Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-05-2013, 14:55   #1
 
Boreiro's Avatar
 
Reputacja: 1 Boreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodze
[Autorski, fantasy] Siedmiu krasnoludów i baryłka po piwie

21 kwietnia, AD 1007, Poznań

Fagnus Vargromsson


Słońce stało już na dobre trzy palce, gdy na plac przed urzędem wojewódzkim wkroczył czarnobrody krasnolud. Ogłoszenie swoją drogą, urzędnicy swoją, o kilka godzin późniejszą. Fagnus wiedział, że zanim ważniaki otworzą drzwi upłynie jeszcze przynajmniej godzina. Przyszedł wcześniej, z zamiarem pogwarzenia ze znajomkami i dowiedzenia się co w trawie piszczy. Ludzi była cała masa, zarówno ewidentnych wieśniaków jak i kilku mężów w pełnym uzbrojeniu. Przez bite trzy dni heroldzi wydzierali się donośnie w prawie każdej większej dziurze Wielkopolski, a papier, który pokrywa słupy informacyjne wystarczyłby nawet i na tysiąc egzemplarzy Świętej Księgi. Zwyczajowo wieści o najemniczych przetargach rozchodziły się osobliwymi drogami, obijając się wyłącznie o uszy wtajemniczonych w fach. Ten był inny, powszechny, dla wszystkich, każdy byłe chłystek, co ledwo widły podniósł, mógł przyleźć i zaoferować swoje wątpliwe usługi. Vargromsson nie zdążył za dużo nagadać się, bo właśnie zaczęli otwierać urzędowe wrota. Dziwne było to wszystko.

Jaromir Włochański

Mimo młodego wieku, Jaromir czuł dogłębnie bolesną obecność wszystkich części swojego ciała. Kilkugodzinne wyczekiwanie w kolejce, liczne szturchańce, zaduch i ciasnota skończyły się jak z bicza strzelił, gdy okropny, ochrypły głos wykrzyczał jego nazwisko. Nieszczęśliwym posiadaczem okazała się stara kobiecina siedząca za biurkiem, wypełnionym po brzegi papierami. Twarz miała silnie pokrytą zmarszczkami, obwisłą, o niezdrowym, zgniłozielonym kolorze.


- Nazwisko? – wycharczała?
- Włochański Jaromir. Już podawawałem przecież. Czy mógłbym dost…
I życzenia Jaromira pozostało jego tajemnicą, bo babsztyl zbliżył się niespodziewanie do chłopaka i wywrzeszczał:
- Mówię nazwisko, żadnych marud mi tu, jasne!?
Wszystko stawało się jaśniejsze z każdą kropelką śliny lądującej na twarzy Ślązaka. Postanowił absolutnie nie powiedzieć już ani sylaby nad to co wymagane.

Franz April

Po krótkim wywiadzie z niemiłą panią, która po paru komplementach dopisała do zgłoszenia osobistą rekomendację, Franz wkroczył do niezmiernie długiej, wąskiej komnaty na której końcu stały dwa biurka. Jedno olbrzymie goszczące za sobą znudzonego mężczyznę w bogatej szacie, a przy mizernie, że aż groteskowo wyglądającym drugim siedziało dwóch, prawie bliźniaczo wyglądających sekretarzy, skrobiących coś zawzięcie na pergaminie.
- Czemu chcesz wygrać ten przetarg? – powiedział markotnym, prawie oskarżającym głosem najważniejszy z obecnych.
Mimo ogromnego talentu retorycznego, do tego pokazu April przygotował się zawczasu. Zaczął swoją przemowę, doszedł do połowy zaplanowanego wstępu, gdy coraz szerszy uśmiech prowadzącego zamienił się w dziki koncert braw, do którego po chwili dołączyli szczerze zaskoczeni sekretarze.
- Cudownie. Ależ się pan nadaje. Bierzemy pana. Szczegóły dostarczy panu ktoś inny. Gratuluję.

Dante

Szczerze zaskoczony wyszedł z sali przyjęć. Jakiś posługacz wskazał mu miejsce w wygodnym, obitym skórą fotelu. Nie minął jeszcze tuzin pacierzy, a Dante ponownie usłyszał swoje imię wymówione ponownie zdziwionym niepolskością brzmienia głosem, który znał dobrze z poprzedniej fazy oczekiwań. Nieuprzejma kobieta wskazała ci tym razem proste drewniane krzesło. Dzwinym trafem ona siedziała na identycznym siedzisku jak to w korytarzu. Urzędniczka skrupulatnie coś notowała, aż jej mina skwaśniała wyraźnie i wzrok przeniosła na interesanta.
-Dante? Że co chłopcze? Jaja sobie robisz, no bo jak. Tu ma być imię i nazwisko, a nie mi tu podajesz pseudonimy czy co. Mów jak się nazywasz, bo Wacek Kaczypierd wpiszę i się skończy two... – tym razem to jej głos zamarł w pół słowa.
Chustka skrywająca lewą stronę twarzy mężczyzny opadła nieco. Kobieta szybko odwracając wzrok, wydukała tylko parę słów:
- W porządku, panie... Dante. Yy.. Eee.. Proszę to dla pana. Do widzenia – wręczyła mu skrawek pergaminu i powróciła do swoich dokumentów, cała rozdygotana.

Zbigniew “Wilk” Manteufel

Jako jeden z pierwszych przybył, z ostatnią grupką kandydatów wyszedł. Kobieta o niezachęcającej aparycji zrzuciła swoim pokaźnym brzuchem dwumetrową stertę papierów z biurka, a po chwili krępującej ciszy obwiniła za wszystko zbyt gwałtowne oddechy obecnych. Karta „Wilka” odnalazła się dopiero po całym popołudniu żmudnych poszukiwań. „Nową? Nie ma mowy, szef to sknerus, wszyscy już zapisani, a na jednym zgłoszeniu jest trzydziestka kandydatów. Zapomnij.” Ostatni, którzy wyszli, gdy już skończyli bluzgać na co się dało, zaczęli się zmawiać na parę kolejek w pobliskiej karczmie. O jakiej była mowa Zbigniew nie usłyszał, gdyż ruszył żwawym krokiem w kierunku bram miasta.

Gdy przedmieścia zaczęły się powoli przeradzać w pojedyncze domostwa, Manteufel dostrzegł swojego pupila. Wilk czekał w umówionym miejscu. Pysk miał czerwony od posoki. Przynajmniej nie czekał głodny. Wspólnie kontynowali wędrówkę, aż doszli w umówione miejsce. Stary, rozłożysty dąb był widoczny z daleka. Zauważył kilka postaci. W tym jedną na koniu. Odwróciła się i po chwili zawahania ruszyła w kierunku pary przyjaciół.
- Co to za bestia? Choćby nie wiem co, nie waż mi się zbliżyć z tym diabelstwem do reszty drużyny. Mowy nie ma, że zapłacę ci pół miedziaka, jeśli to bydlę będzie się koło ciebie kręcić. Zabij, pogoń, cholera, nie wiem. Przyjdź do reszty, gdy już do załatwisz – oświadczył jeździec i nie czekając na rekcję odjechał.

Dopiero, gdy już dołączył do pozostałych i ponownie go ujrzał zdał sobie sprawę, że krzykacz i szef rekrutacji to jedna i ta sama osoba.

Wszyscy


- Świetnie. Wszyscy są. Cała siódemka. To zaczynamy. Jestem Jakub Załuska i reprezentuję mojego wuja na terenach Rzeczpospolitej. Wasze zadanie jest następujące. Transport. Kto najemnik, ten wie. Z punktu A do punktu B. Jak coś się z nim stanie, to tyle dostaniecie – pokazał zebranym środkowy palec – Żadnych pytań. Transportujecie, ochraniacie. I kasa jest. Tyle na ten temat. Jutro dołączy do was drugie tyle. Siedem się znaczy – zrobił zatrwożoną minę patrząc na swoich najemników i dla pewności pokazał im tę cyfrę na palcach – Oni mają wasz ładunek, oni wiedzą co i jak. Słuchajcie się ich we we wszystkim. To elita tej wyprawy, wy – rzucił pogardliwie – to plebs. Jeszcze dwie sprawy, ten tam – wskazał zakapturzoną postać - to wasz cieć. Pogotuje, pozszywa, poleczy i takie tam inne też. I na koniec. Zapłata. Dziesięć tysięcy złotych do podziału. Ta, wiem. Bujdy. Ino tylko patrzcie.

