Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-01-2014, 01:26   #181
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Kamyk słuchał Skaga. Słuchał uważnie, bo gdy słuchał to miał się na czym skupić i czym sen przegonić. Im bardziej jednak słuchał tym mocniej mu się wydawało, że cała gorączka ta zaczyna i jego ogarniać. We łbie zaczęło mu już pulsować i nie było pewności, czy ze zmęczenia, czy raczej z ciężkiej skagokulturnej indoktrynacji jaką zgotował mu Iorweth. Harlen bowiem uznał za stosowne podzielić się z Kamykiem chyba całym swoim życiem i duszą. Mniej, lub bardziej chronologicznymi wydarzeniami, ich opisami i pokazem aktorskiego przeżywania wszystkich wymienionych. Wylewał je z siebie i wlewał w Engana, którego osłabiony brakiem snu umysł, walczył o swoje “ja”.

I tak słuchał, słuchał, słuchał… aż bogowie się nad nim zlitowali i dali usnąć.

Atak był równie zaskakujący, co w nadziei wyczekiwany. W końcu bowiem Iorweth przestał mówić o swojej przeszłości, a harleńskim zwyczajem przytknął Enganowi jego własny nóż do grdyki.
Ulga trwała tak krótko, że już po sekundzie o niej zapomniał. Na jej miejscu pojawiło się niebotyczne wkurzenie jakie spowodowała bezbronność, a także… Nosz kurważ mać… Naprawdę przez chwilę miał wrażenie, że już po nim…

Ale wtedy Iorweth znów zaczął gadać. A Engan wpatrywał się to w nóż to w świdrujące go oczy Harlena. Wyczekiwał momentu aż skurwiel choć na chwilę straci odrobinę skupienia.

Doczekał się gdy w okolicy rozjazgotały się psy. Iorweth jakby przestał ogarniać po co trzyma nóż i co właściwie przed chwilą mówił. Kamyk bez trudu strącił go z siebie, rozbroił i… Trochę wysiłku kosztowało go by nie ogłuszyć na czas przygotowania się na nadejście gości. Skag i tak zdawał się ledwo zipieć…

I takiemu dał się zaskoczyć! Pieprzony dzikus bratojebca…

I w tym momencie jakby kilka elementów z iorwethowych wynurzeń posklejało mu się w głowie w jakąś niestabilną, ale mającą jednak coś na kształt sensu całość. Harlen bowiem, czy bredził, czy nie, wyłożył mu chyba spory kawałek polityki północy… Czy czegoś w ten deseń. Syn Moruad?

Do cholery z tym. Sięgnął po siekierkę i pochylony przypadł do zarośli by rzucić okiem chociaż i zobaczyć kogo przywabił.
Poznał. Psy prowadził Parchaty John, zarządca, do którego Kamyk przerżnął kiedyś w kości masę miedziaków. Obok konno jechał Cecil Storm, zwiadowca, którego znał tylko z widzenia, bo bękart był świeży, a kolumnę zamykał Ulryk Kuternóżka, zarządca i leśnik. Do tego dobry Kamyka znajomy, z którym kiedyś noc caluśką na jednym drzewie spędzili, obsiadniętym przez wilczą watahę.

Odetchnął i nawet uśmiechnął się oddychającego powoli i zagapionego w niebo Iorwetha.

***

- Na Zamek jechaliśmy - odparł gdy Parchaty zadał pierwsze najoczyswistsze pytanie jakie się przy takich spotkania zadaje - Ale mi się jeniec struł czymś i ledwo zipie. Co więcej po okolicy pałętają się harleńskie gnojki, które raczej ostro na nas dybią. A skaga stracić nie mogę, bo to prezent od Alysy Qorgyle dla starego. Toteż i ogień rozhajcowałem licząc, że mnie swoi pierwsi znajdą. No. I sobie kurwa nie wyobrażacie ile mi radości wasz widok sprawił.
- Teraz jednak musicie mi pomóc postawić tego pętaka na nogi i dotrzeć na Zamek.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 07-01-2014, 22:15   #182
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Mort całkiem zasadnie zapytał… i właściwie Willam Snow uważał, że nikt do tego obozu nie powinien był wjeżdżać. Uważał też, że Mort powinien był siedzieć na Czarnym Zamku i nie wystawiać się na takie hazardy… jednak to co uważał bękart z tym co się działo nijak współgrać nie chciało. – Jeden miecz w tą czy w tamtą nic nie zmieni. Powiem szczerze młody nie wiem gdzie szybciej w łeb dostaniesz czy tutaj na granicy obozu węsząc czy z nami jadąc w samo centrum tego ulu. Roddard cię zabrał i Roddarda jesteś czeladnikiem. Roddard zwiadowcą jest i najlepiej cię zna… i to niech on zdecyduje gdzie masz większe szanse na dożycie następnej wiosny.

***

Długi Kurhan wyglądał jak zaraza, która już dawno wymknęła się spod kontroli… Septa nie ogarniał wielkiej polityki. A tej mniejszej unikał dlatego sprawy Straży czy stosunków z poszczególnymi rodami, klanami czy nacjami zostawiał mądrzejszym od siebie. Do tej pory nie wieszał psów na Qorgylu za takie a nie inne ustępstwa względem Skagosów… teraz jednak widział kilka setek wojowników za Murem czujących się jak u siebie na podwórku… a Lord Dowódca to co najwyżej mógł poprosić ich żeby wrócili do siebie. Jednocześnie żarliwie modląc się do Siedmiu o to aby ci go posłuchali unikając zbrojnej konfrontacji. A o taką było bardzo łatwo… A wtedy niewiele zostanie z Nocnej Straży i Muru… bardzo niewiele.

Było ich znacznie więcej niż powinno… Byli też tacy, których być tutaj nie powinno. Ten stary kurwi syn i kozojeb Endehar Magnar ruszył włochate dupsko ze Skagos… a to nigdy nie wróżyło nic dobrego. Tym bardziej, że chyba niewielu jeszcze chodziło po tym świecie osób tak bardzo nienawidzących Nocnej Straży… a teraz był tutaj. Siedział sobie w namiociku pod Murem a pod bronią miał kilka setek wojowników… Siedmiu raczy wiedzieć ilu poukrywanych jeszcze w lasach i zatoczkach. Septa zastanawiał się na ile Moruad była tylko użytecznym narzędziem w rękach tego starego morsa, a na ile świadomą przynętą. Jednak fakt pojawienia się tutaj Magnara wszystko zmieniał… wszystko. Od planów załagodzenia sytuacji z rozczłonkowaną dzierlatką i poszukaniem prawdziwego winnego do próby ubicia interesu z Moruad… Wszystko uległo zmianie i to po co ich przysłano stało się mrzonką.

