Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-05-2012, 20:08   #1
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
[SoIaF, Gra o Tron] Wygrywasz albo giniesz



Danice

Pędziła na oślep po nierównym, zdradliwym terenie. Urodzona i wychowana w Braavos, nigdy nie opanowała w stopniu choćby zadowalającym jazdy konnej. Nie znosiła tych wielkich czworonożnych bestii, ale teraz w pełni polegała na wierzchowcu. Kasztanowa klacz, zachwalana przez hodowcę, jako najspokojniejsze stworzenie pod słońcem, była jej jedynym żywym sprzymierzeńcem w tym okropnym, wilgotnym i zimnym miejscu.
Kolejna strzała świsnęła jej koło ucha. Dzięki losowi, za prymitywną broń, jaką posługiwały się tutejsze dzikusy. Dziwiła się, że w ogóle potrafili tymi badylami, jako tako strzelać. To znaczy, dziwiłaby się, gdyby jej myśli nie zaprzątało obecnie przetrwanie. Jeszcze bardziej skuliła się w siodle i przeklęła siarczyście całe Westeros.
Przybyła tu przygotowana, z grupą własnych ludzi, z pieniędzmi, z planem. Nie mogła się spodziewać, że w ciągu kilku dni straci wszystko. Jej przeciwnicy byli sprytni i mięli szczęście, a ona, ogromnego pecha. Pewnie myśleli, że już wygrali, ale ona wiedziała, że plansza dopiero nabiera kształtu. Miała tylko nadzieję, że nim ją ubiją zdąży jeszcze rozstawić kilka pionków.


Erohet

Góry Księżycowe kładły się złowrogim cieniem na otaczające je wyżyny. Ukryci wśród drzew, Erohet i jego ludzie, z zaciekawieniem przyglądali się uciekającej konno postaci.
- To chyba Węże - rzekł ktoś.
- Nie, to Psy - odparł ktoś inny.
- Zaraz ją dopadną - skomentował jeszcze inny głos.
Długa zielona suknia, targana pędem wiatru, wyglądała niemal jak wojenny sztandar.


Domeric

Domeric Bolton wraz z kilkoma towarzyszami podróży zapuścili się wyjątkowo daleko wgląb ziem Arrynów. Mieli zamiar zapolować, może nawet na cieniokota. Nie spodziewali się, że trafią na zasadzkę górskich klanów. Na szczęście nie oni znaleźli się w zasadzce, a jacyś obcy nieszczęśnicy.
Dzicy ludzie z gór właśnie wykańczali ostatnich dogorywających podróżników i ograbiali zwłoki z broni, zbroi i co ciekawszych części fizjonomii, gdy Domeric dostrzegł pobojowisko. Było ich czterech, na trzynastu dzikusów. Jeden z brodatych mężczyzn właśnie wycinął jakiś symbol na plecach umierającego w agonii człowieka.


Robar

Polował sam. Choć Księżycowe Góry były zdradliwe i pełne niebezpieczeństw, to nie niepokoiły mężczyzny, który zdobywał szlify w najgorszych terenach tego kontynentu. Tropił właśnie pokaźną zwierzynę, Jeleń miał naprawdę piekne i bujne poroże, lśniącą szatę i wyniosły błysk w oku. Co ciekawe, nie kierował się w głąb lasu, a raczej w stronę otwartej przestrzeni wyżyny. Wreszcie zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać. Robar złożył się do strzału, już miał wymuścić zabójczą strzałę, gdy powietrze przeszył wrzask kobiety.
Krzyczała coś w śpiewnej mowie Braavos. Ułamek sekundy zaburzony tym zaskakującym dźwiękiem dał jeleniowi przewagę. Zwierze właśnie znikało w poszyciu, eleganckimi susami, drocząc się z człowiekiem.




Quentyn

Przybył do Królewskiej Przystani przed dwoma tygodniami. Powoli tracił cierpliwość. Gdyby mógł natychmiast opuściłby to parszywe, śmierdzące trupami i gównem miasto. Rozkaz ojca był jednak jasny. Miał czekać na pojawienie się kobiety z Braavos. Zastanawiał się czy to może nie jeakiś wymyślny kod, ale to nie było w stylu Trebora Jordayne’a. Z drugiej strony, wciąż miał poczucie, że rozmowa, którą przeprowadzili tuż przez opuszczeniem przez Quentyna Dorne, była bardzo dziwna.
- Spotkasz się z kobietą z Braavos. W Królewskiej Przystani, ona cię znajdzie. Masz czekać aż nie przybędzie. Pokaże ci srebrną sowę. Zrobisz wszystko czego od ciebie zażąda.
Brzmiało to dość interesująco, tajemniczo i zabawnie. Jednak czekanie zaczynało się dłużyć. Mógł siedzieć w karczmie, pić i czekać dalej. Oczywiście, że mógł. Ale mógł też zacząć zadawać pytania. Może coś się stało? A może spotka jakiegoś Lannistera w ciemnej alejce? W mieście aż się roiło od tego tałatajstwa.

