Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-01-2012, 21:59   #1
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
[Exalted]Piekielna Eskapada


Gdzieś w najgłębszych trzewiach Mosiężnego Miasta w Piekle znajdować miał się Orichalkowy Pałac. Powtarzane po wielokroć w Malfeasie opowieści twierdziły, że miał stanowić siedzibę legendarnego Watażki Piekła, Słonecznego Smoka. Niejeden demon łakomił się na samą myśl o takim przybytku – wszak mógł zawierać wielkie arsenały, które zdobył podczas lat plądrowania Miasta Demonów. Nawet kilku z Niepodważalnych, niewątpliwych tuzów tej sfery, chętnie widziałoby taki skarbiec w swoich rękach.

A jednak próby odnalezienia legendarnego miejsca, które podjęto podczas kilku ostatnich tysiącleci, można było policzyć na palcach jednej dłoni angyalki. Najgłębsze otchłanie Piekieł, leżące nawet pod kwasowymi wodami Kimbery, praktycznie pozbawione były dźwięku czy ruchu. To powodowało, że przez większość czasu huczał tam zabójczy Cichy Wiatr...

***

Tego dnia by odstraszyć straszliwą Adorjan nie potrzeba było nawet głośnych uderzeń gongów, które zazwyczaj nieprzerwanie rozlegały się na placach Miasta Demonów. Była Kalibracja!, największe święto dla wszystkich demonów. Demony Trzeciego Kręgu zniknęły z ulic, oddając się komunii ze swymi rodzicielami, otwarło się wiele ścieżek do Stworzenia...

Słowem: pięć dni prawdziwej wolności...! Przynajmniej dopóty jakiś inny pomiot piekieł nie skorzystał ze zniknięcia Potęg Piekła, aby prawem pięści zainteresowanego tej wolności pozbawić.

Była to świetna pora na tworzenie przedsięwzięć kontrowersyjnych, które w innym czasie mogłyby przykuć uwagę najpotężniejszych bytów Miasta. Taki los spotkał też nową wyprawę w poszukiwaniu Orichalkowego Pałacu, którą zorganizowano podczas pięciu dni Kalibracji.

Ściągnęły na nią istne tłumy: począwszy od kilku demonów Drugiego Kręgu, powodowanych wędrowniczą naturą, przez (istna sensacja!) wybrańców Yozich, aż po kilkunastu zwerbowanych mieszkańców Stworzenia. Ci ostatni stanowili mieszankę egzotyczną, zebraną przez służącego demonom za notariusza Smoka – Bohaterskiego Klejnotu Oceanu...

Tak liczna reprezentacja śmiałków nie gwarantowała jednak sukcesu. Któż wiedział, co mogło znajdywać się wokół pałacu – jednej z nielicznych budowli Malfeasu, które zostały stworzone sztucznie? Legendy i podania o zaginionych od wieków duszach samych Yozich nawiedzały Piekło aż nazbyt często – i część wyprawy obawiała się strażników, którzy strzec mieliby Orichalkowego Pałacu.




***

Tę cząstkę największej warstwy Malfeasa nazywano Diamentowym Placem. Nazwa wzięła się od dawno opustoszałego gmaszyska na samym środku, które niegdyś mieściło siedzibę największych warstwowych władców... ba!, przez jakiś czas służyło za siedzibę potężnego Oktawiana! A potem przyszedł dekret jednego z Niepodważalnych, który położył kres walkom o lokalną dominację. Ćwiartkowy Książę jak niepyszny musiał opuszczać swoje siedzisko. Dziś pomniejsi piekielni władykowie byli zbyt ostrożni, aby mieszać Diamentowy Plac w swoje waśnie.

Władcy odeszli, ale pałac pozostał – i wystarczało jedno spojrzenie, aby zrozumieć nazwę „dzielnicy”. Marmurowe krużganki poprzecinane rozległymi dziurami okiennymi przyciągały wzrok... ale wystarczył ułamek sekundy, a uwaga wszystkich wizytorów kierowała się na centralną wieżę. Była to masywną wieżyca z brązu, zwieńczyła okazałą, diamentowa kopuła. Gra zielonego światła na kryształowej powierzchni. Gry świateł na kryształowej powierzchni nie sposób było prędko zapomnieć...

W dzisiejszych dniach dzielnica służyła głównie jako prężne centrum handlu i świadczenia usług rozmaitych. Gwarancja, że mieszkańcy nie zostaną ostrzelani ogniem piekielnej artylerii, przyciągała tu większość wyrobników z okolic... i była solą w oku dla potężnego Oktawiana, Ćwiartkowego Księcia. Wieżowe Imperium zaczynało się kilka mil dalej i najprawdopodobniej już dawno ponownie wchłonęłoby Diamentowy Plac, gdyby tylko władca nie bał się reperkusji ze strony rozwścieczonego nakazodawcy...

Nieprzyjazne imperium o rzut kamieniem od granic mogło szczerzyć zęby, ale nikt na Diamentowym Placu o to nie dbał. W najlepsze działał więc zawsze zatłoczony „Ul”. Piekielna knajpa - w ciasnym pomieszczeniu gnieździło się wiele mało znaczących demonów. Stojące gdzieniegdzie sprzęty już dawno przykuto do podłoża mocnymi łańcuchami... zresztą, barman również był przykuty do ściany. Stanowił doprawdy ucieszny widok - tłumiący wściekłość erymanthoi serwował wszelką manierę substancji odurzających. Doświadczony nabywca znalazłby za podniszczoną ladą trochę znanych substancji - takich jak opium czy qat, ale prym wiodły łatwiejsze do pozyskania substancje miejscowe. Ich dominacja jeszcze wyraźniej zaznaczała się wśród wszelkiej maniery alkoholi - wytwory ludzkie, nawet jeśli ktoś pokusiłby się o ich szmuglowanie ze Stworzenia, czekało pięć dni rozkładu na upalnej Cecelyne...

