Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-01-2014, 13:15   #191
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Było nieźle. Dwóch zarządców, a wśród tych najczęściej umni się w Straży zdarzali, i jeden zwiadowca. Młodzik o minie, która jednak nie wskazywała na to by patrol miał szybko podjąć jakąś racjonalną decyzję. Kamyk więc musiał trochę uprościć sytuację dla znajdy burzyka.
- Czekaj, czekaj Ulryk, bo, czegoś tu ni w chuj nie rozumiem. Mówisz mi, że Stary wysłał Was - to zrobił pauzę, by oczami obrzucić kolejno zliczając całą trójkę braci - … Was trzech. Żebyście ogarnęli zgraję Flintów i resztę klanów w Darze? I żebyście uspokoili ich po tym jak Skagosi usiekli brata Hugona?
Spojrzał w oczy Cecila.
Ten zaś milczał jak grób, co źle wróżyło o długości czasu, jaka Cecila Storma dzieliła od tejże mogiły.

- Po prawdzie, Engan - westchnął rozdzierająco Kuternóżka - To stary ponoć wysłał klanom kruki, z żądaniem, żeby się uspokoili, a nie hece wyczyniali na ziemi Straży. A kilka grupek takich jak my wysłał, żeby klanowcom powtórzyć dobitniej i w gęby to, co w papiórach stało. Bo, jak stary rzekł: owcze łebki mogą nie pojąć słowa pisanego…

- A nie podpadliście czymś aby ostatnio Staremu? Bo po mojemu to traficie w sam środek niezłego łajna. Tylko po to, by Lord Dowódca mógł powiedzieć Skagom “no to nie moja wina, że Flinty ruszyły. Ja ich przecież uspokajałem i nawet mi trzech ludzi wytracili”. Znaczy… to nie moja sprawa i macie swoje rozkazy, ale sobie myślę, że Stary jajec Wam nie urwie jak zamiast tam leźć pomożecie mi dostarczyć tego pętaka na Zamek. Bo jak już mówiłem, przesyła go A l y s a Q u o r g y l e. JEGO córka znaczy.

- Hm hm - zadumali się dla odmiany Parch z Kuternóżką.
- No ale zaraz zaraz - Cecil Storm postanowił wreszcie dać zaznać Enganowi słodkiej muzyki swego głosu. - Ten Skag twierdzi, że mór roznosi!

- Twierdzi też - odparł od niechcenia Engan - że Kuternóżkę mus nam zrobić Lordem Dowódcą. Dajcie spokój. Jadę z tą hubą od dobrych kilku dni i ani mnie zbledło jak jego, ani krwią nie sram. Jak chcecie to tam w krzakach sprawdzić sobie możecie.
- Różnie to być może - zaznaczył Ulryk - Z ciebie, Kamyk, zawsze chłop nie do zdarcia był.
- Złego złe nie bierze - skomentował Iorweth posępnie.
- Dlaczego ten człek ma trafić do Lorda Dowódcy? - olśniło nagle burzowego bękarta. - I gdzie jest jego córka?

Kamyk podrapał się po głowie. Trochę dla uspokojenia się bo bardzo ale to bardzo nie chciał pokazać po sobie w jakim poważaniu po nieprzespanej nocy ma półherbowe wątpliwości. Ręką wskazał kierunek który w przybliżeniu wiódł na Długi Kurhan.
- Gdzieś tam - odparł. - Ze dwa dni drogi najmniej. A z powodów swoich decyzji spowiada się ona podwładnym równie chętnie co Sta... Lord Dowódca.
- Może chce go zabić za moją przyczyną - oznajmił poważnie niepytany przez nikogo Iorweth. - Słyszałżem, że mordowanie rodziny jest u Qorgyle’ów… rodzinne.
Cecil Storm wyglądał, jakby obuchem między oczy dostał. Zamrugał gwałtownie.
- Jakby go tak zakneblować, to może by morem nie pluł po publice? - zasugerował Kuternóżka.

Kamyk skrzywił niedbale usta jakby słowa Iorwetha nie były niczym czego się obawiał, lub niespodziewał usłyszeć.
- Można by. Choć szczeka od początku i jużem się przyzwyczaił. Ale mi z nim nadal na zamek śpieszno więc… - wyraźnie chciał jakoś dokończył, ale chyba zabrakło mu pomysłów na dyplomatyczne pozyskanie poparcia panicza Storma. Pokręcił głową i trochę bezradnie wzruszył ramionami - Będę w czarnej dupie jeśli mi teraz nie pomożecie. A wy będziecie w drodze do niewiele jaśniejszej.
Cecil Storm podjął chyba najgorszą z możliwych decyzji. Postanowił mianowicie złapać za ogony wszystkie możliwe sroki.
- Ulryk pójdzie z Enganem, a my w dalszą drogę - skinął Parchowi.
- Dzięki temu wszyscy, równo i sprawiedliwie, zostaniemy schwytani i obwieszeni na suchej gałęzi - podsumował go Iorweth. Burzyk nawet nie spojrzał w jego stronę…
- Zakneblujcie go - rzekł miast tego Kamykowi.

Skagoski wódz parsknął tylko i pogardliwie wydął wargi. Zagapił się wpierw w niebo, a potem na Kamyka. Chęć szczerej gadki aż biła z jego posiniaczanej gęby.

I tyle. Ot i odsiecz. Ulryk Kuternóżka. Dobry druh, ale nie było co liczyć, że jego obecność odstraszy harleńskich zwiadowców.
Kamyk nawet nie był wkurzony. Bardziej śpiący. Oj tak, spać mu się chciało setnie. I pewnie dlatego odpuścił dalsze przekonywanie Storma, żeby ten jednak przemyślał swój sprawiedliwy wyrok.

Przygotował konie do drogi, skinął na pożegnanie Parchowi, załadował Iorwetha na koń i wdał się z Kuternóżką w pogawędkę o tym co na zamku się działo. Bacznie jednak mając na uwadze zachowanie branka. Mniej jego słowa. Bo wbrew woli Burzyka, nie zakneblował go. Na pytające spojrzenie Ulryka odparł, że już się przyzwyczaił do jego paplania.
A gdy już wymienili z Kuternóżką wieści, odwrócił się do Iorwetha.
- Coś tak zbladł na wieść o śmierci Rohana Flinta? Pieniądze ci był jakie winien?
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 29-01-2014, 19:05   #192
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Dick pozyskał trzech Thennów których mu wcześniej darowano. Rzecz trudna to nie była, Olamyr miał ich za nic. Miał do rozwiązania kilka kwestii, zaczął od pierwszej... Neneth.

Zgromadził swoich ludzi w koło razem z jeńcami.

-Czas rozwiązać pewne sprawy. Słuchajcie mnie uważnie i mówcie co wam na duszach leży jak skończę. Neneth zabiła Henkowego syna, okoliczności nikt nie zna. Więc być może były inne niż sobie dośpiewaliście. Ja zabiłem Alefa, wiecie czemu bestią był mordercą i tyle. Neneth mimo tego z pomocą nam przyszła. Każdy z was leżał by w ziemi martwy gdyby nie jej spryt.- tu spojrzał w oczy największym przeciwnikom jej obecności- Życie jej zawdzięczacie, godzi się sugerować to co wasze języki plotą?

Ludzie nie byli zadowoleni. Dało się słyszeć, że ona na Dicka rzuciła czar, i Mocny teraz główką myśli, nie głową...
Kalen krzywił się z niesmakiem, Qhorin stał z kamienną twarzą i ramionami skrzyżowanymi na piersi. Pszczoła powiedziała:
-Henk was wszystkich przeklnie, że będzie na was polował jak na zwierzęta.
Sorsha natychmiast dodała
-Może to czas, żeby Nenneth odpowiedziała za swoje czyny...
Dick przemówił ponownie lekko już zdziwiony.
-Każdego z was żarłyby robaki gdyby nie jej fortel. Każdego bez wyjątku dług u niej mamy i spłacić go wypada. Czy może ze strachu przed nieznanym, wolni ludzie za życie śmiercią płacą? -pytał patrząc w oczy każdemu hardemu.
-Zdradziła ich, i nas zdradzić może!
Racja, ale dług mamy. Jesteśmy też jej jedyną szansą.
-Nie wiemy co zaszło tam, wiemy co zaszło tu. Jesteśmy jej dłużni i dług spłacimy. Chyba, że ktoś chce zapłacić za swoje życie śmiercią? Tacy jesteśmy?- strał się zagrać w czulszą nutę Mocny.
- Henk odpłaci nam śmiercią za śmierć - oznajmiło ponuro Pszczoła. - Bierzesz ją do siebie, dzielisz jej winy...
-Henk nie wiadomo czy w ogóle przyjdzie. Nawet jeśli zaś, spróbujemy całą sprawę wyjaśnić. Nie my skrzywdziliśmy synów Henka więc nie dzielimy żadnych win. On jest z natury człekiem łagodnym. Gdyby natomiast krew trzeba było przelać i ktoś przy tym zginął. Jesteśmy wolnymi ludźmi walka nam nie obca, śmierć przyszła po nas niedawno. Nennet ją od nas odesłała, teraz my ocalimy ją.- Mocny był nieustępliwy. Brał dziewczynę pod swoją ochronę. Każdy już wiedział, że jeśli ją tknie... Przed nim odpowie.

Dalsza rozmowa straciła sens, nie przekonał ich. Wyraził się jednak jasno.. Potem Mocny zwrócił się do ludzi Fioniara w tym jego brata Jarla.