Brynden

Brynden Sand natomiast w Królewskiej Przystani spędził zaledwie dzień, i to głównie na relaksującym śnie, a już były dla niego wiadomości. Jedna z Dorne, druga od … druga była anonimowa.
Martell pisał o jednym, o śmierci Lorda Arryna, która nastąpiła, kiedy Brynden był już w drodze do przystani. To wszystko zmieniało. Miał się spotkać i porozmawiać z Arrynem, który miał jakieś wazne informacje. Lord Doliny umarł podobno strawiony gorączką, ale Brynden dobrze wiedział, że nie jedna i nie dwie trucizny powodowały podobne obiawy. Arryn musiał się dowiedzieć czegoś wyjątkowo niebezpiecznego.
Druga wiadomość była wyjątkowo tajemnicza i zaskakująco estetyczna. Łagodne pochyłe pismo, kończące się wymyślnymi zawijasami, zapach eterycznych olejków. Ktoś go zapraszał na schadzkę w świetle księżyca, hm?


Aria

Risborn miała za sobą długą podróż. Pierwszą rzeczą jaka rzuciła jej się w oczy po zejściu na ląd była bezbarwność. Jeszcze nigdy nie była w Westeros, ale spodziewała się czegoś zdecydowanie bardziej - efektownego.
Drugą rzeczą jaką odczuła bardzo wyraźnie było to, że ktoś bardzo uważnie śledził jej poczynania. Wyraźnie czuła na sobie oczy małego obserwatora. Obdarty kilkulatek udawał, że bawi się zdechłym szczurem, jednak bardzo uważnie nasłuchiwał gdy podawała tragarzom miejsce, w którym planowała się zatrzymać.
Co go tak zainteresowało, w jej skromnej osóbce? To nie była zwykłą ciekawość. Aria Risborn nigdy nie była obiektem zwykłej ciekawości.




Edmund

Był niespokojny. Statek, na którego pokładzie obecnie stał, był przygotowany na szybką podróż do Królewskiej Przystani. Podróż ta, planowana była od wielu dni. Pan na Wickenden miał dołączyć do swojego lorda na królewskim dworze. Nie wiedział, dlaczego Jon Arryn tak nagle po niego posłał, jednak w przeciągu dwóch tygodni był gotów do podróży.
Wraz z dniem planowanego wypłynięcia w morze, przyszła jednak wiadomość o nagłej śmierci Namiestnika. To nieoczekiwane następstwo wydarzeń wstrząsnęło Waxleyem i mimo namów swojej słodkiej żony, postanowił jednak dopełnić obowiązku.
Teraz, na morzu, nie był juz taki pewny, czy była to dobra i mądra decyzja. Honorowa, podjęta pod wpływem silnych emocji, to na pewno, ale czy coś poza tym? Czy naprawdę powinien był zostawiać brzemienną Naan by wypełniać przedśmiertne rozkazy martwego starca? Przeczuwał, że w Królewskiej przystani nie czekało go nic dobrego.
Jakby w odpowiedzi na ogarniające go czarne myśli, na horyzoncie pojawiły się żagle. Znajome kolor i kształt zbliżającego się okrętu wróżyły bardzo źle dla podróżników.
- To Duch! - wrzasnął w panice, któryś z majtków, a w jego głosie dało się słyszeć jeszcze chłopięcą barwę - Piraci! To Duch!


Donnchand

Donnchand obserwował statek płynący pod banderą Wickenden w zadumie. To była dobra krypa. Wyglądała na szybką i zwrotną. Najważniejsze pytanie brzmiało, czy zawartość ładowni czyniła pościg i zużycie amunicji opłacalnym?
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 09-05-2012 o 11:43.
F.leja jest offline  
Stary 09-05-2012, 14:15   #2
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Brynden podszedł do okiennicy obserwując miasto. Królewska Przystań była miastem dużym, pełnym sprzeczności i zdecydowanie niebezpiecznym. Poczynając od zwykłych zbójców ukrytych w ciemnych uliczkach, którymi akurat ser Brynden Sand najmniej się przejmował, wszakże nie mogli równać się wyszkolonemu rycerzowi, po zbójców zasiadających przy bogato zdobionych stołach, wydających rozkazy dotyczące poddanych Siedmiu Królestw.

W Czerwonej Twierdzy szerzyły się intrygi, wiele z nich było śmiertelnych. Przybył do miasta spotkać się z namiestnikiem, który najwyraźniej padł ofiarą jednej z gierek uprawianych na dworze.

Teoretycznie skoro to było już nieaktualne, mógłby wrócić do Dorne. Jednakże wracałby z niczym. Zmarnował tygodnie podróży i nie uśmiechało mu się ponownie pokonywanie tego dystansu, myśląc o zmarnowanej szansie. Trzeba było coś zrobić.

W ten sposób doszedł do wniosku, że pozostaje mu skorzystać z drugiego zaproszenia. Niezbyt wiele osób, mogło wiedzieć, że przybędzie do miasta, a nawet jeżeli spotkanie miałoby być tylko "towarzyskie" to przynajmniej miło spędzi czas ... a od jutra, zobaczy co uda mu się dowiedzie o Lordzie Doliny.

Do spotkania pozostało kilka godzin, które Sand spędził na przygotowaniach. Musiał zmyć z siebie trudy podróży.

