Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-07-2011, 20:29   #1
 
Kirholm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skał
[autorski] Widmo Szubienicy

WIDMO SZUBIENICY

Rozdział 1

Witamy w mieście


Ostatnimi czasy, nastały liche chwile dla licznych w Asparcie kompanii. Zleceń coraz mniej się pojawiało, a jak już do którejś z drużyn szczęście się uśmiechnęło to chyżo kubeł zimnej wody z niebios zstępował, gdyż trud włożony w wykonanie zadania nie był współmierny z ilością monet, która wypełniała sakiewki najemników. Jego Wysokość Lothar III podpisał dekrety, które nakazywały rozleniwionym żołnierzom opuścić koszary, będące w istocie jednym wielkim zamtuzem i centrum wiecznej libacji, aby strzec gościńców przed oddziałami rebeliantów non stop nękających kupców i zwykłych podróżników. Dosyć szybko handlarze zorientowali się, iż nie potrzebują już tak licznej ochrony dla swoich karawan skoro dróg pilnują krajowe wojska, efektem czego znacznie spadły stawki dla najemników.

Ponadto, Wielki Zakon Słońca, przez wielu uznawany za jedną z najbardziej zbrodniczych organizacji w historii ludzkości, ogłosił wielką krucjatę mającą wykorzenić z Prastarego Półwyspu pogaństwo i szatańskie pomioty – mianem tym wszelkiej maści potwory określano - a najbardziej ortodoksyjni zakonnicy podpisywali pod definicją ów słowa wszystkie rasy i gatunki inne niż oraz zagrażające ludzkiemu. Dość powszechnym obrazkiem były płonące domostwa do elfów, niziołków czy krasnoludów należące, jak również reprezentanci ów ras przywiązani do pręgierza, kwiczący i publicznie obrzucani spleśniałym jadłem. Oczywiście sądy miejskie zawsze usprawiedliwiały tortury, tłumacząc iż skazani dopuścili się strasznych występków, o których nie wolno mówić, bowiem mogły by spowodować nieodwracalne zmiany w psychice słuchaczy.


Ha! Oczywiście Zakon nie pracował za darmo. Co prawda, zakonnicy nie domagali się opłaty w gotówce, ale nim na zlecenie wpływowego magnata dokonali rzezi na elfach lub wezwani przez sołtysa zabili nękającego chłopów trolla, dogadywali się ze zleceniodawcą powiększając swoje wpływy w Asparcie. Za pośrednictwem kupców wprowadzali na rynek swój kapitał, jako jałmużnę przyjmowali od ziemian grunty, a wieśniacy oferowali im miesięczną daninę w postaci zboża lub warzyw. Niektóre wioski były już tak zmanipulowane przez kapłanów jedynej legalnej religii w państwie – wiary w Boga Słońce – iż chłopi dobrowolnie przechodzili pod panowanie Zakonu wypowiadając posłuszeństwo swoim panom. Król niejednokrotnie już interweniował, aczkolwiek wyśmienici prawnicy Zakonu zawsze znajdowali w aspartańskim prawie luki, teoretycznie więc, chłopi legalnie zmieniali właścicieli. Oj tak! Specjalnie użyłem tegoż słowa. Wielki wyzysk w Asparcie panował. Mimo iż chłopi od czasu do czasu mogli udać się na wieczerzę do karczmy, to wydawało się iż jeszcze bardziej otępiają się kolejnymi kubkami gorzały. Wieśniacy bezmózgim motłochem się stali i póki co nic jakiejkolwiek zmiany nie zapowiadało. Król potworne podatki wprowadził, rebelianci co chwila wioski najeżdżali, kradnąc dobytek i jadło. Ponadto wiejskie kobiety nieustannie były brzemienne, oczywiście nowonarodzone dzieci ojców swych nie znały. W sumie to ich matki także. Średnio raz na miesiąc lądowały na sianie chędożone to przez pułk pikinierów, to przez szajkę rabusiów, to wreszcie przez reprezentantów wielkich rycerskich familii. Szczęśliwie, obecne lato przyniosło wyborne zbiory i w przynajmniej małym stopniu dola chłopów się poprawiła. Co prawda i tak praktycznie wszystko zabrali ziemianie, atoli chociaż odrobinę więcej udało się wieśniakom zebrać na użytek własny i handel na miejskich bazarach.


Marnym losem chłopów nikt się nie przejmował. Ludzie w zdecydowanej większości swoim życiem zająć się postanowili, bowiem dość powszechną wieścią było, iż hordy barbarzyńców ponownie zbierają się na jałowych ziemiach Dzikich Stepów, by w niedługim czasie zalać ziemię Asparty. Tym razem jednak, inwazji obawiano się bardziej niż zwykle. Kraj był słaby. Relacje z sąsiadami prezentowały się nadzwyczaj licho, a sytuację wewnętrzną opisać może beczka z prochem w płonącym magazynie. Rebelianci, rozbici w bitwie pod Aterlinem, sporym fortem w środkowej części Asparty, po całym kraju się rozproszyli, a ich walka podjazdowa dała się we znaki niemal każdemu. Buntownicy zapowiedzieli, iż oficjalnie chędożyć Kościół będą, dlatego rabowali i wzniecali pożary w świątyniach, zaś wysoko postawionych kapłanów porywali dla okupu lub w brutalny sposób mordowali. Ponadto, ogłosili iż chętnie z jednostkami prześladowanych ras się połączą, aby wspólnie panującą dynastię obalić. Zapowiadały się mroczne chwile dla Asparty, myśliciele tegoż kraju obawiać się zaczęli, że tym razem nie uda się obronić przed zagładą… a to był dopiero początek…

***

Drużyna wraz z przemoczonym do suchej nitki nieznajomym zamknęła się w niedużym pokoju na drugim piętrze tawerny. Znajdowały się tu między innymi cztery podwójne łóżka, poszarpana wykładzina, dwa kufry, z czego jeden z zepsutym zamkiem oraz pojemna szafa. Co prawda pomieszczenie do najbardziej luksusowych nie należało, to z pewnością jak na standardy przydrożnych zajazdów było zadbane.

Nieznajomy upewnił się, że drzwi do pokoju są zamknięte, wyjrzał jeszcze przez okno i usiadł przy stole kładąc na nim niewielką świeczkę, rzucającą blade światło na twarze zebranych podróżników. Następnie zsunął z głowy kaptur ukazując reszcie twarz młodzieńca, acz wyraźnie zmęczoną, zapewne wykańczającą podróżą i nieprzespanymi nocami. Pod jarzącymi błękitem oczyma, wisiały ciemne worki, a młoda twarz nasiąkła jakby szarością. Był to niezwykle przystojny mężczyzna, acz biła od niego jakaś tajemnica i niepokój zarazem. Młodzian wytarł z czoła krople deszczu i rzekł ochrypniętym głosem wędrując wzrokiem po wszystkich członkach drużyny:

- Witajcie… na wstępie rad jestem, iż zgodziliście się wysłuchać mojej propozycji. Jestem zdany na łaskę z zewnątrz, dlatego proszę byście zastanowili się nad moją ofertą. Mam dużo pieniędzy i jeśli mi pomożecie, chętnie Wam ową mamonę przekażę. Ciężkie czasy nadchodzą, więc słuchajcie mnie uważnie!

– Nie będę ukrywał. Nie mam już nic do stracenia, dlatego postanowiłem podzielić się z Wami tym co wiem, tym co się wydarzyło… wspólne działanie od zawsze opierałem na wzajemnym zaufaniu i prawdzie, dlatego nie będę nic taił…

- Prawdę powiedziawszy, wierzę, iż nie należycie do tych donosicielskich skurwieli z miasta, ale nie mam wyboru, muszę ryzykować… Jestem członkiem złodziejskiej szajki, która od jakiegoś czasu działa, ekhm, działała w okolicznych lasach
– spojrzał po zebranych radując się w duchu, iż jak do tej pory nie napotkał sprzeciwu, odetchnąwszy z ulgą pociągnął mocny łyk z kufla wypełnionego złocistym piwem. Następnie otarł nadgarstkiem piankę z brody i mowę ponownie rozpoczął – Nie organizowaliśmy nigdy jakiś wielkich akcji. Z reguły napadaliśmy na średniej wielkości karawany kupieckie, rozbrajaliśmy ochronę, straszyliśmy handlarzy, zabieraliśmy towar i mknęliśmy do kryjówek. Taki był schemat, który przetrwał dobrych kilka miesięcy. Mieliśmy na koncie sporo naprawdę udanych skoków, zamierzaliśmy zgarnąć jeszcze trochę kosztowności i uciec z tego zawszonego kraju na Południe, do Iszty. Kupcy których okradaliśmy to byli z reguły najwięksi skurwiele, dlatego nie czuliśmy się z tym źle okradając złodziei. Część mamony oddawaliśmy pokrzywdzonym przez wojsko mieszkańcom wsi, w szczególności zgwałconym kobietom.

O dziwo, okazja ku temu nader szybko się nadarzyła. Podczas jednej z wieczerzy, zaczepił nas szczurkowały mężczyzna w średnim wieku. Piliśmy dużo tego wieczoru, więc gawędziło nam się bardzo swobodnie. Nie wiedzieć czemu, mąż ów zdradził nam, iż miejscowym gościńcem przejeżdżać będzie marnie chroniona karawana kupiecka transportująca drogie kamienie z Południa. Ponoć ochroniarze skłócili się z kupcem na temat wysokości zapłaty i karawanę opuścili. Szybko zorganizowaliśmy pułapkę – młodzian jednym haustem osuszył kufel z resztki piwa – Wszystko było dopięte na ostatni guzik, rozlokowaliśmy się w idealnym miejscu przy gościńcu i już po kilku chwilach słyszeliśmy terkot kół wozowych i rżenie wierzchowców. Zrobiliśmy to jak zawsze. Wpierw ostrzelaliśmy ostrzegawczo wozy, następnie wdaliśmy się w krótką potyczkę z ochroną, a następnie na ziemię wszystkich powaliliśmy. Jakież jednak było nasze zdziwienie, gdy otworzywszy skrzynie ujrzeliśmy jedynie siano i cegły. Podpucha! Nie mogliśmy uwierzyć, iż tak łatwo podejść się daliśmy! Natychmiast usłyszeliśmy tętent kopyt i wtem naszym oczom oddział jazdy królewskiej w pełnym rynsztunku się ukazał, mało tego, kątem oka widzieliśmy kuszników tudzież łuczników czekających na nasz odwrót. Nie mieliśmy szans. Jeźdźcy w pełnym galopie kilku z nas staranowali, innych zabili lub ciężko ranili strzelcy. Ja wraz z mym druhem zdołaliśmy odczepić rumaki od wozu i gościńcem w stronę rzeki pognaliśmy.

