Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-07-2012, 20:36   #1
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
[Wiedźmin] Pewnego Razu w Novigradzie

“Strzyg, wiwern, endriag i wilkołaków wkrótce nie będzie na świecie.
A skurwysyny będą zawsze.”
adwokat Codringher

Novigrad. Wolne miasto, które od ponad wieku gra na nosie władcom Redanii, którzy chociaż kąsek ten smakowity mają na wyciągnięcie ręki, to co najwyżej mogą go polizać. A to i tak praktycznie tylko wtedy, gdy kąsek się na to zgodzi.
Pierwsze miasto Północy, w którym dach nad głową, albo przynajmniej solidny bruk pod rzycią, znajdują dziesiątki tysięcy dusz. Jedne szlachetniejsze, inne trochę mniej, czczące różnych bogów i wyznające różne wartości. Novigrad jest miastem bardzo pojemnym i jak na panujące wśród Nordlingów standardy, również tolerancyjnym. Choć gwoli ścisłości wypadałoby dodać, że tolerancję tę mocno pobudza brzęk złota.





Mury na trzydzieści stóp wysokie widać z dala, zarówno z morza jak i lądu. Ale miasto zaczyna się już wcześniej, co sugerują słupy ciemnego dymu unoszące się nad kuźniami, karczmami, odlewniami, garbarniami i nad czym tam jeszcze. Wielu przejezdnych dociera jedynie do przedmurza, by załatwić swoje interesy i wracać. Ci, którzy wjeżdżają do Novigradu mają zazwyczaj grubsze interesy, albo większe plany.
Są jednak także tacy, którzy po prostu idą gdzie chcą. Niewielu na to stać, jeszcze mniej ma odwagę by to robić. Samotna kobieta zmierzająca ku pierwszemu miastu Północy była jedną z nich.


…Niedaleko Novigradu…

Pełna sakiewka przyjemnie pobrzękiwała przy każdym kroku. Gdyby nie to już pewnie dawno trafiłby ją szlag. Co ją podkusiło, żeby wybrać się tą mało uczęszczaną trasą? Już drugi dzień, a w pobliżu nie spotkała żadnego wozu, żadnego jegomościa na koniu. Cholerna pustka. Co prawda mogła tam polecić, jednak na Novigrad wolała oszczędzać siły. Miała tam kilku przyjaciół, ale też nie jednego wroga. Wolała się zabezpieczyć. Poza tym była pewna, że wkrótce jakiś transport znajdzie, tak łudząc się szła dalej.

Słońce kuło w oczy. Wieczór zdawał się zbliżać ślimaczym tempem. Francesca nie myślała jeszcze o odpoczynku, lada dzień i powinna dojść już do miasta. Najpóźniej jutro będzie na częściej uczęszczanej trasie, wtedy już na pewno znajdzie sobie szybszy środek transportu niż stopy. Zresztą cóż za prymitywny sposób poruszania. Niby tacy mądrzy ci ludzie, a nie są w stanie wymyślić nic sensownego. Na szczęście są jeszcze inne wampiry. Ale czy na pewno?

Wampirka poczuła dziwne ukucie. Czyżby samotność? Może to też wspomnienie fortuny, która jej przeszła koło nosa? Minęło już całkiem sporo czasu od zdarzenia w Aedrin, Hrabianka zapewne cieszy się jesienią życia, a ona dalej musi poszukiwać źródeł dochodu. Co prawda miała ukryty spory majątek, ale już niewiele z niego zostało. Czas zająć się czymś nowym, dlatego właśnie szła z wizytą do Novigradu. Miała tam dobrego znajomego połelfa, który zapewne miał coś dla niej przygotowane. Co prawda nie uprzedziła go o wizycie, ale przecież nie mogła się narażać.


Damaza szybkie ręce, bo tak nazywał się półelf, był jednym z bardziej szanowanych członków gildii złodziei. Oczywiście gildia nie istniała oficjalnie, ale ten, kto dobrze umiał się zakręcić miał do niej dojście. Nie była pewna czy półelf dalej posiada takie wpływy, ponieważ w gildii zamieniało się to często. Jednak Damaza był bardzo utalentowany, zawsze potrafił się gdzieś załapać i podobnie jak kot spadał na cztery łapy. Nierzadko dorównywał jej przebiegłością. Ostatnim razem gdy się widzieli po miłosnym akcie ukradł jej naszyjnik, po czym zostawił wiadomość, że ma się po niego zgłosić. Chciała po części mu się za to odpłacić, a po części miała inne rzeczy w głowie. Ciekawa była też czy naszyjnik dalej jest w posiadaniu tego całkiem przystojnego mężczyzny.


Co prawda ostatnie odwiedziny innego dawnego znajomego, nie zapadły jej pozytywnie w pamięci. Z tego względu, że ten przystał do wrogiej jej hanzy, którą przypadkiem oszukała na kilka ładnych sakiewek, po czym wydali na nią wyrok śmierci. Tacy rzezimieszkowie nie mają jednak szans z kimś takim jak ona. Jej dawny przyjaciel zmuszony został ponownie pracować w pojedynkę, za co bynajmniej nie był jej wdzięczny. Szczerze wątpiła by Damaza postąpił podobnie, był na coś takiego za cwany. Co prawda mógł się nieźle wzbogacić gdyby wydał ją kilku osobom, jednak doskonale wiedział, że może więcej zarobić wykorzystując jej umiejętności. W końcu nie wszystkie zlecenia mógł wykonać człowiek.

Wychodząc z bocznej drogi od razu ujrzała w oddali zbliżający się wóz. Postanowiła wyjść mu naprzeciw. Wesoły staruszek, chętnie zabrał ją ze sobą. Ciekawa była, dlaczego tak otwarty człowiek nie wiezie towarzystwa. Może podobnie jak ona, miał chwilowego pecha podróżnika? Dziadek postanowił jeszcze bardziej umilić jej podróż, co okazało się katastrofą dla wampirki. Dźwięków jakie wydobywał z siebie, nie można było nazwać muzyką, natomiast dwuznaczne teksty w niczym nie przypominały piosenki. Francesca po raz pierwszy miała ochotę zrobić coś dobrego dla świata i natychmiast pozbawić go życia.
Tak minęła jej podróż.


…Novigrad…

Katherina specjalnie ubrała piękną suknie na wzór najnowszej mody. Była pewna, że spodoba się jej nowemu towarzyszowi. W końcu musiała pokazać, że pieniądze, które od niego otrzymuje idą tylko i wyłącznie na przyjemności. Zupełnie nie mogła pojąć jak w czymś takim poruszały się szlachcianki, czy damy dworu. Totalnie krępowały ruchy, uniemożliwiając dosłownie wszystko. Nawet jeśli porwałby ją wir namiętności w żadnej mierze nie oswobodziłaby się z tego w momencie w którym chciała. Co prawda znała trochę czarów, a raczej sztuczek, gdyż to czym władała magią nazwać nie można było. Nie pomogły by one jednak w oswobodzeniu się z tego istnego więzienia ciała.

- Witaj jak dobrze cię widzieć – odpowiedziała uprzejmie uśmiechając się do dobrze zbudowanego, wysokiego mężczyzny. Od razu po jego minie domyśliła się, że coś jest nie tak. Ten nawet nie odpowiedział. Jego ręka natychmiastowo powędrowała w stronę jej twarzy. Kobieta upadła, z jej rozciętej wargi pociekła stróżka krwi.
- Ty suko! Zdradziłaś mnie! Nie pokazuj mi się więcej na oczy! – kobieta popatrzyła na niego czujnie szykując się na kolejne ciosy. Mężczyzna jednak odwrócił się na pięcie i odszedł.
- Nic pani nie jest? – ze sporego już tłumu gapiów wyszedł całkiem przystojny chłopak. -Wszystko dobrze? – spytał zmartwiony, kobieta kiwnęła głową twierdząco. Pomógł jej wstać. W dalszym ciągu czuła zamęt po uderzeniu. Dotknęła zakrwawioną wargę i spojrzała na krew. Zdawała sobie sprawę, że dużo ryzykowała. Jednak nie mogła przepuścić takiej okazji.
- Może napije się pani wina? Albo lepiej zaprowadzę panią do medyka, niech panią obejrzy? – chłopak się zaczął motać.
- Chętnie napiję się wina – odpowiedziała w końcu.
- Wszystko już dobrze? Na pewno?
- Tak – uśmiechnęła się trochę wymuszenie. Najbliższa karczma nie należała do tych z wysokiej półki. Jednak faktu posiadania dobrego piwa nie można było im zaprzeczyć. O tej godzinie było nawet przyjemnie. Tylko kilka osób, pewnie stałych klientów, okupowało 4 stoliki. Reszta była wolna. Kath była tutaj już kilka razy i nawet dobrze wspominała tę karczmę. Chłopak odsunął jej krzesło, co ją trochę zdziwiło. >>Pewnie pochodził z lepszego domu, albo coś<<. Następnie poszedł zamówić wino. Kobieta miała ochotę ostro się urąbać. Nie spodziewała, że tak szybko się o tym dowie. Kto sypnął? Kto jest wtyką? Zastanawiała się opierając o stolik.

- Dziękuje, bardzo mi pomogłeś. Nazywam się Katherina Finestra – skinęła lekko głową.
- Do usług jestem Marco vom Tag. To obowiązek pomagać pięknej kobiecie w potrzebie. Gdybym był trochę wcześniej zapewne ten mężczyzna na długo by zapamiętał, aby nie bić kobiet.
>> Akurat, bo jeszcze uwierzę<< pomyślała kobieta i uniosła kielich, naprawdę dobrego wina.

…po trzeciej butelce…

- Bo wiesz jak to jest – kobieta machnęła ręką odganiając nieistniejące muchy – gdybym obciągnęła jego koledze, to nawet bym się cieszyła gdyby mi przywalił. Wiesz takie sprawy jak zazdrość i miłość czy takie inne bzdety. Ale tu chodzi o coś innego. Podpadłam trochę, ale to nie są sprawy dla takiego fircyka jak ty. Dobry z ciebie gość, ale trochę za młody jak dla mnie – poklepała go po ramieniu. - Czas już na mnie, aha i dzięki za wino– kobieta wstała i lekko chwiejnym krokiem ruszyła w stronę drzwi. Marco siedział osłupiały jeszcze rejestrując to co usłyszał. Zapewne był bardziej pijany od niej. Nawet nie poczuł, kiedy jego sakiewka zmieniła właściciela.
Katherina ruszyła do swojego pracodawcy Damazy, był dla niej niesamowicie ciekawą osobą. Trochę może zapatrzonym w siebie, ale potrafił ją wyciągnąć nawet z największego bagna. Była pewna, że i to uda mu się odkręcić. Bardzo cenił tą współpracę.
W końcu nie wszystkie zlecenia mógł wykonywać zwykły człowiek.


...podgrodzie Novigradu...

Pomocny, ale nie potrafiący zamknąć jadaczki dziadek zostawił Francescę we wschodniej części podgrodzia, a sam ruszył ku targowi. Wampirzyca stała teraz tuż pod kapliczką z masą zapalonych świeczek, które wraz z oznaczeniami na drewnie nie pozostawiały wątpliwości, że postawiono ją ku chwale Wiecznego Ognia. De Riue nie lubiła się specjalnie z wyznawcami tej religii, głównie dlatego że uważali oni, że każdego potwora należy z miejsca spalić. W ogóle byli zagorzałymi zwolennikami stosów, na których z przyjemnością zobaczyliby też czarodziejów i czarodziejki. No i, rzecz jasna, płomienie zapalone w kaplicach Wiecznego Ognia odganiały wszelkie pokoniunkcyjne plugastwo. Właśnie dlatego Francesca mogła stać tuż przy jednej i kompletnie nic sobie z tego nie robić.

Novigrad nigdy nie przestawał się rozrastać, coraz więcej szpetnych, drewnianych budynków kłębiło się pod murami miejskimi. Jak to mawiali ludzie – świat się zmieniał. Scoia'tael biegali po lasach i napadli d'hoine, cesarstwo Nilfgaardu rozrastało się na południu coraz bardziej i bardziej, to co się dziwić, że dawno nieodwiedzane miasto wyglądało trochę inaczej? Zresztą Lisek nawet nie miała okazji się jeszcze porządnie rozejrzeć, nim jak spod ziemi pojawił się przed nią pucułowaty blondynek i zaczął pleść ozorem.


-O, jaśnie panienka nietutejsza. Bo jakby była tutejsza, to by za murami jakie śliczne sukienki przymierzała – przymilał się. Niechybnie jakiś przedstawiciel miejscowej biedoty, chłopczyk musiał mieć jednak już parę lat doświadczenia w uprzykrzaniu się, bo nie dawał się łatwo zbyć.
-Ja chętnie opowiem co i jak tutaj, panience. Tutaj jak stoimy, to same kuźnie i odlewnie, trochę dalej na północ, jak rzeka jest, to tam stolarze pracują, bo to blisko Targu Drzewnego i tartaku. No i drewno tam też spławiają. Dobrze, że panienka od północy nie przyjechała, bo tamte okolice nie na szlachetny nosek. Śmierdzi tam od garbarni, no i czasem jak w Wiesiołkach truposza na czas nie zdejmą, to strasznie cuchnie. Wiem, bo tatuś mnie tam raz zabrał na egzekucję przebrzydłego elfa – stwierdził z taką dumą, że aż wypiął wątłą pierś. -A tutaj to trzeba najwyżej uważać na rzeźnię. No i na gówna oczywiście, bo na podgrodziu kanałów nie ma. Pono w mieście takie pod ziemią pokopali i tam wszystkie brudy zrzucają, żeby nie cuchło – jak każdy młody chłopczyk, tak i nieproszony przewodnik wykazywał niepokojące zainteresowanie fekaliami. -A jakby panienka głodna po podróży, to taniutko za rzeczką, tuż obok młyna, można chleba kupić – no, fekalia niewątpliwie łączyły się łańcuchem przyczynowo skutkowym z pożywieniem. -A jak odpocząć, to tu dużo karcz i zajazdów. Tam, na południu, tuż przy baszcie Poskramiaczy jest 'Na Oxenfurt'. Nie, nie droga, tylko karczma taka. Ale to już bliżej jest 'Domowe Ognisko', rzut kamieniem przez te manufaktury i już. Tylko tam elfy prowadzą, a tatko mówi że elfy to najgorsza zaraza. To już lepiej przez mostek przejść i przy Targu Drzewnym jest 'Ostatnia Przystań'. Jak dobrze powieje z północy, to z Jatek taki się niesie zapach mięsiwa, że aż ślina sama cieknie po brodzie - zachwalał. -A jak już panienka odpocznie, to oczywiście to miasta jej trzeba, do miasta. Bo tam to już cuda najprawdziwsze. Stąd to najlepiej Bramą Klasztorną, albo Wiecznego Ognia, bo najbliżej - skończył wreszcie swój wywód i pełny umorusanej uczynności czekał na nagrodę.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 22-12-2012 o 13:40.
Zapatashura jest offline  
Stary 01-08-2012, 12:34   #2
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Chłopak mówił bez końca. Widocznie tego dnia Francesca przyciągała nieznoszących ciszę ludzi. Nie przeszkadzając młodzieńcowi, próbowała sobie przypomnieć drogę. Ile lat temu była ostatnio w tym miejscu? Liczba ta wystarczyła, aby stwierdzić, że niektórzy jej wrogowie tak samo jak i przyjaciele zdążyli poumierać, chociażby z przyczyn naturalnych. Też wystarczająco duża, aby zapomnieć o kilku miejscach, na szczęście pamięć miała dość dobrą.

