Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-03-2012, 22:44   #11
 
Sakura's Avatar
 
Reputacja: 1 Sakura nie jest za bardzo znany
Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; ranek 11-go dnia miesiąca Hantei, rok 1114


Sakura miała mętlik w głowie, dojmującą pustkę w sercu, płynącą ze świadomości tak wielu pustych miejsc w jej życiu, które kiedyś zajmowali bliscy jej ludzie oraz niepewność w duszy. Nie licząc oczywiście koszmarnego poczucia winy. Wstyd palił nie tylko jej policzki. Zawiodła. Do tego nie wiedziała, jak może naprawić swoje błędy. Jedyne, co przychodziło jej do głowy, to zdobycie odpowiedniej wiedzy. Ktoś musi wiedzieć. Przy tych wszystkich myślach, jakie przelatywały jej przez głowę, miała wrażenie, że chyba każdy samuraj dookoła wiedział więcej, niż ona. Jej wiedza, doświadczenia, którym tak ufała... okazały się nieledwie igraszką w prawdziwym świecie, do którego, w przypływie chyba szaleństwa, tak się wyrwała. Ile by dała za spokojną rozmowę przy czarce herbaty z dziadkiem. Kakita Higeru zawsze wiedział co zrobić, jak się zachować. Znał tak wielu ludzi, takie mnóstwo opowieści i jeszcze więcej wydarzeń, że na pewno słyszał o wodnikach. O wodnikach, może o łuskowatych stworach również... albo w ogóle o czymkolwiek. Przy nim dziewczyna się po prostu uspokajała. Pamięć przywodziła na myśl jego postać, siedzącą w sadzie, z czarką herbaty, gdy opowiadał o pojedynku z Kakita Toshimoko i ich późniejszej przyjaźni... Choć teraz ta wizja nie wywoływała uśmiechu radości, jak zazwyczaj, na twarzy dziewczyny. Teraz wyciskała łzy samotności i tęsknoty z jej oczu, choć Sakura usilnie starała się im dać tamę. Przetarła niebezpiecznie wilgotne oczy rękawem kimona. Tak na wszelki wypadek.

Musiała zebrać myśli. Poskładać, jakoś uszeregować wszystko, co wiedziała.

Dziadek... Ten pierwszy. Dlaczego wspominał o modzie? O Żurawiach? Czyżby ta... klątwa, bo inne określenie nie przychodziło jej do głowy, zbierała swoje żniwo również w klanie Żurawia? Czy to ma z nimi coś wspólnego? Będzie trzeba jakoś to sprawdzić...

Przodkowie... rozgniewany Sohei wspominał, że dziewczyna wezwała przodków... Skutecznie. Co, albo kogo skrywała historia jej rodziny, że zaowocowało takim zagrożeniem i reperkusjami? „No toś wezwała...” Kogo właściwie wezwała? JAKIEGO przodka wezwała? Dlaczego nic o nim nie wie? Czy ojciec wiedział? Czy Eizo wiedział? Czy właśnie to udało mu się odkryć, gdy wrócił do domu? Czy o tym powiedział matce, zanim wyruszył na swoją samotną ścieżkę? Czy KENGOKE wiedział? Czy nadal wie? Czy Ame coś zobaczyła? Wyczytała? Kto jeszcze może o tym wiedzieć? Kto jeszcze jest w stanie powiedzieć, o jakiego przodka chodzi?
Przodka... Czyli jego imię musi być zapisane gdzieś w księgach heraldycznych. A może nie? Może nigdy go tam nie było? Może pojawił się zanim pierwszy Hae Tsu zapoczątkował ród? Może jego czyn był na tyle plugawy, bądź straszny, że jego imię zostało wymazane z ksiąg? Jeśli tak, to musi po nim zostać choć ślad... Musi. Gdzieś na pewno jest. Pytanie, jak się do niego dostać. Jak sprawdzić kim, bądź czym jest przodek, który... Przybywa.

Szukać w przeszłości... Shiba sama kazał szukać w przeszłości. „Pamiętaj! Szukaj w przeszłości.” Szukać... Jak? Gdzie? Kiedy? W bibliotece? Której? U kronikarzy? W szkole? U starych, doświadczonych samurajów? Gdzie szukać odpowiedzi? W księgach? Czy może w ustnych przekazach? U ciotki? U matki? U Kengoke? Komu mogła zaufać? Komu mogła powiedzieć? Kogo zapytać?
„Zakryj to! Nikt nie może tego zobaczyć!” Jak mroczną tajemnicę jej rodzina chowa w sobie, wśród swoich przodków? Czy nie ma nikogo, z kim mogłaby o tym porozmawiać? Nikt? Czy musi sama podejmować wszystkie decyzje? Tak jak wcześniejsze... które zawaliła na całej linii?

Dlaczego sohei był rozczarowany jej odejściem z domu? Pomijając oczywiście wszystkie aspekty czystej, żywej głupoty samego postępku wkroczenia na drogę ronina. Czy tylko dlatego? Czy dlatego, że nie potrafiła sobie na niej poradzić? Czy może dlatego, że matka w jakiś sposób była z całą tą sprawą związana?
Znów się pojawiła kwestia matki i jej rozmowy z Eizo przed wyjazdem. Czy matka faktycznie wiedziała? Czy wiedziała, jak temu zapobiec? Czy wiedziała, jak sobie z tym wszystkim poradzić?

Dlaczego... DLACZEGO NIKT mi o tym NIE POWIEDZIAŁ?!? Na Fortuny, DLACZEGO?!?

No dobrze... Kwestią dlaczego zajmie się jakoś później. Teraz było co najmniej tuzin rzeczy, które wymagały zastanowienia TERAZ.
Na przykład kwestia dotykania wody. Czy to miało oznaczać, że będzie chodzić oblepiona brudem do końca swoich dni? Przecież nawet z nieba pada deszcz. Czy na niego też nie może być wystawiona? Czy może chodzi o rzekę? Wszystkie, czy tylko konkretne? Aaarrrrghhh... Dlaczego nie potrafi określić tak podstawowych kwestii? Dlaczego dziadek o tym nie wspomniał?

Na myśl o pośpiechu, z jakim wypruła z walącego się domu uciekając przed pościgiem i wszystkich okolicznościach z nim związanych przestała zadawać tak głupie pytania. Zrobiło jej się przykro i jeszcze bardziej smutno. Dziadek, mimo, że tak go zawiodła, stanął w jej obronie. Mimo, że okazała się tak krnąbrną, głupią idiotką, nadal się o nią troszczył. Mimo tego, że zawiodła i sprowadziła na siebie hańbę... Tak bardzo go kochała i wiedziała, że mimo gniewu, on również kocha... albo kochał, ją – swoją wnuczkę.
Nie wiedziała, co bardziej boli – świadomość straty, czy zawód, którego była przyczyną. Każdy kiedyś umrze. Niektórym pisane jest umrzeć chwalebną śmiercią. Innym – przedwczesną. Jeszcze innym... Nie ważne. Fakt pozostaje faktem. Nikt nie wie, kiedy przyjdzie jego koniec, ale ma pewność, że kiedyś nadejdzie. Hańba jest rzeczą, którą – w większości przypadków – sprowadzamy na siebie sami. Na przykład gigantyczną głupotą – jak ona.

Moment, moment... Nieposłuszne myśli znów schodziły na niewłaściwe tory. Konkrety – skup się na konkretach, głupia!
„Nie zmarnuj poświęcenia mego syna...” Ame. Jej wizja. Ojciec czytający zwój... ZWÓJ! Tak, tam musi być coś napisane. Ame. Ona musiała się dowiedzieć. Ona musiała to widzieć. Aaaa... Dlaczego nie mogłam doczytać tego zwoju do końca!?! Co było na pożółkłym pergaminie? Pióro sroki, pasmo włosów! Czy one będą nadal działać? Czy mogę zobaczyć to jeszcze raz? Gdzie one teraz mogą być? Czy zabierałam je razem z rzeczami do domu, gdy przyszło opuścić szkołę? Czy zabrałam je na ziemie Żurawia?

Skup się, skup się dziewczyno... - napominała się w duchu usiłując ponownie zebrać myśli.
Czyli tak. Trzeba prześledzić historię rodziny w poszukiwaniu „kochanego” przodka, albo wymazanych imion. Jeśli jego zostało usunięte, zostanie przynajmniej po nim ślad, a patrząc na sąsiednie nazwiska i opisy, będzie można określić kiedy żył. Określenie czasu powinno pomóc w przeszukaniu innych źródeł, niekoniecznie heraldycznych, wspominających o różnych wydarzeniach z tamtego okresu. Może jest gdzieś wspomniany.
Dalej, trzeba sprawdzić co można znaleźć o wodnikach. To podstawa. Na pewno taki był we ... we śnie. Tylko co, na oblicze Amaterasu, mogło polować na Kappa?!?
Klątwa... Klątwa i łuski. Klątwa, łuski i woda. To musi być jakoś ze sobą powiązane. Czy to jakieś pradawne stworzenia, o których się nie wspomina. Czy stwory Tego, którego imienia się nie wypowiada... Do tego... Do tego magia krwi... choć o tą wiedzę chyba będzie bardzo ciężko.
Stwory związane z wodą i mające łuski. Sprawdzić. Począwszy od zwykłych węży wodnych. Trudno, może to być bardzo długa lista. Jak nie uda się znaleźć inaczej, to trzeba będzie sprawdzić wszystko po kolei.
Ame... Dlaczego Ame...
Sakura szykowała opuszczała pokój porządkując myśli, choć miała dziwne wrażenie, że cały czas coś ważnego jej umyka.
Dlaczego matce tak zależało na „sprzedaniu” Ame do innej rodziny Feniksa? Co jest w naszym rodzie, że Isawa tak się nami interesują? Co jest w naszym honryo, że tak usilnie starają się je przejąć? O co z tym wszystkim chodzi? Co ukrywała rodzina Isawa?
Kolejna rzecz do sprawdzenia...
Właściwie, to... Właściwie, to jej ród krył chyba jeszcze więcej tajemnic. Czy... Czy ktoś zawarł wcześniej przymierze z siłami, których nie powinien wzywać? Jaką miała być zapłata za wyświadczone przysługi i po co właściwie to robić?...
Sensei Shiba... Ścieżki... Ścieżki mocy i klątw. Może tutaj należy szukać?
Dziewczyna zaczęła próby łączenia domysłów, bo faktami tego nijak nie mogła nazwać.
Czy możliwe jest, aby któryś z jej przodków zawarł pakt w celu ochrony ziemi rodziny Haetsu? Czy ten pakt mógł go wypaczyć i zmienić w stworzenie, które prześladuje ją w snach? Które Przybywa? Czy ta 'ochrona' mogła się później rozciągnąć na jego potomków? Klątwa... przejść na następne pokolenia? Przecież ciotka chciała poświęcić własne życie i zginąć straszną śmiercią w płomieniach w obronie domostwa. Nie nosiła nawet mieczy. Nie była bushi, ani shugenja. Miała ledwie swoje tanto, a przed nią był cały zastęp wyszkolonych Isawa. Do czego jeszcze byłaby zdolna, aby chronić dziedzictwo rodu Haetsu? Czy w przeszłości ktoś posunął się jeszcze dalej? O co jest tak wielka walka między rodzinami? Dlaczego Isawa tak bardzo chcą przejąć naszą ziemię?

Z daisho za pasem, wyszła na korytarz zasuwając za sobą drzwi. Nie zdążyła określić kierunku, w którym skieruje swoje kroki, gdy ujrzała widok dla siebie niecodzienny. A już na pewno nie tutaj. Kroczącego w jej stronę Tensai Szkoły Ognia. Isawa.
Jakby było mało zamętu w jej głowie, wywołanego ostatnimi wydarzeniami, tak w rzeczywistości, jak w jej wizjach i snach. Ona – roninka, umieszczona w pokojach gościnnych, bo inaczej nie byłaby na piętrze, tylko gdzieś na parterze, czy w stajniach, w zamku Żurawia, na którym powiewały dodatkowo Szmaragdowe flagi, których znaczenia się nie domyślała, do której zmierzał właśnie młody, choć pewnie wpływowy – Isawa. Jakie jeszcze niespodzianki zgotował jej los?!?

Już nawet nie wiedziała, jak ma się zachować. Nie zdążyła pomyśleć. Zanim zareagowała, zdążyła jedynie szybko przyjrzeć się zmierzającemu w jej stronę, młodemu mężczyźnie. Sama nie wiedziała, czy w jakimś zadawnionym odruchu wyniesionym z domu, czy może na bazie doświadczeń ze szlaku, po prostu osunęła się na kolana w głębokim pokłonie i wsparła czoło na dłoniach złożonych płasko na podłodze. W domu, gdy nie wiedziała jak się zachować w stosunku do wysoko postawionego gościa, przy powitaniu zawsze padała na kolana w głębokim pokłonie wyrażającym wielki szacunek. Nigdy nie dostała za to w sumie bury, a niejednokrotnie wzbudzało to w gościu przychylność i pozytywne nastawienie do niej. Czasami nawet taki człowiek zatrzymywał się i zamieniał kilka zdań z tak „dobrze ułożonym dzieckiem”. Na trakcie, w stosunku do wyżej postawionych samurajów, jacy mijali ją w przydrożnych gospodach, czy pytali o coś na ulicach miasta, też nie przyniosło rozczarowania. Raz tylko musiała wyjaśnić „nieporozumienie” z jednym samurajem, którego błędnie oceniła, że „szacunek”, to nie to samo co „służalczość i spełnianie życzeń”. Jednak tutaj, na zamku, nie spodziewała się, aby takie osoby mogły zachować się aż tak niehonorowo.
Ukrycie twarzy w dłoniach i pod zasłoną włosów miało jeszcze jedną zaletę. Nie widać było na niej w danej chwili wstydu, hańby, żalu i ogromnej pustki, jaka zagościła, chyba na dobre, w sercu.
W sumie, to nie wiedziała, czego się spodziewać. Równie dobrze może zostać zaraz zaprowadzona przed jakiś sąd i oskarżona o napaść, czy coś równie dziwnego, jak zapytana o samopoczucie.

Fumio... Napaść... Nie tylko dziadka i przodków zawiodła.
Zdążyła o nim jeszcze pomyśleć, zanim mężczyzna z rodziny Isawa stanął przed nią.
 

Ostatnio edytowane przez Sakura : 19-03-2012 o 00:11. Powód: Literówka
Sakura jest offline  
Stary 17-03-2012, 17:43   #12
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Myślenie o Żurawiach przyniosło masę opowieści. Wspaniali szermierze, wspaniali artyści, wspaniali dyplomaci. Głosem pani Taeko rozbrzmiały opowieści o wspaniałych Kakita i Doji, którzy przysłużyli się rodowi.

Tak, matka na pewno wiedziała wiele o swoich przodkach. W domu wuja były też dokumenty genealogiczne, zwoje opisujące wspaniałych przodków i ich dokonania.

Wspomnienie drzewa genealogicznego jej rodu ze strony Żurawi nasunęło Sakurze jeden pewnik: że nikt nie został tam wykreślony przez przynajmniej ostatnie dwieście lat. Drzewo było bardzo rozłożyste w porównaniu do drzewa w ich domu...

I niestety, naonczas dla niej nużące. Matka chętnie opowiadałaby dalej, ale Sakura nie chciała słuchać. Dotarła do ściany.

Przodkowie ze strony Feniksa... ojciec byłby świetną osobą, by zapytać. Podobnie - zaskakująco - Kengoke lub Manai-obaasan. Ciotka była urodzoną gawędziarką. Znakomitą po prostu. Eizo... już mniej. Ame też. Zwłaszcza Ame, teraz Isawa Ame-sama. Sakura poczuła znane ukłucie, jak zawsze przy tym wspomnieniu.

Były jednak przynajmniej dwie ciemne karty w historii rodu - to wiedziała na pewno z dawno zasłyszanej konwersacji między ojcem i synem. Eizo je znał, poznał je po gempukku. Ale nie z woli ojca. Poznał je, bo zadał mu jakieś pytanie. Niestety, Sakura nie wiedziała jakie. Ale to wspomnienie, wspólnie z historią Kengoke dawało odpowiedź na inne pytanie.

Dzieciom nie mówi się tego, co im niepotrzebne. Kengoke poznał historię swego ojca, bo musiał. Inaczej nie mógłby dać odporu wszystkim innym, którzy ją znali. Z Eizo chyba było podobnie. Wkuwał imiona i nazwiska przodków przed gempukku, bo chciał - jak Lew - wyrecytować wszystkich. Potem śmiał się, że to było szczeniackie i Sakura miała wrażenie, że pozapominał imiona. Ale albo tam coś znalazł, albo ktoś coś mu powiedział. Bo po gempukku chciał rozmawiać z ojcem. I powiedział, że chce rozmawiać o dwu konkretnych przodkach, o których głupio było by pytać kogoś innego.

Eigen szarpnął głową i zmierzył syna wzrokiem, ale nie zganił. Jeśli mu natomiast odpowiedział, to Sakury przy tym nie było.