- Nic tu po nas. Podjechał do Kruka i cicho stwierdzając wskazując na złoty słup nad namiotem. – Stary się przeliczył… trzeba schować gdzieś jego córkę… i stąd wyjechać nim ten szaleniec zdecyduje się poddać ją takim samym mękom jakie spotkały jego.

 
baltazar jest offline  
Stary 08-01-2014, 11:58   #183
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Długi Kurhan przypominał mrowisko. Erland widział tyle ludzi tylko trzy razy w swoim długim życiu: pierwszy raz w Winterfell, drugi raz w czasie wyprawy wojennej sprzed 40 lat, a trzeci raz w Białym Porcie. Trudno było powiedzieć ilu pobratymców kapłana przybyło od czasu gdy ten opuścił wraz z Hwarhenem i Tyrią obóz, ale patrząc się na ciągnące się aż po horyzont ogniska, starzec pomyślał, że gdzieś dwukrotnie. A to z kolei mogło oznaczać tylko dwie rzeczy: albo wyprawa siostry mlecznej okazała się większym sukcesem niż się tego spodziewała, albo stało się coś nieprzewidzianego. Kapłan miał jak najgorsze przeczucia. Nie powiedział jednak nic ani Hwarhenowi, ani Snowi. Na zmianę decyzji było już bowiem za późno.

Wjechali w obóz i zaraz wokół znalazło się paru usłużnych i jeszcze więcej chętnych do tego by Erland ich pobłogosławił. Kiedyś, dawno temu, Niedźwiedź zapytał się swojego krewniaka, dlaczego ten coraz rzadziej schodzi z swej samotni, a Erland odpowiedział, że na stare lata męczyło go prośby innych o błogosławieństwo, dobre słowo, poradę. Stary kapłan uważał, że jeżeli ktoś ma ważny interes to wejdzie na górę i schyli czoła w jego jaskini. Wyjątkiem byli Crowlowi, tym nigdy nie odmawiał.

Teraz jednak odmówić nie mógł, rozdawał więc dobre słowo na lewo i prawo, zastanawiając się przy tym jakie szaleństwo wstąpiło w jego rodaków. Hwarhen szedł przed Erladnem torując mu przejście, aż nagle się zatrzymał. Blady jak ściana wskazał na namiot Mourad i na powiewający nad nim sztandar, który nie pozostawił miejsca na żadne wątpliwości. Bóg tu był.

Erland nie pobladł niczym krewniak. Nie dał sobie poznać strachu lub zaskoczenia. Intensywnie natomiast myślał i za każdym razem wychodziło, że są po kolana w gównie. Zarówno on i Hwarhen, jak i Wrony.

Po krótkim namyśle podszedł do Hwarhena i wyszeptał:
- Ilu Crowlów, którym ufasz jest w obozie?
- Takich, co za mną pobiegną… może setka. Takich, którym ufam na tyle, że odwrócę się bez obaw do nich plecami jak będziemy biec… może dziesięciu. Takich, którym powierzyłbym tajemnicę i myśli swego serca… dwóch. Może.
- Dopilnuj by ta setka nie była pijana w trupa. Tylko i aż tyle. Jak się czego dowiesz to wróć do mnie.

Odwrócił się w stronę Williama Snowa i posępnie rzekł:
- Nasz umiłowany Bóg jest na Długim Kurhanie.

A gdy Septa nie opowiedział nic, stary kapłan zwrócił się do jednego z swych pobratymców:
- Co świętujemy? Przybycie Boga czy też odnalzienie kości kochanków?

Od sąsiedniego ogniska oderwały się spojrzenia czterech par oczu, by spocząć na Erlandzie. Potem ręce jednego z wojowników oderwały się od misy pełnej małych grzybków na bardzo cienkich nóżkach, a sam wojownik przetoczył się przed Septą, by stanąć naprzeciw kapłana.
- Endehar, nasz magnar i bóg, przybył nas błogosławić - wyskandował wyspiarz ekstatycznie. Sądząc po fokach wyszytych na rękawie, był rybakiem z maleńkiego klanu Wreth, zamieszkującego niewielką skalistą wyspę podległą Skagos. - Tyś Erland z Crowlów? - przyjrzał się uważniej twarzy starca, jego wzrok spoczął na Sercu Zimy. W kącikach ust rybaka zbierała się spieniona, gęsta ślina. - Siądzcież z nami, napijcie się - machnął łapskiem w stronę ognia. - Ty i czarne diabły - dodał po chwili.
- Jam jest Erland Crowl - odpowiedział kapłan - i z przyjemnością ogrzałbym się przy waszym ognisku, ale spieszno mi by stanąć przed obliczem Endehara i jego siostry. - Po chwili zaś dodał - Szepnę dobre słowo Bogom na temat klanu Wreth i jego gościnności.

Rybak zaśmiał się gardłowo i serdecznie, obryzgując przy tym Erlanda pacynkami gęstej śliny.
- Lepiej, gdy bogowie nie wiedzą, że żywiesz. Wolałbym ja, ażeby Erland szepnął dobre słowo czarownikowi z Czarnego Zamku, żeby wrony znad morza dalej nasze ryby brały… bo co nam Moruad ugadała, dobre było, czcigodny… póki trwało. We Wschodniej Strażnicy znowuż i gadać z nami nie chcą, a mówią ziomkowie moi, że Trzy Pszczoły łodzie nasze kazał ostrzelać...
- Szepnę i dobre słowo czarownikowi z Czarnego Zamku o ile tylko nie pożre nas szaleństwo wojny i będę mieć okazję. Obawiam się jednak tego, że Trzy Pszczoły nie posłuchają Pająka. Musisz wiedzieć, że i Wrony są podzielone niczym klany. - zaś do Septy rzekł - Mówi, że Trzy Pszczoły kazały ostrzelać łodzie rybackie. Zdaje się, że nie tylko Skagi mają problem z dotrzymywaniem umów.

Koniuszy z Czarnego Zamku od dłuższego czasu jechał chmurny i wyglądało na to, że możliwość poznania chodzącego po ziemi skagoskiego boga powodowało solidną zgagę. Willam Septa przez te wszystkie lata nie pomyślał, że to za jego czasów nastąpi koniec Nocnej Straży… ale jak patrzył na to morze dzikusów to nie miał złudzeń. Marbran Qorgyle będzie ostatnim Lordem Dowódcą… a jego córka jak będzie miała szczęście to będzie rodziła kolejnych magnarów Skagos. Lepsze to niż rodzenie skagoskich kundli po zbiorowym gwałcie w odwecie za śmierć córeczki.