Nie mogła tak od razu udać się do Damazy. Chciała się odświeżyć, zmienić ubranie, a przede wszystkim dowiedzieć co się dzieje aktualnie w mieście. Wątpiła w to, że pozna jak rysuje się sytuacja gildii, jednak wiele spraw obracało się wokół niej i tylko wtajemniczona osoba mogła domyślić się co. Francesca bynajmniej wtajemniczona nie była. Nadzieje pokładała w alkoholu, który tak przyjemnie rozwijał ludzkie języki. Póki co za priorytet postawiła sobie kąpiel i odpowiedni strój. Była w Novigradzie. Tutaj ludzie noszą się z należytą klasą i gustem. Nie zamierzała odstawać.
Francesca uśmiechnęła się sama do siebie, akurat wtedy kiedy chłopak skończył mówić. Wyglądało to dość dziwacznie, dlatego spotkała się z pytającym spojrzeniem malca.

- Czy stoi tu jeszcze „Domowe ognisko”? – spytała korzystając z chwili ciszy. Jednak chłopak zrobił naburmuszoną minę. Zupełnie nie wiedziała dlaczego, czyżby zdał sobie sprawę, że nie słuchała?
- Tak mówiłem. Elfy… - a jednak, Francesca nie miała ochoty dalej słuchać, natychmiast zarysowała jej się droga ku celu.
- Dziękuje, jesteś bardzo pomocny – przerwała mu i rzuciła sztukę złota. To poskutkowało, aby przywrócić szeroki uśmiech na jego twarzy. Francesca również była zadowolona, ponieważ istniała szansa, że zdąży się jeszcze trochę zabawić przed wizytą u półelfa.

„Domowe Ognisko” od zewnątrz było takie jak je zapamiętała. Ludzkiej konstrukcji budynek, którym zarządzały elfy. Zadbany, schludny i tajemniczy. Zapewne, gdyby mieszkali tu ludzie, stałby się nie do poznania o ile w ogóle by jeszcze stał. Teraz jednak cieszył ją widok braku zmian. Czego niestety nie mogła potwierdzić o wnętrzu. Kiedyś karczma była bardzo popularna, tętniła życiem. Wieczorem ciężko było o miejsce, a nawet o niektórych porach w dzień. Wyglądało na to, że świetność tego miejsca przeminęła. Ludzie stali się posępniejsi, bardziej podejrzliwi, nawet teraz spotkała się z kilkoma uporczywymi spojrzeniami. O dziwo nie spostrzegła tutaj żadnego elfa. Nawet karczmarz był człowiekiem. Kobieta bez namysłu podeszła do niego. Już pomijając wszystkie grzecznościowe drobnostki, spytała się, gdzie właściciel. Usłyszała markotną odpowiedz, że wyjechał, ale już niebawem powinien wrócić. Francesca nie ucieszyła się na tę wiadomość, miała tylko nadzieje, że zawita w tym mieście na tyle długo, aby spotkać starych znajomych.
- Proszę w takim razie o balię z wodą i jakiegoś elfa do umycia mi pleców – postanowiła trochę zażartować, jednak karczmarz, jak zauważyła, nastroju do tego nie miał.
- To nie burdel tylko karczma, panienka miejsca pomyliła – odezwał się oschle.
- Najwidoczniej… niech będzie ta balia, może być z zimną wodą, byle była szybko – karczmarz kiwnął tylko głową na znak, że rozumie, choć akurat tego wampirka nie była do końca pewna.

Nie czekając na dziewkę karczemną, poczęła szukać tych najbardziej inteligentnych oczu. Niestety dużego wyboru nie miała. Przy najbliższym stoliku z dwiema chichoczącymi niewiastami siedział opasły jegomość. Ubrany był z żółto czerwone szaty, świadczyło to, że jest najprawdopodobniej handlarzem. Jego czystko oceniające spojrzenie od razu powiedziało jej, że chciałby, aby się dołączyła do jego małego haremu. Oprócz niego trochę dalej siedziało trzech mężczyzn, na oko Francescy wyglądali jak drobni rzezimieszkowie, ale równie dobrze mogli być po prostu zwyczajnymi robotnikami.

W rogu sali siedziała wpatrzona w siebie para. Cóż za żenujący widok. Czy ludzie jeszcze nie wiedzą, że miłości nie ma? Łudzą się i wmawiają jakieś pierdoły o przeznaczeniu. Przecież wiadomo, że wszystkim steruje popęd. Sex jest główną motywacją do heroicznych czynów. Sama już przechodziła to nie jeden raz, nie jeden raz mężczyźni twierdzili, że są w niej zakochani. To wszystko były brednie, takie same jakie wkładała im, aby skorzystać z pięknego ciała. Kiedyś nawet podjęła się udowodnienia pewnej kobiecie, że miłości nie ma. Zauroczyła jej ukochanego, dalszej części nie trzeba opisywać. Francesca nigdy nie zapomni jej wzroku pełnego nienawiści, kiedy jej o tym powiedziała. Tym razem wolała odpuścić, lepiej nie robić sobie wrogów na samym wstępie.

Siadła sama i liczyła, że zaraz zjawi się ktoś z kim będzie już mogła spokojnie porozmawiać.
Nie trwało to długo, ponieważ najwidoczniej znudzeni mężczyźni postanowili umilić jej czas, przysiadając się do niej.
- Panienka taka sama? Szkoda, żeby taka smutna była… – zagadną pierwszy.
- A my chętnie dotrzymamy towarzystwa – Francesca wzruszyła ramionami, w sumie co jej szkodzi. Nie wiadomo ile będzie czekała na jakiegokolwiek gościa.
- Dobrze, ale powiedzcie mi najpierw co się stało z właścicielami?
- To panienka nie wie? - mężczyźni się przysiedli i ściszonym głosem poczęli opowiadać. – Jakieś dwa tygodnie temu, wielka burda tutaj była. Jakiemuś fircykowi szlachcicowi nie spodobało się, że tu elfy prowadzą i nasłał bandę, która jeno miała je przegonić. Tylko nie pogłówkował, że elfy się umieją dobrze obronić i wynajęły kilku najemników by strzegły dobytku. Niezła jatka wtedy się zrobiła, praktycznie wszyscy z bandy szlachcica flaki na wierzchu mieli. To jeszcze bardziej go zezłościło i do króla samego miał pisać podobno, żeby elfów się pozbyć.
- A tam, gdzie tam pisał! Brednie jakieś – przerwał mu trzeci.
- Żadne brednie, sam słyszał! Potem to już jeszcze gorzej było to elfy wyjechać postanowiły i wrócą jak sprawa ucichnie wneto. Szlachcic jednak czerwoniutki jak rak się robi jeno słyszy o tej karczmie. Elfy pewno prędko nie wrócą, życie długie mają i narażać się nie chcą. Przybytek dobrze pilnowany jest, ale pewno drugiej takiej napaści nie przeżyje. Nie na bata. Elfów nie ma, a to one zręczne ciorty są skubane. Tera ploty po mieście całym krażą, że straszy tu i że ludzie znikają. My tu elfy te znamy i dobrze z nimi żyli zawsze, dlatego w te brednie nie wierzymy. Ale są ludzie co rękę by sobie dali uciąć, ze tu dziwa różne widzieli czy, że zaginął tu kto. Prawda, że od wyjazdy elfów poumierali tu ludzie z niewiadomych powodów, ale to jak wszędzie. To sprawka tego fircyka szlachcianina. Pewno jakiś zbójców nasłał, żeby reputacje tu psuć. Panienka to na noc zamierza zostać?
- Tak zamierzam – powiedziała wzruszając ramionami. Mężczyźni popatrzyli na siebie i wymienili się uśmiechami.
- To radze knajpe zmienić, nikt to nie nocuje już. Od długiego czasu. My jeszcze tu przychodzim, bo szacunek do tych elfów mamy. Ci to pewno nie wiedzą co się tu dzieje. Więc panience spać nie radzimy tu, po co kusić los. Niedaleko karczma porządna jest i tania, chętnie przenocuje panienkę. Sama panienka lepiej nie nocuje tu. Kto wie, co się zdarzyć może… – Francesca nie zamierzała zmieniać lokalu. Uśmiechnęła się tylko jednak wcale nie wesoło.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...

Ostatnio edytowane przez Asmorinne : 02-08-2012 o 22:10.
Asmorinne jest offline  
Stary 07-08-2012, 19:40   #3
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Opowiastka mężczyzn nie miała za dużo sensu i kilka rzeczy zwyczajnie w niej nie pasowało. Nie zgadzała się data, bo gdyby od wygonienia elfów minęły dwa tygodnie, to wiedziałaby o tym cała okolica, w tym domorosły mały przewodnik. No i kompletnie niewiarygodne było to, że jacyś najemnicy zgodzili się pracować dla elfów. Może jeszcze z pięćdziesiąt lat temu, ale teraz? Wiewiórek w lasach było coraz więcej, a o pogromach w królestwach słyszało się przynajmniej raz do roku i to nawet nie nadstawiając specjalnie ucha. Poza tym- niby gdzie teraz ci wynajęci najemnicy byli? Gospody nikt nie bronił i było to widać. A już gdyby w okolicy ginęli ludzie, to kapłani Wiecznego Ognia pewnie zajęliby całe podgrodzie od swoich świec, co to niby wszystko złe odganiają. Coś tu było nie tak.
Tymczasem karczmarz zabrał się do uiszczania należności z obłożonym panienkami kupcem. Robił to jednak nad wyraz oschle, w sposób który przy ogromnej konkurencji w Novigradzie nie wróżył przyszłości „Domowemu Ognisku”. Wkrótce sala zrobiła się luźniejsza o trzy osoby i poza Francescą i jej nieproszoną trójką towarzyszy, została tylko zakochana para.
-Balia czeka na górze – rzucił do Francesci karczmarz takim tonem, jakby oznajmił, że właśnie musiał rozrzucać gnój. -Radzę się spieszyć, bo woda stygnie.
Podejście mężczyzny nie podobało się wampirzycy, ale przecież od początku spodziewała się czegoś innego. Trudno. Umyje się, prześpi, zapłaci i puści tą pożałowania godną gościnę w niepamięć... albo nauczy tymczasowego właściciela, jak powinien traktować damy. Ta druga opcja podobała się Liskowi zdecydowanie bardziej.

Los jednak miał wobec niej inne plany. Nie zdążyła bowiem nawet się rozebrać i wskoczyć do balii, kiedy jej czułe uszy wychwyciły ruch na schodach. Oraz gorączkowe szepty, które pewnie byłby w stanie dosłyszeć nawet co czujniejszy człowiek, a co dopiero wampir.
-Mówiłem ci idioto, by po prostu zamknąć drzwi i zaryglować okna- to chyba był głos jednego z trójki rzezimieszków.
-W środku dnia? Od razu miejscowi by się połapali, że coś nie tak. A do tej cholernej gospody i tak nikt prawie nie chodził – ten głos z kolei należał do 'karczmarza'. O ile dało się to rozróżnić z zachrypniętego szeptu.
-Tak jak kurwa dzisiaj? Najpierw ten kupiec, a teraz ta tępa ruda dupa, która nie poszła po dobroci.
-Bogowie świadkami, że chcieliśmy po dobroci. Ale jak nie to nie.
Gdy drzwi do pokoju Francesci otworzyły się z rozmachem, rudowłosa była już gotowa na nieproszonych gości.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 28-08-2012, 10:44   #4
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Francesca tylko czekała, aż uchylą się drzwi. Pierwszy dostał blatem od małego stolika. Drugi pod wpływem mocnego kopniaka zleciał ze schodów. Trzeciego zamurowało, a czwarty - karczmarz rzucił się do ucieczki. To właśnie on dostał tak celnie sztyletem, że siła ciosu przygniotła jego cielsko do ściany. Ten zacharczał donośnie, gdy uświadomił sobie, że sztylet przygwożdził fałde jego tłuszczu. W tym momencie nie był w stanie wyrwać się z uwięzi. Zamurowanego Francesca złapała za szyje.

- A z tobą to ja sobie porozmawiam… znam pewne sposoby, aby wyciągać informacje. To jak będziesz współpracował po dobroci, czy wolisz z ostrymi narzędziami? – mężczyzna zbladł. Już dowiedział się jaki zręczny i szybki potrafi być jego natręt, dlatego już nie wątpił w prawdziwość słów.
- Nic nie mów szmacie! – odezwał się z wielkim bólem karczmarz. Próbował się oswobodzić, nawet złapał za broń, lecz była wbita tak głęboko, że nie dał rady jej wyciągnąć. Tymczasem tak dostał w głowę od rudowłosej, że stracił przytomność. Kobieta zręcznie wyciągnęła broń i wróciła do swojej nowej zabawki.
- Teraz możesz mówić… nie lubię się powtarzać – walnęła nim o drzwi. Mężczyzna jęknął i natychmiast odzyskał mowę.
- Bo my nie lubimy tych elfów, klientów nam zabierają. Wyjechali teraz, pilno im było na zastępstwo kogoś, więc podesłali ziomka. My w trzej do pomocy, żeby utarg większy był. Takich co słuchać nie chcą siłą przekonać próbujemy… – powiedział spuszczając głowę na znak pokory. Francescy jednak to nie ruszyło.
- Kiedy wracają elfy?! – syknęła wręcz ze złości.
- Nie wiem pani, my klientów udajemy i wychodzimy jak wracają… nie wiem… – nagle przed jego głową wylądował sztylet.
- Za dwa dni wracają… będą o zmierzchu… – kobieta uśmiechnęła się na nagłą zmianę mężczyzny.
- Dobrze w takim razie pomożesz mi w czymś… – uśmiechnęła się zbójecko, na to mężczyzna tylko przełknął wystraszony ślinę.

