Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-01-2012, 04:26   #1
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany
[+18] Na początku był chaos

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ArGHhdHuJrU&feature=related[/MEDIA]
Marcus... najstarszy żyjący wampir zginął. Podobno nawet nie bronił się przed osikowym kołkiem wymierzonym w jego serce. Mówiono nawet iż sam zaprosił łowcę do swego domostwa. Tak przynajmniej głosiły plotki rozsiewane wśród trzech głównych ras Lunacy. Niewyobrażalne jest to, jak ten fakt odbił się na losach świata. Marcus żył wielokrotnie dłużej niż jakikolwiek inny wampir z obecnie istniejących. Po świecie chodziła legenda, że jest owym legendarnym Kainem, który zapoczątkował tą rasę. Sam zaprzeczał takim pogłoskom wspominając o prastarych, przedwiecznych wampirach, które wybiły się nawzajem w walce... Walce, która sprawiła że został zamknięty portal łączący Lunacy z innymi strefami Chaosu.
Po tej wielkiej wojnie, wampiry nocą, ludzie w dzień, walcząc o każdą piędź ziemi z rozlicznymi gadami i gryfami, zdobyły dla siebie miejsce do życia. Na początku jeden kontynent, a po regeneracji swoich zasobów liczbowych rozlali się po reszcie znanych ziem, sprawiając że wszystkie potężne gatunki, mogące im zagrażać, stały się endemiczne.
Jedną z tych ras były wilkołaki. Inną rasą byli Varnowie, których ostatecznie wybiła obniżająca się temperatura. Świat stał na progu globalnego ochłodzenia.
Przetrwały tylko brutalne istoty z lodem w sercu, reszta zginęła lub czekała na zbliżającą się zagładę.
Zadziwiający faktem w historii Lunacy była ekspansja ludzi po niemal całkowitym wyginięciu gigantycznych gadów, które w formie smoków zachowały się gdzieniegdzie w nadmorskich rejonach świata. Im więcej ludzi, tym więcej żywiących się nimi wampirów. A depcząc im po piętach, coraz większe watahy wilkołaków.
Bobołaki pierwsze padły pod ludzkim toporem. Następnie gatunki dużych roślinożerców, aż nastał czas śmierci wilków workowych i czcinowych.
Eksterminacjia konkurencyjnych człowiekowi gatunków spowodowała otwartą wojnę miedzy gatunkiem ludzkim a wilkołakami. Fakt ten wykorzystały wampiry, które starały się zawsze trzymać w cieniu. Wykorzystując osłabienie wilkołaków napadały na pozostawione matki z dziećmi. Na froncie ludzkim dokonywali masakr zwalając winę na wilkołacką brutalność.

Przez pierwsze lata po otwarcia portalu, które to wydarzenie było owym ziarnem prawdy w rozsiewanych plotkach, niewiele się działo. Jednakże, po szesnastu latach, z ukrycia wyszły hordy stworzeń wraz z regularną armią istot ciężkich do opisania.
Jedni powiadali, że stało się tak gdyż portal pozostawał uśpiony do nadejścia odpowiedniego czasu. Inni, że istoty za nim się kryjące potrzebowały tych lat by zdobyć wiedzę o Lunacyi, dzięki której tak łatwo pokonywali stawiany przez Lunacyan, opór. Na kontynencie znów zapanował chaos. Znów pojawiły się bazyliszki, znów pojawili się Varnowie i to w formie przewyższającej to z czym ludzkość miała wcześniej do czynienia. Pojawiła się pierwsze wzmianki o potężnej armii złożonej z istot gatunku, który nie miał swej nazwy w żadnym języku. Podobno po spotkaniu z nimi każdy tracił rozum, o ile uszedł z życiem.
Na początku zareagowali ludzie, włóczniami i mieczami broniąc swych granic. Ginęły całe cywilizacje, nie pozostawiając po sobie nadziei, że ludzkość zdoła osiągnąć coś więcej niż opóźnienie ekspansji przybyszów. Po roku zareagowały wampiry. Widząc nadchodzącą klęskę, zdając sobie sprawę z bezefektywności dyplomacji, wystawiły armie. Był to największy bój w historii Lunacy. Najeźdźcy odnieśli jednak zwycięstwo.
Watahy wilkołaków, które zdążyły się odbudować po wyczerpującej wojnie, cofały się do coraz dalszych zakamarków kontynentu wiedząc, że nie są w stanie stawić czoła nowemu wrogowi. W końcu rozpierzchły się na ościenne kontynenty.
Gdy wydawało się, że cała Lunacya ugnie się pod jarzmem najeźdźców, pojawił się promyk nadziei w postaci zaginionych dzienników Marcusa.
Zawierały one szczegółowe informacje na temat portalu oraz sposób na jego zamknięcie. Mówiły także o przedwiecznej i brutalnej wojnie między wampirami, która doprowadziła do śmierci niemal całej rasy. Nie dowierzano ilu wydarzeniom przypatrywał się Marcus.
Ostatecznie świat zdobył wiedzę o jedynym sposobie na zamknięcie portalu. Niesamowicie abstrakcyjnym, uwzględniając pojawiające się ciągle armie najeźdźców.
Nastał czas, gdy odwieczni wrogowie zmuszeni zostali do wspólnej walki w imię ocalenia świata który znali.
Ballady przez wieki opisywały historie tamtych dziejów. Wydarzeń, które zakończyły się długo przed tym nim ostatecznie wytępiono rasy wampirów i wilkołaków. Na długo przed tym nim zaczęto je spisywać.

-----------------------------------

Wyczekiwanie męczyło. od świtu potężne armie szykowały się na siebie. Varnowie spoza sfery posługiwały się specyficzną taktyką. Od rana ich armia chowała się pod cieniami drzew. Nie wysyłali zwiadowców. Ich armia podzielona została na zajazdy. W momencie spotkania przeciwnika wszystkie łączyły się w jeden organizm, za sprawą sygnałów rogu. Strategia bardzo efektowna przy dużej liczbie żołnierzy.
Cethal trzymał się konwencjonalnych metod. Zwiadowcy z wilkołackiej rasy byli niezwykle efektowni. Dzięki tej zdolności watachy dowodzone przez xxx w razie potrzeby przemykały się między Varnami niepostrzeżenie lub precyzyjnie zadawały cios w najistotniejsze miejsce.
Varnowie z godziny na godzinę rośli w liczebności. Wilkołaki przygotowywały się na najgorsze dobierając najdogodniejsze pozycje.
Minęło południe. Gadzia armia przestała rosnąć. Mimo wszystko nie atakowała. Doskonale wiedziała że bliski już wschód słońca umocni wilkołaczom armie.
Wieczór, tuż przed wschodem księżyca w szykach Varnów zapanował chaos, który zakończył się wysłaniem forpoczty, z której ostatecznie wystąpiła trójka gadów, z czego jeden stanął parę metrów przed resztą.
Nie mieściło się to w głowie wilkołaków. Jeszcze nigdy w krwawych bojach Varnowie nie próbowali negocjacji. Cethal ruszył do przodu, za nim ruszyła jego straż przyboczna. Stanęli w symetrycznym do gadziego szyku.
Cethal spięty podszedł do Varna. Bogato zdobiona zbroja (zarówno w drogie kamienie i metale jak i w korali z wilkołackich uszu) świadczyła o wysokiej pozycji Varna. Możliwe, że mógł być poślednim generałem w armii spoza sfery.
Cethal zdjął szyszak zdobyty na jakimś Varnim oficefrze. Nie uszło to uwadze posłańca, tak samo jak jemu nie uszły uszne ozdoby.
Obydwaj przemilczeli te szczegóły. Cisza trwała, głównie z powodu nie znajomości języków obydwu dyplomatów.
Charczenie i syczenie Varna zastąpiła w końcu bogata gestykulacja nad mapom wyrytej pazurem na miedzianej tabliczce.
Mapa była znacznie dokładniejsza niż mapy mieszkańców Lunacy, więc chwilę zajeło wilkołakowi odczytanie intencji Varna. Varn nie przejmował się tym systematycznie powtarzając ruchy pazurem nad mapą.
- Jakimś cudem gadzie,chcecie nam oddać część ziemi. Znam ja takie fortele.
Propozycja Varna była korzystna. Do wilkołaków w nowym podziale miał przypadać całkiem nie mały kawałek Kantar. W większości pustynny kawałek, do tego cały półwysep Zentura, ale jeszcze nikt nie dostał takiej propozycji.Dodatkowo Zentura, był strategicznym punktem istotnym przy obronie Kan.
Dla Cethal było oczywiste, że jest to fortel, który ma dać czas Varnom na większą mobilizacje militarną. Można by przyjąć propozycje kąsając po obwarowaniu. Można by też zaatakować teraz. Ostatecznie w wilkołaku przeważył strach o swoich podwładnych.
Armię frontowe kurczyły się. Z Kan, Terlon i Tarr nie przybywały posiłki. xxx wiedział doskonale że nie przybędą. Najistotniejsze jest ochrona macierzy gatunku. Gdyby miał sojusznika wystarczająco silnego... Mógłby zaatakować Varnów nie obawiając się, że okaże się to samobójstwem. Do tego świt księżyca był tak bliski i kuszący.
Cethal spojrzał dokładniej na mapę. śladami pazurów zaznaczone były zdobyte przez gady ziemie. Obrysował palcem w powietrzu teren, który dla jego rasy byłby wystarczający do uznania rozejmu.
Varn wystrzeżył zęby błyszcząc czerwonymi oczyma, obejmującymi prawie połowę twarzy. Najprawdopodobniej znaczyło to “nie”.
Cethal zasępił się ponownie nad mapą. Varn z dumnie wypiętą piersią ponawiał obrys jałowych ziem.
Księżyc wszedł na firnament nieba. W jednej chwili wilkołaki przemieniły się. Varn instynktownie się cofnął. Zaczął charczeć w swoim języku.Cethal był bez broni, którą oddał przybocznemu. Postanowił zaatakować. Zaskoczenie nie pozwoliło posłańcowi się obronić. Cethal wgryzł się w krtań. Zbliżający się Varnowie zaatakowali jednocześnie. Jeden zamierzył się mieczem o szerokiej klindze. Ten jednak gładko zsunął się po łuskach przytwierdzonych do skurzanego kaftana Cethala. Wilkołak jednocześnie, nie przerywając targania posłańcem uderzył łapą miecznika oślepiając jego wielkie czerwone ślepia. Trzeci Varn zamachnął się precyzyjnym ciosem włóczni, na której powiewał gadzi proporzec. Przed śmiertelnym ciosem uratowała Cethala tarcza na czas przystawiona przez przybocznego oficera. Szybki zamach toporem pozbawił Varna głowy.
Grupy “dyplomatyczne” ruszyły na siebie. W szeregach wilkołaków wybuchł ryk euforii. Varnowie twali w chaosie. Ruszyli łamiąc swój szyk bojowy. Zaskoczenie odebrało Gadom największy atak. Dyscypline w boju i obcą strategie. Od Varniej strony poleciały strzały. Najwyraźniej postanowiono poświęcić kilku swoich, by zabić dowódcy wrogich chorągwi.
Cethel pod osłoną tarcz straży przybocznej chwycił swój szyszak, tarcze i topór. Brakowało sekund nim dwie ściany wojowników zetrą się w morderczym tańcu.
Łucznicy Varnów byli zdecydowanie lepsi od wilkołackich. Kolejnym atutem była kawaleria na dziwnych stworach. Wilkołaki jednak już nie raz doświadczone w boju miały przeciwko nim włócznie, ciężkie miecze i dwuręczne topory.
Kurz ograniczał widoczność, wśród ryku mordujących i jęku mordowanych rozbrzmiewały sygnały Varnów.
Bez Cethala na wzgórzu wśród wilkołaków panował chaos. Jednak był mniejszy niż chaos w szeregach Varnów. Varnowie dumni, butni i do obrzydzenia pewni siebie zaślepieni zostali emocjami wynikającymi z powodu prób negocjacji, zabicia posła, zlekcewarzenia ich armii jak i gatunku. Emocje te doprowadziły do nadgorliwości, bohaterskiego szału, do strzał wypuszczonych we własne szeregi a ostatecznie do śmierci czerwonookich gadów.
Kawaleria okrążyła walczące chorągwie wroga. Atak na plecy był efektywny. Wilkołaki też o tym wiedziały. W tym momencie dopiero ruszyła ciężka piechota. Ośmieleni łucznicy podchodzili bliżej placu boju strzelając na oślep gdzieś za linią walk w wyczekujące w szale gadzie tłumy.

