Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-10-2012, 22:58   #11
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Piętnaście lat. Ta myśl powróciła do Jorana jak bumerang, gdy zobaczył swą twarz jak zimną wodą z misy odganiał od siebie resztki snu. Niedaleko na starym krześle wisiał dobrej jakości czarny, ocieplany płaszcz. Przez krótką chwilę oficer z Nocnej Straży przypatrywał się mu z zaciekawieniem. Obserwujący go z niedalekiej odległości Aenys i Paul, dawny zbir i ochroniarz z Królewskiej Przystani, którzy zostali wyznaczeni do jego eskorty, zastanawiali się czy dowódca widzi teraz inny płaszcz, o złotym kolorze.

W końcu Lannister westchnął i szybko ubrał się i uzbroił się. Nie obawiał się ludzi Żmii, jednakże nie przeżył by tylu lat w swojej roli, gdyby nie zachowywał ostrożności. Po tylu latach służby nauczył się, że nawet krótka wyprawa za mur, może mieć nieoczekiwany przebieg i niespodziewane konsekwencje. W tym świecie, gdzie zimno potrafiło nabierać własnej osobowości i być najgorszym wrogiem, nie należało nigdy twierdzić, że już widziało się wszystko. Świat za murem potrafił zaskakiwać.

Jadąc przez korytarz prowadzący poza 7 królestw, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wyciosane lodowe ściany, są już dla niego bardziej znane, niż dawna komnata, w miejscu które kiedyś nazywał domem. Dziś nie mógłby zliczyć ile razy przemierzał te chłodne korytarze, ale zawsze napawały go one zadumą ... wszakże widziały one wiele.

Gdy wyjechał na zewnątrz zbliżając się w stronę ogniska, wrócił do tu i teraz. Wiedział czym spowodowane są te jego myśli, od kilku lat, w okolicach tych dni zbierało mu się na wspomnienia. Nie był stary, ale w tych okolicznościach było to pojęcie względne.

-Jesteśmy już blisko, siedź cicho - powiedział do towarzyszącego mu Florenta. Dobry, ale młody zwiadowca. Kilka lat na Murze, ale udało mu się załapać do jego oddziału, a przecież brał najlepszych. A teraz po raz kolejny będzie musiał uzupełnić stan oddziału, świadomość tego pozostawiała mu nieprzyjemny posmak w ustach.

Przed ogniskiem zsiadł ze swojego konia i rozpoczął rytuał powitania. W tym czasie Paul razem z Florentem rozdali dzikim przywiezione wino, jako prezent. Następnie wszyscy zajęli miejsce przy ognisku i oczekiwali, aż Wolni Ludzie, uspokoją się po zamieszaniu jakie wywołało pojawienie się dobrego i z tęsknotą wyczekiwanego trunku.

Na rezultat nie trzeba było długo czekać. I sam przed sobą Lannister mógł przyznać, że rozumie tych ludzi. Jednakże, życie nigdy nie było proste. Dlatego podniósł się ze swego miejsca i zbliżył do ogniska, tak aby być lepiej widocznym przez całą grupę.

Joran przyjrzał się zgromadzonym wokół dzikim. Tyle lat jego życia spędzonych na tym małym skrawku ziemi. Przyglądał się teraz zarówno Cedrice i jej matce. Żmija była odważną kobietą, która potrafiła utrzymać swoich ludzi w ryzach i wzbudzała posłuch. Ręka Burzy zaś ... była sprytna i bardzo inteligentna. Już zresztą potrafiła grać na ludzkich uczuciach. Kiedyś będzie dobrą przywódczynią.

Na razie Czarne Serce odezwał się spokojnym głosem.

-Jak mógłbym zapomnieć o starych przyjaciołach? - nie dał im odpowiedzieć, tylko kontynuował swoją tyradę, podnosząc jedynie głos, tak aby wszyscy mogli go słyszeć

-Znam was dobrze. Razem puszczaliśmy krew wrogów. Żmijo my żyjemy, kości naszych wrogów pokrył śnieg, a ich imiona przepadły. I nie myśl, że zapomnę, jak obiecałaś mi zaśpiewać pieśń o Nocnym Królu - teraz mówił weselszym tonem, ale jego wspominki miały konkretny cel. Ot przygotowywał grunt, pod trudniejszą rozmowę.

Z tymi dzikimi łączyła go długa przeszłość. Sojusz był i jest obopólnie korzystny, musiał jednak im o tym przypomnieć. Przynajmniej na tyle, aby chwilowo zapomnieli o złości.

-Jyck jak porwali kobiety z twojej wioski, to ja podjąłem się negocjacji. Obiecałem, że je przyprowadzę z powrotem. Dlatego obiecałem porywczą, że dostaną najlepszą stal i zbroję, za każdą uwolnioną kobietę i dotrzymałem ... -

Dziki przerwał ten wywód -A potem ich powiesiłeś w tych zbrojach i z tą stalą ... mówiłem, że to cholerne marnotrawstwo - cóż przynajmniej, odezwał się.

Joran pozwolił aby gwara, która teraz powstała trwała chwilę. On nie był ich wrogiem i nie zamierzał pozostawiać ich tylko ze starymi wspomnieniami.

-Posłuchajcie mnie dobrze - tym razem jego głos nabrał twardości.

-Skagosi zawsze stanowili zagrożenie ... wiszące zarówno nad waszymi jak i naszymi ... wronimi głowami. Walczyłem z nimi. Robiłem wszystko aby to zagrożenie ograniczyć i wiem, że jest to ciężki przeciwnik. A Mourad ... Mourad ich aktywność ograniczyła. -

Dał im chwilę na przetrawienie jego słów, jednakże nie na tyle długą, aby mogli go zasypać pytaniami

-Endechar to skurwiel, okrutnik i idiota. Ma jednak wielu ludzi, nie można ot tak po prostu wpaść na jego wyspę i zarąbać go ... ale jest Mourad, nasza największa szansa na jakąś ... "normalność" i jedyna możliwa przeciwwaga dla obecnego Magnara. Dlatego chcemy być z nią w dobrych warunkach, dlatego i wam powinno na tym zależeć ... a ja mogę obiecać, że będę to wszystko dokładnie obserwował ... szukając jakiegoś zagrożenia -

Zamilkł, aby spojrzeć Cedrice głęboko w oczy. Słyszał jak kiedyś Maester Dywen twierdził, że oczy są zwierciadłem duszy. Cóż chyba w tym stwierdzeniu tkwiło gdzieś ziarnko prawdy

-Zwiększę ilość patroli udających się w waszą stronę. Do tej pory uważaliśmy, wasze ziemie, za zabezpieczone. Wolelibyśmy, żeby takie pozostały. Patrole obiorą trasy je przecinające i będą wam przynajmniej w tym zakresie w stanie pomóc. Wiem, że to niewiele, ale w tym momencie i przy takiej ilości informacji, to najlepsze co mogę zrobić -

Zaległa cisza. Syn Gormunda podrapał się po byczym karku. Jyck targał swoje brodzisko. Wszyscy patrzyli na Żmiję, a ta parsknęła krótkim, gorzkim śmiechem.

- Dobre to - rzekła. - Ale mało! Za mało! Co mi po oddziale wron, największym nawet, choćbyś i ty go prowadził... skoro będziecie daleko, gdy atak przyjdzie?! Nie, Joran!

- Ma rację - wytknął mu Jyck. - Kiedyś byłeś hojniejszy.

Cedrica musnęła rękę Lannistera końcami palców. Od jej rękawa odkleiła się srebrzysta, duża łuska ryby i spadła migocząc na wierzch jego dłoni.

- Matko, Jyck... odstąpcie - poprosiła łagodnie. - Nie jego w tym wina. Wrony są biedne. Czarne Serce daje nam tyle, ile dać może. Znamy go. Nigdy nam nie odmówił.

- Nie, nigdy - syknęła starucha. - Tylko teraz rzuca nam ogryzki i każe się cieszyć.

- Czarne Serce - ciągnęła niezrażona rudowłosa - my wam nie wytykamy przymierza z Moruad. Nie naprawdę. Czujemy się odtrąceni, ale to nam minie. Jeśli żyć będziemy. Jednak to przymierze tyczy tylko wron i tych Skagosów, którzy siedzą na waszej ziemi. Nie nas. Żadnemu wyspiarzowi ręka nie drgnie, gdy się na nas zamierzy. Drgnie, gdy zobaczy czarny płaszcz. To was, wrony, Skagosi nie tykają. Daj nam ludzi. Choćby i jednego na każdą wioskę. Nawet nie zwiadowców, jeśli ich nie masz i nie możesz być dla nas hojny. To tylko piętnastu... a będą widomym znakiem, że Joran Czarne Serce pamięta o swych dawnych druhach. I nie przebaczy przelanej krwi.

Lannister zadrżał lekko gdy dotknęła go dziewczyna. Pocałowana przez ogień, tak o rudowłosych kobietach mówili dzicy. A Cedrica zrobiła by wrażenia, w każdym zamku i na każdej sali balowej na Południu ... nawet w swoim obecnym stroju.

Wiedział już dokąd prowadzi ta rozmowa, cóż podobne gierki znał od dziecka. W dawnym życiu poznał takich graczy, którzy potrafili zmusić człowieka do wbicia sobie noża w plecy. On jednak sporo przetrwał ... odrzucił od siebie te myśli. To było dawno temu ... w tym momencie liczyło się teraz.

I Czarne Serce wiedział, że powinien im dać to czego chcą. Nawet jeżeli żądali sporo. Być może ktoś inny na jego miejscu, chciałby ich jeszcze wykorzystać.

Jednakże ponieważ Żmija i jej ludzie postawili wysoką cenę, będą musieli dać coś w zamian. Ręka Sztormu była bardzo inteligentna, a mówiąc o biedzie Wron ... w pewnym sensie trafiła w dziesiątkę.

-15 ludzi to sporo - zamknął na chwilę oczy wsłuchując się w okolicę. Wyłączył się, na zewnątrz sprawiał jednak wrażenie, zamyślonego. Taki był właśnie jego plan ... dzicy mu w tym nie przeszkadzali.

W końcu popatrzył na nich wbijając wzrok w ich przywódczynię

-Są walki, których człowiek nie chce toczyć - powiedział wyważonym tonem

- Potrzebuję swoich zwiadowców, każdy z nich jest na wagę złota. Innymi ludźmi nie mogę rozporządzać tak swobodnie. Mogę jednak tego dokonać ... jednak będę potrzebował pewnej karty przetargowej - zamilkł na chwilę obserwując ich reakcję. Wyglądali na zadowolonych

-Ryby, możecie spokojnie zwiększyć ilość dostaw dla nas. To mała cena, za jak sami mówicie ochronę. Mnie zaś pozwoli wszystko bez problemu wyjaśnić, gdy padną jakieś pytania - Nie powiedział im tego, ale przynajmniej ludzie będą mogli się częściej zmieniać. Nie ulegną tak łatwo pokusie.

Bo przecież nawet sam przed sobą musiał przyznać, że Cedrica potrafiłaby stopić każde serce. A znał swoich braci i wiedział, że nie są święci. Cóż odpowiednie nazwiska i rotacja powinny zabezpieczyć przed najgroźniejszymi skutkami. Nie martwił się złamaniem przysięgi w punkcie dotyczącym kobiet, ilu to braci spało z kobietami i świat się od tego nie zawalił ... nie chciałby jednak, żeby jakiś zakochany młodzik postanowił zdezerterować dla kobiety ...

A ryby ... cóż będzie mu łatwiej "sprzedać" ten pomysł, a wiedział ... wiedział jak bardzo w tym momencie potrzebna jest każda, nawet najmniejsza dostawa jedzenia ...

Tym razem to Starkowie mieli rację: "Nadchodzi Zima" ...

- Jesteśmy wolnymi ludźmi! - wpadł w gniew Jyck. - Wolni ludzie nie będą płacić!

Sękate łapsko Żmiji zatoczyło łuk w powietrzu, głowa Jycka poleciała w tył, a gdy się podniósł, Żmija podsunęła mu do powąchania swoją pięść.

- Wolni ludzie po temu są wolni, że podług swej woli wybierają sobie wrogów - wysyczała starucha.

- Przyjaciół mogą dać tylko bogowie, bierzesz albo nie bierzesz, Jyck. Ja biorę, a jako wroga wolę wybrać Toczącą się Czaszkę. Folker? - zwróciła się do syna Gormunda, a potężny dziki pokiwał głową na zgodę. Zgadzali się i inni, i w końcu zmiękł i Jyck.

- Nie ma Orma, bo bachor mu się ma rodzić i został u siebie - zwróciła się do Jorana Żmija. - Ale nie będzie miał wątów, najlepsze ma łowiska z nas wszystkich. Dobrze, Czarne Serce. Teraz dajemy cztery kosze ryb od wioski na księżyc. Będziemy dawać cztery co pół księżyca. Do każdej wioski poślesz jedną wronę. Ale jak mi poślesz tego dupka żołędnego Hadleya, to cię własnymi ręcoma jak rybę wypatroszę i na skałach na wiatr wyłożę do obeschnięcia.

Przez zgromadzonych przy ognisku przeszedł pomruk. Padały kolejne imiona wron, których dzicy nie chcieli oglądać ani gościć. Joran próbował zapamiętać, choć wiedział, że jak przyjdzie co do czego, dzicy przyjmą każdego.

- I częstsze zwiady - przypomniała mu Żmija. - Częstsze i bliżej wiosek, jako rzekłeś - wyciągnęła do niego rękę, smagłą i poskręcaną jak korzeń starej sosny.

Dowódca Zwiadowców ze Wschodniej Strażnicy tylko chwilę przypatrywał się wyciągniętej dłoni. Ujął ją, tym samym pieczętując interes. A gest ten wywołał pewien wybuch radości. Krótka, acz intensywna popijawa, która po tym nastąpiła była również częścią rytuału, który Joran zdążył już dobrze poznać. Po pewnym czasie zebrali się wszyscy, łącznie z ludźmi Lannistera, którzy nie byli już dłużej potrzebni. Przy wypalającym się ognisku pozostał jedynie on i Cedrica.

- Naprawdę nie masz serca dla mojej matki - powiedziała cicho, patrząc za odchodzącymi. - Jest już stara, wiesz? Nie przeżyje tej zimy. Zagniewałeś ją, a gdy się gniewa, zapomina, co chciała mówić... a dlatego tu przyszliśmy. Mówią, Joran, że magnar Skagos i Tocząca się Czaszka bardzo chcą widzieć cię martwym. Mówią, że jeden z nich... tu się gadający nie zgadzają który... obiecał drugiemu twoją głowę. Ale zgadzają się co do jednego - posłali kogoś, aby cię ubił. Mówią... że warga. Czarownika. Uważaj. Nadchodzą złe czasy. -

Zamilkła i wpatrzyła się w ogień.

- Nigdy nie pytałeś, a mówią, że wrona to mądry ptak... Nigdy nie zapytałeś, dlaczego nie odejdziemy. Szarpią nas Skagosi, szarpią nas inne plemiona, a my trwamy na brzegu, choć przecież moglibyśmy odejść na południe. Powiem ci, Czarne Serce, abyś mógł być mądry, bo idą złe czasy. To nasza ziemia. Nasze łowiska. Mój pradziad tu łowił, mój dziad, ojciec, a teraz ja. Moje dzieci, jak będę je miała, też będą tu łowić. To nasza ziemia, nasze morze. Będziemy tu trwać i ich bronić. Ale jeśli, jeśli... jeśli nadejdą czasy prawdziwie złe i zobaczymy, że obronić się nie możemy, odejdziemy. Wsiądziemy na łodzie i pociągniemy na południe. I nie zatrzyma nas wasz Mur, bo on jest niczym dla wolnych ludzi, którzy tańczą z wiatrem na zimnych wodach. I nie zatrzymają nas wasze statki... bo ich Joran, macie za mało. Zatrzymacie kilka łodzi, a reszta przejdzie. Życzę ci, aby takie złe czasy nie nadeszły. Bo są walki, których człowiek nie chce toczyć, jak rzekłeś. Życzę ci, abyś nie obudził się w złych czasach, otoczony przez wrogów... bez przyjaciół, którzy odeszli... albo zginęli z twej własnej ręki. -

Dobyła zza pazuchy małe zawiniątko i położyła je na kamieniach.

- Szczęśliwego dnia imienia, Czarne Serce. Oby był naprawdę szczęśliwy. - i dziewczyna oddaliła się za innymi.