Niestety. Niebiosa obdarzyły mnie uśmiechem leprekauna, jednakże kompan mój, trafiony przez łucznika w bark zwalił się z wierzchowca i został pojmany.. puściłem cugle… wierzchowiec pędził na zabój… kurwa… nie wiem czym się nawalili przed tym atakiem, acz strzelali nadzwyczaj precyzyjnie… dostałem z kuszy w łydkę… bełt przestrzelił mi mięsień na wylot i cudem nie wypadłem z siodła, choć ból był nie do zniesienia. Żołnierze zaprzestali pościgu, bowiem dorwali całą resztę szajki. Zapłakany i przerażony dojechałem do miejscowej guślarki, która będąc najwspanialszym znanym mi medykiem, ranę paskudną wyleczyła.

Tej nocy, napierdoliłem się w karczmie tak mocno, iż rano z dwiema kobietami gospodarza w łożu się obudziłem ,z czternastoletnią Nadią i trzydziestoletnią Mirą, żoną karczmarza. Stwierdziłem, iż skoro niebiosa jeno mnie przed wojskiem uratowały, to na mnie spoczywa obowiązek pomszczenia pobratymców. Postanowiłem, iż za wszelką cenę dorwę tego skurwiela, który nas w to wpakował…

Lecz drodzy moi, nie wzywałbym Was do pomocy, gdyby o wyprucie flaków jednej mendzie się rozchodziło. Dla Was, mam zgoła inne zadanie.Otóż, wszystkich mych pojmanych pobratymców, spalono na stosie, oprócz jednego. Oprócz mego druha Martisa, hersztem naszej bandy będącego.. Ponoć wyznaczyli mu czas publicznej egzekucji na za tydzień, a przygotowali dlań cały zestaw wymyślnych tortur,bowiem chcą zeń informacje na temat innych zbójeckich band wydusić i oczywiście publicznie poniżyć i zgładzić, by jego długa śmierć ostrzeżeniem była dla innych zbójów, po gościńcach harcujących.. Proszę Was, abyście pomogli mi go odbić. Wiem, brzmi to nieco szalenie, aczkolwiek nie jest to aż tak trudne zadanie jak może się z początku wydawać... nie zamierzam przecież wpaść na sam środek Placu Tortur z obnażonym ostrzem wykrzykując bojowe pieśni i zarzynając wszystkich po drodze…Mamy tydzień, począwszy od jutrzejszego poranka by coś wykombinować. Zgromadziliśmy niemały majątek, podczas tych wszystkich napadów i przyrzekam, iż jeśli nam się uda, hojnie Was wynagrodzimy. To na sam początek – młodzieniec rzucił na blat obfity mieszek wypełniony złotymi denarami. Od dawna takich pieniędzy nie dane im było oglądać. Zapasy finansowe kończyły się, a jakichkolwiek nowych perspektyw widać nie było. Ludzie oszczędzali mamonę na nadchodzące ciężkie czasy i nie spieszno im było do rozstawania się z mieszkami. Za trzy miesiące zima nadchodziła, a bez wypchanych sakiewek ciężko było ją przetrwać nie mając stałego miejsca zamieszkania. Noclegi w tawernach droższe się stały, a setki nieboszczyków, których ostatnia zima przyniosła, dały do zrozumienia iż spanie pod gołym niebem w objęciach mrozu do najmądrzejszych decyzji nie należy – To jak, mogę na Was liczyć? A tak przy okazji, Evazar jestem.


***



Ciemna piwnica… jedynie gdzieniegdzie rozstawione świeczki rozświetlały pokryte grzybem ściany…w powietrzu dało się wyczuć wilgoć i ohydną woń fekaliów. Niewielu wiedziało o tym miejscu, a jeszcze mniej kiedykolwiek w nim było. Niezwykle owej piwnicy się obawiano, a ryki i dzikie wrzaski z niej się wydobywające jeszcze bardziej ów lęk potęgowały. Ci, którzy w swym nieszczęściu tu trafili, do końca żywota przeklinali ów dzień, w którym górę wzięła chęć przetrwania, niźli ochota pozbawienia się życia. Garstka jeno ludzi, opuściła piwnicę Bractwa – nikt, nie śmiał wyjawić tajemnicy, gdzie ów dziura się znajduje. Każde wspomnienie przeżytych tam katorg, smagało duszę mentalnym biczem

-Do kurwy nędzy, pospieszysz się? – warknął szorstki głos zza pokrytych rdzą krat. Eladan powolnym krokiem ku celi ruszył, zakrywając się płaszczem. Mimo, iż na powierzchni było ciepło, tu panowała temperatura na tyle niska, że przy każdym wypowiedzianym słowie z ust wydobywały się kłęby pary. To co zabójca ujrzał wewnątrz, nawet jego w pierwszej chwili o mdłości przytrafiło. Pod pokrytą grzybem ścianą, zakuty w ciężkie kajdany, leżał pokryty krwią i uryną wychudzony mężczyzna w średnim wieku. Miał połamane palce u lewej ręki, potwornie obitą twarz, a na całym ciele widniały rany po biczach. Co i raz stojący nad więźniem zakapturzony mąż, chlastał go brutalnie batem, kopał i polewał uryną z wiader…

-Twardy jest – rzekł Telor, wysoko postawiony członek Bractwa. Odziany był w obcisłą koszulę tudzież czerwony płaszcz – Ostatni raz pytam. Gdzie on jest?

Biedaczyna zawył potwornie, gdy cios żelaznym drągiem spadł mu na bark.

-Po co się upierasz... powiedz... wyjawisz nam tajemnicę, puścimy Cię wolno... pójdziesz gdzie będziesz chciał...

Więzień podniósł głowę, splunął flegmą wymieszaną ze szkarłatną krwią i odrzucił zlepione włosy z czoła.

- Obiecujesz? - szepnął jakby każde wypowiadane słowo kosztowało go wiele sił.

- Obiecuję, Alexandrze.

Telor nachylił się ku skatowanemu mężczyźnie i nadstawił ucho, zaś ten podniósł z trudem głowę i wyszeptał mu kilka słów. Na twarzy przesłuchującego paskudny uśmieszek się pojawił. Wiedział. Wynagrodzą go. Był teraz powiernikiem tajemnicy, którą od dawna próbowali zgłębić. Stanął więc na równe nogi, spojrzał na Eladana i skierował się ku wyjściu.

- Co mam z nim zrobić? - spytał dzierżący bicz zachlapany krwią mężczyzna.

- Jak to co? Upierdol głowę, a truchło wywal psom. Czeka je suta biesiada.


***

- Eladanie – zaczął Telor myjąc ręce w wiadrze pełnym wody – wezwałem Cię bowiem musisz uciszyć pewnego pana. To bardzo ważne. Nazywa się Marcus i mieszka w dzielnicy kupieckiej. Nie możesz nas zawieść. Masz tu wszelkie informacje potrzebne do wykonania zadania. A teraz niestety muszę Cię opuścić, bowiem od tego paskudnego widoku zaswędziało mnie krocze i muszę udać się do zamtuza. Bywaj.

Telor wręczył zabójcy plik zwojów. Prawdę powiadał, bowiem zawierały one wszelkie niezbędne informacje. Teraz musiał jedynie przygotować się do wykonania zlecenia, bowiem wiedział iż jeśli zawiedzie, nie będzie już potrzebny Bractwu, którego członkowie po prostu nie mogli się mylić. Słońce właśnie wstało z codziennego snu, więc miał dwa dni by opracować plan i zapewnić sobie chwałę wśród mistrzów.

***

Noc do spokojnych z pewnością nie należała. Wicher szarpał rosnącymi dookoła posesji sosnami, a hordy kropli deszczu rozbijały się o parapet z charakterystycznym szmerem. Jednakże, zmęczonych podróżników, do wygód nie przyzwyczajonych, kaprys pogodowy od smacznego snu odwieść nie zdołał. Owe chwile, w Morfeusza objęciach, siłą i dobrym nastrojem ich napełniły. Co prawda o poranku, gdy promienie słońca rozświetliły pomieszczenie przeciskając się przez marne zasłony, dało o sobie znać wczorajsze biesiadowanie przy znacznych ilościach piwa tudzież wina, to jednak czuli iż zregenerowali siły i są w stanie ruszyć w dalszą wędrówkę,

Ich kolejnym celem miał być Silgrad, stolica Asparty, położony od karczmy „Pod Tłustym warchlakiem” o niecały dzień drogi wolnym marszem. W siodle, na chyżym wierzchowcu, dało się ów dystans w dwie godziny pokonać. Drużynie zależało na czasie, bowiem nic nie wskazywało na to, iż kolejne zadanie będzie proste. Zapewne, gdyby nie perspektywa zimowania w rynsztoku, to na ów misję by się nie zdecydowali. Atoli, przystojny młodzieniec wyborne pieniądze oferował, a skoro tak pyszną zaliczkę zdołał wypłacić, to faktycznie na wykonaniu zadania musiało mu zależeć.

To właśnie Evazar zbudził drużynę, bezpardonowo waląc w drzwi pięścią, a gdy ktoś wreszcie z łoża się zerwał i przekręciwszy mosiężny klucz pozwolił mu wejść do środka, ten dzierżąc w ręku butelkę piwa krzyknął:

- Pobudka, pobudka, wstawać! Moi drodzy, ruszać trzeba! Musimy dostać się do miasta, zanim na drogach pojawią się setki chłopów i kupców, którzy uniemożliwią nam galop! Spieszno nam, spieszno! Za kwadrans widzimy się na dole – mężczyzna na pięcie się odwrócił i opuścił pokój, aczkolwiek po krótkiej chwili w progu znów pojawiła się jego twarz – Aha i przypadkiem nie wpadnijcie na pomysł porannego stołowania się! Raz, resztki z wczorajszych wieczerzy na waszych talerzach by zagościły, dwa, czasu brak!

***

Gdy opuszczali karczmę o poranku, w izbie głównej drzemało kilku chłopów, których na wynajęcie pokoju stać nie było, a wypili oni tak dużo, iż ruszyć się od stołu nie zdołali. W powietrzu unosiła się woń wymiocin, a na zewnątrz karczmy ich oczom ukazał się dość komiczny widok. Od bramy aż do samej tawerny ciągnął się sznur złożony ze śpiących pijaczków. Deszcz lał całą noc, a więc byli oni przemoczeni do suchej nitki. Na samym początku zaś leżał stróż dzierżący jeszcze w dłoni butelkę ginu.

Ich wierzchowce czekały w stajni, na szczęście pracujący tu chłopaczek spisał się doskonale, bowiem konie były nakarmione, napojone i wyczyszczone. Nie zdziwiło ich wcale, iż gdy o świcie wjechali na gościniec nie byli jedynymi podróżnikami. Chłopi wieźli bowiem swe towary na miejski bazar, aby zająć najlepsze stanowiska i nie gnieździć się godzinami w tłumie przed bramą. Ostatnimi czasy strażnicy dokładnie sprawdzali wjeżdżające do miasta wozy, gdyż odnotowano znaczny wzrost sprzedaży narkotyków, a przypuszczano iż są one transportowane do Silgradu z zewnątrz. Podróż do najciekawszych absolutnie nie należała. Deszcz pozostawił po sobie widoczne ślady, szybkie tempo znacznie spowalniały liczne kałuże oraz błoto. Droga poprzecinana była licznymi konarami, dlatego ewentualny upadek mógł skończyć się tragicznie. Ponoć król postanowił wybudować kamienne drogi, jednakże obecnie skarb państwa przeżywał poważny kryzys, a większość mamony pochłaniała wciąż zwiększana armia. Utrzymywanie tak dużej liczby żołnierzy, nowocześnie uzbrojonych i dobrze wyszkolonych, blokowała większość inwestycji, jednakże groźba inwazji ze strony barbarzyńców była zbyt realna, a monarcha zdawał sobie sprawę, iż tym razem nie może liczyć na pomoc sąsiadów.