Na spotkanie wybrał lekką zbroję. Nie krępowała ona ruchów i nie rzucała się tak w oczy. Z tego samego powodu wybrał płaszcz "podróżny". Wytrzymały, użytkowy co prawda nie był on z taniego materiału, ale koloryt sprawiał, że nie powinien się wyróżniać na ulicy. W Królewskiej Przystani było dużo rycerzy, lordów i kupców szukających szczęścia.

Przy pasie przywiesił swój wierny miecz, był rycerzem i pospólstwo musiało to wiedzieć. Jedyną dodatkową polisą, został sztylet ukryty w bucie. Lepiej być ostrożnym, niż później żałować ... jak mawiano w Dorne, a Brynden wiedział, że jest to prawda.

Tak przygotowany, mógł udać się na spotkanie. Miał jeszcze nadzieję, że uda mu się wcześniej obejrzeć tą knajpę ... ale jeżeli nie, to cóż ... przynajmniej pozna tajemniczego autorkę lub autora tej korespondencji ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 09-05-2012, 14:58   #3
 
Eyriashka's Avatar
 
Reputacja: 1 Eyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumny
Aria stała przy burcie starając się nie przeszkadzać uwijającej się załodze. Nie lubiła podróży morskich. Były nudne. Co gorsza, jak w tym przypadku, Przystań zdawała się nie mniej nieciekawa. Ot, hałda żużlu z wbitymi w nią wieżyczkami przykrytymi wszechobecnym pyłem. Pozory, pozory...

Nie specjalnie zdziwiła się, że Varys wysłał jedną, a może nawet więcej ptaszyn by doniosły o jej przybyciu. Ah, no tak. Znowu była egocentryczna. W końcu nie tylko ona przypłynęła statkiem. Jakkolwiek nie wypadało podsłuchiwać, tak kilku rzeczy dowiedziała się o swoich towarzyszach podróży. Przemknęła wzrokiem po rozchodzącym się tłumie. Znajome sylwetki oddalając się przywodziły na myśl bluszcz. Wcisnęła tragarzowi zapłatę do ręki i podeszła do Varysowego pisklęcia. Struchlało, zapewne zaraz, by uciekło.
- Ptaszynko - głos był spokojny, altowy. Nie nadawała nigdy mu słodkich nutek uznając to za tendencyjne i zarezerwowane dla sadystek - Powiedz Varysowi, że z chęcią zjem z nim obiad.
Dziecko poderwało się do lotu, natomiast Risborn ruszyła do swojego tymczasowego gniazdka. Chciała czym prędzej zmyć z siebie trud podróży, a następnie rozpakować się. Oczywiście mogła kazać zrobić to służącej, jednak... w mieście, w którym skarbnik prowadził zamtuz musiałaby mieć niezwykle dużo szczęścia by znaleźć służącą, której mogłaby zaufać.
 
__________________
Life is a bitch. Sometimes I think it even might be a redhead with a bad case of short temper.
Eyriashka jest offline  
Stary 09-05-2012, 18:56   #4
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Siarczyste przekleństwo poprzedziło ukłucie zawodu, kiedy Robar obserwował znikającą między drzewami zwierzynę...dawno nie widział tak pięknego okazu. Majestat i gracja z jaką poruszał się jeleń, mimo sporych jak na to zwierzę rozmiarów, sugerowały, że nie był to byle byczek. Uciekł mu sprzed nosa prawdziwy król puszczy, być może jedyna istota w tej okolicy w pełni zasługująca na jego uwagę. Przez chwilę bił się z myślami, zastanawiając się czy nie kontynuować polowania, ciekawość jednak zwyciężyła.

Co sprowadzało w te niegościnne okolice kobietę z Wolnych Miast? Miał nadzieję, że zdąży się tego dowiedzieć, zanim ta wyda z siebie ostatnie tchnienie. Doskonale zdawał sobie sprawę z obecności górskich klanów w tym rejonie, pytanie tylko który z nich zwietrzył łatwy łup. Oczywiście mógł to być choćby Cieniokot, jednak Robar sądził, że wtedy kobieta mogłaby nie mieć szansy krzyknąć. Problem polegał na tym, że krzyk był na tyle głośny, że słyszeli go wszyscy w okolicy, a on wolałby uniknąć starcia z większą grupą. Cóż, jeżeli będzie miał szczęście reszta jego towarzyszy również postanowi sprawdzić źródło nietypowego głosu. Musiał przyznać przed samym sobą, że jest zaintrygowany. Nie spodziewał się, że podróż do Królewskiej Przystani będzie obfitowała w takie niespodzianki...

Zachowując czujność, ruszył dziarskim krokiem w stronę, z której, jak podejrzewał, mógł dochodzić krzyk kobiety. W takim lesie mniej wprawny tropiciel mógłby mieć problem z określeniem dokładnego kierunku z którego dochodził dźwięk, jednak nie on. Ze strzałą wciąż nałożoną na cięciwę poruszał się w gęstwinie niczym cień, nieuchronnie zbliżając się do celu...
 

