Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-06-2013, 12:18   #121
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
- Erland Szepczący – mówi, i klęka. - Cóż za spotkanie. Czcigodny.
- Iorweth Harlene - odpowiedział Szepczący. - Powstań przyjecielu - słodkie słowa wylatują z ust Erlanda jakby nic, nigdy się nie wydarzyło między Crowlami, a Harlene. "Nie tylko wy potraficie kłamać" myśli starzec. - Rzeczywiście wielce niespodziewane spotkanie - dodaje, licząc przy okazji towarzyszy Iorwetha. Dwunastu konnych. "A przecież to nie wszyscy" stwierdza Erland, zastanawiając się ilu jeszcze kryje się w lesie. - Czyżbyś przybył złożyć wizytę Skadnej Przemawiającej do Drzewa? - Kapłan rzucą niewinną sugestię w stronę Iorwetha.
Harlene powstał z ziemi, wsadził hełm w załamanie łokcia i uśmiechnął się smutno i tęsknie.
- Skadna Przemawiająca do Drzew ku Crowlom kierowała swoje ciepłe myśli i swoją miłość. Nie odpowie na moje prośby. Klan Harlene nigdy nie został zaszczycony uwagą kogokolwiek, komu bogowie dali moc. Pamiętamy o tym, bo inni nie dają nam zapomnieć - rzekł bez gniewu.
- To prawda, że Skadna kierowała swe myśli ku Crowlom. Czy jednak nie wysłuchałby twej prośby... tego nie wiem. Leśna Wiedźma była osobą, która słuchała uważnie różnych ludzi. Poza tym bogowie bywają przewrotni - odpowiedział Erland i była to prawda. - Nigdy nie wiesz kiedy zechcą cię zaszczycić swym towarzystwem i dokąd skierują twe kroki - dodał.
- Dokąd kierują twoje, czcigodny? - zapytał z szacunkiem Iorweth. Tak jakby to wcale nie on przybył tu na grzbiecie wojennej bestii, która obecnie obżerała z igieł karłowaty świerczek. - Sam, tylko z jednym wojownikiem, nawet tak sławnym jak Bez Żony - skinął Hwarhenowi - na ziemiach wron... jesteś dla Skagos zbyt cenny, aby się tak narażać.
- Skierowały nas tutaj, gdzie Skanda Przemawiająca do Drzew przypomniała mi starą prawdę o której zapomniałem - odpowiedział spokojnie. - Skierowały mnie na te ziemie, ponieważ tak kazali mi bogowie. Wiedz, bowiem że nastała zima jakiej nikt z nas nie pamięta. Palce mrozu na ziemi, palce mrozu na wodzie to widziałem w swym śnie. Skagos potrzebuje mnie teraz tutaj. Zresztą czego miałbym się obawiać? - Erland niewinnie zapytał się Harlene. Miał nadzieję, że tym razem Hwarhen wykaże się bystrością umysłu i że jeżeli do czegokolwiek dojdzie pierwszy wyciągnie broń i zrobi z niej użytek.
- Juści - odparł postawny Harlene, uśmiech nie zniknął z jego twarzy, tylko spojrzenie jego zielonych kocich ślepi zdało się Erlandowi baczniejsze, bardziej świdrujące i zimne. - Juści, nigdy nie wiesz, co i komu bogowie nakażą.
- A więc czegosz oczekują bogowie od klanu Harlene - odpowiedział Erland. Ich wzrok się spotkał.
- Kimże jestem, by uzurpować sobie wiedzę o woli bogów - żachnął się wojownik. - Jestem prostym człekiem, to tobie szepczą, tobie powierzają sekrety. Tyle wiem, że jest źle, a będzie jeszcze gorzej...
- To prawda, że bogowie byli dla mnie łaskawi i chętnie dzielą się ze mną swoimi sekretami. Mrocznymi i ciężkimi, oczekując, że spełnię ich wolę... Czy będzie gorzej? Może, ale los nadal jest w naszych rękach. Tego jestem pewien. Upadek jednak jest blisko - odpowiedział Erland - i jest związany z tymi ziemiami.
Harlene uniósł w górę lewą rękę, tę którą jadł i walczył. Erlandowi mignął we wnętrzu jego dłoni fragment tego ohydnego rysunku, zarysu skulonej sylwetki skatowanej kobiety. Wojownik wycelował palec wskazujący w niebo, a potem gwałtownie obrócił go w dół.
- Tymi ziemiami? - upewnił się. - Tymi? Jesteś absolutnie pewien, że zrozumiałeś wszystko właściwie? - jego usta rozciągnął drwiący uśmiech. - Ale skoro jesteśmy przy tych ziemiach... to gdzie masz wrony? Pająk was chyba nie puścił samotrzeć, starca, dziewkę i tylko jednego wojownika? - zatroskał się równie głęboko jak nieszczerze.
- Wiesz tyle ile powiesz - Erland splunął na ziemię, podnióśł rękę dając znać Hwarhenowi by nie zrobił czegoś głupiego. - Niby skąd ja, starczec słyszący głosy, mam to wiedzieć? - odpowiedział głośno, po czym znacznie poważniej dodał - Rozstaliśmy się jakiś czas temu i to w niezbyt przyjaznej atmosferze. - Nie było sensu zaprzeczać temu co najwidoczniej Iworeth wiedział. - Od czasu gdy zniknęła Tyria nie byliśmy z wronami w najlepszych stosunkach. A i wcześniej rzadko było mi po drodze z nimi - Erland dotknął blizny bięgnącej po policzku, pamiątce po najeździe na ziemie Wron jakieś 30 lat wcześniej. - Sądzac po obzowisku, a raczej po tym co z niego zostało dzięki twoim jeźdzcom, są gdzieś w pobliżu. Oczywiście o ile wcześniej nie uciekli i nie pogalopowali z powrotem na Czarny Zamek by ściągnąć posiłki. Choć znając Wydrę właśnie to zrobił... Poza tym nie wątpię, że dzielny klan Herlene posiada własnych zwiadowców.
- Ma – poświadczył Iorweth słodko. - Najlepszych spośród nas. Powiedz mi, jako najlepiej znający obecną sytuację... jak oceniasz bojową wartość wron? Wiela ich teraz? Są w sile?
- Są w sile. Do czegokolwiek dojdzie to będzie krwawa jatka dla obu stron.
- A po co nam z nimi walczyć? - zainteresował się Harlene. - Mamy jakieś nowe zwady? Świeże zadrapania?
- Choćby zniknięcie Tyrii - odpowiedział Eralnd - poza tym słyszałem plotki jakobyśmy my, Skagoski, bratali się z Raymundem Toczącą się Czaszką.
- Tyria - parsknął wojownik lekceważąco. - Płotka. Wiem, że niektórzy spalą za nią świat - uśmiechnął się półgębkiem do Hwarhena. - Ale to płotka. Była, popłynęła, i jej nie ma. Dzicy? Nam z nimi handlować albo gardła podrzynać, a nie bratać się...
- Płotka, która służyła Moruad i była jej posłańcem. A plotki... plotki potrafią sprawić, że ludzie podrzynają sobie gardła. Poza tym naprawdę nie trzeba wiele by wywołać lawinę pomiędzy dzikimi, Skagosami i wronami.
- Nie mamy interesu w lawinach, Szepczący - Iorweth ściął ostro wątek. - Mamy interes w tym, żeby wrony siedziały na Murze, abyśmy my nie musieli. Pamiętaj o tym, jak cię stare blizny znowu zaswędzą.
- Skoro nie masz interesu w lawinach to cóż robisz na jednorożcu na ziemiach Wron? - zapytał się Erland wprost.
- Zabieram to, co nie należy do wron, ale do Skagos - wojownik nie przestawał się uśmiechać.
- Kości Erranda?
Iorweth uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Turniową koronę ze szczytu Królewskiego Domu. Tę, którą ukradł Orzeł z Morza.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 30-06-2013, 08:54   #122
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Dick


Może bogowie, gdyby zechcieli...
Nic ani nikt inny nie mógł pomóc Fionnarowi, zwanemu Kiścieniem. Dick dobrze to wiedział, w końcu to z jego rąk wyszła ta trucizna, która zaciskała teraz serce Fionnara w ciasny supeł. Zaciśnie i puści jeszcze kilka razy, aż serce Fionnara tego nie wytrzyma. Jasne włosy Kiścienia, rozsypane na mchu wokół jego twarzy były mokre od potu, cienkie i kruche jak jego życie, które Dick zabrał, bo tak było trzeba.

Nenneth siedziała w kucki przy rannym. Obserwowała jego drgawki i spazmy tak, jak ktoś inny obserwowałby górskie szczyty, albo bijący w niebo dym domostw odległej osady. Jakby tu wcale człowiek nie umierał... Była nienaturalna. Była nienaturalna aż do szpiku kości i nie chciała przestać. Obróciła ku niemu obojętną twarz, przymrużyła ciemne oczy i Dick dostał dreszczy. Nachylił się nad umierającym, szybko, zbyt szybko, ale inaczej nie mógł ukryć grymasu, jaki skrzywił mu usta.
-Przykro mi wojowniku, tak musiało się stać. Czaszka i Skagosi rżną ludzi pod moją opieką. Walka w innych okolicznościach u twego boku z pewnością byłaby zaszczytem. Masz jakieś ostatnie życzenie?
Nenneth nachyliła się nad ustami konającego, wsłuchała się w szept. Wyprostowała się po chwili i spojrzała Mocnemu w oczy.
- Spal ciało - rzekła twardo. - Jego. I wszystkich padłych. Upewnij się, na własne oczy, że na kościach nie został ni skrawek mięsa.
-Co powiedział?

Przestała mrugać. Oczy miała szkliste jak jeziora w głębokich jaskiniach pod Mroźnymi Kłami, gdzie nigdy nie zagląda słońce.
- Powiedział, że on i jego ludzie nie poszli za Raymundem, bo on taki wspaniały. Oni uciekali.
- Przed czym?
- Powiedział, że widział na własne oczy ślady poza granicą wiecznego lodu, tam gdzie nie żyje żaden człowiek.

Dick nachylił się do rannego, na ustach miał kolejne pytanie, setki pytań, setki wątpliwości, ale Fionnar na żadne nie mógł mu już odpowiedzieć. Nieruchomymi oczami patrzył już na drugą stronę nocy, gdzie, jak wierzyli wolni ludzi – zawsze panuje lato, a zima nigdy nie nadchodzi.

- Obiecałeś zabrać mnie za Mur – przypomniała mu Nenneth. A potem zrobiła coś, czego się po niej nie spodziewał. Nachyliła się sztywno i zamknęła zmarłemu powieki.

***


Dick zawsze uważał Qhorina Półrękiego za człowieka pełnego niezwykłej finezji. Nie wiadomo kiedy i od kogo owej finezji się nauczył, nie wiadomo jakim cudem nie wyzbył się jej na Murze, gdy już ją posiadł... ale zawsze pokazywał, że umie działać w sposób subtelny i delikatny i nie uciekać się do brutalnej siły.

A teraz pokazał, że potrafi i inaczej.
Kiedy rozbity rozmową z konającym Fionnarem Dick udał się do jeńców, Półręki wybrał sobie jedną ofiarę. Zanim Dick zebrał się w sobie, przetrawił uzyskane informacje i zorientował się, co się dzieje wokół niego, zwiadowca zatłukł już jednego jeńca kijem. Nie zadał przy tym ani jednego pytania. Odezwał się dopiero, gdy okrwawione zwłoki przestały drgać.
- Powiedz im, dziewko, że mają odliczyć do dwóch. Połowę zatłuczemy jak tego tu. A połowę przywiążemy nago do drzewa i zostawimy.
Nenneth zachichotała i przetłumaczyła. Dickowi bardzo się nie podobało badawcze spojrzenie, jakim na zmiennokształtnej wisiał zwiadowca... tym bardziej, że Mocny doskonale wiedział, że Półręki biegle mówi w starszej mowie. Bieglej i lepiej niż Dick, choć Dick żył wśród wolnych ludzi od lat.

