Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-04-2011, 20:13   #1
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
[Exalted] Północna Zawierucha

AKT I: PÓŁNOCNA ZAWIERUCHA


Bagnisko gdzieś na Północy
Czterdziesty rok Trzeciej Ery

Cisza.

Północ prawie się nie zmieniła od końca Pierwszej Ery. Wciąż była najbardziej odludna i niezbadana, jak dawniej. Tylko wszechobecne śniegi zastąpiły inne widoki... Nieopodal małego sioła zwanego Smoczym Gniazdem były rozciągające się po horyzont bagna i mokradła, na które nie wchodził nikt rozsądny.

Nikt rozsądny, bo siódemki niedorostków wytrwale przemierzających wodną breję do tej kategorii nikt nie liczył. Gdyby ktokolwiek dostrzegł cierpliwie brnące do celu dzieci, mógłby sobie zadać pytane – cóż było warte ryzyka... i późniejszego manta, które spuścić im mieli rodzice?

A później, zauważyłby i niewielką rzeźbę smoka, wystającą ponad powierzchnię topieli. Niemal zasłaniała ona jakieś wejście, zapewne do niewielkiej krypty... Jednak najstarszy z młodziaków, czternastoletni, muskularny osiłek, zdołał poradzić sobie z jej lekkim przesunięciem – na tyle, żeby przez powstały otwór mogli się przecisnąć wszyscy z nich.

***

- Zaczynaj opowiadać!
- Ty miałeś...!
- Przestań, jeśli do piania kurów nie skończymy, to matka...
- Sto historii, jak zaraz nie rozpoczniesz...
- Ale... - Chór dziecięcych głosów wypełnił wnętrze niewielkiego grobowca, niszcząc panującą jeszcze przed chwilą atmosferę grozy. Wśród narastającej kłótni nikt nie zauważył, że przyniesione przez nich świece zaczęły stopniowo gasnąć...

Że nie są sami, zorientowali się dopiero jakiś czas po tym, jak zgasła ostatnia świeczka. Po prawdzie, tego również nie zauważyli od razu – w krypcie wcale nie zapanowały ciemności. Rozświetlało ją jakieś dziwne, stonowane światło, którego źródła żaden z nich się nie domyślał... Ale uwagę dzieciaków, które nagle zamilkły, absorbował dziwny mężczyzna, który siedział pośrodku utworzonego przez niego kręgu.

Mężczyzna był stary – jego włosy były przyprószone siwizną, twarz – pomarszczona... A nade wszystko, był lekko przezroczysty.

- Duchów chcieliście, to i ducha macie. - stwierdził wesoło, ignorując przerażone miny dzieciarni – Żeście zadowoleni?
- Yyy...
- Ale że po macie mało czasu, to i streszczać się będę. O opowieściach mówiliście... Jak na moim grobie znicze wasze zapalicie, to i ode mnie opowieść dostaniecie.
- Na... naprawdę? O czym? - Pierwsze dziecko przestało się bać. Chwilę później, prośby napłynęły wręcz lawinowo.
- Opowiedz nam o rycerzach! - zażądał chorowity trzynastolatek.
- … o księżniczkach! - wykrzyczała dziewczynka, najmniejsza w całej grupie.
- … o smokach!
- Nie, o bitwach!

Wielość życzeń widocznie zmieszała mężczyznę, lecz w końcu im odrzekł:

- A więc słuchajcie... - zaczął z uśmiechem, zabierając wszystkich w końcówkę Drugiej Ery...


***



Tego dnia mijał czwarty dzień od zaczątków rebelii, wszczętej przez Radę Przetrwania Cheraku. Powoli wygasały płomienie, zarówno te metaforyczne, jak i fizyczne... Powoli, można było powracać do normalności i przystępować do szacunku szkód wywołanych przez powstanie. Te były niemałe.

Same straty ludzkie uzasadniały zastosowanie wobec miasta surowych represji. Zlinczowano długoletniego satrapę Cheraku, Cynisa Gawusa, wraz z całą rodziną. W boju zginął Ragara Gavin, generał osiemnastego legionu... Nie mówiąc już o ponad pięciuset legionistach i szeregowych biurokratach Cesarstwa. To stanowiło przysłowiową kroplę, która przelała czarę. Wobec afrontu dla Wyspy, nikt nie pamiętał o jednym tysiącu rebeliantów i ponad trzydziestu tysiącach cywilów, które zginęły. Zresztą, i tak nie uśmierzyłyby one gniewu legionu Błogosławionej Wyspy.

Na czysto administracyjno-ekonomicznych poziomie wcale nie było lepiej... Wywołany ostrzałem broni esencyjnej pożar zniszczył ćwierć miasta. Dziesiątki tysięcy ludzi straciły dach nad głową... I jedynie pomyślny wiatr spowodował, że pożoga nie objęły większego terenu czy choćby któregokolwiek z najważniejszych budynków miasta.

Jeśli do tego dodało się bolesną świadomość, że część aparatu administracyjnego została zniszczona, a duża część ludzi ze Smoczej Krwi czekała na „proces”... Los miasta nie prezentował się zbyt wesoło.

Byli jednak i tacy, którym takowy obrót sprawy był bardzo na rękę. Zagłada Domu Ferem i próżnia polityczna na Północy cieszyła serca młodych dowódców. Żaden z nich nie był szczególnie potężny. Żaden nie mógł żywić nadziei, że przez następne półwiecze dojdzie do jakiegoś znaczenia w polityce Cesarstwa... Aż do teraz.

Choć nominalnie było kilku władców smoków, wszyscy wiedzieli, że Smoki są Smokom nierówne. Oczy wszystkich zwracały się przeto ku Zhao z Kabe, podlinii Mnemonów. Mówiono o nim, że perfekcja leży mocno w jego sercu... A także, że posiada potężnych protektorów. Mówiąc po ludzku: równo szanowano go, jak się go bano. Gwarantowało mu to pozycję jednego z najważniejszych decydentów w okolicy.

W opozycji do niego rysował się Liang z Tepetów. Adiutant samej Czarnej Róży. Budził szacunek. Przecież nie na co dzień widziało się człowieka, który miał styczność z największą osobowością całej armii Błogosławionej Wyspy. W naturalny sposób gromadził wokół siebie całą opozycję, lecz jego autorytet sporo tracił na braku rzeczywistej siły: nie był dowódcą żadnej z okolicznych jednostek, nie miał w pobliżu krewnych... Słowem – był nikim, mimo świetnej reputacji i wspaniałej prasy.

Inni... wyróżniali się mniej. Ale wystarczyło pobyć na ulicach kilka godzin, żeby wiedzieć młoda kapłanka Meyumi, która przybyła do miasta ledwie kilka dni temu, już zdobywała miłość tłumów. Swoją ofiarnością w służbie rannym i bezdomnym zdołała błyskawicznie dokonać tego, czego Nieskalana Wiara i Błogosławiona Wyspa nie dokonały przez stulecia. Ludzie zaczęli myśleć o niej niemal... jak o matce.

Była też młoda panienka Stella – ale więcej niż o rozpieszczonej arystokratce słychać było o jej bogactwie.

Cathak Stella

Podróż do Cheraku trwała jeszcze sporo po zmroku. Trakt był prawie niewidoczny spod śniegu, więc jeszcze zanim zaczęło się ściemniać, świta Stelli kilkukrotnie zgubiła drogę. Służący nie mogli jednak się poddać i zaczekać do ranka – młoda panienka była zbyt ważna, żeby ryzykować jej życie! Jej fama i wielkie bogactwa orszaku mogły przecież sprowadzić bandytów, a wówczas... zdrowie panienki Cathak znalazłoby się w niebezpieczeństwie! Obaw tych nie rozpraszała nawet przewaga liczebna, którą pochód miał nad wszelkimi okolicznymi bandytami – Stella Cathak była bowiem tym typem osoby, dla którego groźna była nawet zabłąkana strzała...

Dlatego, nikt nawet nie myślał o spoczynku, póki na horyzoncie nie ukazały się zarysy twierdzy stojącej przy Cheraku. A ukazały się, kiedy minęły już cztery godziny od zachodu Gwiazdy Dziennej. Była to zazwyczaj pora, gdy siedzenie na jedwabnych poduszkach męczyło panienkę tak bardzo, że musiała udać się na spoczynek.

Nie była to jednak późna pora dla obozu wojskowego tego pamiętnego dnia. Wszyscy żyli jeszcze wspomnieniami wczorajszej walki i zdobycia miasta. Dlatego, nadzwyczaj wiele osób zauważyło wjazd młodej księżniczki rodu do obozu. Zresztą, wjazd ten wywołał niemałe poruszenie – czy to ze względu na opowieści o nieziemskiej urodzie młodej kobiety, czy to z powodu wielkiego bogactwa jej mobilnego namiotu...

***

Wjazd panienki do miasta obserwowali też osobnicy, których obecności świta młodej Smoczycy by sobie nie życzyła. Mieli oni rozmaity kaliber – od kilku kobieciarzy, którzy mogliby nastawać na laleczkę, po dwójkę skrytobójców obserwujących orszak z jednego z ciemniejszych miejsc obozu. Wyszło bowiem na to, że opóźnienie podróży młodej panienki było na tyle duże, że prędzej dotarli do niej ludzie wysłani jej śladem.

***

Cathak Stella

Dzień był dla Stelli wyjątkowo męczący. Ale do kogo by nie był...? Przecież bezkresne równiny pełne śniegu po pewnym czasie każdemu by się znudziły, a jedwabne poduszki były średnimi towarzyszami podróży... A Miaucelotowi, jej kociemu towarzyszowi, najwyraźniej spsuł się humor, więc pozostawił ją samą sobie. Przeto, czekała na obozowisko jak na zbawienie...

Kiedy wreszcie dotarli, mogła zmyć z siebie przydrożny pył – choć ściślej mówiąc, praktycznie żaden nie zdołał osiąść na dziewczynie ze Smoczej Krwi. Podróż na platformie-namiocie z zaprzężonymi trzema tuzinami wołów miała mnogie zalety. Ale w chwili, kiedy wejść już miała do balii z zawczasu podgrzaną wodą, wcale o tym nie myślała...

Świst ostrza później, unikała już pchnięcia. Napastnik zdołał zranić ją w policzek. Świst, brzdęk, i rzucony nóż minął Stellę, trafiając w lampę oliwną. Wszystko zaczęło płonąć...

Chaos przysłużył się jej jednak dobrze – dał zorientować się w jej położeniu. Pośrodku płonącego namiotu, nieopodal prawie nagiej Stelli, stała przewrócona, duża balia. Trochę dalej, symetrycznie względem środka namiotu, stało dwóch mężczyzn w strojach zwykłych żołnierzy... i z wyciągniętymi w ostrzami. Skąd się wzięli? Nie wiedziała – choć zważywszy na konstrukcję namiotu i rozcięcia materiału, mogła mieć podejrzenia.

Chwilę później jednak... wóz ruszył i wszystko się zatrzęsło.

***

Obozy wojsk Błogosławionej Wyspy były zazwyczaj pełne ładu i dobrze zorganizowane. Z tego powodu, wyjątkowo rzadko zdarzało się, by zapanowały w nich: chaos i panika.

Kluczowymi słowami były: „zazwyczaj” i „rzadko”. Zazwyczaj bowiem legiony nie traciły w jednej bitwie generała i dużej części kadry oficerskiej, zaś spotkanie z pędzącym i tratującym ludzi powozem zdarzało się rzadko. Tak rzadko, że większość oficerów nie umiała wygnać z umysłów ludzi łuny (ani chybi wróg zaczął palić obóz!) oraz stellowego namiotu (machina wojenna, słowo daję!)...

I tym sposobem dezorganizacja błyskawicznie rozpanoszyła się w całym obozowisku.

***

Tepet Liang

W mieście przebywał zaledwie kilka dni, nim wszystko skąpane zostało w płomieniach. Przybył, poszukując odpoczynku po jednej z niezliczonych kampanii u boku Czarnej Róży. Zastał nie spokój, a chaos i pożogę. Jednak... został, czy to powodowany patriotyzmem i lojalnością wobec Błogosławionej Wyspy, czy to zamierzając przeczekać niedogodności komunikacyjne.

Wiązało się to z koniecznością spania w środku obozu osiemnastego legionu, który mieścił się w cytadeli przy Cheraku. Zazwyczaj nie było to nic dokuczliwego. Zazwyczaj. Ta noc była inna.

Zaczęło się dość niewinnie. Ot, Smoka zbudził hałas. To było normalne – w małym obozie, który ledwie mieścił wojska Błogosławionej Wyspy, rzadko panowała cisza. Gorzej, że odgłos przypominał... ryk?, dobiegający z daleka. Ryczące zwierzęta były tutaj zjawiskiem cokolwiek niecodziennym, więc czym prędzej zszedł ze swego posłania i wyjrzał z namiotu...

Świst włóczni. Stopę od głowy. Krzyk ginącego miotacza...

Chwila minęła nim zdołał ochłonąć. Atak... na wysokiej rangi oficera... w środku obozu...?! Coś takiego nie zdarzyło mu się nigdy. Napastnik już został ubity przez jego świtę, ale zły przykład rozprzestrzeniał się szybko...

Tak, bardzo szybko. Cały obóz pogrążył się w chaosie. Nawoływano do walki z „wrogiem”, który jakimś cudem miał dostać się wewnątrz murów. Było to jawnie niemożliwe - w końcu tepetowy namiot mieścił się tuż przy stołpie. Do tak błyskawicznego przełamania obrony zdolny byłby chyba tylko Byk Północy. To jednak do nikogo nie docierało, więc toczono przypadkowe starcia. W ciemności atakowano wszystkich, których rozpoznać nie zdołano, a dezorganizacja szerzyła się błyskawicznie – a, co gorsza, tu nie miał jej kto zapobiec. Jeśli pamięć Lianga nie zawodziła, to okoliczni wojacy stracili swego oficera w bitwie...

Było to problemem – tym większym, że w wieży przetrzymywano pojmanych przywódców Cheraku. Jeśli panika by tam dotarła... Nie dość, że zbrodniarzy mogliby zlinczować (a wówczas ominęłaby ich przykładna egzekucja), to jeszcze ktoś mógłby się wyrwać. Na pierwszy plan wśród zagrożeń wysuwał się jednak monstrualny, płonący powóz. Ciągnęło go stado na wpół oszalałych wołów, tratujących wszystko na swej drodze. I ów pojazd, żywcem wyjęty z drzeworytów przedstawiających Malfeasa, zmierzał najwyraźniej wprost na namiot...

***

Mnemon Kabe Zhao

Gratuluję promocji, generale Zhao, satrapo Cheraku. Używaj władzy mądrze.” - przyniósł do uszu Mnemona południowy wiatr. Natychmiast poznał twardy głos swej apodaktycznej „prababki” czy „praprababki”, jednak nie mógł odpowiedzieć. Z jakiegoś powodu przywódczyni rodu preferowała kontakt jednostronny. I otwarcie lekceważyła zdanie swoich podopiecznych.

Wiadomość była w oczywisty sposób sprzeczna z faktycznym stanem rzeczy... Zaś Mnemon bardzo nie lubiła, kiedy rzeczywistość się z nią nie zgadzała. I najwyraźniej miała zamiar zgodność wyegzekwować. A Zhao miał solidne powody, aby nie chcieć sprawdzać, czy plotki o jej okrucieństwie są prawdziwe.

***

Dalsza część dnia nie była równie paskudna, jak się zapowiadała. Dopiero noc przyniosła kolejne problemy. Zrazu zresztą było spokojnie. Jego oddział pilnował głównej „bramy” do fortecy. „Bramy”, bo zabudowania bramne uległy zniszczeniu – i ich funkcję pełniła zwyczajna wyrwa w murze. Wciąż jednak Zhao wypełniał absolutnie kluczowe zadanie. Co więcej, jego rola świadczyła to o respekcie i ufności, jaką pokładali w nim inni dowódcy. Przecież... oddali w jego ręce kontrolę nad łącznością ze światem zewnętrznym!

Nie było niemożliwym, że któryś z mniej respektowanych dowódców smoków wykorzystałby tą sytuację, aby zagarnąć sławne arsenały Cheraku... Ale medytujący na szczycie murów Mnemon Kabe się do nich nie zaliczał.

Nie zaliczał się też do tych, których ogarnęła panika, gdy dezorganizacja zaczęła się błyskawicznie szerzyć po obozie. Z murów widział cały obóz – i widział też, że żaden nieprzyjaciół nie przełamał obrony twierdzy. Jego ludzie jednak trzeźwości myślenia wykazywali dużo mniej – i część z nich rozproszyła się w popłochu, co pozwoliło się przedostać na zewnątrz kilkudziesięciu ludzi... na czele z jakimś Smokiem, którego ledwo mgliście kojarzył. Kierunek, w jakim pobiegli, sugerował, że mają chrapkę na skarby miasta.

To dodawało jeszcze jeden problem do listy zhaowych zmartwień... Nie, żeby miał czas na martwienie się. Mógł oddać dowództwo niższym rangom, kompetentnym oficerom, i rzucić się w pogoń za potencjalnymi „złodziejami”. W ten sposób, może mógłby nawet położyć rękę na wielkim arsenale? W połączeniu z wsparciem kuzyna, dowodzącego kłem mechów, powiększyłoby to jego wpływy... kosztem wytworzenia głębokiej urazy u części jego dowódców. Mógł też zwyczajnie objąć dowodzenie nad ludźmi, przegrupować, uspokoić sytuację... Może nawet łaskawie ratując swego rywala, Tepeta?

Mógł. Ale nie zmieniało to faktu, że przede wszystkim musiał zeskoczyć z murów i zacząć działać.

***

Ledaal Meyumi

Nikt nie wiedział, co począć z młodą kapłanką. Jej profesja i wiara przynależała do Damanary. Jej poglądy wchodziły w ostry kontrast z rzeczywistością południa... a jednak, rzeczywistość satrapii cherackiej musiała skapitulować. Przyznał to nawet jeden z nielicznych ocalałych z pożaru mnichów Nieskalanej Wiary, kiedy Meyumi wyleczyła mu paskudne złamanie nogi.