Po nocnej ulewie, zza kłębów chmur wyszło słońce. Pogoda była zacna, idealna do podróży w siodle. Kiedy więc wyjechali poza ścianę lasu, rozpostarło się nad nimi już błękitne niebo w całej swej okazałości, a w połączeniu z połaciami złotych pól krajobraz malował się zaprawdę wybornie.



Kiedy jednak pojawili się w pierwszej wiosce, natychmiast zdali sobie sprawę iż się mylili. Drogę zastawił im mężczyzna w srebrnej zbroi i błękitnej pelerynie. Dumnie dosiadał czarnego jak smoła wierzchowca. Szybko domyślili się kim jest. Na pelerynie, złotymi nićmi wyszyty miał herb Zakonu – Słońce. W jednej dostojnie trzymał cugle, drugą zaś oparł na rękojeści ozdabianego miecza.

- Stójcie! – warknął ukazując im posiekaną zmarszczkami twarz i siwą bródkę – Czego szukacie na tych ziemiach, pomioty? - nie mieli wątpliwości. Zakonnik patrzył krzywo na Ventruila i tylko od nich zależało jak zakończy się to spotkanie. Za zabicie rycerza, a tym bardziej członka Zakonu, mogli być pewni, iż prędzej czy później zawisną. Evazar zaklął siarczyście w myślach. Schował się między podróżnikami, bowiem jego najmocniejszą stroną na pewno nie była umiejętność odpowiedniego doboru słów. Zaiste, pięknie zaczęła się ta historia.
 

Ostatnio edytowane przez Kirholm : 24-07-2011 o 22:17.
Kirholm jest offline  
Stary 26-07-2011, 23:02   #2
 
Arsene's Avatar
 
Reputacja: 1 Arsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwu
Eladan wstał wcześnie, kiedy tylko pierwsze promienie światła padły na jego twarz. Nie lubił tego uczucia. Wstawanie zawsze było dla niego trudne. Nawet lata pracy w zawodzie nie przemogły tego uczucia ciężaru, kiedy koniecznością było wzięcie się do roboty. W razie braku takiej potrzeby - tym bardziej.

Pierwszą rzeczą zaraz po ubraniu się było zejściu na dół i zasmakowanie tutejszej strawy. W rezydencji karmiono dobrze, bo wiedziano, że na wyprawach trzeba korzystać z własnego, nie zawsze świeżego pokarmu. Cóż, trucizny chodzą po ludziach. Każdy posiłek tutaj trzeba traktować jak ostatni. Tak ich nauczono.

Po zjedzeniu wyjątkowo obfitego śniadania Eladan udał się do swojego pokoju, by tam zaszyć się na dobre pół dnia i studiować zwoje, robić plany i myśleć. Lubił chwile przygotowań, momenty zadumy i kreślenie piórem po prowizorycznych mapach. To jednak nie był główny element jego pracy. Nawet jeżeli były tu jakieś mapy, na co nie liczył, były pewnie cholernie niedokładne. Przydało by się też poznać rozkład zajęć głównego zainteresowanego i co dość ważne, zidentyfikować go.

Dzielnica kupiecka to na ogół tłumy, często bogate tłumy. One zawsze są przyjacielem zabójcy, nie można zaprzeczyć. Niestety im bogatsza okolica, tym więcej straży. Na strażników jest wiele sposobów, lecz zwykle wymagają pieniędzy, czasu albo ryzyka. Eladan zapamiętał sobie, by pół godziny wcześniej opłacić jakąś grupę zbirów, żeby zrobiła zamieszanie, kiedy nadejdzie czas. W chwilę przed zadaniem ostatecznego uderzenia, trzeba będzie też rzucić w tłum parę monet. To też często pomaga, odciąga uwagę. Niepewnym pozostaje świta i oczywiście, rozkład zajęć celu.

Po zapoznaniu się z zawartością zwojów wszystko stało się jaśniejsze. Szybko skojarzył odpowiednich informatorów. Na wszystko miał dwa dni. Spędził na tych rozmyślaniach blisko dwie godziny, więc była już dość późna część poranka. Nie tracąc zbyt wiele czasu Eladan postanowił udać się najpierw do starego Vincenzo. Ten dziadyga wiedział więcej niż ktokolwiek inny w tym mieście. Nie to było jednak w nim najlepsze. Najlepsze było to, że pracował właśnie dla niego. Można powiedzieć, że to dzięki temu starcowi Eladan zaszedł tak wysoko w Bractwie. Zawsze wiedział, gdzie powinien znaleźć się jego sztylet. W głębi serca, jeżeli je miał, wiedział dobrze, że jego ostrze zagości też kiedyś między żebrami Vincenzo. Jednak jeszcze nie teraz.

Na przechadzkę Eladan zabrał miecz i dwa noże. Nie planował żadnej potyczki po drodze, jednak nigdy nie można być niczego pewnym. Kiedyś szedł do informatora, spokojnie jak gdyby nigdy nic, aż tu nagle zza rogu wypadło dwóch mięśniaków. Eladan był już przygotowany na powtórkę z wydarzeń.

Droga nie była długa. Typ, którego szukał lubił przesiadywać w jednej z karczm i opowiadać swoje historie. Oczywiście w zamian za postawione piwa czy kolacje, którymi raczyli go ciekawscy podróżni. Vincenzo był wysokim, szczupłym, siwiejącym weteranem życia. Walczył w kilku wojnach, pływał po wielu morzach. Tak przynajmniej mówią ludzie. On sam nie zdradza swojej przeszłości, podróżnym wciskając bajki dla dzieci. Widząc Eladana stojącego w drzwiach prawie pustej gospody otarł pianę z brody i zwrócił się ku niemu. Jego smukła twarz poznaczona była bliznami. Ubrany był w przewiewną koszulę, znoszone spodnie i siwy płaszcz.

- Kogo widzę! - rzucił zapraszając znajomego do stolika.
Eladan tylko położył na zniszczonym wieloma biesiadami blacie niewielki, skórzany woreczek i powiedział. - Ronald von Velter.
- Hmm.. ten spaślak. - Vincenzo zrobił niesamowicie zamyśloną minę, wpatrując się w woreczek. - Ciężko z nim będzie. Ma masę informatorów, w jego domu pewnie jest ochrona. To nie będzie łatwe...
- Wiem - przerwał mu szybko Eladam. - Dla tego chcę go dopaść jak będzie nadzorował swoje stragany. Jest szychą, musi trzymać w garści sporą część handlu. Co możesz powiedzieć mi o jego rozkładzie dnia?
- Niewiele - odpowiedział powoli, ponurym głosem, dobrze wiedząc, że drażni tym zabójcę. - Nieczęsto opuszcza własny dom, a jak to robi, to w asyście licznej świty. Udaje się wówczas na spotkania Rady Gildii Kupieckiej albo na obchód swoich straganów. Tam jednak traktowane jest to jak uroczystość, jakby jakiś książę zjechał na targ.
Eladan odpowiedział milczeniem. Posłał tylko wymowne spojrzenie.
- Tak, wiem. - Można powiedzieć, że rozumieli się bez słów, gdyż Vincenzo spod płaszcza wyjął niewielki rulonik pergaminu.
- Dzięki - rzucił Eladan i położył na stoliku jeszcze jeden niewielki woreczek. Opuścił karczmę, wracając do siedziby Bractwa. Chciał przestudiować mapę, a następnie udać się do informatora w straży, by nanieść na mapę odpowiednie dane.
 
__________________
Także tego
Arsene jest offline  
Stary 26-07-2011, 23:05   #3
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Ventruil, przeczesał krótkie, czarne włosy, odzianą w skórzaną rękawicę dłonią i sięgnął po puchar wypełniony czerwonym winem. Nigdy nie przepadał za wynalazkami typu piwo czy cydr, preferował czerwone i wytrawne wino. Podniósł kielich do ust. Szare oczy, osadzone w pociągłej twarzy o bladej cerze bacznie zlustrowały nieznajomego. Ciekawe czego chciał?

Już po chwili się wyjaśniło. Zadanie wyglądało na całkiem proste, ale zupełnie nie w typie Ventruila. Trzeba było kogoś, a dokładniej herszta szajki bandytów, odbić, aby ów uniknął tortur i niechybnej śmierci. Cóż, skoro trzeba było kogoś odbijać, to znaczy, że ów ktoś musiał być uwięziony. A skoro był uwięziony, to wokół niego kręcili się strażnicy. A tych można było wyeliminować. Na twarzy Ventruila pojawił się uśmiech.

- Możesz to sobie zatrzymać – powiedział do mężczyzny, który położył na stole wypchany mieszek. Wszyscy jego towarzysze wiedzieli, że nie pracuje dla pieniędzy. Wystarczało mu zapłacić jakieś marne grosze, które starczały mu na przeżycie i uzupełnienie ekwipunku. Ventruil zabijał dla przyjemności, czerpał z tego radość i podnietę. Zasadniczo nie podobało się im to, ale umiejętności bladego elfa były zbyt cenne, aby rezygnować z jego czasem uciążliwego towarzystwa.

Od czasu kiedy przyłączył się do nich w osadzie na skraju puszczy, już wielokrotnie pokazywał na co go stać. Był niezastąpiony jako cichy zabójca, zwłaszcza że sam potrafił wykonać kilka prostych ale skutecznych trucizn. Jeśli chodziło o atak z dystansu, to również jego celność i precyzja były godne pozazdroszczenia. Nie posługiwał się zwyczajną bronią dystansową jak łuk czy kusza, ale małą wersją tej ostatniej, w całości wykonaną z metalu. Miała niezbyt duży zasięg, ale na krótkie dystanse stalowe bełty wbijające się między oczy były zabójcze.

Ventruil pociągnął kolejny łyk wina. Tak, niech oni sobie biorą pieniądze, on zrobi to co trzeba dla przyjemności.

Następny dzień nie przyniósł niespodzianek. Zostali obudzeni rankiem przez swojego pracodawcę i wyruszyli w drogę do stolicy. Pogoda była ładna a droga przyjemna. Sielanka skończyła się jednak szybko, w pierwszej mijanej po drodze wiosce. Ventruil widząc zakonnika wyszczerzył zęby. Znowu będzie tak jak zwykle, na pewno usłyszy parę słów o sobie i swoich rodzicach, kimkolwiek byli. Ciekawe czy na groźbach i wyzwiskach się skończy.
- Do miasta jedziemy, pokorny sługo Słońca - odpowiedział Ventruil, hardo patrząc na zakonnika. W jego głosie brzmiała nuta pogardy, jak zawsze gdy rozmawiał z kimś, kogo miał za gorszego od siebie. A więc zazwyczaj. Elf był rozluźniony, nie wyglądał na kogoś, kto w mgnieniu oka może sięgnąć po broń i ją wykorzystać. Jedną rękę trzymał opuszczoną luźno wzdłuż ciała, w drugiej ściskał wodze. - Przejazdu bronicie, może?

