Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-05-2012, 16:53   #21
 
Anvan's Avatar
 
Reputacja: 1 Anvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znany
Riskan wraz z Zendarem skierowali się w stronę ryneczku.W mieście panował straszny tłok.Dotarcie do samej karczmy zajeło masę czasu a potem trzeba było się przeciskać przez tłum do lady.Riskan zamówił dwie kolejki whiskey.Potem zeszli do piwnicy gdzie było trochę więcej miejsca.Po drodze rozejrzał się po karczmie.Za nimi szedł jakiś dziwny koleś z wilkiem u boku.-Zawsze jakieś towarzystwo do picia-mruknął i ruszył dalej.

W piwnicy było zupełnie inaczej.Po pierwsze był bardzo zauważalny brak ochrony a kelnerami byli mężczyźni.Wszystkie meble były chłopskiej roboty, prawdopodobnie dlatego że gdyby zostały zniszczone w bójce nie było to zbyt wielką stratą.Wszystko dlatego że tutaj przychodzili głównie typowie spod ciemnej gwiazdy.

Riskan w mig dostrzegł wolny stolik więc doszli tam i usiedli.Czekając na whiskey Hoffeorn spojrzał na sąsiedni stolik, przy którym siedziało trzech drabów.Najwidoczniej tęskno było im do bójki ale niech tylko spróbują to zobaczą że się z nim nie zadziera.W końcu przyszedł kelner z whiskey.Po jednej kolejce doszedł do nich ten typ którego Riskan widział wcześniej.-Może być całkiem miły-pomyślał. Rzeczywiście po tym jak się przedstawił Vernon zamówił dla każdego miód.
Zaczęła się przyjemna rozmowa.
 
Anvan jest offline  
Stary 15-05-2012, 21:09   #22
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
-Hej Kida. Dama w opałach. Trzeba by coś z tym zrobić nie?- Mruknął do siebie znudzonym głosem Gelid.

Cała ta sytuacja mu się nie podobała. Najwidoczniej był jedynym, który zwrócił uwagę, na to co działo się z ich towarzyszką. Mężczyźni, którzy ją nieśli dosyć głośno wyrażali się na temat tego co jej zrobią. To oznaczało, że bez walki jej raczej nie wydadzą. W takiej sytuacji białowłosy musiał iść za mężczyznami sam. Mógł być bowiem zmuszony poprosić Kidę o pomoc, a wybitnie nie chciał by ktoś dowiedział się, że jest on zaklinaczem

Białowłosy mężczyzna ruszył wolnym krokiem za ludźmi niosącymi kobietę. Ziewnął szeroko, nie miał najmniejszej ochoty walczyć, zwłaszcza, że dopiero przyjechał do Littlewall.

Śledzeni osobnicy nie zwracali uwagi na Gelida, najwidoczniej byli zbyt zajęci noszeniem kobiety. Wnieśli ją do niewyróżniającego się niczym domu. Białowłosy jeszcze chwilę postał przed budynkiem, nie chciał atakować od razu, wątpił by mężczyźni chcieli zrobić jakąś trwałą krzywdę kobiecie. Gdyby chcieli ją zabić to zrobili by to od razu, jeżeli zaś chodziło o to co mówił jeden z niosących ją mężczyzn, Gelid wątpił też by zrobił to od razu, wątpił też by był to jego główny cel, gdyby nim był to zapewne daliby sobie spokój z tym całym odurzaniem, tylko zrobili to w zaułku.

Białowłosy wszedł do budynku. W pogotowiu trzymał miecz. Nie zaszedł zbyt daleko gdy usłyszał kobiecy głos mówiący:
-Ile jestem warta?
Gelid przywołał na swoją twarz swój zwyczajowy znudzony wyraz twarzy, po czym szarpnął za klamkę, drzwi niestety były zamknięte. Kopnął w nie więc z całej siły, uderzyły one z głośnym trzaskiem w ścianę. Białowłosy wszedł do pomieszczenia w którym znajdowała się kobieta, oraz jeden z mężczyzn. Spojrzał na kobietę. Nieco zdziwił się widząc jej wygląd, uznał jednak, że tym zajmie się później, o ile w ogóle.
-Nie wiem ile jesteś warta. Wiem za to, że ty...- Wskazał na mężczyznę, który poderwał się na równe nogi i spojrzał zaskoczony na białowłosego.-...powinieneś zawołać kumpli, bo walka jeden na jednego jest nudna, nie żeby, trzech na jednego była w jakiś sposób ciekawsza.- Białowłosy ziewnął prowokująco.
 

Ostatnio edytowane przez pteroslaw : 15-05-2012 o 22:23. Powód: dodanie wykopania drzwi
pteroslaw jest offline  
Stary 16-05-2012, 10:35   #23
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Yerban miał dziwny sen.

Pomijając fakt, iż był wybitnie konkretną wizją (jak na wizje, oczywiście), śniło go wielu magów jednocześnie. Co więcej, każdy z owych magów miał inną wersję, przygotowaną specjalnie dla niego. Stary czarodziej wolał nie wiedzieć, jak potężna musiała być osoba, która zesłała ów sen. Z pewnością nigdy w swym życiu nie spotkał równie wielkiej magii, a jednocześnie użytej tak subtelnie.

Przekaz wizji był dość jasny. Na północy miała nastąpić wojna, a jakiś mag eksperymentował z magią śmierci. Nie trzeba było być filozofem, by to odczytać.

Pytanie było inne – czy ktoś aby nie chce odwrócić uwagi Yerbana od bardziej naglących spraw, licząc na to, że będzie poszukiwał czegoś, co nie istnieje?

Mężczyzna zbudził się, słysząc poruszenie na zewnątrz. Na tyle prędko, na ile pozwalały mu jego stare nogi, wstał, okrył się kocem i podpierając się swą czarodziejską laską, ruszył powolutku w stronę ryneczka.

Ogłoszenie było zaskakujące, nawet dla Yerbana. Nie sądził, iż wydarzenia zaczną następować w aż tak szybkim tempie. Ledwo co miał sen, a już okazywało się, że wojna się rozpoczyna. Co gorsza, żaden z niziołków nie zdawał sobie sprawy z tego, co to oznacza. Jedyne o czym myśleli, to o tym, by wypić swoje piwo i bawić się do białego rana.

Tego już było za dużo dla starca.

Gdy tylko posłaniec skończył czytać najważniejsze informacje, mag wykonał kilka gestów, wymachując kijem nad swoją głową. Powyżej zebranych rozległ się jasny błysk światła, zwracając ich uwagę na postać czarodzieja. Nie musiał nawet rzucać następnego czaru, by jego głos niósł się daleko w ciszy, która zapadła.

- Głupcy! - wychrypiał – Głupcy i opijusy! Czyż nie widzicie, co się dzieje wokół?! - wykrzyknął, przybliżając się do zebranych. Nikłe światło rzucane przez jego goshenit padało na jego blade lico, pogłębiając wszystkie zmarszczki, włosy i broda były w dzikim nieładzie, a by lepiej widzieć, musiał przysunąć sobie kryształ do jednego oka, powiększając je groteskowo.

Wyglądał jak prawdziwy kaznodzieja zagłady, a nie uczony, który poświęcił swe życie pracy naukowej.

