Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-03-2012, 07:41   #1
 
Ebon Hawk's Avatar
 
Reputacja: 1 Ebon Hawk nie jest za bardzo znanyEbon Hawk nie jest za bardzo znanyEbon Hawk nie jest za bardzo znany
[Autorski] Królobójca

Na wojnie liczy się jedno, albo przeżyjesz albo zginiesz. Szansa na przeżycie, nawet przegranej bitwy w polu jest jednak większa niż podczas oblężenia. Większość ludzi zamkniętych pośród miejskich murów nie ginie od miecza, czy strzały ale z głodu, nędzy, zimna i od zarazy. Oblężenie jest chyba jedną z najokrutniejszych form prowadzenia wojny, zwłaszcza gdy potem zwycięscy mordują starców, osieracają dzieci, gwałcą żony, matki, córki i siostry żołnierzy, rzemieślników, kupców. Lecz jak można zapewnić pokój swoim ludziom nie będąc przygotowanym do wojny?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~




[Media]http://www.youtube.com/watch?v=jEQjr5uTv7k&feature=related[/Media]


Wokół Ulm, stolicy kantonu o tej samej nazwie zaległo siedem tysięcy ludzi pod dowództwem marszałka Heigha, mógł przyprowadzić tu znacznie więcej ludzi ale zbyt duża ich liczba nie byłaby zbyt dobrym rozwiązaniem. Tylu żołnierzy w jednym miejscu oznaczałoby tylko więcej problemów, epidemie, kłótnie i kłopoty z zaopatrzeniem, zaś z pozostałych regionów w każdej chwili mogłaby nadciągnąć odsiecz dla obrońców, w najlepszym razie zmniejszając morale atakujących, w najgorszym przerywając linie zaopatrzeniowe albo nawet kończąc oblężenie.
Heigh to wszystko wiedział i podzielił swoją czterdziestotysięczną armie na cztery mniejsze armie po siedem tysięcy i kilkanaście mniejszych grup. Większe miały za zadanie oblegać ważne punkty w Ulm, zaś mniejsze robić rajdy na wsie i szukać po lasach resztek rozbitej przed miesiącem armii buntowników. Może w walnej bitwie żołnierze Konfederacji Kantonów nie byli tacy skuteczni, jednak w wojnie podjazdowej nie mieli sobie równych. Chowali się po lasach napadając na tylnią straż, wozy z zaopatrzeniem i każdy inny oddział, który oddzielił się od głównych sił. Można było powiedzieć że po rozbiciu regularnej armii byli jeszcze bardziej niebezpieczni niż zawsze. Najbezpieczniejszym rozwiązaniem było siedzieć w dużym zgrupowaniu i pilnować się w nocy, jednak żadna duża armia nie przetrwa długo bez jedzenia i prochu do dział. Dodatkowo Heigh chciał zająć miasto jak najszybciej, żeby złożyć cesarzowi prezent na 22 urodziny.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

-Gdzie piwo? Miałeś przyjść z beczką a nie z pustymi łapami Młody!- jeden ze starszych najemników siedzących koło ogniska był bardzo zły na swego młodszego kolegę- ze dwadzieścia minut temu żeś polazł do kantyny żeby teraz wrócić z niczym?
-Nie moja wina Ramnon ale dzisiaj zakazali pić piwa i wina.
-Co ty mówisz?- Ramnon wstał zaniepokojony.
-Niie dają dzisiaj chlać, jeno lepsze żarcie, chcecie to idźcie i się przekonajcie!
-O kurwa- skomentował to trafnie inny z najemników- Co z puszkami, przenoszą je?
-Co to te puszki?
-Co z tą dzisiejszą młodzieżą? Skoro jesteś najemnikiem, to musisz się nauczyć nazw. Puszki to armaty!
-Aaa. Widziałem jak przeciagali kilka, więc zapytałem jednego po co to robią, to ten odpowiedział że kazli im prawie wszystkie przewieźć na południową stronę.
-No to już odpowiedź mamy. Dzisiaj albo z jutrzenką będą w mury strzelać żeby zgonić z nich łachmytów i potem na mury nas poślą. Nie widziałeś tam drabin jakichś?
-Kilka nieśli ale chyba za mało na główny atak. Zdaje mi się że raczej też powinni się jakoś maskować, kiedy armaty przenoszą?
-Nie robią tego?
-A nie. Wszędzie pochodniami świecą i wrzeszczą jeden na drugiego.
-Coś mi tu śmierdzi- Ramnon podsumował to wszystko.
-To się idź kurwa umyj! Zawsze od ciebie capi- odpowiedział mu inny z najemników- Ja idę na dziwki, jak niedługo szturmować mamy. Młody! Ty chodź ze mną, jak która nie będzie chciała dać to z nią pogadam, zasłużyłeś.
Razem z nimi ruszyło jeszcze kilku innych najemników z ogniska Ramnona i innych. Idąc do obozu markietanek musieli minąć namioty należące do Kompanii kapitana Magnusa Rudego von Flammend. Napotkali tam kwatermistrza Hermana Gruusa, który właśnie negocjował coś z kapitanem Magnusem i woźnicą o dość dziwnym wyglądzie, na pewno nie pochodził z Cesarstwa. Sam Gruss cały czas jednak spoglądał gdzieś indziej, mianowicie w stronę, gdzie rozbiło swoje namioty kilku Najemników z Południowych Ziem, a szczególnie w stronę jednego, gdzie bogaty najemnik, sądzić tak można było po pancerzu, który nosił na sobie, piękny, mediolańskiej roboty i rapier przy pasie, coraz więcej ludzi, szczególnie ci co bogatsi nosili tą broń. Nie to jednak interesowało kwatermistrza, a raczej dziewczyna stojąca przy Kondottierze. Sięgła swojemu rozmówcy jedynie do ramion ale i tak wyróżniała się na prawdę młodym wiekiem, swoimi prawie białymi włosami i czymś w rodzaju... obroży na szyi.
-Kto to jest?- wskazał dziewczynę swojemu towarzyszowi.
-Nawet nie marz o niej! To suka tego paniczyka Orsiniego. Wszędzie za nim łazi, więc nie dziwota że obroże jej założyli. Z tego co wiem to kwatermistrz ślini się na samo wspomnienie o niej, a jak się zaweźmie to zawsze swojego dopina.
-Słyszałem że on chyba żone ma?
-Tak, naiwną dwudziestolatkę w Meven, a sam po czterdziesce jest, a tutaj na wojnie sobie mały haremik urządził z młodych dziewczynek. Niektórym ledwo cycki urosły ale ma tu wpływy, więc nikt mu nic nie zrobi, chyba że sam Heigh się zaweźmie na niego. Aha, jakbyś podczas plądrów znalazł jakąś ładną i młodą dziewuchę, to możesz mu przyprowadzić, da ci sporą obniżkę na całą kampanie, a jak towar będzie pierwsza klasa to może nawet coś dostaniesz.
W końcu minęli tą część obozu i doszli do markietanek. Tam jak zwykle te w większości zajmowały się żołnierzami, tu i ówdzie rozbrzmiewał dźwięk młota kowalskiego, dzieciaki tutejszych ,,dam'' biegały między namiotami'', zaś cały czas słychać były śmiechy i jęki kobiet. Tak... Natężnie ruchu w tej części obozu oblegającego miasto było teraz zwiększone, a to wszystko dzięki plotkom o nadchodzącym szturmie. Każdy chciał sobie pochulać przed szturmem, jak mówili generalnym.
Nagle prowadzący wszystkich najemnic stanął i wskazał swojemu młodemu towarzyszowi człowieka w czarnym stroju, mówiącego do małej grupki mężczyzn, kobiet i dzieci.
-Tego w czarnym nie słuchaj, za nic w życiu nie gadaj z nim bo cały czas pieprzy jakieś głupoty, chyba religijny jest, a to duży błąd! Wszędzie pełno szpicli, a to tylko utrudnia życie. Najmicie to może jednak odpuszczą ale dla takiego darmozjady, chyba raczej nie.
Chwilę później byli już na miejscu, pod obozowym burdelem, a raczej jednym z wielu ale ten był w miarę dobrze zorganizowany.
-Katarina, dawaj dziewki, a dla Młodego szykuj Świszczącą Zochę!
-Dlaczego Świszczącą?