Lannister podniósł zawiniątko i odezwał się w stronę ciemności -Zawsze to wiedziałem Cedrico Ręko Burzy, bo w głębi duszy doskonale rozumiem, co znaczy być gotowym poświęcić własne życie -

Po tych słowach ruszył w stronę zamku, aby zgodnie z umową wszystko przygotować. Wiedział, że czeka go przynajmniej jedna ciężka rozmowa, ale cóż ... gdy powiedziało się A ... tymczasem mógł podziwiać otrzymany prezent. Piękne rękawiczki, o które od dawna męczył rybaków ... dla szermierza jak on ... będą miały dobre zastosowanie. Cóż wczesny prezent, wszak dzień jego imienia przypadał dopiero za 10 dni ... nie było jednak sensu poprawiać dzikich.
-------------------------------------------

Po powrocie do zamku, zamknął się w komnacie razem ze swoim dowódcą i wysłuchał długiej, męczącej tyrady z prawdziwie stoickim spokojem. Betlley nakręcił się, wymachując rękami i używając coraz to bardziej wyszukanych słów. W całym tym nawale słów i wyrzutów, jedno było najważniejsze. Joran zrobił to wszystko za jego plecami, nie uzyskując żadnej zgody, jakby był udzielnym władcą tego zamku.

Spokojne tłumaczenie i rzeczowe odpowiedzi zdawały się powoli uspokajać oficera. W końcu zrezygnowany kazał mu zająć się wszystkim. Wiedział, że nie może już zmienić tych postanowień, bo straciliby zbyt ważnego sojusznika. Pewnie wiedział to już zaczynając swoją tyradę. Lannister nie dał mu żadnego pola do manewru i pewnie to zdenerwowało go najbardziej. Cóż Czarne Serce wiedział, że gdy ponownie wróci do Wschodniego Zamku po wizycie u Skagosów, wszystko się unormuje ... ser Bettley potrzebował po prostu czasu.
-------------------------------

Przed wyjazdem był nad wyraz zabiegany. Musiał zorganizować kilka rzeczy na raz, wyprawę, nowe trasy patroli i ludzi do poszczególnych wiosek. Listy, rozkazy, polecenia, rady ... wszystko to pochłaniało naprawdę dużo czasu i sprawiało mu nadzwyczajną satysfakcję.

A gdy wszystko było gotowe, krótka wizyta Aegona Freya, Głównego Zarządcy Wschodniej Strażnicy dała mu krótką radość. Za zamkniętymi drzwiami, w komnacie którą można by uznać za "biuro" Jorana pogratulował zwiadowcy sukcesu.

Powtarzał, że nie może tego zrobić oficjalnie, ale widać było przebijającą od niego radość z nowej umowy. Ryby, były dla nich dużym odciążeniem, w nadchodzących czasach. A każdy kosz, może okazać się na wagę złota.

Dzięki tej krótkiej wizycie Lannister wsiadał na koń, z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku. Ruszając w stronę długiego Kurhanu obrzucił Wschodnią Strażnicę długim spojrzeniem, jak zawsze zresztą ... na wszelki wypadek, gdyby miał już jej więcej nie zobaczyć.

---------------------------------

Po wizycie u Mourad stał się dowódcą połączonej wyprawy Skagosów i Straży. Jego ludzi wydawali się podejrzliwi i niepewni swoich sojuszników, chyba trochę się ich bali.

Jednakże również Skagosi, wykazywali pewną powściągliwość i to trochę uspokajało Czarne Serce. To byli tylko ludzie, groźni, o dziwnych i niezrozumiałych dla nich rytuałach i tradycjach, ale nadal tylko ludzie.

Dzikich dopadli niezbyt daleko od Długiego Kurhanu. Na ich ariergardę najpierw natknęło się dwóch jego zwiadowców. Zaraz jednak dołączyła do nich grupa Rorków. Główne "siły" zostały zaatakowane z dwóch stron i ci, którzy próbowali stawiać opór zginęli. Widząc swą rozpaczliwą sytuację 15 ocalałych dzikich, rzuciło broń ... zdając się na ich łaskę.

Pewnie nawet nie wiedzieli w jak trudnej sytuacji postawili Jorana. Skagosi głośno domagali się ich śmierci, a jego ludzie obserwowali go wyczekująco. Cóż sojusz był kruchy i mógł pęknąć w każdej chwili, ale chyba nie na próżno wyspiarze nadali mu przydomek "Snag". Wystarczyło przypomnieć im, że to on dowodzi tą wyprawą z błogosławieństwem Mourad i dodać propozycję, aby to do niej zwrócili się z ewentualnymi pretensjami, gdyż ona wysłała ich z nimi.

Groźba wywołała oczekiwany efekt. Wylewność Skagosów, została z miejsca ucięta, teraz tylko co odważniejsi, po cichu nawoływali do zabicia ich, szepcząc Joranowi różne rady odnośnie losu dzikich.

Decyzja była trudna i przemyślenie jej zajęło Czarnemu Sercu trochę czasu. W końcu jednak zdecydował. Mógł być skurwysynem, ale nie zabijał bez powodu. Ci dzicy, nie stanowili większego zagrożenia. Nie zrobili też nic złego na ziemiach straży. Wiedział, że powinni wrócić do siebie ... może rozwiązanie, to nie zadowoli każdego ... ale cóż, każdy inny scenariusz zakładał niepotrzebną śmierć i cierpienie ...

-Zabieramy ich ze sobą. W Czarnym Zamku przeprowadzimy ich z powrotem za mur - i po tej decyzji nie dał nikomu możliwości toczenia dalszej dyskusji. Trudno ....
-------------------------------------------------

Powrót do Czarnego Zamku ... Warkocz Kurwy ... Pojedynek z Półrękim. Wszystko wydawało się nieprawdopodobne i spokojne w porównaniu z ostatnimi kilkoma dniami. Do czasu, gdy któryś z braci nie postanowił zrobić najdłuższego kroku.

Walka oczywiście została natychmiast przerwana i praktycznie wszyscy zebrani ruszyli w miejsce, w którym nieszczęśnik wylądował. Lannister widywał już takie przypadki. Mróz, ciężka służba ... potrafiły człowieka dobić, niektórzy nie wytrzymywali i robiąc jeden krok ze szczytu Muru kończyli ze wszystkimi.

Na początku nie można było dojść, kim jest martwy nieszczęśnik, gdy osoba, która według ustaleń miała pilnować tego odcinka Muru, wyszła z ciepła kuchni. Proceder wymieniania się, czy wręcz handlowania o warty był znany i ciężko było z nim walczyć. Chyba nawet nikt nie próbował.

Dopiero Qhorin rozpoznał w nim jednego ze swoich zwiadowców. 23 letniego młodzieńca imieniem Alisadair Flowers. I chociaż sam twierdził, że Flowers ostatnio chodził jakiś ponury, stanowczo zaprzeczył, aby mógł zdobyć się na taki krok. Po prostu nie przychodziło mu to do głowy.

Po chwili na miejsce przybył Hugo Flint z zarządcą imieniem Krane, który miał poprowadzić śledztwo. Półręki gorąco jednak zaprotestował, twierdząc że sam zajmie się wszystkim. Zarówno śledztwem, jak i przygotowaniem do pogrzebu. Dwaj zarządcy wyglądali jakby było im wszystko jedno, być może byli nawet zadowoleni ze zdjęciu tego ciężaru z ich pleców.

A Czarne Serce popatrzył tylko na swojego przyjaciele i powiedział swoim spokojnym, twardym tonem -Gdybyś potrzebował pomocy bracie, wiesz gdzie mnie znaleźć -

Potem odszedł z tego miejsca ... chciał się przygotować na spotkanie i raport , który miał złożyć Lordowi Dowódcy. Jeszcze raz musiał sobie wszystko ułożyć w głowie.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 12-10-2012, 00:56   #12
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację

Tańczące po ognisku płomienie drażniły go w jakiś taki dziwny sposób. Swoim nieprzewidywalnym ruchem, trzaskaniem i sykiem wilgoci rozpraszały nienawykły do cięższych zgryzów umysł. Z zarzuconą na plecy końską derką Engan, Kamykiem niekiedy zwany, siedział i gapił się na nie. Próbując przywołać przed swoje oczy widziany przecież tak niedawno obraz. Skagijskiej młódki zarżniętej i poćwiartowanej w nadmorskim jarze.
Przymykał oczy, mrużąc je za każdym razem gdy obraz umykał mu, a myśli jakby w ślad za płomieniami skakały na każdą możliwą stronę. Co i rusz pojawiał się w jego łepetynie Bettley wydający mu jeszcze przy bramie ostatnie rozkazy, lub Gore ze swoimi psami. Które czuły krew. A jak tych zabrakło to było wściekłe jazgotanie Skagosów o poszczerbionych mordach. I jakiś takie przeczucie w tle za tym wszystkim. Że nie wiele brakło, by skagi się nie dowiedzieli. By siedział przez dwa kolejne dni z kwatermistrzem Wschodniej i nie miał tego wszystkiego na swoim łbie. I że, co najgorsze... źle to dopiero będzie się działo.
A jakby tego było mało to jeszcze ściskało go w dołku, a otarcia na lędźwiach i dupie szczypały tak bardzo, że poważnie rozwarzał siądnięcie bez gaci na śniegu. Właściwie to one były najgorsze. W połączeniu z tym, że musiał bezczynnie czekać aż konie trochę odpoczną, wzbudzały w nim szczerą wściekłość. A ta znowuż z miejsca kaźni skagijki przenosiła go do stajni Septy. Bo to wszak drętwy jak tyka grochowa, koniuszy zawsze hołdował zasadzie, że prawdziwa kulbaka ma być wygodna dla konia, a nie dla jeźdźca i poniekąd przez niego, Engan miast zajeżdżać wierzchowca, siedział w tych ruinach i nawet w ognisku upatrywał swojego przeciwnika. Już widział kolejną bójkę z koniuszym i łomot jaki by za nią obaj dostali od Lorda Dowódcy, który uprzednio jednak zapewni Enganowi przyjemność czyszczenia dołów kloacznych, dzień za każdy zapomniany szczegół z relacji...

Relacja... Ślepy zaułek w psią rzyć...

Chyba podświadomie podjął desperacką próbę podmienienia Marbrana na “Marbrana w spódnicy”. Alysa zawsze była nader wdzięcznym obiektem, któremu można było poświęcić myśli. I fakt, że jako błękitnokrwista mieszkała od miesiąca na Czarnym Zamku nie był tego jedyną przyczyną. Już wcześniej z Ulmerem, z którego maester wyłazi gdy dobrze ma w czubie, zauważyli, że może i Skagosi mają swoją Moruad, ale Straż ni chuja nie jest gorsza. Bo ma Alysę… Alysa i Moruad. Nie wiele brakowało, by Ulmer zaczął pieśń o tym układać. A każdy wie jaki ta jego rysiowa morda ma talent do rymów. A jednak... Córka Pająka i siostra Magnara. Nie dało się nie widzieć w tym czegoś więcej niż pijacki żarcik. Alysa i Moruad. I ta jej bratannica... Enned? Skagijska młódka zarżnięta i poćwiartowana w nadmorskim jarze… Przecież przed chwilą od tego zaczynał...
- Ech… jebać to – mruknął Engan i z rezygnacją położył się na ciągnącej chłodem ziemi, by zaznać choć tych kilka godzin snu przed dalszym cwałem. Przez chwilę przed zamknięciem oczu zastanowił się czy to możliwe by dziś coś jeszcze mu się zwaliło na łeb. Doszedł do wniosku, że co najwyżej dostanie rano wilka. O tym, że się pomylił przekonał się zaraz po tym jak przymknął powieki.
Blane... Mogłeś braciszku choć jakiegoś suchara ze sobą zabrać.

***

Blane był generalnie swój chłop, choć jak na gust Engana miał nadmierną tendencję do marudzenia. Jak nie o to, że by se pociurlał to o to, że go jaka skagijka napastowała. I tego też późnego wieczora gdy siedzący przy ognisku samotny Engan starał się wznieść swój łeb na jako taką wyżynę intelektualną, Blane był nawet jak na siebie wyjątkowo marudny. Zaczął od dołożenia kilku szczap do ogniska, a potem przysiadłszy po przeciwnej stronie jął po swojemu smędzić. Na starego co go trzyma na tej gównianej fusze już stanowczo za długo. Na podkomendnych co to tylko patrzeć jak zaczną chlać ze Skagosami w wolnych chwilach robiąc sobie przerwy na obracanie Skagijek. Na Skagosów co ich traktują jak królów, ale jak łoją wieczorami to nigdy nie wiadomo co im do łbów strzeli. Wreszcie na dzikich, że się przeprawiają za Mur rozdrażniając Skagosów. Na jesień, że się za szybko skończyła. I na koniec również, choć z uprzejmym uśmiechem, na Engana, że przecież mógł o braciach pomyśleć i zabrać ze sobą jakiś bukłaczek brandy, bo po skagoskim grogu, to się człowiek budzi rankiem, z uczuciem jakby przez całą noc swoje onuce przeżuwał.
Engan słuchał go w milczeniu. I nawet to całe gadanie trochę go uspokajało. Może dlatego, że i jego można by było dziś nazwać marudnym. Nawet skłonny był olać piekącą dupę i popytać jeszcze o co, bo znać było, że Blane rad z siebie był wyrzucić to wszystko. Tak było dopóki nie dotarło do niego co zrobi ze smętnym zwiadowcą te kilka setek Skagosów z Długiego Kurhanu gdy się dowiedzą, że córka magnara w kawałkach przez jakiegoś wrońca ubita. Przez dalszą więc część gadania Blane’a słabo go słuchał. Gryzł się z myślami. Znowu. Choć tym razem sprawa była prosta. Wóz, albo przewóz. Oczywista rozchodziło się głównie o wóz. Musiałby być Bettleyem, żeby nie ostrzec Blane’a. Ale Engan, który już przesrał sprawę z figurką, teraz nie chciał później znowu sobie w brodę pluć.
- Blane? - przerwał ni stąd ni zowąd zwiadowcy monolog o dwóch skagoskich wojownikach co okradali zmarłych - Niosę paskudne wieści staremu. Takie co to z nich może wojna wyniknąć.
Brodaty zwiadowca zamrugał oczam.
- Ty se ze mnie drwisz Kamyk? Jakie wieści? Jaka wojna? - Zaśmiał się niepewnie, ale ostatecznie przysunął bliżej zarządcy - O czym ty mi tu kurwa bredzisz?
- Co się durnowato pytasz - odparł równie cicho Engan - Przecież ci nie powiem. Jak nie wiesz dlaczego to się rozejrzyj dookoła. Ostrzegam cię po prostu. Kto jak kto, ale ty powinieneś dowiedzieć o tym jako jeden z pierwszych.
Blane otworzył gębę, ale zaraz zamknął ją z powrotem. I tak kilka razy. Milczał tak przez dobrych parę chwil gapiąc się na płomienie i chyba próbując zebrać myśli.
Pytań zapewne miał mnóstwo, ale nie zadał żadnego więcej. Swoje lata miał, a i na estymę jaką się cieszył zasłużył przecież nie smęceniem i upierdliwością.
- Bywaj Kamyk - powiedział w końcu zwiadowca.
Wstał i ruszył w kierunku schowanych gdzieś za ruinami Muru skagoskich jurt. Minę przy tym miał potwornie zoraną jakby mu kto kilka lat dołożył. Nie musiał mówić, że Engan powinien był sobie swoje ostrzeżenie w dupę wsadzić. Kamyk doskonale o tym wiedział. Ale i tak był przekonany, że dobrze się stało.

***

Nawet do tego stopnia był o tym przekonany, że gdy Blane w końcu zinknął, sam dorzucił drwa do ogniska i raz jeszcze zasiadł do swojego dzisiejszego zgryzu. Do nadmorskiego jaru i zarżniętej i poćwiartowanej w nim skagijskiej młódki. Teraz było łatwiej. Szum morza. Skalne formacje. Wizg psów. Szamotanina z wielkim ludożercą. Oderżnięta głowa skagijki. Było łatwiej, ale nadal nie wiedział co nie pasowało. W pamięci jął rozgryzać ten problem. Skoro mu coś nie pasowało, to znaczyło, że choć jeszcze tego nie widział, musiał wiedzieć co to jest. Skądś sobie zdawać sprawę. Z czymś kojarzyć. A z czym kojarzyć można spotkanie skagijskiej dziewczyny z młodym wrońcem?
Przysypiał już błądząc myślami błądząc między faktycznymi wspomnieniami, a obejrzanymi rycinami w księdze maestra Aemona gdy do jego ogniska zawitała skagijka w wilczych futrach.