- Głupcy! - powtórzył – Ten oto, który miał być Waszym królem, władcą, sędzią i obrońcą odwraca się od Was, jednocześnie wykorzystując do swych niecnych potrzeb! Ma czelność nazywać się darczyńcą wolności, choć zabiera Wam jedyną naprawdę cenną rzecz, jaką posiadacie, jednocześnie wzywając Was na wojnę! Czyż nie widzicie, iż Wasi mężowie, synowie i ojcowie ruszą na wojnę, której nie wygrają! Dziś się bawicie, lecz za rok o tej samej porze będzie tu tylko stado sierot, kalek i wdów, opłakujące poległych! Tak, tak, widzę to, widzę! Ruszą do boju, z pieśnią na ustach, marząc o skarbach, napędzani przez obietnicę wolności, w pierwszym szeregu, niczym zapora przed strzałami przeciwników! Nie łudźcie się, w starciu z krasnoludzkimi topornikami, elfickimi łucznikami lub hordą orków Wasi mężczyźni nie mają najmniejszych szans. Ale nader wszystko, wystrzegajcie się ludzi, ich miecze bowiem skryte są w darach i pięknych słowach, których nie zamierzają nigdy dotrzymać! Oj, widziałem ja, widziałem podobnych głupców, sikających ze szczęścia na myśl o tym, iż zginą marnie, zapomniani, zjedzeni przez kruki wojny i dzikie psy! Widziałem, powiadam Wam! Nie minie rok, a wdowy zostaną same, drżąc za niskimi murami w obawie przed goblinami, w „wolnym” królestwie, pozbawionym jakichkolwiek bogactw, wpływów i nadziei na przyszłość! Usłuchajcie tych, którzy pragną jedynie Waszych mieczy, a zostaniecie na zawsze siołem na krańcu świata, biednym, zniszczonym i pozbawionym obrońców! Idźcie, rzućcie na cudzą wojnę jedynych, dla których ta wieś się liczy, a zginiecie marnie, zapomniani przez „cywilizowanych”, którym teraz chcecie buty lizać w zamian za nic nie znaczące obietnice i fałszywe dary!

Po wychrypieniu tego, co myślał, Yerban odwrócił się i ruszył ku swojemu pokojowi, kuśtykając. Czuł się nie tylko stary, czuł się tak, jakby postradał resztkę zdrowych zmysłów.

Był naprawdę zmęczony.
 
Kaworu jest offline  
Stary 18-05-2012, 05:13   #24
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Walka w pokoju karczmy.

Buredo idąc w stronę rynku zauważył kątem oka białe włosy jednego z towarzyszy podróży. Ten się gdzieś skradał. Zainteresowany Buredo podążył za nim, aby zobaczyć, jak ten wchodzi do jednej z karczm.

Gelid przyjął klasyczną szermierczą, wycelował mieczem w mężczyznę stojącego przed nim. Jednocześnie postanowił spróbować zwiększyć swoje szanse.
-Pomożesz w uratowaniu niewiasty z opałów, Kida?- Mruknął pod nosem, jednocześnie przygotował się do odparcia ewentualnego ataku.

- Dlaczego ludzie próbują pomagać innym, chociaż nigdy z nimi nawet nie rozmawiali? Pomogę tobie, jeżeli znajdziesz się w niebezpieczeństwie. Na to, czy zechcesz pchać się w jego objęcia nie mam już wpływu, czyż nie?

Hank zorientował się, że ktoś stoi za drzwiami zanim jeszcze te wyleciały z zawiasów. Zdążył wyciągnąć wielką, nabijaną gwoździami pałę i wstać ze stołka. Zamachnął się, ale Gelidowi udało się uskoczyć. Hank był potężnym mężczyzną. Gelid, choć nieco słabszy, był o wiele bardziej zwinny. Przez kilka sekund nawzajem unikali swoich ciosów - Gelid uchylając się, zaś Hank blokując pałką. Te kilka sekund wystarczyło, żeby z drugiego pokoju dobiegły ich głosy szykujących się do walki kolejnych przeciwników. Wreszcie Hankowi udało się zadać trafiony cios przeciwnikowi, choć tylko kopniakiem. Gelid wyleciał na korytarz, ponad wyważonymi przez niego drzwiami. Cios był potężny, ale wszystkie kości miał całe, nie mógł jedynie złapać oddechu. Miał jednak chwilę czasu, żeby powstać, zanim Hank znowu go dopadł.

-To chyba zagrożenie, co nie?- Powiedział pod nosem do swojego demona.
Jednocześnie nie zwlekał ani chwili. Skoczył w kierunku przeciwnika, z całej swojej siły tnąc po skosie, jeśli wszystko poszłoby dobrze jego ostrze powinno przeorać pierś przeciwnika.

Arashi podążył za młodym mężczyzną z białymi włosami. Był bowiem niezwykle ciekaw co ten może planować. Gdy wkroczył do środka, ujrzał dwójkę wlaczących osobników. Westchnął ciężko. Odezwał się do swojego demona.
- Anathar. Dziś nie mam ochoty na zabawę. Możemy ich po prostu zabić?

- Oni porwali kobietę. Mam takie samo podejście, jak ty. Zero zabawy.

- Dobrze.
Buredo spojrzał w stronę walczących. Białowłosy radził sobie dobrze, ale słychać było że nadchodzą posiłki. Arashi wyjął z pochwy swój miecz, uniósł go na wprost swoje twarzy, i rozproszył go na tysiące malutkich ostrzy. Zostawił już obecnego zbira Gelidowi, a sam przygotował się by zabić nadchodzących przeciwników. Planował uderzać w wrażliwe punkty. Jak tętnice.

Hank ruszył powoli w stronę podnoszącego się z ziemii Gelida. Wtem sam runął na podłogę. Co do cholery, przeszło mu przez myśl, lód?! Gelid skoczył i wbił miecz głęboko w pierś leżącego na gładkiej niczym lustro, cieniutkiej warstewce lodu przeciwnika. W tym momencie do pokoju wbiegł Buredo i spojrzał na przywiązaną do łóżka kobietę. Domyślał się, co jego demon sądzi o porywaczach kobiet. Kiedy Szturchacz również wbiegł do pokoju, w jego stronę pomknęło mnóstwo drobnych ostrzy. Upadł do tyłu, krwawiąc z wielu małych ran, ale szczęśliwie dla niego zdążył narzucić swoją przeszywanicę przed włączeniem się do walki i większość odłamków utknęła w grubym materiale. Pękła także szyba z okna, które znajdowało się za nim. Buredo zdążył jednak zauważyć, że mężczyzna z pewnością stracił przynajmniej jedno oko. Dosłownie moment później do pomieszczenie wbiegł przywódca bandy. Z drugiego pokoju miał dobry widok na to, co spotkało Szturchacza. Jego płonące nienawiścią oczy skierowały się na Buredo, kiedy wyciągnął rękę i wrzasnął: oto twoja zwierzyna, Azeloth!”. Sam zaś wyszarpnął z pochwy długi nóż, o poszarpanych brzegach, służący do zadawania paskudnych ran.>
Coś, co do tej pory ukrywało się w kapturze przywódcy, przebiegło po jego wyciągniętej ręce i skoczyło - najpierw na sufit, później wprost na twarz Buredo. To coś poruszało się błyskawicznie i byłoby pająkiem, gdyby pająki potrafiły poruszać się tak szybko, zwiększać swoje rozmiary i gdyby pająki miały dodatkowe odnóża utkane z cieni. To chyba jakiś zjazd zaklinaczy, pomyślał Buredo. Później już tylko szarpał swoją twarz, próbując zrzucić z niej to coś, na wpół oszalały bólem z ukąszeń zadanych przez potwora.