Na razie jednak część jeńców wybuchnęła błagalnymi prośbami, a ich obiektem był Dick, który miał ich wziąć pod swe skrzydła, bronić i chronić, a oni powiedzą wszystko, wszyściutko... Więc Dick pozwolił im mówić, ale po prawdzie to wiedział, że bardziej wartościowi, warci starań, by przeciągnąć na swoją stronę, bronić i chronić, i walczyć ramię w ramię – byli ci, którzy zatrzasnęli się w sobie, zasznurowali usta, zacisnęli zęby i milczeli.

Dowiedział się Dick zatem, że Raymund Tocząca się Czaszka jest największym wodzem wolnych ludzi od ponad pół wieku, kiedy to wrony powiesiły za żebro niejakiego Yrbada o Oczach ze Stali, który to Yrbad sforsował Mur w czterech miejscach naraz i niemal doprowadził do upadku Straży. Dowiedział się, że Czaszka skrzyknął ludzi, by uderzyć na Mur właśnie w tym momencie... a trzeba przyznać, że moment był dobry. Na południu trwały najważniejsze, bo ostatnie zbiory, ściągnięcie ludzi na pomoc nie byłoby łatwe. A spiżarnie Straży były puste, bo południowcy przypominali sobie o wronach dopiero wtedy, gdy śnieg zaczynał im sięgać powyżej kostek. Dowiedział się, że magnar Skagos, jak to magnar Skagos, miał wszystko w dupie i pierdział smętnie w swój kamienny tron w Królewskim Domu, dopóki się nie okazało, że przy Czaszce zebrało się tyle luda, że miał szansę, że niczym Yrbad sforsuje Mur. Wtedy Endehar pchnął ludzi i zaczął bardzo pragnąć przyjaźni wolnych ludzi. Płacił za tąże przyjaźń solą, co było generalnie przedziwne – Skagi od wieków mordowały wolnych ludzi, a teraz posypywali rany solą... Czaszka dawał się posypywać, ale do boćkania się z Endeharem jakoś mu śpieszno nie było, co mogło oznaczać tylko jedno – nie był taki głupi. Ale niedawno magnar do soli dołożył jeszcze swoją siostrę, siedzącą obecnie na Długim Kurhanie. I o dziwo, Raymundowi się odwyrtnęło zupełnie i gębę do boćkania Skagosowi wystawił. Dick mógł tylko pluć sobie w brodę... jedynym, który mógł wiedzieć więcej, był Kiścień, który co najwyżej ze swoimi przodkami teraz gadał. Ci zaś nie wiedzieli nic o pobudkach, jakimi kierowali się ich wodzowie. Ci dzicy chcieli dostać się za Mur, jak właściwie wszyscy dzicy, w ogólności i szczególności. A Skagosi chcieli dać komuś po mordzie, nagrabić i porwać jakieś ładne dziewki. Jak właściwie wszyscy Skagosi, w ogólności i szczególności.

Dick był w kropce. Półręki w tym czasie zatłukł kolejnego jeńca, a od pozostałych uzyskał informację, że Grigg Cierń w sile czterystu chłopa podąża na przedzie Raymundowej menażerii w kierunku Długiego Kurhanu, a ostatnio był widziany w pobliżu Uroczyska Zielonej Panny. Więcej pytań zwiadowca nie miał. Część jeńców patrzyła na Dicka błagalnie. Reszta, ta bardziej wartościowa, patrzyła z tępą, zaciekłą wrogością.

- Jeszcze jedno, Mocny – Qhorin rozejrzał się wokół i przykląkł przy siedzącym Dicku.
- Tylko jedno? Dzięki wam, bogowie...
- Dziewka?
- Nenneth? Co z nią?
- Co robisz z dziewką Henka Trzy Pchły?

Dick zamilkł. Henka co prawda nigdy w życiu nie widział na oczy, ale Ostra owszem, i wypowiadała się o starym zmiennoskórym znad morza przyciszonym głosem kogoś, komu zdarzyło się niezgorzej oberwać. Henk był kimś, z kim trzeba się było liczyć, słynnym i piekielnie potężnym wargiem... i, co dziwne, nie przypominał przy tym zwierzęcia...
- Nie wiedziałem, że to dziewka Trzech Pcheł– mruknął Dick. - Wziąłem ją ze sobą, bo sprytna jest...
- A o tym, że zabiła Henkowi syna i spaliła sadybę, wiedziałeś?
Dickowi w gardle stanęła wielka gula zdumienia i strachu. Właśnie ją przełknął, gdy Półręki spojrzał mu prosto w oczy i dobił go do samej ziemi.
- A o tym, żeś własnymi rękoma jej brata zabił?
 
Asenat jest offline  
Stary 06-07-2013, 23:46   #123
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Alysa, Kamyk, Septa, Joran, Roddard i Erland


Ciężko powiedzieć, czy do Agnety Harlene dotarło cokolwiek z tego, co mówił Willam. Brzydka twarz zdawała się jak maska, nieruchoma, zastygła w jednym grymasie. Ale Septa widział też wyraźnie, że krótkopalczasta dłoń trzymająca łuk drgnęła, a spod bezrzęsnej powieki wytoczyła się wielka łza i pomknęła w dół po zamrożonym w jednym – niepięknym – wyrazie obliczu. Potem spojrzenie rybich oczu spoczęło na ciele leżącym u stóp Septy. Potem na Septy osobistej gębie.

A potem coś nagle ugryzło Willamową kobyłkę w zad, a Kamyk zaszarżował przez całą polanę. Pierwszym, co usłyszał Engan, było soczyste przekleństwo z ust Willama, a może Alysy... nie, na pewno Willama. Wysoko urodzone damy, nawet jeśli są córkami Pająka, nie mają prawa znać takich słów. Potem z krzaków dobiegł go wysoki krzyk, jaki wydają się z siebie na ogół ludzie zaskoczeni faktem, że umierają. A potem sam krzyknął tak samo, a razem z nim krzyknęła w odruchu protestu wobec niesprawiedliwości losu i ludzi lady Qorgyle. Zachwiał się w siodle, ale utrzymał się i pędził dalej. Przeciągnął tyle mil sanie pełne ładunku... co to dla niego strzała w piersi. Jakby komar ugryzł. Zaswędziało tylko i denerwowało.

Alysa widziała wszystko wolniej, jakby każdy z obecnych płynął w gęstej melasie. Agneta Harlene patrzyła na Willama, i choć jego słowa nie wywarły żadnej zmiany na jej upiornym obliczu, Alysie zdało się, że Skagijka się waha. Gdyby się nie wahała, czy nie strzeliłaby od razu? Kamyk runął przez polanę jak lawina, potężny mężczyzna na maleńkim, rzężącym pod jego ciężarem koniku. Pierw uskoczył mu z drogi Septa, a potem i Septowy jednooki wilk... a Agneta Harlene skręciła się w biodrach, zmieniając cel, przymrużyła oczy i strzeliła, szarżującemu Kamykowi prosto w piersi. Z gardła Alysy dobył się niekontrolowanie krzyk, nogi same trąciły boki klaczki.

Joran skoczył jeszcze przed nią, skoncentrowany, szybki i zwinny, pierwszego Skagosa, który wyskoczył przeciwko nim z zarośli uderzył w przelocie ramieniem, zaskoczył, wybił z równowagi i rytmu kroków i minął. Kiedy jego miecz rozdzierał gardło kolejnego Skaga, pierwszego dopadł Urreg ze swoim toporem.

Agneta uskoczyła zwinnie sprzed rozpędzonego konia. Kamyk stratował Skagosa próbującego sięgnąć go włócznią i ryknął sobie od serca, całkiem jak Septa niedawno. Z jego piersi nadal sterczała szaro opierzona strzała, ale nie zwracał na to jakiejś szczególnej uwagi. Odnotował tylko, że Mort wyskoczył z krzaków i pomaga Roddardowi powstać, a Kruk niemrawo bo niemrawo, ale jednak współpracuje, czyli może wyżyje. Zaraz po tym, jak odnotował, puścił pięści w ruch. Nie pamiętał nawet, kiedy zeskoczył z siodła i co zrobił z mieczem... Obrócił się i stanął naprzeciwko Agnety Harlene.

Septa już miał się puścić za resztą w bitkę, bo co mu właściwie zostało do zrobienia... wszyscy już wyrwali do przodu, łącznie z Alysą i jej pięknym przybocznym. I pomyśleć, że to jemu, Willamowi łagodnemu jak septa, stary wyłuszczał, żeby nerwy i kuśkę przy Skagach na wodzy trzymał, bo biedy jakiej sobie i Straży napyta. Ech, zasrana polityka. Już miał skoczyć, gdzie krew się lała i kłaki sypały się gęsto, ale odwiódł go od tego Szary. Jednooki basior przypadł nagle do ziemi przy jego stopach, zjeżył sierść jak szczotkę i zawarczał z głębi gardła. Chwilę później niepokój ogarnął konie, prychały i zarzucały łbami, tylko patrzeć, jak wyrwą gdzie galopem.

Nie wyrwą , pomyślał sobie Willam ospale, bo udzieliła mu się ospałość myśli mocarza, który nadchodził. Ziemia drżała. Wreszcie potężna pierś rozpruła zarośla jak dziób statku wodę, nogi grube i mocarne jak kolumny w sali wieczernej Czarnego Zamku zaryły się mocno w ziemią. Jednorożec ryknął sobie od serca, z głębin trzewi. Potem zarzucił ozdobionym rogiem wielkim łbem, niuchnął sobie sąsiedni karłowaty głóg i rozwarł paszczę, by się nażreć. Sepcie i jego towarzyszom nie poświęcił nawet skrawka ze swej mocarnej uwagi, podobnie zresztą jak i Skagosom, którzy rozsypali się wokół potężnego zwierzęcia jak perły z zerwanego naszyjnika. Było ich zbyt wielu. A oni sami stali wśród trupów ich druhów. I nijak nie zmieniało sytuacji, że zza jednorożca wyłonił się Erland Szepczący. Twarz kapłana była spokojna, jak w kamieniu wręcz wyciosana... za to towarzyszący mu Hwarhen jako żywo przypominał w tej chwili starą kurwę, oburzoną i urażoną do głębi, bo ktoś jej wytknął brak cnoty i swobodne prowadzenie.

Alysa zacisnęła zęby. Góra, góra się poruszała. Ten, który siedział na jej szczycie, ściągnął hełm, na ramiona posypały mu się długie, jasne włosy. Twarz miał przystojną, oczy dzikie i złe, i gniewnie ściągnięte, namiętne usta. Zsunął się po boku potwora i ruszył w jej kierunku, mocnym, pewnym krokiem. Obrzucił wzrokiem całą polanę, trupy, Kamyka z szaropiórą strzałą sterczącą z piersi, Agnetę, która nagle z pozycji „zadźgać wronę” przeszła płynnie do pozycji horyzontalnie czołobitnej, słaniającego się Kruka, Jorana, którego obskoczyło czterech Skagów... wreszcie wrócił spojrzeniem do jej twarzy, a potem do włóczni w jej ręku. Zatrzymał się przed nią, zakołysał się na piętach niemal tanecznie, a potem wyciągnął ku niej prawicę. Powinien mieć na niej tatuaż, tak było w jej śnie... ale wnętrze dłoni, której palec musnął jej policzek, było puste i czyste. Jasnowłosy Skagos objął dłonią włócznię, którą dzierżyła, tuż pod grotem, i zbliżył ostrze do twarzy. Nozdrza mu zadrgały.
- Hm – oznajmił wyczerpująco. Zanim się odwrócił, przymrużył wolno jedno dzikie oko.

