Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-09-2012, 21:00   #1
 
Seliar's Avatar
 
Reputacja: 1 Seliar nie jest za bardzo znanySeliar nie jest za bardzo znanySeliar nie jest za bardzo znany
[Storytelling] Gdzie jest kupiec?

Gdzie jest kupiec?



Huczna wieczerza w Wesołym Tomaszu, jak to zwykle w owej gospodzie się działo, zakończyła się bijatyką, w którą chcąc lub nie, zaangażowali się niemalże wszyscy biesiadnicy. Główna izba tawerny bardziej niż miejsce w którym przepija się ostatnie miedziaki przypominała pobojowisko. Podłoga pokryta była porozbijanymi naczyniami, resztkami jadła i napoju, w narożnikach pomieszczenia niczym barykady znajdowały się przewrócone stoliki. W powietrzu unosił się paskudny smród potu, trawionego alkoholu tudzież wymiocin tu i ówdzie czyhających na nieostrożnych przechodniów. Jedynym mężczyzną, który poruszał się obecnie po głównej izbie o własnych siłach, używając do tego dwóch jeno kończyn (wyłączywszy z owych statystyk wiejskiego kalekę, który zaraziwszy się na Południu jakimś paskudnym choróbskiem stracił nogę, teraz zaś upoiwszy się alkoholem czołgał się do wyjścia wspomagając się ręką) był gospodarz, który opróżniał sakiewki swych gości chcąc pokryć szkody jakie wyrządziła wieczorna burda.


Tymczasem na górnym piętrze, w izbie arystokraty, który wieczorem ogłosił wszystkim zaginięcie swego przyjaciela zebrali się ochotnicy, którzy skuszeni możliwością zarobienia nielichych pieniędzy postanowili wysłuchać tego co ma do powiedzenia zleceniodawca i przygotować się na poszukiwań. Być może kupiec po prostu uchlał się gdzieś w szczerym polu i wróci niebawem w koszuli cuchnącej krowim plackiem, aczkolwiek wieści o jakiej bestii, która to ponoć zadomowiła się w okolicy skusiły kilkunastu śmiałków do podjęcia się misji odnalezienia bogacza. Pomieszczenie nie należało do obszernych. Znajdowało się tu jedynie posłane łóżko, kuferek na podręczny ekwipunek oraz okrągły stół, na którym już znajdowało się kilka flaszek bimbru oraz cynowe kubki. W izbie znalazło się kilkoro kobiet i mężczyzn ewidentnie nie należących do jednej kompanii oraz banda rzezimieszków złożona z czterech osiłków, herszta o szpakowatych włosach i pociągłej twarzy tudzież dziewki o anielskiej figurze i diabelskich, czarnych jak smoła oczach.



Teodor Berg odchrząknął głośno chcąc zwrócić na siebie uwagę zebranych ochotników, nim ci padliby jak rażeni gromem po osuszeniu wszystkich butelek piekielnie mocnego wiejskiego bimbru. Niechętnie odstawiwszy od ust kubeczki z palącym płynem poszukiwacze przygód zamienili się w słuch. Arystokrata opróżnił zawartość swego naczynia, na chwilę schował twarz w dłoniach po czym głośno wypuściwszy z ust powietrze zlustrował wzrokiem znajdujących się w pokoju śmiałków. Być może liczył na inne twarze, być może wyobrażał sobie większy odzew, jednakże nie było już czasu na gdybanie. Musiał skorzystać z takiej pomocy jaka została mu dana, a zwlekanie i poszukiwania innej ekipy doprowadzić mogły do tego, że poszukiwaliby nie kupca, a jego truchła.

- Witajcie - odezwał się zachrypniętym głosem. Zrobił krótką przerwę i ponownie rozpoczął monolog - Rad jestem, że postanowiliście mi pomóc. Vincent de Lova jest moim serdecznym przyjacielem i nie spocznę póki nie dowiem się gdzie jest i co się z nim stało. Być może wróci niebawem i wszystko wróci do normy, a wy za zaoferowanie pomocy zostaniecie odpowiednio wynagrodzeni. Jak już wspominałem druh mój jest hojnym człowiekiem i potrafi się zrewanżować. Jednakże życie nauczyło mnie, iż należy przygotować się na najgorsze. W Topolinach ludzie gadają, że ponoć w okolicy pojawiła się jakaś bestyja, niestety niewielu potrafi podać szczegóły. Z tego co wiem owa kreatura żeruje głównie nad rzeką, jeden z chłopów o imieniu Laszko stracił dwie owce. Nad wodą siedzi zwykle młody wieśniak Artur, który niestety rozmowny nie jest i nawet groźba zbicia go batem przez najemnych ochroniarzy karawany nie wyciągnęła z niego ni słowa. Być może ten ekscentryczny gamoń coś wie, według mnie powinniście go o wszystko wypytać.

- Panie, zacznijmy od początku - odezwał się herszt bandy rzezimieszków gładząc palcami pociętą zmarszczkami twarz - jak to się stało, że kupiec opuścił gospodę, czy ktokolwiek coś widział? Bezcelowe łażenie po wsi i wypytywanie chłopów doprowadzi do tego, że zgromadzimy same wykluczające się wzajemnie informacje.

- Racja - szlachcic uzupełnił świecące pustkami naczynia swych gości i cisnął osuszoną butelkę bimbru w kąt - Zatrzymaliśmy się tutaj na wieczerzę. Wcześniej odpoczywaliśmy w okolicznym burdelu, jakąś godzinę drogi stąd, zamtuz nazywał się... ehhh... niech sobie przypomnę... "Trujący Bluszcz"! Dziwna nazwa jak na wiejski przybytek, ale jednak. Tu kolejna hipoteza, być może Vincent upojony mocnymi lokalnymi trunkami postanowił raz jeszcze odwiedzić babę, z którą przeżył rozkoszne chwile? Możecie to sprawdzić. Następnie przyjechaliśmy tutaj, zgodnie z planem. Mieliśmy wyruszyć rano nad morze, wieziemy cenne towary dla tamtejszej szlachty. Vincentowi bardzo zależało na tym interesie, a jako iż jest człowiekiem interesu nie sądzę by z byle powodu opóźniał finał transakcji i narażał swoją wyśmienitą reputację na szwank. Biesiadowaliśmy wszyscy, cała karawana, to znaczy ja, Vincent, rachmistrz Joel oraz dziesiątka najemników, sprawdzeni ludzie, od lat współpracujący z Gildią. Następnie stary Joel udał się do swojej izby, nigdy nie lubił bawić się do późna, gdy więc uraczył swój żołądek ciepłą zupą, pożywną mięsną strawą i odrobiną czerwonego wina spoczął w swej alkowie. Rozmawiałem z nim, niestety nie posiada informacji, które mogłyby się przydać w poszukiwaniach. Najemnicy także, choć stołowali się do późnej nocy. Na zewnątrz, przy naszych wozach chlała też dwójka woźniców, ponoć widzieli jak Vincent udaje się do położonej w ogrodzie latryny, atoli później z powrotem udał się do gospody. Sam nie wiem kiedy dokładnie zniknął... wydawało mi się cały czas, że próbuje uwieść córę karczmarza Anielkę, przecież jej wyborne kształty onieśmielają każdego mężczyznę o sprawnej kuśce! Atoli nie zdziwię was chyba jeśli powiem, że ta dziewka również nie potrafi nam pomóc. Gada tylko, że próbował oczarować ją swymi drogimi pierścieniami, pełnym mieszkiem złotych monet i potworem znajdującym się w jego gaciach. Twierdzi jednak, że już nie z takimi bogaczami miała do czynienia, więc lśniące kamienie i wyimaginowana męskość nie robią na niej wrażenia. Cóż, stajenny mówi, że Anielka wzdycha do tego dziwaka znad rzeki. Co się z tym światem porobiło... żeby chłopi gardzili towarzystwem ludzi z wyższych warstw... ehhh...

- Wciąż wiemy za mało - wtrącił się herszt - Wczoraj panie, widziałem jak najemnicy przeczesywali pole w poszukiwaniu kupca, nic nie znaleźli. Nie sądzę by ten na piechotę chciał dotrzeć aż do puszczy. Toż to nierealne! Kto w tej wsi się liczy, kto coś może wiedzieć? W takich lokalnych społecznościach wieści szybko się rozchodzą, ja i moi ludzie znamy lepsze sposoby wyciągnięcia informacji niźli straszenie batem. Uwierz mi, panie.

- Właściciel karczmy, Tomasz. Jeden z najbogatszych osób, jeśli nie najbardziej majętny w tej wsi. Z nim jednak rozmawiałem, bardziej zajęty był przygotowywaniem wieczerzy, niezbyt rozmowny człowiek, aczkolwiek chyba faktycznie nic nie wie. Podczas biesiad raczej czyha z wałkiem w ręku, gotując się na kolejną rozróbę.

- Bardzo przydatna informacja - szepnął jeden z rzezimieszków ironicznie się uśmiechając, szlachcic zmierzył go wzrokiem, zmarszczył brwi i westchnął głośno.

- Jest także lokalny dziwak, zielarz, konował, zwany po prostu Starcem. Mieszka w gaju obok wsi, kilka kroków od ostatniego domu, w drewnianej chałupie z dachem ze strzechy. Nie miałem czasu by dokładnie mu się przyjrzeć, aczkolwiek może coś wie. Z tego co wiem całymi dniami zbiera jakieś zielska, waży mikstury i przygotowuje maści, według wieśniaków nieskuteczne. Nie cieszy się dobrą opinią, a przede wszystkim pała do niego czystą nienawiścią kapłan Słońca Lewi. Joel mówił mi, że podobno Vincent obiecał temu klesze sporą sumkę jako jałmużnę dla świątyni, dlatego tej gadzinie zależy na odnalezieniu swego dobroczyńcy. Uwaga, nawet modły postanowił odprawić w jego intencji...



- Hmmm.... a może po prostu wcale żadna bestyja nie pożarła zaginionego, może wcale nie wrócił do dziewek z burdelu, może w cale nie zgubił się w okolicy, a po prostu utopił się w tej rzeczce, która przepływa przez wiochę?

- Nie ma takiej możliwości - krótko uciął Berg - Po pierwsze nurt o tej porze roku jest niesamowicie słaby, po drugie rzeka jest płytka, bez problemu znaleźlibyśmy ciało. Uprzedzam pytanie, tak, prewencyjnie poszukiwaliśmy tam ciała.

- A sołtys? Toż to ważna osobistość we wsi...

- Sołtys wyjechał i od kilku dni nie ma go w wiosce
- Teodor ostatni raz uzupełnił kubki ochotników i spojrzał za okno. Czarne jak smoła niebo przykryły chmury, zza okna powiał mroźny, złowrogi wiatr. Ogarnęły go dreszcze, nagły przypływ pesymistycznych myśli. Nie mógł się poddać. Nie teraz. Nie przy wszystkich. - Niestety... - rozpoczął powoli - Nie mam dla was większej ilości pomocnych informacji. Musicie radzić sobie z tym co macie. Wiem że to mało, ale póki co dysponujemy tylko i wyłącznie tym. Widzę, że mamy już jedną skonsolidowaną grupę - spojrzał podejrzliwie na bandę rzezimieszków, która miast słuchać, chlała bez przerwy bimber - Wam - tu zwrócił się do pozostałych - też radzę się zmówić. Razem macie większe szanse, możecie rozdzielić zadania, działać szybciej. W pojedynkę będziecie zapewne powielać swoje ruchy, a to spowolni całą akcję. Dobrze. To by było na tyle, jeśli jeszcze macie jakieś wątpliwości - pytajcie.