Gelid nie miał czasu pomagać swojemu, nieoczekiwanemu pomocnikowi. Miał nadzieję, że ten sam sobie poradzi, a nawet jeśli nie, to pająk był zajęty jego twarzą, a mężczyzna z nożem mógł kogoś chlasnąć. Białowłosy wycelował miecz, pchnął powietrze w trzech różnych punktach, tworząc w powietrzu niewielkie kałuże wody. Ciecz nagle uformowała się w kształt mieczy, po czym zamarzła.
-Kida, wiesz co robić.- Po raz pierwszy tego dnia powiedział coś do demona swoim zwyczajnym, głośnym, głosem.

Zadała pytanie, nie po to jednak by poznać na nie odpowiedź. Wiedziała ile jest warta, widziała przecież list gończy. Zrobiła to bo chciała wiedzieć jak zareaguje Hank. Czy da się z nim porozmawiać? Nie doczekała się odpowiedzi, zamiast tego mężczyzna chwycił za broń, coś go zaniepokoiło.

-Uważaj!- krzyknęła nie wiedząc kto ją usłyszy, ani czy na pewno chce być przez tego kogoś usłyszana. Drzwi wpadły do środka, zobaczyła w nich białowłosego mężczyznę, członka karawany. Co on tu robił? Dlaczego walczył z Hankiem? I przede wszystkim: czy był sam? A jeśli tak, to jakie ma szanse z pozostałymi dwoma, którzy sądząc po odgłosach zaraz tu będą? Na szczęście nie był sam, kolejny członek karawany zjawił się w pokoju. To co działo się potem nie mieściło jej się w głowie. Latające ostrza, miecze formujące się w powietrzu… i ten przeklęty pająk kąsający twarz człowieka, który chyba chciał ją ratować.

- Nie pozwolę!-- krzyknęła, a potem patrząc na mężczyznę w czerni zduszonym z emocji, jakby nie swoim głosem dodała- Zapłoń i sczeźnij w płomieniach.

Szturchacz właśnie zdążył się pozbierać, kiedy jedno z lodowych ostrzy trafiło go pod obojczyk i posłało z powrotem na ścianę. Drugie ostrze chybiło celu, rostrzaskując się na ścianie obok. Trzecie zmierzało wprost między oczy przywódcy, Gelid już miał odetchnąć, kiedy ten zamachnął się lewą ręką i lodowy grot rozpadł się na setki niegroźnych kawałków. Jak?! - pomyślał Gelid, lecz wtedy ujrzał, że postać zmieniła się - jej lewa połowa nabrała pajęczych cech, przede wszystkim pokrywając się solidnymi, chitynowymi płytami, które pozwoliły jej na zasłonięcie się przed lodowym atakiem Gelida. Postać uśmiechnęła się, a paskudnie wykrzywione wargi, które w lewym kąciku ust zamieniły się w mięsiste, jadowe zęby, poruszyły się, wydając nieprzyjemny odgłos. Postać przygotowała się do skoku. Gdyby Gelid wiedział, że istnieją pająki, które doskakują do ofiary ze znacznej odległości i jednym skutecznym ukąszeniem pozbawiają ją życia, prawdopodobnie byłby przerażony, ale nie wiedział. Ratunek przyszedł z najmniej spodziewanego źródła. Przywiązana do łóżka kobieta krzyknęła coś i mężczyzna stanął w płomieniach.

Buredo upadł na ziemię. Pająk - o ile tak można było nazwać stworzenie, które go dopadło - zeskoczył z jego głowy, wydając z siebie potworny, szeleszczący wrzask, prawdopodobnie wyczuwając ból swojego pana. Twarz Buredo była napuchnięta, w okolicy ukąszeń sina. Ciągle był przytomny, ale nie krzyczał już z bólu - teraz ze wszystkich sił walczył o zaczerpnięcie kolejnych oddechów przez napuchnięte gardło. Azeloth uciekł na korytarz, dalej znikając w jakiejś szczelinie.

Płonący człowiek zorientował się, co się stało, zanim jeszcze poczuł ból. Ta cholerna kobieta! Powinienem przewidzieć, że pojawi się więcej zaklinaczy. Zdecydowanie nie byliśmy przygotowani na pojawienie się aż trojga! - pomyślał, rzucając się przez okno. Jednocześnie całkowicie pokrył się chityną, aby zminimalizować obrażenia. Pająki potrafią spaść z wysokości wielokrotnie większej, niż ich wymiary, bez znacznych szkód. Będąc już na dole, zaczął turlać się po podłodze. Normalnemu człowiekowi przeszkadzałyby odłamki szkła, ale były zdecydowanie zbyt małe, żeby przebić jego pancerz. Spojrzał jeszcze raz w górę, po czym wszasnął w pajęczym stylu w stronę kilku osób, które widziały zajście, żeby ich postraszyć. Następnie zniknął błyskawicznie w którymś z cienistych zaułków. Do następnego razu.

W jednej chwili trwało dzikie zamieszanie, a w następnej było już po wszystkim. Hank i Szturchacz wydawali się nie żyć, zmieniony w coś potwornego przywódca uciekł.

- Dziękuję. -szepnęła do swojego towarzysza. Był z nią od zawsze, ale po raz pierwszy Arabella była mu naprawdę wdzięczna za ogień, którym ją obdarował. Spojrzała na białowłosego, z podłogi dochodziło okropne rzężenie.

- Uwolnij mnie, zabierzmy tego drugiego i uciekajmy. – po krótkiej chwili dodała- Proszę.- nie przywykła by prosić, patrzyła na mężczyznę wyczekująco. Dopadły ją wątpliwości. Może wcale nie chciał jej pomóc? Może zależy mu na pieniądzach tak jak tamtym, a to co się tu rozegrało było jedynie walką o łup? Czy los mógłby być aż tak okrutny?

Gelid strzepnął krew z miecza, po czym schował go do pochwy. Zabrał się do uwalniania kobiety. Robiąc to powiedział:
-Jestem Gelid Glad, zwany Lodowym wężem. Jak już cię uratowałem, to mam jeden warunek. Nikomu nie możesz powiedzieć, co tutaj zrobiłem. Rozumiesz?

- Mam na imię Arabella i uwierz mi nikomu nie wspomnę o tym słowem.- odpowiedziała z ulgą. Jednak był po jej stronie, w dodatku był taki jak ona, był Zaklinaczem. Nigdy w życiu nie przypuszczała że spotka aż dwóch i że będą próbowali jej pomóc. Świat właśnie się zmienił, nie była już sama.

Szturchacz
poruszył się w stercie rozwalonych mebli, okruchów szkła i kawałków ostrza Buredo, w której leżał pod ścianą.
- On... - wskazał ręką na Buredo - Nie... nie przeżyje. Lepiej skróćcie... jego męki. - Miał wyraźne problemy z mówieniem, jedną rękę przyłożył do oka. Z dłoni coś ciekło, lecz nie była to sama krew. - Ja też... nie dam rady... sam siebie opatrzeć. Zabierzcie mnie... pomóżcie mi... powiem wam, jak... - zasapał się i musiał odpocząć chwilę, żeby móc dokończyć - On... nie odpuści... on... jest niebezpieczny... Pomóżcie... Powiem wam...

Arabella drgnęła słysząc głos którego się nie spodziewała, myślała że mężczyzna zginął.
- Jak to nie przeżyje? To przecież tylko pająk…- próbowała oszukać samą siebie, dobrze wiedziała że to nie był zwykły pająk – Musi być jakiś sposób żeby mu pomóc… nie chcę…- naprawdę nie chciała mieć na sumieniu kolejnego człowieka, który chciał ją ratować, śmierć Artura ciążyła jej wystarczająco.

Łańcuchy były mocne, ale siłą rzeczy pozostawiały trochę wolnego miejsca. Gelid pokrył je warstewką mokrego lodu i siłą wyszarpnęli jej kończyny z okowów. Jedynie prawa ręka nie dawała się uwolnić tym sposobem, ze względu na opuchliznę i ból, jaki odczuwała Arabella przy próbach uwolnienia. Wyłamano więc kawałek ramy łóżka za pomocą pałki Hanka.