-Szliście z ludźmi Czaszki prawda to niezprzeczalna. Szliście i ze Skagami, co jak słyszeliście od Belramema złego dużo czynią wolnym ludziom. Uznać was musiałem za wrogów, bo głupim bym był zakładająć inaczej. Fioniara mi szkoda, czasu cofnąć nie mogę. Rzeknę wam zatem tak... Wolność wam daruje bezwarunkowo. Tylko próżniacy przysięgi wymuszać będą, bo co to za obietnica siłą wymuszona. Idźcie do swoich, ratujcie rodziny. Straż was za mur nie przepuści, przed białymi wędrowcami skryć się jedynie w cieniu muru wam przyjdzie. Tu żyją moi ludzie i tereny moich przyjaciół się rozciągają. Ofiara Fionara przynieść coś dobrego może. -podszedł do Jarla, rozciął więzy. -Nawet jeśli zemstę i krew obiecasz, wolny jesteś. Stanąć między tobą a zemstą, dobro twoich ludzi może. Więc obiecać ci mogę ubitą ziemię tu i teraz. Uczciwie i honorowo rozstrzygniemy sprawę, niewinnych nie krzywdząc.

- Nic nie obiecam - Półręki przetłumaczył słowa Jarla. Góral wstał z ziemi, otrzepał skóry i krzyknął coś do swoich. Potem rzucił wronie kilka słów.
- Swoim powiedział, że wracają po niewiasty i dzieci. Chce, byś oddał im ich broń i kilka koni.
-Konie dostaną, broń też.-machnął ręką Dick.- Srał na to co powinien był zrobić. Czuł się trochę winny po śmierci Fionara i postanowił to wynagrodzić. Wojowników nie było tak wielu, by komuś w okolicy zagrozili. Odbierać życie przychodzi łatwo, darować znacznie trudniej.

Jarl stał sztywno wyprostowany, gdy Dickowi ludzie prowadzili konie i nieśli broń. Nie odezwał się nie słowem. Podszedł, gdy wszyscy, którzy odchodzili wraz z nim siadali już na koń. Wyciągnął szybko rękę i uścisnął prawicę Mocnego, rzucił do Półrękiego stojącego za Dickiem kilka słów, po czym ruszył do swego wierzchowca.
- Powiedział - rzekł zwiadowca, gdy Jarl usadowił się już na grzbiecie zwierzęcia. - Powiedział: tu jest Północ, tu nie ma dróg. Bogowie dadzą, a spotkamy się jeszcze, poza szlakami.
Uścisnął mi dłoń, ten gest coś dla niego znaczy... Pomyślał Mocny po czym rzekł:
-Ciekawe tylko w jakich okolicznościach Jarlu...
Ten nie odrzekł już nic. Cmoknął na konia i ruszył, kierując się na północ. Za nim pociągnęła mała grupka górali. Na ostatnim koniu kołysało się przewieszone wpół przez zwierzęcy bok ciało Fionnara, cienkie, jasne włosy unoszone podmuchami wiatru tańczyły wokół głowy trupa jak babie lato.

Spojrzał na trzech jeszcze nie zdecydowanych Thennów. Jeden należał do milczków, pozostałych dwóch było z innej słabszej gliny.

-Wam rzeknę tak. Nikt jeszcze nie wygrał z wronami definitywnie. Nawet jeśli z pomocą Skagosów sforsujecie mur. Co jest wątpliwe i dajmy nawet na to pokonacie wrony z pomocą samych bogów. Staniecie oko w oko ze Starkami. Ich żelazne kurtki rozbiją to co z was zostanie po starciach z wronami. Skagi jak to Skagi nachlapią się i wrócą na wyspę. Wy natomiast użyźnicie glebę. Za murem czy przed murem niewielka to różnica. Możecie też wybrać życie i przystać do nas. Ostrzegam jednak jeśli spróbujecie jakiś numerów umierać będziecie długo. Osobiście obedrę was ze skóry. Jeśli natomiast do owej gleby wam śpieszno, droga wolna. Puszczę was jak Fioniarowych jednak dopiero za kilka dni. Decydujcie -powiedział z wolna Dick...

Czy tym razem mówił prawdę wiedział tylko on sam...
 
Icarius jest offline  
Stary 29-01-2014, 21:49   #193
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Schował piszczałki. Dłoń zaś, w której Skagoska suka pozostawiła ślady po paznokciach wytarł odruchowo w spodnie. Jakby kleiła się od gówna.

A więc Endehar przywlókł swoje stare włochate dupsko na Długi Kurhan. A wraz z nim przypałętało się pół Skagos. I w ten cały bajzel wdepnęła grupa Alyssy, bo nie miał wątpliwości, że to o niej wspomniała Skagoska. Był pewien, że pierwsze co zrobił Erland, to wepchnął ich w łapy Boga na Długim Kurhanie. Zdradziecki sukinsyn. Od początku mu nie ufał. Tak jak nie można ufać Skagosom.

Spojrzał na dziewkę a w jego oczach nie było sympatii. Skagoskie kurwy nie mogły jej wzbudzić.

- Dlaczego - przełknął ślinę - nam pomagasz?

- Przez klątwę - wzruszyła ramionami. Dla niej musiało to być coś nader oczywistego. - Czarną krew. Przez tę waszą przysięgę - szczupła dłoń zatrzepotała w powietrzu jak motyl.

- Aaa… - przytaknął jakby wiedział o czym mówi ta dziewczyna. - Przez klątwę, czarną krew, przysięgę... - powtórzył jak echo. Podrapał się po rudej czuprynie - O czym ty mówisz do cholery? - Zaczynał tracić cierpliwość.

Ona zaś przyglądała mu się z politowaniem. Jakby był niespełna rozumu, albo jakby był dzieckiem, co mało o świecie i życiu wie, więc trzeba mu co i rusz służyć mądrą radą.

- Gdy ktoś z was, wrona - zaczęła cierpliwie tłumaczyć - z niewiastą legnie, przysięgę zdradzając, i dziecko z tego się rodzi, to dziecko winno pięć lat Straży odsłużyć, albo wroną zostać, jeśli chłopcem jest. Bo Mur się upomni o swoje - pokiwała śliczną główką. - Mur cały ród przeklnie! Jakiś mój przodek tego nie dopełnił, teraz jesteśmy przeklęci i dlatego nam się nie wiedzie, całej mej rodzinie. Więęęęęęęęęec… jak ci pomogę, to Mur powinien nam odpuścić? Tobie i Gorowi jak pomogę? Jak myślisz? - utkwiła w Kresie pełne nadziei oczy.

Skrzywił się. Dziewczyna miała dwie poważne wady. Po pierwsze nie była już dziewczęciem, lecz kobietą. Po drugie Skagoską. No może trzy, bo przy tym wszystkim miała nierówno pod czerepem. Mroźne wiatry wiejące na Skagos musiały przemrozić jej resztę tego co miała między uszami.

- Ach… - zadumał się Rudy. Zarost szczególnie swędział go tego dnia, więc podrapał się po szczecinie, co przy odrobinie dobrej woli można było wziąść za skutek uboczny głębokiej zadumy. - Na mój rozum, tak. Tak, w rzeczy samej - potwierdził bardziej żarliwie.

Odwrócił się do niej tyłem chcąc ukryć wyraz rozbawienia, który pojawił się na jego twarzy po usłyszeniu tej niedorzeczności. Gdy już wygramolił się z wykrotu, podszedł do brzegu wody, Uklęknął i zmył błoto z twarzy.

- Umyj się - spojrzał na Skagijkę, która przytupała tuż za nim. - Gdzie go zostawiłaś?

- Godzinę drogi stąd - wskazała ręką w głąb Daru. - W ruinach… młyna chyba. W piwnicach. Zamaskowałam wejście i zatarłam ślady…

Przyklęknęła nad strumieniem i obmyła twarz. - Jesteś tu sam? - zapytała nagle.

- Goni was ktoś? - zignorował pytanie.

Pokręciła głową i zaśmiała się, by odpędzić zażenowanie.

- Myślałam, że tamci, co się kąpali… Nie, nie. Pytam, bo chcę wiedzieć, ilu was się tu jeszcze chowa po krzakach - wyszczerzyła zęby. - Bo byłeś z tamtymi, z córką Pająka, co? Wcześniej cię tu nie widziałam - urwała na moment. - Schwytali kobietę i mężczyznę… i dwie wrony - dorzuciła tonem obojętnym.

Wpatrywał się w nią przez chwilę. Nie ufał jej pokrętnym historyjkom i zakłamanym słowom. Wszystkie kobiety to kurwy, złodziejki i oszukańce. A Skagoskie suki należą do najpodlejszych.

- Jestem sam - odpowiedział wbrew sobie. - Przyjechałem sam. Prowadź do Gora - podjął w końcu decyzję.

Gdy już szedł, dwa kroki za nią spytał:

- Gdzie trzymali Gora i jak uciekliście?

- Nie trzymali go, bo i nie złapali nigdy. Uprosiłam go, by mi wodę ze strumienia przynieść pomógł. Jako żeśmy odeszli, zaczął się tumult. Jak uciekliśmy? - powtórzyła zdziwiona, bacznie się Kresowi przyglądając, jakby był nieznanym a wielce ciekawym zwierzem. - No… na złamanie karku uciekliśmy - wybrnęła nie bez wdzięku. - A potem ja wróciłam, bo przyodziewę, broń i spyżę…

- A Czarnobrodego i resztę gdzie trzymają?

Dziewczyna podrapała się po policzku.

- Prowadzili ich na wschodnie zbocze kurhanu. Tam, gdzie już nie kopią. Nie wyprowadzili stamtąd, bo przecie ktoś by coś wiedział. No to chyba… tam są?

Szli chwilę w milczeniu nim Kres odezwał się ponownie.

- Dwie wrony? Mówiłaś dwie? Widziałaś ich? Możesz opisać?