Varnowie uciekli. Największe zwycięstwo watach dowodzonych przez Cethala, nie obyło się bez ofiar. Szczególnie bolesnych na terytorium wroga, gdy nie można się spodziewać posiółków. Cethal wiedział, że muszą odejść. Inaczej pozostałe przy życiu watachy padną z głodu. Wiedział, że muszą się wycofać. Z taką liczbą nie mogą czekać na przybycie “Istot”. Domyślał się, że Varnowie tak długo stronili od walki, bo czekali na przybycie owych niepokonanych stworzeń. Domyślał się że są one już w pobliżu.
Mimo zwycięskiej bitwy musiał się wycofać. Po ograbieniu ciał, zawłaszczeniu sobie pancerzy i broni, bądź co bądź przewyższającej broń z Kan, wydał rozkaz do odwrotu. Inną drogą niż przybyli. Biegnącą bardziej na północ, niebezpiecznie blisko wampirzych ziem. Nie miał wyboru.
 

Ostatnio edytowane przez villentretenmerth : 08-01-2012 o 05:49.
villentretenmerth jest offline  
Stary 08-01-2012, 06:03   #2
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Noc tak słodko pachniała. Kinnat napawała się jej smakiem wyczuwalnym na końcu wysuniętego języka. Słodki niczym strach buzujący w każdej żywej istocie znajdującej się w jej pobliżu. Gęsty i upajający jak strach nieumarłych, którzy narazili się wystarczająco by dostąpić zaszczytu eskrotowania jej ku wyspie Kar. Dziewczynka zastanawiała się czy eskorta ta miała trzymać jej wrogów z dala od niej czy też ją z dala od każdego. Nie mogła powiedzieć by wizja zaszlachtowania kilku zwierzątek nie przypadła jej do gustu. Ich strach tak kusił, wabił posmakiem słabości, pragnieniem by umrzeć szybko, bez bólu. Była gotowa ofiarować tą łaskę, lub nie... Jej uśmiech nabrał demonicznego wyrazu gdy odwróciła się do Torina, który jechał u jej boku. Młody wojownik drgnął, nieco mocniej zacisnął palce na wodzach, niemal sięgnął po broń. Zrobiła urażoną minę, pochyliła głowę niczym zdjęte smutkiem dziecko, jej drobne ramiona drgnęły, całkiem jakby piersią targnął szloch. Nic bardziej mylnego, lecz czy to istotne? Śmiech wstrząsał jej ciałem. Ich strach był taki zabawny. Strach przed niewiadomym kryjącym się tuż przed nimi. Przed nią... Zagadką, potworem, istotą która najchętniej by zarżneli niczym prosię na świąteczny obiad. Ciekawe czy podobnie by krwawiła czy też zdążyłaby się uleczyć. Pokusa by się o tym przekonać była taka... kusząca.

Podróżowali już czwartą noc. Kinnat była zmęczona. Tęskniła za swoim świetlistym domem, w którym mogła być sama i cieszyć się księgami, które pozostawił jej Marcus. Jej wspaniały, cudowny, okrutny i absolutnie kochany stwórca. Był nim, to jednyne czego była pewna... Zazwyczaj, czasami bowiem przebłyski innego życia, innego świata, innych smaków... Ten głód palący niczym promienie słońca i ta ulga gdy poczuła pierwszą kroplę nektaru niosącego życie. To musiała być ta chwila, jednak gdzie lub kiedy miała miejsce? Pamięć, cóż za wadliwy twór.

Nie pozwolili jej przejrzeć zapisków, które zawierał dziennik. Jedynie polecenie - jedź. Nie była ich sługą, nie była niewolnikiem, nie była ich własnością. Chciała tylko odpocząć, powrócić do domu... Czy to tak wiele? Za wiele, więc ruszyła jak przykazali. Posłuszna niczym sługa, wolna niczym niewolnica, pilnowana niczym własność. Pragnienie wolności narastało w niej z każdym mijanym drzewem, krokiem, zapachem i wrażeniem. Zabicie wampirzego oddziału nie powinno sprawić jej większego problemu. Później zaś wystarczyło się ukryć, zaszyć gdzieś dopóki cała ta zabawa w portal i zagładę świata nie minie. Wtedy zostanie tylko ona, jak zawsze... Królowa, jak było jej pisane. Pani śmierci na martwej planecie. Zachichotała.

- Ona znowu to robi - szept brzmiał równie wyraźnie co krzyk tuż nad jej uchem. Uniosła spojrzenie by wbić je w stojącego po drugiej stronie polany wampira. Uśmiechnęła się. Co niby mógłby jej zrobić? Porzuciła śledzenie kropli potu na jego twarzy. Dziwne, nieumarli nie powinni się pocić. Roześmiała się wesoło, dźwięcznym, dziecięcym śmiechem. Szczenię w jej dłoniach zapiszczało żałośnie.
- Ciii maleńki, śpij - zagruchała słodko, głaszcząc szczeniaka po czarnej, aksamitnej sierści. - Nie skrzywdzą cię, o nie. Ja cię obronię, a później cię...
Smak posoki zwierzęcia nie był tak bogaty jak smak wampirzej lub wilkołaczej krwi, jednak miał w sobie nutkę aromatu, który niekiedy ją pociągał. Niestety musiał to być młody osobnik, niewinny, pełen życia. Tak trudno o takie rarytasy. Spełniali jednak jej zachcianki szukając szczeniaka przez dwie noce. Cóż, mając do wyboru swą własną krew, a krew zwierzęcia... Ponownie się roześmiała nie bacząc na to, że krew plami jej śliczną, białą suknię.

Dostała nową sukienkę, śliczną, zdobioną w ręcznie wyszywane kwiaty i motyle. Kobieta, pilnowana przez czterech wampirów, ostrożnie układała jej fałdy u jej stóp. Miała ładne włosy, czarne niczym sierść jej szczeniaka. Twarz też była śliczna. Drobna, lekko zaróżowiona, z zadartym noskiem. Piękne, wyraźne linie na szyi, pulsujące szybko jakby gdzieś się spieszyły. Powinny się spieszyć, Kinnat nie lubiła spóźnialskich. Pogładziła twarz nieznajomej. Taką ciepłą i przyjemną w dotyku. Jeden z wampirów zareagował wyjęciem miecza. Nie poruszyła się nawet troszeczkę. Szwaczka natomiast drgnęła, wyrwała się z hipnotycznego transu po czym upadła na podłogę i zaczęła czołgać ku wyjściu. Kinnat śledziła ją wzrokiem. Sukięnka przestała się jej podobać.
- Chcę inną! - rozłoszczona tupnęła nóżką. Milczenie jej nadzorców nie poprawiało humoru. Nim się więc zorientowali chwyciła ostry sztylet tkwiący dotąd w pochwie najbliżej jej stojącego.
- Chcę zieloną! - Warknęła gniewnie po czym niedbałym ruchem zagłębiła ostrze w materiale niszcząc śliczną suknię. Cóż, skoro i tak miała dostać kolejną....

Ubrana w strój, który nawet ulicznica nazwałaby nieprzyzwoitym, z radośnie uśmiechniętymi ustami poganiała wierzchowca. Zwierzę dyszało ciężko ze strachu i zmęczenia. Jej straż była nie dalej jak w odległości dwu końskich łbów za nią. Nagłe ściągnęła cugle tak że ogier zarył tylnymi nogami w ziemi, niemal siadając na zadzie. Zaskoczeni wojownicy mijali ją w pełnym pędzie, próbując zatrzymać zwierzęta, które ich niosły. Kinnat, nie zważając na ich gniewne okrzyki i groźby kierowane w jej stronę, zaczęła badać swymi zmysłami otoczenie. Znała ten zapach, znała ten smak wiszący w powietrzu. Piersi dość wyraźnie wyeksponowane w obcisłym staniku, poruszały się w górę i w dół zupełnie jakby faktycznie potrzebowała oddechu. Chłonęła wrażenia, które niosło z sobą powietrze. Cień strachu przemknął przez jej twarz. Nie lubiła tego na co nie miała wpływu. Być może właśnie dlatego zamiast zabić Torina, który wściekły podjechał do niej na spienionym koniu i uniósł w górę dłoń gotowy by wymierzyć jej policzek, wywinęła się i podjechawszy bliżej wojownika wyrzuciła w jego stronę ramiona obejmując go w pasie.
- Tak dużo... Jest ich tak dużo... - wyszeptła unosząc głowę by zmierzyć się z wściekłym i mocno zaniepokojonym spojrzeniem mężczyzny. - Boję się...
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 08-01-2012, 12:04   #3
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany
Umęczeni walką, krwawiący ranni spodziewali się najgorszego. Rozwścieczeni bólem chcieliby nawet poucinać parę łbów innych niż Varnów. Przedzierali się na północny wschód. Jak najdalej od tej rzezi na zachodzie. W stronę domów. W stronę Kan.
Do Cethala przybyło dwóch zwiadowców.
Ich widok nigdy nie przynosił dobrych myśli na tych ziemiach.
- Meldujcie.
- Wampiry na drodze. Niedaleko nas, mogą nas wypatrzeć.
Cethal zaklnął w duchu.
- Ilu?
- Dwudziestu.
- To nie zawracajcie mi nimi głowy. Przejść po ich trupach, a z jednego
- wskazał palcem na jednego z dwóch zwiadowców - masz mi zrobić kielich na biesiady. Pamiątka z Harrun. Najlepiej głowe tego księcia Harrun - mówiąc to splunął krwią - wampirzy pomiot.
- Jest jeszcze coś panie...
- Co znowu? - spojrzał umęczonym wzrokiem na zwiadowce, który się odezwał.
- Jest z nimi jakaś istota... dziwnie pachnie...
- Czym pachnie?
- Niczym co jest nam znane, ale wzbudza chęć zabicia tego i nie tylko chęć ale potrzebę. Do tego ten zapach jest taki... upajający
- na twarzy zwiadowcy pojawił się głupi wyraz wymieszany z rządzą mordu i uśmiechem.
- To zabijcie. Byle bez przedłużania. Musimy stąd wiać nim Varnowie się przegrupują - Cethal spojrzał za siebie - albo przyjdzie z nimi coś gorszego. Oni potrafią latać i dosiadają tych bestii. Wampiry dosiadają koni, a krwawiący wilkołak zawsze musi powłóczyć nogami. Ciekawe czy w innych sferach jest coś co toleruje naszą obecność i da się na tym jeździć.

