miejscu, po czym obejrzała się za siebie i pospiesznie odeszła z roześmianymi ustami.
- Wielcem rad. Dziękuję raz jeszcze, i do zobaczenia, panienko...? - zawiesił ton, mrużąc brwi w oczekiwaniu na imię.
Nie zmieniało to faktu, że jedną nogą był już w szpitalu. Chciał jednak zostać sam na sam z elfami, ale nie mógł sobie pozwolić by wyglądało na to, że ją zbywa, co to to nie! Imię do czegoś jednak zobowiązywało.
Poza tym przyda mu się odrobina... relaksu.
Wstrzymała się chwilę z odpowiedzią.
-A dostanę w zamian podobną informację?

- Nie sposobna odmówić. - stwierdził dawny szpieg, opierając się o ścianę i zakładając ramię o ramię. - Ani takiej chęci nie mam. Czyżby panienka chciała, abyśmy imiona dla siebie zachowali jeno? Anonimowo, jak mówią wysoko urodzeni?
-Może tak... A może też interesują mnie imiona?-odgarnęła kosmyk włosów za ucho z lekko figlarną miną charakterystyczną dla małych dziewczynek.
- Czyli panienka kolekcjonuje imiona wszystkich jegomościów, którzy ją poproszą o spacer? Ciekawe... - stwierdził, przekrzywiając głowę.
-Nie tylko to jest we mnie ciekawe-roześmiała się cicho.
- Jestem całkiem zainteresowany... - zaczał, uśmiechając się szerzej - Ale pierwszeństwo przypada rodzajowi pięknemu, jeno dopiero prostakiem bym się okazał, pierwszy zdradzając imię.
-Wdzięczna jestem za zrobioną mi grzeczność - skłoniła się nieco teatralnie.
-Jednak to goście mają wszelkie względy - splotła przed sobą dłonie kontrastujące z czernią sukni.
- Wszelkie? - upewnił się z nadzieją w głosie Ted.
-Szczególnie ze strony podkomorzego, jeśli taka pańska... preferencja - zachichotała.
- No cóż, tutaj może innej natury... ale jeżeli słowa panienki... niezupełnie te o Podkomorzym prawdziwe, to i imię pierwszy zdradzić mogę. - nieomal się zaśmiał. Zastanawiać się zamiast tego zaczął, jak bardzo ta konwersacja niezobowiązująca była, a na ile tylko wyglądała...
- Mam rozumieć, że jeżeli o podkomorzego chodzi, osobiście sprawdzała panienka?
-Może i troszkę nie prawdziwe... - stwierdziła, oglądając się za siebie. -Wizja sprawdzanego podkomorzego jest aż tak kusząca?
- Nie do końca ta wizja jest kusząca... - sprostował.
-Mogłam się domyśleć. Celem jest pan Marszałek! - pokiwała głową z nienajlepiej udawaną powagą.
- Cóż, zwykłem mierzyć wysoko i ambitnie. Czuję się całkiem rozgryziony. - zaśmiał się Ted, całkiem spychając elfów na drugi plan. Wyglądało na to, że niekoniecznie najtrafniej wybrał sobie cel jeżeli chodzi o zaspokojenie... była bystra i niebezpiecznie, nie nadzwyczajnie ale wystarczająco by niebezpiecznie inteligentna jak na służkę, ale nie mógł nic zrobić będąc zafascynowany.
-Rozgryzanie bywa całkiem bolesne. Nie zawsze rozgryzam - roześmiała się.
Ponownie obejrzała się za siebie, po czym uśmiechnęła się jeszcze raz i pospieszyła z powrotem do holu.

Teddevelien w milczeniu odprowadził ją wzrokiem, nie będąc pewnym, co o tym sądzić, i nie mogąc się nie uśmiechać. Perspektywa popołudnia zrobiła się od razu przyjemniejsza. Niestety, do tego czasu musiał przejść przez bagno. Wszedł do "lazaretu" dworskiego, zamykając za sobą odrzwia i powoli przechadzając się między posłaniami po całym pomieszczeniu, chcąc upewnić się, że jest sam z elfami.
Usatysfakcjonowany oględzinami, wrócił do elfów, podchodząc do dwóch przytomnych, którzy nie spali.