- Jeden chudy taki… z czarnymi włosami. Wysoki, ode ciebie wyższy! A drugi grubawy taki, duży mąż. Poliki takie jako u żubra jakiego, potężny taki. Z bliska widziałam… oczy jako lód miał niebieskie.

Mort… pomyślał Kres. Przybłęda Roddarda w jakiś sposób uniknął złapania przez Skagosów i jeśli nie złapali go do tej pory, to znaczy, że błąka się gdzieś po okolicy kradnąc żarcie wprost z ognisk ludożerców. A to, Półkuśka pamiętał doskonale, potrafił robić jak nikt inny. Ciekawe czy Worsworn wyuczył go na tyle, żeby nie dać mu przy tym zginąć.

Czas pomówić z Gortradem. Najwyższy czas.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 01-02-2014, 02:09   #194
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
- Zatem, Erlandzie, druhu mój i przyjacielu. Jakie wieści ode wron przynosisz? I, zapomniałbym... - ciągle się uśmiechał w gęstwinach siwej brody. Ten uśmiech przywodził na myśl dobrotliwego dziaduńcia, który zaraz dzieciom baje pocznie prawić. A raczej przypominałby, gdyby nie zimne, złe oczy. - Gdzie jest ta mała kurwa, moja córka?
- Nie było jej w Pająkowej siedzibie - odparł zgodnie z prawdą Erland - Krążą plotki, że widziano ją we Wschodniej Strażnicy, ale ile w nich prawdy tego nie wiem. - To też była prawda. Kapłan miał bowiem poważne wątpliwości czy dziewczyna która zginęła, była córką człowieka siedzącego naprzeciwko. - Wiem natomiast, że Wrony za nic mają nas Skagosów, że nawet świętego człowieka i posłańca te psy potrafią obrazić i zaatakować, i to pod czujnym okiem Lorda Dowódcy - dodał równie zgrabnie, jak poprzednie dwa stwierdzenia.
- Co nieco słyszałem… ale rad z twoich ust własnych tym razem usłyszę - Endehar machnął łaskawie ręką i niewiastę swą popędził, by kapłanowi puchar ponownie napełniła.
- Ktoś podpalił wieżycę w której gościli Skagosi. Mnie, Hwarhena i tych spośród naszego plemienia, którzy nie byli w budynku zaatakował tłum Wron. Jedynie Joran Lannister, Pająkowa córka i jej służący mieli dość odwagi by stawić mu czoło. Zabił nawet parę Wron nim go ogłuszyli… w nagrodę Pająk go poniżył i zdegradował, buntowników wtrącił do lochów, a nam jedynie dał słowo, że więcej się to nie powtórzy. Niewielu mamy tam przyjaciół, a tych których mamy traktuje się jak zdrajców lub, w najlepszym przypadku, nieufnie. Po tym wydarzeniu Pająk postanowił wzmocnić oddział na Kurhanie - opowiedział upijając niewielki łyk wina.
- Zdegradowali Czarne Serce? - magnar wybuchnął serdecznym śmiechem i długo opanować się nie mógł. - Widzisz, siostro… - zwrócił się do Moruad - Wrony nie potrzebują twych zmyślnych zabiegów, by upaść. Sami skaczą w przepaść, jeden za drugim, jeden za drugim… Ciekawe wieści przyniosłeś, Szepczący, i nagrodzony za nie zostaniesz. Jednak dalej nie wyjaśniłeś mi tej drobnej kwestii… gdzie jest moja córka?! - wydarł się. Tak głośno, że na pewno słyszeli go poza namiotem. Moruad nawet nie drgnęła, Erland miał wrażenie, że zamieniła się w kamień, a magnar kontynuował, głosem cichszym, ale wcale nie spokojniejszym. - Aby dostatecznie wyraźnie odmalować ci bezmiar morza gówna, w jakim jesteś, powiem ci coś, o czym niewielu wie…
Moruad uniosła rękę, ale brat warknął na nią jak na psa.
- Gdybym miał mieć więcej potomków, to już bym ich miał. Z siostry mojej następcy też się nie doczekamy, czarownik z Czarnego Zamku o to zadbał. Enned to jedyna możliwa droga. Więc… gdzie ona jest? I żadnych okrągłych, nic nieznaczących zdań, Szepczący… znamy się nie od wczoraj.
- We Wschodniej Strażnicy. A przy najmniej tam widziano ją ostatnio, o ile Pająkowym wieściom można jakkolwiek jeszcze ufać, i o ile to naprawdę była Enned. Wrony nie potrafią rozróżnić twojej siostry od innych naszych kobiet, a co dopiero twą córkę, której niewielu spośród tu obecnych widziało - odparł spokojnie. W swoim życiu Erland słyszał, bowiem więcej gróźb niż mógł spamiętać i kolejna porcja nie robiła na nim wrażenia. Nawet z ust Boga. Nie znaczyło, że się nie bał, ale nie był to strach paraliżujący i ogłupiający.
- Sugerujesz, że Trzy Pszczoły więzi moją krew?
- Albo gorzej. Nie ulega wątpliwości, że wielu braci w Nocnej Straży jest zainteresowanych wojną. Czy to z własnej głupoty, czy też z powodu niespełnionych ambicji. Trzy Pszczoły są jedną z takich osób.
- Cóż to zatem za szczęście, żeś przywiódł tu Qorgyle’ową córkę. Jeśli Enned żyje, będziemy mogli ją na nią wymienić. Oczywiście, to oznacza, niestety - spojrzał z ukosa na siostrę - że nie będziemy jej mogli wymienić na twego syna. - Magnar zaplótł na brzuchu grube, sękate paluchy, wbił wzrok w słup przytrzymujący namiot. - Ale nie chowasz urazy, droga siostro?
- Qorgyle’owa córka jest tu z polecenia Pająka. Miała dopilnować by Mourad nie urosła zbytnio w siłę i by nie potwierdziły się plotki, że planuje połączyć się z Raymundem Toczącą Czaszką - odparł. Nie powiedział nic o tym, że Pająk nie miał syna Mourad. I że mógł on leżeć martwy zabity przez Skagosów, klany lub kogokolwiek innego.
- Bez fałszywej skromności, świętobliwy - parsknął Endehar. - Rad z was jestem. Z obydwojga - zaśmiał się gromko. - Nigdy nie byliśmy tak blisko zmiażdżenia Straży. Wiele w tym waszych zasług - rozłożył ramiona, jakby zaraz wstać miał i porwać Erlanda w uścisk swych potężnych rąk. - To o jaką nagrodę prosisz, starcze?
- Rozkasz synowi Jakyma Magnar by opuścił ląd i wrócił na wyspę.
- Jakym? To i ten stary głaz zgodził się okradać śpiących bogów? Zaskakujesz mnie coraz bardziej, Moruad - magnar uśmiechnął się do siostry, a potem skierował spojrzenie na Erlanda. - Będzie, jako chcesz - pokiwał głową na zgodę, ale coś mówiło Erlandowi, że wydał właśnie wyrok śmierci na Jakymowego potomka. - Ty zaś udasz się do Qorgyle’a. Przekażesz mu, że moja córka ma się odnaleźć… Inaczej jego córka zgubi się na zawsze.
- Co jeszcze mam mu przekazać?
- Naobiecuj mu, co ci ślina na język przyniesie, byleś moją córkę odzyskał.*
- Wedle rozkazu - odpowiedział Erland - jest jeszcze jedna rzecz o której musicie wiedzieć oboje - zaczęła się Zima jakiej nikt z żyjących nie pamięta. Widziałem znaki na Skagos, widziałem w drodze na Czarny Zamek. Pamiętajcie o tym nim zaczniecie taniec śmierci.
- Przed każdą jedną zimą wieszczysz, że ciężka będzie - parsknął bóg. - Mróz zamieszkał w twoich kościach, starcze. Masz wziąć sobie młódkę, co go wypędzi. To rozkaz. Może wtedy przestaniesz czarnowieszczyć i ludzi straszyć.
Oczy Moruad były wielkie, czarne jak noc i poważne jak śmierć.*


Magnar machnie łapą na znak, że uznaje twą audiencję za zakończoną.
Erland ukłonił się i wycofał. Bacznie obserwował ilu, i jakich, ludzi strzeże Magnara i jego siostrę. Liczył kroki, zapamiętywał najdrobniejsze szczegóły w układzie namiotu, a także w jego otoczeniu. Przyglądał się ilu magnarowych ludzi było pijanych.

Udali się do namiotu Erlanda. Kapłan czuł się zmęczony. I doskonale wiedział co oznaczało wysłanie go na Czarny Zamek - pewną i powolną śmierć z rąk Pająka.
- Potrzebuję byś odszukał Tyra. Szybko. Mamy mało czasu.
Hwarhen tylko kiwnął głową i wyszedł. Erland został sam, usiadł przy palenisku i rozpalił ogień. Zebrał myśli. Musieli działać, dziś, teraz, natychmiast. Tylko ilu ludzi mogło stanąć u jego boku? Hwarhen? Moruad? Wiedział, że nawet jego własna krew nie pójdzie na tak szalony pomysł jak zabicie boga. “A szkoda” pomyślał Erland. Odpędził złe myśli i zaczął przygotowywać najsilniejszą truciznę jaką znał, połączenie jadu węża i trujących roślin - Czarny Jad jak nazywali truciznę Błotne Węże od których nauczył się ją przygotowywać. Brzydziła go sama myśl tego co czynił, a z drugiej strony miał świadomość, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy okradł zmarłych, obalił i otruł wodza innego klanu, i oszukiwał.
Mikstura była gotowa szybko, choć czas dłużył się kapłanowi niemiłosiernie. Namoczył trzy noże, które miał w namiocie i pięć grotów, które nałożył na strzały. Minęły całe lata od czasu gdy ostatni raz posługiwał się łukiem. Każdy kto kiedykolwiek był za Murem musiał umieć strzelać z łuku i zdobywać pożywienie dla siebie, inaczej czekała go śmierć. Erland nie był tu wyjątkiem.