Spytany się zaśmiał pod nosem i odpowiedział z uśmiechem:
-Zobaczysz.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Mężczyzna w płaszczu z kapturem szedł przez ulice oblężonego miasta Ulm. Zdawał się nie przejmować całą beznadziejną sytuacją, tym co dzieje się dookoła, mimo iż jedzenie znacznie podrożało, on przecież miał pieniądze. Żeby ludzie wiedzieli tylko z jakiego źródła.
Właśnie przechodził przez ulicę Rzemieślników, gdzie na podwyższeniu do zebranych tam ludzi przemawiał jakiś krzykacz:
-Nie bójcie się ludzie! Najeźca nigdy nie zdobędzie naszych murów! Nieważne z jaką siłą by napierał, to my go zepchniemy, a psy spod znaku zdrajcy i uzurpatora zalegnąpod murami, a ci co przeżyją wrócą do swego pana i będą skomleć o przebaczenie do bogów za grzechy, które popełnili!
Tajemniczy człowiek nie chciał słuchać tego głupca, więc poszedł dalej i na skrzyżowaniu skręcił na ulicę Tkaczek.
-Nasi obrońcy nie wiedzą co to strach!- wydzierał się następny herold- Nigdy w życiu nie widziałem odważniejszych ludzi! Słuchajcie bo zaprawdę powiadam wam że to duszami lwy są a nie zwykli śmiertelnicy!
Po wejściu na Plac Wisielców, zawdzięczający swą nazwę zdrajcom dyndającym na szubienicach, można było natknąć się na wręcz identyczną sytuację:
-Przyłączcie się do obrony! Weźcie z domu co nadaje się do walki i stańcie do boju, aby ramie w ramie ze swymi braćmi stawić czoła najeźdźcy! Brońcie swoich matek, żon, sióstr, córek! Nawet najgorsza teściowa nie zasłużyła na los, który zostanie zgotowany naszym kobietom, jeśli mury padną! Zaprawdę powiadam wam, że diabły wcielone nie rozróżniają starej od młodej, dorosłej od małej dziewczynki i plamią honor każdej po równo! Nawet są gotowi ładnego chłopca wziąć, żeby zaspokoić swe nienaturalne chucie! Bogowie ich opuścili, a skoro ich z nimi nie ma, to mogą być tylko z nami!
W końcu się mu udało, zdołał przedrzeć się przez głupców słuchających jeszcze większych głópców i dotrzeć do swojego celu, Wesołej Markietanki, karcznmy gdzie o tej porze zwykł przebywać jego przyjaciel, Galdwin Milven.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Gęste, świerkowe lasy rosnące w leśnych kantonach nigdy nie były dobre do podróżowania, teraz trwała krwawa i brutalna wojna, więc sytucja na pewno w najbliższym czasie nie odwróci się na lepsze. Jak nie zwykłe szumowiny, bandyci i łupieżcy, to życiu mogli zagrażać buntownicy spod znaku Konfederatów, zorganizowani w nieduże, acz zaciekłe i często fanatyczne grupy. Oni byli jak wilki których leże zostało napadnięte przez wielkiego, groźnego i głodnego niedźwiedzia. Kąsać i się wycofywać i tak na na zmianę, nie dając olbrzymowi chwili wytchnienia, aż ten opadnie całkowicie z sił i wtedy się rzucają całą watachą by wykończyć go. W tym przypadku niedźwiedziem była armia wysłana przez uzurpatora Karola z Meven, nosząca na swoich krwawo-czerwonych liberiach białe krzyże.
Jedna z takich grupek właśnie była dwie godziny drogi od obozu armii oblegającej miasto Ulm, stolicę kantonu o tej samej nazwie. Składała się się z dziesięciu zbrojnych jeźdźców z cesarskimi znakami, których prowadziło trzech ludzi, nie noszących na sobie mundurów. Jednego z nich w żaden sposób nie dało się powiązać z wojskiem, wyglądał zbyt pospolicie, może był to przewodnik? Drugim człowiekiem był dość bogato odziany człowiek, chociaż to nie tak go wyróżniało jak inna rzecz, a mianowicie niezwykle ostre rysy, bladej twarzy i białe włosy, chociaż nie był starcem. Niezwykle rzadko się kogoś takiego takiego spotyka i gdyby nie dwa pistolety przy pasie, ktoś gotów by pomyśleć że to jakiś czarodziej co jakieś paskudne zaklęcia czarnoksięskie rzuca. Do tego jegomościa podjechał bliżej nieporadnie trzymający się na swoim koniu ktoś wyglądający na tępego osiłka z tarczą na plecach.
-Myślę sobie panie i nie mogę pojąć dlaczego mamy kupą jechać po jednego starca i to jeszcze daleko w ziemie Konfederatów?
 

Ostatnio edytowane przez Ebon Hawk : 18-03-2012 o 00:12.
Ebon Hawk jest offline  
Stary 19-03-2012, 22:04   #2
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna obrzucił kwatermistrza zimnym spojrzeniem, w którym tkwiła (niewidoczna dla tamtego) odrobina pogardy. Może i Gruus potrafił zorganizować dostawy, ale była to jedyna jego zaleta. Za to na spisanie wad nie starczyłoby wołowej skóry. No a jego ostatnia propozycja... Odstąpić mu Kalaynę. Też coś.
Usta Carla wykrzywił uśmiech sugerujący, iż w krążących na jego temat plotkach może coś tkwić.
A opowiadano co nieco, niekiedy cicho i za jego plecami. O tych, co na udeptanej ziemi z nim się starli, z niewielkim jak na razie szczęściem, mówiono wprost, nawet jeśli z niechęcią, ale o innych już nie. A było ponoć takich kilku, co ansę mieli do kondotiera - o szczęście w kartach i kościach, o niewiasty. Źle o nim mówili, odgrażali się i źle skończyli. Jeden z konia spadł i kark skręcił, innemu ktoś nocą gardło poderżnął, a jeszcze innego wąż ukąsił. Ale że człek w paru miejscach naraz być nie może, to i Orsiniemu, co w tym czasie w kompaniji większej przebywał i jej nie opuszczał, zarzucić nikt nic nie mógł.
Taaaa.... Miał szczęście, czasami nawet w nadmiarze, jak niektórzy powiadali.