Takoż, nawet Wyniesieni musieli uważać, co piją. Demony miały zupełnie inny metabolizm, więc - przy sięgnięciu po „coś mocniejszego” - ryzyko nieprzyjemnych konsekwencji było aż nazbyt realne... A wtedy można było się przekonać, że szukające klientów przed drzwiamy neomahy wcale nie były najgorszym, co miało do zaoferowania Piekło.

Z drugiej strony, uważać trzeba było wszędzie. Stojąca po drugiej stronie placu Pagoda Białego Lotosu wcale nie była bardziej bezpieczna. Owszem, nikt nikomu gardła nie podrzynał - rzekoma protekcja jednego z Demonów Drugiego Kręgu odstraszała większość potencjalnych awanturników. Niemniej nacisk na estetykę nie oznaczał, że obsługa zamierzała powstrzymywać wizytorów przed popełnieniem wysublimowanego samobójstwa. W menu można było znaleźć aż nazbyt dużo trucizn - i jeśli tylko klient zażyczył sobie egozotycznych wrażeń estetycznych oferowanych przez którąś z nich...

Kolorytu lokalnego dopełniało kilkanaście innych lokalów oraz lokalny bazar, odstawiany przez tych, którzy nie mogli sobie pozwolić na zdobycie któregoś z budynków. Demon koło demona, jeden bardziej krzykliwy od drugiego, oferował swoje towary. Znalazło się miejsce na „prawdziwe rośliny spoza Piekła!” - zweryfikować oferty się nie dało ze względu na stopień rozkładu, „ostrza z vitrolowanego orichalku!”, a nawet kilka uczciwych ofert. Te jednak z konieczności dotyczyły rzeczy drobnych. Tacy zprzedawcy zwyczajnie nie mieli żadnego sposobu, aby utrzymać w swoim posiadaniu jakikolwiek prawdziwy unikat.

I właśnie na Diamentowym Placu zaczęła się wyprawa. Dokładniej - obóz, w którym zbierać się mieli uczestnicy wyprawy, objął swoim obszarem większość dawnego pałacu. Większość ochotników musiała się z konieczności stłoczyć na dziedzińcu, lecz bardziej prominentnym członkom eskapady wyznaczono komnaty wewnątrz budowli.

Wieżę zajął przywódca wyprawy. O nim wiadomo było stosunkowo najmniej - jego imię brzmiało Mannaros, Ciemność za Maską... był duszą Hebanowego Smoka... i właściwie tyle można było się o nim dowiedzieć. Reszta - jeśli ktoś umiał porozumieć się malfeańskim na tyle, aby była jakaś „reszta” - stanowiła amalgam plotek, miejskich legend i celowych kłamstw. Sama prezencja Mannarosa również nie pomagała - jedyną stałą cechą była jego błazeńska maska. Reszta była zmienna. W jednej chwili mogło się wydawać, że jest postury normalnego człowieka, a za ubranie ma fircykowate odzienie we wszystkich kolorach tęczy... jednak kiedy tylko się ruszał, wszystko poza maską rozkładało się na fragmenty, niczym w kalejdoskopie. A potem wszystko stapiało się w ciemność, póki Mannaros nie przestawał się ruszać.

Oprócz niego, swoje sale otrzymało raptem dwudziestu uczestników wyprawy. W większości były to demony Drugiego Kręgu, ale i dla towarzyszącej wyprawie piątki wyniesionych znalazło się miejsce. Szkoda, że wydzielenie dla nich oddzielnego skrzydła można było interpretować nie tylko jako gest szacunku, ale również jako dążenie do ich wyalienowania...

Teraz jednak pozostawało im tylko czekać - niby za kilkanaście godzin planowany był wymarsz, a do tego czasu miała się odbyć jeszcze odprawa... ale do tego czasu pozostawiono ich samym sobie. W komnatach zaś - z których już dawno zniknęły resztki wyposażenia - nie było nic szczególnego... poza innymi Wyniesionymi, oczywiście.

Amanda

Dziewczyna spędziła w Piekle już jakiś czas, jak każdy, kto zaznał zaszczytu bycia wyniesionym z łaskich Yozich. Życie w Malfeasie okazało się różnić od czasu w Stworzeniu bardziej, niż magini mogła sobie wyobrażać... ale przecież została przeobrażona zarówno fizycznie, jak i metafizycznie - więc pod pewnymi względami Miasto Demonów stało się jej prawdziwym domem. Wrażenie przynależności umacniało jej mocne umiejscowienie w lokalnej hierarchii - była bezpośrednią podwładną Yozi znanej pod mianem Zasady Hierarchii. Stawiało ją to niemal na równi z demonami Trzeciego Kręgu, czyli - de facto - największymi samoświadomymi częściami Tytanów. Ba!, na mocy swoich przywilejów stała ponad wszystkimi niewolnymi mieszkańcami Piekła, jak również ponad częścią piekielnych obywateli.