Ostatnio edytowane przez Fenris : 22-05-2012 o 12:01.
Fenris jest offline  
Stary 10-05-2012, 10:00   #5
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Cieniokota co prawda nie znaleźli. Ale rysowała się przed nimi inna zdobycz. Dzicy dożynali jakiś podróżnych, może ktoś z nich żyje jeszcze. Jakaś kobieta przeznaczona na tanią rozrywkę... Wtedy mieliby szansę dowiedzieć się kim byli owi podróżni. Nie miało to większego znaczenia jedynie ludzka ciekawość.
-Niedźwiedź ty walisz w tego co stoi na głazie i wypatruje co się dzieje na drodze. Widać go jak na dłoni a strzelasz najgorzej z nas.-zaczął Domeric
-A może byśmy ich tak tradycyjnie....-zaczął Niedźwiedź. Powszechnie było wiadomo, że słaby z niego strzelec. Choć nie beznadziejny. Był zbrojnym którego ocalono w zasadzie na życzenie Domerica. Gdy był giermkiem w dolinie natrafili na rannego człowieka z klanów. W okół niego leżały cztery trupy. Redfortowie u których gościł chcieli go dobić. Jednak młodego jeszcze Domerica wysoki na siedem stóp wojownik zaciekawił. Na tyle, że wyleczono go na zamku. On zaś opowiedział Domericowie historię swego życia o tym jak zabił syna wodza, przypadkowym ciosem w głowę będąc pijanym. O tym jak musiał uciekać, i o walce oczywiście naciąganej i heroicznej z pogonią. Młody Domeric słuchał z ciekawością, tego jak i innych opowieści o klanach ich historii czy nawet zwykłych legend. Na koniec Domeric chciał puścić go wolno. Jednak Niedźwiedź zaproponował mu swój miecz, a w zasadzie dwa topory choć marnej jeszcze wtedy jakości. W dolinie by go nie chciano, w górach czekała zemsta klanów. Nie wspominając o długu własnego życia... Domeric zaś wtedy był świeżo po zamachu na swoją głowę. Wiedział, że będzie się musiał otoczyć zaufanymi ludźmi. Zyskał wtedy pierwszego z nich.

-Nie, jest nas czterech. I dokładnie tylu z nich załatwimy z zaskoczenia. Mamy mnóstwo czasu żeby wycelować. Najpierw łucznicy i ten co wygląda na dowodzącego.-zaczął tłumaczyć swój plan Domeric. Po pierwszej salwie będą w szoku, mało tego z ich strony nie będzie wiadomo ilu nas dokładnie jest. Nim się zorganizują oddamy jeszcze salwę. A potem zobaczymy albo zaczną uciekać, a jak mają jaja pobiegną na nasze pozycje. Wtedy mamy czas na szybką trzecią salwę, a resztę dorżniemy wręcz.Cichy widziałeś kogoś prócz tej bandy?

-Nie -odpowiedział doświadczony tropiciel.- Jednak to nie znaczy, że gdzieś dalej ich nie ma.

-Klany zawsze są blisko gdy zwęszą łup-wtrącił się Niedźwiedź. - Jesteśmy lepsi, mamy pancerze lepszą stal po co bawić się w....

Domeric tylko spojrzał na swego człowieka. Jego intensywnie błękitne oczy przypominały kawałki lodu. Można było z nich niekiedy odczytać wiele rzeczy. W tym kiedy należy się zamknąć.

-Jąkała ty strzelasz z nas najlepiej- zwrócił się Domeric do ostatniego ze swych ludzi. Jakby jakiś łucznik przetrwał pierwszą salwę załatw go.

Domeric Bolton naciągnął łuk, biorąc na cel największego i najlepiej uzbrojonego bandytę.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 10-05-2012 o 15:36.
Icarius jest offline  
Stary 10-05-2012, 10:53   #6
 
Sir_Michal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodze
- Kapitanie, statek na horyzoncie!

Nie zamierzał kazać powtarzać sobie po raz wtóry. Dornijczyk znajdował się na rufie wpatrzony daleko w morze, Gerold miał świetny wzrok, trzeba było mu to przyznać. Donnchad nawet po zmrużeniu oczu widział tylko czarny punkt na tle niebieskiego nieba. To jednak nie przeszkodziło załodze wyjść na pokład i na dobre rozpocząć dzień. Część kończyła śniadanie, inni ostrzyli już miecze. Na tym okręcie, statek na horyzoncie oznacza tylko jedno - pomyślał Donnchad. Obserwowanie kolejnej ofiary znudziło go jednak dość szybko.

- Zawołajcie mnie, gdy pojawi się coś więcej niż tylko jakaś rozmazana plama.

Wrócił do oglądania map w swej kwaterze. Statek musi zmierzać do Królewskiej Przystani, pewnie kolejny biedny kupiec... Jedenaście dni po wypłynięciu z Braavos napotkali galerę handlową eskortowaną przez większy statek najemników. Słodcy głupcy. Gdy tylko ich zobaczyli, najmici uciekli zostawiając przeładowany okręt samemu sobie. Czy raczej piratom. W dodatku załoga próbowała stawić im opór, co tylko wzbudziło jeszcze więcej agresji.

- Wołajcie kapitana, zbliżamy się!