- Ja tam biegły w prawie, obyczajach ani tej tam polityce nie jestem – oznajmił oczywiste kłamstwo, rozsiadając się wygodnie na pieńku. - Co za szczęście zatem, że mamy tu z nami takiego Erlanda, który we wszystkim jest biegły. Bo, widzicie, wrony, oraz szlachetna pani... jest taki problem. Jestem Iorweth z klanu Harlene, poddany Moruad, która jest przyjacielem Straży. A wy zadźgaliście mi pięciu – potoczył spojrzeniem po polanie, wstał i podszedł do jednego z rannych, których dosięgnał miecz Lannistera. Wbił mu dobyty nie wiadomo skąd szeroki nóż prosto w serce, uciszając jęki bólu – sześciu ludzi mi zadźgaliście. - Wrócił na swój pieniek i rozsiadł się wygodnie. - Zaczynam wątpić w naszą przyjaźń – kontynuował tonem, jakim czyni się szczególnie intymne zwierzenia. - Czy aby ciągle jesteśmy po tej samej stronie?
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 07-07-2013 o 14:09. Powód: literówkiiiii
Asenat jest offline  
Stary 16-07-2013, 01:03   #124
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Kamyk rozejrzał się dookoła. Walka ustała. Jeszcze przed chwilą wrzała w najlepsze. Jeszcze przed chwilą wrona tłukła po pyskach przydupasów tej rybki co go, miast wiać, z łuku postrzeliła. Jeszcze chwila i by i ją ucapił za gardziołko i zgniótłszy jej ten pieprzony łuk, co nim do wron tak ochoczo strzela, wytrząsnął z niej dalszą chęć walki. Ale teraz walka ustała. Skagi pochyliły łby, a jego towarzysze jakby znieruchomieli. Wszyscy gapili się na coś na łące. Wtedy i on zauważył wielkiego mocarza. Ogromnego żyjącego i doskonale się mającego jednorożca. I pieprzącego o przyjaźni Skaga, który z bestii zlazł. Skaga o buźce tak gładkiej, że chyba Tytusowi w pięty poszło. Co gorsza ni z tego ni z owego, Septa i Alysa również uznali, że warto pogadać o przyjaźni. A przy okazji o medycynie, o koniach i o tym jak ważny w przyjaźni jest Erland Crowl. Bo mądry Skag również był tu obecny. Jak widać w dziczy bez problemu trafił na swoich. Nawiedzony las o dziwo stawał się coraz mniej nawiedzony, a coraz bardziej skagoski. Dzień drogi od Czarnego Zamku.
Alysa jak na pajęczycę przystało ruszyła nieść pomoc rannym zaczynając od Roddarda, Septa nawoływał do wsiadania jakby mówił “to my już może sobie pójdziemy”, a Erland wyglądał jakby blaskiem tego szkaradnego świecidełka od Moruad miał zamiar pojednać obie strony. A Kamyk... Kamyk w całej swojej mądrości; wszak rozwiązywał łamigłówki, szarady i inne takie tam; uznał, że wojna to mimo wszystko najzacniejsza rzecz na świecie.
W pierwszej chwili chciał podejść do Iorwetha i pokazać mu w jaki otwór swojego ciała tenże może sobie wsadzić swoje jaśnie skagoskie wątpliwości. Ba. Nawet mu je tam osobiści wrazić. Nie zrobił tego. Odetchnął kilka razy. Kilka długich razy. Potem podniósł miecz i spojrzał na sterczące z piersi pierzaste lotki. Grot siedział płytko. I łatwo ustąpił gdy Engan, skrzywiwszy się niemiłosiernie z bólu, wyciągnął go sobie z pomiędzy żeber. Razem z resztkami czegoś co przypominało zbutwiały liść. Pieprzona trucicielka.
Rzucił połamane drzewce pod nogi Agnety.
- Grot se wydłub - rzucił jej pogardliwie - bo tu wielu przyjaciół w okolicy jeszcze mieć możecie.
I wsiadł na koń.

Agneta już od dłuższego czasu, korzystając z tego, że wszyscy o niej zapomnieli, wstała z klęczek i wolniutko, krok za krokiem, przemieszczała się za plecami Kamyka w stronę trupa, co to leżał u stóp Septy. Teraz przystanęła, bo po słowach Kamyka wszyscy spojrzeli na niego i na nią, z ust Iorwetha nie zniknął uśmiech, tylko w oczach pojawiło się coś okrutnego. Agneta ani drgnęła, nie mrugała, stała całkiem jak ten słup pradawny z tajemniczymi znaczkami, zanim Kamyk obalił go na glebę.
- Słyszałaś, co wrona rzekła - rzucił jej Iorweth. Brzydula nachyliła się sztywno i podniosła złamaną strzałę. Nie patrzyła na Kamyka. Nie patrzyła już na ciało. Nie patrzyła na nikogo, pochyliła głowę i przymknęła opuchnięte, pozbawione rzęs powieki.
- Z wielką chęcią towarzyszyłbym możnej pani Alysie, córce drogiego naszym sercom Pająka, na Długi Kurhan. Droga niby krótka, ale może się okazać niebezpieczna - ozwał się Iorweth. - Ale i ja mam rozkazy, podobnie jak i wy, zacne wrony. I wypełnianie tych rozkazów co do joty jest najważniejszą spośród trosk mego serca. Tedy nigdzie z wami nie pojadę, bo nie wolno mi. Policzyć się musimy na miejscu. Poza tym, niedobry człek z ciebie, Erlandzie, i z ciebie, panie koniuszy Nocnej Straży. Chcecie dodawać słodkiej Moruad trosk i zmartwień, wrzucać jej na wątłe barki nasze niesnaski. Oszczędźmy jej tego. Niech zajmuje się tym, co naprawdę ważne. Więęęęęc. Co proponujecie? - znów się uśmiechnął.

Wielki zarządca zatrzymał wierzchowca, odwrócił go i spokojnie dostępował do miejsca gdzie z stał uśmiechnięty Iorweth Harlene. Mały konik sunął powoli, jakby chciał obecnym dać do zrozumienia, że jest noc i że pora spać, a nie się kłócić. Wyraz twarzy jeźdźca był diametralnie odmienny. Gęba Kamyka wyrażała wkurwienie niebotyczne, oraz idący w ślad za nim absolutny brak zdroworozsądkowej obawy przed majestatyczną bestią która towarzyszyła Harlenowi.
Engan podjechał bardzo blisko, wyprostował się w siodle, po czym pochylił nad grzywą małego konika konfrontując błysk okrucieństwa w oczach Skagosa, z błyskiem “sram na ciebie” jaki spozierał z jego własnych.
- Propozycja dla ciebie jest taka - powiedział mu w twarz choć na tyle głośno by usłyszeli wszyscy na polanie - Idź tam za tego swojego pupilka. Weź z kilka kroków rozbiegu. I z impetem właduj mu się głową w dupę. Gdzieś tam na pewno znajdziesz odpowiednią dla siebie rekompensatę.

Iorweth z propozycji ostatecznie... nie skorzystał. I choć po słowach Engana zaczęło padać kilka innych propozycji i chwilę później również dziać się wcale nie mało, a harleński wódz i owszem miał przyjemność bardzo bliskiego kontaktu ze swoim wierzchowcem, kontakt ten skończył się dla niego wszczęciem regularnej bitki.

A to nawet Maester przyznawał, że nic tak nie oczyszcza dyplomacji i polityki jak kilka obitych gąb.

Obitych, bo Engana ambicją nigdy nie było zabijanie. Skrycie wielki Zarządca unikał go wręcz ponad miarę preferując tłuczenie po łbach do nieprzytomności. Oczywiście nie każdy tłuczony łeb o tym wiedział i zdarzało się, że unieszkodliwiony w ten sposób delikwent już nie otwierał oczu. To już jednak, że jakiś dureń ze słabującą głową pchał się do walki, winą Engana przecież w najmniejszej mierze nie było.

Nie dobywając nawet miecza, strzelił w pysk buciorem najbliższego Skaga po prawej stronie konika. Zaraz potem runął na tego z lewej. Nim obaj grzmotnęli na ziemię, Harlen zdążył dwa razy pocałować piąchę Kamyka.

Ktoś krzyknął. Ktoś ryknął. Jednorożec sapał jakoś dziwnie. Ktoś zapiał po skagosku. Engan zrywając się z nieprzytomnego przeciwnika zainkasował od kogoś kopniaka w żebra. Nadal boleśnie kłujące od tkwiącej w nich chwilę wcześniej strzały. Zainkasowałby też pewnie cały grot włóczni gdyby atakującym był jakiś Rork, a nie Harlen. Ale to byli Harlenowie. Bez trudu wyrwał wojownikowi drzewce z rąk i dźgnął tępym końcem w splot słoneczny po czym poprawił na odlew.

Rozejrzał się dookoła gdy położony przed chwilą Skagos zrezygnował z próby powstania na równe nogi. Alysa szła powoli przez pole walki w obstawie osłaniających ją Urrega i Tytusa. Mimo, że obaj mężczyźni byli wyraźnie zdeterminowani stawić czoło choćby i jednorożcowi w jej obronie, nie musieli robić właściwie niczego. Z jakiejś przyczyny żaden Skagos nie ośmielił się jej zaatakować. Woleli sprawdzać czy uda im się zranić legendarne Czarne Serce. A ona szła powoli w kierunku zarośli. W kierunku Erlanda i... Iorwetha. Harleński sukinsyn... Kamyk uniósł włócznię i odwrócił się w tamtym kierunku gotów cisnąć ją w to zdradzieckie bydlę. Nie zauważył, że u jego stóp nad rybimi zwłokami leży Agneta. I nie skojarzył, że cokolwiek chciał uczynić, mógł to uczynić, zwyczajnie lepiej dobierając ruchy.

Hwarhen Bez Żony wpadł w niego z takim impetem, że Engan dosłownie przeleciał kilka metrów nim dociśnięty Rorkiem gruchnął plecami o drzewo. Tak go przytkało, że aż się krwią zapluł. Nie upadł jednak. Hwarhen fachowo ocenił swoje zwycięstwo w tym starciu. Nie poprawiał.
Engan spojrzał na Rorka i nie mogąc wydusić z siebie słowa, wskazał tylko włócznią zarośla.
Alysa właśnie podchodziła do dwóch Skagosów...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 18-07-2013, 22:07   #125
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Gdy Półręki zabij pierwszego jeńca, Mocnego przy nim nie było. Doszedł, gdy zwiadowca już kończył. Gdy wybierał drugiego, Mocny spojrzał wymownie na Skagosów. Wrona wtedy to z nich dobrała również drugą ofiarę. Dick poczuł, że przelano malutką kropelkę krwi. Która miała zapełnić kielich jego zemsty, miał się zamiar delektować każdym łyczkiem. Skagi pozwalały sobie na zbyt wiele... Niestety miał większe problemy, nadchodzili Inni. Kiścień nie wyglądał na człowieka który bredzi. To by tłumaczyło również rozmiary sukcesy Raymunda, w werbowaniu armii. Pokręcił w powietrzu głową, słyszał o nich jednie legendy. Przekonał się jednak, że po tej stronie Muru legendy nie są jedynie w książkach. Po tej stronie niemal nikt nie umiał czytać a książek nie było wcale. Stąd też potwory zamiast zostać na stronicach mrocznych opowiadań, hasały sobie w najlepsze. Kiedyś nie uwierzyłby w Innych, jednak kiedyś nie wierzył w olbrzymów. Dopóki jednego nie poznał...

Tylko czy miał na to wpływ? Nie pokona przecież Innych, odejdą jak przyszli. Jeśli nie, przyjdzie odejść Dickowi i jego ludziom. Może wrony w obliczu zagłady przepuszczą sojuszników? Choćby do daru będącego w posiadaniu straży. Gdyby nie, znajdzie sposób by przejść inaczej. Zamartwianie się obecnie nic mu nie da...