Odpiął od pasa sakiewkę, rozsupłał i pokazał zawartość. Trzynaście gałek ocznych, jak jeden mąż, rozszerzyły się i zalśniły w podziwie. Złoto. Czyste złoto, pocięte w okrągłe krążki. Nikt nie zdążył, zacząć liczyć, gdy Załuska zabrał im tą fortunę sprzed oczu. Z innej sakiewki rzucił każdemu po złotówce i odjechał prędko, zanim komukolwiek przyszło na myśl biec za nim, obrabować i pieprzyć ten cały transport. Siedmiu bohaterów w blasku zachodzącego słońca odprowadzało wzrokiem samotnego jeźdźca, aż żaden z nich nie mógł go dojrzeć. Przygoda się rozpoczęła.


Drużyna stała na niewielkiej polanie, gdzie piaszczyste fragmenty terenu świadczyły o ich częstym użyciu przez wędrowców. Skąpcy i biedota nie zatrzymywali się w podmiejskich zajazdach, a właśnie w takich miejscach, godzinę marszu od miasta. Nie byli jedynymi ludźmi w tej okolicy. Nieopodal rozłożyli się starzec z dzieckiem i ich skromnym wozem, wschodni handlarz, przeszukujący właśnie juki mocno obciążonego osła. W większej oddali, przy sosnowym zagajniku, bystre oczy mogły wypatrzyć dwie kobiece sylwetki.


„Cieć” wyglądał niepokojąco. Zakapturzony, z nieogoloną brodą, wystającą spod nakrycia, zaplecionymi rękami. Zaraz obok niego stał chudy, pryszczaty młodzieniec, który próbował przyjąć postawę podobną do sąsiada, ale osiągnął efekt niewarty opisu. Mizerny efekt potęgowała brudna, postrzępiona, poplamiona, dużo za duża, niegdyś dumnie nazywająca się błękitną szata maga. Ci dwaj jak i pozostała piątka mierzyli się spojrzeniami, w oczekiwaniu, aż pierwsza osoba zabierze głos.
 
__________________
Nosce te ipsum.
Boreiro jest offline  
Stary 08-05-2013, 01:51   #2
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość

- Znalazł się pajac. – Zbigniew Mateufel powtórzył swoją wcześniejszą opinię o Jakubie Załusce, gdy tylko ten zniknął mu z oczu -Trochę więcej złota ma i już się wywyższa dureń jeden.
Najemnik przyjrzał się dokładnie każdemu z towarzyszy. Następnie zrzucił z siebie swój tobołek, po czym przeciągnął się.
- Jako że pracować musimy razem to i pewno przedstawić się trzeba. Jestem Zbigniew Manteufel. Jak się wam nie chce pamiętać, to zwracajcie się do mnie Wilk.

- Ja jestem Jaromir Włochański. Tak, ten Włochański, reprezentuję właśnie firmę ojca, który produkuje takie oto kusze. - Z przesadną dumą uniósł w górę wyrób rodzinnej firmy. Następnie słownie odniósł się do pokazanych im pieniędzy przez określonego pajacem Jakuba Załuskę.
- Taki hajs nie robi na mnie wrażenia, bo już trochę kasy w życiu widziałem. No dobra, może nie tak dużo... W każdym bądź razie, jeśli chcecie zakupić od razu kusze firmy Włochański, to można się udać do naszej filii tutaj, w Poznaniu, bo swoją drogą wywodzimy się ze Śląska. Mogę też zademonstrować jej możliwości, ale pewnie będzie też okazja podczas misji. Chociaż powiem wam tak szczerze, że jeszcze jako najemnik nie służyłem. Ale... - Zamknął się w końcu, gdy zobaczył, że po niektórych zakazanych mordach, że pewnie nie chcą go już słuchać.
- W każdym bądź razie Jaromir jestem. - Zakończył lekko się kłaniając.


Ukłonił się wszystkim zgromadzonym.
- Jestem Dante.

Krótkowłosy, żylasty brunet, stał zwyczajny pośród innych. Ot kolejny wędrowiec, jakiego ludzie spotkali na swojej drodze.
Nie zwracał na siebie niczym szczególnym uwagi. Nie wliczając w to białej, haftowanej w kolorowy, kwiecisty wzór chusty, zakrywającej wraz z okiem całą lewą część twarzy oraz czarnego tatuażu sięgającego od połowy przedramienia i ginącego pod podwiniętym ponad łokieć rękawem lnianej koszuli.
Cerę miał opaloną, ale lekko szarawą. Gdy się uśmiechnął, kły sprawiły wrażenie ostrzejszych niż zwykle widzianych u ludzi. Lecz bez wątpienia Dante był człowiekiem.
Wyglądał na oko na jakieś 30 zim, wzrostu miał pięć stóp i może osiem czy dziewięć cali nad to. W barkach niewiele szerszy od przeciętnego człowieka, lecz z jego postawy biło życie i pewność. Chodził szparkim krokiem, patrzył śmiało acz niewyzywająco, a i uśmiech od czasu do czasu rozpromieniał jego twarz, w kontraście do zakrytej części twarzy i widocznych licznych blizn, świadczących o niemiłych rzeczach, które kiedyś go spotkały.
Ubrany był w białą, lnianą koszulę sznurowaną na piersi, rękawy nosił podwinięte. Na brzuchu miał szeroki, góralski pas z brązowej miękkiej skóry, zapinany na cztery klamry srebrne. Wetknięty za pas miał dość duży nóż w czarnej pochwie. Rękojeść lśniła się, skóra chrupała przy poruszaniu się. Pachniał nowością, metal noża wypolerowany na błysk lśnił się w słońcu.
Czarne spodnie z grubego lnu, wzmacniane na kolanach i kroku, płatami szarej skóry i kieszenią na lewej nogawce. Na dłoniach miał czarne rękawice bez palców, pokryte lśniącymi, czarnymi płytkami z wytrawionymi na nich misternymi wzorami pełnymi liści i wijących się bluszczy. Z takich płytek też wykonane były ochraniacze na jego kolanach. Na stopach miał czarne, sięgające nad kostkę buty spod których wystawały omotane pasami materiału łydki, najwyraźniej służące jako skarpety czy onuce. Na plecach, z pasem przecinającym pierś miał przerzuconą torbę.
Stał z kciukiem zatkniętym za pas swojego bagażu, czekając na rozwój wydarzeń i przedstawienie się innych.


- Andrzej - oznajmiła niskim basem zakapturzona postać.
-Więc, no, ja, eee.. Cześć. Jestem Merkury. Merkury Wideusz - powiedział chudzielec. W jego głosie można było wyczuć dużą dozę niepewności.
 
__________________
"Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej."

Ostatnio edytowane przez potacz : 09-05-2013 o 17:13.
potacz jest offline  
Stary 08-05-2013, 04:35   #3
 
Culture Vulture's Avatar
 
Reputacja: 1 Culture Vulture nie jest za bardzo znanyCulture Vulture nie jest za bardzo znany
- Pajac i bufon.- Przyznał chudy młodzieniec o wyglądzie żaka lub wędrownego truwera wchodząc w krąg mężczyzn zgromadzonych na polanie. Biała koszula, fioletowy beret z piórkiem i brak widocznej broni poza dość osobliwą, dębową lagą u pasa. Wszystko to w połączeniu z jego posturą sprawiało, że na tle całej drużyny prezentował się jak bażant w otoczeniu sokołów.

