26-08-2012, 13:52 | #1 |
Reputacja: 1 | [Nowy Świt] Zaginione dzieci Orle Wzgórze okazało się przytulną przystanią, jedną z tych, w których ludzie mogli poczuć się niemal tak jak przed strasznymi wydarzeniami, mającymi miejsce dziesięć lat temu. Octavian Geta, obecny gospodarz klasztoru zadbał o to, aby przybywający w to miejsce podróżni otrzymali tyle wygód, ile zniszczony świat był w stanie zaoferować. W starych klasztornych budynkach ulokowano łaźnię, karczmę, kuźnię, a nawet dom uciech, w którym usługi świadczyły cztery dziewczyny. Sklepikarze i rzemieślnicy codziennie rozstawiali swoje kramy i przenośne warsztaty, aby przybywający z rożnych stron goście, mogli pohandlować, powymieniać dobra lub uzupełnić swój ekwipunek. Na ladach leżały stare, pordzewiałe miecze i topory, powyginane i osmalone elementy zbroi, garnki, wiadra, kawałki sprzętów domowych powyciąganych z ruin domów. W obecnych czasach wszystko miało wartość, wszystko można było wymienić. Przy jednym stoisku stary, siwy Torillo ubrany w powłóczyste, wielokrotnie cerowane szaty, wskazujące, że być może kiedyś był kapłanem właśnie wymieniał truchło czarnego wrena na wojskowe sandały. Obok, brodaty Rusanamani zachwalał znajdujące się na jego stoisku gwoździe, zawiasy i pordzewiałe okucia. Po drugiej stronie placu ktoś oferował naprawę butów i skórzanych toreb, ktoś inny proponował ostrzenie broni. Z kuźni dobiegał miarowy stukot młota kowalskiego, a z na wpół odnowionej świątyni słychać było podniosłe psalmy ku czci Bremona i Entariona, bliźniaczych bogów, którym klasztor kiedyś był poświęcony. Orle Wzgórze tętniło życiem. Poza na stałe zamieszkującymi to miejsce gospodarzami, niewielkim garnizonem straży i osiadłymi tu kupcami, przewijało się przez klasztor mnóstwo przyjezdnych. Widać było twarze ze wszystkich stron świata, poczynając od czarnoskórych Irunoi, których wszyscy starali się unikać, ze względu na ich barbarzyńskie i kanibalistyczne obrzędy, przez Setonitów, Nida, Tortillo, Thoertian, Rusanamani, na Relhadach z dalekiej północy kończąc. Każdy z gości zjawił się tu wiedziony swoimi motywami. Niektórzy, wciąż po tylu latach poszukiwali rodzin, inni zjawili się by handlować tym co w czasie wędrówek wygrzebali z ruin, jeszcze inni słysząc o poczynaniach Octaviana Gety, który wokół Orlego Wzgórza starał się stworzyć sprawnie rządzone dominium, gromadzili się pod jego skrzydłami szukając ochrony lub zatrudnienia. - Przyjaciele! - sam Octavian Geta zaszczycił swoją obecnością gości w klasztorze, wychodząc na balkon umieszczony na wieży jednego z budynków. Mężczyzna miał co najmniej pięćdziesiąt lat. Był solidnie zbudowany, ale z wiekiem na jego ciele pojawiło się sporo tłuszczu. Kiedyś miał czarne włosy, ale teraz wyłysiał znacznie, a to co pozostało na głowie, przybrało szary kolor. Brakowało mu jednego oka, a twarz szpeciła blizna pokrywająca niemal całą lewą stronę. Ubrany był w prosty strój, składający się z długiej, sięgającej poniżej kolan tuniki i wełnianego kaftana. - Jeśli któryś z Was chętny jest aby pomóc mi w trudnej sprawie, zapraszam do mojej kwatery. Chwilę potem zgromadzili się wszyscy w budynku przylegającym do łaźni, w którym znajdował się dom Gety. Wnętrze było proste, nie takie jak spodziewaliby się po samozwańczym władcy okolicy. Komnata, w której się znajdowali wyposażona była w kilka pozbijanych ław, prawdopodobnie wyniesionych ze świątyni, stół i wiszący na ścianie poszarpany proporzec. Octavian Geta wszedł przez znajdujące się w głębi pomieszczenia drzwi i stanął przy stole. - Zajmijcie miejsca - wskazał na ławki. Sam siadł na krześle przy stole. Powiódł zdrowym okiem po obecnych w komnacie, którzy odpowiedzieli na jego apel. - Nie pytam Was kim jesteście, ani kim byliście. W dzisiejszych czasach mogą przeżyć tylko najsilniejsi. Do takich właśnie się zaliczamy. Orle Wzgórze stanowi latarnię, przyciągającą wszystkich rozbitków w promieniu wielu mil, a ja jestem latarnikiem, który stara się zrobić wszystko, aby wprowadzić w ich życia odrobinę normalności, Niestety nie zawsze mam na to siły. Zgromadzeni pod moim znakiem ludzie w liczbie dwudziestu trzech nie wystarczają aby zapewnić bezpieczeństwo wszystkim. Zwłaszcza, że sami giną... Umilkł na chwilę, aby zgromadzeni przetrawili ten wstęp, którym ich uraczył i zrozumieli, że to, co od nich chce może być niebezpieczne, nawet zabójcze. Chyba ta pauza była zbędna, w dzisiejszym świecie niemal wszystko mogło zabić. Wiedziało o tym każde dziecko, ta wiedza wypijana była z mlekiem matek. - Ostatnio otrzymałem wołanie o pomoc od Juliusa Paliusa, zarządcy niewielkiej osady Novioreumus, która powstała na gruzach Reumus. Osada znajduje się cztery dni drogi stąd na zachód. Ktoś lub coś porywa dzieci ze wsi. W ostatnich tygodniach zaginęło kilka pociech i wszyscy są przerażeni. Wysłałem tam czterech strażników, ale oni też zaginęli. Nie mogę pozwolić sobie na stratę większej liczby moich ludzi, dlatego proszę Was o pomoc. Dam Wam broń, zapasy i wierzchowce jeśli podejmiecie się zadania. |