Ryk Hagga, człowieka podającego się za Dothraka (choć w najmniejszym calu nie przypominającego), słychać było chyba na drugim końcu Wąskiego Morza. Krypa rzeczywiście była bliżej, można było już dostrzec jej zarysy.

- To chyba nie jest kolejny kupiec - Duchowi zdarzało się od czasu do czasu głośno myśleć. Tak jak jego załodze od czasu do czasu powiedzieć coś mądrego.

- Dlaczego? Może wiozą coś cenniejszego niż zwykli kupcy? Na przykład posąg z marmuru do Królewskiej Przystani - Jack miał dopiero siedemnaście lat, nie znalazłby się tu gdyby nie rycerskie słowo Jakuba. "Rycerz musi mieć własnego giermka".

- Może pomyślałbyś czasem zanim się odezwiesz - zganił go rycerz. - Nawet ty, mam nadzieję, nie zostawiłbyś niczego ważnego bez opieki.

- Co takiego ważnego można mieć na tej łajbie? Chyba tylko oręż - dodał ironicznie Haggo. - Nie licząc oczywiście tej twojej zbroi.

To był prawdziwy fenomen, rycerz z Westeros został piratem, mało tego - wszędzie pływał ze swoją zbroją i bojowym koniem. Efekt jednak był ogromny, rycerz w pełnej zbroi wyjeżdżający na swym opancerzonym koniu ramię w ramię z innymi piratami by ograbić jakieś wybrzeże.

- Trzy świeczki na szarym, może srebnym, tle - Dornijczyk miał dobry wzrok, nie znał jednak Westerowskiej heraldyki, tak jak i większość piratów.

- Wickeden - mruknął rycerz. - Z doliny Arrynów.

- Po co królewskiemu namiestnikowi taki statek - zastanawiał się Duch. - Cała naprzód. Podpłynąć od lewej burty, niech nawet słońce stanie się dla nich wrogiem. Ale nie zbliżać się na odległość strzału, chcę najpierw zobaczyć kogo mamy dziś zabić. Oczy szeroko otwarte, w okolicy może być więcej jego pobratymców! Ostrzycie te durne miecze odkąd wypłynęliśmy, może dla odmiany trochę pożeglujecie? Wiatr dziś sprzyja nie tylko nam, a jeśli chcecie ich dorwać przed północą... Do wioseł!
 
Sir_Michal jest offline  
Stary 10-05-2012, 21:26   #7
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Quentyn się nudził. Nudził się tak bardzo, że aż chciało mu się wyć.
Nie pomagało ani chlanie na umór, ani kobiety, bez względu na to, kim i ile ich było. Nawet okazje do bijatyk, o prawdziwej walce nie wspominając, były rzadkością.
Alkohol był bowiem słaby, kobiety brzydkie i brudne, poza lepszymi dziwkami, ale te były drogie, jedzenie mdłe, a Złote Płaszcze i lannisterskie pachołki wszędzie włóczyły się całymi stadami.

Poza tym irytowało go samo miasto. Brudne, śmierdzące, zatłoczone. I nawet nie gorące, a tylko duszne. I duszące się w smrodzie gówna, padliny i Lannisterów.
Ostatnio jednak zrobiło się trochę luźniej, z uwagi na wyjazd Jego Królewskiej Otyłości wraz z małżonką, królową Złotą Suką, na Północ. Mało tego, zabrali również swój miot, lwy z rogami, Karła i Królobójcę. Istna menażeria!
Ponoć król Sadło udaje się do Winterfell, do swojego starego druha, lorda Sztywniaka, od którego wszystko marznie. Albo na odwrót.
Usłyszawszy o tej eskapadzie, Quentyn poważnie zastanawiał się, czy nie zabrać się z królewskim orszakiem. W końcu taka okazja do zobaczenia Muru nieprędko się powtórzy. Jednak sama myśl o spędzeniu tygodni z bandą Lannisterów, w samym środku kraju dzikusów, przyprawiała go o białą gorączkę.
Koniec końców został więc w Królewskiej Przystani.

Wkrótce po wyjeździe miłościwie tyjącego, skończyła się jego cierpliwość. Nie jest to cecha, którą szczycą się Dornijczycy, a co dopiero młodzi Dornijczycy.
Polecenie ojca sobie, a życie sobie. Znalazło go kilka kobiet, on sam znalazł jeszcze więcej. Ale nie było wśród nich Braavoskiej kobiety ze srebrną sową. Sprawdził to dokładnie, na wypadek, gdyby srebrna sowa była metaforą.
Nadszedł więc czas, żeby to on znalazł ją. Kobietę, nie sowę. No, przynajmniej na początek kobietę.