- Przynajmniej postawił sprawę jasno. Poza jednym. Jaki konkretnie procent złota do podziału przypadnie plebsowi.
- Otrzymany od Załuski (pajaca i bufona) zadatek momentalnie poprawił mu nastrój utwierdzając go w przekonaniu o słuszności jego decyzji dotyczącej udziału w misji. Mimo to stawiwszy się na miejscu spotkania jego wiara we własne umiejętności i w to, że misja okaże się stosunkowo łatwym i czystym zleceniem drastycznie zmalała. Pokonując przemożną chęć by zwiać z przedpłatą wodził wejrzeniem brązowych tęczówek po swoich consortes in spe starając się unikać przy tym patrzenia im w oczy. Dyskretnie i niezbyt gwałtownie odsunął się od weterana z zasłoniętą twarzą przedstawiającego się imieniem Mistrza Alighieri. To maniera najemnego mordercy? Przedstawiać się aliasem? A może to faktyczne imię? Wilkowi przytaknął ze skinieniem już na początku, starając się przełknąć ślinę najciszej jak to tylko możliwe. Wysłuchał krótkiej prezentacji zachwalającego rodzinne wyroby Ślązaka żałując jednocześnie, że sam stracił większość swojego towaru przy ostatniej obławie straży. Wielka szkoda, jako, że towarzystwo najemników i żołnierzy w którym przyjdzie mu się teraz obracać bywało z reguły przesądnym i zabobonnym. Właśnie tacy ludzie kupowali oferowane przez niego relikwie. Szło by nieźle zarobić.
Pod warunkiem, że zrobiłby coś z tym dziobatym szczeniakiem w obwisłej szacie. Zasrany adept magii ani chybi. Takich jak on Franz nie znosił na równi z braciszkami Paulinami, w dodatku z tego samego powodu: psuli mu interesy. Jarmarczne amulety, dryjakwie czy choćby poddawanie pod wątpliwość faktycznej mocy oferowanych przez niego bibelotów. Znając życie już z tego zarośniętego jak żmudziński chłop ciecia będzie więcej pożytku.
Był jeszcze krasnolud. Jego Franz nie zauważył i to nie z powodu rasistowskiej niechęci. Wielu z jego dobrych przyjaciół było krasnoludami i wszystkim bez wyjątku był winien pieniądze.

- To ja pójdę po wódkę.- Zaoferował się po chwili uznawszy to za niezbędny element introdukcji. Chowając monetę do kieszeni oddalił się w stronę wozu kupca ze wschodu. Nogi niosły go w tamtym kierunku podczas gdy oczy błądziły w okolicach sosnowego zagajnika łowiąc rysujące się tam kobiece sylwetki.
 

Ostatnio edytowane przez Culture Vulture : 11-05-2013 o 16:40.
Culture Vulture jest offline  
Stary 16-05-2013, 17:52   #4
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
- Nie można krzywdzić żadnej żywej istoty, albowiem jej życie i zdrowie nie w naszej jest mocy! – Krzyczeli z ambon księża.
Zbigniew Manteufel zwany Wilkiem używał własnej wersji kazania. Nie można krzywdzić żadnej żywej istoty, jeśli istota ta sama się o to nie prosi. Spędzenie niemal całego dnia w urzędzie z powodu zbyt grubego brzuszyska jakiegoś ohydnego babsztyle zaczynało powoli prowokować mężczyznę do uznania, że ktoś prosił się o krzywdę. Na szczęście dla jego sakiewki prowokacje nie osiągnęły punktu kulminacyjnego i nikt nie pożegnał się ze swoim zdrowiem lub życiem... przynajmniej na razie.
Kolejna prowokacja czekała tuż poza miejskimi zabudowaniami. Jakiś psia jego mać szlachetka zabronił Zbigniewowi zabierać ze sobą swojego pupila wilka Bandyty.
- Znalazł się pajac. - Rzucił za jeźdźcem, gdy ten był już poza zasięgiem jego słów -Ja w nocy na warcie stać nie zamierzam.
No widzisz go Bandyta. – Mężczyzna mówił do swojego czworonożnego przyjaciela, drapiąc go jednocześnie za uchem. - Cóż możemy na to poradzić. Słuchaj stary druhu... – Człowiek spojrzał zwierzęciu w oczy. - Nie wolno ci ze mną iść. Trzymaj się co najmniej dzień drogi z tyły. Unikaj ludzi, elfów... Unikaj każdej dwunożnej istoty. Zrozumiałeś?
Pożegnanie zakończyło się tym, że Manteufel udał się do nowej kompanii ze smutną miną i błyskiem gniewu w oczach, wilk natomiast ze spuszczonym łbem i podkulonym ogonem zniknął w krzakach.

Porzućmy jednak powolny wzrost chęci szerzenia śmierci u najemnika. Zajmijmy się nim samym. Zbigniew Manteufel był z całą pewnością człowiekiem. Miał dwadzieścia dziewięć lat. Z wyglądu bliżej było mu do bezmyślnego bandyty niż „cywilizowanego” mieszczanina. Jasny był niemal niewidoczny. Na twarzy skrywał go zadbany zarost, na szyi oraz rękach tatuaże przywodzące na myśl płomienie. Ubrany był w skórzaną, wzmacnianą zbroję, na której nie trudno było dostrzec kilka motywów niemile widzianych przez kapłanów. Nie one jednak najbardziej rzucały się w oczy. Broń, jaką mężczyzna miał przy sobie, przyciągała zdecydowanie więcej uwagi. Miecz jednoręczny w pochwie przy lewym boku, powyżej niego długi sztylet. Przy prawym boku topór jednoręczny. Dwa sztylety wetknięte za pas z przodu i tyleż samo z tyłu. Kusza przymocowana do plecaka.
Cała ta zewnętrzna i odpychająca powłoka skrywała w sobie jednak duszę szlachecką. Co prawda była ona mizerna, podobnie jak ciało pokryta bliznami, i pokryta kurzem zapomnienia. Nie zmienia to faktu, że była. Czemu ta dusza była w tak opłakanym stanie? Cóż to opowieść na inną okazję...

~*~*~*~*~*~

- Skoro tak, to ja pójdę po coś do zagryzienia. Ten handlarz może ma coś w swoim zanadrzu. A wy, Pany, patrzcie no - Dante wskazał na zachodzące słońce - pomyślcie o jakimś ogniu czy co... Jeśli mamy tutej zostać do jutra i nocować, zdałoby się trochę przyjemnego ciepła i światła.
Po czem odszedł w stronę kupca, który już rozbełtał swoje juki i żarliwie zaczął brać się za targowanie z Dantem sporej paczki słoniny w czekoladzie, prosto z Ukrainy. Po handlu przybitym uściskiem dłoni, kupujący wysupłał ze swojej kieszeni 5 srebrnych kawałków i wręczył je kupcowi. Dante odwrócił się i zaczął niespiesznym krokiem kierować się do stojących nieopodal ledwo poznanych ludzi.

Merkury ruszył sprawnym krokiem w kierunku pobliskiego lasku. Po dłuższej chwili ruszył za nim także Andrzej spokojnym, miarowym krokiem z którego emanowała pewność siebie. Uwinęli się dość szybko i sprawnie. Młody mag powrócił do towarzyszy, stękając z wysiłku, dźwigając naręcze drewna na opał i wyraźnie odsapnął rzucając ładunek na ziemię. Niedługo potem na glebie wylądowała kilkakrotnie większa ilość drewna. Ustawili polany na stos i Merkury zabrał się do rozpalania. Jego palce rozczapierzyły się nad paleniskiem, mocno zadrżały, twarz stała się czerwona, pokryta potem i nic się nie stało. Po szóstej próbie Andrzej wyjął krzemień i krzesiwo. Po minucie ogień był już rozpalony.
Zbigniew o mało co nie parsknął śmiechem... w sumie to parsknął, tylko wcześniej kulturalnie odwrócił głowę.
- Niezły mag się nam trafił – rzucił po cichu. - Tylko żeby nas czasem w nocy z dymem nie puścił. Eh... I pomyśleć, że ja musiałem cały dzień w tym zawszonym urzędzie stać.
Postać maga szybko wyparowała z głowy najemnika. Zajęła ją zachwalana przez Jaromira Włochańskiego kusza.
- Panie Ślązak, pokaż no pan tę swoją zabawkę. Może sobie taką sprawię gdy skończę to zlecenie.

Najwyraźniej Merkury talent magiczny nadrabiał słuchem, albowiem po słowach Wilka posmutniał wyraźnie i zaczął intensywnie przyglądać się swoim butom. Natomiast zakapturzony wyciągnął z kieszeni płaszcza fajkę i ją zapalił. Chwilę potem powietrze zaczęło trącić lekką nutą wanilii.