- Jak źle jest? - zapytał z poważną miną.
-Nie aż tak bardzo. Nie powinien się wysilać, ale podróżować może. Wyruszamy jak najszybciej, jak najdalej od dh'oine - ostatnie słowo niemalże wypluł.

- Słuchajcie, nasz gospodarz to Roland Relinven. Nie wiem, ile wam to mówi, ale postaram się z nim współpracować. Wiem, że umiecie się kryć i że macie olej w głowie, ale informuję, że na gospodarstwie przebywa Vernon Roche. - tutaj Teddevelien założył ramię na ramię. Klęknął między ich łóżkami, odsuwając parawan, i zaczął szeptać, ufając ich słuchowi. - Zgodziłem się pracować dla gospodarza, bo mam nadzieję was wyciągnąć. To nie wszystko. Jakkolwiek widziałem kogoś ze Starszej Rasy oskarżonego o kradzież, widziałem też waszą rodaczkę w wojskowym mundurze, która tu gościła. Nie chcę wiedzieć, który z was jest najważniejszy, ale jeżeli macie jakieś umówione hasło, dzięki któremu dowolny sługa Enid jest zobligowany Wam pomóc, to jest moment w którym powinniście mi je przekazać, abym ja przekazał je dalej.
Dwóch przytomnych pacjentów zbladło.
-Bloedde! - zaklął najbardziej zdrowy.
-Jeśli stąd nie wyjdziemy, ani chybi czeka nas zsyłka do Temerii, a tam ten skurwysyn może robić, co mu się podoba-mruknął w połowie do siebie, w połowie do pozostałych.
- Ta elfka w mundurze... gospodarz oferował jej pracę, ale odmówiła z powodu obowiązków żołnierza. Jest chyba jakimś dowódcą, czy coś, ubrana była okazale a i przemawiała nietęgo. Wydaje mi się, że będzie mogła od tej pory bardziej wam pomóc niż ja. - wzruszył ramionami Teddevelien.
-Może i może, ale my się do niej nie dostaniemy-pokręcił głową drugi.
- Dlatego... - poirytowany mieszaniec zaczął przeciągać sylaby - Pytam... Jak... Mam... Ją... Przekonać. Ja się tym zajmę.
-Skąd mamy to wiedzieć? Jeśli to pomoże to do zatrzymania należałem do Scoiat'ael-rzekł elf ze opatrzoną ręką.
-Ja również, ale do innego komanda.

Teddevelien odwrócił nagle głowę w stronę ich nieprzytomnego towarzysza.
- Kurważ... Nic o nim nie wiecie? Nie jest kimś szczególnie ważnym? Myślę, że już się zorientowaliście, że ja i banda, którą widzieliście, nie wyciągała was ryzykując życie z szafotu dla fanaberii... a na waszym miejscu biorąc pod uwagę zaangażowanie Roche'a w jakieś lewe kwestie bym się tak nie martwił... - machnął ręką od niechcenia. - Nie obraźcie się, ale dlańście za mało ważni.
-Takich tylko ścina, gdy nadarza się sposobność... O tamtym nic nie wiemy. Spotkaliśmy się na szafocie.
- W takim razie ani słowa o nim. Mogę wam jedynie podpowiedzieć, że w Waszym interesie leży, abyście się dowiedzieli jak tylko się wybudzi i bym się dowiedział, bo ktoś ważny interesuje się waszym losem i to może być dowód dla tamtej, która może uznać narażanie się dla partyzantów za niewystarczający powód. - wzruszył ramionami. - Najpewniej byliście na szafocie jedynie zasłoną dymną dla niego, abyśmy nie wiedzieli, kogo uwolnić. Mniemam, że mój dwimerytowy sztylet został na polanie, gdzie nas zgarnęli?
Obaj skinęli głowami.
-Wypytamy, jak się obudzi. A sztylet... - poszkodowany elf nachylił się, wyciągając z buta ostrze. -Oddajemy.
- Dzięki wielkie. - Ted błyskiem schował puginał do pochwy. - Macie trochę czasu, postarajcie się wymyślić z sensem, co robiliśmy w lesie i jak się poznaliśmy. Przyjdę do was jutrzejszego ranka. - skinął im głową i wstał, ruszając do wyjścia. - Przynieść wam coś w międzyczasie?
-Niczego nam nie potrzeba. Jeśli stąd wyjdziemy, to będziemy pamiętać.
Może kiedyś uda się odwdzięczyć.
Skinął tylko głową na odchodne i zostawił elfów samych. Miał własne myśli i problemy na najbliższy czas.
Jednego był pewien - jeżeli gdziekolwiek może przeżyć, to tylko jeżeli przysługą od Stokrotki, jeżeli to ona za tym stała naprawdę, pod warunkiem dotrzymania, byłby azyl.