***

- Zdecydowanie zmęczyła mnie ta podróż. Już powoli zaczynam tęsknić za naszym przybytkiem – ubrana w ludzki stój podróżny elfka zwróciła się do swojego męża.
- Jeśli popędzimy trochę konie, będzie szybciej. Bym nawet to proponował, nie podobał mi się za bardzo ten zastępczy karczmarz. Miał dziwne spojrzenie, czas niestety naglił.
-Wiem przecież sama ci o tym mówiłam. Zresztą cokolwiek się stanie nie ma czego żałować. Przecież musieliśmy wyjechać – uśmiechnęła się do niego czule.
- Masz rację – złapał ją za rękę.
Konie przyśpieszyły niechętnie, na szczęście elfy same w sobie były lekkie, dlatego nie sprawiło im to większej trudności. Wkrótce dwa kare konie wraz z jeźdźcami zniknęły gdzieś na horyzoncie. Elfy i tak miały w planach wrócić wcześniej, karczmarz dostał tylko wiadomość ogólną. Także właściciele wrócili dzień wcześniej o wschodzie słońca.
- Ciekawe co stało się z karczmarzem… jak go znajdę to sobie z nim porozmawiam – powiedział poirytowany elf zastając pusty przybytek.
- Słyszysz to? – zapytała czujna elfka.
Tak to z piwnic… mam rację? – nie czekając na odpowiedź ruszył schodami na dół. Ku jego zdumieniu zastał trzech związanych mężczyzn oraz swojego karczmarza z wyciętym napisem na brzuchu „Zdrajca”.
- Co tu się stało? – spytał zdumiony.
- Napadła na nas kobieta, rudowłosa, czarci pomiot! – od razu odezwał się jeden – proszę nas uwolnić! – wtrącił się drugi – wszystko opowiemy
- Doprawdy? Kochanie, coś mi się zdaje, że nasza przyjaciółka z dawnych lat trochę nam pomogła… – tutaj elf zwrócił się do żony.
- Poszukam jej, a ty rozwiąż te plugastwo, nie chce już nigdy ich tu widzieć – powiedziała kobieta znikając za drzwiami.

***

Najbliżej niej była brama Flisacka, jednak wolała przejść do centrum dużo większą o dobitnej nazwie Wielka. Wybór był całkiem banalny, po pierwsze była częściej uczęszczana i prowadziła do nieco biedniejszej dzielnicy miasta. Po drugie to właśnie tędy najczęściej przybywali kupcy, a żeby nie wzbudzać większych podejrzeń chciała przejść przez bramę z jednym z nich. Po długiej podróży nie jeden handlarz będzie chciał się zrelaksować, a samotna podróżniczka stanowiła dobrą ku temu okazję. Tak właśnie, nie zbudzając większych podejrzeń wśród strażników, miała zamiar dostać się do swojego celu.

Nie była pewna gdzie właściwie szukać Damazy. Doskonale znała jego dawną siedzibę, wątpiła jednak w to, że w dalszym ciągu tam przebywa. Zresztą był to człowiek, dla ścisłości półelf, który rzadko zatrzymywał się dłużej w jednym miejscu. Dzięki temu pewnie jeszcze żył. Ten wyjątkowo wredny i podstępny typ miał podobnie jak ona, wielu wrogów. Mimo wszystko potrafili się dogadać nie tylko w łóżku, co zdarzało się rzadko Liskowi.

Bramę Wielką przeszła przez najmniejszych problemów i chodź nie znalazła kupca, z którym mogła się zabrać, wcale tego nie żałowała. Spory tłumek, który okazał się wyjątkowo podejrzany dla strażników zajął całą ich uwagę. Tak że przejść mogła bez problemu. Jej celem była teraz Czerwona Dzielnica. To tam zamieszkiwali nieludzie i odszczepieńcy społeczeństwa, rozsądny człowiek dbający o swoje bezpieczeństwo raczej omijał to miejsce dalekim łukiem. Byli i tacy, którym wiodło się tam naprawdę dobrze, szczególnie tym co należeli do Gildii Złodziei. Jeśli pamięć jej nie zawodziła członkowie tej gildii często przesiadywali w karczmie Stare Łuki. Było to również ulubione miejsce Damazy. Karczma ta charakteryzowała się tym, że posiadała ciąg długich korytarzy i goście nie byli umieszczeni w jednej dużej Sali, a w licznych małych. Kto był wtajemniczony wiedział, która sala należała do kogo oraz gdzie można znaleźć tajne przejścia, które powodowały tak zwane „zniknięcie”, czy ”rozpłynięcie się w powietrzu”.

Francesca postanowiła jednak pójść na łatwiznę i spytała się karczmarza o swojego znajomego. Ten jak na lojalnego przystało zrobił pytającą minę i wzruszył ramionami. Zupełnie jakby chciał powiedzieć „nie znam człowieka”. Kobieta tylko uśmiechnęła się nieznacznie:

- To jak go zobaczysz, to powiedz, że jest tu jego stara przyjaciółka. Ah.. może bez tej starej. Chciałaby odzyskać to co straciła. Masz jakieś pokoje wolne?
- Oczywiście pokoi tu pod dostatkiem, dla pani z balkonem na górze nr 12.- Karczmarz dał jej klucz i nic więcej nie mówił. Maskował się tak doskonale, że w pewnej chwili Francesca nawet zaczęła wątpić czy wiadomość zostanie przekazana. Nie mniej jednak postanowiła zostawić rzeczy i poszukać na własna rękę. Miała już nawet na to pewien pomysł.

***

Burdel chyba o każdej porze tętnił życiem. To tu działy się tak plugawe rzeczy, przy jakich nawet co niektóry wiedźmin mógłby się zniesmaczyć. To właśnie tu spełniały się ciche marzenia ludzkie i nieludzkie tak skrzętnie ukrywane na co dzień. Nieraz wychodzące ze zdwojoną siłą pośród intymnych chwil.

Krzyki namiętności nigdy nie wychodziły na zewnątrz budynku. Liska zawsze intrygowało ułożenie budynku i jego architektura. Jak to się działo, że nie było nic nigdy słychać? Mury wcale nie były jakoś wyjątkowo grube, a pokoje wcale nie specyficznie umieszczone. Może jakaś magia? Zresztą kogo to obchodziło. Ważne, że to jedne z najlepiej prosperujących miejsc, w których spotykali się mieszkańcy o naprawdę skrajnych preferencjach. Mając dobrze wypchaną sakiewkę można było załatwić wszystko. Dla nich nie było rzeczy niemożliwych.


Francesca miała jeden cel. Doskonale znała preferencje Damazy. Na wspomnienie tych miłosnych chwil skrzywiła się nieznacznie. Półelf miał specyficzne sposoby spełnienia. Było jej z nim niebywale dobrze. Z tym, że ona posiadała zdolność regeneracji - ludzie nie, dlatego łatwo będzie namierzyć jego ulubienice. Wątpiła, aby w jakiś sposób Damaza mógł sobie odmówić chwile przyjemności. Jednak jego zabawki były raczej jednorazowe. Mało kto chciał bawić się nimi po użyciu przez niego. Pewnie posiadał je na własność od początku do… końca. Właśnie końca. Wampirka liczyła się z tą paskudną prawdą. Pewnie gdyby nie był jej potrzebny już dawno leżałby martwy za swoje uczynki. Pieprzony sadysta. Mimo wszystko nie mogła się doczekać spotkania z nim.

- Czego sobie pani życzy? – spytała dostojnie burdelmama. Była to starsza pomarszczona już kobieta, która najwyraźniej sporo dorobiła się na poprzednim stanowisku. Ubrana była schludnie i modnie. Jej szyje zdobiły naprawdę drogie kamienie.
- Kobiety… - powiedziała pewnie.
- Mamy bardzo duży wybór. Jakieś dokładniejsze pragnienia? Blondynki, brunetki, czy może rude jak pani? – wypytywała dalej.
- Oszpecone… - powiedziała powoli wręcz nachalnie patrząc się w burdelmame. Ta skinęła głową, zrobiła poważną minę.
- Znajdzie się coś, aczkolwiek będzie pani musiała sobie wybrać. Jest ich kilka, mogą być trochę mniej wprawione, bo służą do innych celów. Za dodatkową opłatą może pani robić z nimi co chce. Poleciłabym Morganę lub Anastazję. One są naprawdę dobre, będzie pani na pewno zadowolona. Proszę za mną. - Francesca zdążyła wypatrzyć jedną z nich. Już z daleka rzuciła się jej w oczy.

 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...

Ostatnio edytowane przez Asmorinne : 30-08-2012 o 14:27.
Asmorinne jest offline  
Stary 04-09-2012, 21:54   #5
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Dziewczyna była nieodwracalnie oszpecona. Uśmiech wypisany na jej twarzy nożem silnie kontrastował ze strachem, który łatwo było zauważyć w oczach. Nawet jednak bez blizn, brunetka nie była ładna - wychudła, niska i o figurze chłopca. Z drugiej strony było to nawet zrozumiałe - burdelmama nie chciała psuć dobrego towaru, a jednocześnie mogła solidnie zarobić na resztkach.

Francesca przez chwilę przyglądała się dziewczynie z uwagą. Ta natychmiast spuściła wzrok szukając czegoś niewidzialnego na podłodze. Burdelmama szybko to podchwyciła i zaraz złapała ją za rękę.
- To jest właśnie Morgana. Jeśli sobie życzysz, zaprowadzi cię do pokoju. Są jeszcze inne dziewczyny.
- Nie, wybieram tę. Oczywiście jeśli się zgodzi - dodała uprzejmie, choć dobrze wiedziała, że oszpecona nie miała wyboru.
- Dobrze, w takim razie zostawiam was same. Miłej zabawy! - dodała wesoło na odchodne. Morgana uśmiechnęła się do niej niepewnie. Zapewne obawiała się, co tym razem ją spotka. Francesca wyczuła u niej coś jeszcze. Nie była dokładnie pewna, bo tak dobrze nie znała się na kobiecych uczuciach, ale wyglądało to jej na podniecenie. Tak, wystarczyła jej chwila, żeby upewnić się, że dziewczyna stojąca obok niej jest wyraźnie podniecona jej obecnością.
- Chodźmy, tam jest pokój - dziewczyna odważyła się zabrać głos, dopiero po zniknięciu burdelmamy.
- Dobrze to chodźmy - uśmiechnęła się wampirzyca i spokojnym krokiem ruszyła za Morganą. Pokój był naprawdę przytulny. Ściany obwieszone płótnem, do tego wielkie miękkie łóżko. Liskowi rzuciły się w oczy elementy niepasujące, czyli łańcuchy, bicz i kilka innych rzeczy, których zastosowania nawet nie mogła sobie za bardzo wyobrazić. W burdelach wciąż wymyślano nowe zabawki urozmaicające czas klienteli. Można było rzec, co burdel to obyczaj. Trzeba była naprawdę wnikliwego rozeznania, aby się z tym wszystkim połapać. Francesca była pewna, że znalazłaby takie osoby dla których byłoby to możliwe.

-Da mi pani jakieś wskazówki? - Morgana wciąż nie była pewna czego ma się spodziewać po swojej klientce. Zaczęła już się rozbierać, powoli rozpinając guziczki swojej sukienki, kiedy Francesca przerwała jej.
- Spokojnie. I nie żadna pani, tylko Francesca. Nie jestem tutaj w celu przyjemności. Chciałam spędzić z tobą trochę czasu... i jak się domyślasz zadać ci kilka pytań. Dokładnie jedno. Gdzie znajdę Damazę?
Oczy dziewczyny rozszerzyły się ze strachu. Wbiła spojrzenie w swoje stopy i odpowiedziała:
-Nie wiem, pani - mimo słów rudowłosej, najwyraźniej bała się nazywać klientkę po imieniu. -Nie wolno nam pytać klientów o imiona. Pani imię też zapomnę - zapewniła.
-Oszczędźmy sobie te ceregiele. Znam Damazę równie dobrze, jak ty. Los jednak obdarzył mnie darem regeneracji. Musze się z nim zobaczyć jak najszybciej. Jeśli mi nie powiesz, przyjdzie tu ponownie któregoś dnia i będzie was katował. Jeśli będziecie miały szczęście to przeżyjecie. Zrozum moja obecność w Novigradzie ułatwi wam życie. Obie możemy sobie pomóc. - Francesca wlepiła wzrok w kobietę, patrzyła na nią dłuższa chwilę, wpatrując w jej wewnętrzne miotanie się.
Dziwka wydała się bać de Riue, ale z drugiej strony sprawiała wrażenie, jakby strach był jej codziennością.
-Jak... jak on wygląda? - spytała cicho.
-Pół elf, średniego wzrostu, całkiem przystojny... dlaczego pytasz?
Oszpecona dziewczyna zadrżała na całym ciele, na słowa wampirzycy.
-My... my nie znamy imion. Ale wiem który to - jej ręka bezwiednie powędrowała do blizny. -On niewiele mówi, ale... Mówił coś o siedmiu świecach. Że będzie dzisiaj przy siedmiu świecach. I...i jeszcze mówił coś o robocie. Nic więcej nie wiem, naprawdę - zapewniła.
-To wystarczy, dziękuje. - Francesca nie bardzo wiedziała co powiedzieć. Szkoda było jej tej dziewczyny i miała ochotę zemścić się na Damazie. To jednak nie był na to dobry czas. Była jednak pewna, że kiedyś on nastąpi. - Jeśli czegoś potrzebujesz to znajdziesz mnie w Starych Łukach. Teraz muszę iść.
-Nie, proszę nie. Jeśli teraz pani pójdzie, to stwierdzą, że pani nie zadowoliłam - w oczach dziewczyny pojawiły się łzy. Kara za nie wypełnienie zachcianek klienta musiała być nieprzyjemna. Francesca westchnęła, po czym położyła się na łóżku.
- W takim razie mamy jeszcze trochę czasu. Może opowiesz mi do czego służą te przedmioty... jestem bardzo ciekawa...- Francesca wskazała na komodę, na której leżały obce jej przedmioty.