Banda rzezimieszków szybko opuściła izbę i z krzykiem na ustach wzajemnie motywowała się do poszukiwań. Tak mocno trzasnęli drzwiami, że płomyczek hulający na krańcu knota znajdującej się na stole świeczki zgasł. W izbie zapanowała przygnębiająca cisza.
 
Seliar jest offline  
Stary 16-09-2012, 10:45   #2
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Ezechiel w Topolinach znalazł się przypadkiem błąkając się bez większego celu po lesistych rubieżach Wschodniej Oleandrii. Ot wioska jak inne. Stare, gdzieniegdzie zapuszczone chaty, solidnie wyglądająca karczma, niedomyte wieśniaczki i całkiem niezłe, choć przaśne trunki. Tego teraz akurat smukły półelf potrzebował.

Do tej pory rozpamiętywał porażkę Wielkiej Bitwy na Zachodzie Oleandrii, jak począł określać ją w myślach. I kiwał głową nad niebywałym trafem losu jaki go spotkał. Gdyby wziął udział w tej przeklętej potyczce, zapewne jego głowa dyndałaby na jakiejś osmalonej ogniem gałęzi, a tak pewnie trzymała się karku.

Z drugiej strony klęska rewolucjonistów wcale a wcale nie zbliżała do poprawy i normalizacji tego kraju. Nadal ciężki but cesarza uciskać będzie karki tych, którzy odważyli się pomyśleć o innym, lepszym jutrze. Na myśl o tym usta Aessehiela zaciskały się w wąską kreskę.

- Obyś sczezł tyranie - wymsknęło się cicho półelfowi, gdy przekraczał obwarowania Topolin.


***

Oferta upadłego szlachcica, wywołała cyniczny uśmiech na twarzy Ezechiela. "Pietra się o mamonę, jak każdy cesarski kundel".

Jednak oferta pracy była nie do pogardzenia. Co prawdy obiekt, zamożny kupiec, nie był zbyt wdzięcznym celem poszukiwań. Zaś jego zwyczaje pozostawiały wiele do życzenie i nie wypełniały zbytnio przykazań Wielkiego Słońca, ale któż tak naprawdę jest idealny konstatował Ezechiel. Dlatego prędko podjął decyzję i odparł Teodorowi Berg.

- Jestem zainteresowany, Panie szlachcic Waszą ofertą. Powiedzcie jednak jeszcze trochę o Waszym przyjacielu Vincencie - młodzieniec wpił wzrok w arystokratę i zsunął kaptur z głowy, by tamten mógł mu się przypatrzeć.

- Czy w ostatnim czasie zachowywał się jakoś... inaczej?

- Nie zauważyłem nic dziwnego. Jak zawsze sztywno trzymał się terminów, chędożył po drodze ile się da, pił, biesiadował... Nie mówił mi także nic, co mogłoby wskazywać na to, że czuje się zagrożony lub coś go trapi - twarz Berga nie wyrażała niczego.

- Powiedzcie w takim razie gdzieście się ostatnio stołowali. Coście tam jedli? Nadążacie za mym rozumowaniem...

Szlachcic podrapał się po podbródku i odrzekł.

- Taak. Ostatnio stołowaliśmy się w przybytku "Trujący Bluszcz", wcześniej upolowaliśmy zwierzynę w lesie. Oczywiście biesiadowaliśmy też tutaj, w gospodzie Tomasza. W burdelu jedliśmy jeno gulasz, tutaj, jako iż karczmarz dysponował większą ilością jadła konsumowaliśmy inne potrawy. Nie wiem co dokładnie jadł Vincent, aczkolwiek odrzuciłbym hipotezę o otruciu. Przecież trucizna załatwiłaby także innych biesiadników.


- Macie rację, Panie Berg - uznał półelf. - Idźmy dalej. Jak wyglądał kupiec zanim zniknął bez wieści?

- Jak już mówiłem, Vincent próbował oczarować swymi kosztownościami córę gospodarza, odziany był w ekskluzywne szaty, posiadał sztylet z rękojeścią z kości słoniowej, wypchaną sakiewkę oraz drogocenne pierścienie.

- Gdzieście zmierzali z karawaną? Szczególne miejsce? Spotkaliście kogoś nieżyczliwego, wrogiego na trakcie?

-Podróżowaliśmy nad Morze Północne, do szlachty z tamtejszej Marchii. Vincent robił już z nimi interesy. Ma silną pozycję wśród kupców z Gildii, być może niektórzy krzywo na niego patrzą, bowiem zgarnia najlepsze kontrakty w tej części kraju, aczkolwiek nie sądzę by ktokolwiek targnął się na jego życie. Zbyt ryzykowne działanie. Co do opcji politycznej, którą popiera... hmm... Vincent jest kupcem, dziś robi interesy ze szlachtą, jutro może handlować z rebeliantami lub chłopstwem...


Tego Ezechiel po namyśle nie skomentował na głos, tylko zadał ostatnie pytanie.


- Wszystko zatem jasne. Powiedzcie na koniec coś więcej o nagrodzie, jeśli łaska?

- Jeżeli, odpukać, nie uda nam się znaleźć mego druha wszyscy dostaniecie po pięć złotych monet. Osoba, która znajdzie Vincenta otrzyma czterdzieści złotych monet lub równowartość w towarze, który wieziemy.

Gdy arystokrata skończył, półelf łyknął palącego jak ogień bimbru i zamyślił się na chwilę. Później zaś odparł do pozostałych.

- Ja bym zaczął od tego zamtuza. Idźmy po ostatnich śladach Pana Vincenta, aż dojdziemy do punktu, gdzie zniknął. Ktoś chętny? - powiódł wzrokiem po pozostałych towarzyszach niedoli.
 
kymil jest offline  
Stary 16-09-2012, 13:48   #3
 
Shavitrah's Avatar
 
Reputacja: 1 Shavitrah jest godny podziwuShavitrah jest godny podziwuShavitrah jest godny podziwuShavitrah jest godny podziwuShavitrah jest godny podziwuShavitrah jest godny podziwuShavitrah jest godny podziwuShavitrah jest godny podziwuShavitrah jest godny podziwuShavitrah jest godny podziwuShavitrah jest godny podziwu
Do Topolin w głównym stopniu przywiodła ją nieznośnie lekka już sakiewka. Niczym dziwnym nie mógł się więc wydać fakt, że tak chętnie nadstawiła uszu gdy dotarły do niej pogłoski o mających niebawem ruszyć pełną parą poszukiwaniach jakiegoś kupca.

I tak nie mogła pozostać zbyt długo w poprzedniej mieścinie. Ha, mieścinie! Zbyt wielkie i dostojne to słowo na podupadły kościółek i kilka chat obstawionych dookoła zagrodami. Zbyt mała społeczność. I zbyt wiele spostrzegawczych jednostek skorych do obrony swoich interesów, czających się w tłumie wioskowych półgłupków. Niewyobrażalną wręcz głupotą byłoby, gdyby została tam jeszcze kilka dni... Zwłaszcza, że póki co parała się zajęciami niezbyt mile widzianymi przez ogół.

Odgarnęła z czoła kilka zabłąkanych rudych kosmyków i zdecydowanie otworzyła drzwi prowadzące do gospody.

- - -

Nie łudziła się nawet przez moment, że będzie jedyną chętną na takie zlecenie. Obecność kupców zazwyczaj oznaczała okazję do dobrego zarobku, toteż grzechem byłoby z niej nie skorzystać. Oczywiście niewykluczonym było, że sprawa jakiej miała zamiar się podjąć będzie należała do tych „delikatnych”, przy których straty zdolne są przewyższyć ewentualne zyski. To jednak pozostawało jedynie w sferze domysłów, czego nie można było niestety powiedzieć o zdecydowanie topniejących w oczach oszczędnościach Ilsy.

Odzew, z jakim spotkała się ta oferta nieco ją zadziwił, może wręcz zmieszał. Nie uważała za szczególne zagrożenie – a przynajmniej póki co – rzezimieszków zebranych w jednym z kątów izby, prawdę powiedziawszy to bardziej zaabsorbowała ją znajdująca się pośród nich dziewka. Nie widziała jej nigdy wcześniej i nie miała nawet najmniejszego pojęcia, czego mogłaby się z jej strony spodziewać – ale czy inaczej było z jakąkolwiek znajdującą się tu osobą? Zbiór nieznajomych twarzy o wielkich ambicjach, z czego kilka pewnie wykruszy się już na samym wstępie.

Panujący w pomieszczeniu zaduch i unoszące się opary alkoholu przypomniały dziewczynie, że jedną z ważniejszych spraw jest zachowanie trzeźwości umysłu. Głowy co prawda nie miała najsłabszej i nie chciała zrazić do siebie wszystkich już na samym wstępie, toteż grzecznościowo wychyliła kilka łyków bimbru, dbając jednak przy tym o umiar.

Ilsa planowała pozostać z boku, pozwolić innym na zadawanie pytań, a samemu zaś skrupulatnie wysłuchiwać udzielanych na nie odpowiedzi. Częściowo dlatego, że i żadne sensowne pytanie nie przychodziło jej aktualnie do głowy, a częściowo też przez ostrożność. Nie chciała, by ktokolwiek zobaczył w niej niebezpiecznego konkurenta. Takich zazwyczaj chce się wyeliminować, gdy zrobią już swoje i staną się zbyteczni. Oczywiście, potencjalnie wszyscy z nich mogli takimi być dla innych, jednak wielce ciekawa była u kogo już teraz tendencje do przewodzenia grupie wezmą górę.

Szczerze wątpiła w to, by udało im się dowiedzieć czegoś kluczowego od Teodora Berga. Niemniej, jego opowieści wysłuchała pieczołowicie, składając sobie w miarę logiczny obraz sytuacji z kilkoma niewiadomymi.

Z uwagi na opisywany przez Berga wygląd kupca w dniu zaginięcia jedną z najbardziej logicznych opcji wydawał się napad na tle rabunkowym, jednak... Czy to nie byłoby nazbyt oczywiste? Chciał oczarować powabną córkę gospodarza, w zamian zaś ściągnął na siebie nieszczęście. Ilsa sądziła, że mogło być to pośrednim powodem zaginięcia Vincenta, jednak nawet w takim przypadku nie istniało żadne wytłumaczenie dla jego dalszych losów.

Ach, o ile nieporównywalnie łatwiejsze byłoby wykluczenie lub potwierdzenia takiej ewentualności, gdyby tylko znała kogokolwiek działającego na tych terenach!

Cudeńka takie, jak sztylety z rękojeścią z kości słoniowej nie należały do powszechnych i zapewne łatwo byłoby wykryć źródło pochodzenia takiego fantu.

Kolejną sensowniejszą perspektywą było działanie przez kogoś z gildii kupieckiej; działanie kogoś, kto chciał przejąć kosztowniejsze kontakty i umocnić swoją pozycję, jednocześnie zwiększając swoje pole manewru przez usunięcie jednego z konkurentów. Berg poddał co prawda w wątpliwość taką ewentualność, jednak ona sama nie skreśliła jej tak prędko z listy prawdopodobnych motywów.