Oczywiście, wszystko miało swoją cenę. Bycie osoba wybraną przez Yozich również - Tytani wymagali wierności. I wreszcie, pewnego dnia sobie o tym przypomnieli. Osobista prośba o spotkanie od duszy Hebanowego Smoka, w dodatku przekazana osobiście przez jego potomka, nie była czymś, co Amanda mogła zignorować.

Mannaros, jak się podpisywał demon, miał być bodajże piątą duszą Cienia Wszystkich Rzeczy - i reprezentować aspekt posłańca. Oznaczało to tyle, że reprezentowała tytanową zdolność do porozumiewania się z otoczeniem - co rościło pewne nadzieje, że był bardziej przystępny od reszty dusz swego patrona.

Nie, by to było szczególnie pocieszające - z tego, co słyszała, szykował jakąś wyprawę, więc zapewne tylko czekał na okazję, aby ją w to włączyć...
 
Velg jest offline  
Stary 13-01-2012, 03:45   #2
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Powietrze było gęste i bogate. Mniej więcej tak jak powietrze w laboratorium alchemicznym, w którym nie ma okien ani żadnego szybu a ktoś właśnie przewrócił kocioł pełen wywaru żywej śmierci na podłogę zalaną wodą życia, powstałe zaś opary nazwał powietrzem. Dla śmiertelników było zabójcze, chociaż poeci oddaliby duszę by tylko móc tworzyć pod jego wpływem, co niektórzy zresztą z powodzeniem robili, jemu zaś stawiało włosy na karku na sztorc, zupełnie tak jakby nadchodziła burza. Można by się rozwodzić że burza faktycznie wisiała w powietrzu, prawdopodobnie nawet zajmowała jedną z komnat w części pałacu przeznaczonej dla znaczniejszych demonów. Można by ciągnąć w nieskończoność opisując zakręconą perspektywę wypaczonej odległości, którą można było zobaczyć przez okno komnaty. Można by przedłużać ten opis w nieskończoność, ale wystarczyło spojrzeć na coś, co tutaj stanowiło niebo, by ujrzeć zielone słońce Malfeas i zrozumieć że jest się w piekle. Wizyta tutaj o ile wymuszona umową, była niezwykle pouczająca, nie dość że mógł podszkolić swój staro imperialny, który pozostawiał momentami wiele do życzenia, to jeszcze mógł przyjrzeć się życiu demonów w normalnym środowisku. Jakkolwiek słowo normalny pozostawiało wiele do życzenia to w tym wypadku to Han Shu był nietypowym elementem. Wcześniej pokusił się nawet o wycieczkę na odpowiednik tutejszego bazaru. Choć większość rzeczy była równie przydatna co zapałki na dnie oceanu, to jednak mogły pobudzić wyobraźnię oraz zostawić obserwatora z cisnącym się na usta pytaniem. "Dlaczego?"

Krótka wycieczka zapewne okazałaby się dla tego wyglądającego na mającego około trzydzieści lat, brązowowłosego mężczyznę dość tragicznie lub przynajmniej musiałby użyć siły, gdyby nie fakt że jego broda była na wysokości dobrych dziesięciu stóp. Szkapowaty wygląd kogoś kto siedzi w księgach lub zwojach, na dodatek żywi się wyłącznie kurzem z wcześniej wzmiankowanych również nie poprawiał rokowań i stawek w zakładach demonów o to ile minut przeżyje w Malfeas. Dopiero jego wierzchowiec, jeśli można tak to nazwać, robił swoje. Większość demonów pierwszego kręgu miała śmiertelną alergię na golemy bojowe, a właśnie jednego z nich dosiadał Han Shu Lan. Było zadziwiające jak wiele można było osiągnąć nawet tutaj, jeśli było się uprzejmym i miało jednocześnie odpowiednie wsparcie bojowe. Tak więc wycieczka na miejsce gdzie demony handlowały najróżniejszymi dziwactwami była w miarę możliwości przyjemna. Za rozkosze oferowane w "Ulu" oraz "Pagodę Białego Lotosu", nie był dzisiaj w nastroju samobójczym. Tak więc po niezbyt długim zwiedzaniu powrócił do komnat wyznaczonych dla wyniesionych.

Siedział teraz oparty o framugę okna wdychając powietrze, które mogło opowiedzieć więcej historii niż co poniektóra kronika i czekał. Drzwi były otwarte, ale nie zwracał na nie uwagi wpatrując się w krajobraz miasta. Budynki, których architektura doprowadziłaby umysł przeciętnego śmiertelnika do szaleństwa zajmowały jego uwagę dość solidnie, ale nie na tyle, żeby nie wsłuchiwał się w tykanie dobywające się z piersi Kraspona jak nazwał swego golema. Niedawno go nakręcił, a póki chodził, wiedział że mało co prześlizgnie się niezauważone. Zapowiadała się interesująca wyprawa, chociaż szczegóły były póki co przynajmniej, dość mgliste.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 14-01-2012, 03:04   #3
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Nie wierć się tak... jeszcze śpimy.
O co ci chodzi? Przecież leżę spokojnie.
Nie, wcale nie leżysz spokojnie, pchły masz czy jak?
A ugryzł cię kto kiedy?
Dajże spokój i nie wierć się, bo zaraz nas zupełnie wybudzisz.
Ja śpię, jak chcesz możesz wstawać.
No właśnie nie chcemy wstawać. Jeszcze jest czas, więc możemy się wylegiwać.
I tak już mnie nie swędzi.
To bardzo dobrze. A teraz bądź grzecznym lisem i daj spać