Zapiął na biodrach pas z mieczem i sztyletem, sprawdził nóż w cholewie, pod kurtkę schował mieszek. Niewielki, ale w razie potrzeby zdolny do poznania kilku nowych najlepszych przyjaciół.
Tak przygotowany, udał się do portu. Jakie miejsce mogłoby być lepsze do rozpoczęcia poszukiwań zamorskiej kobiety od miejsca, gdzie zamorskie statki przypływają, by zostawić zamorskie towary i zamorskich pasażerów?
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 11-05-2012, 11:59   #8
 
Ryder's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputację
Dawno nie otrzymał własnej grupy pod wyłączne dowództwo. Erohet wiedział, że musi wrócić zwycięski. Trafili mu się najlepsi wojownicy, wyjątkowo ani Timett ani Ansar nie prowadzili żadnych rajdów, ostatnio podróżnicy mieli bardziej wyszkolone eskorty i Czerwoni zostali ranieni. Tak więc teraz przyszła jego kolej. Wziął trzy swoje najlepsze miecze, po dwa na biodra, jeden na plecy, przywdział najlepszą skórę i kaftan kolczy, łup po ostatniej wyprawie. Wreszcie wziął swego konia i ruszył popędzić resztę.

Wśród ludzi nastroje były dobre, i choć każdy obcy rzekłby, że są ponurą, wyrachowaną bandą morderców, Erohet wiedział, że było inaczej. Spaleni ludzie zaprzysięgli dokonać wszystkiego, co będzie potrzebne, by przywrócić klanom ich należyte miejsce. Zniszczyć parszywych Arrynów, którzy uzurpują sobie prawo do Gór. Każdy, kto wyrusza w Góry, musi wiedzieć, że to nie Jon Arryn jest ich wladcą, ale Ludzie Gór! A teraz Erohet jest doręczycielem kolejnej przestrogi. Bogowie, sprowadźcie wrogów, a Spaleni Ludzie uczynią z nich krwawy totem ku waszej czci!

* * *

Na ofiarę długo nie musieli czekać. Przemierzając gęste haszcze, ujrzeli galopującego jeżdźca. Ściganego. Węże? Psy? Ostatnio Timett mówił, że zapuścili się za daleko i wypędził ich, grożąc, że obetnie im wszystkim kutasy i nakarmi nimi kozy. A Erohet nie zamierzał odpuszczać. Przejmują zbiega. Może to nawet Arryn? Krew już zaczęła w nim wrzeć.
- Hagat, Perthar, odetnijcie mu drogę od drugiej strony. Reszta za mną. Jest nasz. Jak któryś z tamtych będzie się wtrącać uciąć mu łeb albo obetnę kutasa. Jazda!

Wypuścili się bandą z ukrycia, czternastu konnych Spalonych, czternastu straszliwych, czternastu nigdy nie odpuszczających. Wezmą go, choćby i na krańcu świata.
 
Ryder jest offline  
Stary 11-05-2012, 21:20   #9
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
- Panie! Nie damy rady im się wymknąć. To „Duch”! – kapitan nerwowo miął w ręku czapę, którą zawsze skrywał nieowłosiony łeb przed słońcem. Edmund dziwił się czemu aż tak obawia się słońca, ale kiedy usłyszał o piekle jakie Stary Margo przeżył u wybrzeży Dorne, kiedy złapała ich flauta zrozumiał. Przynajmniej tam mu się wydawało, bo nie był w stanie wyobrazić sobie dwóch ponad miesięcy bezwietrznej pogody. Na Wąskim Morzu wiało zawsze.


- Nie. To statek. Postawcie wszystkie żagle czy zróbcie jakieś inne sztuczki. Mówiłeś, że na Wąskim Morzu nic twej łajby nie prześcignie. Czyżbyś mnie okłamywał Margo? – Edmund nie czytał na odpowiedź kapitana, który nagle pobladł. Odwrócił się obserwując manewry zbliżającego się nieubłaganie pirata. Szedł z wiatrem więc było mu znacznie łatwiej. Waxley sklął się w myślach za to, że pomimo tylu znaków na niebie i ziemi by nie płynąć, wypłynął. Wymagał tego jednak jego honor. Musiał to uczynić a teraz pewnie przyjdzie mu zginąć, bo starciu ze sławnym piratem majtkowie jego „Poranka” nie mieli żadnych szans.


- Panie, dojdą nas. Do zmroku zostało zbyt dużo czasu. Mają więcej płótna. – kapitan nieustępliwie oczekiwał odeń decyzji. Jakby decyzja o tym, że pora umierać nie potrafiła mu przejść przez usta. Edmundowi, niestety również nie. Mieli obaj problem, ale tę bańkę musiał przebić on sam.


- Może wyrzucie do morza jakie puste skrzynie i kufry? To ich może zatrzyma? – pomysł rzucił bez przekonania, usłyszał go kiedyś jako krotochwilę przy kielichu w trakcie tęgiej popijawy. Czas morskich opowieści nie należał jednak nigdy do jego ulubionych, więc nie przykładał do nich zbyt wielkiej wagi. Teraz trochę tego żałował. Nie była to jedyna rzecz, której żałował.


- Nic to nie da… - cóż, może i na żeglowaniu Stary Margo się znał. Z całą pewnością znał się na dbaniu o własne dobre imię, bowiem zawsze znany był z tego, że jego okręt był najszybszy i nigdy nie padł łupem piratów. Może zaś zwyczajnie znał się na gadaniu i potrafił to dobrze robić. Może zwyczajnie był chwalipiętą a Edmund w ten oto sposób padł jego ofiarą? Spoglądając na zbliżające się żagle Edmund Waxley świadom był jednak jednego, tanio swej skóry nie sprzeda.