Wpierw jednak, rekonesans, jak mawiali Nilfgaardczycy. Dzień cały zamierzał rozejrzeć się po włościach, przespacerować, aby znać choćby okolicę i nie dać się wywieść dziewce w pole w razie gdyby jego paranoiczne usposobienie okazało się słuszne, rozeznać w sytuacji a może i napotkać szukaną elfkę. Może i przyszłych współpracowników - i z nimi słowo by zamienił.

Potem zaś, zaspokojenie bardziej szczytne i aktywne aniżeli strawa czy napitek, jak mawiali... prostacy.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline  
Stary 24-07-2011, 19:14   #10
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Na szczęście Calthaniela Roibhilin, jak na możnowładcę przystało, był śpiochem i leniem. Areastina mogła więc pozwolić sobie na godzinny wypad na miasto. Nawet gdyby, cudem jakimś boskim, jej „podopieczny” obudził się przed południem, chłopaki mieli go zagadać, by dać jej czas na powrót. Tak, czy siak, póki co wysłannik królowej nie był jej problemem.

Gospoda "U Harna" robiła z zewnątrz miłe wrażenie, zwłaszcza dzięki unoszącemu się wkoło aromatowi pieczeni i świeżego chleba. Jak się jednak okazało, apetyczne zapachy nie wystarczyły, by przyciągnąć klientelę. Karczma świeciła pustkami, w środku siedziały dosłownie dwie osoby. Mężczyźni popijali najprawdopodobniej nie pierwsze już tego dnia piwo, dyskutując o rychło zbliżającym się końcu świata.

Areastina trochę obawiała się tego wyjścia. Licho wiedziało, jak ludzie zareagują na jej wejście do karczmy. Mogli ją omieść jedynie zdawkowym spojrzeniem, choć równie dobrze mogła zostać obrzucona wyzwiskami. Ludzie byli nieprzewidywalni, zwłaszcza w kontaktach ze Starą Rasą.

Wąsaty karczmarz najwyraźniej nie zamierzał przepuścić okazji do zarobku, bowiem gdy tylko weszła, wypadł z zaplecza z witając ją uprzejmie. Bordowe piwo czereśniowe - Rivijski kriek kosztowało elfkę 1 koronę novigradzką. Było całkiem niezłe, co prawda trochę nie trafiało w jej gust, ale przecież nie dla trunków tu przyszła, przynajmniej nie tylko dla nich.

- Co tam słychać w wielkim świecie, karczmarzu? - zagadnęła starając się, by jej głos brzmiał jak najbardziej przyjaźnie.
- Nietrafione pytanie - skrzywił się wąsacz.
- Wielkiego świata żem od dawien dawna nie widział na oczy. Zupełnie inaczej ma się z Rajczewską okolicą. Z dalszych włości jeno żołnierze jakie takie plotki przynoszą. Niewielu dałbym wiarę, bo i przez niejedne usta przeszły.
- No i co na przykład żołnierze gadają? - zainteresowała się grzecznie.
- Bzdury różne, tym bardziej durne, im większa odległość. Dla przykładu Najczarniejszy Czarnuch miał sczeznąć na nocniku. Powiadali, że żyłka mu pierdykła, jak się spiął, bo i przez miesiąc się nie wy... - odchrząknął, powstrzymując się od kontynuowania fascynującej historii. – Przed zaledwie kilkoma dniami zginąć miał baron Alhen von Franzz z Kaedwen, jeden z nielicznych arystokratów mierzący się z Marszałkiem Relinvenem. Tego z kolei jaka czarodziejka miała do życia wrócić... Na pierwszy rzut oka widać zakłamanie.

„Najczarniejszy Czarnuch” – pomyślała z rozbawieniem. Wiele już słyszała w swym życiu określeń na Deithwen Addan yn Carn aep Morvudd, ale to było coś nowego. Musiała przyznać, że miało w sobie jakiś przewrotny urok. Z pewnością było warte zapamiętania.