Carlo przeniósł wzrok z kwatermistrza, tudzież najnowszego armijnego nabytku - kapitana Magnusa - na miasto, które dzielnie stawiało opór przeważającym siłom wroga. Plotki głosiły, iż tuż tuż znajduje się chwila, gdy oddziały cesarza ruszą do kolejnego szturmu, by zgnieść opór i zniszczyć to gniazdo rozpusty i niecnych idei.
Co będzie potem, gdy mury zostaną sforsowane, wszyscy raczej wiedzieli. Rabowanie, palenie, gwałty, zabijanie, niekoniecznie zresztą w takiej kolejności. Jeśli się weźmie pod uwagę politykę długofalową, to trudno o gorsze zachowanie. Ze spalonego miasta nie czerpie się zysków, a większość skarbów zostanie i tak rozkradziona. Do cesarskiej szkatuły dotrą nędzne ochłapy, a ten, co sądzi inaczej, jest głupcem.
Teza, iż inne miasta, przerażone losem Ulm, chętniej się poddadzą, była co najmniej wątpliwa. A w przypadku znanej wszystkim niechęci Cesarza do Kantonów i wyznawanego przez nich światopoglądu... Z tym ostatnim Carlo również się nie zgadzał, ale osobiście nie twierdził, że każdego, kto ma inne zdanie niż on, należy od razu wdeptać w ziemię. Tylko czasami, gdy jest to naprawdę niezbędne..
Rzut oka na mury nie wywołał zbytniego zachwytu. Jak każdy Orsini pobierał nauki w wielu dziedzinach, w tym i w sztuce dobywania twierdz i miast. Wojska Karola już dawno powinny wyrosnąć z etapu “Łap za drabinę i hajda na mury!” Parę min prochowych podłożonych pod mury powinny nieco je nadwyrężyć, zrobić wyłom... Ale może ktoś doszedł do wniosku, że życie ludzkie jest tańsze? Truposzom płacić nie trzeba, a i do podziału łupów chętnych jest mniej. Podwójny zysk.

Ponownie spojrzał w stronę kwatermistrza i jego rozmówcy. Ciekaw był, jakim naprawdę człowiekiem jest nowy kapitan. O tym, że skończył jakąś szkołę oficerską wiedział każdy. I to by było wszystko. A wiadomo było, że nie ma nic gorszego, niż pełen papierkowej wiedzy oficerek “z plecami”.
Wśród condottieri takie rzeczy nie miały miejsca. Na stanowisko trzeba sobie było zapracować. Znane nazwisko, zasłużone, oznaczało zwykle większe wymagania w stosunku do nowicjusza i niewiele więcej. Najemni wojacy zbyt cenili sobie swoje życie, by je powierzyć w ręce kogoś, kto o wojaczkę i jej sekrety zna tylko ze słyszenia.
Ciekawe, co wymyśli Magnus. To, że kapitan jako pierwszy ruszy, by sprawdzić przydatność swych planów, było średnio pocieszające.

Wrócił myślami do stojącej obok niego dziewczyny.
- To jednak nie jest najlepszy pomysł - powiedział.
 
Kerm jest offline  
Stary 20-03-2012, 12:37   #3
 
More Power's Avatar
 
Reputacja: 1 More Power nie jest za bardzo znany
- A skąd wiesz że dziad będzie sam? I jak myślisz, czy we dwójkę dalibyśmy radę obronić się przed bandytami lub partyzantami napotkanymi po drodze? Czy dwoje ludzi to dobra eskorta dla więźnia? A czy daleko nie wiem, nigdy tu nie byłem. -mruknął Thornsten po czym uśmiechnął się krzywo pod nosem. Osobiście wybrał tego sługę, za główne kryterium obierając jasność umysłu. Im ktoś jest głupszy tym mniej kwestionuje rozkazy, wykonuje je bez wahania i chwili zwłoki. Ten warunek jest prawdziwy tylko dla prostych czynności, ale Grimm dokładnie tego wymagał – machanie toporem i bicie mordy nie jest skomplikowane. Job nie grzeszy inteligencją, a jego atutem jest duża siła – jest więc idealnym narzędziem, przedłużeniem ręki swojego pana.
Jadąc dalej przez las, Thornsten bacznie się rozglądał i wypatrywał zasadzki, szczególnie w tych miejscach gdzie sam by ją zastawił. Nie chciał zostać zabity przez jakiegoś kupczyka z łukiem – ma na tym świecie jeszcze parę rzeczy do zrobienia.
Thornsten Grimm nosił dobrej jakości strój podróżny, podobny do tych jakie szlachta zakłada na polowanie. Nie nosił zbroi ani tarczy, a jego bronią były dwa pistolety przypięte do pasa oraz lekki toporek który trzymał przy koniu. Był w miarę wysoki i chudy. Przez większość czasu miał założony na głowę kaptur – światło słoneczne go drażniło i za dnia mrużył szare oczy. Już na pierwszy rzut oka widać było że coś jest z tym człowiekiem nie tak – wyglądał jak młody starzec. Jego długie włosy były siwe, ale zarostu nie miał praktycznie wcale. Rysy jego twarzy były wyraźne i ostre, ale skóra nie była pomarszczona. Miał wszystkie zęby, zachowane we wzorowej kondycji. Mówił chrapliwym głosem, powoli i raczej cicho, jakby krzyczenie sprawiało mu ból. Oddychał ciężko przez nos, co jakiś czas wypluwając flegmę lub używał chustki. Męczył go tik nerwowy –wykrzywiał lewą część twarzy w grymasie, przysuwając policzek w stronę oczu, odsłaniając lekko lewy kieł. Jeśli ktoś mający dużo empatii poobserwowałby go z ukrycia, stwierdziłby że siedzi w nim mnóstwo głęboko skrywanego żalu, gniewu i frustracji. Emocje te jednak nie wychodzą na zewnątrz i nie przeszkadzają w działaniu - Thornsten jest niesamowicie opanowanym człowiekiem. Wzrok ma ciągle jakby pusty i nieobecny, ale jednak niewiele szczegółów mu umyka. Jako introwertyk odzywa się kiedy musi i nie jest zbyt skłonny do rozmów o wszystkim i o niczym.
Popędził konia - chciał jak najszybciej mieć z głowy niebezpieczną podróż przez lasy. Miał też nadzieję że zdąży przed rozpoczęciem szturmu.
 

Ostatnio edytowane przez More Power : 20-03-2012 o 21:40.
More Power jest offline  
Stary 20-03-2012, 19:09   #4
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Szrama - przyjacielskie pogawędki...

A więc zaczęło się. Cały ten bajzel na kółkach ściągnął pod Ulm a wszyscy srają ze strachu po kątach. I ci pieprzeni, żałośni nawoływacze.

Krew szybciej krążyła w żyłach przed zbliżającym się zadaniem. Lubił te ciepłe pulsowanie.

W tej sytuacji nie pozostawało nic innego jak... napić się... ze swym... a jakże, nowo poznanym przyjacielem kapralem Galdwinem Milvenem, który zwykł przesiadywać po służbie w Wesołej Markietance. Knajpa podła i trunki takież ale ze względu na swoje położenie niedaleko koszar, chętnie była odwiedzana przez brać żołnierską.

