Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-11-2011, 16:01   #1
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Wilhelm i Smoczyca

Wilhelm Archibald Ravenwild siedział w jakieś zapyziałej karczmie w Brundfähre i podobało mu się to coraz mniej. Im bardziej zbliżał się do posiadłości grafa von Blut, tym bardziej żałował swojej decyzji. Decyzji,która jeszcze przed dwoma tygodniami wydawała mu się słuszna. Bard tak piękną pieśnią zachęcał do pomocy grafowi w pozbyciu się smoka panoszącego się po jego ziemiach. Nagrodom miało być pół hrabstwa i ręka córki grafa. I chociaż paladynowi nie wypadało przyjmować nagrody, to i tak wszyscy je brali w takiej czy innej postaci. Jeżeli on sam nie mógł pojąć za żonę uratowanej dziewicy, to wpychał ją do łoża swojego krewniaka, co się łączyło z ziemiami przypisanymi do ręki i tytułami. I chociaż teoretycznie ziemie te i tytuły na zakon powinny przechodzić większość świętobliwych rycerzy rozdawała je po swych rodzinach, a sam zakon zadowolić się musiał drobnymi datkami. Oczywiście byli i tacy, którzy całą nagrodę przekazywali kapitule, ale byli zdecydowanie w mniejszości. Zresztą świętobliwi paladyni Zeusa i tak byli bogaci, to trzy wsie w tę czy wewte różnicy zbytnie nie robiły.
Skuszony nagrodą Czarny Rycerz wyruszył więc po sławę i nagrodę. Może w końcu będzie się mógł uniezależnić. Pół hrabstwa. Co tam, że marchie. Co tam, że to koniec Imperium. Co tam, że daleko od rodzinnych stron. A z ręki córki grafa jakoś się będzie można zrezygnować. Z drugiej strony, jeżeli jest tak urodziwa i cnotliwa jak ją bard odrysowywał w swych pieśniach, to i może i nad tym wartabyło się zastanowić.
Tym czasem rzeczywistość nie rysowała się najlepiej. Im bliżej marchii, tym dalej od cywilizacji. Wsie, i nie tylko one, zdawały się być w czasie zatrzymane, mniej więcej sto lat temu. No wsie to można jeszcze zrozumieć, ale żeby miasta?? To nawet na miano miasta nie zasługiwało, ot większa wieś. Karczmy były coraz podlejsze. Jedzenie i trunki w nich serwowane też.
~Żeby tylko smok okazał się naprawdę duży. ~
Rozmyślał Wilhelm nad miską czegoś co to miało być gulaszem. Może i nim było, ale z jakiego zwierzęcia mogło to być zrobione to młodszy potomek Saemusa Ravenwilda chyba wiedzieć nie chciał. Miejscowi zajadali się tym rarytasem, jak to to coś córka karczmarza raczyła była określić. Miejscowi też smalili cholewki do karczmarki. No, o gustach to się nie dyskutuje. Nie mniej jednak Wilhelm nie miał jakoś ochoty spotkać się sam na sam z lokalną pięknością, chociaż ta zdawała się go do tego zachęcać. A to otarła się o niego biodrem, niby to niechcący. A to położyła mu na kolanach swój obfity biust gdy serwowała mu posiłek. A to przypadkiem coś koło niego upuściła by mógł sobie jej krągły zadek pooglądać i do tego odsłoniła jeszcze z pół łydki.
Siedzący za jego plecami jacyś mieszczanie, wyglądali na dość zamożnych, głośno komentowali odsłaniane wdzięki panny.
A w tle jakiś grajek, co to mu chyba słoń na ucho nadepnął, raczył zebranych gości swą piosnką o dzielnym paladynie co to dziewice z rąk bestii ratował. Piosnka była sprośna, co się akurat gawiedzi bardzo spodobało. A już chyba najbardziej ten fragment opowiadający o tym, jak to przy pomocy swej kopii rycerz ów szlachetny czynił niemiłymi dla bestyj dziewice. Bo powszechnie wiadomo, że tylko dziewice lubią bestyje, więc czym prędzej trzeba je z tego dziewictwa wyleczyć.
Grajek zebrał gromkie brawa i nie mało grosza, bo słuchacze straszliwie hojni byli.
Tym czasem Wilhelm mieszał w swej misce drewnianą łyżką i zastanawiał się jak bardzo jest głodny.



A im bardziej się zawartości swej miski przyglądał tym mniej miał ochotę na jedzenie.
Karczmareczka po raz kolejny obdarzył rycerza swym perlistym uśmiechem. Chyab raczej do czarnych pereł należałby go porównać. Popękane, blade usta odsłoniły braki w uzębieniu córy karczmarza. A pozostałe zęby czarne były. Iście perlisty uśmiech lokalnej piękności.
Z opresji wyratował Wilhelma grajek, co to za jego przewodnika robił i co to sławił grafa i jego córkę.
Wpadł do karczmy i wrzeszcząc od progu i sapiąc i dysząc dopadł do stolika Ravenwilda.
- Panie mój, panie mój. - Jego zbłąkany wzrok spoczął na kuflu piwa stojącym przed rycerzem. Bard był bardzo zdyszany i Wilhelm domyślił się, że spragnionym być musi. Podsunął mu wiec swój kufel. Tego piwa to rycerz próbować też nie chciał. A grajek wypił je do dna. Otarł jeszcze usta z piany. - Panie mój. Znalazłem statek, który nas prosto do Blutfurtu zawiedzie. Do zamku grafa.
Karczmareczce w tym samym czasie mina zrzedła, bo dostojny pan nie zwracał na nią w ogóle uwagi. Ale zrazu znalazła pocieszenie przy mieszczanach siedzących za rycerzem. Tych co to jej wdzięki tak komentowali. Skomplementowali ją kilkakrotnie i z pewnością swoje łapska to tu to tam położyli, bo dziewoja zaczęła chichotać. Koniec końców na schadzkę się umówili. Za jakieś pięć minut, gdy ona będzie przerwę miała.
Bard grafa w tym czasie roztoczył przed Wilhelmem wizję wygodnej podróży statkiem. W co rycerz raczej wątpił, gdyż dotychczas to co grajek mówił dalekie było od rzeczywistości.
Zapłaciwszy za gościnę rycerz i bard udali się do portu. Raczej większej przystani. Jakież było zdziwienie Wilhelma gdy oczom jego ukazała się słusznej wielkości barak. Nie spodziewał się czegoś takiego na tym krańcu świata. Kapitan, zgięty w pół, witał swoich gości. Oczywiście z wyprawę trzeba było z góry zapłacić i to nie mało. A w zasadzie cennik był rozbojem w biały dzień. Ale ponieważ obu mężczyzną się śpieszyło to zgodzić się musieli.
Barka okazała się dość luksusowa. A goście nią płynący zamożni. A gdy dowiedziano się, że na pokładzie pojawił się paladyn od razu obskoczył go wianuszek panien i to nie tylko młódek na wydaniu, ale i statecznych matron będących ich przyzwoitkami. Zrazu posypały się prośby by rycerz uraczył ich jakąś opowieścią o swych walkach. W sukurs przyszedł mu bard. Jak z rękawa sypał balladami i pieśniami opiewającymi czyny rycerza, któremu był przewodnikiem. Był naprawdę dobry. Aż matki musiały siłą swe córki odciągać, by już spokój dały szlachetnemu członkowi zakonu.
Barka nie płynęła wcale do Blutfurtu. Jej celem był Eisental. Ale to zawsze było szybciej niż konno. Zwłaszcza, że bard wcale konno dobrze nie jeździł.
Ale w końcu po trzech tygodniach dotarli na dwór grafa Roberta von Blut.

I tu Wilhelma spotkała niemiła niespodzianka. Hrabstwo było tak rozległe, że można je było kamieniem przerzucić. A córka grafa. Bard zdaje się, że ślepy był gdy pisał o jej urodzie balladę. Była niska i gruba.
Żeby chociaż inteligentna była. Ale nie. Tego też bogowie jej poskąpili. I miała do tego przeraźliwy śmiech. Niczym rżenie konia. Głos jej był piskliwy.
Sam graf, też chyba ślepy, chwalił i urodę i inteligencję córki. Jemu też wiele brakowało. W zasadzie to chyba swoimi manierami niewiele od swych poddanych odbiegał. To był kolejny powód aby nie chcieć ręki panny von Blut.

Zamek Grafa okazał się wielką, murowaną chata górującą nad małymi, drewnianymi chatami chłopów. Na szczęście to co podawano na stoły było zjadliwe i przypominało jedzenie znane Wilhelmowi. Kucharza graf miał doskonałego. Sam cesarz nie powstydziłby się takiego.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 11-11-2011, 19:44   #2
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Cnotliwa i urodziwa księżniczka, to piękna bajka. Acz bajka tylko. Jeśli urodziwa to zwykle cnotą nie grzeszyła. Jeżeli cnotliwa, to głównie z tego powodu, że z braku urody grzeszyć nie mogła.
Choć... różnie to bywało.
Ziemie grafa von Blut, nie grzeszyły urodą, podobnie jak córeczka.
A choć ziemie należące do grafa, dla ambitnego i pracowitego rycerza mogły być wyzwaniem, to dodatek w postaci córeczki skutecznie zniechęcał.


Tak więc wieczerzając wraz grafem i córeczką, Wilhelm starał się robić dobrą minę do złej gry i zachowywać jak dobrze wychowany szlachcic. Udawał, że nie zauważa braków w urodzie i charakterze “pulpecika” grafa. Uśmiechał się i rozmawiał chętnie, uważając z piciem wina. Nie chciał się bowiem zaprawić alkoholem. Niemniej w myślach już rozważał dalsze kroki. Ostatecznie wyzwania podjąć się musiał, aczkolwiek zamierzał to uczynić charytatywnie.
Poza tym, choć warunki bytowe były bardziej niż kiepskie, to jedzenie dobre. Manierami grafa i córeczki Wilhelm się z pozoru nie przejmował, przechodząc od razu do sedna.- Jakiż to problem sprawia ów smok, drogi grafie? Co o nim wiadomo?
I zaczęło się.
Władca ziem zaczął opisywać owe potworne smoczysko. Wielkie, straszne łuskowate.