Uwalniając Arabellę, Gelid mamrotał pod nosem:
-Jak tylko go zobaczymy, to się nie bawimy, tylko walimy z całej siły Kida. O ile chcesz jeszcze coś moimi oczami zobaczyć.
Gdy tylko kobieta została uwolniona, białowłosy przykucnął koło mężczyzny, który mu pomógł. Popatrzył na Hanka, mówiące chwilę wcześniej, że nie można mu pomóc.
-Wiem, trucizna demona. Mag mógłby mu pomóc, tyle, że nie mam pojęcia gdzie tamtem jest w tej chwili. Nie wiem czy go znajdziemy na czas. To wątpliwe, ale spróbować nie zaszkodzi. Jak go wezmę, z tym.- Wskazał na Szturchacza.- Zrób co uważasz za stosowne.
To powiedziawszy, Gelid podniósł Buredo z ziemi, postanowił jednak poczekać, by zobaczyć co Arabella zrobi z

Wreszcie była wolna, zajęło to znacznie więcej czasu i było dużo trudniejsze niż by chciała. Ręka bolała okropnie, nawet nie potrafiła sobie wyobrazić co musiał przeżywać ten biedak ugryziony w twarz. Nie miała pojęcia jak mogłaby mu pomóc, pewnie dla tego że w żaden sposób nie mogła. Mag! Gelid miał absolutną rację, musieli jak najszybciej znaleźć staruszka. Szybko pozbierała swoje rzeczy ze stolika, nie było tego wiele, kilka monet których nie zdążyła wydać w tawernie, złoty łańcuszek z filigranową zawieszką no i miecz, stary i wyraźnie używany ale w bardzo dobrym stanie. Nie zważając na ból chwyciła rękojeść i podeszła do Szturchacza. Broń była prosta, bez żadnych zbędnych zdobień, Arabella uniosła ją rozpoczynając zamach, nie było wątpliwości że ostrze nie zawiedzie i szybko zakończy nadwątlony już żywot. Cios nie nastąpił, nie ważne czym groził jej ten człowiek, nie ważne że pewnie już dawno sobie na to zasłużył, nie mogła go zabić. Nigdy nikogo nie zabiła, nie umyślnie. Schowała klingę do pochwy, uklękła i zaczęła oddzierać kawałki z koszuli martwego już Hanka. Co prawda o opatrywaniu ran wiedziała niewiele, ale zrobiła to najlepiej jak tylko potrafiła. Potem podniosła Szturchacza z zakrwawionej podłogi, miał szczęście że nie była słabą kobietą. Nie mogli go tu zostawić, gdyby to zrobili ktoś pewnie by mu pomógł, ale jednocześnie dał okazję do gadania. Teraz należał do niej i ona za niego odpowiadała.

- Chodźmy.- powiedziała niepewna dokąd powinni się udać i jak znajdą maga.

Chwilę po walce...

Dwoje ludzi, wilk oraz gnom wyszło na parter po schodach. Sposób, w jaki załatwili trójkę awanturujących się miejscowych sprawił, że nikt już ich nie zaczepiał - nikt nie chciał skończyć tak jak oni. Wykidajła, pełniący także rolę dość nietypowej straży miejskiej, być może by się tym zainteresowali... Ale na górze nie było niemal nikogo. Wyglądało to tak, jakby przed chwilą wszyscy bawiący się wylegli na plac, a teraz wracali do wewnątrz. Riskan, Vernon i Zender nie byli nawet w stanie wydostać się z karczmy - potok ludzi non stop przepływał przez drzwi. Siłą rzeczy mogli więc, stojąc tak zdziwieni, wysłuchać komentarzy i krótkie rozmowy niziołków. Potem zgodnie z zamiarem poszli poszukać innej karczmy, zanim znajdzie się tu ktoś, kto zechce ich obarczyć winą za bójkę.

- Pół kohorty! Dwieście ludzi! Wyobrażasz to sobie? To ma być sprawiedliwośc?! Nieludzie muszą wysłać na wojnę znacznie więcej ze swoich dzieci, niż ludzie!
- Przynajmniej będziemy wolni.
- Wolni? Teraz rządzi nami król, a będzie gubernator. Tfu, nie gubernator - wtedy to już będzie książe-vicekról, psia jego mać.

- Słyszałaś tego maga? Nie sądzisz, że wypił za dużo whiskey?
- Wyglądał raczej, jakby po prostu rzuciło mu się na mózg ze starości... W ogóle, to przecież nie był prawdziwy mag, nie? Tylko jakiś kolejny dziadek, zabawiający dzieci i proszący o drobne, nie?
- Ale przecież zrobił światło...
- Słuchaj, moja ciotka potrafiła rzucić zaklęcie, po którym wujek przestawał chrapać i drugie, po którym przestawał pierdzieć - i to nie czyniło z niej maga, prawda?

- Czas wypić za skopane cesarskie dupy! - to akurat rzucił jakiś człowiek. - Jutro muszę stawić się w Silverytown.
- Stary, ty to masz farta. Ja mam rodzeństwo, pewnie wyślą mojego najstarszego brata. Stać cię na miecz i kolczugę?
- Cóż, mam tylko stary miecz, którym mój dziadek rąbał gobliny... Ale podobno najbiedniejszym rekrutom wydadzą broń.
- Ta, a potem nie będziesz miał co liczyć na żołd. Zobaczysz!


Walka, w której brali udział Gelid, Buredo i Arabella dobiegła końca - tak się przynajmniej zdawało. Hank i Arashi dogorywali na podłodze, przywódca zwiał przez okno, zaś Gelid właśnie kończył uwalniać Bellę. Szturchacz był w opłakanym stanie - odniósł mnóstwo drobnych ran, w tym kilka, które źle rokowały, ale najwyraźniej żadne z ostrzy nie weszło na tyle głęboko, żeby momentalnie pozbawić go życia lub choćby przytomności.
- On... - wskazał ręką na Buredo - Nie... nie przeżyje. Lepiej skróćcie... jego męki. - Miał wyraźne problemy z mówieniem, jedną rękę przyłożył do oka. Z dłoni coś ciekło, lecz nie była to sama krew. - Ja też... nie dam rady... sam siebie opatrzeć. Zabierzcie mnie... pomóżcie mi... powiem wam, jak... - zasapał się i musiał odpocząć chwilę, żeby móc dokończyć - On... nie odpuści... on... jest niebezpieczny... Pomóżcie... Powiem wam...

Arabella drgnęła słysząc głos którego się nie spodziewała, myślała że mężczyzna zginął.
- Jak to nie przeżyje? To przecież tylko pająk…- próbowała oszukać samą siebie, dobrze wiedziała że to nie był zwykły pająk – [i] Musi być jakiś sposób żeby mu pomóc… nie chcę…-[i] naprawdę nie chciała mieć na sumieniu kolejnego człowieka, który chciał ją ratować, śmierć Artura ciążyła jej wystarczająco.



Yerban nie był zadowolony z tego, jak potoczyły się sprawy. Wygląda na to, że niemal nikt nie przejął się jego tyradą. Co więcej, kilka osób nawet mu groziło, choć oczywiście byli pijani, no i Yerban mógłby bez problemu się obronić... No, może potem łupałoby go w kościach, ale to nie jest coś, czym nie można zaryzykować, prawda? Mimo to, nie było przyjemnie słyszeć różne wyzwiska kierowane pod swoim adresem, gdzie "spieprzaj, dziadu" należało do zdecydowanie łagodniejszych. Chciał udać się z powrotem w stronę swojej karczmy, jednak po drodze zauważył jakieś zamieszanie. kilkanaście osób gapiło się w wybite okna jednej z kamienic, a na ziemi walało się potłuczone szkło i kawałki drewna.