- Erland nic tu po nas. Zwrócił się do Szepczącego bezpośrednio i bez drwiny czy sarkazmu jak to miał w zwyczaju. Mówił spokojnie i nad wyraz poważnie. – Chyba wszystkie karty zostały już rozdane… a przynajmniej Moruad właśnie dostała bardzo słabe rozdanie. Nie mamy co się licytować na to co bardziej łamie umowę czy czterokrotnie więcej luda na Kurhanie i to pod samym Murem, czy jednorożce hasające po ziemi straży i klanów… czy chędożony w swój szlachetny zadek Oswyn Bettley kąsający wasze łodzie.

Rybak z klanu Wreth wykazał się zaskakującym zmysłem politycznym… a może tylko instynktem samozachowawczym i wielką wolą przetrwania w morzu pełnym ryb, z których każda była większa od niego. Gdy tylko rozmowa skagoskiego kapłana z wronami weszła w etap szeptanej narady, Skagos z rozmysłem usunął się, i kolebiącym się krokiem człeka nie do końca panującego nad swym ciałem potoczył się do swego ogniska. Aby przypadkiem nie usłyszeć czego podejrzanego

- Jebał to pies. Teraz to mało ważne… to co było do obgadania nie jest już ważne i nic tu po mnie. Dodał po chwili. – To co miałem przekazać Moruad to nie było do uszu Endehara już nie wspominając że w obecnej sytuacji to jest absolutnie nieaktualne. Życz jej zdrowia ode mnie i długiego życia… Wracamy.

- Willam - ton Alysy wcale nie był rozkazujący. Nawet nachalny nie był. Ot, tylko wkurwiający, jak i wkurwiająca była świadomość, że cokolwiek on, Willam Septą zwany, na wodza tego burdelu namaszczon, czy też świętobliwy Erland wolą takich czy innych bogów natchnięty powiedzą czy nie powiedzą, córka Starego i tak zrobi swoje… - Willam, możemy się spotkać ze Skagijką bez jej brata - Alysa Qorgyle zniżyła głos do szeptu. - Poza obozem. Erland to załatwi. Prawda? - zwróciła się do Skagosa, a jej spojrzenie ważyło tyle co roczny urobek ze wszystkich skagoskich kopalni. - Prawda?

- Może - poprawił Erland kobietę. - O ile Moruad cokolwiek jeszcze ma do powiedzenia i nie jest pod kluczem... i o ile wcześniej was ktoś nie dopadnie. Albo Bóg nie zetnie mnie za zdradę... Albo Moruad nie zechce was powiesić za grzechy Półrękiego. Nie macie jednak żadnego wyboru. Podobnie jak i ja.

- Zawsze można wybrać… od chociażby w którą stronę zad konia skierować. To powiedziawszy Septa zawrócił swojego wierzchowca dobitnie pokazując, że nie zamierza czekać na boskie wyroki i sam zmienić kierunek podróży. - A to czy i gdzie nas zawrócą to się dopiero okaże.

- Nie rozumiesz Williamie Snow. Jeżeli zawrócisz teraz to karzę swym rodakom was pojmać. Tu i teraz. Dla mnie to najłatwiejsze rozwiązanie. Takie które gwarantuje przetrwanie mojego klanu. Wystarczy, że powiem temu tu rybakowi, że mnie obraziłeś.

- Możesz. Dość łatwe to rozwiązanie ale jednocześnie dość głupie. Odpowiedział Septa. - Możesz to zrobić… i pewnie cię posłuchają. Ci tutaj… ta ciemna masa tutaj na kurhanie. Ale uwierz mi albo posłuchaj podszeptów swoich bogów, że to dalece oddali szansę na przetrwanie twojego rodu.

- Bo Pająk na nas ruszy? Boltonowie? Starkowie? Sądzisz, że oddział Wron który tu zmierza ma jakieś szanse? Że zbieranina gwałcicieli, morderców i złodziejaszków z których większość trzyma tu jedynie topór Starków, będzie w stanie pokonać armię, która się tu zebrała? Możesz mi wierzyć lub nie, lecz w jednym Skagosi są naprawdę dobrzy: w wypruwaniu flaków. I nie będą się kłócić, gdy Bóg wyda rozkaz A że potem zostaną straceni w bitwie z siłami Starka? Nie pierwszy i nie ostatni raz. I choć wolałbym tego uniknąć to nie zaryzykuję życia swoich pobratymców, dlatego że chcesz zawrócić zad swojego konia. Masz więc wybór: spotkać się z Moruad i uzyskać od niej pomoc lub stanąć przed nią i jej bratem.

- O ile Moruad cokolwiek jeszcze ma do powiedzenia i nie jest pod kluczem. Snow gładko wyrecytował słowa Szepczącego sprzed kilku chwil… po czym dodał swoje. - Erland bądź łaskaw zrobić to co robisz najlepiej. Czyli kompletnie NIC. Odpowiedział koniuszy z Czarnego Zamku jakby nic a nic nie przeraziły go wizje roztaczane przez Skagosa. – A jeżeli pięć setek wojowników dodało ci wreszcie odwagi to nie chowaj się pod obeschniętymi jajcami Magnara albo w piździe Moruad.

Erland zmarszczył tylko brwi, a potem głośno rozkazał:
- Obrazili siostrę Boga! Brać ich żywych! Kobieta jest z Urregiem, jej nie ruszać!
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 13-01-2014, 09:21   #184
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Engan



- Hm...

Bękart z Krain Burzy tarł z chrzęstem dłonią swój kilkudniowy zarost. Obydwaj znacznie starsi stażem i bardziej doświadczeni zarządcy milczeli. Parchaty nawet ziewnął leciuchno. Co znaczyć mogło jedno tylko - bękart, choć świeży jak trawa na wiosnę, był przy szarży. Niestety, w Straży zdarzały się takie przypadki, że urodzenie szło przed wiedzą i doświadczeniem. I na ogół nic dobrego z tego nie przychodziło... Ale cóż poradzić. I Parch, który łeb miał nie od parady, i Kuternóżka, co nie tylko głupi nie był, ale i do tego zawsze był Kamykowi przychylny, szlachetnej krwi to co najwyżej powąchali... Jak ją dzicy lubo Skagowie wytoczyli z poprzednika Cecila Storma, bękarta jakiegoś burzowego paniątka.

- Hm... - nie ustawał Storm w swych rozmyślaniach, tarciu podbródka, próbach wyglądania na właściwego człeka na właściwym miejscu, a przede wszystkim rozpaczliwych staraniach, by pokumać, o co chodzi, wydać jakiś rozkaz i nie wyjść przy tym na durnia.