Gdy spojrzał na łupy lekko się rozpromienił. Życie z Ostrą sprawiło, że miał w sobie obecnie co nieco z łupieżcy. Może jedynie trochę, mimo wszystko dało to o sobie znać. Wliczając to wcześniejsze łupy na Skagosach, skarby Gwiazdy i ten iście godziwy łup, Dick był zadowolony. Rzeczy były unikatowe. Największym skarbem był Valyriański sztylet. Bez rękojeści obwiązany sznurkiem z nieznanymi mu inskrypcjami. Była to jednak z całą pewnością smocza stal. Dick w starym życiu miał z taką do czynienia. Wystarczy dorobić rączkę i będzie miał w ręku królewskie narzędzie. Mocny Cieszył się do siebie niczym dziecko, poczciwy Fionar pomyślał... Zdobył również pięć worków czerwonej soli. Był to skarb może nie tak zabójczy jak sztylet, jednak przez duże S. Wartość tych worków była zatrważająca. Dick zabezpieczył je natychmiast na luźnych koniach pod strażą i trzymał blisko siebie. Koni było dwadzieścia w tym trzy bardzo porządne jak na standardy za murowe. Szybkie, zwinne ale i wytrzymałe. Rumaki z siedmiu królestw zabiłyby je śmiechem, jednak same nie wytrzymałyby za murem tygodnia. Uzupełnieniem zwierzyńca było dziewięc psów. W tym cztery duże mieszańce z wilkami, jednak z ludzi Fioniara co chwila na nie zerkał. Najpewniej ich opiekun, łatwe w rozpoznaniu. Nie patrzył ani na los Skagosów jak tych katowano kijem, ani swój gdy ich wiązano.. Jednak gdy tylko ktoś opornego mieszańca kopnął wiążąc do drzewa, spojrzał jakby mu dziecko obdzierali ze skóry. Dick uśmiechnął się pod nosem, psiarczyk jak nazwał młodego chłopaka w myślach będzie przydatny... O ile uda mu się go przekonać. Przeglądał dalej łupy, kilka naszyjników, zausznic- bursztyn na miedzianym drucie. Woreczek barwnych muszelek, które na wybrzeżu za Murem w niektórych wioskach robią za walutę. W mieszku obok kościanych igieł Fionnar nosił też dziwną rzecz - kilkanaście obrączek z czardrzewa, z motywem liści i kwiatów. Obrączki są bardzo małe, jakby na kobietę o bardzo wąskich palcach albo na dziecko. Wyglądają na bardzo stare. Broń rozdał między swoich i Hargi ludzi, każdy dozbroił się co nieco. Były tam egzemplarze godne uwagi. Najlepszą sztukę topór z dobrego żelaza, którym walczył jeden z Thennów oddał Krwawej Marry. Była jedną z trójki rodzeństwa jak zdążył się zorientować Dick, rodzeństwa nierozłącznego i walecznego. Najpewniej na skutek jakiś dramatycznych, przeżyć nie rozdzielali się na krok. Spali razem, jedni razem i walczyli blisko siebie ale jak walczyli... Dick uważał ich za godnych uznania. Najbardziej zasłużyła się Marry, zabiła dwóch Skagosów i to kamiennymi toporkami. Tępymi dość na oko Mocnego, musiała mieć dłużą przewagę umiejętności. Tym którzy nie dostali broni bo mieli już odpowiednią, podarował konie. Cztery zbroje z brązu musiał dać tym, którzy z jednej strony zasłużyli, z innej mieli odpowiednie gabaryty. Największa pasowała na Skałę, Pszczoły nie mógłby pominąć ze względu zarówno na Torrgirama jak i na zaangażowanie w wyprawę. Zbroje dostali jeszcze Lorn i Oszczep. Dick zadbał by każdy coś otrzymał. Podział nie był równy, zależał od osiągnięć i umiejętności. Jeńców ostało mu się trzynastu. Dwóch Skagosów, sześciu Thennów w tym Olamyr i pięciu ludzi Fioniara.
Prowiant przejrzała ucieszona Sorsha
-Dobry jakościowo, zasolone mięso i ryby, suszony ser, sporo nasion różnej maści i orzechów, miód. Nie będzie trzeba polować przemieścimy się szybciej.

Potem mocny podszedł do Półrękiego, siedzącego na pniaku pod drzewem. Tego samego na którym niedawno pił z Olamyrem, obecnie wiązanym pod innym drzewem i klnącym siarczyście. Prowokował w nadziei na śmierć.
-Wyrwać mu język-zaproponował Skała krzycząc w stronę Dicka.
-Zaknebluj go, cały bardziej się nam przyda.- rozumiał młodziaka, jednak jego hańba jego problem.

-Co planujesz dalej?-Dick zwrócił się do Półrękiego
-Pójdę tam gdzie Grigg Cierń przebywa i skrócę mu jego przebywanie w tymże miejscu i na świecie w ogóle.- powiedział ze spokojną zamyśloną miną. Dick potaknął głową, rozumiał ten tok myślenia i uznał go za słuszny. Zabicie głównego przedstawiciela jednej z frakcji Skagosów, może ustabilizować ich poczynania albo chociaż wybić ich z rytmu. Śmierć dowódcy zawsze działa paskudnie. Mocny przeszedł do tematu którego jednak nie rozumiał do końca.
- O co chodzi w relacjach z Magmar? Co to za podchody?
- O co ci chodzi, Mocny? - zapytał uprzejmie zwiadowca.
- Oto chodzi, że nie nadążam. -powiedział mniej niż wiedział faktycznie- Kochacie Skagosów wsadzacie ich na kurhan, dajecie sobie buźki. Chodzą słuchy, że ty i ona... Teraz nagle się okazuje, że Czaszka zbiera ludzi a wasi kochani Skagosi go popierają. Ci sami Skagosi palą i niszczą wioski dzikich które obiecaliście chronić. Pierdoli się wszystko- splunął na ziemie- Wyprostuj mi choć trochę ten obraz.
- Uważasz, Dick, że wszyscy Skagosi to jedno ciało. To zbyt duże uproszczenie. Nawet Magnarowie jako klan nie są jednym ciałem. Jako rodzina... także nie.
- Dobra, dobra jaśniej proszę z pewnością wiesz więcej niż mówisz. Wrony mają tak w nawyku, jednak jesteśmy po tej samej stronie.-nacisnął delikatnie Dick.
- Moruad chce obalić Endehara. To, czego jesteśmy świadkami, to walka o tron w Królewskim Domu, walka o niepodzielną władzę nad Skagos.
- Straż nie jest tu do końca neutralna. Skagosi siedzą u was na zaproszenie, ty chcesz likwidować Ciernia. Jaki plan ma Lord dowódca, jak wolni przyjaciele strażny mogą pomóc?
- Nie przeszkadzać, Mocny, nie przeszkadzać.
-Żeby nie przeszkadzać trzeba wiedzieć w czym?- Dick spróbował wziąć go pod włos.
- W zabijaniu Ciernia, który może zaszkodzić i szkodzi sojuszom Straży.
Dick się uśmiechnął
- Tyle mogę-podsumował-, inny ptaszek miał inną prośbę. Obserwacja muru i tych którzy przechodzą na drugą stronę. Pamiętaj, że nie będę w stanie nie “przeszkodzić” w czymś o czym nie wiem. Skoro to jednak wszystko, życzę miłego polowania. -uśmiechnął się i położył prawicę na ramieniu wrony. - Oby Cierń przestał nas uwierać w dupę.- po czym odczekał chwilę patrząc w oczy Półrękiemu- Jeśli mnie potrzebujesz pójdę. Usuwanie Cierni to moja specjalność. Moi ludzie dadzą radę dokończyć robotę.
Potężny zwiadowca przez chwilę wyglądał, jakby zamierzał uciec spod poklepującej go w serdecznym geście dłoni, ale ostatecznie uśmiechnął się w odpowiedzi i tylko potrząsnął prawicą Dicka.
- Wiem, przyjacielu. Obaczym, co los przyniesie. Na razie i tak wspólna nam by droga wypadła. Sorsha gadała, że pode Kurhan idziecie. Przygarniesz mnie na czas jakiś?
Faktycznie wypadał im kawałek wspólnej drogi.
-Z przyjemnością, Sorsha jest dobra ale zwiadowców nigdy zbyt wielu-uśmiechnął się serdecznie, po czym wstał i ruszył do Sorshy właśnie.

Zdziwił się, że kobieta zaakceptowała wronę. Darzyła go serdeczną nienawiścią, obiecała zabić. Dick podejrzewał, że Półręki ją dorwał i darował życie. Wiedział, że Mocny nie podarowałby mu śmierci najlepszej tropicielki.
- Co zaszło w lesie?- pytanie było proste i oczywiste.
- Masz do mnie kieś wąty? Nie masz żadnych. Tedy nie twoja zasrana sprawa, Dick.- tropicielka chciała uniknąć tematu. Dick lekko przycisnał.
- Ja do ciebie wąty nigdy w życiu, ino ostatnio zarzynać chciałaś tę wronę. Teraz widzę zmianę więc pytam. Nie chcesz nie mów.- wiedział, że jak każda baba szybko zamykała się w sobie.
- Moja i jego sprawa przestanie kiedyś być sprawą Nocnej Straży i wszystkich wolnych ludzi z twoich ziem - oznajmiła wolno łowczyni, cedząc słowo po słowie. - I także wtedy nie będzie to twoja zasrana sprawa, bo do tego nie dopuszczę, Dick.
Przewrócił oczami i poszedł dalej. Jego przypuszczenia się z grubsza potwierdziły. Nie było co drążyć tematu. Została mu rozmowa z Neneth... Najtrudniejsza z wszystkich trzech.

-Nie rozumiem cię dziewczyno. Uratowałaś nas, choć nie musiałaś. Uciekasz choć nie mówisz dla czego. Chcesz za mur choć nikt nie wie po co, tam takich jak ty nikt nie uzna za swoich.
- Obiecałeś mi cuda na kiju. Że zabierzesz mnie na południe. To i chronię mój klucz do lepszego żywota... co w tym dziwnego? - wzruszyła obojętnie ramionami.
-Uratowałaś nas choć zabiłem Alefa, nie żebym tego żałował. Kawał z niego bydlęcia był, ludzi rżnął. Dzieci pożerał na obiadki... Jesteś ponad to?-nie dowierzał- Co sprawiło, że syna Pchełki usiekłaś? Tylko bez kłamania, mamy swoją umowę. Dotrzymam jej, jak zamkniemy swoje sprawy tutaj.-stawiał na pragmatyzm dziewki.
To mogło być wszystko, zmęczenie, krew wzburzona od gniewu, cokolwiek... przez moment skronie Dicka zagorzały, jakby otoczono je płonącą obręczą, wewnątrz czaszki eksplodowały epicentra bólu... ale wrażenie znikło, a Nenneth mówiła, i to chyba od dłuższej chwili.
- … kochałam brata - głos miała miękki i spokojny. - Ale nie tak bardzo, by pójść jego śladem i dać się zadźgać durnowato.
Kurwa co to było. Ona coś mówiła i coś się stało. Nawet nie wiem co powiedziała. Cholera, tak czy owak, zagrał w otwarte karty. Może sprowokuje ją do działania jeśli chce działać mu na szkodę. Mogła nie wiedzieć kto zabił jej brata, teraz wie ciekawe czy coś z tym zrobi. Może jednak chęć zachowania własnej głowy wygra z zemstą?
-Co z synem pchełki?
- A skąd ja mam to wiedzieć?
-Pytam o tego którego zabiłaś. - powiedział poważnie choć z uśmiechem rozbawienia. Miał ich dwóch, Nenneth o tym dobrze wiedziała.
- A, tego. No ten to nie żyje - odparła bez uśmiechu.
Dick uniósł lekko brew.
-Słyszałem. Dlaczego go zabiłaś?- prostych i celnych pytań, unikać najtrudniej. Nie lubił krążyć i bawić się w subtelności, choć czasami musiał.
Dziewczyna popatrzyła na niego z ukosa.
- A co za różnica, wszyscy i tak już osądzili. Pół-zwierzę, pół-człowiek, ubiła dobrego chłoptasia - parsknęła. - To był przypadek, Dee - rzekła po chwili milczenia. - Nie chciałam, by zginął, chciałam go tylko obezwładnić. Ale z łapami, sukinkot, mógł się nie pchać, to nic bym mu robić nie musiała.
Mocny mógł wnikać w szczegóły dalej ale co by to zmieniło? Dick postarał się dodać dziewczynie trochę otuchy a że nie był w tym dobry....
-Nie wszyscy to osądzili. Jesteś wyjątkowa inna niż wszyscy, ludzie się ciebie boją. Ja jednak wezmę cię pod opiekę. O ile postarasz się przełamywać ich obawy. Żyć wśród nich i naszych zwyczajów. To lepsze niż iść za Mur, tam wykażą jeszcze mniej zrozumienia niż tu. Henk jeśli się zjawi, będzie miał zemną do czynienia- powiedział to choć nie wierzył do końca w opowieść dziewczyny. Była jednak użyteczna, mógł zdobyć właśnie jej lojalność lub choćby jej ślad. Gdy zjawi się Henk a był pewien, że się zjawi. Wtedy podejmie decyzje co dalej.
Nenneth obrzuciła Mocnego spojrzeniem od stóp do głów, i jeszcze raz, w drugą stronę.
- Mój ty bohaterze - oznajmiła z wolna, i zatrzepotała rzęsami. Kokieteryjność tego gestu gryzła się do krwi z poważnym tonem i twardym spojrzeniem ciemnych oczu.
-Nie kpij tylko przemyśl to sobie na spokojnie.-powiedział wstając.