- Magu! - Usłyszał jakiś głos. Z jednej z uliczek podbiegał do niego mężczyzna w stroju straży Silverytown, jeden z towarzyszy przemawiającego. - Mam wiadomość od kapitana Tony'ego. Ale zaraz, co tu się sta...

W tym momencie między łopatki wbiła mu się strzała. Mag w odruchu odskoczył i spojrzał w kierunku, z którego nadleciała. Jakaś sylwetka mignęła mu na dachu jednej z karczm. Chciał coś szybko zrobić, lecz wtedy stojący przed nim mężczyzna upadł. Rozległ się brzdęk, kiedy z dłoni wypadł mu sztylet, jeszcze chwilę temu gotowy do ataku z zaskoczenia...


Ankarian zobaczył coś jeszcze - jednego z podrużujących z nimi ludzi, tego, który wyglądał jak elf lub być może nawet był elfem. Zeskoczył z rynny w jednej z mniejszych uliczek. Niewiele osób to zauważyło - wszyscy świetnie się bawili - lecz Ankarian jeszcze nic nie wypił, więc jego instynkty nie były jeszcze przytłumione. Tym niemniej, nie miał okazji się przyjrzeć, musiał szybko schować się w jednek z karczm. Posiedział tam chwilę, przeczekując ogłoszenie, którym wszyscy wyraźnie się zaaferowali. Nie chciał wychodzić, bowiem domyślał się, że mają z tym związek ci żołnierze. Kiedy wszystko się uspokoiło, razem z wracającymi do karczmy niziołkami weszli też jego trzej, a w zasadzie czterej towarzysze podróży: Vernon, Zender, Anvan i Barry.
 

Ostatnio edytowane przez Issander : 22-05-2012 o 02:54.
Issander jest offline  
Stary 18-05-2012, 16:22   #25
 
Saverock's Avatar
 
Reputacja: 1 Saverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemu
Ankarian przez kilka minut wpatrywał się tylko w drzwi, mając nadzieję, że żołnierze nie wejdą do środka. Na całe szczęście nic takiego nie miało miejsca. Gdy wydawało się, że ma spokój, odetchnął z ulgą. Przypomniał sobie o jednym z podróżujących z nim. Na pewno zachowywał się dziwnie. Może w innej sytuacji Ank by się tym zainteresował, ale wolał nie wyściubiać nosa z karczmy przez jakiś czas. Lepiej było dmuchać na zimne, niż przypadkiem wpaść prosto na tamtych żołnierzy.

Dopiero po chwili dostrzegł trójkę towarzyszy podróży i wilka. Wśród nich dojrzał osobnika, który obiecywał pierwszą kolejkę za darmo. Skoro się tak zjawił, to warto było z tego skorzystać. Zresztą, gdyby jednak żołnierze weszli do środka, Ankarian w grupie będzie mniej podejrzany niż samotnie siedząc przy barze. Gestem ręki przywołał ich do siebie, wskazując na miejsca przy barze, które były obok niego.

- Przyjacielu, wspominałeś o darmowej kolejce. Czy to nadal aktualne? - zapytał Riskana, gdy przysiadł obok wraz z pozostałymi. - Oczywiście ja postawię kolejną - dodał tak dla zachęty. - Potem pozostali zrobią podobnie i od razu będą cztery kolejki - mówił dalej. Sam za wszystko nie miał zamiaru płacić, a skoro czterech miało pić, to każdy powinien zapłacić.
 
Saverock jest offline  
Stary 20-05-2012, 17:37   #26
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość
Vernon chodził po rynku z innymi i zdziwiony był nagłą zmianą tematu rozmów. Tematy z błahyh wskoczyły na tematy stricte wojenne. Nożownik zastanawiał się, co sprawiło że część festynowiczów zmieniła nastrój i usposobienie, gdy ich czwórka bawiła się w najlepsze w piwnicy.

I właśnie jeden z mężczyzn wyglądający na południowca, który podróżował wraz z nimi, zaproponował by się napić gdy tak łazili we czterech po rynku. Siedział w szynku, który właśnie mijali. Vernon miał za dobry nastrój żeby dochodzić przyczyn zmian nastrojów społecznych, czuł się świetnie i noc jeszcze była młoda.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=HjHvJE1XU7E[/MEDIA]


Miał ochotę jeszcze się nacieszyć sielskimi chwilami, jakże rzadkimi w ostatnich latach jego życia.
Jednak nie wilk.
Jego czworonożny przyjaciel zaczął ocierać się o jego nogi i patrzeć prosząco w oczy. Był zmęczony. Cały poprzedni dzień biegł w oddaleniu za karawaną. Mimo, że na wilka to niewiele, zważywszy na to że potrafią biec nawet 3 dni nieustając za zwierzyną, to Vernon poczuł jego zmęczenie. Bardziej psychiczne niż fizyczne.
Postanowił odbić na chwilę do swojej komnaty i tam go zostawić.
„O przyjaciół trzeba dbać.” Uśmiechnął się do siebie i przeprosił pozostałych. Dodając, że niedługo wróci, odszedł w stronę widocznej już stąd kamieniczki, w której nocował.

Idąc sobie wolnym krokiem, głowę zaprzątały mu różne myśli.
”I co z tym wszystkim zrobić? Jak znajdziesz tę dziewczynę żołnierzu? Masz tylko imię i mniej więcej miejsce. Ale bardziej mniej niż więcej.”
Przechodząc obok jakiegoś szynku spojrzał na ludzi, niziołków, elfów i krasnali siedzących i śmiejących się w swoim towarzystwie. Nie wiele starsi lub młodsi od Vernona, beztroscy, żyjący w domu z rodzinami. Prości, szczerzy i szczęśliwi, których największymi przeżyciami były uniesienia miłosne z sąsiadkami i bójki z ich zazdrosnymi mężczyznami. Nikt z nich nie był na wojnie. Znają ją tylko z opowieści przy kominkach.
Vernon szczerze im współczuł. Większość z nich zginie jeśli nie od miecza, to od zarazy albo głodu. Albo co gorsza od sztyletu dzierżonego przez człowieka, którego niegdyś traktowali jak przyjaciela.
Każdy chce przecież przeżyć...

Nożownik spuścił wzrok. Nie miał zamiaru odbierać im choćby myślami ostatnich chwil szczęścia.
Powoli doszedł do mieszkania swoich gospodarzy.
Gdy otworzyli, ukłonił się serdecznie i skierował się do swojej komnaty wraz z wilkiem. Gdy zamknął za sobą drzwi to rzucił się na łóżko i zastanawiał nad powierzonym mu zadaniem. Podłożył ręce pod głowę i myślał.
”Wiemy, że jest na północy. Wiemy, że ma męża. I wiemy też, że musimy ja ściągnąć na południe. Trochę to wszystko wydaje się być za proste. Pomijając fakt, że mamy tylko imię, to i tak jest podejrzane. Aaach, co będzie to będzie. Chrzanię dalsze picie... Czas spać.”

Zamknął oczy. Jednym palcem za głową bawił się swoim pierścieniem.
Delfin o złotych topazowych oczach wyskoczył ze spokojnej wody oceanu.
Zasnął wtulony we wspomnienia.
 
__________________
"Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej."

Ostatnio edytowane przez potacz : 20-05-2012 o 17:42.
potacz jest offline  
Stary 22-05-2012, 22:37   #27
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Yerban cofnął się o kilka kroków.