Dawały się we znaki braki genealogii czy wiedzy o przodkach. Niemożność dostępu do rodowych dokumentów.

Opowieści rodzinne - jeśli można było wierzyć pamięci - były ostrożne przy wspominaniu o męskich shugenja z rodu Haetsu. Mogło to być poszlaką.

Na pewno szczegółowymi informacjami dysponowali ojciec i Eizo. Na pewno wśród rzeczy, jakie chronili z ciocią tamtego burzliwego dnia, były zwoje, dokumentujące historię rodu.

Tyle na pewno.

Księgi heraldyczne... Są, ale jednak koncentrują się na herbach. Czyli np. mogłaby się z nich dowiedzieć kiedy powstał mon Haetsu i czemu taki. Kiedy się zmienił. Kiedy jakiś Haetsu dostał prawo do innego - za co, do jakiego i kto prawa udzielił.

Lepszym pomysłem były spisy ludności. Spore zwoje utrzymywane przez urzędników klanu bądź rodu. Każde dziecko po gempukku jest wpisywane w takowe. Do tego też są historycy.

Biblioteki to przywilej wielkich panów i wielkich ośrodków. Miasta, zamki, szkoły mają swoje biblioteki. W Shiro Shiba pewnie jest wzmianka o niej i Eizo i Eigenie. Jakimi studentami byli, w czym się wyróżniali, na korzyść jak i na niekorzyść.

Kronikarz pana Hachimizu mógł zapisać coś o jej rodzinie. On, lub jego poprzednicy. Na dworze było przynajmniej dwu historyków Asako, na stanowiskach ustanowionych dużo, dużo przed ich urodzeniem. Nie było to pozbawione sensu, by taka praca leżała w ich obowiązkach.

Magia krwi? Próbując ją połączyć ze stworem z koszmaru czy wizji i przeszukując pamięć doszła do dwu wniosków. Że to możliwe by czary maho wywołały coś podobnego. I że powinna była bardziej studiować, kiedy był czas, bo jej wiedza o możliwościach brudnego maho była po prostu nikła.

Oni były jeszcze gorsze. Maho byli (kiedyś) ludźmi, a nawet jeśli mniej niż ludźmi, to tym bardziej byli ograniczeni. Tak podpowiadał rozum. Fu Leng przeciwnie. Co mógł wezwać z otchłani Jigoku? Sakura powściągnęła wyobraźnię. Nie miała nawet ochoty iść dalej tym torem.

Kappa były natomiast hengeyokai, usłużnie podsunął jej wściekle pracujący wobec nawały pytań własny umysł. Nie było zresztą co ukrywać, tylko na łączeniu domysłów i kojarzeniu mogła polegać. Nigdy nie była szkolona na łowcę maho, nie uczyła się o oni. Ale potrafiła myśleć i uczono ją logiki. I to dawało podstawy, by szukać wiedzy. Pozwalało doskonale formułować pytania.

Węże wodne zdecydowanie były dobrym tropem. Kolejnym był właśnie ten skrawek informacji, jaki sobie przypomniała o wodnikach. Hengeyokai rzadko kiedy bywały 'zwierzyną'. Podobnie jak ludzie. Niewiele było istot, dla których takie istoty były pożywieniem.

Nie, ta lista nie powinna być długa - uświadomiła sobie Sakura. - Choć nadal trzeba będzie ją sporządzić.

Podobnie niedługą listą powinna być lista przodków, którymi nie powinno się chwalić. Poszukanie przodka, zebranie informacji o kappa, wreszcie lista stworzeń na kappa polujących, mających łuski i związanych z wodą. Na wspomnienie o łuskach poczuła swędzenie skóry na lewym przedramieniu. I dreszcz na myśl o tym, co to mogło oznaczać.

Szybko zmieniła temat. Wymyślone plany zdawały się dobre, zostawała realizacja.

Pakt... wydawał się prawdopodobny. Każdy shugenja, mówiła jej kiedyś Ame, uczył się od razu, że obietnice złożone kami należy traktować bardzo poważnie. Że mogą ciągnąć się długo po tym, jak ten, co je złożył, odejdzie do Meido.

Ziemia... Haetsu mieli żyzną ziemię, miejscami nawet bardzo. Ale nawet jeśliby ze wschodu na zachód mieli same czarnoziemy, albo plantacje jedwabnika, to nijak nie uzasadniałoby to zainteresowania Isawa. Kolejny mur. Kolejna, na razie ślepa, uliczka.

Z drugiej strony, zdążyła pomyśleć króciutko opadając w ukłonie. Tensai Ognia Isawa, który właśnie zatrzymał się przed nią... mógł coś wiedzieć. Był z tej samej szkoły co tamci.

- Nie, pani, nie powinnaś! - krzyknął cicho, sięgając ku niej dłońmi - Powstań! - dodał, jednocześnie chwytając jej prawą rękę tuż przy ramieniu i ciągnąc lekko ku górze.

Puścił ją natychmiast, kiedy się podniosła, odstąpił też na przyzwoitą odległość. Miał zaczerwienioną twarz i nie patrzył jej w oczy. Był młody, Sakura zaryzykowałaby stwierdzenie, że w jej wieku, może rok starszy.

- Przepraszam - wydukał - ale... Twój brzuch... nie boli Cię, pani?

Uczciwą odpowiedzią byłoby "nie". Nie bolał. Zupełnie.

Isawa miał trzy mony na dobrym, podróżnym stroju. Mon Feniksa nad sercem, na komigatari. Mon dojo Tensai Ognia na prawym ramieniu. Oraz jeszcze jeden mon, na lewym. Tego trzeciego Sakura nieledwie nie rozpoznała. Maguro. Człowiek przed nią stojący był z rodu Isawa Maguro. Poza nazwiskiem jednak, nie wiedziała o rodzie nic.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 18-03-2012 o 15:22. Powód: zapowiedziane rozszerzenie
Tammo jest offline  
Stary 19-03-2012, 00:05   #13
 
Sakura's Avatar
 
Reputacja: 1 Sakura nie jest za bardzo znany
Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; ranek 11-go dnia miesiąca Hantei, rok 1114


Jak wiele pytań, a jak mało odpowiedzi. Uszeregowanie ich przynajmniej dało kierunki, w których mogła podążać w poszukiwaniu wiedzy. Oby Fortuny jej pomogły, bo w obecnej sytuacji niewiele drzwi stało przed nią, roninem, otworem. Niech Matka Amaterasu czuwa nad jej każdym krokiem, bo chyba tylko ona może ustrzec głupią dziewczynę, która na własne życzenie wpakowała się w takie bagno, od wiecznej ciemności. Brudnej i oślizłej. Sakura nie chciała nawet myśleć o konsekwencjach swojej porażki w tym względzie. Po prostu nie miała wyjścia. Tu chodziło o zdecydowanie więcej, niż jej się na początku zdawało. Gorzej, że nadal nie wiedziała co jest sednem tych wszystkich zdarzeń, choć miała niezłomne przeczucie, że są one ze sobą ściśle powiązane.

Ani ojciec, ani Eizo nie udzielą jej już wskazówek. Podobno istnieją mnisi, którzy potrafią poprzez medytację dostać się do Meido i rozmawiać z przodkami. Sakura nigdy tego nie próbowała, choć przy tak niewielu możliwościach złapie się nawet tak nikłej nadziei na znalezienie odpowiedzi. Obawiała się, że nie tylko dziadek jest nią tak bardzo rozgoryczony i zawiedziony. Prawdopodobnie pozostali, męscy członkowie jej najbliższej rodziny też załamują ręce nad tym, co zrobiła. Ale... Do Wszystkich Fortun to nie tylko jej wina! Nie! Nie ona prosiła o obarczenie takimi przodkami. Nie ona taiła przed sobą przeszłość w nadziei... Właściwie to w nadziei na co? Eizo mógł jej powiedzieć. Ojciec na jego oczach dał jej miecze. Były jej. Była dorosła... a przynajmniej wcześniej tak jej się zdawało. Mógł przynajmniej wspomnieć.
A może wspomniał? LIST! Eizo zostawił jej list. Na wypadek, gdyby on nie wrócił. Musi go przeczytać. Odnaleźć i przeczytać. Wtedy widocznie była za mała i mogła nie zrozumieć. Teraz i tak wiele więcej nie rozumie, ale nie ma wielkiego wyboru. MUSI zrozumieć. Musi poznać prawdę i znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Jeśli to klątwa, musi ją odwrócić. Jeśli zobowiązanie – musi je spłacić, albo się go jakoś inaczej pozbyć. Musi oczyścić nie tylko imię ojca, ale cały ród Haetsu z tego parszywego... czegoś, co prześladuje ją i jej ród.
Poza tym... Skoro Eizo poznał imiona studiując historię rodziny, muszą być gdzieś zapisane. Znaczy – da się je odnaleźć. Musi się też dowiedzieć prawdy – całej prawdy – o historii Kengoke. Ona ma znaczenie. Na pewno w jakiś sposób się łączy z tym wszystkim. Trzeba zatem wrócić do Honryo. Niestety, nie oficjalnie... a może jednak? Odnaleźć ciotkę. Odnaleźć zwoje. List od Eizo. Może Ame. Shugenja... Dlaczego opowieści były takie skąpe odnosząc się właśnie do przodków – męskich przodków – będących shugenja? Dwa nazwiska... Przodkowie, o których się nie wspomina... Shugencja, albo mający z nimi coś wspólnego – najprawdopodobniej. Zwoje, zapisy, listy, spisy... Dom... Tam muszą być odpowiedzi, przynajmniej na część pytań. To jednak na później. Podobnie jak plany realizacji poszukiwań ogromu wiedzy, jakiej potrzebowała. Przed sobą miała inny „problem”... A może okazję?

- Nie, pani, nie powinnaś! - padły słowa, tuż nad jej uchem. - Powstań! - usłyszała, jednocześnie czując dotyk obcej ręki na ramieniu i lekkie pociągnięcie ku górze.

Sakura spojrzała tym razem z bliska na młodego chłopaka spomiędzy pasm od dawna zbyt długiej grzywki. Doskonale wiedziała, że jej wygląd, oględnie rzecz ujmując, jest opłakany, na standardy Rokugańskie samurajów. Porównanie do zagubionego, sponiewieranego szczeniaka z rozwichrzoną sierścią byłoby chyba dość trafnym. Nie czuła na sobie jakiejś warstwy brudu, ani nawet zaschniętej krwi... Krew. Rany... Przecież powinna teraz tak po prawdzie leżeć i w najlepszym razie dogorywać. Powinno ją coś boleć, a tak po prawdzie... Po prawdzie to nie bolał ją nawet brzuch, w który dostała tą koszmarną strzałą. To pamiętała. Wspomnienie bólu jeszcze teraz wywołało lekkie drżenie kącików ust i odblask strachu w oczach. Tak. Bała się wtedy. Teraz się do tego nie przyzna, ale bardzo się bała i czuła taki straszny ból...

- Przepraszam – wydukał młody Isawa - ale... Twój brzuch... nie boli Cię, pani?

Pani? Dlaczego on zwraca się do mnie jak do samurai-ko?... Ale on jest młody...
Dziewczyna patrząc na chłopaka miała mieszane uczucia. Z jednej strony pamiętała, gdy sama chodziła w klanowym kimonie i ciesząc się powszechnym szacunkiem żyła spokojnie u boku matki, a jeszcze bardziej – ojca. Jakże odległe wydawały się te wspomnienia. Patrząc teraz na niewiele od niej starszego młodzieńca Sakura miała wrażenie, że dzielą ich nie miesiące, czy lata, a dekady. Kiedy ostatnio widziała taką niewinność, uprzejmość i ... tak, to jest... zażenowanie? Do tego zmieszane z wyraźnym szacunkiem i to do kogo? Do niej - ronina!

Jakie to miłe uczucie...
Szkoda, że nie można się nim zbyt długo cieszyć.


Palące znamię na ramieniu przyćmiewało nawet tak niespodziewane okruchy radości. Sakura nie mogła sobie teraz pozwolić na najmniejszy błąd. Tylko co tu teraz odpowiedzieć? Fakt, że nie czuła nawet najlżejszego bólu w brzuchu, gdzie powinno być teraz jego wielkie ognisko, wcale nie pocieszał. Pamiętała, że ból zaczął słabnąć jeszcze przed przybyciem shugenja. To nie wróżyło nic dobrego. Nie w kontekście ostatnich wydarzeń i historii, jaka stała się jej udziałem.

- Sumimasen! Isawa Maguro-sama... - zaczęła, gdy znów wróciła do pionu. - Gomen nasai, jeśli moje zachowanie jest nieodpowiednie. Nie wiem jak...
Sakura przerwała potok słów zdając sobie sprawę, że shugenja zadał jej proste, konkretne pytanie. Może nie mieć ochoty słuchać, że dziewczyna czuje się zagubiona i nie wie nawet, gdzie jest, ani nawet jak się tutaj znalazła. Nauczyła się już, że ronin nie ma prawa do zadawania pytań. Na pewno już nie ma prawa do zadawania pytań samurajom wyżej postawionym od niego, czyli... praktycznie wszystkim samurajom.
- Nie, Isawa Maguro-sama... - wróciła do właściwego wątku spuszczając na powrót głowę, którą nieopatrznie podniosła przed chwilą patrząc otwarcie na stojącego przed nią, młodego mężczyznę. Odpowiedziała pełnym zdaniem, choć czuła na policzkach zdradliwe ciepło. - Nie czuję już bólu. Moc shugenja, który przyszedł mi z pomocą i uratował życie, zabrała go ze sobą.
Czy właśnie do Ciebie-sama należy teraz moje życie? - zapytała na końcu w tradycyjny dla siebie – pełen prostoty, jeszcze wręcz dziecinny, sposób.

Sakura sporo czasu spędziła wśród ludzi z oddziału ojca. Honor dla nich wszystkich, bez wyjątku, był czymś niesłychanie ważnym. Słyszała opowieści o sytuacjach, gdy ktoś komuś ratował życie. Wiedziała, że życie wydarte z rąk Emma-O należy do tego, kto je z nich wydarł. Wiedziała, że uratowanie życia jest bardzo, ale to bardzo wielkim zobowiązaniem. Nie wiedziała, czy najwyższym. Wiedziała, że od chwili, gdy jej życie zostało uratowane, nie należy już całkiem do niej. Przynajmniej do chwili, gdy długu nie spłaci. Jak można spłacić taki dług? Chyba tylko ratując inne życie. Przynajmniej tyle mogła wymyślić w danej chwili.
Jak uratować życie shugenja? Chyba tylko osłaniając przed taką strzałą, jaka ugodziła ją na trakcie. Taką, albo jakąś inną. W sumie, shugenja ratując ją sam narażał się na niebezpieczeństwo. Przecież ci, którzy przygotowali zasadzkę mogli być w okolicy.
Z drugiej strony, to nie byłoby znów takie głupie posunięcie... Chyba. Ostatnio wszystko, co wydawało się Sakurze mądre, tak naprawdę było skrajną głupotą i niedojrzałością.
Jaka jest szansa, że jako ronin wejdzie do jakiejkolwiek biblioteki klanu Feniksa? Praktycznie żadna.
Jaka jest szansa, że będąc w jakiś sposób związana z shugenja Feniksa, choćby jako yojimbo, dowie się czegoś o rzeczach, jakie ją interesują? Zdecydowanie większa. Może nawet Fortuny się do niej uśmiechną i uda jej się wrócić razem z nimi na ziemie Feniksa? Do swojego Honryo? Albo do zamku Hazimizu i ich biblioteki? No dobrze... Nie wygląda to na prostą drogę, ani łatwą... Wręcz graniczy z niepodobieństwem, albo niebotycznym szczęściem, ale na razie nie ma nic lepszego. Nie może tak po prostu zapytać o wszystko, co ją interesuje. Nie wie, komu może zaufać. Zwłaszcza, że nie wie nawet gdzie się znajduje...
 

Ostatnio edytowane przez Sakura : 20-03-2012 o 12:58. Powód: Drobne poprawki "interpunkcyjne" ;P
Sakura jest offline  
Stary 06-08-2012, 18:53   #14
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; noc, 15 dzień miesiąca Hantei, rok 1114


Poblask samotnego kaganka przesunął się, gdy nieznajoma podeszła bliżej Keiko. Dopiero teraz, Wierzba mogła zobaczyć ją dokładniej. Miała młodą twarz i kształtne ciało, które niedbale naciągnięte ubranie odsłaniało bardziej niż powinno. W dłoniach trzymała tacę zastawioną czarkami i niewielkimi buteleczkami, pomiędzy którymi, zawieszony na cienkim knocie, chwiał się niepewnie mały płomyczek.

Na haori, tuż ponad sercem, pysznił się fioletowo-żółty mon.
Jednorożec.