Najbardziej palącą kwestią wydawał się wybór miejsca rozpoczęcia poszukiwań bądź też osoby, do której się udadzą; tak, to mogło znacznie rzutować na ich „wyprawę”. Miała cichą nadzieję, że w zamtuzie Vincent postanowił ulżyć sobie nie tylko cieleśnie, ale być może i mentalnie; zdarzali się wszakże klienci dzielący się swoimi kłopotami z tamtejszymi dziewczętami. Nawet, jeśli nie robili tego zamierzenie, a jedynie wymsknęło im się coś po udanej nocy... A takie plotki szybko znajdowały swoich amatorów.

Przychylała się do punktu widzenia zaprezentowanego przez półelfa i wyraziła ku temu aprobatę zdecydowanym skinięciem głowy po jego słowach.

- Możesz tak przyjąć.

Pytań póki co nie miała żadnych. Z pewnością jednak pojawią się one na dalszym etapie poszukiwań - w końcu im dalej w las, tym więcej drzew.
 

Ostatnio edytowane przez Shavitrah : 16-09-2012 o 19:43.
Shavitrah jest offline  
Stary 16-09-2012, 19:21   #4
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Każdy proboszcz, nawet w najmniejszej wiosce podlega pod opiekę Klasztoru znajdującego się w każdym większym mieście. Wiąże się to zarówno z obowiązkami jak i przywilejami. W chwili, gdy jakiś wiejski klecha ma problem, Klasztor wysyła swojego przedstawiciela, by zajął się tą sprawą. Człowiek ten ma za zadanie pomóc kapłanowi w potrzebie lub zwolnić go z pełnionej funkcji za niewywiązywanie się z obowiązków.

Imar von Kloniz miał niewątpliwie pecha. Jakby dzień wcześniej opuścił miasto, w którym takowy Klasztor się znajdował, teraz byłby zapewne gdzie indziej. Jednak, gdy tylko prośba od proboszcza z Topolin dotarła do przełożonego Klasztoru ten bez zastanowienia wybrał do tego zadania Szramę. Czemu z resztą nie dało się dziwić. Mężczyzna był, bowiem jedynym wędrownym kapłanem bez zajęcia.

Pomimo oficjalnego zlecenia strój Imara wcale nie był oficjalny. Ubrany był w bawełniany dublet i wygodne spodnie wzmacniane skórą. Jego klatkę piersiową chroniła ćwiekowana skórznia. Na to wszystko nałożony miał znoszony, szary płaszcz zakrywający szczegóły wyglądu. Do tego dochodził jeszcze nieodłączny młot bojowy. Może nienależąca do samego stroju, lecz też charakterystyczna dla kapłana była skrzynka z kolcami i łańcuchem dobrze przywiązanym do siodła. Trzymał w niej swoją księgę kapłańską. Księga była na drobnych grzeszników, skrzynka natomiast na tych poważniejszych.

Droga do Topolin nie oferowała żadnych ciekawych rozrywek. Upłynęła szybko. Mężczyzna zawitał w wiosce wieczorem kilka dni po wyruszeniu z klasztoru. Uznawszy, że o tej porze wszyscy będą siedzieć w karczmie Imar zamienił płaszcz podróżny na strój kapłański i przerzuciwszy młot przez ramię wszedł do oberży. Jego pojawienie wywołało odpowiednie wrażenie na odpowiednich ludziach.
Robota mogła poczekać. Najpierw trzeba było sobie odpocząć, posilić się, napić i może trochę pochędożyć.

Odpoczynkiem niedane było cieszyć się długo. Na czynności z dołu listy nie było nawet, co liczyć. Zjawił się, bowiem szlachcic w potrzebie i rozpętała się awantura. Imar postanowił pomóc odnaleźć kupca. Okazać się mogło, że zaginiony mógł być martwy. Wtedy kapłan Słońca przydałby się by go pochować. Poza tym trzeba było za coś żyć. Przełożeni Klasztorów pozostawiają w kwestii indywidualnej zdobywanie przez kapłanów funduszy na utrzymanie, a majętni ludzie powinni raczej sowicie wynagrodzić uratowanie ich wielce szlachetnych rzyci.

Po wysłuchaniu wywodów na temat zaginięcia oraz odpowiedzi na zadane przez półelfa pytania Imar miał drobne problemy z podjęciem decyzji gdzie by pójść. Wizyta w zamtuzie wydawała się z całą pewnością najrozsądniejsza. W końcu wzgardzony u jednej kobiety kupiec mógł szukać pocieszenia u innej, a stan jego sakiewki zapewne pozwalał, by pocieszycielka była z burdelu. Przybytek płatnych rozkoszy był o godzinę jazdy od wioski. Nikt nie gwarantował, że właśnie tam znajdują się jakieś ślady zaginionego. Vincent mógł się zapodziać praktycznie wszędzie. Równie dobrze z pomocą któregoś z miejscowych, lub tajemniczej bestyji. W pierwszym przypadku miejscowy proboszcz powinien coś na ten temat wiedzieć. A Szramie powinno się bez trudu od niego to wyciągnąć. Potwierdzenie drugiej możliwości było trudniejsze, lecz również klecha był punktem początkowym. W końcu to on ściągnął tutaj von Klonia.

- Zgadzam się z tobą mości panie, że należy iść po śladach zaginionego – zwrócił się zarówno do półelfa jak i do reszty zgromadzonych. –Nie mamy jednak pewności, którym z przedstawionych przez szlachetnego pana Begra szlakiem owe kroki prowadzą. Z tego też powodu, skoro jesteście skorzy do współpracy proponuję odwiedzenie kilku miejsc na raz i późniejsze podzielenie się zdobytymi informacjami. Uważam, że imć Lewi będzie dla was najtrudniejszym do wypytania. Mnie, jako wyżej postawionemu kapłanowi powiedzieć musi wszystko, co wie. Nawet, jeśli by nie miał na to ochoty – przy tych słowach mężczyzna zarzucił na ramię swój młot. – Jeśli jesteście chętni na współpracę ze mną proponuję spotkać się za ponad dwie godziny w połowie drogi między wioską a zamtuzem.

Chęć innych do współpracy była na rękę von Klonizowi. Nie musiał robić wszystkiego samemu, a w razie sprawdzenia się pogłosek o potworze nie musiał liczyć jedynie na swój młot.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 17-09-2012, 00:22   #5
 
Darthara's Avatar
 
Reputacja: 1 Darthara nie jest za bardzo znany
Topoliny. Wieś mała i niepozorna, kilka chałup na krzyż, niezbyt wytworna kaplica i stary młyn. Rzekłbyś odludzie. Idealne miejsce dla podstarzałego rzezimieszka, co to umyślił sobie, że będzie zarabiać na życie rabunkiem. Felishje przyjechała tu specjalnie dla niego. A raczej dla pieniędzy, które ktoś obiecał jej za głowę owego łajdaka.

Zlecenie potajemnego zabicia niejakiego Lesta Quarka, który ponoć widziany był w Topolinach jakiś czas temu, dostała w zeszłą niedzielę. Z tego, co wywnioskowała z niezrozumiałej plątaniny słów i opisów, chłystek to niepozorny, chudy, o szpakowatej twarzy. Dobrze się maskuje i odgrywa różne role, przywdziewając maski wędrownych kupców, bardów i zuchwałych rycerzyków. Podobno miesza prostym ludziom w głowach, wyłudza od nich pieniądze i znika, nim skończą przeklinać własną głupotę i naiwność. Wyszachrował już majątków co nie miara i ciągle łasi się na kolejne, toteż nic dziwnego w tym, że go szukają i chcą cichaczem ubić. Przynajmniej tak sądziła Felishje. Nie doszukiwała się w sprawie żadnych osobistych pobudek ani innych motywów. Nie było sensu.

W gospodzie tytułowanej „Wesoły Tomasz” złodziejka zatrzymała się już jakiś czas temu. Spędzała czas głównie na przyglądaniu się mieszkańcom, podsłuchiwaniu ich rozmów i wyciąganiu informacji z podchmielonych bywalców karczmy. Stosunkowo szybko dowiedziała się, że był tu niedawno aktorzyna nieudacznik, co zwał się Tamar Wymn, przekabacił miejscowego chłopa i wziął nogi za pas, a gonić go nie było komu. Felishje nie miała wątpliwości, że Tamar był i będzie z woli rodziców Lestem, a czeka go śmierć i to z jej ręki. Już miała pakować swój dobytek i jechać w ślad za oszustem, gdyby nie fakt, że akurat piła piwo w karczmie, gdy rozgorzała dyskusja na temat zaginionego kupca. Sprawa wydawała się szatynce ciekawa, a złoto, jakie mogła dostać w zamian za znalezienie takiej szychy, kusiło bardziej niż perspektywa gonienia wyłudzacza i babrania sobie rąk jego krwią za liche wynagrodzenie.

Do izby arystokraty dotarła jako jedna z pierwszych chętnych osób. W białej lnianej koszuli, czarnym skórzanym napierśniku i rękawicach, brązowych wąskich spodniach i czarnych butach z wysoką cholewą nie robiła najlepszego wrażenia. Zwłaszcza, że wszystko było miejscami brudne, powycierane, a nierówne szwy widać było z daleka. Tylko czerwona jedwabna chustka, którą kobieta nosiła na szyi, dodawała jej powabu. Warto ją było ukraść.

Felishje nie żałowała sobie bimbru, choć mocny był przeraźliwie. Tak łatwiej jej było myśleć o tym całym kupcu. W milczeniu wysłuchała co ma do powiedzenia Teodor Berg, herszt bandy i ten elf czy też półelf, którego nie znała. Właściwie to miała kilka podobnych pytań co on, więc tylko ułatwił jej sprawę. Potem przeniosła wzrok na kobietę o rudych włosach i wreszcie na kapłana. Jego wyniosły ton był nieco irytujący, ale plan miał prawo powodzenia. Wprawdzie sprawa nie mogła być tak prosta i oczywista. Skoro ten cały Vincent de Lova nie zachowywał się dziwnie, jadł to, co wszyscy i zwyczajnie lubił sobie pohulać, nie było nic, co jednoznacznie wskazywałoby na chęć jego ubicia czy porwania.

- Niechaj zatem ktoś pojedzie do zamtuza i znajdzie dziewki, z którymi obcował czcigodny Vincent. Mości kapłan w tym czasie wypyta klechę, bo eee... ani chybi ten coś wie, ja zaś sprawdzę tego Starca, co trudzi się, no, warzeniem mikstur. Tak będzie szybciej, ot co... - powiedziała z lekka niezrozumiale Felishje, a to za sprawą alkoholu, który uderzył jej do głowy.

Nie miała pojęcia, czy dobrze robi. Szukanie na własną ręką było ryzykowne, lecz mogła na tym znacznie lepiej wyjść. Z drugiej strony jednak, dołączając do grupy, eliminowała sobie konkurencję, jednocześnie zyskując sojuszników. Ciężki wybór, ciężka sprawa. I ten piekielnie mocny bimber, który nie pozwalał myśleć.
 