Ziejące ogniem monstrum porywające kozy i owce i dziewice. Krów nie porywało, bo i ciężko było znaleźć krowę w okolicznych ziemiach. Gdy jednak rycerz zaczął się dopytywać o szczegóły, graf zaczął się plątać w szczegółach. I wyszło na to, że ani on osobiście owego smoka nie widział, ani jego przyboczni. Tylko słyszeli od poddanych. I dlatego opis owej bestii przypominał Wilhelmowi, coroczne opowieści o łowach z cesarzem, jakimi raczył go ojciec. Co roku jeleniowi poroże rosło coraz większe.
Z każdym słowem grafa mina Wilhelma rzedła. Nie dość bowiem, że przyjdzie mu walczyć za darmo (wciskanej wraz posagiem córeczki jakoś Wilhelm przyjąć nie miał zamiaru), to jeszcze nie wiadomo z czym i gdzie.
Nic więc dziwnego, że paladyn był ponury i nawet “końskie zaloty” chichoczącej córki grafa nie poprawiały mu humoru. Niemalże rzucała mu się na ramiona i nie omieszkała poinformować, gdzie powinien zachodzić, bo wszak cnotliwą damą jest. Kilkakrotnie powtarzała gdzie znajduje się jej komnata i że zdarza się zapominać zamykać drzwi na noc.
Sugestia aż nadto czytelna.

Wilhelm zaczął podejrzewać, że ta cała sprawa ze smokiem, miała być przynętą, mającą zwabić kandydatów do niezbyt udanej córeczki. O ile był to smok. Równie dobrze mogła to być wiekowa wywerna, zbyt stara by wzbić się w powietrze. Zbyt stara by być zagrożeniem, dla czegoś większego od owcy.
Niemniej skoro tu już był, to mógł się wszak rozejrzeć po okolicy. Zważywszy, że narzucająca się ciągle córeczka grafa, skutecznie zniechęcania do pozostania w zamku.
Paladyn spytał więc o przewodnika, który mógłby do smoka doprowadzić. I spojrzenie grafa spoczęło na Jasperze Złotoustym. Bardzie, który omamił Wilhelma wizją cnotliwej i pięknej księżniczki oraz bogatych i urodzajnych ziem. Z tych wszystkich kłamstw, nawet cnotliwość nie okazała się prawdziwa. Choć niewątpliwie córeczka grafa dziewicą była.
Złotousty, jako postawny mężczyzna, jednak nie liczył się w oczach dziewczyny.


Z racji swego niskiego urodzenia, nie był wart jej uwagi, ni dobrego słowa. Z czego zapewne się cieszył. Niemniej to właśnie jego graf Robert wyznaczył na przewodnika dla Wilhelma, powodując, że biedak niemalże zakrztusił się winem, popijając syty posiłek.
Wilhelm zupełnie nie rozumiał, czemu bard gładkimi słówkami próbue wyłgać się z tej roli.
Wszak i tak walczyć będzie Czarny Rycerz, a on ma tylko być przewodnikiem po tutejszych zadupiach.
Jakkolwiek giętki język Jaspera, nie zdołał przebić się przez ośli upór grafa. I bard został mianowany przewodnikiem paladyna.
Dobre i to.
Wilhelm dość szybko uwinął się z kolacją i wykręciwszy się wczesnym wyruszeniem, opuścił towarzystwo. Nie mógł jednakże odmówić córce grafa towarzyszenia jej w drodze do swoich komnat. I starał się komplementować jej urodę. Co było iście heroicznym czynem.
Dziewuszka zaborczo obejmowała ramionami, rękę rycerza. Starała się nawiązać inteligentną konwersację, co jej zresztą kiepsko wychodziło. Oraz pokrzykiwała na przechodzące służki, wplatając przekleństwa godne plebsu w swe wypowiedzi. Pilnowała rycerza niczym rasowy pitbull. I czasami, nawet “szczekała” podobnie.
Dotarłszy do swej komnaty, Wilhelm grzecznie pożegnał namolną wielbicielkę niemal siłą wypychając ją poza drzwi. Następnie, nie dość że je zamknął, to jeszcze zabarykadował.
Hałasy przy drzwiach około drugiej w nocy, świadczyły iż zabarykadowanie się było niewątpliwie dobrym pomysłem.

Ranek.
Wczesne udanie się na spoczynek sprawiło, że Wilhelm równie wcześnie wstał. W każdym razie wcześniej niż graf i jego córka. Oraz bard.
Przyjemność płynąca z kopnięcia w zadek śpiącego Jaspera, było... niewątpliwie niewielką gratyfikacją, rekompensującą choć trochę kłopoty w jakie ów złotousty kłamca go wciągnął.
Gdy już przebudził swego przewodnika, Wilhelm przygotował się do podróży.
Krótka chwila na ogolenie twarzy i dłuższa na przywdzianie zbroi.



Jak wszyscy paladyni nosił ciężką zbroję płytową, ale przeciwieństwie do reszty zakonników Zeusa, barwioną na czarną. Było to odstępstwo od srebrnych i białych zbroi paladynów i swoisty znak rozpoznawczy rycerza.
W dodatku w połączeniu ze złocistym spojrzeniem jego oczu i kruczoczarną grzywą włosów okalających jego oblicze, zbroja prezentowała się nader efektownie.
Chwilka na sprawdzenie oręża, całego zbioru oręża. Oprócz rycerskiego miecza, miał jeszcze dwuręczny miecz przy siodle, dwie kopię, mizerykordię, oraz ciężką kuszę. Polowanie na smoki to nie przelewki.
Gdy był już gotów ruszył konno na swym rumaku bojowym przez bramę zamku, z bardem wlekącym się smętnie u boku, na jakiejś chabecie.
Wilhelm nie kłopotał się budzeniem i żegnaniem grafa i jego córki. Szkoda na to czasu i nerwów.
Niech więc zaczną się łowy na smoka!... lub na cokolwiek co pałętało się po tym zapyziałym hrabstwie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 07-12-2011 o 15:28.
abishai jest offline  
Stary 06-12-2011, 18:01   #3
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
A hrabstwo rzeczywiście zapyziałe było. Góry i doliny, góry i doliny, góry i doliny. Trakt, jeżeli to coś czym jechali, tak nazwać można było, był zaniedbany, miejscami zarośnięty.



Mimo jakości dróg jechało się nawet przyjemnie i w miarę szybko. Byłoby szybciej gdyby jego przewodnik nie zatrzymywał się co chwila na opróżnienie pęcherza. I oczywiście za chwile uzupełniał niedobór płynów.
Koło południa zatrzymali się na krótki odpoczynek połączony z posiłkiem, którego Jasper domagał się już od dłuższego czasu. Był i plus posiłku, po za napełnieniem sobie żołądka. Złotousty zamilkł wreszcie. Nie żeby rycerz miał coś przeciwko pieśnią i balladą serwowanym mu przez Jaspera Złotoustego, ależ ile można było??
Jakąż ulgę wiec Wilhelm poczuł usłyszawszy wreszcie śpiew ptaków. Szum wiatru wśród drzew. Cisza. Czarny Rycerz nigdy nie myślał, że będzie się z niej cieszył.
Po skończonym posiłku, ku rozpaczy Złotoustego, szybko zebrali się i ruszyli w dalszą drogę. Jak wynikało z zapewnień przewodnika, za godzinę jazdy mieli dotrzeć do mostu, który umożliwi im przejście na druga stronę rwącego potoku i już, już mieli dotrzeć do wsi, gdzie swoje leże miał smok.
Jasper ponownie zaczął umilać drogę swymi pieśniami. Wilhem w pewnym momencie nie wytrzymał i dobitnie kazała mu się zamknąć. Co też grajek niechętnie ale uczynił.
Rzeczywiście, godzina jazdy i dotarli do mostu. W zasadzie kładki przerzuconej przez rwący potok. Tyle tylko, że ostatnia nawałnica ją zerwała. Jasper zaklął szpetnie pod nosem. A Wilhelm mu w myślach zawtórował. Nie dało się w tym miejscy brudu pokonać. W zasięgu wzroku nie było tez innego miejsca gdzie można byłoby rwący potok przekroczyć.
Jasper podrapał się po brodzie.
- Obawiam się panie, że będziemy musieli dużo drogi nadłożyć. - Skrzywił się przy tym. - Tędy przejechać się nie da.
Teren podnosił się. Usiany był licznymi głazami i skałami. Gęsto porośnięty drzewami. Pieszy możeby i przeszedł, ale konno z pewnością się nie dało.
- Ile??
- Musimy wrócić do tego rozwidlenia. - Zaczął rozwodzić się bard. - Następnie ominąć górę...
- Ile dokładnie?? - Przerwał mu niecierpliwy Ravenwild.
- To będzie jakiś dzień drogi, mój panie. - Ręką zasłonił twarz, jakby chciał się od ciosu osłonić.
Po dłuższej chwili otworzył jedno oko i z pewną niepewnością przyjrzał się Czarnemu Rycerzowi.
Wilhelm przyglądał się mu z lekkim zdziwieniem. W końcu, gdy bard otworzył oboje oczu, Rycerz rzucił tylko krótkie.
- Prowadź.
Jasper uśmiechnął się niepewnie i ruszyli.
Gdy zbliżali się do wspomnianego rozwidlenia dróg, bard nie wytrzymał panującej ciszy. Ciasza to coś co nie leżało w naturze przewodnika Ravenwilda i Czarny Rycerz chcąc nie chcąc musiał się z tym pogodzić. Wszak nie będzie lał barda po mordzie, to nie licowało z powaga Rycerza Zakonu Zeusa. Toteż przymknął oko na to.
Z początku Jasper odśpiewywał sobie cichutko. Co było jeszcze znośnie. Ale z czasem, zachęcony tym, że rycerz uwagi mu nie zwraca, Złotousty śpiewał był coraz donośniejszym głosem.
Wilhelm już już szykował się by zwrócić delikatnie uwagę bardowi, że jego wyczyny mogą im niepotrzebnych kłopotów narobić, gdy chyba sami bogowie uznali, że dość mają jego śpiewu. Kiedy grajek kończył ostatni wers jakiegoś utworu wchodząc w wysokie a, mucha mu do ust wpadła. Biedak począł się krztusić i kaszleć usiłując się pozbyć natręta.
- Połknąłem to. Połknąłem. - Zawołał sopranem. - Połknąłem to paskudztwo. - Pluć począł jednocześnie na wszystkie strony. Po czym zesztywniał na chwilę z ręka na brzuchu. - Czuje jak to lata we mnie. Wyżre mi wnętrzności. Umrę w męczarniach. - Aktorem doprawdy tez był wybornym. Naprawdę było co podziwiać gdy tak łkał nad swoim losem.
Rycerz miał spory problem przy powstrzymywaniu się od śmiechu. Wszak nie wypadało śmiać się z umierającego. A Jasper świetnie takiego odgrywał.
- Umrę niezaznawszy miłości. - Łkał dalej. - O okrutny losie. Pozbawiasz świat takiego geniusza. Wybrańca muz. - Nawet przekonany o rychłej śmierci Złotousty nie szczędził sobie pochwał. - Już czuję jak potwór ten okrutny dobiera mi się do wątroby. Jakiż to ból. - Ochom i achom wskazującym na wielkie cierpienie nie było końca.
W tym momencie rycerz nie wytrzymał i ryknął śmiechem. Bard przez moment patrzył nań morderczym wzrokiem po czym sam wybuchnął śmiechem. I byli się tak śmiali do póki Czarny Rycerz nie zobaczył zbliżających się zbrojnych. Bard też spoważniał.
- To ludzie grafa von Aurith. - Splunął przy tym na ziemię.
Kolumna zbrojnych i kilku obdrapanych i brudnych ludzi, jednakże w strojach bogatych, zbliżyła się do nich na odległość kilkunastu metrów. Na jej czele jechał potężny wojownik.