- Pani Akodo! - Samurai-ko nabrała tchu i rozpoczęła dłuższą przemowę: - Uzdrowiciele Isawa nalegali, byś zwilżyła gardło, lecz jedynie wodą. Ile tylko zechcesz - ruchem podbródka wskazała na znajdujące się na tacy naczynia. - Powiedzieli też, że nawet jeśli będzie doskwierać ci głód, jest ważne, byś więcej piła niż jadła. Męczyła cię gorączka i na pewno jesteś wygłodzona, ale powiedzieli, że zbyt mocny posiłek jest na razie wykluczony. Mam trochę zupy, ale musisz wpierw się napić wody, pani. Rany, takie jak twoje, jak rzekli, są bardzo poważne i jedynie głupiec lekceważyłby je. Isawa-sama zalecał też byś jadła mało, piła często i oszczędzała się przez najbliższe dwa dni odpoczywając, leżąc sporo i wracając do sił. A! Bardzo ważne! - głos jej poweselał, jakby miała rzec coś radosnego. - Przy odpowiednim traktowaniu, twoje rany nie osłabią cię, ani nie zmuszą do odłożenia broni.

Kobieta wyrzucała z siebie kolejne zdania szybko, bez wahania, wyraźnie powtarzając zalecenia uzdrowiciela. Keiko słuchała jej w milczeniu, próbując nadążyć za rwącym potokiem słów. Była tak głodna, że miała wrażenie, jakby ktoś zmusił ją do wypicia żrącego jadu, gardło miała wysuszone jak szare, jałowe ziemie daleko poza Murem. Czuła się brudna, nieczysta, słabsza od niedołężnego starca. Była zlana zimnym potem i zbyt znużona, by czuć wstyd.

Pamiętała jednak zbroję narzuconą na dworskie kimono, poważną, pucułowatą twarz nachylającą się ponad nią. Isawa Maguro Takahashi. Isawa Maguro Minaii. Pamiętała imiona dostrzeżone na jednym z ogłoszeń. To musiał być jeden z nich. Jeden z “Tuńczyków” przebywających w gościnie u daimyo Zamku Goblina.

- Jestem Shinjo Kasumi, pani Akodo - formalnie przedstawiła się jej opiekunka, a Wierzba otworzyła szerzej oczy w nieuzasadnionym zdumieniu. Bo przecież już, kiedy zobaczyła ogłoszenie spodziewała się. Jej. Zimnego Kakity. Syna TEJ Ikazuko. Ale nie tu, nie tak, nie w taki sposób. - I na rozkaz mego pana czuwam nad twoim snem pani, przez ostatnie... - Shinjo zawahała się wyraźnie, przechyliła głowę. - Trzynaście dni. Mój pan, Otomo Ho Shi Min, z radością powita wieść, że się obudziłaś. Często cię odwiedzał, kiedy byłaś chora, pani. Bardzo też był niezadowolony, że pan tych ziem pozwala, by bandyci napadali na noszących Szmaragdowy Mon. Wynagrodził też hojnie Isawa-sama, za ich udaną interwencję.

Trzynaście dni.
Fortuny...

Osa wciągnęła gwałtownie powietrze i wypuściła je równie ostro z płuc, razem z pierwszą, uciętą nutą jakiegoś protestu, oskarżenia. Trzynaście dni. Zadławiła się narastającą paniką. Trzynaście dni. Za długo. Pomimo pośpiechu. Pomimo starań. Michiko krzyczała, a ona jej nie pomogła

I nawet nie mogła się łudzić, że to kłamstwo, okrutny dowcip. Bo przecież to była Shinjo Kasumi. Ta sama, o której Mirumoto Fukurou pisał z takim podziwem i uczuciem.

- Jestem pewna, pani, że masz szereg pytań - odezwała się tamta ponownie. Rześko, tonem pełnym niemożliwego zrozumienia. - Zatem “wywalczyłam” - zażartowała z lekkim uśmiechem - u pana Isawa, że będziesz mogła je zadać. Natomiast obiecałam uzdrowicielom, że będę nakłaniać cię do snu, jak tylko to możliwe - powiedziała z powagą właściwą tym, którzy cenią swoje obietnice. - Proszę Cię zatem, byś zadała jedynie te najważniejsze, które nie mogą czekać. Jest bardzo ważne, byś doszła jak najszybciej do siebie, Akodo-sama - dodała z ukłonem.

Zaraz potem usiadła spokojnie na matach i złożyła tacę obok rozrzuconego posłania. Nie było na niej drugiego kompletu czarek, drugiego kompletu pałeczek. Keiko przyglądała się naczyniom bez zrozumienia.

Trzynaście dni...
Aż dziwne, że tego nie wyśniła.

- Witaj w Zamku Goblina, pani - zakończyła wesoło swoje powitanie Kasumi. - Cieszę się, że się przebudziłaś.

Dopaść do tej uśmiechniętej kobiety, zacisnąć palce na jej zdobnej haori, zażądać informacji, wykrzyczeć wszystko. Wierzba chciała to zrobić. I może zrobiłaby, gdyby nie osłabienie powstrzymujące każdy spontaniczny gest. Tym razem jednak to stawiające opór ciało, dało jej czas, by zrozumieć, że nie to powinna zostać uczynione.

Wciąż opierając się o pudło z łukiem, ukłoniła się przed siedzącą samurai-ko. Niemożliwie powoli, przerażająco sztywno. Ignorując spływającą po grzbiecie nosa kroplę zimnego potu. Ostrożnie szacując każdy sun**, dokładnie wyliczając granicę swoich możliwości.

Okazać szacunek. Okazać wdzięczność.
Ukryć słabość.

Jakie to proste.

- Akodo Keiko-desu - z trudem rozkleiła wyschnięte wargi. Jej słowa były charkotliwe, prawie niezrozumiałe. Przed oczami rozchodziły się czarne mroczki, ale przecież musiała, MUSIAŁA zachować twarz, pokazać siłę, wymazać choć trochę jaskrawe wspomnienie złych snów. - To zaszczyt. Poznać cię. Shinjo Kasumi-sama. - Wyprostowała się, próbując wyrównać oddech, wytrzymać choć jeszcze trochę. - Moushiwake arimasen*. Byłam ciężarem. Dla ciebie. Pani. - Nie przeprasza się bushi za spełniony obowiązek, ale przecież Wierzba nie za to prosi o wybaczenie. - Nie powinnam. Spać tak długo.

- Znałam samurai-ko Otaku, Akodo-sama, która spadła z konia i spała dłużej. Nie sądzono, że się w ogóle obudzi. Obudziła się inną. Nigdy nie jeździła więcej. To gorszy los.
- Shinjo wzruszyła ramionami, obserwując powoli siadającą na matach dziewczynę. - Ani razu też nie byłaś ciężarem, pani - zapewniła solennie, a Keiko ujrzała, jak twarz jej się zmienia, tężeje, zacina się chmurnie. Jak oczy błyskają nagle szybką decyzją, emocją. Przechyliwszy się ku rannej, samurai-ko Jednorożca dodała z gniewem: - Jeśli ktoś winien przepraszać, to Daidoji Sanzo - twardo wymówiła to imię, pozbawiając tutejszego daimyo jakiegokolwiek tytułu - On winien czuć wstyd, że na jego ziemiach nie ma szacunku dla Cesarskiego Monu. Pokazał nieudolność i słabość. Odniosłaś przez to rany, Akodo-sama. Mój pan jest Otomo, nie przeoczy tego. Wiem, że udzielił temu... papierowemu żurawiowi, nagany - wyrzuciła z siebie na koniec.

Węgorz udzielił nagany daimyo zamku z jej powodu. Ale to ona przecież za nią zapłaci. Pochyliła głowę.

- Ran. Nie jest. Winny - sprzeciwiła się chrapliwie, próbując opanować drżenie rąk, gdy zanurzała kawałek płótna w naczyniu z wodą. - Ja. Nie zauważyłam zasadzki. Ja. Straciłam wiele dni - stwierdziła z goryczą, której nawet nie próbowała ukryć. - Uciekli, prawda?

- Jesteś Szmaragdową, pani - zaprotestowała stanowczo Shinjo, a Wierzba nie miała siły, by się z nią spierać. - Jest obowiązkiem każdego samuraja wartego swego imienia zadbać o tych, którzy mają prawo nosić mon najwspanialszych sług Cesarstwa. Bandyci tutaj rozzuchawlili się niepomiernie, jeśli poważyli się na taki czyn. Nie dość, że uciekli, to jeszcze zabili przynajmniej jednego bushi spośród ścigających. A tutejsi, pożal się Jizo, podoficerowie, nie mają pojęcia gdzie ich ścigać. Nie mają nawet tropów! - dodała z niemalże warknięciem. - Ta banda panoszy się tutaj od jesieni! Pozwolono im żyć - słowa tchnęły jadowitą pogardą - bo uznano, że zima wystarczy by pomarli. Błąd. Powinno się ich ukrócić kiedy pierwszy raz zabili samuraja. Ale nie uczyniono tego. Stali się zbyt zuchwali i to wina tego, kto opiekuje się tą ziemią. To jego obowiązkiem jest zapewnić porządek na drogach, Akodo-sama. Jego obowiązkiem jest ścigać łotrów. A nawet nie ścigać - ukarać.

Kasumi zamilkła na kilka oddechów, gryząc wargi, obserwując swoje dłonie. Keiko słuchała w całkowitym bezruchu.

- Lecz dowódcą tutaj jest papierowy żuraw - samurai-ko Jednorożca podjęła wątek głosem pełnym rozczarowania - który nie potrafi zadbać ani o Cesarskie Sługi, ani o swoich gości, nawet jeśli zaleca się do nich. Zaginęła tu kobieta nosząca twoje nazwisko, pani. Gościła na Zamku Goblina, bo w drodze złapała ją zima. Cieszyła się sympatią wszystkich przez swój niesamowity urok. Daimyo zawsze zapraszał ją na posiłki, kilka razy także na polowania. A potem, zupełnie znienacka, tajemniczo zaginęła z własnej komnaty. - Kasumi nachyliła się ku Wierzbie, zacisnęła dłoń w pięść tak mocno, że aż pobielały jej kłykcie. - Czy wyobrażasz sobie pani, że dotąd śledztwo nie nabrało rozpędu? Przez całą zimę?! To miejsce potrzebuje czystki, Akodo-sama. Nie bierz winy za Daidoji Sanzo na siebie, proszę. Nie pozwól mu się wymigać. Fakt, że ktoś z taką bezczelnością napada na podróżnych dowodzi nieudolności nie napadniętych, ale zarządców dróg. Mój pan, Otomo Ho Shi Min, wkrótce pogrąży niegodnych. Z Twoją pomocą może zdarzyć się to jeszcze szybciej, pani Akodo.

Zaginęła z komnaty? Śledztwo nie nabrało rozpędu?
Przez całą zimę?

Wierzba oparła się na zdrowej ręce, wbiła w Shinjo wąskie, ciemne oczy.

- Co mówisz? - wychrypiała przez szybki, płytki oddech. - Co mówisz? Pani? Że zaginęła? Przed śniegami? Na początku zimy? Jak? Jak to możliwe?

Kobieta rozejrzała się odruchowo po ciemnej komnacie, przysunęła się jeszcze bliżej.

- Mój pan wie, że na zamku jest aktorka - zwierzyła się cichym, rozgorączkowanym szeptem. - Bardzo zdolna. Przez pewien czas udawała zaginioną! Dlatego oficjalne daty są późniejsze. - Jej głosem szarpała frustracja. Niezdrowa, osłabiająca, bo bezsilna. - Przebiegły łotr! Zmylił wszystkich! A kiedy mój pan zbliżył się do prawdy, aktorka zniknęła! To jej zaginięcie jest oficjalną datą! Och, na moich przodków, na samą myśl mnie roznosi! - Kasumi zawierciła się, odsuwając się od rannej, porzucając szept na rzecz gorączkowego półgłosu - Musisz nam pomóc, pani Akodo! - Wierzba poczuła delikatny, ciepły dotyk jej placów na swojej dłoni - Musisz porozumieć się z moim panem! Wspólnie sprawimy, że Daidoji Sanzo zapłaci!

Keiko jednak nie słuchała.

Po raz pierwszy od czasu wyjazdu z Kaeru Toshi poczuła jak rozluźnia się zimna obręcz strachu i poczucia winy zaciśnięta twardo wkoło serca. Jak topnieje zmarzlina zrodzonego ze zmartwienia zajadłego gniewu. Opuściła głowę, ukrywając szeroki, radosny uśmiech. Nagła fala ulgi rozluźniła jej ramiona, prawie podcięła rękę, na której się wspierała.

Och, Michiko...
Córko swej matki.
Córko swego ojca.

Dławiła się śmiechem, odganiała łzy napływające do oczu. Jaka aktorka zdolna byłaby podszyć się pod Michiko? Podszyć bez pomocy? Z nagła? Całkowicie? Oszukać ludzi, którzy znali ją z poprzednich wizyt w zamku? Oszukać najbliższych przyjaciół? Oszukać zapatrzonych w nią adoratorów? Żadna. ŻADNA.

Jej urok. Jej piękno. Jej delikatne poczucie humoru. To uczucie, które oferowała jej obecność – jak chłodny okład przyłożony na rozpalone czoło. Drobne, niewymuszone gesty troski, którymi obdarowywała innych. Podrobić to bez jej rad? Bez jej instrukcji? Bez wskazówek? Bez jej pomocy? Niepodobna.

Podniosła rozjaśnioną twarz ku pannie Shinjo, oplotła pobliźnionymi palcami jej dłoń, uścisnęła mocno.

- Dziękuję. Za twe słowa. Pani. One...

Kamień miał w swoich rękach fałszywą Michiko!
Fałszywą!

- ...naprawdę. Wiele dla mnie. Znaczą... – dokończyła z trudem, rozluźniając uścisk.

Opadła na pięty i czuła, że twarz aż blednie jej z wysiłku, gdy opierała ranną rękę na podwiniętych kolanach. Oblizała suche usta. Co było słuszne? Tu i teraz? Co było właściwe? Co powinna powiedzieć?

- Słyszałam. O szlachetnym Otomo - odezwała się powoli formując kolejne słowa. W świetle kaganka była śmiertelnie blada, z czarnymi kręgami pod oczami i wyschniętymi ustami, musiała przypominać trupa. Ale patrzyła pewnie, a głos - choć schrypnięty, zapadający się w przydechach i wcale nie głośniejszy niż wcześniej - brzmiał silniej, bardziej twardo. - Słyszałam. Też o tobie, Shinjo Kasumi-sama... Wiem. Że nie rzucałabyś oskarżeń. Nie mając pewności. Ale - kontynuowała z trudem, czując, że wyczerpuje resztki pozostałych jej sił. - Ja nie jestem tobą. Pani. Nie mam. Twojej pewności. Nie mam. Twojego statusu. Nie znam nawet. Jego twarzy. Jestem tu obca. Mam za to dług. Do spłacenia. Jego ludzie. Jego goście. Uratowali mnie. On. Dał mi gościnę. Nie mogę... Winny za to wszystko. Zapłaci. Bo tak trzeba. ALE. Nie oskarżę Daidoji Sanzo. Gdy nie myślę jasno. Gdy nie czuję. Pewności. Którą czujesz ty. Tyle jestem winna. Przynajmniej tyle. Zrozum, pani.

Shinjo była z miejsca gotowa do wyjaśnień, nakłaniań, perswazji.... lecz zrozumiała i ani jedno słowo więcej nie dobyło się z jej ust. Zamiast tego uśmiechnęła się szeroko, przyjaźnie - uśmiechem, który pewnie wygrał serce Mirumoto Fukurou.

- Hai - potwierdziła tylko, energicznie skinąwszy głową. - Masz pani rację, a ja nieprzystojnie nalegam. Zwłaszcza teraz, kiedy dopiero co się obudziłaś. Sumimasen - przeprosiła z lekkim rumieńcem na twarzy.

Keiko zaprzeczyła z trudem.

Nie rozmawiały więcej. Wierzbie ledwie udało się wydusić z siebie pytanie o to, czy będą mogły porozmawiać jeszcze. Po kolejnym przebudzeniu, gdy poczuje się lepiej. Potem wszystko zaczęło odpływać, zamazywać się. Powieki wydawały się coraz cięższe, głos Shinjo dochodzący z coraz większej oddali a czarka z wodą niemożliwa wręcz do utrzymania. Katsumi musiała to widzieć, bo pomocy udzieliła bez zbędnego słowa, jakby nawykła była do sprawowania opieki, troski o kogoś słabszego. Ze swobodą na tyle wyraźną, by Osy nie musiał przeżerać wstyd. I było to kolejne, drobne błogosławieństwo Fortun, które sprawiło, że - po raz pierwszy od opuszczenia Kaeru Toshi - pomimo bólu i wycieńczenia Keiko zasnęła spokojnie. I po raz pierwszy od długich tygodni przespała spokojnie całą noc.