Mężczyzna wszedł raźno do środka. Uderzył go smród rozlanego piwa, szczyn i zjełczałego potu. Karczma była dziś wypchana po brzegi. Wszyscy, którzy nie byli obecnie na służbie przyszli zapić smutki. Jutro wszak może być zupełnie inaczej... Większą część klienteli, jak zwykle, stanowili mundurowi. Było też kilku cywili i brudne, roześmiane, narzucające się dziwki.


Kilka twarzy przy pierwszych stolikach odwróciło się lustrując przybyłego z charakterystyczną blizną na prawym policzku i zimnym wzrokiem stalowych oczu, zaraz jednak wrócili do swych spraw. Szrama, znany tutaj jako Gajus de Bron odwiedzał ten przybytek od kilku dni bardzo często, więc nie wzbudzał już sensacji. Głównym tematem rozmów było oczywiście oblężenie.

...mówię ci, przypchali ich będzie dziesięć puszek...
...a parę tysięcy...
...zęby o nasze mury..
…porozstawiali, że końca nie widać...

Ponad stolikami wypatrzył w końcu Galdwina. Siedział przy stoliku z jakimś żołdakiem, ten drugi jednak najwidoczniej nie dotrzymał mu kroku bo leżał twarzą w misce kaszy. Podszedł do szynkwasu, karczmarz uśmiechnął się do jednego z lepszych jego klientów ostatnimi czasy. Rzucił mu monetę, którą ten złapał w locie i nie mrugnąwszy okiem schował w kieszeni.

- Jak zwykle - zacharczał. - Tylko nie przynoś mi tych szczyn, którymi poisz resztę tego bractwa. Napełnij dzban nim się opróżni. Dorzucę coś później jak się dobrze spiszesz...

Zrzucił pod ławę pijanego robiąc sobie miejsce na przeciw kaprala. Ten przywitał go smutnym uśmiechem.

- No to się porobiło... - zaczął - Prawda to, że mają atakować południową bramę?

Wszyscy o tym trąbili. Marszałek przeparadował z armatami pod południowym murem niczym jakaś pieprzona trupa cyrkowa z połykaczami ognia. Trudno było ich nie zauważyć. Aż dziw bierze, że nikt się nad tym nie zastanawia.

-Chyba tak... Od godziny cały czas raporty w koszarach dostawaliśmy, ja ledwo tu teraz zdążyłem na kilka piw uciec.

- No ale chyba jeszcze jedno ze mną wychylisz? - nalał do kufli z dopiero co przyniesionego dzbana sobie i kapralowi - Strasznie nerwowo się zrobiło nie sądzisz? Jak to wszystko widzisz... mam na myśli tą całą obronę. Nie dadzą chyba rady, co?

Kapral wypił kilka łyków chrzczonego i to pewnie nie raz piwa i odpowiedział:
-Jak się weźmie każdego co może broń trzymać to nie padniem. Lud tu dzielny, a i Konfederaci powinni szarpać im tyły, chociaż dopiero niedawno się przyłączyliśmy. Martwi mnie ino jedno...

Po zamoczeniu ust w wodnistym płynie Szramę ogarnęła złość. I choć nie zamierzał pić uznał, że karczmarz zachował się nieuczciwie, a tego nie znosił. To znaczy nie znosił takiego zachowania tylko w stosunku do swojej osoby. Spojrzał w stronę baru. No chyba spuści łomot temu łapserdakowi. Niech no tylko...

- A mianowicie?

-Sztandar Ulm tam widzieliśmy, a to znaczy, że Junk tam jest. Kiedyś był burmistrzem tutaj ale rada miejska odkryła, że chce oddać miasto Karolowi. Któryś z chłopaków naliczył z pięć setek w jego barwach. Zdrajcy i jeszcze w dodatku noszą się z herbem miasta.

- Rzeczywiście nie wygląda to najlepiej, żeby ich zaraza... No ale... teraz to chyba najbezpieczniej w północnej części miasta?

-Jak Junk tam jest to nigdzie nie jest bezpiecznie. On projektował układ murów miasta i potem nadzorował naprawy, ojciec robił pod nim i dużo opowiadał dobrego o nim, a jak dowiedział się że zdradził nas to mu serce mało nie pękło.

Ciekawe na co liczy stary poczciwy Junk zdradzając konfratrów. Może chce zostać burmistrzem w zdobytym mieście? No cóż... każdy ma jakiś pomysł na życie... a jeśli stary lis projektował układy murów i nadzorował ich naprawy, to zna je pewnie tak samo dobrze jak swoją kieszeń. Dobrze sobie marszałek dobrał towarzyszy...

- Jeszcze przyjdzie mu sobie zęby połamać na własnych murach, zobaczycie mój drogi Galdwinie. A jak konfederaci im będą dobrze dupy kąsać to przyjdzie im odstąpić. Jeszcze zawisną na stryczku.

Uśmiech Gajusa nie dodawał mu wiele uroku. Paskudna blizna na prawym policzku zdawała się jakoby żyć własnym życiem.

- Pytałem, czy w północnej części miasta jest najbezpieczniej, bo widzicie... - de Bron udawał zmieszanego - Sami mówiliście, że za broń należy chwycić i tego... Ja chętnie bym... tylko żeby tak od razu na pierwszą linię? Co to, to nie... życie mi widzicie drogie. Tedy, tego... nie znacie kogo na północnej bramie? Może mógłbym tam się do czego przydać?

Kapral zaśmiał się serdecznie i odpowiedział:
-Nie tylko potrzebni ci co walczą dla nas. Jak chcesz pomóc ale do walki skory nie jesteś to możesz nosić z innymi jedzenie, bełty i proch na mury tam gdzie zabraknie.

- Chętnie, chętnie... byle nie przy południowej bramie. Słyszałem, że taka armata to niemało szkód może wyrządzić a przy tym wszystkim można, całkiem przypadkiem jakąś zbłąkaną kulą dostać... Prawda to?

-Że kulą dostać można to prawda ale jak zaczną walić to my z murów schodzimy i co najwyżej huku trochę będzie. Żeby ruszyć takie mury jak te to trzeba kilkoma puszkami w jedno miejsce strzelać przez dni ze trzy chyba, a taka nigdy nie trafia w to samo miejsce.

- A toście mnie uspokoili - podrapał się po bliźnie w zamyśleniu. - Chcecie przez to rzec, że nie ma powodu, żeby się tych... jako rzeście je nazwali... puszek bać? To po co tyle tego strachu? Postrzelają na wiwat, znudzi im się i pojadą?

-Jak zaczną strzelać w jedno miejsce to zaraz wiadomo że tam z drabinami albo taranem latać będą. Mam nadzieję że akurat to będzie moja warta tutaj, bo ja patriota jestem ale nie głupi i od razu nie chcę ginąć za Konfederację.

- Doskonale cię rozumiem. Nikomu nie jest prędko bohaterem zostać.

Westchnął. Nie poszło tak łatwo jak się tego spodziewał... Liczył, że kapral poleci go komuś z północnej bramy, jednak nie chciał go pytać wprost aby ten nie nabrał podejrzeń. No cóż... jeśli nie chcą go wpuścić drzwiami, wejdzie oknem...