Pokój był pusty. Tak zupełnie. To było dziwne dla Kenya - Shury. Taka piękna komnata, a nikt nie zrobił nic by stała się w jakiś sposób użyteczna? Przynajmniej dało się poprosić o czysty koc, który teraz leżał w rogu, a spod którego, właśnie, wygrzebywał się lis. Powoli. Wystawił rudą łapę, by chłód go powoli orzeźwił, poprawił krążenie. Potem coraz bardziej, by ostatecznie wystawić pyszczek i pozwolić chłodnemu, w porównaniu do ciepła koca, powietrzu orzeźwić płuca.

Nigdy nie zrozumiem po co ci ten rytuał.
Tłumaczyliśmy już, nie? Nam ciężej wstawać. Zbyt to lubimy, ciężko to porzucić.
Brak dyscypliny.
Nie... gdyby była potrzeba to byśmy to zrobili natychmiast.
Nie ważne


Koc się podniósł, wraz ze wstającym drugim lisem

Hej!

Nie zareagował, tylko wyszedł, ciągnąc za sobą koc, zdecydowanie zbyt wolno zsuwający się z niego. Drugi lis pozostał odkryty. Futro zjerzyło mu się w fali, gdy wstawał na cztery łapy. W następnej chwili już na dwie, by po kolejnych dwóch przeczesać palcami, wciąż rude, włosy.
- Brrr... zimno tu... - zadrżała, bo była to najwyraźniej dziewczyna, choć aż nieprzyzwoicie płaska, albo to tylko kwestia luźnych ubrań, ani trochę nie podkreślających kobiecości. Nawet głos miała z pogranicza płci. Fakt jest faktem, że było zimno i dla tego, wraz z drżeniem wyrosło jej futro, na całym ciele, poza głową. Roztarła dłonie, by dostarczyć ukochanego ciepełka.

Aleś się rozkaprysiła
Nie zrzędź. Nie lubimy chłodu.
Jesteśmy w PIEKLE. Tu NIE JEST zimno.
W porównaniu do tego co było pod kocem, jest chłodno
Ludzie...
Nie pamiętasz, że nie jesteśmy człowiekiem?
Lunar to określenie twojej mocy, a nie rasy.
Jedni mówią a, inni b. Nie jesteśmy już, do końca, człowiekiem.
Nie ważne.
Lubisz tą frazę co?
Nie ważne


Ale ta myśl była już wesoła, a nie zrzędząca. Tańczące Gromy uśmiechnęła się do lisa, który właśnie się przeciągał, by rozruszać mięśnie.
- Idę coś zjeść. - zakomunikowała, samej też wyciągając ręce do góry i w tył, naciągając stawy do granic możliwości. Wyszła, krocząc po pustym korytarzu. Może i budynki są tu wspaniałe, ale... brakuje im duszy. Nikt nie wypocił się, nikt nie uderzył młotkiem w palec, gdy przybijał gwoździe, murarze nie klnęli na “młodych”, że zaprawa jest źle wymieszana... W ogóle tak dziwnie. Ale w sumie nic dziwnego, kto by budował domy, podczas gdy one same się budują?
W sali uznanej za stołówkę jedzenie czekało. W sumie to niewiele brakowało by określić je jako wrzucone do wora. Jednak aż tak wredni nie byli. Choć trzeba było rozpakować je ze skrzyni i nie były to frykasy, to Kenya - Shura zjadła bez narzekania, tylko bolało ją trochę, że je sama. Następną godzinę spędziła na dachu Diamentowego Pałacu. Nie było trudno się jej wdrapać. Zielone słońce... jaki paskudny kolor. Wszystko wydawało się, przez nie, surrealistyczne. Nie aby oczekiwała, że piekło będzie w jakiś sposób logiczne, czy ładne ale...przynajmniej widoki, same w sobie, były warte poświęcenia im czasu. Kolejna godzina to były powolne ćwiczenia. W zasadzie, przypominały rodzaj tańca. Kontrola esencji krążącej po ciele. Pozwalało to się zrealaksować i stopniowo zwiększało jej ilość, jaką ciało mogło pomieścić, nie mówiąc o samej poprawie jej kontroli. W końcu, lekko zawiedziona nie poznaniem nikogo z wyprawy (ale w sumie co się dziwić, skoro wyalienowała się na dachu?) poszła na miejsce zbiórki, by tam na nią czekać.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 25-01-2012 o 22:35.
Arvelus jest offline  
Stary 16-01-2012, 18:32   #4
 
Lord of War's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord of War nie jest za bardzo znany
W korytarzu zebrała się mała gromadka ludzi i demonów zbierających się na wyprawę. Jednakowoż nie mogło zabraknąć w niej młodego szlachcica, Farengara. Meżczyzna miał około trzydziestki, a brązowe włosy spływały na jego szerokie barki. Urody dodawał mu taże koński ogon, zwisający z brody. Lunar w tej wyprawie chciał zasmakować przygody, oraz sprawdzić swe umiejętności jako Dziecię Księżyca. Spoglądał teraz przez okno korytarza, podziwiając archaiczny całokrztałt miasta. Ściągnął hełm, zakończony wielkimi, czarnymi rogami. Uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie chwili kradzieży tejże zbroi. Nie był łatwo ale opłacało się.
Preniósł wzrok na słońce Melfeas, świecące swoim zielonym, zadziwiającym światłem. Obrócił się w stronę korytarza, oparł się o ścianę czekając aż coś się wydarzy.
 