Darthara jest offline  
Stary 18-09-2012, 18:14   #6
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Według lokalnej tradycji we wsi sąsiadującej z Topolinami oprawcą zbrodniarzy miał być najmłodszy mężaty z okolicy. Jednak po ostatnim incydencie, kiedy to egzekucja przypadła na dzień po weselu i pijany Janko wielokrotnie nie był w stanie trafić toporem w szyje mordercy, a gdy w końcu, po kilku próbach udało mu się wreszcie złapać balans i sieknąć celnie przeciął szyję jedynie do połowy wymiotując przy tym na pół martwego banitę wywołało to wściekłość rodziny skazańca. Sołtys zmuszony był płacić ogromne odszkodowanie i zdecydował nie powtórzyć ponownie tego błędu. Tym razem postawiono na profesjonalistę, którego miano sprowadzić z samej stolicy. Wynajęcie usług mistrza kosztowało sołtysa niemałą fortunę, więc postanowiono ku uciesze ludu zorganizować lokalny jarmark, co by ściągnąć tłumy i zarobić na całym przedstawieniu. Tak i też się stało. O świcie w dzień egzekucji na horyzoncie pojawiła się oczekiwana postać. Podróżował samotnie, siedział na wielkim, czarnym wierzchowcu. Do lewej strony siodła przypięte były najróżniejsze katowskie narzędzia, po prawej przywiązany miał ogromny miecz katowski. We wsi prawie nikt nigdy wcześniej nie widział kata no może oprócz kilku wędrownych kupców, którzy rozpowiedzieli parę bajd zasiewających strach w sercach zebranych. Na główny plac jeździec wjechał bez słowa przyglądając się postawionemu na te okazje drewnianemu szafotowi. Ludzie rozpoczęli już szeptać miedzy sobą, że sam diabeł do wsi zajechał. Zatrzymał step konia tuż przed samą chatą sołtysa i chwytając się siodła zeskoczył z potężnego zwierzęcia. Odwiązał jeden z worów, złapał miecz w drugie łapsko i wkroczył do chaty. Stamtąd tez nie wychodził do rozpoczęcia samej egzekucji. W końcu, o wybranej wcześniej porze sołtys stanął na podniesieniu, wyciągnął pergamin i ogłosił tłumowi co następuje:

-Matkobójce, Grzegorza Siweckiego na łamanie kołem skazuje, a głowa jego na palu zawiśnie!- rzekł donośnie, a zebrani zaczęli wiwatować i klaskać.

Zaraz po wypowiedzeniu wyroku z domu sołtysa wyszedł kat ciągnąc za włosy odzianego jedynie w lniane gacie skazańca na szafot. Nie szczędząc mu siniaków rzucił go na drewniane belki i przymocował do metalowych pierścieni znajdujących się na drewnianych szczapach. Tłum począł krzyczeć i drzeć się wniebogłosy. Jakaś pierwotna potrzeba krwi i sprawiedliwości obezwładniła okolicznych wieśniaków. Kiedy skazaniec został rozciągnięty na szczapach oprawca uniósł koło nad głowę mierząc swój rzut, zaś chłopi zaczęli skandować:

-Winny! Winny! Winny!

Skupiając się na precyzyjnym uderzeniu kat upuścił narzędzie tortur na piszczel skazańca. Ten krzyknął jakby zdzierano z niego skórę, noga zaś gruchnęła, tak, że echo odbiło się po okolicznych wzgórzach. Nienaturalnie zniekształcona kończyna zaczerwieniła się i spuchła, jednak nie było śladów krwi. Kat uśmiechnął się pod nosem, bowiem idealnie wykonał złamanie wewnętrzne. Lud zaczął wiwatować podekscytowany, choć niektóre z kobiet odwróciły się by nie widzieć tej brutalnej zemsty. Według tradycji wykonywano dwanaście uderzeń, liczyły się jednak tylko trafione, te, które łamały kości. Drugi rzut kołem wycelowany był w drugi piszczel, kolejny przeraźliwy pisk, trzeci i czwarty miały połamać kości udowe. Aby je złamać prawidłowo kat potrzebował jednak sześciu ciosów. Część ludzi podekscytowała się jeszcze bardziej pragnąc coraz więcej bólu, jednak byli i tacy, którzy w zniesmaczeniu poczęli opuszczać główny plac. Pozostałe kości poszły gładko - łokcie, ramiona, miednice, żebra. Po wykonaniu wszystkich łamań skazaniec w żadnym calu nie przypominał człowieka, był raczej dziwnie powyginana kreaturą, która przyprawiła wielu widzów o zawroty w żołądku. Taka pół-żywa istotę postawił w pozycji pionowej na kole, by każdy mógł się przyjrzeć jaki los spotyka wypranych z moralności złoczyńców. Szepty po raz kolejny przeszły zebranych. Pozostał tylko finał. Mistrz odpiął osobnika z metalowych pierścieni i położył jego głowę na pieńku. Uniósł swoje zdobione ostrze w góre i wymierzył potężne uderzenie w szyje skazańca, tak ze odcięty łeb poturlał się po szafocie lądując w końcu w jego czerwonej, psiej rękawicy. Uniósł pozbawiony ciała ryj z okropnym grymasem bólu wyrytym na twarzy oczekując na kolejny wiwat i zszedł z szafotu kierując się ku drabinie opartej o pal przy wjeździe do miasta. Tłum gapiów rozszedł się by stworzyć przejście dla mistrza, wpatrując się niczym w transie w zakapturzonego mściciela. Oprawca pewnie wspiął się na samą górę i nadział włosy na wierzchołek drewnianego pala, tak by morda widoczna była dla wjeżdżających do wsi. Następnie zostawił poturbowane ciało i nabity łeb gawiedzi do zabawy, bowiem znaleźli się jeszcze tacy, którzy w swojej potrzebie krwi rzucali w winnego owocami czy kopali lezące na szafocie truchło. Mistrz wszedłszy z powrotem do chaty sołtysa, zebrał wór złotych monet, zmienił zakrwawione rękawiczki, spakował narzędzia, a że zmierzch zbliżał się nieubłaganie postanowił wyruszyć w stronę Topolin, słyszał bowiem od jednego z ławników, ze stoi tam karczma, jakiej próżno szukać w całej Oleandrii.



***

Pierwszy był stajenny który wbiegł przez tylne drzwi do gospody, by przynieść nowinę. Ta rozprzestrzeniła się po karczmie jak plaga czarnej śmierci i zanim drzwi zdążyły się otworzyć, każdy w zajeździe wiedział, kto zaraz wkroczy do środka. Pierw wszyscy zamilkli wlepiając swoje gały w stojącego w progu potwora. Słyszeli bowiem już różne plotki, wspominały one głównie o diable, demonie w ludzkiej skórze, który kroczy po ubitej ziemi zostawiając za sobą jedynie śmierć i cierpienie. Postaci owiniętej w gruby, czarny płaszcz towarzyszyła przedziwna aura, jakby sam kostucha wkroczył do środka. Zrzuciwszy ogromny kaptur w pobłyskującym świetle świec można było dostrzec jego puste, szarawe ślepia, a pod nimi przeokropną bliznę zaczynającą się za rozprutym w pół lewym uchem, zaś kończącą się na jego ustach, pod którymi aż do ramienia skóra spowijała się jakby po oparzeniu. Łysy pysk okuwała potężnie zbudowana czaszka z mocno wysuniętym płatem czołowym. Mężczyzna w progu bez słowa oprał skryty w cieniu miecz katowski o jedną ze ścian, zaś płaszcz powiesił na stojącym przy wejściu wieszaku. Obnażony z cienia, wyglądał jeszcze potworniej niż wcześniej. Jego półnagi, tłusty, choć umięśniony tors opięty był na krzyż dwoma czarnymi ćwiekowymi pasami przypiętymi do obcisłych skórzanych spodni. Tuż pod jego szerokim, żylastym karkiem wisiał metalowy naszyjnik przedstawiający wisielca. Na dłoniach miał farbowane na czerwono rękawice z psiej skóry, zaś buty nosił wysokie, zawiązane kilkoma rzemykami, tak, że wystające z cholew sznurki uwiązane były w dwie szubienice. Chwyciwszy ponad dwumetrowe stalowe ostrze ze żmijową klingą i wygrawerowanym napisem "Sprawiedliwość nie wybacza" skierował się ku najmniej obleganej części karczmy. Niektórzy na jego widok odwracali głowy, inni spluwali przez ramię. Pod nosami można było usłyszeć rzucane przekleństwa, zaś kapłan miał już rozpocząć przeganianie demona, aczkolwiek jedno zimne spojrzenie usadziło klechę z powrotem w ciepłych cyckach kurwy. Mistrz uśmiechnął się do siebie widząc pusty stolik, gdzie zasiadł i wyjął skórzany pakunek. Zamówiwszy dzban zimnego piwska i faszerowanego świniaka rozłożył swe zakrwawione jeszcze narzędzia na stole i począł czyścić je z zaschniętej krwi.