Nie spodziewał się jakiejkolwiek reakcji ze strony wojskowych, a na pewno nie takiej. Generałowie na całym świecie byli święcie przekonani o tym, że dyscyplina, bezwzględne podporządkowanie się autorytetom i niechęć do rozmyślań uczynią świat lepszym, ale chęć skrytobójczego zamordowania starca była wybitnie niehonorowe, nawet dla tych, którzy w imię „wyższego dobra” byli w stanie poświęcić tysiące istnień.

Mag zebrał w swym goshenicie magiczną energię, tym razem sprawiając, iż po przezroczystej powierzchni przebiegły błękitne iskry. Nie wiedział, czy ktokolwiek jeszcze zechce go zaatakować, nie miał także pewności, czy jego niedoszły zabójca jest martwy, czy tylko ciężko ranny.

Choć starał skupić swe zmysły na potencjalnych zagrożeniach, czarodziej intensywnie rozmyślał nad tym, co się właśnie wydarzyło.

Po pierwsze, sytuacja oznaczała, iż miał niestety rację. „Król” naprawdę chciał po prostu wykorzystać niziołki, odzierając ich z ludności, kopalni i ochrony. Po drugie, jego dowódcy byli zdeterminowani, by utrzymać niziołki w nieświadomości tego, jak bardzo zostaną skrzywdzone.

Po trzecie i najważniejsze, ktoś poza Yerbanem uważał to za niesprawiedliwe.

Sam mag nie miał jednak zamiaru ciągnąć tej gry dłużej, niż to konieczne. Już raz się wmieszał w marną, polityczną gierkę i omal nie przypłacił tego życiem. Miał badać, odpoczywać i pisać książkę, a nie zbawiać na siłę miejscową ludność i nieść jej kaganek oświaty, wolności i rozsądku, którego tak naprawdę nie chcieła. Bardzo możliwe, że absolutna nieświadomość własnego losu była dla tych biednych, nieznających innego świata istot jedyną metodą na utrzymanie zdrowia psychicznego i radości życia.

I być może dlatego Yerban powinien odpuścić. Ci głupi żołnierze też chcieli zresztą żyć, a nie ginąć, z powodu głupich dowódców, aniołów śmierci na dachach lub starców mogących miotać pioruny.
 
Kaworu jest offline  
Stary 23-05-2012, 06:17   #28
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Bójka w piwnicy karczmy.

Vernon usiadł przy beczce. Przed momentem jeden z kelnerów przyniósł zamówioną kość i kielichy pełne miodu. Vernon posmakował miodu, był tak samo pyszny jak ichniejsza whiskey.

Po czym przywitał się. Wszak wcześniej nikt z nikim tego nie robił, a siedząc przy jednym stole, choćby z beczki, nie wypada być niekulturalnym.

-Vernon jestem. - rzekł do współbiesadników, z trudem dobierając słowa, podając rękę i Riskanowi i Krasnoludowi- Zdaje się, że podróżować razem przez czas jakiś będziemy. Napijemy więc się!!

Stuknęli się kielichami i wypili. Szybko przyszły następne kolejki whiskey. Niestety Vernon nie zwyczajny był mocnych trunków... Więc przybywało mu humoru.

Riskan mocno zmarkotniał bo pod wpływem alkocholu zaczął znów rozmyślać o tym co mówił mu kapitan.Po paru następmych kolejkach zaczął wykwitą mowę: Swiat schodzi na psy.Szef hulajpartii która grabiła wszelkie karawany podróżuje z jedną z nich i sam obawia się napadu.

Niebezpiecznego bandytę nie wiesza się teraz ale zleca się tajną misję.Krasnoludy zprzedają wszystkie swoje mechanizmy by przeżyć.Jedyny mag na północy jest staruszkiem.Ludzie piją na spółkę z innymi rasami. Po lasach zamiast chodzić dziki zwierz chodzą drwale ścinając drzewa na potęgę.Na północy nie uświatrzysz większego lasu tylko pustkowia,a zamiast bandytów chodzą tam odziały Betanii.I jak ja cholera mam tu żyć?Znów się napił i zamyślił.

Rozejrzał się po knajpie, obok siedziało trzech luszi nieźle podchmielonych patrzących niezbyt przyjaźnie na wilka Vernona. Widzocznie podjął jakąś decyzję bo spytał:Co tu kogoś takiego jak ty sprowadza na północ?

-Kto? Ja? - Vernon jakby zdziwiony pytaniem, zaczął szukać słów by odpowiedzieć - Starszy pan prosił mnie o pomoc... Więc zdecydował się. I tak jestem tutaj.

Vernon jeszcze raz zamówił u kelnera po 3 pucharki miodu. Zanim usiadł jednak, trzej klienci, o których kulturze można by polemizować, zaczepili Vernona. Widać było, że alkohol dodał im odwagi i jako wynikało z ich komentarza, zwierząt nie lubili.

- Hej, ty! Wynocha mi stąd z tym kundlem! - Usłyszeli.

Vernon odwrócił głowę w stronę zakamarką, z którego dochodził go przepity głos

- Ty dziwaku, szłyszysz... hyp...! wynocha! - Trzech drabów podniosło się z siedzeń, jakby oczekując oporu. Wydawali się na gotowych, by swoje żądanie wcielić w życie siłą. Reszta towarzystwa zamarła i wpatrywała się w rozgrywającą się scenę - najwyraźniej bójki były dla nich kolejną atrakcją oferowaną przez święto Spustów.

Vernon wstał z krzesła. Zrobiło mu się gorąco. Barry wstał również, stając z wyszczerzonymi kłami i położonymi uszami obok swojego pana.

Każdy, zupełnie każdy mógłobrażać Vernona i nic by z tym nie zrobił, miał to kolokwialnie mówiąc w dupie.

Ale nikt nie będzie nazywał jego przyjaciela kundlem.

Wstał, odwrócił się do trzech drabów i naciągnął rękawice. Nóż, który zdążył wyjąć zza paska, wbił z rozmachem w beczkę, przy której siedział wraz z Riskanem.

-To jest wilk, łachmyto... -powiedział w ich stronę. Gotował się, ale nie dał tego po sobie poznać.

Zaatakował błyskawicznie prawym prostym pierwszego w szczękę i wrzasnął:

- Przerwa na papierosa!

Ten z drabów, który stał najbardziej z przodu, dał radę zasłonić się gardą. Najwyraźniej Vernon wypił więcej, niż sądził, albo po prostu na siedząco nie odczuwał działania alkoholu. Przez chwilę okładali się pięściami i widać było, że żaden z nich nie uzyskuje przewagi, jednak czas działał na niekorzyść Vernona, którego ciosy były słabsze i wywierały na przeciwniku mniejszy efekt.

Reszta, zarówno Anvan i Zender, jak i pozostali agresorzy przez parenaście sekund po prostu się na to gapili, gdyż walczący zastąpili im drogę do siebie, i gdyby chcieli do siebie dopaść, musieliby im przeszkodzić. Oczywiście, każdy dopingował swojego, często niecenzuralnymi słówami. Jeden z agresorów wyciągnął skądś pałkę. Wilk warczał, ale żeby zaatakwać przeciwnika, musiałby przebiec po swoim panu, albo między jego nogami, co mogłoby wytrącić go z równowagi. Poza tym wyczuwał, że jego pan nie chciał zbyt dużo krwi - o ile był w stanie zrozumieć to “po wilczemu”, była to jakaś dziwna wersja walki o pozycję - ci trzej duzi ludzie chcą wywalczyć w tym wielkim stadzie wyższą pozycję kosztem jego pana i innych ludzi, z którymi przebywał. Vernon był zaś świadomy, że gdyby świadkowie zobaczyli, jak wilk odgryza komuś palce, mogliby się przyłączyć - ze spotęgowanego alkoholem strachu. A w całej piwnicy były ze dwa tuziny osób.