__________________
,, Jestem jaki jestem, bo ktoś takim musi być" - Ja
Lord of War jest offline  
Stary 19-01-2012, 00:57   #5
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Za każdym kto znalazł się w tym samym miejscu co Menulis kryła się jakaś opowieść. Czasem mroczna, czasem smutna, lunar zaś traktował swój pobyt w Malfeasie jako przygodę, jedną z tych których nie przeżywa wielu. Nachi wyglądał niezwykle ludzko jak na wyniesionego. Przede wszystkim dlatego, że należał do kasty zmiennego księżyca, co za tym idzie, Menulis był dosyć dobrym mówcą. Często miał też kontakty z ludźmi dlatego też starał się wyglądać tak ludzko jak to tylko możliwe.

Włosy Menulisa sterczały we wszystkie strony, jego strój zaś był zwyczajny, niczym nie wyróżniający się.

Lunar stał w towarzystwie pozostałych wyniesionych. Spędzał dużo czasu obserwując ich. Jedną z zasad Nachi'ego było, by zawsze starać się poznać innych, tak dobrze jak pozwalały na to warunki. Dlatego też Menulis podszedł do wyniesionego w zbroi.

-Jestem Menulis Nachi. Miło mi...- Powiedział to z najszczerszym uśmiechem na jaki mógł sobie pozwolić.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 19-01-2012, 20:23   #6
 
Lord of War's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord of War nie jest za bardzo znany
-Witaj, zwą mnie Farengarem- odpowiedział rozmówcy. Miał on sterczące we wszystkie strony, ubrany był dość zwyczajnie co nie było zbyt dobrym pomysłem, skoro mieli ruszac na przygodę w piekle.
-Wiesz może kiedy po nas przyjdą?-spytał nowo poznanego wyniesionego- Nie wiem jak ty ,ale ja zaczynam się nudzić.
Mówiąc to oparł się dwoma rękami o swój długi miecz, pokazując zniecierpliwienie.
 
__________________
,, Jestem jaki jestem, bo ktoś takim musi być" - Ja

Ostatnio edytowane przez Lord of War : 19-01-2012 o 21:30.
Lord of War jest offline  
Stary 25-01-2012, 21:40   #7
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Nagle, w korytarzu wiodącym do głównej części pałacu zapanowało poruszenie. Najemni Wyniesieni zdali sobie sprawę, że w przejściu pojawia się cień. Stopniowo, cień zamieniał się w czystą ciemność. W końcu, z tej wyłoniła się biała maska, metodycznie sunąca w ich stronę. Trwało to może kilkanaście sekund – wreszcie, Mannares dotarł do ichniego pomieszczenia.

Tam z miejsca zaczął się formować. W feerii barw przyjął postać humanoidalną. Na tym jednak nie skończył – z trzymetrowej, dość amorficznej sylwetki zrobiła się drobna, kobieca postać. Nawet dość estetyczna, jeśli nie liczyć błazeńskich szat i niezmiennej maski na twarzy.

- Witajcie – powiedział demon głębokim basem, zupełnie nie pasującym do jego nowej postury.

Oczu za maską widać mu nie było, niemniej właściwie każdy z ludzi odnosił wrażenie, że istota go obserwuje. Przeczucie nie utrzymywało się ciągle – przychodziło i odchodziło, nie kierując się żadnym zrozumiałym wzorcem.

- Już godzinę temu mieliście być powiadomieni, że za dziewięć wylecimy – z gardła istoty wydobyło się głębokie westchnienie; kiedy się skończyło, jej głos się podwyższył – Reparujemy starą barkę, gdy tylko zreparujemy – odlecimy. Lecieć – dosłownie – winniśmy półtora tygodnia, potem czas wędrówki na nogach. Zapasy mamy. – zrobił przerwę.

- Chcę, aby ci z was, co skrzydła posiadają, robili za powietrzne czujki. Latające w zasięgu głosu – im dalej mówił, tym głos robił się coraz bardziej monotonny.

Wtem, cały demon drgnął i zwrócił maskę w stronę zgromadzonych Wyniesionych.

- Jakieś pytania? – nagle głos się ożywił, lecz już za chwilę zamilkł na dobre. Mimo że zupełnie się nie poruszał, niemal fizycznie dało się wyczuć jego zniecierpliwienie w oczekiwaniu na pytania.
 
Velg jest offline  
Stary 29-01-2012, 21:10   #8
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
“Ci co mają skrzydła”? To zdanie zainteresowało Kenya - Shurę. Rozejrzała się, ale nikt z obecnych nie miał. To oznaczało jedno. “Nasi bracia” wyszeptała rozglądając się kto, u licha, jest tu Lunarem.
Wiesz... są jeszcze inne rasy zdolne przywdziać skrzydła.
Czepiasz się...

