Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-09-2011, 13:22   #1
 
Kagonesti ZW's Avatar
 
Reputacja: 1 Kagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłość
[autorski, dark fantasy] Mechimerium: Braterska miłość

Twierdza Vaerl. Dawno temu duma jaszczurzego imperium na Amaranie i jedna z najbardziej majestatycznych budowli na całym Aragoth. To także strategiczny przystanek dla każdego kto chciałby przedrzeć się na zachodni skraj kontynentu. Trzy lata temu stała się symbolem klęski hegemonii jaszczurów, gdy po miesiącu ciągłego oblężenia armie Gynethu przedarły się do jej wnętrza i spustoszyły ją wraz z trzema kolejnymi miastami. Lecz dwa lata poźniej mrok tego upadłego miejsca rozświetliła nowa gwiazda. To tu zrodziła się legenda ludzkiego wyswobodzenia - Olaf Basha. Po jego heroicznej walce, choć głównie dzięki swej niezwykle sprytnej taktyce i odwadze, wraz z lojalnymi mu oddziałami zmusił golemy do wycofania się z twierdzy i sam objął nad nią panowanie. Od tamtej chwili okrył też hańbą taktyków jaszczurów i wyniósł ludzką rasę na szczyty sławy. Dziś Vaerl została przystosowana do ludzkich potrzeb. Nie tylko została odbudowana, ale też wzmocniona i ulepszona względem jaszczurzego konceptu. Mury zostały dozbrojone i dobudowane w formie dwóch dodatkowych pierścieni w przedpolu, bronione przez przez nieduże kamienne forty i wieżyczki. Ma to dać czas na przygotowanie obrony w samej twierdzy, a także odpieranie ataków zaczepnych. Poza fosą w dalekim przedpolu umieszczono zakryte doły z pułapkami, lub wypełnione żrącą i smolistą substancją. Wielki podziw budzą zaś cztery szerokie i wysokie wieże (kawaliery) na których umieszczono masywne balisty przystosowane do miotania bełtów z ładunkami wybuchowymi i kamiennymi. Każda taka wieża wspierana jest dodatkowo przez otaczające je cztery stanowiska małych armat prochowych. Mury obudowano w machikuły, czyli stanowiska dla wywrotek smoły, wywrotek kamieni i odgórnych stanowisk łuczniczych. Ponadto mury są wyposażone w liczne galerie obronne dla łuczników, jednostek z miotaczami alchemicznymi, armat różnego kalibru i hakownic. Twierdza posiada także gęstą sieć podziemnych tuneli. W ruinach dwóch miast umieszczonych za twierdzą powstały garnizony operacyjne: "Nadzieja" i "Wolność", a ruiny trzeciego miasta służą jako zapasowe magazyny i zbrojownie. Także znajduje się tam skromna strefa mieszkalna (głównie dla rodzin żołnierzy). Twierdza Vaerl jest nie tylko stolicą ludzkiego ruchu oporu, i miejscem gdzie rezyduje Olaf Basha, ale także częścią grupy warownej - wraz z twierdzami Baegor, oraz Volrath tworzą silną linię obrony przed Gynethem i jego zapędami do całkowitej dominacji na Amaranie.

***



Kasir, Thazoq "Trzeci Pożoga", Ullian Tele’virr "Beztwarzowy"

Od kilku dni sytuacja w Vearl była napięta, i skoro odczuwały je również częściowo oba garnizony, mogło to świadczyć iż problem jest dosyć poważny. Znów przy okazji pojawiły się pogłoski i plotki o planowanej ofensywie Gynethu na zachód. Który to już raz? Czy to efekt stałego stresu jakiemu poddani są żołnierze na wojnie, a może celowe działanie wroga mające znieczulić załogę przed prawdziwym atakiem. A druga wersja była znów taka, że zaginął ktoś ważny. Sierżant, porucznik, a nawet podpułkownik. Opcji było prawie tyle co ludzi, ale dowództwo miało obowiązek trzymać takie rzeczy w tajemnicy. Nikt nie chciał bowiem podburzać morale, więc oficjalnie wszystko było w jak najlepszym porządku. Z drugiej strony doświadczeni wojskowi w zasadzie poza plotkowaniem nie wpadali w przesadną panikę. Oba garnizony gromadziły przecież profesjonalistów, zawsze zwartych i gotowych. Tylko najlepsi mogli być "Narzędziami Wolności" (jak nazywano oddziały z garnizonu "Wolność" i "Piewcami Nadziei" (jak z kolei mówiono o żołnierzach przynależnych garnizonowi "Nadzieja"). Byliście członkami tych garnizonów i niezależnie od rasy, pochodzenia czy przynależności, byliście zawsze braćmi.

***

Kasir:

Jeszcze wczoraj zasypiałeś z myślą o dzisiejszych żmudnych i nudnych obowiązkach. Dni poprzednie bez walk czy rannych w garnizonie "Nadzieja" były równoznaczne z rutyną dnia następnego. W takich dniach nie było też wojskowego rygoru, a treningi trwały krócej. Do obowiązkowej zbiórki była jeszcze co najmniej godzina. W myślach konstruowałeś plan dnia i przypomniało ci się nawet o nowych publikacjach interny polowej, które z przyjemnością przyswoisz. Pół godziny później wszelkie plany trafił szlag. Do pokoju wszedł oficer i bez słowa zostawił na biurku charakterystyczną, czarną kopertę zalakowaną czerwoną pieczęcią Najwyższego. To znaczyło tylko jedno - misję specjalną. Doskonale wiedziałeś że złamanie tej pieczęci oznaczało bezwarunkowe przyjęcie każdej informacji czy rozkazu zawartego w treści wiadomości. Jednak gdybyś jej nie otworzył, skończyłoby się komisją i wydaleniem z garnizonu. Nie mając więc wyboru, otworzyłeś i przeczytałeś treść. Po chwili wszystko było jasne. A więc w tych plotkach było ziarno prawdy, a nawet więcej niż jedno. I prawda jak zwykle okazała się jeszcze bardziej bolesna. Z jednej strony twój analityczny umysł sugerował że misja jest trochę szaleńcza, z drugiej fakt że będziesz częścią komando napawał cię dumą. Ach, gdyby Avenarius o tym wiedział. To było w pewnym sensie ukoronowanie twojej ciężkiej pracy w ruchu oporu, ale też chwila prawdy. Dostałeś okazję by stać się bohaterem.

***

Thazoq "Trzeci Pożoga":

Medytacja. Stan oczyszczenia myśli i ciała. Zbyt długi sen to tylko marnotrawstwo czasu w obliczu zgłębiania własnej psychiki i samokontroli. Przez chwilę świat zewnętrzny nie istniał, by w kolejnej stać się jednością ze światem wewnętrznym. Czułeś jak przez ciało przepływa energia, która była zaledwie malutką cząstką w obliczu jej obiegu w świecie. Czułeś jak niebawem zbliżysz się do kolejnego poziomu samodoskonalenia. Chwila ta była jak szczyt góry po której się wspinałeś. Dostrzegałeś koniec wspinaczki, lecz wciąż było wiele do zrobienia. Nie mogłeś się poddawać. Tylko konsekwencja i siła woli gwarantuje zbliżenie się do absolutu. Nagle poczułeś obcą energię, zbliżającą się do twej samotni. Opuściłeś stan medytacji by kątem oka niepozorną nieco postać ubraną w oficerskie szaty. Chyba próbowała nie przerywać ci, ale jednocześnie miała rozkaz dostarczenia ci pewnej wiadomości. Gdy oficer wyszedł, patrząc na charakterystyczną czarną kopertę zalakowaną czerwoną pieczęcią Olafa Bashy, szybko przypomniałeś sobie że jesteś przecież częścią elitarnego garnizonu "Wolność". Koperta oznaczała specjalną misję. Wiedziałeś że łamiąc pieczęć koperty musisz zgodzić się na rozkaz w niej zawarty. Nie łamanie jej oznaczałoby zdradę lojalności wobec samego Najwyższego. Mało to sprawiedliwe, ale taki był koszt przynależności do jego oddziałów. Gdy przeczytałeś wytyczne rozkazu, nieco się zdumiałeś. Misja była trudna, to pewne. Ale też bardzo ważna dla losów wojny. Tak, to będzie wyśmienity, ostatni odcinek wspinaczki na kolejny szczyt własnych możliwości.

***

Ullian Tele’virr "Beztwarzowy":

Poranek był zimny, ale czułeś się rześko. Patrząc w dal zobaczyłeś jak gęsta mgła zalega na koronach martwych drzew, niczym płachta starająca się choć trochę ukryć ten ponury widok. Pogoda choć deszczowa, była idealna równie dla wojownika co maga. Nikt się nie męczył fizycznie, a myśli łatwo napływały do głowy. Z jakiś niewiadomych przyczyn mogłeś łatwiej spajać magię zaklęć, mimo iż energia pochodziła z wewnętrznych zasobów. Jako mag oficer lubiłeś wstawać wcześnie, co wysokim elfom nie przychodziło łatwo. Trudno odzwyczaić się od wygód i luksusów wielkich miast. Nawet po apokalipsie wysokie elfy umiały zadbać o komfort życia. Wojskowe realia były dla nich brutalne niczym topór rzeźnika. Byłeś jednak z nimi zaznajomiony doskonale. Byłeś jednym z pierwszych którzy tutaj dołączyli z Troghanu. Poza tym odrzucenie tego ekstrawaganckiego stylu życia było dla ciebie nie tylko konsekwencją, ale i celem. Z tej chwilowej zadumy wyrwał cię zbliżający się odgłos kroków. Odwróciłeś się i ujrzałeś członka swojego oddziału "Beztwarzowych", który to podobnie jak ty uzyskał w Ruchu Oporu Bashy stopień oficerski. Był to porucznik Adelhei Visaien, i jednocześnie jeden z najmłodszych wśród elfów w garnizonie. W dłoni niósł czarną kopertę. Stanął przed tobą i z racji niższego stopnia, zasalutował ci:


Adelhei Visaien:

Kapitanie! Mam rozkaz od Najwyższego Olafa Bashy! - mówiąc to wręczył ci czarną kopertę.
Faktycznie, dopiero teraz dostrzegłeś czerwoną pieczęć. Ale to oznaczało tylko jedno - przydział do misji o wysokim priorytecie. Złamanie pieczęci oznaczało bezwarunkowe przyjęcie rozkazu, a jej nie złamanie nie wchodziło nawet w grę. Gdy otwarłeś kopertę i przeczytałeś treść wiadomości, byłeś świadom ogromu odpowiedzialnośc jaką będziesz musiał unieść. Jednocześnie przeczuwałeś, że staniesz się dowodzącym tej akcji. Ale wiedziałeś że będzie to nie tylko przesłanka do awansowania cię na starszego oficera, ale też w okazja do spłacenia długu samemu Olafowi Bashy w zamian za przygarnięcie ciebie i twych ludzi pod swe najbardziej zaufane skrzydło. Byłeś wszak członkiem garnizonu "Wolność", i jako jedno z jego "narzędzi" miałeś ogromny wpływ na losy całej wojny.