-Ty gnido parszywa, jak taka marna istota jak ty, może się do mnie odzywać! I to jeszcze z wierzchowca! Ha! Przebolałbym kmiocie, gdybyś kolanami brocząc w błocie bełkotał do mnie błagając o łaskę! Bóg jeno wie, kiedy nadejdzie kres waszej żałosnej egzystencji skurwysyńskie mendy! - nie sądzili, iż tak to się zakończy. Rycerz szybko przeleciał wzrokiem wszystkich podróżników i chyba stwierdził, iż bardziej od przelania nieczystej krwi, ceni sobie własny żywot, a mimo że chełpił się swymi umiejętnościami w fechtunku, nawet najlepszy szermierz miałby wielkie problemy z pokonaniem takiej zgrai. Chwycił więc oburącz za cugle i pomknął gościńcem opryskując Ventruila i Bjorna błotem.
 
xeper jest offline  
Stary 28-07-2011, 15:21   #4
 
stark's Avatar
 
Reputacja: 1 stark nie jest za bardzo znanystark nie jest za bardzo znany
Bjorn siedział luźno w siodle, dając się ponieść kołyszącemu nim na boki zwierzęciu. Jego zaczesane do tyłu, zmierzwione i mokre od potu, kruczoczarne włosy, przylegały nieelegancko do szyi. Na ramieniu zawieszony tobołek z wszelkiej maści ekwipunkiem podskakiwał lekko, pobrzękując przy tym. Bjorn kochał ten dźwięk ocierających się o siebie monet i szlachetnej stali kosztowności wszelakich. Słońce odbijało sie od jego napiętej twarzy o ostrych rysach a skórzany kaftan opinał jego szczupła sylwetkę. Trzymał wodze lekko jedna ręką, palce której zdobiły srebrne pierścienie wysadzane kolorowymi kamieniami, natomiast szeroka jak pięść mężczyzny złota brazoleta nadgarstek zdobiła.
Bjorn Uwielbiał być w siodle. Czuł się nieskrepowany, niemalże wolny, zapewne z tego względu iż rzadko kiedy opuszczał miasto. Mimo że nienawidzi miast, to właściwie czuje się w nich jak ryba w wodzie. Tysiące głupich, spasionych szlacheckich mord, które jak dzieci w zastawionej przezeń pajęczynie, traciły rozum. O tak, Bjorn kochał wzbogacać się cudzą naiwnością.
I te przybytki rozkoszy, cudowne niewiasty, gdyby nie inne plany już dawno miałby swój własny. Choć i tak zawsze udaje mu się wywinąć przed uiszczeniem opłaty dla wykidajły, aczkolwiek pannę ułaskawi jakimś świecidełkiem.

-Ty gnido parszywa, jak taka marna istota jak ty, może się do mnie odzywać! I to jeszcze z wierzchowca! Ha! Przebolałbym kmiocie, gdybyś kolanami brocząc w błocie bełkotał do mnie błagając o łaskę! Bóg jeno wie, kiedy nadejdzie kres waszej żałosnej egzystencji skurwysyńskie mendy!


Na twarzy Bjorna wykwitł kpiący uśmiech.

- Zaprawdę, podejrzewam iż krótkowzroczność tych głupców odpowiednia do krótkości ich przyrodzenia być musi.
- skwitował zachowanie zakonnika.

Tendencyjnym ruchem strzepnął błoto z kaftana patrząc spode łba za oddalającym się już jegomościem.
Irytował go zakon i wszystko co z nim związane. W przeszłości nierzadko miał przez nich kłopoty, lecz złoto zawsze rozwiązywało każdy problem.

- Zakłamane skurwysyny!
cisnął przez zęby, dopełniając odruch obrzydzenia sowitym splunięciem. Wszak Bjorn miał prawdziwy powód żeby ich nienawidzić.
 
__________________
Patrząc w mrok ten na wsze strony, stałem trwożny i zdumiony...

Ostatnio edytowane przez stark : 28-07-2011 o 15:33.
stark jest offline  
Stary 28-07-2011, 21:49   #5
 
Crys's Avatar
 
Reputacja: 1 Crys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwu
Nana po raz kolejny z błogością przeciągnęła się w swojej pościeli. Postanowiła przydzielić sobie jeszcze co najmniej ze dwie godzinki snu, tak, tylko, żeby uzupełnić zapasy energii... ŁUP ŁUP ŁUP. Ktoś zdecydowanie załomotał w drewniane drzwi ich pokoju. Przykryła sobie głowę poduszką i nie wiedziała, kto otworzył intruzowi drzwi, ale po chwili usłyszała głos Evezara, ich nowego mocodawcy:
-Pobudka, pobudka, wstawać! Moi drodzy, ruszać trzeba! Musimy dostać się do miasta, zanim na drogach pojawią się setki chłopów i kupców, którzy uniemożliwią nam galop! Spieszno nam, spieszno! Za kwadrans widzimy się na dole – jęknęła rozdzierająco i wysunęła bosą stopę spod kołdry, gdzieś w okolice miejsca, gdzie wieczorem zostawiła swojego buta. Z trudem wydostała się z pościeli, łapiąc za swoje ubranie, wiszące na pobliskim krześle, myślała o umyciu się i wybornej jajecznicy na śniadanie, które zrekompensuje jej wczesne wstawanie, kiedy jednak zobaczyła w drzwiach twarz Evezara, wiedziała już, że na pewno zaraz zburzy jej drobiazgowe plany:
- Aha i przypadkiem nie wpadnijcie na pomysł porannego stołowania się! Raz, resztki z wczorajszych wieczerzy na waszych talerzach by zagościły, dwa, czasu brak! - prychnęła poirytowana – Na pewno dostałabym jajecznicę – oznajmiła w bliżej nieokreśloną przestrzeń i odnajdując swoje drobiazgi, zaczęła zbierać się do drogi.

Po kilku godzinach w siodle czuła się już świeża i o dziwo, nawet wypoczęta. Spod lekko przymrużonych powiek, udając, że jedzie na wpół śpiąco, obserwowała swoich towarzyszy. Lubiła patrzeć na ludzi, szczególnie kiedy nie spodziewali się, że ktokolwiek zwraca na nich uwagę. Zatrzymała wzrok na plecach Bjorna, który jechał gdzieś przed nią i zmarszczyła nos. Jednak nim zdążyła sformułować jakąś konkretniejszą myśl, na ich drodze pojawił się... no właśnie. Zakonnik.

Już nabierała powietrza w płuca, żeby radośnie pozdrowić mężczyznę i wytłumaczyć, że zwrot „pomioty” zdecydowanie jest użyty nie na miejscu, ale inicjatywę przejął jej współtowarzysz. Z rosnącym zdumieniem przysłuchiwała się ostrej wymianie zdań i po odjeździe Zakonnika, który chyba w zamierzeniu nie miał przypominać salwowania się ucieczką, co zdecydowanie mu nie wyszło, spojrzała na Bjorna.
- Mam nadzieję, że nie będziesz musiał sprawdzać rozmiarów jego przyrodzenia. Ani większej liczby Zakonników, którą może sprowadzić – oznajmiła, starając się o uszczypliwość – No to co teraz czynimy?
 
__________________
Ich will - ich will eure Phantasie
Ich will - ich will eure Energie

Ostatnio edytowane przez Crys : 28-07-2011 o 21:52.
Crys jest offline  
Stary 29-07-2011, 00:59   #6
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Dziwne rzeczy działy się na świecie. Złe rzeczy. I jak każda zła rzecz narodziły się zapewne z żądzy władzy i pieniądza, które współistniały ze sobą nierozerwalnie podkręcając ciągle naprężoną do granic możliwości spiralę nienawiści. Oczywiście nikt nigdy nie mówił głośno o tym, dlaczego dzieje się jak się dzieje. Ileż to przeróżnych wytłumaczeń można znaleźć i z łatwością wmówić prostym ludziom, że to wszystko dla ich dobra. Tym, którzy w to uwierzyli było łatwiej.

Ciężkie to były czasy dla samotnego strzelca, więc drużyna, jaka by ona nie była spadła jej jak z nieba. Właściwie dla każdego z nich. I tak, zgraja przypadkowych wędrowców pchnięta dłonią fortuny złączyła się w całość i licho jedno raczy wiedzieć co z tego wyniknąć mogło.

***

Zlecenie niejakiego Evezara było dla nich co najmniej korzystne. Zbliżała się zima to i większy pieniądz był potrzebny jeśli zamarznąć na śmierć nie chcieli. Co prawda nigdy wcześniej nie próbowała odbić żadnego więźnia, ale jak to mówią, zawsze musi być pierwszy raz.

Siodło kołysało się rytmicznie na gniadej klaczy wlokącej się lekkim kłusem spory kawałek za kompanią. Włosy jeźdźca targane lekkim wiatrem mieniły się bursztynem w promieniach słońca nieśmiało wyglądających zza chmur, z których jeszcze w nocy lało jak z cebra. Pogoda dopisała, ale co z tego skoro Maria nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Wczesna pobudka, kilka godzin w siodle i duża, zdecydowanie zbyt duża ilość alkoholu wypita zeszłej nocy sprawiły, że Maria niczym nie przypominała, energicznej, wesołej kobiety, którą była.
Kac w czystej postaci, ot co.

Do towarzyszy dotarła z lekkim opóźnieniem, dlatego też nie słyszała całej rozmowy z, jak się domyśliła, członkiem Wielkiego Zakonu Słońca. Nie miała też najmniejszego zamiaru wdawać się z nim w dyskusje, nie w tym stanie.
Odezwała się dopiero po słowach czarodziejki.

- Na sam pierw - zwróciła się do kobiety zeskakując z konia - muszę się wyrzygać bo inaczej zdechnę tu zaraz- powiedziała bez cienia wstydu. Oddaliła się nieco i jak zapowiedziała tak uczyniła. Po chwili wskoczyła lekko na klacz, pociągnęła z bukłaka potężny łyk wody, przepłukała usta i z wyraźnie poprawionym samopoczuciem rzuciła do towarzyszy - niech sobie teraz świnie zakłamane pilnują wjazdu do wsi w przyjaznym otoczeniu - splunęła jaszcze na zabrudzoną ziemie i uśmiechnęła się pod nosem.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 29-07-2011, 20:12   #7
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny

Życie jest równie udane, co praktyczne. Rozsądni zawsze miewają pełne kufle, rezolutni żyją pełnym życiem i jedzą ze złotych talerzy.

Istotą życia takich osób nie jest planowanie, zimne obliczenia nie zaprzątają mądrych głów, przyjemne życie to zadanie na pełny etat.

Istnieją też marzyciele, istoty, które wyzbywszy się rzeczywistości pozostają na gołej ziemi z kwitkiem własnego romantyzmu w szorstkiej dłoni.