Kinnat z cichym okrzykiem wyrwała się z uścisku wampira, który próbował ją uspokoić obawiając się o swych towarzyszy. Zupełnie nie słuchał tego co miała do powiedzenia jakby była rozbrykanym dzieckiem.
- Oni już tu są! - wrzasnęła usilnie starając się powstrzymać napływająca furię. Jeżeli się jej nie uda...
Nie musiała się tym jednak kłopotać. Z ulgą przywitała ostrzegawczy okrzyk jednego z nich i natychmiastowe działanie w postaci ustawienia się plecami do niej, tworząc ochronne koło. Zupełnie jakby to miało jej w czymkolwiek pomóc. Horda dzikich zwierząt wypadła z zarośli niczym stado szczurów. Uczucie, że stanowi się bardzo smakowicie pachnący kawałek sera, nie należało do najprzyjemniejszych.
Niemal poczuła jak fala mięsa uderza w tarcze wojowników. Z jej ust wydobył się okrzyk przestrachu gdy linia obrony wygięła się mocno do środka. Była gotowa do walki. Szpony zastąpiły drobne paznokcie, kły wysunęły się z dziąseł. Do tej jednak pory miała do czynienia z pojedynczy osobnikami lub parami, które wpuszczano na teren wyspy. Byli to zwykli przedstawiciele tej rasy bez doświadczenia w boju. Drobne przekąski, nocna rozrywka. Ci tutaj to zupełnie inna liga.

Przewaga liczebna musiała doprowadzić do śmierci dwudziestu wampirzych wojowników.
Cethal doszedł do miejsca w którym mógł obserwować tą krótką potyczkę. Nie tyle, by go to interesowało, ale potyczka ta była na wprost jego drogi. W okół Kinnat gromadziły się coraz większe tabuny oblanych potem pod pancerzami oblanymi krwią wilkołaków. Kinnat skuliła się z sercem w gardle. Już za chwile poczuje topory i kły... Wyrok ten odwlekały bójki wilkołaków. Walczyły o to by ją zabić. Gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta, a gdy bije się parędziesiąt... Kinnat nie miała szans. Nie miała broni. Nie posiadała wystarczających umiejętności. Nie była dość silna. Szarpała się i kąsała lecz żywa fala porwała ją i próbowała rozerwać na strzępy.
Ból był wszystkim co jej zostało.
Jednak rany nie zdążyły krwawić. Nigdy w swym długim życiu nie doświadczyła szarpania jej ciała wilczymi kłami. Sama była zaskoczona jak głębokie wyrwy w mięśniach zarastają się z prędkością myśli. Chętnych jednak do jej skosztowania ciągle przybywało.
W końcu, każdy który skosztował jej ciała, miał w ustach jej krew, padał martwy. Z leżących trupów ułożył się w okół wampirzycy krąg.
Wstała oszołomiona. Po licznych pogryzieniach ślad został tylko na sukni. Czuła się słaba niczym nowo narodzone dziecko. Nie tyle upływem krwi, której wcale nie straciła tak dużo, co szokiem pozostałym po tym ataku. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzała się wokoło próbując zrozumieć co tak właściwie się stało i co ma teraz z sobą zrobić.
Cethal podchodził spokojnym krokiem, w stałym tempie. Od wampirzycy do dziś nieustraszeni wojownicy zaczęli odsuwać się z przestrachem. Mogłoby dodać to Kinnat pewności siebie, gdyby nie to, że bezceremonialnie Cethal podszedł. Jego wilkołacka głowa opstrzona była już pierwszymi siwymi włoskami. biel niewyszczerzonych zębów wyglądała przerażająco w świetle księżyca. Cofnęła się o krok. Wilkołak zamachnął się toporem. Kinnat nie czekała na cios, zaatakowała wykorzystując odchylenie się przeciwnika. Ten jednak złapał ją bezceremonialnie za twarz. Włożył swoje obrzydliwe pazury do jej nozdrzy. Pociągnął powodując przewrócenie się wampirzycy na ziemie. Zamach zbliżał się do celu i uderzył ją toporem w głowę. Rana była głęboka. Domyślał się, że pozbawi ją w ten sposób tylko przytomności. Że niedługo się zregeneruje. Nadepnął jej na krtań. Wyciągnął zakrwawiony topór. W pośpiechu kilku bardziej trzeźwych zaczęło ją pętać. Głowa zrosła się momentalnie. Nie minęła minuta, gdy wampirzyca oprzytomniała.
Jeżeli wcześniej była oszołomiona to teraz do owego stanu doszedł wyraźnie wyczuwalny strach.
- Atakujesz posła głupcze - oznajmiła z marną namiastką gniewu. Czuła, że ją związano jednak pęta te nie byłyby w stanie jej zatrzymać gdyby chciała się wyrwać. Sytuacja była dla niej całkowitą nowością. Nagle okazało się, że jest bardziej zabójcza niż jej zarzucano. Jej ciało regenerowało się znacznie szybciej niż mogłaby przypuszczać. Do tej pory nikt jej poważnie nie zranił.Zaś te rany, które zadano jej chwilę temu... Czuła się jednocześnie potężna i słaba. Miała ochotę wybuchnąć śmiechem lub po dziecięcemu się rozpłakać. Bała się... Nie lubiła tego uczucia....
- Co tam charczysz? - Cethal zdjął but z jej krtani i przycisnął nim boleśnie jej podwójne D, ciągle sprawiając jej tym trudność w mówieni.
Nigdy nie płakała. Tego była pewna. Teraz jednak miała ochotę wybuchnąć płaczem z bezsilnej nienawiści, która w niej płonęła.
- Poseł - starała się mówić wyraźnie. - Poseł do zgromadzenia Ras w Karze. - wyjaśniła, licząc na to, że to zwierze posiada chociaż szczątkową inteligencję.
- Dlaczego miałbym honorować prawa wampirzego posła - uśmiechnął się pochylając się nad nią.
Sprawianie jej bólu dawało mu ogromną przyjemność. “poseł! też mi coś” pomyślał i rzekł:
- A skąd mam wiedzieć, że owe zgromadzenie ras w ogóle istnieje? Mam uwierzyć ci na słowo? Kiedy ostatni raz miałem informacje od moich ziomków, to nasze rasy beztrosko i radośnie kompały się we własnej krwi. Co ty na to? wasza ekscelencjo poseł?!
Nie wiedziała co odpowiedzieć. Nie miała dowodu o ile któryś z wojowników nie miał przy sobie jakiegoś potwierdzenia.
- Kiedy to niby było? Przed rokiem?! Skoro mi nie wierzysz to dlaczego wciąż żyję? Czy nie lepiej byłoby wykapać się w mojej krwi, psie?! - warknęła próbując odsunąć się by zmniejszyć nacisk jego buta.
Im bardziej próbowała się uwolnić tym mocniej opierał na niej swoją wagę. Zdradzenie powodu, dla którego nie odrąbał jej przy najbliższej okazji głowy, nie było wskazane przy hordzie przysłuchujących się uważnie wilkołaków. Postawił topór tuż przy jej głowie. Lekki element zastraszenia. choć nie spodziewał się, że odniesie to jakiś większy efekt. Spodobała się mu jej postawa. Sam był kimś, kto głośno i pyskaty szedł przez życie. Domyślał się, że więzy uczynione naprędce mogą być nieskuteczne. Jeśli naprawdę była posłem, musiała być stara i silna.
- W takim razie pani poseł. Będzie pani moim przymusowym gościem. Zmierzamy na północ. Wyspa Kar, może nie leży idealnie nam po drodze, ale jeśli takowe zgromadzenie ras w ogóle istnieje, dowiemy się w końcu o tym. A jak sama widzisz - ostrzem topora rozgarniał jej włosy z twarzy - horda wilkołaków jest lepszą obstawą niż dwudziestu wampirów. Niestety zapewne... wasza ekscelencjo, będzie musiała pani zrezygnować z paru wygód. Między innymi -zabrał topór. Zelżał ucisk na piersi - będzie musiała pani, plugawy pomiocie, zrezygnować z swobody ruchów. Założyć jej powróz na szyje i porządnie spętać ręce! - krzyknął ściągając nogę z wampirzycy, po czym wzrócił się do niej - nie sądzę by to fizycznie coś dało, ale będzie aktem dobrej woli... pani poseł.
Kinnat drgnęła słysząc obrazę z ust zwierzęcia. Gdyby Marcus był przy niej ten byle pchlarz nie poważyłby się na coś takiego. Jednak jego tu nie było, dlatego też znalazła się w tej sytuacji. Nienawidziła ich obu. Gniewnie rozerwała więzy, którymi ją wcześniej związali. Co oni sobie myśleli. Nie była byle człowiekiem...
- Nie jestem psem... - jednak jej sprzeciw był raczej słabym oponowaniem dziecka niż poważnym wystąpieniem kogoś liczącego sobie setki lat. - To boli... - poskarżyła się na dokładkę, przyglądając jak rany po więzach zrastają się momentalnie. Na jej twarzy malowało się szczere zdumienie jakby wciąż nie mogła w to uwierzyć.
Cethal był wymęczony bitwą, ranami i całonocną wędrówką. Nie długo zacznie świtać, a on ciągle był na niebezpiecznych ziemiach. Nie miał ochoty bawić się w niańkę rozpieszczonej wampirzycy. Pchnął ją obuchem topora w zęby, tak że momentalnie chwyciła się za usta tamując potok tryskającej krwi.
- Rób co mówię! Bo przestanę traktować cię jak posła!Zdechniesz na tej ziemi do świtu! Robię ci uprzejmość pani poseł! Nie będziesz chadzała wolna wśród moich ludzi! Pozagryzalibyście się. i tobie i nam zależy na czasie.
- Ale to nie mi kazałeś się związać tylko im związać mnie ... - wypomniała oblizując zakrwawione usta z wyraźną przyjemnością. - Ja tylko zrobiłam miejsce na nowe więzy. Uprzejmie … -dodała, zabierając się do oblizywania ręki, którą wcześniej zakryła twarz. Jej twarz powróciła do poprzedniego, idealnego i niewinnego wyglądu.
Związana i prowadzona na powrozie jak na smyczy szła wśród bardziej opanowanych wojowników. Głowę z początku trzymała wysoko uniesioną. Nie miała zamiaru pokazywać tym zwierzętom, że udało się im ją złamać. Im jednak bliżej było świtu tym jej buta malała. W końcu ich przywódca mógł skłamać, wszak byłą tylko wampirem niegodnym by żyć. Nie wiedziała jak jej ciało zareaguje na słońce. Nigdy go nie widziała, słyszała jedynie opowieści. Na dodatek była głodna. Poprzedniej nocy nie zatrzymali się na posiłek bo chciała skosztować czegoś innego, czego nawet nie udało się im znaleźć. Tej nocy mieli się zatrzymać w jakimś zamku, w którym podobno wciąż rezydował jego właściciel mimo bliskiego niebezpieczeństwa. Nie mogła się doczekać ponownego znalezienia się w chłodnych murach. Teraz... Teraz miała ochotę na odrobinę posoki z żył tego barbarzyńcy, który zamiast argumentów używał swego topora.
 