Riskan zamyślił się jak dostać się do tamtych przeciwników którzy stali za walczącymi.

Najpierw odruchowo sięgnął po kuszę ,ale natychmiast stwierdził że lepiej żeby krew z byle powodu się nie polała.Zamiast tego spojrzał na taboret na którym siedział i nagle go olśniło.

Dopił resztę miodu, chwycił taboret i ostrożnie poruszał się bokiem między walczącymi a ścianą.Drab bliższy Riskanowi zdawał się być zbyt zapatrzony na walkę żeby zauważyć powoli skradającego się przeciwnika.Hoffeorn skorzystał z chwilowej nie uwagi oponenta i zamachnął się z całej siły celując w skroń przeciwnika.

W istocie przeciwnik nawet nie zorientował się w zamiarach Riskana. Siła uderzenia sprawiła, że taboret rozpadł się na kawałki i w rękach pozostała Riskanowi jedynie ułamana belka, a powalony tym jednym ciosem przeciwnik upadł. Jednak trzeci z przeciwników - ten z pałką - zorientował się w zamiarach Riskana i spróbował włączyć się do walki. Cios był silny, ale trafił ścianę, z której posypał się aż pył. Teraz Riskan stał obok Vernona, a na przeciw mieli dwóch przeciwników. Zender gdzieś zniknął.

Vernon dostał kilka strzałów w pysk... Co się dziwić, był nawalony jak messerschmidt. Aspekt jego naturalnej szybkości niknął, gdy wchodził w gre alkohol.

Zacisnął zęby, krew pulsowała mu w skroniach i zaczynał trzeźwieć. I ku ogólnemu zamieszaniu, zaczął się śmiać. Głośnym, perlistym śmiechem zadowolonego dziecka, które właśnie dostało prezent.

Był w swoim żywiole.

Vernon przyjął pozycję walki, otwarte dłonie trzymał przy żuchwie. Nogi miał rozstawione na szerokości ramion, z prawą nogą stojącą na palcach lekko wycofaną.

Zaczął lekko poruszać swoimi rękoma.

I kopnął z całej siły stojącego przed nim draba w jaja.


Vernon wykorzystał zamieszanie, jakie wytworzyło się, gdy Riskan zaatakował kolejnego z mężczyzn, do wykonania solidnego kopniaka w jaja. Jego przeciwnik miał pecha, bowiem akurat w tym momencie stanął w nieco większym rozkroku, co sprawiło, że kopnięcie było czyste. Zatoczył się, ale nie upadł, alkohol stłumił ból, choć nie do końca - mężczyzna zasłaniał lewą ręką obolałe krocze i nieco przykucał - reszta walki od tej pory była dla Vernona tylko formalnością

Riskanowi udało się powalić jednego z przeciwników, a w ręku została mu tylko jedna noga taboretu, tym niemniej trzeci z agresorów, choć najmniejszy, też miał w rękach pałkę. Zaczęli się okrążąć, szukając sposobności do ataku. Trwało to tylko chwilę, gdyż podcięty od tyłu przez Zendera mężczyzna upadł. Spróbował się podnieść, ale kopniak w nerki z powrotem położył go na ziemi. Riskan poprawił w twarz.

- Wilk wilkiem, - rzucił Zender - ale nikt nie będzie przeszkadzał krasnoludowi w piciu!

Vernon wykorzystał chwilę rozkojarzenia jajecznego swojego przeciwnika i walnął go lewym sierpem w wątrobę i gdy ten się pochylił z bólu, uderzył prawym hakiem w twarz. Głowę drwala mocno odrzuciło do tyłu aż upadł na plecy. Nożownik podszedł jeszcze do niego i z całej siły jaką miał w nodze zrobił mu Jingle Bells.

Kuląc się na podłodze, cała trójka chłopów leżała i jęczała.

-Pogratulować panowie! A teraz, może zmienimy miejsce? - powiedział Vernon, wyciągając z dna beczki wbity nóż. -Chodźmy zobaczyć jak się bawi reszta.

Przechodząc obok krasnoluda i Riskana poklepał ich po ramionach. Zawołał wilka i dając kroka nad leżącymi, przypadkowo nadepnął jednemu na jądra.

- Przepraszam! Nie chciałem. - wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Wyszedł z sali kierując się na schody prowadzące w górę.

Po bójce.

Święto trwało. Ludzie, przed chwilą zdezorientowani i wytrąceni z rzeczywistości dzięki wieściom, teraz wracali do tego, po co tu przybyli: do zabawy. Część z nich mogła pić teraz za to, żeby oni sami, albo ich synowie bądź bracia szczęśliwie powrócili z wojny - jednak w tym konkretnym momencie był to tylko jeden dodatkowy powód do picia. O wojnie ludzie zaczną myśleć dopiero rano.

Nawet muzyka powróciła do łask, choć muzycy zabrali się za coś bardziej melancholijnego tym razem. Prawdopodobnie miało to też związek z tym, że wszyscy chcieli obgadać nowe wieści, a przy spokojniejszej muzyce nie musieli (aż tak głośno) krzyczeć, żeby się ze sobą porozumieć.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=8hIkAFQjNWI&feature=relmfu[/MEDIA]

Riskan, Zender i spotkany przez nich Ankarian także kontynuowali zabawę. Zdążyli też już z rozmów ludzi przy innych stolikach wyłapać co nieco o wieściach, jakie dotarły do miasteczka.


Jednak nie dotyczyło to wszystkich części Littlewall, bowiem w jednym z zakątków dwoje ludzi wyszło właśnie ze zdemolowanej karczmy, pomagając w tym kolejnym dwóm.

Arabella szła, prowadząc przed sobą Szturchacza. Ten dawał sobie jakoś radę, ale widać było, że potrzebuje pomocy medyka z prawdziwego zdarzenia. Arabella nie spuszczała go z oczu - wiedziała, że ciągle jeszcze są pod wpływem adrenaliny wywołanej walką, a w takim stanie nawet ciężko ranna osoba może nie czuć bólu i przez chwilę zaciekle walczyć. Mimo to, kiedy schodzili po schodach, coś innego skupiło na sobie całą jej uwagę, aż mało nie zleciała na dół.
- Człowieku!
Jej demon rzadko w ogóle ją zauważał. Owszem, byli związani, ale na codzień każde z nich żyło własnym życiem... Tym niemniej z jakiegoś powodu powziął wysiłek i przemówił do niej normalnymi słowami. Zazwyczaj jego sposobem komunikacji były ledwo co rozróżnialne szumy płomieni.
- Co... co się stało?
- Wyczuwam... innego - innego mojego typu... Niedaleko od... od twojej pozycji.
- Jak to innego?! Jest podobny do ciebie?
- Tak... i nie. Podobny, ale inny.
- Co przez to rozumiesz?
Demon milczał przez chwilę, po czym zesłał jej wizję. Najpierw były skały, lecz potem nadeszły płomienie i obróciły skały w lawę. Arabella rozpoznawała te płomienie, podświadomie wiedziała, że należą do niej. Lecz potem coś się zmieniło - w zasięgu wzroku pojawiły się inne, mocniejsze płomienie, które zdmuchnęły te wcześniejsze. Temperatura rosła i rosła, aż wreszcie lawa, która pochodziła od niej zaczęła znikać - parować od niewyobrażalnego gorąca. Bella opierała się temu przez jakiś czas, była przerażona - nigdy dotąd nie zastanawiała się, jak to by było utracić więź ze swoim demonem. Potem wizja zniknęła.