- No młodzieńcze, nie przejmuj się. Bycie w czymś chujowym to początek w byciu w czymś całkiem dobrym. Potrzeba tylko czasu - Dante poklepał po ramieniu młodego czarodzieja - A przypuszczam, że jak i my, oprócz czasu nie masz więcej nic. Trzymej - podał mu kawałek słoniny w czekoladzie - Golnij sobie i dobrze przegryź, bo pewnie na szlaku nieprędko będziesz miał sposobność.
Dante rozłożył się niedaleko ognia, wkładając pod kark torbę. Patrzył się w ciemniejące niebo, po czym gwałtownie podniósł się na łokciu.
- A was co tutaj sprowadziło panowie? - odezwał się bez owijania w bawełnę do reszty.

- Proszę bardzo, proszę! Tylko uważnie, ma mi ona służyć podczas owego zadania. - Powiedział do Zbigniewa, podając mu swoją kuszę.
- Mamy kilka gotowych, wysokiej jakości egzemplarzy, ale szczególnie polecam opcję własnego zamówienia. Można wybrać sobie któreś wysokiej jakości drewno, idealne wyprofilowanie dostosowane do użytkownika, czy napięcie cięciwy zgodne z siłą użytkownika. Mamy swoje patenty na orzech i łuczysko, oparte na latach doskonalenia tej sztuki. Nic tylko kupować! - Mówił wyraźnie rozradowany, że już na starcie miał okazję promować produkty. Może rzeczywiście nie był to zły pomysł i uda się polepszyć sprzedaż w Poznaniu, przy tym przeżywając niezapomnianą przygodę? W tym momencie Jaromir zapominał nawet o tych kilku nieprzyjemnych sprawach związanych ze słowami Jakuba Załuski.

- Dużo sobie za te specjalne zamówienia liczycie? -
Kusza jak to kusza. Powinna strzelać daleko, zabijać na miejscu i łatwo się ładować. Po co te wszystkie udziwnienia? Jakieś specjalne wyroby czy inny pieron. Choć jakby tak chwilę pomyśleć i przypomnieć sobie wszystko, o czym się słyszało...
- Takie kusze... samopowtarzalne czy jakoś tak... takie co raz ładowane kilka bełtów wystrzelą. Macie?
Zbigniew oddał kuszę właścicielowi, usiadł przy swoim posłaniu i nie czekając na odpowiedź kupca, samemu odpowiedział na pytanie Dantego:
- Jeśli interesuje cię bezpośredni powód znalezienia się tutaj to pieniądze i wykazanie się umiejętnościami. Jeśli pośredni to zemsta, na którą potrzebuję pieniędzy.

Zakapturzony członek drużyny, po usłyszeniu pytania, spojrzał w niebo, wypuścił z ust parę kółek z dymu i odwrócił się w stronę pytającego.
-Życie - oznajmił enigmatycznie.

Humor młodego adepta sztuk magicznych nie uległ znaczącej poprawie mimo pocieszenia.
-Mama powiedziała, że nie będzie trzymała takich starych darmozjadów na utrzymaniu. No to musiałem rzucić akademię i znaleźć jakąś robotę. Trzy dni temu herold obudził swoimi wrzaskami, zgłosiłem się i - zrobił pauzę, jakby namyślał się - jestem - wzruszył ramionami.
Gdy już odpowiedział, zaczął intensywnie pocierać swojego mizernego wąsa, wyraźnie nad czymś się głowiąc.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 16-05-2013, 22:57   #5
 
Zara's Avatar
 
Reputacja: 1 Zara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputację
Jaromirowi zaczęło się podobać. Złapał od razu kontakt ze Zbigniewem, któremu wpadły w oko kusze firmy Włochańskich, część ekipy wydawała się być dosyć zabawowa, więc mimo, że na razie skupił się właściwie tylko na Zbigniewie, nie świadczyło, że i reszty nie polubił. Było co prawda parę osobników mniej przyjaznych, ale zawsze jakaś równowaga musiała być zachowana i tacy byli pewnie równie przydatni podczas innych zadań. Nie zapominał jednak, że jego potencjalny kupiec wciąż zadał parę pytań. Zrobił więc wszystko, co mógł, by odpowiedzieć jak najbardziej zachęcająco, a zarazem szczerze. Bo skoro gość znalazł się w tym miejscu, jako najemnik, to może lepiej długofalowo było z nim nie zadzierać.

- Oj no, troszkę te specjalne zamówienia kosztują. - Zamyślił się na moment, wymyślając jakiś tekst, by nie zniechęcić za bardzo Zbigniewa. - Ale jak nas za bardzo na tym obecnym interesie nie wyciulają i skapnie trochę kasy, to pewnie nawet na dwie starczy. Ale za to te specjalne mechanizmy, kilka bełtów, to... wyższa para kaloszy, czy jak to się tam mówiło. Ale może jakąś zniżkę dla dobrego druha załatwię. - Z uśmiechem na koniec powiedział. Przypomniał także sobie, że ktoś inny pytał o cel ich wyprawy. Odezwał się więc już w stronę wszystkich.
- Jak słyszycie, sprzedaję te cudeńka, tutaj interes się nie kręci tak dobrze, jak na Śląsku, to trzeba rozreklamować. Chyba trochę chwały mi to przyniesie, a i przygoda będzie. No i może przyjaciół na całe życie można poznam. To chyba tyle. - Odezwał się, starając być sympatycznym, choć nie wiedział, czy to jest adekwatne do sytuacji. Ale nie to, żeby się tym jakoś bardzo przejmował.
 
Zara jest offline  
Stary 17-05-2013, 13:04   #6
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość
KUPIEC



Śniady ciemnowłosy kupiec był czymś pomiędzy przerośniętym karłem, a bardzo niskim człowiekiem. Krępa budowa ciała sprawiała, że przypominał mikroolbrzyma. Bardzo się ucieszył na widok kupujących.
-Abram kupiec, Abram towary, dobrie, dobrie, Arabija, Co dać?
Jego ubogie słownictwo i wschodni akcent, świadczył, że rzeczywiście mógł być z daleka,a handlowy podbój Europy zaczął od Rusi. Ucieszył się, gdy sprzedawał słoninę, ale spochmurniał na wieść o alkoholu.
-Abram, nie, Abram, Allach alkohol nie, Abram ma, Abram zły, Ty nie ma. Ty Allach nie - zamyślił się i uśmiechnął - ty alkohol, Abram dobry, Allach akbar.
Niewiele dało się zrozumieć, ale to mogły być tradycyjne wschodnie negocjacje o których gdzieś już słyszałeś. Po dłuższej dyskusji, przeplatanej targowaniem, zrozumiałeś, że za jedną butelkę chce dwadzieścia groszy, a ma ich cztery. Ceny nie spuści, ostatnia próba targu skończyła się gwałtownym słowotokiem niezrozumiałych słów.

- Jebnen kelp! - Oburzony młodzieniec w fioletowym berecie pozwolił sobie na przypuszczenie, że ojciec kupca był psem.
- Khara a nie dwadzieścia! - Oznajmił posiłkując się kolejnym zasłyszanym kiedyś słówkiem z rodzinnych stron handlarza dając mu tym samym do zrozumienia, że nie zgadza się na podyktowaną cenę. Znalezionym nieopodal patykiem rył w ziemi swoje propozycje pokrzykując i zapamiętale gestykulując.
- Piętnaście!- Oznajmił w końcu dźgając końcem kijka wyskrobaną w ziemi cyfrę. - Piętnaście za jedną flaszę! Sześćdziesiąt za wszystkie cztery, rozumiesz? Alkohol zły, zarobek dobry. Złotem odciążę cię z tego brzemienia. Tawakkal-tu-Allah!- Zakończył kosząc oczami w kierunku obozowiska i swoich nowych towarzyszy, którzy najwyraźniej sami też nieźle obywali się bez grzesznych napitków mącących umysł. Może któryś z nich miał własne zapasy?