-Ja znam tego katowskiego pomiota.- rozpoczął swoją opowieść jeden z przyjezdnych handlarzy w drugiej części gospody - Wszystko zaczęło się koło Zamieścia, gdzie lokalny akcent przypadał na literę "a" położonego przy wschodniej granicy Oleandrii. Tamtejsze lasy pełne były plugawych elfich rebeliantów – plemię "Pif Paf'u', tfu tfu, no, bo, spluwa się dwukrotnie widząc jednego z nich, raz czując w piersi grot strzały, zaś drugi raz na ten cholerny świat, będać w drodze na kolejny. Drwal Grzegorz mawiał "Jakto drewna ni ma? Przeca człeki w nim gina." - Kupiec widząc rosnące zainteresowanie postanowił przejść do sedna historii- Pewnej nocy podpity gorzałką, polazł wyszczać się pod krzaki, wnet potknął się o truchło. Patrzy, a tu w ciele rozprutej nożem kurwy bękart! Z jednym elfim uchem na dodatek! - Liczne szmery przeszły słuchaczy, kilku mieszkańców Topolin zdecydowało się zakwestionować prawdomówność handlarza, jednak ciekawość szybko wzięła górę - Drwal też pierwiej wierzać nie chciał, toteż oblał skurwiela ciepłym moczem i wrócił do chałupy. - kontynuował kupiec - Z rańca przylazł znów pod krzaki, i choć nadal stał na czterech nogach, psi syn wciaż tam leżał, wzrok miał jak bestyja ponoć i nie beczał jak ludzkie dziecię. - Tu splunął przez ramię, co powtórzyła po nim znaczna część gawiedzi - No, ale, że Grzegorz człek jak ze złota, tylko pijał nazbyt wiele, toteż przygarnął noworodka dając go żonie, bo od wódy już mu kuśka nie stawała, a mu baba wciąż o synu truła. Dzieciak rósł szybko, drewno dźwigał, pomocny był w chałupie, no ale, że ojczym przepił ostatnie miedziaki to za namową wuja odcięto młodzikowi jeszcze wtedy sporo warte elfie ucho, by potem oddać go do katowskiego cechu jako pachołka za trzy srebrniaki. W cechu, co prawda doszyto mu świńskie. - dokończył sobie tym zdaniem kat pod nosem przestając słuchać kupieckiej bujdy. Najwięcej wyciął elfów, stu piętnastu, osiemdziesięciu dziewięciu ludzi, krasnoludów czterdziestu czterech, no i dwóch nieszczęsnych gnomich handlarzy rzepą, których oskarżono o sodomiz. Łamanie elfów kołem uważał za najtrudniejsze, ich żebra są niezwykle giętkie, co czyni je arcyskomplikowanymi do prawidłowego strzaskania, aczkolwiek precyzyjne uderzenie tuż przy splocie słonecznym potrafi rozprowadzić siłę ciosu na poszczególne części, tak by ofiara na długi czas pozostawała świadoma zmysłów, bólu i prezencji mistrza. Wziąwszy łyk zimnego, pszenicznego piwa, które delikatnie ochłodziło jego gardziel, zaś goryczkowy posmak chmielu na długo zagościł w okolicach języka spojrzał na czyste już narzędzia. Wczorajsza egzekucja, którą dokonał w sąsiadującej wsi wcale nie poszła tak jak powinna, choć żaden z tamtejszych wieśniaków nie byłby w stanie zrozumieć różnicy, on jednak wiedzał, że nie wszystko zostało zrobione tak jak być powinno. Umieszczając delikwenta na drewnianych szczapach, tuż przed rzuceniem w niego kołem zdał sobie sprawę, że nie rozciągnął jego stawów wystarczająco mocno, co umniejszyło zadane cierpienie, a co za tym idzie, osłabiło siłe krzyku połączonego z płaczem i łkaniem o litość. Z drugiej jednak strony poprawa tego elementu w ostatecznym momencie, tuż przed upuszczeniem stworzonego na specjalne zamówienie koła od wozu o średnicy dwóch metrów z zainstalowanymi różnorodnymi żelaznymi wypustkami dla zwiększenia bólu przyprawiłaby tłum gapiów o salwe śmiechu. On jednak cenił sobie profesjonalizm. W końcu pracując w stolicy brał złotą monete od głowy. Po ostatniej siece w Verland, kiedy położył trzynastu elfów na jednym pniu nabrał przeświadczenia, że - pomyślał wpatrując się w niewinnie ukrywającą się osobniczkę zajmującą siedzisko przy stole obok – te leśne istoty nigdy nie nauczą się unikać ludzkich siedlisk i płynącego z nich zagrożenia, bowiem, zauważywszy po czerwonych minach biesiadujących, iż podchmielając się butelkami bimbru zakasali rękawy do burdy. Nie miał zamiaru się wtracać, jednak jakimś trafem został wplątany w środek zamieszania i zanim uniósł wzrok z nad piwska w jego stronę poleciał dzban niedopitego trunku roztrzaskując się o podłoże i oblepiając go lepkim, kleistym miodem. Gdyby nie fakt, że świniaka podano nafaszerowanego końskim łajnem, być może by to cicho przemilczał, jednak nawet przepyszne piwo, nie było w stanie złagodzić jego podirytowania.

-Stłukłeś Dobrosława jak psa, gnić i żreć glebe waść powinien. - warknął do niego z drugiego końca przybytku jakiś jegomość dodając oliwy do ognia.

Okazało się rychło, że matkobójca, na którym przeprowadził wczorajszą egzekucje urodził się w Topolinach. Ba! Ponoć nawet często pijał i grywał w kości w "Wesołym Tomaszu", co teraz zasłyszał pod nosami przytakujących stołowników. Ino wiele siedzących mord chciało go za to teraz zbezcześcić, z drugiej jednak strony wydawali się bać go na tyle przeraźliwie, szczególnie po tym co wypełzło z ust handlarza, że mimo licznych gróźb, spojrzeń i obalonych dzbanów nikt jeszcze nie zerwał się z miejsca, no może poza Starym, który zrobił dwa kroki w przód i padł pijany jak bela, co jeszcze podbudowało cały teatrzyk. Postanowił nie utrudniać im zadania, a, że posmakował już ichniejszego gówna, tfu, jadła, postanowił opuścić ten przybytek jak najchyżej. Spakowawszy przedmioty ze stołu przewiesił stalowe ostrze przez ramie i już miał zamiar opuścić karczmę, kiedy to dwóch dryblasów zatrzymało go w przejściu. Wiedział jak to się skończy, toteż by zyskać przewagę trzasnął bliższego z bańki, zaś drugiemu wpakował rękojeść miecza w klejnoty i bez problemu uciekłby przez drzwi, gdyby te nie zostały zaryglowane. Za swą naiwność został potraktowany ciosem w potylice, który sprawił, że zachwiał się na nogach i poleciał ryjem na klamkę. Dzięki upadkowi udało mu się uniknąć kolejnej pięści, która trzasneła głośno w drewniane drzwi, tak, że słychać było gruchot złamanej kości. Nie czekając złapał napastnika oburącz za tors i nadając cielsku siłę pędu wyrzucił go przez najbliższe okno. Drugi z nich zbierając się z ziemi, wciąż macając jajka, jakby chciał sprawdzić czy na pewno tam są skoczył na niego powstrzymując go przed ucieczką na zewnątrz. Poturlali się tak kilka metrów po podłodze, a, że krzepa kata okazała się silniejsza zasiadł na dryblasie okrakiem. Mimo cieknącej krwi z pękniętego łuku brwiowego uniósł zaciśniętą dłoń do góry. W tejże chwili w całej karczmie zapadła grobowa cisza, wszyscy znajdujący się na parterze goście z ciekawościom obserwowali potyczkę, a kiedy pieść trzasnęła w nos leżącego dryblasa jak na gong, jak gdyby każdy jeden z mężów zainspirowany popisem przy wejściu poczęli tłuc jeden drugiego. Rozpoczęła się kompletna jatka.

***

Ocucił go dzban wody wylany na jego głowę. Ostatnie co pamiętał to drewniana noga od stołu, która zmierzała w stronę jego głowy w czasie, gdy szarpał się z jakimś tubylcem. Pysk miał posiniaczony, a ból w czaszce sprawiał, iż co chwila krzywił usta w nieprzyjemnym grymasie. Przed sobą dostrzegł niewyraźną, rozmazaną postać. Zaniepokojony o mglistą wizję pomacał swoją twarz i zauważył, że jedno oko było niemal całkowicie zakryte przez zakrwawiony, spuchnięty łuk brwiowy.

- Hej ty! - warknął wściekły gospodarz – Winyś mi jeszcze dziesięć złotych monet, w tych stronach koszta ponosi ten, który wszczyna burdę.

Tomasz wydawał się nie żartować, atoli uśmiech miał od ucha do ucha. Być może z tego powodu nazywali go "Wesołym". Jednak w jego głowie huczało jeszcze tak, że informacje przekazywane przez właściciela gospody nie dochodziły do jego świadomości. Pomacawszy resztę cielska upewnił się, że wszystkie kończyny są na miejscu, nogi, co prawda wciąż odmawiały posłuszeństwa.

Zabrałem dziesięć monet, któreś miał w sakwie. Miecz biorę w zastaw. - odrzekł Tomasz postukując drewnianym wałkiem o wolną dłoń. - Najlepszym wyborem byłoby pójście na piętro. - powiedział jakby niechętnie wracając za ladę.

Mistrz nie miał sił się kłócić. Ociężale, chybocząc się na nogach wstał do pozycji pionowej. Zakołysało nim jak statkiem. Z trudem utrzymując nierówny marsz oparł się o najbliższy blat dopijając wątpliwej jakości butelkę leżącą na ziemi. Jej posmak pogorszył tylko sprawę. Rozglądając się w koło i widząc pobojowisko pokręcił przecząco głowo. Wędrując po między walającymi się weteranami znalazł rozsypane narzędzia, którymi ktoś udekorował leżącego nieprzytomnie pod krzesłem klechę. Zebrawszy się do kupy wrzucił przedmioty do worka i opierając się o barierkę wszedł na piętro po schodach. Po drodze minął bandę rzezimieszków, z których każdy splunął przez ramię przechodząc obok niego. Spóźnił się, na dodatek umknęła mu część istotnych informacji. Próbując zmusić swój mózg do wykonania prostych obliczeń, w końcu udało mu się wyliczyć, iż łączenie się w ósemkę nie wchodzi w grę. Mimo fatalnego samopoczucia zdecydował się postawić sytuacje jasno.

- Ja zajmę się dziwakiem znad rzeki. Nie zamierzam jednak dzielić czterdziestu monet na ośmiu chłopa. Toż to zdzierstwo. Podzielmy się na dwie czwórki, a złoto niech zagarną lepsi.
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 19-09-2012 o 07:52.
Libertine jest offline  
Stary 23-09-2012, 02:02   #7
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=EDySgeN3l7A[/MEDIA]


Daleki zachód Oleandrii, bez ustanku walczącej z chaosem panującym za granicą królestwa spowijają nie tylko ziemie należące do pomniejszych księstw. Rozciągają się tam też spore puszcze dające schronienie banitom, sektom, wiedźmom i elfom. Ci ostatni nie posiadając już swojego własnego państwa, podbitego przez ludzkie krucjaty połączyli się w mniejsze, trudniejsze do wykrycia klany. Chcąc przetrwać nauczyli się do perfekcji trudnej walki partyzanckiej, stawiając niebywały opór przeważającym siłom królewskich armii. Od dziecka uczeni obsługi broni, nienawiści i wrogości do ludzi, wierzą że walczą za wyższą sprawę. Ich celem jest zachowanie kultury i tradycji swej rasy, odbicie ziemi która niegdyś do nich należała i ponowne stworzenie niezależnego elfiego państwa. Wierzą że walczą o swój naród, o wolność i suwerenność. Że ich bogowie, docenią to poświęcenie ofiarując godne bohaterów miejsce w świecie umarłych.

W oczach króla Oleandrii nie mają żadnych praw, tępieni niczym zwierzęta są wrogiem bez swego terytorium. Szkodnikami nazywanymi przez ludzi dzikimi elfami, lub złośliwie z racji długich uszu wiewiórkami. Liczba klanów wędrujących po lasach na zachodzie Olenadrii jest nieznana, wiadomo jednak że jest ich więcej niż trzy. Mimo że żyją w biedzie z tego co da im natura, patrzą na siebie z dumą wynosząc się w swym mniemaniu ponad resztę elfów która zniewolona przez ludzkie rządy przyjęła ich kulturę, religię i mentalność.

Myroue była jedną z nich, upartą i silną kobietą, a zarazem córką wodza przewodzącego klanowi Niewidzialnych. Po przejściu inicjacji na wojowniczkę jej policzki spowiły tajemnicze tatuaże które do tej pory nosiła z dumą. Nie była aniołkiem. Tak jak ludzie mordowali ich, jej strzały godziły szybko i precyzyjnie odbierając życie wielu krótko-uchym, i nie było ważne żołnierzom czy też nie.


Gdyby na nią spojrzeć można było dostrzec średniego wzrostu elfkę, o nieco pełniejszej figurze choć dalej szczupłą jak na ludzkie standardy. Wyraźnie opalona, o ciemniejszej karnacji z delikatną skórą i bardzo sprawną, wyćwiczoną sylwetką sprawiała jednak bardziej wrażenie lekkiej i zwinnej, niż silnej. Jej długie, ciemnobrązowe włosy spływały wolno aż do połowy pleców, niespięte w żadnej wymyślnej fryzurze. Tylko czasem można było zobaczyć że ściągnie je w kucyk.

Młoda twarzyczka dziewczyny rzadko ukazywała swoje piękno w uśmiechu, zamiast tego zazwyczaj zdawała się zmartwiona lub zamyślona co podkreślały jej dość ostre rysy. Tajemnicze i niezwykłe oczy przypominające zalane wodą szmaragdy mieniły się niebiesko zielonym kolorem. Czasem, jeśli była możliwość robiła sobie uroczy, elfi makijaż.