- To bękart von Auritha. - Wyszeptał bard.
- Jestem Eberhatr Bergstein. Dowódca straży grafa von Aurith. Ścigamy bandytów którzy napadli na tych tutaj zacnych kupców.
- To był smok, panie. - Jedne z tych brudnych ludzi w przypalonych, podartych szatach odezwał się.
- To jest szlachetny Pan Wilhelm Archibald Ravenwild. Palady Zakonu Zeusa. - Bard bardzo pięknie przedstawił Czarnego Rycerza, wymieniając jego rzeczywiste i wyimaginowane sukcesy.
Na te słowa kupcy rzucili się do nóg Czarnego Rycerza.
- Panie szlachetny. Smok nas napadł. Zrabował wszystko. Pomóż, nam biednym kupcom. - Jedne przez drugiego zanosili prośby i pomstowali na bestyję, co to ich napadła.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 08-12-2011, 22:36   #4
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ziemie grafa były dzikie i zaniedbane. Ale z perspektywy rycerza miały swój urok.
Nieprzebyte knieje kusiły na skręcenie z traktu i posmakowania życia w dziczy.
Podróż z czasem stawała się coraz przyjemniejsza. Pogoda była ładna, jedzenia i wina (szczególnie wina) w bród, bowiem Jasper zabrał ze sobą, chyba połowę zapasów zamku.
Towarzystwo Złotoustego, też było coraz bardziej znośne. Więc wyprawa stawała się przyjemnością, a Czarny Rycerz widział ją w coraz jaśniejszych barwach.
Ubije poczwarę, zgarnie skarby i sławę. Oczywiście skarby, jeśli smok jakiś skarb uzbierał, bo różnie z tym bywało.
A więc zgarnie skarby... ewentualnie. I sławę, na pewno. I cnotliwie odmówi nagrody, twierdząc, że mu nie wypada. Plan wydawał się wręcz idealny.
Humor Wilhelma nie zepsuł się nawet, na widok zniszczonej kładki, która pozwalała przejść przez potok. Co prawda Jasper wspomniał, że trzeba będzie nadłożyć drogi, ale też i rycerzowi się nigdzie nie spieszyło.
Ruszyli więc dalej, pod wodzą Złotoustego i jego pieśni. Których jak się okazało, bogowie nie cenili bowiem muszką starali się je uciszyć. Nie dość sprawnie jednak, bo bard przeżył. Za to ściągnął na nich uwagę przejeżdżających osób.

Piętnastu zbrojnych pod wodzą niejakiego Eberhatra Bergstein. I trzech kocmołuchów, którzy okazali się być napadniętymi przez smoka kupcami.
Oddział Eberhatra uzbrojony był we włócznie i miecze. Nosił na sobie kolczugi i hełmy. Byli konno, więc trzeba było przyznać, że byli siłą z którą trzeba się było liczyć. I można było wykorzystać.
Wilhelm skupił swe spojrzenie na Eberhatrcie.
Jakoś nie było czasu i okazji wypytać barda, o przyczyny owej niechęci do bękarta von Aurithów. I do samych Aurithów, też. Choć się domyślał, że samo bycie bękartem było powodem pogardy u grafa bon Blut. Ale że też pozwalał swoim poddanym na takie zachowaniem, wobec Aurithowego syna, nieważne czy z prawego, czy nieprawego łoża?
To rycerza nieco dziwiło.
Ale nie wspominał teraz. Nie był to czas na takie dywagacje.
-Akurat tak się złożyło, że tropię... poszukuję owego smoka, czy też bandytów.- stwierdził rycerz.- Czyli mi po drodze z wami panie Bergstein.
- To smoka panie. - Kupcy na kolan rzucili się przed Czarnego Rycerza. - Zionął ogniem i miał wielkie świecące ślipia.
- Takie zielone. - Zawtórował inny.
- I ryczał okrutnie. Spalił kilku naszych zbrojnych. Porwał nasze wozy z całym dobytkiem.
- A cóż to właściwie był za dobytek?- spytał Wilhelm, jednego z osmalonych kupców.
- Tkaniny drogocenne. Najwyższej jakości. Do tego biżuteria. - Tu padła całą litania towarów luksusowych i drogich. A kupcy wymieniając co stracili przekrzykiwali się nawzajem i zagłuszali. I zapewne zawyżali wartość towaru, na wypadek gdyby przyszło im się dopominać odszkodowania od władcy tych ziem.
-Się poczwara lubi stroić.- zastanowił się Wilhelm. Nic więc dziwnego, że dowódca straży Aurithów nie dowierzał w te opowieści. Owszem, może i kupcy widzieli smoka, ale czy prawdziwego? Równie dobrze mogła to być iluzja, jakiegoś renegackiego czarownika, pod którą skryli się zwykli bandyci. Czarny Rycerz zwrócił się więc do Eberhatra Bergsteina.- Może więc warto połączyć nasze siły? W końcu mamy zwalczyć to samo zagrożenie.
Eberhatr Bergstein potarł podbródek. Przyjrzał się krytycznie zwłaszcza bardowi.
- Tak, tak. - Rzucili kupcy chórem.
Dowódca zbrojnych wzruszył ramionami, chyba nie chciało mu się z kupcami wykłócać.
- Jeszcze jedne zbrojny w kompanii przyda się. - Rzekł w końcu.
- Bo to nie pierwszy taki atak na kupców, panie. - Wtrącił się jedne z poszkodowanych. – Nie dalej jak miesiąc wcześniej inną karawanę z cennymi rzeczami zaatakował bestyja. W ten sam sposób. Nocą się na nich zaczaiła. Wszystkich co do nogi wybiła.
- Powiadają, że to kara dla grafa von Aurith. - Wyszeptał będący najbliżej Czarnego Rycerza kupiec. - Bo ziem jego sąsiadów bestia nie nawiedza.
- Bo jego sąsiedzi o szlaki nie dbają. - Odezwał się Bergstein. - A karawany tylko tędy chodzą. To co ma napadać gdzie indziej.
Kupcom się aż głupio zrobiło. Widać nie sądzili, ze ktoś jeszcze usłyszy to co mówili.
Wilhelm zmarszczył brwi w zdziwieniu. Skoro bestia napada ziemie Aurithów, to czemu von Blut był zainteresowany upolowaniem smoka?
- Nie tylko. - Bard się w końcu odezwał. - Ziemie mego pana też smok pustoszy. Porywa owce i inny dobytek. Dlatego szlachetny graf von Blut sprowadził smokobójcę, by pozbyć się gada. - Wypowiadając ostatnie zdanie Jasper wzniósł sie na wyżyny lizusostwa. Znać albo tak cenił swego chlebodawcę, albo może obawiał się, ze tamten na wszędzie swych szpiegów.
- Widać się bestyja zadomowiła w okolicy i leże sobie szykuje.- stwierdził autorytatywnie Wilhelm, jak na smokobójcę przystało.-Są tu w okolicy jakieś jaskinie i jamy ?
Jak się okazało w najbliższej okolicy nie było, ale w pobliżu wioski do której jechali, już tak.
Poinformował przy tym dowódcę straży o zerwanej kładce na potoku, co ten przyjął ze zdziwieniem, ale i ze zrozumieniem.