villentretenmerth jest offline  
Stary 08-01-2012, 12:06   #4
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Miała jednak chwilę wytchnienia, w czasie marszu nie katowano jej i nie obrażano ponad owe więzy. Gdy zbliżał się świt obwiązano ją szczelnie płótnem namiotowym i noszono jak zwłoki w szybko skleconych noszach.
Było południe gdy odwiązano ją. Znajdowała się w namiocie generała, ciągle związana, lecz nikt nie trzymał już sznurów, ani nią nie pomiatał. W namiocie była tylko ona i Cethal. Nie poznała go na początku. Jednak władcze ruchy i strój pozwoliły jej zgadnąć z kim przebywa.
Cethal siedział za stołem przy półmiskach z ludzkim mięsem, surowym i tylko naprędce poćwiartowanym. Popijał krew z czaszy wykonanej z czaszki wampira, o czym świadczyły długie kły w uzębieniu.
- Siadaj, zjedz coś - obojętnym gestem machnął ręką nad stołem.
Jeżeli sądził, że czara, w której znajdowała się krew, zrobi na niej jakieś wrażenie to musiał się rozczarować. Jej gatunek nic dla niej nie znaczył, podobnie jak wszystkie inne. Jeżeli zmarszczyła nos to bynajmniej nie z tego powodu.
- Człowiek - mruknęła zniechęcona, jednak posłusznie podeszła do stołu, w międzyczasie próbując przerzucić powróz na plecy tak by nie pętał się jej pod nogami. Ciepło bijące z zewnątrz napawało ją zarówno niepokojem jak i ciekawością. Miała problemy ze skupieniem myśli na jednej rzeczy. Może tak właśnie działał ów blask na niebie.
Chwyciła czarkę, dość podobną do tej, z której raczył się jej “gospodarz”. Płyn, który zawierała był nieprzyjemnie zimny i pozbawiony energii. Równie dobrze mogłaby pić wodę. Skosztowała nie więcej niż jeden łyk po czym odłożyła naczynie. Najwyraźniej będzie zmuszona dotrzeć do Kary głodna. Ciekawe jak na to zareagują przywódcy jej rasy. Uśmiechnęła się na samo wyobrażenie ich przestraszonych min.
- To słońce? - zapytała po chwili, wyraźnie zaciekawiona i kompletnie nie zainteresowana tym co stało na stole.
- Tak mamy południe, poza namiotem świeci słońce i jesteśmy na skraju pustyni. wiesz co to jest pustynia?
Skinęła głową potwierdzając.
- Piasek, słońce, brak wody - wymieniła podstawy. - Brak roślinności lub bardzo skromna. Żyją na niej zwierzęta... Nie pamiętam nazwy - odpowiadała dalej nieco lakonicznie.
- Pierdu, pierdu... Pustynia o tej porze dnia jest dla nas najbezpieczniejszym miejscem. Przybysze spoza sfery nieczęsto zapuszczają się w takie rejony, bo nie ma czego podbijać. Wampiry również. Przejdziemy jakiś czas w takiej scenerii... niestety zapasów jedzenia jest mało. Jedz lepiej teraz, bo dostaniesz tą samą krew z octem co teraz, a jutro będzie jeszcze gorzej smakowała.
- Ta krew nic nie daje. Nie pożywię się nią więc możesz dolewać co chcesz. Poczekam... Ucieszą się gdy mnie zobaczą... - roześmiała się bynajmniej nie wesoło, wręcz okrutnie. - Ktoś za to zapłaci ale przynajmniej się najem... Ich krew jest tak... upojna...- rozmarzyła się przesuwając palcami po wargach, na których natychmiast pojawiły się kły.
- Ta... mnie to akurat zwisa. Nic mi do tego. A jeśli to zgromadzenie rzeczywiście istnieje, lepiej byś skupiła się na posłowaniu niż szukała nie możliwej do spełnienia zemsty.
- Zemsty? - zdziwiła się odrywając na chwile od swych szczęśliwych marzeń. - Jakiej zemsty? - spojrzała na niego zdumiona po czym wzruszyła ramionami zmieniając temat. - Nie znam się na posłowaniu... Mam tam być i tyle... Każą to jadę.. Jadę na ich polecenie zatem to oni muszą mi za to zapłacić. Krwią...
- Słyszałem, że kanibalizm jest u was nielegalny - mówił beztrosko obgryzając ramie z półmiska.
- Może jest, nie wiem. Dziwnym by jednak było gdyby był zakazany a oni i tak przysyłali mi swoich posłańców. Z drugiej jednak strony zapewne nie uśmiechało im się zmuszanie mnie do szukania swoich przysmaków na własną rękę. - Ponownie podeszła do stołu i chwyciła czarkę przyglądając się z uwaga czaszce. Uśmiechnęła się do niej nieco diabolicznie. - Wilkołaki też podsyłali, niekiedy nawet parami...
- Ta... jak masz taki gust kulinarny, to może jednak coś zjesz -Cethal mówiąc te słowa wstał od stołu, podszedł do wyjścia z namiotu, w ostatniej chwili się odwrócił do niej - Jeśli nie chcesz oślepnąć przydałoby się, jakbyś znowu zawinęła się w płachtę.
Niechętnie posłuchała oddzielając się od odkrycia tajemnicy jaką było owe słońce i jego działanie.
- E ty?
- Tak panie -
odezwał się wartownik na zewnątrz.
- Przyprowadźcie tego wampira, którego nie rozszarpaliśmy w nocy.
- Tak panie.