***

Kiwnął głową w odpowiedzi. Magnar. To już druga magnarówna jaką spotkał w ciągu doby. A i imię gdzieś mu się pod czaszką telebało. Spoglądali na siebie przez chwilę. Pierwszy odwrócił wzrok. Wstał i skrzywił się tłumiąc stęknięcie gdy plecy zaprotestowały przeciw takiemu ich traktowaniu. Podszedł do skórzanego zawiniątka. Skapująca na kamienie krew parowała w chłodzie nocy. Przez ułamek sekundy przyszło mu do głowy, że to może sprawiony do upichcenia Blane, ale odrzucił tę myśl. Łatwiej byłoby Skagosom zabić Engana niż karmić go braćmi. Sięgnął po kilka gałęzi i z pomocą noża zaczął przygotowywać prowizoryczny rożen. Nie było się co oszukiwać. Ileż można z pustym żołądkiem siedzieć obok darowanego połcia surowizny.
- Nie ma serca ten wasz Bettley. Wysyłać człowieka samego w tak daleką drogę. Samego w tak niebezpieczną drogę.
Syknął zaciąwszy się nożem gdy wymówiła nazwisko dowódcy Wschodniej Strażnicy. Nie obejrzał się jednak.
- Droga jak droga - odparł. Jakoś niepewnie się czuł gdy się nad nim rozczulano.
- Nie dalej jak cztery dni temu przeszła tutaj niedaleko przez Mur spora grupka dzikich... Szczęście, że akuratnie Joran Lannister gościł u Moruad. Od razu za nimi pognał.
Przez krótką chwilę patrzyła na powstający w jego dłoniach rożen.
- Nikt nie powinien być sam. Nie ma serca ten Bettley.
Tym razem uniósł głowę i spojrzał na nią.
- Też jesteś tu sama. Ze mną. Czemu nie jesteś ze swoimi?
Nie poruszyła się. W sumie, nic dziwnego. Dzicy też potrafią siedzieć godzinami, w ogień gapić się i ani drgnąć. Tylko nieśmiały uśmiech na jej twarzy cokolwiek zbladł.
- Ponieważ... nie chcę być sama. A jestem. Jeśli kobieta z kamiennych ludzi może wybierać, nigdy nie wybiera współplemieńca. Nie wiedziałeś?
Nie odpowiedział. Tylko odwrócił wzrok. Co było odpowiadać. W słowach mocny nigdy nie był, a i jak to w takich sytuacjach nie o słowa się rozchodziło.
Podniósł się i rozłożył rożen nad ogniskiem, a następnie sięgnął po skórzane zawiniątko. Śpiące obok konie zarżały wyczuwając zapach krwi. Przygotowanie mięsa zajęło mu kilka chwil. Jeden z tych głupich momentów. I by się chciało, przez te całe wywleczone z pamięci focze wspomnienia, i jakoś tak niesporo, bo dupa boli, rozkazy dość jasne, a i ruszać się nie chce.
Wstał i podszedł do siedzącej w milczeniu skagijki. Jak wcześniej, tylko patrzyła w ogień. Kucnął przed nią i spojrzał jej w oczy. Były chyba najczarniejsze jakie kiedykolwiek widział. Ujął jej drobną dłoń, która w jego wielkiej łapie wydała mu się strasznie kruchą i zimną. Jakby z Muru wykutą. Po chwili przytknął ją do swoich ust.
Skagijki pracują. Tyrają w kopalni i tyrają na łodziach, nie mniej ciężko niż mężczyźni. Engan oglądał tę prawdę na wielu kobiecych dłoniach, i na tych też ją zobaczył. Achli miała ręce twarde od odcisków jak stary pieniek, i czarne półksiężyce ziemi za połamanymi paznokciami. Ale siatkę drobnych, cienkich białych blizn na nadgarstkach oglądał po raz pierwszy... choć znał opowieści zwiadowców o tym, jak to dzikie kobiety, jeśli tracą mleko z głodu, tną się po rękach i karmią dzieci własną krwią. Dziewczyna, choć jeszcze przed chwilą uśmiechała się coraz słodziej i bardziej zachęcająco, szarpnęła rękawem, wyrywając mu go z dłoni i zakrywając blizny.
- Nie chcę, żebyś to oglądał - skrzywiła drobną twarz. - Nie ma czego...
Zaskoczyła go. I nawet nie bliznami, bo przecież tu na północy nie było nikogo kto by ukończył dziesięć wiosen i nie miał jeszcze blizn. Czy to po ostrym, czy po odmrożeniach, które znacznie bardziej szpeciły. Zaskoczyła go zdecydowaniem i jakimś takim skrytym za nim gniewem, którego wierzchołek góry chyba dotknął niechcący. Gniewu który w jakiś sposób ją tu przywiódł, by znaleźć ujście w osobie Engana. Niby nie miał nic przeciwko takiemu wykorzystaniu, ale...
Przypomniała mu się jasnowłosa Horlah. Z zepsutą łodzią, która zwaliła mu się wtedy na łeb. Tylko, że tym razem nie miał na to siły.
- To nic - odparł wstając na równe nogi - To nic, Achli.
Wrócił na swoje miejsce po drugiej stronie ogniska.
- Dziś jednak powinniśmy być sami.
Zawód na jej twarzy, choć przemknął szybko jak strzała, był aż nadto wyraźny. Objęła się ciasno ramionami i znowu zapatrzyła w ogień. Kiedy się odezwała, znów mówiła spokojnie i ledwie słyszalnie.
- Masz rację. Niestety, masz rację. Kiedy byłam dzieckiem Erland Szepczący, bardzo mądry człowiek, powiedział mi, że każdy może mieć wolę tak silną, by zmienić wszystko. Ale nawet najsilniejsi, nawet bogowie żyjący wśród ludzi, nie są w stanie zmienić jednego. Własnego serca, hm? Szkoda, mimo wszystko. Ale to nic. Ty zatańczysz na wietrze poza lądem, tego ci życzę. A ja znajdę sobie Skagosa, skoro tak musi być - uśmiechnęła się smutno. - Achli i Engan też się rozstali, tak mówią nasze pieśni... że rozstali się w zgodzie.
Wstała, opatulając się ciaśniej w futra i obeszła ognisko, by wyciągnąć do niego rękę. Ujęła go palcami za nadgarstek, tak jak żegnali się Skagosi i niektórzy z dzikich. Dotyk miała lekki i miły, ale skórę zimną jak Mur.
- Zrobiłam coś strasznego - powiedziała, i mimowolnie zacisnęła palce - ale teraz wiem, że to było potrzebne. Nie miałam pewności, teraz ją mam. Jeśli wrona może wybrać, nigdy nie wybierze zimnej suki, prawda?
Położył lewą rękę na jej zaciśniętym na jego nadgarstku dłoni. Z jednej strony nic go nie obchodziły postępki jakiejś skagijki, która dziecko swoje ubiła, czy kogoś tam innego zjadła. Ale z drugiej... No było coś w niej. Engan czasem sam sobie się dziwił ile pary jest w stanie ze swoich łapsk wykrzesać. Achli wyglądała teraz trochę podobnie. Jakby zdziwiona, że ona była do zdolna do czegoś... nieprzeciętnego. I chyba właśnie dlatego to zrobił.
- Nie wiem. Chyba nie. Ale jeśli jest trochę prawdy w przyśpiewkach to najzimniejszą wybierze napewno tylko ten najlepszy z braci.
Zdjął rękę z jej dłoni. Też go puściła.
- Dzięki za... - kwinął głową na palenisko - Będę pamiętał, żeby się odwdzięczyć, Achli Magnar.

Chwilę później już jej nie było. A Engan miał wrażenie... Takie jak wtedy na Kocim Łbie gdy podjął decyzję, że schodzi na ląd. Że otarł się o przeznaczenie...
Ech... i nawet nie było czym zapić tych durnot. Kolejna do nazbieranej od rana kolekcji. Dupa na chcicy do niego przylazła, a on jej, jak choćby taki Qhorin, wziął i nie zerżnął. Zaiste iście bardowskie wydarzenie godne spisania w kronikach maestra Aemona...
Choć po prawdzie nie pamiętał by wcześniej odprawił jakąś skagijkę...

Jebany łeb! Czy to już mu tak zostanie???

Zwinął pięść w kułak i walnął się nim w czoło. Aż go przymroczyło trochę, a wzrok zakołysał się jakby znów był na morzu. Brakowało mu tego kołysania. By znów znaleźć się na łodzi i...

Łódź. Foczka, Horlah, Diona... Enned...

- Łódź - szepnął - Dlaczego nie było łodzi?

***

Gdy w końcu zasypiał wpatrzony w dogasający już żar miał żołądek pełen pysznej sarniny, względny spokój w głowie i zaciśniętą w dłoni, zabraną ze Wschodniej Strażnicy złotą ozdobą jaka wypadła z ręki Aidana gdy chłopak wpadł na dziedziniec. Bettly kazał Hadleyowi ją zabezpieczyć. Ale Hadley to gnój.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 12-10-2012, 01:10   #13
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
- No i nadal nie umiem zgadnąć, czego ona w tych księgach szukała –powiedziała kładąc na stole kolejne grube tomiszcze. Maester Aemon zniknął gdzieś w czeluściach Czarnego Zamku, Tytus, gdy przebywała w wieży nigdy jej nie towarzyszył, twierdząc ze nie może znieść zapachu ksiąg, więc Alysa rozmawiała sobie z ptakami.
Odpowiadały wrzeszcząc; Ziarno, ziarno. Było to całkowicie trafnym podsumowaniem prawie trzytygodniowych wysiłków.
Maester potrafił dość dokładnie wskazać jej przeglądane przez Moraud tomy, więc pragnąc pomóc ojcu, przebijała się przez stare spisy ludzi, zwierząt i dobytku ruchomego z kilku zamków: Wieży Cieni, Czarnego Zamek, Długi ego Kurhanu, Sobolowego Dworu, Pochodni, Szronowej Bramy i Wschodniej Strażnicy. Odrobinę tylko ciekawszą lekturę stanowiły zbiory starych pieśni, ale ile można wałkować dwa tematy. Miłość, honor, miłość, honor i tak w kółko, wszystko patetyczne, może nawet czasem piękne, jeśli się lubi zimne piękno i charaktery bez skazy. Jedyną naprawdę strawną pozycją czytaną przez Skaagijkę był sprośny maryjski traktat, choć Alysa nie sądziła żeby służył siostrze magnara za coś innego niż przerwę w poszukiwaniach.
- Może i ziarna –odpowiedziała sobie i krukom. Tylko, co w takim razie było ziarnem dla Moraud?
***
- Kości to kości. –powiedziała do ojca skubiąc widelcem coś, co było kiedyś kawałkiem dzikiego ptaka. Teraz jego kości bielały na półmisku postawionym między nimi – Jeśli nawet odkopie tego Greystarka za nic w świecie go nie rozpozna.
Lord Dowódca zmarszczył brwi. Skóra na ogolonej czaszce poruszyła się od brwi aż do czubka marbranowej głowy. Alysa uśmiechnęła się do tego widoku. Ojciec zawsze był przystojny. Kiedy Alysa wróci Królewskiego Grobu, obie, matka ciotka, każda osobno i każda z cichym zawstydzeniem będą pytały jak się czuje i jak wygląda i żadnej nie zadowoli zdawkowy opis. –Dobrze wyglądasz, ojcze. –powiedziała, nie po raz pierwszy zresztą podczas tego pobytu.
- Nie mówiąc już o tym, że Greystark nie tu zginął.-dodała po chwili -No nie zastanawiałeś się nad tym? O co tak naprawdę chodzi? Nie próbowałeś podłożyć jej tego trupa, przekupić jakoś. Uwieść?
Roześmiała się.
- Niekoniecznie osobiście. Ale to przecież młodziutka dziewczyna, niezamężna, prawda? I lubi sentymentalne opowieści o miłości. Może jakoś utożsamia się z tą Sahayedą? Albo, - uśmiechnęła się jeszcze raz i w końcu odsunęła od siebie rozbabrany talerz – ewentualnie, można by szczerze zapytać?
Patrzyła na ojca uważnie. Zawsze był mądry, sprytny. Widział i wiedział więcej niż większość ludzi. Nigdy przed nikim nie odsłaniał wszystkich kart.
-Przywiozłam Aemonowi interesująca księgę. -dodała jakby dopiero teraz o tym sobie przypomniała. Tylko nieznaczna zmiana w jej tonie mogła ostrzegać, że tak nie jest - O kopalniach soli na Skaagos. Myślę, że powinieneś do niej zajrzeć. Pełna jest interesujących liczb. Chyba, że ... znasz tę historię?
***
Chętnie wjeżdżała na górę. Patrzyła na śniegi i myślała o tym, że świat jest wielki a bogów wielu. I że człowiek jest zbyt mały, żeby zrobić w nim prawdziwe szkody. To ją pocieszało. Tak jak i fakt, że Mur był zagadką, dlaczego i jak go wzniesiono i przypomnieniem, że zazwyczaj nie istnieje żadne Dorne, ani Piaskowiec, ani ona sama. A jeśli nie istnieje to nie tęskni za synem, nie patrzy na odęte wodą przegniłe ciało, które kiedyś było Willemem. I nie ma żadnego znaczenia, że zamorduje zabójczynię brata. W drugiej z ksiąg które przywiozła Aemonowi, był opisany bardzo interesujący grzyb. Podobno rósł jedynie na samym Murze. Jak go znajdzie będzie mogła wracać.
***
Wystraszyła się, że z Septą jest naprawdę niedobrze. Ale w komnatach maestra sprawa wyglądała już inaczej. Potężny koniarz odzyskał przytomność jak tylko poczuł nad sobą trzy oddechy.
Nic nie wskazywało na zatrucie. Miksturę przyrządziła z czystej złośliwości. Skoro nic mu nie jest to po jakie licho mdlał.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 12-10-2012 o 01:18.
Hellian jest offline  
Stary 12-10-2012, 16:23   #14
 
McHeir's Avatar
 
Reputacja: 1 McHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwu
Tyria i Erland

Erland nie spodziewał się, że zły los i gniew Bogów tak szybko na nich spadną. A jednak stał przed obliczem wyraźnie poruszonej Moruad Magnar. - Tyria miała rację i sprawa musi być poważna - pomyślał, przypominając sobie co mu powiedziała na Długim Kurhanie gdy śpiewał Rorkom. Był pewien, że Alraun nie zapomnij dziewczynie tej zniewagi, tego, że kazała Szepczącemu przerwać pieśń. Teraz nie było to jednak ważne.
- Nie powinnaś jej puścić samej - pomyślał Erland, gdy Moruad opowiedziała o morderstwie swojej bratanicy. - Powinna być tam Tyria lub Hwarhen. - dodał, ale usta zdały pytanie czy magnar na pewno o niczym nie wie. A potem wysłuchał rozkazu Magnar i zrobił to z czego znani są Crowlowi. Nic, dokładnie nic nawet gdy Bez Żony wygłosił swoją mądrość.

***

Tyria swoim zwyczajem skłoniła się, cmoknęła na wilka i pewnym krokiem skierowała się w stronę wyjścia z namiotu, a za nią podąrzył Erland. Nie była zadowolona z takiego obrotu sprawy. Musiała odbyć podróż w towarzystwie ludzi, którym niezbyt ufała. Co prawda Hwarhen niejednokrotnie udowodnił, że potrafił na chwilę zapomnieć o krzywdzie rodowej, ale nadal nie miała pewności co do drugiego Crowla.

Dotknęła Serca Zimy jakby to miało dodać jej odwagi. Istotnie, poczuła się raźniej, gdy pomyślała, że dwaj towarzysze wyprawy są lojalni wobec Moruad. A teraz Tyria miała być ustami, uszami i oczami swojej przywódczyni na Czarnym Zamku.
Wychodząc z namiotu spojrzała na pochmurne niebo. Do zmroku zostało niewiele, pomyślała. Nocleg na pewno znajdą w jednej z byłych twierdz Nocnej Straży.
Tyria podeszła do swojej klaczki i skoczyła na siodło. Czekała, aż Hwarhen i Erland przygotują się do drogi.

Przygotowanie do drogi nie zajęło wiele czasu Erlandowi, bo jego dobytek był bardziej niż skromny. Gdy skończył natychmiast wrócił do gotowych już do podróży Tyrii i Hwarhena, którzy czekali na starca.

- Ruszajmy. Czarny Zamek jest daleko, a sprawa pilna - powiedział do pozostałej dwójki.