Abram spojrzał na Franza mierząc go fachowym kupieckim okiem. Splunął, niby przypadkiem na buty kupującego. Patrzył mu w oczy, udawając, że o niczym nie wie.
-Siediemdziesiont - powiedział powoli - abo towar nie.
Na potwierdzenie swoich słów przykrył płótnem butelki i wystawił prawą rękę przed siebie. April miał wrażenie, że rozsądnie byłoby przyjąć ofertę. Złowroga postawa Araba świadczyła, że rezygnacja lub dalsze negocjacje mogą skutkować w rękoczynach. A kupiec, mimo podłego wzrostu, muskuły miał imponujące.

Obrazek do wykorzystania w poście


Franz wytarł but w gęstą kępę trawy powstrzymując przemożną chęć by w ramach rewanżu nasmarkać wędzonemu pokurczowi na czubek turbana.
- Sześćdziesiąt pięć.- Zaryzykował wysupłując odliczoną sumę grosiwa z mieszka. - A do tego kupię coś ekstra.- Dodał wskazując na przepełnione juki obciążające osła.- Dobry klient, dużo handel, lepszy zbyt. Nie trzeba będzie wystawiać tyle towarów na rynek w mieście. Prawo składu srogie i bandyckie ceny za wynajem, zwłaszcza dla Arab.- Wyjaśnił powoli z miną znawcy bo i miał jako takie pojęcie o sytuacji w Poznaniu a także o samych jego mieszkańcach, których skąpstwo było wręcz przysłowiowe.

Gardło cudzoziemca zaczęło wydawać niski pomruk, a olbrzymie ręce kierowały się już ku szyi Aprila, ale na wieść o zakupie wiązanym uśmiechnął się szeroko, a dłonie zamiast udusić, objęły kupującego w mocnym uścisku. Wziął odliczoną kwotę, całując serdecznie dającą rękę i zabrał się do zachwalania swoich towarów. Wychudzony osiołek dźwigał ze sobą cały kram. Tkaniny, olejki, złota biżuteria, misternie zdobione gliniane naczynia, kunsztownie wykończona broń biała, narzędzia o bliżej nieznanym dziełaniu, przyprawy, suszone owoce, zabarwione fiolki z tajemniczą zawartością, coś co wyglądało na świeżo wycięte ludzkie organy i wiele innych cudów składały się na wielobarwny, intensywnie pachnący orientem wymieszanym z potem asortyment Abrama. Kupiec zaczął coś nieustannie gadać, a jego głos był ciepły i przyjemny dla ucha.


Młodzieniec widząc jakież to cudności kryły się po jukach gwizdnął z uznaniem. Jedną ręką unosząc rąbek beretu a drugą wspierając o pas przystanął przyglądając się całemu rozwiniętemu kramowi. Przez dłuższą chwilę spojrzenie jego brązowych oczu prześlizgiwało się kolejno po towarach a nawykły do łajdactw umysł podsuwał niecne sposoby na ich wykorzystanie. Na przypływ inwencji w tym względzie nie musiał długo czekać stąd też niemal od razu zabrał się do wybierania towaru i odkładania interesujących go rzeczy na bok.

- Tak tedy...- Powiedział po czasie w zastanowieniu mrużąc oczy i przyglądając się usypanemu stosikowi ingrediencji.
- Sprawdźmy czy niczego nie brakuje.- Oznajmił po czym odginając palce dłoni zaczął wymieniać na głos przedmioty, które zamówił.

-Przygarść pieprzu, zmielone na proszek ostre papryczki,cukier, pęk bawełnianego sznurka, wiechcie pakuł, trzy małe ceramiczne znicze, olejek lniany, dwie szklane butle, saletra, wyszywana sakiewka na biżuterię, trochę smoły, zawój wytartego sukna, wosk pszczeli, kalichloricum ,gruby pergamin... Czy ja dobrze widzę? Macie tutaj KWAS?- Przerwał wyliczanie wskazując na jedną ze szklanych buteleczek z podejrzaną zawartością i wybałuszając oczy.

-Co mówi? Kfaz? - minę miał pełną niezrozumienia - To je trutka. Chlup - udał, że unosi jakiś trunek do ust i - konjec - przejechał palcem wzdłuż gardła.
Kupiec spojrzał się na kupkę wyselekcjonowanych towarów i zacmokał.

-Dużo. Ile złoto ma?

- Trutka? Nie, dziękuję.- Rozmyślił się ostrożnie odkładając flakon z trucizną na miejsce. - Jeszcze trochę oliwa do lamp. Wtedy handel.- Przypomniał sobie dobierając do stosu butelkę z wspomnianym paliwem i odkładając z niego dwie puste, które wcześniej wybrał. W gruncie rzeczy wystarczy opróżnić te z gorzałką.

- Faktycznie dużo. Ile złota chce?



Abram do tej rundy postanowił podejść z wyższego pułapu startowego.
-Uuu...- zabuczał- towary daleko, da-le-ko- przesylabował - Arabija, Rusija, sprzeda, a nie sprzeda. Mmmm - rozmarzył się i zaczął w swoim ojczystym języku podliczać głośno wybrane towary.
- No - podsumował rachunki - Zloty adin i - wskazał na substancje wybuchowe - pół adin zloty -

- Hola, hola panie kupiec! Złoty i pół?- Obruszył się były żak słysząc propozycję handlarza i po raz kolejny dokonując przeglądu zgromadzonych przedmiotów.
- Chyba obejdę się bez tej sakiewki skoro i tak zamierzacie oskubać mnie do zera.- Oznajmił cierpko odkładając ozdobny mieszek na bok.

- Pergamin, wygnieciony i poplamiony.- Zademonstrował wybrane przez siebie arkusze wraz ich mankamentami.- Specjalnie takie kupił. Do pakunek, nie do pisania.

- A to...- Uniósł w górę flakonik z olejkiem lnianym demonstracyjnie pociągając nosem i wykrzywiając twarz.- Zjełczały. Stary towar.

Zwinnym ruchem rozwinął zrolowane sukno wzbijając tumany kurzu. - Też stare. Zużyte, służyło żeby przykrywać dobytek, tak?

- Przez to wyjdzie taniej. Reszta towar dobra a świeża. Za nią płacę pełna stawka. To znaczy siediemdziesiont.- Podsumował wskazując na kupkę zmniejszoną o sakiewkę. - I niech będzie pół złotego za pruch.- Skinął głową na uncje saletry i kalichlorku. Cena tamtych i tak była okazyjna.



Abram strzelał kwaśne miny za każdym razem, gdy kupujący negował jego towar, dorzucając przy tym komentarzy po arabsku. Aż dziw brał, że można tak mocno używać gardła do artykułowania mowy.
-Szystko! - zatoczył ręką koło nad towarami - zloty adin cztiery zero grosz. A? - to ostatnie zdawało się być pytaniem.


- Nie.- Pokręcił głową frant. - Wszystko za złoty adin i DWA ZERO grosz. Plus prezent dla Abram. - Oznajmił przyjaźnie wyciągając z kieszeni srebrny sygnet z grawerunkiem jelenia, który wygrał kiedyś w kości od pewnego szlachetki kiedy spili się na odpuście. - Srebro, a? Cenny kruszec, kraśne cacko.


Kupiec wziął szarmanckim ruchem sygnet i z miną wyrażającą duże powątpiewanie dla jakości wyrobu ugryzł go delikatnie, tak aby nie zrobić rysy ani wgniecenia. Następnie wyszperał z swoich juków lupę i przez dłuższą chwilę egzaminował pierścień. Choć kwaśna mina wyrażająca wielką niesprawiedliwość wciąż gościła na jego opalonej twarzy, wyciągnął rękę przed siebie. Niby to na przypieczętowanie interesu, niby na pozostałą część zapłaty.
-O-ky, reszta.

- No, stoi!- Ucieszył się uścisnąwszy dłoń handlarza. - Trzyma pierścień i czeka. Zaraz wracam z reszta złoto.- Poinformował po czym zbierając z ziemi uprzednio zakupione cztery butelki z gorzałą ruszył w stronę obozowiska.
 
__________________
"Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej."
potacz jest offline  
Stary 17-05-2013, 13:09   #7
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość
OGNISKO 2

- Przepraszam za zwłokę panowie.- Młodzieniec w berecie zajął miejsce przy ognisku między resztą drużyny. - Stary kutwa targował się jak szatan ale w końcu udało mi się dostać od niego te specjały.- Unosząc jedną z flasz pod światło odszpuntował ją i pociągnął nosem oceniając zawartość.- Oho, ruska produkcja ani chybi. Kiedy jeszcze studiowałem zdarzało nam się takie rozprowadzać.- Orzekł z uśmiechem podając butelkę siedzącemu najbliżej po jego lewej stronie Dantemu.