-Wkłada się je do otworów ciała i kręci śrubą. Wtedy się rozwierają - wytłumaczyła dziwka. Przedmiot bardziej chyba nadawał się do lochu niż do łóżka, ale ludzie najwyraźniej mieli różnorakie potrzeby. Francesca zmrużyła oczy, ta zabawka zdecydowanie nie przypadła jej do gustu.
-Hmm, a macie jakieś takie bardziej... przyjemne?
-Mamy drewniane kuśki różnych wielkości - odparła po dłuższym namyśle. Większość rzeczy jakie widziała Francesca w pokoju raczej nie była tworzona z myślą o przyjemnościach.
- Niektóre jestem w stanie zaakceptować... - wzrok wampirzycy powędrował na niewielki bicz - inne jednak ciężko byłoby mi znieść, znam jednak i takie osoby, którym ból sprawia przyjemność. Czy ty do nich należysz?
-Robię to, czego chcą klienci. Nie jestem tu dla przyjemności - odparła nadspodziewanie szczerze. Kobieta chwilę na nią spoglądała. Czas okropnie się wydłużał. Miała ochotę już iść i wyrwać się od wizerunku Morgany. Im dłużej przebywała w jej obecności tym bardziej napełniała się nienawiścią do Damazy. Tego jednak nie chciała, półelf mógł jej naprawdę pomóc. Stwarzanie sobie kolejnego wroga raczej nie ułatwiłoby jej życia.

Godzina minęła bardzo powoli, co klientom burdeli nie zdarzało się często. No, ale Francesca nie zaliczała się do klienteli takich przybytków, bo i te nie miały jej w większości niczego do zaoferowania. A nawet jeśli w jakimś zamtuzie pracowali mężczyźni, to co to w ogóle za pomysł by ktoś wyglądający jak de Riue miał płacić za chędożenie?
Tak czy siak, teraz trzeba się było przebrać stosownie do poszukiwań.


Ubrała się na tę okazję w wyjątkową kreację. Chciała dla niego wyglądać zjawiskowo, dlatego prawie połowa pękatej sakiewki przeznaczona została na poczet tego spotkania. Sukienka była dopasowana idealnie, nie krępowała ruchów, a Francesca czuła się w niej niezwykle swobodnie. Co prawda nie mogła zabrać ze sobą swoich ulubionych sztyletów, ale na tę okazję spięła sobie włosy dwoma wykałaczkami w barwie srebra, które od biedy mogły posłużyć jako broń. Chabrowy kolor doskonale zgrywał się z jej jasną karnacją i rudymi włosami, podkreślając jeszcze bardziej ich intensywność. Przód kreacji zdobił dość niewielki dekolt, który misternie, ale z nutką tajemnicy uwypuklał, jej niczego sobie biust. Na szyi zawiesiła naszyjnik z czarnych kamieni, który kończył się gdzieś między piersiami. Tył kreacji... cóż, nie można było wiele o nim powiedzieć, bowiem suknia pozbawiona była pleców, odsłaniając skórę wampirzycy aż do lędźwi.

Wampirzyca, słusznie, założyła że Siedem Świec musiało być jakąś karczmą, albo tawerną. Nie wiedziała jednak, gdzie się ona znajduje, toteż musiała o to chwilę popytać. Naprawdę chwilę, bowiem okazało się, że Siedem Świec znaleźć bardzo łatwo. Wystarczało skierować się ku najbardziej rzucającej się budowli Novigradu – Wielkiej Świątyni. Kiedyś była elfim pałacem, ale ludzie zrobili z nią jedną z dwóch rzeczy, które d'hoine wyczyniali z napotkaną architekturą Starych Ras – przebudowali ją na swoją modłę. I tak lepsze to niż alternatywa, czyli zrównanie z ziemią.
Szpica, bo tak miejscowi zwali świątynię, była pierwotnie zbudowana w całości z marmuru. W zamysłach pierwszych budowniczych miała to być baszta, ale w wyniku ingerencji ludzi dobudowano do niej sale medytacyjne, mniejsze wieżyczki i wyszło coś znacznie bardziej skomplikowanego i dużego. Niemniej, dla oczu budowla była przyjemna, a i u wiernych pewnie wzbudzała należyty respekt.
Trochę mniejszy respekt czuli przekupnie, którzy na świątynnych schodach usiłowali wcisnąć komu się dało dewocjonalia Świętego Ognia. Na pytanie o Siedem Świec, Francesca prawie została zasypana wszelkim woskowym badziewiem, a i zdarzył się srebrny kandelabr, rzekomo poświęcony ręką wysokiego kapłana. Może i Lisek była złodziejką, ale uczciwą, a udający pobożność kupcy próbowali opchnąć łój ze sznurkiem za cenę godną wiecznego zbawienia. No i prawie ją poparzyli tym przeklętym metalem.

Poszukiwana tawerna znajdowała się jednak bardzo blisko, bo tuż na wschód. Wystarczało obejść krąg kupieckich domostw wybudowanych wokół jakiejś fontanny i już Francesca mogła podziwiać cel swoich poszukiwań.


Front budynku skierowany był ku Nowemu Miastu, a tak bliżej to na plac na którym handlowano miejscowymi wyrobami. Tyły budynku musiały zatem być skierowane ku wspomnianej fontannie, której z tego miejsca nijak de Riue zobaczyć nie mogła. Szybko jednak zauważyła, że w Siedmiu Świecach coś się działo.
A uderzenie serca potem, zobaczyła znajomą, półelfią sylwetkę przeskakującą niski murek. Damaza miał zaciągnięty nisko kaptur, ale rozpoznała go bez trudu. Gdy zaś ich spojrzenia się spotkały, w oczach mężczyzny również zabłysnęła iskierka. Z impetem nie przystającym doświadczonemu rzezimieszkowi, wpadł na Liska, prawie obalając ją na ziemię. Kobieta poczuła, jak za suknię, tuż nad miejscem w którym plecy traciły szlachetną nazwę, półelf wsunął jakiś chłodny krążek.
-Po zmroku, przy bramie Zbożowej - wyszeptał jej do ucha i pomknął w dół ulicy.
Damaza irytował de Riue z każdą godziną coraz mocniej. Tak się dla niego stroiła, a on co? Uciekł!

____________________________________
domek z balkonem by ~rojobe
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 22-12-2012 o 13:38.
Zapatashura jest offline  
Stary 06-09-2012, 20:30   #6
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Z karczmy dobiegał rwetes, chociaż cichł z każdą chwilą. Za Damazą nikt nie rzucił się w pościg, co było dziwne, bowiem dowód na to, że coś świsnął posiadała sama Francesca. Szybka wymiana fantów ze wspólnikiem po kradzieży, to jedna z najstarszych sztuczek w zawodzie.
We wnętrzu Siedmiu Świec, dwóch rosłych krasnoludzkich wykidajłów właśnie robiło porządek z trójką awanturujących się gości. Trio było ze sobą splątane w typowych dla karczemnych walk chwytach - jeden trzymał drugiego za włosy, drugi trzeciego uczepił się w pasie i tak dalej. Tyle tylko, że celne razy krasnoludów zdążyły ich już ostudzić, więc ze wspólnych uścisków starali się teraz wydostać. Karczmarz zachęcał do tego gniewnym krzykiem, gdyż awanturnicy zupełnie blokowali wejście, tak że żaden z gości nie mógł wyjść, a co gorsza nikt nie mógł wejść. Ciekawe czy cała ta bójka była częścią dywersji, zorganizowanej przez Damazę by mógł zwinąć to co chciał?
-Cholera jasna, mój sygnet! - kiedy tylko Lisek usłyszała wściekły krzyk, miała już prawie pewność, że wszystko było ustawione. -Musiał mi gdzieś tutaj spaść. Niech nikt się nie rusza! - Biedak, szukający swojej zguby, był otyłym brunetem, któremu wiek nakreślił pokaźne zakola. Czarny, wyszywany wams, nałożony na białą koszulę z bufiastymi rękawami wskazywał, że musiał być nieźle sytuowany. Materiał bowiem był bardzo solidny, a w dodatku wyglądał na nowy. W środku lata wszystkie ubrania w Novigradzie były drogie, bo sprowadzane przez statki tkaniny osiągały na rynku wysoką cenę, a krawcy chcieli sobie inwestycję odbić natychmiast.

Francesca widząc całe zamieszanie ruszyła w tamtą stronę. Gdy znalazła się już blisko większość spojrzeń, wyszukujących sygnetu na ziemi skierowało się w jej stronę.
- Szukać go, gdzie on jest! - poganiał ich otyły mężczyzna, zupełnie ignorując wampirkę, co ją trochę poirytowało.
- Może ja będę mogła w czymś pomóc, co tu właściwie się stało? - spytała zdziwiona.
- Prosze tu nie pochodzić, zginął naszemu rajcy ważny przedmiot - dostała zdawkową odpowiedź od bodajże jednego z jego sługusów.
- Czy ktoś coś widzi? Na bogów powiedzcie, że go widzicie! - mówił z przejęciem nie odrywając oczu od ziemi.
- Tyle zachodu o jakiś pierścioneczek? Panie rajco, ja co tydzień gubię jeden, nie ma się co tym przejmować. Na przykład w tamtym tygodniu, zgubiłam broszę mojej babci - prowokowała dalej.
- Kobieto, to nie zwykły pierścień! To sygnet... ale nie istotne, musi gdzieś tu być. Nie ruszać się, będziecie tu wszyscy stali dopóki go nie znajdziemy - rozkazał przywódczo. Jednak nie na wszystkich poskutkowało. Część osób już zdążyła rozpłynąć się w tłumie, na co przejęty rajca nie mógł nic poradzić. Jedynie jego przydupasi czujnie obserowali ziemię, jeden nawet na kolanach zaczął szukać zguby.
- No dobrze, skoro na nic nie mogę się przydać. Idę na lampkę wina i panu rajcy również zalecam. Na ukojenie nerwów. Życzę, żeby sygnet się znalazł - skłoniła się elegancko i zatrzepotała urokliwie rzęsami. Najwyraźniej baron uznał receptę Liska za niebywale trafną, ponieważ nagle zaniechał poszukiwań i dołączył do niej.
-Nie wracać mi bez sygnetu! -rozkazał jeszcze swoim podwładnym po czym zaproponował kobiecie ramie do oparcia. Ta nie odmówiła, miała nadzieje dowiedzieć się co nieco, o błyskotce, którą posiadała. Rajca podprowadził de Riue do stolika przy ścianie naprzeciw wejścia. Okna wychodziły na małe podwórze, na którego środku stała równie mała fontanna.


Mężczyzna szarmancko odsunął jej krzesło po czym zamówił jedno z najlepszych win w siedmiu świecach. Francesca żałowała tego, że była tu pierwszy raz. Wytworna, aczkolwiek nieduża sala nadawała niezwykłego klimatu. Co istotne świece umieszczone były na każdym zajętym stoliku. Dziewka karczemna zbierając zamówienie przynosiła na stolik kandelabr.

Po upiciu kilka lampek wina i rozmawianiu o dupie maryni Francesca postanowiła ponownie zacząć temat sygnetu.

- Widzę, że wciąż cię martwi. To chodzi o ten pierścień prawda? Naprawdę był taki ważny dla ciebie? - wampirka już zdążyła przejśc z rajcą na “ty”. Zrobiła niewinną i współczującą minkę, po czym czekała co na ten temat ma do powiedzenia.
-Czy był ważny? Ależ on był cholernie ważny... jakie był, tak w ogóle? Jest ważny - poprawił się zaraz. -To stempel portowy przecież.
- Stempel w pierścieniu? Myślałam, że takie rzeczy są szczelnie zamknięte... - zamyśliła się chwilę, tak naprawde zastanawiając się co szykuje tym razem Damaza - Ale nie martw się na pewno się znajdzie, przecież nikt ot tak nie mógł sobie go przywłaszczyć - kobieta czule go pogładziła po tłustym ramieniu.
-Musi się znaleźć - stwierdził, spoglądając nerwowo na swoich ludzi, pogrążonych w beznadziejnych poszukiwaniach.Tymczasem zapadał zmrok, Francesca, żeby zdążyć musiała się troszkę pośpieszyć. Pośpieszyć? Ha! Doskonale wiedziała, że Damaza będzie na nią czekał, w końcu posiadała coś bardzo ważnego. Jak już dowiedziała się co, przestała odczuwać presję czasu. Półelf praktycznie nie zwrócił na nią uwagi podczas spotkania po latach, zdawała sobie sprawę, że się śpieszył, jednak to było kiepskie wytłumaczenie. Chciała się z nim trochę podroczyć, także z lokalu wyszła grubo po zmroku. Oczywiście znalazła jeszcze cas na przebranie, w mniej rzucające się w oczy ubrania. Suknia choć była bardzo wygodna, nie nadawała się na przechadzki po mieście. Włożyła więc czarny zdobiony gorset, rękawice oraz długie buty z cholewami. Do tego miała na sobie, krótkie spodnie ze skóry, które zrobił jej na zamówienie pewien krawiec. W butach ukryła swoją ulubioną broń - dwa sztylety, z którymi zawsze czuła się bezpiecznie.

Idąc przez Nowe Miasto w kierunku Bramy Zbożowej, wampirzyca mogła podziwiać miejską architekturę. Dzielnica składała się głównie z budynków solidnie zbudowanych, z drogich materiałów - wypalanej cegły, piaskowca, solidnych dębów - ale zazwyczaj zupełnie pozbawionych smaku. Kiczowate freski zdobił frontony, paskudne rzygacze wieńczyły rynny w najdroższych posiadłościach, ot nowobogaccy chcieli się pokazać.
Bo i Nowe Miasto było domem dla cieszących się renomą kowali, ślusarzy, odlewników, złotników, cieśli i kogo tam jeszcze licho przywiało. I to ras najwyraźniej wszelakich, bowiem Francesca dostrzegała w architekturze akcenty elfie, czy krasnoludzkie. Ale mogł to być zwyczajne zapożyczenia.
To, co jednak po drodze szczególnie rzuciło się kobiecie w oczy to ogromna, kryształowa kopuła budynku usytuowanego tuż przy miejskich murach. De Riue co prawda nie wiedziała co budowla kryje, ale na pewno coś bogatego - tylko bogaczy byłoby stać na takie ilości kryształu, by zbudować z niego cały dach.

Do Bramy Zbożowej prowadziła tylko jedna droga, czyli przez Wyspę Spichrzów. Jak sama nazwa wskazuje, był to miejski magazyn zbóż wszelakich, spławianych w dół rzeki przez okoliczne chłopstwo. Rudowłosa przeszła zatem po mostku na wyspę i skierowała swe kroki ku murom, po drodze zdążywszy jeszcze przyjrzeć się dziwacznej konstrukcji, zwisającej nad rzeką niczym Żuraw. Gnomi pomysł jak nic.