Hwarhen wrócił po godzinie. Bardzo długiej godzinie. Minę miał posępną:
- Tyr zneiknął jak kamień w wodę. Rorkowie mówią, że wrócił na wyspę, ale według mnie to gówno prawda i kryją ziomka przed gniewem Boga. Słusznie zresztą… Erin powiesili dla przykładu, ponieważ znikła jej kuzynka usługująca Wronom. A usługiwanie nie spodobało się Bogowi. Wrony, które były na Kurhanie gniją w więzieniach, pilnowani przez ludzi magnara. - mówił szybko i cicho wojownik. - I jeszcze jedno świętobliwy. Moruad Magnar chce się spotkać na osobności.
- Zgoda - powiedział Erland - Masz. Pod żadnym pozorem nie skalecz się. - dodał, podając Hwarhenowi nóż. Pozostałe dwa schował tak by były pod ręką, a groty wrzucił do niewielkiego worka. - Jestem gotów.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 10-02-2014, 21:44   #195
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Septa nie lubił polityki, nie lubił intryg i fałszu nawet w wydaniu dzikich Skagosów. Dlatego wyszedł z bagna udawania dobrych intencji… i skończył w zasranej dziurze. To czy by wjechali i wyjechali z obozu nie miało żadnego znaczenia i chyba tylko Szepcącemu bogowie tego nie zdradzili. Szansa na ich przedarcie się do swoich byłaby praktycznie równa zeru… konie zmarnowane ucieczką przed ryboustą suką, potrzask pomiędzy kilkudziesięcioma, a kilkoma setkami wyspiarzy… A może Erland bał się jednak interwencji Starych Bogów bał się cudu. Ze statysty wydarzeń stał się tym który zmusza do ruchu najważniejsze pionki na szachownicy. I tym samym zmusił teraz Moraud. Ona musiała zadziałać. Musiała się określić… bo po tym co uczynił Erland Moraud skończyło się lawirowanie… Dziewka nie mogła już nawet utrzymać swojej dotychczasowej pozycji… albo wróci na wyspę, albo będzie nadstawiać się Czaszce… albo pokaże, że najlepsze miejsce dla tego starego capa Endehara to właśnie Długi Kurhan. Parę stóp pod zamarzniętą ziemią spoczywając w spokoju wśród kości innych wyspiarskich bohaterów. Moraud musiała wyciągnąć Alysę z rąk Króla Mięsożercy żeby cokolwiek oczekiwać od Pająka… Nawet Szepczący zdawał sobie z tego sprawę, że w obozie Straż miała szpiegów. Że Kurhan obserwowali liczni zwiadowcy… ba nawet niektórych poznał… i doniosą, że Oczy i Uszy Przyjaciółki Straży wydały córkę Lorda Dowódcy. A tego się nie zapomina.

Coś tam mała lisica musiała zrobić. Jednak Septa nie miał pojęcia co... wiedział, że coś… wiedział, że ona nie będzie ryzykować rozmowy Magnara i mającego pertraktować z nią zarządcy. Znała koniuszego na tyle, żeby wiedzieć że nie jest on wytrawnym graczem w politycznej grze… znała też skuteczność tortur i wiedziała, że wiele sekretów jakie pewnie znał Septa stawia pod znakiem zapytania jej plany.

Czekał.
Szczęka mu drętwiała.
Żebra rwały przy każdym oddechu.
Do tego jeszcze kolano stłuczone.
Smród i ziąb.

Blane coś do niego mówił… niby do niego to docierało ale jak przez mgłę… instynkty i wizje wróciły. Wyrwał się im. - Jebane żywe legendy. Kurwa Blane, nie rozumiem tego jak ci skurwysyni mogli tyle przeżyć... i tyle dobrego narobić. Joran i Roddard. A może im się po prostu znudziło życie. Zastanawiał się na głos zarządca. – Jeden i drugi zdecydowali się na bezsensowny wybór śmierci… o ile Joran jeszcze chcąc pomóc to Roddard mógł tylko wszystkim zaszkodzić. Czy oni na stare lata tracą zmysły? A może oni nie chcą dożyć właśnie tych sędziwych lat. Septa głowił się nad zachowaniem Kruka ale nijak nie było mu dane zgłębić jego motywacji.

Z miejsca przeszli w skok. Szli jak wicher. Opędzali się od Skagów jak od much. Ale szli. Kiedy spadł pierwszy trochę się to zjebało… ale dalej szli zgodnie z planem. Skagosi zrzucili maskę przyjaciół przemieniając ich płynnie w zakładników. Do czasu, aż Roddard nie postanowił wybrać drogi męczennika. Sukinkot wiedział, że taki strzał udaje się jeden na dziesięć tysięcy. Ba jeden na sto zwiadowców daje radę sięgnąć po łuk kiedy las skagoskich rąk próbuje go dorwać. Jeden na tysiąc daje radę naciągnąć cięciwę. Kruk nawet wystrzelił… psia jego mać. Tylko dlaczego? Septa chyba potrzebowałby wszystkich maestrów z Cytadeli aby znaleźć odpowiedź na to pytanie. Niestety nie miał nawet jednego do pomocy.

- Blane. Co tu się stało. Ale po kolei i po woli. Zwróćił się wreszcie ku niemu. – Gdzie Trzy Osy? Jakieś wieści macie o innych? Jednorożca widziałeś? Moraud coś kombinowała po zjawieniu się tego rzeźnika?


- Nie żyją - odparł zamiast tego Blane. - Tamci nie żyją, może oprócz Gora. Zabili ich - przetoczył na Willama spojrzenie ciemnych oczu. - Dwa dni temu zacząłem podejrzewać, że Skagi jakoś przeze Mur przełażą. Nie górą... dołem. Podkop jaki albo tunel. Duża grupa znikła w cieniu Muru, i nie pojawiła się długo potem. Przyglądać się temu począłem... aż wczoraj rankiem magnar zjechał. Niby tylko w kilka dziesiątek ludzi... aleśmy wiedzieli, że w borze więcej pochowanych. Kruki posłać zdążyłem, do Beetleya i do starego... ale bogowie raczą wiedzieć, czy ich Skagi nie strąciły. Moruad brata powitała i ucztą podjęła, z dala ode kurhanu, bo gdy widno, oni przy zmarłych nie jedzą. Zaskoczona się nie wydawała... ale czy kiedykolwiek zimna flądra pokazała zaskoczenie, czy cokolwiek innego? Tośmy i sobie podjedli, na kurhan wróciliśmy... i wtedy ludzie Endehara nas opadli. I tak tu siedzimy. Od Moruad ni słowa. Tylko od strażnika żem wyciągnął, że magnar rządzić się począł, dziewkę co z Czarnego Zamku powróciła niedawno powiesić kazał, niby że szpiegowała dla nas. I... ponoć Moruad zamęczyć kazała jakiegoś Flinta, co go chwycili pod obozem.

- Taaa, suka szuka szczeniaka…

Blane wiedział o kilku dziesiątkach braci ulokowanych w najbliższej okolicy obozu… i w nim. Do tego jeszcze kilka opłaconych par oczu i uszu w odpowiednich miejscach. Obserwatorzy na Murze… i wkurwiony Marbran do którego spływały informacje z tej siateczki.

Jednorożca nie widział. Ale Septa go czuł.

Nie tylko jego zresztą. Wilk zresztą też kręcił się po okolicy. Zjawił się w zasięgu koniuszego po wielu godzinach nieobecności. Węszył i szukał. Ten stary pchlarz był zaniepokojony rozwojem sytuacji. W sumie to niepokój był tym co powinien odczuwać… bo obóz Skagosów to było mało odpowiednie miejsce dla niego. Nieco pewności przywróciła mu znajoma woń… „i tego się trzymaj, sierściuchu”
 
baltazar jest offline  
Stary 19-02-2014, 00:08   #196
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Tygon rzekł do chłopca: - Prowadź.
i poszedł za nim przez mgłę. Jego oczom ukazała się porządna drewniana palisada, brama, sznur i ludzie. Poczekał aż zwrócą na niego uwagę i głośno powiedział:
- Jestem Tygon Jednooki. Przeszedłem długą drogę i proszę was o gościnę.
Znali już jego imię, więc nie musiał się ukrywać, wieszali czaszkowego, nie obawiał się, że go wydadzą. Zaś prawo gościnności było święte i tylko najplugawsi mogli odmówić krótkiego pobytu wędrowcowi.

Szybko doszedł do wniosku, że matka Orma dla przybysza, a nie ziomka z jednego plemienia nogi rozłożyć musiała. Bowiem nic a nic na zmiennokształtny i wojownicy przed bramą na powinowatych nie wyglądali. Orm był krępy i zwalisty - a ci wysocy i smukli jak młode jesiony. Jedno jednak wspólne mieli: brak serdeczności, z jaką gości witali. Na słowa Tygona wystąpił naprzód najstarszy z wojowników, o twarzy poznaczonej sinymi pasmami tatuaży, w przedziwny hak z rzeźbionego rogu jeleniego uzbrojony.

- Ty, niewiasty i dzieci spocząć wśród nas możecie - wypluł z siebie, bez powitania i bez podania swego miana. - Ale ten zdrajczyk, którego imienia nie wymawiamy, ma opuścić moczar do rana.