Tyria spięła konia i wyrwała do przodu. Nie miała szczególnej ochoty wdawać się w rozmowę z Hwarhenem przede wszystkim. Chwyciła za Serce Zimy, aby dodać sobie odwagi i schowała je pod białe futro. Nie chciała zgubić tego widocznego dowodu zaufania Moruad.
Jechali na zachód wzdłuż ruin dawnych warowni Nocnej Straży. Wystające kamienie w śniegu nie pozwoliły koniom na galop. Klaczka Skagijki zresztą potykała się już ze względu na ograniczoną widoczność, więc Tyria zrównała się z Erlandem i Hwarhenem.
Jakiś czas milczała, szukając wzrokiem Kła, który to pojawiał się, to ginął między drzewami. Najwyraźniej szukał zwierzyny. W końcu dziewczyna odezwała się do Szepczącego:
- Niedługo trzeba będzie zatroszczyć się o nocleg. W takich warunkach daleko nie zajedziemy. Szkoda koni na takiej drodze.
Dwaj mężczyźni z rodu Crowl i nocleg w obcym miejscu. Pięknie, pomyślała.
Na szczęście miała Kła.
- Z pewnością znacie drogę lepiej. - rzuciła niby przed siebie, ale patrząc ukradkiem na Erlanda. Wiek i doświadczenie Szepczącego musiały robić
swoje.

- Droga nie jest trudno Tyrio - odpowiedział spokojnie Erland. - Zanim zajdzie słońce powinniśmy dotrzeć do ruin starej wieżycy. Co prawda niewiele z niej zostało, ledwie parę kamieni, ale może osłonią nas przed zimnym wiatrem - dodał próbując sobie przypomnieć trasę do Czarnego Zamku, bowiem minęło wiele lat odkąd stary Skagos gościł tam ostatni raz. - Ruszajmy - rzucił w stronę Hwarhena, który udawał wyraźnie czekał na polecenie starego Crowla.

Droga nie należała do najprzyjemniejszych, nie tylko z powodu zimna, ale także z powodu zachowania Hwarhena, który traktował Tyrię jakby była powietrzem i jakby to Erland został wyznaczony by być ustami Moruad. - Jesteś ślepy przyjacielu - pomyślał kapłan przypominając swoje własne słowa sprzed lat. Nic jednak nie zrobił dopóki nie zapadł zmrok i nie rozbili obozu. Dopiero gdy niewielki ogień ogrzał zmarźnięte członki starca, ten postanowił przypomnieć młodszemu Crowlowi kogo wybrała Moruad.

- Tyrio - zwrócił się do dziewczyny - czy możesz dać mi swój kołczan z strzałami - poprosił. Zaskoczona dziewczyna wykonała prośbę, a Szepczący wyjął jedną strzałę. - Hwarhenie, Tyrio posłuchajcie tego co mam wam do powiedzenia. Co trzymam w ręku Hwarhenie? - zapytał się mężczyzny.
- To jakaś gra Szepczący? - odparł zaskaczony, nieco nieufnie.
- Nie, to nie gra Hwarhenie. Powtórzę pytanie; co trzymam w ręku?
- Strzałę, Szepczący.
- Dobrze - odpowiedział Erland. - Weź ją i złam - dodał, podając strzałę młodszemu Crowlowi. Ten wykonał polecenie i bez większego wysiłu złamał ją. - A teraz Hwarhenie weź te strzały - starzec wyjął 8 strzał z kołczanu Tyrii i podał je Bez Żony - i złam je tym samym sposobem co pierwszą. - Młodszy z Crowlów wziął strzały i spróbował je złamać, jednak nie był w stanie. - Jesteśmy jak te strzały Hwarhenie i Tyrio, pojedyńczo będzie nas łatwo złamać, ale wspólnie możemy przetrwać nawałnicę która się zbliża. Bracie mój - zwrócił się do Hwarhena - zrozum, że Wrony wykorzystają każdą słabość jaką dostrzegą, a na pewno dostrzegą jak traktujesz Tyrię i mnie. Pamiętaj też kto ma Serce Zimy i kogo Moruad wybrała na swoje usta. Tak długo jak jesteśmy sami możesz traktować Tyrię według własnego uznania, wśród obcych masz jednak traktować ją jakby stała tam sama Moruad.

- Dobrze. A teraz pozwólcie, że zaśpiewam wam o zdobyciu ognia przez Snag. Nasze serca i ciała zasługują na pieśń, która nas rozgrzeje - dodał radośnie, tak by pozostali pozwolili sobie na chwilę zapomnienia. A gdy pieśń dobiegała końca, podzielili się wartami i poszli spać.
 
__________________
Yup!

Ostatnio edytowane przez McHeir : 14-10-2012 o 21:59.
McHeir jest offline  
Stary 15-10-2012, 11:12   #15
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Sen Kamyka
na ruinach Długiego Kurhanu


Włosy Foczki błyszczały jak wypolerowana miedź, wznosiły się nad jej gładkim czołem niczym płonąca żagiew. Klęczała nad nim, a jej zręczne palce już zagłębiły się w futrze i znalazły sprzączkę pasa, już wędrowały mu po ciele.
- To sen – wymamrotał nieprzytomnie. - Śnisz mi się – uświadomił Foczce, jakby tego zapewnienia potrzebowała. A nie potrzebowała w ogóle, wybuchnęła śmiechem, który pamiętał tak dobrze, który śnił mu się przez lata, usiadła na nim okrakiem i pchnęła mocno jego piersi, by wreszcie się położył.
- Gadaj zdrów... sen nie sen. Czy to ważne?

W sumie nie. W sumie wcale. W sumie, jeśli jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie, to za wrzaski Bettleya, za widok sprawionej Skagijki, za tę dupę od siodła odparzoną i za wybuch gniewu Achli odwiedziny Foczki należały mu się jak koniowi worek obroku. Nawet jeśli to miały być tylko zwidy. Leżał wreszcie z kobietą, która rżnięcia faktycznie potrzebuje, a nie pogrzebu, jak Enned, czy naparu z meliski, jak Achli.

- Dobrze było?
Pęk rudych włosów wystający z futer gdzieś w okolicach jego lędźwi poruszył się i westchnął rozpaczliwie.
- Prawie-prawie. Trzeba powtórzyć!

Sen Tyrii
na ruinach Sobolowego Dworu


Z kuźni biły kłęby dymu i zapach żelaza. Po potężnej piersi kowala, pomiędzy kępkami włosów ciekły strużki potu. Mężczyzna ujął w wielką prawicę młot i nachylił się do miechów i wtedy ją dostrzegł.
- A cóże tu robisz? Strzygieł szukał cię!
- Nie wiem... - mruknęła skonfudowana.
- Już-już, dziewczyno. Nie przeszkadzaj mi tu.

Wyszła. Oślepił ją brzask. Ogłuszył szczęk mieczy ćwiczących na dziedzińcu młodzików w czerni. Potrącił ją jakiś brodacz, tachający na plecach ogromny wiecheć wikliny. Przed stajnią czarni bracia rozładowywali wóz. Dwóch braci wyprowadziło krowę, jeden trzymał zwierzę, drugi zamachnął się siekierą i krowa opadła do klęku, brocząc krwią.
- Stone, do maestera!
- Zmiana warty!
- Razeeem, razeeem!
Ktoś się śmiał. Ktoś nucił. Dalej za wozem, pod rozłożystymi gałęziami czardrzewa grupka dzikich rozkładała przed wysokim mężczyzną w czerni wyprawione skóry, docierały do niej strzępy rozmów, targowania, negocjacji. Wszystko było wyraźne i bliskie, pełne ruchu, dźwięku i życia. Mur skrzył się w słońcu, skrzypiały kołowroty wind, rżały konie.

- Ej piękna – klepnął ją w ramię. Niewiele starszy niż ona, z jasnymi włosami spiętymi w kuc na karku, cienkim warkoczykiem przy skroni, upstrzonym drewnianymi koralikami, wysoki i gibki jak wierzbowa gałązka. Czarny płaszcz miał podpięty na ramionach, chyba mu ciepło było. Twarz miał gładko ogoloną, młodzieńczą i radosną.
- Ty jesteś Tyria? Jestem Strzygieł. Przydział mam ci znaleźć. To co byś chciała, tak między nami?
- Ja... nie wiem... jaki przydział.
Zamrugał, ale zaraz odzyskał rezon.
- Przydział na służbę, na pięć lat. To gdzie chcesz odsłużyć?
- Nierozumiemococichodzi?! - wydyszała przerażona jednym ciągiem, a radosna twarz młodej wrony spoważniała w jednej chwili.
- Jesteś nam coś winna?
- Ja?

Nawet nie zobaczyła, kiedy wyciągnął sztylet. Złapał ją za rękę, chwyt miał mocny i pewny. Przeciągnął ostrzem po wnętrzu jej dłoni i popłynęła krew. Krew kapała z jej ręki na ziemię, krew rozpościerała się rosnącą kałużą u jej stóp, aż stała się wielka i nieprzebyta jak morze, pokrywając wszystko aż po horyzont, wspinała się po Murze jak bluszcz. I była czarniejsza niż płaszcz przewieszony przez ramię Strzygła.
- Widzisz? - zapytał spokojnie. - Jesteś nasza. Jesteś nam coś winna.

Sen Erlanda
na ruinach Sobolowego Dworu


Z kuźni biły kłęby dymu i zapach żelaza. Po potężnej piersi kowala, pomiędzy kępkami włosów ciekły strużki potu. Mężczyzna tłukł młotem w trzymaną w szczypcach rozpaloną do czerwoności sztukę żelaza. Przerwał, zanurzył ją z sykiem w wiadrze i wtedy go zobaczył, a Erland zobaczył jego. Oczy kowala były martwe i puste, bowiem ten potężny mężczyzna, jeśli jeszcze gdzieś trudził się nad kowadłem, czynił to już w zaświatach.
- Czego ode mnie chcesz? Pieśni? - zapytał Erland, ale kowal znowu podjął swą pracę.
- Moi bracia już mnie opłakali – rzucił martwy kowal. - Idź.

Wyszedł. Oślepił go brzask. Ogłuszył szczęk mieczy ćwiczących na dziedzińcu młodzików w czerni. Potknął się o pęk wikliny i syknął na niego stojący obok brodacz w czerni. Przed stajnią czarni bracia rozładowywali wóz. Obok dwóch obdzierało ze skóry krowę. Ktoś się śmiał. Ktoś nucił. Wszystko było wyraźne i bliskie, pełne ruchu, dźwięku i życia. Mur skrzył się w słońcu, skrzypiały kołowroty wind, rżały konie.

Oczy wszystkich były oczami ludzi, którzy dawno odeszli.

Dalej za wozem, pod rozłożystymi gałęziami czardrzewa grupka dzikich rozkładała przed wysokim mężczyzną w czerni wyprawione skóry, docierały do niej strzępy rozmów, targowania, negocjacji. Pod samym drzewem niska dzika, okrągła i pękata w swoich skórach, oglądała świeżą ranę na barku rozdzianej do samych portek wrony. Miała siwe włosy i policzki rumiane jak jabłuszka. Spojrzała na niego i pomachała zachęcająco ręką, odprawiając rannego.

- Widzisz mnie? - upewniła się. - Dobrze... Znać, że siła ciągle tętni na Skagos, jeszcze możecie powstać z kolan.
- - Czego ode mnie chcesz? Pieśni?
- W dupę z twymi pieśniami! - parsknęła starka. - Wrony opłakały mnie tak, że utopili mnie ze szczętem w morzu łez.
- Byłaś kochana.
- Byłam potrzebna. Ty też jesteś. Ostaw zmarłych. Teraz potrzebują cię żywi. To żywi trzymają miecze, włócznie, tarcze i topory. To żywi walczą. Nasz czas minął. Nasze walki też!

Tyria i Erland


Słońce wisiało wysoko na niebie. Zbyt wysoko.
- Tyria, obudź się! - Hwarhen szarpał jej ramię. - Wstawaj, no już!
- Co się... eh – wydłubywała się z warstw futer.
- Nie ma Erlanda!
- Kto trzymał wartę?
- Przecie, że on...

Wybiegli z dawnej kuźni. Znaleźli Szepczącego na tyłach ruin, w jakie obrócił się Sobolowy Dwór. Stał pośród kamiennych nagrobków i szeptał, ledwie słyszalnie, nie dało się rozeznać słów. Ocknął się, gdy Tyria ujęła go za rękę.

Erland poczuł, jakby ocknął się z głębokiego snu, jakby wędrował po odległych krainach. Jakby umarł, i powrócił znów do żywych. I dziwne – w zaświatach Sobolowy Dwór rozbrzmiewał gwarem, tu stał cichy i opuszczony. Stał nad nagrobkiem obrośniętym gęstym, cierniowym krzewem, obsypanym czerwonymi jagódkami w pękach puchu powłóczystego jak wyczesana wełna. Włosy Skadny, tak nazywali tę roślinę dzicy. Pochylił się nad nagrobkiem i zdarł mech z płyty, by odczytać rżnięte głęboko runy Pierwszych Ludzi.

- Skadna Przemawiająca do Drzew. Miłość zrodzona z mądrości. Pamiętamy – dotknął płyty grobu. I on pamiętał. Pamiętał, że żyjąca stulecia temu leśna wiedźma Skadna kochała kiedyś Crowla ze Skagos. Kochała na tyle mocno, by urodzić mu dziecko... choć nie na tyle, by zamieszkać z nim na wyspie. Według dawnych pieśni nigdy nie odeszła dalej jak pięć dni drogi od Muru.

- Zaspaliśmy – zaczął marudzić Hwarhen, i marudził cały czas, gdy zbierali się do drogi. Przestał dopiero, gdy dobiegł ich łomot kopyt.
- Dwóch jeźdźców – oceniła szybko Tyria. - Jadą od Długiego Kurhanu.
Hwarhen wyciągnął topór i sprawdził kciukiem ostrze. Jeździec jednak był jeden. Potężny jak olbrzym brat z Nocnej Straży jechał na gniadym wałachu, a srokatą klaczkę ciągnął za lejce. Zatrzymał się, gdy Hwarhen wyszedł z ruin.

Engan


Ocknął się bladym świtem, rozwarł sklejone powieki. Dupa bolała, a jakże, a boleć będzie jeszcze mocniej. Podniósł ręce, aby potrzeć zaspane ślepia kułakiem i wtedy dokonał odkrycia. Świat okazał się jednak okrutnie niesprawiedliwy.

- Kurwa to jebana mać! - rozległo się wśród opuszczonych ruin, a potem do przekleństwa dołączyły kolejne, wypychając się z duszy Engana na wierzch przez jego usta, płynąc długą i nieprzerwaną, wartką strugą.

Niesprawiedliwość świata objawiła się w pełnej krasie. A taki dobry był, rozumiejący i współczujący, mądry jak maester, cnotliwy jak Półręki i wyważony w sądach jak południowy dyplomata. I oczywiście psu na budę to wszystko. Oto bowiem bladym świtem okazało się, że nie zaruchawszy – został jednak wyruchany ze szczętem. Może wdzięczny być powinien jeszcze, bo świat oszczędził mu opcji – kto nie zerżnie, zostanie zarżnięty... tylko że jakoś nie mógł.

Zamiast złotej przywieszki, z którą zasypiał, miał w ręku nieduży szary otoczak. Owalny, płaskawy, akuratnie mieszczący się we wnętrzu dłoni. Po jednej stronie kamulca wyrżnięto głęboko jedną runę Pierwszych Ludzi. A po drugiej dwie obok siebie. Jedna z nich jak się uwziąć przypominała cokolwiek raka. Druga przy dużej dozie wyobraźni przypominała motyla. Ta pojedyncza runa nie przypominała niczego.

Do tego zaś ktoś Enganowi strzelił repetę w tobołku. Tobołek Engan po przezorności zawsze wiązał sprytnym marynarskim węzłem - jak się nie wie, jak poluzować sznurek, to zawsze potem widać, że ktoś tu coś kombinował. Z tobołka nic jednak nie zginęło. Z toreb przy siodle również nie.

Engan klął i klął, na zawieszkę, na Skagosów, na świat cały zresztą też, nie oszczędzając przy tym samego siebie ani trochę. Wiedział, że Bettley go oszczędzać nie będzie. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że niebędący Bettleyem Lord Dowódca będzie miał dobry humor, jak dojdzie do przepytki.

Jakoże kamulec akuratnie w ręce leżał, a i wzorki miał jakieś, to żal było wyrzucać. Skląwszy się raz jeszcze, zachował ten symbol braku czujności. Przy kulbace miał takie schowanko. Willam przed puśliskiem w poduszkach miał nawyk ładowania drewnianych szczap, co to jeźdźcowi mają nogi powykręcać, żeby się zwierzakowi mniej plecy wycierały. Kamyk, po wyjęciu szczap, idealnie tam pasuje, a jak wygładzony to i kolana nie bolą i kuń bez szwanku wychodzi.