- Podziwiam twój optymizm. Zatem rozdaj wśród ludzi broń. Niech się pomodlą do Siedmiu. Niech każdy z nich będzie gotów. Nasz czas nadchodzi… - więcej gadać nie było trzeba. Kapitan ruszył pomiędzy swoich ludzi sposobią ich do walki. Edmund poszedł do swej kajuty. Odziany wyłącznie w skórzaną przeszywa nicę sięgnął po wysłużoną tarczę i miecz. Przez chwilę przemknęła mu przez głowę myśl o tym, że może miał szczęście. Może w rodzinnym domu pozostawiona brzemienną żona urodzi mu dziedzica.


Bo, że jej już nie ujrzy, tego był pewien…

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline  
Stary 14-05-2012, 09:33   #10
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie




Danice

W jej sercu powoli zaczęła kiełkować nadzieja, dzikusy miały słabe, niezbyt szybkie koniki. Jeszcze trochę i ucieknie. Może uda jej się dotrzeć do najbliższej warowni i … Nie, tuż przed nią, z lasu na prawo wyłoniła się kolejna grupa odzianych w skóry, żądnych krwi barbarzyńców. Z jej gardła dobył się jęk niemocy. Co zrobić? Co zrobić? Znalazła się między młotem a kowadłem, jeszcze chwila, a zostanie zmiażdżona. Co zrobić?
Była tylko jedna szansa.

Erohet

Na czele swojej watachy miał najlepszą pozycję by ocenić sytuację. Jeździec, młoda kobieta, widząc Hagatha i Perthara, próbujących odciąć jej drogę ucieczki zwolniła, dając sobie cenne chwile na zastanowienie.
Im bliżej, tym łatwiej mógł rozpoznać z kim właściwie mają do czynienia. Mleczne Węże, parszywe, podstępne, zdradzieckie, sprzedajne gnidy. A na ich czele Bouden, Wielomąż, Kat Kobiet. Ile razy ten syn wszy kosztował klany dobry okup? Jeżeli kobieta wpadnie w jego ręce, nic już z niej dobrego nie będzie.
- Moja! - wrzasnął Bouden, komicznie wielki na swoim przychudym koniku. W powietrzu świsnął wypuszczony z procy kamień. Atak był raczej na postrach, Bouden rzadko trafiał w cokolwiek stojąc w miejscu, a co dopiero podczas szaleńczego pościgu. Jednak atak, to atak. Erohet, syn Warthura został zaatakowany przez Boudena z Mlecznych Węży, pustogłową górę mściwych mięśni.

Robar

Ukryty na skraju lasu widział rozwój sytuacji. Uciekająca przed sforą wygłodniałych psów kobieta na kasztanowej klaczy, zwolniła zorientowawszy się, że próbują jej odciąć drogę ucieczki. Zwolniła jednak tylko na chwilę. Niespodziewanie zakręciła i popędziła konia w stronę lasu, zwiększając tym samym dystans miedzy sobą, a zaskoczonymi nagłym manewrem prześladowcami.
Robar miał okazję bliżej przyjrzeć się tajemniczej damie w opresji, gdyż zmierzała prosto na niego.
Gdy rozpędzona klacz wpadła miedzy drzewa, mało brakowało, a nadobny jeździec spadłby na łęb na szyję prosto w najbliższe krzaki. Chyba tylko cudem kobieta utrzymała się w siodle, gdy nieprzyzwyczajona do jazdy w gęstym lesie klacz zaczęła wierzgać i protestować.

Domeric

Ostrzał z ukrycia opłacił się. Wystarczyła jedna salwa by wprowadzić chaos w grupę przeciwników. Dwóch dzikich było rannych, niezbyt zdolnych do walki, dwóch padło bez życia. O dziwo to strzała Niedźwiedzia odpowiedzialna była za najbardziej spektakularną śmierć - przeszyła grdykę stojącego na warcie mężczyzny i otworzyła fontannę krwi, nim jeszcze trup uderzył o ziemię. Przypadek, ale Niedźwiedź będzie się nim chwalił do końca życia.
Górscy barbarzyńcy nie zdążyli się nawet dobrze zorientować, z której strony są ostrzeliwani, gdy dopadły ich kolejne strzały.
Dalsza część potyczki nie trwałą długo. Wystarczyło, że niecierpliwy Niedźwiedź wyskoczył z ukrycia z krwiożerczym rykiem na ustach, by już i tak przerażeni ludzie z gór rzucili się do panicznej ucieczki. Jeden został na miejscu. Może sparaliżowało go przerażenie, a może w przeciwieństwie do towarzyszy miał we krwi szczyptę honoru. W każdym razie nie dane mu było długo stanowić zagadkę. Niedźwiedź przepołowił go niemal od ramienia do pępka.
To nie była śmietanka tutejszych wojowników, a tylko maruderzy odpowiedzialni za szaber. Większość zginęła od strzał. Niektórym udało się uciec.
Domeric znalazł się w samym środku pobojowiska. Wyglądało na to, że karawana była przygotowana na dłuższą podróż, której kres położyła zasadzka. Nieliczni najemnicy, ochraniający podróżnych zostali niemal rozsiekani na kawałki. Jeden wygladał jak jeż.
Nagle ktoś złapał Domerica za kostkę. Biedak, niemal zupełnie wybebeszony, trzymał się chyba przy życiu tylko siłą woli.
- Lady Danice, Lady Danice - jęknął i skonał, wciąż ściskając nogę Boltona. Nigdzie wśród trupów nie było kobiety.