- Znajdzie się na to jakieś naczynie? Chyba, że wolicie aby starodawnym zwyczajem piąta esencja krążyła w obiegu, z rąk do rąk i od ust do ust, jak nie przymierzając Jagna, córka rymarza z mojego rodzinnego miasteczka.

- Aha.- Junak zmarszczył czoło w udawanym zastanowieniu.- Zostaje jeszcze kwestia rozliczenia się za ten napitek. Pozwoliłem sobie założyć za was pieniądze mości panowie. Piętnaście groszów od każdego i możemy bez przeszkód rozpocząć degustację.

Merkury spojrzał na butelki i ożywił się znacznie. Szybko wyszukał w swojej przepastnej szacie piętnaście miedzianych grosików i wręczył Franzowi.

- Mam kubek, ale tylko jeden. Możemy pić z różnych stron. - zaproponował nieśmiało.

Nie tracąc ani chwili z życia wziął otwartą już butelczynę, polał sobie sowicie, jakby to był kompot, przyłożył sobie kubek do ust i wziął mały łyk. Grymas jaki pojawił się na jego twarzy przebijał nawet zdolności mimiczne Abrama. Chcąc zachować resztki męskiej dumy powiedział krótko:

- Dobra
Jego głos był jeszcze bardziej cienki i piskliwy niż kilkanaście minut temu.

Andrzej spojrzał na młodocianego maga, ale jego reakcji nie sposób było dotrzec.
- Pozostanę przy paleniu. Dziękuję. - odrzekł grzecznie.


- Ja też podziękuję. Z chęcią bym się napił, ale moje doświadczenie nauczyło mnie, że lepiej w czasie zleceń nie pić. Później za szybko krew z człowieka wypływa, a tej wypłynęło już ze mnie sporo. Jednakże... – Zbigniew pogrzebał chwilę w swoich rzeczach wyjmując z nich kubek. - Jakby ktoś chciał, to macie już dwa kubki.
Po mężczyźnie widać jednak było, że odmówił z wielkim trudem. Ręka podająca kubek lekko drżała. Nie chciał poddać się swojemu nałogowi. Przez ostatni tydzień nie pił nic. Jeśliby chociaż odrobinę spróbował mógłby pić do utraty przytomności lub wszystkich pieniędzy z sakiewki. Chcąc odpędzić od siebie myśli o alkoholu Wilk zaczął szykować swe posłanie na noc. Gdy wszystko było gotowe mężczyzna położył się i wsłuchał w otaczające obóz dźwięki. Miał nadzieję, że sen przyjdzie szybciej niż upadnie jego wola.

- Eaaaj... Panowie. Jakże to tak? Jutro do południa nie będzie śladu po trunku.
Na potwierdzenie swoich słów wziął z sakiewki na udzie 15 groszy i kopsnął je pierwotnemu kupcowi.- Jednak i w pewnym sensie i ja wam się nie dziwię. Jutro nowy dzień i nowa przygoda. Ale i ostatnia chwila może i to na odprężenie się. Ja jednak zmęczonym. Chlusnę, i idę spać.
Szklanica od Zbigniewa została wpół nalana. - Resztę mojego trunku zachowajcie, w drodze się przydać może.
Golnął do dna. Po czym, udał się do Abrama, sprawdzić czy kupiec ma może ze dwa wełniane koce i kilkumetrowy rzemień, którym możnaby je owiązać i przerzucić przez plecy. Wódka rozochociła Dantego do snu, czem prędzej chciał się oddać w objęcia nocy.


- To ja się jeszcze dołożę. - Wygrzebał z swojej sakiewki trochę monet, choć zbyt wiele tam nie miał. Ale skoro dostali po złotej monecie, to zawczasu można było ją opić.
- Skoro można kubeczek, to bardzo wdzięcznym będę. Choć może zbyt dużo pić nie będę, ale cosik przed lepszym snem nie zaszkodzi. - Po czym z uśmiechem użyczył kubka Zbigniewa po Dante, również nalewając sobie do połowy, po czym szybkim haustem wypił, bo nie było co się szczególnie delektować. Dopiero wtedy przypomniał sobie, że miał swój zapas smaczniejszego winka, ale warty był zostawienia na czarniejszą godzinę. A zresztą jak kompan już wyłożył swe pieniądze na kompanię, to i z nowymi przyjaciółmi wypadało się napić. Następnie, gdy już rozmowy ucichły wobec wszechobecnej chęci pójścia spać, również na ile mógł, na tyle się położył, podkładając jakiś tobołek pod głowę i przykrywając się kurtką.
 
__________________
"Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej."

Ostatnio edytowane przez potacz : 17-05-2013 o 16:59.
potacz jest offline  
Stary 18-05-2013, 03:14   #8
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość
KUPIEC 2

Handlarz najwyraźniej miał na swoim wozie istny sklep wielobranżowy, albowiem zamówione produkty odszukał bez zarzutu. Uwzględnił nawet życzenie klienta co do wzoru i dwa identyczne wełniane koce w kratkę były uszykowane. Rzemień odciął z kołowrotka i położył koło koców.
-Dobry towar! towar tak! koc tak! sznurek tak! złoty tak! - podał cenę


- O w pytę... - zamyślił się Dante. Jeden złoty. Za dwa koce z owczej wełny. Cena okazyjna nie tylko jak na objazdowego sprzedawcę. Dante odliczył bez gadania jeden zloty w srebrze, konstatując jednocześnie, że w sakiewce zostało mu właśnie jeszcze około pół złotego. Ale warto było. Za wełniany koc który kupował kiedyś na podhalu u górali, płacił po złotym za sztukę.
Dante zwrócił sie do kupca:
-Co masz jeszcze ciekawego?


Abram był wyraźnie zdziwiony brakiem negocjacji, długo się jednak nie martwił, bo klient chciał wydać jeszcze więcej. Kupiec obejrzał sobie dokładnie Dantego ze wszystkich stron, myśląc nad odpowiednim towarem. Wskazał na twarz kupującego
-Koc mały. Tanio - ten ostatni wyraz zabrzmiał jakby automatycznie. Następnie skierował mięsiste dłonie na liczne chustki leżące na rozłożonym na ziemi płótnie.
-I - dodał- obrazki! - wskazał na tatuaże - obrazki nie!- i jego palce wskazujący skierował się ku małej buteleczce z różowawym proszkiem.

-A? - spytał Dantego


Dante nie miał zamiaru rozstawać się ze swoimi tatuażami, ani tym bardziej z “małym kocem” mu zakrywającym twarz.
-E... Nie. Nic mnie więcej nie interesuje. Dobrej nocy, dobry człowieku.
Zgarnął swoje koce i długi kawał rzemieni i poszedł przed siebie, do ogniska, nie zwracając najmniejszej uwagi na Abrama i jego objazdowy kram.



Duma zawodowa kupca musiała zostać mocno ugodzona z powodu nietrafności propozycji. Poleciał w podskokach za Dantem, wymruczał coś w swoim języku i wcisnął mu rękę amulet. Zawieszony na czarnym rzemieniu, takim samym jaki zakupił dosłownie przed chwilą, wisiał osobliwy obrazek. Wąski rogal księżyca obejmujący swoimi ramionami pięcioramienną gwiazdę. Wyrzeżbione w gładkim, zielonym kamieniu, wyglądającym na drogocenny.


Dante zainteresował się naszyjnikiem.
-A krzyżyk masz? No? Krzyż? Chrześcijański?
Dante ułożył ze skrzyżowanych wskazujących palców wzór przed twarzą kupca. Ruszył bokiem tak, aby reszta srebra w sakiewce zabrzęczała znacząco.


Dante ponownie usłyszał gardłowe mamrotanie, jego dłoń jeszcze bardziej zacisnęła się na amulecie, gdy olbrzymie paluchy araba jej w tym pomogły. Abram nagle umilkł i bez słowa odwrócił się w stronę swojego osiołka i tamże podążył.