- Hm... hmmm...

- Bo wiesz, Kamyk - uznał za stosowne wtrącić się Kuternóżka - my nie jesteśmy z grupy Stouta, co tam lezie porządeczku na kurhanie pilnować. Nas stary w Dar posłał, żebyśmy klanowców troszka ogarnęli.
- Bo Flinty w gniew wpadły straszliwy na Skagów... - uzupełnił Parch, zaś Storm zachrumkał i zamruczał coś niezrozumiale.
- Po prawdzie - westchnął Ulryk. - To klany tylko czekały, ażeby wpaść w gniew na Skagów. Siedzieli blisko w Darze, i liczniej niż zazwyczaj. Ktoś może by powiedział, że po to, by się bronić przed wyspiarzami. Ale ja mówię: po to przyleźli, by Skagom pomóc. By Skagi nie przegapiły okazji do wkurwienia klanów.
Iorweth zachichotał w niebo, zachłysnął się śliną i żółcią.
- Oto i prawda najprawdziwsza. Co za umysł przenikliwy u twego brata, Kamysiu. Lordem Dowódcą powinniście go zrobić.
- Ale czym oni klany wkurzyli? - wyartykułował Kamyk, a Ulryk machnął ręką.

- Twierdzą, że Skagi na kurhanie ubiły Rohana Flinta, i w niewolę wzięli pacholę, co miał je pod opieką.
Iorweth nagle przestał chichotać, złapał się nagle za żołądek.
- I powiadam ci, Kamyk - ciągnął ponuro Kuternóżka - że nas wciągną w ten burdel bez ochyby. Ten Rohan to brat Hugona naszego, a ten zaginiony bachor... ech, gadają, że to Flint go dzikiej zmajstrował, a potem ukrył u swoich.

- Hmmm - zadumał się ponownie Cecil Storm. Iorweth Harlene za to nie tracił czasu. Począł się czołgać w stronę krzaków.
- Dokąd? - poinformował się Kamyk.
- Zaraz się posram! - Skag zaryczał jak raniony żubr, kto by pomyślał, że jeszcze tyle siły w nim drzemie.

A jęczał rozdzierająco w tych zaroślach przez czas pozwalający odśpiewać bardzo długi hymn ku czci Kowala, której to pieśni Kuternóżka, wierzący w Siedmiu, nauczył Kamyka, gdy siedzieli na drzewie nad wilczą watahą.

Harlene wreszcie wyczołgał się z krzów, blady jak nieszczęście.
- Sram krwią - burknął posiniałymi wargami. - Mam gorączkę - zwrócił się do milczącego Storma. - To ani chybi jaka zaraza. Mi tam zajedno, kto mnie będzie leczył, wasz maester czy nasi kapłani, na kurhan i do Czarnego Zamku jedna droga. Ale jak zacznę mór siać, to wśród kogo lepiej? Moich czy waszych?

Oczy Harlene'a błyszczały, rozognione, w zabiedzonej i posiniaczonej twarzy. Ale błyszczały na gust Kamyka coś za bardzo przytomnie i za bardzo przebiegle. Kuternóżka poruszył się niespokojnie, a Parch na wszelki wypadek odsunął od Skaga.

Cecil Storm, bękart burzowego paniątka, był zaś już tymi wywodami ugotowany na twardo, i to jeszcze zanim Iorweth wywiódł mu na przykładzie Erranda Greystarka, co Straż robi z takimi, co pozwalają, by morowa panna zbierała pokłosie wśród czarnej braci.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 13-01-2014 o 09:36.
Asenat jest offline  
Stary 14-01-2014, 09:17   #185
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Morghane


- Oszukali nas! - syknęła Alraun, i tylko fakt, że Morghane ścisnął mocno jej dłonie sprawił, że nie pognała się bić.

Razem z Torghenem Flintem i Antonem Liddlem przyszła niemal setka wojowników. Otoczyli ich szczelnie. Cray w sumie nie spodziewał się po nich niczego innego... w końcu spotkali w lesie wrogów, co twierdzili, że są druhami, mimo iż wiedli wojenną bestię. Ale żeby od razu oszustwo zarzucać? No nie, to nie uchodzi. Jeno rozważni byli. Ostrożni.

Eivor uśmiechała się słodko i niewinnie. Torghen Flint nastroszył się jak wściekły kocur i wyglądał jakby zaraz miał plunąć jadem. Anton Liddle, który przypadł Morghane'owi do gustu ze względu na poczciwą gębę i nadzwyczajnie podły wzrost, podszedł niemu i Alraun z wyciągniętą prawicą. Crayowi uścisnął rękę, a Skagijce rzekł kilka słów w skagoskiej mowie. Alraun parsknęła i rzuciła coś zdawkowo. Urodzona negocjatorka, królowa serc, nie ma co...

Od słowa do słowa i wyszło, że klany idą na Skagosów, bo Skagosi ubili bratanka Torghena, Rohana... przez czysty przypadek również brata Pierwszego Zarządcy. Alraun niespodziewanie politycznie odparła, że jej nic o takowym nie wiadomo, za to jest jej znana kara, jaką Moruad obłożyła każdego, kto podniesie rękę na klany z gór. Obdzieranie żywcem ze skóry, mianowicie.

Torghen nie uwierzył. Anton zapytał, czy ktoś już został obdarty i chyba został usatysfakcjonowany odpowiedzią, że dwóch co owce i baranki kradli, owszem. Eivor szczerzyła do Craya białe zęby i chyba coś próbowała przekazać bez słów, coś miłego, propozycję jakowąś...

I wtedy objawiło się w całej sile, jak to jest, jak się idzie na półśrodki... Mendoweszki trzeba rozgniatać od razu, a nie odkładać na bok i spuszczać z oczu, gdzie niepostrzeżenie mogą nabrać sił. Cray mógł mieć tylko nadzieję, że pożyje jeszcze trochę, by skorzystać z tej mądrości. Alraun powiedziała, że ukryje jeńca, że zabazpieczy... I łajno z tego wyszło. Wyślizgał się z niewoli, glista jedna.

Wiotki, patetycznie blady i ofiarnie obity na ryju, pojawił się za Torghenem, wspierając się drżącą dłonią na ramieniu wojownika z klanów. Bez powitań ani wstępów wycelował w Craya swój wredny paluch.

- Ten człowiek, Morghane Cray, jest dezerterem i zdrajcą Straży. On i Skagosi, którym przewodzi, zabili Jorana Lannistera.
- To łeż! - wydarła się Alraun, i skoczyła do przodu. Morghane niemal słyszał, jak trzeszczą naciągane cięciwy.
 