*** *** ***


Arvanel "Czerwony" ver Vanteris, Vargrom "Czarny" Varekson, Lea M’erosh:

Od paru dni po karczmach "Organizacji Najemników" bardzo aktywnie krążyli agenci Ruchu Oporu Bashy. To, że szykowała się jakaś grubsza akcja było więc pewne. Ruch Oporu Bashy może nie płacił tyle co Stowarzyszenie Odnowy Amaranu, ale zapewniał spore szanse że w ogóle z misji można wrócić żywym. Jaszczury traktowały najemników jako towar drugiej kategorii, i tylko desperaci ostatnio szukali u nich pracy. Ludzie z kolei zapewniali zawsze solidne wsparcie, a każdy najemnik był dla nich niemalże jak ich własny żołnierz. A sam Basha też był bardzo ponoć miłym i hojnym w miarę swych możliwości człowiekiem. Niejeden chciałby osobiście spotkać się z żywą legendą Aragothu. Poza tym obecność wśród jego oddziałów była solidną nauką dyscypliny i braterstwa. Innymi słowy, za pracą dla Bashy przemawiało bardzo wiele. Dlatego wielu najemników stosowało najróżniejszą, choć nigdy nie otwartą autopromocję. W karczmach w których pojawiali się agenci zawsze był tłok, nawet jeśli jadło było ohydne a piwo na orkowej recepturze (w zasadzie to był mocno rozwodniony spirytus z dodatkiem ziół i raczej jedynie podszywający się pod piwo). I wy także czuliście w tym niezły interes, zwłaszcza że nadciągały ciężkie czasy i każdy grosz czy nowy kontakt się liczył. Niejeden marzył o kontrakcie długofalowym, pozostając jednocześnie najemnikiem. I tylko jedno w tym było kłopotliwe. Tam gdzie Ruch Oporu Bashy, tam i zapewne będą golemy. Każda misja przeciwko Gynethowi była wyzwaniem i tylko najlepsi ich się podejmowali.

***

Lea M’erosh:

Nuda. Tym jednym słowem dało się skomentować atmosferę w tej cholernej dziurze, jaką była karczma "Zgięty krasnolud". Jedyną rzeczą z której słynęła karczma, było "Wyjątkowo mroczne ale" (czyli specjalne dark ale, na mocniejszej recepturze), które ponoć doprowadzało do wymiotów najmocniejsze krasnoludzkie głowy. Tym samym karczma poza najemnikami wypełniona była różną krasnoludzką gawiedzią - głośną, obskurną i wulgarną do granic. Czasami zastanawiałaś się czy aby nie są spokrewnieni z orkami, czy nawet trollami. Ale jedna, sprawdzona informacja trzymała cię przy stole. Dostałaś bowiem cynk, iż wkrótce zawita tu jeden z bliskich Bashy agentów. Mijała kolejna godzina, i nic. Karczmarz zaczął patrzeć na ciebie z pewną niechęcią, widząc iż raczej nie zamówisz u niego sławnego napitku, ale wystarczyło jedno spojrzenie zabójczyni, by poskromić go i sprowadzić do poziomu wystraszonego goblina. Po trzech godzinach, od których potrafiły ścierpnąć nawet pośladki, pojawił się. Tak, to musiał być on. Niepozorny, ubrany w długi płaszcz z kapturem, z którego kapały gęste krople deszczu. Jego gesty, typowe dla kogoś kto dokładnie rozgląda się i szuka wyznaczonych już wcześniej przez szpiegów i informatorów osób. Zbliżył się do ciebie, i poczułaś nawet lekką dozę ekscytacji. Serce zabiło ci mocniej gdy był już przy twoim stoliku. Zamarłaś. Lecz mężczyzna poszedł dalej. Uczucie ogromnego zawodu - było trochę jak ostrze w plecach. W geście frustracji wstałaś i poczułaś jak coś spada ci z kolan. Nie przypominałaś sobie, byś coś tam kładła. Gdy spojrzałaś na drewnianą podłogę, pod stopami leżała właśnie czarna koperta. Serce znów zabiło silniej. Podniosłaś kopertę. Tak, to było to! Pieczęć Olafa Bashy! Szybko odwróciłaś głowę w miejsce, gdzie ostatnio stał mężczyzna, ale jego już nigdzie nie było. Pozostało więc złamać pieczęć i przeczytać propozycję... Po chwili wiedziałaś, że to może być bardzo intratny kontrakt. Misja trudna, ale nagroda sowita. Był w wiadomości pewien załącznik, objęty najwyższą klauzulą tajności, jednak był zaszyfrowany. Klucz do szyfru znał tylko ktoś najbardziej zaufany z twierdzy Vaerl, stolicy ludzkiego ruchu oporu.

***

Arvanel "Czerwony" i Vargrom "Czarny" Varekson:

Od kilkunastu minut czuliście się trochę jakbyście siedzieli na kolcach. Ktoś w pijackim amoku wybełkotał, iż właśnie w drodze do karczmy jest agent Ruchu Oporu Bashy. Jeden cios kostura w nos, i jedno wrogie krasnoludzkie spojrzenie pozwoliło wam dowiedzieć się, iż agenci Bashy szukają najemników do jakiejś arcyważnej misji. A co za tym idzie, jest duża szansa na wypromowanie się i dobry zarobek. Dla was najważniejsze było to, że na czas misji byliście bezpieczni wobec ścigających was elfów i krasnoludów. Ruch Oporu Bashy na mocy traktatów z Mar Grok i Severius zapewniali protektorat wobec ściganych najemników. Póki najemnik pracował dla Bashy, nikt nie mógł go ścigać za czyny przeszłości. Oczywiście Basha nie brał pod ochronę każdego typa spod ciemnej gwiazdy, ale mieliście nadzieje że wasze występki nie będą na tyle duże, by agenci omijali was szerokim łukiem. I choć karczma "Zgięty krasnolud" była pełna krasnoludów, żaden póki co nie rozpoznał zbiega. Jednak miejscowa legenda o mocnym dark ale mówiła prawdę. Ponoć po wypiciu "Wyjątkowo mrocznego ale" nawet krasnolud wymiotował z powodu nagłego i całkowitego upojenia. Tylko krasnolud w sumie mógł bez szwanku wyjść po wypiciu tego mocnego napoju wyskokowego, ale przypłacał to amnezją i brakiem kojarzenia faktów przez kilka godzin po wypiciu. Wielu przedstawicieli krasnoludzkiej rasy przychodziło tu jednak by po prostu sprostać wyzwaniu i się nie wyrzygać. Oczywiście chęć jego podjęcia była dla Vargroma tak samo silna jak chęć kontraktu z Bashą, i chyba tylko jego najbliższy towarzysz Arvanel jakoś go od tego pomysłu odsuwał. Pewnie gdyby nie mag, "Czarny" dawno kończyłby z głową w specjalnie ulokowanych przy ścianach wiadrach (albo jeszcze gorzej). I gdy kolejny krasnolud pobiegł właśnie w kierunku jednego z nich (prawie nie zdążył), o mało co nie zderzył się przy tym z człowiekiem w długim płaszczu z mokrym od deszczu kapturem. Mężczyzna bez słowa i szybkim krokiem przechodził między stolikami, mijając chwiejących się w drodze do lady (lub ściany) krasnoludów. Gdy mijał was, zobaczyliście jak zostawia na waszym stoliku dwie koperty. Były zalakowane. Na pieczęciach Arvanel rozpoznał znak Olafa Bashy. Czyżby!? Mężczyzna raczej nie był skory do rozmowy, po prostu zrobił swoje i wyszedł. Otwarliście pieczęć. W środku była oczywiście propozycja kontraktu. Misja - cóż. Przeniknięcie na teren wroga i walka z golemami. To prawie jak samobójstwo. Ale samobójstwem byłoby też zostawanie i czekanie aż ktoś zdesperowany zechce dopaść was w ramach listów gończych, lub ostatecznie oddziały pościgowe same się tu pofatygują. Z deszczu pod rynnę, chciałoby się rzec. Jednakże wizja iż możecie zostać bohaterami, dałaby wam mocny argument. Być może Ruch Oporu Bashy załatwiłby wam jakiś stały kontrakt, co gwarantowałoby również stałą protekcję?
 
__________________
"You can have power over people as long as you don't take everything away from them. But when you've robbed a man of everything, he's no longer in your power." Aleksandr I. Solzhenitsyn.