---
* formalne "przepraszam" skierowane do kogoś o wyższym statusie
** około 3 cm
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 07-10-2012 o 00:51.
obce jest offline  
Stary 16-08-2012, 00:20   #15
 
Sakura's Avatar
 
Reputacja: 1 Sakura nie jest za bardzo znany
Post pisany razem z MG - pierwsze spotkanie z Tuńczykiem 1z3

Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; ranek 11-go dnia miesiąca Hantei, rok 1114


- Sumimasen! Isawa Maguro-sama... - zaczęła, gdy znów wróciła do pionu. - Gomen nasai, jeśli moje zachowanie jest nieodpowiednie. Nie wiem jak...

Sakura przerwała potok słów zdając sobie sprawę, że shugenja zadał jej proste, konkretne pytanie. Może nie mieć ochoty słuchać, że dziewczyna czuje się zagubiona i nie wie nawet, gdzie jest, ani nawet jak się tutaj znalazła. Nauczyła się już, że ronin nie ma prawa do zadawania pytań. Na pewno już nie ma prawa do zadawania pytań samurajom wyżej postawionym od niego, czyli... praktycznie wszystkim samurajom.

- Nie, Isawa Maguro-sama... - wróciła do właściwego wątku spuszczając na powrót głowę, którą nieopatrznie podniosła przed chwilą patrząc otwarcie na stojącego przed nią, młodego mężczyznę. Odpowiedziała pełnym zdaniem, choć czuła na policzkach zdradliwe ciepło.

- Nie czuję już bólu. Moc shugenja, który przyszedł mi z pomocą i uratował życie, zabrała go ze sobą. Czy właśnie do Ciebie-sama należy teraz moje życie? - zapytała na końcu w tradycyjny dla siebie – pełen prostoty, jeszcze wręcz dziecinny, sposób.

Kwestia o mocy shugenja miała wyjść uprzejmie i brzmieć z szacunkiem i wdzięcznością.

Nie wyszła. Wyszła z zająknieniem, rumieńcem i zawahaniem, gdy Sakura sama zwątpiła, że to, co mówi, jest prawdą. Na szczęście dla niej, jeśli Tensai poznał... to nie rzekł nic o tym.

- Mój wuj miał rację. Ponownie - powiedział z wyraźnym podziwem w głosie i rzekł - Chodź ze mną pani. Mój wuj pragnie Cię ujrzeć.

W odpowiedzi odrzekła pokorne i ciche

- Hai.

Dziewczyna, nie wiedziała, co innego mogłaby jeszcze zrobić. Bądź co zrobić powinna. Błysk przestrachu zagościł w jej oczach na wzmiankę, iż “wuj” (jak przypuszczała, starszy shugenja obecny na trakcie) chce ją widzieć... i że miał w czymś rację. Czymś, co jej dotyczyło. Zainteresowanie samurajów jej osobą, a już w szczególności shugenja Isawa, nie kojarzyło jej się z niczym dobrym. Ba! Kojarzyło jej się z czymś bardzo złym. W przypadku Isawa - z czymś, o czym nie mogła zapomnieć od bardzo dawna. Dlatego teraz szła jak na ścięcie.

Młody Isawa prowadził ją do ich prywatnych komnat. Dwa piętra wyżej. W centralnej pagodzie zamku. Po drodze, para złożona z młodego shugenja i roninki, mijała służbę i co jakiś czas - bushi. Mijani samuraje pozdrawiali Feniksa z szacunkiem, na dziewczynę patrzyli z ciekawością. Krótko.

Na samym początku “wędrówki” z ust idącej nieco z tyłu dziewczyny padło pytanie:

- Wybacz mi moją śmiałość Isawa Maguro-sama i nie uznaj za brak szacunku pytanie, ale... czy zrobiłam coś złego?

Koniec zdania, nabrzmiały od wyraźnego wahania i niepewności, brzęczał w uszach mieszając się z echem kroków odbijanych przez ściany korytarzy.

- Nic o tym nie wiem - rzekł zapytany. Natomiast w jego głosie Sakura usłyszała... wahanie?

Dziewczyna do reszty straciła nadzieję, że wyniknie z tego wszystkiego coś dobrego... albo w najlepszym razie neutralnego. Gdyby wszystko było w porządku, samuraj nie zawahałby się. Zwątpił... więc nie było.

Mimo wszystko ostatnie lata spędzone na trakcie nauczyły ją obserwować. Zawsze. Wszędzie. Wszystkich i wszystko. Nigdy nie wiedziała co i kiedy może się przydać. Jak się zachować. Co mówić. Do kogo...
Mijani bushi nosili mony Żurawia. Sakura kojarzyła przynajmniej mniej więcej, jakie rodziny reprezentują.

Żuraw podnoszący yari. Któraś z odleglejszych rodzin Daidoji. To Sakura mogła wywnioskować.

Żuraw podnoszący yari z owiniętym wokół wężem. Daidoji. Ci, którzy umiłowali włócznię i wzięli na siebie obowiązek obrony klanu.

Skrzydło Żurawia otaczające katanę. Wujek Yosaigo nosił taki mon. Większość gości w Seirei Mura również. To zatem musieli być Kakita. Najlepsi szermierze w klanie Żurawia.

Zauważyła natomiast, że wszyscy mijani bushi kłaniali się Feniksowi niżej, niż on im. Patrzyła na detale przy kimonach i pozycji, jakie zajmują bushi w mijanych grupach, chcąc choćby orientacyjnie dowiedzieć się kto stacjonuje w zamku. Zauważyła, że przynajmniej jeden z bushi był w randze nikutai. Reszta... nie wiedziała. Na pewno należeli do klasy buke. Niektórzy - ji. Zawsze to coś. Strzępek informacji, ale jednak.

Młody Feniks zaprowadził dziewczynę do dobrych, przestronnych komnat, w których większość ścian została zdjęta, co Sakura zauważyła mimochodem. W pomieszczeniu siedział starszy już Isawa, zajęty pisaniem. Na widok przyprowadzonej dziewczyny wskazał jej miejsce na poduszkach naprzeciwko, po drugiej stronie stołu. Sakura wręcz czuła obecność dwóch bushi, stojących przed pokojem. Bushi Shiba. Gdyby nie... zdarzenia z przeszłości, teraz najprawdopodobniej pełniłaby podobną wartę. Chroniłaby bezpieczeństwa Hasi. Pełniłaby służbę w jej straży przybocznej. Jednak... Była tylko roninem. Zwykłym roninem bez monu, pana i klanu.

Sakura zajęła w milczeniu wskazane jej miejsce. Młody Feniks zasiadł z boku stoliczka - również milcząc. Wyraźnie przyjął rolę ucznia przy mistrzu. Starszy Isawa poczekał aż usiadła, nim rzekł:

- Chciałem poznać Twe imię, młoda damo.

- Mówią na mnie Sakura, Isawa Maguro-sama. - odpowiedziała dziewczyna bez zbędnej zwłoki, ale też nie za szybko. Dokładnie w chwili, jaka przewidziana była w dworskiej etykiecie na odpowiedź. Przemawiała spokojnym głosem, pewnym, choć stosunkowo cichym. Pokornie spuściła głowę zaraz po zajęciu miejsca. Niesforne kosmyki włosów, które wysunęły się ze starannie zaplecionego warkocza, spływały po młodej twarzy skrywając częściowo jej oczy. Reszty dopełniały spuszczone rzęsy i wzrok nieruchomo utkwiony w środkowej części stolika. Dokładnie złożone dłonie na kolanach i proste plecy kształtowały obraz dobrze wychowanej, skromnej, młodej damy. Na pewno bardziej, niż nieokrzesanego ronina, na co wskazywało niewątpliwie odzienie. Podniszczone, już nieco połatane, spłowiałe od słońca, śniegu i częstego prania. Znoszone.

- Tylko Sakura?
- rzekł samuraj, patrząc na nią badawczo.

- Nigdy nie miałam innego imienia Panie.
- odpowiedziała w taki sam sposób, jak na poprzednie pytanie. Spokojnie, od razu, bez zwłoki. Z pewnością siebie płynącą z wiary, iż mówi absolutną prawdę.

- A przed gempukku? - odezwał się znowu shugenja, podchwytując jej słowa.

Przed oczami Sakury stanęły obrazy gempukku brata. Tygodnie przygotowań, ćwiczeń, nauka imion wszystkich przodków, później ich recytacja, egzamin, ceremonia, przysięga wierności... Dalej przed oczami stanął jej, bardzo wyraźny, obraz ojca wręczającego jej miecze. Jego ręki odzianej w białe kimono. Tak dużej w porównaniu z jej małą rączką, odbierającą rodowe daisho. Rączka ledwie kilkuletniego dziecka, w której miecze wydawały się tak ogromne. Jego krótkie słowa.

- Tak trzeba, Sakura-chan. Noś je godnie.

Nie, to nie było gempukku o jakim mówi się w Rokuganie. Dla niej znaczyło bardzo wiele. Tam, wtedy, stała się dorosła. Jednak zarówno dla Isawa, siedzącego przed nią, jak dla każdego, szanującego się samuraja, to nie była ceremonia gempukku.

Dlatego z całą pewnością i prostotą odpowiedziała krótko na jego pytanie.

- Nigdy nie przechodziłam ceremonii gempukku Panie.

Słowa, tak znamienne w skutkach i podejściu, wypowiedziane zostały dokładnie takim samym, naturalnym tonem, jak poprzednie odpowiedzi. Z taką samą szybkością i wydźwiękiem - jakby to było coś najbardziej naturalnego w świecie.

Młody Isawa wybałuszył oczy i zatchnął się, zdradzając swoje zdumienie. Starszy był znacznie bardziej opanowany. Po prostu zamilkł na chwilę.

Dziewczyna, jakby ćwicząc się w opanowaniu, siedziała tak samo prosto i spokojnie jak przez cały czas.

- Rozumiem - odrzekł po dłuższej chwili ciszy Isawa.

Milczał chwilę. O ile kiedy odpowiadał spojrzał na nią, obejmując ją całą uważnym, starannym lecz nie nachalnym spojrzeniem, o tyle potem, kiedy milczał, wrócił do kaligrafowanego pisma. Skończył kreślić znak. Podniósł głowę. W jego głosie pobrzmiewało lekkie ciepło, kiedy zaczął mówić, jak i nuta ciekawości, kiedy zadawał pytania.

- Tym bardziej cieszę się, że nie straciłaś życia na szlaku. Możesz powiedzieć, w takim razie, dlaczego podróżujesz samotnie? Nosząc miecze? Bez gempukku?

- Nie znam myśli Fortun Panie, aby wiedzieć, dlaczego tak kierują moją drogą. Widać nie było mi pisane kroczyć inną ścieżką. - odpowiedziała dziewczyna nie marnując czasu na głębsze rozmyślania.

Może, gdyby się zastanowiła, dobrała by inne słowa. Intonacją głosu zaznaczyła jakiś fragment, zmieniła treść, albo sens przekazu... Nie miała jednak tego czasu. Wybierała odpowiedzi spośród pierwszych, jakie przychodziły jej do głowy. Nie ufała Isawa, mimo, iż uratowali jej życie. Nie ufała samurajom, o których nic nie wiedziała. Nie chciała im nic o sobie powiedzieć, choć nie wiedziała, czy będą cokolwiek wiedzieć o jej historii. Mogli, choć nie musieli. Gdyby wiedzieli i byli sprzymierzeni... z innymi Isawa... jej żywot zakończył by się bardzo szybko. Możliwe, że w przysłowiowym “tu i teraz”. Mogłaby również zostać z miejsca wypuszczona, a za pierwszym zakrętem pozbawiona życia przez “bandytów”. O nieznanego ronina nikt nie zapyta. Zwłaszcza, jeśli nikt nie znajdzie ciała. Z drugiej strony nie mogła okazać nieposłuszeństwa, ani kłamać w żywe oczy. To mogłoby się zakończyć dla niej publicznym oskarżeniem o bandytyzm i egzekucją w mocy prawa. Wystarczyłoby jedno słowo siedzącego przed nią mężczyzny, a mogłaby zostać stracona na dziedzińcu od zaraz, a jej słowa nie liczyłyby się wcale. Nikt by przypuszczalnie też nie zapytał, co ma na swoje usprawiedliwienie. Starała się więc bardzo dokładnie dobierać słowa, aby w niczym nie uchybić Isawa, odpowiadać na każde zadane przez niego pytanie, a przy tym pozostawić swoją historię w tajemnicy. Kluczową tutaj kwestią były odpowiedzi na pytania. Nie zaś na to, czego chciał się dowiedzieć shugenja zadając je. Sakura stąpała po bardzo wąskiej linie nad przepaścią... i dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Nie mogła sobie pozwolić na najmniejszy błąd.

Mimo to, ton jej głosu zmienił się nieznacznie, przy tych słowach, zdradzając odrobinę smutku, albo przygnębienia. Lekki niuans, nic szczególnego, choć świadczący o szczerości i prawdziwości samej odpowiedzi.

Sakurze zdawało się, iż ta odpowiedź wyczerpywała w sumie cały szereg zadanych pytań, Kluczowa sprawa była jedna - Dlaczego? Dziewczyna chciała odpowiedzieć na zadane pytanie, szczerze, zgodnie z prawdą i własnym sumieniem. Nie pomijając żadnego pytania, jakie zadał Isawa. Miała nadzieję, że jej się to udało. Nie ryzykowała jednak podniesienia głowy i wzroku, aby sprawdzić reakcję rozmówcy i spróbować wyczytać coś z jego twarzy. Jej wzrok nadal był utkwiony w centralnej części stolika, a plecy równie proste, co na początku rozmowy.

Sakura nie mogła się słyszeć. Nie mogła zauważyć wyraźnego braku reakcji starszego mężczyzny, który na istotne pytanie otrzymał odpowiedź w najlepszym przypadku wymijającą. Od dziecka bez gempukku. To był błąd, na który jej matka pierwsza zwróciłaby jej uwagę. Młodszy Isawa nie pomógł, zdumienie zmieniło jedynie jego wyraz twarzy, tym razem panował nad sobą na tyle, by nie wydać dźwięku. Jak nieodpowiednią była ta odpowiedź, jak nie pasującą do prostoty dziecka, Sakura nie miała się dowiedzieć.

A przynajmniej nie teraz.

Isawa uśmiechnął się, co słychać było nawet w jego głosie.

- Cóż, może w takim razie pomogę. Jakież to decyzje Fortun sprawiły, że znalazłaś się na szlaku? Gdzie Twoi rodzice, rodzina, najbliżsi? Wreszcie, dlaczego dziecko nosi miecze?

- Ojciec odszedł do Meido, Panie. To on dał mi miecze. Dlaczego? Widać uznał, że byłam ich godna. Brat również jest w Krainie Przodków. Nie znam miejsca pobytu matki, podobnie jak pozostałej części rodziny. - odpowiedziała dziewczyna z równą szybkością, jak na poprzednie pytania. Czuła się, jakby zdawała egzamin z retoryki i dyplomacji. Mimo, że szło jej - chyba - dobrze, żałowała, iż nie przykładała się bardziej do tego typu lekcji. Powiedzieć, że czuła się nieswojo w tej sytuacji, byłoby zdecydowanym nadużyciem. Nie była to dla niej nowość, jednak świadomość, iż rozmawia z bardzo doświadczonym shugenja, który z pewnością przewyższał ją umiejętnościami w tym względzie, nie dodawała otuchy. Stawka była jednak zbyt wysoka. Przynajmniej dla niej. Może shugenja w końcu się znudzi i da sobie spokój, a ją odeśle do pokoju, albo w ogóle wyprawi z zamku, zapominając zaraz o jej istnieniu. Może...

Po krótkiej przerwie, w myśl podjętych decyzji, iż nie będzie pomijać żadnego z pytań rozmówcy, dziewczyna odezwała się ponownie wracając do pierwszej części pytania.

- Wybacz Czcigodny Panie, że nie wypowiem się w kwestiach teologicznych. Sprawy związane z decyzjami Fortun nie są dla mnie tak klarowne, jakbym sobie tego życzyła, aby móc w pełni odpowiedzieć na Twoje pytanie.

Młodszy Isawa gapił się na nią w zdumieniu tak dużym, że aż pozostał w bezruchu. Starszy Isawa rzekł, wyraźnie chłodniej:

- Sakura-chan. Wiesz, co dzieje się z chłopem, który nosi miecze? Ucina się mu ręce, chyba, że jego pan jest niedaleko i chłop faktycznie został przezeń tak niesamowicie uhonorowany. Albo, jeśli jest płatnerzem. Ale ani jedno, ani drugie nie uratuje go, jeśli nosi te miecze za obi. Ashigaru noszący tak miecze ma jeszcze gorzej, bowiem czynią tak jedynie bandyci. Kto ma prawo nosić samurajskie miecze za obi? Odpowiedz mi, Sakura-chan. Zwięźle.