Nawet się nie poruszyła gdy lis wskoczył na kolana. Dostrzegli tatuaże. Nigdy wcześniej nie widzieli ich. Sami nie należeli do żadnej kasty i ich nie posiadali. W ogóle nie spotkali żadnego Lunara. Potem będzie trzeba zamienić z nimi słowo, lub dwa.
- Możemy się spodziewać czegoś konkretnego? - zapytała przewodnika.
- Latających demonów. Drapieżców i ścierwożerców. - odpowiedział demon bez wahania – Jeśli zachowacie czujność, łatwo je odeprzecie. Wszystko pozostałe... to czarny scenariusz – tu wydawało się, że w głosie demona przebłyskuje iskierka dobrego nastroju.
- Jak mocno trzeba naprawić tą barkę? Myślę że mogę z tym pomóc o ile nie rozpada się całkowicie na kawałki. - mruknął Han Shu, fakt że chętnie podejrzałby koncept i wykonanie pojazdu miały tu o wiele większą rolę niż chęć niesienia pomocy.
- Machiny napędowe uległy zniszczeniu. Musimy je wymienić – odpowiedział demon, ucinając temat – Większej maestrii wymaga reparacja orichalkowego kadłuba... Ale chyba dla was nie będzie to problemem? – przeszedł do pytania.
- Czyli polecimy w sicie, mogło być gorzej. - Han wzruszył ramionami.
Menulis poruszył się na wzmiankę o skrzydłach. Był w końcu Lunarem. Dlatego też zapytał demona:
-Jak dokładnie ma wyglądać bycie “powietrzną czujką”? Powiedzmy, że potrafię się przemieniać w zwierzęta.
- Kiedy barka będzie zwalniać, latające stwory mogą się na nią połakomić. Odstraszcie je, jak umiecie. Nie chcemy, żeby porwały cokolwiek... lub kogokolwiek – końcówka wyglądała, jakby istota się zmuszała. Chyba pojęcie wartości nie łączyło mu się z ideą demonów niższych kręgów.
Farengar przestał opierać się o ścianę i rzekł:
-Latać? Czyli mam rozumieć, że barka nie jest uzbrojona przeciw obiektom latającym?
- Nie jest. Czemu miałaby być? - odpowiedziano Lunarowi pytaniem.
-Skoro to tak poważna misja, to przydałby się trochę barkę wyposażyć- odpowiedział.
Maska zmieniła położenie, kierując „spojrzenie” wprost na Farengara.

- Jeśli uważasz, że jesteś zbyt słaby, by odeprzeć kilka sępów, zawsze możesz zrezygnować – ton głosu nie miał już naprawdę nic z życzliwości – W innym wypadku, obawiam się, że będziesz musiał swe skargi zanieść do Alveui z Kuźni Nocy czy Zielonego Słońca. Obawiam się jednak, że żaden z potężnych rzemieślników nie uzna straty kilkuset funtów waszego mięsiwa czy kilku niewolnych z Pierwszego Kręgu za dostatecznie ważną, by kuć jakieś haubice.
Poczekał aż przebrzmi głos demona i sam zadał kolejne pytanie. - Wiadomo czego możemy się spodziewać? Chociażby jakieś powierzchowne informacje byłyby pomocne. - zwrócił się bezpośrednio do twarzy z maską błazna.
- Mówiłem, latających, mniejszych demonów – powtórzył, widocznie zniercierpliwiony – Jest ich ze dwieście sześćdziesiąt głównych szczepów, z których znacie pewnie jeden. Nie sądzę, by wam to pomogło.
- Dobra panowie. - odezwała się Tańczące Gromy - Ustaliliśmy, że będą latacące demony. Co to za problem? Mamy tu kilku wyniesionych, więc nie powinny sprawić większych problemów. Jest coś jeszcze, co powinniśmy wiedzieć? - pytanie skierowała do przywódcy.
- Tak. Jeśli zobaczycie jakąś... żyjącą... cechę geograficzną, nie myślcie nawet o wdawaniu się w walkę. Zignorujcie ją – stwierdził – Jeśli jakimś cudem zwróci ku wam uwagę, raczej uciekajcie niż odpowiadajcie atakiem.
- Latający prosiak wielkości fortecy, atakować. Góra próbująca nas zdeptać, uciekać. Proste. - Uśmiechnęła się
- Właściwie to pytałem już o miejsce docelowe, nie o drogę do niego. Dostanie się na miejsce, to przecież ta prostsza część. - sprostował z lekkim uśmiechem Han Shu.
- Wszystko, co potężny Solar może uczynić, aby ustawić dostęp do miejsca. Automatony, przywiązani do miejsca słudzy, pułapki, uroki tereny... Może nawet inteligencja sterująca obroną miejsca? - odpowiedź tym razem przebiegała nadzwyczaj powoli - Więcej powiedzieć będzie można dopiero, kiedy Orichalkowy Pałac znajdzie się w zasięgu zmysłów.
 
Arvelus jest offline  
Stary 30-01-2012, 14:13   #9
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Od końca rozmowy z Mannaresem stało się jasne, że już za kilka godzin będą musieli wyruszyć. Nikt nie miał pojęcia, ile czasu zajmie naprawa napędu w powietrznej barce, lecz – jeśli wierzyć zapewnieniom – powinna się zakończyć w osiem godzin.

Niespełna siedem godziny później, na schodach rozległ się hałas. Na korytarz wbiegł niski, krępy erymanthoi, a z jego gardła wydobył się niski skrzek:

- Wsystko gotowe, człowiekowie... – mówienie w plebejskim języku Imperium w widoczny sposób sprawiało mu trudność.