Ostatnio edytowane przez Kagonesti ZW : 02-10-2011 o 19:36.
Kagonesti ZW jest offline  
Stary 21-09-2011, 20:01   #2
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Wiatry energii Nahi przenikającej cały świat były piękne. Thazoq nie widział ich wzrokiem, nie słyszał słuchem, nie czuł ich zapachu ani dotyku, ale wyczuwał je kolejnym zmysłem wyćwiczonym podczas treningu. Podobno posiada go każda żywa istota, ale nietrenowany zanika, kiedyś usłyszał jak porównano to do ludzkich mięśni wokół uszu. Niby są, ale niemal nikt nie potrafi z nich korzystać. Nie wiedział czemu te wiatry były piekne, nie potrafił tego logicznie wyjaśnić, ale czy da się logicznie wyjaśnić czemu dany krajobraz powoduje gęsią skórkę, lub dany utwór muzyczny zdaje się wypełniać energią każdego kto go słucha? I czemu ktoś zakłóca to piękno zbliżąjąc się do niego? Wyglądał jak słoń w składzie porcelany, zupełnie nie przejmował się energią którą porusza, która go opływa, jak wszystko i w której powoduje gigantyczne aberracje. Eh... Wielki Szaman potrafił poruszać się tak, że niemal nie dało się go zobaczyć, a nawet, gdy chciał, w ten sposób, że Nahi układały się w jeszcze piękniejsze kształty... “kształt”, to nie jest dobre słowo, ale lepszego nie znajdywał. Ten szósty zmysł chyba jednak ma najbliżej do wzroku, albo raczej tak się kojarzy, bo do czego ma bliżej węch? Do dotyku czy słuchu? Nie da się tego określić, więc to chyba po prostu skojarzenie. Dobra, nie każmy posłańcowi dłużej czekać. Wstał płynnym, pełnym gracji ruchem obracając się raz wokół własnej osi podczas tego ruchu. Zatoczył kręgi barkami, głową oraz ogonem i dłońmi by przegnać nieprzyjemne zesztywnienie ze stawów. Był ubrany w ćwiekowaną kurtę z długimi rękawami. Wydawałoby się, że musi być w tym bardzo gorąco, ale w rzeczywistości Thazoq marzł. Matka Pustynia była znacznie gorętsza, jeszcze się nie zaaklimatyzował, ale wystarczy odrobina ruchu, lub medytacja, bo wtedy był w stanie kontrolować swój metabolizm. Dobrze, że to opanował jeszcze przed przybyciem, Trzecia Brama: Życia bardzo mu się przydaje w tym chłodnym klimacie, ale teraz ma w zasięgu wzroku Czwartą Bramę: Mocy. Jeśli ją osiągnie i nauczy się otwierać jego potencjał na płaszczyźnie kontroli Nahi niesamowicie wzrośnie. Musi się udać. Wreszcie skierował się do posłańca. Bez słowa wręczył mu kopertę
-Dziękuję- szepną i natychmiast ją otworzył- Rozumiem. Udam się niezwłocznie. Jedno pytanie Selifasie. Orientujesz się gdzie są moi bracia i siostry? Gdzie są pozostałe Pożogi?
-Hmmm... Merill ma chyba teraz czas wolny. Cherub i Rukzz są na patrolu, Trraaq wykonuje jaką misję C-S, z resztą nie wiem.
-Rozumiem. Dziękuję. Zaraz przyjdę. Tylko się przygotuję.
-Znowu przyjdziesdz na odprawę gotowy do drogi?
-Nie... muszę się przyzwyczaić, że tu są inne zwyczaje niż u mnie, ale dobrze, że zwróciłeś mi na to uwagę- stwierdził odkładając swoje ostrza, które zdążył już wyciągnąć z kufra. Chwil epotem wyszedł na miejsce zbiórki
 
Arvelus jest offline  
Stary 25-09-2011, 16:23   #3
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
Arvanel "Czerwony" i Vargrom "Czarny" Varekson

Ostatni kontrakt był banalny, jednak całkiem dobrze płatny. Zdobyte pieniądze należało dobrze wykorzystać... Więc Czerwony i Czarny udali się do karczmy “Zgięty Krasnolud”, by wydać kasę na “wyjątkowo mroczne ale”, które od dłuższego czasu zamierzali spróbować. Dla Vargroma była to niemal sprawa honoru.
- Vargromie... Ten trunek, obrósł niemalże legendą, coś “takiego” mogli stworzyć, jedynie twoi krewniacy... Cóż, być może przebije to “twój” wybuch... Hah! A nie sądziłem że to powiem. Stawiam dwadzieścia sztuk złota, że padniesz po drugim!
- Ja padnę? Ja padnę?
- zawołał oburzony krasnolud. - Po dwóch będę jeszcze stał prosto. Ba! Po trzech! A ty? Ty nawet jednego nie wypijesz, bojąc się, że zemrzesz!
- Cholera by cię - wykrzyczał człowiek - Po twoim “obiedzie” który ugotowałeś tydzień temu, muszę przebić czymś mocnym smak, który cały czas siedzi mi w gardle i na języku! Wypiję co najmniej dwa! A ty trzy? Ha! Podbiję do trzydziestu - zaproponował.
- Ty dwa? Ponoć po jednym większość krasnoludów rzyga. Krasnoludów! A ty jesteś jeno człekiem, po łyku padniesz.
- Padają tak szybko, bo są małe! Macie mały obieg krwi, więc macie zbyt duże zagęszczenie alkoholu! Ja jestem dwa razy wyższy od ciebie, więc wypicie tego cholerstwa, to będzie formalność! Tylko martwię się o ciebie, nie będę nosił takiego grubego krasnoluda!
- Ty jesteś wyższy, więc szybciej padniesz. Trudniej ci będzie utrzymać równowagę... Ktoś cię palcem dotknie i się wywalisz, a ja? Ja jestem dobrze zbudowany i mocno stoję na ziemi!
- Zaraz się przekonamy ! Ale wpierw rozgrzewka, kilka słabszych kufli dla treningu!
- Niech będzie. Znając życie ty już po tej rozgrzewce legniesz pod stołem.

Tak oto się przekomarzając weszli do tawerny i zasiedli przy jednym ze stolików. Zgodnie ze słowami Arvenela na początek zamówili kilka kufli zwykłego piwa. Porządnie “rozgrzani” już się mieli brać za miejscowy specjał, gdy przysiadł się do nich jakiś mężczyzna. Śmierdziało od niego alkoholem i szczynami.
- Wiecie co? Jak postawicie mi kolejkę to coś wam powiem! Tajemnicę! Tajną! - Czarodziej nie zwrócił na niego uwagi, a krasnolud tylko spojrzał na niego groźnie spode łba. Jego wzrok mówił “Idź stąd zanim ci przyłożę”. Oczywiście, on sam ujął by to w trochę inne słowa (nieco mniej kulturalne), ale taki był mniej więcej przekaz. Pijak zauważył, że jego szanse na darmowe picie maleją i próbował rozpaczliwie się ratować.
- Zbliżcie się - spojrzał teatralnie w lewo, potem w prawo i przyłożył dłoń do ust, by nikt przypadkiem nie odczytał tego co mówi z ruchu jego warg, a gdy mężczyźni przybliżyli głowy wyszeptał. - W drodze do karczmy jest agent Ruchu Oporu Bashy
- Ruch Oporu Bashy... - Powtórzyli obaj. Mimo że składał się głównie z ludzi i elfów, to jednak nawet krasnoludy słyszały o tej buntowniczej organizacji, oraz ich “szczytnych” celach. Mimo ich niechęci do elfów, praca dla Ruchu Oporu była całkiem dobrym sposobem, by choć na chwilę uspokoić ich “zwariowane” życie.
- Czego tu może szukać agent? - Zapytał mag, bardziej w stronę towarzysza, aniżeli pijaka. A Ten jedynie przeniósł spojrzenie spowrotem na natręta. Ten zrozumiał aluzje, wręcz natychmiast dodał:
- Ale cóż... Ta informacja, będzie kosztować piwo... - Dwójka najemników, nie miała zamiaru dzielić się, swoim ciężko uzyskanym piwem z pierwszym lepszym osobnikiem, tak więc niespodziewanie szybko kostur czarodzieja natknął się na nos spitego mężczyzny, a krasnolud wyciągnął zza pasa swój młot, położył na stole i rzucił mu kolejne groźne spojrzenie. Pijakowi, nie młotowi. Dostanie kijem nie boli aż tak bardzo jak oberwanie młotem... A Vargrom nie wyglądał na takiego co lubi żartować.
- Ał! Dobra, dobra, nie bijcie mnie! Słyszałem, że szukają najemników do jakiejś arcyważnej misji, tylko tyle wiem...
- Cóż... Ta misja nie może być aż tak ważna, skoro pierwszy lepszy żul w knajpie nam o niej wspomina... Chyba że już tak upadli i tonący brzytwy się chwyta...
Ale mimo wszystko, moglibyśmy zarobić na tym, niezła sumkę. Co ty na to? - Spojrzał na towarzysza.
- No, może też uda nam się odciąć od naszych “kłopotów”. Słyszałem, że zapewniają protektorat ściganym najemnikom... - Rozważania przerwał nadal siedzący przy stole ochlapus.
- To dostanę to piwo?
- A kopa w dupsko chcesz?!
 
Wnerwik jest offline  
Stary 25-09-2011, 16:27   #4
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Arvanel "Czerwony" i Vargrom "Czarny" Varekson

Czas leciał, a oni siedząc bezczynnie przy stoliku ograniczyli spożycie alkoholu, niemalże do minimum. Oczy krasnoluda świeciły, kiedy dostrzegał pobratymców przenoszących kufle, pełne ciemnego ale. Niemalże leciała mu ślinka. A Czerwony? Czerwony mimo iż starał się zachowywać “należycie”, miał pragnienie spić się w trupa i zapomnieć chociaż na chwilę o ich obecnej sytuacji. W międzyczasie zamówili potrawkę z kaczki. Nie tego się spodziewali, były malutkie! A ceny były strasznie wygórowane. Krasnolud miał ochotę wstać i zrobić użytek ze swojego młota, jednak po namowach towarzysza, uspokoił się. Chociaż gdyby sytuacja była inna, z pewnością pomógłby Vargromowi w wprowadzaniu “porządku”.
- Szlag mnie trafia od tego czekania. Nie dziwię się, że sojusz dostaje tak w dupę, skoro nawet agenci nie potrafią przejść prostą drogą!
- A może jednak spróbujemy tego wyjątkowo mrocznego ale? Tyle czasu minęło, a tego ich agenta ani widu ani słychu. Znając życie ten parch po prostu nas okłamał.