Jednak, mimo że miasto ją zaakceptowało, ani trochę się nie przybliżyła do osiągnięcia swego celu. Przybyła tu, aby prosić o interwencję na północ, a nie – żeby pomagać potrzebującym. Zresztą, potrzebujących było zwyczajnie zbyt wielu, a jej zdolności mogły dotrzeć jedynie do garstki. Ale... od czasu, gdy przybyła do zrujnowanego Cheraku, przekonała się, że nie jest w stanie zostawić miasta samemu sobie.

Mieszkańcy to widzieli i to doceniali. Jadła, spała zupełnie za darmo... choć to jeszcze mówiło dość mało. Przebywający w mieście oficerowie też nikomu nie płacili. Różnica była prosta – dziewczyna nie uprawiała bezwzględnej egzekucji swoich prerogatyw. I za to też ją kochano.

***

Wówczas, mała dziewczynka słuchająca opowieści ducha wtrąciła się i przerwała.

- Tak nie mogło być! Mamuś mój mi opowiadał! Przywódca Smoczego Ogonu... no, znaczy, tego, co miało Anatemy ścigać... to zły człowiek był! I zabijał zbyt miłych.
- Twoja matka dobrze ci mówiła... - posępny uśmiech wpełzł na usta ducha – Peleps Deled, który przewodził łowcom Nieskalanej Wiary na Północy, był fanatykiem i infamusem. Zabić potrafił człowieka nawet za najdrobniejszą różnicę w wierze, co zresztą doprowadziło do jego zguby. Ale słuchajcie dalej...


***

Ledaal Meyumi


Ten dzień był inny. Owszem, było wiele podobieństw... Choćby ludzie – mimo najlepszych życzeń, pannie świątynnej kolejni poparzeni zaczęli zlewać się ze sobą. Ale... Nie ci ludzie. Tych - ósemkę ludzi z wygolonymi tonsurami i w mnisich szatach, prowadzonych przez czerwonoskórego człowieka... ewidentnie wyniesionego przez Hesiesha, smoka ognia. Nie musiała nawet czekać na ich akcję, by wiedzieć, czego chcą. Zresztą... rzadko musiała – służba na stanowisku Najwyższej Kapłanki oraz wrodzone zdolności sprawiały, że potrafiła czytać z twarzy większości ludzi.

A ci chcieli jej głowy.

I kroczyli przez tłum, niedbale rozpychając ludzi na boki – rannych i zdrowych społem.

- W imieniu czcigodnego Pięciu Smoków i czcigodnego Pelepsa, mistrza Szczytu Łowczego Oka, wzywam cię przed oblicze hierarchów... – ozwał się wreszcie ich przywódca, nawet nie zadając sobie trudu roztrącić kilku ludzi, którzy wciąż dzielili go od kapłanki.

Zgromadzona tłuszcza momentalnie ucichła. Sama wzmianka o przywódcy Smoczego Gonu na Północy wystarczyła, aby przerazić ludzi. Nie bez powodów – dziewoja nie poświęcała wiele uwagi perypetiom północnych łowców Anatem, ale... doskonale zdawała sobie sprawę, że wezwanie do tego człowieka jest równoznaczne z wyrokiem śmierci. Niezależnie od tego, że ściganie heretyków stanowiło rażące przekroczenie jego kompetencji.

Co więcej, zdawała sobie z tego sprawę masa ludzi, która się przy niej zgromadziła.. I po chwili tłum zaczął wyrażać swoje niezadowolenie. Z łatwością mogło przerodzić się to w lincz na przybocznych Smokach i samym wojowniku o Smoczej Krwi... Tyle, że wówczas padłoby pewnie ponad kilkudziesięciu zabitych.

Ale... może dało się tego uniknąć? Przywódca Smoczego Gonu najwyraźniej nie zadbał o poparcie władz legionu, a jego słudzy działali samodzielnie... Zaś ona miała w tym mieście kilku sojuszników. I może mogła coś zrobić? Choćby... przekazać wiadomość swoim przyjaciołom, aby przenieść walkę za mury miejskiej, gdzie ofiar byłoby mniej. Albo... spróbować przeciągnąć na swoją stronę Smoka, którego facjata inteligencji nie wieszczyła...?
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 30-07-2011 o 17:27. Powód: Tym razem, wreszcie zmieniłem podnazwisko Zhao. Mógłby się prościej nazywać ;p
Velg jest offline  
Stary 29-04-2011, 00:40   #2
 
Serika's Avatar
 
Reputacja: 1 Serika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodze
Nudno. Potwornie nudno,
Mówi się trudno, ja mogę dużo znieść...


Głupia piosenka chodziła jej uparcie po głowie już od dwóch godzin i nijak nie chciała się odczepić, toteż wyciągnięta wygodnie na luksusowym posłaniu z jedwabnych poduszek dziewczyna podśpiewywała ją sobie co jakiś czas, tępo wpatrując się w powoli przesuwające się za oknem powozu, obsypane śniegiem drzewa. Po kilku godzinach podróży każde z nich wydawało się być idealną kopią poprzedniego, podobnie zresztą, jak każde z mijanych wzgórz. Nawet te dwie wioski, przez które przejeżdżali, wyglądały podejrzanie bliźniaczo, co dawało w sumie dwie możliwości. Albo zabłądzili i kręcili się w kółko, albo jej cierpliwość właśnie przymierzała się do złożenia wypowiedzenia z pracy. Panienka przeklęła w myślach chwilę, kiedy odesłała dotrzymujących jej towarzystwa panów (sztuk trzy), aby wysforowali się naprzód i uprzedzili obóz pod Cherakiem o jej przybyciu. Fakt, że nie miała możliwości ogrania kogoś w karty w ramach perfidnej zemsty na losie, który kazał jej tkwić na poduszkach przez tyle czasu, był zdecydowanie oburzający. Z drugiej strony jeszcze chwila, a chłopcy uznają, że nie płaci im aż tyle, żeby zrekompensować przegrany bilon... Trzeba będzie częściej dawać im fory! Albo nie - w sumie w obozie jest ilu? Siedem tysięcy żołnierzy? Może jednak najbliższe dni Cathak Stelli, bajecznie bogatej i niemożebnie rozpieszczonej Smoczokrwistej z jednego z najbardziej wpływowych rodów Błogosławionej Wyspy, nie zapowiadały się AŻ TAK nudno, jak się obawiała?...

- Miaaaaa! - roznosiło się po całym namiocie miauczenie kota, rozdrażnionego faktem, że JEGO nie uznano za odpowiedniego partnera do gry. Bestia strzeliła focha, zaszyła się gdzieś w kąciku i najwyraźniej nie miała chęci wychodzić.
- Jak jeszcze chwilę tam posiedzisz, to cię myszy zjedzą, zobaczysz! - zagroziła śmiertelnie poważnym tonem Stella. - I wtedy nawet legendy o twojej niezwykłej odwadze nic ci nie pomogą... A ja będę miała dywanik pod łóżko!
- Miaaaa! Dobra próba, ale chybiona! Bo dywanik z mojej skóry każdy pozna i każdy pochyli się nad nim, i oszacuje gładkość skóry kota - a ona przecież się wprost z odwagi wywodzi! - odparował Miaucelot. Mienił się bóstwem kociego heroizmu, a zachowanie miał do funkcji bardzo przystające - pamiętał nawet, żeby chwilę po odpowiedzi się zreflektować i prychnąć!
- No patrz, a ja jestem głęboko przekonana, że po prostu BOISZ SIĘ wyjść spod tej komody!

Tak, to było wyzwanie. Według wszelkiego prawdopodobieństwa bóstwo kociego heroizmu powinno się bardzo, bardzo obruszyć, zapewniając jej chociaż odrobinę rozrywki. Wyciągnęła się wygodniej na posłaniu, oczekując na pełne oburzenia prychnięcie i celną ripostę. A guzik. Zdrajca, nie kot! Najwyraźniej ani myślał dać się sprowokować, zapewne rzeczywiście mszcząc się za to, że stanowczo odrzuciła jego kandydaturę na partnera w karcianych rozgrywkach. Argument o braku rąk okazał się zdecydowanie niewystarczający, a propozycję kibicowania futrzak potraktował jak ciężki afront. Czy to naprawdę jej wina, że kiedy wygląda się jak kot, zachowuje się jak kot i ma łapki jak kot, to trochę trudno uprawiać hazard?!

Kilka przeraźliwie długich minut później Stella uznała, że jest gotowa przegrać pojedynek na cierpliwość walkowerem. Ani kolejne identyczne drzewa na tle ciemniejącego nieba, ani śnieżnobiała, puszysta kita zamiatająca podłogę powozu dwa metry od niej bynajmniej nie pomagały jej zachować spokoju, zimnej krwi i czego tam jeszcze wymagano od dobrze wychowanych panienek.

Szur, szur, szur... - ogon kota rytmicznie przesuwał się po podłodze.

Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie łobuzersko i rozejrzała się dokładnie po namiocie. Większość jej świty podróżowała poza nim (w końcu ilość miejsca w środku była ograniczona), a tych kilka osób, które doświadczały tego luksusu, zajętych było swoimi sprawami. Stary, wąsaty kucharz i gruba ochmistrzyni synchronicznie podgryzali pędzelki, ślęcząc nad kosztorysami, jadłospisami i całą masą innych papierów, o których nie miała bladego pojęcia. Garderobiana ze zdegustowaną miną oglądała nadszarpany rąbek bogato zdobionej sukni, zapewne zastanawiając się, czy tak zdewastowane ubranie kwalifikuje się do naprawy, czy też noszenie dwa razy tej samej sukni (w dodatku cerowanej!) stanowiłoby ciężką obrazę dla godności panny z rodu Cathak. W kącie przysypiał stary wartownik, którego tak bardzo potrzebowała w środku, obawiając się o swoje bezpieczeństwo! (a w rzeczywistości nie miała serca kazać starszemu panu podróżować cały dzień na tym mrozie). Jednym słowem - nikt nie zwracał na nią uwagi. I dobrze!

Dziewczyna cichutko jak myszka podniosła się z posłania, przytrzymując ostrożnie rękami obfite falbany strojnej sukni. A niech spróbują zaszeleścić! Przeszło jej przez myśl, że w tej chwili najchętniej potraktowałaby te kilometry nieprzyzwoicie drogich czerwonych koronek jakimś ostrym narzędziem, pozostawiając romantycznie zwisające strzępki. Niestety, doskonale zdawała sobie sprawę, że o tego typu rozwiązaniu problemu plączących się pod nogami strojów mogła co najwyżej pomarzyć. Trudno, twardym trzeba być, nie miętkim, i tak sobie poradzi! Na paluszkach i bardzo powoli podkradła się do majtającej się wciąż puszystej kity, po czym szczerząc się radośnie wyciągnęła rękę, aby wyciągnąć uparte kocisko z kryjówki.

Cały namiot przeszył przenikliwy, głośny dźwięk - który brzmiał, jakby kocie bóstwo nie mogło się zdecydować między piskiem a prychnięciem. Czas „zamarł” - i przez ułamek sekundy dziewoja mogła obserwować, jak wzdłuż kocurzego kręgosłupa formuje się oś obrotu. Chwilę później nie trzymała już Miaucelota, a drapiący i gryzący kłębek futra, wprawiający się w szaleńcze obroty wzdłuż własnej osi.

Wreszcie bóstwo zdołało się wyswobodzić i z głośnym prychnięciem opadło na ziemię.

- Miaaaa, boga tak...! Bezczelność! - wymiauczało kocisko i zmieniło kształt. Z braku lepszego pomysłu na okazanie focha, powiększenie rozmiaru fochającego się wydawało się dobrym pomysłem. Dwumetrowy, kocioludzki złośnik robił wrażenie!
Dziewczyna nie miała się jednak cieszyć długo odświeżającym widowiskiem. Jej towarzysz obraził się na całego - i wyskoczył z jadącego namiotu.

- Czekaj ty! - popędziła za nim do wyjścia, rozrzucając starannie poukładane poduszki. Spróbowała chwycić chłopaka za rękę, ale był co najmniej równie szybki jak ona i jedyne, co osiągnęła, to utrata równowagi na skraju wyjścia do pojazdu i oberwanie białą kocią kitą po twarzy. Sierść, fuj! I ups... W ostatniej chwili chwyciła się futryny, żeby nie wypaść na ziemię.
- Berek! - krzyknęła za catboyem, ale nie raczył się odwrócić. - Nie to nie! I trzeba było tak od razu przy kanaście! - dodała po chwili z nadąsaną miną i odwróciła się ku wnętrzu powozu. Służba patrzyła na nią z wypisaną na twarzach czystą, skondensowaną zgrozą.

- On się nie umie bawić!
- Stella poskarżyła się głosem skrzywdzonej niewinności.
- Ależ panienko, co ludzie powiedzą! - ochmistrzyni pierwszej wróciło mowę i nie omieszkała tego wykorzystać, dramatycznie chwytając się jedną ręką za głowę, a drugą za serce, jakby nie mogła się zdecydować, który efekt będzie bardziej wymowny.
- Że cały dzień w powozie jest nudny? - podsunęła Stella z uroczym uśmiechem.
- Że jacyś mężczyźni wyskakują z twojego powozu? A co powiedzą ewentualni kandydaci na męża?
- I co z suknią? KOLEJNA, którą zniszczyłaś, bo nie umiałaś usiedzieć na miejscu dłużej niż 5 minut? - przyłączyła się garderobiana.
- Przecież nie musisz jej naprawiać... - zaczęła dziewczyna, z zakłopotaną minką zauważając naddartą koronkę. Została jednak kompletnie zignorowana i po chwili obie panie gderały już w zgranym duecie.
- No doprawdy, jakbyś miała pięć lat!
- ...
- Kiedy ty spoważniejesz?...
- ...
- A potem tragedia, bo ze szkoły wyrzucili...
- Panienka w twoim wieku powinna już dawno dowodzić własnym oddziałem...
- Widać Gwiazdki nie mają wybitnego talentu strategicznego
- skrzywiło się dziewczątko.
Garderobiana zmarszczyła czoło. Wyraźnie irytowało ją zamiłowanie Stelli do dosłownego tłumaczenia swojego imienia, które w języku Old-Realm rzeczywiście oznaczało gwiazdę. Chuda jak szczapa starsza pani o nieco haczykowatym nosie, której niezwykle przewidujący rodzice nadali romantycznie imię Pokrzywa, przestała się szczypać i przypuściła atak frontalny:
- Zastanów się, co musieli czuć twoi szanowni rodzice!
Dziewczynę przez chwilę korciło zauważenie, że gdyby stała przed nimi dowolna inna przedstawicielka rodu Cathak, po co najwyżej trzeciej takiej odzywce obie panie zmieniłyby się w żywe pochodnie, ale... właściwie po co? Zamiast tego nawinęła pukiel gęstych, prawie czarnych loków na palec, zrobiła minę zbitego szczeniaczka oraz taktownie wbiła spojrzenie ogromnych, ciemnobursztynowych oczu o niepokojącym, ogniście-czerwonym odcieniu w podłogę. Jednym słowem całą sobą dała otoczeniu do zrozumienia, jak szalenie jest jej przykro. Na reakcję nie musiała długo czekać.
- Zajęłybyście się czymś pożytecznym, zamiast biedną dziewczynę męczyć! - wtrącił się zirytowanym tonem stary kucharz. Stella obdarzyła go wdzięcznym spojrzeniem spod wachlarza czarnych rzęs.
- Właśnie! Stellcia po prostu ma dużo energii, jak każdy wyniesiony Hesiesha! - poparł mężczyznę stary strażnik, otwierając na chwilę jedno oko i pozornie bynajmniej nie przerywając drzemki. Dziewczyna gorliwie pokiwała głową.
- Przepraszam! Naprawdę mi się strasznie nudziło... - zatrzepotała rzęsami. - I...
Tęższa z kobiet uniosła brwi, najwyraźniej oczekując bardziej rozbudowanej samokrytyki.
- I mogę zobaczyć, co będzie na kolację? Mogę, mogę, mogę?

Ochmistrzyni podparła dłonią czoło, kiedy jej podopieczna podreptała w kierunku obozowej kuchni za kucharzem, zasypując go pytaniami (“A befsztyk? Taki słabo wypieczony? Ale dlaczeeeego nie?”). Z bliżej nieznanych jej przyczyn przypominała jej rozbawionego, młodego psiaczka zaczajającego się na sznurówki właściciela. Nie chodziło nawet o to, że Stella była kłopotliwa. Nie była, zwłaszcza w porównaniu z większością wyniesionych, których kobieta miała okazję w życiu poznać. Polny Rumianek jednak chwilami wolałaby, żeby była kolejną napuszoną, zadzierającą nosa panną Cathak. Wtedy przynajmniej miałaby pewność, że dziewczyna poradzi sobie w życiu. Tymczasem panienka miała już ukończone osiemnaście lat, a nie tylko starannie unikała nauczenia się czegokolwiek pożytecznego, ale także nie aspirowała do żadnych (ale to żadnych!) honorów i stanowisk. Stara ochmistrzyni była głęboko przekonana, że w końcu ta odporność na wymogi rzeczywistości zemści się na Stelli. I to zemści się straszliwie.

***

Dzięki wszystkim żywiołom za brak pieprzonych falbanek! - pomyślała Stella robiąc krok do tyłu i intensywnie rozglądając się po namiocie. Co za ironia! Przez cały dzień umierała z nudów, a teraz, kiedy dla odmiany miała nadzieję na cichy i spokojny wieczór, nagle wydarzenia postanowiły przystąpić do szturmu. W sumie nic dziwnego ,wiadomo przecież, że nieszczęścia chodzą parami: para za parą, para za parą... W dodatku kota nie było, kiedy akurat był potrzebny! No i w namiocie może nie było tłumów, ale dwie panie i jeden pan (jako że stary wartownik na szczęście poszedł dopilnować jakichś Bardzo Ważnych Spraw) wpatrywali się w napastników z przerażeniem. Po czym Pokrzywa zemdlała, a Polny Rumianek wydarła się przeraźliwie o pomoc, jakby w ogólnym obozowym zamieszaniu ktoś mógł łatwo takie darcie się namierzyć.
- Idźcie po posiłki! Szybko! - zdążyła krzyknąć, zanim jeden z napastników przetrawił fakt, że jego pierwszy cios nie sięgnął celu i przypuścił kolejny atak. Kątem oka zauważyła, że kucharz miał tyle przytomności umysłu, żeby pomyśleć o zabraniu z sobą bezwładnego ciała garderobianej. Dobrze, to skoro zaraz zostaną sami...