Jej ciało zdobią też dwa tatuaże. Pierwszy, mało widoczny znajduje się na policzkach, a jego znaczenie jest bardziej symboliczne. Jest to jeden z symboli wojowników, oznaczający że Myroue przeszła inicjację, a jej klan uznał ją za godną noszenia broni. Inicjacja ta jest obowiązkowa dla każdego z chłopców gdy przychodzi czas by mogli nazywać się mężczyznami. Kobiety nie muszą jej przechodzić, gdyż ich ceremonią samą w sobie jest poczęcie dziecka. Jednak jako iż w elfim społeczeństwie częściej niż ludzkim zatarte są różnice w roli między płcią mogą się one o to ubiegać na własne życzenie.

Kolejny z tatuaży, piękny i bardzo kobiecy przedstawia wijący się od podbrzusza zachodzący nieco na brzuch i przez bok aż do pachy różany krzew. Przypomina o wszystkim co najważniejsze w byciu elfką – pięknie, miłości i sztuce, często zapomnianych przez niekończące się wojny z ludźmi.


Zapach także jest dla kobiety bardzo ważny, a Myroue mimo że związała swoje życie z lasem i walką dba o siebie i swoją atrakcyjność na ile może. Pozbawiona drogich perfum z miast, pachnie zazwyczaj tym co da się uzyskać z natury. Są to często szybko wietrzejące zapachy owoców, kwiatów, lasu i ziół.

Jeśli chodzi zaś o kobiece piękno, elfka nie ma sobie wiele do zarzucenia. Ma zgrabne nogi i krągłe biodra, szczupłą talię i młody, jędrny biust. Brakowało jej jednak ładnych tkanin, ubrań i biżuterii o które ciężko podczas wędrówek klanu przez las. Zazwyczaj więc okryta prostymi, leśnej lub brązowej barwy pelerynami, a ubrana w skórzane, wiązane rzemieniami spodnie i kurtkę nie wyróżniała się zbytnio na tle biedoty Oleandrii. Co sprawiło jednak że znalazła się tak daleko od „domu” którym mogła zwać swoją puszczę?

Los ponownie odwrócił się od elfów, a cesarz zdołał podstępem wymordować cały jej klan, została tylko ona.. w zasadzie tylko dzięki zbiegowi okoliczności. Ona i zdrajca, bo ktoś musiał pomagać cesarzowi. Bez domu do którego mogłaby wrócić, bez przyszłości wyruszyła do Topolin by odnaleźć człowieka imieniem Vincent, a ten jak się dowiedziała miał coś wspólnego z elfem któremu miała wymierzyć sprawiedliwość. Myroue straciła wszystko. Pozostała jej tylko zemsta i tylko ona dawała jeszcze siłę by stawiać kolejny krok.

Z każdym dniem podróż stawała się jednak coraz trudniejsza. Mimo iż gorączkowo trzymała nienawiść w sercu, nie mogła długo tak wytrzymać. Była tylko kobietą. Zranioną i wystraszoną kobietą która potrzebowała się wypłakać, przytulić i poczuć bezpiecznie. Oparcie znaleźć mogła jednak tylko w sobie, a to.. po szoku jakiego doznała było niewątpliwie za trudne. Zaczęła się wspomagać narkotykami których jej klan używał przy obrzędach i szło jej to całkiem nieźle jako że sama umiała je przygotować. Nie myślała o dalekiej przyszłości, nie widziała jej…


***


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=J9AOTMNoFKY[/MEDIA]


Delikatne i blade światło księżyca wraz z uciekającymi promieniami słońca rozpraszało półmrok z którego wyłoniła się nieśmiało smukła sylwetka. Przeszła zaledwie kilka kroków zza ściany lasu i niepewnie spojrzała w tył, by mimo wszystko ruszyć pośpiesznie dalej naprzód. Zakryta od stóp po głowę starą, brązową peleryną kobieta wyciągnęła dłonie muskając sterczące kłosy zboża. Lekko drżały jej palce, ale nie zatrzymywała się. Nawet nie zwolniła. Nie był to pierwszy raz jak widziała ludzkie miasteczko czy wieś, ale nigdy wcześniej nie wchodziła tam od tak po prostu. Bała się. Nawet nie znała najlepiej ludzkiego języka nie mówiąc już o zwyczajach. Słyszała jednak opowieści o żyjących pośród ludzi upadłych elfach. Mówiła sobie w myślach że jeśli one potrafiły, to ona także. Nie była pewna czy im współczuć czy też z nich kpić za to że ulegli. Łuk ukryła razem z ze swoją klaczą nieco wcześniej, w lesie. Przypominała z wyglądu raczej zielarkę, a jej elfich cech poza lekkim i zwinnym krokiem nie dało się dostrzec nie ściągając kaptura.


Była już blisko czegoś co wydawało się pasować do opisu który otrzymała od wykrwawiającego się dowódcy prawie miesiąc temu. Nim umarł na jej kolanach, powiedział wszystko co chciała wtedy usłyszeć i właśnie za to, w formie nagrody spotkała go szybka śmierć.

Odgłosy uciech, biesiad i cienie bawiących rzucały się przez szyby karczmy zaraz obok niej. Elfka jednak usiadła tylko opierając się o twardą, drewnianą ścianę i ujęła twarz w dłonie. Zdawało się że będzie teraz płakać, ale tylko zaszkliły się jej oczy. Nie wiedziała czy to dobrze czy też nie, w zasadzie w głowie miała taki mętlik emocji że szanse na jakkolwiek konstruktywne działanie były mizerne. Przetarte korzenie Yarsill które służyły jako narkotyk pomagający zapanować nad strachem mogły przez jakiś czas pomóc jej zapanować nad lękiem. Nie wahała się i sięgnęła do małej sakiewki… Przez chwilę straciła poczucie czasu, chyba za długo je żuła. Usłyszała tylko odgłos zza budynku. Ktoś wszedł do środka i ona też już powinna. Wstała, poprawiła kaptur i minęła drzwi karczmy.

Niczym lisica wślizgująca się do kurnika zmierzyła przelotnie wzrokiem zebranych zatrzymując jak słup soli w wejściu, a może to ona była owcą wchodzącą między wilki?

Nie znała się na ludziach aż tak dobrze, zawsze byli dla niej zwierzyną, niebezpieczną zwierzyną z którą trzeba było się liczyć podczas polowań. Dyskretnie wymacała ukryty za ubraniem sztylet, chcąc upewnić się że ma go blisko gdyby był potrzebny. Delikatna, kobieca sylwetka wślizgnęła się w głąb pomieszczenia. Nawet mimo narkotyku nie czuła się bohaterką, bardziej chyba przestraszona wspomnieniami z niedawnej przeszłości które ożywiła przed chwilą niż samą bliskością ludzi. Nie wiedziała gdzie usiąść, ale wolała byle jak najdalej od wścibskiego towarzystwa więc upatrzyła sobie stolik obok kata. Mężczyzna ten wyglądał dość niecodziennie, ale skąd ona miała wiedzieć kim jest i czym się zajmuje? Był inny, ona też. Myroue nigdy nie była w ludzkim mieście, a więc nie widziała też egzekucji, a ich kultura także była jej zupełnie obca. Kuszący był za to dystans jaki zachowywała reszta bywalców tawerny. Usiadła więc miękko i sięgnęła dłonią okrytą kasztanową, skórzaną rękawicą za kaptur. Nie zdjęła go wewnątrz pomieszczenia, zamiast tego poprawiając kosmyk lekko wylewających się zza niego ciemnobrązowych włosów. Unikała spojrzenia mężczyzny naprzeciwko jakby w ogóle go tam nie było, zastanawiając się jak zdobyć to po co tu przyszła i przeżyć, a odpowiedzi wciąż jej brakło.

Na szczęście nie zwrócili tu na nią większej uwagi, a nim nadarzyła się okazja do zaczepki objawili swą typowo ludzką naturę wszczynając bójkę i demolując miejsce w którym postanowili wspólnie spędzić posiłek. W oczach elfki wypadli tylko tak jak się spodziewała.. jak agresywne, śmierdzące zwierzęta. Czmychnęła uciekając z powstałego zamieszania nim ktoś zrobiłby jej krzywdę. Wyszła przed budynek i wpatrywała się przez szybę w zjawisko które było elfom obce. Gdy zapanował już spokój weszła z powrotem, omijając ostrożnie leżące na ziemi ciała i potrzaskane meble, a także kałuże rozlanego alkoholu czy inne niespodzianki. Szybko weszła na piętro odszukać pokój w którym to zebrali się chętni odnalezienia kupca – Vincenta. Podeszła powoli z dłonią za ubraniem, już na rękojeści sztyletu, głównie na widok tych którzy weszli do środka w zbrojach. Usiadła miękko, nieco z tyłu i słuchała nie rozumiejąc połowy słów, jak np. chędożyć czy burdel. Jej znajomość ludzkiego języka była ograniczona do prostych nauk przekazywanych przez klan i słów zasłyszanych od ofiar. Nie odezwała się więc ani słowem, aż wszyscy nie zaczęli się zbierać. Wtedy niespodziewanie uniosła lekko dłoń i rzekła cicho aczkolwiek stanowczo.

- Pójdę z wami.



.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 23-09-2012 o 11:45.
Kata jest offline  
Stary 27-09-2012, 14:14   #8
 
Seliar's Avatar
 
Reputacja: 1 Seliar nie jest za bardzo znanySeliar nie jest za bardzo znanySeliar nie jest za bardzo znany
Dzisiejszy poranek w Topolinach nie różnił się zbytnio od tysięcy kolejnych, które witały wybudzających się po wieczornych libacjach wieśniaków i podróżników bawiących w osadzie. Gdy tylko Aessehiel wraz z Ilsą i Myroue osiodławszy wierzchowce opuścili posesję karczmarza Tomasza ich oczom ukazał się prześmiewczy widok. Na środku głównej drogi meandrującej między chałupami leżał łysiejący pijaczyna, a dookoła niego szwendał się dorodny prosiak obwąchujący nieruchomego niczym kłoda jegomościa. Zapewne prześmiardnięte łachmany, w które odziany był chłop przypominały zwierzęciu fetor obory. Po chwili jednak z krzaków wybiegła tuszą przypominająca wieprza rozwydrzona kobieta dzierżąca w potężnej łapie siekierę. Jednak to nie mąż, który miast względnie wygodnego legowiska w chałupie wybrał sen na środku wsi wprawił babę w tak podły nastrój. Rychło okazało się, iż winny był prosiak, który opuściwszy oborę postanowił pokrzyżować plany wieczornego świętowania narodzin wnuka kobiety próbując nie dopuścić do świniobicia. Może jednak dobroduszne zwierzę zechciało wybudzić ze snu dziadka chcąc przypomnieć mu, iż warto zmienić łachmany i zanurzyć wiadro w studni? Ta zagadka póki co jednak miała zostać nierozwiązana, chyży prosiak pomknął bowiem przez pole ku sąsiedniej wsi, szlak jego podróży zaś znaczyły ślady racic i olbrzymich buciorów należących do rosłej kobiety.