- Żegnaj dobry człowieku! - rzucił za nim Dante. Po czym sam odwrócił się do swych nowych towarzyszy rozochoconych przy ognisku.
Rozłożył nowo nabyty koc na ziemi, a drugim się przykrył.
Wziął kubek i golnał kolejną połówkę na raz. W głowie mu zaszumiał znacząco. Nie minęło siediem pacierzy, gdy zasnął, z torbą podłożoną pod głowę.


"Co? Nie piją? Że też musieli mi się trafić zasrani profesjonaliści." Złościł się w myślach Franz widząc jak część jego nowej drużyny (w dodatku ta część patrząca mu na największych pijusów) odmawia degustowania napitku. Nieoczekiwanie chętnym kompanem do picia okazał się młody adept Merkury, który z miejsca polał sobie z rozmachem a następnie zakrztusił się dowodząc, że w tym względzie będzie z niego niewiele pożytku, jak z większości czarodziei zresztą.

- Powoli, młody, nie tak łapczywie.- Upomniał "młodego" zapewne niewiele starszy żak wzdychając z rezygnacją i skinieniem głowy dziękując Zbigniewowi za nowy kubek. Kiedy Dante zdążył się już napić i zasnąć, chętnie przyjął od niego naczynie. Przełykając pierwszą kolejkę (wraz z goryczą rozczarowania, że na polu picia został tylko on i Merkury podczas gdy reszta nie wyrażała zainteresowania) przypomniał sobie o czymś.

- A, bladź. Wybaczcie na moment chłopaki.- Oznajmił wstając od ogniska i wyszukując wcześniej otrzymane od kompanii pieniądze ruszył w kierunku wozu Abrama.

- Jestem, już jestem.- Wyjaśnił zniecierpliwiony nim sam arab zdążył cokolwiek powiedzieć.- Naści tutaj resztę, moje ostatnie pieniądze.- Jeden złoty i piętnaście groszy przeszło z dłoni do dłoni. Franz nie czekając aż handlarz przeliczy dokładnie zapłatę pozbierał ostrożnie cały nowo zakupiony asortyment i powrócił do obozowiska.

- No. To na czym to my...?- Zaczął rozglądając się w poszukiwaniu napoczętej butelki, siadając w pewnym oddaleniu od ognia (saletra i oliwa ukryte w sakwie dodawały mu roztropności).

Odpowiedź dobiegła nie od kompanów, a od Abrama wykrzykującego coś w niebogłosy. “Piać, piać”- tylko to dało się zrozumieć. Handlarz na koniec swojej reakcji zapluł, zasmarkał i ostatecznie zadeptał pobliską kępę trawy. Odszedł wraz ze swoim osiołkiem w stronę miasta.
 
__________________
"Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej."

Ostatnio edytowane przez potacz : 18-05-2013 o 12:59.
potacz jest offline  
Stary 18-05-2013, 21:41   #9
 
Boreiro's Avatar
 
Reputacja: 1 Boreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodze
Przed świtem, gdy nocny chłód i ciemność były w apogeum swej mocy, do obozowiska zaczęło zbliżać się siedem postaci. Mrocznych, krępych i złowrogich. Okolica była opustoszała, inni wędrowcy oddalili się znacznie ze strachu przed zgrają najemników, niebezpiecznie wzmocnionych alkoholem. Nie spiesząc się, w kompletnej ciszy zbliżyli się do dogasającego ogniska. Każdy stanął nad jednym ze śpiących. W niemal doskonale symultanicznych ruchach wyjęli swój oręż: dwa jednoręczne topory. Krasnoludzka stal zajaśniała w blasku Księżyca, gdy zaczęli wznosić je do góry. Sześć głów spojrzało na siódmą, której właściciel był ich przywódcą. Ten skinął głową. Czternaście par morderczych narzędzi poszło w ruch.


Wszyscy


Raban jaki ogarnął wasz obóz zdawał się pochodzić nie z tego świata. Kakofonia piekielnych dźwięków wypełniała uszy rodząc ostry ból głowy. Paru śpiących zerwało się nagle, lecz zostali szybko sprowadzeni z powrotem na glebę przez nokautujące uderzenia obuchem. Po zaledwie paru uderzeniach serca, choć dla świadomości było to dobrych kilka pacierzy, hałas ustał tak samo gwałtownie jak się zaczął. Metal żeleźców przestał o siebie nieustannie grzmocić i nastała błoga cisza. Przerwały ją głos. Głośny, szorstki, władczy, ciężko wymawiający polskie słowa krasnoludzki głos.


-Widzę, że już się obudziliście. Pierwszy dzień roboty, warto się nie spóźnić. Powiem wam parę ważnych rzeczy, a nie lubię tępych i przygłupich, więc słuchajcie. Margruk Lothar, moje miano. Jestem waszym szefem. Pewnie szef… szefów – zarechotał z własnego żartu – mówił już wam, że ktoś ważniejszy się tu zjawi. To my – wskazał swoich towarzyszy, również krasnoludów – Naszym zadaniem jest przerzut pewnego wozu za zachodnią granicę waszego cholernie płaskiego kraju. Więcej wiedzieć wam nie trzeba. Ruszać się, jazda!

Regularnie pospieszani najemnicy prędko spakowali swoje skromne dobytki. Gdy Słońce zaczęło już wychodzić po stronie przeciwnej do kierunku podróży, dotarli do swojego ładunku. Wspomniany wcześniej wóz niczym się nie wyróżniał. Drewniany, porządnie wzmocniony okuciami, czterokołowy wehikuł. Jego zawartość stanowiła wielka góra niewiadomych towarów, szczelnie przykryta czerwoną plandeką wykonaną z grubej tkaniny. Dziwić mogły dwie rzeczy: stał samotnie na pustej środku drogi, jakby był oczekującym na resztę, piętnastym uczestnikiem oraz fakt, że nie było przy nim koni. Ta druga tajemnica szybko się rozwiązała, albowiem zwierząt pociągowych było aż siedem. Merkury oraz Andrzej poszli na pierwszy ogień, wybrani nieznoszącym sprzeciwu głosem.


Franz, Dante, Jaromir


Gorzałka okazała się wyjątkowo podłym wyrobem. Niezależnie od wypitych wczoraj ilości alkoholu, głowy bolały was równo, gęby suszyły jak diabli. Jedynym pocieszeniem był widok Merkurego, który pchając wóz wyglądał tak, jakby bez niczyjej pomocy nie byłyby w stanie poprowadzić nawet taczki.


Wszyscy


Droga prowadziła przez pola i pastwiska i wraz z biegiem czasu stawała się coraz gorsza. Kompania minęła wprawdzie drogowskaz mówiący „Handlostrada A2 ” wskazujący odnogę do niedawno wybudowanego międzynarodowego połączenia, ale krasnoludy nie zwróciły najmniejszej uwagi. Lothar dał krótki i jasny rozkaz, żeby nie skręcać na południe i nikt się słowem nie odezwał

Słońce oświecało twarze krasnoludów w pełni, więc reszta drużyny mogła im się porządnie przyjrzeć. Pierwsze co rzucało się na oczy to wiek. Wszyscy bez wyjątku widzieli już kilkaset wiosen. Brody poprzetykane gęsto pasmami siwizny dodającej powagi zdobiły ich pomarszczone twarze. Wśród krasnoludów wyróżniały się trzy postaci jeden czarnobrody brzuchaty olbrzym, jeden kompletnie łysy i bezbrody i Margruk Lothar. Przywódca siódemki emanował wyższością i bogactwem. Jako jedyny nosił na plecach olbrzymi młot bojowy. Ponadto jego uzbrojenie wyglądało znacznie solidniej, a broda miał zdecydowanie najdłuższą, sięgającą poniżej połowy uda.

Krasnoludy szły w swojej gromadzie, na końcu całej grupy głośno gadając, śmiejąc się i wykrzykując. Nikt, nawet Fagnus, nie rozumiał ani słowa z ich rozmów. Mówili językiem dziwnym, brzmiącym podobnie do niemieckiego, jednak o poziom paru kilometrów w głąb ziemi bardziej ciężkim. Na zaczepki innych nie zwracali kompletnie uwagi, będąc całkowicie pochłoniętym zaciekłą konwersacją.