Po chwili dwójka żołnierzy rzuciła obwinięte w płachtę ciało. Po czym wyszła bez słowa.
- Możesz już wyjść wasza ekscelencjo - mówił rozwiązując płachtę z wampirem, w którego ramiona wpadła Kinnta tuż po tym jak wyczuła wilkołaków zeszłej nocy.
- Neal? - zapytała zdziwiona, kierując się w stronę więźnia i jakby nie dostrzegając dłużej wilkołaka.
- Wstań - Cethal lakonicznie powiedział do wampira.
Dopiero teraz Kinnta zauważyła mętny i nieobecny wzrok wampira, którego rozpoznała jako Neala.
- Smacznego - powiedział podnosząc kielich w geście toastu.
- Co mu zrobiłeś? - zapytała z żywym zainteresowaniem krążąc wokół więźnia.
- Takie tam sztuczki ze straganu. Tobie też jest posłuszny. W tym stanie jednak nie sądze by dał radę cokolwiek powiedzieć, czy zrozumieć co się z nim dzieje.
Rzuciła wilkołakowi nadąsane spojrzenie.
- To zawsze psuje zabawę. Znacznie przyjemniejsze jest gdy są związani ale przytomni. - Pouczyła mądrym głosem osoby doświadczonej.
- Ja tam będę się dobrze bawił napawając się tym widokiem.
- Ale smak będzie inny -
marudziła dalej w najlepsze, jednak na jej ustach już malował się zadowolony uśmiech dziecka, które zaraz rozpakuje ulubiony przysmak. - Nealu... Mój słodki Nealu... - Szczebiotała przysuwając się bliżej do wampira i delikatnie do niego przytulając. - Uklęknij... - nakazała odsuwając się od niego i zachodząc go od tyłu. - I uśmiechnij się ładnie... - dodała obnażając kły, przy czym przez cały czas nie spuszczała wzroku z wilkołaka. Gdy wampir wykonał jej polecenie podeszła i przylgnęła do jego pleców, po czym pochyliła się lekko, by jej ust znalazły się przy jego uchu. - Gdy już odzyskam wolność, mój słodki Nealu, przekażę w twoim imieniu pozdrowienia drogiej Bree... - Przechyliła szyję mężczyzny niezbyt delikatnym ruchem po czym zdecydowanie wbiła kły w jego ciało. Słodki, lekko mdły smak natychmiast wypełniła jej usta sprawiając że lśniące zielenią oczy nabrały szkarłatnego blasku.
Wilkołak z błogim uśmieszkiem obserwował ową scenę. wydała mu się zabawna i jakiś sposób erotyczna... chyba zbyt długo taplał się w okrucieństwie wojny, by zareagować na to w inny sposób.
Kinnat podtrzymała swą ofiarę gdy upływ krwi osłabił go na tyle, że nie był w stanie utrzymać się w pionie. Drobnej dziewczynce ciężar dorosłego mężczyzny nie sprawił najmniejszego problemu. Nawet nie drgnęła gdy całkiem zwisł z jej ramion, a ostatnia kropla krwi stoczyła się z jej ust. Rozkład ciała był niemal natychmiastowy pokrywając podłogę namiotu warstewką kurzu. Zadowolona i rozleniwiona przetarła usta po czym wybuchnęła wesołym śmiechem.
- Trochę nabałaganiłam - rzuciła tonem usprawiedliwienia jednak nie dało się w nim wyczuć skruchy.
- Nie istotne - machnął ręką - i tak dziś stąd odchodzimy. Na bardziej żyzne tereny. W końcu trzeba coś jeść.
Wampirzyca nie mogłaby bardziej się z nim zgadzać. To dziwne, że z wrogiem tak łatwo znajdywali wspólny język w tych tematach, w których nie potrafiła się porozumieć z własnym ludem. Chociaż z drugiej strony być było to logiczne. Ziewnęła po czym, poświęciwszy na decyzję krótką chwilę, ruszyła w stronę leża, najwyraźniej przygotowanego wilkołaka. Mogło go nieco zdziwić gdy zamiast na miękkich futrach, wampirzyca położyła się na twardej i zapewne niewygodnej podłodze. Jej zadowolona twarz zwróciła się w jego stronę, gdy przewróciła się na plecy i odchyliła nieco głowę. Prawe kolano lekko ugięła, zapewne dla zapewnienia sobie równowagi, jednak tym samym odsłaniając je niemal do pasa podtrzymującego dół sukni. Bez wątpienia była w wyśmienitym humorze, co było dość dziwne wziąwszy pod uwagę iż była tu więźniem. Nie zdradzała również najmniejszych nawet prób wykorzystania sytuacji i ataku. Zupełnie jakby stan,w którym obecnie się znajdowała, zupełnie jej nie przeszkadzał.
Cethal uśmiechnął się. Najedzony wampir, to zadowolony wampir.
Wstał i położył się na skórach.
- Z jakiego zamczyska wylazłaś na świat wampirzy pośle - zagadnął w jego mniemaniu sympatycznym tonem; wszak nie użył żadnych wulgarnych epitetów.
Przekręciła głowę by znalazł się w polu jej widzenia.
- Z Białej Twierdzy Marcusa - oznajmiła swobodnym tonem. - Nie nazywaj mnie posłem - na chwilę jej twarz przybrała nadąsany wyraz jednak dobry humor szybko wziął górę. - Kinnat.
- Marcus - uśmiechnął się - Wspaniały był z niego przeciwnik. Czystą przyjemnością było poświęcić potężne hordy by zmierzyć się z jego talentem. Tytułują mnie Cethal krwawy topór Silat.
Błyskawicznym ruchem poderwała się do pozycji siedzącej.
- Znałeś mego ojca? - zapytała z niedowierzaniem i nieufnością w spojrzeniu.
- Od razu znałeś... za dużo powiedziane... czasem z nim rozmawiałem pertraktując warunki rozejmu, czy tam przegranej. Zazwyczaj poznawaliśmy siebie w czasie rozgrywanych bitew. To były czasy. Kan i Terlon nie były spowite śniegiem...
Jeszcze przez chwilę przyglądała mu się nieufnie po czym na jej usta powrócił uśmiech, a ona sama zajęła poprzednią pozycję.
- Śniegu... Chciałabym zobaczyć kiedyś śnieg - stwierdziła z rozmarzeniem.
- Córka Marcusa - uśmiechnął się szeroko i niezbyt przyjaźnie - W Kan będzie zawsze mile widzianym gościem, zwłaszcza jak przybędzie do tej pięknej krainy nabita na pal - mówił każde słowo przerywając śmiechem, aż w końcu zaśmiał się do łez.
- Czyżbyś pragnął zagłady swego ludu? - zapytała poważnie, z pewną dozą smutku i urazy dźwięczącą w głosie.
- Niekoniecznie, ale chciałbym widzieć wyraz twojej twarzy z palem miedzy nogami - zanosił się od śmiechu z dużo przyjemniejszą, rozbawioną miną.
- Dlaczego? - mina dziecka wyrażała konsternację. - Poza tym zapewne niewiele byś zobaczył poza kupka prochu, nie sądzisz?
- Nie wyobrażasz sobie jak wytrzymali potraficie być nim ostatecznie zamienicie się w kopczyk prochu, czy gustowne naczynie.
Jej uśmiech wskazywał na to, że uważa iż dzieli z nim jakąś tajemnicę, gdy wypowiadał te słowa.
- Powolne przypiekanie nad ogniem, odcinanie kolejnych części ciała, wbijanie ostrzy w napięte mięśnie... Nikt tak nie potrafi umilić czasu jak wampir - dokończyła powracając do swojego świata marzeń.
- Albo zdejmowanie skóry, która co jakiś czas odrasta. można tak szaleć całą noc nim wystawi się, centymetr po centymetrze ów skórę na słońce.
- Jednak trzeba pamiętać o czymś do polewania odsłoniętego ciała. Wtedy skóra która odrasta jest delikatniejsza i sprawia więcej bólu przy ściąganiu
- podzieliła się fachową wiedzą.
Krwawy topór Salit zaśmiał się huczącym barytonem, przy czym wstał i podszedł do stołu by zabrać z niego krwawą czarkę.
- Opowiedz mi o swoim ojcu, od kiedy odszedł na pustelnie, zmienił się?
Zasępiła się.
- Nie wiem, nie poznałam go. Znałam tylko jego imię gdy mnie znaleźli w lochu, a przynajmniej oni tak nazwali to miejsce. Obudziłam się, ale jego już nie było... - mówiła powoli, jakby próbując zmusić pamięć do większego wysiłku. Po chwili zrezygnowana uniosła związane dłonie by odsunąć z twarzy kosmyk włosów, który opadł na nią gdy odwracała się by spojrzeć na rozświetlone płótno namiotu. - Powiedzieli, że jestem odmieńcem i zostawili mnie w jego domu. Później zmienili zdanie ale... - lekko wzruszyła ramionami - to był mój dom, nie pozwoliłam go sobie odebrać. Teraz się mnie boją bo nie chroni ich Twierdza w której mnie trzymali. Nie wiedzą co zrobić, a przynajmniej nie wiedzieli. Teraz znaleźli cel dla mojego istnienia więc mnie wzywają - roześmiała się niewesoło. - Nie rozumiem jednak dlaczego wzywają również przedstawicieli twojej rasy i ludzi - spojrzała w jego stronę najwyraźniej czekając na odpowiedź.
- O tym zjeździe obiadku ze stołownikami dowiedziałem się od ciebie, aczkolwiek nasuwa mi się tylko jeden powód. Wspólna walka przeciwko przybyszom spoza sfery. Gdybym dowodził większą armią, odniósłbym o wiele mniejsze straty. Wszystkim zależy na przywróceniu świata sprzed otwarciem portalu, by móc znów spokojnie między sobą walczyć. Choć nie uważam, by te zjazd cokolwiek wniósł prócz walki między zgromadzonymi.
Walka z istotami które nawiedziły Lunacy niespecjalnie interesowała wampirzyce. Ciągnęła jednak temat dostarczając kolejnych wiadomości z odrobiną gniewu w głosie.
- Tym razem jest inaczej. Mają coś co należy do mnie. Dzienniki mojego ojca. Odkąd położyli na nich swe łapy panuje wśród nich wielkie poruszenie. To z ich powodów zwołano rade. W nawale zajęć najwyraźniej zapomnieli wspomnieć jego córce co takiego zawierały. Zamiast tego wysłali w drogę. Nienawidzę ich... - wyrzuciła z siebie z pasją dźwięczącą w jej głosie.
- Ta - skomentował wywód lakonicznie, bawiąc się końcówką sznura, który Kinnat miała przywiązany do szyi.
Przez chwile pomyślał, czy nie pociągnąć nim mocno sprawiając że Kinnat złamie sobie nos w kontakcie z podłogą. Odszedł myślami jednak od tego pomysłu. Coraz mniej interesowała go rozmowa. Dawno odszedł z polityki rozkoszując się decydowaniem o życiu i śmierci tysiąca istnień i nie zamierzał tego zmieniać.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 09-01-2012, 22:45   #5
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany
Znudzona milczeniem wilkołaka obróciła się na brzuch delikatnie napinajac postronek, którym się bawił. Ziewnęła, po czym w najlepsze zaczęła się układać do snu. Skoro i tak nie miała nic lepszego do roboty, mogła skorzystać z okazji i wyspać się do woli. Ciężko jej jednak było znaleźć wygodną pozycję z nadgarstkami związanymi tak, że nijak nie dało się ułożyć głowy na rękach, tak jak lubiła. Po kolejnej bezowocnej próbie syknęła gniewnie przez zęby po czym naparła mocniej na więzy, które puściły z cichym odgłosem opadły na podłogę. Zadowolona odsunęła ich resztki po czym ponownie zaczęła układać się do snu układając ręce tak by tworzyły naturalną poduszkę na której oparła głowę.

Wilkołak udawał, że nie zauważył rozerwania więzów. Odczekał aż wampirzyca uśnie po czym wstał i podszedł do wejścia do namiotu.
- E ty!
- Tak panie?
- Przynieś trochę mocnego sznura.
- Tak jest.