Gdy pozostawili za plecami ostatnie chałupy i młyn ich oczom ukazały się złociste połacie pól. Tu wieśniacy opuściwszy leża wraz z pianiem pierwszego kura pracowali ładując zboże na wozy lub żując trawę gapili się w niebo, czekając na błogosławieństwo ze strony niebios i lepszy los na stare lata. Gościniec zaś, o dziwo, był pusty. Mimo iż pora była wczesna, powinni co chwila mijać kupców transportujących na Północ swe towary, żołnierzy strzegących traktu lub chociażby zwykłych podróżników przemieszczających swe dupska z jednego miejsca do drugiego. Jednakże, droga świeciła pustkami, wokół zaś panowała cisza przerywana jedynie przez latające dookoła trójki jeźdźców muchy.

Niedługo dane im było podróżować. Rychło przed oczami wyrosła im kolejna wiocha i jak się okazało, dotarli do celu. Pomiędzy kilkoma nędznie wyglądającymi chatami znajdował się budynek znacznie okazalszy. Pokryty był nie strzechą, a dachem z drewna, również, co w tej okolicy było wyznacznikiem „bogactwa” posiadał drzwi, wieśniacy zaś zakrywali wejścia do swych chałup snopkami siana, co dawało wyraźny obraz nędzy jaka panowała w owej wsi. Nie musieli upewniać się czy oby obszerniejszy budynek faktycznie jest zamtuzem, którego szukali bowiem nad wejściem doń delikatnie kołysał się na wietrze szyld z wyrytym napisem „Trujący Bluszcz”. Gdy tylko zeskoczyli z wierzchowców drzwi otworzyły się na oścież, a w progu stanęła szczupła kobieta w średnim wieku, w ciemnych pończochach i prześwitującej koszuli ukazującej jej atuty. Uśmiechnęła się na widok gości i spytała zachrypniętym głosem:

- Witam, witam w naszych skromnych progach, w czym mogę służyć?

***

Imar von Kloniz, jako iż w hierarchii kościelnej od wiejskiego klechy wyżej był położony ruszył do świątyni chcąc zdobyć nieco informacji mogących pomóc odnaleźć zaginionego kupca. Budynek, który ujrzał trudno było nazwać świątynią, która to przecież kojarzy się z monumentalną konstrukcją swym kształtem i przepychem mającą przypominać o potędze Stwórcy. Znajdował się przed niewielkim kościółkiem z czerwonej cegły, o kształcie prostopadłościanu, z filigranową więc wieżyczką, zbyt wąską i nijak nie pasującą do pozostałej części budynku. Świątynię otaczał zaniedbany ogród porośnięty chwastami i nieprzystrzyżonymi krzewami pomiędzy którymi postawiono pomnik Herdona, legendarnego męczennika za wiarę, który oddał życie próbując szerzyć Słowo Boże wśród barbarzyńców ongiś zamieszkujących te tereny.

Drewniane drzwi prowadzące do wnętrza kościoła były zamknięte. Duchowny uderzył więc w nie kilkakrotnie, a po chwili jego oczom ukazał się szczupły mężczyzna o pociągłej twarzy posiekanej zmarszczkami. Szybko zlustrował mężczyznę swymi wybałuszonymi ślepiami i podrapał się w łysinkę. Jako iż ubrany był w brunatny habit, Imar bez trudu wywnioskował, iż trafił do celu.

- Czego? - klecha niezbyt grzecznym tonem odezwał się do gościa wykrzywiając gębę.



***

Kilka minut drogi od wsi, nad rzeką znajdowała się posesja owego konowała, o którym wspominał Teodor Berg. Chałupa nie różniła się zbytnio od tych należących do rolników, jedynie otaczający ją ogród przykuł uwagę Felishje. Już z daleka kobieta wyczuła aromatyczną woń ziół tudzież innych hodowanych przez dziada roślin począwszy od drobnych krzewów kończąc na okazałych drzewach, które zrodziwszy wyborne owoce znakomicie wkomponowały się w piękny krajobraz tworzony przez meandrującą rzeczkę oraz gaj. Od razu wypatrzyła tajemniczego jegomościa, kucał nad jedną z karłowatych roślin przycinając ją swego rodzaju nożycami. Natychmiast odwrócił głowę, gdy Felishje nadepnęła na suchą gałązkę leżącą w trawie. Zdjął kaptur i marszcząc siwe krzaczaste brwi spojrzał na swego gościa. Wytarł szarą szmatką haczykowaty nos i kaszlnął głośno, skuliwszy się i odłożywszy nożyce na pieniek.
- Witam, witam... - rozpoczął – Co sprowadza do mnie tak piękną damę?



***

Ścinacz z Verland szedł brzegiem rzeki kijem rozpychając wyrastające przed nim wodne pałki czy inne trawopodobne cholerstwo uprzykrzające drogę. Rzeka płynęła bardzo blisko wsi, atoli gęsta roślinność skutecznie utrudniała widoczność, a wiejski romantyk Artur miał przesiadywać gdzieś tutaj. Mężczyzna wolał upewnić się, iż natknie się na delikwenta, któremu być może wpadło do głowy rozmyślanie nad istotami zamieszkującymi glebę rzeczną, co uniemożliwiłoby ujrzenie go z gruntu nieporośniętego chaszczami. Jednakże, znalezienie ekscentrycznego wieśniaka okazało się być znacznie łatwiejszym zadaniem. Odziany w lnianą koszulę, podarte spodnie i liche łapcie młody mężczyzna o kruczoczarnych włosach i ostrych rysach twarzy siedział na nadrzecznym pieńku wpatrując się w pływające w wodzie drobne ryby, co i raz ciskając weń kamyczkami. Gdy tylko ujrzał zbliżającego się doń człowieka przez twarz jego przeleciał cień strachu, atoli zgubił się gdzieś w tym jego bezdennym wzroku, który znów wpatrywał się w wodę.

- Nic nie powiem. Chyba, że sprowadzicie tu mą ukochaną Marikę.

 
Seliar jest offline  
Stary 05-10-2012, 20:36   #9
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Zamtuz

Idąc za Ezachielem w końcu wypatrzyła że jego uszy są nieco dłuższe, ale w porównaniu do jej dość karłowate. Elfka nawet nie wyobrażała sobie że elfy mogłyby kochać się z ludzmi, bo niby dlaczego miałyby to robić? Innych opcji nie rozważała więc tylko z niezmierną ciekawością wpatrywała się w te uszy. Pomyślała że może bogowie przekleli te elfy które dały się zniewolić ludziom i sprawiły że ich uszka były mniejsze. To na pewno było dla niego bardzo wstydliwe. Właśnie tak wtedy pomyślała i zaczęła mu nieco współczuć, nie odezwała się jednak. Miała za dużą tremę.

Ezechiel zlustrował nałożnicę, zapewne jedynie pracownicę przybytku. Zeskoczył z konia, przywiązał do parkanu i podszedł do roznegliżowanej kobiety. Wolał rozmawiać z kimś rozumniejszym niż z głupiutką kurtyzaną, choćby i z burdelmamą. Ale na razie to musiało im wystarczyć.

- Czego chcemy? - powtórzył pytanie. - Informacji, o kupczyku, który niedawno bawił w tym... lokalu wątpliwej rozkoszy, acz niewątpliwej rzeżączki - wycedził półelf. - Szastał pieniędzmi, pił za trzech, chędożył jak barbarzyński poseł. Może brał Was ze dwie naraz do łoża. Coś świta w główce? A teraz. Która z Was go obsługiwała, spędziła z nim noc? Ja i moi towarzysze - wskazał na swoją świtę - chcemy z nią porozmawiać - Aessehiel jak tylko mógł starał się ukryć pogardę jaką żywił dla swej rozmówczyni. “Ludzie i ich choroby. To powinno się zmienić po rewolucji” - przemknęło przez głowę maga.

Czarodziej wbił wzrok w dziewczynę. Jeśli nie wiedziała nic wartościowego, to lepiej żeby szybko zniknęło mu z oczu.

- Hola, hola przystojniaczku - zalotny uśmieszek spełzł z ust kobiety, a jej ton stał się znacznie bardziej napastliwy - Nie tak prędko. Po pierwsze, jeśli nie sypiesz złociszami nie muszę z tobą gadać, ba, w ogóle nie muszę! - z dumą machnęła ręką tak żeby znajdujące się na jej przedramieniu świecidełka pobrzękały dźwiękiem kojarzącym się z dobrobytem - Może i był tu jegomość o którym mowa, a może nie. Nie zwykłam rozmawiać z nikim o klientach naszej gospody. Szczególnie o tych, którzy dając wyraz swej hojności dają dziewczynkom nieco więcej niźli tego wymaga cennik.

Półelf uniósł brwi zaskoczony jak rezolutna okazała się zwykła narożnica, Pokiwał jednak głową w zrozumieniu dla natury jej profesji.

- Czyli był tutaj ten kupczyk, co zdajesz się potwierdzać. Ty z nim chadzałaś na piętro czy która inna? Tylko tej zapłacimy za informację.

Myroue zatrzymała chwilę wzrok na kobiecie z którą podniesionym głosem rozmawiał Ezechiel. Zajrzała gdzieś głębiej dostrzegając podobnie ubraną dziewczynę na co tylko pomyślała że to plemie ma nietypowy sposób ubierania się. Słowa półelfa rozumiała tylko pół na pół, ale wiedziała że przyszli szukać tu śladów kupca Vincenta lub niego samego. Zupełnie bez żadnego oporu, nie zwracając uwagi na kobietę obok weszła do środka z opuszczonym łukiem w ręku, rozglądając się ciekawie i chyba nie do końca wiedząc czego szuka. Wszystko tu było dla niej nowe co nieco utrudniało sprawę.

- Ej tam! - kobieta odwróciła się energicznie na widok Myroue bezczelnie wparowującej do zamtuza z łukiem dzierżonym w dłoni. - Co to ma znaczyć?! - wrzasnęła oburzona - Ja wam dam zaraz rozróby!

Gdy tylko Myroue przekroczyła próg przybytku poczuła niesamowicie intensywną woń kadzidełek i palonego zioła. Na środku głównej izdebki znajdowało się kilka stolików, aczkolwiek o tej porze lokal świecił pustkami. Jedynie ewidentnie będąca pod wpływem odurzających środków prostytutka wiła się przy kominku próbując tańczyć w rytm słyszalnych jedynie przez nią dźwięków.

- Nic się ode mnie nie dowiecie, wynocha z mojej gospody! - ryknęła właścicielka.

Ezechiel wykorzystał fakt, że dziewoja odwróciła się do niego plecami. Wykonał płynnie szybki gest ręką, na elfią modłę nie używając żadnych inkantacji i posłał magiczny impuls w kierunku właścicielki zamtuza. Nie miał zamiaru tracić czasu na targi z nędzną kurwą na krańcu świata. Telepatycznie chciał przymusić ją do uległości i nagłej chęci zwierzeń.

Na słowa kobiety elfka przypomniała sobie jak te same słyszała już wcześniej od jeńców wojennych. Zmarszczyła brwi i niuchnęła noskiem zapach kadzidełek, po czym zrezygnowała z pogłębiania tych wrażeń i cofnęła się by zamknąć za sobą drzwi. Jeśli i ta kobieta coś ukrywa i zmusza ich do przesłuchania to nikt inny z ludzkiej rasy nie musi widzieć co zaraz może stać się w środku. Kaptur noszony na głowie zaczynał być nieco uciążliwy, w końcu nie odsłaniała jej już od wczoraj. Nie wiedziała jednak jak zareagowaliby inni gdyby się tak obnażyła ze swymi uszami dlatego tylko wsunęła dłoń za materiał i przegłaskała się po głowie dla odrobiny komfortu.