Koło południa drużyna wkroczyła w regularny las. I tutaj droga zawężyła się i zbrzydła pchającym jeszcze bardziej. W końcu zauważyło to szefostwo kompani i dało rozkaz do zatrzymania się. Zakapturzony Andrzej posłusznie przestał pchać. Jednak kompletnie nieprzytomny Merkury pchał dalej i wykorzystując siłę pędu wepchnął wóz do monstrualnej dziury. Można było usłyszeć trzask, a chwilę potem pierwsze krasnoludzkie przekleństwo.

Dziesięć minut później sytuacja unormowała się, Krasnoludy skończyły złorzeczyć i zabrały się do analizowania mapy, natomiast młody mag przestał beczeć, pochlipując tylko cicho od czasu do czasu.
-Wy dwaj – Lothar wskazał na najbliżej stojących Andrzeja i Franza – za mną.
On, innych czterech krasnoludów oraz wskazanych dwóch ludzi skręciło na północ, w las i zniknęli z pola widzenia.


Dante, Zbigniew, Jaromir i Fagnus


Dwójce pozostałych krasnoludów nie kwapiło się odpowiedzieć, ale w końcu piątce bohaterów udało się dowiedzieć, że tamci poszli do miasta. Wyglądało na to, że na miejscu zostały krasnoludy najgorzej operujące językiem polskim.

Przez bite cztery godziny nic się nie działo. A później się zaczęło.

Był środek dnia, ale pilnujący wozu wyraźnie usłyszeli wilczy skowyt. A później następny i następny. Na trzech się skończyło.


Dante i Zbigniew


Zbigniew zauważył pierwszego wilka. Chwile później, innego wypatrzył Dante. Pierwszy raz w życiu widzieli coś takiego. Trudno to nazwać wilkiem. Przerośnięte, włochate, umięśnione bydlaki o wilczych pyskach w niczym nie przypominały typowych przedstawicieli swojego gatunku. Obydwaj zauważyli nietypowe guzy porastające całe ciało oraz zielone ślepia, z których emanowała chęć mordu.




Dante, Zbigniew, Jaromir i Fagnus


Basiory stale przybliżały się, zmuszając najemników do zacieśniania swoich szyków. Czerwonobrody krasnolud wyciągnął kuszę i strzelił. Chybił o włos (ze swojej długaśnej brody). Krzyknął coś do swojego ziomka i zaraz potem do reszty. Do tej pory pojawił się jakiś tuzin wilków. Zbliżały się dość wolno, trzymając dystans.


Franz


Krasnoludy były markotne i ich gwar rozmów zastąpiła cisza. Po przedarciu się knieję przez wyszliście na pola uprawne. Miasto było już widoczne.



Stojąc na rynku, Częstochowianin stwierdził, iż miejscowość to bardziej odpowiednia nazwa. Lothar obdarzył go zadaniem zakupienia baryłki miodu. Tylko tyle. Szef wyprawy wręczył mu mały mieszek monet i zniknął wraz z resztą pobratymców. Zakapturzony Andrzej został mu przydzielony do pary. Jak dotąd nie odezwał się ani słowem. Krasnolud powiedział mu jeszcze tylko „szybko” i ”za godzinę tutaj „. Franz podrzucił w ręku pękaty woreczek, zastanawiając się nad zawartością. Szybka,chuda ręka złapała mieszek i uciekła, znikając w tłumie miejscowego bazaru.
 
__________________
Nosce te ipsum.

Ostatnio edytowane przez Boreiro : 19-05-2013 o 13:40.
Boreiro jest offline  
Stary 19-05-2013, 21:08   #10
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=OnKQnjpizdg[/MEDIA]

Głowa jeszcze lekko bolała. Czuć było pulsowanie krwi odbijające się tętnieniem w skroni, w nozdrza co chwila uderzał kurz.

Cień drzew wymuszonego poniekąd postoju nie przyniósł chwili wytchnienia, lecz groźbę utraty życia w zielonych ślepiach i na ostrych wilczych kłach.
Ciało wystrzeliło ładunek adrenaliny do krwiobiegu. Ból głowy i pragnienie ustąpiły miejsca napięciu mięśni i gotowości. Odrzucił pod rozklekotany wóz swoją torbę z kocami.

Krew zaczęła pulsować szybciej, wybijając rytm w piersiach.
Seria szybkich oddechów uspokoiła jego rozjuszone, wewnętrzne ja.
Dante rozejrzał się dookoła, ocenił odległości. Naciągnął rękawice i poprawił czarne ochraniacze na kolanach. Sprawdził na wszelki wypadek czy nóż w za pasem, przy plecach dobrze się wysuwa.
Krąg wielkich wilków zacieśniał się coraz bardziej.
- No, Panowie, bić się mam nadzieję umiecie… Lepiej ustawmy się w okręgu, plecami do wozu, a kusznicy na wóz. Z wysaka lepiej będzie celować.
„Dlaczego, do kurwy nędzy, nie zaopatrzyłem się w szablę?!” taka oto myśl przeszła mu przez głowę.

Wycofał odrobinę prawą nogę do tyłu. Przeniósł ciężar na lewą i pochylił się lekko do przodu.

Czekał na odpowiedni moment.



*******

Las.
Gałęzie siekały w twarz i otwarte z wyczerpania usta.
Za każdym razem jęk bólu i cierpienia wydobywał się z nich, gdy dziki matecznik chłostał jego poranione ciało.
Związane ręce w nadgarstkach krwawiły.
Z twarzy lała się posoka, a pocięte piersi wyglądały jak poszarpane przez tygrysie szpony.
Potknął się. Złapał równowagę i biegł dalej.

*

Mnisi zostali zabici, gdy wywozili nieoddychające ciało zza klasztornych murów.
Chcieli się pozbyć, zrzucić z wysokiej grani, gdzie roztrzaskałby się o kamienie, a Dunajec po czasie zabrałby ciało.

*

Przewrócił się. Ziemia wdarła się w krwawiące okaleczenia.
Wstał. I runął z powrotem.
Szumy górskiego strumienia dochodziły jakby zza grubej ściany. Gorączka i zmęczenie trawiły jego ciało.
Zamknął oczy. Jedno całe i strzępy drugiego.

*

Dwaj mnisi z wyciętymi tonsurami powozili wozem gnoju, głośno dyskutując po rumuńsku. Dante, wraz z dwoma innymi ciałami został wywieziony jako martwy z miejsca swojego umęczenia. Tortury.
Rozszarpywanie przez dwa dzikie rysie. Nikt nie miał prawa przeżyć takiej przygody. A jednak… Wydaje się, że te rysie pożywiły się już wcześniej jego dwoma towarzyszami, z którymi właśnie jechał na kupie gnoju. Oni jednak nie mieli tyle szczęścia.

*

Podniósł się na czworaka.
Krew kapała kroplami na iglasty leśny dywan.
Powoli zaczął wstawać, chwiejąc się niepewnie na porozrywanych nogach. Rwący, górski strumień ukazał się jego oczom. Długi na trzy łokcie, głęboki na jeden.
Dante położył się w nim, pozwolił wodzie obmywać jego pomęczone ciało. Pił. Pił długo. Jego ciało zdawało się chłonąć dar zimna otrzymany od górskiego potoku.

*

Odpiął konie od wozu, i pognał je w las. One nie były niczemu winne.
Na koźle siedziały dwa ciała przebite w szyjach drewnianymi, ułamanymi drążkami od drabin wozu.
Wsparł się o tył wozu i napierał ile sił. Wóz powoli rozpędzał się w stronę skalistej grani.



Rozlatujący się gnój, szybujące szmaty i ciała w wilgotnej górskiej mgle szybko zniknęły. Po czasie słychać było głuchy łoskot gdzieś za kurtyną mgły.
Wbiegł w las. Biegł ile sił.

*

Zrzucił z siebie mokre szmaty. Zostawił na sobie tylko spodnie. Legł w najbliższym wykrocie, na pokrytym mchem i igliwiem podłożu. Zasnął nim zdążył o czymkolwiek pomyśleć.


********
 
__________________
"Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej."

Ostatnio edytowane przez potacz : 19-05-2013 o 23:32.
potacz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172