Pióro i papier zastępują im miecze i tarcze, sprowadzając biedaków do poziomu gleby, po której stąpają bojowe wierzchowce. Marzenia kończą się wraz z nastaniem poranka, a sen tak naprawdę nigdy się nie zaczyna, jedynie drażni do szaleństwa, bez litości przypominając o nadchodzącej rzeczywistości.

Słońce zabija nadzieję na utrzymanie marzeń, przynosi rzeczywistość, która powoli niszczy marzyciela.

Ucieczką może być alkohol, jednak brak pieniędzy skutecznie odcina od tej możliwości, a twarde pięści wierzycieli jedynie utwierdzają ludzi w przekonaniu o bezwartościowości marzeń i tylko czas jest w stanie zakończyć ten cichy dramat, pozwalając gawiedzi zapomnieć, a więźniom marzeń - umrzeć.

Istnienie marzycieli zaznacza się jedynie na brudnych płótnach bruków i ulic.
Tak, życie to podejmowanie słusznych decyzji i działanie, przede wszystkim rozsądne działanie.

Lisander ze wszystkich sił chciał należeć do grona ludzi rozsądnych. Nie potrafił jednak pozostać zimnym, kiedy inni rozgrzewali się do czerwoności, nie otwierał przed sobą nowych ścieżek, raczej stopniowo poszerzał już znajome, po prostu trwał, jednak to trwanie wzbudzało w nim odrazę.

Czym było dla niego piękne życie? Przyjemnością, permanentnym spokojem i szczęściem. Jedynym środkiem do uzyskania takiego stanu rzeczy było zebranie odpowiedniego kapitału, co z kolei wiązało się z prowadzeniem rozsądnego trybu życia.

Elf zdecydował, że oferta Evazara idealnie nadawała się na pierwszy stopień w drodze do rozsądku. Podjęcie słusznej decyzji powinno być słuszne w skutkach, racja? A złoto jest zawsze słuszne.

Wysłuchawszy propozycji Evazara najemnik błyskawicznie, niemal ze śmiesznym entuzjazmem uniósł głowę i prawie wykrzyczał:

- Piszę się na to, ludziska! – rzekł i zdecydowanie sięgnął po swoją część zaliczki. – Skoro nasze wynagrodzenie ma być tak obfite, a i sprawa wydaje mi się słuszna, to nie widzę innego wyjścia – zakończył z uśmiechem.

Zima zapowiadała się ciężka, kto wie, co mogła przynieść razem z chłodem i nieskazitelnie białym śniegiem?

Różnica pomiędzy marzycielem, a człowiekiem czynu polega na tym, że marzyciel zakłada piękne plany, nie podejmując żadnego działania, a człowiek czynu… cóż, tacy ludzie brudzą sobie ręce, aby później móc trzymać głowę wysoko i w świetle.

***


Poranek zjawił się szybko, niosąc ze sobą nowe możliwości i spodziewane już dolegliwości. Wczoraj Lisander nie potrafił powstrzymać swojego entuzjazmu i doskonale było to widać w jego sposobie picia. Nie, nie nachlał się niczym chłop wracający z wykopków, co to, to nie. Zwyczajnie przesadził z ilością piwa, jest to rzecz zwyczajna i często spotykana wśród uradowanych ludzi. Jedyną pociechę w nieszczęściu stanowiło dla elfa przeświadczenie, że nie tylko on odczuwa skutki wczorajszych decyzji. Maria również nie oszczędzała wątroby i zapewne nie czuła się lepiej od niego.

Nie spiesząc się zanadto elf nałożył na siebie koszulę, przygotował ekwipunek. Kubek zimnej wody orzeźwił go nieco, a kufelek piwa ostatecznie postawił na nogi.
W kilkanaście minut później Lisander był już gotowy do wyjazdu.

„Gdyby świat miał się teraz skończyć, to przynajmniej nie umarłbym jako nierób” – myślał. Elf był niezmiernie kontent, co raz to na nowo rozmyślając o swoim przyszłym wynagrodzeniu. Można powiedzieć, że jedną nogą stał już w skarbcu.

Podróż wczesnym rankiem należała do najbardziej przyjemnych sposobów podróżowania, jakich Lisander zaznał w swoim życiu. Zimne powietrze smagało twarz, a świeży, pełen jakiejś nadziei krajobraz dodawał otuchy i cieszył oczy pięknym widokiem.
Droga sprawiała kłopoty, owszem, jednak elf zawsze starał skupiać się na pozytywnych stronach napotykających go spraw. Przynajmniej jechali pustą trasą, nie niepokojeni przez nikogo.

Oczywiście wszystko to trwało do czasu, jak każda przyjemna rzecz, tak i spokój mijał, pozostawiając po sobie dołujące odczucie, że nie korzystaliśmy z niego wystarczająco mocno.

Na drodze pojawił się członek Zakonu, parszywy rycerzyk w świątobliwej skórze, jak pijany troll szukający tylko momentu, żeby dać komuś po gębie. Na nieszczęście drużyny szlachetny zwalidroga, jak Lisander określał go w myślach, zdecydował się uprzykrzyć najemnikom życie i z mocą porównywalną do uderzenia gromu zawołał:

- Stójcie! – warknął ukazując im posiekaną zmarszczkami twarz i siwą bródkę – Czego szukacie na tych ziemiach, pomioty? - nie mieli wątpliwości. Zakonnik patrzył krzywo na Ventruila i tylko od nich zależało jak zakończy się to spotkanie.

- Do miasta jedziemy, pokorny sługo Słońca - odpowiedział Ventruil, hardo patrząc na zakonnika. W jego głosie brzmiała nuta pogardy, jak zawsze gdy rozmawiał z kimś, kogo miał za gorszego od siebie. A więc zazwyczaj. Elf był rozluźniony, nie wyglądał na kogoś, kto w mgnieniu oka może sięgnać po broń i ją wykorzystać. Jedną rękę trzymał opuszczoną luźno wzdłuż ciała, w drugiej ściskał wodze. – Przejazdu bronicie, może?

Lisander w pełni rozumiał Ventruila, Zakon było wrogiem chyba każdego z członków drużyny. Nuta kpiny i hardość głosu najemnika nie uszła jednak uwadze rycerza, który nei czekając na reakcję kogokolwiek z towarzyszy elfa, odrzekł:

-Ty gnido parszywa, jak taka marna istota jak ty, może się do mnie odzywać! I to jeszcze z wierzchowca! Ha! Przebolałbym kmiocie, gdybyś kolanami brocząc w błocie bełkotał do mnie błagając o łaskę! Bóg jeno wie, kiedy nadejdzie kres waszej żałosnej egzystencji skurwysyńskie mendy! - nie sądzili, iż tak to się zakończy. Rycerz szybko przeleciał wzrokiem wszystkich podróżników i chyba stwierdził, iż bardziej od przelania nieczystej krwi, ceni sobie własny żywot, a mimo że chełpił się swymi umiejętnościami w fechtunku, nawet najlepszy szermierz miałby wielkie problemy z pokonaniem takiej zgrai. Chwycił więc oburącz za cugle i pomknął gościńcem opryskując Ventruila i Bjorna błotem.

- Mnie tam nie spieszno na szubienicę. Spierdalamy inną drogą, byle szybko -odrzekł Lisander. – Może i nie będą nas gonić, chociaż takie typki ciężko znoszą obrazy, a jak co, to spróbujemy ich zmylić, co Wy na to? – rzucił w stronę grupy. - Mamy gdzie uciekać? Nie leży mi czołowe natarcie...
Lisander był zdecydowany ruszyć dalej, chciał podejmować słuszne decyzje, decydować o tym, co stanie się z nim za pięć, dziesięć lat. Nie mógł spieprzyć tego zlecenia.



***
 

Ostatnio edytowane przez Minty : 30-07-2011 o 18:36.
Minty jest offline  
Stary 29-07-2011, 22:59   #8
 
Zuki's Avatar
 
Reputacja: 0 Zuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicach
- Witam... chciałbym pokój... - wymamrotał chudy chłopiec. Gospodarz zerknął na nowo przybyłego spode łba. Chuderlawy młody chłopak bardziej pasował mu w roli wiejskiego głupka, niż podróznika. Właściciel wyprostował się i odpowiedział - Dla ciebi tu miejca ni ma! do stodoły, gnoju!
- Chciałbym pokój... - chłopiec nalegał i wyjąwszy z sakwy graść monet, sypnął nimi na ladę. Gruby gospodarz obdarzył podróżnika szczerbatym uśmiechem. - Siadej no, panie i rozgość się. Zara pana zawołam, ino izba przygotuja. Jadła pan nie potrzebuja?[/i]
- Dziękuję, woda wystarczy... - odpowiedział cicho chłopiec i udał się w stronę najbliższego stołu. Usiadłwszy nieopdal grupy zakapturzonych mężczyzn usłyszał przypadkowo ich rozmowę. Omawiali oni jakieś zadanie, które prawdopodobnie właśnie dostali.
”Co myślisz o tych wojach? Wyglądają na biegłych w walce.” usłyszał w swych myślach, odpowiedzial na nie szeptem - Nie wygłupiaj się Erona, nie ma mowy, żebym do nich podszedł. Zapomnij.
”Pomyśl, kretynie. Możemy z nimi przez jakiś czas podróżwać, może i jakiś pieniądz do mieszka wpadnie. Jeśli ty tego nie zrobisz, to zrobię to ja.”
Chłopiec wstał od stołu i lekkim, kobiecym krokiem dołączył do rozmawiających wojowników. Nie trzeba było długo czekać, by Pandora dowiedział się wszystkiego, na temat tajemniczego zlecenia. Być może to przez wino, być może dzięki perswazji chłopca. Nożownicy także długo nie czekali, by poznać historię Pandory. O dziwo kompania przyjęła ją bez większego zdziwienia. Chłopiec bawił się z towarzyszami do późna, a gdy znużył go sen, udał się do swojej izby. Skacząc na łóżku zasnął w jednej chwili.

- Ale się narąbałam! - stwierdziła rudowłosa kobieta idąc wężykiem w stronę skórzanego fotela. Chłopiec siedzący na dywanie patrzył a nią spode łba.
- Nie podoba mi się to, Erona. Oni wygądaja na niebezpiecznych. Dobrze wiesz co sie mówi o nożownikach czy elfach. Nie można im ufać. - w jego głosie można było wyczuć gniew - A do tego ten mag... - Rudowłosa dobrze znała demony, które dręczą myśli młodego człowieka, wszak to przez maga są w takiej sytuacji. Usiadłwszy na fotelu obserwowała pijanym spojrzeniem otoczenie. Jej wzrok zatrzymał się chwile na ogromnej, złotej klatce i zamkniętym w niej równie ogromnym człowieku.
- Wiem, młody, że to może być niebezpieczne i rozumiem twoją nienawiść wobec tej kobiety maga. Ale spróbuj zrozumieć, póki nie dostaniemy się na północ musimy korzystać z każdej napotkanej pomocy, nawet ze strony maga, elfa i tych opryszków.
- Świetnie dalibyśmy radę sami! - chłopiec nie zamierzał odpuścić.
- Serio? Czy na prawdę myślisz, że dziwka, gnojek i bezmózg w jednej postaci bez grosza przy duszy da radę przedrzeć się przez śniegi północnych krain?
- Ale... - Chłopak chciał coś powiedzieć, ale najwidoczniej zabrakło mu juz argumentów.
- Keath, będzie dobrze, obiecuję.