No i wreszcie była przed bramą. Tak jak miała być - po zmroku. Na pewno nie przed zmrokiem, bo ten zdążył minąć godzinę, czy półtorej temu. Jeden strażnik, oparty leniwie plecami o mur rzucił spojrzeniem w kierunku Francesci, ale to było na razie na tyle. Opodal kręciło się jeszcze paru miejscowych, którzy wyraźnie w trakcie dnia z robotą się nie wyrobili i nieśli jeszcze do magazynu jakieś pakunki.
I jeden obdartus, siedzący na drewnianym pomoście i uśmiechający się w dobrze znany Liskowi sposób. Kobieta podeszła do niego z pełnią gracji, lekko się uśmiechając.
- A co to za strój? - spytała ściszonym głosem - trochę nie podobny do ciebie.
-Co to za strój? A niech to zaraza, baba w spodniach będzie mi stroje wypominała - zaśmiał się o wiele za głośno, jak na kogoś kto chciał się spotkać w konspiracji. -Co się stało z suknią? Pięknie w niej wyglądałaś.
- Wolałam nie rzucać się w oczy, ale jak będzie okazja może ją jeszcze kiedyś włożę... - uśmiechnęła się subtelnie - ciesze się, że cię widzę . Żywego.
-Cholera, miałem nadzieję, że będziesz ją przy mnie zdejmowała, a nie zakładała - łobuzerskie podrywy były jedną z cech Damazy. Maską, skrywającą mroczniejsze tendencje. -Ja też cieszę się na twój widok. Istny czerwony promyk - kadził z kpiarskim uśmiechem. -Ile to już lat minęło?
- Szkoda czasu na liczenie... lepiej powiedz po co ci stempel portowy... - przeszła od razu od rzeczy. - może mogłabym ci w czymś pomóc?
-Stempel? Jaki stempel? Po tych wszystkich latach pamięć już nie ta - lata zaczynały się już odciskać na półelfiej twarzy, kurze łapki wokół oczu, pierwsza siwizna na skroniach, ale chłopięce wygłupy dalej się go trzymały.
- To moge go zatrzymać? Miło z twojej strony, że od razu zasypujesz mnie błyskotkami...
-Nie wiem kto Cię nazwał Liskiem, ale to był przebłysk geniuszu - stwierdził i udał naburmuszoną minę. -No już, pokazuj pierścień, albo zaraz sam zacznę go szukać tam, gdzie go zostawiłem - zagroził. Kobieta uśmiechnęła się łobuzersko.
- Och jaka ze mnie niezdara, chyba zostawiłam go w swoim pokoju - zaczęła obszukiwać kieszenie z odbijającym się na twarzy zakłopotaniem.
Damaza poderwał się naraz z desek pomostu i w dwóch krokach zbliżył do rudowłosej.
-Czyżbyś myślała, że nie spełnię mojej groźby? - zapytał spoglądając w oczy Francescy.
- O to akurat bym się nie martwiła - przejechała palcem po jego torsie, skrzywiła się lekko widząc obdarte łachmany. Zapamiętała go jako bardzo eleganckiego jegomościa. I chociaż ubranie mógł zmienić, to natura pozostała u niego ta sama, bowiem już po chwili de Riue poczuła silne, męskie dłonie zaciskające się na jej pośladkach.
-Hmm... tu go nie ma. Powinienem go szukać niżej, czy wyżej? - zapytał.
- Jak na razie go nie mam - wyrwała się z uścisku. Uwielbiała się z nim droczyć, właśnie teraz sobie przypomniała jak bardzo.
-Nie uwierzę, dopóki nie zdejmę z ciebie tych wszystkich łaszków i ich nie przeszukam - stwierdził z uśmiechem. Rzucił jednak spojrzeniem nad ramieniem wampirzycy i już poważniej dodał. -Ale tym możemy zająć się z dala od oczu zaspanego wartownika.
-Dobrze w takim razie, jedak swój skarb dostaniesz dopiero jak mi wszystko opowiesz... - szepnęła mu do ucha, drażniąc lekko ucho językiem.
-Umowa stoi - zapewnił.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 08-09-2012, 17:23   #7
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Damaza ruszył raźnym krokiem, prowadząc towarzyszkę ku najbliższemu mostowi. Ciekawski wzrok strażnika wwiercał się w ich plecy, ale od gapienia jeszcze nikomu, nigdy, nic nie ubyło. Most był trochę dziwny, bo zaskakująco szeroki, a po środu jakby rozcięty i przytwierdzony czterema łańcuchami do słupów na obu brzegach. Półelf zaraz wytłumaczył, że to dlatego, że most jest zwodzony, niby w zamkach. Łańcuchy unoszą obie jego połowy, a co większe barki mogą spokojnie przepłynąć środkiem rzeki. Kolejny mostek, po którym Francesca dotarła na wyspę, był łukowaty i dlatego pod nim przepływało się bez problemu. Ale po tym wozy jeżdżą w te i we wte, to by się na ostrych łukach osie połamały. A tak trochę pomyślunku i problem rozwiązany.
Wraz z Damazą, de Riue minęła szereg domostw, przecięła trakt Wiecznego Ognia (jedną z dwóch głównych ulic Novigradu) i ponownie tego dnia znalazła się w Czerwonej Dzielnicy. Pomyślałby kto, że od tych wszystkich czerwonych lampek, które miejskie władze kazały palić nad wszystkimi lombardami, burdelami i domami nieludzi, to w nocy w dzielnicy będzie jasno jak w dzień. Ale gdzie! Jasno to było na głównych ulicach, gdzie paliły się solidne lampy, na Starym i Nowym mieście, gdzie bogatszych mieszkańców bez trudu było stać na solidne pochodnie oświetlające uliczki. Ale w biednej Czerwonej Dzielnicy błyszczały jedynie małe lampki, których czerwone światło było dość... upiorne. No i gdyby nie rewelacyjny, wampirzy wzrok to przy takim oświetleniu Francesca pewnie nie raz wdepnęłaby w nieczystości zalegające na błotnistych uliczkach.
Po drodze mężczyzna wypytywał, co Lisek robiła w trakcie ich rozłąki, ale doskonale wiedziała, że Damaza jej nie słuchał. Mogłaby mu prawić fantazje, o ujeżdżaniu jednorożców, a półelf tylko kiwałby głową. Zawsze taki był, gdy przemykał ulicami - oczy dookoła głowy, uszy skupione na odgłosach odległych kroków. Szczególnie w Czerwonej Dzielnicy, gdzie z pogrążonych w mroku zaułków błyskały wrogo oczy... a może i stal. Nikt jednak nie odważył się ich napaść, możliwe że towarzysz Francescy wciąż liczył się w złodziejskiej gildii.
Szybki spacer skończył się na placu, mieszczącym w dzień Szary Bazar. Tam Damaza zaciągnął de Riue w zaułek i poprowadził ją aż do samego końca, gdzie znajdowały się drzwi do jednego z drewnianych budynków. Z rękawa swych łachmanów wyjął klucz, przekręcił go w zamku, który na pierwszy rzut oka Francesca oceniła na bardzo solidny, i szarmanckim gestem zaprosił kobietę do ciemnego wnętrza. A przynajmniej ciemnego dla ludzkich oczu, bo ona dokładnie widziała wąski korytarzyk z drzwiami do piwnicy, schodami prowadzącymi na górę i kończący się w dużej sali.
-Pani pozwoli - zachęcił do wejścia.
- A więc to tu na codzień ukrywa się sławny Damaza... - Francesca ostrożnie przekroczyła próg.
-Jak byłym sławny, to ukrywałbym się na szubienicy w Wisiołkach - zażartował w odpowiedzi. -A to dobre mieszkanie. Wyjdziesz z rana, przejdziesz dwadzieścia jardów i już znikasz w tłumie na bazarze. No chyba, że to środa. Za cholery nie da się zniknąć w tłumie niziołków - czemu akurat w środy bazar miał być pełen małego ludu, pozostało jednak tajemnicą.

Gospodarz zaprowadził de Riue do schodów i na piętro, gdzie zajmował jeden z trzech pokoi. Złodziejska siedziba umeblowana była skromie, bo jedynie w łóżko, solidny kufer, ławkę pod jedną ścianą i stolik, za to dodatków nie powstydziłby się kupiec. Podłogę przykrywał mały, ale za to bardzo gustowny i gruby dywan, pod gołymi ścianami stały dwa małe obrazy, z których jeden był frywolnym aktem, na stoliku leżały równo ułożone srebrne sztućce przy porcelanowym talerzu i złotym pucharze. Nie wspominając już o tym, co półelf z pewnością gdzieś tu ukrywał.
-Pokój ciasny, ale własny - Damaza przywitał Francescę w swoich progach.
- Całkiem miły - rozejrzała się, jej kąciki ust drgnęły kiedy zobaczyła obraz pod ścianą. - to w końcu mi powiesz? - Lisek zbliżyła się do niego, lecz zachowała lekki dystans.
-Kocham cię - wypalił momentalnie, z kamienną twarzą. -To chciałaś usłyszeć, tak? - upewnił się, a kąciki ust prawie mu nie drgały. Wampirka zmrużyła drapieżnie oczy.
-Nie przyszłam tu żartować - westchnęła.
Usłyszawszy to półelf spojrzał w kierunku łóżka i mruknął pod nosem- a ja nawet wina tutaj nie mam. - Żart zdawał się go nie opuszczać. Może było to spowodowane spotkaniem z Francescą? Kobieta najwyraźniej nie była z tego powodu zadowolona. Chciała się już wszystkiego dowiedzieć, a dopiero potem zająć się przyjemnościami. Najwyraźniej półelf w tym momencie nie miał takich priorytetów.
-Ciągle czekam na szczegóły. Chyba , że wcale nie zależy ci na tym sygnecie to mogę już iść - kobieta zastosowała swoją starą sztuczkę i ruszyła w stronę drzwi.
-No dobrze, dobrze - rzucił ugodowo złodziej, aby zatrzymać Liska. -Co chcesz wiedzieć?- tylko czekała na jego reakcję i natychmiast się odwróciła.
- Chciałam się na coś przydać... no wiesz jak w starych dobrych czasach. Teraz zaintrygowało mnie, po ci stempel portowy? - obeszła dookoła niego.
-Zwykła fucha, chociaż nieźle płatna - odpowiedział fachowo. -Jest klient, który nieźle zapłaci za stempel, który mógłby przyłożyć do fałszywych papierów przewozowych. No to znalazłem urzędasa, wyśledziłem gdzie będzie go najłatwiej oskubać, a resztę historii znasz - de Riue liczyła na coś znacznie ciekawszego.
-Czyli nie przydam się? - spytała dość zawiedzionym głosem. Prawdę powiedziawszy liczyła, że będzie miała jakieś ciekawe zajęcie.
-Hmm...- zamyślił się.-To zależy, czy oprócz spodni masz te swoje dziwkarskie ciuszki - w oczach półelfa dało się dostrzec chytry błysk.
- Dziwkarskie? Litości, przecież wiesz, że lubię swoje ciało i lubię je też eksponować. Po co ukrywać piękno? - zaśmiała się.
-Och, daj spokój. Jak ty się ubierzesz, to potem połowa miasta ma przez ciebie mokre sny - mężczyzna również się zaśmiał. -To masz coś takiego, czy nie?
-Mam - odpowiedziała krótko, uznając to za oczywistość.
-No to w takim razie byłaby i dla ciebie robota - oznajmił. -Jest w mieście od niedawna nowy burdel, Srebrna Lilia. Gildia chciała, jak zwykle w takich sytuacjach, zaoferować właścicielowi... ochronę - półelf szukał przez chwilę odpowiedniego słowa.-Ale właścicielka odmówiła i wysłannik gildii odszedł z kwitkiem. Chcieliśmy być mili, no bo to w końcu kobieta, toteż wysłaliśmy drugiego posłańca, a ta suka wypieprzyła go na zbity ryj. A od tamtego czasu najęła sobie dwóch karków i bacznie patrzy na klientelę. Żaden z naszych zwyczajowych wysłanników nie wejdzie, jeśli chce zachować zęby. Ale nową pracownicę, pewnie by babsko przyjęło. Gildia ci zapłaci, jeśli dostaniesz się do właścicielki i przemówisz jej do rozumu - zapewnił.