***

Następne dni spędzili na pokładzie „barki” - podłużnego wehikułu powietrznego, pamiętającego jeszcze czasy Pierwszej Ery. Plotka głosiła, że niegdyś służył on za okręt wycieczkowy pradawnym Solarom... jednakże nawet, jeśli była to prawda, to ostatnie lata nie były dla wehikułu zbyt łaskawe. Złoty, orichalkowy pobłysk, który niegdyś miała platforma, przybladł, a na metalu było widać różne skazy.


Lecieli nad warstwami Piekła – niektórymi wielkimi niczym kontynenty, a innymi ledwie rozmiaru maleńkiej wysepki. Krajobrazy byłyby piękne... gdyby tylko nie mijały tak szybko. Platforma leciała błyskawicznie. Pierwszoerowych tarcz esencyjnej, chroniących przed oporem powietrza, nie udało się naprawić. Chwilami, gdy wehikuł nabierał prędkości, aż trudno było się utrzymać na pokładzie. Doszło wręcz do tego, że kilka pomniejszych demonów wypadło z pojazdu, skazując się na długą drogę w dół.

Po tym niefortunnym incydencie, zainstalowano kilka wiatrochronów. Han miał z tym całkiem sporo pracy – mając do dyspozycji materiały aż nazbyt skromne i jedynie kilka podrzędnych demonów do pomocy, zbudować strukturę zdolną wytrzymać opór powietrza przy dużych prędkościach. Sprawę utrudniał jeszcze upór Ciemności Za Maską, która ani trochę nie zamierzała nakazywać dłuższego postoju.

W efekcie, wzniesienie metalowych konstrukcji wymagało całej maestrii, którą mógł zaoferować Solar kasty Zmierzchu... a i tak zostało okupione istnieniami trzech robotników. To jednak było mało ważne: miedziane ściany dobrze spełniały swoje zadanie, więc już pierwszego „wieczoru” można było rozbić namioty i pogrążyć się w śnie.

Sen zakłócało tylko przenikliwe światło Zielonego Słońca... i melodyjny huk zamontowanego naprędce na barku gongu.

***

Tak sprawy miały się przez kilka „dni” - czyli kilkadziesiąt godzin, pogrupowanych w znaną wyniesionym jednostkę miary. Nie sposób było powiedzieć, ile dwudziestopięciogodzinnych cykli minęło, ale... większość załogi sen mógł trzy razy, więc w miarę bezpiecznie było ocenić ten okres na trzy do pięciu dni.

Wybrańcy nie mieli wówczas zbyt wielu obowiązków. Przez większość czasu pojazd poruszał się zwyczajnie zbyt szybko, aby fauna Malfeasu za nim nadążała. Konieczność odstraszania potworów wszelkiego asortymentu pojawiała się tylko, gdy barka wykonywała jeden z długich manewrów skrętu. Zanim pojazd mógł obrać znów kurs prostoliniowy, jego prędkość znacznie spadała.

I dlatego ich lenistwo nie miało trwać wiecznie. W czasie któregoś hamowania przed zakrętem, opiekuna gongu porwała siła oporu powietrza. Wystarczyło, że się zachwiał, gdy barka się przechylała, i już został zmieciony z krańca pokładu. Momentalnie, na pokładzie zapanowała cisza.

Trzeba było niezwykłego nieszczęścia, żeby chwila ciszy okazał się brzemienna w skutkach. Takiego jak teraz – zanim ktokolwiek dostał się do instrumentu, nastała dużo głębsza cisza. Uczucie braku dźwięku stało się niemal fizyczne, aż stało się jasne – nadciągał Cichy Wiatr! Każdy na pokładzie wiedział, jakie to niebezpieczeństwo... nawet mieszkańcy Stworzenia.

Wojny Przedwiecznych mogło dzielić od dnia dzisiejszego – bagatela! - pięć tysięcy lat, ale Yozi (i ich pierwotne formy) przetrwali w sztuce. Wężowe motywy kusiciela, sztormowe bóstwa... - wszystko stanowiło nieświadomy hołd dla któregoś z Tytanów. Oczywiście, większość ludzkiej sztuki powstała zupełnie niezależnie... ale każdy, kto znalazł się na pokładzie, rozpoznawał potężną Adorjan w całej swojej krasie.

Zabójczy wiatr ze wszystkich stron napierał na statek, zabijając pasażerów.. Gdzieś tam potężny Sun wymierzał mocarny cios pięścią w kłębowisko wichrów, a trzy kroki dalej Farengar rąbał wyciągającą ku niemu wietrzną mackę. Po każdym uderzeniu wicher cofał się – ale chwile ulgi były krótkie, bo każdy cios coraz bardziej rozzuchwalał Yoziego. Powietrzny jouten nie rozpraszał się łatwo.

A niebezpieczeństwo było znaczne. Kenya-Shura mogła póki co drwić sobie z szybkości zabójczych podmuchów, ale każdy sztych jej towarzyszy sprawiał, że wicher się coraz bardziej rozpędzał. Podobnie Menulis mógł zbijać powietrze, lecz stopniowo napór się wzmacniał. Ba!, od pewnego czasu dochodziły ich odgłosy zgniatanego metalu – znak, że istota była bardziej zawzięta niż zazwyczaj i stopniowo uszkadzała ich wehikuł. Niedługo mogli spaść na ciągnące się poniżej, kwasowe morze... albo na skrytą za kopułą czerwonych chmur ziemię.