Dziewczyna zamarła w bezruchu z twarzą zastygniętą w grymasie absolutnego przerażenia. Podstawiony żołnierz wykrzywił zeszpeconą wąską, długą blizną twarz w paskudnym uśmiechu i sięgnął po kolejny sztylet. Stella rzuciła się do tyłu w odruchu panicznej ucieczki... I jak długa wyłożyła się, ślizgając się na wylanej z balii wodzie. W tej samej chwili sztylet przemknął kilka centymetrów nad jej głową, obcinając kilka kosmyków ciemnych włosów i wbił się prawie po rękojeść w drewniany słup podtrzymujący dach namiotu. Zamachowiec roześmiał się triumfalnie i z obnażonym mieczem ruszył w kierunku bezbronnej dziewczyny. Stella wyciągnęła rękę po broń, która chwilę wcześniej zadrasnęła jej policzek i przewróciła lampkę sprawiając, że jedwabna kotara oddzielająca przestrzeń kąpielową od reszty namiotu zajęła się ogniem, ale w tym momencie pojazdem gwałtownie szarpnęło i sztylet perfidnie przesunął się o dobrych kilkanaście centymetrów. W dodatku ogień, który powoli zaczynał lizać drewnianą podłogę namiotu, nieprzyjemnie oparzył jej dłoń.

- Ty sukinsynu!!! - w namiocie rozległ się gromki głos, po czym potężna postać ruszyła niczym taran w kierunku zabójcy. Polny Rumianek najwyraźniej nie była skłonna tanio oddać życia swojej podopiecznej, chociaż brakowało jej nie tylko bojowego przeszkolenia, ale nawet broni. Stara ochmistrzyni chwyciła bowiem pierwszy ciężki przedmiot, jaki miała pod ręką i przypuściła atak, dzierżąc w pulchnej dłoni ciężką, żeliwną patelnię.

Kurka wodna, tego nie było w planach!

Patelnia wprawiona w ruch została... Szczęśliwie dla skrytobójcy, jego kompan wprawił w ruch siły nieco potężniejsze. Z wyciągniętej ręki jego niebieskoskórego wyleciało istne tornado, które porwało Polnego Rumianka. Ochmistrzyni miała wielkie szczęście - wprawdzie jej cielsko przeleciało przez namiot, robiąc w nim wielgachną dziurę, ale od jakichkolwiek większych obrażeń uratowała ją rozwijana pieczołowicie przez lata tkanka tłuszczowa.

Stella napięła mięśnie, żeby jednym, szybkim ruchem pozbierać się z podłogi, lecz jej wzrok prześlizgnął się po ścianie namiotu - a właściwie miejscu, gdzie kiedyś BYŁA ściana. Miała nadzieję, że Rumiankowi nic się nie stało (gdzie ona się pchała, do licha ciężkiego?!), lecz w tej chwili większym problemem byli kolejni gapie, których wzrok przykuwał pędzący przez obozowisko mobilny namiot. Szeregowi żołnierze niezbyt byli skłonni, aby rzucać się w ogień w obronie nikomu nieznanej arystokratki, zwłaszcza, że dostanie się na wóz wcale nie byłoby trywialne. W dodatku samej Stelli wizja toczenia nierównej walki z dwoma napastnikami w tak niekompletnym stroju bynajmniej nie przypadła do gustu. Dziewczyna rozejrzała się za czymś, czym mogłaby się okryć...

I wówczas skrytobójca o bardziej paskudnej apartycji (ale zdrowszej cerze) również ruszył do ataku – skacząc ku Gwiazdce, celem zadania potężnego pchnięcia z wyskoku naprędce wyciągniętym, krótkim mieczem.

Stella w ostatniej chwili odtoczyła się z linii cięcia ostrza, ale zanim zdążyła podnieść się do pozycji chociażby siedzącej, w jej kierunku spadł kolejny cios. Tylko potrącony przez Gwiazdkę wysoki, zdobiony świecznik, który jakimś cudem udało jej się chwycić w wyciągnięte przed siebie ręce, uchronił panienkę przez przecięciem na pół. Niestety, palące się świece lądujące na stosie ręczników bynajmniej nie pomogły w potencjalnym opanowywaniu pożaru, który coraz intensywniej rozprzestrzeniał się po namiocie. W dodatku ułamek sekundy później kolejne uderzenie miecza poważnie wygięło improwizowaną broń, która tym samym gwałtownie utraciła te nikłe walory bojowe, które dotychczas posiadała.

Cóż, skoro ogień i tak był już wszędzie w okolicy... Gorące płomienie w jednej chwili pokryły ciało dziewczyny odzianej tylko w bieliznę oraz kilka magicznych bransolet, z którymi uparcie nie rozstawała się nawet podczas kąpieli. Jednocześnie Stella rzuciła się do przodu, w kierunku stosu porozrzucanych w nieładzie tkanin, najwyraźniej próbując sięgnąć po coś, czym mogłaby się okryć. Zaskoczony napastnik, który prawdopodobnie spodziewał się wszystkiego, tylko nie panienki, która w takiej chwili zamiast rozpaczliwie uciekać spróbuje zadbać o swoją garderobę, ledwo uniknął podcięcia. Ułamek sekundy później przypuścił kolejny atak, tym razem całkowicie pewny swego.

Krok naprzód, zamach, cię... ŁUP!

Stella chwyciła rąbek jedwabnego szlafroczka, który jakimś cudem jeszcze nie zajął się ogniem i pociągnęła ku sobie. Na jej szczęście to właśnie na nim stanął niedoszły jej morderca i w chwili, gdy wyprowadzał śmiertelny cios, jego ciężar ciała opierał się właśnie na nodze, pod którą leżał haftowany rękaw. W momencie, gdy skrawek materiału wyszarpnięto mu spod ciężkiego, wojskowego buta, całkowicie stracił równowagę i rozpaczliwie zamachał rękami, aby nie polecieć na plecy wprost na płonący drewniany słup.

Poleciał. Ale to jak poleciał... I jedynie naprędce wytworzona aura pozwoliła mu uniknąć oparzeń - ot, cecha uboczna kuli ognia, którą niemal na ślepo wypuścił pod Stellowe nogi. Nie miała prawa trafić, ale okazało się, że praktycznie wszyscy zapomnieli o jednym. O balii z rozlaną wodą. Wodą, w którą trafił ognisty pocisk - i wówczas, całość wizji panny Cathak przesłonęła para wodna...

Chwilę przed tym zdołała tylko usłyszeć odgłos, jakby ktoś odbił się od pokrycia namiotu. I ledwo usłyszała świst nadlatującego sztyletu, który nieuchronnie się do niej zbliżał.

A tymczasem, inny asasyn pracowicie wygrzebywał się spod sterty płonących szlafroczków...

Jeśli ja nie widzę ich... - przemknęło przez myśl Stelli i w jednej chwili przerażoną minkę bezbronnej ofiary zastąpił złośliwy uśmieszek. Ułamek sekundy później sztylet, który według wszelkich praw natury nie mógł, po prostu nie mógł chybić!, przeciął gęsty obłok pary i wbił się w płonącą podłogę. Zupełnie, jakby na jego drodze nigdy nie było żadnej dziewczyny. Kolejny ułamek sekundy później napastnik, któremu właśnie udało się odrzucić z siebie stos ubrań, o mało nie przetarł oczu ze zdumienia. Był absolutnie pewien, że dziewczyna znajdowała się dobre trzy metry dalej, tymczasem drobna figurka panienki właśnie wyłoniła się z pary tuż obok wyjścia do namiotu. Że jak?! Mężczyzna sięgnął po sztylet dokładnie w tej samej chwili, kiedy ta cholerna laleczka, jakim cudem żyła tak długo?, cisnęła w niego czymś, co na pierwszy rzut oka było skrzącą się kosztownościami broszką. Zaskoczony zawahał się na chwilę, wystarczająco długą, żeby Stella, wciąż odziana w samą bieliznę, ale za to ze szlafroczkiem w ręce, zdążyła wyskoczyć z płonącego namiotu wprost w ramiona jakiegoś Smoczokrwistego oficera. Pocisk oczywiście minął napastnika na tyle daleko, że jasne było, że dziewczątko zapewne nigdy w życiu nie miało w dłoni broni miotanej. Jakżeby inaczej! Jednakże zanim asasyn zdążył chociaż pomyśleć o decyzji, którędy się ewakuować po ewidentnie nieudanej akcji, rozległ się głośny trzask pękającego drewna.

Słup podtrzymujący konstrukcję namiotu runął w kierunku zamachowca, pociągając za sobą resztę konstrukcji.
 
Serika jest offline  
Stary 02-05-2011, 02:42   #3
 
Huang's Avatar
 
Reputacja: 1 Huang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skał
Mnemon Kabe Zhao



„Gratuluję promocji, generale Zhao, satrapo Cheraku. Używaj władzy mądrze.”
Te słowa szumiały mu w uszach jeszcze długo. Zbyt długo, przynosząc niewygodne myśli. Co jeśli zawiedzie oczekiwania pani Mnemon? Wiedział, że powinien odrzucać takie obawy. W końcu Ona nie myli się nigdy. Jeśli uznała, że jest w stanie to osiągnąć i wypowiedziała te słowa jako już dokonany pewnik… to i on musi być pewnym wykonywalności tego zdania.
Przynajmniej wykonywalności
Satrapa Cherlaku i nowy Generał osiemnastego legionu. Jego… dziadek, Kabe Hu Fon… wspominał mu, że ma szansę objąć nowe i odpowiedzialne stanowisko. I kategorycznie zabronił mu marnowania tej szansy.
Zhao Westchnął stając na murach zniszczonego Cheraku i mocniej zacisnął uścisk na swej włóczni. Rozejrzał się po mieście… czy raczej po tym, co z niego zostało.
- Podpułkowniku Hige – zwrócił się do człowieka po jego prawej stronie. Podpułkownik towarzyszył mu niemal zawsze i dobrze wykonywał powierzone mu zadania. – Proszę podać mi mapę.
- Oczywiście – odrzekł oficer podając wytarty już nieco zwój. Zhao rozwinął go i przyjrzał się krytycznie. Nie powiedziałby, że mapa była perfekcyjnie wykonana, jednak zdawała się dobrze spełniać swoje zadanie.
- Gen Li zostanie tutaj na murach i dopełni warty. Ruszamy na obchód. Czas lepiej poznać to miejsce.


Miasto prezentowało się w oczach Smoka dość… biednie. Gruzowiska, zniszczone domy i podobne slumsom obozy ocalonych i bezdomnych nie napawały optymizmem a wciąż wszechobecny zapach spalenizny skutecznie deprymował. I on miał dążyć do zostania nowym satrapą tego miejsca? Zaiste wygodna to taktyka powierzać osobie o sporych ambicjach miejsca akurat doszczętnie zniszczonego. Cóż… przynajmniej robiąc mały obchód pokazał się ludziom. Nie lubił specjalnie stosowania politycznych zagrywek i uganiania się za władzą. Był to jednak winien swojemu domowi. Skoro taka była rodziny… jego świętym obowiązkiem wyło ją wykonać. Musiał w każdym momencie myśleć, co będzie najodpowiedniejszym ruchem.
No i trzeba było ostatecznie dobrze poznać okolice. Do wieczora miał jeszcze sporo czasu, uznał, więc że dokładny obchód we własnej osobie będzie w tym wypadku na miejscu.
Najbardziej zdziwiła go podstawowa nieścisłość mapy.

- Podpułkowniku Hige… - zagadnął stojącego obok oficera. Postukał krytycznie palcem w widoczne na mapie odwzorowanie Pałacu Satrapy. – Czy jesteś pewien, ze to dobra mapa?
- Tak Panie… sporządzona przez Cherackiego kartografa.
- Cherackiego powiadasz… - Smok zadumał się dalej stukając z niezadowoleniem w tak zwane wierne odwzorowanie terenu. – Nie wiem czy mogę ufać tej mapie… a może pomyliłem budynki? – Zhao obrócił mapę do góry nogami, spojrzał po okolicy i znów przełożył ją odpowiednio.
- Umm… - oficer sam zerknął na plan miasta i zaskoczony rozejrzał się. Pałac Satrapy w istocie był dużo większy niż Pałac Rady. Było to dość zawstydzające spostrzeżenie. Okazało się, że ufając mapie i spoglądając na budynki z daleka, mylili jeden z drugim. Takie niedopatrzenie ze strategicznego punktu widzenia świadczyło o dużym braku kompetencji. Tym bardziej, ze to właśnie Hige miał za zadanie przeprowadzić wstępne rozpoznanie i spiesząc się podał błędny raport dotyczący rozłożenia obozu.
- No trudno. Dobrze, że wyszło to teraz, nie później. Proszę zwrócić uwagę na podobne przekłamania, jeśli pan jakieś zauważy. Kto wie jakie nieścisłości mogą jeszcze wynikać ze zbyt gorliwej orientacji politycznej owego kartografa.
- Tak, Panie.


Nim Smok ruszył dalej, poświęcił jeszcze chwilę na oględne obejrzenie pałacu z zewnątrz. W końcu… dążył do tego by kiedyś tu zamieszkać. Nie mógł powiedzieć żeby specjalnie się z tego cieszył, jednak… kto wie. Może, gdy miasto zostanie odbudowane, będzie mógł spoglądać na nie z dumą. Nie poświęcał wiele czasu by dokładnie oglądać całe miasto. Interesował go głównie obóz. To za jego obronę był - w dużym stopniu – odpowiedzialny. Reszta szczegółów mogła poczekać.

Po zwiedzeniu miasta musiał stwierdzić jedno. Miasto dało się rozplanować lepiej. Tak by było mniej podatne na zniszczenia i pożary. Nic dziwnego, ze zniszczeniu uległa tak duża część miasta. Dobrze, że przynajmniej ocalały ważniejsze budynki. Obraz rozpaczy nie był dzięki nim aż tak dojmujący. Kiedy wracał już do swojego namiotu, postanowił zahaczyć o miejsce w którym rezydował Liang z rodu Tepet. Mówiono o nim w obozie i coś nie coś słyszał. Adiutant samej Czarnej Róży był uważany za godnego mu rywala. Cóż… nawet jeśli ich losy splatały się by być w opozycji do siebie, Zhao nie widział powodu by czuć do niego jakąkolwiek niechęć. Nie znał go jeszcze na tyle by wyprowadzać podobne sądy, a kto wie… może gdyby wszystko ułożyło się pomyślnie, mógłby zostać dobrym sprzymierzeńcem. Przejeżdżając obok, postanowił, więc wymienić z Nim grzecznościowe ukłony. Z wyrazem szacunku należącego się każdemu Smoczokrwistemu, skłonił głowę. Nic jednak nie mówił. Wdawanie się w dyskusje, póki, co wolał sobie zostawić na później. Już i tak zbyt dużo czasu poświęcił poza posterunkiem. W murach domu Kabe często mówiono mu że jest trochę mrukowaty. To że mało się odzywa, niektórzy traktowali z szacunkiem… w końcu milczenie jest złotem… inni uważali, ze traktuje ich z wyższością. Cóż. Taka była jego natura. Z resztą… odzywanie się bez potrzeby w sąsiedztwie tak dużego skupiska ludzi, przy jego głosie wywołałoby niepotrzebnie duże skupienie uwagi na jego osobie.
Wróciwszy do namiotu zdjął zbroję i odpoczął chwilę wydając kilka rozkazów co do zmiany warty. Po chwili poświęconej na odświeżenie się, poszedł na mury by obserwować stamtąd obóz. Usiadł w wygodnej, półklęczącej pozycji i nabrał powietrza w płuca nosem by wypuścić je powoli ustami. Zrobił tak kilka razy. Pomagało to skutecznie oczyścić umysł i przygotować go do pracy. Nie osłabiał jednak czujności. Nie ustawał w bacznej obserwacji okolicy. Po niedługim czasie pogrążył się w czujnej medytacji….