De Riue zamyśliła się. Zawsze czuła sie ograniczona pracując dla kogoś. Jednak chcąc dostać jakoś większą i bardziej ciekawą sprawę musiała na początku zadowolić się ochłapami i zaskarbić ich wdzięczność. Miała nadzieje, że Damaza od razu załatwi jej coś poważniejszego, ale najwyraźniej jego znaczenie zdążyło już osłabnąć. Może czas najwyższy poszukać innego przyjaciela? Póki co nie nacieszyła się jeszcze tym starym.
-Zgoda - a w jej głosie wyczuć można był bardziej obojętność niż zachwyt nowym zadaniem.
-Nie dąsaj się. To dobrze płatna robota, a kto lepiej namiesza właścicielce we łbie, niż ty?
-Ty? - uśmiechnęła się szczerze.
-Daj spokój, ja mam najwyżej trochę uroku, a ty te swoje niestworzone moce - machnął ręką.
-Trzeba czasem czegoś więcej niż zdolności, chociażby dar przekonywania, którego masz pod dostatkiem.
-Dar przekonywania? - zdziwił się. -Przecież wciąż cię nie przekonałem, byś oddała sygnet - zauważył.
- Widocznie musisz się bardziej postarać - zagryzła wargę i wzruszyła ramionami.
-Przecież złote góry ci oferuję - obruszył się Damaza.- Czego jeszcze chcesz? Komplementów? No dobrze, masz przepiękne włosy.
-Złote góry? - spytała krytycznie - Zgodziłam się, bo chciałam się czymś na razie zająć. Zresztą ostatnio znudziła mi się samotność, a w Novigradzie zostałeś mi tylko ty ze starych znajomych. Widzę, że sporo się zmieniło po naszym ostatnim spotkaniu.
-Co poradzę, że niektórzy się starzeją? Ale wciąż potrafię biegać szybciej niż ty -to było oczywiste kłamstwo, nawet jeśli wypowiedziane z całą pewnością siebie, którą był w stanie wykrzesać.-I z całą pewnością mogę ci dotrzymać towarzystwa przez calutką noc - to też była przechwałka, bowiem jak każdy mężczyzna, tak i Damaza połowę tej nocy by przespał. Kobieta zaśmiała się na te słowa.
-Oczywiście nie wątpię... - powiedziała z lekko wyczuwalnym sarkazmem w głosie. - Ostatnim razem miałeś szerokie perspektywy. Co się stało, że przestałeś o wszystkim decydować? Pamiętam jak ludzie jedli ci z ręki... - zamyśliła się i spojrzała na póelfa ze smutkiem.
-A kto powiedział, że nie decyduję? - zapytał z uśmiechem.
-Ukrywasz się, zajmujesz małymi zadaniami. Chyba, że to wszystko kłamstwa o tym sygnecie - przenikliwie zmrużyła oczy. - Poza tym przecież wiesz, że można mi ufać, dlaczego każesz mi robić coś, co mógły spokojnie zrobić laik. Wątpię, żeby brakowało ci dobrych ludzi.
-Jak zwykle, nie słuchałaś co mówiłem. Dobrzy ludzie od tej roboty, nie zbliżą się do tej burdelmamy. Dlatego potrzeba kogoś z zewnątrz. A ciebie najwyraźniej zesłali mi bogowie- odparł rzeczowo, może z wyjątkiem tego fragmentu o bogach.-A sygnet jest cholernie dużo warty.
- Dobrze -westchnęła - niech więc tak będzie - kobieta wsadziła sobie rękę w dekold, po czym wyjęła sygnet. Przyglądała mu się chwilę - tylko nie wiem jeszcze, czy chce ci go oddać. Jak jest tyle warty... a rajca całkiem miły... - uśmiechnęła się łobuzersko.
-W cyckach go trzymałaś? Zaraza, wiedziałem, żeby tam poszukać - zaśmiał się półelf.-A rajca, to cię najwyżej udusi swoim cielskiem.
-Poradziłabym sobie... - powiedziała całkiem poważnie. - krew ma taką samą jak wszyscy.
-Nie wiem, nie pijam - zgodził się Damaza. -Ale gdybyś chciała oddać mu sygnet, nie stałabyś teraz w moim pokoju.
-Jesteś tego taki pewny?
-Z dwóch powodów: jakbyś oddała mu sygnet, nie odzsykałabyś swojego naszyjnika - pokazał na pierwszym palcu. - A po drugie, jestem od niego znacznie lepszy w łóżku - wskazał na drugim palcu.
- To całkiem mocne powody. W każdym razie nie jestem ich pewna. Może pokażesz mi naszyjnik? -zrobiła słodką minkę.
-Szczerze mówiąc liczyłem, że będziesz chciała przetestować inny powód - westchnął ze zrezygnowaniem.-Kobietom tylko jedno w głowie. Zresztą, gdybym dał ci teraz naszyjnik, to nie miałbym już żadnych świecidełek, a i ty być pewnie zaraz zwiała.
- Jak na razie nigdzie się nie wybieram, no chyba, że do karczmy... - spojrzała w stronę drzwi.
-O tej porze już nic miłego, jak Siedem Świec nie jest otwarte. Ale jeśli chcesz wina, to chyba mam gdzieś w kufrze butelkę - zaproponował i nie czekając na odpowiedź ruszył przetrząsać swoje graty.
- Ewentualnie, czemu nie... - znowu spojrzała na sygnet - ta sprawa może poczekać, rajca powinien tam jeszcze być - schowała go z powrotem do swojej skrytki, wtedy kiedy Damaza nie patrzył.
-O tej porze? Wątpię - półelf poderwał się z butelką w dłoni.-O i proszę, jest nasz trunek- oznajmił z tryumfem i zębami pozbył się korka. -Ale masz czas się zastanawiać do rana, bo potem muszę opchnąć sygnet klientowi, albo pożegnam się z pieniędzmi. Pijesz jak dama, z kielicha - skinął głową w kierunku stołu -czy prosto z butelki?
-Wolę z kielicha - stwierdziła -myślę, że rajca będzie jeszcze jakiś czas.
-A ja się założę, że biega teraz spanikowany po swoim biurze i zastanawia jak ukryć fakt, że rąbnęli mu pieczęć - wzruszył ramionami Damaza i napełnił złoty kielich. Wino nie pachniało jakoś szczególnie zachęcająco, a i barwą od szlachetności odbiegało.
-Ciekawa jestem ile by zapłacił swojemu wybawcy - zamyśliła się i upiła łyk wina - jak myślisz? - spojrzała mu w oczy.
-Wysłałby go na przesłuchanie do kapłanów Wiecznego Ognia - odpowiedział półelf, sam pociągnął łyk z gwinta i spojrzał o wiele za nisko, by dostrzec oczy. -Co jeszcze ukrywasz pod tymi ciuszkami?- widać nie tylko sygnet zaprzątał jego myśli. Francesca zmrużyła oczy.
- Nic na czym mógłbyś zarobić - upiła kolejny łyk wina.
-Żyje się nie tylko dla pieniędzy, ale też dla przyjemności - rzucił sentencjonalnie Damaza. -A coś przyjemnego na pewno by się tam znalazło.
-Nie mnie oceniać - niewinnie się uśmiechnęła.
-A kto przed chwilą mówił, że lubi swoje ciało? - przypomniał z uśmiechem półelf.-Aż się chce zastanawiać, w jaki sposób je lubisz.
-Kwestie oceny pozostawiam innym. To, że je lubie - tutaj przejechała dłonią po swoich biodrach - to inna sprawa.
-Ha, bo ci jeszcze uwierzę - mężczyzna pociągnął solidny łyk. Wino nie było dobre w żadnym znaczeniu tego słowa, ale z pewnością było mocne... przynajmniej dla zwykłych ludzi.
-Twoi kochankowie chyba nie narzekali, stąd ta pewność w głosie.
-A ty kiedykolwiek narzekałeś? - uśmiechnęła się na wspomnienie namiętnych chwil.
-Nigdy - zapewnił. -Ale z drugiej strony...- uśmiechnął się chytrze -czas płynie. A dzisiaj nawet nie chcesz mi wręczyć pierścionka. Jak tu się nie zastanawiać, czy wciąż ci zależy?
-Z tego co pamiętam to mężczyźni powinni wręczać skarby kobietom, a nie je zabierać. To jak? - kobieta położyła się na łóżku, eksponując swoją filigranową sylwetkę - całkiem wygodne te twoje łóżko.
-Tak jak mówiłem, kobiety myślą tylko o jednym - powtórzył, a jego wzrok wprost rozbierał Francescę.-No niech ci będzie- zgodził się wreszcie -gdzie ja miałem ten naszyjnik? - zapytał pod nosem i zaczął powoli, krok po kroku przechodzić wzdłuż swego pokoju. Wampirzyca przyglądała mu się czujnie, gdy przyklęknął i podważył jedną z desek w podłodze. Ostrożnie wsunął dłoń w powstały otwór i po kilkunastu sekundach wyjął znajomą błyskotkę.


-Pięknie wyglądał na twojej skórze, o ile pamiętam.
-Prawie już zapomniałam jaki był piękny - wampirzycy zaświeciły się oczy.
-To odwróć się grzecznie, to ci go założę - zaoferował półelf. I Francesca grzecznie posłuchała. Damaza usiadł przy niej na łóżku, odgarnął na bok włosy, a po chwili Lisek poczuła... jak zaczyna rozpinać jej gorset. Kobieta poruszyła się nieznacznie.
-Hmnn chyba się trochę zapomniałeś -igrała dalej, nic więcej nie robiąc.
-Naprawdę? - zapytał Damaza, z przesadnie udawanym zdziwieniem. -Przecież mówiłem, że ten naszyjnik pięknie wyglądał na skórze, a nie na gorsecie - który z każdym puszczającym wiązaniem, robił się coraz luźniejszy. Wampirzyca szybko poczuła się swobodniej. Poluźnienie krępujących ją więzów, uwolniło również jej zahamowania. Odwróciła się więc w stronę póelfa i zbliżyła się bardziej, tak, że ich oczy były naprzeciwko siebie. Nie czekała aż on ją pierwszy pocałuje i przejęła inicjatywę.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 08-09-2012 o 18:13.
Zapatashura jest offline  
Stary 18-09-2012, 17:39   #8
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Katherina prychnęła ze wzgardą. Niemal zatrzęsła się w środku.

- Powtórz mi to jeszcze, bo nie wierzę! Wręcz nie wierzę- prawie krzyknęła. Mężczyzna spuścił oczy, najwidoczniej nie chciał jej rozdrażniać. Mimo wszystko powtórzył słowo po słowie.
- Pan Damaza jest zajęty, prosił, aby mu nikt nie przeszkadzał. Odwiedziła go przyjaciółka z dawnych lat i chyba została na noc - mężczyzna obserwował reakcję kobiety. Ta zacisnęła usta, nie mówiła nic przez jakieś kilka napiętych minut. Po czym gwałtownie walnęła pięścią o stół.
- Jak wyglądała ta wywłoka?! Mów, bo będziesz zbierał zęby! – domagała się. Ten pokręcił głową na znak niewiedzy.
- Wiem, że wiesz! Jak nic! Będziesz zbierał zęby! Gadaj! – krzyknęła na niego rozwścieczona. Biedak skulił się w sobie.
- Ja to tylko tak przelotnie widziałem jakąś rudą, ładną, zgrabną…
-Dosyć! Już dość! – dobitnie przerwała kłującą wylewność – mówisz, że przygruchał sobie rudą wywłokę… no to zobaczymy czy jej się Novigrad spodoba – zagryzła wargę i uśmiechnęła się łobuzersko – A ty co się gapisz? Nie masz co robić? – jeszcze na odchodnym zwróciła uwagę mężczyźnie.


Katherina pośpiesznie wyszła z budynku. Nie mogła przecież tracić czasu. To co miała w swoich planach wymagało przecież przygotowania i być może zaangażowania więcej niż jednej osoby. Ruda pożałuje tego, że się wtrąca w jej sprawy. Damaza od zawsze ją pociągał, często wykonywała zadania, tylko dlatego, że ją o to prosił. Miała do niego pewną słabość. Nie była z tych kobiet co to skłonne były wylewnie okazywać uczucia. Raczej należała do tych, które nie były o nie posądzane. Katherina wolała po prostu zachowywać je dla siebie. Życie nauczyło ją, że uzewnętrzniają się tylko ludzie nieostrożni. Zresztą sama wyszukiwała słabe strony tych których okradała i udawało jej się to całkiem dobrze. Teraz jednak przebrała się miarka. >>>Dawna przyjaciółka? Też mi sobie<<< myślała. >>>Zobaczymy jak długo.<<< Uśmiechnęła się do swoich myśli. Priorytetem na dzisiejszy dzień było jednak wykonanie pewnego zadania. Dopiero po tym mogła zająć się przyjemnościami.


Kobieta przeciągnęła się leniwie. Półelf jeszcze spał. To była naprawdę dobrze wykorzystana noc. Francesca dawno tak dobrze się nie bawiła. Damaza doskonale pamiętał co jej się podobało bardziej, a co mniej. Choć wampirzycy rzadko zdarzało się wracać do poprzednich partnerów do półelfa wracała zawsze chętnie.

Jak zwykle miał mnóstwo energii, która wydawała się nigdy nie kończyć. Potrafił zaspokoić nawet taki wulkan potrzeb jak Francesca, co było ogromnym osiągnięciem. Pewnie gdyby od takich umiejętności zależała jego przyszłość z pewnością dosięgną łby szczytów. Kobieta uśmiechnęła się do swoich myśli.

Po całkiem miłych chwilach wspomnień, zastanawiała się co takiego działo się z tym nieludziem, kiedy był ze swoimi dziewczynami z burdelu. Czyżby wychodziło z niego prawdziwe ja? Te brutalne i bezwzględne? Dlaczego z nią nie pozwalał sobie na taką swobodę? Może w jakimś sensie jej się bał. Dziewczyny w końcu były bezbronne i należały do niego. Wątpiła jednak żeby od samego tchórzostwa to zależało. Znała go na tyle, żeby wiedzieć, że tchórzem nie był. Bardziej zaliczyłaby go do osób, które uwielbiają wręcz ryzyko i bez adrenaliny nie mogły funkcjonować. Więc co takiego działo się naprawdę z Damazą? Pragnęła to odkryć, musiała zostać tutaj dłużej, czego jak najbardziej nie żałowała.

- Jak zawsze długo śpisz… – szepnęła mu do ucha i delikatnie musnęła je ustami. – chyba nawet dłużej… śpiochu, szkoda dnia – półelf najwyraźniej miał głęboko w poważaniu słowa o wstawaniu, bo nawet się nie poruszył. Spał twardo i mocno, chociaż przecież nie stracił nawet kropli krwi. W sumie, jak zauważyła, żadnej różnicy by nie zrobiło gdyby troszkę się napiła. Jednak będzie miała jeszcze okazje to nadrobić. Nie chciała jednak zbytnio męczyć swojego kochanka. Dlatego cichaczem wstała, ubrała się i wyszła.

Tym razem jej celem była Srebrna Lilia. Kolejny burdel, który miała zwiedzić, że też dała się na coś takiego namówić. Ona za straszaka? Ładne rzeczy! Jako ozdoba poruszająca serca mężczyzn, jako kwiat zdobiący ramię wysokiej klasy personie to jest do zrozumienia. Nigdy jakoś nie przepadała za takimi okrutnymi rolami. Bo i po co? Przecież czuła się najlepiej, kiedy błyszczała. Tym razem sama skazała się na coś takiego, dlatego musiała po prostu to zrobić. Wyczuwała w tym zadaniu też mały podstęp. Damaza przecież dobrze ją zna, wie, że mogłaby wykonać bardziej ambitne zadania. Może tylko wydaje się takie proste, a tak naprawdę kryje się za tym coś większego? Francesca zastanawiała się długo, dlaczego półelf mógłby ją pogrążyć, jednak nie wymyśliła nic sensownego. Na zadanie wolała więc się przygotować. Nieodłączne sztylety, wytrych, a resztę miała w sobie. Tak naprawdę to najczęściej asekurowała się swoimi nadprzyrodzonymi zdolnościami. Co jak co, ale to był w końcu jej atut. Ubrała się nadzywczaj wyzywająco. Tak, żeby burdelmama nie miała wątpliwości w kwestii jej przyjęcia. Obcisła krótka spódnica, gorset doskonale podkreślający wąską talie oraz uwypuklający piersi. Musiała jednak zrezygnować z wyszukanych dodatków, gdyż mogłoby to wzbudzać podejrzenia. Na to wszystko włożyła długi czarny płaszcz, ponieważ nie mogła tak przecież wyjść na ulicę. Gdy ukryła broń, oczywiście sztylety w cholewach butów, a wytrychy we włosach i biuście, była już gotowa.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...