Upewnił się jeszcze, że poza tym, że nic nie zniknęło, nic nie doszło. Niby ktoś kto wziął złoto i zostawił kawałek granitu, może być nazwany złodziejem, ale ta kradzież jest na tyle dziwna, że lepiej sprawdzić też dziwne rozwiązania. Podreptał chwilę po obozowisku, ale w gąszczu śladów nie znalazł niczego ewidentnego. Osiodłał wałacha, w którego oczach nadal wisiało "mam cię na oku". Odjeżdżając, rzucił okiem na budzące się do życia obozowisko Skagosów, z którego już dobiegały odgłosy dziarskiego kopania.

Kiedy w południe dojechał do ruin Sobolowego Dworu, jego dupa wyła już z bólu całkiem ludzkim głosem i zaczynał rozważać krótki popas. I kiedy tak rozważał, zza rozsypującego się muru wylazł potężny Skagos. Miał wielkie bary, wielką jak szpadel brodę, wielkie łapy i wielki topór w jednej z nich. W drugiej trzymał, ni mniej ni więcej, a bukłak. Może nie wielki, ale całkiem obiecujący.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 15-10-2012 o 13:16.
Asenat jest offline  
Stary 15-10-2012, 12:58   #16
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Sen Willama
na Czarnym Zamku

Złapał ją wreszcie i trzymał w ciasnych objęciach, choć wierzgała, zaśmiewając się do rozpuku i szarpała go mocno za brodę, choć ugryzła go w tej zabawie do krwi, trzymał ją mocno. Nawet wtedy, gdy znieruchomiała, stężała mu w ramionach i zawisła w nich zimnym, nieruchomym ciężarem śmierci. Nie poruszył się. Nie było po co. Dobrze pamiętał, jak to jest iść z tym nieruchomym ciężarem, pamiętał każdy krok i drganie włosków na wilczurze, w którą ją owinął, gdy przytulił ją ostatni raz i zasłonił jej twarz. Ciężar w jego ramionach zelżał i Willam zrozumiał, że trzyma już tylko pęk wilczych skór.

- Wy nie macie rodzin – powiedziało mu drzewo o twarzy staruchy.

Puste skóry opadły mu do stóp.

- Tak sądzisz? Zatem nie wiesz nic.

Willam Snow


Oczy Lorda Dowódcy były kawałkami lśniącego jak noc onyksu.
- Jeszcze raz – zapytał wolno – końska zaraza?
- Pewności nie ma... ale dziwne to to.
- I objawia się szaleństwem?
- Objawia się czymś, co Lars nazwał szaleństwem.
- To koń może zwariować? Nie jest aby na to... zbyt głupi?
- Konie nie są głupie – uniósł się William.
- Oczywiście, że nie są. Ale nie są ludźmi. Szaleństwo przynależy ludziom.
- Mówię, co wiem. A wiem, że koni mamy na styk. Jeśli zaczną chorować, to...
- Dobrze – Qorgyle przerwał mu wywód w połowie. - Nie sądzę, żebym zrozumiał. Pomimo dobrych chęci. Chcesz jechać – jedź. Obejrzysz szalonego konia na miejscu i wyślesz mi kruka. Nie będziemy ryzykować, nawet jeśli mamy dmuchać na zimne, prawda?
- Właśnie tak.
- Weź wszystko, czego potrzebujesz. I dobierz sobie kogoś do towarzystwa, nie chcę byś jechał obok Skagosów sam. I żadnych ekscesów na Długim Kurhanie, Septa, rozumiemy się? - dodał łagodnie.
- Ekscesy? Ja? To oni są barbarzyńcy, oni są od ekscesów! - oburzył się Septa, tym razem do żywego.
- Wiem, oczywiście – potwierdził poważnie Qorgyle. - Wspominam o tym tylko na wypadek, gdyby twój łagodny koń poczuł klaczkę i zaczął wierzgać. Uważaj, żebyś nie skopał szans na rozejm, Willamie, dobrze? Po prostu uważaj – Dornijczyk wstał i otworzył skrzynię za sobą, by podać mu zmurszałą butelkę. - Aby ci się lżej uważało. Dasz radę zebrać się rano?
- Dam, nie dam, pojadę i tak.

Willam przez parę godzin, które zostały do wieczerzy, nie robił niczego innego, jak dawał radę. Diagnoza, którą sam sobie postawił, okazała się słuszną. Wszystkie przypadłości biorą się z braku trunku. Zachodził więc często do tajnego schowka Ulmera, gdzie w beczkach bulgotały sobie cichutko przeróżne Ulmerowe lekarstwa. Szemrały sobie miło, a raz na jakiś czas zdarzało się, że jakaś flaszka lub beczka eksplodowała i było z tym sporo śmiechu. Zwiadowca pędził alkohol ze wszystkiego, nawet z sosnowych igieł, a wszystkie jego lekarstwa miały tę cudowną właściwość, że smutki, żale i zgryzoty zmieniały w pieroński ból głowy. W przypadku Willama skutek okazał się odwrotny – i pierońskie łupanie łba odmieniło się cudownie w zgryzoty. Co z tym Larsem? Co z tym koniem?

Przez moment – krótki bo krótki, ale jednak – naszła go refleksja, że Ulmer doliczy się braków. Rysiowa Morda mógł nie wiedzieć, ilu ma ludzi na stanie, ale poziom swoich lekarstw zawsze miał porachowany... Ale co – bratu by chyba nie odmówił?

Rozpierała go energia i zrobił przez tę parę godzin więcej niż przez ostatnie parę dni. Mógł jechać do Wschodniej Strażnicy spokojny. Nic się tu nie zawali przez jego nieobecność. Wyznaczył zastępcę i zszedł sobie jeszcze do stajni, siodła obejrzeć, na których zjechały do Czarnego Zamku dupy zwiadowców Jorana Lannistera. Eh, dobre to były siodła, nie zdążył ich obejrzeć dokładnie, zanim je posłał nad morze. Rzemieślnik życzył sobie za nie niemal Siedmiu Królestw i targarieńskiej księżniczki za żonę, ale od słowa do słowa przyszło, że jego wuj przywdział czerń i cena spadła, a chęć dawania na borg poszybowała pod niebiosa. Dobry rzemieślnik. I dobre siodła, latami posłużą, ho ho.

Kurwa.

Willam zamarł z jedną z kulbak na kolanach. Rozejrzał się w prawo i w lewo, ale końskie łby przewieszone przez krawędzie boksów nie mogły mu dać żadnej odpowiedzi. Popatrzył raz jeszcze. Popręg dalej był, kurwa, podcięty, i nijak nie chciał przestać. Do tego podcięty był kurewsko sprytnie, już pod siodłem, póki się nie oglądało dokładnie, łatwo można było przegapić. Można było na konia wsadzić tę kulbakę i się nie zorientować, dopóki popręg nie trzaśnie w galopie. Gładkie cięcie, i trochę zakrzepłej krwi.

I to trochę zakrzepłej krwi rozlało się przed oczami Willama w całe morze szkarłatnego gniewu. Ktoś ciął popręg, kiedy siodło było na koniu. Ktoś, kurwa, dziabnął do żywego jego konia. Ktoś, kurwa, śmiał. Ktoś tak dostanie w mordę, że nad Murem przeleci... Konia znalazł szybko, smukłą, gniadą klaczkę. Ranka była mała i zdążyła się już zabliźnić, ale Willama nijak to nie uspokoiło i wyleciał ze stajni z mordą.

Zwiadowców Jorana oczywiście nie było. Oczywiście wszyscy, jak jeden mąż, ramię przy ramieniu, popruli do Mole's Town ledwie się ściemniło. Oprócz jednego, na którym skupiło się całe wkurzenie Willama. Błotniak Wiotki, prawa ręka, a właściwie łapa Jorana, słynął wręcz z tego, że rozrywkę rozumie jako grę w kości i ryczenie sprośnych pieśni nad kielichem, a nie latanie za babami.
- Willam – krzyknął radośnie, i zamrugał wyłupiastymi żabimi oczami – Mam coś dla ciebie! - i wręczył mu woreczek z czymś szeleszczącym podejrzanie. - To to zielsko, co chciałeś... co mówiłeś, że na końskie wzdęcia.
Wściek Septy nie zelżał ani trochę.
- Też mam coś dla ciebie. Kto z was jechał na gniadej klaczce z gwiazdką na czole?
Błotniak zesępił się lekko.
- Ale kiedy? Znad morza na kurhan to ja. A potem się z Joranem zamieniliśmy, bo ona ma taki krok, jakby kapuchę udeptywała i żywot mi się wywracał.
- Z jej krokiem wszystko w porządku! - ryknął Septa. - Dopóki żeście jej nie zepsowali, psubraty!
- Nic żeśmy jej nie zrobili, poza tym, co zwykle – Wiotki uderzył się pięścią w dolinę swej zapadłej piersi. - A Jorana weź nie tykaj, dość ma zgryzot – zasugerował pojednawczo. - Przysięgam na wszystkich bogów – nic się z tym koniem nie działo niezwykłego.

Willam oklapł ze stołem. Przyciskanie Jorana zawsze było silną pokusą, w końcu to Lannister. I kto wie, czy jakby nie ścisnąć wystarczająco mocno, czy zwiadowca nie trysnąłby złotem ze wszystkich otworów ciała. Septa jednak wiedział nie od wczoraj, że Qorgyle regularnie śle kruki na Skałę, a Tywin Lannister regularnie pokazuje mu wała.

- Zatem nie wiem – wycedził – jakim cudem...

Przerwał, bo truchtem dobiegł do niego czerwony z wysiłku Hugo Flint.
- Septa, gibaj do bramy. Jacyś Skagosi tam stoją. Mają konie i mówią, że chcą gadać z Willamem Snowem, nikim innym, i teraz natychmiast.
- A po co nie mówili?
- Nie pytałem. Idź.
- Marbran wie?
- Zamknęli się z Aemonem i kilkoma ze starszyzny, kruk przyleciał ze Wschodniej Strażnicy i rozkazali, żeby nie zawracać im teraz dupy.
- A mnie to można?

Wiotki opróżnił kielich.
- Nie marudź, bracie. Pójdę z tobą i będę cię bronił, a?

Tysiące bloków lodu nad głową. Tunel pachniał śniegiem. Tunel pachniał lodem i smołą z pochodni, którą niósł Wiotki. I pachniał końmi, długą drogą i zmęczeniem. Konie tłoczyły się przy kracie zamykającej wylot na północną stronę, ocierały się o nią, przepychały się jedne przez drugie, w ciągłym ruchu, by zajrzeć mu w oczy.

Do krat przyciśnieta przez tę końską tłuszczę jazgotała brodata, wytatuowana i zakazana morda skagoska.
- Co tak długo? Praw gościny przepomnieliście? - jazgotała morda, przycichła nagle i wybuchnęła znowu.
- Kim ty jesteś?!
- Willam Snow.

Jestem spokojny. Jestem spokojny i łagodny jak septa.

- Kłamiesz! - wybuchnęła morda. - Łżesz jak pies, wrono! Willam Snow ma niebieskie oczy! Dobrze to wiemy! Ty masz szare, wywłoko, kłamco! Dawajcie Willama Snowa, z nim chcemy gadać!
- To jest Willam Snow – poświadczył Wiotki nieproszony tożsamość Septy, a skutek to przyniosło tylko taki, że morda wybuchła krzykiem tym razem po skagosku.
- Poszedł, poszedł... - przebiło się przez te wrzaski, i przez konie przepchnęła się do krat smukła Skagijka o ciemnych, gęstych włosach splecionych w gruby warkocz, czarnych oczach i zadartym figlarnie, małym nosku. Obrzuciła Septę badawczym spojrzeniem, ściągnęła zębami rękawiczki i przesunęła ręce przez pręty.
- Ciemno, wrono, choć oko wykol. Podejdź no bliżej, obaczym. Przez kraty cię przecież nie pogryzę...
- Końmi handlujesz, dziewko, i z koniem mnie omyliłaś? - parsknął Willam. - W zęby zaglądać mi chcesz? A gdzie indziej nie chcesz?
Zaśmiała się perliście, wcale nie obrażona.
- Przy zapoznawaniu najpierw zaglądam w oczy, a potem jak się ułoży.
Podszedł więc. Spoważaniała i ujęła go dłonią pod brodę, długo studiowała jego twarz i wreszcie puściła.
- Niebieskie. Jak zmrożone niebo nad Murem. Tak, jak mówiła. To on – rzuciła do zakazanej mordy. - Wybacz memu krzykliwemu druhowi – wyszeptała do Willama, przymrużając oczy. - Tyr z klanu Rork jest wielkim wojownikiem, ale w kolorach to on się nigdy za dobrze nie rozeznawał. Jestem Erin z klanu Crowl.
- A ja jestem Willam Snow – zajadowicił jej Septa. - Jesteście już pewni, naprawdę pewni, że ja to ja? Czy może „ona”, kimkolwiek jest, kazała mi okazać wam jeszcze jakąś część ciała przez kraty? Bo mogę!
Usta Erin rozciągały się pomału w coraz szerszym uśmiechu.
- Ona – zaczęła poważnym tonem, zdradzającym, że walczy z wybuchem wesołości – Moruad Magnar. Moruad Magnar powiedziała nam, że Willam Snow ma oczy niebieskie jak zamrożone niebo nad Murem. Powiedziała też, że Willam Snow... ma... dobre serce.

Roddard Worsworn

Trzymał konia swojego i konia Morta, i czekał cierpliwie. Mort rzygał pod drzewem.
- Dobrze się czujesz? - głupie pytanie. Rzyga, czyli źle się czuje. Roddard zawsze miał wrażenie, że większość rozmów jest głupia i bezcelowa. Mort jednak był jego podopiecznym, więc Roddard toczył z nim bezcelowe dysputy, odpowiadał na najgłupsze pytania i sam takie zadawał, by uzyskać równie durne odpowiedzi.
- Chyba widzę ser ze śniadania...

Dzięki ci. Dzięki ci, bracie. Nie mógłbym żyć bez tej wiedzy. Ta odpowiedź zmieniła losy świata.

- Jak skończysz, obejrzymy ciała – poinformował chłopaka, a Mort w odpowiedzi zgiął się gwałtownie i zaczął pluć żółcią.

Roddard w sumie nie dziwił mu się ani trochę. I jemu żywot się wywracał, choć przeżył i widział już niemało. Jednak nigdy – takiego okrucieństwa.

Na pierwszego Skagosa dosłownie wjechali. Wojownik wisiał na drzewie i w gęstniejącym mroku Mort po prostu przejechał pod nogami trupa, a roślejszy od niego Roddard zawadził o nie głową. To był dla niego widomy znak, że powinni zwolnić. Zbyt było ciemno, a oni zbyt byli zmęczeni. Zbyt łatwo mogli przeoczyć... nawet oczywistości. Ich szczęście, że Skagos był martwy.

Obejrzeli go sobie dokładniej o świcie i mogli wyrobić sobie opinię, że powieszenie było raczej ostatnim, i zapewne radośnie przywitanym przez Skagosa elementem długiego ciągu tortur. Trzech pozostałych znaleźli na sąsiedniej polanie, i wtedy też Mort zaczął rzygać, czym zajmował się, kiedy Roddard uwiązał konie, kiedy poszedł się odlać i kiedy obszedł całą okolicę. Kiedy Worsworn wrócił, zielony na twarzy chłopak stał w pewnej odległości od trzech skagoskich ciał i tak się na nie patrzył, jakby były co najmniej siejącymi ciągle mór ofiarami zarazy.

- Mort – zagaił Roddard łagodnie kolejną głupią dyskusję. - Jesteś zwiadowcą. Od tego jesteś, żeby patrzeć i zapamiętać szczegóły. Wyrzygałeś się, trudno. Teraz chodź. No chodź, całego dnia nie mamy.

Ten, któremu upiekli stopy w ognisku do gołych kości pewnie mógł się uważać za szczęściarza. Ten, któremu obdarli ręce ze skóry również. Tym zakończono męki sztychem w serce. Trzeciemu wypruli wnętrzności i przybili je do drzewa. Musieli go zmusić, by biegał dookoła. Ten też zapewne umierał najdłużej, i musiał skończyć całkiem niedawno, może i w południe poprzedniego dnia.

Było ich ponad dziesięciu, i wiedli wiele koni, cała polana była zryta kopytami, a sąsiednie krzaki obżarte doszczętnie z liści. Musieli świetnie się bawić i popasać tu całkiem długo, ślad po ognisku był całkiem spory, a dookoła walało się dużo zwierzęcych kości. Nie bali się nakrycia. Z jednego z krzewów Roddard ściągnął splątane, ciemne, miękkie włosy, obok mech był wygnieciony od długiego siedzenia. Zatem była i kobieta. Napatrzyła się na tortury, może i w nich uczestniczyła, a potem uznała za stosowne się uczesać.