Z rozmyślań wyrwał go chaos i tumult, jaki powstał w jednej chwili w obozie. Prędko rozejrzał się by ogarnąć wzrokiem całą sytuację. Żołnierze w zamieszaniu nie wiedzieli, co robić. Ludzie krzyczeli i biegali we wszystkich kierunkach. Ktoś wrzasnął, że obóz zaatakowano. Brednie…
Siedząc na murach widział wszystko, co wydarzyło się w te kilka krótkich chwil. Po prostu jeden z… nieco bogatszych powozów zapłonął. Nie był pewien, czemu, ale wyglądało na to, ze wywiązała się jakaś bójka. Nic wielkiego.
Uwagę Smoka przykuło jednak coś jeszcze… owe kilkudziesięciu ludzi, którzy przedostali się na zewnątrz. Powstając przyglądał mu się szczególnie mocno. Było ciemno, ale podejrzenia się nasuwały. Czyżby mógł to być niesławny Nellens Burger? Cóż… to nie byłoby szczególnie dziwne. Wedle tego co się o nim słyszało, z powodu niesubordynacji wiele stracił. Kładąc lepką łapę skarbach Cheraku, do których jak widać grupka zmierzała… mógłby odzyskać nieco wpływów.
Tak Czy inaczej nie było na co czekać.
- Wszyscy baczność! – zakomenderował przywołując najbliższych sobie żołnierzy do porządku – Hige, do mnie!
- Tak panie!
- Weź kilkunastu najlepszych ludzi i ścigaj tamtych – powiedział wskazując na grupę uciekinierów – Pod żadnym pozorem nie wdawać się w walkę. Postarajcie się pozostać niezauważonymi. I wrócić mi tu z raportem. Ilu ich jest, kto to jest i dokąd dokładnie zmierzają. I macie WRÓCIĆ, zrozumiano? – dodał z naciskiem
- Tak jest!
A Skoro Hige zajął się tą sprawą… można było wziąć się za uciszenie obozu


Ktoś, kto akurat patrzył w stronę murów mógł zauważyć, że jeden z żołnierzy… chyba spadł. Albo jak wariat zeskoczył z murów. Być może uznał, że sytuacja jest tak zła, że lepiej zabić się od razu niż cierpieć katuszę z rąk wyjątkowo okrutnego wroga?
Jednak nie… Był to właśnie Mnemon Kabe Zhao, którego nie przerażało spotkanie z matką ziemią, która nie mogła mu przecież uczynić krzywdy, nawet jeśli ich spotkanie przebiegało… dość gwałtownie.
Po chwili Smok wybiegł z kurzawy, jaka wzbiła się od jego uderzenia w grunt. Kierował się w stronę środka obozu. Za nim, z murów zbiegali żołnierze jakich gestem jeszcze niedawno wysłał do pomocy w opanowaniu obozowego chaosu. W biegu spostrzegł mknący w stronę namiotu Tepeta Lianga płonący powóz. I całą masę tratujących wszystko po drodze wołów. Wyskoczył w powietrze i opadając uderzył w ziemię pięścią. Wydawało się, ze ziemia się zatrzęsła. Z pod jego ręki, wyszedł błyskawicznie wał ziemi, który wyrósł nagle przecinając wołom drogę. Stado było jednak zbytnio rozpędzone. Przebiło się przez wał pulchnej ziemi napędzane strachem przed ścigającym je ogniem. Smok syknął niezadowolony. No tak… ogień.
Wyprostował się i tupnął stanowczo o ziemię jednocześnie wznosząc wyprostowane ramiona w górę. W ten czas zerwała się niewielka… burza piaskowa, która jęła zasypywać powóz wyjęty żywcem z wyobrażeń malfeasu. Pył i piach zasypując szczeliny zablokował dostęp powietrza a ogień… powoli tłumił się pod piaskiem. Zrobiło się ciemno. Przynajmniej wizualnie spokojniej.

- Wszystko jest pod kontrolą! Cisza! – zagrzmiał na raz niezwykle gromki, potężny głos. Był to głos jaki spotyka się i jaki słyszy się rzadko. Przywodził na myśl… uderzenie gromu, niosące się wśród górskich szczytów. Przypominał rumor lawiny. Smok uśmiechnął się pod nosem. Kiedy wykrzykiwał rozkazy, zawsze robiło to spore wrażenie. I teraz – co najważniejsze – sprawnie uciszało chaos. Jego głos nawet w ogólnej panice i zamieszaniu, docierał do każdych uszu.
- Żołnierze! Baczność! Dobrze! Umocnić straże! Natychmiast! Wszyscy spokojnie! Wszystko jest pod kontrolą! Nie było żadnego ataku! To tylko drobne zamieszanie, które wynikło ze zwykłej bójki!
Ludzie na raz uspokoili się. Zamieszanie i gorączka opadły. Widoczny teraz w pełnej krasie Mnemon Kabe Zhao wskazywał ostrzem włóczni strategiczne miejsca, jakie powinni objąć żołnierze. Spieszył się. Może jeszcze zdąży dołączyć do pogoni.
- Poruczniku! – zawołał do najbliższego młodego oficera – Proszę zająć się resztą. Niech poszkodowani zostaną opatrzeni. Proszę się też zająć tym powozem. I dowiedzieć się kto do cholery wywołał tę bójkę.
To mówiąc był już w drodze powrotem do bramy. Takie życie dowódcy. Im większa pozycja, tym więcej pracy w przypadku zamieszania. A niech to… co to będzie jeśli rzeczywiście zostanie satrapą…
Przy bramie sprawdził czy pozostawiona warta dopełniła wszystkiego jak należy. Następnie zabrał ze sobą dwie łuski piechoty. Więcej nie trzeba, a jednak przede wszystkim powinien zostawić ludzi do pilnowania obozu. Po wzmocnieniu straży wyruszył śladem posłanego przez siebie pościgu. Może jeszcze złapie uciekinierów. A jeśli nie… szybciej dowie się czego trzeba od grupy pościgowej. Taką przynajmniej miał nadzieję…
 
__________________
"...i to również przeminie..."
Huang jest offline  
Stary 03-05-2011, 00:51   #4
 
Morg's Avatar
 
Reputacja: 1 Morg nie jest za bardzo znanyMorg nie jest za bardzo znany
Jako Tepet Liang


Biednemu piach zawsze w oczy...

Miał to być pierwszy, spokojny urlop Lianga od lat — lat, które, niestety, nie dawały wielu szans na odpoczynek. 764 rok panowania Szkarłatnej Cesarzowej był istnym annus horribilis dla Imperium — dla Lianga zaś ledwie rozpoczął pasmo problemów, pasmo, które, najwyraźniej, bardzo nie chciało się przerwać. Wystarczył ledwie niecały rok nieobecności monarchini, aby wszystko zaczęło się sypać: pierw przyszedł upadek Thorns — legion nad którym młody oficer miał objąć dowodzenie został, razem z całym miastem, unicestwiony przez nieskończone armie nieumarłych. Tego samego roku nastąpiła porażka w Bitwie Daremnej Krwi — mimo sukcesów, jakie odnosił dowodząc lewym Smokiem, zmuszony był razem z wszystkimi legionami Tepetów do odwrotu.

W następstwie Liang trafił, razem ze swoją daleką kuzynką, Ejavą, do Cynobrowego Legionu w charakterze jej adiutanta. Tak unikalna „kariera” wstrzymała planowane przez rodzinę poślubienie go Mei z domu Mnemon. Wieść ta ucieszyła zainteresowanego, gdyż, co tu dużo mówić, nie była to kobieta jego marzeń, delikatnie rzecz ujmując — zarozumiała, apodyktyczna i przekonana o własnej wyższości — rzecz by się chciało, lustrzane odbicie praprapraprababki (choć lepiej poprzestać na chciejstwie, nigdy nie wiadomo gdzie są uszy Mnemon). W przeciwieństwie do niej jednak, natura poskąpiła Mei inteligencji i urody. Rodzina zaś nigdy nie była w stanie do końca wybić Liangowi z głowy tych wszystkich „romantycznych bzdur”. Radość nie trwała jednak długo — kilka lat później, gdy legion pod dowództwem Czarnej Róży zaczął odnosić zwycięstwa, obiecano mu przeniesienie na lepsze stanowisko, zaś przygotowania do małżeństwa wznowiono, wzywając od razu przyszłego męża na Błogosławioną Wyspę. Biorąc urlop, Liang postanowił ostatnie dni swojego kawalerskiego życia spędzić w Cherak...

… niestety (a może i stety), i to nie poszło zgodnie z planem, w Cherak bowiem jacyś szaleńcy postanowili wzniecić rebelię — i choć została ona szybko stłumiona, to w mieście utrzymywał się chaos.

***
Świst włóczni. Stopę od głowy. Krzyk ginącego miotacza...

Chwila minęła nim zdołał ochłonąć. Atak... na wysokiej rangi oficera... w środku obozu...?! Coś takiego nie zdarzyło mu się nigdy. Napastnik już został ubity przez jego świtę, ale zły przykład rozprzestrzeniał się szybko...
Co tu się, do jasnej cholery, dzieje?!

Podobno wróg przedarł się do obozu, Ekscelencjo... — zaczął odpowiedź jeden z drabantów.

Co z buntownikami? Dalej zamknięci pod kluczem, czy?...

Nic mi nie wiadomo, ciężko o jakieś wiarygodne informacje w tym chaosie, Eks...

Daruj sobie grzeczności. Gdzie jest Nenna? Niech zbierze kogo się da, ruszamy do Cyta—

W tym momencie gdzieś niedaleko rozległ się okrzyk „Pomocy! Mordują!” i Liang zauważył biegnącego ku niemu ostatkiem sił starszego, wąsatego mężczyznę dźwigającego na rękach kościstą kobietę.

Ratujcie, panie!... Chcą zabić panienkę Cathak!... I namiot... namiot się pali!... Pokrzywa zemdlała z przerażenia... straszni ludzie...

Pytania o co dokładnie chodzi staruszkowi były zbędne — wystarczyło spojrzeć w stronę z której dochodziły ryki, żeby zobaczyć zapalający się powóz wokół którego biegło kilku strażników.
Ciągnęło go stado na wpół oszalałych wołów, tratujących wszystko na swej drodze. I ów pojazd, żywcem wyjęty z drzeworytów przedstawiających Malfeasa, zmierzał najwyraźniej wprost na namiot...
Ups... i co ja teraz zrobię? — mruknął z lekkim rozbawieniem rycerz pod nosem, po czym dodał głośniej, już na poważnie — zajmijcie się kobietą — i niech ktoś wreszcie pobiegnie znaleźć Nennę.

Gdy tylko stado się zbliżyło, czerwony miecz przeciął powietrze.

Chwilę później rozległ się krótki krzyk zwierząt — dwa woły padły martwe. Liang zadał kolejny cios, potem następny i odskoczył w tył. Panika wśród zwierząt wzmogła się jeszcze bardziej — zwierzęta zaczęły próbować uciekać, lecz były uwiązane do powozu, ten zaś z każdej strony otaczali olbrzymi wojownicy przypominający raczej drzewa, niż ludzi. Powóz gwałtownie stanął, potężnie rzucając wszystkim w środku, zjawy zniknęły.

Wody, wody! — krzyknął młody Tepet rozkazującym tonem do okolicznych żołnierzy, po czym wpadł do namiotu ratować będących w nim ludzi... a przynajmniej próbował wpaść, bo w ostatniej chwili powóz się zawalił, a w jego ramionach wylądowała nieznajoma młoda dziewczyna.

Umm... nic się pani nie stało... mademoiselle? — zapytał, bardzo wyraźnie zakłopotany.

Ja... — panienka obdarowała go spłoszonym spojrzeniem i wysunęła się z objęć zaskoczonego mężczyzny. Następnie spuściła wzrok, po czym szybkim ruchem narzuciła na siebie trzymany w ręce czerwony, bogato haftowany szlafroczek, jakby uświadomiła sobie, w jak skąpym stroju przed nim stała. Z drugiej strony był zimny wieczór i siarczysty mróz dawał się we znaki nawet osobom ubranym znacznie bardziej odpowiednio do warunków pogodowych. Nic więc dziwnego, że chwilę później dziewczyna objęła się rękami i wybuchła rozpaczliwym płaczem.

Oni próbowali mnie zabić! — wyszlochała.

W-wybaczcie mi... umm... ten... nietakt. — niepewnie odpowiedział, po czym szybkim ruchem zdjął z siebie zimowy płaszcz i osłonił nim dziewczynę — Kto próbował Cie— znaczy, Was, zabić? — oficer był wyraźnie poddenerwowany faktem, iż stała przed nim prześliczna, wysoko urodzona panna — z etykietą był zawsze na bakier, a w dodatku od dłuższego czasu nie była mu szczególnie potrzebna, w tym momencie jednak gwałtownie próbował wygrzebać z pamięci jak należy się zachować — To znaczy... chciałem raczej zapytać czemu tak piękna kobieta przybyła do takiego miejsca, jak Cherak, na dalekiej Północy, z dala od Błogosławionej Wyspy... nie, żebym uważał, że nie powinna Pani przebywać w tym miejscu, wręcz... — plątał się coraz bardziej.

Wyjechałam na wakacje. — chlipnęła Stella, która w czasie długiej przemowy młodego Tepata najwyraźniej zdołała się trochę uspokoić. — Ale to było straszne! Ich było dwóch, i... I jeden rzucił we mnie sztyletem — to mówiąc wskazała na wyraźnie świeże skaleczenie na policzku — a ten drugi był chyba wyniesionym powietrza, miał moce.. I proszę, bardzo pana proszę, niech pan pomoże złapać tych okropnych ludzi!

Już ostatnie słowa Stelli zostały porwane przez świst wiatru, towarzyszący nadlatującej burzy piaskowej. Chwilę później, wszyscy w okolicy padli na ziemię, nie chcąc wchodzić w kontakt z nadlatującym, magicznym piaskiem. Nie wszyscy wyszli bez "szwanku": młodej panience burza zniszczyła całą fryzurę. Zaś Tepetowe szaty nagle okazały się wypełnione piaskowymi drobinkami. Taki był koszt heroizmu — i zasłonięcia dziewczyny własnym ciałem!

Przez piaskową wichurę wciąż jednak przebijała się ognista aura wyniesionego Smoków Żywiołu, którego Zhao zdołał najwyraźniej... zasypać. Z drugim zamachowcą nie było już tak dobrze — kiedy wreszcie moc się uspokoiła, widać było, że dalej biegnie. Już wolniej — zapadł się po kolana, ale wciąż uparcie brnął do przodu...

Miaaaa... — głośne miauczenie rozległo się zza pleców Tepeta...

Ugh... co za... — słowa zagłuszył przelatujący piasek — ...wywołuje burze piaskowe w obozie?! — Liang zaczął marudzić, wstając, po czym krzyknął głośniej — Nic się nikomu nie stało? I gdzie zabójcy?

Miaucelot! — wykrzyknęła Stella, kompletnie ignorując pytanie młodego Tepeta i chwilę później siedziała już na ziemi tuląc w objęciach wielkie, białe kocisko. Największe, najbardziej puchate i zapewne najbardziej rasowe kocisko, jakie Liang kiedykolwiek widział. — Moje koteczki, myślałam, że się zgubiłeś! Nie rób tak więcej! — zagruchała jak do małego dziecka.

Miaaaa, przecież wiesz, że My, Miaucelot, byśmy się odnaleźli... — kot zdecydował się mówić, ale... nie patrzył na Stellę. Wzrok wbił w namiot, a w oczach niemal widać było ból nad utratą ulubionej poduszeczki! Przez chwilę wyraz pyska wyraźnie sugerował, że zwierz ma zamiar wywrzeć na kimś jakąś kocią zemstę, ale zaraz później znów przeniósł swoją uwagę na panią — Ale dobrze, że nic ci nie zrobili! Tak się bałem! — rzucił, porzucając już pretensje do arystokratyczności i poczynając wylizywać policzek z krwi.

... Gadający kot? — zdziwił się oficer.

I to jaki! — rzekł Miaucelot, wyzwalając się momentalnie z objęć pani i przyskakując do oficera — Jam Miaucelot Kot, bóstwo kociego heroizmu! I pochlebiam sobie być towarzyszem panienki Stelli z Cathaków! — wygłosił, po czym ściszył głos do przenikliwego, teatralnego szeptu — Panienka zawsze lubiła młodych oficerów, a pan wyglądasz na dobrego człowieka... Miskę mi pan wystawisz — i wymiauczę panience wszystko o pana futrz... atutach! Pójdziesz pan na to? — zakończył, konfidencyjnie badając, czy nikt nie słucha.

Stella zmierzyła kocie bóstewko pobłażliwym spojrzeniem i mocno zakłopotaną miną przeniosła wzrok na Lianga.

Przepraszam za niego... — wymamrotała.

Mniejsza... nic się nie stało... Pani?... — jeszcze tego brakowało, żeby pod jego, Tepeta, opieką byli ranieni cywile — Eh, do diabła z protokołem — w końcu z siebie wyrzucił — i tak wszystkiego pozapominałem. Przyślijcie tu medyka! I jakieś ciepłe ubrania!

Świta ruszyła do namiotu, żołnierze złapali jednego z zamachowców — miał nieszczęście zostać przysypanym Mnemonowym piaskiem — sam zaś Liang, dostrzegając drugiego, rzucił się w jego stronę.

Tylko proszę, nie zabijajcie ich! — rzuciła za nim panienka Cathak, z wdzięcznością przyjmując od jakiegoś żołnierza cieżkie, zimowe buty, zapewne sporo na nią za duże.

Krzyk ten kosztował Tepeta doskonałą szansę na zadanie pierwszego ciosu. Nim Liang odwrócił głowę od "pięknej pani", niedoszły skrytobójca zdołał się odwrócić oraz wyszarpnąć nogi z piasku... Przynajmniej na okres czasu wystarczający, aby móc skoczyć w powietrze — i smagnąć stojącego poniżej Tepeta długim ostrzem, które nagle znalazło się w jego rękach. Szermierz miał jedynie ułamki sekund, żeby zareagować na uderzenie — tym gorsze, że zadane przez nieznaną broń...

Nie zastanawiając się ani chwili zamachnął się mieczem i owa dziwna broń spotkała się ze szkarłatnym ostrzem młodego oficera. Rozległ się szczęk mieczy, a następnie kolejny i jeszcze następny — zabójca zdecydowanie nie miał zamiaru sprzedać tanio swojej skóry. Iskry leciały we wszystkie strony. Spadały wszędzie — tworząc swoistą barierę pomiędzy walczącymi. Barierę efemeryczną i nietrwałą: powietrzna anima je szybko zdmuchnęła. W chwili, kiedy ostatnie iskierki zgasły, urumi intruza zostało jeszcze raz wprawione w ruch. Tym razem, napastnik był już na ziemi i mierzył w prawą nogę Tepeta, próbując wytrącić go z równowagi... ten jednak uskoczył wzwyż, unikając oplątania stopy, i — próbując, przynajmniej na razie, oszczędzić mu życie — płazem miecza wyprowadził cios w głowę agresora. Dźwięk spotykających się mieczy zabrzmiał ponownie. Ostrze Lianga zostało zepchnięte kilka centymetrów w bok — dostatecznie, aby minęło głowę zabójcy. Ów skrzywił się, psując wygląd swej i tak szpetnej twarzy, i... zrobił coś, co zupełnie nie przystawało do jego stylu walki. Brutalnie walnął przeciwnika "z główki". A raczej prawie walnął — prawie zaś, jak wiadomo, robi wielką różnicę — jedyne co osiągnęła czaszka skrytobójcy, to zarycie w górkę piachu, pozostałą po niedawnej burzy. Wykorzystując chwilę, Tepet z całej siły kopnął skrytobójcę w podbrzusze. Obezwładnionego bandytę od razu otoczyli okoliczni żołnierze.