Potem przyszedł czas na odpoczynek. Jeńców pociągnie ze sobą i porozmawia z każdym z osobna. Psiarczyk i dwóch Thennów kawalerów wyglądało na takich, których da się łatwo przeciągnąć. Olamyr oddał ludzi brązu niczym psy, Dick wzbudzał zarówno większą lojalność jak i większy strach. Psiarczyk, cóż na pierwszy rzut oka najważniejsze były dla niego psy. Więc pewnie jest mu za jedno gdzie i komu z nimi służy. Byleby było im dobrze. Zagra na tą nutę, ba może nawet hodowle założyć jak wrócą do domu. Ostra lubiła psy... Problem będzie z resztą, milczącą częścią zwłaszcza. Podpyta tych trzech o historie innych. Porozmawia z każdym o każdym i zdecyduje. Komu dać szanse a komu nie. Kto będzie żyć a kto umrze lub zostanie przehandlowany... Karze też potem mieć wszystkich tak czy owak na oku... Los Skagosów był przypieczętowany.
 
Icarius jest offline  
Stary 21-07-2013, 00:09   #126
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
I tak to właśnie musiało się skończyć… Septa chcąc nie chcąc musiał winę za tą konfrontację wziąć na siebie. Oczywistym było, że za blisko biwakowali… oczywistym było, że ktoś nie poskromi ciekawości tak jak oczywistym było, że dziwna grupa szwendająca się w poszukiwaniach słupów nie pozwoli im odejść. Dlatego najbardziej racjonalna decyzja jaką mógł podjąć Iorweth z w tyłek pchanego klanu Harlene go nie zaskoczyła… Postąpiłby tak samo – zabił niepotrzebnych świadków i kontynuował misję. To co go zaskoczyło to ta wielka kupa mięcha. Zupełnie jakby jednorożec wyczuł niechęć Willama do tego Skagosa. Zupełnie jakby czekał tylko na pretekst… ale jak go dostał to go bezlitośnie wykorzystał… i potem znowu go zaskoczył. Bydle wpatrywało się w miejsce gdzie Septa ukrywał swój róg jakby co najmniej rywalizowali o jakąś samicę… Siłę jaką pokazało zwierze zmusiło koniuszego żeby jednak bardziej się postarał o utrzymanie w ryzach tej bestii. Niestety atakujący Skagosi za nic mieli jego dowódczą pozycję i musiał z mieczem w dłoni bronić swojej skóry.

Pierwszego oponenta przepuścił z prawej przyjmując jego topór na zastawę by po chwili sięgnąć jego uda zimną stalą. Cios nie był na tyle silny żeby odciąć nogę… albo pogruchotać kość… ale przeciwnik z rozoranymi mięśniami zachwiał się i zaległ na trawie dając szansę koniuszemu na odskok. Kolejny stracił równowagę i praktycznie wyłożył się mu pod nogami w momencie kiedy jednorożec postąpił kolejnych kilka kroków a jego śmierdzący pysk znalazł się niebezpiecznie blisko oponenta Septy. Gamoń stracił równowagę i wyłożył się jak długi pod nogami Willama, a ten takich prezentów nie odmawiał. Ostrze bezlitośnie spadło na młodego członka klanu Harlene.

Miał chwilę. Nikt nie rzucał się mu do gardła… przynajmniej przez chwilę. Rozejrzał się. Chaos potyczki pogłębiały zmiany stron przez co mniej lojalnych Iorwethowi Skagów… a może lojalnych Moraud? Nie było czasu się zastanawiać. Straż się biła. Córa Starego nie myślała o tym żeby brać nogi za pas i w towarzystwie dwóch ochroniarzy trwała na polu walki. Rodard z młodym w kulbace robili swoje… a Skagosi się bili… Szepczący wrzeszczał z zawieszonym toporem nad łbem pogruchotanego pięknisia.

Życie jako bękart uczy pokory i przyzwyczaja do tego, że mało kto liczy się z twoim zdaniem. Willam Snow nie miał z tym problemu. Przez te lata przywykł do tego i się z tym pogodził. Nie prosił się o funkcję dowódcy tego pożal się boże poselstwa, ba nawet była ona dla niego gorsza niż mendy w gaciach. Miał swoje królestwo, z którego go wyrwali. Miał swoje koniki, które go słuchały i czuły respekt. Miał… bo już nie ma. Za to znalazł się w sytuacji, w której wszyscy zdawali się mieć inne zdanie niż on. Nigdy nie był dobry w trzymaniu nerwów na wodzi… no i teraz też nie dał rady. Wkurzył się… miał już tego dość.

Jednorożec otworzył swoją wielką paszczę a z głębi jego trzewi wydobył się przeciągły ryk. ROOOOOOOOOOOOOooooooooo! ROOOOOOOOOooooooooooooo! Sukinkot miał taką moc, że umarłego z grobu potrafiłby obudzić… albo niejednego przyprawić o sranie w gacie. A razem z nim darł się Septa… - KURWAAAAAAAaaaaa wasza mać! Darł się nie słyszany przez nikogo. Darł się nie zważając na to jakie wrażenie robiła wielka paskuda. Czuł tą siłę… on był tą siłą. – KURWAAAAaaaaaa! Wbił miecz w trzewia leżącego Skagosa.

Kiedy w uszach jeszcze dźwięczało po próbce możliwości wokalnych jednorożca wskazał zakrwawionym mieczem na Erlanda i wrzasnął – To jest kurwa jeniec Straży więc pohamuj swoje zapędy Szepczący! A ci którzy będę się prosić o krwawą łaźnię jej zaznają!

Legendarny wierzchowiec obrzucił człowieczka przeciągłym spojrzeniem a następnie ruszył w kierunku, który wskazywał jego miecz. Nieśpiesznie… ale tak jakoś bardzo niepokojąco dla wszystkich znajdujących się na jego drodze.
 
baltazar jest offline  
Stary 21-07-2013, 22:12   #127
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Skoroście Iorweth’cie z klanu Harlene tak mało biegli w prawie, obyczajach i tej tam polityce możecie się zdać na tych bieglejszych od siebie. A najlepiej na twoją panią Moraud, której jesteś rzekomo poddanym. I której jak mi się widzi zależy znacznie bardziej na przyjaźni Straży niż tobie. - Septa mówił spokojnie… tak spokojnie, że aż złowrogo. Nie klną jak szewc… znak to był dla wszystkich jego olbrzymiej złości. Głos wydobywał się z niego niczym warkot wilka gotowego rozszarpać czyjeś gardło. Był wściekły na wszystkich. Nawet ostatni przydupas wiedział jak to musiało się skończyć. Bo nie mogło się skończyć inaczej. Zwiad Kruka. Szarża Kamyka. Czy pchanie się szlachetnej Lady Alysy w łapska dywersyjnej grupy Skagosów. To była cisza przed burzą… - Zatem pojedźmy tam i ją zapytamy, co o tym wszystkim myśli i jakie ma rozwiązanie tego problemu. No chyba, że jako iż znowu jesteście w przewadze liczebnej zamierzacie nas ponownie zaatakować. Jednak tym razem w obecności uszu i oczu Moraud… Erlanda Szepczącego.
- Jak na razie, to klan Harlene został zaatakowany - oznajmił łagodnie Skagos, a uśmiechał się przy tym jak kot, który nauczył się otwierać drzwi do spiżarki.
Jednooki basior gdzieś zniknął w krzakach. Septa miast zbić się z braćmi w kupę odszedł od nich w kierunku jednorożca. Przelotnie acz dość znacząco popatrzył na ochroniarza ich skarbeńka… Tytusa. A potem wydał rozkaz. – Na koń! – Do Długiego Kurhanu! Sam jednak nie drgnął wpatrując się w tego przystojniaka jakby udzieliła mu się siła i ospałość stojącego nieopodal mocarza.

Alysa Qorgyle nie zdążyła odezwać się pierwsza. Fakt że stanął przed nimi człowiek z jej snu sprawił, że jedynie otworzyła usta. Septa mówił gniewnie, ale stanowczo i wydawało się, że osiągnie zamierzony cel. Niestety zaraz popsuł dobre wrażenie zwracając się do Tytusa gdzieś ponad nią. Dornijka stanęła przed koniarzem, tak, że nie mógł ominąć jej wzrokiem.
-Willamie. Nie pozbawiaj mnie przybocznego. Tytus pojedzie tam gdzie ja. A ja na razie tu zostaję. I proszę, zamknijmy ten temat. – Alysa mówiła łagodnie, ale patrzyła twardo. Jak zwykle nie znajdując ani krzyny zrozumienia w oczach Willama. Zeskoczyła z konia i to samo nakazała zrobić Tytusowi. Odwiązała troki sakwy z ziołami i maściami i przerzuciła ją sobie przez ramię.
- Pani. Rozkazuje Braciom nie tobie i twemu przybocznemu. Na koń! - Powtórzył raz jeszcze rozkaz. - Kto nie może wejść o własnych siłach pomóc mu.
Skagoski wojownik z miękkim uśmiechem obserwował dziejące się szopki. Wodził spojrzeniem od Alysy do Willama, i w sposób widoczny bawił się doskonale.
- Na medycynie też się nie znasz – Alysa zwróciła się do rozbawionego mężczyzny,który przyjechał na jednorożcu i przed chwilą poderżnął rannemu gardło.– Pozwól więc innym zająć się resztą rannych.
- Ależ... – Ioreth żachnął się. - Pozwalam, moja pani.

Nie przedstawiała się nie przez pomyłkę. Choć Erland wydawał się nie pałać miłością do tego Skaaga z pewnością zrobił już to za nią. No i była nieziemsko wkurzona. Na Septę, któremu najwyraźniej coś się poprzestawiało w tej bękarciej główce, na Engana, za tę strzałę w piersi i niepotrzebne ryzyko, na zbyt wielką ilość oglądanych ostatnio trupów. Na dodatek wciąż czuła na policzku dotyk dłoni Ioretha. Wystraszyła się tego gestu niczym mała dziewczynka, wbrew sobie, jakby udzieliła jej się trwoga wyspiarzy. Była pewna że chciał go wywołać, ten jej strach.