Ruszyli więc dalej wspólnie, zjednoczeni wszak tym samym celem.
Po drodze dowódca straży von Aurithów nie był zbyt wygadany. Natomiast idący z nimi kupcy jedynie biadolili.
Za to Jasper paplał jak najęty. I opowiedział przy tej okazji o napiętych relacjach sąsiadów. Oraz powodach tego stanu. Wedle jego słów, dawno, dawno temu von Bluth i von Aurith byli niemal jak bracia. Mieli wspólne plany połączenia związkiem małżeńskim swych dzieci, a przez to i ziem. Wszystko było ładnie, pięknie dopóki nie wyszło na jaw, że syn von Auritha jest upośledzony fizycznie i psychicznie .
Von Aurith zaproponował wtedy, że jego drugi syn, a w zasadzie pierworodny, ale ze związku pozamałżeńskiego, poślubi córkę von Bluta. Jakoś się załatwiłoby się sprawę nieprawego pochodzenia, wszak to możliwe. Ostatecznie stolica daleko, a prowincje żądzą się swoimi prawami.
Wtedy jednak von Blut się obruszył tym, że mu albo bękarty albo upośledzone pokraki podsyłają. I nastąpił koniec przyjaźni. Jasper bardzo ekspresywnie i przesadnie okazywał kogo wini za obecny stan rzeczy. Oczywiście nie hrabiego von Bluta i jego bardzo „urodziwą córeczkę.”
Von Aurith znalazł zonę dla swego dziedzica, ba nawet ta urodziła mu syna. Pięknego zdrowego i w niczym nie przypominającego ojca. Bardziej stryja i dziada.
Choć Jasper twierdził, że to bękart jest ojcem owego dziecka. I Wilhelm w duchu przyznał mu rację. Na miejscu von Auritha też by to tak zaaranżował.




Wszyscy już posnęli. I kupcy zdrożeni rozpaczaniem, i żołnierze zmęczeni drogą. I wreszcie bard zmęczony gadaniem.
Pozostały tylko straże na pograniczu obozowiska, oraz Wilhelm i Eberhatr przy ognisku.
Rycerz który czuł pewne “braterstwo dusz” z bękartem, podzielił się winem z bukłaka, które przezornie zabrał z kuchni Jasper.
Po czym rzekł.- Czy wśród twych ludzi jest ktoś biegły w tropieniu śladów zwierząt?
Dowódca skinieniem głowy podziękował za bukłak. Pociągnął z niego sobie. Wytarł usta wierzchem dłoni.
- Znajdzie się i taki. - Odparł oddając bukłak.
-Lepiej jak rozbijemy obozowisko w pobliżu jaskiń, a ja z wraz z tropicielem udamy się szukać owego Smoka, lub... tych którzy za Smoka się podszywają.- rzekł rycerz spoglądając w ogień.
- Nie wierzysz w jego istnienie?? - Eberhatr ze zdziwieniem spojrzał na swego rozmówcę.
-Wierzę, że coś napadło na kupców. Ale czy to smok? To się okaże.- stwierdził rycerz, po czym rzekł.- Ty stwierdziłeś, że to bandyci napadli na handlarzy.
-A bo kupcy się rozmijali w opisach. Poza tym nawet tak wielki smok nie zabrałby na raz tylu wozów.- stwierdził Eberhatr z lekką irytacją. Pogrzebał w ogniu i rzekł.- Prawda jest taka, że na początku na paści owego smoka, kupca pozostawili wozy i swych ochroniarzy na pastwę losu, a sami poukrywali się w lesie, dygocząc ze strachu. Wrócili na pole bitwy, już po napaści. Gówno widzieli, a nie smoka.
-A ślady? Przecież na miejscu ataku musiałeś widzieć ślady napastników.- stwierdził Czarny Rycerz.
-Ano. Ślady były.- stropił się Eberhatr grzebiąc kijem w ogniu. Łyknął wina z bukłaka i dodał.- Odciski łap żeśmy widzieli. Tylko, że ten smok jakoś koślawo chodził.
Potem rozmowy stały się luźniejsze. Zeszły pierwotnie na relacje między dwoma hrabstwami. I Eberhatr potwierdził, że władcy się generalnie nie lubią. Ale nie chciał opowiadać czemu, bo to „stare dzieje związane z małżeństwem”, jak to zgrabnie ujął dowódca straży. Zapytany o krążące po ziemiach legendy na temat smoków, stwierdził że o żadnej dotyczących tych ziem i smoków nie słyszał. I że lepiej byłoby spytać Jaspera, gdyby nie to że bard ululał się mocnymi trunkami. Rozmowy zeszły na dwór von Aruitha i kwestię służby na nim. Wilhelm jakoś bowiem, nie miał ochoty zahaczyć o dwór von Bluta w drodze powrotnej. A Eberhatr sobie ową służbę wielce chwalił.
Potem zaś, w miarę jak ilość alkoholu w bukłaku się zmniejszała, obaj młodzieńcy zaczęli omawiać urok okolicznych ziem, czyli piękno gór, dolin, owiec, a przede wszystkim pastereczek.
Zaś Wilhelm opowiadał o szerokim świecie, o wielkich miastach, gęstych puszczach, pięknych karczmareczkach i ślicznych damach do towarzystwa.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 08-12-2011 o 22:45. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 14-12-2011, 22:44   #5
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Pobudka, szybkie śniadanie i na konia. Cała ekipa ruszyła w drogę. Jasper znalazł wiernych słuchaczy swych utworów w osobach kupców i kilku zbrojnych. W większej liczbie i do tego uzbrojonych można było pozwolić bardowi prezentować swoje umiejętności. Przynajmniej drogę umilał, chociaż Czarny Rycerz miał nieodparte wrażenie, że pewne pieśni już kiedyś słyszał. I to całkiem niedawno.
Jakieś dwie godziny po wymarszu bard, przy wtórze kupców, zażądał postoju. Ale Eberhatr Bergstein był nieugięty. Nie pomogły prośby, błagania. Kolumna poruszała się naprzód.
Po kolejnej godzinie dotarli go granic hrabstw. Wilhelm od razu zauważył różnicę. Ziemie von Aurithów miały porządne drogi. Nic więc dziwnego, że kupcy je wybierali.
Nieopodal granicy było rozwidlenie dróg. Dowódca starży grafa zatrzymał cały pochód. Zarządził też krótki postój. Ku radości barda i kupców.
Po krótkiej wymianie zdań obaj rycerze postanowili obejrzeć jeszcze raz miejsce, w którym obozowali kupcy, a w którym napadł ich smok i zrabował ich dobytek.
Ravenwildowi i Bergsteinowie towarzyszyło jeszcze dwóch innych zbrojnych, w tym zwiadowca.

Kupcy niezbyt rozważnie wybrali sobie na postój miejsce . Przynajmniej z perspektywy wojownika. Ale tej kwestii chyba nikt roztrząsać nie chciał.
Śladów było dużo. Ludzkie, końskie. Trochę dzikiej zwierzyny. I oczywiście smocze.
Paladyn niejednokrotnie w swym życiu widywał takowe. No niby się wszystko zgadzało. Ale jak to był już ujął dowódcza straży. Ten smok jakoś koślawie chodził.A to było wielce podejrzane.
Reszta nie wzbudzała większych podejrzeń. Atak bez wątpienia nastąpił w tym miejscu. I nie było za bardzo widać czy wozy odjechały czy odleciały. Jeżeli to pierwsze, to ktoś nieźle po sobie posprzątał.
I tyle byłoby zwiadu.
Cała czwórka wróciła do obozowiska. A tam czekała na nich jakże miła niespodzianka. Kupcy do spółki z bardem przygotowali obiad i to nie byle jaki. Pieczone bażanty. Pogardzić czymś takim byłoby grzechem.
Po skończonym posiłku Bergstein zarządził szybki wymarsz. Co oczywiście spotkało się z utyskiwaniami co poniektórych. Wystarczyło raptem jedno spojrzenie wojownika, by wszyscy potulnie na koń wsiedli i ruszyli w dalszą drogę.
Jasper przyłączył się tym razem do Wilhelma. Zaczął go raczyć opowieściami o okolicznej szlachcie. Kto komu rogi przyprawia. Kto jakie ma grzeszki. Kto z kim i gdzie. I Czarnego Rycerza naszła myśl, czarna myśl, czy bardo go czasem nie usiłuje jakby oswoić z myślą, ze będzie panem na tych włościach. Bo niby czemu miałby mu takie rzeczy opowiadać. Jedyni, którzy byli czyści jak łza to oczywiście nie kto inny jak rodzina von Bluth. Ostoja moralności i cnót.

I tak oto dotarli do wsi, którą wedle słów grafa von Bluth smok ostatnio niepokoi. Niestety zmierzchało się już powoli toteż rozglądanie się po okolicy sensu najmniejszego nie miało. Sam wieś nie przedstawiła sobą zbytnie wartości. Kilka rozpadających się chat. Chyba lepsza była perspektywa obozowania pod gołym niebem niż w tych … tych... no ruderach, bo inaczej się tego nazwać nie dało.
Noc była ciepła i pogodna. Niebo pełne gwiazd nad nimi. Ognisko dające ciepło obok nich. Wino w bukłakach i strawa. Oraz opowieści i ballady barda. Prawie jak piknik. Towarzystwo się generalnie popiło, przynajmniej ci co to mogli, czyli bard i kupcy.