Cethal usiadł za stołem zajmując się wątrobą z półmiska, gdy przybył żołnierz ze sznurem. Wchodząc rozwinął szeroko płachtę i podał Krwawemu Toporowi Silat sznur po czym wbił głodny wzrok w śpiącą wampirzycę i zastygł niczym posąg.
Gdy pierwsze promienie słoneczne padły na odsłoniętą skórę zgrabnych nóg wampirzycy, ta jedynie mruknęła coś niewyraźnie przez sen. Chwile mijały, a wraz z nimi zmieniało się natężenie powoli widocznego oparzenia. Widać było gołym okiem, że jej organizm stara się na bierząco leczyć obrażenia, jednak czy to z powodu jej uśpienia czy samego faktu bycia tym kim była, skóra robiła się coraz bardziej czerwona. Gdy z łydek uniosła się siwa smużka dymu, Kinnat wreszcie otworzyła oczy zrywając się przy tym na kolana i wycofując w tył przerażona, oszołomiona i wciąż ledwo przytomna. Dzikim wzrokiem wodziła po wnętrzu namiotu sprawiając wrażenie, że nie wie gdzie się znajduje ani jak się w to miejsce dostała. Jej oczy pałały szkarłatem zaś na usta wysunęła się para lśniących bielą kłów. W każdej chwili gotowa do ataku utkwiła wreszcie swe spojrzenie w Cethalu. Wyrażało ono ból, niedowierzanie, poczucie zdrady oraz błysk kiełkującej nienawiści.
- Ty imbecylu - powiedział wstając i uderzając mocno wierzchem dłoni wyrzucając tym uderzeniem ów imbecyla poza namiot.
Kinnat przyglądała się zachowaniu osobników w namiocie ze szczególną uwagą. Gdy jeden z nich został wyrzucony, zasyczała przez zęby. Długie szpony wyrosły na miejscu jej paznokci wbijając się w podłogę. Napięła mięśnie po czym zwinnie skoczyła do gardła temu, który pozostał w środku.
W ludzkiej skórze Cethel był znacznie słabszy od swej nocnej inkarnacji. Tylko doświadczenie w walce mogło mu jakkolwiek pomóc. Wymierzył celny cios w krtań potem kopnął w splot słoneczny, miał nadzieje, że da mu to trochę czasu.
Odrzuciło ją do tyłu, jednak na niewiele się to zdało. Nie oddychała zatem efekt jego ciosów został znacznie zmniejszony. Na dodatek kierowała nią furia, która tym bardziej uodporniła ją na obrażenia. Błyskawicznie znalazła się na nogach, a w następnej chwili jej szpony błysnęły tuż przy jego piersi.
Metaliczny dźwięk towarzyszył iskrą na łuskach zbroi. Cofał się wiedząc, że topór jest za daleko. Uderzył z całej siły lewym sierpowym cofając się ciągle w poszukiwaniu czegokolwiek co mogłoby służyć za broń.
Głowa odskoczyła jej do tyłu, jednak jedynym efektem było chwilowe zgubienie rytmu uderzeń w zbroję. Mimo to ataki po chwili stały się jakby mniej natarczywe, zaś szkarłatna mgiełka nieco przyblakła.
Cethal był mocno rozdwojony między dwoma pomysłami na poradzenie sobie z sytuacją. Pierwszym było nieustanne bicie po głowie wampirzycy właśnie złapaną w dłoń ludzką łydką. Drugim pomysłem było coś bardziej szaleńczego. Jednokrotne przywalenie ów łydką apelując jednocześnie do jej świadomości śpiącej gdzieś głęboko miedzy jej uszami. Gdy ostatecznie uderzył wampirzyca chwyciła łydkę w zęby. To komplikowało sprawę. Pomijając, fakt, że część łusek nad sercem nadawała się w tym momencie tylko do wymiany. Mijały ułamki sekund jak to wszystko się działo, ostatecznie wciskając stopę ów łydki jak najgłębiej w gardło ryknął nad uchem jej imię:
- Kinnta!
Z początku nie było widać jakichkolwiek rezultatów jego poczynań poza coraz mocniej zaciskanymi szczekami wampirzycy, która najwyraźniej chciała pozbyć się przeszkody poprzez jej odgryzienie. Nagle cios, który trafił w jego tułów w mgnieniu oka przeobraził się z kolejnego uderzenia szponów na niemal delikatne skrobnięcie pazurami. Wampirzyca zamrugała kilka razy, otworzyła szerzej zielone w tej chwili oczy, po czym zdezorientowana podjęła próby uwolnienia się od niespodziewanej części ludzkiej tkwiącej między jej zębami.
- Czyż ty rozum postradała! -huknął w twarz wystraszonej Kinncie - Czy wyobrażasz sobie co z tobą by się stało gdybym zginął! Zdajesz sobie sprawę ile watach obozuje wokół ciebie? Wyciągam cię z frontu mimo naturalnego sprzeciwu moich podwładnych! ratuję ci życie. Pokonałem cię, a co dopiero zrobiłaby z tobą ciężka piechota spozasferowców?! Pomyślałaś o tym? Wyciągam cię z gówna, odciągam na spokojniejsze rejony. Chronię cię przed słońcem! Daje ci jeść, a ty skaczesz mi do gardła? Trzymam cię w symbolicznych pętach, tylko dla tego, by nas tłum nie rozszarpał a ty tak się odwdzięczasz?
Wampirzyca cofała się z każdym wypowiedzianym przez wilkołaka słowem. Wreszcie nie mogła dalej uciekać powstrzymana przez stół. Udało się jej jednak oswobodzić usta jednak nie wiedziała co powinna odpowiedzieć. W głowie miała mętlik w którym przewijały się sceny jak z sennego majaku. Sądząc jednak po stanie zbroi wilka, majak ten był dość realistyczny. Najchętniej odwróciłaby sie i uciekła by gdzieś indziej wyładować swój strach, złość i poczucie zagubienia, które w tym wszystkim było chyba najgorsze. Niemal tak złe jak świadomość, że mężczyzna ma całkowitą rację.
- Ja... - zaczęła i przerwała słysząc swój głos, który bardziej pasował do skamlącego szczeniaka niż młodej wampirzycy. - Nie wiedziałam co się stało... Ból... Jasność.. Byłam pewna... - kolejno zaczynała i przerywała by w końcu unieść hardo głowę i rzucić gniewnie. - To nie była moja wina.
Cethal podszedł do niej. uniósł rękę koło jej głowy i mocnym chwytem złapał za kark. wspomagając się drugą ręką trzymające udo podniósł ją lekko. Gest ucisku za kark jest odbierany przez wszystkie ssaki w ten sam sposób. Odwołuje się do najstarszych instynktów utrwalanych przez pokolenia od najmłodszych chwil życia.
- Nie stawiaj się mi dla samej idei - mówił miarowo i spokojnie do ucha - Doskonale zdajesz sobie sprawę, że mam racje. Jest w tym i moja i twoja wina. Zrzucanie jej na kogoś innego jest bezsensownym okłamywaniem samej siebie. Rozumiesz to? Nie chcę być twoim wrogiem, jednak są zasady, którym musimy nawzajem podlegać - wciąż trzymając za kark opuścił ją na ziemie - możemy sobie nawzajem pomagać, ale musimy się szanować, a przekłamanie oczywistości do tego nie prowadzi.
Gdy ja pochwycił chciała walczyć, zamiast tego jej umysł wysłał niedorzeczną dla niej informacje na którą odpowiedziało ciało. Zwisła więc bezwładnie niczym psiak, którym się bawiła i którego później wypiła. Na dodatek czuła się dokładnie jak ten zwierzak, z tym że zamiast wampira, miała przed sobą nieco większego pasa. Całość zaś wywarła na niej wrażenie zupełnie niedorzeczne i absurdalne. Chęć ulegnięcia temu wilkołakowi tłukła się w jej głowie niczym obdarty ze skóry kocur, zamknięty w podpalanej klatce.
- Ty chcesz mi pomóc? - zapytała z niedowierzaniem, jednak bez wcześniejszej, buntowniczej nuty. - Mi nikt nie pomaga. Ja nie mam sojuszników. Wokół mnie istnieją tylko wrogowie. Dlaczego ty chcesz być pierwszym, który stanie po stronie czegoś takiego jak ja. Nawet własny ród mnie nie chce... Dlaczego ty? - Twarde spojrzenie zielonych oczu domagało się szczerej odpowiedzi. To była chwila w której miała zdecydować jak daleko tkwiące w niej instynkty są w stanie się posunąć. Wszystko zaś zależało od tego wilkołaka i jego odpowiedzi.
Jej mózg nastroił się na odpowiednie fale. Puścił jej kark, co wywołało u niech chwilową błogość, lekkie odstresowanie. Przeszedł palcami po jej szyi i chwycił ją dwoma palcami za brodę w dość mocnym, lecz nie sprawiającym dużego bólu ucisku.
- Możemy sobie nawzajem pomóc Kinntano. Szanowałem twojego ojca i ty podobnie jak on jesteście inni od całej tej wampirzej hołoty. Tobie przyda się taka osoba jak ja. Miło będzie wymienić się ze mną myślami, korzystając z mojej pomocy i opieki, którą ci oferuje. Nie wymagam za to dużo. Tylko szacunku i twojego towarzystwa. Może kiedyś przyjdzie czas, w którym to ja będę potrzebował twojego wsparcia czy opieki. Może nie... Samotnie nigdzie się nie dojdzie.
Spróbowała się wyrwać, jednak tylko raz i głównie dla zasady. Jego słowa zbyt dobrze trafiały by mogła ich nie słuchać. Wspomnienie szacunku jakim darzył jej ojca było niemal jak zatrzaśnięcie drzwi klatki, w którą wpakował ją jej ród. Jeszcze nigdy, w całym swoim życiu, które byłą w stanie sobie przypomnieć, nie bała się tyle co przez tą jedną noc i jeden dzień. Żądał od niej szacunku. Ona nikogo i niczego nie szanowała. Czy zdoła podołać takiemu wyzwaniu? Oczywiście że tak. Była córką swego ojca. Tak jak on wyróżniającą się z tłumu zaślepionych władzą wampirów. Wilkołak miał rację. Jeżeli chciała stawić im czoła i zmusić by odpokutowali za to jak ją potraktowali, potrzebowała silnego sprzymierzeńca. Za nim zaś szła cała armia. Jej wzrok stwardniał gdy podjęła decyzję. Zalśniła w nim cała nienawiść, którą pielęgnowała w sobie od chwili obudzenia. Świat przybrał nagle przyjemnego, szkarłatnego koloru, a usta ugięły się pod naporem kłów. Już i tak wśród swoich była określana mianem potwora. Dlaczego nie miałaby stać się nim naprawdę. Zdradzić rasę, która jej nie chce i odpłacić im tak krwawo jak tylko zdoła.
- Sojusznicy - oznajmiła nieco niewyraźnie z powodu kłów.
Uśmiech pojawił się na twarzy Cethala. Co najmniej nie dobroduszny, a w pewnej mierze pożądliwy.Zdobyty był kolejny cel, kolejny pionek przesunięty na szachownicy.
 
villentretenmerth jest offline  
Stary 11-01-2012, 19:08   #6
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację


Tallia, twierdza władcy wampirzej rasy, Manusa Wspaniałego.
(pięć tygodni wcześniej)


- Naprawdę wierzysz w to co napisał Marcus? Przecież równie dobrze mogą to być majaki szaleńca! - Zdegustowany Aleyn spoglądał na swego przyjaciela, ojca i władcę w jednej osobie. Manus miarowym krokiem przemierzał salę tronową swej warownej twierdzy. Ściany pokryte były scenami przedstawiającymi jego zwycięstwa. Nad kominkiem wisiał łeb najstarszego wilkołaka jaki chodził po ziemi za jego czasów. Światło setek świec odbijało się od oręża wiszącego między jednym, a drugim dziełem sztuki wampirzych i ludzkich tkaczy. Podłogę zaś wyłożono skórami wilków. Wszędzie, gdziekolwiek spoczęło wampirze oko, widać było bogactwo i umiłowanie wojny właściciela tego miejsca. Jednak nic, ani lata walki, ani lata spędzone na sterowaniu tysiącami, ani nawet setki przeczytanych ksiąg nie przygotowało Manusa do tego co pojawiło się niecałe dwa lata temu. Mężnie stawiał czoła najeźdźcom, poświęcił całą swą wiedzę, większość złota, własną córkę... Nic nie pomogło. Nagle... Cud, pojawiła się nadzieja, istota którą skazał na życie w zamknięciu. Potwór, wyklęta, odmieniec... Nie sposób było opisać gniewu który buzował w jego martwej piersi. Wszystko zaś z powodu Marcusa. Tego wspaniałego, kochanego, dumnego, wiecznego Marcusa, który wzgardził nim i pohańbił nie dopuszczając do swego grona. Tego samego, który wybrał byle słabeusza na swego powiernika. Tego, który sprawia że on, Manus Wspaniały, musi błagać o pomoc jego wynaturzoną córkę i słodzić zakurzonemu starcowi.
- Chciałbym by tak było. Sadzisz, że o tym nie myślałem! Jeżeli jednak dzienniki mówią prawdę to nie mam wyboru - podszedł do tronu wykonanego z wilkołaczych kości i złota, tworzącego istne dzieło sztuki jego utalentowanego syna. - Wezwę Radę i zdecydujemy - oznajmił ponuro. Wezwanie Rady było ostatecznością. Pamiętał ostatnie i nie sądził, że kiedykolwiek powtórzy to doświadczenie. Wszystko zaś wina Marcusa... Wiecznie Marcus...
Widząc stan w jakim znajduje się jego pan i władca, Aleyn pokornie zwiesił głowę i cichym głosem zaproponował.
- Wyślij Vasey do Brantha, a mnie do Collena. W ten sposób będziesz miał czas na obmyślenie planu i spokojne zorganizowanie wszystkiego. Po drodze mogę wysłać cześć ludzi bo Kinnat i rozesłać wieści o jej przejeździe.
Manus skinął głową wyrażając zgodę na plany syna. Aleyn nie zwlekając opuścił salę. Nie było mądrze znajdować się zbyt blisko ich władcy, gdy miał taki humor. Pospieszył do swych komnat by przygotować się do drogi. Był ciekaw owej istoty, jednak zdecydował że nie będzie go w jej orszaku. Władca Kantaru, mimo bycia zwykłym, nic nie znaczącym człowiekiem, był jednak kimś kto posiadał decydujący głos w Radzie. Uchybienie jego godności było zdecydowaną głupotą. Poza tym... Okrutny uśmiech rozjaśnił jego twarz gdy pomyślał o licznych przekąskach które na niego czekały w pałacu Collena.