- No tak – przyznała po chwili zamyślenia. – Kłam to być musi.
- Ano i właśnie! Jak na mnie, to jedyna prawda w tym taka, że jest taki von Franzz jest z Kaedwen, a Czarnymi dalej rządzi ten Płonący Kurhan. Ot i cały wywód. Ale co się we włościach dzieje, to wszystko dokładnie wiem. Dla przykładu, stary Prostorz nogę złamał spierd... no ryboludy go goniły. A na Kudłatej Górze wiedźmy słup ognia stawiają.
- Słup ognia? – zdziwiła się nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi. – A po co im on?
- Ryboludy odstrasza z okolicy. W nocy nawet nie tkną wsi, takiego im pietra robią! - roześmiał się rubasznie mężczyzna.
- Ciekawe, dlaczego je to odstrasza - powiedziała bardziej do siebie niż do niego. Po chwili dodała zwracając się do karczmarza – Ale z drugiej strony, najważniejsze, że działa.
- Działa, że hoho! Ale nie od powtórzenia jest. Wiedźmia magia, czarodziejom nieznana. Bo ludowa.
A i każdy wie, że woda z ogniem nie lubują się za bardzo. Wodne stwory z wody wyłażą, to ogniem je, ogniem skurwysynów!


Obejrzała się sprawdzając, czy wieszczący ryboludzką apokalipsę mężczyźni wciąż jeszcze są. Owszem, byli i dalej gderali na tę samą modłę. Kiwnęła na nich głową pytając: - Ty też, panie gospodarzu, myślisz, że przez ryboludy zbliża się koniec świata?
- Ano może i tak być. Jeszcze nie tak dawno tylko garstka ich z wody wylazła. Teraz to całe stada! I coraz gorzej jest.

Odruchowo przetarł ścierą szynkwas, po czym kontynuował:
- Teraz to my, na Łukomorzu to więcej wiemy o ryboludach niż takie uczone czy wiedźminy nawet!
Ale jak wspomnisz o czarnych wizjach z Rajczewa gdzie w świecie, to jeno wyśmieją. Jaja dam sobie obciąć, jeśli nie mam racji!

- A wiadomo właściwie dlaczego wychodzą? I od czego się zaczęły te ich przyjacielskie wizyty?

Karczmarz skrzywił się.
- Nooo... Tego to mu akurat nikomu nie wiadomo... Niektórzy mówią, że ich miasto jest tak rozległe jak Wielkie Morze i już miejsca nie mają.
- Rozmnożyli się jak króliki. – skomentowała z grymasem.
- Najprawdziwsza to prawda! Żeby tak łatwo zdechnąć też chciały.
- Obawiam się, że to już tak łatwo nie będzie. Tak to już jest ze złośliwością natury.
- I to prawda. Padają dziesiątkami, a i tak ich coraz więcej wyłazi. Jakby miały w dupie, że zdychają. Karaluchy chędożone - splunął na podłogę.
- A władze coś zamierzają z tym robić? Czy tylko wysyłają ludzi, by ich ubić?
- Jaśnie Nam Panujący Radowid to nie bardzo wiadomo. Chyba nic nie robi, bo i nic nie widać, a reszta władców szczy na problemy Łukomorza. Nawet Foltest Temerski, bo to i nie ich problem. Na razie. Tylko Marszałek wyprawy organizuje. Jedna już zeszła pod wodę szukać rozwiązania...
- No tak, podatki to ściągać jest komu, ale żeby bronić obywateli to już nie bardzo - mruknęła, po czym wzięła potężny łyk piwa.
- Jedyne podatki jakie płacim, idą dla Marszałka. Pewnie i coś tam królowi oddaje, ale ile? Tego nijak nie wiem.

Chyba nic więcej ciekawego nie była w stanie wyciągnąć z karczmarza. Czas było zatem kończyć pogawędkę. Dopiła piwo i pożegnała się z karczmarzem. Na odchodne zostawiła mu jeszcze orena napiwku, po czym wróciła na dwór Relinvena mając cichą nadzieję, że Roibhilin się jeszcze nie obudził. Nie, żeby się go obawiała. Po prostu nie miała ochoty słuchać jego gderania.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172