“No to skończyły się przyjemności” - pomyślała Sakura. Chyba podświadomie przeczuwała, że prędzej, czy później dojdzie do gróźb. Mniej, lub bardziej zawoalowanych. Nikt nie lubi przemądrzałych dzieci. Nikt też nie lubi przegrywać. Już tym bardziej nikt nie lubi przegrywać z tak koszmarnie nisko postawionymi osobami jak ronini, do tego w tak młodym wieku. Chociaż tutaj nie ma co mówić o przegranej. Żadnej ze stron. Po prostu shugenja skończyła się widać cierpliwość na uprzejmości. Mimo to dziewczyna nie drgnęła i odpowiedziała z tym samym spokojem, co poprzednio.

- Ten, który dostał je od osoby mającej prawa je nosić, Isawa Maguro-sama.

Była pewna swego. Miała prawo nosić te miecze. Nikt, ale to NIKT nie miał większego prawa ich jej dać, jak jej ojciec.

Sakura przy tym pytaniu podniosła wzrok i zaczęła patrzeć prosto na rozmówcę. Wręcz można rzec, że patrzyła bezczelnie, bo prosto w oczy. Jak równy z równym. Jeszcze chwila, a "Tuńczyk" nazwie ją otwarcie chłopem, co skończy się wyzwaniem go na pojedynek. Skoro już musi iść w tą stronę, niech widzi twarz swojego adwersarza, gdy wypowiada te słowa.

To, co malowało się na twarzy Sakury to duma, mimo wszystko - poczucie własnej wartości płynącej z pochodzenia. Nadal mówiła spokojnie i bez większych emocji widocznych na twarzy. Miała dobrą nauczycielkę. Można rzec, że jedną z lepszych, pod tym względem. Na pewno jedną z najlepszych na ziemiach Feniksa. Co ma być, to będzie i tyle. Dziewczyna nie była w stanie zareagować na coś, zanim jakieś wydarzenie nastąpi. Przynajmniej teraz i chyba nie ma na to sił... jeszcze. Jeśli ma zginąć, tu i teraz, przyjmie wyrok losu z podniesioną głową.

Isawa jednak nie miał zamiaru grozić. Nie patrzył na nią jak na kogoś, z kim przegrywał. Nawet nie patrzył na nią jak na stronę w walce. Patrzył na nią... wzrokiem, którego dziewczyna nie potrafiła odczytać czy zaklasyfikować. Wsłuchała się zatem w intonację jego słów... i usłyszała niedowierzanie. I wykład. Zwłaszcza wykład.

- Sakura-chan, czy wiesz, że dziecko noszące miecze naraża na szwank honor samuraja? Każdy, kto nosi miecze za obi, daje światu do zrozumienia, że jest gotowy ich użyć. Jeśli jakiś samuraj wyzwie na pojedynek dziecko, które nosi miecze za obi i je zrani, czy choćby nieznacznie zadraśnie, a już tym bardziej, jeśli je zabije, straci honor. Taki samuraj straci honor, a rodzice tego dziecka stracą twarz. Czy wiesz o tym, Sakura-chan?

Dziewczyna się nie zastanowiła. W tym jednak przypadku, jak się okazało... Chyba powinna.

Drażniło ją, że ten samuraj traktuje ją jak dziecko. Chociaż nie. Nie traktował jej jak dziecko. Był przeświadczony, że rozmawia z dzieckiem, a to wystarczało.

- Hai, Isawa Maguro-sama. - odpowiedziała łagodnie. Po czym dodała

- Jeśli spotkam jakieś dziecko noszące miecze za obi, Isawa Maguro-sama, z pewnością je o tym poinformuję.

Możliwe, że miała zamiar powiedzieć to pokornie. Możliwe, że chciała, by zabrzmiało to łagodnie. Zabrzmiało arogancko. Jak przytyk. Jak nauczka. Jak jedna ze złośliwych lekcji jaką zbyt pewnym siebie samurajom tak lubią udzielać mnisi.

Tuńczyk przekrzywił głowę. Spoglądnął na nią bez większych emocji, przez chwilę po prostu patrząc. Wreszcie rzekł:

- Byłem chyba zbyt uprzejmy. - Pokiwał głową, jakby do siebie. Potem znienacka przeniósł wzrok. - Jak myślisz, mój uczniu, co powinienem teraz zrobić? - odezwał się do siedzącego obok, kompletnie zszokowanego młodzieńca, gorączkowo szukającego jakiegoś neutralnego punktu na którym można by zawiesić wzrok i dzięki temu nie być świadkiem wydarzeń.

- Nieee... Nie wiem wuj... znaczy sensei - odpowiedział chłopak, wyraźnie zmieszany, z kiełkującym przerażeniem w oczach. Z pewnością nie spodziewał się takiej sytuacji, a zmuszenie go do zajęcia stanowiska, do osądu, tym bardziej było dla niego rzeczą nad wyraz niekomfortową.

Starszy Isawa jednak nie liczył widać na rzeczową odpowiedź. Zaraz też przeniósł swój wzrok z powrotem na dziewczynę.

- Co mam z Tobą zrobić Sakura-chan? Może powinienem odesłać Cię do domu? Gdzie jest Twój dom? A może powinienem odebrać Ci miecze? Tak wspaniałe miecze, należące do klanu Feniksa od dziesiątków pokoleń, są zbyt dobre dla Ciebie. Te nemuranai powinny spoczywać w rękach kogoś z klanu Feniksa, a przecież Ty nie należysz do klanu Feniksa, prawda Sakura-chan?
 
Sakura jest offline  
Stary 16-08-2012, 00:22   #16
 
Sakura's Avatar
 
Reputacja: 1 Sakura nie jest za bardzo znany
Post pisany razem z MG - pierwsze spotkanie z Tuńczykiem 2z3

Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; południe, 11-tego dnia miesiąca Hantei, rok 1114


Isawa pytał, wyraźnie prowokując. Sakura siedziała ze spuszczoną głową. Spuściła ją w chwili, gdy shugenja zwracał się do swego ucznia. Wróciła do swojej pierwotnej postawy pełnej pokory i trwała w niej wręcz idealnie. Słowa Feniksa, wyraźnie mające na celu ją sprowokować, nie przynosiły, na pierwszy rzut oka, żadnego efektu. Dziewczyna nie dawała się sprowokować. Starała się kontrolować oddech. Świadomie pilnowała rozluźnienia mięśni, które aż rwały się, do zaciśnięcia dłoni w pięści. W głębi serca gotowała się ze złości. Pamiętała jednak ile szkód wyrządził już jej niewyparzony język i porywcza natura. Zbyt wiele miała do stracenia, aby dać się im ponieść.

Nienawidziła tego Feniksa za jego słowa. Nienawidziła za sposób, w jaki jej groził. Chciała wyzwać go na pojedynek, rzucić zajadle, żeby sam sięgnął po swoje miecze, skoro jest tego taki pewny. Żeby sam spróbował jej je odebrać, jeśli tylko starczy mu na to odwagi.

Nie powiedziała jednak nic. Matka bardzo usilnie uczyła ją panowania nad sobą i swoimi emocjami. Chociaż dziewczyna nie przykładała się do lekcji. Przykład jednak szedł z góry. Przebywając w towarzystwie kaasan jakby mimowolnie uczyło się niektórych rzeczy. Jedną z nich było opanowanie. Sakura wiedziała, że Isawa chce ją wyprowadzić z równowagi. Świadomie więc koncentrowała się na niezmiennie beznamiętnym wyrazie twarzy, mięśniach i oddechu. Wszystko musiało współgrać, aby nie zdradzić wewnętrznego wzburzenia.

Niestety, Isawa nie zamierzał skończyć.

- A może należysz, ale twój ojciec był zbrodniarzem? Złoczyńcą tak wielkim, że teraz nie chcesz się przyznawać nawet do jego imienia? Może sama chcesz o nim nawet nie pamiętać...

Tego było zbyt wiele.

NIKT! Nawet ten potężny shugenja nie ma prawa nazywać JEJ OJCA zbrodniarzem! Człowieka, który poświęcił życie, aby uratować dziesiątki niewinnych istnień od hańby i straszliwego losu. NIKT nie ma prawa tak nazywać bushi Shiba, który całym swoim życiem udowodnił wierność i oddanie dla klanu Feniksa.

- Nie masz prawa...! - zaczęła mocno podniesionym głosem dziewczyna. Jedynie brak oddechu, wynikły z nadmiaru emocji, stłumił wściekły wrzask, do podniesionego głosu. Podniosła wzrok, w którym wrzała płynna lawa gniewu. Chciała powiedzieć, że ten zadufany w sobie Tuńczyk nie ma prawa nazywać tak jej ojca. Nie ma prawa tak mówić o Szlachetnym Bushi Shiba, ale głos uwiązł jej w gardle. Od nadmiaru wzburzenia, gniewu i wrzasku, który w tysiącu słów chciał się wydostać w jednej chwili z jej gardła. Samo jedno, jakiekolwiek słowo o jej ojcu nie przeszło jej przez gardło. Ten Feniks nie dorastał do pięt Wspaniałemu Shiba Haetsu Eigen-sama. To, co przed chwilą powiedział, nie zasługiwało na jakąkolwiek odpowiedź. Dlatego tylko uświadomiła mu, jaką przyszłość widziała przed oczami. Najbliższą przyszłość, patrząc jak potoczyła się rozmowa.

- Wiesz dobrze... Panie, że gdy ktokolwiek spróbuje odebrać mi miecze - poleje się krew.

Słowo “Panie” wręcz wysyczała, choć pobrzmiewał w nim jakiś cień szacunku, bardziej do statusu, niż do samego człowieka. Szacunku wpojonego prędzej jeszcze w latach dzieciństwa i krążącego we krwi, niż wynikłego ze świadomych przemyśleń. Dziewczyna patrzyła na adwersarza z lekko tylko pochyloną głową, napiętymi mięśniami... jak gotowy do skoku, atakujący, drapieżny kot.

Jej groźba nie wzburzyła shugenja, choć Sakura nie dostrzegła tego, tak samo jak nie dostrzegała tego, że jej rozmówca nie traktował jej jak równego partnera w tej rozmowie. W jego oczach nie była nikim mu dorównującym. Nie była nikim o statusie zbliżonym do jego statusu. Groźbę potraktował chłodno, rozmyślnie.

Zmienił nonszalancką wręcz do tej pory postawę, przenosząc cały ciężar ciała do przodu i wspierając się na rękach, zawisł blisko niej, nad stolikiem. Niczym perfekcyjny cel ataku.

- Jeśli zechcę, DZIECKO, odbiorę Ci miecze. Jeśli zechcę, każę Cię wychłostać i wypędzić, może nawet uwięzić. J e ś l i - przeciągnął to słowo, patrząc na nią znacząco - zechcę, DZIECKO, zrobię co mi się spodoba, a Ty, DZIECKO, nie będziesz mogła mi przeszkodzić.

Był tak blisko, że wręcz prosił się o atak. Na pewno był w jej zasięgu. Mogła ciąć. Czego nie widziała, to jak młodzik przesunął się. Jak zmieniła się jego postawa. Wzrok. Wyraz twarzy. Jak zaczęły poruszać usta i palce.

Słowa shugenja były ostre. Nie dało się pominąć kwestii, które tak starannie podkreślał. Ton jego głosu stał się lodowato wręcz zimny. Przeciągane głoski w słowie “dziecko” i “jeśli” biły po uszach głośniej i boleśniej niż krzyk. Sakura jednak nie potrafiła się już powstrzymać. Z tej drogi nie było już powrotu. Pewnie dlatego weszła mu w słowo... przerwała. Przerwała wylewając na zewnątrz to, co czuła. To, co pamiętała. To, co siedziało w niej od dawna i co niosło ze sobą niechęć do Isawa.

- Tak, wiem, jak Isawa mogą być okrutni. Wiem, jak potrafią siłą i magią sięgać po to, co im się nie należy. Rzucać zaklęcia na bezbronne kobiety...

Dotąd obudziła w nim najwyżej irytację. Lekką. Tym zdaniem jednak wzbudziła pierwszy gniew.

- Jakim prawem mówisz tak o RODZIE ISAWA?!? Kto rzucał zaklęcia na bezbronne kobiety?!? - podniósł głos shugenja. Dziewczyna zamarła w pół zdania. Osobowość rozgniewanego shugenja dosłownie ją przytłoczyła. Próbowała jeszcze się bronić, gdyż pałający w niej ogień wściekłości również nie wygasł po tym, co powiedział shugenja na temat jej ojca.

- Zapytaj swojego ucznia... On jest ze szkoły Tensai Ognia. Powinien wiedzieć, co robią inni uczniowie...

Tchórzliwy unik jedynie pogorszył sprawę.

- Pytam! CIEBIE! To nie mój uczeń, rzuca oskarżenia na ród ISAWA!! To nie on obraża ISAWA!! Pytam! Ciebie! KTO! z ISAWA! Rzuca! Takie! Zaklęcia?!!

W jego oczach gorzały płomienie. Wyczuwało się wręcz ich obecność w całym jego ciele. Płomienie gniewu. Nie, nie gniewu. To była furia. Gniew tak wielki, tak bezkresny, że nie do ogarnięcia.

Shugenja pytał, a jego słowa grzmiały. Kiedy wypowiadał ISAWA, Sakura miała wrażenie, że zamek drży w posadach, taka moc kryła się w tym słowie. Mówił bardzo, ale to bardzo wyraźnie. Każde, najdrobniejsze słowo, wypowiadał osobno. Sakura nie była w stanie odpowiedzieć. Choć mogłaby odpowiedzieć na te wszystkie pytania. Mogła by, ale tego nie zrobiła. Święty gniew jakim pałał shugenja... zasługiwał na podziw. Zaprzeczenie, równałoby się z oskarżeniem całego Rodu Isawa. Tego nie pozwalała jej zrobić jakaś część jej samej - onieśmielając. Patrzyła szeroko otwartymi, zielonymi jak jadeit oczyma, na pasję shugenja. Takie samo oddanie. Taki sam święty gniew w obronie klanu Feniksa. Taki sam... jak u ojca. Jak u jego ludzi.

Sakura siedziała jak zaklęta. Nie mówiła nic. Nie poruszyła się też w żadną stronę. Isawa ciągnął dalej. Nawykiem narzucił sobie dyscyplinę, lecz to jedynie powierzchownie ukarbowało gniew. Pomogła trochę reakcja dziewczyny, wyraźnie mówiąca, że jej wybryk tu się zakończy, że nie będzie żadnej dalszej kontestacji. Nadal jednak pozostawały szmatławe oskarżenia, a tego mężczyzna nie miał zamiaru tak zostawić. Po prawdzie, to także nie mógł. Nie od dziecka przed gempukku, szlajającego się po trakcie bez opieki, łamiącego prawo, nosząc miecze niczym samuraj, którym nie jest. Choć tu mógł być wyrozumiały, w przeciwieństwie do dorosłego. Dorosły, za takie słowa, musiałby zapłacić krwią. Sakura mogła schować się przed konsekwencjami swego niewyparzonego języka za brakiem gempukku.

Ale nawet jej powinna zostać udzielona lekcja. Nawet niejedna. Wpierw, szacunku. Potem, szczerości. Wreszcie, prawa.

- ISAWA - rzekł mężczyzna przepajając wprost szacunkiem to imię - to tysiąc lat tradycji. ISAWA, to więcej, niż wszystkie Twoje dni, choćby przypisać każdemu z nich całe pokolenie. ISAWA, to potęga przodków, z których każdy jest po stokroć większy, niż Ty, dziecko bez dorosłego imienia. ISAWA, to szlachetne czyny. ISAWA to imię Gromu. ISAWA, to przodkowie szeregu szkół shugenja. ISAWA, to jedna z Rodzin Założycieli.

Nie wspomniał, że on sam i jego krewniak noszą to imię. To byłoby powoływaniem się na dług wdzięczności, co byłoby w jego oczach prostackie. W dodatku - patrząc po zachowaniu dziewczyny dotąd - wbrew gładkim słowom nie czuła wdzięczności. Albo zdecydowała się nie dać jej poznać swoim wybawicielom.

Czekał chwilę. Ona jednak milczała.

- Więc oczekuję, że przeprosisz. - Dodał, rezygnując z subtelności.

Poczekał trzy oddechy, dając jej szansę na szczere przeprosiny. Nie skorzystała.

- TERAZ! - huknął.

Sakura ocknęła się dopiero przy gromkim “TERAZ”. Ocknęła się tak przerażona, że padła od razu, w ukłonie rozpłaszczając się na podłodze i śpiesznie mówiąc przestraszonym głosem:

- Sumimasen! Sumimasen Isawa Maguro-sama!

Isawa ciągnął jednak dalej, otrzymawszy przeprosiny. Gniew wciąż tlił się w nim, choć obecnie do głosu doszło co innego - pragnienie zrozumienia. Nie wiedział, czemu ma przypisać idiotyczne odzywki dziewczyny, lecz dawszy im odpór nie chciał poprzestać jedynie na tym. Pan Takahashi był człowiekiem metodycznym, uważał od dawna, że należy dociec przyczyny zjawisk by móc położyć im kres. To samo kierowało nim teraz.