O wczesnym poranku Pandora, wraz z nowopoznanymi towarzyszami wyruszył na misję ratunkową. Jadąc stepa szerokim gościńcem nie spodziewał się, aby cokolwiek miało się wydarzyć. Keath nadal nie przekonany do planu Erony schował się w podświadomości dając kobiecie pełną kontrolę. Pandora przyjmował więc z nudów przeróżne pozy na grzbiecie wierzchowca. Gdy kompania zbliżała się do pierszej wioski, ich drogę zastawił zakonnik. Erona, jako prostutka, osoba wyklęta przez wszelkie religie nie rozpoznała herbu wyszytego na pelerynie. Pzyglądając się dumnej postaci poczuła lekką podnietę. Pragnęła zasmakować lędźwi rycerza w lśniącej zbroi.
- Stójcie! – warknął ukazując im posiekaną zmarszczkami twarz i siwą bródkę – Czego szukacie na tych ziemiach, pomioty?
Pandora zatrzymał konia nieco z tyłu i wyciągając ciało w przód słuchał rozmowy między rycerzem a jego towarzyszami. Po ostrej wymianie słów rycesz popędził gościńcem oblewając błotem kilku z podróżników.
- Dogońmy go i zabijmy. - zasugerował Pandora - Nie chciałabym mieć na karku jego kolegów, a w las też mi nie śpieszno. Wszak jestem tylko bezbronną kobietą. - Słowa te wypowiadane z ust chłopca mogły zdziwić nieco kompanię. Tak bywa, gdy ciałem dzieli się kilka dusz.
 
__________________
"Czuję się, jakbym był przywiązany do dachu żóltej ciężarówki obładowanej nawozem i wypełnionej ropą zepchniętej z klifu przez myszkę Miki samobójcę."
frag. piosenki Over the Moon z musicalu The rent w przeł. na jęz. polski.

Ostatnio edytowane przez Zuki : 29-07-2011 o 23:19.
Zuki jest offline  
Stary 31-07-2011, 14:33   #9
 
Kirholm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skał
Dalsza podróż nie różniła się od wielu innych jakich w swych żywotach doświadczyli. Zwolnić musieli znacznie, a to dlatego iż odkąd zbliżyli się do miasta ruch na gościńcu znacznie się zwiększył. Na drogę, z bocznych ścieżek, wparadowali tłumnie chłopi oraz kupcy, którzy wybrali inne trasy niźli stary, poczciwy trakt łączący Silgrad z Elburgiem, jednym z największych miast portowych Asparty. Bogatszych handlarzy stać było na spław towarów rzeką Sileą. Co prawda sam transport nie był o wiele droższy, bowiem wynajem lub zakup własnych łajb spłacał się dość szybko, jednakże od jakiegoś czasu znacznie zwiększyły się wydatki na ochronę łodzi. Barbarzyńcy zza rzeki często organizowali wypady łupieżcze, a jako iż wprawnie posługiwali się łukami, to wiele już nadmorskich towarów wraz z ich właścicielami przepadło bezpowrotnie. Gildia kupiecka kilkakrotnie już apelowała o interwencję do samego monarchy, jednakże ściganie rabusiów zza rzeki mijało się z celem. Po pierwsze, obozowali daleko od jej koryta, a po drugie prawdopodobieństwo dopadnięcia takiej bandy było niemalże równe zeru. Co prawda liczne jednostki wojskowe stacjonowały nieustannie w pobliżu rzeki, atoli dzicy przeprowadzali swe ataki w miejscach w których akurat żołnierzy nie było. Rozstawienie armii na całej długości było zaś niemożliwym planem do zrealizowania. Większość napadów przeprowadzano tam, gdzie brzeg stanowiły podmokłe bagna pełne wysokich traw i innego rodzaju roślin lubiących się w przebywaniu w nieustannej wilgoci. Oczywiście w przeciwieństwie do lubiących się, ale w sączeniu bimbru wojaków na usługach króla.

Im bliżej byli pierścienia murów, tym nudniejsza i bardziej nużąca stawała się wędrówka. Zmuszeni byli do wleczenia się wolniutkim kłusem. Dookoła nich rozpościerały się łąki porośnięte jedynie gęstą trawą. Niemała to była dziwota, bowiem te połacie ziemi widziały już niejedno starcie, od drobnych potyczek, przez epickie bitwy, po długie oblężenia stolicy. Na zdrowy rozsądek, powinny to być jedynie jałowe grunty. Nie w Asparcie. Król pragnął zielonej trawy, gdyż często wyglądał z najwyższej wieży i paskudne otoczenie zapewne działałoby mu na nerwy. Ściągnął więc druidów z okolicznych gajów i nakazał ponownie natchnąć w ziemię życie.

Tu spotkał drużynę jedyny komiczny akcent w całej podróży. Mocno podchmielony chłop tak szarpnął lejcami, iż prowadzony przez niego wóz, skręciwszy gwałtownie władował się w drugi, prowadzony przez wieśniaka transportującego kartofle, dumę Asparty. Sprowadzone z dalekiego Zachodu, zza wielkich wód, od wieków dostarczały pożywienia szerokim masom, szczególnie w czasach głodu i nędzy.


Chłopi zerwawszy się na równe nogi poczęli bić się i obrzucać przy okazji błotem tudzież wymyślnymi wyzwiskami jakich aspartańska wieś znała istne multum. W pewnym momencie trzeci gracz w postaci sprytnego rolnika, podbiegł do przewróconego wozu i począł ładować ziemniaczki do swoich worków. Jakież było jego zdziwienie, gdy ich prawowity właściciel, spostrzegłszy rabusia wraz z jego poprzednim oponentem poczęli solidarnie lać go po łbie. Awantura trwała by zapewne jeszcze dobrych chwil kilka, jednakże nie wiedzieć skąd na drodze pojawili się dwaj żołnierze, którzy chłopów rozdzielili, wymierzyli im chłostę, a majątek bezpowrotnie skonfiskowali.

Minęli zaledwie dwie wioski, nim dotarli do podgrodzia. Większość osad zrzeszających chłopów znajdowała się nieco dalej od głównego gościńca. Obawiano się bowiem, iż jeśli wsie będą tak blisko traktu, to ich mieszkańcy będą czerpać zbyt obfite zyski z przydrożnego handlu tudzież karczem, co odbije się na ich efektywności w polu. Nadchodziły ciężkie czasy i bogate zapasy były konieczne, dlatego wciąż uzupełniano spichlerze miejskie.

Podgrodzie składało się z licznych, w znacznej mierze, drewnianych chałup, z wydzielonymi drobnymi posesjami. Na pewno nie należały one do okazałych budowli, bowiem za każdym razem gdy wrogie armie najeżdżały na Silgrad, podgrodzie zawsze płonęło. Ponadto, często wybuchały tu trawiące niemalże wszystko pożary.

Zewsząd dochodziły dźwięki wykonywanej od białego rana roboty, bowiem właśnie tu, kwitło rzemiosło. Od razu w oczy rzucili się pracujący kowale, bednarze, łuczarze czy garbarze. Przy drodze ustawione były stragany z towarami wszelkiej maści, od śledzi po kapcie, zaś między domostwami jak gdyby nigdy nic biegały kury lub nawet prosiaki za którymi uganiali się rzeźnicy co chwila lądujący w błocie.


Jednakże, Gildia Kupców wykonała kilka ruchów, które sprytnie usunęły ewentualną konkurencję w postaci handlarzy z podgrodzia, którzy odrzucili ofertę podporządkowania się. Otóż wymogła na monarsze, by ten wydał dekrety określające dokładnie towary sprzedawane pod miastem. Oznaczało to, iż prawnie ustalono maksymalną ilość sprzedawanych dóbr, jakież to towary mogą się pojawiać na straganach oraz, co było najbardziej absurdalną częścią dokumentu, ich jakość. Miecz – musiał być wykonany w gorszych proporcjach niźli ten sprzedawany w mieście. Ryba – musiała być gorzej osolona. Alkohol – musiał być lżejszy... tak więc mimo iż podgrodzie dysponowało naprawdę wyśmienitymi fachowcami w dziedzinie rzemiosła, owi ludzie zmuszeni byli do umyślnego obniżania jakości produktów. Oczywiście niektórzy potajemnie sprzedawali wybornie wykonane towary, jednakże jeśli taki czyn się wydawał, delikwent otrzymywał dożywotni zakaz zajmowania się swoją profesją.

Nieważne, czy ktokolwiek widział Silgrad po raz pierwszy, czy bywał tu niemalże codziennie, zawsze ta potężna i gigantyczna metropolia budziła nieodparty podziw. Całość otoczona była głęboką na dobrych kilka wysokości rosłego męża fosą, na dnie której, czyhały ponoć węże wodne tudzież olbrzymie, drapieżne ryby. Być może nieco prawdy w tym było, bowiem gdy któryś z żołnierzy, wypiwszy nieco za wiele spadł z murów, ciało nigdy nie wypływało. Czy to kwestia ciężaru ekwipunku czy faktycznie istniejących w wodzie bestii, rozstrzygnięta być ot tak, nie mogła. Chętnych zaś do nurkowania, niestety nie było.

Tuż za fosą, rozciągał się największy mur Półwyspu. Potężne dzieło krasnoludzkich budowniczych, ponoć niezniszczalne dla magii i kamienia. Był niezwykle wysoki, by ujrzeć jego kraniec trzeba było mocno zadrzeć głowę, szeroki zaś wystarczająco, by dwa rydwany równolegle bez problemu przejechały po nim dookoła miasta. To cudo inżynieryjne, wyposażone w szereg zabezpieczeń i machin wojennych, tudzież silnych barier magicznych, nie bez przyczyny przetrwało kilkadziesiąt epickich oblężeń, odpychając od miasta nawet najpotężniejsze hordy. Mieszkający w obrębie murów obywatele do niedawna czuli błogi spokój, wierząc iż kamienna bariera zapewni im bezpieczeństwo do końca ich dni. Jednakże, ostatnimi czasy, przedziwny niepokój i strach ogarniał mieszkańców Silgradu. Mimo iż nikt jeszcze nie przedarł się przez pierścień murów (istniały dopiero czterysta lat, wcześniej stolicę wielokrotnie plądrowano i palono), trudno było oprzeć się stwierdzeniu, iż mroczna atmosfera powoli ogarnia kolejnych obywateli. Coś wisiało w powietrzu. Coś musiało się wreszcie wydarzyć!