Aria


Varys zapraszał na kolację. W liściku napisał o wytrawnym winie i bażancie, a także cytrynowych ciastkach z kremem i duszonych w miodzie owocach. Powinna się przygotować na spory posiłek. Ciekawe czy spróbuje ją otruć? Byłoby to trochę bezcelowe, ale czego można się spodziewać po Pająku?
Przybytek, do którego została zaproszona wyglądał porządnie, ale niepozornie. Ot, zwykła karczma przy jednej z bocznych uliczek. Nie było tłoku, nie było hałasu, nie było zagrożenia. Nijakość tego miejsca przyprawiała Risborn o dreszcze.
Eunucha znalazła w jednej z alkow na tyłach przybytku. Gdy tylko pojawiła się w przejściu, wstał i wskazał jej ławę po drugiej stronie stołu.
- Wysłannicy Banku robią się coraz bardziej uroczy - uśmieche Varysa był słodki niczym plaster miodu i równie zdradliwy. Aria czekała tylko aż usłyszy złowieszcze bzyczenie stada os.

Brynden

Noc w King’s Landing okazała się zaskakująco ciepła i niepokojąco spokojna. To znaczy, spokojna akurat na tych uliczkach, którymi właśnie się przemieszczał. Miał bardzo nieprzyjemne wrażenie, że jest obserwowany i to nie w celach matrymonialnych. Szybko zorientował się, że droga prowadząca do nadmorskiej karczmy obfituje w zacienione uliczki idealne na zasadzkę.

Quentyn

Budził ciekawość wśród małych bywalców portu. Kilkakrotnie próbowali go pozbawić sakiewki, ale nie były to poważne próby. Czuł jakby go sprawdzano.
Zadawane pracownikom portowym pytania, poparte kilkoma srebrnymi monetami, dały pewien skutek. Nie dalej jak przed kilkoma godzinami, na ląd zeszła kobieta z Braavos. Miała spory bagaż i wyglądała na poważną osobę.
- Tylko wielkie damy się tak bezwstydnie krzywią na widok miasta - zarechotał pomarszczony, jednonogi marynarz - Jakby ktoś jej wetknął nos w gówno. Bardzo wielka dama.
Wskazano mu tragarzy, którzy nosili kufry “wielkiej damy”. Byli już w większości pijani i bezużyteczni, ale jeden trzymający się jeszcze jako tako na nogach, za flagon wina wskazał mu miejsce gdzie braavoska się zatrzymała.
Miejsce było nieco na uboczu, luksusowe i pełne zadzierającej nosa obsługi. Jednak nawet w takich miejscach pracowali, na najniższych szczeblach w hierarchii, ludzie, których dałoby się przekupić.






Edmund

Kapitan “Poranka” modlił się na głos, do ostatniej chwili. Jedyną nadzieją dla niego, była zachłanność piratów. Edmund wiedział, że w bitwie załoga statku nie ma szans. Mogą jedynie mieć nadzieję, że zostaną wzięci do niewoli. Kapitan mógł nawet liczyć na dobre traktowanie, ze względu na niezły okup. Podobnie szlachetnie urodzony Waxley.
- Poddamy się - zadecydował kapitan - Nie mamy inaczej szans - błagalnie spojrzał na Edmunda i jego zbrojnych - Błagam, panie, poddajmy się. Niech sobie wejdą na statek. Nie warto tak głupio ginąć.

Donnchand

Słońce zachodziło, statki niemal się zrównały. Na pokładzie widział zbrojnych w kolorach Eyrie. Wysłannicy namiestnika?





Emyr

Karczma na Rozdrożu była jego zwykłym przystankiem na drodze do King’s Landing. Nie zdziwiło go więc bardzo, że ktoś zostawił dla niego wiadomość. Dziwna było dopiero treść listu. No i jego niespójny wygląd. Dobry papier, ale wymięty i poplamiony. Przedniej jakości szary wosk i piękna, wykonana z największą pieczołowitością pieczęć - przy odrobinie dobrej woli można było policzyć pióra na skrzydle sowy. Aż szkoda było łamać, jednak zawartość ciekawiła.
W środku znowu coś zaskakującego, pochyłe, niechlujne pismo, jakby ktoś kompilował wiadomość na kolanie. No i ton, wymowa listu, pozbawiona kurtuazji i jakiegokolwiek szacunku dla adresata.
Rivers,

Podobno jesteś dobry. Potrzebuję dobrych szpiegów. Jeżeli chcesz zarobić naprawdę spore pieniądze, zgłoś się do mojego człowieka w Królewskiej Przystani. Nazywają go Czarnym Septonem. Znajdź go i powiedz mu czego się dowiedziałeś o Domu Caine. Jeżeli spodoba mu się twoja śpiewka, dostaniesz ode mnie wielkiego całusa.

D. z Caine
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172