- Kimże Ty jesteś, aby oskarżać lepszych od siebie?
- zapytał, nie mogąc ukryć niedowierzania, kiedy przypomniał sobie jej samobójcze niemal słowa. Dziecko przed gempukku, tak głęboko we własnych tarapatach, rzucające takie pomówienia do ludzi, którym wedle własnych nawet słów zawdzięcza życie?

- Kim - ciągnął dalej - aby przerzucać odpowiedzi na mojego ucznia na tak haniebne oskarżenia?! Odpowiedzi, których sama nie potrafisz udzielić...

- Isawa Kaya... - padło znad podłogi imię. Shugenja zamilkł, prostując się lekko.

- Isawa Keiro... - padło następne. Nastała cisza.

- Mój uczniu, sprawdź proszę, dlaczego spóźniają się z posiłkiem. - rzekł wręcz nad wyraz spokojnie starszy shugenja. Nie spojrzał jednak na niego. Jego wzrok był utkwiony nadal w dziewczynie, która przyniosła ze sobą w jego świat tyle niespodzianek.

Najpierw kansei. Później nemuranai. Teraz to. Nie, że jej wierzył. Ale skoro wreszcie zaczęła coś mówić, chciał jej wysłuchać. Inaczej nie mógłby ocenić, czy kłamie.

Chłopak machinalnie wręcz wstał, oszołomiony i wyszedł, cicho zasuwając za sobą drzwi.


- Podnieś się, dziecko, proszę. Sam fakt, że znasz te imiona, skłania do zastanowienia. Nie możesz jednak rzucać takich oskarżeń na ród Isawa i na jednego z jej największych mistrzów, bez wyjaśnień. Opowiedz mi wszystko. Opowiedz, zanim mój uczeń wróci i poczuje się w obowiązku bronić honoru swojej szkoły.

Sakura zrezygnowała. Podniosła się do poprzedniej pozycji, choć jej plecy nie były już tak dumnie wyprostowane. Jej ramiona przytłoczył ciężar odpowiedzialności i minionych wydarzeń oraz krzywdy, jakiej doznała jej rodzina. I ciężar samotności...

Zrezygnowała. Może dlatego, że shugenja nie zabił jej od razu? Może dlatego, że choć mógł i miał ku temu aż nadto powodów, aby ją ściąć, chciał słuchać? Może dlatego, że zdała sobie sprawę, iż za dużo powiedziała, aby nadal milczeć? A może dlatego, że uświadomiła sobie, iż przez ostatnie dwa lata nie zrobiła nic, z czego przodkowie mogli by być dumni. Nic, aby przyczynić się do sprawy, by spełnić obietnicę. Złożyła przysięgę, a jak dotąd, wędrując samotnie, podejmowała decyzje, które praktycznie zawsze okazywały się niewłaściwe. Nie ufała swoim własnym ocenom sytuacji. Ostatnio tak boleśnie uświadomiła sobie swój koszmarny brak wiedzy. Może to wszystko wymieszało się razem i sprawiło, że dziewczyna zaczęła opowiadać?

***
 

Ostatnio edytowane przez Sakura : 16-08-2012 o 00:28.
Sakura jest offline  
Stary 16-08-2012, 00:35   #17
 
Sakura's Avatar
 
Reputacja: 1 Sakura nie jest za bardzo znany
Post pisany razem z MG - pierwsze spotkanie z Tuńczykiem 3z3

Siedziba rodu Shiba Haetsu, terytorium klanu Feniksa, Dolina Ośmiu Stawów, niedaleko Shiro Hazimizu, trzy lata wcześnej...

Honryo. Siedziba rodu Haetsu. Zbudowana pokolenia przed przysiężeniem wierności Shiba. Historia Haetsu była nierozerwalnie związana z tym miejscem. Kapliczka tam stojąca jedynie to upamiętniała i zawierała imiona przodków Haetsu. Dom był czasem nawet stawiany ich rękami. Owszem, za czasów współczesnych mocno rozbudowany. Korytarze, system sprowadzania wody dla łaźni, stajnie - to wszystko było naprawdę nowiutkie, jeśli porównać to z kapliczką, czy starym domostwem, lecz...

- To miejsce mocy, Asako-san. Dlatego rodzina Isawa chciałaby Was prosić, byście scedowali na nas te ziemie i umożliwili Isawa studiowanie kami tutaj. Zmarł tu kami, to można wyczuć. Mamy pisma od szkoły tensai, upoważniające nas do objęcia tej ziemi.

- Jak to sobie wyobrażasz, Isawa-san? - Asako Kanzai Kengoke zaczął z pasją, która zawsze porywała go w gniewie. Wzburzony strumień, zaiste.

- Całkowicie zwyczajnie, Asako-san. Znajdziemy Wam dom. Zajmiemy te ziemie.

- Wasze pisma, drogi gościu. - rzekła spokojnie kobieta z rodu Asako - Mogłabym je zobaczyć?

Jeden z przybyłych shugenja w milczeniu sięgnął do swej torby na zwoje i podał jej jeden z nich. Sakura, siedząca za parawanem słyszała, iż atmosfera zdawała się uspokajać. Pani Asako była naprawdę niezastąpiona jak chodziło o łagodzenie napięć. Niczym woda, lecz nie - jak jej syn - wzburzona, a właśnie spokojna. Samo przebywanie w jej pobliżu, kiedy szyła, krzątała się przy jedzeniu lub doglądała koni - bardzo lubiła konie - potrafiło uspokoić, zmyć wzburzenie, przywrócić równowagę ducha.

Nastała chwila ciszy, kiedy kobieta czytała pisma. Następnie podała je Kengoke. Kiedy ten zwrócił je przybyszom, pani Asako odezwała się ponownie:

- Panowie, czy to wszystko? Mówiliście pisma, przeczytaliśmy jeden zwój.

- Ten jeden nasz sensei zaadresował do Haetsu, kobieto. Nie Twoją jest sprawą jakie mamy pisma - odezwał się zniecierpliwionym głosem jeden z shugenja, dotąd siedzący z tyłu. Zza parawanu Sakura widziała niewyraźnie postacie, sama pozostając nieruchoma. Widziała jak Kengoke się poruszył i jak dyskretnie jego matka dała mu znak, nakazujący pozostanie w miejscu.

- Och, cóż za... pomyłka. Ja jestem Asako. Haetsu są Shiba. Panowie pomylili adresatów.

- Uważaj na słowa kobieto
- zirytowany shugenja wychylił się do przodu, jego głos nabrzmiał gniewem. Najwyraźniej szpila pani Asako zabolała - kiedy zwracasz się do tensai, albo poniesiesz konsekwencje.

- Zagróź jeszcze raz mojej matce - zimnym głosem zaczął Kengoke, a Sakura pokiwała z satysfakcją głową. Na to czekała. Takiej odpowiedzi potrzebowali Isawa, by wreszcie poznali swoje miejsce! - w naszym domu, a udzielę Ci lekcji etykiety. Nie wierzę, że jesteś tensai. Twoja szkoła musi być wyjątkowo podła, skoro o to nie zadbała, ale na szczęście moi sensei nie wypuszczają ze szkoły bubli.

- Wystarczy cackania się - odezwał się tamten, wyraźnie czerpiąc przyjemność ze swoich słów - Haetsu? Haetsu nie istnieją. Ich ostatni męski potomek przeszedł swoje inkyo, ta ziemia nie jest już ich. Wy jesteście Asako, więc to nie Wasza ziemia, nie Wasz dom. Ty zaś, wyszczekany młokosie, jesteś synem bubla, który nie potrafił pokonać dziesięciolatki z bokenem. Oto dlaczego bushi są bezużyteczni. Powiem wam to w prostych słowach, byście to mogli zrozumieć. Potęgą Feniksa są Isawa. Siłą Feniksa są Isawa. Nadzieją i rozumem Feniksa też są Isawa. Więc kiedy przychodzimy do Was i mówimy, że studiując kami na tej ziemi możemy wiele się nauczyć, to mówimy to dla dobra Klanu Feniksa. Myślałby kto, że przydacie się na coś dla Klanu, ale nie! Potraficie jedynie się mądrzyć kiedy ta ziemia nawet nie jest wasza! Skoro więc tak, won! Won stąd, oboje!

Sakura zamarła. Gdyby nie przysięga, jaką wydobyła od niej pani Asako, ciotka, ruszyłaby na niego. Ale ona kazała dziewczynie przysiąc, że nie ruszy się z miejsca. Że nie odezwie się, że w żaden sposób nie zdradzi swojej obecności. Nawet jeśli poleje się krew, nawet jeśli padnie cios. Miała nie ruszyć się dopóki ona nie powie inaczej. Misją Sakury było co innego. Miała być świadkiem. Asako Manai i Kengoke mieli chronić kapliczkę, ziemie Haetsu, ziemie Sakury, jej dom, ona miała świadczyć. Nie podobało się to młodej dziewczynie. Nienawidziła tej wymuszonej bezczynności. Ale ciotka złapała ją w pułapkę własnego słowa.

Podobnie zresztą jak własnego syna. Kengoke poruszył się błyskawicznie i wypadł z pomieszczenia. Sakura wiedziała gdzie biegł. Wiedziała, ponieważ ciotka Manai zaplanowała to spotkanie z dużym wyprzedzeniem. Kiedy przyszła wieść, że Isawa przybywają i że pytają o drogę do Haetsu, po prostu wydała szereg tak dziwnych rozkazów, że oboje z Kengoke patrzyli na nią jak na raroga. Spakowanie biblioteki. Zdjęcie ścian. Postawienie parawanów, by z wejścia nie było widać ołtarzyka przodków. Pochowanie kosztowności. Odprawienie części służby, przygotowanie koni do drogi, objuczenie ich. Potem zaś złapała oboje, Sakurę i Kengoke, w pułapkę. Zamiast odpowiedzieć na lawinę pytań, klęknęła przed młodymi oddając tak niski i pokorny, błagalny wręcz ukłon, że obojgu zrobiło się naprawdę paskudnie. Nie wiedzieli co się dzieje, nie rozumieli o co chodzi ale ten ukłon był z rodzaju takich, które oznaczają czyjeś absolutne ukorzenie się a w miejscach publicznych przyciągają BARDZO wiele uwagi, w zasadzie niemal zawsze wywołują scenę. Młodzi zaczęli ją podnosić z ziemi, dziewczyny “ciociu!” mieszające się ze skonsternowanym “matko!” chłopaka, ale ona jedynie kornie prosiła, błagała o ich pomoc, obiecali więc “wszystko”, ona przeprosiła, że jest niegodna, zapłakała nad tym, co musi uczynić, Sakura i Kengoke - cali zdecydowani - powiedzieli, niemal nakrzyczeli na nią, że zrobią wszystko, a wtedy...

Wtedy zaprowadziła ich przed ołtarzyk, przed którym teraz siedzieli i kazała to przysiąc. I tak - na ten wieczór - byli jej zaprzysiężeni. Jak żołnierze generałowi, jak samuraje daimyo. Kiedy przysięgli, odetchnęła z ulgą. Przytuliła oboje, roześmiała się i rzekła, że teraz ma pewność, że wszystko będzie dobrze.

I nadal nie odpowiedziała na żadne z pytań. Miast tego kazała Kengoke się uzbroić, wziąć lekką zbroję i ruszać na polowanie. Wrócić z czymś, a głośno mówić o tym, że słyszało się o dziku, stąd zbroja.

Dlatego Kengoke miał teraz na sobie lekki pancerz, choć normalnie byłoby to złamaniem etykiety. Ale w końcu wrócił z polowania, a wołanie matki było absolutne. Nawet Isawa to rozumieli. Choć nie wiedzieli, że rozumieją jedynie pozory. Dlatego Sakura, również w pancerzu, siedziała za parawanem. Tuż przed ołtarzem przodków. I równie dobrze mogła by tam być związana i przykuta, bo jej przysięga i jej rozkazy były inne niż Kengoke. On miał ochronić dokumenty i skarby rodu Haetsu. Dziewczyna miała świadczyć, za nią były przygotowane do zabrania tabliczki przodków. I nie tylko. Miała chronić ród. Zabrać rzeczy, które stanowiły o świętości ołtarzyka. I uciec, by móc kiedyś powrócić i upomnieć się o swoje.

Ciotka powiedziała, że ona ma inną ochronę, której młodzi mają zaufać.

Kiedy Kengoke runął z pomieszczenia, jeden z Isawa powstał. Kiedy jego głos rozbrzmiał w pomieszczeniu, Sakura wiedziała już jak z grubsza wygląda arogant. Miał pociągłą twarz, długie włosy spięte razem i puszczone na plecy i był smukły i zwinny, choć jego sylwetce brakowało siły.

- Teraz Ty, kobieto!

- Jestem Asako Hachizuke Manai - uniosła się powoli kobieta - jestem córą Shiba i w moich żyłach płynie krew Haetsu - rozłożyła ręce, broniąc dostępu dalej - i żaden Isawa, a zwłaszcza już tak żałośnie arogancki jak ty, dziecko, nie będzie mnie wyrzucał z MOJEGO domu. Mój brat powierzył mi ten dom. Mam do niego prawo, to prawo to moi przodkowie którzy stoją za mną. Kiedy teraz mówię, mówią i oni. Wyjdźcie. I nigdy więcej tu nie wracajcie. Żaden z was, UCZNIOWIE Karyu-do!

Jej odwaga była godna pieśni. Podziwu. Uwiecznienia. Zapierała dech w piersiach. Nie miała nic, jeśli nie liczyć rodu, zmarłych, patrzących na nią, tanto za obi, a stawała naprzeciw ośmiu wytrenowanym shugenja szkoły, uznawanej za potrafiącą w najkrótszym czasie przyzwać największą potęgę. Ofensywa Feniksa bardzo mocno polegałą na tensai Ognia, bo ten Element jest niszczycielską siłą, do tego nader łatwą w użyciu.

Każdy jeden Isawa tam stojący mógł ją po prostu pobić. Dobyć miecza i ją zabić. Lub rzucić zaklęcie, czy zrobić cokolwiek innego. Asako Hachizuke Manai była przecież tylko samotną, kilkudziesięcioletnią kobietą bez żadnego treningu wojownika. Tych ośmiu, stojących - bo teraz już wszyscy stali - przed nią Isawa miało za sobą wsparcie, którego ona nie miała.

Ale teraz, wobec jej bezkompromisowej postawy, jej uprzejmości i godnego przyjęcia, faktu, że nie było przy niej żadnego zbrojnego a ona sama tak nieulękle patrzyła im w oczy... z każdą chwilą rosła jej chwała, a ich hańba. Bo powinni byli prosić, a żądali. Bo powinien wystarczyć jeden a było ich ośmiu. Bo oni mieli broń a ona ledwie nóż, bez którego przecież samurajskie kobiety się nie ruszają i który tak naprawdę stulecia temu stał się jedynie elementem stroju. Bo oni mieli magię, wsparcie szkoły, rodziny, a ona była tego pozbawiona. Dziewczyna za parawanem płakała wtedy, zaciskała dłoń na rękojeści pozostawionego jej wakizashi i milcząco zaklinała swoją ciotkę, błagała ją, by wydała rozkaz, bo za nią, wtedy, Sakura była gotowa umrzeć, by ona mogła żyć.

Bo chociaż na obliczach niektórych Isawa było widać wstyd, dyskomfort, współczucie dla kobiety, realizację tego, co tu naprawdę się działo; chociaż paru cofnęło się, a jeden nawet się jej ukłonił i ruszył do wyjścia; to Sakura widziała też, że dwu z nich cicho porusza ustami a na ich twarzach wstyd zagościł jedynie przelotnie, zepchnięty stamtąd przez zdecydowanie. Niektórzy z nich byli po prostu zdeterminowani zrobić to, po co ich przysłano, a po słowach aroganta, który odwrócił się do grupy, stało się jasne czemu:

- Wybierajcie, Isawa. Przelękliście się żony nieudacznika, który kosztował nasz Klan największą porażkę od czasów Akumy? To proszę, jak Shigure, idźcie. Jestem pewien, że może za dziesięć lat przyjmie Was jakiś sensei... Może Ochikobore-sensei?

Ochikobore. Wyrzutek. Odtrącony. Kto nie dawał sobie rady lub był wyrzucony ze szkoły, lub po prostu regularnie był w ogonie prędzej czy później dostawał takie przezwisko. Nauczyciel, który brał na nauki wyrzutków... ryzykował reputacją. Owszem, od czasu do czasu znajdował się wśród nich ktoś utalentowany, kto po prostu miał pecha, ale jeśli etykietka przylgnęła, oznaczało to zawsze spore kłopoty w znalezieniu kogoś chętnego Cię uczyć.

- A może jednak zrobicie co trzeba i zasłużycie na honor nauki u Isawa Keiro-sama? Nauczyciel tego kalibru to zaszczyt. Tchórze!


Być może arogant mówiłby dalej, ale Manai dobyła spokojnie tanto i - korzystając z jego przemowy - przysunęła się doń by położyć mu je na gardle.