Asenat jest offline  
Stary 15-01-2014, 09:53   #186
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Tygon


Obawiał się, że przeprawa będzie trudna. Obawiał się, że Orm wytrzyma dzień lub dwa, a potem zmęczy go ludzkie towarzystwo. Że zmiennokształtny zniknie ktorejś nocy bez słowa, zostawiając Tygona z niewiastami i dziećmi, w miejscu, w którym Tygon nie znał dróg, na zatracenie.

Ale minęło sześć dni, a Orm dalej szedł z nimi. W dzień był tak samo milczący i ponury jak podczas ich pierwszego spotkania. Wieczorem przy ognisku czasem rzucił kilka słów. W nocy spał pod skórami z Freyą... i też wówczas nie gadał. Gdy byli w drodze, czasem w oddali, między drzewami, staremu Thennowi mignął kudłaty grzbiet wielkiego odyńca lub innego zwierzęcia ze stada Orma. Pustelnik zabrał ze sobą swoje dziki. Znaczy... nie planował wracać szybko do swego domu. Albo nie planował wracać w ogóle. Nie było to zresztą takie głupie. Tygon był pewien, że Czaszka nie przepuściłby Ormowi takiej potwarzy.

Dwa dni temu zmiennokształtny wprowadził ich na moczar, ogromne, błotniste rozlewisko, bez ścieżek i bez nazwy. Pokryte grubym kożuchem gnijących roślin zdradzieckie bagno nie zamarzło... i jak rzucił półgębkiem Orm, zamarzło tylko raz jeden w ludzkiej pamięci. Podczas Wielkiej Zimy, gdy z lodowych pustkowi przyszli Inni. Co jakiś czas z wody dobiegał dziwny bulgot, drzewa gięły się pod ciężarem bluszczy, cuchnęło... Orm i jeden z podrostków szli na przedzie, potem zmiennokształtny posłał chłopaka przodem.

- Lepiej, by pierwszego ujrzeli dzieciaka, nie mnie - mruknął do Tygona.
- Kto?
Orm zarzucił kudłatą głową jak zniecierpliwony koń.
- Błotne węże. Wolni ludzie, co tu żywią na moczarze. Moje plemię.
- To czemu...

Orm tylko spojrzał przeciągle i gorzko. Nic nie rzekł, ale i mówić nie musiał. Wolni ludzie bali się zmienniokształtnych. Często rodziny wolały się ich pozbyć.

Zaczynało się już ściemniać. Chłopaczek czekał na nich nad brzegiem rozlewiska. Wiódł przez nie drewniany pomost, ginący w białych oparach. Drugiego brzegu również nie było widać.

- Tam na końcu - zrelacjonował mały - jest osada na wyspie. Za ostrokołem. Ci, co wieszają człeka na bramie, gadali, żebym przyprowadził Tygona... i że Orm ma czas do rana, by opuścić moczar... że zdradziłeś ich raz, a teraz przyprowadziłeś tu obcych - szczęknął zębami na zmiennokształtnego - i zdradziłeś ich po raz drugi.

Orm żachnął się bezgłośnie. A Tygon... Tygon poczuł palce oplatające jego pierś. Poczuł oddech między łopatkami i zapach ziół.
Potem coś ścisnęło jego głowę w mocarnym uścisku, w uszach coś zadudniło głucho, aż do bólu. Serce tłukło jak szamańskie bębny. Qeraha śpiewała.

Znajdź osadę pośród wód.
Przejdź przez ogień.
Przetnij sznur.


- Kogo Błotne węże wieszają? - zapytał chłopaka.
- Mówili, że Czaszkowego szpiega.

Orm się skrzywił. Potem schylił się i zdarł palcami żółty nalot z drewna pomostu. Podetknął go Tygonowi pod nos na wyprostowanej dłoni.

- Siarka. Jak chcesz iść, to uważaj. Nie bez kozery moich zwą wężami.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 15-01-2014 o 18:04.
Asenat jest offline  
Stary 17-01-2014, 16:08   #187
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Willam


Miał krew na rękach. Krew czuł w ustach. I nie wiedział: własna to jego, czy cudza.

Wlekli go w kilku, próbował jeszcze się wyrwać, ale nogi nie chciały go słuchać. Oślepiał go blask mijanych ognisk, ogłuszał ryk tłumu. A jednak miał wrażenie, że biegnie, że sadzi długimi susami, a wysiłek wyciska z jego piersi gorący, ciężki oddech. Jego stopy połykały przestrzeń. Widział ognie w oddali, i rojące się ludzkie mrowie. I wiodący ku nim ślad, srebrzystą nić zapachu, snującą się po ziemi i w powietrzu, drgającą na krzewach jak pasma mgły.

Nagle ziemia pod jego nogami znikła i Willam poleciał w dół, w ciemność. Zderzył się boleśnie z grzązkim gruntem, błoto oblepiło mu twarz. Zaraz też jego ramiona objęły czyjeś wielkie dłonie, otoczył go zapach krwi, ognisk i czegoś jeszcze, czegoś, co znał. Kogoś.

Blane, zwiadowca z Wieży Cieni, nigdy nie był słabeuszem. I teraz otoczył go ramionami i dźwignął bez trudu, by oprzeć Willama o ścianę ziemnej jamy. Z góry, zza nieregularnej krawędzi wykopu patrzył na Septę blady księżyc.

Jama w kurhanie. Wrzucili go do dziury, którą wygrzebali, by wydobyć na wierzch stuletnie kości, które skrywała ziemia. Septa siedział całym dupskiem w domu zmarłych.

Blane poklepywał go po policzkach. Coś mówił, ale Septa nie za bardzo rozumiał. Znowu biegł, jego stopy połykały przestrzeń. Uniósł tylko do twarzy swoje dłonie. Wokół palców snuł się zapach, srebrzyste nici, drgające jak opar barwiły się z wolna na czerwono.

Mimo wszystko, wzbierał w nim pusty śmiech. Erland kurewsko się przeliczył.

***


Erland Szepczący kurewsko się przeliczył.
Wydarł się ponad tłumem Skagosów, skagoskie gęby rozwarły się w zdumieniu szeroko niczym główna brama Winterfell, przez co przestali jazgotać i zrobiło się jakby ciszej.

A potem stało się to, co się stało. Nic szczególnego. Konkretnie mówiąc, wielkie kurewskie nic. Skagi stały i łapały muchy w rozdziawione gębiszcza. Bowiem Skagi nie biją się na cmentarzyskach, gdzie leżą ich zmarli. Nie przez szacunek, rzekła Sepcie Moruad, gdy żarli razem pieczonego bażanta na uczcie w Czarnym Zamku, gdy Skagosi udawali jeszcze, że są grzeczni. Z trzy księżyce temu. Całą wieczność temu. A przynajmniej nie tylko przez szacunek, tak mówiła, tylko dlatego, że gdy karmisz zmarłych krwią, oni mogą wrócić. Każdy kocha swoich zmarłych, ale nikt tak naprawdę nie chce, aby powrócili z zaświatów. Jakiś porządek być musi, inaczej burdel się robi, tak odrzekł wtedy Septa siostrze magnara.