- Mówiliście coś, że nie wszyscy muszą walczyć, że pomocy wam też trzeba gdzie indziej.. czy ja mógłbym... - pytanie zawisło w powietrzu.

-Będziesz musiał iść do pisarza w koszarach, on wyśle cię tam gdzie będziesz potrzebny.

- Tak zrobię. Dziękuję i powodzenia.

-W dzisiejszych czasach lepiej nie zapeszać i nie dziękować.

- Jak uważacie... Zatem do zobaczenia... w innych okolicznościach...

Wstał, ukłonił się Galdwinowi i zebrał się do wyjścia. Na odchodne skrzyżował jeszcze wzrok z karczmarzem. Stalowym, zimnym wzrokiem spojrzał na gospodarza. Ten odwrócił się, nie wytrzymał siły spojrzenia. Jeszcze przyjdzie nam się policzyć za te chrzczone piwo - pomyślał.

De Bron skierował się w kierunku koszar. Wieczór był piękny, pogodny, prawie bezwietrzny, jeśli nie liczyć lekkiego wschodniego wiaterku... Pięknie... Wspaniały czas na umieranie...

Nawoływacze ciągle robili swoje. Głosy mieli już zdarte a i słuchających jakby mniej. A przed koszarami kolejki nie było. Nieskuteczni?

Pisarz okazał się być zasuszonym staruszkiem z wielkim, sterczącym nosem.

- Taak? Do nabooru?

Spytał znudzonym głosem przeciągając słowa.

- Tak.

- Miecz, kuszaa?

- Do pomocy chciałem.

Staruszek spojrzał uważniej na przybyłego.

- Znaaczy?

- Znaczy, nie będę walczył. Widzicie? - Szrama wskazał na bliznę - Próbowali mnie uczyć fechtunku... Własnym mieczem sobe to zrobiłem. A kusza... wolę nie mówić... wstydliwy problem...

- Aaaa... - bąknął z udawanym zrozumieniem. - Znaaczy zaopatrzenie.

- Północna brama? - spytał z nadzieją w głosie.

- Będzie potrzebny na południowej - sięgnął po glinianą tabliczkę z wyrytym na niej symbolem. - Weeźnie i zgłosi się do kwatermistrza.

Nie wykłócał się. W zamieszaniu bitewnym, które na pewno będzie miało miejsce gdy puszki zaczną śpiewać, łatwiej będzie mu zrealizować plan, który już zaczął kiełkować w jego głowie ale teraz... Teraz jeszcze musiał odwiedzić kogoś, komu był coś winien...

***

Wesoła Markietanka była już pusta. Czy to z powodu późnej pory, czy też, co wydawało się bardziej prawdopodobne, klientela poznała się w końcu na jakości oferowanych usług, dość, że sytuacja sprzyjała.

Pół godziny później pierwsze języki ognia zaczęły lizać ściany budynku.

Zakapturzony człowiek odwrócił się wolno od płonącej wesoło Markietanki.

- Dusigrosz... - mruknął do siebie a przez jego twarz przebiegł grymas uśmiechu.

 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 28-03-2012 o 17:55. Powód: Kursywa w dialogach...
GreK jest offline  
Stary 21-03-2012, 00:21   #5
 
Darnock's Avatar
 
Reputacja: 1 Darnock jest godny podziwuDarnock jest godny podziwuDarnock jest godny podziwuDarnock jest godny podziwuDarnock jest godny podziwuDarnock jest godny podziwuDarnock jest godny podziwuDarnock jest godny podziwuDarnock jest godny podziwuDarnock jest godny podziwuDarnock jest godny podziwu
Magnus był niezwykle bladym mężczyzną, wyraźnie jeszcze młodym, ale już nie młodzieńcem. Cera jego odznaczała się bladością zwykle spotykaną u mnichów i ludzi którzy rzadko opuszczają zamknięte pomieszczenia. Jednakże jego wysoko podniesiona głowa, silna postura i lodowaty wzrok, bardziej pasowały do wojownika. Strój jego charakteryzował się wojskową prostotą, ale wyraźnie uszyty był z materiałów na które większość z żołnierzy musiała by pracować kilka pokoleń, zresztą tak jak miecz który bez przerwy nosił przy sobie, złośliwi mówili, że nie odpina go nawet wtedy kiedy kładzie się spać. Dodatkowo jego włosy które ewidentnie wskazywały na to że przydomek wcale nie był przypadkowy i przesadzony. Rudy był tak wyrazisty że wręcz każdemu kto patrzył się wystarczająco długo kojarzyły się z płomieniami ogniska. Charakter też miał bardziej zbliżony do ognistości włosów, niż do lodu jego oczu. Magnus często ulegał emocjom, a w tym momencie był wściekły.

Wiedział że cała bajka o oddziale i prostym zadaniu była tak skonstruowana by nie móc skończyć się dobrze, zwłaszcza dla niego. Ale to co zastał wyprowadziło go z równowagi zaraz po dotarciu do obozu, potem było tylko gorzej.

Starsi stażem dowódcy odkąd się pojawił starali się mu udowodnić że edukacja jest tylko marną cząstką doświadczenia. Po jego stronie nie przemawiał fakt, że mało kto wiedział co z Nim się działo przez ostatnie 10 lat. Ale cyrk który urządził Kwatermistrz był przesadą, liczył że jak trafił na paniczyka książęcej krwi, to będzie miał świetną okazję nabić swoją kiesę jego złotem. Nie dość że od rana nie mógł go znaleźć w obozie, i dopiero teraz łaskawie pojawił się z jakimiś podejrzanie wyglądającymi woźnicami to żądał opłat, jakby to On sam był Cesarzem.

Z jego własnymi żołnierzami było jeszcze gorzej, nie bał się o ich dyscyplinę czy profesjonalizm. Najbardziej niepokoił go jego naturalny w tej sytuacji brak pozycji w oddziale. Myślał że zdąży uporządkować sprawy przed atakiem ale jak na złość jedyną osobą która nadawała się do przykładnego ukarania był Kwatermistrz, który pozycję miał znacznie wyższą od Niego, żadna pociecha. A oblężenie ma już niedługo przejść do ofensywy. I to był powód dla którego miał ochotę zakatować pierwszą osobę która mu podpadnie.

Gdy pierwszy raz uświadomił sobie co się dzieje, myślał że to omamy, bez żadnego ostrzeżenia tak nierozważne działania. Słyszał wiele o geniuszu taktycznym Marszałka, ale jeśli nie ma co najmniej kilku asów w rękawie, to za parę dni kruki będą wyżerać ich zwłoki zwisające z murów tej zapchlonej dziury. A on nie przebył tej całej drogi by zginąć. To nie był ani czas, ani miejsce na umieranie. W duchu zaczął przeklinać swojego brata.
 