- Nie chciałam przelewać krwi, Isawa. Nie w moim domu, nie jako gospodyni. Ale dwukrotnej obrazy mego męża nie mam zamiaru znosić. Nakazałam Wam wyjście. Jest Was tu jeszcze sześcioro.

- Sied... - zaczął ją ktoś poprawiać lecz dumna kobieta zimnym głosem przerwała mu

- Trupów nie liczę. A on jest zbyt arogancki, by przeprosić, więc poderżnę mu gardło, jak tylko Wasi towarzysze uwolnią zaklęcia. Z radosnym uśmiechem na twarzy, bo obowiązkiem gospodyni jest pozbywać się śmieci z domu. Wyjdźcie Isawa. Nic tu po Was.

Nie byli na to przygotowani. Mało kto zresztą byłby.

- Jeśli on umrze... ty również - jedna rzekła przez zaschnięte gardło

- W przeciwieństwie do was, dzieci, ja nie boję się śmierci. Ja żyłam. Byłam dobrą córką, przykładną żoną, dałam Klanowi potomka, który jest dobrym bushi. Jestem dumna z mojego życia, dumna z moich przodków, mojej rodziny. Byle dzieciaki, obojętnie jak utalentowane, nie będą ich znieważać. Jesteście zapatrzeni w siebie, Isawa. Feniks to równowaga. Feniks to Isawa? Kto was karmi takimi głupotami? Feniks to wiedza, powściągliwość i współczucie Asako, to wierność, odwaga i poświęcenie Shiba, to jedność wszystkich rodzin! To ogień, woda, powietrze, ziemia i pustka! Feniks to wszechświat! Feniks, to także ja. Uderzając we mnie, uderzacie w jedność, w Klan.

Zapadła głucha cisza. Trwała długą chwilę, nim ten Isawa, który podawał ciotce pismo, skłonił się jej głęboko i rzekł bardzo formalnie:

- Wybacz, Asako-sensei, nasze najście, zachowanie i słowa. Dziękujemy za lekcję. Uświadomiłaś nam wiele.

A potem wyszedł. I kolejno, zaczęli przepraszać i wychodzić. Przeprosił także ten arogant, a Asako-sensei spojrzała nań i rzekła spokojnie “nawet mimo przeprosin, to ostatni raz kiedy pozwoliłam Ci powiedzieć takie słowa, Isawa-kun”. Ale zdjęła ostrze z jego krtani i puściła go żywym. Sakura była przepełniona radością i podziwem. Sprawa była zażegnana. Nikt nie zginął. Isawa odchodzili. Starli się z dumną wdową Asako i odchodzili z niczym... lub raczej po udzielonej im lekcji.

Przedwczesna była to jednak radość.

Włosy pani Asako stanęły w ogniu. Wkrótce, jej głowa miała gorzeć niczym makabryczna pochodnia. Dziewczyna zmartwiała. Ale ona tylko zebrała włosy i ścięła je.

- Jaka dzielna - zaszydził jeden z pozostałych Isawa, przesuwając się bliżej - ale najpierw należało poczekać ze zdjęciem noża, aż zwolnimy zaklęcia. Co zrobisz, jak podpalimy Ci szaty? Albo...

- Jest Twój, Sakura - rzekła ciotka, rzucając nożem.

Shiba Taishisogi Ueshin był naprawdę dobry w iaijutsu. Trenował tę sztukę od dawna, odkąd w pojedynku jego ojciec pokonał innego szermierza. To on pokazał Sakurze, jak wiele można zrobić w pierwszym ruchu miecza, jednocześnie dobywając ostrza i tnąc. Że można tnąc jeszcze siedząc, już wstając, zaczynając bieg lub go kończąc.

Wstajac jeszcze, dziewczyna rozcięła parawan. Wypadła przez upadające resztki. Isawa był jej. Jego zaskoczenie przeszło w ból, kiedy wbiła weń wakizashi. Stęknął boleśnie, zadrżał, przeniknięty bólem. Sakura patrzyła na to w mściwej satysfakcji: miał, na co zasłużył.

- Kaya-san, jeśli ta dziewczyna się ruszy, podpal starą. Słyszysz, Ty tam? Nie ruszaj się, albo podpalimy tę kobietę. Nie lekko, jak teraz, nie dla przestrachu.

Rzut nożem nie był celny, albo arogant zdołał uniknąć. Sakura wiedziała, że nie zdąży usiec obu. Wyszarpnięcie miecza, skok, cięcie. Trzy ruchy - co najmniej. Oni byli wprawni. Kobieta już miała przygotowane zaklęcie. Sakura najpewniej sama stanie w ogniu, jeśli się ruszy. Czy poza tym zdoła powalić go jednym ciosem? Był zwinny. Sam miał dobyte ostrze. Niektórzy Isawa, zwłaszcza ze szkoły Ognia, trenowali również kenjutsu. Wielu z nich nosiło katany! Zmartwiała ponownie. Nie bała się o siebie, lecz o ciotkę. Osmalona twarz, żarzące się jeszcze włosy, bez nawet noża. Zanim skończy z pierwszym Isawa, będzie martwa lub - co gorsza - będzie się palić. Makabryczny obraz

- Sakura-chan, mną się nie przejmuj. Po prostu szarżuj, cokolwiek by się działo.

Przysięgła. Cholera, przysięgła. Na ten właśnie wieczór.

Po policzku spłynęła jej łza, kiedy wyszarpywała ostrze. Isawa z charkotem osunął się na ziemię, drzwi otworzyły się i do środka wpadł Kengoke z ostrzem w dłoniach, na czele zbrojnych, ciężko dysząc. Nie było to możliwe - jego rozkazy pozwalały mu wrócić dopiero, kiedy bezpiecznie schował powierzone mu przedmioty i powiadomił namiestników. Powinno mu to zająć znacznie więcej czasu!

Ale był, jak i kiedy nie było to ważne. Dziewczyna skoczyła w stronę Isawa z mieczem, a wtedy kobieta Isawa wykrzyczała jakieś niezrozumiałe, zlane pośpiechem w jedno, słowa, na tle których wyraźnie słyszeli - wszyscy tam obecni - gromkie wezwanie matki Kengoke

- PRZODKOWIE!

Asako Hachizuke Manai stanęła w ogniu.

Moc tensai jest czymś, co przeraża, kiedy się ją uświadczy. Sakura rozumiała ludzi, którzy boją się stanąć przeciw shugenja, boją się zanieść mu złe wieści, boją się ryzykować jego gniew. Jest kimś niezwykłym człowiek, który słowami potrafi zmienić obiekt swojego gniewu w gorzejącą w agonii pochodnię.

Dziewczyna czuła rozpacz. Czuła przerażenie. Czuła bezsilność. Chybiła celu, była zbyt wstrząśnięta, by odpowiednio przedłużyć cios kiedy Isawa uskoczył. Kengoke z rykiem “MATKO!” skoczył na czarodziejkę, ten zaś, którego zostawiła za sobą na podłodze zaczął coś szeptać.

Być może tego dnia, faktycznie przodkowie wzięli ród Haetsu w opiekę. W końcu działo się to tuż przed ich ołtarzem. A może to kami były rozjuszone tym, co wyprawiali uczniowie Karyu-do. Może faktycznie, jak mówią, jest w kobietach rodu Haetsu, coś szczególnego. A może w pokoju wśród skarbów rodu, były przedmioty, które tak gwałtownie odwróciły szale. Może ochrona, o której mówiła Asako-obasan, to było właśnie to?

Bo w jednej chwili Isawa wykrzyczała zaklęcie, Asako wezwanie, Asako stanęła w ogniu.

W drugiej to Isawa zaczęła się zapalać, krzycząc w przerażeniu, nie rozumiejąc.

Kengoke widząc obrót spraw, zręcznie wytrącił broń niedawnemu przeciwnikowi Sakury. Dziewczyna skoczyła ku ciotce, widząc, jak wokół niej zgromadzone są bardzo liczne kami Ognia. Choć rozproszone, było ich bardzo wiele! Doskoczyła, i wtedy stało się coś bardzo dziwnego. Kami... zaczęły spływać ku Sakurze, powoli, niczym drobne iskierki tańczące w powietrzu, schodziły niżej. Dziewczyna szybko dostrzegła, że nikną, dotykając jej ostrza... które zaczęło się delikatnie rozjarzać, w miarę jak kolejne iskierki gasły na nim.

- Dobrze, Sakura-chan - rzekła pani Asako i padła zemdlona.



***

Sakura skończyła opowiadać. Głosem płynnym, melodyjnym, relacjonowała wydarzenie sprzed kilku lat. Powietrze przesycone było emocjami, jakie zawarła w swoich słowach. Złość, żal, gniew, strach, miłość, przywiązanie, poświęcenie... Honor i podłość. W końcu jedność.

Dziewczyna wzrok miała nieobecny, jakby przeniosła się w odległe o kilka lat wydarzenia. W inne miejsce. Inny czas. Nie ukrywała swych uczuć. Jej głos nie był jedynym świadectwem targających nią emocji. Pasja, z jaką mówiła o odwadze i poświęceniu pani Asako napawała dumą. Dumą zrodzoną ze świadomości, że jest Shiba. Dumą, że jest z klanu Feniksa. Dumą, że ma tak wspaniałą ciotkę. Shugenja Isawa i ich czyny były przedstawione bardzo dokładnie. Prawie, że neutralnie. Sakura nie musiała przelewać w słowa swoich uczuć jakie do nich żywiła. Ich czyny każdego honorowego bushi, a już tym bardziej z Klanu Feniksa, napawały obrzydzeniem. Ich czyny były hańbą dla Isawa. Ich czyny były hańbą dla Feniksa. Mimo wszystko dziewczyna wstydziła się również za nich.
 
Sakura jest offline  
Stary 18-11-2012, 16:07   #18
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Shiro Tengu, terytorium klanu Żurawia ,godzina Akoro, 15 dzień miesiąca Hantei, rok 1114

Pierwszy dzień po przebudzeniu


Był w komnacie, kiedy się obudziła.

Starszy mężczyzna o przerzedzonych wiekiem włosach, mocno opalonej twarzy i wysokim czole poprzecinanym głębokimi zmarszczkami frasunku. Oparty o ścianę nieopodal drzwi, nieruchomy jak wartownik, w prawej dłoni trzymając żelazny tessen ozdobiony monem rodziny Matsu.

- Akodo-sama - odezwał się, gdy tylko poruszyła się na posłaniu, nim nawet zdążyła unieść głowę - mój pan, karo Daidoji, przysłał mnie, bym spełnił twe życzenia i wspomógł w powrocie do zdrowia. Jestem Masakazu.

Jego nieco chropawy baryton, rosła i cokolwiek nieforemna sylwetka nie pasowały do gładkich formuł wypowiadanych w keigo. Nie pasowała także powolność i sztywność ruchów, z jaką mężczyzna zmieniał pozycję na seiza oraz trud, z jakim zginał się w ukłonie. Niskim. Niższym niż oczekiwała.

I wtedy dostrzegła coś jeszcze: nie miał daisho. Nie nosił nawet wakizashi.
Nie był samurajem.

Wyprostował się z wysiłkiem, przezwyciężając słabość. Wielokroć jeszcze miała to oglądać: ukłony, sztywna i ceremonialna seiza, sprawiały mu trudność. Teraz jednak - gdy przyglądała mu się z ciekawością - pierwszą myśl, że powinien być ostrzeżeniem od Isawy, by nie lekceważyć jego zaleceń zastępowała druga, ważniejsza: czym ashigaru mógł zasłużyć na prawo do noszenia bojowego wachlarza.

- Jeśli pozwolisz pani - wciął się w jej myśli cichymi słowami - będę meldował się u ciebie każdego ranka i wieczora, by spytać o polecenia. Oczywiście, jeśli wolisz inne terminy, jestem do dyspozycji. Karo wyraził życzenie, bym pozostawał na twe usługi, Akodo-sama.

W jego głosie nie słychać było chłopskiej uniżoności. W wypowiadanych przez niego okrągłych zdaniach pobrzmiewały niemal wojskowe nuty. Akodo-sama... Ten zwrot przesunął się po plecach Keiko chłodnym, prawie przyjemnym dreszczem. Tak do jej ojca zwracali się żołnierze. Tym samym tonem pełnym mieszaniny ufności, oczekiwania i szacunku.

Nie odpowiedziała natychmiast.
Podparła się na zdrowej ręce. Z trudem równym trudowi, który towarzyszył jego ukłonom, usiadła na posłaniu.

Jego ukłon, zbyt głęboki niż być powinien. Ton głosu, który niósł więcej niż mogłaby się spodziewać. Słowa Shinjo Kasumi wypowiedziane w nocy...
Jesteś Szmaragdową, pani.
...w oczach Keiko wyjaśniały istotę nieporozumienia i wracały pełnym niepokoju echem. Daidoji Sanzo nie wiedział, kogo znalazł na trakcie. Pomylił miedź ze złotem. Tak samo jak Węgorz.

W tamtym momencie nie zdawała sobie sprawy jak irracjonalna była to myśl, jak uwłaczająca daimyo i jak pełna ignorancji. Głupia po prostu. Bo przecież wiedzieć musiał. Wtedy jednak zdawała się naturalna i oczywista. Była nawet nie tyle myślą, co przekonaniem twardym jak kamień i domagającym się szybkiej decyzji - podjętej zanim jeszcze ciało skończy ten długi ruch, zanim nie wyprostuje się całkiem, zanim Wierzba nie spojrzy heiminowi w oczy.

Strach, zwykły dziewczęcy jeszcze strach mówił: przemilcz.
Ale nie można myśleć strachem.
Ukryta głęboko głupia podłość mówiła: przemilcz. Przemilcz i wykorzystaj.
Nie można myśleć też podłością.

Bo prawo mówiło: powiedz.

Kara za podszywanie się pod Szmaragdowego Namiestnika była wysoka. Śmiertelnie wysoka i unurzana w hańbie jak geisha w pachnidłach. Nie tylko dla bezczelnego samuraja, lecz także dla jego rodziny. >Zwłaszcza< rodziny przynależącej do niewielkiego klanu Osy.

Honor - negatyw podłości - mówił to samo: powiedz.
Dla klanu. Dla rodziny. Chūgi. Makoto. Rei.
I wykorzystaj.

- Panu tego zamku i Daidoji-karo zaszczyt przynosi pamięć i troska o tak kłopotliwego a tak mało istotnego gościa - jak on odezwała się w keigo. - Choć moja wdzięczność niewiele musi znaczyć, dla osób tak wysoko postawionych, przekaż, proszę, szlachetnemu Daidoji Uehara Tooru - wypowiedziała imię zapamiętane z ogłoszeniowego słupa ostrożnie, jakby rozpakowywała niezwykle cenny prezent - podziękowania od Akodo Keiko z klanu Osy, yoriki znajdującego się obecnie pod rozkazami posła klanu Osy na ziemie Lwa, szlachetnego Akodo Ichizo. Tobie też dziękuję - powiedziała, przełamując oficjalną formę lekkim, niekłamanym uśmiechem. - Dziękuję, że poczekałeś aż się obudzę. I przepraszam, że tak długo musiałeś czekać.

- Czekać pani?
- skłamał pytając, również rozciągając nieznacznie kąciki ust. - Czy nie było na odwrót? Czy to nie uprzejma Akodo poczekała, aż niedołężny półczłowiek przyjmie pozycję i wtedy otworzyła oczy? Miałem zamiar podziękować za tę uprzejmość, Akodo-sama, jak tylko przekażę wiadomość od mego pana.

Jego ton, dotąd pobrzmiewający humorem, zmienił się na koniec. Miała do tego przywyknąć, że zawsze kiedy mówił o obowiązkach nałożonych nań przez Daidoji-karo, mówił tym matowo-ciepłym tonem, cichym i spokojnym. Wyważonym. Przemyślanym. Nieswoim.

- Wiadomość brzmi - zaczął, przymknął lekko oczy i podyktował: - Pozdrowienia, Akodo-san. Rany twe nielekkie, zatem przyjdę do ciebie. Chciałbym porozmawiać w najbliższym możliwym terminie. Daidoji-karo. - Odetchnął, poprawił się niezręcznie, skłonił niezgrabnie. - Tak brzmi wiadomość, Akodo-sama. Od siebie dodam, że Daidoji-karo właściwie nigdy nie fatyguje się do kogoś. Nawet do Otomo no kimi. I - uśmiechnął się, chropawo dodając - dziękuję za uprzejmość.

Do tego też miała przywyknąć. Do jego pamięci, do zmiany tonu, do dyktowania wypowiedzi innych tak, jak jemu je podyktowano. Do rytualnego rozpoczynania i kończenia takich wiadomości. Do okazjonalnego dotykania rękojeści wachlarza, z którym nie lubił się rozstawać.

Do jego doświadczenia.