- Odeszli dwa dni temu, nie więcej – powiedział Mortowi, a chłopak pokiwał głową.

Śledzenie takiej masy koni było zadaniem dla dziecka, nie dla zwiadowcy. Kimkolwiek byli, ciągnęli prosto na Czarny Zamek.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 15-10-2012 o 13:55.
Asenat jest offline  
Stary 15-10-2012, 14:57   #17
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Joran Lannister


Z Alisadaira Flowersa zostało naprawdę niewiele, i to niewiele było rozsmarowane po znacznej części cmentarza.
- Nieźle wybrał – mruknął Fallon, patrząc jak Półręki zbiera do worka krwawe ochłapy. - Prosto na cmentarz skoczył. Jakby wycelował trochę w prawo, nie zahaczyłby o tamten kawał lodu i prosto w grób by wpadł...
- Oszczędź mnie i jego.
- ... od razu byśmy go mogli, tylko przysypać...
- Fallon. Zamilknij.

Qhorin skończył niewdzięczne zadanie. Musiał potrzeć twarz ręką, przez czoło ciągnął mu się krwawy ślad. Wyciągnął okaleczoną dłoń po bukłak, który dzierżył ciągle w ramionach budowniczy.
- Od kiedy ty dziób w winie moczysz? - fuknął Fallon.
- Od zawsze. Przy szczególnych okazjach.

Pił długo, jakby nie miał nigdy przestać.
- Nie wiem, co się stało – mruknął do Jorana zgaszonym głosem. - Może za bardzo go cisnąłem? Zrobił się od niedawna nieuważny, jakby myślał o czym innym. Mówiłem mu... może za ostro? - oddał Fallonowi bukłak i odszedł, przykurczając ramiona. Po raz pierwszy od... zawsze Joran widział go zgaszonego i niepewnego. Po raz pierwszy od pięciu lat też widział, aby pił.
- Kudły dają się wszystkim we znaki, co? - skomentował Farwynd.

***


- Siadaj, siadaj... - Qorgyle szerokim gestem zgarnął pergaminy z ławy, aż część posypała się na kamienną posadzkę między sitowie. Ze stukiem postawił na wolnym miejscu puchar i wyrwał zębami korek z butelki. Lannister zajął wskazane mu miejsce, chwilę jeszcze zajęło mu znalezienie wygodnej pozycji. W końcu odezwał się
- Bettley zdrów? Cholery zwykle złe nie bierze, nieprawdaż? - Dornijczyk zaśmiał się krótkim, twardym śmiechem.
-Ser Bettley był zdrów gdy wyjeżdżałem, był strasznie niezadowolony i zły na mnie, ale zdrów - Czarne Serce uśmiechnął się krótko - Nie zdziwił bym się, gdyby zaczął myśleć, że zamierzam zając jego pozycję
Pytające spojrzenie Marbrana zostało skwitowane wzruszeniem ramion
- Żmija i jej ludzie przybyli do Wschodniej Strażnicy. Rybacy obawiali się Skagosów. Obiecałem im zwiększenie częstotliwości patroli udających się na ich ziemie i wysłałem po jednym bracie, do każdej ich wioski ... w zamian oni zwiększyli nam dostawy ryb. Cztery kosze raz na ćwierć księżyca. Naszego brata Bettleya zdenerwowało to, że mogłem coś takiego obiecać, za jego plecami ...
Qorgyle machał lekceważąco ręką zarówno na doniesienia o rybach, jak i o pretensjach Bettleya.

- Ty się nie kryguj. Ja wiem, że wy tam macie wieczny bój ambicji i nieustanny turniej... który charchnie przez 300 mil długości Muru tak celnie, by napluć jadem Mallisterowi w okno - Dornijczyk uniósł palec. - Warciście siebie obaj, Lannister. Nie zaprzeczaj. Z grzeczności chociaż.
-Nigdy nie powiedziałem, że nie lubię Bettleya - powiedział Lannister spokojnie - Chociażby z powodu wspólnej opinii o Mallisterze -
- Jakie wieści z kurhanu? I co to za obszarpańców żeś mi bladym świtem przez tunel przepędził?
-Co do tych obszarpańców, to grupa dzikich, która przedarła się przez Mur. Rodzina, która obawiała się Toczącej się Czaszki. 6 mężczyzn, 3 kobiety i parę dzieciaków. Mourad mi o nich powiedziała, więc ruszyłem za nimi ... a na pomoc dostałem jej Skagosów, jeden z klanów ... w każdym razie szybko udało nam się pokonać tą grupę, a tych wziąłem do niewoli. Nie stanowili dla nas żadnego zagrożenia, dlatego wypuściłem ich z powrotem ... na Północ -
- Zaraz, zaraz... - Lord Dowódca uciął w połowie relację o dzikich. - Bali się Czaszki, mówisz. A mieli podstawy, czy coś uroiło im się?
-Co do Czaszki ... różne mnie głosy dochodzą. Jedno jest pewne. Urósł w ambicję i będzie go trzeba ukrócić. Wrócił z północy i najwyraźniej zamierza ogłosić się Królem za Murem. - Joran przerwał na chwilę wpatrując się w dowódcę swoim zimnym wzrokiem. - Podobno Raymund i Endehar zbratali się. A sojusz opłacany jest skagoską solą. Z tego, co słyszałem, Czaszka na razie chce wyciągnąć więcej soli ... ale robi się niebezpiecznie. Wiem, że jest cała ta sprawa ze Skagosami na Długim Kurhanie, ale nie możemy tego zignorować. Powinniśmy zorganizować wyprawę, a Raymund powinien dołączyć do kolekcji przyszłych, niedoszłych Króli za Murem ... poza tym w tym wypadku dochodzi jeszcze pewna kwestia osobista.

- Po pierwsze, Moruad nie jest Endeharem. To wiemy nie od wczoraj, nieprawdaż? I co byśmy sobie o niej nie pomyśleli – zacisnął zęby, ale uśmiechnął się zaraz pogodnie – nigdy nim nie będzie. Na szczęście. Pamiętaj o tym. Ona nie daje mi o tym zapomnieć ani na chwilę. Półręki ma rację – musimy jej zaufać. Dobrze, że z nią pomówiłeś. Dobrze, że poczuwa się na tyle, że chce bronić naszej ziemi.
- Chce pozwolenia na przebicie bramy...
- A o tym i mowy być nie może. Odmówimy jej. I musimy dać coś w zamian, by się nie obraziła zbytnio. Wymyśl coś. Najlepiej szybko. Trzeba jej będzie osłodzić odmowę. Po drugie, będzie wyprawa. Ty ją poprowadzisz. Zaraz po tym, jak Roddard wróci zza Muru. Weźmiesz go ze sobą, przyda ci się. Będziesz zaskoczony. Zrobił się wylewny.
- Roddard „Pojechałem. Ubiłem. Wróciłem” Worsworn? - upewnił się Joran, podpierając pytanie cytatem ze słynnego raportu, którym Worsworn podsumował trzy miesiące tropienia w głuszy dzikiego grasanta. - Wylewny?
- Nie podśmiewuj się. Dałem mu młodziaka na naukę. Gówniarz ma na niego dobry wpływ.
- Nie wątpię. Wylewny?
- A jakże. Jak ubił Latającego Węża, to przy „ubił” powiedział mi jeszcze, z ilu kroków... a przed „wróciłem” dodał „było zimno” - uściślił Lord Dowódca.
- Elokwencja godna, zaiste, podziwu...
- Dość o tym. Roddard zjedzie, wybierzesz ludzi i pojedziesz.
- Półręki? - Joran znał dobrze odpowiedź, ale zapytał i tak. Zbyt świeżo miał w pamięci oczy Qhorina, oczy uwięzionego w paści wilka.
- Nie. On nigdzie nie pojedzie. Najchętniej wysłałbym go Wieży Cieni, ale z dwojga złego wolę mieć go pod ręką.
- Rozumiem. Jakie jest pierwsze zło? - Joran zamrugał niewinnie jak dziewica i rzucił Lordowi Dowódcy pytające spojrzenie znad kielicha. Qorgyle rozparł się w swoim krześle i długo myślał, cisza przeciągała się w wieczność.
- Gdybym miał twarde dowody – to rzekłbym: dezercja i zdrada. A dezercja i zdrada kogoś takiego wznieci pożar, którego nikt ani nic nie ogarnie.
- Ale... dowodów nie ma.
- Nie. I na tym skończmy. Co za kwestia osobista gna cię za Mur?
- Dzicy mówią, że Czaszka albo Endehar chcą mojej głowy – wyszczerzył się Joran, i Lord Dowódca uśmiechnął się także.
- W takim razie... moje gratulacje.

***


- Joran, do Lorda Dowódcy!
- Co się stało?
- Kruk ze Wschodniej Strażnicy przyleciał.
- Złe wieści?

Hugo Flint potarł czoło ręką.
- Tragiczne.

***


- ... w dłoni miał zaciskać złotą przywieszkę, ozdobę na włosy - measter Aemon nie bez trudu odczytywał wiadomość ze Wschodniej Strażnicy, spisaną pajęczym pismem na cienkim skrawku pergaminu. - Skagoskiej roboty, dlatego też czterech wojowników ze Skagos, których prądy zepchały w pobliże Muru i którzy przybili do Wschodniej Strażnicy, ruszyło razem z nami po śladach Aidana. Dziewkę znaleźliśmy przy morskim brzegu. Okaleczoną i poćwiartowaną. Skagosi rozpoznali w niej Enned, córkę Endehara...
- Magnara... Skagos... - Lord Dowódca zaplótł palce na swej wygolonej, pokrytej bliznami czaszce, by po chwili rąbnąć w stół smagłą, mocarną dłonią. - Dupy się zachciało, lecz zbyt był szpetny! Wziął więc siłą i zabił. Idiota! Zabił nas wszystkich...
- Pamiętam Aidana - przypomniał sobie lord Budowniczy - razem nas przyciągli na Mur, z tymże, że mię w kajdanach - Fallon Farwynd zachichotał i objął ramionami swe grube brzuszysko. - Syn tkacza z Białego Portu. Stark go pchnął w czerń za psucie monety. Płakał, jak miał zabić kozę. Skagijka wtłukłaby mu pierwszym lepszym kijaszkiem albo gołymi ręcoma! On nie zabił. Prędzej posrałby się ze strachu.
- Też go pamiętam - zaznaczył cicho z kąta Półręki. - To dobry człowiek i prawdziwy brat z Nocnej Straży... choć naturę ma miękką. Szpetnym bym też raczej go nie nazwał.
- Otoczyliśmy Skagosów, wzięliśmy w niewolę i trzymamy pod zamknięciem - podjął wątek maester Aemon.
- Ha! Bettley to potrafi udziabać! Nic dziwnego, jak ma się w herbie robaka! Ale że i Skagosów uchapał, no no...
- ... prócz jednego, który był zbiegł. Zostawił fałszywe ślady i omamił nas. Nie wiemy, dokąd pojechał, ale musimy założyć...
- ... Że prosto do magnara Skagos - dokończył ponuro lord Qorgyle.
Wśród zaległej ciszy głos Pierwszego Zwiadowcy Ulmera, nagle zachrypły, zabrzmiał jak żałobne krakanie wrony.
- Czterystu. Z Moruad na Długim Kurhanie jest czterystu Skagosów. Kilka dni marszu stąd.
Uśmiech spełzł nawet z rumianej gęby Farwynda.
- Wiem - warknął lord Qorgyle. - Sam ich tam wpuściłem.
- Nie czas to na swady - wtrącił pojednawczo maester Aemon. - Radźmy, jak zapobiec sprawie.
- Wojnie - syknął Lord Zwiadowca. - Dlaczego nikt nie mówi wprost. To będzie wojna.
- Chyba rzeź? - fuknął Farwynd.
- Musimy ukręcić temu łeb, zanim sprawa wyjdzie na jaw. Magnar nic nie wie - ozwał się nagle Półręki. - Gdyby wiedział, już maszerowałby na Mur. Poślijmy na Długi Kurhan do Moruad. Dowiedzmy się, co ona wie, i co zamierza uczynić. Endehar to okrutny głupiec i jego dni się kończą. Jego miejsce zajmie Moruad i z nią musimy się układać. Ta biedna, martwa dziewczyna była i jej krwi. Musimy się układać, zanim będzie za późno. Musimy dać jej sprawiedliwość, już w chwili, gdy jej zażąda.
- A jeśli nie ustalimy, kto to zrobił?
Twarz zwiadowcy nie drgnęła, pogłębiły się tylko cienie w oczodołach, jeziora półpłynnego mroku.
- Jeśli Nocnej Straży nie będzie stać, by oddać Moruad Magnar sprawiedliwość, będziemy musieli dać jej... winnych.

Qorgyle wstał. Trzasnął pięścią w stół. I raz jeszcze. I kolejny, aż na podłogę posypały się listy, kielichy i runął jak ścięte drzewo świecznik.
- Wynocha! - ryknął.
Półręki wstał sztywno, zacisnął zęby, ukłonił się i ruszył do drzwi. Qorgyle dyszał ciężko i Joran zaczął się obawiać, że dowódcę zaraz trafi szlag na miejscu.
- On ma rację – zaznaczył cicho maester Aemon.
- Wiem, że ma rację! Zawsze ma, do kurwy nędzy, rację, od kiedy uwikłał nas w tę hecę.
- On? - wymsknęło się Ulmerowi.
- Wynocha! Wszyscy! - Qorgyle poczerwieniał na twarzy jak dobrze wypieczony rak i po raz kolejny walnął pięścią w stół.

I tyle by było, pomyślał Joran, jeśli chodzi o dyplomację. Dornijska krew wrze jak ukrop nawet w mrozach Północy.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 15-10-2012 o 17:43.
Asenat jest offline  
Stary 17-10-2012, 09:45   #18
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Alysa Qorgyle


- U... wieść - Marbran zakrztusił się winem i długo nie mógł złapać oddechu. - Masz tupet - przyznał, kiedy doszedł do siebie. Twarz miał poważną, choć ciężko było dociec, czy pogniewał się za rzuconą wprost sugestię. Pogładził ją po chwili po dłoni, powolnym, pieszczotliwym gestem.
- Są mężczyźni, których kochać się nie da i nie powinno. Nie rozmawialiśmy o tym nigdy, byłaś za młoda. Pewnie... poznałaś już tę prawdę sama, bez mojej pomocy. Są i kobiety, których kochać się nie da i nie da się ich miłością czy ułudą miłości zmiękczyć. Moruad jest taka, bryła lodu, zimniejsza niż Mur. Siedziała obok mnie, ta królowa barbarzyńskich serc, mówiła do mnie... a wiesz, kogo widziałem? Qhorina. Ona patrzy jak on. Zachowuje się jak on. Mówi jak on i nawet czasami takich samych słów używa. A jak chciałem ją spić, by wypluła ten sztywny kij, to odmawiała wina... jak on. Tylko klnie częściej. Wiesz, co mi rzekła? Że bardzo ceni sobie miłą gościnę w Czarnym Zamku i to, że dbam o jej komfort. Ale dziękuje, bo jeśli będzie chciała mieć kurwę, to ją sobie sama znajdzie i kupi sama... - wzruszył ramionami i nalał sobie więcej wina.

Wstał i podszedł do okna, odchylił lekko okiennice. Do środka wpadł zimny powiew i szczęk mieczy z dziedzińca.
- Tu jest Północ, córko. Tu nie ma dróg. Tak mówią dzicy i tak mówią Skagowie. Jeśli nie umiesz czytać śladów, nigdy nie zrozumiesz, dokąd i dlaczego podążają ludzie, którzy się tu urodzili i tu żyją. Mają swoich świętych ludzi. Gdy święty człowiek powie - to są gnaty Greystarka! - wszyscy mu przyklasną. I gnaty kogokolwiek staną się Greystarkiem... Wiedziałem to, już w chwili, gdy prosiła o pozwolenie na rozkopanie kurhanu, choć mydliła mi oczy dawnymi pieśniami... że tu właśnie został pochowany, że był olbrzymem pośród ludzi i że znajdą go na pewno. Nie sądziłem jednak, że "na pewno" będzie się ciągnąć w wieczność. Sugerowałem jej już, że zima idzie, a z nią mrozy. Czas już, aby kurwigrajek Greystark cudownie się odnalazł. To było już po tym... - nie dokończył, ale Alysa mogła dośpiewać sobie resztę: to było już po tym, jak ojciec próbował ją zmiękczyć, a ona grzecznie, bo nie wprost, nazwała go kurwą. - Rzekła, że Greystark się odnajdzie, kiedy bogowie pozwolą, aby go odnaleźli, bo wszystko w rękach bogów.