Jeniec klęczał na ziemi, przytrzymywany przez dwóch wojowników. Długie, jasne i delikatne jak pajęczyny włosy zamiatały błoto. Próbował podnieść głowę, ale mu nie dano. Jednooki skinął głową. Warunki były jasne i uczciwe. Później wskazał na jeńca.

- Podobno ten służy Raymundowi. Wiecie czego chciał Czaszka ?

Sam był ciekaw w czym ta niedostępna osada mogła przeszkadzać samozwańczemu Królowi za Murem.
Wytatuowany wydał z siebie dźwięk, jakim najedzone psy zwykły kwitować kość do gładka obżartą.

- Wiedźm i czarowników szuka ponoć - wydął pogardliwie zniszczone mrozem wargi. - Jako znajduje, w pęta bierze i do współpracy namówić chce. Głupi. Rzecz to wszak znana, że ci z czarownymi oczami zawsze jeno to robią, co chcą… i nigdy przymuszeni. Ten tu - odwrócił się, by jeńca kopniakiem poczęstować - gadał, byśmy czarownika naszego ukryli. Myślał pewnie Czaszka, że Błotne węże przechytrzy - wojownik zaśmiał się po raz pierwszy, gromko i złośliwie. - Że czarownika z moczaru tym ostrzeżeniem niby wywabi. Ale jeden z nas widział gagatka blisko Czaszki. Wiemy, że człowiek to jego.

Jeniec westchnął, ni to bezradnie, ni to z politowaniem.

- Czarowników? - zapytał z nową siłą Tygon. - Dajże dobry człowieku. Odwlecz trochę wieszanie. Muszę wiedzieć czego Raymund chce od czarowników. Moja żona jest wiedźmą. -dawno nie był tak zdany na niczyją łaskę, ale tu mógł działać tylko prośbą. Tak jak u początku swoich przygód.

Stary wojownik sapnął z rozeźleniem.
- Tygonowi, co przeciw magnarowi stanął… nie godzi się odmówić. Jakem Arneld Suseł - zaśmiał się i szerokim gestem zaprosił Thenna bliżej - Pytaj, o co chcesz.

“Czasem jednak przydaje się sława” - pomyślał Jednooki. - Dzięki - odrzekł z uśmiechem klepiąc Susła po ramieniu. Z bardziej poważną miną odwrócił się do więźnia.
- Kim jesteś, czego Czaszka chce od czarowników?

Mężczyzna szarpnięciem wyrwał swój bark z uścisku Błotnych węży. Wstał sztywno, balansując związanymi na plecach rękoma. A potem splunął swym prześladowcom pod nogi krwawą śliną i się uśmiechnął, Tygon zaś pomyślał, że jest w nim jakieś niezwykłe podobieństwo do otrutego wodza górali, którego lata temu leczyła Qeraha, i do jego ludzi, którzy go przynieśli do ich domostwa.
- Jestem Rhun Jeżdżący na Lawinie - przedstawił się. - Moje plemię żyje w dolinie poza granicą wiecznego śniegu. Stosy, tako się zowie nasza największa osada, ale człek tak bywały zapewne zna miana ich wszystkich, prawda? - zaśmiał się lekko, jakby wcale nie czekała na niego zaraz śmierć. - Czego chce Czaszka? Och, tego, co każdy jeden Król za Murem. Złota, co leży za Murem - machnął głową na południe. - Zamków, co stoją za Murem. I bab zza Muru… jakby czymkolwiek się od naszych różniły. Tego nie będzie żądał od czarowników, rzecz jasna. To zdobędzie sobie sam. Chce też zgnieść wrony, ale do tego czary też mu niepotrzebne, do tego wystarczyło, że dogadał się ze Skagami. Ale chce też zniszczyć Mur… a do tego jest już za cienki w uszach - Rhun zaśmiał się perliście. - Wierzy, że czary mu pomogą, zawsze w to wierzył. Abrakadabra, był Mur i nie ma… niektórzy nigdy nie przestają być dziećmi.

- Toś czemu gadał temu tutejszemu żeby się ukrył?

- Żeby nie skończył jak poprzedni. Taki ze mnie współczujący chłoptyś.

- I jak poprzedni skończył? Nie zwalił Muru i Czaszka go powiesił? Zaraz poczujesz jak mu miło było.

- Nie - odrzekł jeniec, a jego roześmiane oczy spoważniały. - Nie chciał zwalić Muru. Więc Czaszka przywiązał go nagiego na noc do drzewa, poza obozem - Rhun zacisnął zęby. - Krewny to był mój - dodał po chwili milczenia. - Syn siostry ojcowej, uparty żubr. Twoja kobieta, z tego com słyszał, sprytniejsza była. Nie odmówiła wprost.

- Ano. Mądra z niej babka, nie żeby się to na wiele zdało. Kto cię wysłał? Czaszka by cały zastęp zbrojnych przysłał, a nie takiego chłystka.

- Ano - powtórzył jak echo młody góral, na potwierdzenie właściwości Tygonowych sądów jeszcze głową kiwając. - Czaszka by wysłał cały zastęp zbrojnych, konno i z psami łownymi pewnikiem jeszcze. I na nic by się to zdało - wyszczerzył zębiska w szalonym uśmiechu. - Nie za mądrutki ten Król za Murem, co? Siłę stawia ponad sprytem, woli zastraszyć niż zdobyć serca… I dlatego łajno wie o wiatrach, co zaczęły wiać od północy. Ja go z błędu nie wyprowadzę, bom wielce niemiłosierny dla królów. A ty? - Rhun poruszył zabawnie brwiami, przez chwilę wpatrywał się w przesadzonym napięciu w twarz Tygona… po czym sam własnego przedstawienia nie strzymał, wybuchając serdecznym rechotem, dudniącym jak spadająca lawina.

Jedno oko rozmówcy zmrużyło się nienawistnie. Dzieciak nie przejmował się własnym rychłym zgonem i jeszcze robił sobie z niego żarty. Z drugiej strony niejednemu puściłyby nerwy w takiej chwili. Postanowił uznać to za niebyłe.
- Co to niby za wiatry? Zimne pewno. Góralom Czaszka się nie podoba?

Beztroski młodzik spoważniał w jednej chwili. Uśmiech zniknął z jego twarzy, znieruchomiałej, jakby nagły mróz ściął jej rysy.
- Nie ma zimniejszych, Tygonie z Thennów - wyszeptał, a w jego oczach po raz pierwszy pojawił się strach. - Tak, Czaszka wie o tym… i wielu nie podoba się, co on i Skagijka robią z tym, co wiedzą - dodał tak cicho, że ledwie słyszalnie.

- Fionnar ciągle wierny Raymundowi? Gdzie teraz jest? -zmienił temat Jednooki.

- Na Płonących Obłokach - odparł jeniec, ignorując z uśmiechem część pierwszą pytania.

- Gadaj, a nie się tu śmiejesz -walnął straceńca w tył głowy jakby rzeczywiście był chłopaczkiem. -Wasz wódz winien życie mojej żonie, przydałby się -rzekł trochę do siebie.

Rhun powiódł wymownym wzrokiem po Błotnych Wężach.
- Idź i zapytaj go sam - zaproponował bezradośnie.

- Tak właśnie zrobię - odparł Tygon, po czym odwrócił się od jeńca. - Arneldzie, daleko stąd do Płonących Obłoków?

- Dwa, trzy dni będzie. Cztery, jak ową dziatwę chcesz wlec za sobą.

Jednooki pokiwał głową. Wiedział teraz gdzie stoi. - O tej dziatwie też będę musiał pogadać… Ale pierwej o tym dzieciaku. Za głupi on jest na czaszkowego szpiega. Nic wam zresztą nie zrobił. Przy tym to krewny przyjaciela mego, co siedzi niedaleko. Dalibyście mi go to i ziemi nie splugawicie i sznura oszczędzicie. Mi zaś przydałby się taki… przy traktowaniu z jego wodzem.

- To co dasz za jego żywot nędzny, by głowę głupią na barkach własnych z moczaru wyniósł? - Suseł nie zasypiał gruszek w popiele, tylko od razu przeszedł do sedna. Mogła to być, acz nie musiała, oznaka szacunku i przyjacielskiego serca.

- Niestety… nie mam wiele - rozłożył ręce Tygon. - Konia. Mogę dać konia.

- Hm… - zadumał się Wąż. - Jakbyś słowo własne dał za niego, że przeciw nam nie wystąpi… A zacne… te konie?

- Zacne, całkiem zacne. Możesz je zaraz zobaczyć i wybrać najlepszego -odparł. - I słowo moje też masz. Będę miał na niego oko -dodał.

- Zatem - Suseł zatarł ręce - Chodźmy rzucić okiem na twoje piękności.

- A kobiety też masz? - zainteresował się z błyskiem w oku młody Rhun. Nikt jednak nie zwrócił na niego uwagi.

Mniej więcej w połowie pomostu prowadzącego na ląd, gdzie został warg, kobiety, dzieci i konie Tygon usłyszał dwie rzeczy. Najpierw syk, jaki wydaje z siebie płonąca strzała, a potem ostrzegawczy krzyk Orma z brzegu. Jedno oko dostrzegło błysk nadlatujący od lądu. W umyśle Thenna przemknęła tylko jedna myśl: "siarka!" i od razu ciągnąc ze sobą Susła rzucił się do wody.