- Spokojnie, po prostu musimy tym razem się wstrzymać. Być może będzię to najlepsze co nas spotkało od paru ostatnich tygodni. Będziemy wreszcie mogli bez obaw spać. I na dodatek, dostaniemy tyle złota, że kupimy recepturę na te “wyjątkowo mroczne ale! - Roztaczając przed kompanem wspaniałą wizję przyszłości próbował odwrócić jego uwagę od picia. - Będziesz mógł pić tego litry, o ile oczywiście wytrzymasz więcej niż dwa kufle... - Dodał złośliwie.
- Pieprzysz głupoty. Tchórzysz po prostu! Jesteś tak tchórzliwy jak ta kaczka co ją wcześniej zjedliśmy! Żądam moich trzydziestu sztuk złota, tchórzu!
- Nie masz prawa niczego żądać! Ale te kwestie dokończymy później. I przy okazji, to będzie moje złoto, nie twoje! Widzę, że już mówisz jak pijak! Upiłeś się “rozgrzewką”!
- Stwierdził Arvenel, ze zmieszaną miną. Nie chciał pokazać, że mimo zapewnień wypite piwo lekko na niego zaczęło działać. - Jak już mówiłem... - Mag miał chęć dalej kontynuować swój wywód, gdy zauważył człowieka w ociekającym od wody płaszczu, który o mało się nie zderzył z jakimś krasnoludem.
- Ja się upiłem? Ja się upiłem? - wszedł mu w słowo brodacz.
- Cicho siedź, widzę go. - Krasnolud poczerwieniał. Nie będzie go człek uciszał! Ale da mu szansę, może nie powtórzy tego błędu.
- Nie zmieniaj tematu, ty...
- Zamknij się, idzie tutaj. - Krasnal obdarzył przyjaciela bardzo niechętnym spojrzeniem. Jak on do niego powiedział? “Zamknij się”? Tak się nie mówi do żadnego krasnoluda, a tym bardziej do Vargroma Vareksona! Już miał wstać i nauczyć go moresu, gdy przechodzący mężczyzna zostawił na ich stoliku dwie koperty. Bez zbędnego słowa, z miną pełną triumfu, czarodziej złapał kopertę, przyglądając się cały czas dziwnemu człowiekowi, który to opuścił budynek tak szybko, jak się w nim znalazł.
- Umiesz czytać przynajmniej ? - zapytał złośliwie, po czym otworzył swoją kopertę.
- Jeszcze cię na świecie nie było, gdy ja nauczyłem się czytać - odparł jego towarzysz, wziął do rąk drugą kopertę i otworzył ją niecierpliwie. Chwilę zajęło mu przejrzenie tekstu. - Co napisali u ciebie? Mi proponują towarzyszenie oddziałowi szturmowemu który ma kogoś odnaleźć na terenie golemów. A, proponują też sporo kasy.
- Eh... Mam udać się na ziemie Gynethu, by odnaleźć, jakąś “wpływową osobę. Czyli to samo. Szlag z nimi. Kasy, tak... tak, jest, jest tutaj, że będzie spore wynagrodzenie. Ha, jedyna zachęta. Co robimy? Zawsze sami chadzaliśmy do roboty, a teraz? Skoro mamy działać w ruchu oporu to musimy współpracować zapewne z innymi. Tym bardziej jako eskorta. Coś kosztem czegoś. A spotkać się mamy w... - Zajrzał spowrotem do pisma - Twierdzy Vaerl... To niedaleko, mamy jeszcze trochę czasu. - Po słowach maga na brodatej krasnoludzkiej gębie pojawił się szeroki uśmiech. Najwyraźniej myśleli o tym samym.
- Karczmarzu, dwa kufle wyjątkowo mrocznego ale! - Zawołali obaj.

Rankiem następnego dnia, skacowani... yyy... zmęczeni po wczorajszym pojedynku (który oczywiście wygrał brodacz, choć nie udało mu się wypić trzech kufli - ale mag nie musiał tego wiedzieć) ruszyli na miejsce spotkania - twierdzy Vaerl.
 
Cao Cao jest offline  
Stary 01-10-2011, 21:45   #5
 
Tohma's Avatar
 
Reputacja: 1 Tohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie coś
Szybko opuściła zapuszczony budynek śledzona wzrokiem przez tych gości, którzy byli dostatecznie trzeźwi by dostrzec urodę jej twarzy, skrytą w cieniu kaptura.
Starannie złożyła otwarty list na pół i wetknęła go za pas. Załącznik, którego nie mogła odczytać, wydawał się jej intrygujący. Nie miała pojęcia dlaczego szefostwo Oporu zamieszczało coś takiego, skoro równie dobrze mogli jej powiedzieć co chcieli na miejscu. Z drugiej strony od dawna wiedziała, że tą organizacją, w przeciwieństwie do najemników, rządzą bardzo ostre prawa, dla niej bynajmniej zrozumiałe i potrzebne. Dlatego nigdy się tam nie zgłosiła, mimo że już parokrotnie otrzymywała listy od Bashy z propozycją ciepłej posadki w Oporze.
Rozejrzała się po ciemnej okolicy. Niskie budynki wyrastały tutaj z ziemi bez specjalnego planu. Nawet w centrum, gdzie znajdowała się ta obskurna karczma, łatwo było się zgubić. A brak orientacji w takim miejscu, pełnym typów wszelkiej maści, nie mogło wróżyć nic dobrego.
Na szczęście Lea znała miasta najemników jak własną kieszeń. Każdą alejkę, każdy burdel i każdy rynsztok.
Chaos był tu zarządcą a ona nie mogła przestać myśleć, że lepszego znaleźć nie można.
Z tą wiedzą ruszyła przed siebie klucząc uliczkami i zbliżając się do celu.
Vaerl nie była daleko stąd. Dwie, trzy godziny jazdy koniem przy dobrej drodze.
Ale najpierw musiała załatwić sobie konia. Spojrzała na wysoki budynek, po którym mało kto rozpoznawał stajnie. Szybko przeszła przez szeroki, bezdrzwiowy portal i bez słowa minęła stajennego. Wybrała burą klacz, która na tak krótką podróż wydała jej się idealna i wyprowadziła ja przed budynek rzucając koniouchemu parę monet w zapłacie.
Wsiadła na konia na oklep i pognała go w wybraną stronę.
Nigdy nie przywiązywała się do rzeczy. Jej cały majątek stanowiły rzeczy, które miała teraz ze sobą. Broń, ubranie i torba wypełniona mniej lub bardziej ważnymi akcesoriami. Całe pieniądze, które zarabiała, tudzież zdobywała, oddawała na przechowanie do swojego przyjaciela Farela, przy sobie zostawiając tylko tyle, ile uważała za konieczne.
Farel był z nią od czasu, gdy uciekła spod jarzma jaszczurów. To właśnie u niego i u innych elfów znalazła wraz z pozostałymi uciekinierami schronienie i to tam uczyła się żyć na nowo, tym razem wolna.
Można powiedzieć, że jest miłością jej życia, lecz nigdy by przed nim tego nie przyznała. W końcu łączyła ich tylko przyjaźń i sporadyczna namiętność...
W zamyśleniu potarła wiszący na szyi wisiorek przedstawiający jaszczurkę pożerającą swój własny ogon.
Och, miała ogromną nadzieję, że ta misja, którą miała podjąć, zagwarantuje jej możliwość zabicia wielu łuskowatych.
Uśmiech przeciął jej bladą twarz, gdy w środku nocy gnała w kierunku twierdzy.
 
__________________
There is no room for '2' in the world of 1's and 0's, no place for 'mayhap' in a house of trues and falses, and no 'green with envy' in a black and white world.
Tohma jest offline  
Stary 03-10-2011, 20:40   #6
 
pawelczas's Avatar
 
Reputacja: 1 pawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodze
- Poruczniku, możecie odejść- odpowiedziałem tylko, nim jeszcze przeczytałem wiadomość- jak przyjdzie co do czego, powiadomię was.
- Wedle rozkazu- odpowiedział, salutując i odchodząc.

Dopiero gdy mój podkomendny wyszedł z pomieszczenia, otworzyłem wiadomość, patrząc czego ode mnie chce rada.
I informacja nie specjalnie mi się spodobała. Wybrany do misji, co? Mam dziwne wrażenie, że to nie jest misja, z której oczekują, że wrócę żywy, tym bardziej, że nie będę mógł ze sobą wziąć żadnego z podkomendnych, gdyż została naznaczona klauzulą tajności pierwszej klasy. Niech wszyscy bogowie wezmą w końcu ten durną radą i niech stworzą nową, na której czele stanę ja. I to może właśnie jest powód, dlaczego to mnie do tego wybrano. Nie mniej, otworzyłem tę kopertę z własnej woli, to musze się podporządkować. Zważywszy na to, że jak nie wykonam tego wedle ich woli, będę zdrajcą. Mógłbym niby wciąż dowodzić moimi ludźmi, ale jestem pewny, że część z nich przeszła by na stronę „sprawiedliwości”.
Dość jednak gdybania. Wstałem z miejsca, ubierając się w swój strój paradny, narzucając pelerynę, a w dłoń biorąc laskę, napełniając ją wcześniej nieco energią, by błyszczała się od nienaturalnego światła. Chodzi o efekt, nie na jakieś konkretne użycie, to też przesłana dawka energii była naprawdę niewielka. Dopiero potem skierowałem się do baraku, gdzie byli moi żołnierze.
Każdy z nich był wysokim elfem z krwi i kości. Żaden człowiek, jaszczuroludź, a nawet leśny elf nie mógł wejść w jego struktury. Eleganccy, dostojni, a jednocześnie śmiertelni. Tak ich mam nadzieję zapamiętać. Kiedy przechodziłem między nimi, właśnie śniadali, lecz przerwali je, salutując. Powitałem to kiwnięciem głowy wobec każdego z nich. Szukałem jednego z moich najstarszych oficerów, porucznik Reli’thar Ashalorth, będąca dowódcą osobistej straży rodu Tele’virr. Wysoka, dostojna, wręcz niemal olśniewająca jak kiedyś, a w łóżku niczym zawodowa kurtyzana.