Nie mniej to owi pijacy zbudzili Ravenwilda w nocy. Przerażeni kupcy i bard, ależ się zebrali, niemal zrobili rycerzowi krzywdę gdy chcieli go wybudzić.
- Smok, panie. - Krzyczeli jedne przez drugie. - Smok się zbliża. Słychać było jego ryki.
Przy takim hałasie cały obóz się zerwał. Co oczywiście wzmogło zgiełk i nie sposób było cokolwiek usłyszeć po za płaczliwymi modłami i prośbami nieuzbrojonej części tego towarzystwa.
Czarny Rycerz usiłował się wsłuchać w otoczenie chcąc się zorientować co to za, rzeczywiste czy też wyimaginowane, odgłosy tak wystraszyły tą całą hałastrę. Ale się nie dało. Wystraszeni ludzie robili tyle hałasu, że słychać było tylko ich. Wilhelm starał się uspokoić choćby barda, by ten mu na spokojnie opowiedział o co właściwie chodzi. Ale się nie dało. Lamentowali jak dziewki jakie.
I nagle, wśród całego tego zgiełku słyszeć się dał potężny ryk. Wszyscy umilkli.
- To, to, to,...- Zdołał wydusić z siebie Jasper.
Kolejny ryk, tym razem bliżej. Paladyn wsłuchał się uważnie.
- To brzmi jak jelenie na rykowisku. Tylko takie zniekształcone trochę. - Rzucił jeden z rycerzy grafa. Bergstein już szykował się by mu ręcznie wytłumaczyć, że ma dziób trzymać zamknięty gdy lepsi od niego myślą, ale Ravewild zatrzymał go.
- On ma rację. - Rzekł jakby zamyślony paladyn. - Na smoka to nie brzmi.
- Jak to jelenie na rykowisku?? - Bard wyprostował się. Dumnie pierś wypiął do przodu. Zupełnie widać nie było, ze trząsł portkami jeszcze przed chwilą. - Ktoś nas usiłuje oszukać?? - Oburzony był strasznie. Widać było, że strasznie w myślach pomstuje na żartownisi i układa piękna przemowę przeklinającą ich i ich rody. Nadął się przy tym jak balon, zapewne by swą postacią większy postrach wśród wrogów wzbudzić. Już otwierał usta by przemówić ponownie, gdy cisze przeciął inny odgłos. Był donioślejszy, ale i wyższy.
- Cholera jasna. - Zaklął paladyn. - Smok. Najprawdziwszy smok. - Zaczął się śmiać. A bestia mu zawtórowała.
Z barda powietrze całkiem zeszło, ba nawet wyraźnie optycznie schudł. Kupcy schowali głowy w najbliższych krzakach, ta że tylko tyłki im wystawały. Bard zaraz za nimi wcisnął się w sam środek. Zbrojni grafa zaczęli w pospiechu swe pancerze przyodziewać. A zadowolony z życia paladyn wziąwszy do ręki bukłak z winem, który wypaść musiał jednemu z tych dzielnych inaczej mężów co to w krzakach teraz siedzieli, wypił za zdrowie poczwary i położył się spać.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 29-03-2012 o 13:29.
Efcia jest offline  
Stary 21-12-2011, 21:49   #6
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sen jakoś nie nadchodził, więc paladyn rozmyślając na sytuacją popijał wino z bukłaka.


Dobre wino.
Myślami był przy obozowisku zaatakowanym przez smoka.
Było tam wszak pełno śladów łap...


przypominających smocze, ale....
Cosik tu nie mu pasowało. Tak jak wspomniał Eberhatr, “Smok” ów chodził koślawo niczym mocno wstawiony pijak, czasami miewał same lewe łapy.
A teraz jeszcze te ryki... głośne i równie fałszywe jak owe łapy. Ktoś tu najwidoczniej komedyje odstawiał, kupców fałszywą gadziną strasząc. Nawet byłaby to zabawna, koncepcja.
Rycerz potarł czoło zastanawiając się kim był ów żartowniś. Na pewno nie zwykłym bandytą. Osiłki z traktów podróżnych większą wiarę pokładali w mieczu niźli w przebierankach. Żaden się szanujący mag nie grasował na gościńcach. A nawet jeśli... to czyż bawiłby się w takie sztuczki. Nie lepiej użyć prawdziwej magii do zastraszenia kupców?
Z tych rozmyślań wyłaniał się obraz kuglarza, albo cyrkowego iluzjonisty. Osoby słabej w bezpośredniej konfrontacji, ale znającej masę sztuczek mogących zmylić prostaczków i tchórzy.
Fałszywy ryk smoka rozbrzmiewał się coraz donośniej i coraz głośniejsze odzywały się ryki innego smoka. Tego prawdziwego. Co prawda, bestia była daleko i do nocy tu nie doleci. Ale po co kusić los?

Wilhelm nie chciał tu sprowadzać prawdziwej zionącej ogniem bestii, tylko po to, by się wykazać w boju. Kto wie, ile prawdziwy potwór, by szkód chłopstwu narobił. Kto wie ilu by ludzi zabił, zanim by się z nim Wilhelm rozprawił.
Pozostało więc jedno do zrobienia. Paladyn wstał i zaczął się przygotować. Nałożył zbroję, sprawdził, czy zapięcia pancerza są poprawne. Przypasał miecz i wziął kuszę. Załadował ją, zabrał pojemnik z bełtami i rzekł do reszty grupy.- Idę się rozejrzeć po okolicy. Niech nikt nie lezie za mną.
Niech chciał bowiem, by ktoś zobaczył jak rozprawia się z pseudo-smokiem. O ile go znajdzie po nocy. Wilhelm sam też nie wiedział jeszcze co zrobi z oszustem stojącym za napadami na kupców. Przecież nie mógł tak po prostu zabić słabszych od siebie.

Noc była ciemna, las mroczny i gęsty.


Fałszywe odgłosy smoka wyznaczały drogę pod górkę. Wędrówka więc była ciężka i nieprzyjemna. Ale cóż... Kto powiedział, że bycie paladynem to lekki kawałek chleba?
Nie spieszył się.
Nasłuchując odgłosów fałszywego smoka, z napiętą kuszą ostrożnie przemierzał leśną głuszę.
Pseudo-smok mógł być niegroźny, ale wilki i niedźwiedzie oraz rysie były niebezpieczne.
Nie było powodu ryzykować życia, przez nadmierną brawurę.
Las w nocy, sam w sobie był zagrożeniem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 22-12-2011 o 12:45.
abishai jest offline  
Stary 13-02-2012, 16:25   #7
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Wilhelm powoli i ostrożnie posuwał się do przodu. Ale nawet to nie uchroniło go przed kilkoma potknięciami. Jeżeli wszystko dookoła jest barwy mniej lub bardziej czarnej, to trudno jest zauważyć jakiś wystający korzeń czy inną dziurę w ziemi. Ale nawet te potknięcia nie zdołały go zniechęcić. Gdyby rycerze wycofywali się z pola walki po nabiciu sobie pierwszego guza nikt nigdyby nie walczył. Dlatego dzielny boży sługa parł naprzód w nadziej dopadnięcia dowcipnisia, który smoka udawać postanowił. Ravenwidl był zdecydowany i zawzięty.
Z początku wydawało się mu to bardzo proste. Będzie szedł w kierunku z którego dochodził dźwięk, aż w końcu natrafi na jego źródło. Niestety, to co w teorii jest banalnie proste w praktyce okazuje się niezwykle trudne.
Owszem fałszywy smok ryczał i to często, więc nie trudno było go lokalizować. Ale gdy Wilhelm zbliżył się już do niego bestyja zawyła z innej strony. Niestrudzony paladyn przeszukał miejsce w którym mógł był się ukrył dowcipniś, ale niczego nie znalazł. W ciągu dnia mogło być inaczej, ale tu za jedyne oświetlenie robił mu słaby blask księżyca tłumiony dodatkowo przez drzewa i skały.
Smok ryczał coraz głośniej z innej strony, czego wojownik zignorować nie mógł. Dlatego ponownie ostrożnie stawiając każdy krok skierował się w stronę źródła hałasu. I tym razem gdy rycerz był tuż tuż bestyja w tajemniczy sposób zmieniała swoje położenie. Gdyby miał do czynienia z prawdziwym smokiem słyszałby przynajmniej szum jego skrzydeł. Wilhelm dopuszczał możliwość szybkiej zmiany swojego położenia przez tak duże stworzenie. Powszechnie było wiadomo,ze smoki są niezwykle szybkie i zwinne. Ale już bezgłośna zmiana swojego położenia nie wchodziła w grę. Toteż Czerny Rycerz zaczął podejrzewać, że w tej całej zabawie bierze udział więcej niż jedna osoba. A pewności co do tego nabrał gdy jeszcze kilkakrotnie gadzina w cudowny sposób pojawiała się w innym miejscu.
Coraz bardziej zdyszany, nawet dla zaprawionego wojownika taka nocna eskapada była dość forsująca, i wściekły Ravenwild chciał za wszelką cenę rozwiązać zagadkę.
W ciemnościach coś się poruszyło i chyba przypadkowo złamało jakaś gałązkę. Rycerz błyskawicznie odwrócił się w kierunku tego hałasu. Z napiętą i gotową do wystrzału, i to już od dawna, kuszą wojownik powoli ruszył. W ciemnościach zamigotały dwa punkciki. Zarośla, skały i te dwa świecące punkty. Pomimo mroku jaki panował mieniły się niczym drogocenne kamienie, a nawet lepiej. Wilhem musiał przyznać, ze piękniejsze rzeczy nie widział w życiu. Owe klejnoty zgasły na chwilę, ale tylko na chwilę. A gdy ponownie zamigotały w słabym blasku księżyca były jeszcze większe i jeszcze piękniejsze.
Ravenwild zatrzymał się w momencie gdy krzaki w których ukryte, a w zasadzie na których zdawały się rosnąć owe klejnoty, poruszyły się.
Dwa lśniące punkty zgasły ponownie. A gdy Wilhelm ujrzał je ponownie towarzyszyło im warknięcie.
Nie było to jednak warkniecie wilka, to było bardziej jak syknięcie.
I wtedy go zobaczył. Z położonymi uszami. Na ugiętych łapach. Gotowy do skoku. Wilhelm zobaczył zbliżającego się do niego rysia. To jego oczy były owymi przepięknymi klejnotami, które tak zachwyciły rycerza. Piękne i jakże niebezpieczne.
Drapieżnika zatrzymał się na chwilę i zaczął węszyć. Wojownik wiedział doskonale, że jeżeli zacznie uciekać, to zginie. Dlatego bardzo powoli zaczął się wycofywać. Bardzo powoli i bardzo ostrożnie. Nie mógł sobie pozwolić na stracie z oczu rysia. Ale i oczu z tyłu nie miał.
Z myśliwego Ravenwild stał się zwierzyną. Drapieżnik tym czasem ponownie warknął ostrzegawczo i postąpił kilka kroków na przód.
Rozszarpany przez pospolitego drapieżnika. Cóż za banalna śmierć dla pogromcy potworów. Rycerz przełknął ślinę. A uczynił to tak gośno, ze miał wrażenie, że zaraz ptaki poderwą się z okolicznych drzew. Ale nic takiego się nie stało. Ryś postąpił tylko kawałek na przód.
Czarny Rycerz zadział instynktownie. Nawet nie to, że zobaczył iż drapieżnik szykuje się do skoku. On to po prostu wyczuł. Nawet nie celował. Ręka sama ustawiła się na odpowiedniej pozycji i sama zwolniła cięciwę. Bełt poszybował.
Bezwładne ciało niedoszłego łowny runęło bezwładnie tuż przed nogami paladyna. Chwilę jeszcze ciałem zwierzyny targały drgawki. A Ravenwild przyglądał się leżącemu u swoich stóp zwierzęciu. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że nie słyszy już ryków smoka. Cisza. Absolutna cisza panowała dookoła.
I w tej ciszy do uszu paladyna dotarł kolejny dźwięk. Rycerz równie szybko odwrócił się. Równie instynktownie podniósł kusze i nacisną spust. Ale bełt tym razem nie poszybował, gdyż go tam nie było. Sługa Zeusa zobaczy za to uciekającą w mroku postać. Tego był pewien, to był człowiek. Dzieliło ich kilkadziesiąt metrów. Rycerz rzucił się w pościg. Teraz już nie zwracał uwagi na to gałęzie, kamieni czy dołu. Jego priorytetem było dopaść człowieka, który przed nim uciekał.
I ten brak uwagi przypłacił bolesnym upadkiem. Szybko jednak podniósł się nie równe nogi. Niestety, zwierzyna którą ścigał umknęła mu. Ale nie na długo. Do uszu rycerza dotarł odgłos upadku i przekleństwa. Ruszył w tamtym kierunku. Tym razem jednak ktoś czuwał nad nim, w ostatniej dosłownie chwili zatrzymał się. Inaczej skończyłby jak ścigany przez niego człowiek, czyli koziołkując w dół. Wprawdzie wzgórze nie było strome, ale i tak nieszczęśliwiec musiał się mocno poobijać. Zresztą sam fakt, że ucieczkę podjął utykając na prawą nogę sam mówił za siebie.
Wilhelm ostrożnie począł schodzić z wzniesienia, cały czas oczywiście nie spuszczając z oczu uciekiniera. W ślad za nim dotarł do jaskiń.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 24-02-2012, 17:50   #8
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jaskinie.
Miejsce kryjówki smoków, buntowników, bandytów, odszczepieńców.
Ta tutaj nie prezentowała się szczególnie zachęcająco do eksploracji. Nie obiecywał niczego poza kolejnymi guzami.