Ostatnio edytowane przez Asmorinne : 23-09-2012 o 14:06.
Asmorinne jest offline  
Stary 23-09-2012, 22:13   #9
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Srebrna Lilia była bardzo ładnym, dwupiętrowym, kamiennym budynkiem. Trochę trudno było się Liskowi dopatrzeć powodu, dla którego nadano mu akurat taką nazwę, ściany były w barwie jasno-szarej, którą ze srebrnym można było pomylić tylko po pijaku. Kwiatki, które przyjemnie zdobiły stopnie schodków prowadzących do wejścia również nie były liliami.


No i nawet kulturowe skojarzenia roślinę tę wiązały z niewinnością, a nie z chędożeniem. No chyba, że przybytek specjalizował się w wynajdywaniu dziewic za srebrne monety. Nie byłoby dobrze, gdyby to była prawda, bo choć Francescę można było opisać rozlicznymi słowami, to ‘dziewica’ się wśród nich nie znajdowała.
Jako że zamtuz znajdował się w Nowym Mieście, to nie obejmował go obowiązek wywieszania przed drzwiami czerwonej lampki. Szczerze mówiąc cel przybytku nie był zbyt nachalnie reklamowany- owszem w jednym z okien na drugim piętrze uśmiechała się promiennie ładna brunetka, ale w szanującym się burdelu powinna co jakiś czas błysnąć nagimi cyckami, a zdawała się do tego zupełnie nie garnąć. Nawet szyldu żadnego nie było widać. Gdyby nie to, że u szczytu schodków stał rosły jegomość z przypasanym mieczem, to szłoby uznać Srebrną Lilię za zwykłą kamienicę.
Tak czy siak do roboty trzeba było się wziąć. Wykidajło przepuścił wampirzycę bez słowa, a nawet uśmiechnął się w sposób, który zapewne uważał za sympatyczny. Niechybnie zakazano mu straszenia potencjalnych klientów.

Wnętrze burdelu, podobnie jak front, zdobiły doniczkowe kwiaty. Burdelmama najwyraźniej mierzyła w dobrze sytuowaną klientelę, zwracającą uwagę na estetykę. Cel przybytku w środku był jednak dość jasny - skrzypienie łóżka gdzieś nad głową i sugestywne jęki łatwo było usłyszeć, gdy gwar Novigradu cichł za drzwiami. Czasu jednak na rozglądanie się i słuchanie Lisek nie miała wiele, bowiem szybko zbliżyła się do niej prawdziwie nietypowa dziewczyna.


Ubrana była w bardzo prostą, białą sukienkę na ramionkach sięgającą tuż za kolana. Przy wyzywającej kreacji rudowłosej, mogła ujść za kompletną cnotkę, bowiem prosty krój nie uwydatniał dziewczęcych walorów ani trochę. A skoro już wspomniano o włosach - była wygolona na łyso. I teraz wpatrywała się pięknymi, jasnobłękitnymi oczami we Francescę.
-Czy mogę pani jakoś pomóc? - zapytała, uśmiechając się sympatycznie. Nie mogła mieć więcej niż siedemnaście wiosen.
-Tak - skinęła głową przyglądając się chwilę dziewczynie - szukam właścicielki tego przybytku... - zdanie zakończyła lekkim uśmiechem.
Dziewczę wyraźnie się zdziwiło, słysząc takie słowa, ale szybko znalazło odpowiedź.-Pani Tyssaia jest w swoim pokoju, ale czy mogę się dowiedzieć kto i dlaczego chce się z nią widzieć? Pani przyjmuje tylko zapowiedzianych klientów- wytłumaczyła, starając się być bardzo grzeczna.
-Pracy szukam, tak tu ładnie, może mogłabym się tu jakoś przydać... ale szczegóły chciałam omówić z panią Tyssaią - podkreśliła na końcu. - To gdzie ją znajdę, nie zajmę jej dużo czasu. Myślę, że się dogadamy - mówiła rozglądając się.

Rozmowa toczyła się w małym hallu, który mieścił stolik i kilka krzeseł, rząd kołków wbitych w ścianę, gdzie można było zostawić płaszcz i zasadniczo niewiele więcej. Z hallu wychodził jednak korytarz prowadzący do pokojów i schodów na wyższe i niższe piętro. Jeśli umeblowanie było istotnym elementem przybytku, to widocznie budżet poszedł na pokoje dla klienteli.
-Nowa pracownica? - zapytała retorycznie. -Z pewnością jesteś dość ładna - termin ‘pani’ zniknął natychmiastowo, ale sympatyczny uśmiech pozostał. Francesca lekko skrzywiła się na słowo “dość”, jednakże nie okazała większego sprzeciwu. Najwidoczniej smarkula poczuła władzę i myśli, że może sobie pozwolić na więcej. Do czasu. -Różo- krzyknęło nagle łyse dziewczę wgłąb korytarza- mogłabyś przyprowadzić panią Tyssaię?
Przynajmniej na razie szło niespodziewanie łatwo.
-Pani pewnie przyjdzie za kilka minut - zapewniła dziewczyna. -Jest zapracowana, ale zawsze twierdzi, że to niegrzecznie kazać innym czekać. Napiłabyś się czegoś w międzyczasie? Wino, piwo?- zaproponowała.
-Poczekam, nie ma pośpiechu - wampirzyca zaczęła rozpinać płaszcz, czuła się pewniej eksponując swoje atuty. W jednej chwili, guziczek po guziczku paskudne słowo “dość”, zaczęło blaknąć. Francesca z szerokim uśmiechem odwiesiła płaszcz.
-Wina - powiedziała krótko.
Widząc wampirzycę w pełnej krasie dziewczę aż westchnęło, co było znacznie lepszą reakcją, ale niekoniecznie zmazało złe wrażenie. Nie marnując więcej czasu przyniosło z pokoiku obok dzban wina i kielich, który sprawnie napełniła i wręczyła de Riue.

Tak, jak było powiedziane, na właścicielkę trzeba było poczekać kilka minut. Na jej widok Lisek uznała jednak, że mężczyźni pewnie byli skłonni czekać na nią godzinami. Spodziewała się bowiem raczej typowego wyglądu burdelmamy, czyli dziwki zbyt starej by się komukolwiek podobać. Tyssaia była jednak jeszcze dość młoda, z pewnością najdalej w połowie trzeciej dekady swego żywota. Proste włosy koloru blond opadały jej prawie do talii, którą wciętą miała prawie jak osa. Ubrana była w srebrnego koloru gorset eksponujący pełny biust, białe rękawiczki do łokci i sukienkę nie sięgającą nawet kolan, a w dodatku niczego nie osłaniającej. To znaczy, teoretycznie osłaniała wszystko co trzeba, tyle tylko że była z materiału tak przezroczystego, że nie pozostawiała niczego wyobraźni. Przy jej nodze szedł pręgowany kocur, który jednak najeżył się na widok Liska i zaraz zwiał.
-No i gdzie uciekasz głuptasie?- zawołała Tyssaia za swoim pieszczochem, zaraz jednak go zignorowała i skupiła się na Francesce i dotrzymującej jej towarzystwa dziewczynie.-Po co kazałaś mnie zawołać?- pytanie nie było skierowane do nikogo konkretnego. Zasadniczo brzmiało jak ‘o co chodzi’, tyle tylko że wypowiedziane aksamitnym głosem zawodowej kusicielki.
-Witam panią, szukam pracy - wtrąciła się rudowłosa robiąc krok do przodu. - Czy mogłabym z panią zamienić kilka słów? - Liskowi zdecydowanie nie podobał się pupil właścicielki, jednak będzie musiała sobie z nim poradzić.
Burdelmama przyjrzała się uważnie Francesce, aż na jej umalowanych na krwiście czerwoną barwę ustach pojawił się szeroki uśmiech.
-A o czym tu rozmawiać, dziewczyno? Kogoś takiego zatrudnię z miejsca- zapewniła. Wampirzyca również uśmiechnęła się udając lekkie, złudne zawstydzenie.
-Miło mi to słyszeć, jednakże chciałam omówić płacę. Razem ze mną przybędzie kilku klientów, którzy mogą przyprowadzić więcej. Chciałam omówić szczegóły... - czekała na reakcję blondynki.
-Czemu mnie nie dziwi, że taka ognista kobietka od razu przyciągnie ze sobą klientelę? - zaśmiała się Tyssaia.-Jasne, chodź ze mną- poleciła.

Pokój właścicielki znajdował się na parterze, na tyłach domu. Klatka schodowa prowadziła niemal tuż pod jego drzwi. Parter nie był tak schludny i ukwiecony jak piętra, widać po nim było, że znajdują się tutaj prywatne sypialnie pracownic, jakaś kuchnia czy pralnia. No i sufit zdawał się grubszy, bo tutaj miłosne jęki było słychać słabiej.
Na gabinet składało się kilka szaf, dwa duże kufry zamknięte na ciężkie kłódy, szafka nocna i solidne, chociaż dość wąskie łóżko. No i biurko, na którym walały się papiery i niechlujnie rzucone gęsie pióro. Nigdzie nie było jednak lustra, dobrodziejstwa którego spodziewała się de Riue po umalowanej na elficką modłę kobiecie, ale to przecież dobrze - lustra to tylko problemy.
-Proszę, siadaj - poprosiła burdelmama, wskazując na wygodne krzesło przy swym biurku.- Jaki procent zysków by cię satysfakcjonował?
- Zastanawia mnie jedno. Czy to bezpieczny lokal? - Francesca złożyła ręce i oparła o nie głowę patrząc w oczy Tyssai, które były szare jak stal.
-Owszem. Bardzo dbam o bezpieczeństwo moich dziewczyn- zapewniła właścicielka. -Widziałaś ochroniarza przed wejściem. Gwarantuję ci, że potrafi robić mieczem.
-Wie pani tak szczerze to nie wyglądał na rozgarniętego. Tacy wolniej się poruszają, zwykle giną od jednego ciosu. Dobrzy wojownicy charakteryzują się innymi cechami - ciągnęła dalej.
-Jakimi to? - spytała z grzecznym zainteresowaniem.
-Przebiegłość, szybkość, wpływy i nieuchwytność... ach długo by wymieniać -westchnęła na końcu.
-Od kiedy to ochroniarze mają wpływy? Mają umieć machać mieczem, to ich praca- wzruszyła ramionami. -Nie odpowiedziałaś jaka część utargu cię interesuje.
-Widzi pani słuszne pytanie. Ochroniarze powinni mieć wpływy, to się bardzo ostatnio liczy. Szczególnie w takim przybytku jak burdel. Ciężko dopilnować klientele, kiedy wszystko dzieje się za drzwiami. Potem szukaj takiego delikwenta jak igłę w stogu siana. Mam rację? Ochroniarze powinni myśleć, kombinować, a nie groźnie wyglądać.
Burdelmama spojrzała na Francescę z kwaśną miną.
-Nie przyszłaś tutaj szukać pracy, prawda?
-Nie przyszłam. Widzę, że mądra z ciebie kobieta. Naprawdę myślisz, że tamci mięśniacy zdołają obronić to wszystko? - Francesca postanowiła grać w otwarte karty.
-Którzy cię przysłali? Rajcy miejscy, którym wydaje się, że wyciągną ze mnie większe podatki? Konkurencja, która chce mieć udział w zyskach? Czy złodzieje? - zapytała wprost.
-Gildia złodziei to raczej najlepsze rozwiązanie. Mają wtyki wszędzie. Myśli pani, że jakiś burdel przetrwał bez ochrony? Zwykle lokal zostaje spalony, co zostaje zapoczątkowane przez niewinną bójkę, a zbyt rozgadane i pewne siebie usta burdelmamy zostają zamknięte na zawsze - przeciągnęła ostatnie słowo. - Nie mówię tego, żeby panią nastraszyć, taka kobieta nie powinna się niczego bać, powinna czerpać zyski ze źródeł, które dostrzeże.
-Czy ta wasza zbieranina się nie uczy? Ilu już waszych wysłanników wywaliłam na zbity pysk? Dwóch? Trzech? Wróćcie, jak nauczycie się podpalać kamienie, wtedy chociaż wasze groźby będą miały jakieś ugruntowanie w rzeczywistości - Damaza najwyraźniej nie kłamał, twierdząc, że ta burdelmama to kłopot.
-Nikt nie chce nic niszczyć. Mówię o ostatecznościach. Dziwi mnie tylko, dlaczego nie chce się pani zgodzić. Rajcy miejscy szukają zysku i nic nie potrafią zaoferować, konkurencja też za bardzo nie - klientów nie odstąpią. Gildia natomiast mogłaby pomóc - kobieta liczyła, że może to przemówi jej do rozsądku.
-Mogłaby pomóc, zabierając moje pieniądze i może łaskawie nie okradając moich klientów- stwierdziła Tyssaia. -Nie byłam zainteresowana poprzednio, nie jestem zainteresowana teraz - rozsądku najwyraźniej jej brakowało.
-Słuchaj, nie odejdę z kwitkiem. Nie przyjmuje sprzeciwów. Chciałam, żeby odbyło się to cywilizowanie, ale ty najwyraźniej tego nie chcesz - kobieta błyskawicznie skoczyła w jej stronę i zatkała jej usta. - twoich mięśniaków zabiłabym jednym ciosem, więc ani drgnij - złapała ją za szyję i zdusiła boleśnie, potem lekko oswobodziła uścisk.
-Albo będziesz współpracować, albo sami zajmiemy się zarządzaniem burdelem. Zrozumiałaś?
Ale, co od razu wydało się Francescy nie na miejscu, jej ofiara nie okazała za grosz strachu. Jej oczy się wprost śmiały, a na pytanie pokręciła przecząco głową.
-Czy naprawdę chcesz, żebym uszkodziła ci tą piękną buźkę? - powiedziała powoli i spokojnie. A Tyssaia jeszcze spokojniej przytaknęła.
-Twoja wola - po tych słowach błyskawicznie wyjęła sztylet. Po czym nacięła skórę na szyi. Słodki zapach krwi podrażnił jej zmysły. Francesca westchnęła i przygryzła wargę. Ale krew nie chciała za bardzo płynąć, wąski strumyczek przestał płynąć w ciągu sekund, a po rozcięciu nie został nawet ślad. Za to de Riue poczuła na przegubach żelazny uścisk i już po chwili musiała łapać równowagę, odepchnięta z siłą, której nie mogła posiadać kobietka o posturze burdelmamy. Lisek drapieżnie zmrużyła oczy. Czyżby miała do czynienia z równą sobie?
-No proszę, proszę - zaśmiała się blondynka, jakby nie wydarzyło się nic złego. -Ten sierściuch okazał się mądrzejszy od swojej pani - stwierdziła i zebrała palcami swoją krew z szyi.