Miaaaaa, prawie jakbym ja to robił! — skomentował z oddali Miaucelot.
 

Ostatnio edytowane przez Morg : 07-05-2012 o 22:36. Powód: 1) Poprawa enterów, ogólnie interpunkcja; 2) Zmiana postaci.
Morg jest offline  
Stary 03-05-2011, 23:16   #5
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Cynis Aiyana

Cała rebelia była dla niej tylko jedną, wielką niedogodnością. I Niebiosom należało dziękować, że niczym więcej. Gdyby kobieca intuicja nie podyktowała Aiyanie, aby zrezygnować z cyklicznej rutyny i zrezygnować z przycinania ogrodowych krzaków... to jej żywot skończyłby się zapewne kwadrans później, kiedy tą drogą do posiadłości zaczęli wlewać się cheraccy żołdaci. Nie poprzestali na zniszczeniu misternych struktur ogrodu angielskiego: wdarli się do wnętrza i zaczęli systematycznie mordować służących, najwyraźniej szukając samej pani domu...

Jedynie dzięki mieszance pewnej ilości zimnej krwi z wielkimi dozami szczęścia zdołała ujść siepaczom. Ozdobna szafa okazała się być jedynym meblem na tyle dużym, aby pomieścić Smoczycę... a jedynym człowiekiem, który pamiętał o jej sprawdzeniu, był młody oficer, którego usidliły wdzięki pani Cynis.

***

Przez kilka dni po upadku buntu cherackiej, w mieście zaprowadzono względny spokój. Względny, gdyż uchowały się jeszcze małe grupki buntowników, zawzięcie unikające spotkania z siłami okupującymi Cherak. Zazwyczaj przewodzili im śmiertelnicy, którzy zbytnio związali się z rebelią, aby liczyć na pardon. Aiyana znała praktycznie wszystkich: na tyle zamożnych, aby odwiedzić jej przybytek, oraz na tyle nijakich, żeby nie umiała odróżnić jednego od drugiego. Zrozumiałe było więc, że los któregokolwiek z tych ludzi średnio jej leżał na sercu. Z drugiej strony, stanowili oni trzon klienteli domu publicznego panny Cynis, więc... może ich los nie był aż taki obojętny?

Teraz liczyła się chwila teraźniejsza: burdel potrzebował nieco zmian w asortymencie, aby lepiej funkcjonować w świecie nowych, wojskowych nabywców wiadomych usług. To sprawiało, że chwile, kiedy wojacy Rady Przetrwania przeczesywali jej pokój, coraz bardziej odchodziły w niepamięć. Wyparły je kwestie prozaiczne: żale dziewczyn na brutalnych, brudnych i schorowanych wojskowych, konieczność wymiany zniszczonej części umeblowania i opędzanie się od obleśnego oficera wojsk okupacyjnych, który uwił sobie gniazdko w okolicy.

Wyparły... aż do teraz. Rozległ się hałas z ulicy, aż nazbyt przypominający o wydarzeniach niedawnej insurekcji. Chwilę później do uszu burdelmamy dobiegł trzask wyłamywanych odrzwi oraz krzyki. Gdy burdelmama wkroczyła do pokoju, zastała scenę iście dantejską: pogrążony w krańcowym nieładzie pokój oraz pięć indywiduów barykadujących się wewnątrz lokalu... z wyciągniętymi mieczami, trzymających kilka jej dziewczyn jako zakładników. W kącie walały się dwa ciała – w jednym rozpoznała nawet ochroniarza, którego w przybytku zatrudniono poprzedniego dnia...

Wystarczył jeszcze tylko odór, jakim pachnęli, aby Aiyana mogła złożyć sobie całą historię do kupy. Przed wejściem do domu publicznego znajdywało się przecież wejście do przepastnych kanałów pod Cherakiem, w których miały schronić się niedobitki powstańców... Najwyraźniej kilku próbowało tam wyjść na ulicę. Brak pożywiona czy prezencja nieumarłych w kanałach (o której dużo plotkowano, a nic nie wiedziano) mogły zmusić do wyjścia na powierzchnię. A patrole na ulicach też się zdarzały, o czym świadczyły krzyki dobiegające sprzed budynku...

To wszystko trwało tylko sekundę. Później, przywódca odwrócił się w stronę kobiety.

- Suko, wyprowadź nas bezpiecznie. – wycedził przez zaciśnięte zęby.

Znała go – mały tak wzrostem, jak i osobowością człowieczek, mieniący się Rivinem z Feremów. Śmiertelnik. Zabicie go nie nastręczyłoby jej żadnych problemów. Zabicie jego pomagierów również byłoby prościutkie... Jednak, choć złość w niej wzbierała, rozumiała, że w ten sposób może zniszczyć wiele ze swego mienia... i pracownic.
 
Velg jest offline  
Stary 04-05-2011, 23:40   #6
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Damanara była perłą północy i tak jak to w przypadku nieregularnych pereł bywa posiadała swoje wyjątkowe piękno. Za jej murami w najlepsze rozwijały się wszelkie i różnorodne poglądy filozoficzne i religijne. To co dla innych było herezją w Damanarze stanowiło jedną z wielu możliwych dróg. Jednakże zupełna swoboda wyrażania swych myśli przyczyniła się także do jej upadku.
Gdy armia Byka Północy stanęła pod murami miasta i posłaniec Yurgena Kanenko przekazał propozycję, by poddać Damanarę w zamian za jej ocalenie, pojawiły się głosy, by tak zrobić. Były jednak na tyle nieliczne, że je zignorowano i miasto zapłaciło za to wysoką cenę.
Meyumi uciekając przed żołnierzami Byka obiecała sobie, że drugi raz tego samego błędu nie popełni.

***

Czarne dymy unosiły się ponuro nad miastem wywołując lekkie skrzywienie na twarzy Meyumi i coraz wyraźniejsze zaniepokojenie u dwóch towarzyszących jej kapłanek.
O buncie słyszały w ostatniej mijanej wiosce, w której zatrzymały się na nocleg niosąc przy tym pomoc wszystkim potrzebującym, jednakże nawet najbardziej dokładne plotki nie potrafiły oddać widoku rozciągającego się przed nimi.
Dziewczyna westchnęła cicho i zwróciła się do pozostałych.
- Zdaje się, że czeka nas trochę pracy.
Kapłanki pokiwały leciutko głowami i ruszyły za schodzącą ze wzgórza Meyumi.

***

Cherak przywitał ich wonią spalonych ciał i ponurym widokiem osmolonych bądź zwęglonych budynków. Na szczęście z oddalenia widziały, że większa część miasta ocalała, nie zmieniało to jednak sytuacji nieszczęsnych ludzi siedzących i lamentujących na ulicach. Ból, smutek i zniechęcenie unosiły się w powietrzu snując niczym mgła.
Dziewczyna planowała najpierw udać się do rezydencji jej przyjaciela - Ledaal Seirena, by tam zorientować się w sytuacji miasta i później ruszyć na pomoc potrzebującym, jednakże ilość poszkodowanych i pozostawionych samym sobie sprawiła, iż wysłała do Seirena jedną ze swych podopiecznych, by poinformowała go o jej przybyciu, a sama z drugą kapłanką rozpoczęła niesienie pomocy innym.
Nie posiadała zbyt wielu środków leczniczych i bandaży, nie mogła także wszystkich uleczyć swą mocą, ale gdy pomogła pierwszym paru osobom, zaraz znalazły się potargane prześcieradła czy ubrania, by mogła opatrywać.

Nie wiedziała ile czasu upłynęło, gdy stanęła przed nią Houki wraz z dwójką wojowników. Starszy mężczyzna wysunął się do przodu i skłonił jej nisko.
- Miko-sama, naszego pana bardzo uradowała wieść o twym przybyciu i zaprasza cie do swej rezydencji.
- Cieszy mnie to zaproszenie, jednakże najpierw chciałabym pomóc tylu osobom ilu zdołam. - odparła spokojnie i zagoniła także Houki do pracy.
***

Do rezydencji Ledaal Seirena dotarły długo po zachodzie słońca i choć pomogły wielu osobom Meyumi zdawała sobie sprawę, że to zaledwie kropla w morzu potrzeb. Przygnębiona uczuciami innych nie zwróciła nawet uwagi na przepych charakteryzujący posiadłość jej przyjaciela. Zostały zaprowadzone do jednej z gościnnych komnat i dopiero tam ponurych myśli wyrwał ją znajomy głos:
- Meyumi-sama! Jak dobrze Cie widzieć, wszyscy już się obawialiśmy, że Cie straciliśmy.



Seiren był wysokim mężczyzną, jednakże jego postura zdradzała, że więcej czasu spędza nad księgami niż z bronią w ręku.
Kapłanka uśmiechnęła się delikatnie i oddała powitalny ukłon.
- Witaj Seiren-sama i ja się ciesze, że mogliśmy się spotkać. Żałuję tylko, iż w tak nieprzyjemnych okolicznościach.
Mężczyzna skinął głową poważniejąc.
- Sytuacja w Damanarze bardzo nas martwiła, jednakże teraz kłopoty pojawiły się i na własnym podwórku. Ale gdzie moje maniery, panie z pewnością są bardzo zmęczone i głodne. Zapraszam zatem do odświeżenia się w kąpieli, a później wspólnej kolacji.
Propozycja została przyjęta cichym westchnięciem ulgi ze strony młodszych kapłanek.

***

Gorąca kąpiel i ciepły posiłek znacząco poprawiły samopoczucie Meyumi. Dziewczyna najchętniej pozostałaby w gościnnych prograch Seirena i odpoczywała po kilkuletniej tułaczce, ale nie potrafiła również przestać myśleć o tysiącach mieszkańców Cheraku pozbawionych domów i opieki uzdrowicieli.
- Miałabym prośbę... - zaczęła gdy późny wieczór przeradzał się w noc, a oni ciągle rozmawiali o obecnej sytuacji.
- Jeśli zdołam, z radością spełnię Twe życzenie.
Twarz kapłanki rozjaśnił nieznaczny uśmiech.
- Będę potrzebowała zapasów bandaży, lekarstw i narzędzi chirurgicznych.
Na czole Seirena pojawiła się jedna zmarszczka.
- Nie powinnaś zwracać na siebie uwagi, a w ten sposób z całą pewnością to zrobisz. - odpowiedział ostrożnie.
- Nie powinnam pozostawić w potrzebie tych, którzy potrzebują pomocy. - odparła z niezachwianą pewnością.
Mężczyzna westchnął nieznacznie.
- Obiecaj mi tylko jedno, dobrze?
- Tak, przyjacielu? - głos Meyumi natychmiast złagodniał.
- Uważaj na siebie...
Kapłanka skinęła głową.
- Będę... - w jej głosie zabrzmiała ponura determinacja. Nie zapomniała przecież po co tu przybyła, a jej śmierć plany z pewnością by pokrzyżowała.

***

Kolejne dni mijały podobnie. Leczyła, pocieszała, wlewała nadzieję w wątpiących, jadała i spała, tam gdzie jej proponowano, by rankiem móc jak najszybciej zająć się potrzebującymi, a było ich tylu, że nawet ona zaczynała wątpić czy zdołają pomóc choć połowie.
Młodziutka Leika nie wytrzymała tak ciężkiego tempa i rozpłakawszy się wykrzyczała Meyumi, że nie takie życie miały prowadzić, po czym pobiegła w sobie tylko wiadomym kierunku. Kapłanka, choć zabolały ją słowa dziewczyny, nie przerwała opatrywania rannego, nie było na to czasu. Leika wróciła wieczorem i po dłuższej rozmowie pełnej łez i wzajemnych uścisków została odesłana do rezydencji Seirena, by mogła odpocząć.

***

Zielonkawa poświata otaczająca kapłankę przeniosła się na poparzoną rękę. Staruszek odetchnął z ulgą, gdy babrające się oparzeliny zmalały, a Meyumi uśmiechnęła ciepło do niego wydając instrukcje postępowania. Przyjazną atmosferę przerwało pojawienie się Smoka wraz z ośemką mnichów. Dziewczyna spodziewała się takowej wizyty prędzej czy później, wszak zdobyła niemałą popularność pomagając wszystkim, którzy tej pomocy potrzebowali, a to sprawiało, że dla niektórych stawała się niewygodna. Co prawda liczyła na pojawienie się kogoś innego, z kim mogłaby spróbować porozmawiać, ale Peleps Deled do takowych się nie zaliczał.
Nie podniosła się w momencie rozpoczęcia przemowy Smoka, spokojnie skończyła mówić staruszkowi czego nie powinien robić, a dopiero potem wstała ze stoickim spokojem i spojrzała prosto w oczy żołnierzowi.
Emocje otaczającego ją tłumu przepływały przez nią wywołując leciutki dreszczyk. Wystarczyło jej jedno słowo, a wszyscy zgromadzeni rzuciliby się na Smoka i jego przybocznych. Meyumi nie miała jednak zamiaru dopuścić do rzezi. Uniosła więc rękę w uspokajającym geście i przemówiła tonem pełnym godności i pewności siebie.
- Zaszczytem byłoby, gdyby sam czcigodny Peleps zainteresował się moją osobą, ale obawiam się, że musieliście się pomylić żołnierzu. - na twarzy Smoka pojawiła się leciutka konsternacja. - Czy ja wyglądam na Anatemę? - spytała Meyumi zwracając się do otaczających go mnichów i zgromadzonego tłumu, który zaraz wydał z siebie zaprzeczający pomruk.
- Jestem pewien, że czcigodnemu chodziło o twoją osobę kapłanko. - odparł niezrażony tym wszystkim mężczyzna.
- Zadziwiające... - kontynuowała z pełnym spokojem. - Odkąd przybyłam do tego miasta nie robię nic poza pomaganiem potrzebującym... - zawiesiła na chwilę głos, by słowa w pełni dotarły do słuchających. - Czyżby było to zabronione?
- Nie interesuje mnie to. Dostałem polecenie i zamierzam je wykonać. Pójdziecie ze mną z własnej woli, czy mam was zmusić? - słowa Smoka nie zdziwiły kapłanki, miała jednak nadzieję, że któryś z towarzyszących mu mnichów zwątpi w celowość jej aresztowania. Kątem oka zauważyła, iż jeden z przydzielonych do jej ochrony wojowników zniknął, musiał zatem pobiec pewnie do Seirena. Odetchnęła cicho.
- Macie zatem pozwolenie na aresztowanie od pozostałych dowódców? - zapytała niewinnie wywołując konsternację na twarzach kilku stojących przed nią mężczyzn. Paru innych spuściło wzrok widząc widocznie coś niezwykle ciekawego na ziemi. - Wszak musimy przestrzegać wszelkich zasad. - dodała z leciutkim uśmiechem. Teraz była pewna, iż Peleps działał samowolnie, należało więc tylko jakoś dotrzeć do niewielkiego móżdżka Smoka.
- Nie potrzebuję pozwolenia od innych, kiedy czcigodny mi coś zleca. - odpowiedź wojownika nie brzmiała jednak już zbyt pewnie.
- Ale nie chcecie, by wasz przełożony miał problemy w związku z moim aresztowaniem, prawda?
- Jedyne kłopoty możecie mieć wy kapłanko, jeśli z nami nie pójdziecie.
Meyumi westchnęła smutno.
- Przykro mi, iż nawet nie zdajesz sobie sprawy jakie może mieć kłopoty Twój przełożony, jeśli nie uzyskasz pozwolenia od pozostałych dowódców. - powiedziała z troską.
Jeden z mnichów szepnął coś Smokowi na ucho, ten skinął głową i mężczyzna stanął koło niego.
- Nie przesadzajcie pani, iż zależy ci na dobrym imieniu czcigodnego Pelepsa...
- Zależy mi na przestrzeganiu zasad. - przerwała mu chłodnym tonem. - Tym bardziej, iż nic złego nie uczyniłam.
- Jeśli tak, to nie macie się czego obawiać i możecie pójść z nami. - kontynuował.
- Tylko, że jeśli z Wami pójdę, by tłumaczyć się osobiście przed czcigodnym Deledem, to stracę wiele cennego czasu, który mogłabym poświęcić na leczenie innych. Jeśli satrapa stwierdzi, że czynię źle i macie prawo mnie aresztować nie będę oponować, ale teraz wybaczcie czas mija, a ranni czekają.
Meyumi powoli odwróciła się w stronę stojącej najbliżej osoby i zaczęła oglądać jej oparzeliny.
Smok chciał jeszcze coś powiedzieć, ale jeden z mnichów położył mu dłoń na ramieniu, pokręcił lekko głową i wskazał na tłum, który w trakcie całej rozmowy znalazł się zdecydowanie bliżej niż na jej początku.
- Zdobędziemy pozwolenie. - powiedział więc tylko i wydał rozkaz odmaszerowania.
Kapłanka nie patrzyła za nimi, ale gdy wyczuła wyjątkową ulgę wśród osób ją otaczających, sama się odprężyła wiedząc, że odeszli. Miała teraz trochę czasu, ale musiała szybko coś wymyśleć i zdobyć poparcie kilku znaczniejszych osób. Od czego jednak byli przyjeciele?
 
Blaithinn jest offline  
Stary 06-05-2011, 17:31   #7
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Smoki w obozie


Kiedy przybyły z południa Smok oderwał się wreszcie od dialogu z panienką Stellą i wkroczył do stołpu, jasnym stało się, że zamieszanie chyli się ku końcowi. Krótka wymiana zdań z oficerem dowodzącym pozwoliła przywrócić pełen porządek w centralnym miejscu twierdzy. I... tyle wynikło z obaw, jakoby więźniowie się wydostali.. Nikt z buntowniczej Rady nie zdołał wymknąć się na wolność.