Ruszyła w stronę Roddarda, omijając łukiem jednorożca.
- W klanie Harlene zabrakło koni? – pytanie zabrzmiało głośno, nasycone rozbawioną kpiną.
- Sprzedaliśmy wszystkie za potrójną cenę naszym braciom i siostrom, którzy pragnęli udać się na Długi Kurhan - poświadczył Iorweth śmiertelnie poważnym tonem, któremu przeczyły roześmiane, przymrużone oczy.
Nie odpowiedziła bo już badała ranę Kruka. Udo wygladało kiepsko. Wysmarowała ranę wyciągniętym z sakwy specyfikiem i ciasno obwiązała. Chęć Septy by opuścić to miejsce natychmiast rozumiała znakomicie. Można powiedzieć nawet że ją podzielała i gdyby nie rany obu wron nigdy nie zsiadłaby z konia. Ale zbyt dużo wiedziała o truciznach, żeby się ich nie bać. Chciała mieć pewność, że te którymi potraktowano Roddarda i Kamyka nie zabiją żadnego z nich.
-Dasz radę wsiąść na konia? –zapytała na tyle cicho żeby inni nie słyszeli.
Skinął tylko głową, blady i drżący, uwieszony kurczowo na ramieniu małoletniego podopiecznego.

Jako że Engan zachowywał się jakby nic mu się nie stało i już dawno dosiadł wierzchowca i Alysa posłuchała skierowanego nie do niej rozkazu. Wcześniej widziała jak Kamyk wyrywał sobie strzałę z piersi i przyjrzała się towarzyszącym jej liściom. Podjechała bliżej, chcąc jeszcze obejrzeć samą ranę. W tym czasie słowa przelatywały nad jej głową niczym strzały. Nie musiała odpowiadać nawet na te skierowane do niej, bo i tak było zbyt wielu mówiło na raz. Pomyślała właśnie, że Kamyk zaczynając bitwę jednak miał rację. Że sama postać Iorwetha jest obietnicą kłopotów Straży i dziś jeden jedyny celny cios w jego serce zapewne uratowałby wiele istnień, może nawet tak wiele, że warto by ich wszystkich poświęcić. Wtedy właśnie a ust Kamyka padła sławetna propozycja. Choć był na to bardzo zły monet, Dornijka z trudem pohamowała śmiech.
- Na dziś dość figli, panowie. - Alysa wjechała między Kamyka i Ioretha. - Nie wypomnę ci Iorethcie z klanu Harlene, że wbrew umowom miedzy Moruad a Czarną Strażą podjeżdżasz dużym oddziałem zbrojnym prawie pod sam Mur na wierzchowcu, który sam jest machiną bojową. Że twoi ludzie atakują wronę prawie pod samym Murem. Że kpisz z nas żądając wydumanych rekompensat. Bo po co. Uznajmy że pożartowaliśmy sobie już dość. Może przy następnym spotkaniu, nie będzie okazji do żartów. A teraz żegnaj.

Odwróciła się żeby odjechać, Erland jeszcze próbował nadać chaosowi jakieś granice, ale wtedy wydarzenia eksplodowały. Nie zdążyła się wystraszyć faktu, że Iorweth ruszył w jej stronę, kiedy do akcji wkroczył jednorożec.
Chwilę tkwiła nieruchomo pośrodku huraganu, nawet nie próbując wpływać na wydarzenia. To jednak jest już wojna, myślała, nie ma początków, nie ma końców, nie ma planów i kolejności. Szkoda tylko, że ojciec nie zostawił Septy w Zamku i sam nie pojechał na spotkanie z Moruad. Wysyłał pionki przeciw figurom, to miało sens tylko wtedy, jeśli z góry przeznaczył ich na stracenie.

Ruszyła w stronę Harlena bez konkretnej myśli. Erland szamotał się w cudzej sieci, gotów zabić Iorwetha w imię wiary we własne znaczenie, jednorożec ryczał i szedł w ich stronę, Septa znowu wydawał rozkazy.
Gdyby była ranna pomyślałaby, że jakimś cudem działa na nią skaagoska trucizna. Znieczula. Patrzyła na Erlanda z pozbawioną emocji ciekawością. Zdążyłby przed jednorożcem. Jeśliby naprawdę chciał.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 24-07-2013, 20:37   #128
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Stało się to czego Erland obawiał się najbardziej. Wrony zamiast bezpiecznie wycofać się w stronę Długiego Kurhanu, postanowiły sprawdzić się w walce, którą przerwało dopiero przybycie Iorweth Harlene. Wynikiem krótkiej potyczki było pięć, a po chwili sześć skagoskich trupów i dwie ranne Wrony.

Twarz starego Skagosa przypominała kamień, bowiem wiedział zbyt dobrze, że każdy - nawet najdrobniejszy - gest może wiele kosztować. W głębi serca kapłan jednak klął na czym świat stoi, bowiem dotąd wierzył w rozsądek Williama Snowa i w osąd Pająka. Cała sytuacja wydawało mu się zupełnie nierealna. Słowa i gesty dochodziły do umysłu z opóźnieniem, dopiero ostatnie zdanie lady Alysy wyrwało go z otępienia. Erland sięgnął do sakwy i dotknął Serca Zimy, po czym wyjął kamień i zawiesił go na swej piersi, uważnie obserwując przy tym Iorwetha i pozostałych Skagosów. Być może ozdoba którą nosił nie robiła wrażenia na Wronach, ale miał nadzieję że robi je przynajmniej na niektórych spośród jego współbratymców.

- Prawda to że Moruad uczyniła mnie swoimi oczyma i uszami. - mówił powoli, wyraźnie i tak by każdy mógł go usłyszeć. - Moje słowa są jej słowami. William Snow, lady Alysa i jej towarzysze zostaną naszymi gościmi i udadzą się z nami na Długi Kurhan. Włos z głowy ma im nie spaść - powiedział w stronę Iorwetha. Nie był to stwierdzenie, a rozkaz. - Tam Marouad Magnar, nasza Pani, osądzi ile soli i złota zapłaci Straż Nocna za każdego zabitego dziś Skagosa a także, zapewne, wynagrodzi cię za twoją cierpliwość i mądrość Iorwethcie z klanu Harlene.

- Hmmmm... - zastanowił się wojownik, przytykając palec do ust. Zerknął z ukosa na Alysę, jakby się pytał, a ty, moja pani, poszłabyś na taką propozycję... a może masz dla mnie coś lepszego? Hwarhen wyglądał, jakby też potrzebował medyka -bo sądząc z jego gęby, chyba dostał skrętu kiszek i śmiertelnej próchnicy zębów od ściekającej ze słów Harlene’a słodyczy.

Alysa nie odpowiedziała, ale zamiast tego do dyskusji wtrącił się Kamyk, który jak zwykle zaostrzył sytuację, choć na szczęście Iorweth postanowił pokazać, że ma kontrolę nad swoimi ludźmi nawet jeżeli stracili brata lub siostrę. Agneta wykonała rozkaz blondwłosego wojownika, a ten odpowiedział na propozycję Erlanda.
- Z wielką chęcią towarzyszyłbym możnej pani Alysie, córce drogiego naszym sercom Pająka, na Długi Kurhan. Droga niby krótka, ale może się okazać niebezpieczna - ozwał się Iorweth. - Ale i ja mam rozkazy, podobnie jak i wy, zacne wrony. I wypełnianie tych rozkazów co do joty jest najważniejszą spośród trosk mego serca. Tedy nigdzie z wami nie pojadę, bo nie wolno mi. Policzyć się musimy na miejscu. Poza tym, niedobry człek z ciebie, Erlandzie, i z ciebie, panie koniuszy Nocnej Straży. Chcecie dodawać słodkiej Moruad trosk i zmartwień, wrzucać jej na wątłe barki nasze niesnaski. Oszczędźmy jej tego. Niech zajmuje się tym, co naprawdę ważne. Więęęęęc. Co proponujecie? - znów się uśmiechnął.

I zanim Erland zdążył cokolwiek odpowiedzieć do dyskusji włączył się ponownie Kamyk, ponownie pokazując wysoki kunszt swej dyplomacji, czyli obrażając przywódcę Harlenów. Starzec mógłby przysiąc, że zarządca postradał zmysły od trucizny, zmęczenia i walki. Co gorsza sytuacji nie poprawiła uwaga Alysy, a gdy ta raczyła wspomnieć o tym, że Moruad złamała propozycję stary kapłan nie wytrzymał. Mimo to nadal próbował opanować chaos.

- Twój ojciec pani nie kpił gdy zażądał zapłaty od Jakyma Magnara za trzech zwiadowców, których ten nie ubił. Być może na południu jest to powód do śmiechu i kpin, ale nie na południu. - powiedział posępnie kapłan, pocierając bliznę. - Ty zaś Iorwethcie z klanu Harlene przypomni sobie słowa, którymi sam mnie urzekłeś i to całkiem niedawno. No chyba, że chcesz rozpętać zawieruchę tu i teraz... Za zabitych straż zapłaci wystarczająco byś mógł kupić nowe stado, za obrażenie cię przez tego którego zwą Kamykiem dorzucą też trochę złota. Nie wątpię też że Moruad Magnar wynagrodzi cię też za twoją wyrozumiałość i wspaniałomyślność. A i Wydra oraz Williamem Snow - Erland spojrzał na milczącego dotychczas Lannistera. - zapamiętają, że rozstaliśmy się w pokoju. Prawda? - rzucił w kierunku mężczyzn.

William Snow nie raczył odpowiedzieć, a Lannister... Lannister doszedł do wniosku, że ma setkę ludzi za sobie i też postanowił obrazić Harlene, składając mu propozycję, która z góry była skazana na odrzucenie. "Skaranie boskie z tymi Wronami!" pomyślał Erland przygotowując się na najgorsze... które, oczywiście, nadeszło.

- A więc... - zaszczycił spojrzeniem Kamyka, po czym znów spojrzał na lady Qorgyle - Wszyscy, wrony, kraczecie wniebogłosy, gdy ktoś z waszych w towarzystwie Skagosa złamie paznokieć, a gdy wy mordujecie Skagosów, każecie mi... pocałować jednorożca w dupę - uśmiechnął się do Engana. - Przestać żartować - skinął Alysie. - Czekać sobie długo - wyszczerzył się do Jorana. - Zaiste! Czuję się bardzo... zaprzyjaźniony. A rzeknijcie no mi jeszcze, jak wrogów traktujecie, bo może z większą estymą, i może wolałbym? - tym razem wyszczerzył się drapieżnie jak wilk. Jego lewa dłoń powędrowała w załamania zarzuconego na ramiona futra, jednak Alysa zdążyła, przez drgnienie serca, ujrzeć tatuaż. Skulona pod ciosem, naga kobieta. Kamyk ryknął, bo Iorweth obrócił się tanecznie i zarządca dostrzegł, że Skagos pod futrem dobył szerokiego noża, tego samego, którym dorżnął rannego. Trzech z czterech Skagów otaczających Lannistera rzuciło się na niego, czwarty nie rzucił się chyba tylko dlatego, że miał z nich najsłabszy refleks. Mort pilnujący Roddarda trzasnął pięścią między oczy najbliższego wojownika i jak ryś skoczył na siodło za Krukiem, by wrzaskiem popędzić konia już chwilę potem. Agneta Harlene przypadła do ziemi, spokojna i czujna, a Iorweth postąpił krok ku Alysie.

A potem stało się coś niespodziewanego, coś czego Iorweth nie przewidział. Jednorożec uderzył go z całych sił, tak że wojownik przeleciał kilka metrów, łamiąc sobie przy tym kilka kości. Harlenowi podzieli się na dwa obozy, jeden zamierzał dalej bić Wrony, a drugi... drugi posłuchał Agnety.

- Hwarhen chroń Agnetę, Urreq chroń lady Alysę - rzucił krótko w stronę Rorka i Bez Żony. Dodał jeszcze w stronę Alysy - Agneta rozkazała im czekać i wypełnić rozkaz Moruad - powiedziawszy to spiął konia i ruszył w stronę Iowetha. Czas było wyrównać stare rachunki.

Dopadł pierwszy do Iorwetha. Kapłan zsiadł z wierzchowca sprawnym ruchem i z toporem w ręku ruszył w stronę rannego. Dopiero z bliska można było zobaczyć, że jego lot skończył się otwartym złamaniem prawej ręki i połamaniem kilku żeber. Nie oznaczało to jeszcze że Iorweth nie był ciągle zdolny do walki - stary kapłan widział zbyt wiele by móc założyć, że nic mu nie grozi. Dlatego uważnie przyjrzał się rannemu i temu czy nie ma gdzieś ukrytego jeszcze jednego noża. A potem, upewniwszy się że nic mu nie grozi, jakby nigdy nic, stanął na lewej ręce wojownika, zgniatając mu przy tym palce.