Spuszczony został zwodzony most, na którym obecnie przepychało się kilkadziesiąt osób próbujących dostać się do miasta. Przy olbrzymiej Bramie Seluna – jednego z archaniołów, wiernych sługów Boga Słońce – wykonanej w całości z tytanu, metalu wydobywanego przez krasnoludzkich górników w Górach Żelaznych, dostępu do miasta strzegło sześciu odzianych w czerwone tuniki strażników. Na bramie przedstawiona była historia, jak to archanioł Selun oddał swój miecz, by Asparta zawsze mogła obronić się przed wrogiem. Legendy głoszą, iż ostrze jest gdzieś schowane w mieście. Sprawdzali oni dość skrupulatnie wieziony do miasta majątek, bowiem odnotowano dość znaczny wzrost sprzedaży narkotyków, a przypuszczano iż sprowadzane są one z terenów poza metropolią. Między innymi dlatego tak długo trwało dostanie się za pierścień murów. Szczęściem drużyny, przybyli tu o wczesnej porze. Koło południa, w słonecznym skwarze, ludzie godzinami próbowali wejść do środka, a czasem nawet, dochodziło do zgonów.

Jako iż podróżowali na wierzchowcach, ludzie nieco rozstąpili się gdy wjechali na most. Dało się jednak usłyszeć kilka niepochlebnych słów, a nawet wyzwisk pod adresem jeźdźców i ich rodzin.

- Wy wszyscy razem? - krzyknął szef straży, dzierżący w ręku włócznię i plik zwojów, zapewne z podobiznami poszukiwanych przestępców – Schodźcie z koni i otwierajcie tobołki. Po co przybywacie do miasta?

Poprawiwszy uprzednio kaptur Evazar podjechał do żołnierza. Zeskoczył z kulbaki i rzekł:

- Panie, jedziemy aby odpocząć po nużących wyprawach. Z północy przybywamy, rzec muszę, iż potężne burze idą znad morza. Dzisiejsza noc, nie dajmy się zmylić niebu, będzie bardzo niespokojna...

Strażnik wymownie spojrzał na Evazara, który zrozumiał przesłanie i zsunął z głowy kaptur. Wolał tego nie robić, aczkolwiek gdyby się nie zgodził, jasnym by się stało, iż jest rabusiem. Jednakże, wydawało się iż mimo pozornego spokoju młodzieńca, owo spotkanie ze strażą może zakończyć się niewesoło. Kapitan zerknął po zwojach i rozwinąwszy jeden z nich, zlustrował go wzrokiem. Stojący dookoła żołnierze mocniej chwycili za włócznie, atoli, strażnik ponownie zwinął pergamin i uśmiechnąwszy się szeroko, począł grzebać w tobołkach Evazara. Ten jednak nachylił się nad kapitanem i stojący najbliżej Bjorn mógłby przysiąc, iż widział mieszek złota wsuwany do kieszeni żołnierza.

- Dobra puszczamy ich – powiedział kapitan prostując się i otrzepując tunikę z sierści wierzchowca/

- Ale mości jenerale, reszta być może wie...

- Zawszyj pysk, Januszu. Czyści są. Ej ty wieśniaku, czego się tak kryjesz tam? - szef straży natychmiast zwrócił uwagę pozostałych żołnierzy na szczerbatego chłopka niosącego ziemniaki do miasta. Evazar z powrotem wsiadł na wierzchowca i skinąwszy dowódcy tudzież bystremu Januszowi wjechał do miasta. Za nim podążyła reszta drużyny.

***

Natychmiast dał się im we znaki miejski klimat. Chwilę po tym, jak przekroczyli bramę ich oczom ukazał się kolejny, mniejszy i mniej okazały mur. Tu, nie było już kontroli, dlatego bez przeszkód wjechali do miasta. Ich nozdrza natychmiast zaatakował cuchnący zapach ścieków, potu oraz końskich odchodów. Ponadto, czuli w powietrzu paskudną duchotę. Miasto, już z rana było zatłoczone, król nie przewidział, iż imigracja do stolicy przyjmie takie rozmiary. Niektórzy, w obliczu nadchodzących mrocznych czasów i plotek na temat kolejnej inwazji barbarzyńców, na stałe przenosili się do miasta, wykupując nawet najmniej atrakcyjne nieruchomości i żyjąc w naprawdę paskudnych warunkach.

Natychmiast zjechali z głównej drogi, by krętymi ścieżkami pomiędzy kamienicami dostać się do stajni. Za poruszanie się konno w mieście, można było otrzymać grzywnę, a poza tym wcale nie przyspieszało to pokonywania dystansów. Na tak zatłoczonych ulicach wierzchowiec jedynie przeszkadzał. Nie mówiąc już o tym, iż łatwo było dostać w głowę spleśniałym jabłkiem czy kartoflem, czym trudniły się starsze kobiety, za skandal uznające, iż koń porusza się miastem rozpychając na bok ludzi.

Następnie, mijając kilku żebraków, skierowali się ku szeregowi kamienic. Do jednej z nich podszedł Evazar wyciągając zza pazuchy ciężkie, mosiężne klucze. Usłyszeli cichy brzęk i drzwi rozwarły się. Znajdowały się tu schody prowadzące na górne piętro, do mieszkań lokatorów, do jednego z których udała się cała drużyna. Było to lokum złożone z dwóch średniej wielkości pomieszczeń, bardzo niezadbanych i widać rzadko uczęszczanych. Stare meble pokrywała gruba warstwa kurzu, na ścianach wisiały pajęczyny, a na podłodze leżał zdechły szczur.

- Rozgośćcie się, choć zdaję sobie sprawę, iż nie są to wyborne warunki do życia, to muszą Wam wystarczyć. W szafie znajdują się materace, o proszę – przystojny młodzian otworzył drewniany mebel, z którego z piskiem wybiegł naburmuszony kot, który uciekł przez otworzone przez Lisandera okno. Faktycznie, ich oczom ukazały się stare, poszarpane nieco materace, które Evazar począł po kolei wykładać na podłodze.

***

Siedząc przy sporawym okrągłym stole, czekali na zleceniodawcę, który grzebał w zawalonej przeróżnymi przedmiotami i kuframi drugiej izbie. Gdy wreszcie pojawił się w progu drzwi dzierżył jeno drobniutką karteczkę z wypisanym nań imieniem i nazwiskiem.
- Al Mustafi, zwany nie wiedzieć czemu „Świeżym” - przeczytał na głos rzucając papier na blat - Musicie wybrać się dziś do mrocznej dzielnicy tego zawszonego miasta, czyli do części zamieszkiwanej przez wszelki margines. Niestety nie mogę, się z wami wybrać bowiem jestem tam znany i przez wielu niekoniecznie lubiany, co mogłoby zawalić cały plan. Zabiorę Nanę – spojrzał z uśmiechem na młodą czarodziejkę – i załatwimy drugą sprawę. Co należy do Was? Musicie udać się do burdelu „Królewski Zamtuz”. Straszna melina, nie dajcie zmylić się nazwie. Co tydzień, właśnie w środy przebywa tam nasz gagatek. Dopadnijcie go i spróbujcie tu przetransportować.

***

Eladan spotkał się z dowódcą straży miejskiej w ciemnej uliczce, w dzielnicy biedoty. Było to niesamowicie mroczne i paskudne miejsce. Gdyby nie lampa oliwna dzierżona przez Anthona Herima, komendanta głównego, będącego zarazem podłą i sprzedajną mendą, nic praktycznie ujrzeć by nie zdołali. W tym wypadku jednak, mogli podziwiać uroki dzielnicy: oparci o pokryte grzybem ściany leżeli bezdomni, żebracy, trędowaci i potwornie pijani lub naćpani reprezentanci upadłej części społeczeństwa. Gdzieś ujadał głodny kundel, gdzieś brudna kobieta błagała o denary dla swego małego dziecka, które trzymała w rękach, gdzieś, chwiejnym krokiem szedł stary mężczyzna, przyciskający dłoń do krwawiącej rany. To naprawdę było paskudne miejsce. O tej godzinie na ulice wychodziły wszelkie szumowiny: handlarze narkotyków, wyłudzacze mamony na usługach miejscowej grupy przestępczej oraz zwykłe rzezimieszki szukające rozróby.

Anthon nie mógł sobie pozwolić na ewentualną dekonspirację. Ano, wyborne korzyści ze swojego stołka czerpał i nie spieszno mu było na szafot. Król w miarę go lubił i szanował, jednakże potencjalny donos mógłby wywołać szkody, a przynajmniej skupiłby na nim uwagę monarchy, co pożądane na pewno nie było. Szczególnie, iż Herim kontaktował się z tymi najgrubszymi rybami, więc gdyby owa współpraca na jaw wyszła, zwyczajne powieszenie było by najmniejszym wymiarem kary. Niektórzy i tak dziwili się skąd dowódca straży miejskiej posiada środki na tak wyborne lokum jak kamienica w dzielnicy przy samym niemalże zamku królewskim, jednakże dotychczas sprytnie się od wszelkich posądzeń wykręcał, bajając iż on, miast zachlewać mordę i konsumując Południowe frykasy, zainwestował w nieruchomość.

Zawsze był ostrożny. Zawsze gdy miał rozmawiać z nimi.

Dziś, jako iż słońce dawno zaszło, a niebo spowił mrok, założył wytarty skórzany płaszcz z kapturem, bandanę na twarz oraz kapelusz.

- Dobra, kurwa jebana mać, dawaj tę mapę – Anthon chwycił za papier rozglądając się dookoła – Ha! - Eladan ujrzał wyraźne rozbawienie na twarzy dowódcy – Przeto nie jest mapa odpowiednia, mości Eladanie. To jest niemożliwe, taki układ budynków nie występuje w tej dzielnicy! Albo ktoś Cię próbuje wpuścić w kanał albo macie lichego kartografa. Lecz – Herim uprzedził pytanie Eladana – nie myśl nawet, że zdołam skołować dla Ciebie nową mapę. Za późno zidentyfikowaliście konfiturę. Przykro mi. Jednakże, do jutra spróbuję go zlokalizować. Przyjdź o północy do mego domostwa, od strony ogrodów, oknem. Nie mogę co dzień wychodzić nocą, bowiem sąsiadów nader podejrzanych mam! Kurwa mać...

Nie bez powodu, sir Herim zaklął tak siarczyście. Stali w ślepej alejce, a ku nim kierowała się banda złożona z czterech rzezimieszków. Byli zamaskowani, a dzierżyli w dłoniach kolejno: zakrzywioną szablę, cep bojowy, dwa noże oraz topór i tarczę. Wyglądali na zwykłych zbójów, przeto wielu ich było w tych okolicach. Eladan wiedział. I to doskonale. Z pewnością mógłby przeskoczyć przez murek i uciec w siną dal, aczkolwiek wtedy zabiliby Anthona, śmierć zaś głównego informatora Bractwa w straży miejskiej, i to na najwyższej posadzie, równałaby się z posłaniem Eladana do piachu. Krew rozlana być musiała tej nocy...