-Heeej, ty tam!- krzyknął w głąb jaskini rycerz, jednocześnie ładując kuszę.- Wyłaź. Nie zamierzam zrobić ci krzywdy!
Cisza. Echo jego własnych krzyków przebrzmiało po chwili.
Z załadowaną kuszą rycerz klnąc pod nosem wchodził do środka, dla pewności wołając.- Jestem uzbrojony w ciężką kuszę, więc jeśli przyjdą ci do głowy głupie pomysły to sobie je odpuść. Bo możesz nie przeżyć!
Poirytowany Wilhelm powoli zagłębiał się w mroki, próbując przebić wzrokiem ciemność.
Kusza w jego rękach, celowała do przodu. Ale póki co, jedynymi zagrożeniami była śliska podłoga i wystające od czasu do czasu stalagmity. Przez co od czasu do czasu się potykał.
Ale uparcie parł naprzód, choć przyczyna tego działania była prozaiczna.
Nie chciał się przed sobą przyznać, że mógł się pomylić. Że mogło mu się przywidzieć i łazi po tej jaskini ryzykując zdrowiem i życiem, bez powodu.
- To naprawdę zaczyna mnie irytować. - mruknął pod nosem rycerz, próbując wzrokiem przebić ciemności. Pierwsze potknięcie o coś wystającego z podłogi, było dobrą przesłanką, by cnotę wytrwałości, zastąpić cnotą rozsądku. I wycofać się do wejścia.
Niestety, na to było już za późno. Noc na zewnątrz spowiła nieprzeniknioną ciemnością wnętrze jaskini. Paladyn nie miał przy sobie pochodni, więc pozostało mu siedzieć w ciemności i świtu czekać.
Godzinę, dwie, trzy... Niewygodna zbroja nie pozwalała na drzemkę, co jednakże w obecnej sytuacji, było racze błogosławieństwem.
Nie mógł zasnąć, nie powinien zasnąć w tym miejscu. Dlatego by być czujnym podśpiewywał sobie pod nosem.
Cztery, pięć, sześć...
Mrok otulał go ze wszystkich stron. Mrok wydawał się pochłaniać w całości. W jaskini słyszał tylko echo kapiącej wody. I echo własnych pieśni. Ballad rycerskich, hymnów ku czci bogów, wreszcie przyśpiewek biesiadnych, także tych bardziej rubasznych i nieprzyzwoitych.
Różnie mu to wychodziło, wszak śpiewakiem nie był. A i nie wszystkie pieśni pamiętał dokładnie, więc niektóre utwory przetykane były gęsto jego autorską wstawką “coś tam, coś tam”.
Ważne jednak że dzięki nim szybciej zleciał mu czas. I że w końcu dotrwał do świtu.

Gdy promienie słońca wdarły, rycerz z jękiem wstał z ziemi. Siedzenie tyle godzin w niewygodnej zbroi i z kuszą w rękach nie było przyjemnym doświadczeniem.
W świetle poranka okazało się że jaskinia w której przebywał całą noc, miała rozwidlenie. Drugi korytarz, które nie zbadał. I nie miał zamiaru badać obecnie. Dalsze rejony jaskiń spowijał mrok.
A Wilhelmowi nie spieszyło się do grobu. Wszak idąc po omacku w jaskini, narażał się nie tylko na potknięcia i guzy. Mógł nawet skręcić kark.
Ruszył więc kierunku przeciwnym, do wylotu jaskini.
Po drodze rozglądał się po niej i wtedy zauważył coś niezwykłego.
Kości. Ogryzione kosteczki walające się u wylotu jaskini. Kucnął i zaczął się im przyglądać.
Owce, kozy, świnie... same kości zwierząt hodowlanych. Drapieżnik, który się nimi żywił był bardzo wybredny. I cywilizowany.
Na kościach były ślady ognia. Ktoś piekł mięso przed zjedzeniem.
To sprawiło, że rycerz zaczął dokładniej badać podłogę jaskini. I po chwili znalazł zardzewiały metalowy pręt robiący zapewne za rożen. A potem pokryte świeżym nalotem sadzy palenisko,sprytnie ukryte tuż przy ścianie jaskini.
Podobne ślady sadzy były i na stalaktytach.

Wniosek był jeden. Ktoś mieszkał w tej jaskini. Czy był to twórca smoka?
Możliwe. Ale nie można tego było brać za pewnik. Póki co, rycerz postanowił te odkrycia zachować dla siebie.
I zbadać sytuację później, koniecznie z pochodnią, i trzema kolejnymi w zapasie.
Ruszył więc w drogę powrotną.


Trzeba przyznać, że za dnia las prezentował się o wiele piękniej. Ta dzikość była zachwycająca.
A pro po dzikości... Gdzieś w pobliżu było ciało rysia, którego wczoraj ubił.
Głupio wszak było wracać do obozu, po nieobecność przez całą noc i do tego z pustymi rękami.
Dlatego też rycerz ruszając przez las, próbował wpierw odnaleźć truchło zabiegu drapieżnika, a potem obozowisko.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 29-03-2012, 19:54   #9
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Odnalezienie zabitego rysia przyszło Wilhelmowi nawet łatwo. Ot wystarczyło pójść za śladami jakie zostawił on i ten ktoś kogo ścigał w nocy. Wyraźnie widział, że poszycie leśne zostało naruszone. Ravenwild dokładnie mógł prześledzić tor zjazdu z wzniesienia. Coś jeszcze nasunęło mu się oglądając to miejsce. Ktoś kto zjechał na czterech literach i częściowo przekoziołkował też, musiał się nieźle poobijać. Być może nawet wywichnąć sobie obojczyk, skręcić kostkę czy w inny dość łatwy do rozpoznania sposób uszkodzić swoje ciało. Owa szaleńcza, nocna jazda wcale nie należała do najprzyjemniejszych. Paladyn odkrył też ślady krwi na wystających głazach i korzeniach drzew. Jego ofiara była zatem ranna.

Droga w dół była z pewnością łatwiejsza, niż pod górę. I na pewno szybsza. Ale Wilhelm cieszył się, że nie dane mu było zbyt szybko pokonać tego dystansu nocą i że za dnia jest wstanie o własnych siłach dostać się na górę.
Gdy zziajany stanął wreszcie na szczycie wzniesienia, rozejrzał się tak profilaktycznie po okolicy. Wejście do jaskini znajdowało się w niewielkiej kotlinie. Ale z miejsca gdzie teraz był nie można było dostrzec co jest dalej. Drzewa skutecznie temu przeszkadzały.
Tropiąc własne ślady rycerz dotarł i do truchła. Ryś był naprawdę wielki. Z jego skóry będzie piękny płaszcz. A może każe sobie sprawić dywanik przed kominek?? Rozmyślał Czerny Rycerz przewracająca nogą trupa. I dopiero teraz do niego dotarło jak blisko był śmierci i jak wielkie miał szczęście. Bełt z jego kuszy utkwił w prawym ślepiu drapieżnika. Celny strzał jak na nocne polowanie.
Wilhelm dźwignął ciało wielkiego kota i zarzucił je sobie na kark. Teraz czekała go ta trudniejsza część. Musiał odszukać obozowisko. A ślady jak na złość nie chciały być zbyt wyraźne. Dobrze się maskował szukając po nocy dowcipnisiów smoków udających.