Gdy wypłynął by zaczerpnąć oddechu niedaleko z błotnistej wody pełnej gnijących roślin wynurzył się Suseł, zaraz obok wojownik Węży, który szedł ostatni. Tygon spojrzał na pomost. Rhun, balansując związanymi rękoma i śmiejąc się jak wariat biegł w kierunku lądu. Strzała właśnie wbijała się w osiarkowane drewno niedaleko miejsca, gdzie stali. W jednej chwili przejście przez bagno stanęło w płomieniach. Góral dalej biegł i śmiał się, mimo że sam zaczął się palić. W końcu nie wytrzymał i też rzucił się w wodę. Niestety szło mu niesporo. Nie mógł utrzymać się na powierzchni i widać było, że nawet rozwiązany nie wiedziałby co zrobić.

Wtem rozległ się gruby głos zmiennokształtnego:
- Czaszkowi! Czaszkowi!

Tygon odkrzyknął:
- Przez wodę, Przebiśnieg! Przez wodę!
i prędko popłynął na brzeg. Jego zgraja musiała się uratować. Był za nią odpowiedzialny. Gdy tylko wypełzł na ziemię wziął na plecy najmniejsze dzieci, już zaczęły płakać nie wiedząc co się dzieje. Kątem oka zobaczył jak Freya przywarła do Rhuna próbując własnym oddechem przywrócić go do życia. Z drugiej strony odezwał się Orm:
- Z lasu lepiej widać. Tamtych - machnął ręką warg.
Thenn tylko mu przytaknął. Jeden kłopot sam się usunął. Mieszkańcy osady i tak nie wpuściliby zdrajcy. Dzieci. Dzieci stanowiły większy kłopot. Przeprawa na drugi brzeg była powolna, a czaszkowi wojownicy coraz bliżej. Dziatwa nie potrafiła pływać, kobiety i Tygon robili co mogli, ale skutek był mierny. Na szczęście Błotne Węże wypuściły tratwę by uratować swego wodza. Była także ratunkiem dla tygonowych sierot. Sam Jednooki już się na niej nie zmieścił. Razem z Freyą pchali ją co prędzej w kierunku ostrokołu.

Nadzieję na ratunek zgasła wraz z płonącym pomostem. Tratwa stała się widoczna dla czaszkowych łuczników. Strzały szyły nieubłaganie, a przeprawa była zbyt wolna, zawsze zbyt wolna. Jednooki nie patrzył. Pchał ile sił. Dopiero na drugim brzegu pozwolił sobie na ogarnięcie co się dzieje. Drewniane wrota były uchylone. Zewsząd słychać było krzyki, zagłuszane tylko przez płaczące dzieci. Suseł utykał, po wojach, którzy go ciągnęli też spływała krwawa woda. Mały chłopczyk niesiony przez Przebiśnieg miał lotkę wystającą z piersi. Tygon wziął tyle dzieci ile mógł unieść i rzucił się przez bramę. Zaraz brama się zatrzasnęła. Wszyscy byli w środku.
 

Ostatnio edytowane przez Quelnatham : 19-02-2014 o 23:22.
Quelnatham jest offline  
Stary 20-02-2014, 01:31   #197
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Dwa kolejni Thennowie ochoczo mu przytaknęli. Trzeci ważniejszy milczek odburknął -Z tobą pewniejsze życie niż z zielonym chłopcem-wskazał na "wodza" ich wyprawy i durną Czaszką. Pójdę za tobą, zobaczymy czy jesteś godzien topora Wielkiego Olbarta- cały wykład przetłumaczył Półręki. Widział jego częściowa dezaprobatę. Dick wiedział, że wolni ludzie idą za człowiekiem i siłą. Nie tytułem, nie z rozkazu kogoś. Ich wodzem był ten kogo sobie obrali, liczyła się siła i charakter. Półręki zaś nikomu nie ufał, zwłaszcza nowym... Zresztą nie dziwota, przed chwilą krew przelewali. Dick im nie ufał ani żaden z jego ludzi, każdy obserwował nowych. Jak czego spróbują....

Wtedy i jeden Skagów ze mając ręce związane przed siebie je wysunął. Drugi zaś milczał.
-Będę za ciebie walczył. Zabijał czy szczał wszystko mi jedno, dopóty łupy będą.- Skagos liczył, że Dick okaże łaskę. I tak też zrobił...
-Okażę ci łaskę Skagu- Dick dobył valyriańskiego ostrza.
Skagos nadstawił więzy do przecięcia, ochoczo się uśmiechając. Jakby dziewka właśnie nogi miała rozchylić. Dick podszedł i jednym płynnym ruchem poderżnął wyspiarzowi gardło. Skag przycisnął ręce ze sznurem do krtani, w geście protestu starał się zatrzymam krew jaka zaczęła tryskać. Popatrzył jeszcze z oburzeniem na Mocnego padając na ziemię i gasnąc. Drugi umarł niemal bez słowa. Ot ciche jęknięcie, twardy był trzeba przyznać. Mocny wymierzył jednak karę, miewał od dawna chwile prawości. Jednak w jego duszy było dużo ciemności. Wspominek i odruchów dawnego życia. Valyriańskie ostrze obudziło w nim łowcę którym kiedyś był i wiele wspomnień..

Przyszedł czas na resztę odpoczynku. Dick powoli układał w sobie głowie plan. Chatka wiedźmy, pościg za grupką co napadła wioskę Żelaznej Pięści, Półręki i Cierń, wizyta u starego Pająka. Kurhan odpadał nie miał tam czego szukać. Przy Cierniu w grę wchodziło tylko skrytobójstwo. Półręki miał zadanie, Dick mógł mu pomóc. Ludzi jednak będzie musiał trzymać z daleka. Puścił gońców... Jeszcze dwóch do Thorgrimma. Ze swoich wiosek do zamczyska Lorda Dowódcy wron miał ledwie kilka dni. Ostra miała ich zebrać w głównym siole. Potem jeśli trzeba szybko przeniosą się pod bramy Wron. Thorgrimm natomiast miał znacznie więcej wiosek, ludzi i terenu który musiał zebrać do kupy. W krótkich słowach zwiadowcy mieli mu przekazać co widzieli i słyszeli. O Czaszkowych to jedno ale i o Innych. Taka masa ludzi nie uciekała bez powodu. Dick znał jedną przyczynę co prawda tylko z opowieści ale była dość dobra. Byli nią właśnie Inni, nic innego nie mogło przepędzić tysięcy ludzi i gigantów. Gnać ich prosto na Mur... Stary wojownik to zrozumie, ma iść prosto pod główną bramę. Pająk go znał zostawi ich w spokoju. Głowa Dicka w tym by wynegocjować pewne rzeczy ze strażą i przybył tam przed starym wodzem i Ostrą. Układał mu się w głowie pewien plan...

Jego rozmyślania przerwały dwa wydarzenia. Nenneth wchodząca pod jego futro i Olbart wbijający topór prosto w głowę jednego z Thennów z którym został zwolniony. Nenneth jedynie wyszeptała:
-Słyszałam jak mówili Dee, że Olamyra chce uwalniać. Olbart mocno traktuje obietnice więc źle to przyjął.- dotknęła delikatnie jego twarzy.
Kilka krzyków i zdań i reszta obozu zrozumiała co się wydarzyło. Dick nawet nie wstawał, machnął tylko ręką żeby odpuścić. Po czym skierował swój wzrok na Nenneth.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 20-02-2014 o 13:32.
Icarius jest offline  
Stary 25-02-2014, 11:10   #198
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Engan


Skagoski wódz nie zrobił niczego z tych rzeczy, które robił zawsze I byłw tym tak wkurwiająco dobry. Nie spojrzał z góry na Kamyka. Nie zaczął pykać ustami z politowaniem. Nawet nie zajadowicił jakimś przezabawnym spostrzeżeniem. Twarz miał poważną i zmęczone, przekrwione oczy, które podniósł z wysiłkiem, by spojrzeć ciężko na Kamyka.
- To Rohan Flint wychowywał dziecko Moruad. Posłała mnie, abym go znalazł, to i znalazłem. Wiem, że gówniarz, którego chowa lord Winterfell, nie ma w sobie ni krzty krwi magnarów. Ten prawdziwy dziedzic Skagos, potomek Achli, krew z jej krwi, trafił do klanów za pośrednictwem waszego Pierwszego Zarządcy. Ja to wiem... Teraz ty to wiesz. Sądzę, że Pająk tego nie wie, że ktoś drańsko oszukał oszukańczego drania... Moruad też tego nie wiedziała i ja jej powiedzieć nie planowałem. Z Rohanem widziałem się niedługo przed tym, jak was i Szepczącego spotkałem. Miał wtedy przy sobie gówniarza. Co ze smarkiem teraz – nie wiem. Ale wiem, co będzie, jeśli Moruad dowie się, że wy, wrony, nie macie jej dziecka. Nic i nikt was nie ochroni.

Harlene potarł czoło kantem dłoni. I przynajmniej na koniec powiedział coś w swoim stylu.
- Więc nie, Kamysiu, Rohan nie był mi winny złota... ale był moim zabezpieczeniem, pewnym jak glejty z tego tam Żelaznego czegośtam z Braavos za morzem, że jak magnar i jego pierdolnięta siostrunia się wykopyrtną, nastanie coś na kształt spokoju. A teraz to chyba najpierw pobijemy się z wami, a potem między sobą, kto bardziej z magnarami spokrewniony, kto ma więcej krwi Achli w żyłach...

Imię, które raz po raz wymieniał, przywiodło wspomnienie ogniska, światła pełgającego po oczach wielkich i ciemnych jak jeziora. Achli Magnar. Dziwna. Nienormalna. Pierdolnięta jakaś.

- … I dlatego sądzę, że powinniśmy pędzić na Kurhan i czym prędzej znaleźć gnojka. Przydałby się Półręki... ale co, sami sobie nie poradzimy? - zapytał harleński wódz retorycznie, a potem zrobił coś dziwnego. Nienormalnego. Pierdolniętego jakiegoś takiego. Z niepojętych przyczyn nagle uścisnął mocno Kamykową prawicę.