Terlon.
(tydzień wcześniej)

Branth, najstarszy, najsilniejszy, najsprytniejszy i najbardziej wpływowy wilkołak jaki chodził po ziemi Lunacy, miał problem. Problemów, jak zresztą niemal wszystkie, które zajmowały jego głowę, tyczył się wampirzego plugastwa. Oto, w jego własnej siedzibie, na ich najświętszej ziemi, kolebce ich rasy, zmuszony został do zawarcia chwilowego pokoju. Lśniące złotem oczy z pogardą i jawną nienawiścią spoglądały na Vasey, wampirzycę która odważyła się złożyć mu wizytę. Nie wiedział, był to kolejny powód do zmartwienia i gniewu, w jaki sposób przedarła się sama jedna przez jego ziemię. Nie wyglądała mu na wojowniczkę i nie mówiła jak takowa. Polityką też się nie zajmowała bo już by znał jej imię. Była dziwna, śmierdziała dziwnie i dziwnie patrzyła. Jej ślepia, granatowe jak niebo przed burzą, nie odstępowały go ani na krok, sprawiając że on, władca wszystkich watah, zaczynał czuć się niepewnie na swym własnym tronie.
- Zatem, parszywa istoto, mówisz że macie broń mogącą ukrócić poczynania stworzeń które nawiedzają moje ziemie - zaczął po raz kolejny. - Broń w postaci jakiegoś przeklętego wampira? Ja zaś mam opuścić mój lud i udać się na zebranie z pijawkami i mięsem by ustalić... co? - Rozsiadł się wygodnie i zmierzył kobietę pogardliwym spojrzeniem.
Na ustach Vasey pojawił się uśmiech, który sprawił że serce wilkołaka na chwilę zamarło. Zadowolona z efektu zmieniła nieco układ ust by ukazały bezmiar jej nienawiści.
- Sposób na przekonanie ją do współpracy i najlepszą drogę by ułatwić jej wykonanie zadania - odparła obojętnym głosem. - Twój umysł jednak widocznie nie potrafi pojąć tego co do ciebie mówią, wilku. Nie potrzebujemy cię tam, wystarczy któryś z twoich dowódców.
Żyły na szyi wilkołaka nabrzmiały od tłumionej furii. Pohamowanie się zajęło mu dłuższą chwilę. Wiedział, że może rozszarpać tą pijawkę bez najmniejszego problemu, jednak jego instynkt nakazywał jej słuchać. Istoty, które nawiedziły Lunacy zagrażały na równi tym parszywcom co jego rasie, którą poprzysiągł chronić. Nie chciał jej wierzyć, jednak jego doradca, Angus Mądry, dał świadectwo na jej korzyść przez co omal nie stracił swej głowy.
Vasey z uwagą śledziła myśli zwierzęcia. Była potężnym przedstawicielem swego rodu, aczkolwiek niewiele miała z nimi wspólnego. Poznała plany i przybyła na wezwanie podziwiając odwagę ich przywódcy. Nikt nie wzywa arcymaga z Dargh o ile nie ma naprawdę dobrego ku temu powodu. Wampirzyca podjęła się zadania i je wykonała, wieści już zostały przekazane, a wahanie wilkołaka miało tyle sensu co ganianie szczeniaka za ogonem. Nie zamierzała mu jednak o tym mówić, co to to nie... Wybuchnęła śmiechem, histerycznym, szalonym.
- Już od dawna od zarania
poprzez wszystkie wieki
ciągną się popiskiwania,
skomlenia i szczeki.
Idą pełne animuszu
wspólną z nami drogą,
cztery łapy,
para uszu,
oczy,
nos
i ogon.

Wyrecytowała po czym zniknęła wilkołakowi sprzed oczu. Pozostał po niej tylko odgłos oddalającego się śmiechu i słowa.
- Za tydzień na wyspie Kar... Przybądź lub zgiń...

Następnego dnia z wyspy Terlon wyruszył oddział wojowników z rozkazem odnalezienia Cethala i powiadomienia go o spotkaniu Rady Ras. Stary wilkołak wybrał na przedstawiciela tego akurat wilkołaka nie tylko ze względu na jego wiek i strategiczne umiejętności. Cethal był przede wszystkim zaciekłym wrogiem wampirzej rasy, nieufnym i przebiegłym przeciwnikiem, który niejedną pijawkę wyprawił do Otchłani. Był też inteligentny, a Branth ufał jego opinii jak swojej własnej. To, że akurat przebywał najbliżej Kar miało tylko nieznaczny wpływ na decyzję wilkołaka. Sam, w tajemnicy przed wszystkimi, zebrał grupę najwierniejszych i najlepszych wojowników z planem udania się na spotkanie Rady i przybycia nieco po czasie. Wychwycił bowiem w głosie wampirzej posłanniczki nutę strachu i ciekaw był niezmiernie jakie korzyści byłby w stanie zapewnić mu sojusz z ową “bronią”.




Zamek księcia Harruna:
(nad ranem, pierwszy dzień niewoli)

Stary wampir przechadzał się w tą i z powrotem po nagiej posadzce swej dawnej biblioteki. Widok pustych ścian sprawiał mu ból, jednak było to jedyne miejsce w całym zamku gdzie mógł skupić myśli nie ważne jaki niepokój, strapienie, zagadka je zajmowała. Nie pamiętał już ile lat spędził w tym miejscu. Był badaczem, historykiem swej ery. W świecie tak brutalnym jak ten, w którym przyszło mu istnieć, jego zadanie było cięższe niż to, które spada na ramię wojaka. Tamten musiał jedynie unieść miecz i być gotowym na śmierć, Hurran musiał żyć i zadbać by przyszłe pokolenia miały szansę uczyć się na błędach swych poprzedników. Z biegiem lat udało mu się opracować język pisany, odpowiedni dla każdej rasy i przez uczonych każdej z nich przyjęty i zmieniony na ich własne potrzeby. To było jego największe dzieło, nagrodą zaś były księgi spisane przez zakonników i jego samego. Księgi, które teraz przebywały wiele mil od swego pana, zostawiając go samotnego i opuszczonego.
Po raz pierwszy od wieków, Harrun się bał. Zaczęło się od śmierci Marcusa, drogiego jego sercu towarzysza. Wspomnienie jego szlachetnych rysów powracało do starego uczonego niczym obraz ulubionej kochanki. Poniekąd tym był Marcus dla Harruna, z tym że ich związek polegał na obdarowywaniu się uciechami umysłu, a nie ciała. I tak jak kochanka żegna swego mężczyznę pocałunkiem gdy ten odchodzi do swej rodziny, tak Marcus pożegnał starego wampira swymi dziennikami. Ileż to razy w ciągu ostatnich tygodni przeklinał wszystkich znanych mu bogów, że nie zajrzał do nich wcześniej. Wszak doskonale pamiętał słowa przyjaciela.
- Gdyby kiedyś nastąpiły czasy gdy nie będzie już nadziei, a twe księgi nie przyniosą ci ukojenia, uczyń mi ta przysługę i sięgnij po nie, a znajdziesz rozwiązanie. Zostawiam ci me dzienniki, Harrunie, stary przyjacielu. Strzeż ich dla mnie i pamiętaj o mych słowach.
Wtedy myślał, że to tylko atak czarnowidztwa, które czasami dokuczały najstarszemu z nich. Teraz wiedział, że został obarczony zadaniem, z którego marnie się wywiązał.
Przystanął i spojrzał w powoli rozjaśniające się niebo.
- Na bogów gdzież się to dziecko podziewa - wyszeptał cicho, targany złymi przeczuciami. Dziewczynka, która nie opuszczała jego myśli od tygodnia, powinna już spokojnie i bezpiecznie znajdować się pod jego dachem. Wszystko było gotowe, niewolnicy czekali posłusznie w sali kominkowej, sprowadzono młode szczenięta, śliczne suknie, klejnoty... Wszystko by zadowolić tą, która miała stać się ich wybawieniem. Harrun słyszał wiele opowieści o jej losach i ubolewał nad tym jak ją potraktowano. Skłamał starszyźnie. Nie oddał im wszystkich dzienników Marcusa, a jedynie te, które zawierały wiedzę o portalu i sposobie by go ponownie zamknąć. Powiadomił ich również o tych zawierających historię ich świata, a które pozwolono mu zachować. Nie rzekł jednak ni słowa o najstarszym z nich, pokrytym skórą nieznanego mu stworzenia i z tej samej skóry wykonanymi kartami. Gdyby nie gry umysłu, którymi raczyli się podczas częstych wizyt składanych sobie nawzajem, odszyfrowanie języka którym był napisany zajęłoby Harrunowi zapewne kilka, o ile nie kilkanaście lat. Zrozumiał, patrząc na ów dziennik, że Marcus przygotowywał go do tej chwili od wieków, wiedząc że prędzej czy później takowa nastąpi. Wybrał go spośród wielu i uczynił naczyniem, w które przelał cześć swej wiedzy. Nieprzyjemna myśl kołatała się na obrzeżach umysłu uczonego. Ile z jego osiągnięć tak naprawdę do niego należy, a ile z nich było jedynie nieuniknionym i starannie zaplanowanym efektem nauk Marcusa?
Potrząsnął głową pozbywając się niegodnego uczucia, jakie nim na chwilę zawładnęło. Teraz liczyła się tylko szansa. Szansa, która powinna przybyć już kilka godzin temu, a po której wciąż nie było śladu.
Odgłos kopyt uderzających o kamienie, którymi wyłożony był dziedziniec, skłonił go do rozszerzenia swych zmysłów. Poznał umysły wampirzego oddziału, który wysłał by spotkali się z orszakiem młodej istoty której Marcus nadał niezwykłe i do niedawna niezrozumiałe dla uczonego imię. Kinnat, w języku którym napisany był skórzany dziennik, było odpowiednikiem słowa istniejącego w mowie pierwszych wampirów i znaczyło tyle co starożytna. Dość ciekawe miano dla istoty o wyglądzie dziesięcioletniego dziecka. Istoty, która być może już nie żyła o ile możliwe było uśmiercenie czegoś takiego.
Harrun zadziałał natychmiastowo. Rozkazy zostały wydane. Oddział ludzkich wojowników odzianych w szaty z jego herbem, został wysłany do Kar z informacją o najprawdopodobnej śmierci Kinnaty z rąk wilkołaczej watahy. Zamek został przygotowany do opuszczenia z nastaniem zmierzchu. Domownicy pracowali przez cały dzień pakując dary dla tej, która miała nigdy nie zawitać w progach domu ich pana. Nadzieja, którą żywił Harrun, a która przyczyniała się do radosnej atmosfery oczekiwania, ulotniła się wraz z nastaniem świtu. Pozostała zemsta i to właśnie w jej kierunku postanowił podążyć Barkley Harrun, uczony który właśnie stracił okazję do zbadania niezbadanego.

 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 20-02-2012, 15:07   #7
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=yQdxPxJW68M[/MEDIA]
Sztorm osiągał swoje optimum. Okręty nie zawsze wytrzymywały jego siłe. Najpotężniejszy władca ludzi oddawał się chorobie morskiej zwieszając głowę za burte. zgiętę w pół ciało siedemnastolatka nie budziło szacunku i respektu, który powinien towarzyszyć jego majestatowi.
Natomiast Ferdiad, królewski palladyn, podobno daleki potomek półboskiej królowej Medb, władającej ongiś wieloma barbarzynskimi plemionami w obliczu sztormu brylował wspaniałym humorem.
- Dalej! Dalej! - ryczał do wiosłujących oddanych wojowników.
Ferdiad pojżał na króla z niesmakiem. Potem uniósł głowę na unoszące się w powietrzu widma spoza sfery. Na brzegu dostrzegł przez gęstą zawiesinę deszczu błysk ognia. Wiedział doskonale że to ogniste zbroje, hełmy i tarcze demonów spoza sfery. Po migotaniu i przemieszczaniu się ów ogni wiedział, że na lądzie toczy się bitwa.
- Dalej przyjaciele! - krzyknął - jeśli zginiemy na morzu nie ma dla nas nadzieji! jeśli zginiemy na lądzie czeka nas Vanhalla!
Gdy to wykrzyczał nad jego głową efemeryczne ciało widmowego spozasferowca zachaczyło o maszt. Maszt ten machinalnie objął się płomieniem, którego nie mogły ugasić deszcz i fale.
Siłą mięśni zbliżali się do kamienistej plaży. Ferdiad wysilał wzrok by zorientować się w bitwie. Część ogni trwała nieruchomo, wręcz jakby przygasała. Chciałby, by były to martwe demony. Ze zdziwieniem i zgrozą zauważył jednak, że olbrzymie istoty walczą z wilkołakami, kładącymi się pokotem od ognistych mieczy. Domyślił się, że dogasające ognie to w rzeczywistości ołtarze ofirarne dla Silat. Ferdiad doskonale orientował się, że jedyną ofiarą jaką składa się silat jest krew i ciała wrogów. Zawsze imponowała mu surowa i nieznosząca zakłamania kultura wilkołaków.
Inne okręty tonęły w płomieniach kilka metrów od brzegu. Widma rozogniły się w boju. Ferdiad chwycił włucznie. Z miłością spojżał na nią. Wykonana z cisowej twardzieli była praktycznie niepalna. doskonała przeciwko pancerzom demonów.
Spojrzał z niechęcią na swojego władce. Mierził go, jednak Ferdiad uważał że jest kowalem, który ma kształtować króla, by mógł z dumą spotkać się ze swoimi praszczurami w Vanhalli.