A teraz w tym kurewskim burdelu, który nagle zamarł w bezruchu, doświadczywszy straszliwego konfliktu moralnego pomiędzy odwiecznym obyczajem a słowami kapłana i chęcią odwetu za obrazę, Septa wykorzystał moment i zaciął ostro konia.

Roddard ocknął się z otępienia i skoczył za nim. Alysa była tuż obok, Tytus trochę dalej, bo musiał jeszcze pięścią Urreqa poczęstować.

Septa staranował koniem jakiś namiocik, z którego dobyły się niewyraźne krzyki, i dopiero to skłoniło barbarzyńców do podjęcia jakiegokolwiek działania. Grupka wron zdążyła jednak odsadzić się już kawałek od centrum obozu, barbarzyńcy byli w większości pijani w sztok, ci z dalszych części obozowiska nie dosłyszeli Erlanda, a ci co dosłyszeli mieli, jako się rzekło, konflikt. Pościg szedł niesporo i opieszale.

Mogło się udać. Widział już ciemność poza obozem, wbijał w nią oczy. Była tak niedaleko, gdy ich w końcu opadli.

I ciągle mogło się udać. Wyspiarze walczyli pięściami, by nie przelać krwi na ziemi, w której spali ich zmarli. Septa nie żywił podobnych mrzonek i siekł tłum jak żniwiarz łan żyta, ciął bez litości w wyciągające się ku niemu ręce, brnął przez morze krwi.

Mogło się udać. Ale było ich zbyt wielu.

Obalili go wreszcie, razem z koniem. Zdążył się jeszcze zerwać, zdążył jeszcze się wydrzeć, że który tam pierwszy. Tyle że Skagosi nie zamierzali ustawić się w kolejce. I wtedy nie odpuścił.

Gdy cios pięścią w głowę zepchnął go w dziwny stan pomiędzy snem a jawą, w którym jednocześnie był bezwładny, wleczony gdzieś przez skagoskie ręce i biegł, biegł wytrwale ku ogniom kurhanu, zdążył jeszcze zobaczyć, jak Roddard Worsworn podrywa łuk do twarzy i mierzy.

Mierzy w stronę namiotu, przed którym stali obok siebie, ramię w ramię, potężny siwowłosy mężczyzna obwieszony złotem i bladolica dziewka w białych skórach. Magnarowie.

***


A potem ciągnęły go dziesiątki rąk, i poleciał w dół. W wykopaną w ziemi jamę, wrota do domu zmarłych. Ocknął się na dobre, gdy Blane obmacywał mu żebra, sprawdzając, czy aby nie są połamane. Skagosi powinni się jednak nauczyć co nieco o szacunku dla śmierci i nie trzymać jeńców w takim miejscu. Cuchnęło moczem i gównem.

- Obudziłeś się, dobrze - mruknął zwiadowca i opadł obok Willama.
- Od wczoraj tu siedzę - mruknął. - Wszystkich nas wzięli, kiedy magnar zjechał. Wszystkich oprócz Gortrada. Słyszałem ich jeszcze przed zmrokiem, byli gdzieś w jamach w pobliżu. Teraz ich nie słychać... - umilkł i nie dokończył.
- A z Gortradem co? Ubit?
- A gdzie tam. Ze skagoską dziewką z Crowlów, co nam strawę gotowała, polazł miglanc jeden do strumienia wody niby przynieść, zanim nas opadli. Pewnie go ubili poza obozem.

Willam przymknął oczy. Widział, jak srebrne, dymne nici jego zapachu rozmywają się wśród ognisk, giną wśród wyziewów z ciał setek Skagosow zgromadzonych na kurhanie. Basior kręcił się bez celu, próbójąc na nowo wziąć trop, próbując sam siebie przekonać, żeby wejść między ludzi.

A potem Szary pochwycił inny trop. Znajomą woń starej krwi i moczu, zapach jednego z braci. Mieszała się ona i zaplatała z wonią czegoś, co wyszło ze starej drogi i ruszyło za nimi.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 25-01-2014 o 07:55.
Asenat jest offline  
Stary 21-01-2014, 11:21   #188
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Maybe, I just wanna be yours...



Morghane kaprawymi oczami swej parszywej duszy widział już lawinę gówna, która zebrała się nad ich głowami. Rzucił się za Alraun, próbując ją powstrzymać.

- Nie! Alraun! Stój! - krzyknął z siłą. Nie było czasu na elokwencję. Był czas na twarde tony i wywarkiwane rozkazy. Jeżeli skagijka chciała zachowywać się, jak wściekły pies, to będzie się do niej zwracał, jak do wściekłego psa.

Przez myśl przeszło mu, że znalazł zaskakująco trafne określenia dla kondycji całego plemienia ludzkiego. Psy, pudrowane dworskie futrzaki, tresowane myśliwskie, oszalałe ze strachu łańcuchowe, mądrzy pasterze i wściekłe bestie. Ludzie i psy. Nie lwy, nie jelenie, a nawet nie wilki. Psy, rzucające się sobie do gardeł ze strachu lub na rozkaz. Tak jak teraz.

Borroq rzucił z wściekłością jakieś słowo, w którym Cray rozpoznawał już soczyste przekleństwo. Nils wrzasnął, by nikt nie ruszał się z miejsca, ale Morghanowi się nie skojarzyło, czy mówił do swoich czy do Skagosów.

Złapał Alraun za rękaw, odwróciła się i poczęstowała go tym samym grubym słowem, którym jej brat rzucił w klanowców. Zacisnęła mu dłoń na szyi… nie żeby podddusić, nie… to chyba był taki skagoski sposób na zapewnienie sobie pełnej uwagi rozmówcy.

Sfora wściekłych psów.

Ale przestała iść na klanowców, więc chyba wszystko było dobrze…

A jednak nie było. Nagle zaśpiewała cięciwa. Cray usłyszał gdzieś blisko siebie dobrze znane, głuche uderzenie grotu w ciało. Oczy Alraun Rork się zaszkliły. Eivor zaczęła krzyczeć. Nils dalej wrzeszczał swoje. Skagijka się chwiała, a za nią jeden z klanowców odejmował właśnie łuk od policzka.