- Trzeba było brać to co ci zaoferowałem głupcze - powiedział, po czym chwycił Iorweth za długie blond włosy, podniósł do góry, tak by mieć go przed sobą, i ryknął w stronę Skagosów gotujących się do bitiki. - Rzućcie broń, a zapomnę że złamaliście rozkaz Moruad Magnar i będziecie mogli wrócić na Skagos w chwale i w bogactwie. Podnieście broń na Wrony a wypruję wam flaki, zaczynając od Iorwetha. A teraz liczę do trzech.... raz.... dwa...

Przemowa Erlanda nie zmieniła wiele. Po stronie Wron stanął jedne z Harlenów, ale i do ich bicia przystąpił kolejny Skagos.
- Jej sprawie służę zdrajco - wyszeptał Iorweth.
- Jej? Myślisz, że Magnar potrzebuje ludzi którzy nie potrafią wykonać jej prostego rozkazu? Którzy ryzykują, że jej plan runie niczym domek z kart tylko dlatego, że ktoś chciał zarobić parę monet więcej? Zdradzę ci więc sekret, ale nie jesteś jej potrzebny... szczególnie że Agneta wykona jej rozkaz równie dobrze, a może nawet lepiej niż ty. A teraz wydaj tym siedmiu głupcom rozkaz by rzucili broń albo naprawdę wypruję ci flaki. I zrobię to z czystą przyjemnością - dodał cicho, niemal bezbarwnie.

A potem do dyskusji włączył się William Snow.
– To jest kurwa jeniec Straży więc pohamuj swoje zapędy Szepczący! A ci którzy będę się prosić o krwawą łaźnię jej zaznają!

Erland podniósł ostrze topora do szyi Iowretha i naciął lekko skórę. Czekał aż Harlene zrozumie, że kapłan nie żartował i że nie zamierza bawić się w negocjacje... ani, że nie zamierza też słuchać Wron.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 24-07-2013 o 20:43. Powód: poprawki i takie tam
woltron jest offline  
Stary 04-08-2013, 11:12   #129
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Dick


Ludzie mu się podzielili, a że durnowaty nie był nigdy, palcem mógł wskazać precyzyjnie, gdzie przebiega linia graniczna... dokładnie przez żywot zmiennokształtnej, której udało się ostatecznie skłócić mu ludzi.

Że wesoły Kalen z miejsca przykleił się do Półrękiego, to jeszcze dało by się wytłumaczyć tym, że wrony jak wrony, stadami lubią latać i krakać pospołu. Można by, gdyby nie urażone spojrzenia, jakimi zarządca częstował dziewkę, za każdym razem, gdy ta zaczynała ku Mocnemu ćwierkać, a robiła to przy każdej okazji. Ot, urażona duma męska, a gadali, że wrony nie mężczyźni... Sorsha trzymała się blisko zwiadowcy, raz, że strachała się, że ktoś go ubije i okradnie ją z należnej jej pomsty, dwa, że dzielili ze sobą podejrzliwość do Nenneth. Qhorin opowiedział oczywiście łowczyni o śmierci Henkowego syna, i Dick nawet się nie obejrzał, jak wiedzieli wszyscy. I nawet ci, co nie byli otwarcie wrodzy wobec zmiennokształtnej, przychodzili do Dicka i sugerowali na stronie, żeby skręcić jej kark. Że Henk naturę ma łagodną, ale kto wie, co zrobi, jak wieści go dojdą, że Mocny chroni morderczynię jego syna, czy mścić się nie będzie, swojego nie dochodzić... Demony ich tam wiedzą, tych zmiennokształtnych, co im się we łbach lęgnie.

Na dobitkę wszyscy jeńcy nawróceni na posłuszeństwo wobec jedynego słusznego wodza, czyli Mocnego Dicka, z miejsca dołączyli do grupy podejrzliwych skwaszeńców, na której czele stali Półręki ramię w ramię z Sorshą, chichot losu. Co tu się dziwić... Dickowi wybaczyli podstęp, głupi nie wykorzystałby każdej broni, jaką miał na podorędziu. Ale Nenneth zdradziła Olamyra i wykorzystała zaufanie Thennów. Pomimo ochron, jaką otoczył dziewkę, Mocny nie mógł mieć złudzeń. Prędzej czy później Nenneth za to odpowie... a on wyjdzie wtedy na wiarołomcę.

Byli jeńcy przynajmniej chcieli jeszcze z nim gadać. Młodziutki Bard po oddaniu mu psów najpierw popłakał się ze szczęścia i wdzięczności, a potem wyśpiewał bez nacisków, że Fionnar miał Raymunda za durne bydlę opętane żądzą władzy i zemsty, i dlatego dołączył do Czaszkowych, bo w żaden inny sposób nie przeprowadziłby swego plemienia przez kontrolowane przez lojalnych wielkiemu wodzowi ludzi. Z rzuconych tu i ówdzie uwag Dick uzyskał obraz człeka, który zginął z jego ręki – wodza małego, ale bitnego górskiego plemienia, wojownika roztropnego i ostrożnego w sądach, kochanego przez swoich ludzi, który chciał przeprowadzić swój lud na ciepłe południe.

I to było przyczyną, dla której Fionnarowi tak ziali ku Dickowi nienawiścią... Zostawili za sobą rodziny, które teraz jedna po drugiej opuszczały cichaczem pełznącą na południe Raymundową armię, by do nich dołączyć. W umówionym miejscu nikt nie będzie na nich czekał, i ich los będzie przesądzony. Dicka gryzło najbardziej to, że pewnie będzie musiał poderżnąć gardło Fionnarowemu młodszemu bratu, Jarlowi, bo jasnowłosy wojownik nie dość że nie chciał rozmawiać, to jeszcze podburzał jeńców i tych, co już przeszli pod władzę Dicka.

Zanim Mocny wykoncypował w swej głowinie jakiekolwiek rozwiązanie tego impasu, z wysuniętego zwiadu powróciła Sorsha i Jesion. Przywiedli ze sobą mocno wystraszonego chłopaka i wojownika o siwej brodzie zaplecionej w warkocze, który kazał się zwać Belramem o Pięści ze Stali. Obydwaj byli ranni.
- Skagosi – relacjonował starzec, nurzając wąsiska w miodzie, którym poczęstował go Dick. - Przyszli do naszej wioski tuż przed świtem, trzy dni temu. Mieli ze sobą największą bestię, jaką żem widział w życiu, a trocha już żyję. Musi być, że to był ten... mamut. Z ostrokołu to jeno drzazgi poleciały. Zabili wszystkich... Walczyć mi kazali, ku rozrywce, ale jak dwóch gołymi rękami położyłem, to im się galoty zatrzęsły – zaśmiał się ponuro. - Do czardrzewa mnie przywiązali, jako odchodzili. Młody po zmroku z chaszczy wylazł i mnie odwiązał.
- Po co przyszli?
- A nagrabili, kobiet co ładniejsze zabrali ze sobą, jako zwykle... i święte drzewo nasze ścieli, by kamień spod korzeni wydobyć. Tym mamutem go pociągli ze sobą....
- Mówili, kto u nich wodzem? - wtrącił Qhorin.
- Tako gadali, że siostra magnarowa. Na morze pociągli, prostą drogą.
- Prostą drogą wlezą na Grigga – sarknął zwiadowca.

Dick miał na końcu języka, że może po temu lezą, że im razem po drodze, ale ugryzł się w język.
- Moruad nie ma natury mordercy – oznajmił Półręki. Jego ośli upór i ślepa wiara w Skagijkę zaczynały w oczach Dicka nosić wszelkie znamiona zaklinania rzeczywistości.

Nagle rozjazgotały się psy, a chwilę potem rozdarł się Bard.
- Ucieka! Wydżha! Wydżha!

Alysa, Kamyk, Willam, Roddard, Joran i Erland


- Kurwa, co robimy? - irytował się Hwarhen.
Urreq jazgotał po skagosku, co jakiś czas ciągnąc Alysę za rękaw i pokazując uparcie wschód.
- Mówi, że mus nam na Długi Kurhan, do Moruad. Że się udławimy znajomością z Harlene'ami, jak zawsze.
- Agneta zdaje się być w porządku – wysunął ostrożnie Joran.
- Agneta Harlene jest Harlene! Jak sama nazwa wskazuje – wybuchnął Bez Żony. - Mało wam jeszcze było? Nie widzicie? Oni nie słuchają nikogo ani niczego, tylko głosów we własnej głowie i własnego interesu...
- Jak wszyscy... - westchnął Erland nostalgicznie i jakże trafnie. Niestety, nie zbliżyło ich to nijak do wyjścia z głupiej i niezręcznej sytuacji.

Mort siedział jak posąg nad śpiącym Roddardem.
- On śpi. To niedobrze – powtarzał raz po raz.

Wodzostwo nad grupą Harlene'ów przejęła rybiooka Agneta, i niekoniecznie była to dla Straży zmiana na lepsze... Raz, że Roddard ubił jej brata, siostrę, czy za bardzo nie wiadomo kogo, ale raczej blisko spokrewnionego. Dwa, że była równie uparta jak Iorweth, za to nie miała za grosz jego uroku. Trzy, że także należała do klanu Harlene, i to niestety czuło się przy każdej wymianie zdań.

***

Ludzi ogarnęła w trymiga, zanim toczący się od Septy ku Erlandowi jednorożec pokonał pół drogi. Początkowo nie oponowała ani nie targowała się. I dobrze, bo rezultatem bitki pewnie byłyby liczne trupy po jednej i po drugiej stronie.
- Jest jeńcem Straży – zwróciła się do Septy, głos miała równie bezbarwny i pozbawiony wyrazu jak twarz. - Ty, Willam Snow – przymrużyła bezrzęsne powieki – Masz swoje rozkazy. My mamy swoje.

Willam obrócił się do brzyduli. Zawołała go po imieniu, chociaż przez chwilę to imię wydawało mu się dziwnie obce, tak samo jak obce było to, co widział. Ledwie drgnienie serca temu patrzył na krwawe krople na miękkim gardle małego człowieczka Iorwetha. Teraz mały człowieczek był dalej, a on patrzył na brzydulę... coś mu umknęło, jakby zachlał w odmętach pijaństwa utopił jakąś część nocy. A wrażenie rozpierającej go mocy odeszło. Jednorożec przystanął, najpierw zaczął skubać trawę miękkimi wargami, a potem próbował podrapać się zadnią nogą po czubku głowy.

Iorweth pod toporem Erlanda wrzeszczał coś o śmierdzących zdrajcach i klątwie bogów widocznej na twarzy. Zapluł się przy tym cały i Erland poczuł coś na kształt satysfakcji, ale nie triumfu. O nie. Harlene zbyt mocno skrzywdził jego klan, by wystarczył mu jego strach i upokorzenie. Jednakowoż... tymczasem był osamotniony i pewnie nawet Hwarhen by go nie poparł.

- Zostawcie wrony – rozkazała Agneta, i Harlenowie pomalutku odstąpili. Dziewka oblizała bezbarwne usta. - Tego wziąć sobie możecie – wskazała na Iorwetha. - Obwiesić albo opatrzeć, zajedno nam. Macie swoje rozkazy. My mamy nasze – powtórzyła, i gwizdnęła cienko przez zęby. Jednorożec uniósł ciężki łeb, popatrzył na Willama, po czym potoczył się do brzyduli. - Wrócimy o świcie. Wtedy się policzymy, kto komu ile winien.

Zabrali swoich zmarłych i odeszli, a Iorweth miotał za nimi plugawe i wielce wymyślne przekleństwa.