Nie było też już żadnego potwornego powozu, który mógłby dezinformować ludzi. Krótki był więc żywot chaosu wewnątrz twierdzy – kiedy tylko oficerowie zdołali zebrać przy sobie ludzi, wnet okazało się, że... nie ma już z kim walczyć.

Okazało się, że cała awantura była przysłowiową burzą w szklance wody. Całość zabitych wstępnie szacowała się przez trzy dziesiątki ludzi. Po uwzględnieniu ranionych w zamieszaniu – począwszy od ran ciężkich, idąc przez średnie, a kończąc stellowych na obrażeniach policzka – całość ofiar uzupełniała się do setki osób. Incydent chluby Cesarstwu nie przyniósł, ale nie mógł zagrozić funkcjonowaniu legionu, który liczył przecież ponad siedem tysięcy ludzi...

***

Sarkano dużo, na wszystkich i na wszystko. Najpowszechniejsze były oczywiście kpiny z panny Cathak, ale zasięg kpiarskiego fenomenu był znacznie większy. Niejeden narzekał na Mnemona o sztywnym karku, który nie widział niczego złego w przetoczeniu burzy piaskowej przez połowę obozu. Oberwało się też Tepetowi, który całkiem sporo czasu spędził robiąc maślane oczy do powodu całego zamieszania. Niejeden utyskiwał na brak decyzyjności pozostałych oficerów... Gdzieś w tle przewinęło się kilka burknięć na monstrualnego, białego kota, który - w zależności od wersji – miał albo ukraść komuś rybkę, albo też przestraszyć śmiertelnie wartownika (bo to duch był!).

Nie zmieniało to faktu, że większość była po prostu... pod wrażeniem zimnej krwi, jaką wykazało dwóch dowódców ze Smoczej Krwi. No, nie zawsze przekładało się to na przyjaźń – iluś oficerów chomikowało nową urazę do Zhao. W końcu, zniszczył ichnią część obozu oraz miał niebezpieczne tendencje do przesadzaniu w wymuszaniu dyscypliny... a przynajmniej, tak mówiono. Utrzymane w tym tonie rewelacje dotyczące „uciekiniera”, dowódcę smoka, który wyprawił się poza miasto, niedługo znał już cały obóz.

Nic jednak nie wskazywało na to, żeby miało to zaszkodzić inwestyturze generalskiej Mnemona Kabe. Był przecież najpotężniejszym oficerem w tym obozie, a pozostała część kadry dowódczej... no, trochę się go bała. A któż chciałby stanąć na czele tych, którzy odmawiają promocji ulubieńcowi przywódcy domu z rodu Mnemon?

Po prawdzie, głowa opozycji się znalazła – a przynajmniej takie wrażenia można byłoby wynieść, patrząc na fakt, że w namiocie Lianga nagle zebrało się pewnego rodzaju... spontaniczne zebranie oficerów, którzy z jakiegoś powodu nie popierali w pełni faworyta w wyścigu o stanowisko generalskie. I zlecieli się niczym ćmy do świecy, zwabieni reputacją młodego Tepeta.

Ledaal Meyumi


Kiedy dziewiątka przedstawicieli Nieskalanej Wiary odchodziła, Meyumi mogła poczuć się nieco bezpieczniej. Szczyt Łowczego Oka dzieliła od miasta znaczna odległość, więc jeszcze przez jakiś czas jej dręczyciel Nie na długo jednak – przez tłok przecisnęła się malutka dziewczynka. Nim ktoś z tłumu ją odepchnął, zdołała wrzucić w dłoń kobiety mały zwitek pergaminu.

Minęło dużo czasu, nim kapłanka poświęciła dziwnemu pergaminowi należną mu uwagę. Ale wówczas... Znajomy, magiczny błysk błyskawicznie przykuł uwagę młodej kapłanki.

Liao Jin

Wszystko, co dobre, musiało się kiedyś kończyć. Taką regułą rządziło się i życie rodu Iselsich – po wakacjach w pięknym mieście Bursztynowej Rzeki, błyskawicznie przyszło wezwanie do ogarniętego pożogą Cheraku. Przyszła również adnotacja, aby przybywać równie szybko, więc Liao nie mógł się ociągać i skorzystał z usług znajomego czarodzieja.

Nie dało się ukryć, że zachodnie miasto miało o wiele więcej powabu niż Cherak. W końcu, płonące domy nigdy urodą nie grzeszyły - zwłaszcza, jeśli mówić o smętnie dopalających się szczątki domu, w którym ktoś przemieszkiwał przez kilka lat. W sumie, niejednego popioły domu rodzinnego mogłyby przyprawić o ciężką melancholię, jednak... Jin był już uodporniony na takie widoki. Długie lata życia, rozrachunki z Anatemami oraz trudy służby Imperium hartowały ludzi i niszczyły wszystkie sentymenty, toteż samą bytność w tym miejscu można było przypisywać głównie rozkazom przełożonych – sam zapewne nie zdobyłby się na porzucenie powabów Deshanu.

Wszystkowidzące Oko widziało bowiem rzeczy w zupełnie innym świetle, aniżeli opinia publiczna. Tam, gdzie inni upatrywali karygodnego i pożałowania godnego incydentu, ono widziało głównie kolejną okazję. Jak zwykle, kosztem okazji innych – w tym przypadku, rozbitych rodów patrycjuszowskich. Aż za dużo ważnych ludzi związało się mocno z Radą Przetrwania, gubiąc wszelką nadzieję na pardon po złożeniu broni. Większość ludzi widziała w nich zrozpaczonych krewniaków... Iselsi widzieli więcej – idealny materiał pod przyszły syndykat przestępczy, kontrolowany oczywiście przez ludzi wiernych najlepszym ideałom Szkarłatnej Dynastii.

Idea była całkiem prosta, problem tkwił jednak w jej w jej realizacji. Z uzasadnionych przyczyn, buntownicy nie chcieli zostać znalezieni. Niemniej, Liao miał wprawę - po dniu zbierania informacji zyskał obraz ich kryjówek. Dowiedział się, że zeszli do olbrzymich kanałów pod miastem – zaskakujące, zważywszy na ich zainfekowanie przez nieumarłych – oraz mógł powiedzieć, które wejścia do kanalizacji są przez nich najczęściej używane.

Zyskał też ograniczony wgląd w strukturę podziemia: kilku najsilniejszych przywódców, którzy zachowali pod swoim dowództwem pewną liczbę ludzi uboższych, zepchnęło pozostałych niżej, w groźniejsze regiony kanałów. Prym wśród wielkorządców górnej warstwy miał mężczyzna zwący się Truposzem – acz zapewne z powodu chaosu panującego przez większą część powstania, trudno było wyśledzić jego właściwą tożsamość. Wiadomo było tylko, że nie był już najmłodszy – i budził duży strach, mimo niewątpliwej przegranej, jaką odniósł.

Na koniec, wisienkę na torcie stanowiła informacja: chyba najczęściej uczęszczane przejście mieściło się w ruinach jego dawnej siedziby: o ile mężczyzna dobrze kojarzył, w piwnicy używanej przez dziada do celów okultystycznych. Z jakichś powodów normalni ludzie nie przechodzili przez „straszliwe podziemie”. On jednak doskonale pamiętał ten okres – była to przecież pamiątka z dzieciństwa.
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 10-05-2011 o 22:43. Powód: ... bo gracze jednak chcieli trochę inaczej.
Velg jest offline  
Stary 11-05-2011, 04:39   #8
 
Serika's Avatar
 
Reputacja: 1 Serika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodze
- Dziękuję! Naprawdę, bardzo panu dziękuję! - zatrzepotała długimi rzęsami Stella, przyjmując od nieznanego jej żołnierza buty i jakieś ciepłe ubranie, niekoniecznie wysokiej jakości. ZIMNO! Gdyby nie mróz oraz fakt, że zamachowcy zagrozili jej ludziom, całą sytuację zapewne uznałaby za dosyć zabawną. Ale było zimno, dwie miłe panie leżały nieprzytomne (aczkolwiek medyk twierdził, że nic im nie będzie), a co gorsza ktoś będzie musiał odkopać resztki namiotu oraz jej kolekcję sukienek spod kupy piachu. A skoro o sile roboczej mowa...

- Nic się panience nie stało?! - wykrzyknięte ciężko spanikowanym głosem pytanie świadczyło o tym, że jej ochrona, która wcześniej rozpełzła się po obozie zakładając, że w takim miejscu z całą pewnością żadne niebezpieczeństwo panience nie grozi, WRESZCIE dotarła do resztek namiotu. Naprawdę musieli akurat wtedy, kiedy chciała sobie popatrzeć na styl walki tego uroczego oficera!? No nic, trzeba będzie jakoś im wmówić, że to Wcale Nie Była Ich Wina, zanim całe towarzystwo zacznie rozpamiętywać, chlipać po kątach i łazić za nią krok w krok, żeby się biednej, bezbronnej dziewczynce przypadkiem nic nie stało. W związku z tym Stella poczęła solennie zapewniać grupkę przerażonych mężczyzn, że włos jej z głowy wprawdzie spadł (“moja fryzura!”), ale poza tym absolutnie nic jej nie jest! W tym czasie żołnierze i Liang zdołali obezwładnić obydwu napastników, dzięki czemu z czystym sumieniem mogła zapewnić, że wszystko to oczywiście dzięki znakomitej obozowej ochronie, która zupełnie bez problemu poradziła sobie bez nich. Rzecz jasna nie omieszkała jeszcze napomknąć swoim ludziom, że ktoś będzie musiał zorganizować odkopywanie namiotu, a skoro biedna Rumianek znajduje się pod opieką medyka, kwestie organizacyjne spadły właśnie na nich. Świetnie, teraz będą się mieli o co martwić w trybie rzeczywistym, więc nie powinni mieć czasu na nadmierne użalanie się nad sobą.

Gdy jej ludzie zajęli się ożywioną dyskusją o tym, kto właściwie ma zacząć zarządzać i dlaczego “przecież nie ja!”, Stella szybko doprowadziła się do względnego porządku. Na piach we włosach chwilowo nie mogła nic poradzić, ale spięcie ich tak, żeby nie wyglądały jak wronie gniazdo oraz wsunięcie na siebie podarowanych ciuchów zajęło jej zaledwie kilka chwil. To było ważne. Ten miły oficer, którego imienia wciąż nie znała, był najwyraźniej nie tylko rozbrajająco nieśmiały, ale i życzliwy młodym damom w opresji, w związku z czym Gwiazdka zaklasyfikowała go do kategorii osób, z którymi chwilowo zamierzała się w tym obozie trzymać. A skoro tak, to utrzymywanie pana w stanie lekkiego oczarowania mogło być szalenie przydatne... Zwłaszcza, że zapewne będzie się upierał przy asystowaniu jej w przesłuchiwaniu zamachowców, a naprawdę była niezmiernie ciekawa, czego do licha panowie od niej chcieli. Dwóch Smoczokrwistych... Doprawdy fascynujące.

- [i]Jestem panu niezmiernie wdzięczna, że się pan tym zajął![i] - podziękowała mu entuzjastycznie, po czym uznała, że najwyższy czas przejść do konkretów, zanim nowy sojusznik zacznie znowu plątać się w kolekcji zwrotów grzecznościowych. - Ah, gdzie moje maniery... Bardzo proszę mi wybaczyć, wciąż jeszcze nie mogę dojść do siebie po tych strasznych wydarzeniach. Mam nadzieję, że nie poczuwa pan sobie za wielki afront tego, że w emocjach zapomniałam się przedstawić... Cathak Stella, właścicielka tego... tego... byłego powozu - dokończyła po chwili wahania, dygając uroczo, po czym spojrzała na niego wyczekująco. Tak, teraz powinieneś mi się przedstawić...

- Gdzie moje maniery, na Pięć Smoków! - oficer zaczął się znowu denerwować, prawie łapiąc się za głowę - To mnie proszę wybaczyć. Tepet Liang, do niedawna ordynans przy Czarnej Róży, a od niedawna oficer na urlopie... Do usług. - nieco nerwowo ukłonił się.

Tepet? Całkiem nieźle. Wprawdzie Gwiazdka miała nadzieję na kogoś, kto pełni tu ważniejsze funkcje niż “też jestem na wakacjach”, ale trudno, nie można mieć wszystkiego. Poza tym mężczyzna był tak rozczulająco zawstydzony, że postanowiła mu odpuścić.
- To wielka przyjemność pana poznać - zaszczebiotała. - A skoro obydwoje jesteśmy tu w celach nieoficjalnych, może moglibyśmy darować sobie te wszystkie skomplikowane formalności? Szczerze mówiąc zawsze wydawały mi się męczące i niepotrzebne, a w obozie wojskowym naprawdę zdają się być zupełnie nie na miejscu - uśmiechnęła się trochę łobuzersko, dając Liangowi do zrozumienia, że naprawdę nie powinien się aż tak przejmować.

- ... Naprawdę? - wojak się na tyle mocno zakłopotał, że ze wstydu aż spłonął rumieńcem - ... KHM - rozbrzmiało chrząknięcie - przepraszam w takim razie za wcześniejsze zachowanie... a przechodząc do rzeczy, co mam zrobić z zamachowcami?

- Miaaaa, lubię rybkę i mleczko, a dodatkowe punkty będą, jeśli pan mi dodasz do tego bażanta w galaretce! - wciął się Miaucelot, czyniąc aluzję do zaproponowanej wcześniej umowy. Kocurowi trzeba było przyznać jedno - umiał skupić na sobie uwagę, nawet jeśli jego problemy egzystencjalne były całkiem bzdurne. A jego skupione spojrzenie potrafiło być nieco niepokojące...

- A to perfidne kocisko... Gdyby nie był skłonny sprzedać mnie za miskę jadła, korciłoby mnie, żeby powiedzieć, żeby oddać ich Miaucelotowi na przystawkę - Stella wyszczerzyła ząbki w uśmiechu, czule głaszcząc kota. - Myślę jednak, że najpierw wolałabym z nimi porozmawiać - westchnęła. - Zwłaszcza, że naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego ktoś miałby chcieć mnie zaatakować. Może mnie z kimś pomylili?

Dziewczyna wyglądała na kompletnie zagubioną. W zasadzie nie odbiegało to specjalnie od prawdy. Im dłużej analizowała sytuację, tym bardziej nic jej się nie zgadzało. Poza tym naprawdę wolałaby najpierw sprawdzić, jakich ciekawych rzeczy przesłuchujący mogliby się dowiedzieć od tej dwójki. Zwłaszcza na jej temat. Oczywiście wersja “chcieliśmy zabić panienkę, żeby zaszkodzić rodowi Cathak, buhaha!” brzmiała tyleż prawdopodobnie, co niegroźnie, ale zdawała sobie sprawę, że równie dobrze mogli zostać nakarmieni znacznie bardziej interesującymi historyjkami. Ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę tego wieczoru, było tłumaczenie się, że nie jest wielbłądem.

- Osobiście radziłbym raczej odstawić ich najpierw do więzienia... to zabójcy - wiecie, latające sztylety, trucizny, noże pod gardłem, te sprawy... - Liang spróbował zgłosić obiekcje - w Cytadeli zaś mamy... fachowców od radzenia sobie z takimi jak oni.
- Skąd, jestem głęboko przekonana, że panów rzucających we mnie nożami powinniśmy trzymać w luksusowym namiocie z ogródkiem - Stella nie mogła się powstrzymać przed odgryzieniem się. Owszem, wyszła na popisową idiotkę, ale są pewne granice! - W żadnym momencie nie przyszło mi do głowy, żeby zrobić z nimi coś innego, niż uwięzić i przesłuchać. Rozumiem, że mogę na pana liczyć w kwestii załatwienia tego z miejscowymi władzami?
- Cóż... - oficer rozejrzał się po okolicy - ... obawiam się, że w tym momencie będzie trochę ciężko i faktycznie będę musiał odstawić ich, przynajmniej tymczasowo, do luksusowego namiotu z ogródkiem - zaśmiał się oficer, po czym wydał odpowiednie rozkazy.
- To jak już pan będzie załatwiał namioty, proszę mnie wpisać na listę oczekujących. Czy też może powinnam najpierw spróbować kogoś zasztyletować? - zachichotała dziewczyna - Jak rozumiem, przesłuchanie w obecnym chaosie również nie wchodzi w rachubę? Osobiście jednak byłabym bardzo wdzięczna, gdyby umożliwiono mi zamienienie z tymi ludźmi kilku zdań. Nie wyglądają na oddanych sprawie profesjonalistów i szczerze mówiąc liczę na to, że mogłoby im się wymsknąć to i owo... Jeśli jakimś cudem to jakaś szerzej zakrojona akcja, powinnam powiadomić rodziców najszybciej, jak to możliwe.
- Nie, nie, lepiej niech pani nikogo nie próbuje zabijać... dość już mamy tu ofiar - rzucił półżartem mężczyzna.
- Miaaaaa... Właśnie! Jeszcze się panienka potknie... - wtrącił Maiucelot.
- Khm. A rozgościć się u mnie proszę i tak - moje pokoje stoją otworem... myślę też, że służba znajdzie gdzieś miejsce dla kota - Liang nie zaprzeczył kociemu bożkowi - Jeśli z kolei chodzi o tych opryszków, to przekażę wszystko, czego się dowiemy.
- Ja... Myślę, że chyba nie do końca się zrozumieliśmy... - Stella z zakłopotaniem spuściła wzrok, jakby wahając się, czy powinna dokończyć myśl. - Nie wiem, co ci ludzie wiedzą i w jakim celu się tu pojawili, ale jeśli dużo, no wie pan... - zawahała się znowu, ale w końcu wymamrotała pod nosem, szybko jakby się bała, że za chwilę zabraknie jej na to odwagi:
- ...rodzice mnie zabiją, jeśli oni naopowiadają jakichś niestworzonych historii, a potem będzie o tym mówić połowa Północy! Proszę?... - bursztynowo-czerwone oczy wpatrywały się w Lianga błagalnie.
Ten podszedł do dziewczyny, widać było, że zrobiło mu się jej żal.
- Proszę tylko nie płakać... nie mam w zwyczaju plotkowania o prywatnych sprawach innych ludzi... władze dowiedzą się tylko tyle, ile będą musiały i ani słowa więcej, słowo honoru, osobiście tego dopilnuję - spróbował ją trochę uspokoić.
- Nie wiem, jak mam panu dziękować! - rozpromieniła się Stella i zrobiła krok w jego kierunku, zaczynając rozkładać ramiona, po czym gwałtownie przystanęła. Wyraźnie doszła do wniosku, że uściskanie oficera byłby jednak potworną poufałością i szczytem nietaktu. - Szczerze mówiąc nie spodziewam się, żeby panowie wiedzieli cokolwiek więcej, niż to, którą osobę powinni dziabnąć sztyletem, ale rozumie pan... tak na wszelki wypadek. To jak? Naprawdę wolałabym mieć to jak najszybciej za sobą!