Morghane miał wrażenie, że czas boleśnie zwolnił. Lawina gówna runęła. Zamglone oczy skagijki wpatrywały się w niego oskarżycielsko. Jego wina, źle ocenił sytuację, źle podszedł do sprawy, źle do ludzi. To była jego wina. Nie odwrócił wzroku.

Pod Alraun ugięły się nogi. Morghane pochwycił ją w ramiona. Była większa od niego, bezwładna, nie dał rady jej utrzymać. Razem padli na kolana. Ból wybudził go ze snu.

- Stać! - zagrzmiał. Biada im wszystkim jeśli nie posłuchają - Medyka!

Już gdy układał język do krzyku wiedział, że nie posłuchają.

Wściekłe, oszalałe ze strachu psy.

Jego głos utonął w jazgocie klanowców i Skagosów. Przez gwar do jego świadomości przebił się wysoki, ostrzegawczy krzyk drapieżnego ptaka, tego sukinkota, który miał mu przynieść szczęście, a przyniósł… to.

- Zabić…! - wydarł się się Wiotki z mocą, przeczącą jego zabiedzonemu stanowi. Cray nie dosłyszał niestety, kogo Wiotki chciał ubić. Możliwe, że wszystkich jak leci. Syknęły strzały i zaczęła się rzeź. Cray walczył z Alraun, uparcie próbującą powstać na nogi.

Nagle Morghane’a otoczyły czyjeś ramiona. Spojrzał w wielkie, rozwarte do granic możliwości ze strachu oczy jasnowłosej łuczniczki. Eivor Liddle obejmowała ciasno i jego, i Alraun, kurczowym chwytem kogoś, kto tonie. Obrócona plecami do swoich współplemieńców, zasłaniała własnym ciałem ranną i małą osobę Craya.

Nils krzyczał, Anton Liddle krzyczał, ale najgłośniej i tak darł się Wiotki. Po czym wszystko nagle utonęło w ryku, który mógłby poruszyć nawet fundamenty Muru. Borroq siedział wysoko na grzbiecie jednorożca, i okładał futrzate boki drzewcem topora. W małych oczkach bestii rodziła się furia. Nogi wielkie i grube jak skalne kolumny poruszyły się. Ziemia zadrgała.

Życie Alraun wyciekało razem z krwią na dłonie Morghane’a. Eivor Liddle nadal trzymała go w objęciach i dyszała ciężko.

Morghane przycisnął Alraun do piersi. Wiedział, że przeciąga nieuniknione. Nie był w stanie jej uratować, a z każdą chwilą narażał siebie i Eivor. Musiał ją zostawić.

- Przepraszam - pocałował ją w usta, bo przecież nie miał jeszcze okazji.

Alraun przywarła do jego ust i poczuł krew. Słodko-gorzką, ciepła, gęstą krew. Jej życie.

- Znajdź Iorwetha - wyszeptała. - Iorwetha Harlene. Obiecaj.

Trzymała go, kurczowo zaciskając palce na przodzie jego kaftana. Eivor próbowała go już odciągnąć, ale Alraun trzymała go i nie chciała puścić, choć słabła z każdą chwilą.

- Obiecaj - powtarzała z uporem. - Obiecaj.

Gdzieś w górze krzyczał ptak.

- Obiecuję - szepnął i przytknął swoje zlane zimnym potem do jej rozgorączkowanego czoła - Znajdę go.

To wystarczyło. Poczuł, jak jej uścisk słabnie, jak wiotczeje w jego ramionach. W sercu zaległa mu gęsta i czarna jak smoła wściekłość.

Opuścił ciało pięknej kobiety, mądrej wojowniczki na ziemię i odwrócił się do przerażonej Lidllówny.

- Wynosimy się stąd mościa panno - mimo lekkich słów, jego ton nie zdradzał nawet cienia zwykłego rozbawienia. Nie lubił gdy kobiety cierpiały. Stracił Alraun, ale nie miał zamiaru oglądać, jak Eivor Liddle płaci za jego błędy - To nie jest miejsce dla rozumnych istot.

To miejsce dla psów, pomyślał w gęstym mroku, który ogarnął jego duszę.

Zacisnął palce wokół ramienia Eivor i pociągnął za sobą. Cofnął się w stronę, z której przyszła jego zgraja skagosów. Przemykał się pomiędzy oszalałymi ze wściekłości wojownikami. Bokiem, dołem, szybko, po głebokich śladach, które ich przemarsz wyżłobił w zdradzieckiej ścieżce. Myślał, czy nie złapać jednego z zagubionych w zamęcie koni, ale konie rzucały się w oczy, a on nie miał najmniejszego zamiaru dać się ponownie złapać.

Wreszcie ogarnęła ich roślinność, blokując coraz więcej z rozdzierającego las zgiełku. Morghane rozejrzał się uważnie, sprawdził, czy nikt za nimi nie idzie i puścił ramię dziewczyny. Była już bezpieczna. Zmierzył ją ponurym wzrokiem. Młodziutka i przerażona. Ciekawe czego się spodziewała leząc z mężczyznami na wojnę. A może była jedną z tych wojennych dziewcząt, którym krew i mord nie straszne? Może specjalnie wciągnęła ich w pułapkę?

Nawet jeżeli to była prawda, to Cray nie miał zamiaru teraz tego roztrząsać. Miał inne sprawy na głowie. Odwrócił się bez słowa i ruszył przed siebie. Najpierw po śladach skagosów, potem w odpowiednim miejscu odbije w bok i wróci do tropienia Lady Alyssy i jej ludzi. Iorwetha, musi odnaleźć Iorwetha. Nie oglądał się za siebie. Niemal czuł, jak Eivor zastanawia się, czy iść za nim, czy przeczekać rzeź by wrócić do swoich.

Było mu po równo.

Też był psem. Pora złapać trop.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 21-01-2014 o 12:17.
F.leja jest offline  
Stary 23-01-2014, 09:36   #189
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Erland


Czuł strach, tak jak i wtedy, gdy Endehar wymordował rodzinę i zasiadł w Królewskim Domu. Znał boga Skagos, wiedział, do czego ten jest zdolny: do wszystkiego. A jednak wówczas uzyskał to, po co przyszedł.

Każdego można oszukać, pomyślał kapłan bluźnierczo. Nasz bóg nie jest wszechwiedzący, nie może być... Inaczej wszyscy bylibyśmy martwi.

Dziś zaś zaczynał z lepszej pozycji niż wtedy. Wtedy miał tylko słowa. Dziś dał Endeharowi córkę Pająka. Wszyscy to widzieli... Niestety, Erland wiedział też, że jeśli magnar zechce go zabić, żaden hojny dar go przed tym nie powstrzyma.