Kres


- Powineneś założyć kaptur – oznajmiła niz gruszki ni z pietruszki jego nowa towarzyszka. - Takie są czerwone jako ogień. Widać je z dala...
- Zamknij się! – nie zdzierżył Kres, bo był to już kolejny przytyk. Po raz kolejny skagoska murwa zza jego pleców artykułowała swoim słodkim głosikiem uwagi wobec jego postępowania. Jego! Zwiadowcy! Z każdą chwilą, z każdym krokiem miał coraz większą ochotę ją udusić. W końcu – był zwiadowcą! Nie nastręczyłoby mu trudności znalezienie brata ukrytego w jakiś ruinkach.
- Powineneś założyć kaptur i mówić ciszej – Skagijka nie odpuściła. Nie dość, że durna, to jeszcze uparta, najgorszy rodzaj niewiasty. Kres musiał jednak przyznać dziewczynie, że umiała zachować się w lesie. Szła szybko, ale cicho. A co jakiś czas zawracała, zacierając i myląc ślady. I widać było, że nieprzypadkowo to robi, że się na tym wyznaje. Z załamania rękawa wysypywała też coś z załamania rękawa na ziemię. Gdy przytknął to do nosa, poczuł ostry zapach szałwi i piołunu. Ogłupiała psy, które ktoś mógł puścić ich tropem... Znała się. Ukryła gdzieś jego brata, z dala od obozu, w miejscu podobno bezpiecznym. Nie była taka zupełnie nieprzydatna. Ale była głupia i uparta, i powinna trzymać gębę zawartą, a nie trzymała.

Gdy wilk wylazł z krzaków, też nie trzymała. Pisnęła z zaskoczenia i strachu, wysoko i cienko. Złapała Kresa za kraj płaszcza i stała tak blisko, jakby zamierzała wleźć zwiadowcy na plecy. Dyszała mu w kark swoim obrzydliwym oddechem.

Wilk skłonił wielki łeb, poniuchał po ziemi. Spomiędzy jego połamanych zębów wysunęła się krwawa wstęga jęzora. Posiwiała sierść basiora była rzadka i skołtuniona. Kresowi przyglądało się uparcie jedyne, wyblakłe oko drapieżnika. Znał tę bestyję, znał jak każdy zwiadowca. Szary, wilk spod Czarnego Zamku. Ten, którego spotkał na starej drodze. Ten, który bieżał tu w dzicz za Willamem, zwanym Septą.
- Jest samojeden... - wyszeptała ze zgrozą dziewczyna. - Idźmy na niego, powinien uciec. One tylko w stadzie odważne... Albo odejdźmy.

Kres miał nachalne, graniczące z pewnością uczucie, że jeśli odwróci się i odejdzie, wilk ruszy za nim, i nie będzie się pytał o zgodę. Szary położył się, łeb oparł o łapy i łypał okiem. Chyba się zmęczył. Odpoczywał.
- Zrób coś! - zażądał jego skagoski kamień młyński u szyi.

W tej samej chwili ktoś w tym samym lesie postanowił coś zrobić. Z niedaleko dobiegły ich krzyki po skagosku i wołanie o ratunek. Ręce dziewki trzymające Kresa stężały jak dłonie trupa. Głos wołający pomocy należał do Gora.

Morghane

Czasem do pana Craya przychodził Strach. Brał w posiadanie jego ciało jak własne. Dusił serce zimnymi łapskami, ściskał za gardło. Sprawiał, że w żołądku otwierała się przepaść. Strach znał dobrze pana Craya, przychodził do niego od dzieciństwa, kiedy pan Cray nie był jeszcze panem Crayem, ale małym Mornem, a ciotka-wiedźma trzaskała go po głowie mokrą szmatą, gdy dobierał się do jej ziół I nalewek.

Strach lubił odwiedzać pana Craya, to się nie zmieniło przez te wszystkie lata. Lubił przyjść, rozgościć się i pogawędzić sobie deczko. A najbardziej wkurwiającą cechą Stracha było to, że rzadko się mylił.

Zwiadowca był sam. Udało mu się wyrwać z tego szaleństwa i przelewu krwi, ale Eivor Liddle , którą ciągnął za sobą za rękę, opierała się coraz bardziej, wisiała mu na ramieniu jak kamień młyński, by w końcu wyrwać dłoń z jego uścisku i uciec. Morghane ochlapał twarz wodą ze strumienia, i, po chwili wahania, przysiadł na chwilę w żółtych liściach opadłych z sąsiedniej brzeziny. Wieprz wywinął efektownego fikołka w powietrzu, przysiadł na kamieniu i począł pióra dziobem czesać, czyścioszek. Cray przymknął oczy. Jesienne słońce przedarło się na chwilę przez chmury, by popatrzeć sobie na jego gębę. Grzało mu przyjemnie skórę. Było mu dobrze.

Było mu fatalnie, źle... najgorzej od dawna. Alraun nie żyła, Rorkowie i Flinotowie postanowili się powyrzynać, za plecami zostawił jednorożca tratującego klanowców... Było źle. I w tym właśnie, żenująco ponurym i do dupy momencie, Strach postanowił złożyć kurtuazyjną wizytę.

- A toś naobiecywał, bratku, hojnie jak król jegomości – zagadnął Strach słodko. - A wiesz, że nie dotrzymasz? Nie wiesz, gdzie szukać. Nie wiesz nawet, kogo... A tu teraz kocioł, każdy przeciw każdemu, wszyscy przeciw wszystkim, nie wiedzieć czemu i po co. Powiadam ci, Iorwteh Harlene będzie martwy, nim słońce zajdzie. A ty nie dotrzymasz słowa. Wiesz, co robią zmarli z wiarołomcami? Hm, wiesz? Wiesz?!

Strach dusił mu serce zimnymi łapskami, ściskał za gardło. Sprawiał, że w żołądku otwierała się przepaść. A potem Wieprz wylądował na jego kolanie. Podreptał, wbijając mu pazury w skórę nawet przez grubą wełnę spodni. Nagle skrzeknął ostrzegawczo, a pan Cray chwycił za broń.

Z zarośli, cicha jak mgła, wyszła Eivor Liddle. Podeszła i przykucnęła przy nim, rozgarnęła dłonią skołtunione, jasne włosy.
- Musiałam wrócić po więcej strzał – wyjaśniła lekkim, niefrasobliwym tonem.

“Źle, fatalnie i najgorzej od dawna” zamieniło się może nie w “dobrze”, ale przynajmniej w “do zniesienia”.

“Dobrze” zaczęło być godzinę później, gdy pan Cray i Eivor wypatrzyli wąską strużkę dymu i postanowili sprawdzić, kto zacz nie widzi problemu w powiadamianiu wszystkich obecnych w okolicy o miejscu swego pobytu.

Beztroską ową okazali się wykazywać czterej Rorkowie, w których zakazanych mordach Cray z pewnym trudem rozpoznał kilku swych niedawnych druhów z grupy Alraun. Wojownicy nie przejmowali się za bardzo możliwością nieoczekiwanych gości, a przynajmniej nie wyglądali na przejętych. Byli bardzo zajęci. Skończyli właśnie toczyć po zeschłych liściach jakowegoś Skaga, związanego w zgrabną kulkę. Zdarli z niego buty i przystąpili do przypiekania pięt.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 28-02-2014 o 10:30.
Asenat jest offline  
Stary 06-03-2014, 17:47   #199
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Willam

Międlenie w myślach, co też zrobi, czego nie zrobi Moruad Magnar przypominało żucie suchara szczęką o wytłuczonych zębach. Septę rozbolała od tego pieruńsko głowa. Blane ani trochę mu nie pomagał. Nie płakał, nie zawodził jękliwie, nie rozpaczał, na to za twardy był. Ale swoim zwyczajem począł marudzić. Ponurym głosem snuł czarne wizje ich przyszłych losów, które w jego mniemaniu właśnie dobiegały kresu. Malowniczo opisywał szubienicę, na której zatańczą sobie pospołu, by zaraz przejść płynnie do wersji: pokazowe ścięcie przed zdradzieckich wron przed wyspiarzami zebranymi na kurhanie, w celu budowania bojowego ducha. Z ciemności dobiegały żałobne pienia pijanych Skagosów, piękna oprawa dla oratorskich popisów zwiadowcy.
- Jak mróz szybko ściśnie, to robactwo nie zdąży nas zeżreć. Doczekamy sobie wiosny mniej więcej w jednym kawałku – Blane znalazł promyk nadziei w ich sytuacji, i aż westchnął z ukontentowaniem. - Jak sądzisz?

Septa nie sądził. Gdzieś w jego umyśle, ospałym od powolnych i prostych idei pożyczonych od Mocarza, kiełkowała mocarna pewność, że sam fakt, ich magnar Skagos pragnie ich śmierci nie czyni ich jeszcze martwymi. Może i przed chwilą Willama zgnoili... ale on im jeszcze nie pokazał wszystkiego, na co go stać. Blane zbyt długo przebywał ze Skagosami. Przesiąkł ich bałwochwalczym podejściem do wyspiarskich wodzów. A Willam odrywał rozpaloną od gorączki siostrę magnara od przymarziętego siodła i bardzo dobrze wiedział, że taka sama z niej baba jak każda inna. Żadna tam bogini. Tak samo krwawi, tak samo cierpi od ran. Tak samo dostaje pierdolca na myśl o swoim szczeniaku jak każda inna, i tak samo od tego głupieje. Willam zaś był silny i cierpliwy.