Zapamiętać: branie na litość działa. Taki układ jak najbardziej je odpowiadał. Liang był doprawdy uroczym stworzeniem i nie podejrzewała, żeby w razie czego nie była w stanie przekonać go do paru spraw. A poza tym - zupełnie serio umierała z ciekawości!

- Ah, ale tak od razu? - oficer odezwał się zdumiony, ale po chwili wahania się zgodził. - W porządku, chodźmy - lekko skonfundowany zaprowadził młodą panienkę Cathak do więźniów.

***

Kiedy straże przyprowadzały kłutych halabardami zamachowców przed oblicza Stelli i Lianga, panienka mogła wreszcie przyjrzeć się niedoszłym skrytobójcom. Prezentowali się co najmniej... dziwnie. Ognisty miał ciemne włosy, bliznę przez pół twarzy i aparycję, za którą groziło co najmniej dożywocie. Powietrzny prezentował się znacznie lepiej. No, prezentowałby się, gdyby jego wygląd nie sugerował, że za niespełna rok pożegna się z tym żywotem. Gdy zabójcy stanęli w końcu przed dwójką arystokratów, odpowiedzieli spojrzeniami swoim więziennikom: ten od ognia wzrokiem iście bezczelnym, a związany ze Smokiem Powietrza: zupełnie obojętnym.

Stella spojrzała ognistemu panu prosto w oczy i odpowiedziała uroczym uśmiechem. To z reguły całkiem interesująco zbijało ludzi z tropu.
- Obawiam się, że ostatnio nie zdążyłam się przywitać. Dobry wieczór, panowie.
Ognisty nie rozmyślał długo nad odpowiedzią - splunął najbliżej stellowej twarzy, jak tylko mógł.
- Czego chcesz, potworze? - wydyszał, nim któryś z wojaków ukłuł go mocno halabardą w okolicach nerki. Chwilę później, zwijał się już w paroksyzmach bólu...
- Panowie, proszę... - Stella zaczęła równocześnie z młodym Tepetem.
- Spokojnie, panowie... nie chcemy makabry w obecności panienki... - zagłuszył ją gospodarz.
- Panny? Chyba Wszystkowidzące Oko przygarnęłoby takie monstrum... – zaśmiał się w twarz Tepeta rozmówca o twarzy paskudnej.

Stella zmarszczyła brwi nieco zaskoczona, po czym wysłała Liangowi spojrzenie z gatunku “a nie mówiłam?”.

- To ja tu jestem gospodarzem i jeśli wydaje Ci się, że nie będę reagować na obrazy wobec moich gości, to grubo się mylisz – siedzący dotychczas oficer gwałtownie podniósł się na nogi - A jeśli to sobie już wyjaśniliśmy, to chętnie się dowiem po co tu jesteście. Jak przypuszczam - organizujecie dywersję, żeby uwolnić spiskowców? Jeśli tak, to obawiam się, że kiepsko wam poszło...
Jak należało oczekiwać, ognisty buchnął śmiechem.
- Jeśli myślicie, że na takich jak wy trzeba dywersji...
- Panowie... Naprawdę miałam nadzieję na kulturalny dialog - przerwała mu Stella. - Zapewne sami rozumiecie, że nie jesteście w tej chwili w najlepszym położeniu, naprawdę nie ma sensu pogarszać swojej sytuacji.
- Ha?! Kulturalny dialog z kimś, kto bawi się ze mną w kota i myszkę? Nie znam ludzi, którzy potykają się tak udolnie, niezależnie, co sądzi ten pustogłowy oficer... – splunął jeszcze raz, tym razem celując w młodego Tepeta...
- Dość! - miecz Lianga znalazł się pod gardłem zamachowca - Wyprowadzić go, policzymy się z nim później.

Niedobrze. Planowała ich raczej uspokoić, niż grozić nie wiadomo czym, tymczasem na jej oko ten człowiek był tak absolutnie przerażony, że najwyraźniej zupełnie nie interesował go dalszy ciąg wydarzeń. Interesowało go natomiast ostrze Lianga i szybka śmierć. Stella nie była pewna, jak dokładnie wyglądają obyczaje śledczych w Cheraku, ale podejrzewała, że może mieć sporo racji... W zasadzie byłaby gotowa obiecać mu łagodniejsze traktowanie w zamian za komplet informacji, nie była jednak do końca przekonana, że jej obietnice miałyby pokrycie w rzeczywistości. Co gorsza, była prawie pewna, że Liang również nie mógłby jej tego zagwarantować. Cóż, pomyślimy.

Więźnia zabrano z namiotu, ale z zewnątrz wciąż dochodził tumult.
- Do kata! I tak zmarnowałem już zdecydowanie zbyt dużo cennego czasu, ci partacze najwyraźniej nie umieją się sami uspokoić... Czy w tym obozie nie ma kompetentnych oficerów?! Diachli, idę się tym zająć osobiście, dopilnujcie tej dwójki póki nie wrócę – zirytował się młody Tepet i jak z siebie wyrzucił, tak zrobił.

Gwiazdka odprowadziła oficera spojrzeniem, zdecydowanie zadowolona z obrotu wydarzeń. Nie podejrzewała, żeby mogła mieć specjalne kłopoty z racji na absurdalne oskarżenia zamachowca, ale tak czy inaczej nie miała ochoty teraz na ten temat dyskutować. Zresztą Liang rzeczywiście powinien ruszyć tyłek i pokazać się w obozie, zanim ludzie zaczną snuć rozmaite teorie na temat ilości czasu, który z nią spędził. Ani to dobre dla niej, ani dla niego i jego pozycji w tym miejscu. Tymczasem równie dobrze mogła sprawdzić, czy panowie nie wiedzą przypadkiem czegoś ciekawego. Sama, co w sumie znacznie bardziej jej odpowiadało. Ognistemu jegomościowi postanowiła dać trochę czasu na ochłonięcie, a jego towarzysz na pierwszy rzut oka wydawał się znacznie mniej problematyczny. Dziewczyna podeszła więc do starszego mężczyzny otoczonego wianuszkiem uzbrojonych po zęby żołnierzy. Zdawał się zupełnie nie zwracać na nią uwagi.
- Mam nadzieję, że pan okaże się rozsądniejszy od pańskiego towarzysza - zwróciła się do jeńca i uśmiechnęła się. - Zwłaszcza, że jestem przekonana, że współpraca będzie się opłacać obu stronom.
Smok Powietrza nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem. Pomimo tego postanowiła kontynuować:
- Byłabym bardzo wdzięczna za informacje, kim jesteście i dlaczego próbowaliście mnie zabić.
Starszy mężczyzna przeniósł na dziewczynę obojętny wzrok, po czym stwierdził:
- Ze skrytobójców, Pająki Szklane się zwą. - wzruszył ramionami, wymieniając nazwę sławnych skrytobójców z dalekich krain. - Zapłacili mi za panienkę, to i na panienkę poszedłem. Z czegoś wyżyć trzeba. - rzekł, nie podnosząc nawet oczu.
- Wiecie, kto was najął? - następne pytanie padło z ust Stelli.
- Jakiś człowiek. Z tych młodych, bogatych - zaiste, zamachowcy bardzo się różnili. - Był jakiś niepozorny. W tłumie bym go nie rozpoznał. Ale mówił, że to sprawa Wielkich Domów, a to nie na moją głowę.
- Czy mógłby pan dokładniej opisać, jak wyglądał? - kontynuowała dziewczyna.
- Nie. Jego twarz się nie wyróżniała. Możecie mnie torturować, ile chcecie, więcej nie umiem powiedzieć - rzekł, po czym uśmiechnął się wrednie i dodał:
- Stary jestem, umrę szybko.
- Jeden fanfaron, a drugi udaje, że nic nie wie... no po prostu świetnie - odezwała się kobieta w pełnej zbroi, zdecydowanie wyglądająca na kogoś ważnego. - Może powinniśmy sprawdzić, czy faktycznie nic nie powie? - zwróciła się do panienki Cathak.
- No tak, dzisiejsza młodzież... Nie ma ważniejszych zmartwień niż torturowanie starego człowieka... - burknął pod nosem staruch, z cichym westchnieniem rezygnacji. Co dziwniejsze, zabrzmiało to jak zwyczajne stwierdzenie.
- Jestem przekonana, że obsługa cherackiego więzienia ma wiele ważniejszych rzeczy do roboty, niż torturowanie starych ludzi - jednocześnie prychnęła panna Cathak, wyraźnie poirytowana. - Zwłaszcza, że nie sądzę, żeby ten człowiek miał powody kłamać, a nie każdy jest w stanie opisać osobę, którą widział przez kilka chwil. Czy ten człowiek powiedział cokolwiek więcej na temat owych spraw Wielkich Domów? - zwróciła się ponownie do mężczyzny.
- Coś mówił o tym, że czynów dziadka panienki przeciw jego rodu to nawet Niebiosa nie wybaczą, alem nie zwracał uwagi. Oni wszyscy są dziś tacy sami...
- Dziadka... - Stellę najwyraźniej nieco zatkało.

Ale-o-co-chodzi-do-licha?! Jakiego dziadka?! Znaczy, którego dziadka?... A może... TEGO dziadka?
Myśl, Gwiazdko, myśl.
Jedyna odpowiedź, która przychodziła jej do głowy, była zbyt absurdalna, by Stella chciała brać ją pod uwagę. Problem polegał na tym, że była tylko jedna osoba, którą można było nazwać jej dziadkiem, a którą mogłaby cokolwiek obchodzić jej śmierć. A sednem problemu był fakt, że najprawdopodobniej bardzo niewielu ludzi wiedziało o jej stosunkach z pewnym staruszkiem. W dodatku w zasadzie całą tę pulę osób podejrzewała raczej o działania dyskretne... i bardzo skuteczne. To, czego doświadczyła w obozie nie było ani jednym, ani drugim.
Bez sensu!
Chyba, że...
W zasadzie to MOGŁO mieć sens, ale w takim razie zamierzała z kimś poważnie porozmawiać.

- Myślę, że każdy członek dowolnego z Wielkich Domów, który zdążył nieco zakosztować życia, zdołał zajść za skórę przynajmniej jednej osobie. Nawet nie będę wnikać, o którego z moich dziadków może chodzić - odrzekła po dłuższej chwili dziewczyna. - Szczerze mówiąc istotniejsze jest dla mnie, który z wielkich rodów mógł posunąć się do takiego kroku. Jeśli nie twarz, to może jakiś herb? Symbol? Charakterystyczny element stroju? - podsunęła.
- Chyba nie chciał być poznany... - zadumał się powietrzny, a jego czoło się zmarszczyło, jakby intensywnie chciał sobie coś przypomnieć - Fiolet pamiętam, ale nie pamiętam, gdzie.

… POWAŻNIE porozmawiać.

- Nie przypominam sobie, żeby którykolwiek z rodów nosił się na fioletowo - potrząsnęła głową. - Być może to ulubiony kolor jakiejś konkretnej osoby, ale nie znam wszystkich nieprzyjaciół moich dziadków. Przychodzą pani do głowy jeszcze jakieś pytania? - zwróciła się do tej kobiety w zbroi, która sprawiała wrażenia kogoś istotnego. Dobrze jest być z takimi w niezłych stosunkach.

- Nie, nie mam żadnych pytań, panienko - odpowiedziała.

- Dziękuję – uśmiechnęła się Stella. - Panu również bardzo dziękuję panu za informacje - zwróciła się do zamachowca. - Myślę, że pomimo że skromne, okażą się niezwykle pomocne. Poza tym naprawdę głęboko wierzę, że panowie z cytadeli są zdecydowanie zbyt zajęci, żeby powtarzać przesłuchanie. Chyba spróbuję ich przekonać, że mają ważniejsze rzeczy do roboty…
 

Ostatnio edytowane przez Serika : 11-05-2011 o 04:49. Powód: something went wrong >_>
Serika jest offline  
Stary 11-05-2011, 04:47   #9
 
Serika's Avatar
 
Reputacja: 1 Serika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodze
Dziewczyna westchnęła cicho i wyszła z namiotu, kierując się w kierunku grupki strażników pilnujących drugiego asasyna. Nie była pewna, czy dowie się czegokolwiek więcej, niż tylko kilku więcej informacji na swój temat, ale spróbować nigdy nie zaszkodzi. Zawsze może się okazać, że kolega ognisty ma nieco lepszą pamięć od swojego towarzysza. Kiedy Stella podeszła do stojących nieopodal namiotu żołnierzy i ich jeńca, ten odsunął się od niej najdalej, na ile pozwoliły mu mierzące w niego ostrza, o mało się na nie nie nabijając. Doszła do wniosku, że jest jej go żal.
- Spokojnie, naprawdę chciałam panu zadać tylko kilka pytań - powiedziała łagodnie, ale znacznie bardziej stanowczo, niż zdarzało jej się odzywać się w obecności młodego Tepeta.
- Potwór... Zadać kilka pytań? - powiedział, acz dawna brawura ustąpiła już miejsca skrywanemu dotychczas strachowi. W jego oczach widać było, że dla niego to młoda Smoczyca była gorszą z tej dwójki - i bał się, kiedy zabrakło koło niej drugiego Smoka.
- Nie bardzo rozumiem, na jakiej podstawie zakłada pan, że jestem złem wcielonym. Bo przypadkiem udało mi się przeżyć? Proszę, bądźmy poważni. Naprawdę czuję się trochę dziwnie, kiedy ktoś oskarża mnie o to, że żyję. - westchnęła dziewczyna. - Wiem, że to wasza praca, nic osobistego... Ale zależałoby mi na informacjach, kto to zlecił i dlaczego.
- Byście potem mogli mnie dłużej łamać kołem, coby sprawdzić prawdziwość? Dobre sobie - odwarknął.
Gwiazdka zastanowiła się przez chwilę.
- Proszę posłuchać... Rozumiem pana obawy, ale myślę, że stawiając opór raczej nie poprawi pan swoich rokowań na przyszłość. Chyba nie wydaje się panu, że uniknie pan przesłuchania?
Trudno było się mierzyć z siłą morderczego spojrzenia oczu osadzonych w paskudnej twarzy...
- Nie mam rokowań na przyszłość, to chyba ucina sprawę.
Dziewczyna potrząsnęła głową. No fantastycznie jeszcze chwila, a poczuje się winna.
- Zawsze może być gorzej... Albo lepiej. Nie sądzę, żeby uniknął pan jakiejkolwiek kary. Nie jestem też w stanie panu zagwarantować, że wyjdzie pan z tego cało, nie mam tu żadnej pozycji i wpływów. Mogę natomiast obiecać, że w zamian za współpracę spróbuję przekonać osoby, które podejmują decyzje w takich sprawach, że zabijanie wyniesionych to potwornie głupie marnowanie zasobów ludzkich... Kompanie karne zapewne nie obraziłyby się za dwójkę dobrze wyszkolonych wojowników. Czy taki układ pana satysfakcjonuje?
- Naprawdę...? - mężczyzna zawahał się widocznie...
Stella uśmiechnęła się lekko i skinęła głową.
- Umowa stoi?
- Niech... niech będzie. Pytaj - w widoczny sposób przygryzł z nerwów wargę.
- Zna pan pytania. Kto to zlecił i dlaczego?
- Mężczyzna... - tu zrobił pauzę, jakby nie mogąc się zdecydować, co powiedzieć następnego - Średni. Chyba. I nie wiem.
- Średni, chyba i nie wiem... Nie wie pan i nigdy pan nie wiedział, czy nie jest pan w stanie sobie przypomnieć?
- Mało ważny był, to i nie pamiętam. - zasępił się, po czym doszedł do jedynej logicznej konkluzji. - I to na pewno o gry domów chodzi...
- Nie, nie, zrobimy inaczej... Proszę spróbować sobie przypomnieć i opowiedzieć mi wszystkie szczegóły, które zdołał pan zapamiętać, nawet zupełne drobiazgi. Niezależnie od tego, ile mają sensu.
- Tutaj! - Liang wrócił wraz z żołnierzami - A zaczynałem się już powoli martwić, uważałaby pani bardziej na siebie, jeden zamach nam wystarczy... - dodał - Możemy chyba już ich zabrać do Cytadeli?

Naprawdę nie miał się kiedy przypałętać?...