- Porucznik Ashalorth- zacząłem rozmowę- na jakiś czas będę musiał opuścić struktury oddziału na rzecz pewnej misji zleconej przez radę.
- Ale… kapitanie- odezwała się po chwili, spoglądając na moją twarz- może dać Wam jakąś ochronę? Nie wypada…
- Pani Porucznik, nie wydaje mi się, by była ona potrzeba, choć jeśli rada pozwoli, to z pewnością wezmę kilka osób. Na ten czas, przejmujecie dowodzenie. Zrozumieliście?
- Ta… Tak jest!- zakrzyknęła, salutując
- Procedurę znacie, więc nie muszę nic więcej mówić. Prowadźcie dalej rekrutację wysokich elfów i szkolcie ich na zawodowych żołnierzy. To wszystko. Panowie, panie, życzę wam smacznego
- DZIĘKUJEMY, PANIE KAPITANIE!- odezwał się chórem oddział, co wyraźnie mnie zadowoliło.

Wiedząc, że moja porucznik nie zawiedzie, mogłem się oddać dalszym przygotowaniom, w tym również polerowaniem swojej maski. Wypadało by się przecież pokazać radzie jak najlepiej. Spoglądałem również na swoje oszpeconą twarz, coś co mnie uświadamia jak niebezpieczny wróg, z którym walczę oraz jaką mocą dysponuje. To mi również przypomina o tym, kim jestem i jaki jest mój cel w tej organizacji. Doprowadzając maskę do ładu, zakładam ją na twarz, rozpuszczam włosy i kieruję się na umówione miejsce spotkania.
 

Ostatnio edytowane przez pawelczas : 03-10-2011 o 20:45.
pawelczas jest offline  
Stary 04-10-2011, 22:10   #7
 
Paradoks's Avatar
 
Reputacja: 1 Paradoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodze
Kasir stanął przed lustrem.

Trudno było mu powiedzieć, w jaki sposób się tu znalazł — tu, to znaczy w tej sytuacji, jako członek Ruchu Oporu. Podejmując przed kilkoma miesiącami decyzję o wyrwaniu się z krasnoludzich okowów nie wiedział, co go czeka. Jedynym pewnym punktem była niepewność, napędzająca świat dynamika bytu, płynność wszechrzeczy. Wszystkie te dworskie metresy, które uwiódł. Moralne ojcobójstwo, które popełnił. Cała ta wiązka wydarzeń, które uczyniły go tym, kim jest — przecież mogłyby być inne — sploty okoliczności, które zawiodły go tu — przecież mogłyby spleść się inaczej. Jedno muśniecie wiatru, przy wypuszczaniu strzały z łuku, jedna kropla eliksiru więcej, jedna źdźbło trawy mniej, subtelna zmian w smaku winogron — a inaczej popłynąłby jego myśli, co innego upodobałby sobie jako obiekt pożądania, co innego kazał nienawidzić.

Elf, na którego spoglądał w zwierciadle Kasir był więc dziełem przypadku. Dlaczego uplótł warkocz w taki sposób, na modłę elfów ze Wschodu? Skąd na taki kolor oczu? Dlaczego ma pięć palców, a nie siedem, osiem, czternaście? To przenikający całą przyrodę chaos, wymykający się rozumowi przypadek, nie mający przyczyny ni celu. Tchnienie przypadku, dziki pęd życia.
A teraz? Kasir zerka na leżącą przed nim złamaną pieczęć. „Jako członek drużyny poszukującej, przeniknąć na teren wroga i odnaleźć majora Hagora Bashę, po czym odprowadzić go w bezpieczne miejsce chronione przez Ruch Oporu Bashy”. Unosi kąciki ust w półuśmiech, elf ze zwierciadła (on, ale jakby nie on) odpowiada mu uśmiechem. To jest coś o wiele lepszego niż studiowanie pustych zwłoki golemów w ciemnicy komnat krasnoludzkich twierdz. To pęd życia i oddech śmierci nad karku, to o czym marzył. Przygoda.

Z pietyzmem złożył otwarty list i wetknął go sobie za pas, narzucił na ramiona płaszcz i zabierając ze sobą swój dobytek (nie było go wiele) ruszył do garnizonu „Wolność”. Po drodze wydobył ze swojej torby lekarskiej niewielki, błyszczący przezroczystą cieczą, nieopisany flakonik i przechylił go nad ustami. Kilka pozbawionych smaku kropel padło mu na język. Głośno mlaskając zawiesił sobie naczynko na łańcuszku na szyi, żeby pozostawało ukryte pod ubraniem.

Miał ochotę krzyczeć. Ta niepewność — to dla niej rozpoczął wędrówkę, to ona go uwiodła. Była niesamowicie podniecająca.
 
Paradoks jest offline  
Stary 08-10-2011, 16:27   #8
 
Kagonesti ZW's Avatar
 
Reputacja: 1 Kagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłość
Lea M'erosh:

Noc była chłodna, a niebo pozostawało pokryte szaro-granatowym kocem, szczelnie broniąc dostępu do światła gwiazd. Pęd potęgował tylko uczucie kłującego mrozu na skroniach i policzkach. Step Oa'va, dziś przypominający klasyczną pustynię, nocami bywał okrutny. Choć wiedziałaś o tym, to nie sądziłaś że przymrozek nadejdzie tak gwałtownie. Na szczęście na horyzoncie zachodnim majaczył już Las Vorgów, który był terenem dawno wymarłym od wszelkich żywych stworzeń. Wciąż jednak zalegały w nim martwe drzewa, dzięki czemu mogły dać ci pewną ochronę przed zimnym wiatrem, zwanym zresztą nie bez powodu "biczem północy", a który to nękał podróżników w zasadzie niezależnie od pory roku czy dnia. Wedle twych przewidywań za lasem powinny pojawiać się powoli góralskie wioski, a za nimi pasma górskie z traktami prowadzącymi do trzech twierdz. Koń przyspieszył widząc nowy cel. Gdy wjechałaś do Lasu Vorgów, tym co mocno uderzało, była kompletna cisza. Towarzyszący ci od początku wicher, tu powstrzymywany był przez dogorywających w milczeniu leśnych strażników, i nic poza miarowym stukotem końskich kopyt nie docierało już do twych uszu.


Pojawiło się za to niepokojące uczucie, które wzbudzało twój głęboko ukryty lęk przypominający ci samotne, bezgłośne noce spędzane w celi. Była nawet ta sama głusza, która nie dawała spokoju i była gorsza od ryku czy widoku najstraszliwszej bestii. W tym milczeniu świata czaiły się demony. Były jak cienie zżerające umysły złych lub skrzywdzonych istot. Nieśmiertelne i zarazem śmiertelnie groźne. Trudno ocenić czy były prawdziwe, ale z jakiś przyczyn lubiły takie miejsca. Miały jeden cel - doprowadzić ofiarę do szaleństwa i zostawić na pastwę losu. Ich wszechobecność powodowała, że serce biło ci jak młotem. A gdy mijałaś z pozoru niegroźne krzaki, głazy, czy wystające znienacka korzenie, wyobraźnia podpowiadała ci i kreowała wizje jak wiele dusz może teraz obserwować cię wściekle, gdyż ośmieliłaś się zakłócić spokój tego ponurego grobowca. Towarzyszyło temu wrażenie iż nawet powykrzywiane i połamane gałęzie swym kształtem, układają się w gesty mówiące: "To nasze miejsce" "Intruz!", "Wynoś się...". Kiedy już opuściłaś to spowite mrokiem i grozą miejsce, odetchnęłaś z ulgą. W głowie miałaś pustkę, a krew wciąż buzowała w twych żyłach. Poczułaś przez moment nawet odrobinę ciepła, które pojawiło się znikąd i spowodowało nagły dreszcz, który przeszył całe twe ciało. Próbując wciąż opanować panikę, wyjechałaś prosto na pagórek z którego widać było prowadzący na północny zachód trakt. W oddali dało się zauważyć nawet pierwsze paraboliczne kształty. Patrząc na chwilę w kierunku wschodnim, ujrzałaś ogromne pole ognia, które trawiło ledwo dostrzegalne z tego miejsca chaty i domostwa. Wyglądały jak małe pudełeczka, które dziecko podpaliło dla zabawy na miejskim placu i pozostawiło z nudów. A jednak wiedziałaś że zginęło, lub ginęło właśnie kilkaset istnień. Bez powodu, bez szans, i pewnie bez większego znaczenia. Nawet ty próbując przypomnieć sobie która to mogła być wioska czy miasto, nie potrafiłaś. Nikogo ten świat nie oszczędzał. I wtedy do głowy napłynęło znajome ci pytanie: Czemu więc żyłaś? Czy los chciał coś od ciebie więcej, a może bogowie jednak ingerują w ten świat i przeznaczyli ci coś ważnego? Albo czysty przypadek? Dziś jesteś tu, a mogłaś wczoraj być w tym mieście szukając nowych zleceń i spłonąć do rana razem z nim. List od Bashy podsuwał twej wyobraźni pewne perspektywy na lepsze i bezpieczniejsze jutro, ale przecież tak samo myśleli żywi na dzień przed apokalipsą, a na następny dzień wszystko się skończyło, jak gdyby ktoś zgasił świecę dwoma palcami. Nie było bezpieczniejszego i lepszego jutra. Jutro mogło nigdy nie nadejść. Podążając traktem, minęłaś dwie nieduże wsie. Nic ciekawego w nich się nie działo, nie miałaś też tam żadnych kontaktów czy interesów. Koń był wyraźnie zmęczony, co mogło oznaczać iż nie zdążył wypocząć od poprzedniego właściciela. Zwłaszcza nie przekonywał go widok niemalże górskiej wspinaczki. Na szczęście powoli kończyła się noc. Nie miałaś wyboru, i przepraszając konia, wjechałaś na górę. Ciemne kształty układające się w coś, co przypominało trzy pierścienie i liczne fortyfikacje, znaczyły iż zbliża się koniec podróży. Vaerl była w zasięgu wzroku, jednakże nie mogłaś dać się zwieść złudzeniu iż jest blisko. Nadal to były co najmniej godzina, lub dwie jazdy. Ty również wyraźnie zmęczona i śpiąca, zmusiłaś się do rozbicia prowizorycznego obozu i dopiero wczesnym rankiem udałaś się na miejsce spotkania. O poranku zaskoczyła cię niestety mgła, która była teraz jak szczelna pajęczyna oplatająca suche korony świerków. Konieczność podróży na tej nieprzenikalnej wzrokowo trasie, wydłużyła tylko samą podróż o kolejną godzinę. Podjeżdżając do fortyfikacji, udało ci się dojrzeć sylwetki obserwatorów i patroli. One również cię wkrótce zauważyły, o czym świadczyło iż uformowały one szyk bojowy. Skromny, acz gotowy do odparcia niespodziewanego ataku nawet pojedynczego wroga. Jednakże z innego kierunku dojrzałaś dwie inne sylwetki, które najwidoczniej również zmierzały w tą samą stronę co ty. Dwie postacie, o sporej różnicy wzrostu. Na dodatek jeden z nich był dosyć "przy kości". Więc albo ten ojciec miał wyjątkowo opasłego bachora, albo był to jakiś podróżnik z krasnoludem u boku. Na samą myśl przypominająca ci wczorajszy wieczór w towarzystwie tych zapijaczonych chamów, zrobiło ci się niedobrze. Im bardziej zbliżałaś się do bramy frontowej, tym bliżej byli i oni. Zastanawiałaś się teraz czy faktycznie masz takiego pecha, że to mogą być nawet inni najemnicy wybrani przez agentów. Pora i miejsce spotkania się przecież zgadzały. Któż inny mógłby ot tak, bez żadnego konwoju, przychodzić do twierdzy Vaerl? Tylko szaleńcy. Czyli najemnicy. Z racji posiadania konia, udało ci się dotrzeć na niedługo przed nimi. Nie musiałaś długo czekać, aż dwie średnie balisty umieszczone w na flankach trzeciego pierścienia, nakierowały swoje celowniki na ciebie. Z oddali usłyszałaś okrzyk:

"Stój kimkolwiek jesteś, albo cię zabijemy! Jeśli chcesz wejść, czekaj na kolejne nakazy!".

Czekanie ciągnęło się, a nikt się nie pojawiał. Spotkanie z dwójką podróżników było nieuniknione. Był to jak przypuszczałaś (niestety) krasnolud, oraz ktoś kto wyglądał jak czarodziej z bajek (zwłaszcza w tym jego spiczastym kapeluszu). Sprawiali wrażenie zmęczonych (lub "wczorajszych"). Chyba nawet skądś ich kojarzyłaś. Ich także wkrótce zauważyła straż fortyfikacji, i udzieliła takiej samej informacji. Pozostawało wam czekać, tym razem już w trójkę.

Arvanel & Vargrom:

Ranek przywitał was rześkim, nawet przyjemnym powiewem z północy. Było to jednak za mało by zabić ten okrutny, bezlitosny, sadystyczny ból głowy. Do dziś wszyscy, a zwłaszcza krasnoludy poszukiwały maga, oferując całe góry bogactw i surowców, dla tego który znajdzie recepturę na tą przypadłość. Niestety, mimo najróżniejszych prób i sposobów, po ostrym biesiadowaniu nastawało cierpienie. Dla tej niewyjaśnionej zagadki Aragothu, powstała nawet legenda (czy też raczej mit) o tym, iż ból ten jest karą dla wszystkich istot, zesłaną przez Bagbura Mocarnego, kiedy to podczas jednej z ważnych bitew krasnoludów z elfami wysokimi, jeden ze strategicznych oddziałów uchlał się w trupa. Przesądziło to o losach wojny i pozwoliło elfom wysokim do dziś zajmować kluczowe tereny gór Fardum, strefy tak bogatej w surowce, iż dzięki nim rasa ta upiększa do dziś swe miasta (niezależnie czy po apokalipsie, czy przed nią). Ale równie dobrze objawami kaca mogła być po prostu natura, albo jakieś astralne istoty żywiące się cierpieniem pijaków.
Na takich właśnie myślach spędziliście niemalże w milczeniu pierwszą godzinę mozolnej wędrówki. Po tej godzinie dopiero zorientowaliście się, iż "instynktownie" wybraliście szlak wschodni, który choć bezpieczniejszy, to był dosyć okrężny jeśli chodzi o przedostanie się do Vaerl. Jednak powrót nie wchodził za bardzo w grę, nie chciało się po prostu wam. Podążając głównym szlakiem natrafialiście co rusz na nieduże wsie, a nawet w oddali majaczyło Flyn, znane wam miasto kupiecko-rozpustne. Przez chwilę nawet kusiło wieloma dobrodziejstwami, ale pobyt w nim skończyłby się zapewne pustym ekwipunkiem, i zmarnowaniem szansy na wielką przygodę (i duży zarobek!). Ominęliście więc nieprzyjemny step Oa'va, podążając wzdłuż przyległego mu lasostepu Voa'h. Waszą podróż zakłócił dopiero widok tlących się obłoków dymu i swąd spalenizny. Na horyzoncie ujrzeliście smutny widok spalonych domostw. Arvanel znał to miasteczko. W Griditch kupił bowiem swój kapelusz, tak charakterystyczny i zabawnie spiczasty. Okrutny świat nie szanował niczyich sentymentów. Jeśli to golemy, a na to wyglądało, to nie było szans dla nikogo. Stawiający opór zostali zabici, a reszta porwana by przeprowadzać na nich okrutne eksperymenty. Takich wiosek czy miast co noc padało kilka, kilkanaście. Na ich miejsce powoli budowano nowe. Czasami w odwecie jakaś rasa niszczyła fabrykę czy obóz golemów. I tak od trzech lat, jeden drugiego "kąsał". Były to przykre uroki wyniszczającej wojny, do których zdążyliście się przyzwyczaić. Tymczasem trakt powoli skręcał na północny zachód, aż w końcu ujrzeliście przed sobą malownicze górskie pejzaże, okryte białym obłokiem. To znak, że niedługo wejdziecie na tereny pilnie strzeżone przez ludzki ruch oporu. Grupa warowna złożona z twierdz Baegor, Vaerl i Volrath, skutecznie zatrzymywała zapędy Gynethu na północno-zachodni skraj. Co najważniejsze teraz, wreszcie po męczącej, wielogodzinnej podróży dało się dostrzec jej koniec. Lecz między "dostrzec" a "dojść" wciąż istniała różnica czasowa, wynosząca co najmniej godzinę lub dwie. Żałowaliście teraz, że nie zabraliście koni lub chociażby osła. I gdy okazało się, iż trzeba jeszcze wspiąć się pod dosyć wysoką górę, poważnie zastanowiliście się czy nie lepiej gdzieś się na chwilę osiąść. Nie było jednak wam dane odpocząć, gdyż czas gonił. Zejście po drugiej stronie góry nie było takie złe, i prowadziło już bezpośrednio na główny trakt do Vaerl. Fortyfikacje w tle były jak oaza dla spragnionego. Wycieńczeni i wciąż zmęczeni wczorajszym dark ale, dotarliście pod mury. Na miejscu dojrzeliście, iż czeka tam jeszcze jedna osoba. Na oko była to kobieta, choć płaszcz solidnie okrywał jej ciało. Miała ze sobą konia, co jeszcze bardziej spotęgowało żal co do waszej decyzji o wybraniu metody podróży. Ewidentnie czekała przed bramą. Wkrótce zauważyły was straże, mierząc do was z łuków i kusz.

"Stójcie tam gdzie stoicie, jeśli chcecie wejść, czekajcie na oddział przyjmujący!" - usłyszeliście znad muru.

I tak czekaliście. We trójkę.

***

Kasir:

Opuściwszy garnizon "Nadzieja" udałeś się w kierunku leżącego nieopodal garnizonu "Wolność". Trochę mogło to niepokoić czemu potrzebują kogoś z innego garnizonu do misji specjalnej. Nie był to popularny zwyczaj, bo o wiele lepiej by w jednej misji uczestniczyły osoby które razem ćwiczą, razem chodzą na misję, i w zasadzie żyją ze sobą. Co nie znaczyło oczywiście, że te dwie jednostki były sobie obce. Wspólne szkolenia między garnizonami odbywały się kilka razy w miesiącu, lecz najczęściej trenowano współpracę na wypadek dużych bitew. Przeznaczenia obu garnizonów były spolaryzowane tak by jedni reprezentowali siłę bojową, a drudzy wsparcie. Lecz mimo tych różnic, każdy posiadał pełen zakres możliwości. Czy więc w "Wolności" brakowało dobrych alchemików? Z pewnością nie. To czemu wybrano akurat ciebie miało zostać ogłoszone dziś, w miejscu do którego właśnie zmierzałeś. Podążając szlakiem wzdłuż północnego muru Vaerl, zdałeś sobie sprawę jak bardzo ta budowla jest ogromna, i swym ogromie majestatyczna.


Teraz już wiedziałeś czemu wybrano ją na stolicę. Od kamienno-skalnych posad bił chłód, a cień wysokiej ściany fortyfikacji potęgował tylko to uczucie. Po kilkunastu minutach wędrówki pełnej przemyśleń, przekroczyłeś próg garnizonu "Wolność". Panowała w nim spokojna atmosfera. Było wcześnie rano, toteż co rusz ktoś ziewał, przeciągał się, lub dosypiał zastygając w pozycji, podczas wykonywania porannych obowiązków. Lecz czułeś też pewne dyskretne zainteresowanie twoją osobą. Im bliżej do sali odpraw, gdzie miałeś ostatecznie otrzymać wytyczne misji, tym bardziej rosło zaciekawienie. Bo jeśli ktoś z rana tam idzie, oznacza że coś się szykuje. Być może wróci opromieniony chwałą, a może widzą go właśnie po raz ostatni. Przechodząc przez mosiężne, bukowe drzwi znalazłeś się w dużej hali o okrągłej powierzchni. Była dosyć pusta, gdyż w centrum nie było nic, poza ogromnym herbem "Wolności" namalowanym na płaskim, wypolerowanym podłożu. Był dodatkowo otoczony czterema lampami, w których kloszach tliło się magiczne światło. Dzięki temu zabiegowi, nikt nie przeoczył tak ważnego malunku. Zresztą jeśli chodziło o ozdoby, to ścian też nie oszczędzono. Liczne galerie, gabloty, portrety sławnych generałów - to wszystko dawało poczucie, iż jest się w szczególnym miejscu. Zwłaszcza w porównaniu do brutalnie minimalistycznego wystroju reszty garnizonu. Przy ścianie znajdowały się głównie ławy, a całość przypominała trochę poczekalnię. Od hali odchodziły trzy korytarze, z czego ten naprzeciw wejścia głównego był najszerszy. Jeśli niczym nie różniło się tu od sali odpraw "Nadziei" to właśnie tym korytarzem udasz się wkrótce do pokoju misji. Tymczasem z wschodniej strony nadciągnęły dwie kolejne osoby - jaszczur i elf, choć obaj przybyli w krótkich odstępach czasu. Elf na swym eleganckim ubiorze naszytą miał odznakę oficerską, a jeśli wzrok cię nie mylił, jego rangą był kapitan. Jaszczur z kolei wolał szatę bardziej ascetyczną, co budowało pewien kontrast gdy patrzyło się na nich razem.