__________________
"Co zbawienie nam, czy piekło!
Byle życie nie uciekło!"

Ostatnio edytowane przez Darnock : 21-03-2012 o 00:30.
Darnock jest offline  
Stary 21-03-2012, 07:40   #6
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Kalayna, co było dla niej dość niezwykłe, nie mogła się skupić na słowach, które padały z ust jej pana. Wzrok, miast spoczywać na jego twarzy lub w miejscu, w którym jej buty stykały się z ziemią, wodził po obozie jakby szukając czegoś co mogłoby pomóc jej w przekonaniu Carlo do tego by pozwolił jej uczestniczyć w szturmie. Wszak powinna być u jego boku by wspomóc go w walce lub w razie potrzeby zasłonić własną piersią. W tej chwili nienawidziła wszystkich tu obecnych i całe Ulm. Gdyby czekała ich zwykła potyczka nie byłoby problemu. Szturm na miasto był jednak atakiem na tyle specyficznym, że udział lekkozbrojnej osóbki władającej jedynie sztyletami został całkowicie wykluczony. Możliwość śmierci Carlo nie dawała jej spokoju. Bronić i chronić, pomagać, służyć, wypełniać wszelkie rozkazy i zawsze być gotową do ich wykonania. To były podstawowe zasady wedle których żyła i które wyznawał jej ród. Znała historię od której to wszystko się zaczęło. Wiedziała doskonale, że oddanie życia za swego pana było dla tych z rodziny Slange, którzy wyznaczeni zostali na osobiste sługi, największym poświęceniem i zaszczytem. Była pierwszą kobietą w tym gronie i nie chciała pozwolić by jej pan zginął, gdy jej przy nim nie będzie.

Jej spojrzenie na kilka chwil zatrzymało się na kwatermistrzu. Kolejny powód by trzymać się blisko Carlo. Gdyby jej nakazał nawiązać bliższe stosunki z tym mężczyzną uczyniłaby to bez mrugnięcia okiem, jednak taki rozkaz nie padł, a ona miała zarówno uszy jak i oczy. Plotki, które krążyły po obozie bez trudu do niej dotarły. Po ostatniej karze nie chciała ponownie narazić się swemu panu. Śmierć kwatermistrza zapewne nie zostałaby dobrze przyjęta przez Carlo. Oczywiście gdyby to była śmierć w samoobronie... To mogłoby się udać. Nie musiałaby jednak wymyślać sposobów na ominięcie wyraźnych rozkazów gdyby tylko mogła mu towarzyszyć. Może wyjawiając mu ten drobny problem skłoni go do ustępstwa? Gdyby tylko szantaż nie wydawał się jej tak niegodny osobistej sługi...

Carlo zamilkł co natychmiast na powrót zwróciło jej uwagę na jego osobę.
- Wybacz mój panie, nie dosłyszałam twych słów - rzekła zgodnie z prawdą, gdyż nie miała pojęcia co takiego powiedział.
Carlo przez moment milczał, potem powiedział:
- Nigdy nie słyszałem głupszego pomysłu. Przynajmniej w twoich ustach.
- Zostając w obozie nie będę w stanie wypełnić swego obowiązku, mój panie - odparła po chwili, którą zajęło jej przypomnienie sobie o czym właściwie rozmawiali. -
Na dodatek może się to okazać dość problematyczne, jeżeli ufać temu co ludzie mówią.
Na ustach Carla ponownie pojawił się uśmiech, dla odmiany nieco kpiący
- Masz na myśli tego paniczyka, co za wszelką cenę chciał cię wyrwać z moich wstrętnych łap? I jemu podobnych? - spytał. - Czy też wielmożnego pana kwatermistrza?
- Kwatermistrza, mój panie. - Fakt, że owi paniczykowie o których wspomniał Carlo nie stanowili dla niej problemu, nie wydawał się godny by o nim wspominać.
- Wiesz, że chciał cię kupić albo wymienić na trzy inne? - Carlo zadał to pytanie całkowicie obojętnym tonem.
Kalayna ograniczyła się do wzruszenia ramion. Nie on pierwszy i nie ostatni złożył propozycję jej kupna czy też wymiany. Nawet gdyby Carlo się zgodził na taką tranzakcję, jej wynik był z góry przesądzony na niekorzyść kupca, a właściwie na jego darmową podróż w zaświaty.
- Czyżbyś miał mnie już dość, mój panie, czy też podobnie jak ja uważasz, że świat ten byłby lepszy bez pewnego osobnika?
- Gdyby ulepszanie świata polegało na eliminowaniu pewnych osób, to wkrótce nie miałby kto zaludniać ziemi
- powiedział kpiącym tonem Carlo.
- Na szczęście nie polega, jednak na niektórych inne sposoby nie działają, o czym wszak wiesz, mój panie.
Bez wątpienia wiedział, chociaż ta świadomość nie sprawiała mu zbytniej przyjemności. Dopóki jednak kwatermistrz nie zadeklarował się otwarcie jako wróg, mógł sobie żyć. Nie mówiąc o tym, że postępowanie Gruusa nie zjednywało mu sympatii i tych, co mu życzyli skręcenia karku było całkiem sporo. Nie tu chodziło nawet o haremik kwatermistrza.
- Pewnie więcej by było kłopotów niż zysków - stwierdził - gdyby ta czarna owca nagle i niespodziewanie rozstałaby się z tym okrutnym światem.
- Zatem najlepiej by było gdybym nie znajdowała się w jego pobliżu, gdy ty, mój panie, będziesz uczestniczył w szturmie
- zgodziła się z nim dość ochoczo.
- Nawet nieuczestnicząc w szturmie mogłabyś trzymać się od niego z daleka - powiedział. - Gdybyś była chłopakiem, miałbym z tobą mniej problemów - stwierdził. - Chociaż plotki pewnie by nabrały innego charakteru.
Twarz Kalayny na moment przybrała gniewną maskę, którą pospiesznie skryła w lekkim, jednak wystarczającym do tego celu, ukłonem. Nie pierwszy raz słyszała te słowa i wiedziała że nie był on ostatnim. Odkąd sięga pamięcią jej płeć stanowiła dla kogoś problem. Dla jej ojca, dla ojca Carlo, dla Carlo... Nie mogła nic poradzić na to że przyszła na świat jako słaba kobieta miast być silnym, wytrzymałym chłopcem, który mógłby znieść więcej i być bardziej przydatny. Dlaczego wiecznie wspominano o brakach zamiast o zaletach? Czy to że wchodząc do czyjegoś łoża łatwiej mogła zdobyć informacje i zlikwidować przeciwnika, się nie liczyło? Czy wykorzystywanie tych, którzy jej współczuli nie miało znaczenia? Czy źle służyła przez te trzy lata? Zrobiła wszystko czego wymagał honor rodziny. Oddała wszystko i wszystko poświęciła, a jednak wciąż wypomina się jej tę jedną niedoskonałość na którą nie ma wpływu.
- Plotki, jakowe by nie były, bywają rzeczą przydatną, mój panie - odparła po chwili, gdy już była pewna że jej głos będzie brzmiał normalnie. - Zaś trzymanie się z daleka od kwatermistrza może być trudniejsze niż się zdaje. Nie chciałabym również byś przez to ucierpiał, mój panie.
- Chodzi mi tylko o to, Kalayno, że jako chłopak mogłabyś do woli biegać po wszystkich polach bitew
- odparł Carlo. - I mimo wszystko nie zamieniłbym cię na żadnego chłopaka, ani też na żadną biuściastą fräulein. Chociaż... - przez moment patrzył na nią w milczeniu. - Nie sądzisz, że przydałaby ci się pomoc? Jakaś kucharka albo sprzątaczka? Chciałbym, żebyś niekiedy miała trochę wolnego. Czas dla siebie. Poza tym mielibyśmy kogoś, na kim można by sprawdzać to, co nam podsyła kwatermistrz. A i jej pewnie byłoby przyjemniej tu, niż jako materasso u Gruusa.
- Jeżeli takie jest twoje życzenie, mój panie, zajmę się znalezieniem odpowiedniej osoby
- zgodziła się na jego propozycję, gdyż faktycznie przydałoby się jej nieco więcej czasu by mogła go poświęcić na szkolenie swych umiejętności. Nie znaczyło to bynajmniej, że obecnie miała go za mało, jednak dodatkowa para rąk do pracy umożliwi jej również częstsze okazje do wypraw w celu zdobycia nowych informacji. - Pojawią się plotki - dodała z uśmiechem.
Tę informację Carlo zbył uśmiechem. Znaczną część życia spędził wśród pałacowych plotek i znał ich znaczenie. To, że zaczną mówić, iż na wzór Gruusa tworzy harem nie miało dla niego zbyt wielkiego znaczenia.
- Warto by się dowiedzieć o najlepszą gospodę w mieście - powiedział, przenosząc wzrok ponownie na miasto. - Córka karczmarza z pewnością umie gotować. Jak sądzisz? I może zna parę ciekawych przepisów.
Musiała się chwilę zastanowić gdyż była pewna, że coś o karczmach Ulm słyszała.
- Podobno dość dobrą opinią cieszy się karczma o nazwie “Pieczony Prosiak”. Córka właściciela z pewnością znać się będzie na gotowaniu i nie tylko. Z tego co słyszałam ma je dwie i dwóch synów. Postaram się dowiedzieć gdzie dokładnie owa karczma się znajduje.
Carlo skinął głową. Był pewien, że skoro Kalayna “się postara”, to będą wiedzieć o “Prosiaku” prawie tyle, co stali bywalcy karczmy.
- Tylko mi obiecaj, że nie będziesz się narażać. Nie wiem, co mógłbym powiedzieć twojemu ojcu. I ubierz się jakoś przyzwoicie na ten spacerek - dodał. - Numer z gołym biustem, choć bardzo efektowny, może przyciągnąć niechciane tłumy.
- Nie będę narażać się bardziej niż zwykle. Obiecuję również że postaram się wyglądać przyzwoicie. Na tyle, na ile będzie to konieczne
- co w jej mniemaniu oznaczało rozcięcie nieco tylko mniejsze niż do połowy uda. - Kiedy mam się tym zająć, mój panie?
- Możesz od razu -
odparł Carlo. - Póki mamy jeszcze czas i machina wojenna nie ruszyła.
- Stanie się jak każesz, mój panie
- skłoniła się i na chwilę zniknęła w namiocie, by wynurzyć się z niego w dokładnie tym samym stroju z tym, że nieco skromniejszym wydaniu. Owe ‘nieco’ oznaczało wplecenie dwóch rzemyków, po jednym z każdej strony, dzięki czemu rozcięcia dołu sukni zmniejszyły się o długość serdecznego palca. Dzięki temu zabiegowi suknia nadal nie utrudniała jej ruchów, a przy tym nie odsłaniała przy każdym kroku tyle co wcześniej.