- Martwić? Zupełnie niepotrzebnie, nie odeszłam na krok od pana ludzi. Naprawdę wydaje mi się, że ich pan nie docenia - uśmiechnęła się dziewczyna. - Poza tym proszę dać nam jeszcze chwilkę... Chyba, że będziemy mogli dokończyć rozmowę po drodze oczywiście.
- Rozmowę? - spytał skonfundowany oficer - Przecież ten człowiek nie dość, że chciał panią zabić, to jeszcze naubliżał i mało nie napluł w twarz. O czym tu w ogóle rozmawiać?!
- O zleceniodawcy i powodach zlecenia - wyjaśniła Gwiazdka, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Liang stanął jak słup soli i tylko zamrugał kilka razy oczami.
- ... Dowiedziała się czegoś pani od niego? - spytał po dłuższej chwili
- Na razie niczego, czego nie powiedziałby mi już jego towarzysz, ale pracujemy nad tym. Możemy kontynuować?
- O-oczywiście. Chętnie posłucham...
- Dziękuję - dziewczyna wysłała Liangowi wyjątkowo uroczy uśmiech. - Proszę kontynuować - zwróciła się do zamachowcy.
- Yrm... Był chyba mężczyzną. Ale kobiecym jakimś... Średniego wzrostu, może trochę wyższy... Lub niższy... I nosił się z fioletem. I... jakimś innym kolorem. Chyba. - wyliczał cicho niedoszły zabójca. - I... Mówił coś... Coś... O walkach między rodami? Dziadku? - dokończył.
- Nic więcej nie jest pan sobie w stanie przypomnieć? Hm... Gdzie złożono zlecenie? Na jak dużą kwotę? Jak dawno?
- Nieopodal Nexus, kilka tygodni temu. Na ile mi nie mówiono, swego nie liczyłem, ale... piłem najlepsze alkohole kilka dni, a jeszcze dużo było. - cicha odpowiedź jawnie kontrastowała z wcześniejszą butnością.
- Czy był jakiś powód, dla którego wysłano właśnie waszą dwójkę? Tak zupełnie z ciekawości...
- Zawsze zabijamy na śmierć! - błyskawicznie odpowiedział ognisty, z resztkami dawnej dumy.

Cóż, to był delikatny temat i mocno jej nie pasowało, że obok stoi Liang. Kawałki układanki wskakiwały już na miejsce całkiem sprawnie, uznała jednak, że potrzebuje dodatkowego potwierdzenia. Spojrzała na mężczyznę mocno zdziwiona i zapytała:
- Czasem los bywa złośliwy... Ale dwóch profesjonalistów, na jedną znacznie młodszą kobietę?
- Bo to widać nie taki średni wróg był, przykładał wagę do dokładności - odpowiedział z prostotą mężczyzna.
- Dziękuję panu. Myślę, że nic więcej nie przychodzi mi do głowy.
- To ja za to mam - jak się “pan” nazywa? - Liang w końcu odzyskał mowę.
- Zwą mnie Groźnym Lwem. - znów stwierdził skrytobójca.
- A pana towarzysza? - dla porządku dodała Stella. W sumie powinna od tego zacząć, ale za bardzo skupiła się na zastanawianiu się, co jest grane, żeby pamiętać o dobrych manierach.
- Okruchem Lodu.
- Dziękuję - to tak a propos dobrych manier... Trochę uprzejmości nikomu jeszcze nie zaszkodziło.
- Tak, tak, dziękujemy - pospiesznie dodał również Liang, po czym zwrócił się do Stelli - Przydali się pani na coś ci “dżentelmeni”?
- Nie udalo mi się dowiedzieć się niczego konkretnego - potrząsnęła głową Stella. - Wiem, że poszło o porachunki jednego z moich krewnych, ale nie wiem nawet kogo dokładnie. Nie sądzę jednak, żeby któryś z tych ludzi to wiedział. Wydaje mi się, że obaj udzielili mi wszystkich informacji, którymi dysponowali... No wie pan, kobieca intuicja - uśmiechnęła się. - Czy życzy pan sobie, żebym zdała dokładną relację, czy wystarczy, że zrobi to ktoś z pana ludzi?

Nie chciało jej się. Zwłaszcza, że w gruncie rzeczy naprawdę nie miała nic do ukrycia.

- Czyli jednak się na coś przydali... - skonstatował Tepet, śląc wiadomość do Cytadeli, aby przygotowali dwie cele, wyżej położone - ruszajmy więc. Jeździ pani konno?
- Owszem. Nawet ubiór mam całkiem odpowiedni! - zachichotała, znacząco spoglądając na przyduże spodnie, które założyła w ramach akcji “strój dla panienki w 5 sekund”. Liang trochę ją zaskoczył. Nie spodziewała się, że zaproponuje jej wycieczkę do Cytadeli, ale w żadnym razie nie zamierzała odmawiać. Zwiedzanie Cheraku można oficjalne uznać za rozpoczęte!

***

Rozejrzała się po okolicy, ale Miaucelota nie było nigdzie w zasięgu wzroku. Cóż, skoro gdzieś się szlaja, to niech potem nie marudzi, że ominęła go wycieczka krajoznawcza! Zdążyła jeszcze poprosić jednego z żołnierzy, żeby dowiedział się o stan zdrowia jej służących. Wrócił po chwili donosząc, że garderobiana ocknęła się i złorzeczy na zniszczone stroje tak, że nawet najodważniejsi wojacy boją się do niej podejść, a nieszczęsna Rumianek wprawdzie się ocknęła, ale napojona uspokajającymi ziołami śpi i będzie spać zapewne co najmniej do rana. Niedługo później wysłany do stajni chłopak wrócił z dwoma szlachetnymi rumakami. Ten, którego wodze podano Tepetowi, był pięknym, śnieżnobiałym ogierem o długiej grzywie i inteligentnych oczach. Mniejszy kasztanek z białą strzałką na głowie i białymi skarpetkami zapewne miał wozić panienkę Cathak, ale gdy ta podeszła do niego spłoszył się wyraźnie, przebierając nerwowo nogami i nieomal wyrywając wodze z rąk zaskoczonego żołnierza.

- Ja... Przepraszam panienko, on jest zazwyczaj bardzo spokojny! Spokojnie, chłopczyku, no co jest... - spróbował uspokoić zwierzaka stajenny.
- Ależ nie trzeba przepraszać... W obozie panował taki rwetes, że nic dziwnego, że wszyscy są poirytowani. Nie widzę powodów, żeby konie miały mieć nerwy silniejsze od ludzi. Mamy go czym przekupić? - zasugerowała Stella. Zdążyła się już przyzwyczaić, że zwierzaki niespecjalnie za nią przepadały.
Kilka chwil i dwie marchewki później koń skapitulował, najwyraźniej uznając, że Stella może i jest obca, ale przynajmniej daje żarcie, więc noszenie jej na grzbiecie może być całkiem opłacalne.

Gdy konwój w końcu ruszył w kierunku stołpu, Liang postanowił zadać pytanie, które dręczyło go od dobrych kilku chwil.
- Jak tak właściwie udało się pani przekonać tego barbarzyńcę do rozmowy? Nie chodzi mi o żaden raport, jestem po prostu ciekawy. Co prawda mógłbym wypytać moich ludzi, ale... - zawahał się przez ułamek sekundy - ... jakoś wolę porozmawiać z panią.
Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona, jakby zupełnie nie rozumiała, gdzie Liang widział problem.
- Przecież ten człowiek był śmiertelnie przerażony... Rozumiem, że standardowym sposobem na przesłuchiwanie więźniów jest zdaniem większości żołnierzy dźganie ich czymś ostrym, ale do licha, wystarczyło go trochę uspokoić! - pokręciła głową, załamując się nad niedomyślnością młodego oficera.
- Ale... nie... skądże... zwyczajnie... argh! Może faktycznie powinienem czasem powstrzymać nerwy, ale... co miałem zrobić - siedzieć i pozwalać, żeby dalej pannę obrażał?!
- Nie, nie, proszę mnie źle nie zrozumieć. To było bardzo szlachetne... - tryb “maślany wzrok”: włączony! - Naprawdę jestem panu szalenie wdzięczna za troskę. Tylko... Tak pomyślałam, że ludzie zwykle są bardziej mili, kiedy inni są dla nich mili! - wyjaśniła. Niech żyją naiwne argumenty! - I miałam rację! - dodała jeszcze z wyraźną dumą w głosie.
- A czy on był miły dla pani? - zauważył w odpowiedzi.
- Potem tak - odpowiedziała, nie dając się zbić z tropu. Ciekawe, kiedy biedak złapie się za głowę?
- Czyli pani była dla niego miła od początku, a on dopiero od potem? Dlaczego więc od niego miałbym wymagać mniej?
- Może nikt nigdy nie był dla niego miły? - zachmurzyła się.
- Oho, i dlatego miałbym mu pozwolić tak się zachowywać? Przepraszam, ale to przecież wolne żarty - uniósł się Liang - musiałbym chyba cały honor w karty przegrać, żeby do czegoś takiego dopuścić - i to pod moim własnym dachem.

Ups, nie w taką reakcję celowała. Dziewczyna skuliła się w siodle, jakby ktoś ją co najmniej spoliczkował i wlepiła w młodego Tepeta skrzywdzone spojrzenie.

- Ale... Nie do końca o to mi chodziło. Znaczy, ja nie mówię, że nie powinien pan reagować, naprawdę jestem bardzo wdzięczna, tylko no... to tak ogólnie było... - zaplątała się. - Znaczy, ja naprawdę myślałam, że może warto dawać ludziom szansę, na pewno nie wszyscy są tacy źli, na jakich wyglądają. - spojrzała na oficera, poszukując w jego wzroku zrozumienia. - No i on naprawdę się strasznie bał i było mi go tak strasznie żal... I pomyślałam, że może jeśli będzie miał jakiś wybór, oprócz stryczka, to spojrzy na życie z trochę jaśniejszej strony.
- Ale... nie mówię, żeby go od razu zabijać, tylko... to znaczy... warto ludziom dawać szansę - tylko on przecież nawet krzty wysiłku nie włożył w to, żeby ją dostać. I... - zaczął się tłumaczyć - przepraszam, nie chciałem pani nastraszyć - dodał szybko, zawstydzony.
- Przecież nie ma pan za co przepraszać! - spłoszyła się Stella. - To ja przepraszam, czasami najpierw mówię, a potem myślę... Swoją drogą nie orientuje się pan może, kto właściwie odpowiada za sądzenie więźniów? Myślę, że powinnam z nim porozmawiać.
- Nie, nie, nie. Proszę mnie nie przepraszać... moja wina, mam zbyt gorącą głowę. - oficer pluł sobie w brodę - A tych dwóch prawdopodobnie powinniśmy odesłać na Błogosławioną Wyspę - są Smoczokrwistymi, więc według prawa to tamtejsi urzędnicy powinni ich osądzić.
- Nie wiedziałam, że w tym zamieszaniu ktoś będzie miał głowę do organizowania transportu. Wydawało mi się, że po to jest tu legion, żeby takie sprawy załatwiać na miejscu? - zdziwiła się dziewczyna. - Bo widzi pan... Obiecałam temu człowiekowi, że porozmawiam z kimś ważnym, żeby zamiast ich wieszać wysłali ich do jakiejś kompanii karnej albo czegoś... No, nie wiem, gdzie właściwie wysyła się przestępców.

Ale doprawdy... Komu do licha w stanie wojennym i kilka dni po rebelii będzie się chciało załatwiać transport dla jakichś rzezimieszków?! Na głowę upadł?

- Kto będzie miał głowę? Nikt. Ale generała nie ma, więc nie ma komu podjąć decyzji. Posiedzą pewnie w lochu, póki generał się nie znajdzie i nie zdecyduje co z nimi - albo póki oficer siedzący w stołpie nie uzna, że kończą mu się miejsca i trzeba stracić kilku więźniów...
- No widzi pan, wiedziałam, że tam musi być ktoś taki! Nie będzie miał pan nic przeciwko, jeśli zamienię z nim dwa słowa, prawda?
- Czemu bym miał mieć? - zdziwił się - Nie jest pani moją podwładną, nie mi pani rozkazy wydawać... ale obawiam się, że nie będzie łatwo go przekonać. Chyba że ma pani ze sobą kilka sakiewek pełnych żadu.

To się da załatwić. Środków finansowych akurat jej nie brakowało, aczkolwiek średnią miała ochotę pożytkować je w ten sposób. Cóż, zobaczymy. A że dyskusja zrobiła się raczej nużąca...

- Wspominał pan, że grywa pan w karty? - zmieniła temat.
 
Serika jest offline  
Stary 11-05-2011, 16:10   #10
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
Stoję naprzeciw tego idioty i mam dziwne wrażenie, ze gdzieś powinnam była zrobić coś inaczej. Trzyma mnie w szachu, mnie Cynis Aiyanę, córkę Cynis Kano Ahanu. Zabawne uczucie.
- Suko, wyprowadź nas bezpiecznie.

***

Miało być tak pięknie. Te dni zapowiadały się tak spokojnie, normalnie. Nudno.
Moje życie jest nudne. Co z tego, ze jestem najbardziej znaną osobistością w Cheraku. Bękart potężnego rodu prowadzący burdel. Koń by się uśmiał, doprawdy. Nudne to. NUDNE! Wstaję rano i co? I do papierów, bo przecież interes musi się kręcić. Potem ogród.
W ogrodzie posadziłam nowe kwiaty, purpurowe hibiskusy. Trochę późno, ale dadzą sobie radę. I cukinia mi pięknie zakwita! A jabłonie mają już malutkie owocki! Między czereśniami ustawiłam taką wąziutką ścieżynką, dookoła drzewek też, żeby z każdej strony był dobry dostęp do owoców. Uwielbiam wiosnę, bo wtedy mój ogród ożywa. Wszędzie zaczyna być kolorowo i głośno. Zgięta w pół przekopuję kolejne grządki, pot spływa litrami, plecy wręcz wrzeszczą z bólu, a prostowanie i zginanie rąk i nóg wygląda jak u paralityka.
Widziałam kiedyś takiego. Cios miecza nie zabił go, a całkiem pozbawił możliwości ruchu poniżej szyi. Jak każdy mężczyzna miał potrzeby, więc zawitał w moje progi. To znaczy, nie do końca sam. Żadna z dziewcząt nie chciała go tknąć. Wszystkie piszczały jakby chodziło o chędożenie żaby. W końcu Lani, słodka Lani o cudownie zręcznych palcach, zgodziła się na próbę. Mężczyzna nie wyglądał, jakby oczekiwał czegokolwiek pozytywnego, ale nie docenił mojej dziewczyny. Po wszystkim miał taką minę, jakby go nawiedzili bogowie. Chociaż to chyba nie jest dobry przykład. Nieważne. W każdym razie, Lani pytana o wrażenia odpowiedziała krótko – „Tak samo jak zwykle, tylko odwrotnie”. Miałam z tego ubaw przez jakiś czas. Mężczyzna już się nie pojawił, ale sądzę, że większe znaczenie miały pieniądze. Mój przybytek nie należy do najtańszych. Byle kto może gwałcić przekupki w rynsztokach, nie kochać moje dziewki.

Tak czy inaczej, doszłam do wniosku, że moje życie jest nudne i potrzebuje natychmiastowych zmian. Nie poszłam więc do ogrodu, a położyłam się na kanapie i czytałam najnowszą powieść dla dam (może nie wolno?).
I wtedy nastał chaos. No, nie z powodu książki, a jedynie ogromnego oddziału żołnierzy, którzy zrobili sobie przemarsz przez mój ogród. Najpierw zrobiłam się zielona z wściekłości, gotowa byłam się na nich rzucić, ale potem usłyszałam krzyki moich służących i tupot nóg na górze, co znaczyło, że dziewczęta w panice biegają w tę i z powrotem, nie wiedząc, co robić. Trzeba się było nimi zająć. Sobą też, swoją drogą, bo żołdacy nie wyglądali na takich, którzy przejęli by się moim autorytetem.
Schowałam się w szafie. Aż mi wstyd na samo wspomnienie. Ja w szafie, nieustraszona Aiyana, przerażona jak dziecko. Ci kretyni nawet tam nie zajrzeli! Jak wielki idiotyzm musi cechować ludzi, którzy przychodzą na grabież i nie zaglądają do najbardziej oczywistych miejsc?! Poza jednym oficerem, ale to inna sprawa. Gdybym umiała się rumienić, to zaczerwieniłabym się z dumy nad własną przemyślnością.

Potem przyszedł czas naprawy szkód i dostosowywania. Jeszcze nigdy w życiu nikt mnie tak nie upokorzył, jak ci... Nie będę się zniżać do ich poziomu, jestem ponad to. To ostatnio moja mantra, zwłaszcza, kiedy średnio co godzinę przybiega do mnie któraś z dziewcząt skarżąc się na smród, brud i wszelkie możliwe robactwo. Ci wszarze pewnie też i chorzy są na co się da... Na szczęście żadnemu nie przyszło się upomnieć o właścicielkę. Na szczęście dla nich, rzecz jasna.
Nic nie mogłam poradzić na zniszczenie wyposażenia pokoi, ale stać mnie na pokrycie kosztów. Najbardziej odczuje te zmiany w kieszeni mój kochany ojczulek. Mam wrażenie, że ostatnimi czasy, wiele spraw odczuwa bardziej. Nie bardzo mi go szkoda. A zresztą, to nie moja sprawa.

I już, już, zaczęło się dobrze układać...
Wtedy do mojego domu wpadła ta banda obdartusów. Śmierdzieli jeszcze gorzej niż żołnierze, choć nie sądziłam, że to możliwe. Wyleźli z kanałów, świetna kryjówka dla szczurów, zaiste.

***

- Suko, wyprowadź nas bezpiecznie – cedzi przez zaciśnięte zęby.
Suko? Na mnie? A niedoczekanie twoje, nędzna podróbko czegokolwiek. Co mi zrobisz, hm? Nie ma już co niszczyć. Wszystko poszło w diabły. Ty też niedługo, nawet nie musisz czekać. Cóż, kurew ci u nas dostatek, zawsze znajdą się dziewki wystarczająco niedoświadczone, zbyt doświadczone albo bardzo zdesperowane. Pieniędzy mi nie zabraknie, by je opłacić, bo wszędzie znajdę chętnych na ich usługi.
Zwracanie się per „suko” do Cynis Aiyany, córki Cynis Kano Ahanu, to bardzo, bardzo nierozumne posunięcie. Zaraz się dowiesz, jak bardzo.
Czuję, jak moje ciało się przeobraża, zielonkawy odcień skóry zmienia się w nieprzyjazną szarość, słodki zapach staje się ciężki, wręcz duszący, dookoła zaczynają przemykać moi mali przyjaciele...

Już po tobie, Rivinie z Feremów, a w ciągu tych kilku sekund, które ci pozostały, pozwolę twojej świadomości umierać ze strachu...
 
Sileana jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172