Gelid niósł Buredo na ramieniu, choć ledwo dawał radę. Miał nadzieję, że szybko ktoś mu pomoże. Głowa tego drugiego obijała się o jego bark i z bliska Gelid mógł z całkowitą pewnością stwierdzić, że nie wygląda to dobrze. Miejsca wokół ukąszeń zaczynał czernieć, a jeszcze dalej zielonkawa skóra łuszczyła się i puchnęła. Na schodach głowa Buredo obiła się mocniej, i Gelid poczuł coś mokrego - to była ropa, która wypłynęła z opuchlizny. Nigdy nie widział, żeby jakakolwiek rana aż tak mocno ropiała.

Tym niemniej udało im się jakoś zejść na dół, gdzie czekał już na nich komitet powitalny - spodziewał się tego, choć miał nadzieję, że będzie inaczej. Przed małym tłumkiem stała niziołcza para i troje lekko uzbrojonych ludzi - najwyraźniej właściciele karczmy oraz ich wykidajła. Nie chciał dalszych kłopotów, ale obawiał się, że jeśli przyjdzie mu zapłacić za wybite szyby i zniszczone sprzęty, to jego kieszeń boleśnie to odczuje. Wypadałoby wymyśleć jakieś inne rozwiązanie.

Wtem jego wzrok padł na jedną z osób w tłumie. Wyglądał ja każdy inny staruszek, podpierający się laską, z niemal dobrotliwym uśmiechem na twarzy... Lecz poza tym Gelid odczuwał jedno przenikliwe wrażenie - od samego kontaktu wzrokowego czuł się tak, jakby otoczył się zbroją z lodu i ta zbroja własnie topniała.


Yerban postanowił odpuścić. Zresztą, był już zmęczony, zbliżała się północ. Postanowił udać się do swoich komnat na spoczynek, po drodze rozglądając się za kolejnymi zagrożeniami, jednak albo ich nie było, albo zwyczajnie nie dostrzegł niczego w ciemnościach.

Jednak nie dane było mu długo odpoczywać. Obudziło go walenie pięścią w drzwi gdy tylko zamknął oczy. Ile mógł przespać? Pół godziny? Zdecydowanie będzie musiał znaleźć jutro w ciągu dnia czas na małą drzemkę...

- Otwierać! Tu zastępca kapitana straży miejskiej Silverytown!


Tymczasem w jednej z wielu innych karczm los złączył dwóch ludzi w towarzystwo. Obydwaj przybyli samotnie do Littlewall, obydwaj nie mieli z kim pić... I jak się okazało, obydwaj zamierzali wyruszyć na północ. Alnin Vyr i Angus Błękitnooki siedzieli przy jednym stole.

- Nie podoba mi się to wszystko, wiesz - wojna i w ogóle. Szlaki będa nieprzejezdne, karawany staną w miejscu, a od połowy krain świata trzeba się będzie trzymać z daleka. Północ natomiast... - rozmarzył się.
- Podobno tuż przed zmierzchem do Littlewall przybyła karawana zmierzająca poza góry. Dobrze by było dowiedzieć się conieco na ten temat. Z tego co słyszałem, samotna przeprawa jest bardzo niebezpieczna, nawet dla osoby ze... specjalnymi zdolnościami.
- Co prawda, to prawda. Za udaną podróż!
 

Ostatnio edytowane przez Issander : 06-06-2012 o 14:06.
Issander jest offline  
Stary 23-05-2012, 20:14   #29
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Hono spacerował, obserwując zabawę. Było to dla niego dość nowe
doświadczenie. Szczęśliwi ludzie dookoła, uśmiechnięci, cieszący
się życiem. Było to dość odświeżające doświadczenie. Obserwowanie
toczącego się wokół życia działało na niego odprężająco.
- HM. INTERESUJĄCE.
Fukushu zatrzymał się na moment w miejscu. Następnie wrócił do
spacerowania. Zapytał bardzo cicho pod nosem.
- Coś się stało, Valermos?
Cieszył się niewiarygodnie że porzucili stosunki lord-sługa i zaczęli
posługiwać się swoimi imionami jakieś dwadzieścia lat temu. To
zaczynało się robić irytujące.
- WYCZUWAM W NIEDALEKIM POBLIŻU TRÓJKĘ DEMONÓW.
ZWIĄZANYCH Z LUDŹMI.

Te słowa zatrzymały staruszka w miejscu na dłuższą chwilę.
- No, no. Trójka zaklinaczy w takiej mieścinie jak ta. Zgadzam się, to interesujące. W którą stronę?
Demon zastanawiał się przez moment.
- KILKANAŚCIE METRÓW NA PRAWO OD CIEBIE.
Podążając za wskazówkami demona Hono już po kilku metrach trafił do karczmy. Wewnątrz już zebrał się spory tłumek. Po chwili staruszek napotkał wzrok młodzieńca z białymi włosami. Przemknęło mu przez myśl że musiał to być jeden z nich, i uśmiechnął się delikatnie w odpowiedzi na jego spojrzenie.
Zapowiadał się ciekawy wieczór.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli

Ostatnio edytowane przez Darth : 06-06-2012 o 16:19.
Darth jest offline  
Stary 25-05-2012, 16:40   #30
 
Sketch's Avatar
 
Reputacja: 1 Sketch nie jest za bardzo znanySketch nie jest za bardzo znany
Po wykonaniu kilku własnych interesów i obowiązków przeszedł do kolejnego punktu na swojej liście zadań. Rzecz jasna chodzi tu o dołączenie do karawany zmierzającej na północ. Dowiedział się o niej stosunkowo niedawno, a konkretnie jeszcze przed nieprzyjemnym incydentem. Decyzje podjął tuż po owym wydarzeniu. Rozsądną decyzję.

Rychło odnalazł właściwą osobę w pewnej tłocznej karczmie. Jednakże okazało się, iż jegomość noszący dziwny przydomek, dopiero zamierza dołączyć do ekspedycji miast być jej członkiem. Alnin bez większych zastanowień opuścił nowego kamrata.
Stosunkowo długo krążył po mieście, lecz bynajmniej nie bez celu. Pijacy o owłosionych stopach skutecznie przeszkadzali mu w znalezieniu jakiegokolwiek osobnika przynależnego do karawany. Niestety nikt jego zdaniem nie pasował do potencjalnego członka.

W między czasie zawitał do niejednej oberży tudzież spożył nie jeden kufel piwa. Nie należało do najlepszych, aczkolwiek cechowało się niskim kosztem. Niestety wraz z przytępianiem zmysłów nie załapał się do żadnej burdy czy zwykłej ulicznej bójki. Jedynie był światkiem kilku niecodziennych wydarzeń. To jakiś pijak turlał się po ziemi ze swoim psem, to jakiś starszy dziad dla krotochwili zabawił się w herolda, to jakiś szaleniec wyskoczył przez okno gospody.

W końcu jednak na pewnej tylnej uliczce spostrzegł kilka powozów zawalonych rupieciami. Stały tuż przed pełną stajnią i wozownią nieopodal jednej z karczm. Nikt nie wkładał wysiłków by je upilnować. Bynajmniej nie w tej chwili.

Stwierdzając znaczny upływ sił i zmysłów postanowił przeczekać na wozie w towarzystwie półpełnego kufla, którego nieomyłkowo zapożyczył. Brzask i tak lada chwila miał nadejść.
 

Ostatnio edytowane przez Sketch : 25-05-2012 o 17:09.
Sketch jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172