Thazoq:

Młody posłaniec szybkim, płynnym krokiem ulotnił się. W jego energii wyczuwałeś nadal pewien nieokreślony lęk. Taki sam, jaki często skrycie odczuwali inni ludzie w twojej obecności, zwłaszcza jeśli chodziło o służbę. Zdawałeś sobie z tego sprawę. Jeszcze kilka, kilkanaście lat temu byli służącymi dla twej rasy, która często obchodziła się z nimi surowo. Dziś wiele jaszczurów na widok dawnego niewolnika w ludzkim ruchu oporu, najchętniej rozerwała by ich na strzępy własnymi pazurami. I mimo iż jaszczury w Ruchu Oporu Bashy stawały się co raz popularniejszym widokiem, tak jeszcze nie zdążyła wygasnąć w ludziach obawa przed gniewem rasy swych dawnych panów. Ten sam lęk zresztą powodował pewną dozę ksenofobii, ale na szczęście dyscyplina w garnizonach przy Vaerl była tak silna i twarda, że każdy występek na tle nienawiści rasowej był bardzo surowo karany. Zresztą tak naprawdę wielu żołnierzy wśród nawróconych na ideologię Bashy jaszczurów znalazło prawdziwych przyjaciół. Ta sytuacja była więc nadzwyczajna, gdyż im dalej w pole bitwy, i im dalej od Bashy, tym trudniej było utrzymać ten status. Musiałeś o tym pamiętać, jeśli masz wyruszyć na dalekie obszary. Udałeś się więc do sali odpraw, mieszczącej się nieopodal koszar, tuż obok zbrojowni. Na placu garnizonowym atmosfera była senna, żeby nie powiedzieć flegmatyczna. Powietrze było parne, ciśnienie niskie i chyba zapowiadało się na deszcz. Wielu więc czuło się nadal sennie o tak wczesnej porze. W zasadzie z twojej perspektywy kogoś kto umiał w pełni się samokontrolować, wyglądali oni jak nieopierzeni rekruci. Z drugiej strony była w tym metoda. W "Wolności" dyscyplina była mieszanką swobody w określonych chwilach i surowego przygotowania w innych. Ten kto nie umiał tego rozgraniczać, szybko wylatywał. Ci co potrafili wykorzystać te momenty, stawali się wspaniałymi żołnierzami. Morale w stolicy zawsze więc było na wysokim poziomie. Przekroczyłeś więc wschodnie skrzydło sali odpraw i skierowałeś się go głównej hali. Była okrągła i zdominowana przez liczne gabloty, portrety generałów, galerie i malunki - a zwłaszcza ten w pustym centrum, namalowany na polerowanej posadzce herb "Wolności", oświetlany przez lampy z magicznym światłem. W hali czekały dwie osoby, jeden z wyglądu mag, alchemik lub skryba. Był trochę niepozorny. Drugą osobą okazał się być kapitan Ullian Tele'Virr. Dowodził elitarną jednostką "Beztwarzowych". Nie braliście nigdy udziału w jednej misji, ale dużo ze sobą trenowaliście. Raz, czy dwa byliście na patrolach, choć w osobnych grupach. Między "Beztwarzowymi" i "Pożogami" dostrzegałeś parę analogii. Tyle, że w przeciwieństwie do elfów, ciebie i inne pożogi nie interesowały żadne odznaczenia. Na wojnie nie było miejsca na bohaterów. A życie to coś więcej niż kawałek metalu przy piersi. Nie mówiłeś tego głośno, lecz czułeś że tak właśnie jest i teraz.

Ullian Tele'virr:

Maska. Była niczym część duszy, twą nieodłączną częścią. Nie miała zadania ukryć blizn przeszłości, lecz była wyrazem pewnej idei i stosunku do świata. Na polu bitwy należało czuć dystans do siebie - ci co trzymali się blisko siebie, ginęli najprędzej. Maski nałożone na twarz miały ułatwiać wam tłumienie wzajemnych uczuć. Na czas bitwy stawaliście się "beztwarzowymi", i każdy był równy. Ileż znaczeń może mieć ten kawałek metalu na twarzy, nie sposób było zliczyć. Lecz nie wszyscy w garnizonie lubili wasze upodobanie do nich. Na szczęście Najwyższy był dosyć tolerancyjny i zezwolił wam na noszenie ich nawet poza bitwą. Jak zareagują nowi podwładni? Zawsze była obawa, że gdzieś w głębi pojawi się lekceważenie, skrzętnie ukryte pod grubą warstwą żołnierskiej rutyny i nawyków. Musiałeś więc zrobić doskonałe pierwsze wrażenie. Jeśli dobrze znałeś procedury, i nikt nie zamierzał od nich odstąpić, to na misje tajne misje poszukiwawcze nie wyruszało zbyt wiele osób. Nie chodziło przecież o otwarte walki, ani też o zwracanie na siebie uwagi wroga. Byłeś oficerem, magiem i taktykiem. Ciekawe czemu szefostwo uznało, iż przydzielają cię do takiej misji. Nie czekając dłużej, wyruszyłeś wyjaśnić tą zagadkę. Wychodząc z kwater oficerskich, skierowałeś się od razu do wschodniego skrzydła sali odpraw, która była niedaleko koszar i zaraz przy zbrojowni. Powietrze zrobiło się jednak parne, co mogło sygnalizować deszcz w najbliższym czasie. Kilka treningowych stanowisk łuczniczych było zajętych, przez niemrawo ćwiczących strzelców. Właściwie to chyba wszyscy na placu garnizonowym czuli poranne zmęczenie. Na twój widok niektórzy momentalnie prostowali się i przyspieszali tryb pracy. Wyłapałeś kilku co ewidentnie dosypiało, zamiast wykonywać swe obowiązki. Musiałeś jednak wziąć poprawkę na specyficzną formę dyscypliny w garnizonach przy Vaerl. Można było pozwolić sobie na pewne swobody, ale gdy trzeba było każdy musiał wykazać twarde usposobienie. Ten kto nie umiał płynnie poruszać się miedzy swobodą a dyscypliną, po prostu wylatywał lub był degradowany. Gdy wkroczyłeś wschodnim skrzydłem do sali odpraw, krótkim korytarzem dotarłeś do głównej hali. Była okrągła i dobrze przyozdobiona licznymi galeriami, portretami bohaterów, gablotami czy malunkami. Na pustym środku tego okręgu, wymalowany był w wypolerowanej posadzce herb "Wolności". W hali czekał też jakiś elf, którego nie znałeś osobiście, ale ewidentnie przynależał do "Nadziei". Co on tu robił? Czyżby też czekał na odprawę? Usłyszałeś za sobą kroki i dojrzałeś jak dołącza do was trzecia osoba - jaszczur. Po specyficznym ubiorze stwierdziłeś, iż należał do Pożóg - elitarnych pustynnych oddziałów Troghanu. Od jakiegoś czasu trenowaliście razem, a może z dwa razy byliście na wspólnym patrolu, choć w osobnych grupach. Ich styl prowadzenia operacji znacząco się różnił od "Beztwarzowych". Jeśli i on miał być członkiem twego oddziału, to mogłeś już przeklinać w duchu iż dostałeś wyjątkowo zróżnicowanych podopiecznych. Ale może w tym właśnie miał kryć się sens misji? I czy tylko oni, czy dołączyć miał ktoś jeszcze?

Ullian Tele'virr, Thazoq, Kasir:

Przez chwilę byliście sami, ale nie trzeba było długo czekać aż dwie kolejne osoby, tym razem już na pewno wyżsi oficerowie (co dało się wyczuć z wyglądu) dotarły ze środkowego korytarza. Zresztą obu dobrze znano niezależnie od przynależności w ROB. Był to kolejno major Erm Faren, oraz sam generał Baar Armond. Faren był typowym skrybą i zastępcą szefa wywiadu. Generał Armond należał do prawdziwych weteranów na czynnej służbie - chyba jako jedyny zdążył w swym życiu służyć jaszczurom w bitwach, brać udział w wyzwoleniu ludzi spod jaszczurzej niewoli, a także uczestniczyć w wielu misjach przeciwko Gynethowi. Na swój tytuł prawej ręki Olafa Bashy w pełni więc zasługiwał. Gdy dwójka wysokich oficerów podeszła do was, generał spojrzał dokładnie na każdego po kolei. Lekkie kiwnięcie głową oświadczyło jego wstępną aprobatę. Poprawił swój safianowy kaftan ukryty pod hartowanym na lekki róż kirysie z rytowanym herbem ruchu oporu i skomentował waszą obecność:


Baar Armond:

- Tele'virr Beztwarzowy, jak mniemam. Dobry wybór, to twoja szansa elfie. Basha dobrze cię kojarzy - spojrzał teraz na jaszczura - Pożoga, hm. To też ciekawe rozwiązanie, bo twoje doświadczenie przyda się w długiej i niebezpiecznej wyprawie - by na koniec spojrzeć na Kasira i tu nieco się zdziwić - Ciebie nie kojarzę zbyt dobrze, musisz być z "Nadziei" - i nim zdążył Kasir odpowiedzieć, wtrącił się skryba:


Erm Faren:

- To Kasir, o Panie. Jeden z najbardziej doświadczonych medyków z garnizonu "Nadzieja". Syn Avenariusa.

Baar Armond:

- Czyż "Wolność" nie posiada własnych alchemików polowych? Co chociażby z kapitanem Bohredą?