- I ty się z tym zgadzasz? - zapytała, zdziwiona jego spokojem, tą niecodzienną i tak obcą jego naturze pokorą.
- Zgadzam? Nie. Bogowie nigdy nie byli dla mnie łaskawi, ani Siedmiu, ani bezimienni bogowie drzew. Nie zgadzam się z ich wyrokami tedy... nigdy się nie zgadzałem. Ale tu jest Północ, córko – westchnął i pogładził ją znowu po dłoni, ręce miał ciepłe jak wygrzane słońcem mury Piaskowca. - A nawet i na południu... czasami trzeba być wilkiem, a czasami wężem. Mówiłaś coś o soli? Skagosi płacą czasami solą... Jakie liczby?
- Znalazłam bardzo interesującą księgę... powinieneś ją przeczytać.
- Zatem przeczytam... Przedtem jednak opowiedz mi, jak twoja matka. I lady Manwood. Wiem, powinienem zapytać wcześniej, czekałaś na to... Najbardziej okrutni jesteśmy dla tych, których kochamy, niestety...

Usiadł za stołem i nadział jabłko na sztylet. Obierał je szybkimi, zręcznymi ruchami, kręta skórka spływała spod jego rąk, w jego oczach odbijały się zwielokrotnione płomienie świec, lśniła miedziana skóra. Przez jedną chwilę, nie wiedzieć czemu, w oczach Alysy ojciec znów stał się Tytanem i Aegonem Zdobywcą. Alysa opowiadała i patrzyła, jak ojciec kroi owoc na idealnie równe cząstki, a gdzieś na dnie serca obudziło się w niej złe przeczucie, jak wtedy, gdy opuszczała męża, by udać się pustynię, jak wtedy, gdy kładła się spać, a sen przyniósł zapowiedź losu Willema.

Wydarzy się coś strasznego.

***


- Nie trzeba było, naprawdę! Sam bym po nie poszedł!

Geroldowi Smallwoodowi, który trzymał pieczę nad biblioteką nawet powieka nie drgnęła, gdy zwracała mu księgi, choć myrijskie wesołe opowiastki leżały na wierzchu i obwieszczały światu dosadnie o swej zawartości rysunkiem gołej dupy filozofa leżącego na dziwce. Powieka mu nie drgnęła, uśmiechnął się tylko lekko, choć bez cienia kpiny. Gerold, choć nie był człowiekiem starym, przez lata pomarszczonym i zgiętym do ziemi, zawsze przypominał Alysie żółwia. Bycie zarządcą też potrafiło dać w kość, i Alysa widziała przyszłość Smallwooda jak na dłoni. Gerold zginał nad stołem smukłą, sprężystą sylwetkę, tak że zgarbione plecy zamykały się nad nim jak skorupa, i z żółwią cierpliwością śledził w nikłym świetle rzędy słów i cyfr. I kiedyś, nie za dzień, nie za dwa, ale za lata całe, zegnie się nad zarządczymi spisami i nigdy już nie wyprostuje, te błyszczące ciekawością zielone oczy wyblakną od kurzu z ksiąg i słabego światła, a sprężyste, szybkie ruchy przejdą w powolną, ostrożną i żółwią ociężałość starości.
- Znalazłaś jakąś prawdę, Lady Alyso? - zapytał, i przymrużył kpiarsko zielone oko. - Byłoby to niezwykłe wydarzenie... - westchnął wymownie z talentem iście pasującym do wędrownego komedianta. - Czego jak czego, ale prawdy to w księgach ze świecą szukać. Spójrz tutaj - wskazał ręką na pergamin, nad którym pracował, gdy przyszła. - Stoi jak wół: tusz wołowych pięćdziesiąt, półtuszek baranich sześćdziesiąt. Idę do lodowni - a tam... wszystko, tylko nie pięćdziesiąt i nie sześćdziesiąt. Nudzę cię, pani, wybacz - przeprosił gorąco i nagle uniósł palec. - Spać nie mogłem zeszłej nocy przez te światła, myślałem o tobie, o tym, coś mi rzekła... i znalazłem! - skoczył ku księgom, leżącym pod ścianą w bezładnym stosie, porwał jedną, z hukiem i w tumanach wzbudzonego ruchem kurzu złożył na stole i począł kartkować.

Rycina przedstawiała szklarnię. Rusztowanie oparto na kamiennych słupach i wypełniono szkłem. Tyle szkła... majątek. W środku kłębiły się rośliny. Rysująca ten obrazek setki lat temu wrona miała talent i pedantyczne zamiłowanie. Alysa rozpoznawała niektóre rośliny. Były rzadkie. Niektóre bardzo rzadkie.

- Oczywiście - zachwycił się Gerold - światła to my tutaj mamy za mało. Spójrz, pani... tu z tyłu był piec. Opalali szklarnię drewnem. Rośliny mieli nawet w środku zimy!

Odwróciła stronę.
- Sobolowy Dwór? Kiedy go opuściliście?
- Bagatela... sześćset lat temu?
- Zatem nie ma szans, aby te rośliny przetrwały, Geroldzie.
- Cóż za ostateczny, niedopuszczający dyskusji osąd – żachnął się zarządca. - Lady Alyso, pod północnym niebem dzieją się rzeczy, które nie śniły się nawet opalonym południowym słońcem maesterom. Patrz i słuchaj. Słuchaj i patrz. Nie spotka cię cud, jeśli zamkniesz oczy, gdy zacznie się dziać.
- Cóż za poetycki, głęboki jak studnia, ale pozbawiony zupełnie podstaw osąd.
Brat bibliotekarz zachichotał, przysłaniając usta dłonią.
- Podstawy, jasne. Czy jak patrzysz na drzewo, widzisz jego korzenie? Nie – ale jednak one tam są, i trzymają drzewo w pionie. Tak jest, pani – oznajmił z powagą. - Jeszcze raz dziękuję, żeś była łaskawa i fatygowała się zwróceniem mi ksiąg. Znać dobre, szlacheckie wychowanie – wywrócił oczami. - Moruad zostawiła wszystko rozgrzebane, umajone resztkami żarcia jak posąg Dziewicy na święto wiosny.
- Zostawiła otwarte księgi? A na jakiej stronie?
- A tę, na przykład – przewertował szybko zarządczy spis i odwrócił w jej stronę.

Na prośbę Jebadiaha Hilla, komendanta Leśnej Strażnicy, Ian Calder, komendant Sobolowego Dworu, wyraża zgodę na rozbiórkę co następuje: Wieży Południowej, dawnej szklarni, zielarni, Domu Maestera oraz baraków przycmentarnych, w celu pozyskania kamienia na naprawę Leśnej Strażnicy.

Obok ciągnął suchy spis dostaw śledzia suszonego, śledzia surowego, śledzia solonego oraz zapotrzebowanie na cebulę i czosnek dla Sobolowego Dworu. Bracia, którzy byli zjedli te śledzie, zagryzając cebulą i czosnkiem, leżeli w grobach od siedmiuset lat, ale Alysa i tak skrzywiła się nieznacznie. Okrutnie im tam musiało śmierdzieć z pysków przy takiej diecie.

***


Maester Aemon siedział zgarbiony przy swym biurku, płomień świecy podświetlał jego rzadkie włosy, że zdawały się niemal aureolą, błyskiem świateł płynącym z kryształów w sepcie. Światło pełgało po płaskorzeźbie na ścianie nad jego ramieniem. Ogromny orzeł sunął nad morzem, ściskając w pazurach skałę, a na turniach urwiska poniżej maleńka przy nim ludzka figurka unosiła ramię w geście pożegnania.
- Maester... ojciec pragnie przejrzeć księgę o kopalniach soli... - zagaiła cicho, by nie wyrywać go z rozmyślań zbyt gwałtownie.
- Tak... może kiedyś ją przeczyta... ale na pewno nie teraz – szepnął cicho, chowając do rękawa skrawek pergaminu.
- Złe wieści?
- Złe, bardzo złe – Aemon otarł oczy. - Obawiam się, dziecko, że stanęliśmy na progu wojny.
- Powinnam o tym wiedzieć?
- Tak, zapewne tak. Jednak jeszcze nie teraz. Idę teraz do twojego ojca. Mam prośbę... Engan wyjechał, i zabrali mi też zarządcę na wyrąb lasu. Czy mogłabyś... jeśli zechcesz... zabrać szlachetnego Tytusa i przynieść mi z suszarni zapas ziół? Krwawnik, arcydzięgiel... tutaj wszystko wypisałem.

***


Czy możesz naprawdę poznać swoją naturę, myślała Alysa, gdy szła pod pękami ziół w ciepłej i cichej suszarni, wdychając ostry zapach schnących roślin i pokazując Tytusowi, który z pęków ma zdjąć i odłożyć. Być może. Swoją – ale cudzej, nigdy. Ojciec... tak bardzo ją zaskoczył. Dzisiaj zaskoczył ją Willam Snow, w jednej chwili zwijający się w bólach i lecący przez ręce, a godzinę potem ryczący dziarsko na dziedzińcu, wydający polecenia i dyspozycje tubalnym głosem człowieka zdrowego i cokolwiek wstawionego. Alisadair Flowers, ten nieszczęśnik, który skoczył dziś rano z Muru, który zaskoczył swym czynem wszystkich.

Nie. Ojciec miał rację. Tu nie ma dróg. Jeśli nie umiesz czytać śladów, nigdy nie pojmiesz prawdziwie, co kryje się w sercu innego człowieka. Wszystko będzie tylko ułudą, kurzawą śniegu, tańcem drobnych płatków na wietrze, ostro zimnych, gdy uderzą w twoją twarz.

- Powiedzmy Marbranowi – rozległo się w ciszy suszarni. Alysa zamarła pod pękami lawendy, i skamieniał w bezruchu Tytus na drabinie. Głos dobiegał jakby spod podłogi.
- Nic mu nie powiemy. Nic się nie stało.
- Stało się. Kwiatek nie żyje.

Zduszone szepty. Obce głosy, głosy, których nie dało się przypisać do żadnej twarzy.

- Tak mówisz, jakby to on go zepchnął.
- Kwiatek widział, co zrobił. Milczał, aż go to przerosło. To tak, jakby go kurwa zepchnął własną ręką.
- To nasz dowódca. Chcesz mieć innego? To idź i wygadaj wszystko. Marbranowi już wiele nie potrzeba. Żałuję, że ci powiedziałem.
- Powiedziałeś, bo byś skoczył jak Kwiatek!
- Nieprawda. Będziesz siedział cicho?

Cisza się przeciągała.
- Dobrze. Będę.
- Słowo?
- Słowo. Ale jak dzikuska wywinie coś paskudnego, to tylko kurz się za mną wzniesie na schodach do wieży Pająka.
 
Asenat jest offline  
Stary 23-10-2012, 23:02   #19
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Willam Snow nie lubił odkładać roboty na później dlatego wiedząc o konieczności wyjazdu do Wschodniej Strażnicy od razu jak mu siły wróciły zabrał się do pakowania i przygotowywania klamotów do wyjazdu. Niby taka wyprawa dla niego to nie była pierwszyzna ale nigdy nie wiedział czy aby jakie załamanie pogody go nie złapie, ile czasu mu przyjdzie spędzić w strażnicy no i co tam zastanie. Dlatego oprócz przygotowania sprzętu dla siebie pogadał chwilę z maestrem czy on aby nie pamięta jakiegoś takiego choróbska co to ich stadko kiedyś atakowało. Wydał odpowiednie dyspozycje stajennym… kazał narychtować sobie odpowiednią ilość żarcia… i okowity. Wyznaczył też dwóch szczęśliwców którzy mieli z nim jechać zwiadowca Cromme Panienka i nowy stajenny młodzik z południa. Septa chciał zobaczyć co jest rzeczywiście wart. Dopiero potem zabrał się za doglądnięcie codziennych spraw, zostawiając list do Lorda Dowódcy na później… pergamin drażnił go ze stołu niezapisaną kartą. Później, później na pewno coś będzie w stanie wymyślić. Teraz konie…

W stajni jak to w stajni było co robić. Jedne zwiady wychodziły inne wracały… zajął się robotą i gdyby nie sprawa klaczki i rozmowa z Wiotkim to pewnie wiadomość od Skagosów zastałaby go właśnie tam. A tak to nawet porządnie się nie wkurzył na Kudły Kurwy... bo najpierw to słabowanie a teraz ta przemawiająca końska krew... czasem co za dużo to niezdrowo.

***

- Ona – zaczęła poważnym tonem, zdradzającym, że walczy z wybuchem wesołości – Moruad Magnar. Moruad Magnar powiedziała nam, że Willam Snow ma oczy niebieskie jak zamrożone niebo nad Murem. Powiedziała też, że Willam Snow... ma... dobre serce.

Może i Septa straciłby rezon na dźwięk tego imienia… gdyby nie obudził się w nim wygadany handlarz koni. Tym bardziej, że to nie Moruad przed nim stała jeno jakaś wyszczekana dziewka – Dobre serca… znaczy co wy po darmową strawę tutaj wystawać ście przyszli czy jak? Wyszczerzył się do dziewczyny. – Dobre serce, twarda dupa czy kaprawy ryj… nie wiem jaką przywarą mnie tam Moruad Magnar była uprzejma obarczyć ale chyba przez kratę gadać nie będziemy.

– Erin z klanu Crowl weź ze sobą Tyra z klanu Rork czy jakiegoś innego wielkiego wojownika i chodźcie pogadać przy jakimś ogniu i grzanym winie. Bo jak rozumiem macie do mnie jakiś interes…
Po chwili dodał jeszcze z oburzeniem. – Tylko te zmechacone chabety trzymajcie po tej stronie Muru bo mi jeszcze jakie choróbsko do stajni przywleką.

Uśmiech Erin robił się coraz szerszy i szerszy, a apogeum szczęścia Skagijka osiągnęła, gdy Septa wspomniał o winie. I nagle wszystko poszło w najmniej oczekiwanym kierunku. Jej twarz stężała, gdy oszacował brutalnie stan koni. Wpierw zamarła, potem obróciła się, jakby chciała sprawdzić, czy jakieś snarki i grumkiny nie podmieniły im koni na końskie szkaradne podrzutki, kiedy tylko spuściła je ze wzroku. Tyr z klanu Rork stężał na swoim miejscu i rozdziawił japę na pełną szerokość, pokazując spiłowane w ostre stożki zęby.

- Ja... my... - zaczęła Erin niepewnie. - Musimy się naradzić.

Odeszła od krat, odszedł i Tyr. Zza kłębiących się koni, przez poprychiwanie, dobiegały ich podniesione głosy. Mówili w swoim jazgotliwym języku, ale raz po raz powtarzali jego imię i imię Moruad. Kudłata klaczka przyjaźnie muskała jego dłoń przez pręty aksamitnymi chrapami. Erin wreszcie wróciła, i była już zdecydowanie mniej radosna. Właściwie to wyglądała na zrozpaczoną, odchrząknęła i zaczęła z szacunkiem:

- Wybacz nam, Willamie Snow. Mało koni mamy na wyspie, i omylić się mogliśmy. Jeśli nasze konie nie znalazły w twoich oczach uznania, wrócimy znaleźć inne. Jednak... mamy rannego, może nam umrzeć w drodze. Czy okażesz nam dobre serce i przyjmiesz go? Wiemy, że posyłacie wozy nad morze, południową stroną Muru. Wystarczy, że zostawicie naszego druha na Długim Kurhanie...

Septa kazał rozewrzeć kratę bo ileż można tak było gadać. Był też rzecz jasna ciekawy tych koników… no i ta klaczka co to się zdecydowała go powoniać była nawet całkiem, całkiem. Kiedy już wreszcie otworzyli jedne odrzwia i Skagijka nieomal z rozpaczą w głosie zakomunikowała mu rozczarowanie jego niezadowoleniem ze stadka… to aż mu ręce opadły. Co kraj to obyczaj… i chyba jego strategia negocjacyjna była nazbyt przemyślna jak na barbarzyńców. Nie wspominając już o tym rannym…

Wyszedł przed Mur aby przyjrzeć się wszystkiemu z bliska i Skagijce i koniom i Skagosom… w takiej kolejności. Klaczka bardzo szybko wywęszyła w jego kieszeni obierki ze słodkich buraków a i kolejny konik się przyplątał. Cóż zwierzaki nie miały oporów żeby przyjąć od niego poczęstunek.