Ludzkie plemiona nigdy nie były administracyjnie tak scentralizowane jak społeczności wampirów, czy wilkołaków. Przywódca większej połaci ziemi ogłaszał się królem, a gdy któremuś królestwu udało się zagarnąć sąsiednie ziemie ogłaszał się cesarzem. Cesarstwa były jednak efemeryczne i zazwyczaj nie trwały dłużej niż życie jednego władcy. Układ ten był niezwykle wygodny dla wampirów, które siecią intryg podtrzymywały ten stan. Ostatecznie mimo największych starań, nie udało im się zdominować polityki południowo wschodniej części Kantar. Ostatecznie dwa ludzkie królestwa oparte na przekupywaniu podbitych książąt wzrosły na sile na tyle, by liczyć się w rozgrywce o kształt historii świata.
Królestwo Yuranta i Cesarstwo Yurta żyły w względnym pokoju władane przez dynastie Ottonów.
Osłabione Cesarstwo najazdami barbarzyńskich plemion bezkrwawie zostało wchłonięte w Królestwo Yuranta za czasów Cador. Cador jednak nie przyjął godności cesarskiej. Przez pokolenia Królestwo panujące nad Yurantą i Yurtą umacniało się dzięki mądrej władzy do czasu, gdy z portalu wylazły hordy istot spoza sfery.
Withell, najdłużej panujący władca Królestwa Yuranty zmarł na zawał serca, gdy dowiedział się o klęsce jego wojsk w starciu z Varnami spoza świata. Pozostawił po sobie dwóch synów. Najstarszy Silyen miał 56 lat, najmłodszy ostatnią wolą Withella dziedzic tronu Collen miał15. Wywołało to chaos i rozłam w Królestwie.
Mimo panującego na świecie chaosu Rozgorzała wielka bitwa. Największa bitwa w świecie ludzi. Setki rycerzy i setki tysięcy żołnierzy starło ginęło w bratobujczej walce. Gdy zginął Silyen powstał ogromny chaos, zwłaszcza, że w tym samym momencie zaginął Collen. Rycerstwo pozbawionych naczelnych wodzów walczyło niemrawo. Wojna domowa zakończyła się odnalezieniem zasmarkanego i zapłakanego Collena. Od tego czasu zwanego pogardliwie Coryllus avelana, a przez wrogów Populus tremula. Mimo wszystko stał się najpotężniejszym władcą ludzi. Nie dziwi więc, że wampirzy posłannik przybył właśnie do niego. Collen stał się ambasadorem ludzkości. Zanim wyruszył w morską wędrówkę ku wyspie Kar zaopatrzył się w kwiat ludzkiego rycerstwa. Krocie herosów wypłynęło z nim w ów niezwykłą misje. Sam władca podróżował z Wiglafem. Bohaterze, który podobno pochodzi z innej sfery. 10 okrętów po 40 osób załogi każdy dawały ostatecznie 400 wojaków. Wystarczająco by odeprzeć atak obrzydliwości jeśli spotkanie na wyspie Kar przebiegnie nie po myśli.
Ostatecznie w czwarty Ciadain, w połowie miesiąca itnan, Collen żygał zza burte.
Sztorm był niezwykle silny. Załoga drżała w przestrachu błagając Ferdiada o zdjęcie płonącego żagla.
“morze jest moją matką, nie przyjmie mnie spowrotem do siebie
!” odpowiadał na podobne błagania. Ostatecznie na szczytach gigantycznych fal Okrent znalazł się na brzegu. Tylko połowa towarzyszących okrętów miała tyle szczęścia. ostatecznie lekko ponad 200 osób przeżyło.
Nie można tego nazwać szczęściem. Bo na brzegu na którym wylądowali toczyła się bitwa.

Cethal w zawierusze walki stanął na wprost dziesiętnika spozasferowców. czterometrowy płomienny olbrzym odróżniał się od reszty charakterystycznym hełmem. Zamachnął się ognistym mieczem, a Cethal, wyglądający w tej sytuacji groteskowo opuścił bezwładnie rękę dzierrzącą topór. Oto krwawy topór Silat miał się ugnąć przed bóstwem spoza sfery.
Czekał na ostateczny, morderczy cios. Zamknął oczy odmawiając ostatnią modlitwę. Valkirie spozasferowców szalały zamieniając wszystko w ogień, aż czół na policzkach ten ogień, a może ciepło ognistego miecza?
Jednak cios nie nadszedł. Cethal otworzył oczy. Nie mógł uwierzyć w to co zobaczył. Po raz pierwszy w życiu stał na przeciw martwego demona spoza sfery. Wpatrywał się w osłupieniu na czarną włucznie tkwiącą w głowie olbrzyma. Spojrzał na morze. Teraz dopiero dostrzegł, gdy chwycił włócznie w dłoń zbliżające się okręty z herbami Yuranty.
Ludzkie oddziały przybiły do brzegu. Rozlały się między walczących wywołując tym niemały chaos. Ostatecznie Chaos sprzyjał wszystkim mieszkańcom Lunacy. Dochodzące z morza ludzkie oddziały oraz wilkoładzkie watachy od lądu zamknęły istoty między młotem a kowadłem. Setki strzał płynęło w powietrzu z każdej strony.
Cethal nie mógł wyswobodzić się z szoku jaki sprawiła na nim śmierć istot. Mimo potężnej armii nigdy nie udało mu się zabić ani jednego demona spoza sfery. Ferdiad natomiast z kocią gracją wspinał się na cielska potworów i przebijał im krótkim mieczem uszy dochodząc do mózgu. Ogniste hełmy przed zwyką stalą okazały się nie skuteczne. Istoty nie zamierzały rejterować, a mieszkańcy Lunacy nie zamierzali odpuszczać. Ostatecznie bitwa została wygrana. Wszyscy byli zdyszani i obryzgani granatową krwią spozasferowców.
Zanim opadł kurz Ferdiad spostrzegł proporce. Postać Silat z toporem i mieczem wymalowana była na nie obrobionej ludzkiej skórze. Dokładność wymalowanych piersi przy zaniedbaniu innych szczegółów informowała go o tym, że stoi przed nim niejedna watacha wilkołaków. Kurz opadł niżej, tak że ludzie dostrzegli dwie postacie, które wystąpiły przed zwarty szerek wilkołaczej armii.
Cethal nerwowo ściskał cisową włócznie. Kinntana stała z twarzą obryzganą granatową krwią. Krew mieszkańców spoza sfery miała nieznane dla wampirów Luancy właściwości.
Cethal stał milczący. W nocnej inkarnacji był na pewno silniejszy od człowieka, ale to człowiek zabijał spozasferowców. Nie mógł zrozumieć jakim sposobem. Przecież walki z ludźmi były proste. kąsanie z każdej strony i czekanie aż choroby zdziesiątkują wroga. Jakim cudem marne mięso jest wstanie dokonać tego, czego ON! Pomazaniec Silat dokonać nie mógł.
Zgodnie z przewidywaniami Ferdiad wyszedł na spotkanie. Z nim jeszcze dwóch palladynów, kapitanów innych okrętów. reszta herosów stała w bezpiecznej odległości chroniąc króla. Cisowe strzały latały nad głową raniąc dotkliwie i zabijając spozasferowe widma.
- Teraz.... z racji zwycięstwa zarżniemy się nawzajem aż pozostanie jeden wojownik? - zagaił luźno krwawy topór Silat.
- Znam takich, dla których to by było jedyne wyjście z sytuacji. Dla mnie demonie, gdyby nie wyjątkowe okoliczności również byłoby to jedyne wyjście.
- Przez wyjątkowe okoliczności rozumiesz wspólne zwycięstwo z spozasferowcami na obczyźnie?
- Nie... raczej to, że zostaliśmy wydelegowani jako reprezentanci na wyspie Kar.
- Wszyscy o tej wyspie - spojrzał na Kinnate
- chyba rzeczywiście tworzy się tam historia.
- Jam jest Ferdeiad - odparł z dumą - uniżony sługa Chaosu - wypiął pierś podnosząc głowe tak wysoko, że nos prawie zasłaniał mu postać wilkołaka.
- Cethal krwawy topór Silat.
- Słyszałem o tobie. Ci, którzy z tobą walczyli uciekali przez kontynent aż do Yurty w prawie szaleństwie głosząc twoje męstwo - Ferdiad schylił głowę w szczerym ukłonie.
- Ja o tobie nie słyszałem, choć widzę, że niesłusznie.
- Mamy trzy wyjścia. Albo nie będziemy sobie przeszkadzać, albo pozabijamy swoje armie, albo stoczymy honorowy pojedynek. Ty przeciwko mnie.

Cethal wystrzeżył kły. Człowiek musiał być szalony, albo pewny siebie. Może nawet zabijał wilkołaki, ale nie tak stare jak on. Z drugiej strony nie śpieszyło mu się do śmierci. Zwłaszcza, że w szeregach antagonisty na pewno znalazłby się posrebrzany miecz, czy topór.
Musiał wybrać.
- A co byś powiedział na to, że jestem posłem mej rasy na spotkanie na wyspie Kar? A ta piękna wampirka również?
- W takim razie musimy odłożyć pojedynek do zakończenia obrad.
- Jeśli chcecie resztę drogi przebyć lądem, to z naszej strony nie grozi wam niebezpieczeństwo.
- Te płonące ołtarze... nie płoną na nich Varnowie.
- Nie płoną. wampiry. mieliśmy wieczorem spotkanie z nimi.
- Sam powiedziałeś, że stoi przy tobie ich poseł. Dlaczego mielibyście z nimi walczyć?
- Żeby to wyjaśnić, potrzeba chwili czasu. Z racji deszczu, zarządzę rozbicie obozu. Znajdzie się parę namiotów i dla was. Zwłaszcza, że część naszych poległa. Opowiem wszystko przy ognisku.
- Niech i tak będzie.
 

Ostatnio edytowane przez villentretenmerth : 20-02-2012 o 15:09.
villentretenmerth jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172