 
Kirholm jest offline  
Stary 02-08-2011, 17:28   #10
 
Crys's Avatar
 
Reputacja: 1 Crys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwu
Po zakończeniu spotkania Evazar razem z piękną czarodziejką wyruszyli na miasto. Pogoda przez ostatnią godzinę jeszcze bardziej się poprawiła, a słońce zaczęło świecić jeszcze mocniej.
- Trzymaj się mnie, Nano. W tym mieście wielu skurwieli czeka na takie panny jak Ty - powiedział uśmiechając się szelmowsko.
Nana odpowiedziała Evezarowi lekkim uśmiechem, spoglądając na niego spod przymrużowych powiek.
- Może wyglądam niepozornie drogi panie, jednak jestem biegła w swej sztuce. Dziękuje za miłe słowa mimo wszystko. Nurtuje mnie jednak inna rzecz - dziewczyna rozejrzala się dyskretnie i ciągnęła - Ciekawam gdzie zmierzamy i jak może się przydać moje towarzystwo? Wolałabym być przygotowana na to,co może nas czekać.
- Nie wątpię, aczkolwiek nie zwykłem pozwalać damom by musiały bronić się, skoro jestem w pobliżu i mogę je wyręczyć. Gdzie zaś podążamy to tajemnica jest z deczka, gdyż dowiedziawszy się uprzednio panienka mogłaby się spłoszyć.
- Daleko mi do damy - odpowiedziała, starając się poznać, w jakiej części miasta się znajduje. W końcu to było jej rodzinne miasto - Ani nie jestem płochliwa. Jednak, jeśli to taki sekret, nie będę więcej dopytywać - dokończyła, nie spuszczając z Evazara wzroku.
- Zaprawdę powiadam zacne to cechy, szczególnie u tak urodziwej kobiety.
Z tego co zauważyła Nana, znajdowali się w centralnej części miasta. Zawsze bardzo lubiła tę gwarną i tłoczną dzielnicę. Zadbane kamieniczki, dwuosobowe patrole straży, pilnujące porządku niemalże na każdym kroku. Śmiechy, dochodzące z gromadek, które korzystały z promieni słońca spacerując lub pędząc w swoich sprawach. Mimo tego, że tłum był wciąż w ruchu i musieli prawie przeciskać się między ludźmi, dodatkowo pilnując rzeczy, które wzięli ze sobą, Ryanna czuła wewnętrzny spokój. Przecież była prawie w domu. Znała całe centrum jak własną kieszeń. Chociaż z tego co zauważyła w tej chwili była to bardzo brudna kieszeń. Urok centralnego placu i odchodzących od niego ulic i uliczek psuły sterty walających się tu i ówdzie śmieci. Kiedyś tak nie było, ale nie w jej interesie leżało przejmować się takimi drobiazgami. Przynajmniej nie teraz.
Nana zwróciła baczniejszą uwagę na Evazara, kiedy ten wszedł w pomalowane na niebiesko drzwi, nad którymi wisiał znak. Nie zdążyła zauważyć jaki, ale była przekonana, że wchodzą do karczmy. Mężczyzna podszedł zdecydowanie do lady, więc dziewczyna stanęła blisko obok niego. Ten, jakby na to czekał, pod uważnym wzrokiem barmanki, złapał ją za biodro i przysunął do siebie mówiąc do oberżystki:
- Pokój dla dwojga - Nana nie wyglądała na zaskoczoną, była prawie że w kompletnym szoku. Kiedy jednak usłyszała "zaufaj mi", wyszeptana niemalże bezgłośnie prosto do jej ucha, poczuła się mocno zaciekawiona.
Pozwoliła objąć się Evazarowi, solennie przyrzekając sobie, że jeśli to nie jest tylko przykrywka, a mężczyzna naprawdę spróbuje ją wykorzystać, to będzie to ostatnia rzecz jaką zrobi w życiu.
Mężczyzna rzucił na stół kilka monet, zabrał klucze i ciągnąc Nanę za rękę udał się na górę. Karczma już o tej godzinie była niemalże pełna, a co mocniejsi zawodnicy zaczynali pić, co z reguły kończyło sie nocną wędrówką do rynsztoka i upojnymi chwilami z bezdomnymi. Młody mężczyzna wszedł szybko do pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi.
- Wybacz, że pracować musimy w takich warunkach, ale nie ma innej możliwości. Słuchaj uważnie, gdyż mamy mało czasu. Dostałem cynk, iż za godzinę, bądź dwie w sąsiednim pokoju zabawiać się będzie jeden z najwyżej położonych sędziów tego miasta wraz ze swoją dziwką. Okna z obu pokoi są skierowane na ślepą alejkę - śmietnisko będące siedliszczem bezdomnych. Przejdziemy po parapecie do pokoju sędziego, a gdy przybędzie zgotujemy mu małą niespodziankę. To jak, pomożesz? - spytał spoglądając nań przekonywująco.
Kiedy mężczyzna wciągnął ją do pokoju i nerwowo zaczął chodzić z kąta w kąt, odetchnęła.
- Oczywiście Evazarze – rozpromieniła się czarodziejka – Może najpierw ich oślepię, a potem co? Spalić? Przypalić? Mamy z nim rozmawiać, czy potrzebujemy tylko jakiegoś przedmiotu? Od razu uprzedzam, że dziewczyny nie skrzywdzę – oznajmiła, czekając na reakcję mężczyzny.
- Spalić? Absolutnie nie! Spójrz - mężczyzna wyciągnął zza pazuchy malutki flakonik, Nana po kolorze i intensywnym zapachu, który wydobywał się zeń, mimo korka, poznała wyciąg z czarnej róży - Cholerne paskudztwo spowoduje że zrobimy z nimi co tylko będziemy chcieli.

Evazar jednym szarpnięciem otworzył okno, wyjrzał przezeń i upewniwszy się, iż nikogo nie ma w pobliżu zgrabnie wskoczył na parapet. Nie trzymając się niczego wyciągnął rękę do Nany mówiąc:
- Idziesz, czy zostajesz?
- Idę - odpowiedziała, nie łapiąc jednak za rękę mężczyzny, tylko wślizgując się zwinnie na parapet obok niego i łapiąc wygodnie za okiennicę - Prowadź - uśmiechnęła się, mając nadzieję, że nie runą razem z okienną ramą na dół.
Evazar bez trzymanki z iście kocią zwinnością sunął po parapecie by dojść do otwartego okna i wślizgnąć się do pokoju wynajmowanego przez sędziego.
- Wszystko zgodnie z planem - szepnął mężczyzna z zauważalną nutą podziwu dla swojej przebiegłości - Co do mikstury... Powiedzmy że zmusimy delikwenta do wypicia. Tymczasem... Mamy godzinę wolnego czasu, więc zwędziłem dobre wino z karczmy, w której wczoraj spaliśmy. Wypijesz? - spytał wyciągając butelkę i sprytnie odkorkowując ją nożem.
Dziewczyna przeszła po parapecie tuż za swoim pracodawcą i lekko zeskoczyła w drugim pokoju, rozglądając się szybko, kontrolnie na boki.
Kiedy Evazar wyjął ze swojej torby butelkę wina, wyszczerzyła się w uśmiechu.
- Teoretycznie jestem w pracy, ale skoro mój było, nie było szef pozwala, to z przyjemnością. Tamto wino było całkiem zacne - wyciągnęła rękę po podawaną butelkę i pociągnęła z niej mocny łyk. Na języku poczuła lekko cierpki, acz przyjemny smak trunku. Jednak to nie było dokładnie to samo wino, które piła jeszcze wczorajszego dnia z drużyną. Poznała je, to było Killawen, owocowe, takie, które pito rozcieńczone wodą do obiadu u niej w domu - Ach, wspomnienia. Prawie czuję słońce, które ogrzewało stok, na którym rosły winogrona, z którego zostało zrobione - powiedziała, pociągnąwszy jeszcze jeden łyk i podała butelkę z powrotem Evazarowi.
- Skąd pochodzisz Nano? - spytał zmieniając temat i pociągając potężny łyk wina.
- Stąd - machnęła ręką wokół - To znaczy, niedokładnie STĄD, ale urodziłam się i wychowałam w tym mieście. Na bogatszych obrzeżach miasta. Wiele ulic i zakamarków nosi moje wspomnienia.
- Bogatszych powiadasz... Jam jest synem... Kurwa, chowaj się - przerwał wpół zdania, zgarniając zwinnie butelkę wina do swojej torby.

Nastąpiła cisza i usłyszeli brzęk kluczy na korytarzu. Evazar przylgnął do ściany tak, by wchodzący sędzia nie mógł go dostrzec. Nana poszła w jego ślady. Gdy drzwi otworzyły się ze zgrzytem a dziad nie bacząc na nic rzucił przyprowadzoną przez siebie dziewczynę na łóżko, rozpinając jej bluzkę, młodzieniec doskoczył do niego i przywalił rękojeścią sztyletu w potylicę, pozbawiając spoconego grubasa przytomności. Zanim dziewka zaczęła wrzeszczeć szybko zatkał jej usta dłonią.
- Zamknij drzwi - krzyknął do towarzyszki, rzucając jej zabrany sędziemu klucz.
Nana złapała klucz w locie i szybko przekręciła w skrzypiącym zamku.
Dziwka, którą przytrzymywał Evazar była zupełnie przerażona, staruch leżał nieprzytomny na podłodze. Z nieco uchylonych ust spływała mu ślina.
- Owszem, obleśny - skwitowała krótko, przekręcając jego ciało tak, żeby wyjąć całą broń, którą mógł mieć przy sobie.
Evazar rozszerzył palcami usta dziwce i wlał jej napój wprost do gardła. Następnie uczynił to samo z grubasem i wycierając ręce o skąpe zasłony odezwał się do Nany:
- No to mamy parę godzin dla siebie. Zabierzemy ich do kwatery jak się mocno ściemni. To co zamierzamy robić teraz? Mamy trochę wina i skoro już zapłaciliśmy za pokój to może... - powiedział jakby niepewnie czekając na reakcję dziewczyny.
- Tak, masz rację! Możemy w coś zagrać! - kiwnęła głową, zrozumiawszy propozycję mężczyzny po swojemu - Masz jakieś karty? Nie ma nic lepszego na długie oczekiwanie, niż gra w karty! - rozentuzjazmowała się Nana, siadając zadowolona na podłodze.
- Karty? - odpowiedział jakby zawiedziony reakcją dziewczyny - wiesz co? Zdrzemnę się jednak. Obudź mnie proszę o zmroku chyba, że coś będzie się działo
Evazar zdjął płaszcz, buty oraz koszulę odsłaniając zacnie wyrzeźbione ciało oszpecone podłużną blizną na piersi.
Nana kiwnęła lekko głową. Z zainteresowaniem zmierzyła wzrokiem bliznę na ciele mężczyzny, jednak nie skwitowała jej żadnym słowem.
Każdy miał swoje tajemnice i brał udział w mniej lub bardziej groźnych sytuacjach, a tym bardziej ktoś, kto parał się rabunkiem.
Oparła się o ścianę, dokładnie naprzeciwko łóżka i dwóch leżących na podłodze ciał. Postanowiła, że nie będzie walczyć ze snem, jeśli ten nadejdzie, jednak póki co, popilnuje.
 
__________________
Ich will - ich will eure Phantasie
Ich will - ich will eure Energie

Ostatnio edytowane przez Crys : 02-08-2011 o 17:52.
Crys jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172