- Gdzie? Vincent. - Wypowiedziała każde ze słów osobno bo nie umiała ułożyć pełnego zdania. Nawet nie spojrzała na kobietę, po czym przewiesiwszy łuk przez ramię zaczęła przechadzać się po wnętrzu swobodnie niczym po swoim domu, otwierając drzwi, szuflady i szafki w poszukiwaniu czegokolwiek interesującego. Mimo wszystko była dość spięta, i gdyby ktoś wykonał gwałtowny ruch w jej stronę szybko dobyłaby sztyletu.

- Usstan orn naut sevir ka dos xun naut tesso uns'aa l' aster, rivvil jalil - Rzekła surowym tonem, ale jakby sama do siebie w staro-elfiej mowie którą znać mogło niewielu poza dzikimi.

Ilsa zaś do tej pory milczała i być może ktoś mógłby pomyśleć, że nie przejawiała ochoty do żadnych rozmów z innymi; w rzeczywistości jednak rudowłosa przez całą drogę prowadzącą do burdelu pogrążała się w rozmaitych przypuszczeniach, z czego każde kolejne zdawało się zawierać w sobie jeszcze mniej sensu od poprzedniego. Mimo wszystko zdawało jej się, że pod względem towarzystwa nie trafiła najgorzej. Kilka pozostałych twarzyczek - czy też raczej mord, coby nie być zbyt delikatnym w słowach - nie zachęcało do współpracy, zaś ta dwójka wydawała się być całkiem rozsądna pomimo pewnych, tak to już nazwijmy, widocznych do tej pory mankamentów. Szpiczastych mankamentów. Cóż jednak mogła zrobić poza zaciśnięciem zębów i dążenia do stworzenia choć trochę zgranego zespołu?

Wydarzenia w zamtuzie potoczyły się tokiem, którego nie przewidziała toteż została zmuszona do szybkiego ułożenia sobie dalszego planu... A, do diabła z planem! Rozejrzała się uważnie dookoła szukając w polu widzenia jakichś drabów czy innych ludzi mogących zdecydowanie zareagować na wrzaski wspomnianej wcześniej kobiety. Miała nadzieję, że nikogo takiego nie dostrzeże i będą mieli wystarczająco dużo czasu na dokładne jej przepytanie, czy też raczej wydobycie choćby strzępka cennych informacji.

Nie widziała potrzeby, by kolejna osoba czynnie włączała się w te swoistego rodzaju “przesłuchanie” i pozostawiła to reszcie. Ona sama mogłaby tam tylko zaszkodzić. Zamiast tego instynktownie zajęła pozycję zaraz przy drzwiach - i to nie tylko z chęci maksymalnego skrócenia sobie drogi ewentualnej ucieczki, po prostu stanęła na czatach niemalże całą swoją uwagę skupiając na wypatrywaniu możliwych zagrożeń. Być może nie była przez to w stanie aż tak dokładnie śledzić wydarzeń rozgrywających się w środku, jednak nie zamierzała póki co wchodzić głębiej do budynku. Wieśniacy niby żyli swoim życiem i nie mieszali się w tego typu sprawy, ale z drugiej strony: kto ich tam wie? Wszelkie burdy zawsze przyciągały gapiów, a od tego czasami niedaleko bywa do publicznej nagonki.


Post napisany wspólnie z MG, Shavitrah i Kaitlin
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 05-10-2012 o 20:41.
kymil jest offline  
Stary 10-10-2012, 19:35   #10
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Część I

Wyszedł z karczmy nieco później niż pozostali. Zakupił gorzałkę i ugadał się z Tomaszem, co by oddał mu miecz w zamian za złoty pierścień cechu katowskiego z wyrytą czaszką w sporej wielkości rubinie i tymczasowo go wziął w zastaw. Otrzymał też kilka srebrniaków, co by mógł zjeść jakiś posiłek, w końcu ten pierścień był wart co najmniej dwadzieścia złociszy. Z grymasem na twarzy po ciężkiej wymianie zdań z gospodarzem wyszedł z przybytku przeklinając wczorajszą noc i tutejszych wieśniaków, którzy znów wlepiali się w niego tym samym nieludzkim wzrokiem. Oni splunęli, on splunął. Zobaczywszy pędzącego zza rogu knura, którego goniło kilku młodzieniaszków, zaś zasapana kobieta bluzgała wszystko na około humor mu się nieco poprawił. W szczególności, że dzielny świniak rozgonił przy kilkunastu wpatrzonych w niego chłopów. Ruszając w stronę rzeki, by po przeprawieniu się nią skręcić w chaszcze prowadzące do chaty przypomniała mu się bardzo dawna historia.

***

Będąc jeszcze katowskim pachołkiem czasem łapał zbiegłe knury za opłatą paru miedziaków. A, że był młody i zwinny, no i jak na swój wiek nader rosły to przychodziło mu to z łatwością. Pewnego popołudnia poszedł na targ na zlecenie mistrza. Na lokalnym jarmarku miał odnaleźć przyjezdnego kowala i odebrać od niego nowy zestaw narzędzi upewniając się, że wszystko wygląda jak należy. Aż tu nagle krzyki, wrzaski, bo zbiegły wieprz urwał się z liny i począł taranować kramy. Co najmniej tuzin chłopa nieudolnie próbowało go uchwycić ześlizgując się z jego tłustego, wytarzanego w błocie cielska. Nagle zwierzak skręcił w jego stronę.

Łapać wieprza! - krzyknął ktoś z tłumu

Wyczekując odpowiedni moment ruszył ku świniakowi, by zapędzić go pod mury miejskie. Gdy ten zatrzymał się zdezorientowany brakiem możliwości ucieczki, wten skoczył ku knurowi zaciskając mu rękę pod pyskiem, tak, że ten zakwiczał dziko, zrobił kilka kroków i padł na ziemie razem z nim.Tłum gapiów zbiegł się szybko. On zaś wstał i złapał wieprza za racice uniemożliwiając mu ucieczkę. Wnet z tłumu wybiegła śliczna dziewoja o jedwabistych blond włosach. O uśmiechu tak szczerym i piersiach tak jędrnych, że był w stanie jedynie wykrzywić twarz w nieudolnym grymasie wiejskiego głupka, po czym szybko zaczął drapać się po potylicy tracąc głos.

- Jak Ci na imię mój wybawco?

- Joltyn żem – wybełkotał kompletnie zauroczony jej urodą.

W tejże chwili stało się coś, czego nie mógł wymarzyć sobie w najśmielszych snach. Białogłowa podeszła o krok bliżej, stanęła na palcach u zgrabnych stópek i pocałowała go w policzek. Poczuł jak rozpływa się pod wpływem rozchodzącego się ciepła po jego ciele.

- Dziękuję – odparła słodko sprawiając, że znalazł się gdzieś w krainie niebios.

Gdy już wrócił na ziemie świniaka zabrano, a on wciąż stał w tym samym miejscu nader szczęśliwy. Pachniało wtedy lawendą, którą zbierano po rozróbie jaką wyrządził wieprz. Rozmarzony ruszył w stronę kowala nie przejmując się niczym.

***

Ta historia wywołała niemal niezauważalny uśmiech na pokiereszowanej twarzy Joltyna. Bardzo dawno nikt nie nazywał go po imieniu. Zbliżał się właśnie do kamiennego mostku, gdy gdzieś w oddali zobaczył zmierzający ku niemu wóz, jedyny znak życia, jaki widział od dłuższego czasu. Nienawiść zawsze zataczała kręgi, w ten czy w inny sposób pomyślał kat wpatrując się w koło z wolna toczącego się wozu. Skrzypiąc i trzęsąc się jakby zaraz miał się rozpaść na strzępy powoli pokonywał kolejne kocie łby. W znajdującej się na nim metalowej klatce leżał unieruchomiony chłopiec, który przyglądał mu się wielkimi niebieskimi ślepiami. Jego posiniaczona, a miejscami oczerniona, przypalona skóra wskazywała na przebyte już tortury. Zakuty był w drewniane skrzypce, proste, aczkolwiek w dłuższym okresie czasu bardzo bolesne i irytujące urządzenie. Ponoć potrafiły wyssać z czarowników moc diabelską, jak twierdzili zasrani kapłani.



Witaj mistrzu – odrzekł zachrypłym głosem woźnica uniżenie skinając głową, gdy dostrzegł jego medalion – Na chłostę i tortury do Sieradzowa jadym.

Dobry dzień grabarzu – bez trudu domyślił się cechu woźnicy. Licha, niedożywiona kobyła oraz długi na co najmniej siedem stóp, lecz wąski wóz stawiały sprawę jasno. Na dodatek wyglądał jakby wczorajszego dnia wypełzł z grobu, łachy nosił ciemne, poszarpane, zaś za paznokciami znajdowała się gruba warstwa czarnej gleby. Nie dawał chłopcu zbyt dużych nadzieji, zadaniem katów było zmuszenie ofiary do przyznania się do winny wszelkimi możliwym sposobami. Niepowodzenie nie oznaczało niewinności, było raczej spowodowane nieudolnością oprawcy, co znacznie umniejszało ich reputacje. Najskuteczniejsi mistrzowie katowali ofiarę długimi miesiącami, które w przypadku nieugiętości biedacznika kończyły się chorobą i śmiercią. Dobrze pamiętał cele pełne pół martwych skazańców, których nieopatrzone rany ciekły ropą powodując szybko rozprzestrzeniające się zakażenia. Sprawę pogarszały zgłodniałe szczury, które często podgryzały ofiary, by sprawdzić czy mięso jest już zjadliwe. Spojrzenie dzieciaka przyprawiło go o zimny dreszcz, który rozszedł się po całym ciele rozpoczynając się tuż przy kręgosłupie. W jego oczach było coś prastarego, jakby potrafił przejrzeć człowieka na wylot. Grabarz jedynie splunął, Joltyn poczuł, zaś, ogromne zimno, usłyszał w głowie krzyki i piski, a przez jego umysł przebrnęły obrazy z krwawych rzezi podczas tortur i egzekucji w stolicy. Nagle zrobiło mu się gorąco, a chłopiec padł nieprzytomny w dybach. Wpatrując się malujący się na horyzoncie krajobraz zrozumiał, że w swoim życiu dokonał o wiele bardziej bestialskich tortur i okrucieństw, niż to co może dosięgnąć tego chłopca. Czasem dziwiło go, że jeszcze potrafi z nimi żyć. A może już nie żył, był jedynie kostuchą chodzącą od domu do domu, od wsi, do wsi, zataczał koła. Zagryzłszy wargi przyśpieszył tempa, robota czekała. Chciał jak najszybciej odzyskać swój pierścień i wrócić do zapijania dzisiejszego kaca, który w padających promieniach wyjątkowo dawał się we znaki. Meandrując przy brzegu rzeki i machając kijem by przedrzeć się przez chwasty przypomniały mu się dalsze wydarzenia po tamtej historii...
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 10-10-2012 o 19:48.
Libertine jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172