-Z pięćdziesiąt lat nie widziałam żadnej krewniaczki. No, uśmiechnij się szeroko.
Francesca raptownie zmieniła swój stosunek. Usta same złożyły jej się w uśmiech i przyglądała się uważnie blondynce. -Niebywałe... - pokręciła głową z niedowierzaniem. -długo czekałam na to spotkanie... tęskniłam za nim, wyczekiwałam, aż w końcu zapomniałam - kobieta nie odrywała od niej oczu.

___________________________
-Srebrna Lilia
-ogolona dziewczyna by ~siscosensation
-Tyssaia by ~Anna-Marine
 
Zapatashura jest offline  
Stary 30-09-2012, 18:28   #10
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
-Nie dziwię się, że musiałaś tak długo czekać, skoro rzucasz się na swoich krewniaków przy pierwszym spotkaniu - zachichotała. -Jak ci na imię, tak w ogóle? - rudowłosa uśmiechnęła się łobuzersko, po czym robiąc wyjątkowo elegancki ukłon powiedziała
-Francesca de Riue zwana Liskiem może o mnie już słyszałaś? A Ciebie jak zwą? - była wyjątkowo ciekawa swojej rozmówczyni, praktycznie nie odrywała od niej oczu.
-Tyssaia - odpowiedziała po prostu. -Kiedyś miałam inne imię, nadane przez matkę, ale minęło tyle czasu, że już nawet go nie pamiętam - takie słowa elfy zwykły mówić z wielkim smutkiem i nostalgią za dawną erą, ale blondynka rzuciła tą informacją lekko, jak bazarową ploteczką.
- Długo jesteś w Novigradzie? - pytała dalej. - Przyznam, że bardzo ciekawy pomysł z tym burdelem. Sama zastanawiałam się kiedyś nad takim interesem, ale nie umiem usiedzieć w miejscu zbyt długo
-Będzie już z pięć lat. Ileż można się tułać po świecie? Trzeba odpocząć, coś osiągnąć. Jak już ma mnie zarąbać jakiś wiedźmin, to chociaż na swoim- wzruszyła ramionami. -A co z tobą? Jesteś stąd, czy pamiętasz jeszcze czasy sprzed koniunkcji?
- W Novigradzie jestem od kilku dni, a czasy sprzed koniunkcji to nie moja działka. Mnie jakoś nudzą miejsca i ludzie, teraz jednak chciałam wrócić do tych czasów. Myślę, że zostanę tu jakiś czas.
-No to musisz mi koniecznie powiedzieć, kto jest twoim ojcem, bo może jesteśmy siostrami? - Na chwilę burdelmama zawiesiła głos. -Z drugiej strony matka nigdy nie powiedziała mi, jak on się nazywał, więc w sumie nawet jeśli nimi jesteśmy, to się tego nie dowiemy - wzruszyła ramionami. -Ja też podróżowałam z jednego miasta do drugiego, dorobiłam się małej fortunki, no to postanowiłam ją jakoś zainwestować. Wystarczy popatrzyć na te wszystkie elfy - kiedyś dumne i potężne, a teraz w obronie swojej wolności chowają się po lasach jak dziki. Z ludźmi nie wygrasz, albo się zasymilujesz, albo po tobie. No, ale dość tych smutów, o czym chcesz poplotkować? Tyle tematów.
-Nie było mi dane poznać swoich stworzycieli. Wychowywał mnie nijaki Michael. Nawet dokładnie mi nigdy nie powiedział jak do niego trafiłam. Zawsze zbywał mnie gówno wartymi ogólnikami. Doskonale go pamiętam. Ostre rysy twarzy, plugawy uśmiech i przeszywające spojrzenie. Bywał brutalny i zawsze wiedział czego chce. Może nie był doskonałym nauczycielem, ale był mi kochankiem, ojcem i bratem. Umiał się mną zaopiekować. Jakiś czas. – dodała oschle ostatnie słowa – Nauczył mnie jak panować nad mocami, opowiedział ogólnie o ich działaniu. Potem znudził się mną i musiałam radzić sobie sama. I oto jestem. – uśmiechnęła się słodko - Ty natomiast jesteś drugim wampirem jakiego spotykam. Nie spodziewałam się, że w tak wielkim mieście znajdę kogoś takiego jak ty.
-Drugim? Dopiero? Jest nas już aż tak mało, że się spotkać nie możemy? A ja elfów żałuje - westchnęła wampirzyca. -Wampiry takie jak my chyba najłatwiej spotkać w wielkich miastach. Jeden mieszka w Wyzimie, tego jestem pewna. Inni też pewnie trzymają się się blisko dużych skupisk. Sama rozumiesz, najciemniej pod latarnią. No przecież gdzie, jak gdzie, ale w mieście chronionym przez Wieczny Ogień potworów być nie może, prawda? - spytała z łobuzerskim uśmiechem.
-Tak, ale nie pierwszy raz jestem w Novigradzie. Przyznam się, że kiedyś kilka razy byłam tu w celu własnie znalezienia jednego z nas. Nie miałam jakoś nigdy szczęścia do spotkań z pobratyńcami, ale widzę, że to się już zmieniło. - Francesca uśmiechnęła się do swojej rozmówczyni - jak ci się udało przyzwyczaić do siebie tego kota? - spytała z ciekawości.
-Ha, podróżujesz cały czas, to nie miałaś okazji się przekonać - stwierdziła z błyskiem oku, chyba ucieszona, że umie coś, czego nie umie jej krewniaczka. -O ile to powód do dumy. To trochę jak z psami i wilkami. Owca zwariuje jeśli zobaczy wilka, ale potrafi być spokojna przy psie. A przecież pies to prawie wilk. Więc jeśli posiedzisz wystarczająco długo w jednym miejscu i dasz do zrozumienia wszystkim okolicznym zwierzakom, że jesteś jednak psem, to cię zaakceptują... a może, że jesteś suką? To chyba bardziej poprawne ze względu na płeć- zastanowiła się. -I zawód.
-Nie praktykowałam jeszcze - uśmiechnęła się dwuznacznie - Wie tu ktoś kim jesteś? Wiesz nie wspominam zbyt dobrze spotkań z wiedźminami - skrzywiła się. Była też ciekawa czy Damaza specjalnie ją nasłał na jedną ze swoich.
-Hmmm... czy ktoś jeszcze wie? - powtórzyła z drapieżnym uśmiechem, ukazując swe kły. -Wiesz co? Jak załatwimy problem twoich zleceniodawców, którzy cię tutaj przysłali, to może pogadamy o tym, czy ktoś jeszcze o mnie wie. W ogóle, to jakim cudem zwerbowała cię złodziejska gildia?- Tyssaia zapytała zaciekawiona.
- Mam tam znajomego i poprosił żebym coś dla niego zrobiła. Znudziłam się działaniami w pojedynkę, dlatego przybyłam tutaj. Coraz bardziej zaczynam lubić to miasto -zamyśliła się chwilę -tak jestem tu w określonym celu. Jeśli ja tego nie załatwię to być może naślą na ciebie mięso armatnie - czekała na reakcję rozmówczyni.
Blond nosferatka zamyśliła się chwilę. Spojrzała sobie przez okienko na mały, otoczony murkiem ogródek. I w końcu rozłożyła bezradnie ręce. -Jakby wysłali kogoś innego, to przepchnęłabym jego twarz przez szkło. Ale dla ciebie zrobię wyjątek. Dam tym darmozjadom trzydzieści koron miesięcznie, ale w zamian jak będę chciała by wyśledzili mi jakiegoś mojego klienta, to to zrobią - zaoferowała. Lisek nie miała wyjścia musiała się zgodzić. Doskonale sobie zdawała sprawę, że Damaza nie będzie zachwycony takim układem, jednakże już go przekona swoimi sposobami żeby się zgodził.
- Zgoda, dziękuje, że się zgadzasz. - jakże Francesca rzadko używała tego słowa - w Novigradzie jest tylko jedna osoba, która o mnie wie. Jest nim właśnie mój zleceniodawca Damaza - postanowiła się trochę odkryć. Chciała też dowiedzieć się czy może ufać swojej nowej “przyjaciółce”. Jeśli natomiast półelf miał ucierpieć z tego powodu, uznała to za coś co może zostać poświęcone. Wampiry żyły znacznie dłużej.
-Damaza, Damaza... - powtarzała sobie imię Tys. -Jakoś nie mogę sobie przyporządkować twarzy do imienia. No, ale bądź ostrożna komu ufasz, złodziej pewnie jest gotów cię sprzedać za dobrą sumkę. Rajcy chętnie by uwięzili w swoim zwierzyńcu najprawdziwszego Nosferatu. Mają już widłogona i chyba jednego kuroliszka. Tobie by przewiązali oczy, skuli nagą w srebrne okowy i od razu by im denary zaczęły spływać do skarbca - ostrzegła żartobliwie. -O mnie... cóż, dwie moje pracownice na początek. A inni... ha, jak załatwisz tę chryję z gildią, to cię im przedstawię! I będziemy miały pretekst, by się spotkać - powiedziała z radością.
-Niestety trudno jest ukrywać swoje zdolności będąc w jednym miejscu. Wybrałam znacznie łatwiejszą drogę i używam sobie do woli -wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się radośnie. - Wiem komu mogę ufać, wyznaję zasadę nigdy za wiele. Możesz być pewna, że nikt ode mnie się nie dowie kim jesteś. Musze już wracać, jednakże bez wątpienia jeszcze się spotkamy. Mam jeszcze do ciebie mnóstwo pytań. Długo czekałam na takie spotkanie i bardzo mnie ono cieszy. Nawet bardziej niż spotkanie dobrego kochanka - zażartowała.
-Nie będę cię zatrzymywała - odpowiedziała burdelmama, chociaż sprawiała wrażenie nieucieszonej, że spotkanie już musi się skończyć. -No i gdyby ci się ten złodziejski przyjaciel znudził, to z przyjemnością przyjmę cię do roboty. Zrobiłabyś furorę z takim ciałem - aż przygryzła wargę, taksując wzrokiem swą rozmówczynię. Francesca uśmiechnęła się wdzięcznie.
-Kto wie co przyniesie przyszłość. Osobiście widzę ją zawsze w sprzyjających barwach. Do następnego spotkania Tyssaio. Dzień to pora ludzi, dlatego muszę już iść - Francesca całkiem niechętnie poszła. Była jednak pewna, że zdążą jeszcze porozmawiać.

Z burdelu wyszła z szerokim uśmiechem, zapewne niejedna osoba pomyślała, że musiały ją spotkać tam niesamowite uciechy. Spotkanie przedstawicielki swojego nieskazitelnego gatunku było właśnie dla niej takim wydarzeniem. Musiała mieć dotąd naprawdę koszmarnego pecha, że nie udało jej się spotkać żadnego wampira. Tyssaia nie miała jakoś takich problemów. >>>Może by tak dowiedzieć się o tych wszystkich, które zna? Porozmawiać z nimi, chociaż zobaczyć<<< pomyślała Francesca. Ten plan musiał poczekać. Jak na razie jej cele zmierzały innymi torami. Z czego była co najmniej zadowolona.


- Przepraszam najmocniej, czy to pani jest Francescą? - przed rozmarzoną wampirzycą nagle pojawił się elf. Skądś go znała, jednak nie mogła sobie przypomnieć.
- Tak - mówiła przeciągle, analizując jegomościa.
- Przysyłają mnie Pan Srebny Księżyc oraz Pani Rwący Potok. Proszą o przybycie i mają dla pani nagrodę w zamian za pomoc - powiedział melodyjnie elf.
- Przekaż im, że zrobiłam to co było słuszne. Nie oczekuję nagrody. - perspektywa stojąca przed nią układała się tak dobrze, że szkoda było jej tracić czas na błahostki.
- Ale proszę pani, myślę, że z tej nagrody będzie pani bardzo zadowolona. -namawiał dalej elf uśmiechając się dość dwuznacznie. Francesca przymróżyła oczy.
- Doprawdy?
- Ależ tak, wyświadczyła pani ogromną przysługę właścicielom Domowego Ogniska, dlatego ja postaram się wszystko wynagrodzić. Tej nocy - dodał zuchwale ostatnie słowa.
- A więc tak... - zaśmiała się kobieta. - w takim razie kompletnym nietaktem byłoby tej nagrody nie przyjąć.
- O tak, Pan Srebny Księżyc oraz Pani Rwący Potok mogliby się bardzo obrazić - uśmiech elfa świadczył, że mówi raczej o kimś innym.
- Najzupełniej się z tobą zgadzam - poważnie zgodziła się z elfem. Kolejna noc zapowiadała się całkiem intensywnie. Chciała jeszcze tylko spotkać się z Damazą, aby powiedzieć mu o pomyślnie wykonanym zadaniu, przy okazji też wybadać jego reakcję. Nie była do końca przekonana czy aby na pewno półelf był nieświadomy faktu prowadzenia przybytku przez wamirzycę. Prezent na szczęście okazał się bardzo wyrozumiały, ponieważ był gotowy poczekać na nią jakiś czas w karczemnym pokoju. Jak to dobrze, że chodziaż jedna rasa podobnie postrzega czas.

Spotkanie półelfa wcale nie okazało się takie proste jak myślała. Nie znalazła go w karczmie, nie znalazła go w pokoju. Pytanie się kogoś z gildii również nie miało sensu, nie chciała szukać go również w burdelu. Francesca nie miała za bardzo możliwości kontaktu z półelfem. Wolała mieć rozmowę za sobą i spokojnie zająć się swoimi sprawami. W końcu lepiej, żeby Damaza jej nie szukał. Mężczyźni najczęściej byli egoistami i kiedy sami za plecami uganiali się za innymi dziewkami, oczekiwali względem swojej kochanki wierności. Lisek nauczyła się ostrożności, dlatego wolała już poczekać na niego w pokoju. Wynagrodzi potem wszystko swojej niespodziance. Czas ten przeznaczyła na odpoczynek. Damaza postarał się, aby nie trwał długo.

- Kiepski masz zamek - stwierdziła wygodnie leżąc na jego łóżku.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...

Ostatnio edytowane przez Asmorinne : 14-10-2012 o 12:36.
Asmorinne jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172