Erm Faren:

- Panie, kapitan Bohreda musiał niezwłocznie udać się do Baerl w celu zbadania ogniska nowej zarazy. Poza tym Kasir...

Baar Armond:

- Dobrze, wiem. Nie musisz mi go polecać, majorze. Znam zasługi twego ojca, Kasirze. Wierzę, że okażesz się takim samym, wielkim mędrcem jak on - po tych słowach Armond wyprężył się, i marszcząc czoło, z pełnym powagi tonem rozkazał wszystkim - Za pięć minut widzę was w pokoju misji! Spocznij! - po tych słowach wraz z majorem Farenem skierował się do korytarza z którego przybył.
 
__________________
"You can have power over people as long as you don't take everything away from them. But when you've robbed a man of everything, he's no longer in your power." Aleksandr I. Solzhenitsyn.

Ostatnio edytowane przez Kagonesti ZW : 08-10-2011 o 17:16.
Kagonesti ZW jest offline  
Stary 19-10-2011, 12:57   #9
 
Tohma's Avatar
 
Reputacja: 1 Tohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie coś
Twierdza Bashy. Wygląda tak, jakby stała tam od zawsze. Niezatapialny statek z kapitanem tak legendarnym, iż niektórzy widzieli w nim boga, ostatnią ostoję sprawiedliwości i oporu.
Kobieta, zabójczyni stojąca przed jej bramami tylko raz podniosła głowę, by obrzucić tę twierdzę spojrzeniem. Przypominała sobie wiele okazji, gdy przemierzała szlaki obok niej, zawsze zastanawiając się jak to jest, należeć do ruchu oporu. A teraz miała się przekonać na własne oczy, gdyż otworzyła zapieczętowany list, furtkę do tajemnic tego miejsca, skrywający opis misji, której postanowiła się podjąć.
Czekała tam i nawet wiatr zdawał się omijać jej stoicką postać. Kazali jej czekać, zgadywała, że to po to, aby upewnić się co do jej osoby.
Wiatr rozwiewał jej długie, czarne włosy, wyrzucając je spod głębokiego kaptura, a ona stała, niewzruszona. I tylko jej wierzchowiec, bura bezimienna klacz, rżał raz po raz rozsypując nerwowymi ruchami kopyt piach dookoła. To stworzenie wydawało się wyczuwać towarzyszące tej sytuacji napięcie dużo bardziej niż jego właścicielka.
Zaraz jednak nastąpiła zmiana, Lea, bo tak miała na imię, drgnęła niedostrzegalnie i lekko przechyliła głowę w bok, ku nowoprzybyłym.
Vargrom i Arvanel nie byli specjalnie szczęśliwi, czy nawet podekscytowani. Długa podróż na piechotę, ale także hulanka, którą zaserwowali sobie noc wcześniej, niespecjalnie pomogła w pokonaniu tej dość długiej drogi, drogi do twierdzy Bashy.
Oni także, dostawszy zapieczętowaną wiadomość nie wahali się z otwarciem jej ani chwili. Dreszcz emocji, który towarzyszył myśli o możliwości wykonania dobrze płatnego zadania dla samego Bashy, przyprawiał nawet krasnoluda Vargroma o szybsze bicie serca.
Całą drogę, zapewne, by minęła szybciej, bez żmudnego liczenia kilometrów, zapewniali się nawzajem o bogactwach jakie będzie im dane roztrwonić, gdy już wykonają misję i otrzymają swoją, sowitą w mniemaniu, nagrodę.
Doszli jednak do celu podróży i mina im zrzedła. Nie dość, że strażnik kazał im czekać przed bramą to jeszcze jakaś obca kobieta stała obok. Z koniem u boku!
Koniem! Poczęli bić się po głowach dlaczego sami o tym nie pomyśleli. Może krasnoludy nie należały do specjalnie dobrych jeźdźców, ale Arvanel, ludzkiej rasy, znał tę sztukę od dawna, i mimo że mistrzem jeździectwa nie był, to mu szczególnie poszła w żyć myśl o tym niefortunnym przeoczeniu.
Co tam koń jednak, obrzucili podejrzliwymi spojrzeniami kobietę i poczęli szeptać ku sobie, jakoby nie spodziewali się kogoś więcej. Cóż, jedna osoba to jeszcze nie taka katastrofa, ważne by nie wchodziła im w drogę.
Lea natomiast stała jak posąg i spojrzała tylko bez specjalnego zainteresowania na przybyłych, nie interesowali ją inni, ważna była tylko misja i możliwości, które ze sobą niosła.
Możliwości pozbawienia żyć wielu gadzich pomiotów. Uśmiechnęła się krzywo w cieniu kaptura.
Podczas, gdy kobieta obmyślała profity tego zadania, dwójka przybyłych rozpoczęła dyskusję o tym, jakoby to wszystko było tylko jedną wielką farsą, pułapką wręcz.
To głównie mag Arvanel wydawał się mieć takie lęki, zaraz jednak sprowadzony do poziomu przez swojego kompana, który wykpił jego pomysły w sobie tylko dostrzeganym żarcie.
Zaraz jednak stracił zainteresowanie bojaźniami człowieka i zniecierpliwiony wrzasnął w stronę bramy, iż ile oni mogli czekać. W końcu sprowadzili ich tutaj, oczekując natychmiastowego stawienia się w twierdzy, a teraz każą im czekać.
Arvanel jednak nie odpuścił i tym razem rozpoczął dysputę o zaletach bycia magiem i ich wyższością nad wojownikami. Vargrom, przyzwyczajony do takich napadów, westchnął tylko i odwarknął coś, co w jego mniemaniu było oczywiste, iż to wojownicy mieli znaczącą przewagę w walce, będąc bardziej ubezpieczeniu fizyczną bronią, a nie tylko mistycznymi mocami, z którymi w końcu nigdy nic nie wiadomo.
I tak czekali, znużeni podróżą. Wiatr łopotał ich płaszczami, a tiara z głowy maga co chwila lądowała w jego dłoni, aby uchronić odzież przed odfrunięciem gdzieś w siną dal.
 
__________________
There is no room for '2' in the world of 1's and 0's, no place for 'mayhap' in a house of trues and falses, and no 'green with envy' in a black and white world.

Ostatnio edytowane przez Tohma : 19-10-2011 o 13:48.
Tohma jest offline  
Stary 19-10-2011, 13:41   #10
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
Nie musieli czekać długo - po pięciu wypełnionych oczekiwaniem minutach brama fortyfikacji otwarła się, wypuszczając swoisty "komitet powitalny" w postaci trzech opancerzonych rycerzy i jednego jegomościa w jedwabnej todze, który okazał się być magiem. Wyszedł przed szereg - był młodym wysokim elfem z blizną przebiegającą przez prawe oko i tatuażem na czole - sprawiał wrażenie nieopierzonego, choć starał się wzbudzić w przybyszach pewien autorytet. Duma wysokich elfów była widocznie u nich cechą naturalną. Pod pachą trzymał jakieś zwoje.



Stanął przed najemnikami i pełnym powagi głosem oznajmił:
- Zostaliście rozpoznani jako Vargrom Varekson, Arvanel ver Vanteris i Lea M’erosh. Poddamy was teraz testowi na mechimerę. Kiedy będę rzucał czar sprawdzający, musicie pozostać w tym miejscu gdzie teraz stoicie. Jeśli macie na sobie jakieś aury antymagiczne, runy ochronne, czy przedmioty zakłócające magię, pozbądźcie się ich na czas testu. To wymóg najwyższej rangi ustanowiony przez generała Armonda z ramienia Rady Ruchu Oporu twierdzy Vaerl!
Po tych słowach odczekał chwilę, dając im czas na spełnienie wymogu, a następnie odpieczętował jeden ze zwojów i rozwinął go. Spojrzał wpierw na Vargroma i do niego pierwszego skierował słowa inkatancji magicznej. Trzy długie zdania do rozwiniętego papieru nasączonego odpowiednim zaklęciem, zaskutkowały wywołaniem szarego, owalnego skupiska energii magicznej, która uformowała się w dłoni maga. Po wycelowaniu rzucił go w stronę kransoluda. W zetknięciu z magią, ciało Vargroma zareagowało dosyć nietypowo i zaskakująco, a jego ludzki przyjaciel mógł odczuć to własnym nosem. Niemniej krasnolud zaczął mienić się szarą poświatą, która po kilku sekundach zmieniła barwę na zieloną, by następnie szybko wygasnać.
- Żywy - skomentował to elf - Krasnolud może wejść. Teraz reszta...

I tak pozostała dwójka została uraczona takim samym pociskiem, a następnie każdy rozświetlił się na moment jaskrawą zielenią. Po całej procedurze, dało się dostrzec jak żołnierze odetchnęli z ulgą i nieco rozluźnili. Elfi mag również cicho westchnął i zaprosił podróżnych do środka. Poprowadził ich prostą, kamienną drogą prowadzącą przez kolejne dwa pierścienie murów. Minęli przy tym wnętrza fortyfikacji, obserwując i będąc obserwowanymi. W środku znajdowały się proste budowle: drewniane koszary polowe, wieżyczki obserwacyjno-obronne, oraz szerokie namioty rycerskie z bawełny. Załogi kolejnych pierścieni patrzyły na was uważnie i nieufnie - jak na każdego kto nie nosił na sobie herbu ruchu oporu. W końcu zatrzymali się przed celem swej wyprawy. Ogrom i masywność twierdzy Vaerl imponował każdemu, kto stawał przed nią po raz pierwszy. Nic dziwnego, że jaszczury tak za nią tęskniły, a ludzie z kolei chełpili. Twierdza była bowiem efektem mariażu architektonicznego majsterszyku i taktycznego geniuszu. Gyneth w każdym bądź razie miał choć ten jeden powód by odwlekać ostateczną ofensywę na zachód. Przechadzając się barbakanem w stronę bramy głównej, najemnicy mogli podziwiać liczne posągi z brązu i bujno rozrzucone rzeźby ścienne umieszczone wewnątrz dzieła fortyfikacyjnego. Nad wejściem do twierdzy wisiała duża, złota tablica z wygrawerowaną sentencją: “Wszystko co pod gwiazdami jest żywych własnością. Glen Andorio”.
 
Wnerwik jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172