Willama Snowa ludzie boga zabrali na drugą stronę kurhanu. Po tej, skrępowany jak baran na rzeź i przywiązany do palików namiotu Moruad, oczekiwał na sąd Roddard Worsworn. W tumulcie walki zdołał wyciągnąć łuk i strzelić w stronę władcy Skagos i jego siostry. Strzała wbiła się w krtań jednego z wojowników, którzy strzegli magnara, ale ponury zwiadowca i tak nie mógł liczyć na litość. Co najwyżej na trochę czasu, zanim Endehar wymyśli dla niego naprawdę paskudny sposób na śmierć. Alysę rozdzielono z Tytusem i Urreqiem, trafiła do jednego z namiotów klanu Magnar, gdzie była trzymana pod strażą.

Erlanda i Hwarhena zostawiono samym sobie.
- Bóg włada kurhanem - rzucił Hwarhen cicho, a Erland przypomniał sobie morski brzeg, uciekające ku falom kraby i Moruad, uśmiechającą się okrwawionymi zębami.

Minęły dwie godziny, zanim po nich przysłano.

Endehar zajął namiot Moruad. Siedział na siodle okrytym skórami, nagi do pasa. Tuliła się do niego chuderlawa dziewczyna, tak młoda, że mogłaby być jego córką. Magnar wieszał właśnie naszyjnik na jej skromnych piersiach. Złoto pokrywał czerwonawy nalot ze skagoskiej soli, ozdoba pochodzić musiała z grobowców władców wyspy. Magnar się uśmiechał.

Moruad siedziała na piętach przy palenisku, blada i sztywna, jakby kij połknęła. Hwarhen chciał do niej podejść, przywitać się, już rozwierał ramiona, ale powstrzymała go ledwie widocznym gestem.

Endehar odepchnął dzierlatkę i z rozmachem uderzył się dłońmi po udach.
- Wielce się cieszę, widząc cię, Szepczący - zakrzyknął serdecznie. - Napić się ze mną musisz, za nasze nowe zdobycze. No, podejdź no... Co tak klęczysz? Nogi ci już osłabły i zwiędły? Może dziewki potrzebujesz, co ci w nocy chłód z kości wygna? - złapał dziewczynę za włosy i potrząsnął nią jak kotem. - Taka, albo inna... wybierzesz sobie i pokażesz palcem - ponownie odepchnął dziewkę.

Nalał w kielich miodu, lepka, złota struga zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Wreszcie wyciągnął naczynie ku kapłanowi.
- Zatem, Erlandzie, druhu mój i przyjacielu. Jakie wieści ode wron przynosisz? I, zapomniałbym... - ciągle się uśmiechał w gęstwinach siwej brody. Ten uśmiech przywodził na myśl dobrotliwego dziaduńcia, który zaraz dzieciom baje pocznie prawić. A raczej przypominałby, gdyby nie zimne, złe oczy. - Gdzie jest ta mała kurwa, moja córka?
 
Asenat jest offline  
Stary 24-01-2014, 09:46   #190
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Kres


Siedzieli obok siebie w wykrocie, stykając się biodrami. Dziewczyna - rzecz przedziwna! - chyba uznała go za kogoś, komu można zaufać. Przestała dyszeć ciężko jak zgoniony koń. Na wymazanej błotem twarzy nie znać już było strachu, a tylko napięcie. Bała się, na pewno się bała, jej pot pachniał ostro strachem. A jednak bała się swych krajanów, pluskających się w strumieniu. Nie Kresa.

Znad potoku dobiegł strzęp rozmowy i dziewka stężała jak posąg. Wepchnęła mu coś w rękę... dwie kościane gwizdawki, związane ozdobionym piórkami i muszelkami rzemieniem, jedną krótszą od drugiej. Skagijka przytknęła złożoną dłoń do ucha, na znak, że chce tamtych posłuchać, i wychynęła lekko z nory, by znieruchomieć u jej wylotu. Kres widział tylko stopy obwinięte skórami i wypięty kobiecy tyłek.

Nagle się cofnęła, przytknęła palec do ust, złapała go za rękę i ścisnęła mocno.
Tamci ruszyli. Pierwszy na wzniesienie wspiął się ten z psami. Łaciata suka obróciła łeb w stronę kryjówki, ale psiarczyk poczęstował ją kopniakiem i pomknęła dalej. Potem przemknęli konni, a za nimi piesi z włóczniami. Jeszcze parę chwil, jeszcze kilka bolesnych uderzeń serca i wszystko ucichło. Dziewczyna odczekała jeszcze trochę, a potem puściła rękę zwiadowcy i odsunęła się. Na wnętrzu dłoni zostawiła mu czerwone półksiężyce, ślad po paznokciach, ściskała go aż do krwi.

- Nie wrócą - wyszeptała. - Poszli na polowanie. Nie mnie szukali... ani nie ciebie. Pojechali na polowanie - powtórzyła i odetchnęła. - Nie pamiętasz mnie, wrono? Ja pamiętam ciebie. Trzy lata temu od mego ojca kupiłeś psa. W zamku nad morzem.

Kres nie pamiętał. Ani Skagosa, ani skagoskiej dziewczynki, bo trzy lata temu jego chwilowa towarzyszka musiała być jeszcze dzieckiem. Psa za to pamiętał dobrze... tak starego, że nie przeżyłby podróży powrotnej na wyspę. Pamiętał, że dał za niego dobry nóż i kozie podroby, tylko po to, by bezzębna sobaka mogła tydzień później dokonać żywota w ciepłej psiarni Wschodniej Strażnicy. Pamiętał, że bracia się z niego śmieli przez ten wątpliwy interes.

- Nie powinieneś tu być - wyszeptała dziewczyna. - Nasz bóg jest na kurhanie. Kazał... uwięzić Czarnobrodego, i innych od was... a wczoraj w nocy przybyli kolejni, razem z jakąś kobietą, i ich też uwięzili. Musisz odejść. Magnar zabije was wszystkich.

Urwała, jakby nasłuchując.
- Wyprowadzę cię dalej. Weź moje piszczałki. Dłuższą odstraszasz psy. Krótsza je przywabia, przybiegną do ciebie.... nie każdy, ale lepsze to niż nic. Zabierzesz swojego brata i odejdziecie do swoich...

- Jakiego brata?
- Kazał mówić na siebie Gor. Wyprowadziłam go z obozu, kiedy się zaczęło. Ukryłam. Niosę mu przyodziewę, strawę i broń. Powinieneś pójść ze mną, wrono... - przechyliła główkę i przymrużyła oczy. - Krees.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 25-01-2014 o 07:57.
Asenat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172