***


Zgodnie z danym słowem, Harlene'owie powrócili, gdy niebo zaczęło się różowić. Jednorożec ciągnął po ziemi długi, zawinięty w skóry i wyglądający na ciężki pakunek. Iorweth przywitał Agnetę obelżywym słowem. Hwarhen na stronie mruknął do Alysy, że ma złe przeczucia. I jak się okazało, niebezpodstawnie.

- Kurwa, co robimy? - irytował się Hwarhen. - Tylko nie sprzedawajcie tej mendy Iorwetha – zastrzegł.

Agneta bowiem zaoferowała, że wykupi jeńca, którego wczoraj pozwoliła im wziąć. Okup dawała w złocie i soli, iście królewski, jak za możnego pana... ale i tak cokolwiek niższy niż pogłówne za wszystkich zabitych wojowników, którego się domagała. Dodatkowo, drobnostka, żądała, aby jeden z braci przysłużył się do pomnożenia liczby Harlenów, których w nocy cokolwiek przetrzebili. Z potencjalnych kandydatów łaskawie wykluczyła Morta, bo cherlawy i Roddarda, bo ranny.

- Albo dogadamy się tutaj, albo na Długim Kurhanie Moruad nas rozsądzi – Agneta oderwała wzrok od Willama, by obejrzeć sobie ryczącego jak trafiony w słabiznę tur Iorwetha. - A wtedy, Willamie Snow, i wy stracicie, i my.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 04-08-2013 o 15:54.
Asenat jest offline  
Stary 02-09-2013, 23:05   #130
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
post wspólny
===============



Septa niespecjalnie ufał Erlandowi i to nie tylko dlatego, że najpierw Skagos się oddzielił od Nocnej Straży by potem pojawić się w towarzystwie Iorwetha. Jeden bóg raczy wiedzieć co tam ustalili podczas tej przejażdżki i co teraz będzie próbował mu Szepczący pomóc schować. I właśnie dlatego Uważnie przyglądał się jego poczynaniom. Iorweth za majtami nosił to co każdy porządny Skagos na gościnnych występach na lądzie: kiś kozik, krzesiwo, zwitek brzozowej kory, woreczek z ziołami na sraczkę, mały woreczek soli, kilka igieł i zwitek nici, trochę biżuterii. złota ma więcej niż każdy porządny Skagos ogląda przez 10 lat, ale to Harlene w końcu, do nich się inną miarkę przykłada. To co jednak przykuło uwagę Koniuszego to skrawek ozdobnej haftowanej taśmy w kolorach klanu Flintów, jakimi góralki związują włosy czy obrębiają kraj sukni. A jak każdy z Braci wiedział Flintowie i Skagosi to drą takie koty, że aż sierść leci. Taśma wygląda na uchapaną nożem, strzępiąc się z jednego końca.

***

Kamyk czuł się marnie. Krew zwalniała krążenie, a walka już ustąpiła z jego żył zostawiając całe miejsce znużeniu i zniechęceniu. A miejsca w Kamyku na te dwa było teraz całkiem dużo. Szkoda wielka się stała, że ta rybiooka przerwałą walkę. Jeszcze większa, że ani Erland ani Alysa nie znalezli w sobie powodu by poderżnąć gardło tej plwającej coś teraz po skagosku świni. Śmierdzący kurwisyn. Takie oślizgłe kreatury wzbudzały w Zarządcy najgorsze instynkty. Teraz na przykład ot tak po prostu miał ochotę podejść i gołymi ręcami mu przekręcić ten kark. Jeśli bowiem sytuacja za Murem była obrazkiem jak w książce z łamigłówkami, to ten obrazek był tak naćkany, że nic się w nim zobaczyć nie dało. Poczatku, końca. Sensu. Spieprzony był poza wszelkie granice pojmowania. A usunięcie z niego Harlena pokroju Iorwetha mogło go tylko naprawić.
Czy to jednak zrobił? Nie. Stał sobie grzecznie oparty o drzewo i sącząc jakiś naparek od Alysy słuchał kolejnych wyzwisk jakimi związany skag raczył niewzruszonego Erlanda.

- No i na chuj Ci ten pętak? - pogratulował Sepcie zdobyczy gdy skagostwo już polazło w swoją stronę - Będziemy go targać ze sobą na Kurhan?

I wtedy przez myśl przeszło mu co Willam mógł mieć na myśli. Co by to mogło zmienić, Kamyk nie wiedział i nie bardzo chciał się przekonywać. W dupie miał skagoskie plany i politykę, bo i wiedział wystarczająco, że obie są jak tryp. Zaraźliwe i swe źródło u baby mają. Koniuszy był tu jednak jakoby wodzem teraz i to go do takich czy innych kroków moglo zobowiązywać. A do świtu wszak było trochę czasu.

- Pomóc ci jakoś?

- Wiesz jak jest. Odrzekł jak zarządca zarządcy. – Po to jest język żeby gadać.Po coś tutaj łazi, po coś zbiera te słupy. Ale po co?

- Dobrze by było jakby jednak opatrzyć tego pętaka… może Lady Alysa będzie chętna… a potem trzeba by po naszemu rozpalić ogień i rozgrzać żelazo. Bo nie wiem czy ten język po naszemu gadać będzie chciał. Ja muszę teraz pomyśleć więc nie wiem czy ty zaczniesz pytać czy Lannister.

Uśmiechnął się paskudnie i popatrzył na stojących w oddali towarzyszących im Skaosów Erlanda i Bez Żony, którzy bądź co bądź przyleźli tutaj właśnie z tym kozojebem Iorwethem.

Kamyk wzruszył ramionami. Napomknienie o Lady Alysie przywiodło na myśl jej sposób na Henka… Ale Zarządca jakoś doszedł do winosku, że nawet jeśli ten kiep ukradł im konia to nie godziło się by harlenowi serwować te same smakołyki co dzikiemu. Ogień i żelazo brzmiały o wiele zdatniej.
- Ja też nie wiem kto ma zadawać. Ale skoro ci za jedno to mogę z nim chwilę pogwarzyć.
To rzekłszy ucapił prawicą za kołnierz kaftana, związanego jak prosię Iorwetha i ciągnąc go za sobą doprowadził pod zgrabnego świerczka rosnącego sobie na skraju polany. Skag, który słyszał rozmowę Kamyka i Septy plwał tym głośniej. Przeklinał Erlanda, cały klan Rorków, Nocną Straż i matki wszystkich zgromadzonych. Przeklinał póki Kamyk, nie mając już dość tego jazgotu, nie wcisnął mu do gęby bandaża, którym na wstępie obdarzyła go Alysa. Zrywając go tym samym z połamanych żeber. Usadził następnie Harlena na tyłku i oparł go plecami o drzewo. A potem kucnął przed nim i przez chwilę patrzył na tę zakłamaną gębę.
- Ja wiem - rzekł w końcu - że wy tam u siebie to byście wszystko wygadali, żeby jaki zysk, czy korzyść w tym była. Sęk w tym, że jak na ciebie patrzę skagu, to nie sądzę bym był w stanie uwierzyć w choć jedno twoje słowo. Co by więc przełamać tę nieufność, mus nam się najpierw zaprzyjaźnić.
Odsunął poły kaftana Harlena odsłaniając siną i poranioną klatkę piersiową.
- Sam widzisz, że trza cię opatrzeć.
Tymi słowy ucapił łapskami Iorwetha za żebra i ścisnął je. Z wyczuciem. Połamane kości zachrzęściły gdy czerwony na gębie Iorweth wybałuszył oczy…

Chwilę później wyjął skagowi knebel.
- Jaki interes ma zbrojny skagoski zagon pod samym Murem?


***


Willam odczekał aż Kamyk dobrze się zapozna się z pięknym Skagoskim bohaterem… aż Straż odpłaci mu za Kruka… za panoszenie się jak po swoim ogródku. Poczekał aż usłyszą kilka zdań, które będą mogli uznać za prawdę przy odrobinie dobrej woli. Nie śpieszyło mu się… mieli czas. A potem i Septa postanowił zaspokoić swoją ciekawość. – A teraz powiedz mi jeszcze dupolizie jeden, cóż za sprośne pobudki cię do Flintów zaprowadziły?

***

Było późno gdy kapłan skończył opatrywać ranę Roddarda. Zwiadowca oddychał regularnie, ale nie reagował na żadne bodźce. Starzec nie potrafił powiedzieć czy mężczyzna z tego wyjdzie, czy też pozostanie w takim stanie na zawsze. Rozkazał Mortowi obserwować rannego i informować, gdyby zauważył coś niepokojącego.

Odszukał Snowa i dosiadł się do niego:
- Obiecałem, że opowiem ci o Bezimiennym Potworze z Morza, o Achli i o Eganie... jeżeli nadal chcesz wysłuchać skagoskich legend to teraz jest na to czas. W blasku ogniska powinniśmy być bezpieczni.

Snow kiwnął tylko głową. Erland dosiadł się do mężczyzny i zaczął opowiadać.
- Po Długiej Nocy nastało wreszcie lato i ludzie wrócili na Północ. Wśród nich przybyła na rumaku o ognistej grzywie zmiennokształtna Achli, której imię znaczyło "szron". Ludzie zastali opuszczone osady. Nigdzie nie było zywej duszy, tylko pomiot lodowych demonów czaił się w lasach. Na morskim brzegu Achli spotkała Engana, Orła z Morza. Gigantycznego, drapieżnego ptaka, tak wielkiego, że polował na wieloryby w zimnych wodach. Achli uczyniła Engana swoim, a on uczynił ją swoją. Razem tańczyli na wietrze ponad zimnymi wodami. Razem budowali Mur. Z wysokości dostrzegli Skagos. Nietknięte Skagos, które oparło się Długiej Zimie. W jaskiniach płonęły ogniska. Ci, którzy schronili się na wyspie, przetrwali. Gdy nadchodziło zimno, gromadzili sie wokół turniowej korony nad Królewskim Domem. Achli uwiodła ich przywódcę, pierwszego magnara Skagos, i została jego żoną. Noc po noc, przez wiele lat, wspinała się na skały nad Królewskim Domem i wlewała wodę w załomy skalne. Woda zamarzała, lód gryzł kamień. Gdy przegryzł go do jego istoty, Achli wezwała Engana. Engan ukradł turniową koronę z Królewskiego Domu i cisnął ją w morze, aby chronić ludzi przed zimnem. Nigdy już nie wrócił na Skagos i nie zobaczył Achli.

Starzec skończył, a Snow podał mu wodę, a sam się zamyślił.
- Ta opowieść znajduje się na każdym słupie poświęconym, także na tym który dziś widziałeś - dodał cicho. - zaś słupy… słupy można znaleźć nie tylko na Skagos, nie tylko w starych ruinach po tej stronie Muru, ale daleko na Północ w krainie wiecznych mrozów. Nie lekceważ tej opowieści Williamie Snow, nie lekceważ tego co kryje się w mroku.

***

Nim świt nastał Septa sklecił kilka słów o zajściach jakie miały miejsce i posłał wraz z krukiem do Czarnego Zamku. Ptaszysko mało było zadowolone z faktu, że zarządca kazał mu wyłazić z klatki i robić skrzydłami… ale cóż tak robota.

***

Agneta nie miała lekkiego życia… z Septą w szczególności. Willam nawet źle życząc temu złamasowi nie chciał oddać go w łapska tej szpetnej babie co to przypominała bardziej zimną rybę niż niewiastę. Rzecz jasna nie z litości czy z jakichś szlachetnych pobudek… o nie. Co to, to nie! Były dowódca skagoskiego zagony powinien trafić w ręce bardziej fachowe niż jego czy Kamyka… ale powinien trafić w czarne łapska Nocnej Straży a nie wrócić do swoich. – I nam droga na Długi Kurhan wiedzie, a i wy pewnikiem chcecie się pokłonić Przyjaciółce Nocnej Straży Moraud. W jej mądrość i sprawiedliwość nie wątpię zatem chętnie posłucham cóż ona w tej sprawie ma do powiedzenia.
 
baltazar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172