- Akodo-sama - odezwał się spokojnie, bez lęku, bez zaskoczenia jej klanową przynależnością czy zapamiętanym imieniem - żaden z dwu wymienionych przez ciebie wojowników Daidoji nie nazwie cię nieistotną czy kłopotliwą, ani twej wdzięczności niewiele znaczącą. Imię i honor twego pana ojca są doskonale znane w Shiro Tengu. W rzeczy samej, jego prośba o zachowanie korzeni to wedle wielu najlepsza opowieść ostatniego Zimowego Dworu. Daidoji-karo trzykrotnie kazał mi ją sobie powtarzać w ciągu zaledwie pierwszego tygodnia odkąd ją poznaliśmy. Reakcja Daidoji-daimyo... - pokręcił głową, zamilkł. - Jesteś pani, córką człowieka honoru - dodał po chwili z nutą smutku. - Tym większym wstydem dla nas jest fakt, iż zawiedliśmy twego ojca, twoją rodzinę.
Twoją siostrę - przemknęło niewypowiedziane.

Ciebie.
- Tym większą zaś radością pani, jest to, że wracasz do zdrowia.

Żyjesz.

Nie zginęłaś.

Że tylko jedna córka Akodo Ichizo przepadła w Shiro Tengu.


- Takie obroty spraw powodują, że człowiek potrafi kwestionować Wolę Niebios. Dlatego cieszę się, że jestem jedynie półczłowiekiem. Że nie muszę mieć dobrego pomysłu jak rozwiązać tę sprawę. Tym niemniej...

Pochylił głowę w bardzo starannym, możliwie głębokim - i wyraźnie dlań bolesnym - ukłonie.

- Przepraszam, pani Akodo. Ja, Masakazu, przepraszam. Za siebie, bo nie zapobiegłem.

Nie odpowiedziała mu od razu. Forma pociągnęła formę. Jego powagi nie dało się przełamać lekceważeniem, niefrasobliwym pośpiechem. Nie dało się jej zbyć. Szczególnie, gdy coś w jego smutku, coś w skrzywieniu ust, w troskliwie odłożonym wachlarzu, na którym widniał wyraźny mon rodziny Matsu, mówiło o szczerości. Mówiło o honorze.

I Keiko uwierzyła. Szybko, bez wahania, instynktownie.
Uwierzyła temu smutkowi, bolesnemu ukłonowi, uwierzyła monom, które nosił.

- Słyszę cię - powiedziała z prostotą, nachylając ku niemu. - Słyszę i dziękuję ci za te słowa. Nie zapomnę ich.

Nie ukrył ulgi, która rozluźniła napięte mięśnie jego ramion i otuliła jego sylwetkę jak delikatne kimono. Ulgi i cienia wdzięczności za to zrozumienie, o które nie trzeba było prosić. Dane bez żadnych pytań, bez żadnych wątpliwości.

- Ale nie mów o Woli Niebios - mówiła dalej. Wparta na zdrowej ręce, nachylona ku niemu, na wpół prosząc, na wpół nalegając. - Z Wolą Niebios trzeba byłoby się pogodzić. Z pokorą. W milczeniu - w tym suchym sarknięciu kryło się wszystko, co młoda Osa sądziła o cichym i pokornym przyjmowaniu wyroków losu. - Nie byłoby osądu. Szansy na odpłatę. Nie godzę się na to. Nawet jeśli nie mogę teraz wiele zrobić. Nawet jeśli wciąż wiem tak mało - przygryzła spierzchnięte usta, wykrzywiła pociągłą, śniadą twarz w niechętnym sobie samej grymasie. - Tak wiele dni minęło, a ja dalej jestem jak dziecko we mgle, wiedząc tylko tyle, co zdążyłam wyczytać z obwieszczeń przybitych na rozstajach. Opowiedz. Proszę. O... tym wszystkim - dokończyła, nie wiedząc jak inaczej ująć to o co musiała spytać, co musiała wiedzieć.

O siostrze. O juzimai. O Węgorzu, bandytach, turnieju i przebywających na zamku Feniksach.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 05-03-2013, 00:51   #19
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Dość szybko zatraciła się w jego opowieści, choć opowiadał zupełnie inaczej, niż omoidasu Ikoma. Nie miał ich poloru, ich wprawnego operowania słowem, barwienia go wręcz. Nie, jego opowieść była bardzo prosta.

Ale łatwo było ją sobie wyobrazić, a jej wyobraźnia nigdy nie należała do ułomnych.

Dość szybko zatem ujrzała Shiro Tengu w trakcie przygotowań do corocznego Zimowego Dworu, urządzanego przez ich daimyo, dla nich samych, bo przecież nikt inny z okolicy nie mógłby się pojawić. Rokugan bugyo, którego rezydencja byłaby odpowiednio blisko nigdy nie zaszczycił tego zameczku swoją obecnością, a z czasem słane doń zaproszenia stały się raczej pustym gestem, pozbawionym nadziei nawet na odpowiedź.

Zdecydowanie nie można było mówić o “wirze” przygotowań. Tak samo, jak nie można mówić o ekscytacji, gdy gość, który ma przybyć do domu, jest gościem doskonale znanym, który na pewno nie zaskoczy nas niczym nowym, którego opowieści znamy tak dobrze, że sami możemy je recytować.

Nie spieszono się z pracami. Samuraje statecznie odświeżali swe wiersze. Swoje kata. Może konkurs włóczniczy budził pewną ekscytację. W końcu tam nie było do końca pewne, kto zdobędzie jakieś miejsce. Ćwiczący sztukę włóczniczą dbali o to, by ich treningi pozostawały tajemnicą dla potencjalnych oczu i nawet doszło do paru ostrzejszych sporów, kiedy pojawiało się podejrzenie, że takową tajemnicę mógł odkryć ktoś niepowołany.

Różnice były w tej opowieści niedostrzegalne dla uszu Akodo Keiko. Zbyt mało znała jeszcze swego rozmówcę, lub zbyt słaba była, na pewno też dołożył się brak wyszkolenia w niuansach brzmień głosów. Nie zdołała zatem wychwycić słów czy zdań pokolorowanych smutkiem lub przygnębieniem.

Inna sprawa, że opowiadający nie poddawał się tym emocjom. Odmiennie od omoidasu, nie podkreślał nimi swych zdań... a przynajmniej nie czynił tego zamierzenie.

Mimo powolnego tempa jednakże, każdy dzień wypełniony był pracą. Od świtu do nocy. Wkrótce Akodo Keiko złapała perspektywę. Musiały minąć dni w opowieści, nim zrozumiała, jak doskonale jej rozmówca zna ten zamek. Jego działanie. Raz jeszcze spojrzała na budokę i poprawiła się. Nie, to nie fakt tego, kim był jej rozmówca, zaowocował tak dogłębną wiedzą. To raczej to, kim był i co czynił jego pan.

Najwyraźniej karo Daidoji był osobą samodzielnie zarządzającą Shiro Tengu. Albo będącą w stanie zarządzać. Na pewno wysyłał patrole. Układał im trasy. Dbał o ich wierzchowce i ekwipunek. Koordynował prace rzemieślników w zamku i okolicach tak, by w każdej chwili mogli oni podjąć spore prace naprawcze (co kilka razy trzeba było uczynić, kiedy podmyte sekcje murów przestały być zadowalająco obronne). Zadbał o to, by otoczono zamek fosą, do tego czyniąc to tak, by móc dzięki zasilającej ją odnodze rzeki nawodnić sporą połać ziem, którą wcześniej nakazał wykarczować, obecnie zaś kierował tam heiminów, by mieli nowe pola. Dbał o zamkowe dojo, wizytował wartowników, prowadził zamkowe rachunki, rozliczał dzierżawców. Sądził i wydawał wyroki, co normalnie powinien czynić namiestnik klanowy. Z jakiegoś powodu też pełnił obowiązki, jakie zwykle pełniłaby pani na zamku - zarządzał służbą, zwalniał ich i zatrudniał, a także nadzorował ich pracę.

Lista rosła, i rosła, i rosła.

Keiko dowiedziała się, jak dekorowano zamek. Jak kłopotliwa może być wymiana starych ścian w pokojach, kiedy ich rezydenci - młodzi bushi, się nudzą, i uznają, że heimini tam pracujący powinni ich zabawiać.

Dowiedziała się, jakim ogniwem zapalnym może być dom gejsz, który w opowieści Masakazu przewinął się w szeregu skarg, waśni a nawet jednego pojedynku.

Gdy przerwał na moment, podsuneła mu czarkę z wodą, by mógł zwilżyć gardło. Przyjął ją z prostym podziękowaniem i obracając w dłoniach, zaczął mówić o jej siostrze. Teraz była pewna, że nie kłamał wcześniej: nuty sympatii i teraz brzmiały wyraźnie, gdy z uśmiechem opisał kilka zachowań Michiko nacechowanych jej urokiem, jej humorem, jej kobiecością. Kiedy lekko kpił z bushi stojących na warcie, oczarowanych panną Akodo w pierwszych chwilach jej pobytu w Shiro Tengu.

Jedynie gdy wspominał o bushi, którzy z jej przybyciem zaczęli ćwiczyć na poważnie, to w jego głosie uśmiech mieszał się z potępieniem.

Data przybycia.

Orszak. Jej miejsce w nim. Jak podróżowała.

Dowódca eskorty.

Liczność tejże. Mony. Zachowanie.

Zapamiętał wiele.

Mniej zapamiętał z przybycia panów Isawa, którzy przybyli w kiepskim stanie, gnani kilkoma dniami deszczy. Starszy z panów Maguro był chory. Młodszy był bardzo przejęty chorobą swego sensei i krewniaka zarazem. Panowie Isawa przez parę dni nie opuszczali swych komnat, jedynie ich yojimbo poruszali się po zamku, a i oni czynili to dość skąpo, skupiając się na swoich obowiązkach względem ich podopiecznych.

Panów Isawa przyjmował Daidoji-nikutai, który wtedy pełnił obowiązki pierwszego wartownika.



Pan Otomo zamek zaskoczył, pojawiając się w cztery konie - on, oraz jego yojimbo, bez sług, bez świty niemalże. O jego wysokim statusie dowiedzieli się, kiedy już prowadzono go do kwater gościnnych, dzięki interwencji jednego z bushi, Kakity Fuhisa. Pan Fuhisa przytomnie rozpoznał mony możnego pana, bez słowa objął dowództwo nad orszakiem, i szeregiem dość wprawnych poleceń uniknął sporej wpadki (w ustach Masakazu: wykazał się wyrafinowaniem i elegancją godnymi jego szlachetnego nazwiska).

Wobec takiego napływu gości, przygotowania do Zimowego Dworu rozpoczęły się niejako na nowo. Wymieniano dekoracje, szykowano nowe, dodawano stare, czyszczono pomieszczenia od dawna nie czyszczone, zdwojono treningi właściwie wszelakie, zwłaszcza zaś na codzień cieszący się sporą ilością wolnego czasu nauczyciele etykiety i dworskich zachowań, jak i zamkowi skrybowie oraz kwatermistrz (znany z zamiłowania do lektury) byli obecnie oblegani przez wielu proszących o radę bushi.

Między wierszami opowieści Masakazu, Keiko mogła odczytać coś jeszcze. Zawrócona niemal sprzed oblicza Emma-O, przytłoczona szeregiem informacji ważkich, zaskakujących - czasem wprost kompletnie niespodziewanych - nie uczyniła tego od razu, lecz kilka godzin później, gdy po raz kolejny zastanawiała się nad opowieścią budoki.

Nowy, lepszy Zimowy Dwór Shiro Tengu był wspaniałą okazją by się wybić... albo spaść jeszcze niżej. I dotyczyło to każdego, nawet - a może przede wszystkim - Daidoji-daimyo.

Keiko nie miała doświadczenia z przepychem dworów zimowych. Nie znała ich realiów, dotąd też nie były jej jakoś szczególnie potrzebne. Oczywiście, znała opowieści - nie można było ich nie znać, jeśli miało się Akodo Michiko za starszą siostrę. Lecz słyszeć opowieści, a uczestniczyć, czy choćby znać relacje z pierwszej ręki - to co innego. Keiko dowiedziała się o tym, gdy jej siostra pierwszy raz uczestniczyła w ZImowym Dworze.

Dwory były miarą prestiżu władcy. Okazją dla ludzi władcy, w niektórych kręgach - jak wyobrażała sobie Keiko - zwłaszcza Żurawich - czymś wyczekiwanym. Co oznaczało, że jeśli uznany przez pannę Shinjo za papierowego Żuraw nie odniósł sukcesu tej zimy, nie sprawił, że jego szlachetni goście zapamiętali Zamek Goblina jako miejsce ciekawe, a jego władcę, jako dobrego gospodarza... to następne Zimowe Dwory staną się jeszcze bardziej nudne i monotonne, wobec intensywności i splendoru tego, który właśnie się zakończył.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 05-03-2013, 01:20   #20
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Lekkimi gestami dłoni mężczyzna bagatelizował niektóre punkty opowieści. Na przykład starcie Daidoji Maruo z yojimbo pana Otomo z rodu Kakita. Ćwiczebne. Po którym pan Maruo utracił zdolność władania ręką.

- Pan Daidoji pokładał wielką ufność w swe umiejętności włócznicze i uznał, że tysiąc dni włóczni to zbyt mało, by mu zagrozić. Niewykluczone też, że podkusili go koledzy z oddziału, pragnący zobaczyć starcie. Pan Otomo zechciał następnego dnia wspomnieć, że wszyscy oni zachowali się dość swobodnie wobec pana Kakity, nie musiał natomiast rzec ani słowa więcej, bowiem mój pan udzielił im surowej reprymendy, z aresztem włącznie, jeszcze poprzedniego wieczora. Tak szybka akcja spotkała się z zadowoleniem nie tylko naszego daimyo, lecz nawet i Wysłannika Cesarza.

Podobnie zbagatelizowane zostały “problemy ze służbą”, po nieszczęśliwym wypadku małej Ame. Karo surowo ukarał rodzinę służki, ale tym razem, nawet jego błyskawiczne działania nie pomogły w ocaleniu dobrego humoru przedstawiciela czcigodnych Otomo, który zdążył polubić młodą i hożą służącą i jej koniec przyprawił go o zły humor.

Monotonia obu opowieści i płynna - choć oszczędna, jeśli nie rzadka - gestykulacja, kontrastująca z zesztywniałym ciałem, utkwiły Keiko w pamięci. Podobnie jak zawieszony wzrok, kamieniejąca mimo wysiłków naturalności w odpychający grymas twarz i regularne, ćwiczebne oddychanie, jakie sama opanowywała na ziemiach Lwa, w zeszłym zaledwie roku.
Utkwiły, bowiem zaraz potem Masakazu przeszedł do barwnego i bynajmniej nie monotonnego relacjonowania jak panna Shinjo Kasumi w dzień ledwie po podróży rozpoczęła zwiedzanie okolic zamku - samotnie, bowiem nikt z miejscowych jeźdźców nie potrafił dotrzymać jej tempa.

Lub raczej - jak rzetelnie zaznaczył budoka - żaden z miejscowych koników nie mógł mierzyć się z wierzchowcem, którego panna Shinjo dosiadała.

Zwiady Shinjo-san na początku przyjęte zostały z niezrozumieniem i troską.

Niezrozumieniem, bo dla tutejszych w okolicy nie było nic wartego uwagi, to przełęcz wymagała patroli, nie tutejsze pola czy wioski.

Troską, ponieważ pan Otomo wyraził zarówno swą troskę o "najmilszą z jego yojimbo", jak i życzliwość jej życzeniu. Nie należy pętać ptakowi skrzydeł, miał powiedzieć Wysłannik Cesarza, prosząc gospodarzy o to, by panna Shinjo mogła pojeździć po okolicy, ciesząc się ostatnimi przed zimą dniami.

- Opowiadano mi, pani - mówił z uśmiechem budoka - że Shinjo-san dzień w dzień jeździła, dopóki śnieg nie zasypał dróg. Wśród wartowników było przedmiotem licznych dociekań, dokąd też danego dnia dotrze samurai-ko Jednorożca i jak szybko wróci.

Uśmiech zniknął z jego twarzy, kiedy poważnym już tonem rzekł:
- Zawsze słyszałem, że wierzchowce Jednorożców to zupełnie odmienne zwierzęta od znanych takim jak ja koni. To prawda pani - rzekł z naciskiem na prawda, jak mówić zwykł człowiek, który doświadczył tego, o czym opowiada - To stworzenia które wobec tego co ja nazywam koniem, są niczym troll wobec człowieka. Ani jednego dnia eskorcie panienki Shinjo nie udało się wrócić równo z nią. Choć próbowali - dodał głosem nieco zabarwionym współczuciem. - Gunso Akamizu nieledwie został z tej racji wychłostany, uratowała go wspólna przeszłość z Daidoji-daimyo oraz wstawiennictwo samej panny Shinjo. Eskorta bowiem miała chronić Shinjo-san przed potencjalnym atakiem Trzynastu Kciuków.

Kiedy Masakazu zaczął mówić o przywódcy bandytów, przerwało mu pukanie.

- Akodo-san? - omawiana wcześniej samurai-ko Jednorożca stała za drzwiami. - Czy nie przeszkadzam?
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172