Odsunęli się od krat, gdy przechodził. Milczeli. Tyr dyszał ciężko, Erin przygryzała niepewnie kłykcie własnych palców. Póki się śmiała, zdawała się Willamowi taka ładna, tą szczególną urodą i świeżością przynależną młodości. Ten stupor oczekiwania i napięcie na twarzy cholernie ją oszpeciły. Milczeli. Milczeli wszyscy dziewiętnaścioro, wisząc niepewnymi spojrzeniami na jego twarzy. Kudłata klaczka zarzuciła przyjacielsko łbem, uderzając go po ramieniu. Stąpała ostrożnie, a boki miała zaokrąglone i ciepłe. Była źrebna, i kilka innych także. Na żadnym dworze na południu nie wzbudziłyby zachwytu te koniki...W większości małe, choć kucami nie były - ale taki rosły Engan na przykład wysoko by kulasów nie musiał zadzierać, by wleźć na siodło... wystarczyłoby, aby stanął na palcach i zakrzyknął “wprowadzać!”. Kudłate też były te cholerki i krępe, nijak im było do południowych wymogów końskiej urody - smukłości, wysokich nóg, cieniutkich pęcin i gładkiej sierści. Tyle że Willam nie siedział na Murze od wczoraj, i dobrze wiedział, że delikatne smukłe piękności z południa nie radzą sobie na bezdrożach za Murem, ani w lesie, ani w górach, łamią nogi w wykrotach, zbyt szybko marzną, zbyt łatwo chorują, i nie chcą żreć byle czego.

Choć żaden południowiec nie zaszczyciłby tych kudłaczy sadzając na ich grzbietach swoją szlachetną dupę, dla zwiadowców były to dobre konie, twarde i wytrzymałe, urodzone za Murem, więc nawykłe do tego, że żre się to, co dają, a jak nie dają, to trzeba samemu spod śniegu wygrzebać. Było ich z pięć dziesiątek, może troszkę mniej, niektóre osiodłane... i to był największy problem. Najpewniej większość z nich kulbakę widziała tylko przy takiej okazji, jak zwiadowcy obok przejeżdżali. Jeden był zaprzęgnięty do zmajstrowanego z gałęzi i skór leża.

- A co wy też mi tu z tym sercem chrzanicie i tym wybaczaniem jakbyście na jaką audiencję przyszli do Wielkiego Septona co najmniej. Pewno, że nie dam waszemu druhowi zemrzeć w końcu jesteście od drogiej Moraud… no i sojuszniki jesteśmy no nie?


Uśmiechnął się nad grzbietem siwka trącającego go prosząc o jeszcze odrobinę słodkości. Odgonił go od siebie i dodał – A te wierzchowce wcale tak źle nie wyglądają z bliska jak się mi widziało przez kraty. Urodziwe to one nie są ale wyglądają na takie co to pohasać na nich można. A wiadomo, przecież że lepiej dosiadać taką klaczkę co to jeźdźca zawiezie tam gdzie powinna a nie tylko ładnie jej z oczu patrzy. Niby to mówił gładząc po chrapach kasztankę ale wpatrywał się w Erin. - Może co mnie oślepiło… a i gonić ich szkoda tam i na zad. Zatem tak jak powiedziałem. Zapraszam na wino, jakąś strawę i poopowiadacie mi co to za konie i z czym jeszcze was przysyłają. Będzie okazja się lepiej poogląd… poznać znaczy. W izbie ciepło a mu tutaj tak opatuleni że i gadać się nie chce. No i tego rannego wnieście coby nam tutaj nie kipnął.

- Co on gada?
- wizgnął się Tyr z klanu Rork. - Niczego nie kumam!
Erin tłumaczyła słowa Willama na mowę Skagosów posiwiałemu mężczyźnie, którego pierś zdobił naszyjnik z dziesiątków srebrnych monet.

- On mówi
- przetłumaczyła też Tyrowi z ludzkiego na barbarzyńskie - że napić się z nami chce. Willamie Snow, musimy wiedzieć: czy przyjmujesz nasze konie? Potem możemy się napić, a jakże. Nie odmawiamy drogim druhom Moruad. Nie odmawiamy... niczego, zwłaszcza kiedy tak miło proszą.
I wszyscy nadal patrzyli na niego tak, jakby był nie tylko Wielkim Septonem, ale i królem samym, a od jego słów zależały losy świata.

Willam znał te konie… wiedział, że na takich jeżdżą dzicy z gór… ci z okolic Wieży Cieni. Wiedział i zastanawiał się teraz czy aby nie było więcej wdów i sierot w tamtych okolicach. – Co to za konie… i jaka jest ich cena? Warknął może nieco oschle. Zawsze tak miał jak przechodził do sedna w rozmowach o interesach.

Wyglądało, że to miałbyć dzień pełen zdziwień. Skagosi ustami Erin wyrazili swoje zdziwienie, że nie rozumie oczywistych oczywistości. – No jak to jakie? To konie dla ciebie. Sepcie sama otwarła się jadaczka. – Cena ale jaka cena? Teraz to już na pewno by miał minę wioskowego matoła gdyby nie jazgot jaki się podniósł wśród dzikusów. A to zawsze potrafi obudzić zdrowe odruchy u człowieka który cenił swoją skórę.

- Jak to kurna dla mnie? Czym Nocna Straż sobie zasłużyła na taką hojność i na taki dar? Wypalił czujnie obserwując Skagosów.

Przez chwilę nie wiedział kto bardziej nie rozumie tej sytuacji on czy oni. Miny mieli nietęgie. W końcu jakiś głos rozsądku przemówił. - My nic nie wiedzą, czym Straż sobie zasłużyła.

- Moruad posłała nas trzy miesiące temu za Mur, i kazała znaleźć dobre konie dla Willama Snowa, który ma niebieskie oczy i dobre serce. Kazała je przyprowadzić tutaj. Oto jesteśmy.

Septa wiedział, że darmo się nawet w gębę nie dostaje. Miał pewność - na taki dar nie zasłużył... chyba, że o czymś nie wiedział. Natomiast jeżeli nie była to spłata długu to jemu albo Straży przyjdzie spłacać dług. Znaczyło to nie mniej nie więcej, że Moruad wcześniej czy później się zgłosi do niego albo Lorda Dowódcy. Wymagano od niego wyczarowania wierzchowców bez złota… hmmmm oto kurna one! Nie powinno go to interesować. Pająk chciał Pająk dostał. A może był po prostu miękką pytą i jak pomyślał sobie, że te koniki raz jeszcze będą gonione niewiadomo gdzie niewiadomo co będą żarły to ich szkoda… tak samo jak szkoda trudu tej bandy Skagosów… i cierpień dzikich.

- A niech mnie snark kusia odgryzie jeżeli nie wezmę tych koni. Moje dobre serce się raduje a błękitne jak niebo nad Murem oczy są mokre od łez szczęścia. Kurwa, że się tak poetycko wyrażę. A teraz wino!

Najbliżej stojący Tyr porwał Septę w żelaznym uścisku zwąc go swym bratem. Starzec z pękiem monet na szyi ograniczył się tylko do uścisku ręki… Szczęściem Erin była bardziej wylewna i wyściskała go i wycałowała jak się patrzy. A na twarzy reszty widać odmalowała się niesamowita ulga… chyba już mieli solidnie zmarznięte jajca aby spędzić kolejne miesiące na poszukiwaniach koni.

***

Willam Snow polecił wołać Marudę, Tolleta i innych stajennych. Musieli przeprowadzić blisko pięć dziesiątek koni przez tunel pod Murem… a niestety większości z nich się to nie spodoba. Większości, bo koniuszy wypatrzył trzy znajome wierzchowce. Niestety jak je ostatnio widział to siedziało na nich trzech braci… trzech braci, których już pewnie nigdy nie zobaczy. Już nie mówiąc o tym, że wieczór nagle może bardzo szybko zrobić się nieprzyjemny… dlatego póki co nie poruszał tego tematu.

Zajęło im to trochę czasu. Niektóre konie spanikowały… tymi osobiście zajął się Septa, ba niektóre to nawet jemu było ciężko uspokoić. Niektórym trzeba było zasłaniać oczy. No ale w końcu nie takie rzeczy się robiło. Koni nie wprowadzał do stajni tylko wpuścił na wybieg. Musiał się im przyjrzeć czy aby zdrowe no i lepiej żeby też się oswoiły z nowym miejscem. Czy tego chciał czy nie trochę się przy tym namordował. Zaschło mu w gardzieli a i zgłodniał… do tego koszula lepiła się mu od potu. Dlatego z miłą chęcią dołączył do biesiadujących już Skagosów. Był w końcu tak jakby gospodarzem. Rzecz jasna polecił jednemu z rekrutów, żeby kopsnął się do Starego aby dać mu znać jak już wreszcie otworzy drzwi dla maluśkich.


***

- Lannister! Czekaj mus nam pogadać! Wydarł się Willam tak jakby próbując zakrzyczeć panujący na placu harmider. Nie chciał by zwiadowca mu zniknął z pola widzenia więc podbiegł w jego kierunku. – Musimy pogadać.
Śmierdział koniem, potem, bimbrem ale w to wszystko była jeszcze wmieszana jakaś obca domieszka... coś co jednak wielu braci mogło drażnić. Czerwień na gębie też zdradzała, że spędził ostatnie godziny z kielichem w ręku - Sprawdzałem siodła i wierzchowce po waszej eskapadzie… i ktoś próbował podciąć ci popręgi… Zawiesił na chwilę głos upewniwszy się że nikt się im nie przysłuchuje. – Tobie albo Wiotkiemu. Czyli tobie. Kilka dni temu… skrzętnie to kurwa ukrył ale ta złamana pyta zrobiła to jak koń był osiodłany. Może na jakimś postoju. Może Skagos, może Dziki… a może komuś zalazłeś za skórę, jakiemuś nowemu.

Lannister milczał chwilę przypatrując się Willamowi uważnie. Ciężko było cokolwiek wyczytać z jego oczu, przez chwilę wydwało się nawet, że wiadomość nie wywarła na nim żadnego wrażenia. Jednakże po chwili skupił swoją uwagę na Septcie

- Swoich ludzi wybierałem sam … a poza tym jeżeli, któryś chciałby mnie załatwić, to miałby ku temu lepsze możliwości niż podcinanie mojego siodła … ale … - Joran zamilkł na chwię gdy w pewnej odległości przemaszerowało dwóch braci udający się zapewne na wartę na szczyt muru

- Septa możesz określić jakim ostrzem zostało podcięte siodło? Większość Skagosów używa dość specyficznych narzędzi …

Willam popatrzył na niego jak na wariata. - Ostrym kurwa. Czego ty ode mnie chcesz, cudów? Joran to była stal... I zrobił to ktoś komu bardziej zależało żebyś skręcił kark i mógł oglądać swoją dupę jak srasz niż tak po ludzku cię ukatrupić. Że niby wypadek.

- Coś więcej? - zapytał Joran po dłuższej chwili - Cokolwiek, co mogłoby mi pomóc choć zawęzić krąg podejrzanych. Dzień więcej i mnie, może być dla mnie różnicą między obozem dzikich, a bardziej kameralnym towarzystwem. Nie mam zamiaru co chwila patrzeć na plecy, czy nie mam już w nich jakiegoś sztyletu

- Może obóz Skagosów... ale sam rozumiesz, że to wróżenie z rany konia... dość płytkiej rany. Równie dobrze to mogło być i dwa dni później. Być może to dziwaczny chód klaczki był związany z tą raną. Ale to już sam sobie musisz odpowiedzieć na pytanie kiedy żeście konie zamienili tylko wtedy to już nie ty byłbyś celem... Willam wzruszył ramionami. - Wiem, że to robota kogoś kto mógł podejść dość blisko bez podejrzeń. Wiem, że robił to kiedy koń był okulbaczony więc raczej na krótkim postoju a nie na nocnym wywczasie. Wiem, że zrobił to stalą i zrobił to na tyle sprawnie że pewnie by wyglądało jak przykry zbieg okoliczność... Wiem też, że musicie lepiej dbać o konie, kurwa wasza mać!


***

W drodze do swoich miłych gości napatoczył się jeszcze Ulmer. Trudno było stwierdzić czy to nabyte kompas naprowadzający go na popijawę czy zwabiła go raczej wrodzona troska o wątroby innych. Jak mają się truć to on z dobrego serca część tego wolał wziąć na siebie. Grunt, że Willam był bardzo zadowolony z jego rubasznego towarzystwa.

W jednej z pomniejszych izb przy kuchni już towarzystwo się rozsiadło. Już zrzuciło z siebie ciężkie ubrania. Już napełniło pomieszczenie odorem nie mytych ciał. Już zdążono nanieść gulaszu w wydrążonych bochnach suchego chleba. Już grzane wino było na stołach… to jednak czekali na Septę. Ten ni to żeby ukryć zawstydzenie i już nie mając zamiaru dalej dręczyć swoich gości wzniósł pierwszy toast za Magnara i chwilę potem za Moraud… a potem nim udało mu się zabrać za strawę – żadna powalająca ot pikantny gulasz gdzie więcej pływało selera marchwi i rzepy niż mięsa to jednak smaczny i ciepły – spełnili jeszcze toast za zdrowię Lorda Dowódcy, za Willama, za ich udaną wyprawę i powrót do swoich, za płodność i za owocne poszukiwania…

Po jakimś czasie jednak Septa zdał sobie sprawę że ani nie chciałby się z nimi bić do upadłego ani z nimi pić do upadłego dlatego też postanowił spróbować pociągnąć ich nieco za język… - No to opowiadajcie mi dzielny Tyrze jak to żeście w tej niegościnnej krainie takie ładne stadko uzbierali. No i jak ten wasz druh takich paskudnych ran się nabawił. Bo nie wygląda jakby z konia spadł? Ten jednak tak pałaszował strawę że chyba nic nie dosłyszał tedy Willam musiał poszukać bardziej rokującego rozmówcę…

Patrzył i słuchał. Słuchał i patrzył i jakoś nie wierzył w tą prostolinijność, szczerość i otwartość Skagosów. Oni kurwa ciągle w coś grają i co gorsza zaprosili do tej gry jego! Williama Snow... zwanego Septą a ceniącego spokój.
 
baltazar jest offline  
Stary 28-10-2012, 10:11   #20
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
- Dobra, wystarczy – zakomenderował Roddard, zsiadając z konia. Było już ciemno, zimno, konie prawie padały ze zmęczenia, a ich bolały dupy. Cały dzień jechali prawie galopem; Kruk chciał jak najszybciej dotrzeć do Czarnego Zamku.

- Pomyślmy – zaczął Roddard, trochę mówiąc do siebie, a trochę do Morta – trzech zwiadowców, zarąbanych i oskórowanych przez nieznaną bandę, jakiś Skagosów. Wśród tej bandy na pewno byli ranni. Może jeden, może więcej.
Zaczął zbierać chrust na ognisko, pokazując Mortowi ręką, by rozgarnął ziemię pod ognisko, a samemu nadal głośno się zastanawiając.

- Ta banda została rozbita przez inną grupę, liczniejszą, lepiej uzbrojoną i najprawdopodobniej też sprawniej dowodzoną. Ciężko, żeby to byli dzicy, bo dzicy nie zbliżyliby się tak blisko zamku. To nie mogła być też Straż.

- Czemu? – przerwał mu Mort.

- Żaden członek Straży nigdy nie dopuściłby się takiego okrucieństwa. – odpowiedział Roddard z poważną miną. – Ani ja, ani Ty, ani nikt inny. – ciężki wzrok Kruka spoczął na chłopaku, który przyspieszył z rozgarnianiem ziemi – Mogli to być raczej tylko Skagosi. Czemu jedni Skagosi mieliby zarąbywać innych, nie wiem, ale nie widzę też powodu, dla którego mieliby tego nie robić. W sumie, jeżeli jedni kanibale zabijają drugich, to dla nas tylko korzyść. Tej grupie musimy podziękować za pomszczenie naszych braci, chociażby zrobili to nieświadomie.

Roddard wyjął z juków hubkę i krzesiwo i zabrał się do rozniecania ognia. Normalnie kazał to robić Mortowi, żeby się uczył, ale tym razem zależało mu na czasie. Musieli odpocząć kilka godzin, a potem ruszać w dalszą drogę. Właściwie to Mort musiał, bo Roddard mógł jechać jeszcze cały dzień.

Doszedł do wniosku, że ta druga grupa, dowodzona przez kobietę, raczej nie miała wrogich zamiarów wobec Zamku. Kto wie, może była to sama Moruad Magnar? Raczej nie mogli liczyć na przyjechanie przed nimi i zdanie relacji Lordowi Dowódcy albo Półrękiemu. Tym niemniej, mimo iż wszystko zdawało się być chwilowo pod kontrolą, sądził, że wieści i tak zainteresują Marbranda.

Dlatego pędził co sił do Zamku. Kiedy jego rozmyty kontur zaczął rysować się na horyzoncie, wiedział już, że grupa dotarła tam wcześniej. Ślady kopyt i smród koni mówiły aż za dużo…
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172