Carlo skinął głową z udawaną aprobatą. Widział, że gdyby sobie tego zażyczył, Kalayna wystąpiłaby w zwykłym worku, z otworami na głowę i ręce, ale nie miał najmniejszego zamiaru utrudniać jej życia. Jeśli komuś jej strój się nie podobał, to trudno. Mógł do niego przyjść. Z drugiej strony... nie bardzo sobie wyobrażał młodą panienkę, w takim stroju, walczącą na murach miasta. Nie chciał jednak stawać między nią, a jej życiową misją. Oczywiście gdyby kazał jej zostać w namiocie - posłuchałaby. Tylko że wtedy pewnie musieliby szukać nowego kwatermistrza.

Dziewczyna obdarzyła swego pana ostatnim ukłonem, po czym zniknęła między namiotami. Jej kroki były szybkie ale ciche, chód zaś pełen gracji, gdy przemykała między nimi wsłuchując się w rozmowy, pragnąc wyłapać interesującą ją nazwę. Co prawda prościej byłoby kierować się samym mianem miasta, te jednak padała mniej więcej tak często jak imię najładniejszej martkietanki. Nie, ona potrzebowała dotrzeć do miejsca, w którym rozłożyli się najemnicy z kantorów. Ci bowiem znali te ziemie, jeżeli nie do niedawna w nich mieszkając to wystarczająco długo żyjąc by móc jej powiedzieć to co chciała wiedzieć.
To, że musiała dotrzeć aż na sam koniec obozu by posłyszeć tęskne wspomnienia “Prosiaka” i jego znakomitego piwa, nieco ją zdziwiły. To jednak co usłyszała wystarczyło by potwierdzić opinię jaka wcześniej obiła się jej o uszy i dodać kilka nowych faktów.

Wracając po dłuższym czasie do namiotu Carlo, była zadowolona. Co prawda okazało się, że wszyscy siedzący przy ognisku zgodnie stwierdzili, że szanse by nająć dziewkę z tej czy innej karczmy Ulm są znikome, to jednak wskazali jej odpowiednie kandydatki do tych ról, spośród panien które mieli pod ręką. Rzucili nawet propozycją by Carlo odkupił Gretę, jedną z dziewczyn kwatermistrza. Dodali jednak niemal natychmiast, że jak nic ona również będzie wtedy przedmiotem tego handlu i że Carlowi się taki układ opłacać nie będzie. Gdyby jednak się zgodził to oni z chęcią ją ukryją w razie gdyby chciała uciec. Wszak nie można takiej młodej, ślicznej, niewinnej... Mniej więcej w tym momencie uznała, że siedzenie przy ich ognisku dłużej byłoby stratą czasu, a na nią czekały jeszcze obowiązki i konieczność wymyślenia sposobu na to by znaleźć się blisko swego pana w trakcie szturmu. Na dodatek wciąż wisiała nad nią groźba w postaci kwatermistrza, którego musiała się pozbyć ale go nie zabić, co byłoby wbrew życzeniom Carlo. O tak, zdecydowanie nie miała czasu na głupie gadanie podstarzałych kantończyków.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 22-03-2012, 23:32   #7
 
Boreiro's Avatar
 
Reputacja: 1 Boreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodze
Wypadek przy pracy

Daren przestał na chwilę mówić, odkaszlnął i rozejrzał się po swoich słuchaczach. Paru prostych żołdaków, kilkoro handlarzy obojga płci i młody chłopak. Ten ostatni zdecydowanie przyciągał uwagę. Chudy, wysoki o szczurowatej twarzy. Stał z rękami skrzyżowanymi na piersi, emanował pewnością siebie i choć się uśmiechał, to uśmiech ten z pewnością nie należał do najszczerszych. Ubrany w dość drogi strój nieodpowiedni do jego wieku, ale też nie na tyle kosztowny aby można go było uznać za szlachcica. Nie trzeba tu cesarskiego śledczego aby domyśleć się, że jest przydupasem jakiegoś ważniaka w tym obozie – pomyślał Daren. Wziął głęboki wdech i kontynuował swoją przemowę:

- Każdy z was będzie sądzony podług jego własnych uczynków. Wszyscy tutaj jesteśmy na usługach Jego Cesarskiej Mości i jesteśmy mu winni bezwzględne posłuszeństwo i oddanie. Ale zapewniam , że nawet miłościwie nam panujący Karol I zostanie osądzony sprawiedliwym sądem. Wszystkie nasze dobre i złe uczynki zostaną ocenione i zamienione na nagrodę lub karę. Nieważne, czy zostały dokonane przed tysięcznym tłumem czy w całkowitej samotności. Jak doskonale wiecie osądu tego nie dokonają postacie, które są znane jako fałszywi bogowie znani jako Mortimer czy Giovanni. Cesarz przejrzał na oczy i rozpędził na cztery wiatry kulty tych pogańskich bóstw – po tych słowach bardziej wtajemniczeni słuchacze uśmiechnęli się nieznacznie. – Sądzić nas wszystkich będzie istota, której sprawiedliwości nie jest w stanie dorównać żaden człowiek. Kto wie może to sam król Gravon stał się po śmierci Najwyższym dzięki swoim niezmierzonym zasługom – Daren doskonale wiedział o tym, że takie herezje nie sprawią że Mortimer będzie zadowolony. Rozpowiadał je jednak tylko na publicznych wystąpieniach, gdzie każdy mógł okazać się szpiegiem. Mówca zwrócił teraz wzrok ku grupce żołnierzy - A zatem powiadam wam: nie musicie się obawiać o swoje dusze wykonując polecania waszych przełożonych. Albowiem to oni odpowiadają za swe rozkazy, a ich wykonanie jeśli jest grzechem nie zostanie wam on policzony. Ale pamiętajcie podczas wojny, gdy człowiek jest zmuszony mordować swoich nieprzyjaciół, odzywają się w nim najgorsze, wręcz nieludzkie, normalnie uśpione cechy. Ludzie w takim stanie nie są więcej warci od zwierząt, które trzymamy na podwórkach. Gwałt, mord w niesłusznej sprawie i nadmierne pijaństwo to szybka droga to otchłani najgłębszych piekieł! – Daren przyłożył palce wskazujące jak rogi do tyłu głowyi zrobił najbardziej przerażającą minę i pozę jak tylko potrafił. Poskutkowało różnie. Kilka kobiet cofnęło się z przestrachem i zakryło usta. Szczurowaty chłopak natomiast prychnął z zażenowaniem. Szkoda, że takie tanie sztuczki nie działają na wszystkich – rozmarzył się młody ksiądz. Odczekał chwilę i wrócił do kazania - Oprócz unikania zła w przypadkach skrajnych należy je oczywiście omijać szerokim łukiem także w życiu codziennym. Za każde najdrobniejsze oszustwo wobec innych zostaniemy ukara…

- Zaraz, zaraz panie mądrala. Skoro nie jesteś niby żadnym klechą to z jakiej racji takie kity nam tu wciskasz, hę? – zapytał drwiącym głosem szczurowaty chłopak.

Daren choć wiedział, że nielegalne działanie jako kapłan Mortimera w oddziale cesarskiej armii przyniesie z czasem takie niewygodne pytania, to nie sądził, że nadejdą one tak szybko. Wszelkie usprawiedliwienia o bogatym życiowym doświadczeniu lub innych podobnych bzdurach były za słabe na racjonalne wytłumaczenie. Nie myśląc wiele, wybrał więc rozwiązanie bardziej praktyczne. Podszedł do chłopaka na bliską odległość, spokojnie popatrzył prosto w oczy i rąbnął z całej siły pięścią w twarz. Szczurek kompletnie nie spodziewał się ciosu, więc uderzył mocno plecami o ziemię. Na jego nieszczęście nocna burza w połączeniu z częstym przejazdami wozów stworzyło wielkie błocko o znacznej wielkości. Właśnie tam z całym impetem padł chłopak. Męska część słuchaczy i część kobiet wybuchnęła głośnym śmiechem. Daren spoglądał teraz na chłopaka z góry z miną srogiego choć sprawiedliwego nauczyciela.

- Nigdy, przenigdy nie przerywaj starszemu wiekiem gdy przemawia, chłopcze – głos brzmiał spokojnie i był pozbawiony emocji.

Chłopak po dłuższej chwili bezczynnego leżenia postanowił się podnieść, co z pewnością nie było łatwe. Odepchnął kobietę, próbującą mu pomóc i w końcu podniósł się o własnych siłach. Ubranie całe było potwornie umazane błotem i teraz także się wyróżniał, ale już negatywnie. Wzrok przepełniony nienawiścią skierował ku Darenowi. Spojrzał na miecz, zawieszony swego, ale szybka zemsta to nie była zdecydowanie korzystna opcja, biorąc pod uwagę ilość oponentów.

- To jeszcze nie koniec!- wrzasnął Szczurek i szybkim, choć ociężałym od błota krokiem oddalił się od zbiorowiska.

Któryś z żołnierzy mocno klepnął Darena w plecy i pogratulował odwagi. Raczej głupoty – stwierdził w myślach kapłan. Daren na co dzień był prostodusznym, spokojnym, opanowanym i małomównym sługą bożym. Nie miał pojęcia co w niego wstąpiło. Wiedział, że jego czyn nie pozostanie bez skutków i z pewnością niekorzystnie odbije się na nim. Pytanie tylko z jaką siłą. Daren dokończył krótko kazanie i pożegnał wiernych. Ruszył ku swemu rumakowi szybkim, nerwowym krokiem, przeskakując po drodze dużą kałużę. Gdyby spojrzał w nią, zobaczyłby przystojnego młodego mężczyznę z długimi czarnymi włosami, brązowymi oczami i niezbyt zadowoloną miną. Gdy dotarł na miejsce wyciągnął z juków brewiarz ukryty pod faszyszwym dnem i odmówił długą litanię do Mortimera prosząc go o wstawiennictwo w sprawie incydentu. Dla niepoznaki w czasie modlitwy ostrzył swój sztylet. Po wypowiedzeniu ostatnich wersów, sytuacja prawdopodobnie nie poprawiła się zbytnio lecz teraz Daren czuł się przepełniony spokojem ducha i jego nerwy znikły bezpowrotnie. Uspokojony postanowił udać się na pobliski targ w celu sprawdzenia prawdziwości plotek o planowanym ataku na miasto. W czasie drogi poczuł na sobie kilka zaciekawionych spojrzeń żołnierzy. Miał szczerą nadzieję, że były spowodowane jego przemówieniami w ogóle, nie tylko tym ostatnim. Jego stały informator – rozgadany handlarz rybami był przekonany, że w najbliższym czasie atak nastąpi. Wskazywały na to ruchy armat w kierunki murów oraz zwiększona ruchliwość wojsk w ostanich dniach. Atak miał być przeprowadzony na południową bramę. Daren nie miał pojęcia o wojskowych strategiach, ale życzył sobie aby atak był skuteczny. Z doświadczenia wiedział że zadowoleni dowódcy znacznie przychylniej patrzą na duchownych i ich działania.
 
Boreiro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172