Zabójczy wicher trzeba było zniechęcić szybko – albo przynajmniej pozwolić Hanowi dobrać się do sterów statku, zastąpić martwego nawigatora i liczyć na to, iż Yozi nie jest dostatecznie wściekły, aby ścigać umykający statek.

Na szczęście, nie tylko oni mogli stawiali odpór adorjanowej potędze. Jakiś żeński Demon Drugiego Kręgu próbował magią stawiać opór Adorjan. Czarnoksięstwem – co najmniej Kręgu Szafiru – wytworzyła jakąś barierę, o kopulastym kształcie. Cichy Wind najwyraźniej nie miał przystępu wewnątrz, choć pewnie było tylko kwestią czasu, zanim i ją sforsuje. Mannares, stojący na drugim krańcu pokładu, również nie próżnował, pogrążając dużą część pokładu w ciemności. Nie było stamtąd nic widać, jednakże gromki hałas, który wnet począł się stamtąd wydobywać, wyraźnie świadczył o tym, że zgromadzone tam demony pracują nad odstraszeniem Tytana.
 
Velg jest offline  
Stary 01-02-2012, 02:34   #10
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Kilka godzin oczekiwania na wejście na barkę upłynęło spokojnie jak na okolice a erymanthoi, który się po nich zjawił mówił zadziwiająco płynnie Imperialnym. Jak na demona oczywiście. Sam statek powietrzny pozostawiał wiele do życzenia, może i przeżywał kiedyś lata swojej świetności, ale to musiało być dobre kilka wieków temu. Nawet jeśli w obecnym stanie dla śmiertelnika przedstawiał bogactwo ponad wszelkie wyobrażenie ze względu na materiał z jakiego był wykonany, to solar mógł określić całość tylko jednym słowem. Wrak. Oczywistym stała się postawa Mannaresa względem jakichkolwiek instalacji obronnych, cokolwiek zamontowanego na stałe prawdopodobnie doprowadziłoby jedynie do rozsypania się barki przy odrzucie. Z dość sceptycznym nastawieniem wstąpił na pokład, przynajmniej widoki zapowiadały się ciekawe.


Podziwianie widoków okazało się jednak niemożliwe a podróż okazała porywcza, przynajmniej dla paru nieszczęsnych demonów. Z pomocą przydzielonych sługów udało się jednak częściowo zmniejszyć efekt który wywoływał pęd barki. Co prawda musieli na to zaaranżować część jednego pokładu, co odrobinę psuło walory estetyczne statku, co samo w sobie było osiągnięciem, ale nikt się tym specjalnie nie przejmował, już najmniej demony które przydzielono mu do pomocy. Jednak nie do końca rozumiał toku rozumowania błazna, chwilowo i tak większość demonów była użyteczna a Han dostał zaledwie kilka poślednich stworzeń. Musiał się więc posiłkować zarówno swoimi narzędziami jak i nieodzownym Krasponem. Był niezastąpiony przy przytrzymywaniu płatów metalu na miejscu przy takiej prędkości. Nieco brakowało mu finezji, więc miejscami osłona była dziurawa, ale najważniejsze że udało się ją zbudować, za co miedziany pająk nagrodził się zresztą solidnym snem i zatonięciem w tomiku poezji.

Zdążył się wyspać i przeczytać tomik, który znał na pamięć w każdą stronę, zanim ruszył podziwiać widoki rozciągające się na zewnątrz. Próbował nawet robić mentalne notatki z tego co widział, ale po pewnym czasie wszystko zaczynało się po prostu ze sobą zlewać, więc zajmował się innymi rzeczami, zaglądał nawet do maszynowni obserwować silniki barki.

Sielankowej podróży nie zakłócało praktycznie nic, nawet do dźwięku gongu można było się przyzwyczaić i zupełnie zapomnieć o jego istnieniu. Solar rozmyślał właśnie nad budową silników tego starego grata, kiedy nagła cisza wyrwała go z zamyślenia. W pierwszej chwili nie był w stanie powiedzieć co dokładnie go zaalarmowało. Za to po krótkiej chwili kiedy cisza stała się dosłownie namacalna, wszystko stało się jasne. Han Shu pokręcił głową i ogarnął wzrokiem chaos jaki rozpętał się na pokładzie. Jego oko przeczesywało pokład, przyglądając się śmiertelnemu spektaklowi, zachowywał spokój, stojąc na uboczu, pozwalając golemowi wykonywać brudną robotę związaną z odpędzaniem nachalnych ataków wiatru, dopóki nie zauważył braku jednego aktora, jednego z ważniejszych. Dopiero wtedy aktywował swoją własną obronę i wskoczył na barki Kraspona.
- Z drogi! - wydarł się i ruszył w kierunku miejsca, gdzie wyraźny brak nawigatora beztrosko tworzył zagrożenie dla wszystkich na barce. Golem nie patyczkował się i przebijał przez smagnięcia Adorjan swymi szczypcami, choć oczywistym było że większość ciosów nawet nie dosięgnie przedwiecznej, to jednak pozwalało to na poruszanie się w odpowiednim kierunku. Strzała nieba za to szykowała się do skoku, kiedy tylko będzie w odpowiedniej odległości, na szybko wyliczał punkty od których będzie mógł się odbić, wliczając w to nawet tylko przez krótką chwilę materialne uderzenia Cichego Wiatru.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172