I doczekał się w końcu. Jego wyczulony słuch wychwycił szepty i ruch na górze. Potem kroki odchodzących strażników. Potem zaś nad krawędzią dołu zwiesiła się gęba całkiem znajoma. Septę aż zatkało z oburzenia z parszywość losu... Miglanc Iorweth znowu spadł na cztery łapy i znowu przylazł cwaniakować! Jego gniew jednak szybko oklapł. Jasnowłosy mężczyzna nie był wodzem Harlenów,młodszy był i tęższy... ale z twarzy i wejrzenia wielce podobny. Nic zresztą dziwnego, wyspiarze gzili się w swoich jaskiniach jak dzikie króliki, nie widząc po ciemnicy lub nie bacząc na to, czy na krewniaczkę przypadkiem nie wskakują. Obcy przedstawić się z miana nie raczył. Cisnął pod stopy Septy pudełeczko z brzozowej kory, a potem przykucnął na krawędzią, chowając dłonie w rękawy.
- Moja pani ma w tobie upodobanie – rzekł cichutko, ledwie słyszalnie. - Tedy nie da cię jako psa ubić. Dobry byłeś dla niej, to i ona łaskawa będzie. Zeżresz to, co ci rzuciłem, a śmierć będziesz miał dobrą. Spokojną. Bez tortur, bólu, krzyków i krwi. Zaśniesz i śnić będziesz o lepszych dniach. A jeśli masz mej pani coś do rzeknięcia, coś o tym, co utraciła na rzecz Straży... to być może, że i się ze snu swego obudzisz. I śmierć twoja, dobra lub zła, będzie musiała poczekać sobie jeszcze czas jakiś, nim się w ciebie wgryzie. Przyjdę przed zmianą wart. Przemyśl sobie, com rzekł, Willamie Snow.

Przybysz zniknął równie szybko i cicho, jak się pojawił. Niebawem powrócili strażnicy. Czas płynął, kropla po kropli, jak samogon z przewróconego kubka. Zbliżał się świt. Blane gapił się bez słowa, ale nachalnie. Wreszcie zebrał się w sobie i już japę do komentarza otworzył, kiedy na krawędzi coś się poruszyło. Coś maleńkiego, gibkiego i zwinnego.

Gronostaj, jeszcze w jesiennej, brązowej szacie, zeskoczył miękko prosto na brzuch Septy. Stanął wdzięcznego słupka i spojrzał koniarzowi w oczy. Jego ślepia lśniły nienaturalnie, jak światła odległego domostwa. Jak odbicie gwiazd w lodzie Muru. Do grzbietu miał przywiązany rzemieniem kawałek skóry...

Na nim zaś, chyba przy użyciu zwęglonego patyka, ktoś nakreślił bez talentu orientacyjną mapę kurhanu i dwa stada... powiedzmy że koni, choć nawet ktoś, kto widział konia raz w życiu wiedział, że stworzenie to nie do końca tak wygląda. Jedno stado zakreślono energicznym kółkiem. To bliższe owalowi, w którym z równym talentem ktoś wyrysował dwie postacie ludzkie, obie z brodami. Jedną chudą, a drugą okrąglutką jak księżyc w pełni.

Blane się patrzył. Gronostaj też. Willam nie mógł się pozbyć wrażenia, że zwierzątko czyni to o nieba całe rozumniej niż jego współbrat zwiadowca.
 
Asenat jest offline  
Stary 07-03-2014, 19:06   #200
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
- On jest ze mną - warknął do skagoskiej suki wskazując na wilka, do niego zaś samego zwrócił się słodko niczym do małego psiaczka. - Gdzieś zgubił pana piesku?

Krzyki Gora nie pozostawiały wątpliwości, co do tego, że ma kłopoty. Czyżby to sucze szczenię wplątało ich w pułapkę?Spojrzał na dziewczynę z ukosa. Nie…Mogła ich wydać wcześniej. To nie miało sensu.

- Kto to może być? - spytał cicho.

Tym razem w jej oczach nie było strachu. Patrzyła jakoś tak tępo i bez wyrazu… Kres już widywał takie oblicza. Tak patrzyli ludzie, którzy wiedzieli, że umrą, i nic ich już ocalić nie może.

- Magnarowie. Przyboczni boga… Gor...

Kończyć właściwie nie musiała. Kres znał Gora co prawda dłużej i lepiej niż ona, ale zdanie miał takie samo. Gor wyda dziewkę, jeśli będzie sobie mógł kupić za jej imię kilka chwil życia więcej. A magnar nie wybaczy zdrady. Wokół kurhanu zacznie się prawdziwe polowanie.

Strzelił ją w twarz otwartą dłonią. Klasnęło głośno aż dziewczyna upadła na ziemię z krwawiącym nosem.

- Otrząśnij się suko! - wrzasnął na całe gardło pomagając jej zrozumieć źródło problemu kopnięciem w brzuch. - Otrząśnij się! Musimy walczyć!

Otrząsnął się… Miła wizja uderzenia dziewczyny odleciała niczym poranny sen. Miast tego potrząsnął nią lekko.

- Jeszcze nas nie złapali. Musimy zobaczyć - wskazał palcem za linię drzew, w stronę młyna.

Cmoknął na wilka i cicho, jak tylko umiał najciszej ruszył w kierunku wrzasków, które nieustannie wydawał z siebie Gortar.

Kres miał nadzieję, że dziewka omyliła się co do ruin, w których schowała jego brata. Co tam zresztą na Skagos mogli wiedzieć o młynach… tyle najwyżej, co na chadzce jakiś spalili. Niestety, murwa skądyś posiadła ową wiedzę tajemną, i to faktycznie młyn niegdyś był. Z żarnami napędzanymi wiatrakiem. Kres zaklnął pod nosem, wyjątkowo paskudnie. Przyszłość rysowała się w ponurych barwach, właśnie przez to, że młyn to był, ale nie byle jaka szopka czy owczarnia. Z racji przeznaczenia młyny stawiano na pagórkach. Ten zaś konkretny pagór był perfidnie wysoki i perfidnie łysy od połowy wysokości. Ci na szczycie mieliby wspinających się jak na dłoni…

Eh, zaraza by na to.

Ruinki na szczycie były całkiem rozległe i odstręczająco kostropate. Jako tako trzymała się tylko wieżyca wiatraka, choć skrzydła straciła już dawno. Wokól niej półkolem rozpościerała się reszta zabudowań, chylących się ku ziemi jak Pierwszy Zwiadowca po nocnej popijawie. Ktoś tu jednak obozować musiał, klany zapewne, bo żuraw studzienny na nowy wyglądał, drewno na ramieniu było jasne, pewnie jeszcze tego roku cięte. Żuraw z całą pewnością był też sprawny. Skagosi właśnie to udowadniali na przykładzie. Przywiązali Gortara zamiast cebra i raz za razem opuszczali w dół, w ciemną jamę studni. Podtapiany zwiadowca darł się wniebogłosy. Skagosi się śmieli. Ledwie sześciu ich było… nie, siedmiu. Jeszcze jeden z zarośli wylazł, gacie podciągając.

- Magnarowie - tchnęła dziewczyna prosto w ucho Kresa. - Tamten z czarnymi włosami, chudy jak tyka, dowodzi. Einar Magnar.

Chudość nie była akurat tym, na co Kres zwrółciłby uwagę w pierwszej kolejności. Gęba Einara była pokryta naroślami jak grzbiet błotnej ropuchy.

- Co jemu?

- Bogowie go przeklnęli - odszeptała dziewczyna z niezachwianą pewnością. - Na łokciach ma takie, i dłoniach, i kolanach, i nad biodrami - zaczęła wyliczać, aż ciekawe, skąd taką wiedzę miała. - Szybko się męczy - dodała znacząco. - Mógłbyś go zabić - uzupełniła po chwili, lekkim tonem, starając się wyraźnie brzmieć niezobowiązująco.

- Mógłbym - rzekł spokojnie a w jego głowie już zakiełkował pomysł. Głupi może, ale był to zawsze jakiś plan. Na prędce wymyślony a nie było czasu ni miejsca by go dokładnie przedyskutować. Zresztą z kim niby? - Aż dziw bierze - powiedział nie odrywając oczu od Skagosów, - że u ciebie na skórze parchów nie ma. Ha… pewnie tylko kwestia czasu. Wiadomo, klątwa nie od razu uderza całą swą mocą a jedynie sączy ją powoli niczym spróchniały cebrzyk wodę.

Spojrzał w oczy dziewki, patrząc czy zrozumiała.

- Słuchaj, trza nam wronę uratować, a zrobimy to tak…

W szybkich, prostych słowach wytłumaczył dziewczynie co do głowy mu przyszło.

- Ale wiesz, że żaden z nich nie może uciec?

- A wiesz, że jeśli zostawimy go tam sczeznąć to wyśpiewa im o tobie i wtedy w żadnej norze się nie schowasz? - odpowiedział pytaniem na pytanie przedrzeźniając ją.

- Wiem. Ale każdy z tych siedmiu, jeśli ucieknie, też będzie gadać.
Pokiwała głową. Przygładziła włosy, by nagle odwrócić się bez słowa i swobodnym, rozkołysanym krokiem poczęła piąć się w górę po zboczu.

Spojrzał na nią. Wzdrygnął się z obrzydzeniem.

- Słyszałeś piesku? - zwrócił się do basiora. - Żaden z nich nie może uciec.

Futrzak warknął z dezaprobatą.

Kres ignorując jego niezadowolenie zatarł dłonie i odbijając się od pnia pochyłego, starego dębu wyskoczył w górę łapiąc się oburącz rozłożystego konaru by po chwili już stać na nim. Od strony młyna był niewidoczny, zasłaniał go gruby pień drzewa i gęste listowie. On sam zaś widział wszystko jak na dłoni.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172