Drapieżnik, którego niósł ze sobą ciążył mu coraz bardziej. Kilkukrotnie miał ochotę porzucić gdzieś truchło i iść dalej. Ale za każdym razem żal mu było takiego trofea.
Osobnik był imponujących rozmiarów. Dobrze odżywiony o lśniącym i przyjemnym w dotyku futrze. Dlatego targał ciało.

Obóz odnalazł, na szczęście, ale po długich poszukiwaniach.
Pierwszy poderwał się Jasper. Podbiegł do rycerza. Podał mu bukłak z winem. Wilhelm zrzucił ciężar z ramion i przyjął wino z wdzięcznością. Od tego biegania po leśnej gęstwinie w gardle mu zaschło, a i żołądek dawał wyraźnie znać o sobie.
Wypiwszy kilka łyków Wilhelm spostrzegł, że bard stoi z rodziawionymi ustami i gapi się na leżace u stóp rycerza ciało leśnego drapieżnika.
- Jak już skończysz podziać moje trofeum, to przygotuj mi coś do jedzenia.
- Tak, tak... - Odparł bezmyślnie bard.
- No to rusz się. - Rycerz pstryknął palcami przed twarzą stojącego jak zahipnotyzowany Jaspera.
To pomogło. Przedwonik paladyna ocknął się i czym prędzej pobiegł w stronę ogniska, nad którym wysiał kociołek z czymś gorącym i aromatycznie pachnącym.
Wilhelm odwrócił się w tamtą stronę. Ślina sama napłynęła do ust. Teraz dopiero poczuł jak bardzo był głody.
I teraz dopiero odkrył, że w obozie są trzy nowe osoby. Kobieta i dwóch mężczyzn. Bergstein był przy nowoprzybyłych. Paladyn widział jak kupcy na klęczkach tłumaczą się kobiecie. Jeden z nich odwrócił na chwilę głowę i dostrzegł stojącego paladyna. Od razu zaczął energicznie wskazywać na bożego sługę i tłuc się w piersi. Pozostali kupcy też popatrzyli na paladyna. Zaraz też poczęli żywiej gestykulować i co rusz wskazywać na paladyna. W końcu nieznajoma zaszczyciła rycerza swym spojrzeniem.



Ravenwild wiele słyszał o krajach dalekich. Sporo tez czytał. Od razu zatem zorientować się mógł, że kobieta nie jest tutejsza. Orientalna uroda i strój mówiły aż nadto.
Podobnie jak wygląd dwóch towarzyszy niewiasty.
I chociaż twarzy jednego z nich nie było widać spod kaptura, Wilhelm jakoś podświadomie wiedział, że ów człowiek jest tak samo obcy tutaj jak i jego pani. Łatwo było się domyśleć, kto tu rządzi i komu obrabowani kupcy.




Wilhelm dostrzegł też dziwnie zakrzywiony miecz wystający spod płaszcza mężczyzny.

Drugi z mężczyzn mógłby uchodzić za tutejszego. Miał tylko nieco ciemniejszą karnację niż Ravenwild czy Bergstein. I nosił się raczej na tutejsza modłę. Nie zakrywał również głowy kapturem.




Dla odmiany posługiwać się musiał zwykłymi mieczami. Ich głownie wystawały tuż nad jego barkami.
Podobnie jak jego towarzysz stał za kobietą, której gęsto tłumaczyli klęczący mężczyźni.

Jasper pojawił się z parująca miską w jednej dłoni i chlebem w drugiej.
- Zapowiada się ciekawe przedstawienie. - Rzekł bard stawiając jedzenie przed paladynem jednocześnie ruchem głowy wskazując w kierunku obcych. - Tak się płaszczyć, przed kobietą. - Grubawy mężczyzna ponownie ruszył w stronę ogniska i sobie też przyniósł jedzenie.
- Przyjechali dziś nad ranem. - Bard usadowił się wygodnie koło Wilhelma. - Jak polowanie panie??
- Trzeba będzie dokładniej przeszukać okolicę. - Wilhelm zatopił łyżkę w gorącym posiłku. Dmuchnąwszy kilkukrotnie w parująca potrawkę wsadził ją sobie do ust. Powiadają, ze głód jest najlepszym kucharzem, ale zapominają dodać, ze człowiek się często wtedy parzy. Ravenwild zaczął energicznie wdychać i wydychać powietrze by schłodzić jedzenie w swoich ustach. Poparzyć sobie język już i tak zdążył.
- Ale w tym celu - Kontynuował zeusowy sługa dmuchając jednocześnie na kolejna łyżkę strawy, tym razem dłużej, by była zdatna do zjedzenia i nie parzyła tak bardzo. - potrzebujemy kogoś kto zna ten teren. Czyli ani ja ani ty. Udam się zatem do pobliskiej osady.
- Pobliskiej osady?? - Jasper zatrzymał łyżkę tuż przed ustami- Ale po co?? - Bard już dobrze wiedział, że to on będzie miał zaprowadzić paladyna do owej osady. - Tu się coś tak ciekawego zapowiada.
- Żeby sprowadzić nam przewodnika. - Powtórzył spokojnie paladyn.
- No tak, przewodnika. - Jasper dodał bardzo rzeczowo. Ale i tak było widać, że nie za bardzo rozumie o co chodzi.
Reszta posiłku, zresztą bardzo szybkiego, minęła im pod znakiem monologu barda, który bardzo był ciekaw co też znalazł rycerz. Uzyskał on tylko mgliste i wymijające odpowiedzi.

Ravenwild wybrał odpowiednie wierzchowce i wyruszyli. A kupcy nadal rozmawiali z kobietą.

Do osady dotarli, gdy słońce stało już wysoko na niebie i to bynajmniej nie dlatego, że mieli do pokonania duży dystans. W linii prostej było to nawet blisko, ale kształtowanie terenu powodowało, że częstokroć musieli z koni zsiadać i pokonywać spory dystanse piechotą.

Wieś swym wygladem nie odbiegała od normy. Czyli była zapadłą dziurą. Z lichymi chatami. Zabiedzonymi ludźmi.
Gdy tylko jeźdźcy pojawili się na skraju wioski dzieci natychmiast czmychnęły do chat. Zresztą nie tylko dzieci. Ravenwild widział jak mieszkańcy w pośpiechu zamykają okiennice i drzwi. Jakby to miało dać im schronienie. Rycerz wątpił by rozpadające się domy chroniły przed czymkolwiek. Na spotkanie nieznajomym z jednej z chat wyszedł starszy mężczyzna. Wyglądał dość komicznie na swoich chudych jak patyki nogach i z grubym brzuchem. Przerzedzoną czuprynę zaczesywał na pożyczkę by ukryć łysinę.
Na jego twarzy znać było zieleniejące i żółkniejące już siniaki. Sądząc z tego co jeszcze było widać, ktoś musiał go porządnie pobić.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 05-06-2013 o 21:58.
Efcia jest offline  
Stary 13-04-2012, 19:12   #10
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kobieta musiała być kimś ważnym, w swoich stronach. A choć bard wiedział sporo, to jednakże udzielane przez niego informacje nie rozjaśniały jakoś sytuacji.
Złotousty opowiedział, że ta grupka pojawiła się nad ranem. Jakąś godzinę przed powrotem Wilhelma. Zażądali widzenia z dowódcą, przemawiając poprzez tego z mężczyzn który wyglądał na cywilizowanego.
Robił też pewnie za tłumacza dla kobiety i drugiego ochroniarza.
Cała trójka była wielce zainteresowana tym co się stało w okolicy. Tak przynajmniej twierdził Jasper, który wszak starał się wszystko podsłuchać.

A potem zrobił się raban. Bowiem, gdy kupcy zobaczyli kobietę to wpadli w panikę. Z tego co udało się dowiedzieć bardowi, przewozili towary należące do kobiety. I najwyraźniej ich utrata wpędzała kupców w poważne kłopoty. Paladyn był ciekaw jaka była natura tych towarów, ale i tak wątpił, by udzielono mu prawidłowej wypowiedzi.
Obecnie kupcy płaszczyli się przed kobietą, która przesłuchiwała ich w kwestii smoka.
Wilhelm wątpił, by ich chaotyczne i niespójne tłumaczenia ją zadowoliły. Tym bardziej, że jąkający się ze strachu kupcy coraz bardziej plątali się w zeznaniach.
Co jednakże samego rycerza niespecjalnie martwiło, czy też obchodziło.
Eberhatr Bergstein stał tuż obok i z ironicznym uśmieszkiem dopowiadał do zeznań kupców.
Zaś Wilhelm uznał, że nie ma co tracić czasu. Paladyn nie zamierzał pokornie czekać na posłuchanie u kobiety. Zamiast tego w towarzystwie Jaspera wyruszył w kierunku owej wsi, która była celem ich małej podróży.

Trochę to zajęło, ale dotarli do... Paladyn nie miał pojęcia jak ta wiocha się nazywa. Zresztą jej nazwa pewnie i tak nie była warta zapamiętania.
Ot kolejna zabita dechami dziura gospodarstwach otoczonych prymitywnymi opłotkami


i pokryte strzechą. Oraz bandą przestraszonego chłopstwa. Co specjalnie nie dziwiło rycerza. Uzbrojeni goście w tych stronach zawsze zwiastowali kłopoty. Gdyby nie „Smok” w okolicy, to by paladyna to nie dziwiło. Ale wszak w okolicy panoszył się Smok, nieważne czy prawdziwy czy nie. W takich przypadkach bowiem chłopi zwykle przełamywali strach i zwracali się z prośbą o pomoc do każdego „rycerza” który zawitał do ich zapadłej dziury.
Tym razem jednak miało być inaczej...

-Prowadźcie do sołtysa dobry człowieku.- rzekł na powitanie Wilhelm nie wdając się w szczegóły sprecyzował.- Albo jeszcze lepiej...do kogoś kto zna okoliczne lasy i jaskinie.
- Ja... ja ci panie sołtysem jestem. - Odparł zlękniony. - Kkogś kto zna okolicę, panie?? Tto, to panie...
- Johan. Johan. - Z drugiego końca wioski dochodziło wołanie. Sołtys odwrócił się do wołających. Wilhelm i Jasper również.
Jeden z dwóch mężczyzn utykał mocno.
Sołtysowi lekko drgnęła powieka, gdy się zbliżali.
Wioska nadal była jakby wymarła.
-Co tu się na Zeusa....stało?- wyrwało się zaskoczonemu całą tą sytuacją rycerzowi.
- Co, co??- Sołtys zmieszał się na chwilę. Jego wzrok biegał między rycerzem i bardem a zbliżającymi się. - Nie, nic panie. - Opamiętał się po chwili. - My tu rzadko gości mamy, panie. - Skłamał niezbyt udanie.
Tym czasem dwaj mężczyźni zbliżyli się na tyle, że dostrzegli rycerza i... zaczęli uciekać. Ten utykający nie był zbyt mobilny i gdy kolega go zostawił potknął się i upadł. Podniósł się, ale za chwilę znowu upadł.
Paladyn wyminął sołtysa i ruszył w kierunku utykającego typka. Na tyle prędko, na ile pozwalała mu zbroja.
-Tuś mi gagatku. Ładnie to tak smoczymi rykami straszyć ludzi po nocach?- rzekł chwytając kulawca za koszulę i podsuwając jego twarz pod swe zagniewane oblicze.
- Ja musiałem. - Płaczliwym głosem począł się tłumaczyć. - Kazali mi.
- Panie?? - Sołtys wtrącił się do rozmowy. - Przecież robimy wszystko jak kazaliście.
-Kto kazał?- niemalże warknął wściekle paladyn kierując zimne spojrzenie na oblicze sołtysa.
- Yyyyyyy... - Sołtys nerwowo spoglądał to na paladyna to na trzymanego przezeń człowieka. - … byli, byli …
- ...rycerze... - Wykrztusił ten utykający, którego Wilhelm złapał za koszulę.
-Gdzie są ci rycerze teraz? Jaki znak na tarczy mieli?- spytał spokojnym acz nadal chłodnym tonem głosu.
- Błyszczące mieli zbroje... - Zaczął sołtys.
- … i takie tarcze... - Dodał poturbowany mężczyzna.
- … nie mieli znaków, panie. - Zakończył zdanie sołtys bardzo zlękniony.
-A co wam kazali robić?- spytał Wilhelm i po chwili namysłu dodał.- I ilu ich było?
Tu nastała niezręczna cisza. Sołtys patrzył na tego drugiego. Ten drugi na sołtysa.
-Na palcach pokażcie. Jak zliczyć nie umiecie.- westchnął poirytowany rycerz.
Sołtys zaczął się bacznie przyglądać paladynowi. Widać było jak nerwowo przełyka ślinę. Zaczął ręką rozciągać kołnierz swojej marnej koszuli jakby duszno mu było. Następnie zaczął się swoim dłonią przyglądać. Palce jego drgnęły jakby liczył. Później drugą ręka w ruch poszła. W końcu pokazał dziesięć palców.
Dziesiątka... zimny dreszcz przepłynął rycerzowi po plecach. Dziesięciu to było zbyt wiele, by samotnie się z nimi potykać. Wilhelm przez chwilę zamilkł, nerwowo kalkulując swe szanse w myślach. Po czym spytał.- Co wam kazali robić?
Sołtys znowu nerwowo coś na swoich dłoniach rachować. Znowu dwaj chłopi wymieniali się spojrzeniami.
Wilhelm widział jak po jego twarzy spływają krople potu, chociaż niezbyt gorąco było.
Zapadła głucha cisza, ciągnąca się niemal w nieskończoność... niemal.
Po czterech minutach tego milczenia, paladyn huknął.- Albo zaczniecie gadać, albo porozmawia z wami kat waszego pana!
Wilhelm sam nie był pewien, czy blefuje czy też mówi prawdę. Z jednej strony trochę mu było żal tych kmiotków. Z drugiej jednak strony, nie miał czasu na łagodną perswazję.
- Daruj panie. - Rzucił się na kolana ten, którego rycerz nadal za koszulę trzymał. - Ja mam dzieci i żonę do wykarmienia. - Prawie się popłakał.
- Zamknij się idioto. - Wysyczał sołtys.
-Albo zaczniecie mówić, albo...- zagroził paladyn.-... nie będę miał powodów by nie powiedzieć ludziom von Auritha, którzy wkrótce tu przyjadą, że wy jesteście zamieszani w napady na kupców i całą tą zabawę z fałszywym smokiem. Wolicie mówić im, czy mnie?
-Nasz pan każe nasz wszystkich powywieszać. - Sołtys rzucił się na człowieka, który klęczał przed paladynem. Począł go okładać gołymi pięściami.
Paladyn odepchnął sołtysa od klęczącego biedaka i dodał spokojnie.- Ja ze swej strony jednak wieszać was nie zamierzam. I to co powiecie, zachowam dla siebie.
- Pan nasz kazał nam. - Ciągle zasłaniając się przed razami sołtysa załkał.
-Graf von Blut?- upewnił się rycerz i potarł czoło w irytacji. Nie żeby taki obrót sprawy go dziwił. Ot, chciwość potrafi zasłonić niejeden rozum. Spojrzał w kierunku barda.- A ty morda w kubeł. Jak komukolwiek piśniesz słowo o tym, co tu usłyszałeś... pociągnę na powrozie przez pół hrabstwa. Zrozumiano?
Bard stał z szeroko rozdziawioną mordą. Pierwszy raz w życiu nie wiedział co ma powiedzieć. Patrzył się tylko tempo na rycerza i dwóch chłopów tak jakby to co przed chwilą usłyszał nie docierało do niego.
-Mówcie więc co wam kazał, wszystko... jakbyście przed ołtarzem Temidy stanęli.- zwrócił się do chłopstwa, póki co nie przejmując się szokiem barda.
- Gniew pana naszego na głowy pościągasz. - Zajęczał żałośnie sołtys. - Opamiętaj się Hans.
- Smoka udawać pan kazali. - Zaczął opowiadać ten nazwany Hansem. - Ryczeć. Trzody kraść.
- Dzieci masz. - Sołtys nadal stanął się wpłynąć na kompana. - Żonę...
- Sam zajadałeś się tymi baranami, Günter. - Odparł chłop sołtysowi, a później zwrócił się do paladyna. - Opowiadać po okolicy mieliśmy, że nas smok nachodzi. Że kradnie nam trzody.
- Nie prawda.... - Wycedził przez zaciśnięte zęby bard. - To nie może być prawda. - Patrzył cały czas na Wilhelma. - Nie może być.
-I ukrywać w się w jaskini?- spytał szlachcic przysłuchując się wypowiedziom chłopów.-Kto jeszcze jest zamieszany w ten proceder?
Kmieć przytaknął w odpowiedzi na pierwsze pytanie. Później rzucił się do nóg zeusowego rycerza i zaczął łkać.
- Nie wiem panie. Zbrojni. Nie wiem kto to.
- Ci w lśniących zbrojach. - Odezwał się sołtys. - Przyszli. Postraszyli. Kazali smoka udawać. Graf kazał.
- Nie prawda... nie prawda... - Powtarzała bard kręcąc głową.
-No dobrze. Wkrótce przybędą tu rycerze i kupcy, którzy wystrychnęliście na głupków. Więc cicho i przy nich bądźcie. A jakby się pytali, to dalej łżyjcie o smoku. Ale komedyi z dalszym bestii udawaniem już nie odstawiajcie. Bo i prawdziwego smoka w końcu tymi rykami ściągniecie.- rzekł rycerz zastanawiając się nad sytuacją i pocierając podstawę nosami palcami. Sytuacja bowiem pokomplikowała się niesamowicie.
Bard nadal jak zahipnotyzowany powtarzał te dwa słowa “nie prawda”. Chłopi pokiwali głową na znak, że się zgadzają, chociaż widać było, że bardzo się boją.
Paladyn ściągnął pancerną rękawicę i otwartą dłonią spoliczkował Jaspera licząc, że wyrwie w ten sposób biedaka z osłupienia.-No, no... robota czeka, nie czas na gadanie do siebie.
Pucołowaty mężczyzna chwyciła się za policzek pokryty starannie wypielęgnowanym zarostem Skóra pod równo przystrzyżoną brodą zaczerwieniła się.
-Już? Skończyłeś już? Nie czas teraz na rozpaczanie.- spytał spokojnym tonem paladyn.- Problem jest do rozwiązania.
Bard nic nie odrzekł tylko powłócząc nogami poczłapał za rycerzem.

Wilhelmowi pozostało w tej chwili jedno. Łgać. Wszak prawda nikomu by nie pomogła.
Mogła tylko rozpętać sąsiedzką wojenkę, albo coś gorszego. Wilhelm do tego dopuścić nie mógł. Pozostało tylko jedno, dalej grać wyznaczoną rolę pogromcy smoków, by rozwiązać ten problem.
Wilhelm nawet wiedział jak to uczynić. Wpierw jednak musiał mieć swobodę działania. I być pewien, że nikt nie odkryje prawdy.
Trzeba było więc odprawić stąd wszystkich. I Bergsteina, i kupców i tajemniczą kobietę z jej ochroniarzami.
Nie powinno to być trudne, wszak był pogromcą smoków, któremu raczkujący bohaterowie tylko by przeszkadzali. Trzeba było ich zebrać w jednym miejscu i z pomocą długiego języka Jaspera nakreślić wielkość własnej sylwetki.
Musieli mu uwierzyć, musieli mu zaufać że rozwiąże problem. I musieli być pewni, że łatwiej mu będzie, gdy oni wrócą.... skądkolwiek przybyli.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172